Stolik nr 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Stolik nr 3
Podczas pobytu w tej sali goście nie mogą się czuć do końca samotni… i to nie ze względu na ciekawskie obrazy, które bardzo chętnie słuchają wszystkich nowości ze świata zewnętrznego i bez najmniejszych ogródek je komentują. Wszyscy czarodzieje powinni być przygotowani na zimny dreszcz lub nowego kompana przy stoliku. Duchy zamieszkałe w tej restauracji obrały sobie ją jako punkt swoich depresyjnych spacerów, przenikając przez przybrudzone ściany bez żadnego wstydu. Bardziej spostrzegawczy mogą dostrzec, ze światło świec nie jest tutaj tak jasne jak w innych częściach restauracji… czyżby to właśnie to miejsce było dopełnieniem cichej legendy o dodatkowych, niekoniecznie pożądanych, składnikach w pieczeni? Czy może wydarzyło się tutaj zupełnie coś innego?
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
- Tak, właśnie ich ostateczność boli najbardziej – przytaknęła na słowa młodej szlachcianki. Strata była ostateczna i pogodzenie się z nią nie zawsze było łatwe. Jedni potrafią przyjąć ją ze spokojem jako coś na co tak naprawdę nie mają już wpływu, ale są też tacy, którzy ze śmiercią nie radzą sobie zbyt dobrze. Prawdą jest, że oni wszyscy musieli sobie z nią radzić o wiele częściej niż by tego chcieli. Nikt nie planował takich rzeczy, a one po prostu się działy. Najgorsze co może w życiu spotkać człowieka to właśnie przyzwyczajenie się do śmierci. Blondynka spojrzała na debatującą z ciocią Julię, która zdecydowanie potrzebowała ratunku. Prawdopodobnie gdyby rozmowa nie byłaby zainicjowana przez ciocię to Lorraine chętnie włączyłaby się do rozmowy. Tutaj jednak nie miała zamiaru ryzykować. Kolejnych rad dotyczących wychowywania własnych dzieci słuchać po prostu nie mogła, a ciocia jak to ciocia służyła każdą radą. Lorraine przeniosła spojrzenie na Lyrę i Glaucusa. - Niestety te anomalie…miały także wpływ na dzieci. Na razie staramy się mieć wszystko pod kontrolą, ale wcale nie jest to takie proste bo zwyczajnie nie wiemy czego się spodziewać. Nie możemy stwierdzić co będzie następne. - odparła. Przerażało ją to. Oni byli dorośli. Znali magię, kiedy działo się z nią coś złego potrafili przypomnieć sobie momenty, w których była ich ratunkiem i ostoją. Dzieci tego nie miały. Poznały ją od tej gwałtownej i złej strony. Lorraine nie potrafiła im wytłumaczyć dlaczego to wszystko tak wygląda bo przecież sama kompletnie nie wiedziała co może to powodować. - Wyobrażam sobie, szpital musiał w ostatnim czasie być pochłonięty istnym chaosem. - tak też mówił jej Archie. Anomalie były straszne, ludzie nie wiedzieli co robić gdy pojawiały się w ich życiu i dość często kończyło się to w zły sposób. Dalej jednak nie wierzyła, że spotkało to właśnie Barrego. Ludzie gromadzili się przy stole. Lorraine zobaczyła siadającą kawałek dalej Margo i dosiadającą się niedaleko Eileen. Wszyscy byli tutaj by ich wesprzeć, zachować przyjemne wspomnienia, stworzyć nowe. Widząc jak do restauracji wchodzi Archie lekko się uśmiechnęła. Odzwyczaiła się od tego, że chodzili gdzieś oddzielnie chociaż i to się zdarzało. Ostatnimi czasy częściej. Przyjmowała jednak z ulgą to, że witał się ze wszystkimi, mogła dodać do tego spokoju, że w domu wszystko w porządku. - Tak, my też mieliśmy problem z niekontrolowaną teleportacją podczas anomalii. Należy dziękować Merlinowi, że skończyło się to tylko tak. To naprawdę wszystko jest okropne. - odpowiedziała Traversowi na dłuższą chwile zatrzymując wzrok na kieliszku przed nią. Ostatnimi czasy dość często o tym wszystkim myślała. Martwiła się. Chciała, żeby to nigdy ich nie spotkało. Kiedy w końcu Archie do nich podszedł Lorraine odwróciła się w jego stronę czekając na wieści bo doskonale wiedziała, że jakieś dla niej ma. Spojrzała na niego zaskoczona gdy wspomniał o zasłonach. - Wszystko w porządku? - zapytała chcąc upewnić się, że West Lulworth nie stoi w płomieniach, a ich dzieci są całe i zdrowe.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Taka właśnie była – delikatna, łagodna, wrażliwa i dziewczęca. Wciąż było jej bliżej do nastolatki niż dojrzałej kobiety, choć w ostatnich dniach czuła się jakby starzej niż przedtem, choć pod innymi względami była wylękniona jak dziecko niepewne tego, co się wydarzy. Właśnie straciła brata, a kilka dni wcześniej prawie utraciła dziecko, ale nie była sama, bo u jej boku znajdował się mąż, dzielnie wspierający ją przez ostatnie trudne dni. W osamotnieniu trudniej byłoby przetrwać to wszystko.
- Mam nadzieję, Glaucusie – szepnęła do niego, chcąc wierzyć, że naprawdę mieli przed sobą dobrą przyszłość, która nadejdzie gdy już miną te wszystkie problemy. – Pozostaje nam czekać, aż... aż rzeczywiście będzie lepiej.
Usiedli przy stole w pobliżu Prewettów, przy których czuła się mniej niezręcznie, jako że byli bliżsi jej obecnemu życiu, które wybrała po ślubie, a kontakt z nimi był łatwiejszy niż z Weasleyami i nie urwał się po wyjściu za mąż. Ale uwadze dziewczęcia nie umknęło pojawienie się i innych osób ważnych dla jej brata. Czuła się nieco wyobcowana, mimo że przecież cały czas tak naprawdę przebywała w gronie rodziny oraz ludzi w jakiś sposób z rodziną powiązanych, a jednak po tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, nie potrafiła już czuć się w pełni jej częścią tak jak kiedyś, świadoma odrębności ich ścieżek i poglądów na pewne sprawy. Tak samo jak nie czuła się w pełni na miejscu na salonach, bo mimo fascynacji szlacheckim stylem życia często towarzyszyło jej niezręczne poczucie bycia niedostatecznie dobrą, by zasłużyć na bycie jedną z nich, i nawet piękne stroje nie pozwalały do końca wyleczyć wciąż tkwiących w niej kompleksów. Nawet nie wiedziała, że jest jeszcze coś, co odróżnia ją od reszty zgromadzonych, że to ona była tu najbardziej nieświadomą wielu rzeczy osobą, nie wiedzącą nawet, w jak ryzykowną działalność angażowali się jej bliscy.
Tego poczucia wyobcowania podczas pierwszego spotkania z rodziną od czasu ślubu, pierwszego po rozłamie, obawiała się przed pogrzebem prawie tak jak obawiała się widoku Barry’ego chowanego w ziemi. Bała się jak zostanie przyjęta, szczególnie przez brata, jedynego, jaki jej teraz pozostał. Mimo to chciała tu być i odpowiednio uczcić zmarłego brata. Milczała przez dłuższy moment, obserwując ukradkiem Garretta, świadoma że miał teraz swoje obowiązki i to na nim większość obecnych skupiała uwagę, ale szybko znowu zwróciła się w stronę męża i Prewettów. Znowu ścisnęła pod stołem rękę małżonka i uświadomiła sobie, że odkąd powiedziała „tak”, jej miejsce było już przy jego boku i od tamtego czasu mieli iść przez życie razem. Oby równie zgodnie i w przyjaźni jak Lorraine i Archibald, który też pojawił się po niedługiej chwili i którego Lyra przywitała cichutko, wspominając w myślach niedawne spotkanie w murach Munga. Oni w oczach Lyry zdecydowanie mogli uchodzić za wzór dobrego małżeństwa. Miała nadzieję, że za kilka lat ona z Glaucusem będą równie dobraną parą, i będą mieć własną gromadkę dzieci, które mogłaby kochać i rozpieszczać. Jej dłoń mimowolnie powędrowała w stronę brzucha, który lekko musnęła, wzdrygając się jednocześnie, gdy słyszała toczące się obok rozmowy o anomaliach.
- To okropne, że i was to spotkało, choć dobrze, że nie stało się nic poważniejszego i wyszliście z tego cało – powiedziała, zdając sobie sprawę, że dla nich wszystkich tamten dzień mógł zakończyć się gorzej. Tak jak dla Barry’ego. Zaniepokoiła ją jednak wzmianka o tym, że dzieci też ucierpiały w wyniku anomalii. Spojrzała na Lorraine, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jak duży musiał być strach matki o dzieci. Sama niedawno miała tego przedsmak, gdy pierwszy raz uświadomiła sobie, jak to jest bać się nie tylko o siebie, ale też o rosnące w niej nowe życie. – Miejmy nadzieję, że dzieciom też się nic nie stanie i anomalie szybko je opuszczą. To straszne, że nawet one nie mogą w tych dniach czuć się w pełni bezpieczne – dodała, choć tak jak pozostali nie wiedziała, czym anomalie są i kiedy miną. I jakie skutki jeszcze wyrządzą w międzyczasie. Sama tym bardziej nie mogła nic na to poradzić, więc mogła jedynie wesprzeć Prewettów ciepłym słowem i mieć nadzieję, że nic gorszego już się nie wydarzy.
Z wdzięcznością powitała zmianę tematu przez męża, który zaproponował jej zjedzenie czegoś. I chociaż Lyra w pierwszej chwili miała ochotę odmówić, przypomniała sobie, że będąc w ciąży powinna się dobrze odżywiać, nawet jeśli nie zawsze dopisywał jej apetyt.
- Tak... powinnam coś zjeść. Przynajmniej spróbuję – zgodziła się po chwili zastanowienia. – To wygląda zachęcająco, prawda, Glaucusie? – odezwała się po chwili, widząc kelnerów roznoszących niewielkie dania. Zdecydowała się na zamówienie kornwalijskiego pieroga oraz truskawkowego deseru, a także bezalkoholowego napoju; nawet cieszyła się, że porcje są tak małe, bo obawiała się, że po większej ilości jedzenia zrobi jej się niedobrze. – A ty na co masz ochotę? – zapytała go; jej mąż był postawnym mężczyzną, poważnie wątpiła, by najadł się niewielkim pierogiem, wyglądającym raczej jak porcja dla kilkuletniego dziecka.
- Mam nadzieję, Glaucusie – szepnęła do niego, chcąc wierzyć, że naprawdę mieli przed sobą dobrą przyszłość, która nadejdzie gdy już miną te wszystkie problemy. – Pozostaje nam czekać, aż... aż rzeczywiście będzie lepiej.
Usiedli przy stole w pobliżu Prewettów, przy których czuła się mniej niezręcznie, jako że byli bliżsi jej obecnemu życiu, które wybrała po ślubie, a kontakt z nimi był łatwiejszy niż z Weasleyami i nie urwał się po wyjściu za mąż. Ale uwadze dziewczęcia nie umknęło pojawienie się i innych osób ważnych dla jej brata. Czuła się nieco wyobcowana, mimo że przecież cały czas tak naprawdę przebywała w gronie rodziny oraz ludzi w jakiś sposób z rodziną powiązanych, a jednak po tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, nie potrafiła już czuć się w pełni jej częścią tak jak kiedyś, świadoma odrębności ich ścieżek i poglądów na pewne sprawy. Tak samo jak nie czuła się w pełni na miejscu na salonach, bo mimo fascynacji szlacheckim stylem życia często towarzyszyło jej niezręczne poczucie bycia niedostatecznie dobrą, by zasłużyć na bycie jedną z nich, i nawet piękne stroje nie pozwalały do końca wyleczyć wciąż tkwiących w niej kompleksów. Nawet nie wiedziała, że jest jeszcze coś, co odróżnia ją od reszty zgromadzonych, że to ona była tu najbardziej nieświadomą wielu rzeczy osobą, nie wiedzącą nawet, w jak ryzykowną działalność angażowali się jej bliscy.
Tego poczucia wyobcowania podczas pierwszego spotkania z rodziną od czasu ślubu, pierwszego po rozłamie, obawiała się przed pogrzebem prawie tak jak obawiała się widoku Barry’ego chowanego w ziemi. Bała się jak zostanie przyjęta, szczególnie przez brata, jedynego, jaki jej teraz pozostał. Mimo to chciała tu być i odpowiednio uczcić zmarłego brata. Milczała przez dłuższy moment, obserwując ukradkiem Garretta, świadoma że miał teraz swoje obowiązki i to na nim większość obecnych skupiała uwagę, ale szybko znowu zwróciła się w stronę męża i Prewettów. Znowu ścisnęła pod stołem rękę małżonka i uświadomiła sobie, że odkąd powiedziała „tak”, jej miejsce było już przy jego boku i od tamtego czasu mieli iść przez życie razem. Oby równie zgodnie i w przyjaźni jak Lorraine i Archibald, który też pojawił się po niedługiej chwili i którego Lyra przywitała cichutko, wspominając w myślach niedawne spotkanie w murach Munga. Oni w oczach Lyry zdecydowanie mogli uchodzić za wzór dobrego małżeństwa. Miała nadzieję, że za kilka lat ona z Glaucusem będą równie dobraną parą, i będą mieć własną gromadkę dzieci, które mogłaby kochać i rozpieszczać. Jej dłoń mimowolnie powędrowała w stronę brzucha, który lekko musnęła, wzdrygając się jednocześnie, gdy słyszała toczące się obok rozmowy o anomaliach.
- To okropne, że i was to spotkało, choć dobrze, że nie stało się nic poważniejszego i wyszliście z tego cało – powiedziała, zdając sobie sprawę, że dla nich wszystkich tamten dzień mógł zakończyć się gorzej. Tak jak dla Barry’ego. Zaniepokoiła ją jednak wzmianka o tym, że dzieci też ucierpiały w wyniku anomalii. Spojrzała na Lorraine, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jak duży musiał być strach matki o dzieci. Sama niedawno miała tego przedsmak, gdy pierwszy raz uświadomiła sobie, jak to jest bać się nie tylko o siebie, ale też o rosnące w niej nowe życie. – Miejmy nadzieję, że dzieciom też się nic nie stanie i anomalie szybko je opuszczą. To straszne, że nawet one nie mogą w tych dniach czuć się w pełni bezpieczne – dodała, choć tak jak pozostali nie wiedziała, czym anomalie są i kiedy miną. I jakie skutki jeszcze wyrządzą w międzyczasie. Sama tym bardziej nie mogła nic na to poradzić, więc mogła jedynie wesprzeć Prewettów ciepłym słowem i mieć nadzieję, że nic gorszego już się nie wydarzy.
Z wdzięcznością powitała zmianę tematu przez męża, który zaproponował jej zjedzenie czegoś. I chociaż Lyra w pierwszej chwili miała ochotę odmówić, przypomniała sobie, że będąc w ciąży powinna się dobrze odżywiać, nawet jeśli nie zawsze dopisywał jej apetyt.
- Tak... powinnam coś zjeść. Przynajmniej spróbuję – zgodziła się po chwili zastanowienia. – To wygląda zachęcająco, prawda, Glaucusie? – odezwała się po chwili, widząc kelnerów roznoszących niewielkie dania. Zdecydowała się na zamówienie kornwalijskiego pieroga oraz truskawkowego deseru, a także bezalkoholowego napoju; nawet cieszyła się, że porcje są tak małe, bo obawiała się, że po większej ilości jedzenia zrobi jej się niedobrze. – A ty na co masz ochotę? – zapytała go; jej mąż był postawnym mężczyzną, poważnie wątpiła, by najadł się niewielkim pierogiem, wyglądającym raczej jak porcja dla kilkuletniego dziecka.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie potrafiłem i chyba nie mogłem przeżyć tego wszystkiego za Lyrę. Jej poczucia odrzucenia, obaw odnośnie rodziny, smutku z powodu śmierci brata. Mogłem jedynie być obok, ściskać ją za rękę i otoczyć opieką, ale nic poza tym. Denerwowało mnie to i przerażało jednocześnie; skoro teraz nie mogłem jej pomóc, co będzie później? Przez chwilę zatroskałem się tym tematem, pojawiającym się jedynie w mojej głowie. Nie powiedziałem nic więcej ponad to, co wcześniej. Kiwnąłem głową, gestem niewerbalnej zgody. Też miałem nadzieję. Tylko nie do końca zamierzałem czekać z założonymi rękoma. Ale o tym wiedzieć nie mogła. Jednak zamiast rozpamiętywać przeszłość oraz dumać nad przeszłością, skupiłem się całkowicie na teraźniejszości. Na powitaniu wszystkich, którzy powinni być powitani, na ułatwieniu spoczynku żonie, na zajęciu miejsca samemu. I przede wszystkim na rozmowach. Trudno było się uśmiechnąć w tak trudnej okolicznościach, trudno się cieszyć kiedy było tak niewiele ku temu powodów. Przez większą część czasu pozostawałem neutralny, skupiony na sytuacji, ale jednocześnie tak mocno nienaturalny. Zniknęły lekkość, nieustające rozbawienie, wręcz frywolność; wszystko zastąpiła powaga oraz troska, nie tylko o najbliższych. Odwzajemniłem uścisk dłoni, zmuszając się nawet do pokrzepiającego uśmiechu, który trwał zbyt krótko. Ulotny jak wolny, szybujący w przestworzach ptak, kiedy nie jesteśmy w stanie go uwięzić. Dlatego i on nie pozostał na dłużej; nie wypadało zresztą.
Szczególnie, że rozprawialiśmy o anomaliach, ich skutkach oraz niebezpieczeństwu. Dzieci? Uniosłem brwi, nie wiedząc jeszcze jakie rewelacje na ich temat usłyszę podczas spotkania Zakonu. Zdziwiłem się, że nawet te, które jeszcze nie uczęszczały do Hogwatu lub innej magicznej placówki padły ofiarą niekontrolowanej magii. Strapiłem się, nie wiedząc jak im pomóc. Zwykłe słowa otuchy nie wystarczyły, należało znaleźć jakiś sposób na powstrzymanie tego nim stanie się najgorsze. Dzieci nie powinny doświadczać niczego złego, powinny przyjemnie spędzać dzieciństwo, jak na małych, jeszcze rozwijających się ludzi przystało.
Przywitałem się z Archibaldem, kiedy przyszedł, z Nealą i Brendanem, kiwnąwszy głową. Powróciłem wzrokiem do tego pierwszego, zawierając w spojrzeniu niewypowiedziane pytanie. Odważyłem się je zadać na głos.
- Archie, rozmawiałeś z innymi uzdrowicielami? Nie ma żadnego sposobu na powstrzymanie tej anomalii u dzieci? – spytałem przejęty. Nie chciałem przecież, by zrobili sobie krzywdę. Zwłaszcza, że wzmianka o podpaleniu nie napawała optymizmem. Wzdrygnąłem się z myślą, że najwyraźniej tylko nas to dziwne załamanie magii ominęło, nawet nasz dworek w Norfolk nie ucierpiał. Byliśmy szczęściarzami, choć ta świadomość nie cieszyła tak, jak powinna.
Zaraz zreflektowałem się na chwilę odchodząc od tematu, a skupiając się na jedzeniu oraz piciu, czyli bardzo przyziemnych sprawach. Za to skutecznie odwracających uwagę od smutnych, wręcz przykrych spraw i tematów, które się wręcz nawarstwiały. Na chwilę mogliśmy od nich odpocząć, nawet jeśli to trwało może z minutę.
- Tak, wygląda naprawdę dobrze – przytaknąłem, spoglądając na pieroga. Gdyby nie jego mikroskopijny rozmiar, z pewnością to właśnie o niego bym poprosił. Obawiałem się jednak, że zamówienie dziesięciu takich byłoby pomysłem zbyt ekscentrycznym, dlatego zdecydowałem się na beef Wellington i apple pie, a także wodę do picia. Wolałem mimo wszystko zostać przy trzeźwym umyśle, nawet jeśli jedna lampka wina nie wyrządziła mi krzywdy. – Myślę, że wszystko okaże się być pyszne – dodałem już po zamówieniu oraz odpowiedzeniu Lyrze na pytanie. – W ogóle czy Ministerstwo ma jakiś pomysł na zażegnanie zagrożenia? Coś wiecie na ten temat? – rzuciłem do pozostałych, znów powracając do nieciekawych tematów, ale tak naprawdę żaden nie był teraz odpowiedni.
Szczególnie, że rozprawialiśmy o anomaliach, ich skutkach oraz niebezpieczeństwu. Dzieci? Uniosłem brwi, nie wiedząc jeszcze jakie rewelacje na ich temat usłyszę podczas spotkania Zakonu. Zdziwiłem się, że nawet te, które jeszcze nie uczęszczały do Hogwatu lub innej magicznej placówki padły ofiarą niekontrolowanej magii. Strapiłem się, nie wiedząc jak im pomóc. Zwykłe słowa otuchy nie wystarczyły, należało znaleźć jakiś sposób na powstrzymanie tego nim stanie się najgorsze. Dzieci nie powinny doświadczać niczego złego, powinny przyjemnie spędzać dzieciństwo, jak na małych, jeszcze rozwijających się ludzi przystało.
Przywitałem się z Archibaldem, kiedy przyszedł, z Nealą i Brendanem, kiwnąwszy głową. Powróciłem wzrokiem do tego pierwszego, zawierając w spojrzeniu niewypowiedziane pytanie. Odważyłem się je zadać na głos.
- Archie, rozmawiałeś z innymi uzdrowicielami? Nie ma żadnego sposobu na powstrzymanie tej anomalii u dzieci? – spytałem przejęty. Nie chciałem przecież, by zrobili sobie krzywdę. Zwłaszcza, że wzmianka o podpaleniu nie napawała optymizmem. Wzdrygnąłem się z myślą, że najwyraźniej tylko nas to dziwne załamanie magii ominęło, nawet nasz dworek w Norfolk nie ucierpiał. Byliśmy szczęściarzami, choć ta świadomość nie cieszyła tak, jak powinna.
Zaraz zreflektowałem się na chwilę odchodząc od tematu, a skupiając się na jedzeniu oraz piciu, czyli bardzo przyziemnych sprawach. Za to skutecznie odwracających uwagę od smutnych, wręcz przykrych spraw i tematów, które się wręcz nawarstwiały. Na chwilę mogliśmy od nich odpocząć, nawet jeśli to trwało może z minutę.
- Tak, wygląda naprawdę dobrze – przytaknąłem, spoglądając na pieroga. Gdyby nie jego mikroskopijny rozmiar, z pewnością to właśnie o niego bym poprosił. Obawiałem się jednak, że zamówienie dziesięciu takich byłoby pomysłem zbyt ekscentrycznym, dlatego zdecydowałem się na beef Wellington i apple pie, a także wodę do picia. Wolałem mimo wszystko zostać przy trzeźwym umyśle, nawet jeśli jedna lampka wina nie wyrządziła mi krzywdy. – Myślę, że wszystko okaże się być pyszne – dodałem już po zamówieniu oraz odpowiedzeniu Lyrze na pytanie. – W ogóle czy Ministerstwo ma jakiś pomysł na zażegnanie zagrożenia? Coś wiecie na ten temat? – rzuciłem do pozostałych, znów powracając do nieciekawych tematów, ale tak naprawdę żaden nie był teraz odpowiedni.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
MAMA EILEEN:
Nie dostrzegła zmieszania na jego chłopięcej buzi, lecz nawet gdyby uderzyła w nią świadomość jak nieodpowiednio się zachowuje z pewnością nie wzięłaby na to żadnej poprawki. Dla niej był dzieckiem takim samym jak Eileen, zawsze, niezmiennie będzie już młodym chłopakiem, którego śmierć naznaczyła zbyt szybko (o losie, nie mogła mieć pojęcia, że żył z nią za pan brat i świadomie narażał się, podobnie jak i jej mała córeczka każdego dnia, walcząc o dobro i sprawiedliwość na tym zbrukanym złem świecie). Patrzyła na niego z nieco smutnym, matczynym uśmiechem, pełnym troski i obaw o zdrowie psychiczne tego młodego człowieka. Wiedziała, że ścieżka, którą teraz kroczył była wyboista. Tą samą podążał jej pączuszek, kiedy ich dom naznaczyła podobna tragedia. Nie była w stanie zdjąć ciężaru żałoby z jego ramion, ale mogła go upewnić w tym, że nie jest sam — ma i zawsze będzie miał ich w zasięgu ręki, Wildeów.
— W tej sytuacji nie ma rzeczy odpowiednich i nieodpowiednich, młody człowieku — odparła, unosząc brwi ze zdziwienia, by po chwili otoczy go swoim ramieniem delikatnie. Cóż za biedny, mały chłopczyk! — Koniecznie musisz do nas wpaść i spróbować mojego specyfiku. Od razu postawi cię na nogi. Mam w swojej niezawodnej spiżarce też wszelakie napary lecznicze, jakbyś nabawił się niestrawności po tym spotkaniu lub miał kłopoty z trawieniem— dodała szeptem, tak, by nikt poza nimi ich nie usłyszał. W końcu to były dość osobliwe i delikatne kwestie. — Na sen też się coś znajdzie. Wyglądasz jakbyś nie spał tygodniami. — Potarła dłonią pokrzepiająco jego ramię, nie odrywając od niego spojrzenia — wtedy dostrzegłaby zażenowanie w oczach swojej córki, którą nie raz traktowała w bardzo podobny sposób, jakby nie ukończyła jeszcze siedemnastu lat.
Zdażało jej się zapomnieć. Zdarzało jej się nie pamiętać, że czas biegnie nieubłaganie, lata uciekają jej przez palce, a ona starzeje się i nic nie jest w stanie tego zatrzymać. Eileen wciąż nie wyszła za mąż, wydawało jej się, że czas zwolnił, a może i zatrzymał się niewiadomo kiedy, a nauczyciel o którym jej opowiadała, był jej pierwszą młodzieńczą miłostką. Tak jak śmierć Rossy, która wydarzyła się dopiero co (ile to już minęło?).
Puściła go, zbliżając się do córki. Zerknęła na jej fryzurę i rozpromieniła się. Idealnie tu pasowała. A do tego była piękna, jak zwykle. Powodziła wzrokiem w kierunku stołów, choć jej było zupełnie obojętne, gdzie usiądą. Nie zależało jej na dobrych miejscach, ani odpowiednim towarzystwie. Liczyła na to, że jej mąż wkrótce się tu pojawi, podobnie jak i kawaler Eileen i będzie miała okazję go wreszcie poznać. Ta myśl zdenerwowała ją, poczuła tremę, w wyniku której poprawiła fryzurę dość nerwowym i nienaturalnym gestem. Jej oczy spoczęły na innym rudym mężczyźnie(dużo tu rudych, czuła się dziwnie nieswojo ze swoim kolorem). Obdarzyła go uprzejmym uśmiechem, powracając wzrokiem do Garry’ego. To miłe, że miał wokół siebie tak wielu życzliwych ludzi.
— Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję się spotkać, Kochaniutki — zwróciła się jeszcze do Weasleya z pokrzepiającym uśmiechem. W głowie już układała plan rodzinnego spotkania, z kawalerem córki i Garrettem na czele. Ich dom znów wypełni się ludźmi, gwar wypełni puste ściany, a głośne rozmowy przepędzą żałobny smutek, który się zalęgł tam na dobre.
Nie dostrzegła zmieszania na jego chłopięcej buzi, lecz nawet gdyby uderzyła w nią świadomość jak nieodpowiednio się zachowuje z pewnością nie wzięłaby na to żadnej poprawki. Dla niej był dzieckiem takim samym jak Eileen, zawsze, niezmiennie będzie już młodym chłopakiem, którego śmierć naznaczyła zbyt szybko (o losie, nie mogła mieć pojęcia, że żył z nią za pan brat i świadomie narażał się, podobnie jak i jej mała córeczka każdego dnia, walcząc o dobro i sprawiedliwość na tym zbrukanym złem świecie). Patrzyła na niego z nieco smutnym, matczynym uśmiechem, pełnym troski i obaw o zdrowie psychiczne tego młodego człowieka. Wiedziała, że ścieżka, którą teraz kroczył była wyboista. Tą samą podążał jej pączuszek, kiedy ich dom naznaczyła podobna tragedia. Nie była w stanie zdjąć ciężaru żałoby z jego ramion, ale mogła go upewnić w tym, że nie jest sam — ma i zawsze będzie miał ich w zasięgu ręki, Wildeów.
— W tej sytuacji nie ma rzeczy odpowiednich i nieodpowiednich, młody człowieku — odparła, unosząc brwi ze zdziwienia, by po chwili otoczy go swoim ramieniem delikatnie. Cóż za biedny, mały chłopczyk! — Koniecznie musisz do nas wpaść i spróbować mojego specyfiku. Od razu postawi cię na nogi. Mam w swojej niezawodnej spiżarce też wszelakie napary lecznicze, jakbyś nabawił się niestrawności po tym spotkaniu lub miał kłopoty z trawieniem— dodała szeptem, tak, by nikt poza nimi ich nie usłyszał. W końcu to były dość osobliwe i delikatne kwestie. — Na sen też się coś znajdzie. Wyglądasz jakbyś nie spał tygodniami. — Potarła dłonią pokrzepiająco jego ramię, nie odrywając od niego spojrzenia — wtedy dostrzegłaby zażenowanie w oczach swojej córki, którą nie raz traktowała w bardzo podobny sposób, jakby nie ukończyła jeszcze siedemnastu lat.
Zdażało jej się zapomnieć. Zdarzało jej się nie pamiętać, że czas biegnie nieubłaganie, lata uciekają jej przez palce, a ona starzeje się i nic nie jest w stanie tego zatrzymać. Eileen wciąż nie wyszła za mąż, wydawało jej się, że czas zwolnił, a może i zatrzymał się niewiadomo kiedy, a nauczyciel o którym jej opowiadała, był jej pierwszą młodzieńczą miłostką. Tak jak śmierć Rossy, która wydarzyła się dopiero co (ile to już minęło?).
Puściła go, zbliżając się do córki. Zerknęła na jej fryzurę i rozpromieniła się. Idealnie tu pasowała. A do tego była piękna, jak zwykle. Powodziła wzrokiem w kierunku stołów, choć jej było zupełnie obojętne, gdzie usiądą. Nie zależało jej na dobrych miejscach, ani odpowiednim towarzystwie. Liczyła na to, że jej mąż wkrótce się tu pojawi, podobnie jak i kawaler Eileen i będzie miała okazję go wreszcie poznać. Ta myśl zdenerwowała ją, poczuła tremę, w wyniku której poprawiła fryzurę dość nerwowym i nienaturalnym gestem. Jej oczy spoczęły na innym rudym mężczyźnie(dużo tu rudych, czuła się dziwnie nieswojo ze swoim kolorem). Obdarzyła go uprzejmym uśmiechem, powracając wzrokiem do Garry’ego. To miłe, że miał wokół siebie tak wielu życzliwych ludzi.
— Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję się spotkać, Kochaniutki — zwróciła się jeszcze do Weasleya z pokrzepiającym uśmiechem. W głowie już układała plan rodzinnego spotkania, z kawalerem córki i Garrettem na czele. Ich dom znów wypełni się ludźmi, gwar wypełni puste ściany, a głośne rozmowy przepędzą żałobny smutek, który się zalęgł tam na dobre.
I show not your face but your heart's desire
Stolik nr 3
Szybka odpowiedź