Biała Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biała wieża
Biała Wieża, stojąca pośrodku dziedzińca Tower of London, niegdyś stanowiła jedną z głównych atrakcji turystycznych dla odwiedzających to miejsce mugoli - po wydarzeniach z Bezksiężycowej Nocy przechodząc jednak bezpowrotnie w ręce czarodziejów. Przekształcona na użytek magicznego więzienia, stała się zarówno siedzibą dla strażników, jak i miejscem przetrzymywania niektórych więźniów - tych, którzy z jakiegoś powodu byli dla Ministerstwa Magii szczególnie istotni. Na dwóch górnych poziomach rozmieszczono cele, piwnicę przekształcając na salę tortur i przesłuchań; krzyki i błagania, niosące się wzdłuż krętych klatek schodowych w postaci upiornego echa, miały stanowić przestrogę dla trzymanych tu więźniów.
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Chłód uderzył mocniej, dotkliwiej, gdy znalazł się przy samej krawędzi wyrwy. Ale to widok rozlewającej się mgły w pierwszej chwili pociągnął spojrzenie i uwagę. I być może dlatego, nie pomyślał o konsekwencji swojego zaklęcia, bo gdy tylko wysunął architekta poza granicę muru, rozległ się wrzask i w krótkiej sekundzie Skamander zastanawiał się, czy gdzieś po drodze, magia przestałą działać. Odetchnął ciężko, gdy głos się urwał, a mężczyzna zatrzymał się tuż nad ziemią.
Oparł się dłonią o poszarpaną krawędź, wycofując się, gdy usłyszał słowa Hannah. Skinął jej głową, nie próbując dopytywać. Oaza wciąż żyła, tylko wciąż pamiętał niosące się echem słowa strażnika. Ile było w nich blefu, a ile prawdy? Padające kolejno imiona, zamigotały. Thony. Fred. Maeve. ostatniego imienia nie rozpoznawał, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Wystarczyło, że była z nimi - Jeśli nam się uda tam dotrzeć, będzie trzeba i tak dać im znać - zawyrokował cicho, w podobnym tonie co Hannah, wracając jednak do kolejnych działań. Tym bardziej, że wszystko wydawało się przyspieszyć. Postępujące zimno, wybuch, ciało Jessy i mamrotanie Szkota. I chociaż nagłe ciepło patronusa, zapewniło mu pewność, że wszystko będzie dobrze, to kilka z wymienionych elementów nasunęło mu bardzo ponurą myśl, która przeniknęła nieprzyjemnym dreszczem przez całe ciało. Czym właściwie była mgła i nadchodząca burza?
Zacisnął już i tak poorane do krwi palce, po czym z ciężkim do rozpoznania grymasem, skierował się w bok, łapiąc za ramię jęczącego szkota. Kajdany przy dłoniach zadzwoniły, gdy najpierw podniósł szarpnięciem więźnia do góry - Idziesz z nami - chociaż być może powinien był powiedzieć lecisz z nami, bo moment później, kolejnym szarpnięciem wypchnął go przez dziurę w ścianie - Lento - zainkantował zaraz potem, pilnując, by dotarł na ziemię bezpiecznie (rzut). Tym razem będąc przygotowanym, na kolejny krzyk. Niedługo potem z jakoś mocno bijącym sercem, chwycił pod ramię gęś - Gdyby coś się działo w locie, rozłóż skrzydła, ale skoczymy razem - słowa skierował do przemienionej więźniarki, przelotnie jeszcze spoglądając na Lucindę - Nie czekaj dłużej - dodał tylko, po czym rozchylając usta, przechylił się za krawędź w kolejnym, tym razem własnym skoku, by powtórzyć zaklęcie, tym razem kierując moc ku sobie - Lento - nie bał się wysokości, nie bał i gwałtownej szybkości i pędu coraz zimniejszego powietrza. W myśli powtarzał, że podobne "skoki" robił na miotle, czy będąc na grzbiecie rodzimych aetonanów. I tego się trzymał.
Oparł się dłonią o poszarpaną krawędź, wycofując się, gdy usłyszał słowa Hannah. Skinął jej głową, nie próbując dopytywać. Oaza wciąż żyła, tylko wciąż pamiętał niosące się echem słowa strażnika. Ile było w nich blefu, a ile prawdy? Padające kolejno imiona, zamigotały. Thony. Fred. Maeve. ostatniego imienia nie rozpoznawał, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Wystarczyło, że była z nimi - Jeśli nam się uda tam dotrzeć, będzie trzeba i tak dać im znać - zawyrokował cicho, w podobnym tonie co Hannah, wracając jednak do kolejnych działań. Tym bardziej, że wszystko wydawało się przyspieszyć. Postępujące zimno, wybuch, ciało Jessy i mamrotanie Szkota. I chociaż nagłe ciepło patronusa, zapewniło mu pewność, że wszystko będzie dobrze, to kilka z wymienionych elementów nasunęło mu bardzo ponurą myśl, która przeniknęła nieprzyjemnym dreszczem przez całe ciało. Czym właściwie była mgła i nadchodząca burza?
Zacisnął już i tak poorane do krwi palce, po czym z ciężkim do rozpoznania grymasem, skierował się w bok, łapiąc za ramię jęczącego szkota. Kajdany przy dłoniach zadzwoniły, gdy najpierw podniósł szarpnięciem więźnia do góry - Idziesz z nami - chociaż być może powinien był powiedzieć lecisz z nami, bo moment później, kolejnym szarpnięciem wypchnął go przez dziurę w ścianie - Lento - zainkantował zaraz potem, pilnując, by dotarł na ziemię bezpiecznie (rzut). Tym razem będąc przygotowanym, na kolejny krzyk. Niedługo potem z jakoś mocno bijącym sercem, chwycił pod ramię gęś - Gdyby coś się działo w locie, rozłóż skrzydła, ale skoczymy razem - słowa skierował do przemienionej więźniarki, przelotnie jeszcze spoglądając na Lucindę - Nie czekaj dłużej - dodał tylko, po czym rozchylając usta, przechylił się za krawędź w kolejnym, tym razem własnym skoku, by powtórzyć zaklęcie, tym razem kierując moc ku sobie - Lento - nie bał się wysokości, nie bał i gwałtownej szybkości i pędu coraz zimniejszego powietrza. W myśli powtarzał, że podobne "skoki" robił na miotle, czy będąc na grzbiecie rodzimych aetonanów. I tego się trzymał.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Lucinda nie wiedziała czy uda jej się ponownie rzucić czar z dziedziny tak mało jej znanej. Była roztrzęsiona i niechętna. Czuła, że powinna pomóc nieprzytomnej Jessie, ale w umyśle pojawiała jej się myśl, że tylko przeciąga jej cierpienie. Skąd mogli wiedzieć, kiedy znajdą się w Oazie? Kiedy znajdzie się uzdrowiciel, który jej pomoże? Nie mogła tego wiedzieć, ale nie chciała jej tu też zostawiać. Bez względu na działającą na nią mgłę. Bez względu na to co miało ich jeszcze spotkać.
Blondynka podniosła się na nogi. Ból w łokciu dalej jej doskwierał. Nawet nie chciała spojrzeć na obitą część ciała. Upadek był wystarczająco dotkliwy, by mogła podejrzewać, że nie wygląda to dobrze. Lucinda nachyliła się nad bezwładnym ciałem gęsi i podniosła ją. Mimowolnie syknęła z bólu. Słyszała słowa Sama i nie miała zamiaru ich ignorować. Podeszła do wyrwy w murze i spojrzała w dół. Nie bała się wysokości. Znała je nad wyraz dobrze. Miała jedynie na dzieje, że nie skończy się to katastrofą. Skoczyła i krzyknęła – Lento!
Blondynka podniosła się na nogi. Ból w łokciu dalej jej doskwierał. Nawet nie chciała spojrzeć na obitą część ciała. Upadek był wystarczająco dotkliwy, by mogła podejrzewać, że nie wygląda to dobrze. Lucinda nachyliła się nad bezwładnym ciałem gęsi i podniosła ją. Mimowolnie syknęła z bólu. Słyszała słowa Sama i nie miała zamiaru ich ignorować. Podeszła do wyrwy w murze i spojrzała w dół. Nie bała się wysokości. Znała je nad wyraz dobrze. Miała jedynie na dzieje, że nie skończy się to katastrofą. Skoczyła i krzyknęła – Lento!
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Lodowate powietrze wokół zaczęło ją niepokoić. Choć pogoda nie była najlepsza i ostatnie dni wyraźnie wskazywały na nadejście jesieni, mgła otulała cały dziedziniec już kiedy tu się zjawili, mroźne powietrze było sygnałem, że powinni jak najszybciej się stąd ewakuować. Jej stopy dotknęły podłoża, a ona poczuła na moment, że ją zamroczyło. Przymknęła na sekundy powieki, by odnaleźć w sobie równowagę i spojrzała w górę, naiwnie licząc, że z mgły dostrzeże coś szczególnego. Żołądek jej się przewrócił na drugą stronę, na samą myśl, że lodowe płatki, w które przeistoczyła się mżawka mogły zaraz przeobrazić się w kule gradowe, które pogrzebią ich tu żywcem. Zmrużyła oczy, kiedy wpadły jej do oczu, osiadły na włosach i szacie, a później obróciła ją w stronę wyrwy w murze, licząc, że dostrzeże tam Samuela i Lucindę. Kiedy na górze pojawił się mężczyzna, cofnęła się i pociągnęła za sobą też więźniarki, a później zeszła z miotły.
— Musimy biec. W tamtą stronę — wskazała palcem kierunek, choć nie widziała już budynku. Nie chciała się rozdzielać z kobietami, zostawić ich, choć jedna mogła ukryć się pod peleryną. Bała się, że się nie odnajdą, we mgle zagubią. Wolała otoczyć je bezpiecznym kordonem magii i przeprowadzić przez dziedziniec. — Chodźmy — szepnęła, mając świadomość, ze nie mają za dużo czasu. Pociągnęła poparzoną dłonią wpierw jedną, a później drugą kobietę, rozglądając się pobieżnie dookoła, by sprawdzić czy ktoś już biegnie w ich stronę. Ruszyła przed siebie, obrawszy sobie za cel kierunek, który pamiętała, licząc, że gdy znajdą się już dostatecznie blisko budynku wyłoni się z mlecznego powietrza. Próbowała nie myśleć o lusterku. O Azkabanie. O tym, co mogło się tam wydarzyć. Odganiała od siebie łzy, próbując skupić się na tym, by bezpiecznie przeprowadzić przez plac kobiety. Mgła działała na ich korzyść, byli bezpieczniejsi, bardziej niewidoczni, musieli to wykorzystać. Czuła, że rana wciąż krwawi. Na moment przytknęła do niej poparzoną dłoń, ale zapiekła ją tylko, zaniechała więc uciskania.
— Musimy biec. W tamtą stronę — wskazała palcem kierunek, choć nie widziała już budynku. Nie chciała się rozdzielać z kobietami, zostawić ich, choć jedna mogła ukryć się pod peleryną. Bała się, że się nie odnajdą, we mgle zagubią. Wolała otoczyć je bezpiecznym kordonem magii i przeprowadzić przez dziedziniec. — Chodźmy — szepnęła, mając świadomość, ze nie mają za dużo czasu. Pociągnęła poparzoną dłonią wpierw jedną, a później drugą kobietę, rozglądając się pobieżnie dookoła, by sprawdzić czy ktoś już biegnie w ich stronę. Ruszyła przed siebie, obrawszy sobie za cel kierunek, który pamiętała, licząc, że gdy znajdą się już dostatecznie blisko budynku wyłoni się z mlecznego powietrza. Próbowała nie myśleć o lusterku. O Azkabanie. O tym, co mogło się tam wydarzyć. Odganiała od siebie łzy, próbując skupić się na tym, by bezpiecznie przeprowadzić przez plac kobiety. Mgła działała na ich korzyść, byli bezpieczniejsi, bardziej niewidoczni, musieli to wykorzystać. Czuła, że rana wciąż krwawi. Na moment przytknęła do niej poparzoną dłoń, ale zapiekła ją tylko, zaniechała więc uciskania.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Zdecydowaliście się podjąć ryzykowną próbę ucieczki, wydostając się z budynku w jedyny sposób, jaki aktualnie wam pozostał: przez dziurę wybitą w ścianie przez Samuela. Gdy staliście tuż przy niej, spoglądając w dół, na spowity gęstą mgłą plac, odległość dzieląca was od ziemi wydawała się olbrzymia – nietrudno było sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby omsknęła wam się noga lub dłoń trzymająca różdżkę wykonała niepoprawny gest. Nie mieliście jednak czasu na zastanowienie – tupot na klatce schodowej narastał, ruszyliście więc w dół: najpierw George Rowston, którego przerażony krzyk jeszcze długo dzwonił wam w uszach; później lewitująca na miotle Hannah, z trudem transportująca na dziedziniec dwie inne więźniarki. Jako trzeci przez wyrwę przeleciał Szkot – wypchnięty przez Samuela i osłabiony, nie zdążył zareagować, choć w ostatniej chwili próbował zaprzeć się nogami; bezskutecznie – wyleciał niezdarnie na zewnątrz, z łańcuchami wciąż pobrzękującymi na nadgarstkach, a z jego gardła – podobnie jak w przypadku Rowstona – wydarł się wrzask. Jeśli wcześniej mieliście jeszcze jakieś złudzenia odnośnie tego, czy strażnicy znali waszą pozycję, mogliście bez zawahania je porzucić – donośne krzyki musiały ich zaalarmować.
Samuel, wychyliwszy się przez wyrwę, w ostatniej chwili rzucił spowalniające zaklęcie – lecące bezwładnie ciało Szkota zatrzymało się gwałtownie na centymetry od twardego bruku, a później opadło na niego z cichym tąpnięciem. Mężczyzna, przez chwilę rozciągnięty w niezbyt zgrabnej pozycji na brzuchu, dźwignął się z ziemi, a później otrzepał ze śniegu, który oblepił jego cienką, więzienną szatę; niemal od razu zaczął też drżeć na całym ciele. – Jesteście wszyscy pop-p-pierdoleni – warknął, kierując te słowa do stojącej najbliżej Hannah, której skutecznie udało się zejść z miotły oraz pomóc w zejściu z niej dwóm czarownicom. Pozbawiona włosów dziewczyna uśmiechnęła się do Zakonniczki z wdzięcznością; wydawało się, że dzięki podanemu jeszcze na górze specyfikowi, wyglądała nieco lepiej – jej policzki zaróżowiły się nieco, choć mógł to być również wynik chłodu. Zaraz potem jednak zniknęła wszystkim z oczu, gdy naciągnęła na głowę podarowaną przez Hannah pelerynę.
Samuel zeskoczył jako następny, w locie rzucając zaklęcie, które miało ochronić go przed upadkiem; podobnie jak więzień, zatrzymał się gwałtownie tuż przed zderzeniem z ziemią, a później opadł na nią zdecydowanie zgrabniej niż jego poprzednik. Ledwie jednak stanął na własnych nogach, całe jego ciało przeszył dreszcz; bose stopy, zetknąwszy się ze zmrożonym brukiem, skostniały natychmiast, a lodowaty wiatr przewiewał cienkie więzienne ubranie na wylot. Poruszanie się bez butów było trudne, bieg z pewnością miał być jeszcze trudniejszy – auror ślizgał się jak na lodowisku, zęby zaczęły mu szczękać; śnieg przemieszany ze zmarzniętym deszczem zaczął przylepiać się do włosów.
Lucinda znalazła się na dole jako ostatnia, zatrzymawszy się, żeby zająć się Jessą; choć sięgnęła po sztukę wyjątkowo sobie odległą, magia po raz kolejny jej usłuchała – nieruchome ciało rudowłosej Zakonniczki zmniejszyło się i pokryło piórami, zamieniając się w gęś. Ciało ptaka było ciężkie, wydawało się też całkowicie zimne i zdrętwiałe; znacznie większe od kruka, przeważało Lucindę na jedną stronę, więc idąc, musiała uważać, by utrzymać równowagę. Udało jej się jednak wyskoczyć przez wyrwę i rzucić spowalniające zaklęcie, które bezpiecznie sprowadziło ją na poziom dziedzińca.
Ruszyliście dalej, kierując się w stronę, po której – jak wam się wydawało, lub jak pamiętaliście – znajdował się budynek wskazany przez Samuela. Sam Samuel również musiał polegać głównie na pamięci – oko, którego używał do obserwowania okolicy, zniknęło w momencie, w którym on sam znalazł się na dole. Przemieszczanie się w obranym kierunku było wolniejsze, niż początkowo mogliście przypuszczać – Hannah była osłabiona, Samuel ślizgał się na bruku, w jednej ręce niosąc przemienioną w gęś więźniarkę, dźwigająca przemienioną Jessę Lucinda również nie mogła poruszać się zbyt szybko; George Rowston nawet nie próbował biec – ruszył za wami wolnym krokiem, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znajdował. Mgła utrudniała wam widoczność, gęsta jak mleko; żeby się w niej nie zgubić, musieliście pozostawać blisko siebie, pilnując się wzajemnie – i może dlatego w całym tym zamieszaniu w pierwszej chwili nie zauważyliście, że uwolniony przez Samuela Szkot pozostał nieco z tyłu. Walcząc z wiatrem i śniegiem, udało wam się dotrzeć do połowy odległości dzielącej was od celu, zarys dwuskrzydłowych drzwi w pierwszej chwili dostrzegł Samuel – a zaraz po nim zauważyła je Hannah, dzięki przemienionym oczom widząc nieco ostrzej. Nim jednak zdążylibyście rzucić się ku nim biegiem, gdzieś za wami rozległ się krzyk. – TUTAJ! SĄ TUTAJ! TERRORYŚCI Z ZAKONU FENIKSA! – Samuel od razu rozpoznał głos Szkota; jeśli się odwrócił, dostrzegł go – stał kilka metrów od was i machał rękami. Otworzył usta, żeby krzyknąć znowu, jednak jego następne słowa utonęły w świście zaklęć, które pomknęły w waszym kierunku. Z tyłu, z prawej, z lewej; świetliste wiązki przecięły powietrze, a ponad waszymi głowami potoczyły się dźwięki inkantacji. – Lancea! Ignitio! Glacius! Aeris! Lamino! – Mgła utrudniała wam rozeznanie się w tym, skąd dochodziły głosy. Jedna z wiązek przemknęła tuż obok Hannah, ale w nią nie trafiła; Zakonniczka dostrzegła jednak następną, salwa ostrych jak brzytwa noży leciała prosto w jej stronę. Gdzieś za jej plecami rozległ się dziewczęcy krzyk, gdy świetlista włócznia przebiła ciało młodej więźniarki; dziewczyna uniosła różdżkę, ale zareagowała za późno – jej jasny strój zabarwił się krwią, a chwilę później uderzył w nią podmuch powietrza, który zrzucił ją z nóg; zanurzyła się w gęstej mgle, niknąc wam z oczu. Wiatr, który ją przewrócił, z furkotem poleciał dalej, grożąc zwaleniem z nóg Samuela. Stojąca o krok dalej Lucinda dostrzegła blask ognia, a gdy odwróciła głowę, dostrzegła mknącą w jej stronę, ognistą kulę.
Nie wiedzieliście, gdzie dokładnie znajdowali się strażnicy – zdawali się celować na oślep, kierowani jedynie krzykami Szkota; przed wami wciąż majaczyły drzwi, wydawało się, że byliście w stanie do nich dotrzeć – ale kątem oka dostrzegliście też coś jeszcze: gdzieś po prawej we mgle załopotał czarny płaszcz, sekundę później w niej niknąc. Podłoże pod waszymi stopami zadrżało, raz, a później drugi; potężne, ciężkie kroki zaczęły zbliżać się w waszą stronę, jeszcze odległe – ale przemieszczające się znacznie szybciej niż zwykli robić to ludzie.
Trwa 16 tura. Na odpis macie 48 godzin. Od tej pory odpisujecie na dziedzińcu.
Rzuty: zaklęcia, celowanie, obrona więźniarki.
W Hannah leci udane lamino, w Samuela - aeris, w Lucindę - ignitio.
Kieran, jeśli będziesz chciał wrócić, napisz do mnie prywatnie.
Hannah do czasu zatamowania krwawienia będziesz tracić po 5 punktów żywotności co turę.
Samuel, ze względu na brak butów i odpowiedniego ubioru, będziesz tracić po 10 punktów żywotności za wychłodzenie co turę.
Hannah - dzięki wyrzuceniu krytycznego sukcesu, możesz raz jeszcze w ciągu reszty wydarzenia użyć zaklęcia Abesio, nie rzucając na nie kością i z góry zakładając powodzenie.
Kieran - 214/244 (-5 do kości) (30 - psychiczne)
Hannah - 102/222 (122/222)(-30 do kości) (-20 do kości) (40 - cięte (głębokie rozcięcie na czole, płytsze na policzkach, żuchwie, przedramieniu i dłoni; głęboka rana szyi, tuż nad obojczykiem; krwotok), 30 - utrata krwi, 10 - poparzenie lewej dłoni; 40 - podduszenie)
Lucinda - 161/181 (-5 do kości) (20 - stłuczenie lewego łokcia)
Samuel - 256/266 (60 - psychiczne, 50 - ogólne osłabienie organizmu, 50 - tłuczone (siniaki na całym ciele), 10 - wychłodzenie)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremo (Lucinda, Hannah) - 3/3 tury; +22 do kości
Kryształ (Hannah) - 3/3 tury; +10 do kości
Fortuno (Hannah) - 2/3 tury
Pullus (więźniarka) - 2/3 tury
Pullus (Jessa) - 1/3 tury
Wykorzystania patronusa:
Samuel - 2/3
W razie pytań zapraszam. <3
Samuel, wychyliwszy się przez wyrwę, w ostatniej chwili rzucił spowalniające zaklęcie – lecące bezwładnie ciało Szkota zatrzymało się gwałtownie na centymetry od twardego bruku, a później opadło na niego z cichym tąpnięciem. Mężczyzna, przez chwilę rozciągnięty w niezbyt zgrabnej pozycji na brzuchu, dźwignął się z ziemi, a później otrzepał ze śniegu, który oblepił jego cienką, więzienną szatę; niemal od razu zaczął też drżeć na całym ciele. – Jesteście wszyscy pop-p-pierdoleni – warknął, kierując te słowa do stojącej najbliżej Hannah, której skutecznie udało się zejść z miotły oraz pomóc w zejściu z niej dwóm czarownicom. Pozbawiona włosów dziewczyna uśmiechnęła się do Zakonniczki z wdzięcznością; wydawało się, że dzięki podanemu jeszcze na górze specyfikowi, wyglądała nieco lepiej – jej policzki zaróżowiły się nieco, choć mógł to być również wynik chłodu. Zaraz potem jednak zniknęła wszystkim z oczu, gdy naciągnęła na głowę podarowaną przez Hannah pelerynę.
Samuel zeskoczył jako następny, w locie rzucając zaklęcie, które miało ochronić go przed upadkiem; podobnie jak więzień, zatrzymał się gwałtownie tuż przed zderzeniem z ziemią, a później opadł na nią zdecydowanie zgrabniej niż jego poprzednik. Ledwie jednak stanął na własnych nogach, całe jego ciało przeszył dreszcz; bose stopy, zetknąwszy się ze zmrożonym brukiem, skostniały natychmiast, a lodowaty wiatr przewiewał cienkie więzienne ubranie na wylot. Poruszanie się bez butów było trudne, bieg z pewnością miał być jeszcze trudniejszy – auror ślizgał się jak na lodowisku, zęby zaczęły mu szczękać; śnieg przemieszany ze zmarzniętym deszczem zaczął przylepiać się do włosów.
Lucinda znalazła się na dole jako ostatnia, zatrzymawszy się, żeby zająć się Jessą; choć sięgnęła po sztukę wyjątkowo sobie odległą, magia po raz kolejny jej usłuchała – nieruchome ciało rudowłosej Zakonniczki zmniejszyło się i pokryło piórami, zamieniając się w gęś. Ciało ptaka było ciężkie, wydawało się też całkowicie zimne i zdrętwiałe; znacznie większe od kruka, przeważało Lucindę na jedną stronę, więc idąc, musiała uważać, by utrzymać równowagę. Udało jej się jednak wyskoczyć przez wyrwę i rzucić spowalniające zaklęcie, które bezpiecznie sprowadziło ją na poziom dziedzińca.
Ruszyliście dalej, kierując się w stronę, po której – jak wam się wydawało, lub jak pamiętaliście – znajdował się budynek wskazany przez Samuela. Sam Samuel również musiał polegać głównie na pamięci – oko, którego używał do obserwowania okolicy, zniknęło w momencie, w którym on sam znalazł się na dole. Przemieszczanie się w obranym kierunku było wolniejsze, niż początkowo mogliście przypuszczać – Hannah była osłabiona, Samuel ślizgał się na bruku, w jednej ręce niosąc przemienioną w gęś więźniarkę, dźwigająca przemienioną Jessę Lucinda również nie mogła poruszać się zbyt szybko; George Rowston nawet nie próbował biec – ruszył za wami wolnym krokiem, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znajdował. Mgła utrudniała wam widoczność, gęsta jak mleko; żeby się w niej nie zgubić, musieliście pozostawać blisko siebie, pilnując się wzajemnie – i może dlatego w całym tym zamieszaniu w pierwszej chwili nie zauważyliście, że uwolniony przez Samuela Szkot pozostał nieco z tyłu. Walcząc z wiatrem i śniegiem, udało wam się dotrzeć do połowy odległości dzielącej was od celu, zarys dwuskrzydłowych drzwi w pierwszej chwili dostrzegł Samuel – a zaraz po nim zauważyła je Hannah, dzięki przemienionym oczom widząc nieco ostrzej. Nim jednak zdążylibyście rzucić się ku nim biegiem, gdzieś za wami rozległ się krzyk. – TUTAJ! SĄ TUTAJ! TERRORYŚCI Z ZAKONU FENIKSA! – Samuel od razu rozpoznał głos Szkota; jeśli się odwrócił, dostrzegł go – stał kilka metrów od was i machał rękami. Otworzył usta, żeby krzyknąć znowu, jednak jego następne słowa utonęły w świście zaklęć, które pomknęły w waszym kierunku. Z tyłu, z prawej, z lewej; świetliste wiązki przecięły powietrze, a ponad waszymi głowami potoczyły się dźwięki inkantacji. – Lancea! Ignitio! Glacius! Aeris! Lamino! – Mgła utrudniała wam rozeznanie się w tym, skąd dochodziły głosy. Jedna z wiązek przemknęła tuż obok Hannah, ale w nią nie trafiła; Zakonniczka dostrzegła jednak następną, salwa ostrych jak brzytwa noży leciała prosto w jej stronę. Gdzieś za jej plecami rozległ się dziewczęcy krzyk, gdy świetlista włócznia przebiła ciało młodej więźniarki; dziewczyna uniosła różdżkę, ale zareagowała za późno – jej jasny strój zabarwił się krwią, a chwilę później uderzył w nią podmuch powietrza, który zrzucił ją z nóg; zanurzyła się w gęstej mgle, niknąc wam z oczu. Wiatr, który ją przewrócił, z furkotem poleciał dalej, grożąc zwaleniem z nóg Samuela. Stojąca o krok dalej Lucinda dostrzegła blask ognia, a gdy odwróciła głowę, dostrzegła mknącą w jej stronę, ognistą kulę.
Nie wiedzieliście, gdzie dokładnie znajdowali się strażnicy – zdawali się celować na oślep, kierowani jedynie krzykami Szkota; przed wami wciąż majaczyły drzwi, wydawało się, że byliście w stanie do nich dotrzeć – ale kątem oka dostrzegliście też coś jeszcze: gdzieś po prawej we mgle załopotał czarny płaszcz, sekundę później w niej niknąc. Podłoże pod waszymi stopami zadrżało, raz, a później drugi; potężne, ciężkie kroki zaczęły zbliżać się w waszą stronę, jeszcze odległe – ale przemieszczające się znacznie szybciej niż zwykli robić to ludzie.
Trwa 16 tura. Na odpis macie 48 godzin. Od tej pory odpisujecie na dziedzińcu.
Rzuty: zaklęcia, celowanie, obrona więźniarki.
W Hannah leci udane lamino, w Samuela - aeris, w Lucindę - ignitio.
Kieran, jeśli będziesz chciał wrócić, napisz do mnie prywatnie.
Hannah do czasu zatamowania krwawienia będziesz tracić po 5 punktów żywotności co turę.
Samuel, ze względu na brak butów i odpowiedniego ubioru, będziesz tracić po 10 punktów żywotności za wychłodzenie co turę.
Hannah - dzięki wyrzuceniu krytycznego sukcesu, możesz raz jeszcze w ciągu reszty wydarzenia użyć zaklęcia Abesio, nie rzucając na nie kością i z góry zakładając powodzenie.
Hannah - 102/222 (122/222)
Lucinda - 161/181 (-5 do kości) (20 - stłuczenie lewego łokcia)
Samuel - 256/266 (
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremo (Lucinda, Hannah) - 3/3 tury; +22 do kości
Kryształ (Hannah) - 3/3 tury; +10 do kości
Fortuno (Hannah) - 2/3 tury
Pullus (więźniarka) - 2/3 tury
Pullus (Jessa) - 1/3 tury
Wykorzystania patronusa:
Samuel - 2/3
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
kryształ
Hannah:kryształ;
miotłapeleryna niewidka (założona)21 fiolka z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
lusterko dwukierunkowe
Lucinda:wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
Samuel:eliksir znieczulający od Charlene
W razie pytań zapraszam. <3
| kontynuacja wątku stąd
Kiedy zszedłeś schodami w dół, otoczył cię chłód oraz charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach wilgoci i ziemi, kojarzący się z piwnicą; chociaż pod stopami wciąż miałeś twardą posadzkę, to ta stała się mniej równa, może popękana – od czasu do czasu koniec twojego buta zahaczał o coś, i musiałeś mocno się starać, żeby się nie potknąć. Niosący się echem tupot butów sugerował, że strażnicy nadal ci towarzyszyli, choć mogło być ich mniej – byłeś w stanie doliczyć się trzech różnych par kroków, nie licząc tych należących do ciebie. W pewnym momencie jedne z nich umilkły. – Zrobimy tu krótki przystanek – rzucił jeden z mężczyzn. Głos miał szorstki, nieprzyjemny, mniej oficjalny niż te, które zazwyczaj rozbrzmiewały na korytarzach ministerstwa. Usłyszałeś, jak jego towarzysze również się zatrzymują, nim jednak zdążyłbyś o cokolwiek zapytać, poczułeś mocne uderzenie w plecy, a chwilę później czyjeś kopnięcie podcięło ci nogi. Tym razem nie zdołałeś uchronić się przed upadkiem – kajdany uniemożliwiły jakikolwiek ratunkowy manewr, runąłeś w dół, całym ciężarem ciała uderzając o twardą posadzkę. Wzdłuż twojego ramienia i barku rozlał się gorący, ostry ból. Podłoga była lodowata i mokra – cienka warstewka zalegającej na niej wody (która cuchnęła wyjątkowo paskudnie) błyskawicznie przesiąkła przez ubranie, sprawiając, że przeszedł cię gwałtowny dreszcz.
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Wyczułeś nad sobą ruch, gdzieś obok twojego ucha zaszurała podeszwa buta; nim zdołałbyś pozbierać się z ziemi, kolejne mocne uderzenie dosięgło twoich pleców, a następne zatrzymało się na żebrach; przed oczami zatańczyły ci kolorowe plamy, a zalewająca cię nagle adrenalina i panika nawoływały do natychmiastowej ucieczki – ta jednak była niemożliwa. Wszelkie jej próby udaremniały kopnięcia, spływające na ciebie metodycznie, celujące w klatkę piersiową, łopatki, ramiona; w jednym momencie poczułeś, jak jakiś ogromny ciężar przygniata ci kolano, w którym coś chrupnęło przerażająco; ból zalewał już całe twoje ciało, zaczynałeś mieć problemy z oddychaniem, usta zalał rdzawy posmak – a później coś z całej siły uderzyło cię w nos i kolorowe plamy otoczyły cię ze wszystkich stron, wpełzły do oczu, wybuchły fontanną fajerwerków, a później rozlały się czernią, wciągając cię w uciskającą z każdej strony otchłań.
Ocknąłeś się jakiś czas później na czymś twardym i cuchnącym, co okazało się prostym siennikiem – tak brudnym, że wydawał się brudniejszy niż posadzka, na której leżał. Znajdowałeś się w maleńkiej celi o kamiennych ścianach i tylko jednym, malutkim, zakratowanym oknie – zlokalizowanym jednak tak wysoko, że nie sposób było przez nie wyjrzeć. Opaska zasłaniająca twoje oczy zniknęła, podobnie jak kajdany, ale i tak ledwie byłeś w stanie się podnieść – całe twoje ciało pulsowało tępym bólem, a na skórze trudno było dopatrzeć się miejsca, które nie byłoby sine od zimna lub fioletowo-czerwone od sińców. Klatka piersiowa bolała cię przy każdym oddechu, a lewe kolano było tak spuchnięte, że przybrało rozmiary używanego do rozgrywek Quidditcha tłuczka; musiało być poważnie uszkodzone, bo próba oparcia na nim ciężaru ciała przywołała z powrotem czarne plamy majaczące przed oczami i sprawiła, że prawie zemdlałeś z bólu. Całą prawą stronę twojej twarzy pokrywała skrzepnięta krew, a dotknięcie nosa potwierdziło, że ewidentnie był złamany. Po prawej stronie brakowało ci też co najmniej czterech zębów, a jeden wydawał się ukruszony.
Oprócz siennika, w celi znajdowało się jeszcze upchnięte w kącie wiadro i drzwi z metalową zasuwą, która odsunęła się tylko raz, po czym na podłogę upadła gruba kromka chleba i miska z wodą, która wywróciła się jednak, nim zdążyłeś po nią sięgnąć, przez co niemal cała woda rozlała się na posadzkę. Chleb z kolei okazał się tak suchy, że trudno go było pogryźć – zwłaszcza, że każdy ruch żuchwą wiązał się z kolejną falą cierpienia.
Nie wiedziałeś, jak długo trzymano cię w celi – bez punktów odniesienia trudno było odmierzać czas, a jedynymi dźwiękami, jakie do ciebie docierały, było odległe krakanie, kapanie lejącej się skądś wody i niosące się korytarzem głosy, nieukładające się jednak w żadne sensowne słowa. Co najmniej kilka razy udało ci się zapaść w płytki, nieprzynoszący odpoczynku sen, z którego wreszcie wyrwał cię dźwięk otwieranych drzwi; wyciągnięto cię na zewnątrz, znów prowadząc w dół, krętą klatką schodową w podziemia – pogrążone w mroku niemal zupełnie, nie licząc pojedynczej, tlącej się na ścianie pochodni. Znalazłeś się w komnacie, której posadzka była do kostek zalana wodą, cuchnącą tak bardzo rybami i rozkładem, że trudno było złapać oddech. Dwóch strażników, którzy cię prowadzili, popchnęli cię do przodu, tak, że padłeś w wodę na czworakach. Później usłyszałeś, jak się oddalają, a zamiast tego na schodach rozległo się echo innych kroków. Czarodziej, który pojawił się na krawędzi twojego pola widzenia, machnął różdżką, po czym poczułeś, jak jakaś niewidzialna siła podrywa cię do góry, wyciągając z wody; ciałem znów szarpnął ból, a ty zawisłeś głową w dół, tuż nad posadzką. Pogrążona w półmroku komnata zakołysała się przed twoimi oczami, a zaraz potem zniknęła, gdy tuż przed tobą rozbłysła kula jaskrawego, kolorowego światła, które wcisnęło się do oczu jak dwa ostre sztylety. Barwne światełka wirowały, uniemożliwiając skoncentrowanie wzroku na czymkolwiek, rozpraszając cię, dekoncentrując; poczułeś falę wzbierających mdłości.
– Imię i nazwisko – odezwał się nieznajomy głos, męski, nowy – taki, którego jeszcze nie znałeś. – I lepiej dla ciebie, żeby tym razem było prawdziwe.
Obrażenia:
70/225 (-40 do kości):
100 - tłuczone (pęknięcie dwóch żeber, złamanie nosa, zmiażdżenie rzepki lewego kolana, siniaki na całym ciele);
25 - psychiczne (utrata czterech zębów, oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Kiedy zszedłeś schodami w dół, otoczył cię chłód oraz charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach wilgoci i ziemi, kojarzący się z piwnicą; chociaż pod stopami wciąż miałeś twardą posadzkę, to ta stała się mniej równa, może popękana – od czasu do czasu koniec twojego buta zahaczał o coś, i musiałeś mocno się starać, żeby się nie potknąć. Niosący się echem tupot butów sugerował, że strażnicy nadal ci towarzyszyli, choć mogło być ich mniej – byłeś w stanie doliczyć się trzech różnych par kroków, nie licząc tych należących do ciebie. W pewnym momencie jedne z nich umilkły. – Zrobimy tu krótki przystanek – rzucił jeden z mężczyzn. Głos miał szorstki, nieprzyjemny, mniej oficjalny niż te, które zazwyczaj rozbrzmiewały na korytarzach ministerstwa. Usłyszałeś, jak jego towarzysze również się zatrzymują, nim jednak zdążyłbyś o cokolwiek zapytać, poczułeś mocne uderzenie w plecy, a chwilę później czyjeś kopnięcie podcięło ci nogi. Tym razem nie zdołałeś uchronić się przed upadkiem – kajdany uniemożliwiły jakikolwiek ratunkowy manewr, runąłeś w dół, całym ciężarem ciała uderzając o twardą posadzkę. Wzdłuż twojego ramienia i barku rozlał się gorący, ostry ból. Podłoga była lodowata i mokra – cienka warstewka zalegającej na niej wody (która cuchnęła wyjątkowo paskudnie) błyskawicznie przesiąkła przez ubranie, sprawiając, że przeszedł cię gwałtowny dreszcz.
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Wyczułeś nad sobą ruch, gdzieś obok twojego ucha zaszurała podeszwa buta; nim zdołałbyś pozbierać się z ziemi, kolejne mocne uderzenie dosięgło twoich pleców, a następne zatrzymało się na żebrach; przed oczami zatańczyły ci kolorowe plamy, a zalewająca cię nagle adrenalina i panika nawoływały do natychmiastowej ucieczki – ta jednak była niemożliwa. Wszelkie jej próby udaremniały kopnięcia, spływające na ciebie metodycznie, celujące w klatkę piersiową, łopatki, ramiona; w jednym momencie poczułeś, jak jakiś ogromny ciężar przygniata ci kolano, w którym coś chrupnęło przerażająco; ból zalewał już całe twoje ciało, zaczynałeś mieć problemy z oddychaniem, usta zalał rdzawy posmak – a później coś z całej siły uderzyło cię w nos i kolorowe plamy otoczyły cię ze wszystkich stron, wpełzły do oczu, wybuchły fontanną fajerwerków, a później rozlały się czernią, wciągając cię w uciskającą z każdej strony otchłań.
Ocknąłeś się jakiś czas później na czymś twardym i cuchnącym, co okazało się prostym siennikiem – tak brudnym, że wydawał się brudniejszy niż posadzka, na której leżał. Znajdowałeś się w maleńkiej celi o kamiennych ścianach i tylko jednym, malutkim, zakratowanym oknie – zlokalizowanym jednak tak wysoko, że nie sposób było przez nie wyjrzeć. Opaska zasłaniająca twoje oczy zniknęła, podobnie jak kajdany, ale i tak ledwie byłeś w stanie się podnieść – całe twoje ciało pulsowało tępym bólem, a na skórze trudno było dopatrzeć się miejsca, które nie byłoby sine od zimna lub fioletowo-czerwone od sińców. Klatka piersiowa bolała cię przy każdym oddechu, a lewe kolano było tak spuchnięte, że przybrało rozmiary używanego do rozgrywek Quidditcha tłuczka; musiało być poważnie uszkodzone, bo próba oparcia na nim ciężaru ciała przywołała z powrotem czarne plamy majaczące przed oczami i sprawiła, że prawie zemdlałeś z bólu. Całą prawą stronę twojej twarzy pokrywała skrzepnięta krew, a dotknięcie nosa potwierdziło, że ewidentnie był złamany. Po prawej stronie brakowało ci też co najmniej czterech zębów, a jeden wydawał się ukruszony.
Oprócz siennika, w celi znajdowało się jeszcze upchnięte w kącie wiadro i drzwi z metalową zasuwą, która odsunęła się tylko raz, po czym na podłogę upadła gruba kromka chleba i miska z wodą, która wywróciła się jednak, nim zdążyłeś po nią sięgnąć, przez co niemal cała woda rozlała się na posadzkę. Chleb z kolei okazał się tak suchy, że trudno go było pogryźć – zwłaszcza, że każdy ruch żuchwą wiązał się z kolejną falą cierpienia.
Nie wiedziałeś, jak długo trzymano cię w celi – bez punktów odniesienia trudno było odmierzać czas, a jedynymi dźwiękami, jakie do ciebie docierały, było odległe krakanie, kapanie lejącej się skądś wody i niosące się korytarzem głosy, nieukładające się jednak w żadne sensowne słowa. Co najmniej kilka razy udało ci się zapaść w płytki, nieprzynoszący odpoczynku sen, z którego wreszcie wyrwał cię dźwięk otwieranych drzwi; wyciągnięto cię na zewnątrz, znów prowadząc w dół, krętą klatką schodową w podziemia – pogrążone w mroku niemal zupełnie, nie licząc pojedynczej, tlącej się na ścianie pochodni. Znalazłeś się w komnacie, której posadzka była do kostek zalana wodą, cuchnącą tak bardzo rybami i rozkładem, że trudno było złapać oddech. Dwóch strażników, którzy cię prowadzili, popchnęli cię do przodu, tak, że padłeś w wodę na czworakach. Później usłyszałeś, jak się oddalają, a zamiast tego na schodach rozległo się echo innych kroków. Czarodziej, który pojawił się na krawędzi twojego pola widzenia, machnął różdżką, po czym poczułeś, jak jakaś niewidzialna siła podrywa cię do góry, wyciągając z wody; ciałem znów szarpnął ból, a ty zawisłeś głową w dół, tuż nad posadzką. Pogrążona w półmroku komnata zakołysała się przed twoimi oczami, a zaraz potem zniknęła, gdy tuż przed tobą rozbłysła kula jaskrawego, kolorowego światła, które wcisnęło się do oczu jak dwa ostre sztylety. Barwne światełka wirowały, uniemożliwiając skoncentrowanie wzroku na czymkolwiek, rozpraszając cię, dekoncentrując; poczułeś falę wzbierających mdłości.
– Imię i nazwisko – odezwał się nieznajomy głos, męski, nowy – taki, którego jeszcze nie znałeś. – I lepiej dla ciebie, żeby tym razem było prawdziwe.
Obrażenia:
70/225 (-40 do kości):
100 - tłuczone (pęknięcie dwóch żeber, złamanie nosa, zmiażdżenie rzepki lewego kolana, siniaki na całym ciele);
25 - psychiczne (utrata czterech zębów, oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Nigdy się nie bał takich rzeczy jak ciemność, kajdany, czy nawet podróżowanie w nieznane, ale też nie zdarzyło mu się być prowadzonym gdzieś w nieznane bez wyrażenia na to wcześniejszej zgody. Czuł tylko… chyba w gruncie rzeczy irytację? Na to, że nie wiedział co się działo i że niczego nie widział, a najbardziej to na siebie samego, że dopuścił do tej sytuacji. Zaczynał żałować, że nie uprzedził ani brata, ani siostry o tym, gdzie się wybierał. Mógł przecież napomknąć chociażby Eve o tym, gdzie się miał zamiar pojawić! Chociaż w gruncie rzeczy nie zakładał, żeby to miało stanowić jakieś większe problemy dla niego… No bo co by się miało stać złego?
No i jakby momentalnie dostał odpowiedź, czując uderzenie, a później próbując się poderwać z powrotem mimo przeszywającego bólu. Oczywiście, że próbował uciekać! Zawsze próbował, starając się jeszcze mocniej zaciskać zęby, a z czasem i starając zasłonić, choć ani posadzka, ani dezorientacja mu nie pomagały w niczym. Uderzenia nadciągały, a on tylko szukał w głowie zaklęcia, nawet jeśli nie miał różdżki. Nie wiedział co miałby w tej chwili zrobić, jak zareagować czy nawet gdzie uciekać, bo nie widział! Wciąż i wciąż…
W końcu nieporadnie, ale zaczynał się po prostu zasłaniać, dzielnie starając się nie mówić, ani nie odezwać, nie dać żadnej reakcji. Tak jak Ślizgoni w Hogwarcie, kiedy go gnębili po pewnym czasie odpuszczali, tak może mogło być i teraz? Chociaż mógł być prawie pewny, że nikt nie będzie go traktował tutaj jak w szkole za takie drobne przewinienia, a trójce mężczyzn jego względna bezczynność chyba się nie spodobała - a może wręcz zachęciła ich do dalszych poczynań? - bo po chwili poczuł kolejne ataki i już nawet nie rozróżniał skąd dobiegał ból i co się działo, szczególnie kiedy poczuł kolejne uderzenie, chyba coś chrzęstnęło, a może nawet kilka rzeczy? Nie był pewny czy to tylko omamy słuchowe, czy może rzeczywiście jego kości, a nie miał i sił się nad tym zastanawiać, bo zapadła ciemność.
Smród, i bród, i wilgoć, i wszystko na raz wcale nie brzmiało jak pozytywna zmiana otoczenia, ale nie mógł narzekać w tym momencie. Nie miał na to nawet sił, czy momentu odetchnięcia. Chociaż przynajmniej widział w tym momencie, to naprawdę przyniosło mu pewnego rodzaju ulgę. Przynajmniej nie był w kompletnej ciemności, widział kształty… Słyszał jakieś dźwięki, a po chwili mógł i zobaczyć jak rzucane jest jedzenie, na co się skrzywił. Czuł chyba, że jest głodny, a na pewno czuł pragnienie, ale na próbę poderwania się jego ciało wcale nie chciało reagować, więc tylko tak leżał, rozglądając się po ścianach. Może po prostu przyszła jego kara za to, co zrobił? Że nie wrócił wtedy do taboru, sprawdzić co się stało, czy ktoś nie przeżył, czy nie mógł zrobić czegokolwiek… Może to była kara za to, że już te dwa lata temu się nie poddał, a próbował ucieczki? Teraz nawet nie miał jak uciekać, chociażby chciał. Nawet chyba nie chciał uciekać. Był zmęczony i obolały, i chyba nawet wciąż senny? Przynajmniej mógł na moment wtedy zapomnieć o bólu. A nawet jeśli miałby już skonać w tym miejscu to przynajmniej wiedział, że Sheila i James żyją. Dadzą sobie na pewno radę! Może nawet lepiej niż jakby on był przy nich? Eve powinna przypilnować Jamesa, żeby nie mógł zrobić zbyt głupich rzeczy, a przynajmniej żeby nie pakował się w nic takiego jak on. A nawet jak się wpakuje to przecież mógł liczyć na Marcela, Steffena i nie tylko ich. Powinni sobie dać radę… chyba.
Przysypiał, próbował odpocząć, choć praktycznie nie ruszał się z siennika. Chociaż możliwe, że ból powoli ustępował. Chyba? Albo aż nazbyt się do niego przyzwyczajał. Przechodziło mu czasem przez myśl to, że żałował, że nie mógł skontaktować się z rodzeństwem, dać znać gdzie jest… ale po tym orientował się, że chyba by wolał, aby myśleli, że po prostu uciekł. Mogli być na niego źli i wściekli, ale to lepsze niż jakby się martwili - albo próbowali zrobić coś jeszcze głupszego! Stanowczo uważał to za lepszą opcję…
Kiedy w końcu usłyszał hałas otwieranych drzwi, nie zorientował się w pierwszym momencie, że to do jego celi ktoś wszedł. Już się przyzwyczajał do tego, że po prostu leżał i czasem coś zasłyszał, jakiś oddalony hałas czy kruki - a kruki bardzo lubił od zawsze, więc nie przeszkadzały mu one. A przynajmniej tak mu się wydawało, że to kruki… może wrony? A może jeszcze inne ptaki?
Nie oponował, nie walczył, dając się po prostu wynieść z celi.
O ja szczęściarz, zmiana lokum…
Chciał zagadać, spróbować rzucić żartem, ale trzymał to dla siebie. Chyba dlatego, że wciąż go wszystko bolało, ale też że stanowczo czuł suchość w gardle.
Przeszła mu myśl o ucieczce, ale… co mógł zrobić? Jak miałby to zrobić? Nie miał siły na takie rzeczy, a tym bardziej na to, żeby szukać stąd wyjścia…
Nie przypuszczał, że mógł go spotkać jeszcze gorszy smród niż ten z celi, a jednak. Aż dziwne, bo zawsze lubił ryby. Generalnie nie wybrzydzał przy żadnych posiłkach, ale jeśli stąd wyjdzie to po bliższym spotkaniu z tą posadzką i smrodem z unoszących się ścieków - bo inaczej chyba tego nie można było nazwać - to ryb nie ruszy przez następny miesiąc jak nie dłużej.
Kolejna fala bólu. Skrzywił się, a po chwili już znalazł się do góry nogami. Zamknął oczy, które jednak raziło jego oczy, przez ten dłuższy czas tak przyzwyczajone do ciemności. Trochę mu zajęło pokonanie bólu, żeby w ogóle zwrócić uwagę w stronę czarodzieja; żeby zrozumieć o co on go pytał?
Tym bardziej, że jego żołądek, mimo stanowczo niezbyt sporej jego zawartości, stanowczo odmawiał posłuszeństwa, jeszcze tego mu brakowało!
Zamknął znów oczy, stając się na tym, żeby zebrać jakieś resztki siły na odpowiedź. Och, no tak, w końcu nie mógł zawieść czarodzieja, który zaaranżował specjalnie na spotkanie z nim tak wspaniałe miejsce…
-… mas o… Thom… thomas… Do… doe…. - wybełkotał bardziej niż wymówił, wciąż mając problem z jakimkolwiek przypomnieniem sobie chociażby tego, jakie nazwiska podawał w ministerstwie, o imionach już nie wspominając.
No i jakby momentalnie dostał odpowiedź, czując uderzenie, a później próbując się poderwać z powrotem mimo przeszywającego bólu. Oczywiście, że próbował uciekać! Zawsze próbował, starając się jeszcze mocniej zaciskać zęby, a z czasem i starając zasłonić, choć ani posadzka, ani dezorientacja mu nie pomagały w niczym. Uderzenia nadciągały, a on tylko szukał w głowie zaklęcia, nawet jeśli nie miał różdżki. Nie wiedział co miałby w tej chwili zrobić, jak zareagować czy nawet gdzie uciekać, bo nie widział! Wciąż i wciąż…
W końcu nieporadnie, ale zaczynał się po prostu zasłaniać, dzielnie starając się nie mówić, ani nie odezwać, nie dać żadnej reakcji. Tak jak Ślizgoni w Hogwarcie, kiedy go gnębili po pewnym czasie odpuszczali, tak może mogło być i teraz? Chociaż mógł być prawie pewny, że nikt nie będzie go traktował tutaj jak w szkole za takie drobne przewinienia, a trójce mężczyzn jego względna bezczynność chyba się nie spodobała - a może wręcz zachęciła ich do dalszych poczynań? - bo po chwili poczuł kolejne ataki i już nawet nie rozróżniał skąd dobiegał ból i co się działo, szczególnie kiedy poczuł kolejne uderzenie, chyba coś chrzęstnęło, a może nawet kilka rzeczy? Nie był pewny czy to tylko omamy słuchowe, czy może rzeczywiście jego kości, a nie miał i sił się nad tym zastanawiać, bo zapadła ciemność.
Smród, i bród, i wilgoć, i wszystko na raz wcale nie brzmiało jak pozytywna zmiana otoczenia, ale nie mógł narzekać w tym momencie. Nie miał na to nawet sił, czy momentu odetchnięcia. Chociaż przynajmniej widział w tym momencie, to naprawdę przyniosło mu pewnego rodzaju ulgę. Przynajmniej nie był w kompletnej ciemności, widział kształty… Słyszał jakieś dźwięki, a po chwili mógł i zobaczyć jak rzucane jest jedzenie, na co się skrzywił. Czuł chyba, że jest głodny, a na pewno czuł pragnienie, ale na próbę poderwania się jego ciało wcale nie chciało reagować, więc tylko tak leżał, rozglądając się po ścianach. Może po prostu przyszła jego kara za to, co zrobił? Że nie wrócił wtedy do taboru, sprawdzić co się stało, czy ktoś nie przeżył, czy nie mógł zrobić czegokolwiek… Może to była kara za to, że już te dwa lata temu się nie poddał, a próbował ucieczki? Teraz nawet nie miał jak uciekać, chociażby chciał. Nawet chyba nie chciał uciekać. Był zmęczony i obolały, i chyba nawet wciąż senny? Przynajmniej mógł na moment wtedy zapomnieć o bólu. A nawet jeśli miałby już skonać w tym miejscu to przynajmniej wiedział, że Sheila i James żyją. Dadzą sobie na pewno radę! Może nawet lepiej niż jakby on był przy nich? Eve powinna przypilnować Jamesa, żeby nie mógł zrobić zbyt głupich rzeczy, a przynajmniej żeby nie pakował się w nic takiego jak on. A nawet jak się wpakuje to przecież mógł liczyć na Marcela, Steffena i nie tylko ich. Powinni sobie dać radę… chyba.
Przysypiał, próbował odpocząć, choć praktycznie nie ruszał się z siennika. Chociaż możliwe, że ból powoli ustępował. Chyba? Albo aż nazbyt się do niego przyzwyczajał. Przechodziło mu czasem przez myśl to, że żałował, że nie mógł skontaktować się z rodzeństwem, dać znać gdzie jest… ale po tym orientował się, że chyba by wolał, aby myśleli, że po prostu uciekł. Mogli być na niego źli i wściekli, ale to lepsze niż jakby się martwili - albo próbowali zrobić coś jeszcze głupszego! Stanowczo uważał to za lepszą opcję…
Kiedy w końcu usłyszał hałas otwieranych drzwi, nie zorientował się w pierwszym momencie, że to do jego celi ktoś wszedł. Już się przyzwyczajał do tego, że po prostu leżał i czasem coś zasłyszał, jakiś oddalony hałas czy kruki - a kruki bardzo lubił od zawsze, więc nie przeszkadzały mu one. A przynajmniej tak mu się wydawało, że to kruki… może wrony? A może jeszcze inne ptaki?
Nie oponował, nie walczył, dając się po prostu wynieść z celi.
O ja szczęściarz, zmiana lokum…
Chciał zagadać, spróbować rzucić żartem, ale trzymał to dla siebie. Chyba dlatego, że wciąż go wszystko bolało, ale też że stanowczo czuł suchość w gardle.
Przeszła mu myśl o ucieczce, ale… co mógł zrobić? Jak miałby to zrobić? Nie miał siły na takie rzeczy, a tym bardziej na to, żeby szukać stąd wyjścia…
Nie przypuszczał, że mógł go spotkać jeszcze gorszy smród niż ten z celi, a jednak. Aż dziwne, bo zawsze lubił ryby. Generalnie nie wybrzydzał przy żadnych posiłkach, ale jeśli stąd wyjdzie to po bliższym spotkaniu z tą posadzką i smrodem z unoszących się ścieków - bo inaczej chyba tego nie można było nazwać - to ryb nie ruszy przez następny miesiąc jak nie dłużej.
Kolejna fala bólu. Skrzywił się, a po chwili już znalazł się do góry nogami. Zamknął oczy, które jednak raziło jego oczy, przez ten dłuższy czas tak przyzwyczajone do ciemności. Trochę mu zajęło pokonanie bólu, żeby w ogóle zwrócić uwagę w stronę czarodzieja; żeby zrozumieć o co on go pytał?
Tym bardziej, że jego żołądek, mimo stanowczo niezbyt sporej jego zawartości, stanowczo odmawiał posłuszeństwa, jeszcze tego mu brakowało!
Zamknął znów oczy, stając się na tym, żeby zebrać jakieś resztki siły na odpowiedź. Och, no tak, w końcu nie mógł zawieść czarodzieja, który zaaranżował specjalnie na spotkanie z nim tak wspaniałe miejsce…
-… mas o… Thom… thomas… Do… doe…. - wybełkotał bardziej niż wymówił, wciąż mając problem z jakimkolwiek przypomnieniem sobie chociażby tego, jakie nazwiska podawał w ministerstwie, o imionach już nie wspominając.
Upływające sekundy nie pomagały ci ani trochę w skupieniu myśli; wirujące światła nie znikały, oślepiając i dezorientując, irytujące, agresywne, ostre – nie blakły nawet przy zaciskaniu powiek, tańcząc na ich wewnętrznej stronie w postaci migoczących szybko powidoków. Potrzeba odcięcia się od nich, ucieczki z powrotem do łagodnego półmroku wypełniającego celę, wydawała ci się ważniejsza i silniejsza od czegokolwiek innego – zaklęcie utrzymujące cię w powietrzu wciąż jednak więziło cię w miejscu, a każdy gwałtowniejszy ruch wywoływał wprawienie ciała w trudne do opanowania kołysanie. Głos mężczyzny, który zadał ci pytanie, wydawał się dobiegać z oddali, choć wiedziałeś, że nie mógł znajdować się daleko – nie słyszałeś, by wszedł do zalegającej na posadzce wody, musiał stać więc na schodach, którymi strażnicy wprowadzili cię do pomieszczenia.
Wydobycie z siebie głosu okazało się niezwykle trudne: twoje gardło wydawało się poranione i wyschnięte, język był ciężki i jakby bezwładny; poruszenie szczęką w celu wypowiedzenia pozornie prostych słów sprawiło ci ból, ogniskujący gdzieś po prawej stronie twarzy. Głoski, które rozbrzmiały w zatęchłej komnacie, brzmiały, jakby wypowiedział je ktoś inny. – Hm? – odezwał się mężczyzna, tonem kogoś, kto zadał pytanie, ale nie dosłyszał odpowiedzi. Wciąż go nie widziałeś – oślepiające światło uniemożliwiało ci dostrzeżenie czegokolwiek poza skrawkami posadzki, fragmentami niewyraźnych kształtów, byłeś jednak w stanie stwierdzić, z której strony docierał do ciebie głos. – Co mówisz? Niezbyt wyraźnie słyszę. – Pomiędzy słowami zadźwięczała wyraźna drwina. – Pozwól, że ci pomogę. Balneo – wypowiedział wyraźnie. Rozległ się świst, a w następnej sekundzie poczułeś, jak uderza w ciebie fala zimnej wody, mocząc brudną koszulę na klatce piersiowej, wciskając się do nosa, ust i oczu, a później spływając w dół, na włosy. Zapiekło cię pod powiekami, lodowata woda częściowo wyrwała cię jednak z otumanienia; przez chwilę łatwiej ci było skupić myśli, choć jednocześnie z większą intensywnością zaatakowały cię też inne bodźce: przeszywające uczucie zimna, ból w kolanie, pieczenie nieopatrzonych zranień.
Mężczyzna nie czekał, aż dojdziesz do siebie. – Kim są Sammuel, Stephen i Meghan Carterowie? – usłyszałeś, a imiona i nazwiska, które podał, zadźwięczały znajomo w twojej głowie.
Obrażenia:
65/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 10 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Wydobycie z siebie głosu okazało się niezwykle trudne: twoje gardło wydawało się poranione i wyschnięte, język był ciężki i jakby bezwładny; poruszenie szczęką w celu wypowiedzenia pozornie prostych słów sprawiło ci ból, ogniskujący gdzieś po prawej stronie twarzy. Głoski, które rozbrzmiały w zatęchłej komnacie, brzmiały, jakby wypowiedział je ktoś inny. – Hm? – odezwał się mężczyzna, tonem kogoś, kto zadał pytanie, ale nie dosłyszał odpowiedzi. Wciąż go nie widziałeś – oślepiające światło uniemożliwiało ci dostrzeżenie czegokolwiek poza skrawkami posadzki, fragmentami niewyraźnych kształtów, byłeś jednak w stanie stwierdzić, z której strony docierał do ciebie głos. – Co mówisz? Niezbyt wyraźnie słyszę. – Pomiędzy słowami zadźwięczała wyraźna drwina. – Pozwól, że ci pomogę. Balneo – wypowiedział wyraźnie. Rozległ się świst, a w następnej sekundzie poczułeś, jak uderza w ciebie fala zimnej wody, mocząc brudną koszulę na klatce piersiowej, wciskając się do nosa, ust i oczu, a później spływając w dół, na włosy. Zapiekło cię pod powiekami, lodowata woda częściowo wyrwała cię jednak z otumanienia; przez chwilę łatwiej ci było skupić myśli, choć jednocześnie z większą intensywnością zaatakowały cię też inne bodźce: przeszywające uczucie zimna, ból w kolanie, pieczenie nieopatrzonych zranień.
Mężczyzna nie czekał, aż dojdziesz do siebie. – Kim są Sammuel, Stephen i Meghan Carterowie? – usłyszałeś, a imiona i nazwiska, które podał, zadźwięczały znajomo w twojej głowie.
Obrażenia:
65/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 10 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Było dobrze, kiedy ból nie był tak przeszywający - ba, może nawet by się zdobył na uśmiech! I może ładniejsze kłamstwo, gdyby tylko był w stanie się skupić, gdyby to cholerne światło w końcu zgasło! I gdyby tylko cokolwiek innego się wydarzyło, a nie zwisał głową w dół.
Woda pomogła, jednocześnie pogarszając wszystko jeszcze bardziej przez szok jakiego doznał. Zaraz zakaszlał, zaraz poczuł coraz to silniej palący ból, a jednocześnie nie potrafił nawet zlokalizować jego źródła. W kolanie, w tułowiu, w głowie, gdziekolwiek. Lodowata woda na pewno pomogła chociaż minimalnie, chociaż zaczął mrugać oczami. Ból nie chciał ustąpić, będąc coraz wyraźniejszym, a jednocześnie widział, że chyba… czy to się udało? Chociaż częściowo? Czy chcieli szukać ludzi, których podał? Nawet nie wiedział czy żyli, czy istnieli, ale jeśli tak…
Jak sam powiedziałeś, są Carterami, stary cepie, przeszło mu przez myśl od razu. Musiał odreagować, musiał szukać jakiegokolwiek światełka innego od tego, które go oślepiało. Potrzebował się ratować tym, czym zawsze to robił - humorem, uśmiechem. Nawet jeśli nie potrafił się teraz uśmiechnąć czy opowiadać żartów, ani nie mógł pozwolić sobie na złośliwości wypowiadane na głos.
Skrzywił się jeszcze bardziej, starając się zebrać siły. Jakiekolwiek. Od kiedy mówienie wymagało od niego aż tyle energii? I wysiłku? Zazwyczaj przecież słowa się lały z jego ust same, a teraz… Nie był w stanie rzucić nawet jednego czystego słowa!
- W A-ayr… - rzucił nazwą szkockiego miasta, zaraz krzywiąc się z bólu jeszcze mocniej, czując jak gardło nie chce współpracować, a ból odejść. Musiał powiedzieć cokolwiek… Tak, to mogło być najlepsze wyjście, rozwiązanie. - Na-namawiali… do oba-obalenia… Zap… Zapraszali do Arr… Arran… Tam siedzą - wydukał znowu, a gdyby tylko mógł się skulić czy odwrócić od światła. Nawet na tej lodowatej podłodze, nawet w tej wodzie, w końcu zimno pomagało na ból! Albo to było ciepło? Nie pamiętał, co Jeanie opowiadała… Ale mówiła, ze i to, i to pomagało, ale w różnych sytuacjach. Nigdy chyba nie zapamiętywał do końca jej długich wywodów, ale… po prostu uwielbiał jej słuchać. Kiedy ekscytowała się nowo przeczytaną książką, kiedy go ganiła, a nawet kiedy opowiadała nudne wykłady, próbując przekazać mu nieco wiedzy. Lubił jej głos, jak dobierała słowa, a najbardziej uwielbiał spędzać z nią czas, za którym przez ostatnie dwa lata tak bardzo tęsknił.
Znów przeszły go dreszcze, czy ten ból się nasilił? Nie powinien myśleć o Jeanie… Musiał myśleć o tych, którzy mu zostali, żeby móc do nich jeszcze wrócić. Nie mógł nie wrócić! Nie zostawić im znaku życia!
- Cho… Chowają się… Po górach… I na wyspach… Ostatnia była Arran, kilka… kilka… miesięcy temu… - dukał, wciąż nie rozpoznając swojego głosu i nie potrafiąc się skupić nawet na tym czy to co mówił miało sens. Nie pamiętał, jakie imiona podawał na rejestracji, o kim mówił. Musiał się skupić, zapamiętać, wyłapać nieco więcej szczegółów; wymyślić nieco więcej szczegółów z podróży. Oni przecież nie wiedzieli.
Sammuel, Stephen, Meghan. Rodzina. Działają w Ayr, w Arran. Walczą… walczą z rządem…, zaczął powtarzać w myślach, chcąc sobie przypomnieć czy mówił cokolwiek więcej w rejestracji. Mówił o Anglii? O Szkocji?
Carter. Sammuel, Stephen, Meghan… Rodzeństwo… Kuzyni? Rodzina? Mąż i żona..?
- Chceli… chcieli jechać do Irl.. Irlandii… - zmyślił kolejne, zaczynając próbować uciec przed światłem. Chciał spróbować zakryć się rękami, w jakikolwiek sposób uciec od tego co tak mocno go paliło.
Woda pomogła, jednocześnie pogarszając wszystko jeszcze bardziej przez szok jakiego doznał. Zaraz zakaszlał, zaraz poczuł coraz to silniej palący ból, a jednocześnie nie potrafił nawet zlokalizować jego źródła. W kolanie, w tułowiu, w głowie, gdziekolwiek. Lodowata woda na pewno pomogła chociaż minimalnie, chociaż zaczął mrugać oczami. Ból nie chciał ustąpić, będąc coraz wyraźniejszym, a jednocześnie widział, że chyba… czy to się udało? Chociaż częściowo? Czy chcieli szukać ludzi, których podał? Nawet nie wiedział czy żyli, czy istnieli, ale jeśli tak…
Jak sam powiedziałeś, są Carterami, stary cepie, przeszło mu przez myśl od razu. Musiał odreagować, musiał szukać jakiegokolwiek światełka innego od tego, które go oślepiało. Potrzebował się ratować tym, czym zawsze to robił - humorem, uśmiechem. Nawet jeśli nie potrafił się teraz uśmiechnąć czy opowiadać żartów, ani nie mógł pozwolić sobie na złośliwości wypowiadane na głos.
Skrzywił się jeszcze bardziej, starając się zebrać siły. Jakiekolwiek. Od kiedy mówienie wymagało od niego aż tyle energii? I wysiłku? Zazwyczaj przecież słowa się lały z jego ust same, a teraz… Nie był w stanie rzucić nawet jednego czystego słowa!
- W A-ayr… - rzucił nazwą szkockiego miasta, zaraz krzywiąc się z bólu jeszcze mocniej, czując jak gardło nie chce współpracować, a ból odejść. Musiał powiedzieć cokolwiek… Tak, to mogło być najlepsze wyjście, rozwiązanie. - Na-namawiali… do oba-obalenia… Zap… Zapraszali do Arr… Arran… Tam siedzą - wydukał znowu, a gdyby tylko mógł się skulić czy odwrócić od światła. Nawet na tej lodowatej podłodze, nawet w tej wodzie, w końcu zimno pomagało na ból! Albo to było ciepło? Nie pamiętał, co Jeanie opowiadała… Ale mówiła, ze i to, i to pomagało, ale w różnych sytuacjach. Nigdy chyba nie zapamiętywał do końca jej długich wywodów, ale… po prostu uwielbiał jej słuchać. Kiedy ekscytowała się nowo przeczytaną książką, kiedy go ganiła, a nawet kiedy opowiadała nudne wykłady, próbując przekazać mu nieco wiedzy. Lubił jej głos, jak dobierała słowa, a najbardziej uwielbiał spędzać z nią czas, za którym przez ostatnie dwa lata tak bardzo tęsknił.
Znów przeszły go dreszcze, czy ten ból się nasilił? Nie powinien myśleć o Jeanie… Musiał myśleć o tych, którzy mu zostali, żeby móc do nich jeszcze wrócić. Nie mógł nie wrócić! Nie zostawić im znaku życia!
- Cho… Chowają się… Po górach… I na wyspach… Ostatnia była Arran, kilka… kilka… miesięcy temu… - dukał, wciąż nie rozpoznając swojego głosu i nie potrafiąc się skupić nawet na tym czy to co mówił miało sens. Nie pamiętał, jakie imiona podawał na rejestracji, o kim mówił. Musiał się skupić, zapamiętać, wyłapać nieco więcej szczegółów; wymyślić nieco więcej szczegółów z podróży. Oni przecież nie wiedzieli.
Sammuel, Stephen, Meghan. Rodzina. Działają w Ayr, w Arran. Walczą… walczą z rządem…, zaczął powtarzać w myślach, chcąc sobie przypomnieć czy mówił cokolwiek więcej w rejestracji. Mówił o Anglii? O Szkocji?
Carter. Sammuel, Stephen, Meghan… Rodzeństwo… Kuzyni? Rodzina? Mąż i żona..?
- Chceli… chcieli jechać do Irl.. Irlandii… - zmyślił kolejne, zaczynając próbować uciec przed światłem. Chciał spróbować zakryć się rękami, w jakikolwiek sposób uciec od tego co tak mocno go paliło.
Zimno panujące w pomieszczeniu wraz z każdą mijającą chwilą dokuczało ci coraz dotkliwiej; przemoczona, cienka koszula przylgnęła do ciała, nie osłaniając go w żaden sposób przed gryzącym chłodem - a zamiast tego odbierając ci resztki ciepła, sprawiając, że posiniaczona skóra pokryła się gęsią skórką, a ciało zaczęło drżeć. Mówienie wymagało potężnego wysiłku, a przypomnienie sobie szczegółów odbywającego się dzień wcześniej przesłuchania przypominało próbę poskładania w całość niepasujących do siebie elementów układanki. Wspomnienia wydawały się porwane, pokryte mgłą; nie miałeś pewności, które z nich rzeczywiście miały miejsce - a które stanowiły jedynie wytwór wyobraźni, fragment historii, którą sam ułożyłeś, żeby oszukać urzędników. W trakcie pobytu w celi śniłeś o wizycie w Ministerstwie Magii wielokrotnie, i te sny zmieszały się częściowo z prawdą.
Mężczyzna, który cię przesłuchiwał, wydawał się jednak nie podważać twoich słów. Jeśli w nie wątpił, to nie okazał tego w żaden sposób, czekając, aż skończysz mówić, a później zasypując cię kolejnymi pytaniami. Nie byłeś pewien, jak długo jeszcze miałeś być w stanie na nie odpowiadać. - Do obalenia rządu? - zapytał czarodziej tonem potwierdzenia, ale nie czekał na odpowiedź. - Kim dla nich byłeś? Jakie było twoje zadanie w ich szeregach? Skoro ci zaufali, musiałeś im pomagać - stwierdził. Mówił cicho i spokojnie, jego głos nie tracił jednak charakterystycznej stanowczości, nadającej pytaniom formę żądania. Wciąż nie byłeś w stanie go dostrzec, wydawało ci się jednak, że głos się przemieszczał; możliwe, że strażnik przechadzał się po wąskiej, suchej klatce schodowej. - To oni wysłali cię po fałszywe dokumenty? Po co były wam potrzebne? - pytał dalej, nie czekając, aż potwierdzisz lub zaprzeczysz poprzednio wysnutym przypuszczeniom; od razu przyjmując obciążającą cię narrację.
Wirujące światło tymczasem nie znikało - podobnie jak nie znikały potęgujące się zawroty głowy; teraz miałeś już wrażenie, że migające, kolorowe ogniki otaczają cię ze wszystkich stron. Twoje powieki zaczęły mrugać szybko i nie do końca kontrolowanie, a gdy podniosłeś ręce do twarzy, starając się osłonić przed jasnością, barwne plamki zaczęły przesuwać się po twoich przedramionach i dłoniach, pojawiając się i znikając szybciej, niż wzrok mógłby zarejestrować. Ruch ramionami sprawił też, że całe twoje ciało się zakołysało; zacząłeś nieznacznie się obracać, na co twój żołądek ścisnął się nieprzyjemnie; do gardła podeszła ci żółć, na wysuszonym języku poczułeś pieczenie. Miałeś wrażenie, że zaraz zwymiotujesz, choć nie miałeś pewności, czy wciąż miałeś czym.
Do twoich uszu dotarła kolejna seria pytań. - Masz z nimi nadal kontakt? Dokąd w Irlandii planowali uciec? Ile było tam osób? Kto jeszcze im pomagał? Zakon Feniksa? - Wydawało ci się - choć mogło być to tylko wrażenie - że każde kolejne słowo mężczyzna wypowiadał szybciej, aż zlały się w jeden niezrozumiały ciąg; skupienie się na jednym pytaniu sprawiało, że inne się rozmywały, uciekały rozproszonym w chaosie myślom.
Thomas, opanowanie odruchu wymiotnego ma ST równe 20, do rzutu dolicza się bonus z wytrzymałości fizycznej (oraz minus do kości).
Obrażenia:
60/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 15 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Mężczyzna, który cię przesłuchiwał, wydawał się jednak nie podważać twoich słów. Jeśli w nie wątpił, to nie okazał tego w żaden sposób, czekając, aż skończysz mówić, a później zasypując cię kolejnymi pytaniami. Nie byłeś pewien, jak długo jeszcze miałeś być w stanie na nie odpowiadać. - Do obalenia rządu? - zapytał czarodziej tonem potwierdzenia, ale nie czekał na odpowiedź. - Kim dla nich byłeś? Jakie było twoje zadanie w ich szeregach? Skoro ci zaufali, musiałeś im pomagać - stwierdził. Mówił cicho i spokojnie, jego głos nie tracił jednak charakterystycznej stanowczości, nadającej pytaniom formę żądania. Wciąż nie byłeś w stanie go dostrzec, wydawało ci się jednak, że głos się przemieszczał; możliwe, że strażnik przechadzał się po wąskiej, suchej klatce schodowej. - To oni wysłali cię po fałszywe dokumenty? Po co były wam potrzebne? - pytał dalej, nie czekając, aż potwierdzisz lub zaprzeczysz poprzednio wysnutym przypuszczeniom; od razu przyjmując obciążającą cię narrację.
Wirujące światło tymczasem nie znikało - podobnie jak nie znikały potęgujące się zawroty głowy; teraz miałeś już wrażenie, że migające, kolorowe ogniki otaczają cię ze wszystkich stron. Twoje powieki zaczęły mrugać szybko i nie do końca kontrolowanie, a gdy podniosłeś ręce do twarzy, starając się osłonić przed jasnością, barwne plamki zaczęły przesuwać się po twoich przedramionach i dłoniach, pojawiając się i znikając szybciej, niż wzrok mógłby zarejestrować. Ruch ramionami sprawił też, że całe twoje ciało się zakołysało; zacząłeś nieznacznie się obracać, na co twój żołądek ścisnął się nieprzyjemnie; do gardła podeszła ci żółć, na wysuszonym języku poczułeś pieczenie. Miałeś wrażenie, że zaraz zwymiotujesz, choć nie miałeś pewności, czy wciąż miałeś czym.
Do twoich uszu dotarła kolejna seria pytań. - Masz z nimi nadal kontakt? Dokąd w Irlandii planowali uciec? Ile było tam osób? Kto jeszcze im pomagał? Zakon Feniksa? - Wydawało ci się - choć mogło być to tylko wrażenie - że każde kolejne słowo mężczyzna wypowiadał szybciej, aż zlały się w jeden niezrozumiały ciąg; skupienie się na jednym pytaniu sprawiało, że inne się rozmywały, uciekały rozproszonym w chaosie myślom.
Thomas, opanowanie odruchu wymiotnego ma ST równe 20, do rzutu dolicza się bonus z wytrzymałości fizycznej (oraz minus do kości).
Obrażenia:
60/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 15 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Nie dawał rady jasno myśleć, układać historyjki czy chociażby skupić się na tym, żeby opowiedzieć cokolwiek - bo nawet to mówienie było dla niego problematyczne. Czuł się jakby zaraz miał stracić głos, bo wszystko już odmawiało mu kontroli. To przecież była jedna z niewielu rzeczy, nad którą panował w swoim życiu, a nawet to go teraz zawodziło! Zarówno pod względem mowy, pod względem wytrzymałości… Choć z drugiej strony, po tym co dopiero przeszedł, nie mógł się aż tak dziwić, ze nie był w stanie wiele zrobić w tym momencie.
Tym bardziej, ze wyraźnie nie miał czasu na skupienie, na zastanowienie się. Musiał odpowiadać od razu, a przynajmniej tak czuł… Zawsze jak nie był czegoś pewny, zalewanie odpowiedziami i słowami pomagało, kupowało mu chociaż minimalnie czas. A teraz co? Teraz nie miał tego czasu, musiał szybko mówić, rzucać słowa klucze, które może było mu łatwiej było zapamiętać na przyszłość.
- Re… Rekrutowali…. Głównie.. mło… młodych. Obiecywali… le-lepsze… zarobki… je… jedzenie - mówił, znów się zmuszając, starając na tyle na ile mógł. Nie powinien zaprzeczać, powinien wszystko potwierdzać. Ludzie lubili mieć przecież racje, często wprawiało ich to w dobry humor… A przynajmniej teraz Thomas nie miał sił, ani zasobów na to, aby się wykłócać, choć z pewnością w innych warunkach bardzo chętnie by tak postąpił, pyskując i kręcąc jeszcze chętniej.
- Nie… Nie wiem… We… Wex… Wexford albo… Bally… Ballycotton… - rzucił nazwami, które kojarzył z tego jak w Szkocji ktoś opowiadał o tym, do jakich portów płynęły statki ze stoczni, w której pracowali. - W A-Ayr… trzy… trzynaście… raz… razem z nimi - dukał dalej, czując się coraz gorzej, jakby próba zasłonięcia się przed światłem tylko mu przeszkadzała, tym bardziej kiedy się zaczynał przechylać. Gdyby tylko ktoś mu atrakcje latania zafundował jeszcze zanim odkrył, że jest czarodziejem, za dzieciaka, byłby wniebowzięty, ale w aktualnej sytuacji podobne atrakcje stanowczo mu nie odpowiadały.
- Nie mów… mówili… Na czyje… zle… zlecenie… prac… pracują… Ale mówili… O tych… tych wy… wyżej… - dukał wciąż, czując jak jego żołądek powoli go zawodzi, mimo że przecież powinien być pusty! To przecież przeczyło całej równej zeru anatomicznej i medycznej wiedzy Thomasa, który wiedział że żeby wymiotować i mieć mdłości, trzeba pierw coś zjeść. A przynajmniej do tego pierwszego, bo mdłości rzadko doznawał - a już w szczególności nie takich jak teraz.
| I poziom wytrzymałości fizycznej +5 do rzutu (-45 do kości)
Tym bardziej, ze wyraźnie nie miał czasu na skupienie, na zastanowienie się. Musiał odpowiadać od razu, a przynajmniej tak czuł… Zawsze jak nie był czegoś pewny, zalewanie odpowiedziami i słowami pomagało, kupowało mu chociaż minimalnie czas. A teraz co? Teraz nie miał tego czasu, musiał szybko mówić, rzucać słowa klucze, które może było mu łatwiej było zapamiętać na przyszłość.
- Re… Rekrutowali…. Głównie.. mło… młodych. Obiecywali… le-lepsze… zarobki… je… jedzenie - mówił, znów się zmuszając, starając na tyle na ile mógł. Nie powinien zaprzeczać, powinien wszystko potwierdzać. Ludzie lubili mieć przecież racje, często wprawiało ich to w dobry humor… A przynajmniej teraz Thomas nie miał sił, ani zasobów na to, aby się wykłócać, choć z pewnością w innych warunkach bardzo chętnie by tak postąpił, pyskując i kręcąc jeszcze chętniej.
- Nie… Nie wiem… We… Wex… Wexford albo… Bally… Ballycotton… - rzucił nazwami, które kojarzył z tego jak w Szkocji ktoś opowiadał o tym, do jakich portów płynęły statki ze stoczni, w której pracowali. - W A-Ayr… trzy… trzynaście… raz… razem z nimi - dukał dalej, czując się coraz gorzej, jakby próba zasłonięcia się przed światłem tylko mu przeszkadzała, tym bardziej kiedy się zaczynał przechylać. Gdyby tylko ktoś mu atrakcje latania zafundował jeszcze zanim odkrył, że jest czarodziejem, za dzieciaka, byłby wniebowzięty, ale w aktualnej sytuacji podobne atrakcje stanowczo mu nie odpowiadały.
- Nie mów… mówili… Na czyje… zle… zlecenie… prac… pracują… Ale mówili… O tych… tych wy… wyżej… - dukał wciąż, czując jak jego żołądek powoli go zawodzi, mimo że przecież powinien być pusty! To przecież przeczyło całej równej zeru anatomicznej i medycznej wiedzy Thomasa, który wiedział że żeby wymiotować i mieć mdłości, trzeba pierw coś zjeść. A przynajmniej do tego pierwszego, bo mdłości rzadko doznawał - a już w szczególności nie takich jak teraz.
| I poziom wytrzymałości fizycznej +5 do rzutu (-45 do kości)
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Niekontrolowane kołysanie sprawiło, że czułeś się, jakbyś właśnie zszedł z szybkiej karuzeli – a chociaż ciało powoli się zatrzymywało, wracając do poprzedniej, pionowej pozycji, to twoja głowa wciąż zdawała się wirować, kręcąc się dookoła własnej osi. Nie pomagało zaciskanie powiek ani obejmowanie skroni dłońmi, czułeś się jak w kajucie rozkołysanego statku – a twoim wnętrznościom ta sytuacja zdecydowanie się nie podobała. Żołądek skurczył się boleśnie, pierwszy odruch wymiotny wstrząsnął klatką piersiową, ale udało ci się go powstrzymać; w gardle poczułeś jedynie pieczenie, a choć nadal było ci niedobrze, to miałeś wrażenie, że groźba pozbycia się z żołądka resztek zapomnianego już dawno posiłku odsunęła się na nieco dalszy plan.
To był jednak tylko jeden z twoich problemów. – To dla nich robiłeś? Rekrutowałeś? – naciskał mężczyzna; w jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie, ale poza nim wciąż brzmiał spokojnie. W powietrzu rozległ się świst, po czym migająca kula światła nagle zniknęła – a ciebie ogarnęły zupełne ciemności, rozjaśniane wyłącznie rozlewającymi się w losowych miejscach plamami światła. Bez względu na to, czy zdecydowałeś się otworzyć oczy, czy dalej uparcie zaciskałeś powieki, widziałeś to samo: mrok spowijał wszystko dookoła ciebie, wodę, ściany komnaty i stojącego po drugiej jej stronie strażnika, który wydawał się być teraz wyłącznie zawieszonym w powietrzu, pozbawionym ciała głosem. Nie byłeś w stanie nawet dojrzeć wyciągniętych przed twarzą rąk, i tknęła cię przerażająca myśl, że oślepłeś. – Nazwiska – rozległ się znów głos czarodzieja. – Wszystkie, które zapamiętałeś – dodał. Jego kroki znów się do ciebie przybliżyły, przez cały czas utrzymując jednak dystans narzucany przez wodę pokrywającą posadzkę.
Na krótką chwilę zapadła cisza, przerwana dopiero, gdy stało się jasne, że nie miałeś już nic więcej do powiedzenia. – To oni kazali ci podać nazwisko Buchanan? – zapytał, znów wracając do kwestii twojej nieudanej rejestracji. Pamiętałeś, że właśnie takie nazwisko wpisałeś w formularzu – i że okazało się należeć do urzędniczki, która cię przesłuchiwała. – Kiedy masz się z nimi znów spotkać? W jaki sposób się ze sobą kontaktujecie? Czekają na twoją wiadomość? – kontynuował strażnik, najwyraźniej uznając twoje milczenie za potwierdzenie wcześniej wysnutych przypuszczeń.
Obrażenia:
55/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 20 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
To był jednak tylko jeden z twoich problemów. – To dla nich robiłeś? Rekrutowałeś? – naciskał mężczyzna; w jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie, ale poza nim wciąż brzmiał spokojnie. W powietrzu rozległ się świst, po czym migająca kula światła nagle zniknęła – a ciebie ogarnęły zupełne ciemności, rozjaśniane wyłącznie rozlewającymi się w losowych miejscach plamami światła. Bez względu na to, czy zdecydowałeś się otworzyć oczy, czy dalej uparcie zaciskałeś powieki, widziałeś to samo: mrok spowijał wszystko dookoła ciebie, wodę, ściany komnaty i stojącego po drugiej jej stronie strażnika, który wydawał się być teraz wyłącznie zawieszonym w powietrzu, pozbawionym ciała głosem. Nie byłeś w stanie nawet dojrzeć wyciągniętych przed twarzą rąk, i tknęła cię przerażająca myśl, że oślepłeś. – Nazwiska – rozległ się znów głos czarodzieja. – Wszystkie, które zapamiętałeś – dodał. Jego kroki znów się do ciebie przybliżyły, przez cały czas utrzymując jednak dystans narzucany przez wodę pokrywającą posadzkę.
Na krótką chwilę zapadła cisza, przerwana dopiero, gdy stało się jasne, że nie miałeś już nic więcej do powiedzenia. – To oni kazali ci podać nazwisko Buchanan? – zapytał, znów wracając do kwestii twojej nieudanej rejestracji. Pamiętałeś, że właśnie takie nazwisko wpisałeś w formularzu – i że okazało się należeć do urzędniczki, która cię przesłuchiwała. – Kiedy masz się z nimi znów spotkać? W jaki sposób się ze sobą kontaktujecie? Czekają na twoją wiadomość? – kontynuował strażnik, najwyraźniej uznając twoje milczenie za potwierdzenie wcześniej wysnutych przypuszczeń.
Obrażenia:
55/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 20 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
Biała Wieża
Szybka odpowiedź