Biała Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biała wieża
Biała Wieża, stojąca pośrodku dziedzińca Tower of London, niegdyś stanowiła jedną z głównych atrakcji turystycznych dla odwiedzających to miejsce mugoli - po wydarzeniach z Bezksiężycowej Nocy przechodząc jednak bezpowrotnie w ręce czarodziejów. Przekształcona na użytek magicznego więzienia, stała się zarówno siedzibą dla strażników, jak i miejscem przetrzymywania niektórych więźniów - tych, którzy z jakiegoś powodu byli dla Ministerstwa Magii szczególnie istotni. Na dwóch górnych poziomach rozmieszczono cele, piwnicę przekształcając na salę tortur i przesłuchań; krzyki i błagania, niosące się wzdłuż krętych klatek schodowych w postaci upiornego echa, miały stanowić przestrogę dla trzymanych tu więźniów.
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Woda zgasiła większość płomieni. Przez chwilę patrzyła na ciała, na nieruchomych strażników, w ich puste spojrzenia. Bardzo chciała być pusta, obojętna w tej chwili. Odwróciła się w stronę schodów i ruszyła nimi do swoich towarzyszy.
— Architekt jest w celi 106, tu jest klucz — zwróciła się do Kierana, podając mu znalezisko, wysuwając głowę i dłoń spod peleryny niewidki. — Znalazłam jeszcze listę z nazwiskami, tam może być ktoś jeszcze — Wyciągnęła pergamin spod ubrań i podała go też Gwardziście. Prawdopodobnie miał szansę zrobić z niego większy użytek, rozpoznając więźniów.
Kiedy uniosła głowę i zobaczyła znów Skamandera jęknęła. — To naprawdę ty? Jak... jak to możliwe?— wydukała nieprzytomnie, nie spuszczając z niego wzroku. Wspięła się po stopniach wyżej i przytuliła się do niego, obejmując go jedną ręką. — Żyjesz... — Trwało to krótko, zaraz potem Lucinda ruszyła na piętro i krzyknęła. Ruszyła więc za nią, docierając do nieruchomej kobiety, leżącej na ziemi. — Może ktoś tutaj będzie w stanie pomóc — szepnęła do niej i wymierzyła różdżką w drzwi po prawej, idąc korytarzem przed siebie, w stronę okna.— Alohomora! — a później po lewej — Alohomora!.— Nie czekała na to, co ujrzy za drzwiami, od razu doskoczyła do okna i wyjrzała na dwór. Cień jakiś przysłonił jej widok, musiała unieść głowę, by dostrzec koniec olbrzyma.
— Na Merlina... Mają olbrzyma. Na dziedzińcu jest mnóstwo strażników, gromadzą się pod budynkiem. Część z nich ma wycelowane różdżki w górę. — Wzywali posiłki? Czy mieli jakąkolwiek szansę stąd uciec?
| przepraszam za jakość, ale gorączka nie odpuszcza
[*], jestem na 1 piętrze;
— Architekt jest w celi 106, tu jest klucz — zwróciła się do Kierana, podając mu znalezisko, wysuwając głowę i dłoń spod peleryny niewidki. — Znalazłam jeszcze listę z nazwiskami, tam może być ktoś jeszcze — Wyciągnęła pergamin spod ubrań i podała go też Gwardziście. Prawdopodobnie miał szansę zrobić z niego większy użytek, rozpoznając więźniów.
Kiedy uniosła głowę i zobaczyła znów Skamandera jęknęła. — To naprawdę ty? Jak... jak to możliwe?— wydukała nieprzytomnie, nie spuszczając z niego wzroku. Wspięła się po stopniach wyżej i przytuliła się do niego, obejmując go jedną ręką. — Żyjesz... — Trwało to krótko, zaraz potem Lucinda ruszyła na piętro i krzyknęła. Ruszyła więc za nią, docierając do nieruchomej kobiety, leżącej na ziemi. — Może ktoś tutaj będzie w stanie pomóc — szepnęła do niej i wymierzyła różdżką w drzwi po prawej, idąc korytarzem przed siebie, w stronę okna.— Alohomora! — a później po lewej — Alohomora!.— Nie czekała na to, co ujrzy za drzwiami, od razu doskoczyła do okna i wyjrzała na dwór. Cień jakiś przysłonił jej widok, musiała unieść głowę, by dostrzec koniec olbrzyma.
— Na Merlina... Mają olbrzyma. Na dziedzińcu jest mnóstwo strażników, gromadzą się pod budynkiem. Część z nich ma wycelowane różdżki w górę. — Wzywali posiłki? Czy mieli jakąkolwiek szansę stąd uciec?
| przepraszam za jakość, ale gorączka nie odpuszcza
[*], jestem na 1 piętrze;
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k100' : 56
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k100' : 56
Czuła narastająca słabość, doskonale znał jej przyczynę, ale nie przeszkadzało to w kolejno ciskanych czarach. Coś buntowało się w nim wewnętrznie przed świadomością, że na nowo mógłby stać się pozbawiony możliwości jakiejkolwiek walki i siły. Ale to właśnie widok kolejnych, wysypujących się strażników, dodawał mu pokładów determinacji. Nie czuł najmniejszego żalu, czy litości, patrząc na upadających wrogów. Im więcej mógł się ich pozbyć, tym lepiej. Tylko postępujący, wewnętrzny chłód przypominał mu o rzeczywistym celu, który chwilowo przysłaniały mu kolejne działania. Ten większy, który wskazał mu przecież drogę do Zakonu. Aktualnie, potrzebował wiedzieć tyle, że mieli znaleźć i uwolnić architekta. Miał być przecież żołnierzem. Ale widok znajomych twarzy, które nie znikały jak jedne z wielu halucynacji, burzyły krew i budziły nadzieję, która wydawała się być do tej pory tak odległa.
Wytarł wierzchem dłoni krew, która pociekła z nosa. Chociaż słabość dopadała coraz silniej, jeszcze musiał wytrzymać. Przechodząc nad powalonymi strażnikami, bez zawahania pochylił się, odbierając im upuszczone różdżki. Gdyby mógł, i gdyby mógł dać się ponieść warczącej z tyłu głowy emocji, potraktowałby gniewnym kopniakiem, każdego z nich. Pozostawił ich jednak nie szukając nieruchomo utkwionego w pionie spojrzenia.
Oddychało mu się ciężej, ale wciągnął powietrze nieco gwałtowniej, gdy wyszedł na piętro i dostrzegł leżące ciało Jessy. Nim jednak zbliżył się do jej ciała, przeniósł spojrzenie ku ukrywającej się pod niewidzialnością Hannah. Stanął nieruchomo, nieco zgarbiony, jakby pytanie rzuciło mu na plecy ciężar. Na pytanie, najpierw skinął powoli głową, wciąż krzyżując ciemne ślepia z tymi, należącymi do czarownicy - Widocznie mam jeszcze coś do zrobienia - odpowiedział cicho, przymykając powieki. I zapewne, po tych słowach ruszyłby dalej, ale wykonany gest przełamał mur, który czuł wokół siebie. Tylko na moment rozprostował ramiona, przy lekko przygarnąć do siebie czarownicę, wywołując piekące ukłucie w piersi - Tak - dopowiedział jeszcze, nim chłód ponownie owionął miejsce, w którym przed chwilą była zakonniczka - a wy... czemu tutaj jesteście? - o tym, że szukali architekta, już wiedział. Tylko jaki był tego cel?
- To Jessa mi pomogła - przeszedł bliżej leżącej kobity, ale nie pochylał się, widząc, ze zajęto się drobną sylwetką. Skinął też głową na słowa Lucindy, raz jeszcze przecierając płynącą z nosa stróżkę.
Uniósł głowę, tym razem nasłuchując - Słyszycie to? - rzucił w przestrzeń. Cicha, znajoma, na granicy rozpoznania melodia. Czym była? Skąd dobiegała? - Sprawdzę - zakomunikował tylko obecnym wiedząc, że Kieran miał zająć się znalezieniem architekta - Weź jedną od razu - podał gwardziście jedną ze zdobycznych różdżek - Wy też* - odwrócił się, podając znaleziska kobietom. Mogły się przydać. Jeśli nie im, to wypuszczanym więźniom.
Ruszył w stronę unoszących się dźwięków. Tak często był skazany na ciemność, że łatwiej było mu się skupić na melodii, którą słyszał. Niezależnie jednak od tego, na które piętro miała go zaprowadzić, wysunął dłoń w stronę jednych z drzwi celi - Alohomora - nie zatrzymał się jednak, podążając do źródła szeptanych dźwięków.
* (jeśli przekazanie dziewczynom różdżek, to już za dużo na akcje, to proszę zignorować ten fragment)
Wytarł wierzchem dłoni krew, która pociekła z nosa. Chociaż słabość dopadała coraz silniej, jeszcze musiał wytrzymać. Przechodząc nad powalonymi strażnikami, bez zawahania pochylił się, odbierając im upuszczone różdżki. Gdyby mógł, i gdyby mógł dać się ponieść warczącej z tyłu głowy emocji, potraktowałby gniewnym kopniakiem, każdego z nich. Pozostawił ich jednak nie szukając nieruchomo utkwionego w pionie spojrzenia.
Oddychało mu się ciężej, ale wciągnął powietrze nieco gwałtowniej, gdy wyszedł na piętro i dostrzegł leżące ciało Jessy. Nim jednak zbliżył się do jej ciała, przeniósł spojrzenie ku ukrywającej się pod niewidzialnością Hannah. Stanął nieruchomo, nieco zgarbiony, jakby pytanie rzuciło mu na plecy ciężar. Na pytanie, najpierw skinął powoli głową, wciąż krzyżując ciemne ślepia z tymi, należącymi do czarownicy - Widocznie mam jeszcze coś do zrobienia - odpowiedział cicho, przymykając powieki. I zapewne, po tych słowach ruszyłby dalej, ale wykonany gest przełamał mur, który czuł wokół siebie. Tylko na moment rozprostował ramiona, przy lekko przygarnąć do siebie czarownicę, wywołując piekące ukłucie w piersi - Tak - dopowiedział jeszcze, nim chłód ponownie owionął miejsce, w którym przed chwilą była zakonniczka - a wy... czemu tutaj jesteście? - o tym, że szukali architekta, już wiedział. Tylko jaki był tego cel?
- To Jessa mi pomogła - przeszedł bliżej leżącej kobity, ale nie pochylał się, widząc, ze zajęto się drobną sylwetką. Skinął też głową na słowa Lucindy, raz jeszcze przecierając płynącą z nosa stróżkę.
Uniósł głowę, tym razem nasłuchując - Słyszycie to? - rzucił w przestrzeń. Cicha, znajoma, na granicy rozpoznania melodia. Czym była? Skąd dobiegała? - Sprawdzę - zakomunikował tylko obecnym wiedząc, że Kieran miał zająć się znalezieniem architekta - Weź jedną od razu - podał gwardziście jedną ze zdobycznych różdżek - Wy też* - odwrócił się, podając znaleziska kobietom. Mogły się przydać. Jeśli nie im, to wypuszczanym więźniom.
Ruszył w stronę unoszących się dźwięków. Tak często był skazany na ciemność, że łatwiej było mu się skupić na melodii, którą słyszał. Niezależnie jednak od tego, na które piętro miała go zaprowadzić, wysunął dłoń w stronę jednych z drzwi celi - Alohomora - nie zatrzymał się jednak, podążając do źródła szeptanych dźwięków.
* (jeśli przekazanie dziewczynom różdżek, to już za dużo na akcje, to proszę zignorować ten fragment)
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Zneutralizowali strażników, którzy stali im na drodze, z czym udało im się uporać dość szybko. Od samego początku zależało im na czasie, choć nie mierzyli jego upływu, gdy wokół nich tak wiele się działo. Rzeczywiście nie przygotowali się na spotkanie w więziennych murach innych członków Zakonu i zdaniem Kierana wcale nie usprawiedliwiało ich to, że zwyczajnie nie wiedzieli o ich uwięzieniu. Rzeczywiście o Diggory nikt dawno nie słyszał, Samuela zaś zbyt szybko uznali za martwego. Ale czy mogli wątpić w świadectwo jego własnej siostry? Nie wzięli też pod uwagę tego, że za murami Tower może przebywać olbrzym – czy był tu na stałe, czy też został szybko wezwany jako wsparcie w celu uporania się z intruzami, należało założyć, że wróg wykorzysta przy każdej możliwej okazji nawiązany sojusz z tymi istotami. Pomimo wszelkich wcześniejszych ustaleń, opartych w większej mierze na przypuszczeniach i w mniejszej na sprawdzonych informacjach, cała akcja ratunkowa była cholernie chaotyczna. Wszystko wokół nich nagle zadrżało. Co się właściwie wydarzyło?
Usłyszał głos Hani obok siebie, potem dostrzegł jej dłoń, która podała mu klucz. To były ważne informacje, Rowston znajdował się w celi 106, a Samuel zdążył już wcześniej wspomnieć, że mężczyźni trzymani byli wyżej. Wziął więc klucz oraz darowaną mu różdżkę, być może na górze znajdzie się ktoś gotów nią władać, aby zawalczyć o swoją wolność. – Idę po architekta – zdecydował szybko, świadom tego, ża należy priorytetyzować cele. Powodzenie drugiej grupy zależało od ich skuteczności. Nim jednak wyruszył, wyciągnął z kieszeni jedną z fiolek i podał ją Skamanderowi. – Eliksir wzmacniający – zakomunikował krótko, po czym poruszył jeszcze różdżką celem wzmocnienia towarzyszy, zwłaszcza Samuela, nim się oddali. – Magicus Extremos.
Nim upewnił się co do skuteczności zaklęcia, już popędził po schodach w górę, aby znaleźć się jak najszybciej na drugim piętrze. Gdy tylko dotarł na wyższą kondygnację, natychmiast zaczął szukać celi oznaczonej numerem 106. – George Rowston, odezwij się!
Zamierzał stanąć przed odpowiednimi metalowymi drzwiami i otworzyć je z pomocą zdobytego przez Wright klucza*.
drugie piętro,
ostatnie zdanie oznaczone gwiazdką jest napisanye w taki sposób, bo szczerze nie wiem, czy MG zezwoli mi od razu odnaleźć więźnia, którego szukamy, ale chcę przyjąć, że Kieran klucza już użył, aby otworzyć celę 106
Usłyszał głos Hani obok siebie, potem dostrzegł jej dłoń, która podała mu klucz. To były ważne informacje, Rowston znajdował się w celi 106, a Samuel zdążył już wcześniej wspomnieć, że mężczyźni trzymani byli wyżej. Wziął więc klucz oraz darowaną mu różdżkę, być może na górze znajdzie się ktoś gotów nią władać, aby zawalczyć o swoją wolność. – Idę po architekta – zdecydował szybko, świadom tego, ża należy priorytetyzować cele. Powodzenie drugiej grupy zależało od ich skuteczności. Nim jednak wyruszył, wyciągnął z kieszeni jedną z fiolek i podał ją Skamanderowi. – Eliksir wzmacniający – zakomunikował krótko, po czym poruszył jeszcze różdżką celem wzmocnienia towarzyszy, zwłaszcza Samuela, nim się oddali. – Magicus Extremos.
Nim upewnił się co do skuteczności zaklęcia, już popędził po schodach w górę, aby znaleźć się jak najszybciej na drugim piętrze. Gdy tylko dotarł na wyższą kondygnację, natychmiast zaczął szukać celi oznaczonej numerem 106. – George Rowston, odezwij się!
Zamierzał stanąć przed odpowiednimi metalowymi drzwiami i otworzyć je z pomocą zdobytego przez Wright klucza*.
drugie piętro,
ostatnie zdanie oznaczone gwiazdką jest napisanye w taki sposób, bo szczerze nie wiem, czy MG zezwoli mi od razu odnaleźć więźnia, którego szukamy, ale chcę przyjąć, że Kieran klucza już użył, aby otworzyć celę 106
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 2, 4, 8, 2, 5, 6, 4, 3
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 2, 4, 8, 2, 5, 6, 4, 3
Zablokowanie drzwi zaklęciem i wypełnienie dolnej komnaty zniechęcającą mgłą kupiło wam nieco czasu – zdawaliście sobie z tego sprawę – ale wiedzieliście również, że musieliście się spieszyć. I to nie tylko dlatego, że druga grupa mogła dotrzeć już do bram nowego Azkabanu; alarm, który wywołaliście swoim pojawieniem się, brzmiał od dobrych kilkunastu minut, a choć z całą pewnością udało wam się skutecznie ściągnąć na siebie uwagę strażników więzienia, to wasza własna szansa na ucieczkę zdawała się wymykać wam spomiędzy palców. Byliście otoczeni, osaczeni przez siły znacznie liczniejsze od was samych – i podejrzewaliście, że wkrótce zostaniecie zmuszeni do podjęcia co najmniej jednej trudnej decyzji.
Lucinda dotarła do nieprzytomnej Jessy jako pierwsza, ale przyklęknięcie przy kobiecie rozjaśniło jej stan w niewielkim stopniu, odsłaniając przed łamaczką klątw jedynie to, co już wiedziała: rudowłosa Zakonniczka była w złym stanie, jej skóra – naciągnięta zbyt mocno, prawie przezroczysta – przybrała szary odcień, a zmatowiałe włosy rozsypały się bezładnie po posadzce; choć ubrana była w luźny strój zasłaniający kształty, to na pierwszy rzut oka było widać, że była niedożywiona: spod koszulki wystawały obojczyki, palce dłoni przypominały kości powleczone skórą, pod oczami widniały fioletowe cienie. Lucinda zdawała sobie sprawę, że sama niewiele była w stanie zrobić dla nieprzytomnej kobiety – zarówno ona, jak i Hannah, zdecydowały się więc zrobić pierwszą rzecz, która przyszła im do głowy: otworzyć cele. Nie zaglądając do nich wcześniej, nie mogły mieć pojęcia, kto znajdował się w środku, decyzja należała więc do tych ryzykownych – choć ze stojącego za nią, potencjalnego niebezpieczeństwa, sprawę mógł zdawać sobie jedynie Samuel. Były więzień nie przekazał jednak kobietom ostrzeżenia, być może rozproszony zmęczeniem, a może zwyczajnie nie dostrzegając zagrożenia; po wręczeniu Lucindzie jednej z odebranych martwym strażnikom różdżek, ruszył wyżej, podążając za śpiewem rozlegającym się na górnym piętrze, na którym chwilę wcześniej zniknął Kieran. Lucinda i Hannah zostały same, celnie posyłając w kierunku drzwi trzy zaklęcia; zamki szczęknęły cicho, początkowo jednak nie stało się nic więcej – krzyk Lucindy poniósł się wzdłuż korytarza i wybrzmiał, pozostawiając po sobie względną ciszę. Minęło kilkanaście sekund, może pół minuty, nim za drzwiami jednej z cel rozległo się szuranie, a później skrzypnięcie zawiasów i na korytarz wyjrzała dziewczyna: najpierw ostrożnie, wystawiając jedynie głowę, później wysuwając się powoli i rozglądając, spojrzeniem częściowo nieprzytomnym, częściowo zlęknionym. Wyglądała prawie jak dziecko: niska, o szczupłej, zbyt szczupłej sylwetce, ubrana była w coś, co przypominało sięgającą kolan koszulę nocną – tak brudną, że trudno było odgadnąć jej pierwotny kolor. Dziewczyna była zupełnie łysa, wydawała się nie mieć też brwi ani rzęs, a przez skórę powlekającą pozbawioną włosów głowę prześwitywała siatka błękitnych żyłek. Jej oczy, jasne i jakby wyblakłe, wydawały się zbyt duże w porównaniu do reszty twarzy. – Kra, kra, kra… Nie przestają i nie przestają, kra, kra, kra… – odezwała się, śpiewnie i cicho. Przesunęła spojrzeniem po korytarzu, zatrzymując je na Lucindzie, a później na Jessie. – Och. Szkoda. Lubiłam ją. – Przekrzywiła głowę, jak dziecko, które usłyszało coś interesującego. – Katy mogłaby jej pomóc, czasem kazali jej po sobie sprzątać, kiedy przesadzili. Nas sprzątać, wiecie. Kra, kra. – Odwróciła się, po czym spojrzała na Hannah, czy raczej – na jej głowę, lewitującą w powietrzu; reszta ciała Zakonniczki wciąż zasłonięta była peleryną niewidką. – To wy narobiliście takiego zamieszania? Kra i kra – zapytała; jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, dziwnie rozmarzonym. – Masz ładny płaszczyk. Przydałby mi się taki. Mogłabym się schować, kiedy przyszedłby następnym razem i nigdy by mnie nie znalazł. – Zauważyła. Zanim zdążyłaby powiedzieć coś więcej, otworzyły się kolejne drzwi, jedne z tych, w które Hannah wycelowała alohomorę, a ze środka wyszła kobieta – niska i przygarbiona, o twarzy tak zniszczonej i pomarszczonej, że trudno było zgadnąć, ile mogła mieć lat. Jej głowę pokrywały rzadkie, siwe włosy sięgające ramion, dłonie miała chude i pomarszczone, jak u staruszki. Kiedy się poruszała, robiła to powoli i ostrożnie. W przeciwieństwie do drugiej z więźniarek, nie odezwała się, a po rozejrzeniu się, ruszyła prosto w stronę Jessy i Lucindy, po czym uklękła przy nieprzytomnej kobiecie. Przekrzywiła głowę i wyciągnęła dłoń, żeby odgarnąć z twarzy rudowłosej część luźnych kosmyków, gestem, który mógł wydawać się jednocześnie troskliwy i czuły. Następnie uniosła spojrzenie na Lucindę i – wciąż nie wypowiadając ani słowa – wskazała gestem na różdżkę, którą Zakonniczka trzymała w dłoni. Łysa dziewczyna zachichotała, ale się nie odezwała.
Zza trzecich otwartych przez was drzwi nikt nie wyszedł – choć obie zdawałyście sobie sprawę z tego, że zamek z pewnością był już otwarty.
Kieran i Samuel tymczasem dotarli na górę – na to samo piętro, na którym Samuel spędził ostatnich kilka miesięcy. Drzwi do jego celi wciąż były otwarte, jednak Skamander – po przekazaniu różdżki Rineheartowi – skierował się w innym kierunku, w stronę celi, z której dobiegał cichy śpiew. Zamek szczęknął w reakcji na zaklęcie i czarodziej mógł wejść do środka, do pomieszczenia, które na pierwszy rzut oka wyglądało identycznie jak pokój, w którym go trzymano – nie licząc grubych łańcuchów, przytwierdzonych do jednej ze ścian. Na łańcuchach, ledwie dotykając stopami ziemi, wisiał mężczyzna w wieku podobnym do Samuela, niemal zupełnie nagi – nie licząc brudnej bielizny okrywającej kościste biodra. Był chorobliwie chudy, a ciało pokryte miał fioletowymi i żółtymi sińcami, to jednak nie one zwróciły uwagę aurora, a głęboka blizna przebiegająca pionowo przez jego lewe oko – blizna, którą kiedyś już widział. Nie tak dawno, na zabawie sylwestrowej w Dolinie Godryka, gdy wraz z Keatonem i Gwendolyn złapał jego i jego towarzyszkę, a później oddali w ręce magicznej policji. Czarodziej zdawał się nie zauważyć pojawienia się Skamandera, nie podniósł głowy, nucąc dalej – a gdy Samuel znalazł się bliżej, rozpoznał wreszcie słowa piosenki: była to Auld Lang Syne, tradycyjnie śpiewana w trakcie witania Nowego Roku.
Kieran podjął próbę wzmocnienia towarzyszy, magia nie usłuchała go jednak do końca tak, jak tego chciał: Hannah, Lucinda i Samuel poczuli działanie zaklęcia, choć było ono słabsze niż można by się spodziewać. Wcześniejszy czar, przywołany przez Samuela, rozwiał się. Kieran skierował się prosto do celi wskazanej przez Hannah – odnalezienie tej oznaczonej numerem 106 nie sprawiło mu problemów, a klucz okazał się pasować, choć zamek był tak zardzewiały, że auror musiał włożyć sporo siły, nim ten wreszcie się poddał. Drzwi do celi stanęły przed nim otworem, George Rowston nie odpowiedział jednak na niego wezwanie, choć Kieran dostrzegł więźnia od razu – mimo że to nie on w pierwszej chwili zwrócił jego uwagę. Pokój, w którym znalazł się Rineheart, okazał się niemal zupełnie pusty – nie licząc metalowego łóżka, które ktoś, być może sam mieszkaniec, oparł pionowo o jedną ze ścian – w pozycji dość osobliwej, choć mniej zaskakującej niż to, co znajdowało się na samych ścianach i posadzce: każdy centymetr kwadratowy kamiennych powierzchni tworzących celę pokryty był bowiem rysunkami, szkicami i znakami, w których Kieran rozpoznał runy – choć te nie układały się w jego oczach w żaden sensowny wzór. Pozostałe linie, wyrysowane czymś ciemnym, być może kawałkiem węgla, zdawały się tworzyć labirynty korytarzy, krzyżujących się ze sobą, kluczących, rozgałęziających. Pośrodku tego wszystkiego, przy jednej ze ścian, stał sam Rowston – jednak jeśli zauważył pojawienie się w swojej celi gościa, to w żaden sposób tego nie okazał. Ubrany w standardowy więzienny strój, wydawał się nieco lepiej odżywiony od pozostałych, choć był tak samo zaniedbany, a rozczochrane, kręcone włosy, wymagały strzyżenia. Mężczyzna, całkowicie bosy, trzymał w jednej dłoni coś, co wyglądało jak czarny kamień, palcem drugiej przejeżdżając wzdłuż jednego z rysunków; mamrotał coś pod nosem, szybko i niezrozumiale – stojący w drzwiach Kieran nie był jednak w stanie rozróżnić poszczególnych słów.
Tymczasem Hannah, która znajdowała się przy oknie, mogła obserwować to, co działo się na zewnątrz – tylko ona dostrzegła więc, gdy strażnicy, do tej pory gromadzący się przed drzwiami, zostali gestem przywołani przez wysokiego, ubranego w ciemną szatę mężczyznę. Czarodziej wykrzykiwał coś, gestykulując zażarcie i wskazując dłonią to na budynek Białej Wieży, to na coś innego, co znajdowało się dalej – poza zasięgiem wzroku Hannah. Później musiał zadać pytanie, bo odpowiedziały mu kiwnięcia głowami – i nim Zakonniczka zdążyłaby zareagować, zarówno on, jak i jego podwładni, unieśli różdżki w górę, kierując je w stronę wyższych pięter. Zaklęcia, które wypowiedzieli, były niesłyszalne, ale dźwięk pękającego szkła już bez problemów dotarł do uszu zarówno Hannah, jak i Lucindy; szyba, przy której stała Zakonniczka, wybuchła, a salwa ostrych jak brzytwa, szklanych odłamków, poszybowała z dużą prędkością przez korytarz.
Trwa 9 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah - ponieważ znajdujesz się tuż przy oknie, jeśli chcesz w tej turze podjąć próbę obrony przed szklanymi odłamkami, musisz wykonać dodatkowy rzut kością na refleks - ST wynosi 83 (rzut), do wyniku rzutu dolicza się podwojoną zwinność.
Kieran - prosiłabym o doprecyzowanie, jaki eliksir został przekazany Samuelowi, wywaru wzmacniającego nie ma w twoim ekwipunku.
Samuel, twoje obrażenia - tymczasowo wyciszone działaniem patronusa - będą powracać stopniowo, po 30 co turę, do czasu całkowitego wyleczenia i powrotu do zdrowia.
Samuel - 146/266 (-20 do kości) (60 - psychiczne; 50 - ogólne osłabienie organizmu; 10 - tłuczone (siniaki na całym ciele))
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda, Samuel) - 1/3 tury; +10 do rzutów
Veritas Claro (Lucinda) - 3/5 tury
Prohinaraneo
Pavor Veneno - 2/3 tury
Wszyscy strażnicy (w zasięgu waszego wzroku) są aktualnie unieruchomieni lub martwi.
W razie pytań zapraszam. <3
Lucinda dotarła do nieprzytomnej Jessy jako pierwsza, ale przyklęknięcie przy kobiecie rozjaśniło jej stan w niewielkim stopniu, odsłaniając przed łamaczką klątw jedynie to, co już wiedziała: rudowłosa Zakonniczka była w złym stanie, jej skóra – naciągnięta zbyt mocno, prawie przezroczysta – przybrała szary odcień, a zmatowiałe włosy rozsypały się bezładnie po posadzce; choć ubrana była w luźny strój zasłaniający kształty, to na pierwszy rzut oka było widać, że była niedożywiona: spod koszulki wystawały obojczyki, palce dłoni przypominały kości powleczone skórą, pod oczami widniały fioletowe cienie. Lucinda zdawała sobie sprawę, że sama niewiele była w stanie zrobić dla nieprzytomnej kobiety – zarówno ona, jak i Hannah, zdecydowały się więc zrobić pierwszą rzecz, która przyszła im do głowy: otworzyć cele. Nie zaglądając do nich wcześniej, nie mogły mieć pojęcia, kto znajdował się w środku, decyzja należała więc do tych ryzykownych – choć ze stojącego za nią, potencjalnego niebezpieczeństwa, sprawę mógł zdawać sobie jedynie Samuel. Były więzień nie przekazał jednak kobietom ostrzeżenia, być może rozproszony zmęczeniem, a może zwyczajnie nie dostrzegając zagrożenia; po wręczeniu Lucindzie jednej z odebranych martwym strażnikom różdżek, ruszył wyżej, podążając za śpiewem rozlegającym się na górnym piętrze, na którym chwilę wcześniej zniknął Kieran. Lucinda i Hannah zostały same, celnie posyłając w kierunku drzwi trzy zaklęcia; zamki szczęknęły cicho, początkowo jednak nie stało się nic więcej – krzyk Lucindy poniósł się wzdłuż korytarza i wybrzmiał, pozostawiając po sobie względną ciszę. Minęło kilkanaście sekund, może pół minuty, nim za drzwiami jednej z cel rozległo się szuranie, a później skrzypnięcie zawiasów i na korytarz wyjrzała dziewczyna: najpierw ostrożnie, wystawiając jedynie głowę, później wysuwając się powoli i rozglądając, spojrzeniem częściowo nieprzytomnym, częściowo zlęknionym. Wyglądała prawie jak dziecko: niska, o szczupłej, zbyt szczupłej sylwetce, ubrana była w coś, co przypominało sięgającą kolan koszulę nocną – tak brudną, że trudno było odgadnąć jej pierwotny kolor. Dziewczyna była zupełnie łysa, wydawała się nie mieć też brwi ani rzęs, a przez skórę powlekającą pozbawioną włosów głowę prześwitywała siatka błękitnych żyłek. Jej oczy, jasne i jakby wyblakłe, wydawały się zbyt duże w porównaniu do reszty twarzy. – Kra, kra, kra… Nie przestają i nie przestają, kra, kra, kra… – odezwała się, śpiewnie i cicho. Przesunęła spojrzeniem po korytarzu, zatrzymując je na Lucindzie, a później na Jessie. – Och. Szkoda. Lubiłam ją. – Przekrzywiła głowę, jak dziecko, które usłyszało coś interesującego. – Katy mogłaby jej pomóc, czasem kazali jej po sobie sprzątać, kiedy przesadzili. Nas sprzątać, wiecie. Kra, kra. – Odwróciła się, po czym spojrzała na Hannah, czy raczej – na jej głowę, lewitującą w powietrzu; reszta ciała Zakonniczki wciąż zasłonięta była peleryną niewidką. – To wy narobiliście takiego zamieszania? Kra i kra – zapytała; jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, dziwnie rozmarzonym. – Masz ładny płaszczyk. Przydałby mi się taki. Mogłabym się schować, kiedy przyszedłby następnym razem i nigdy by mnie nie znalazł. – Zauważyła. Zanim zdążyłaby powiedzieć coś więcej, otworzyły się kolejne drzwi, jedne z tych, w które Hannah wycelowała alohomorę, a ze środka wyszła kobieta – niska i przygarbiona, o twarzy tak zniszczonej i pomarszczonej, że trudno było zgadnąć, ile mogła mieć lat. Jej głowę pokrywały rzadkie, siwe włosy sięgające ramion, dłonie miała chude i pomarszczone, jak u staruszki. Kiedy się poruszała, robiła to powoli i ostrożnie. W przeciwieństwie do drugiej z więźniarek, nie odezwała się, a po rozejrzeniu się, ruszyła prosto w stronę Jessy i Lucindy, po czym uklękła przy nieprzytomnej kobiecie. Przekrzywiła głowę i wyciągnęła dłoń, żeby odgarnąć z twarzy rudowłosej część luźnych kosmyków, gestem, który mógł wydawać się jednocześnie troskliwy i czuły. Następnie uniosła spojrzenie na Lucindę i – wciąż nie wypowiadając ani słowa – wskazała gestem na różdżkę, którą Zakonniczka trzymała w dłoni. Łysa dziewczyna zachichotała, ale się nie odezwała.
Zza trzecich otwartych przez was drzwi nikt nie wyszedł – choć obie zdawałyście sobie sprawę z tego, że zamek z pewnością był już otwarty.
Kieran i Samuel tymczasem dotarli na górę – na to samo piętro, na którym Samuel spędził ostatnich kilka miesięcy. Drzwi do jego celi wciąż były otwarte, jednak Skamander – po przekazaniu różdżki Rineheartowi – skierował się w innym kierunku, w stronę celi, z której dobiegał cichy śpiew. Zamek szczęknął w reakcji na zaklęcie i czarodziej mógł wejść do środka, do pomieszczenia, które na pierwszy rzut oka wyglądało identycznie jak pokój, w którym go trzymano – nie licząc grubych łańcuchów, przytwierdzonych do jednej ze ścian. Na łańcuchach, ledwie dotykając stopami ziemi, wisiał mężczyzna w wieku podobnym do Samuela, niemal zupełnie nagi – nie licząc brudnej bielizny okrywającej kościste biodra. Był chorobliwie chudy, a ciało pokryte miał fioletowymi i żółtymi sińcami, to jednak nie one zwróciły uwagę aurora, a głęboka blizna przebiegająca pionowo przez jego lewe oko – blizna, którą kiedyś już widział. Nie tak dawno, na zabawie sylwestrowej w Dolinie Godryka, gdy wraz z Keatonem i Gwendolyn złapał jego i jego towarzyszkę, a później oddali w ręce magicznej policji. Czarodziej zdawał się nie zauważyć pojawienia się Skamandera, nie podniósł głowy, nucąc dalej – a gdy Samuel znalazł się bliżej, rozpoznał wreszcie słowa piosenki: była to Auld Lang Syne, tradycyjnie śpiewana w trakcie witania Nowego Roku.
Kieran podjął próbę wzmocnienia towarzyszy, magia nie usłuchała go jednak do końca tak, jak tego chciał: Hannah, Lucinda i Samuel poczuli działanie zaklęcia, choć było ono słabsze niż można by się spodziewać. Wcześniejszy czar, przywołany przez Samuela, rozwiał się. Kieran skierował się prosto do celi wskazanej przez Hannah – odnalezienie tej oznaczonej numerem 106 nie sprawiło mu problemów, a klucz okazał się pasować, choć zamek był tak zardzewiały, że auror musiał włożyć sporo siły, nim ten wreszcie się poddał. Drzwi do celi stanęły przed nim otworem, George Rowston nie odpowiedział jednak na niego wezwanie, choć Kieran dostrzegł więźnia od razu – mimo że to nie on w pierwszej chwili zwrócił jego uwagę. Pokój, w którym znalazł się Rineheart, okazał się niemal zupełnie pusty – nie licząc metalowego łóżka, które ktoś, być może sam mieszkaniec, oparł pionowo o jedną ze ścian – w pozycji dość osobliwej, choć mniej zaskakującej niż to, co znajdowało się na samych ścianach i posadzce: każdy centymetr kwadratowy kamiennych powierzchni tworzących celę pokryty był bowiem rysunkami, szkicami i znakami, w których Kieran rozpoznał runy – choć te nie układały się w jego oczach w żaden sensowny wzór. Pozostałe linie, wyrysowane czymś ciemnym, być może kawałkiem węgla, zdawały się tworzyć labirynty korytarzy, krzyżujących się ze sobą, kluczących, rozgałęziających. Pośrodku tego wszystkiego, przy jednej ze ścian, stał sam Rowston – jednak jeśli zauważył pojawienie się w swojej celi gościa, to w żaden sposób tego nie okazał. Ubrany w standardowy więzienny strój, wydawał się nieco lepiej odżywiony od pozostałych, choć był tak samo zaniedbany, a rozczochrane, kręcone włosy, wymagały strzyżenia. Mężczyzna, całkowicie bosy, trzymał w jednej dłoni coś, co wyglądało jak czarny kamień, palcem drugiej przejeżdżając wzdłuż jednego z rysunków; mamrotał coś pod nosem, szybko i niezrozumiale – stojący w drzwiach Kieran nie był jednak w stanie rozróżnić poszczególnych słów.
Tymczasem Hannah, która znajdowała się przy oknie, mogła obserwować to, co działo się na zewnątrz – tylko ona dostrzegła więc, gdy strażnicy, do tej pory gromadzący się przed drzwiami, zostali gestem przywołani przez wysokiego, ubranego w ciemną szatę mężczyznę. Czarodziej wykrzykiwał coś, gestykulując zażarcie i wskazując dłonią to na budynek Białej Wieży, to na coś innego, co znajdowało się dalej – poza zasięgiem wzroku Hannah. Później musiał zadać pytanie, bo odpowiedziały mu kiwnięcia głowami – i nim Zakonniczka zdążyłaby zareagować, zarówno on, jak i jego podwładni, unieśli różdżki w górę, kierując je w stronę wyższych pięter. Zaklęcia, które wypowiedzieli, były niesłyszalne, ale dźwięk pękającego szkła już bez problemów dotarł do uszu zarówno Hannah, jak i Lucindy; szyba, przy której stała Zakonniczka, wybuchła, a salwa ostrych jak brzytwa, szklanych odłamków, poszybowała z dużą prędkością przez korytarz.
Trwa 9 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah - ponieważ znajdujesz się tuż przy oknie, jeśli chcesz w tej turze podjąć próbę obrony przed szklanymi odłamkami, musisz wykonać dodatkowy rzut kością na refleks - ST wynosi 83 (rzut), do wyniku rzutu dolicza się podwojoną zwinność.
Kieran - prosiłabym o doprecyzowanie, jaki eliksir został przekazany Samuelowi, wywaru wzmacniającego nie ma w twoim ekwipunku.
Samuel, twoje obrażenia - tymczasowo wyciszone działaniem patronusa - będą powracać stopniowo, po 30 co turę, do czasu całkowitego wyleczenia i powrotu do zdrowia.
Samuel - 146/266 (-20 do kości) (60 - psychiczne; 50 - ogólne osłabienie organizmu; 10 - tłuczone (siniaki na całym ciele))
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda, Samuel) - 1/3 tury; +10 do rzutów
Veritas Claro (Lucinda) - 3/5 tury
Prohinaraneo
Pavor Veneno - 2/3 tury
Wszyscy strażnicy (w zasięgu waszego wzroku) są aktualnie unieruchomieni lub martwi.
- żywotności:
- Kieran - 244/244
Hannah - 222/222
Lucinda - 181/181
Samuel - 146/266 (-20 do kości) (60 - psychiczne, 50 - ogólne osłabienie organizmu, 10 - tłuczone (siniaki na całym ciele))
(Tymczasowo wyleczone obrażenia Samuela:
60 – psychiczne
50 – ogólne osłabienie organizmu
50 – tłuczone (siniaki na całym ciele))
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
eliksir znieczulający od Charlene
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
W razie pytań zapraszam. <3
Spojrzała na Samuela, nagle uświadamiając sobie, że nikt mu nie powiedział; nie miał zielonego pojęcia — i co gorsza, trafili na siebie zupełnym przypadkiem. Czy gdyby spojrzała ponownie na listę nazwisk znalazłaby tam też jego? Miała do niego tyle pytań, tyle chciała mu powiedzieć, tak wiele rzeczy się wydarzyło, o wszystkim musiał się dowiedzieć. Ale w tej samej chwili uświadomiła sobie, że nie mieli wiele czasu. Byli odpowiedzialni za zamieszanie tutaj. Od ich poczynań, działań, od ich zachowania zależy to, czy drugiej grupie uda się dotrzeć niepostrzeżenie do Azkabanu. A może już tam byli? Czy napotkali jakieś problemy przed sobą? Jak się miał Billy? Był silny, wiedziała o tym. Potrafił z siebie wykrzesać nieprawdopodobnie wielkie pokłady siły i wierzyła, że jeśli ktokolwiek poczucie się gorzej, pomoże mu. Zadba właściwie o swoją siostrę, o Michaela, Alexandra, a nawet Cedrica i Vincenta. Gdzieś tam, pod nimi mogli docierać do bram, by zmierzyć się z dementorami. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. A to wszystko... — Z powodu Just — wypaliła pospiesznie. — Złapali ją, jest w Azkabanie od sierpnia, Alex po nią idzie — powiedziała jeszcze nim się rozdzielili, na więcej wyjaśnień będzie czas później. Skrzyżowała z nim spojrzenie, a później wraz z Lucindą była już na pierwszym piętrze.
Widok za oknem nie napawał optymizmem. Zrobiło jej się nagle ciężko, jakby ktoś usiadł jej na ramionach, ktoś w pelerynie niewidce kroczył razem z nią na barana. Serce przyspieszyło, oddech się spłycił.
— Głównym wejściem nie wyjdziemy, stoją pod nim. Coś mówią. Przyszedł jakiś mężczyzna ubrany na czarno, na coś wskazuje. Może na ten budynek, do którego poszli nasi.— Zmarszczyła brwi. Czy to możliwe, że to zamieszanie było spowodowane przez Skamandera? Bo przecież tylko po nim mogłaby się spodziewać rozróby. — Musimy znaleźć inne wyjście, nikogo nie wyprowadzimy przez dziedzinie.— A przecież taki był plan, by pootwierali te cele i uratowali przy okazji najwięcej osób. Tylko jak mieli to teraz zrobić, jeśli ci ludzie byli słabi, wykończeni, bez różdżek, a wokół tylu strażników? — Trzeba odciągnąć ich uwagę jakoś — mówiła dalej do Lucindy, zerkając przez okno. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy usłyszała dziwne słowa z odległej części korytarza. Odwróciła się za siebie i ujrzała łysą dziewczynkę. Krakającą. Od razu przypomniała sobie o tych krukach siedzących na głowach zamordowanych czarodziejów. Jak długo musiała tam siedzieć? — Tak, to my. Chcemy was uwolnić. Chcemy żebyście poszli z nami, w bezpieczne miejsce. Wiesz coś, co mogłoby nam pomóc? Widziałaś coś? Jest z Białej Wieży jakieś inne wyjście niż przez dziedziniec? — Pewnie nie, wyglądała na samodzielny, stojący na środku dziedzińcu budynek. — Najwyżej zrobimy sobie wyjście sami. Nie sprawdzili tej galerii z ubraniami, może tamtędy dało się niepostrzeżenie wymknąć. Zmarszczyła brwi, kiedy dziewczyna skoncentrowała się na jej pelerynie. [b]— Dam ci ją później. Nikt ci nie zrobi już krzywdy, obiecuję. Wyjdziemy stąd — zapewniła ją i spojrzała na Lucindę. Skinęła jej głową, gdy podeszła do niej druga czarownica. A potem znów wyjrzała za okno. I wtedy coś w niej drgnęło, serce podskoczyło jej do gardła. Chciała krzyknąć, ostrzec Lucidnę, ale nie było na to czasu, wszystko zadziało się w ułamku sekundy. Cofnęła się i instynktownie sięgnęła po różdżkę: — Protego maxima!
1. refleks 2. zaklęcie
Widok za oknem nie napawał optymizmem. Zrobiło jej się nagle ciężko, jakby ktoś usiadł jej na ramionach, ktoś w pelerynie niewidce kroczył razem z nią na barana. Serce przyspieszyło, oddech się spłycił.
— Głównym wejściem nie wyjdziemy, stoją pod nim. Coś mówią. Przyszedł jakiś mężczyzna ubrany na czarno, na coś wskazuje. Może na ten budynek, do którego poszli nasi.— Zmarszczyła brwi. Czy to możliwe, że to zamieszanie było spowodowane przez Skamandera? Bo przecież tylko po nim mogłaby się spodziewać rozróby. — Musimy znaleźć inne wyjście, nikogo nie wyprowadzimy przez dziedzinie.— A przecież taki był plan, by pootwierali te cele i uratowali przy okazji najwięcej osób. Tylko jak mieli to teraz zrobić, jeśli ci ludzie byli słabi, wykończeni, bez różdżek, a wokół tylu strażników? — Trzeba odciągnąć ich uwagę jakoś — mówiła dalej do Lucindy, zerkając przez okno. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy usłyszała dziwne słowa z odległej części korytarza. Odwróciła się za siebie i ujrzała łysą dziewczynkę. Krakającą. Od razu przypomniała sobie o tych krukach siedzących na głowach zamordowanych czarodziejów. Jak długo musiała tam siedzieć? — Tak, to my. Chcemy was uwolnić. Chcemy żebyście poszli z nami, w bezpieczne miejsce. Wiesz coś, co mogłoby nam pomóc? Widziałaś coś? Jest z Białej Wieży jakieś inne wyjście niż przez dziedziniec? — Pewnie nie, wyglądała na samodzielny, stojący na środku dziedzińcu budynek. — Najwyżej zrobimy sobie wyjście sami. Nie sprawdzili tej galerii z ubraniami, może tamtędy dało się niepostrzeżenie wymknąć. Zmarszczyła brwi, kiedy dziewczyna skoncentrowała się na jej pelerynie. [b]— Dam ci ją później. Nikt ci nie zrobi już krzywdy, obiecuję. Wyjdziemy stąd — zapewniła ją i spojrzała na Lucindę. Skinęła jej głową, gdy podeszła do niej druga czarownica. A potem znów wyjrzała za okno. I wtedy coś w niej drgnęło, serce podskoczyło jej do gardła. Chciała krzyknąć, ostrzec Lucidnę, ale nie było na to czasu, wszystko zadziało się w ułamku sekundy. Cofnęła się i instynktownie sięgnęła po różdżkę: — Protego maxima!
1. refleks 2. zaklęcie
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k100' : 53
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k100' : 53
Tliła się w niej nadzieja, że uda im się ze wszystkim zdążyć. Uratują Jessę, znajdą potrzebne informacje, przeprowadzą udany sabotaż i jeszcze wszyscy cali wrócą do domu. Tylko niby jak mieli tego dokonać? Czas uciekał, a oni pozostawali rozproszeni. Strażnicy gromadzili się na dziecińcu gotowi do wojny z całym wojskiem, a nie garstką rebeliantów. Im pieli się wyżej tym istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że uda im się stąd uciec. Wsłuchując się w słowa Wright dochodziła do wniosku, że strażnicy na coś czekają. Dlaczego nie wchodzą do środka? Dlaczego nie chcą zmierzyć się z nimi śmiałym ogniem zaklęć skoro byli na swoim terenie? Nim zdążyła ulokować gdzieś swoje biegnące myśli, te zostały przerwane przez jedną z więźniarek. Kobieta była nienaturalnie chuda. Łysa czaszka i nienaturalnie białe źrenice wzbudziły w blondynce niepokój. Dużo rzeczy robili bez przemyślenia. Nie było jednak teraz czasu na zastanawianie się nad tym kto zasługuje na uwolnienia, a kto nie. Plan był zgoła inny.
Blondynka wsłuchała się w słowa więźniarki. Swoim zachowaniem przypominała jej zaciekawione dziecko lub szykującego się do skoku drapieżnika. Oba przypadki były przecież ekstremalnie niebezpieczne. Już chciała odwarknąć coś kobiecie, gdy ta wspomniała o pelerynie, którą wciąż nosiła na sobie Hannah, ale Zakonniczka ją uprzedziła. Lucinda choć wciąż ostrożna wolała ugryźć się w język. Nikt tutaj nie był ich sprzymierzeńcem i musiała o tym pamiętać.
Gdy z celi po drugiej stronie wyłoniła się kolejna więźniarka Lucinda była przygotowana na wylew kolejnych bezsensownych słów, ale tak się nie stało. Siwowłosa bez słowa podeszła do leżącej na posadce Jessy i gestem troski odgarnęła jej włosy z czoła. Hensley nie ukrywała zaskoczenia jaki wywołał w niej gest kobiety. – Pomożesz jej? – zapytała twardo, obco. Czuła dziwne mrowienie z tyłu głowy. Przeraźliwy niepokój. Przez chwile zawahała się nie wiedząc czy podać kobiecie różdżkę, ale przecież przed sekundą z nadzieją na taki rezultat otwierała cele. Blondynka przełamała się w końcu i podała kobiecie różdżkę, którą przed chwilą dał jej Skamander. – Pomóż jej, a my pomożemy wam. Nie jesteśmy tu po to by was skrzywdzić. – odparła kierując słowa do kobiety, ale miała nadzieje, że dotrze to do wszystkich..
Usłyszawszy przeraźliwy chichot odwróciła się w stronę łysej więźniarki. W tym samym momencie szyba, przy której stała Wright wybuchła. – Protego Maxima! – krzyknęła chcąc ochronić przed odłamkami szkła siebie, Jessę i więźniarki. Nie wiedziała jednak czy to w ogóle możliwe.
Blondynka wsłuchała się w słowa więźniarki. Swoim zachowaniem przypominała jej zaciekawione dziecko lub szykującego się do skoku drapieżnika. Oba przypadki były przecież ekstremalnie niebezpieczne. Już chciała odwarknąć coś kobiecie, gdy ta wspomniała o pelerynie, którą wciąż nosiła na sobie Hannah, ale Zakonniczka ją uprzedziła. Lucinda choć wciąż ostrożna wolała ugryźć się w język. Nikt tutaj nie był ich sprzymierzeńcem i musiała o tym pamiętać.
Gdy z celi po drugiej stronie wyłoniła się kolejna więźniarka Lucinda była przygotowana na wylew kolejnych bezsensownych słów, ale tak się nie stało. Siwowłosa bez słowa podeszła do leżącej na posadce Jessy i gestem troski odgarnęła jej włosy z czoła. Hensley nie ukrywała zaskoczenia jaki wywołał w niej gest kobiety. – Pomożesz jej? – zapytała twardo, obco. Czuła dziwne mrowienie z tyłu głowy. Przeraźliwy niepokój. Przez chwile zawahała się nie wiedząc czy podać kobiecie różdżkę, ale przecież przed sekundą z nadzieją na taki rezultat otwierała cele. Blondynka przełamała się w końcu i podała kobiecie różdżkę, którą przed chwilą dał jej Skamander. – Pomóż jej, a my pomożemy wam. Nie jesteśmy tu po to by was skrzywdzić. – odparła kierując słowa do kobiety, ale miała nadzieje, że dotrze to do wszystkich..
Usłyszawszy przeraźliwy chichot odwróciła się w stronę łysej więźniarki. W tym samym momencie szyba, przy której stała Wright wybuchła. – Protego Maxima! – krzyknęła chcąc ochronić przed odłamkami szkła siebie, Jessę i więźniarki. Nie wiedziała jednak czy to w ogóle możliwe.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Bez trudu otworzył drzwi, lecz to nie było żadnym sukcesem, póki uwięziony w środku mężczyzna nie wykazywał żadnej tendencji do współpracy. Utkwił w tej celi, stał od ścianą i mamrotał pod nosem, w dłoni ściskając ciemny kamień. Auror zaczął przyglądać się narysowanym na ścianach runom i ciągnącym się po podłodze liniom, które tworzyły coś na wzór labiryntu, lecz dla niego nie było w tych rysunkach żadnego sensu. Przeczuwał, że nie powinien wchodzić do środka, to więzień powinien ją opuścić. – George Rowston – wypowiedział jego personalia raz jeszcze, chcąc ściągnąć na siebie jego uwagę. – Jestem z Zakonu Feniksa, nazywam się Kieran Rineheart – miał nadzieję, że taka krótka prezentacja jakoś trafi do czarodzieja, rozbudzi odrobinę zaufania do jego osoby. Nazwa organizacji oraz jego nazwisko przewijało się w mediach przez ostatnie miesiące, więc być może czarodziej był z nimi zaznajomiony. – Pomogę ci stąd wyjść, ale sami potrzebujemy twojej pomocy – zwrócił się do niego spokojnie, cierpliwie, panując nad swoim głosem. – Opowiedz mi o Azkabanie. Jak do niego wejść i jak z niego wyjść. Chcemy uratować stamtąd niewinne osoby – przeszedł wreszcie do konkretów, licząc na współpracę.
Na krótką chwilę odwrócił wzrok w stronę schodów. Usłyszał niepokojące odgłosy, budynek musiał być atakowany w tej chwili przez wrogów. Dla nich życie więźniów nie ma żadnego znaczeni, gotowi byli pogrzebać ich żywcem pod gruzami. – Musimy się spieszyć – pogonił mężczyznę, nie mógł dłużej czekać, brakowało na to czasu. – Mobilicorpus – wskazał różdżką na czarodzieja z intencją wyciągnięcia go z celi. W międzyczasie wyjął lusterko dwukierunkowe, próbując nawiązać kontakt z drugą grupą. - Naprawdę musimy uwolnić z Azkabanu pewne osoby, jeśli chcemy zachować przy życiu wiele istnień, którym udało się umknąć przed władzą - zaapelował do empatii tego człowieka, już mniej spokojnie, świadom tego, że prędzej czy później torturami można wyciągnąć wszelkie informacje z każdego.
Na krótką chwilę odwrócił wzrok w stronę schodów. Usłyszał niepokojące odgłosy, budynek musiał być atakowany w tej chwili przez wrogów. Dla nich życie więźniów nie ma żadnego znaczeni, gotowi byli pogrzebać ich żywcem pod gruzami. – Musimy się spieszyć – pogonił mężczyznę, nie mógł dłużej czekać, brakowało na to czasu. – Mobilicorpus – wskazał różdżką na czarodzieja z intencją wyciągnięcia go z celi. W międzyczasie wyjął lusterko dwukierunkowe, próbując nawiązać kontakt z drugą grupą. - Naprawdę musimy uwolnić z Azkabanu pewne osoby, jeśli chcemy zachować przy życiu wiele istnień, którym udało się umknąć przed władzą - zaapelował do empatii tego człowieka, już mniej spokojnie, świadom tego, że prędzej czy później torturami można wyciągnąć wszelkie informacje z każdego.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Zbite w chaotycznej mieszance wrażenia i napływające falami informacje sprawiały, że coraz większy ciężar kłębił mu się w piersi. To, co przez moment jawiło mu się iskra nadziei, przekształcało się powoli w szaleńczy śmiech. Jeden z tych, które słyszał nocami. Ze wszystkich sił starał się trzymać jednak cichego, ale twardego głosu, który mówił - że to wciąż nie koniec. I nie wszystko stracone. Ale słowa Hannah obijały się o czaszkę, niby echo alarmu, które wyło w oddali. Złapali Just. I całość nabrała więcej jasności. Nawet gdyby chciał coś powiedzieć, milczał, jakoś sztywno kiwając głową do czarownicy, niby potwierdzenie, że przyjął do wiadomości. A więc główny cel misji był gdzieś dalej, głębiej, daleko w dół. I rola architekta we wszystkim nabierała sensu. Nawet, jeśli wciąż brzmiało to absurdalnie - Czy macie plan, co robić dalej, po znalezieniu architekta? Gdzieś się dostać? Gdzieś go zabrać? Coś zrobić? - potrzebował szczegółów, które miały pomóc rozeznać, co on miał działać i jak pomóc - dziedziniec odpada, ale tedy przyszliście? - czy były inne drogi? Przejął eliksir od Kierana* - Jessa mówiła, że to pułapka. A sądząc po tym co tam się dzieje, robią coś dużego. Jakieś zaklęcia obszarowe? - próbował skupić się na tym, co wiedział o tych potężniejszych rodzajach czarów. Miał jednak świadomość, że nie było to proste.
Poczuł ciepło magii, która wzmocniła nadwątlone siły. Ruszył w górę, jak się okazało, wraz z Kieranem, na którego spojrzał z ukosa jeszcze wspinając się wyżej. Fakt, że złapali Tonks o czymś mu przypomniała - Masz listę, więźniów tak? - zadał pytanie gwardziście - nie wiem czy wiedzieli, kim jestem - co wpisali pod numerem celi, w której był? - możesz sprawdzić? - dodał, nim rozdzielili się, a Skamander trafił do źródła śpiewanej melodii i więźnia, którego udało mu się rozpoznać. Chociaż wspomnienie nie wydawało się odległe w czasie, Samuel miał wrażenie, jakby minęło wiele więcej od pamiętnej, sylwestrowej nocy. Wszystko wydawało się być wtedy bardziej klarowne i oczywiste. Tak, jak decyzje, których się podejmował. Ich konsekwencje - dosłownie wisiały mu przed oczami w postaci jednego z więźniów, który trafił tu - za jego przyczyną. Melodię, rzeczywiście rozpoznał. Słyszał już ją, właśnie podczas sylwestra. Charakterystyczna. Tak jak blizna na oku. Odetchnął ciężko, ze świstem wypuszczając powietrze. Potem odwrócił się się spoglądając na korytarz, szukając Kierana. Wokół działo się tak wiele, a czas gonił, nawet jeśli ten wydawał się Skamanderowi wykrzywiony. I miał świadomość, że na cele mogły być nałożone zaklęcia ochronne. Pułapki? Czarodziej z blizną nie mógł być uwięziony w ten sposób bez powodu. Jeśli Samuel chciał pomóc komukolwiek jeszcze, musiał pomyśleć - Carpiene - zdecydował raz, wypowiadając zaklęcie - Mico - tym razem wskazał siebie, niezależnie od efektu pierwszego zaklęcia. Jeszcze jedna myśl chodziła mu po głowie, jedno, trudne zaklęcie, które mogło tak samo im pomóc, jak i przeszkodzić, rujnując to, co zdziałali do tej pory.
*zależnie od decyzji mg, czy Sam dostał eliksir
Poczuł ciepło magii, która wzmocniła nadwątlone siły. Ruszył w górę, jak się okazało, wraz z Kieranem, na którego spojrzał z ukosa jeszcze wspinając się wyżej. Fakt, że złapali Tonks o czymś mu przypomniała - Masz listę, więźniów tak? - zadał pytanie gwardziście - nie wiem czy wiedzieli, kim jestem - co wpisali pod numerem celi, w której był? - możesz sprawdzić? - dodał, nim rozdzielili się, a Skamander trafił do źródła śpiewanej melodii i więźnia, którego udało mu się rozpoznać. Chociaż wspomnienie nie wydawało się odległe w czasie, Samuel miał wrażenie, jakby minęło wiele więcej od pamiętnej, sylwestrowej nocy. Wszystko wydawało się być wtedy bardziej klarowne i oczywiste. Tak, jak decyzje, których się podejmował. Ich konsekwencje - dosłownie wisiały mu przed oczami w postaci jednego z więźniów, który trafił tu - za jego przyczyną. Melodię, rzeczywiście rozpoznał. Słyszał już ją, właśnie podczas sylwestra. Charakterystyczna. Tak jak blizna na oku. Odetchnął ciężko, ze świstem wypuszczając powietrze. Potem odwrócił się się spoglądając na korytarz, szukając Kierana. Wokół działo się tak wiele, a czas gonił, nawet jeśli ten wydawał się Skamanderowi wykrzywiony. I miał świadomość, że na cele mogły być nałożone zaklęcia ochronne. Pułapki? Czarodziej z blizną nie mógł być uwięziony w ten sposób bez powodu. Jeśli Samuel chciał pomóc komukolwiek jeszcze, musiał pomyśleć - Carpiene - zdecydował raz, wypowiadając zaklęcie - Mico - tym razem wskazał siebie, niezależnie od efektu pierwszego zaklęcia. Jeszcze jedna myśl chodziła mu po głowie, jedno, trudne zaklęcie, które mogło tak samo im pomóc, jak i przeszkodzić, rujnując to, co zdziałali do tej pory.
*zależnie od decyzji mg, czy Sam dostał eliksir
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Biała Wieża
Szybka odpowiedź