Josephine Chalmers
Nazwisko matki: Wright
Miejsce zamieszkania: Oaza Harolda
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: ubogi
Zawód: świeżo upieczona absolwentka Hogwartu
Wzrost: sto sześćdziesiąt pięć centymetrów
Waga: pięćdziesiąt trzy kilogramy
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: lekko odstające uszy; pełne, blade wargi
dość giętka, 11 cali, wiśnia, opiłka z kopyta centaura
Hufflepuff
jeszcze ma czas, by poznać tę magię
małe słoniątko - ledwo poruszające trąbą, wołające o pomoc, umierające
zapach zieleni po deszczu, słodkie perfumy matki, kwiat gorzkiej pomarańczy
ja stojąca tuż przy zagrodach pełnych żywych, zdrowych zwierząt
zoologia, sztuki alchemiczne
Zjednoczeni z Puddlemere
uzupełnianie starego zielnika, spacery z dziadkiem, szukanie własnego miejsca w Oazie
głosy zwierząt, śpiew ptaków; do niedawna - pobudki sprawiane słoniowymi trąbami
Marnie Harris
Mało przedstawicieli magicznej społeczności wie, że wśród założycieli Londyńskiego Towarzystwa Zoologicznego, które z kolei było fundamentem układanym pod londyńskie zoo, znajdowali się czarodzieje. Jeszcze mniej z nich wie, że mury, za którymi schronienie dano wielu gatunkom zagrożonym i wymagającym specjalistycznej opieki, wzniesiono za pomocą magii.
Pan Chalmers uwielbiał pławić się w nie swoich zwycięstwach – znacznie częściej niż ojciec opowiadał o jego dokonaniach, przywłaszczając je niejako samemu sobie, tłumacząc to zapewne tym, że jako syn miał do tego pełne prawo. Wykorzystywał znane nazwisko na bankietach i spotkaniach towarzystw przyrodniczych czarownic i czarodziejów, by gromadzić zainteresowanych gości przy wielkim, ruchomym obrazie powieszonym w centralnym punkcie salonu, i opowiadać o tym, jak wielkim przebłyskiem geniuszu było rozpoczęcie planów budowy nowego ogrodu zoologicznego w stolicy Anglii, jak wiele gatunków dzikich zwierząt można było uratować i pokazać je ludziom, szarym obywatelom, którzy do tej pory mogli jedynie marzyć o ujrzeniu ich na własne oczy tutaj, na deszczowych Wyspach Brytyjskich. Na pierwszy rzut oka wydawał się zadufanym w sobie człowiekiem, przemądrzałym i chwalącym się nieswoimi zwycięstwami, ale w głębi duszy był czarodziejem kochającym naturę i to wszystko, czym tak szczodrze obdarowywała swoje dzieci, a jego serce znajdowało się na pewno po dobrej, właściwej stronie piersi. Pani Chalmers, wtedy jeszcze panna Wright, spotkała pana Chalmersa właśnie na jednym z takich spotkań – i pełną pasji miłością pokochała nie tylko jego szarmancki uśmiech i lśniące morskim błękitem oczy, ale przede wszystkim to, w jaki sposób potrafił mówić o stworzeniach, jak bardzo poświęcał się ich ochronie i opiece nad nimi, z jak ogromnym zaangażowaniem zdradzał swoje plany względem polepszenia warunków bytowych swoich podopiecznych. Połączyła ich wspólna pasja i cel, a wkrótce ich związek połączony świetlistą przysięgą zaowocował potomkami ich idei – George’m, Josephine i najmłodszą pociechą, Cecilią.
Będąc dzieckiem, małym, zapatrzonym w świat otaczający jej rodziców, budziła się przy akompaniamencie donośnych wołań słoni z zadowoleniem reagujących na świeże owoce podawane co ranek w wiklinowych koszach. Wyskakiwała prędko z łóżka i biegła do sypialni rodziców, skąd rozciągał się najlepszy widok na ogromne stworzenia, tak przecież dla Anglików niecodzienne, majestatyczne, obce – dla małej Josephine niemal traktowane na równi z widywanymi co chwila psami i kotami. Tego dnia Whipsnade zoo kończyło dwadzieścia lat, córka Chalmersów natomiast – siedem. Do tej pory jej magiczne moce nie kwapiły się pokazać, rodzice zaczynali się martwić o to, czy mała Josie na pewno kiedyś wyrośnie na czarownicę. Ich spokój nastał razem z piskiem dziewczynki, która za samicą dostrzegła niewielkie słoniątko, narodzone poprzedniej nocy, gdy słodko spała. Głos w jednej chwili przemienił się w słoniowe wołanie, a uszy urosły, przypominając te należące do egzotycznych stworzeń. Gdy z czasem, tygodnie i miesiące po całym zamieszaniu ze swoją dziecięcą magią, zaczęła dostrzegać w lustrze cieliste łuki wystające zza kosmyków jasnych włosów, matka kładła jej dłoń na ramieniu i mówiła „to przez to, że kiedyś byłaś najprawdziwszym słoniem”, składając na skroni ciepły pocałunek.
Pamiętała, że George z mieszanymi uczuciami otwierał kopertę zaadresowaną bezpośrednio do niego, nie do rodziców, nie do sławnego dziadka – Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie witała go w szeregach uczniów i z radością zapraszała w swoje progi. Dziwiła mu się wtedy, ale gdy sama znalazła się na jego miejscu, zareagowała zupełnie tak samo. Nie chciała opuszczać domu, z którego rozciągał się widok na poszerzany wybieg dla żyraf i na tworzącą się tuż obok nową przestrzeń dla przybyłych z Afryki białych nosorożców. Nie chciała opuszczać zwierząt, do których tak się przywiązała i każde z nich znała z imienia; nie chciała badać nowych korytarzy, surowych, zamkniętych w wielkim zamczysku, z dala od znajomych gruntów, z dala od odgłosów, których każdego dnia uczyła się na pamięć, czasem ryzykując o wiele za dużo, jak na dziesięciolatkę, i usiłując wytłumaczyć futrzanym przyjaciołom, co miała na myśli, w ich własnych językach. Finalnie jednak, choć mówiła „nie” wiele razy i chciała uczyć się przy ojcu, ze smutkiem musiała pożegnać się ze swoim domem i pozwolić sobie odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Puchoni powitali ją oklaskami, jak każdego ucznia, z szerokimi uśmiechami witając w domu Helgi Hufflepuff. Odnalazła się wśród nich, choć jeszcze długo tęsknota za Whipsnade nie dawała o sobie zapomnieć – udało się ją nieco okiełznać, gdy na horyzoncie pojawiły się lekcje z opieki nad magicznymi stworzeniami. To tutaj zabłysnęła, pokochawszy z miejsca wszystko, o czym mówiono nie tylko w ramach teoretyzowania materiału, ale i na praktycznych zajęciach, kiedy to całą grupą wychodzili w pobliża Zakazanego Lasu, poznając w zagrodach wszystkie zwierzęta, o jakich Josie do tej pory zaledwie słyszała. Rodzice, owszem, świetnie znali magiczne stworzenia, ale to ich niemagiczni krewni ciekawili Chalmersów o wiele bardziej, dlatego opowieści o nich były zdawkowe i krótkie. Prócz opieki nad magicznymi stworzeniami, Josie pokochała również zielarstwo, a eliksiry i transmutacja wzbudzały z każdym dniem coraz większą ciekawość. Radziła sobie całkiem nieźle, lubiła naukę i chętnie pomagała w niej innym Puchonom, zaskarbiając sobie ich przyjaźń i sympatię.
Być może w Hogwarcie nie odczuwało się niepokoju coraz śmielej zaglądającego Brytyjczykom w oczy, ale listy przesyłane z domów alarmowały dzieci. Chalmersowie starali się uspokajać córki (George już dawno skończył szkołę i pomagał rodzicom w opiece nad zoo) i zapewniać, że to w Hogwarcie są najbezpieczniejsze, ale coraz częściej przebąkiwali coś o podróży do Francji, jeśli będzie im groziło większe niebezpieczeństwo. Śmierć Horacego Slughorna, dzięki któremu Josephine właściwie potrafiła wszystko to, czym mogła się dzisiaj chwalić, była iskrą zapalną, by ich łagodne zapewnienia zaczęły zamieniać się w twarde obietnice. Pytała o zwierzęta – czy są bezpieczne, czy wszystko jest tam w porządku, ale zawsze odpowiadano jej w podobnym, zdawkowym tonie. Tak, wszystko było w porządku. Mimo to – razem z anomaliami nastał strach.
Dwa ostatnie lata spędziła w Hogwarcie – bez przerwy letniej ani świątecznej, zmuszona została zająć się nauką do egzaminów, do dbania o przerażoną Cecilię, do uspokajania jej i tulenia, gdy płacz w nocy wzmagał się na tyle, że nie była w stanie spać. W końcu jednak musiała ją opuścić. Zanurzanie się w nauce na chwilę pomogło, skupiła się na skończeniu szkoły, choć wcale nie było łatwo. Z sentymentem wspominała chwile, gdy z łzami w oczach mówiła rodzicom, jak bardzo chce zostać w domu, w Whipsnade – teraz wcale nie chciała stąd wyjeżdżać, bo wiedziała, że zostanie wrzucona do ponurej rzeczywistości pełnej strachu, której nie chciała dla nikogo – ani dla ludzi, ani dla zwierząt.
something that can make you forget
grief or suffering
Atak na Whipsnade Village, zdawałoby ostateczny, bo przecież do tej pory rodzice zdobywali pomoc przyjaciół, którzy byli w stanie uchronić ich przybytek przed czarną czarną magią, i zoo wychodziło z wojny obronną ręką, zmusił rodzine Chalmers do ucieczki; ucieczki w popłochu, wśród krzyków i pakowania walizek, wśród nawoływań przestraszonych zwierząt, zabijanych zwierząt, wśród krwi i walących się z hukiem ścian zagród. W wilgotnych oczach odbijały się płomienie pożerające dobytek Chalmersów, ale przede wszystkim – płomienie trawiące całe życie, które poprzysięgli ochraniać i bronić. Znaleźli pomoc u rodziny matki; kuzynostwo wskazało im drogę do Oazy Harolda, gdzie mieli być bezpieczni. Zamieszkali tam, z bólem godząc się na utratę wszystkich wygód, jakimi dysponowali do tej pory. George i ojciec pomagali w budowach kolejnych domów, po powrocie do własnej chaty klnąc na tych, którzy pozbawili ich wszystkiego, co mieli. Matka wróciła do swoich dawnych zajęć – niegdyś zawodowo zajmowała się krawiectwem, zoologia była jej pasją po godzinach – zaczęła szyć dla ludzi z Oazy swetry i spodnie, jakby nie zważając na pokłute igłami dłonie i podkrążone od braku snu oczy.
Josie nie odnalazła się jeszcze w nowej rzeczywistości. Pomaga – w ogólnym tego słowa znaczeniu – czasem zabierając dzieci, by ich matki mogły w spokoju oddać się pracom, innym razem krąży w jasnej sukience po wyspie niczym duch, zbierając kwiaty i susząc je w starym notesie. Najczęściej jednak szuka zwierząt i obserwuje je, ucząc się ich zachowań, wierząc, że kiedy nadejdą lepsze czasy, Whipsnade znów rozbrzmi ich głosami.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +2 (różdżka) |
Uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 15 | +3 (różdżka) |
Eliksiry: | 15 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | II | 10 |
Historia magii | I | 2 |
ONMS | III | 25 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Naśladowanie odgłosów zwierząt | II | 7 |
Gotowanie | I | ½ |
Krawiectwo | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | ½ |
Taniec współczesny | I | ½ |
Łyżwiarstwo | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 3 |
Ostatnio zmieniony przez Josephine Chalmers dnia 30.10.20 22:04, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber