We didn't start the fire
AutorWiadomość
Aquili, już w tym wieku zawrotnych 12 lat, nie spodobał się w szczególności jeden chłopak z którym jej kuzynka była widywana na korytarzach szkoły. Wydawał się być lekkoduchem, ale wcale nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Gdy więc tylko nadarzyła się okazja, trzeba było z niej skorzystać. Wychodząc z biblioteki, gdy popołudnie powoli chyliło się ku schyłkowi, a za oknami zaczynał panować półmrok, dziewczyna dostrzegła chłopaka, któremu starał się przyglądać już od dłuższego czasu. Jonathan Bojczuk, jeden z tych dziwnych Gryfonów, nie wyglądał jakby chciał być obserwowany. Zdawał się nieco zbyt szybko przemknąć korytarzem, a to mogło świadczyć o jego winie, chociaż Aquila nie miała bladego pojęcia czego ta wina miałaby się tyczyć. Gdyby jednak okazało się, że czemuś jest winny, takiego argumentu Forsythia na pewno nie mogłaby łatwo zbić.
Black schowała się za filarem, przystając odrobinę na swojej własnej szacie i w ostatniej sekundzie łapiąc równowagę by nie paść jak długa na kamienną podłogę. Jeśli ten Bojczuk cokolwiek knuł to 12-latka zamierzała to odkryć, w końcu wydawało się to takie proste. Obok nie było dosłownie nikogo, większość uczniów była już w Wielkiej Sali na kolacji, czasem tylko jakiś duch przelatywał nad ich głowami. Aquila obserwowała jeszcze jak czerwony krawat chłopaka znika za prawym zakrętem i na palcach podążyła za nim.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 18.08.21 13:29, w całości zmieniany 4 razy
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawsze coś kombinowałem i tym razem nie było inaczej, ale wiecie, to życie mnie do tego zmuszało - naprawdę kochałem moją mamę, nawet jeśli niechętnie wysyłała mi pieniądze (w domu raczej się nie przelewało, co prawda osiągała swoje sukcesy w sferach sztuk pięknych, jednak kiedy masz do wykarmienia tuzin wygłodniałych mord, to nic dziwnego, że bankowa skrytka świeci pustkami) - niemniej właśnie dlatego musiałem radzić sobie sam i jeśli chciałem sprawić swojej dziewczynie niezwykły prezent, to najpierw trzeba było na niego zarobić. Na szczęście w Hogwarcie nie było to trudne, zaskakujące jak prężnie działało tutaj uczniowskie podziemie i ilu było chętnych na nie do końca legalne transakcje - opychałem wszystko, począwszy od trefnych talizmanów, a skończywszy na wyskokowych substancjach, takich jak własnoręcznie zalana podczas szlabanów w lochach Pięść Hagrida czy diable ziele przemycone od jednego podejrzanego typa z Hogsmeade. Przemykam pustym korytarzem i chociaż mam dziwne wrażenie, że ktoś nieustannie się na mnie gapi, nie dostrzegam nikogo gdy rzucam okiem naokoło. Zresztą większość siedzi właśnie na kolacji i ja również zamierzam niebawem do nich dołączyć, szczerze to byłem nieziemsko głodny. Ale najpierw interesy, później przyjemności. Skręcam za róg, a potem do jednej z pustych sal lekcyjnych, gdzie usadzam dupsko na wypolerowanym stoliku. Na pojawienie się klienta nie muszę czekać, więc jak tylko przekracza próg, uśmiecham się do niego, machając ręką żeby podszedł bliżej; nawet nie zauważam, że nieopatrznie nie domyka za sobą drzwi - Siema, mam coś dla ciebie, ale najpierw hajs, CAŁY - kiwam głową, wyjmując z kieszeni niewielki woreczek z tajemniczą zawartością, żeby nie było, że bujam, nie? Macham nim delikatnie, ale nie wręczam zainteresowanemu, czekając na płatność z góry - Wisisz mi jeszcze za poprzednie, pamiętasz? Sorka, ale nie daję kredytów, bo w weekend, jak pójdziemy do Hogsmeade, zamierzam zabrać swoją dziewczynę na NIEZAPOMNIANĄ randkę, nie będę jej niczego skąpił, nie? Sam rozumiesz - wzruszam ramionami, a koleś wywraca oczami (chociaż wiem, że rozumie, w innym wypadku na bank wyraziłby swoje niezadowolenie), ale sięga do kieszeni po kilka srebrnych monet, które rzuca na stolik - No i to się rozumie - ponownie kiwam łepetyną, zgarniając pieniądze, po czym powoli wyciągam w jego kierunku sakiewkę.
Bojczuk rozglądał się jakby czuł, co wywoływało w Black wręcz mdłości. Ostatnie czego by chciała to być przyłapaną na śledzeniu kogoś takiego. Co jeśli ktokolwiek pomyślałby, że robi nie po to by ochronić własną kuzynkę, a na przykład z fascynacji nim? Odrażające. Chowała się jednak za kolumnami na co pomagał niewielki wzrost i drobna budowa dziewczynki. Nawet przez chwilę straciła go z oczu, gdy zniknął za rogiem, ale głos wychodzący z jednej z pustych sal lekcyjnych ponownie wskazał miejsce w którym ten rozbójnik się schował i ewidentnie nie był sam. Ścisk w żołądku ponownie zadręczył ciało dziewczyny. Jeśli on ją zdradza... - pomyślała przygotowując od razu w głowie plany zemsty. Drugi głos był jednak męski, więc z pewnością nie było mowy o żadnej zdradzie, co najwyżej szemranych interesach. Przyłożyła ucho do framugi licząc, że usłyszy więcej.
- Stary, nawet nie wiesz ile się nabiegałem by to ogarnąć - powiedział drugi chłopak gdy po pomieszczeniu rozległ się brzdęk monet. - Ważyłeś to? Jak znowu będzie za mało to powiem Velichkovi, a wiesz sam jacy są Bułgarzy, ja mu się nie będę tłumaczył, wyślę go do Ciebie.
A więc chodziło o coś skrajnie nielegalnego. Może Bojczuk handlował tam substancjami które nigdy w Hogwarcie nie powinny się znaleźć albo, co gorsza, okradał składzik Slughorna... Przez chwilę zadowolona z odkrycia Aquila chciała biec do Wielkiej Sali zawołać jak najszybciej Slughorna który mógłby przyłapać Bojczuka na gorącym uczynku, ale ciekawość zżerała ją bardziej niż potrzeba wydania chłopaka. Dodatkowo kto wie czy zdążyła by wrócić z profesorem do tej sali zanim Gryfon schowałby swój łeb do jakiejś dziury i ukrył się. Zwłaszcza, że, co wiedzieli wszyscy, mistrz eliksirów może i był geniuszem w swojej dziedzinie, ale jeśli miałby on wziąć udział w meczu quidditcha to po 5 minutach spadł by z miotły i to nie od tłuczka, a od zadyszki albo zawału serca. Taka informacja o tym, że Bojczuk może handlować skradzionymi ze składzika na ingrediencje substancjami mogła przydać się na przyszłość. Tata przecież zawsze powtarzał, asa trzymaj w rękawie.
- A to od Woodcocka - znowu powiedział drugi głos i coś zaszeleściło jakby wyciągał z torby stos papieru. - Lepiej by Cię z tym nie złapali, może weź to zniszcz albo coś. No i wiadomo, że to nie ode mnie, nie? Nie znamy się! NARA! - ciężkie kroki pospieszyły w stronę drzwi.
Aquila w ostatniej sekundzie odskoczyła od framugi i jak poparzona wbiegła za jeden z filarów licząc, że chłopak który przed chwilą towarzyszył Bojczukowi jej nie zauważy. Na szczęście mignął tylko zielonym krawatem i pognał do Wielkiej Sali. Ślizgon trzymający z Gryfonem? Czy ta szkoła schodziła na psy?
- Stary, nawet nie wiesz ile się nabiegałem by to ogarnąć - powiedział drugi chłopak gdy po pomieszczeniu rozległ się brzdęk monet. - Ważyłeś to? Jak znowu będzie za mało to powiem Velichkovi, a wiesz sam jacy są Bułgarzy, ja mu się nie będę tłumaczył, wyślę go do Ciebie.
A więc chodziło o coś skrajnie nielegalnego. Może Bojczuk handlował tam substancjami które nigdy w Hogwarcie nie powinny się znaleźć albo, co gorsza, okradał składzik Slughorna... Przez chwilę zadowolona z odkrycia Aquila chciała biec do Wielkiej Sali zawołać jak najszybciej Slughorna który mógłby przyłapać Bojczuka na gorącym uczynku, ale ciekawość zżerała ją bardziej niż potrzeba wydania chłopaka. Dodatkowo kto wie czy zdążyła by wrócić z profesorem do tej sali zanim Gryfon schowałby swój łeb do jakiejś dziury i ukrył się. Zwłaszcza, że, co wiedzieli wszyscy, mistrz eliksirów może i był geniuszem w swojej dziedzinie, ale jeśli miałby on wziąć udział w meczu quidditcha to po 5 minutach spadł by z miotły i to nie od tłuczka, a od zadyszki albo zawału serca. Taka informacja o tym, że Bojczuk może handlować skradzionymi ze składzika na ingrediencje substancjami mogła przydać się na przyszłość. Tata przecież zawsze powtarzał, asa trzymaj w rękawie.
- A to od Woodcocka - znowu powiedział drugi głos i coś zaszeleściło jakby wyciągał z torby stos papieru. - Lepiej by Cię z tym nie złapali, może weź to zniszcz albo coś. No i wiadomo, że to nie ode mnie, nie? Nie znamy się! NARA! - ciężkie kroki pospieszyły w stronę drzwi.
Aquila w ostatniej sekundzie odskoczyła od framugi i jak poparzona wbiegła za jeden z filarów licząc, że chłopak który przed chwilą towarzyszył Bojczukowi jej nie zauważy. Na szczęście mignął tylko zielonym krawatem i pognał do Wielkiej Sali. Ślizgon trzymający z Gryfonem? Czy ta szkoła schodziła na psy?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wywracam oczami, bo zawsze musi tak pierdolić - ile ja się nabiegałem, jak było ciężko i te pe, a ja to niby co? Na dupie siedziałem i bąki zbijałem, a zielsko samo mi wpadało w ręce. Szkoda ryja strzępić, więc tylko macham ręką - Dobrze będzie, nie pierdol - niech mnie nie denerwuje nawet. Przekazuję mu woreczek, w zamian otrzymując coś innego, przesuwam po tym wzrokiem unosząc w zdziwieniu obie brwi - A co to?... - rzucam, ale chłopak już zmierza w kierunku wyjścia, więc żegnam się, zanim zniknie za framugą - Nara! - potem usadzam dupsko na parapecie, uprzednio uchylając jedno z potężnych okien, które ustępuje z głośnym, przeciągłym piskiem. Przesuwam spojrzeniem po wypisanych pospiesznie, krzywych literach i wzdycham głośno, dobywając z kieszeni zmiętolonego papierosa, którego rozpalam jednym, mocnym pociągnięciem - ostry dym zalewa mi płuca, więc kaszlę kilkukrotnie, popielate kłęby wylatujące mi spomiędzy warg kierując w stronę rozszczelnionego okna, żeby za bardzo nie jebało. Jakiś portret zerka na mnie z dezaprobatą kręcąc głową, a ja wzruszam ramionami - No co? Nie powinieneś się gdzieś przejść, czy coś? - rzucam, a czarodziej wymalowany w ramach zadziera nosa, ale wstaje ze swojego stołka i znika gdzieś w pejzażach innych obrazów. Cmokam kilka razy na wieści zapisane w liście, po czym zaciągam się ponownie i... wtem dochodzi do mnie jakiś szmer, w dziurze między drzwiami a framugą widzę czyjś cień; w pierwszej chwili jestem pewien, że to tamten czegoś zapomniał, więc wywracam oczami - Jezu, znowu czegoś zapomniałeś? - pytam i kiedy nie słyszę odpowiedzi, marszczę w skupieniu brwi. Szluga pospiesznie odkładam na parapet z zewnętrznej strony (będzie na później), ale stacza się z niego zanim zdążę go złapać, niech to szlag. Macham świstkiem papieru, rozganiając utrzymujący się w powietrzu dym, a wreszcie zeskakuję z siedziska ruszając w kierunku drzwi - powoli i bezszelestnie. Nagle - ŁUP! Dopadam do nich, rozwierając je na oścież, a moim oczom ukazuje się - Aquila? A co ty tu... - zerkam na dziewczynkę, moje brwi wędrując ku górze w wyrazie niemego zdziwienia. Doskonale wiedziałem kim jest - mała kuzynka Forsythii, która niekoniecznie za mną przepadała. Może gdyby to był ktoś inny, pomyślałbym, że tylko przechodził, ale jej obecność tutaj, wydała mi się jakoś... dziwnie podejrzana. Z lochów do Wielkiej Sali raczej nie miała po drodze. Krzywię się, po czym łapię ją za nadgarstek wciągając do środka pustej sali i zatrzaskuję za nami drzwi, wspierając się o drewniane skrzydła - No? Tłumacz się - rzucam, mnę w dłoni świstek papieru, mocno zaciskając na nim palce.
Obserwowała tego dziwnego chłopaka zza zakrętu niczym prawdziwy mały szpieg! Och, trzeba było poprosić Rigela, albo ukochaną Primrose o eliksir i wtedy bez najmniejszego problemu nikt by jej nie zauważył, a tymczasem musiała przemykać. Czuła się sprytna i wyjątkowo podekscytowana, bo przecież już w tym momencie miała na Bojczuka tak zwane haki, które mogła wykorzystać w przyszłości. Już miała uciekać dalej, gdy nagle... nie zdążyła. Oto natknął się na nią gryfon, który ot tak ostentacyjnie śmiał otworzyć drzwi. Przez chwilę pisnęła, jakby nie spodziewając się, udając zagubioną, była jednak faktycznie przerażona, przynajmniej przez chwilę. Potem stanęła jak zwykły kołek z naburmuszoną miną i wpatrywała się w niego, jak w największego wroga. - Nie powinieneś tego robić - miała tu na myśli i sprzedawanie dziwnych rzeczy i kupowanie dziwnych rzeczy i palenie i wszystko-wszystko! - Powiem wszystko Slughornowi, zobaczysz. I po co w ogóle biegasz za Forsythią, co? - jeszcze przez chwilę stała i mrużyła oczy, przyglądając się dziwnemu chłopcu, a gdy ten nie odpowiadał, zwyczajnie odwróciła się na pięcie i popędziła jak długa do przodu, mijając korytarze. Setki schodów prowadzących w górę i w dół, zakręty i zakamarki, jakby zupełnie zapomniała już, gdzie jest pokój wspólny ślizgonów. Właśnie minęła po raz czwarty tę samą rzeźbę i już zziajana chciała przystanąć tuż za zakrętem, gdy to odwróciła głowę, słysząc jakiś hałas, po czym wpadła prosto na kogoś lub na coś. Na początku zakręciło jej się w głowie, bo chociaż zderzenie było całkowicie przypadkowe, tak oberwała dość porządnie. Upadła na pośladki i jęknęła cicho, gdy uderzyła kośćmi o kamienną podłogę. Powinni wszędzie położyć miękkie dywany, kto to widział, żeby pozwalać dzieciom z dobrych rodzin chodzić po kamieniach, nie godziło się. Dobrze, że miała pantofle odpowiednio dobrane do stóp, bo przecież nie przeżyłaby stąpania po nich gołą nogą. To był jej drugi rok w tej szkole i dalej nie mogła się do końca przyzwyczaić. Rozmasowując sobie nogę, podniosła wzrok do góry w poszukiwaniu w kogo albo w co tak przydzwoniła. A wtedy przed oczami dostrzegła...
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
...dostrzegła nikogo innego jak Edwina Diggory, niskiego chłopca w kwadratowych okularach wiecznie zjeżdżających z nosa. Miał blond włosy, policzki pokrywały mu liczne piegi, a koszula zawsze wystawała spod szkolnego swetra w jednym i tym samym miejscu, zupełnie jakby wyciągał ją z premedytacją, chociaż wcale tego nie robił. On także, chuderlawy i raczej słaby, przewrócił się od niespodziewanej kolizji. Wylądował przeciwlegle do dziewczynki, jęknął cicho, obijając pośladki, a okulary prawie spadły mu na ziemię - na szczęście zdążył w ostatniej chwili przytrzymać je dłonią. Na wszystkie strony natomiast wyleciały jego książki. Zmierzał z nimi do biblioteki, jak przykładny Krukon chcący przyłożyć się do wypracowania z eliksirów, a później może też z historii magii, zanim udałby się na grę w szachy czarodziejów ze swoim ulubionym kompanem. Póki co jednak musiał najpierw zrozumieć co tu się wydarzyło. Ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się Ślizgonce - i oddech zamarł mu w piersi. Och! Aquila Black! Zawsze spoglądał na nią dyskretnie w Wielkiej Sali, z chęcią słuchał jej wypowiedzi na tematy przerabiane na zajęciach z historii magii, a teraz spadła mu z nieba i to na dodatek z takim impetem.
- L-Lady Black! - zaczął nerwowo i niemal podskoczył na równe nogi. Nie miał może najlepszej na świecie kondycji, ale kiedy do głosu dochodziła potrzeba zaimponowania ślicznej uczennicy, mięśnie Edwina nabierały niespotykanej werwy. - Przepraszam, czytałem w drodze do biblioteki, musiałem cię nie zauważyć... Nic ci się nie stało? - spytał troskliwie i zaoferował jej swoją dłoń. Chłopiec był pochodzenia półkrwi, zdawał sobie sprawę, że młoda dama nigdy nie zaszczyciłaby go swoją uwagą - tak przynajmniej twierdziła starsza siostra, której rady sięgnął z zażenowaniem -, ale był mądry, na zajęciach zawsze przykładny i elokwentny, może chociaż zapamiętała jego imię? To byłby najpiękniejszy dzień w jego życiu. - Może powinienem odprowadzić cię do Skrzydła Szpitalnego? - zaproponował na widok jej pełnego emocji oblicza. Nie wiedział przecież o jej scysji z innym studentem, o tym, że była świadkiem nielegalnego handlu na terenie Hogwartu, gdzie zasad winno przestrzegać się ponad wszystko, toteż Edwin skonkludował, że to upadek musiał zadziałać na nią w ten sposób.
- L-Lady Black! - zaczął nerwowo i niemal podskoczył na równe nogi. Nie miał może najlepszej na świecie kondycji, ale kiedy do głosu dochodziła potrzeba zaimponowania ślicznej uczennicy, mięśnie Edwina nabierały niespotykanej werwy. - Przepraszam, czytałem w drodze do biblioteki, musiałem cię nie zauważyć... Nic ci się nie stało? - spytał troskliwie i zaoferował jej swoją dłoń. Chłopiec był pochodzenia półkrwi, zdawał sobie sprawę, że młoda dama nigdy nie zaszczyciłaby go swoją uwagą - tak przynajmniej twierdziła starsza siostra, której rady sięgnął z zażenowaniem -, ale był mądry, na zajęciach zawsze przykładny i elokwentny, może chociaż zapamiętała jego imię? To byłby najpiękniejszy dzień w jego życiu. - Może powinienem odprowadzić cię do Skrzydła Szpitalnego? - zaproponował na widok jej pełnego emocji oblicza. Nie wiedział przecież o jej scysji z innym studentem, o tym, że była świadkiem nielegalnego handlu na terenie Hogwartu, gdzie zasad winno przestrzegać się ponad wszystko, toteż Edwin skonkludował, że to upadek musiał zadziałać na nią w ten sposób.
I show not your face but your heart's desire
W głowie zawirowały ptaszki, gdy próbowała wrócić nią na ziemię i złapać równowagę. To ostatnie, chociaż wcale nie było takie trudne, bo w końcu już siedziała na zimnej kamiennej zamkowej posadzce, uporczywie było niemożliwe, ze względu na potworne zawroty głowy. Nad sobą usłyszała chłopięcy głos, wyjątkowo zestresowany i drżący. Stał tam przed nią jakiś Krukon, a przynajmniej tak wyglądał jego krawat, chociaż w tym półmroku rozjaśnionym jedynie przez ostatnie dziennie światło wpadające przez uchylone okiennice, równie dobrze mógł być nawet czerwony. Zmrużyła oczy w wyraźnej złości, bo przecież jak śmiał stać tam, gdzie akurat biegła! Na pierwszy rzut oka zresztą w ogóle go nie skojarzyła, wydawał się być obcy, ale im bliżej przyglądała się tej mysiej twarzy, tym bardziej wydawał się znajomy. No tak, to był ten chłopak z Ravenclaw, który ciągle się na nią gapił. Jeden z kilku zresztą... Nagle jego głos nabrał siły, a on sam wyprostował się, tak jakby podskoczył w miejscu, stając na równe nogi. Wyciągnął w jej stronę dłoń, którą Aquila złapała, przewracając oczami, a potem szybko zabrała z powrotem. - Powinieneś uważać, jak chodzisz! - odpowiedziała z przekąsem, rozmasowując sobie zewnętrzną stronę uda i otrzepując z niej kurz. Och, to okropne, była cała pobrudzona! - Jak jesteś ślepy, to może noś dzwoneczki, by cię ludzie omijali - zadrwiła z chłopaka, wciąż zdenerwowana. Już chciała odwrócić się napięcie i odejść stamtąd pozostawiając go tak, jak stał, ale gdy tylko wykonała ruch nogą, poczuła, jak szarpiący ból ciągnie się od stopy aż po kolano. - Ała! - pisnęła, kurczowo łapiąc się za kostkę, od razu pobledła. Coś było nie tak. - Patrz co zrobiłeś - zapłakała, bo uszkodzony staw teraz pulsował, a drżące ręce chwytały za niego kurczowo. Nie była w stanie ruszyć nogą, chwilowa adrenalina zeszła i ostatecznie werdykt był prosty. Uszkodził jej kostkę. Jeszcze za to zapłaci, jeszcze Aquila sprawi, że poniesie konsekwencje swoich haniebnych czynów, ale niech przestanie boleć. Łzy kapały z jej oczu prosto na mundurek, a sama usiadła ponownie na ziemi, opierając się o ścianę. Za nic już miała brud, teraz chciała tylko, aby przestała czuć, jakby ktoś włożył jej nogę w imadło, jakby popękały w niej kości i pozrywały się mięśnie. Jak mógł jej to zrobić?!
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ale to ty na mnie wpadłaś... - zauważył z nieco zmarszczonym nosem. To prawda: wyskoczyła zza rogu niczym najnowszy model miotły wyścigowej, wytrącając z rąk książki, po które chłopiec schylił się tuż po tym jak pomógł jej wstać. Pozbierał je z zamkowej posadzki i przetarł okładki dłońmi, upewniwszy się, że nie zostały zniszczone, och, nasłuchałby się w bibliotece gdyby do tego doszło. Dzwoneczki? Krukon przyjrzał się Aquili uważniej, na lekcjach wydawała się dumna choć łagodna, pewna siebie, lecz rzadko kiedy obrażała ludzi w swoich kwiecistych wypowiedziach gdy nauczyciele zapraszali ją do udzielenia odpowiedzi - więc dlaczego tym razem była dla niego tak niemiła? Czy to przez ten niefortunny upadek? Niewykluczone, że uderzyła głową w zimny, pokryty kurzem kamień i coś po prostu bardzo ją bolało. Edwin musiał to znieść, był przecież dżentelmenem, na dodatek szaleńczo zakochanym dwunastolatkiem, który w żaden inny sposób nie umiał okazać dziewczynce swojej sympatii. - Dzwoneczki? Byłyby wysoce niepraktyczne. Każdy krok w bibliotece wprawiałby innych w dyskomfort - odpowiedział zatem spokojnie, nawet uśmiechnął się blado, ale grymas ten prędko znikł z jego twarzy gdy zorientował się, że z nogą szlachcianki coś było nie tak. - Proszę uważać, lady Aquilo! - powiedział szybko Diggory i znów wyciągnął do niej rękę. Ramię, jak w jego wyobraźni czynili rycerze chcący nieść pomoc damom swego serca. Zanim zdążyłaby zaoponować przytrzymał ją; była chudziutka, niewysoka, poradził sobie nawet jedną ręką, podczas gdy pod pachą drugiej znalazły się niesione przez niego woluminy. Może i sam nie był potężnej budowy, ale z Blackówną sobie poradzi. Ojciec go dobrze wychował, musiał jej pomóc. - To chyba skręcenie albo zwichnięcie - zawyrokował. Niedobrze. Ale przynajmniej od tego się nie umiera, musieli myśleć o pozytywach. - Bez obaw, zaprowadzę cię do Skrzydła. Pielęgniarka poradzi sobie z tym w mig. Dasz radę iść? Powoli - poprosił i ruszył ostrożnym krokiem. Mieli do przejścia solidny kawałek zamku, ale Edwin zamierzał wspierać swoją damę w kłopotach, kroczek po kroczku eskortując ją do sali pełnej zaścielonych łóżek. Gdzieniegdzie znajdowali się drzemiący uczniowie, ktoś w oddali jęczał z bólu przejedzonego po obiedzie żołądka, a jeszcze gdzieś indziej ktoś czekał na ustanie krwotoku z nosa. - Poczekaj tu, sprowadzę pomoc - zadeklarował odważnie, wskazując Aquili pobliskie łóżko szpitalne. Na stoliczku nocnym na wszelki wypadek postawił swoje książki, jeśli w tym czasie chciałaby oderwać myśli od bólu, a potem pobiegł w kierunku pielęgniarki zajmującej się innym uczniem. - Proszę pani, szybko! Mamy tutaj poważny wypadek - oznajmił z przejęciem, niemal ciągnąc kobietę za pielęgniarski fartuszek.
I show not your face but your heart's desire
Przewróciła oczami, wściekła, że ktokolwiek mógł stanąć przed nią, wyrosnąć tak niespodziewanie i jeszcze śmiał teraz twierdzić, że to jej wina. Głośno wypuszczone powietrze i zmarszczony nosek. - To może nie powinieneś tam wchodzić, jeszcze poprzewracasz wszystkie regały - a tego by nie zniosła! Biblioteka była jednym z najważniejszych punktów na całej mapie Hogwartu, tak więc myśl o tym, że ktokolwiek mógłby zniszczyć jej ład i spokój wydawała się być największym koszmarem. Te myśli jednak szybko uciekły w nieznane, gdy potworny ból nogi zmusił ją do zajęcia miejsca pod ścianą, ponownie na brudnej i zimnej ziemi. Szarpnięcie w uszkodzonym stawie było jednak zdecydowanie zbyt silne, aby móc powstrzymać odruchy ciała. W tym jednym konkretnym momencie mogłaby usiąść nawet na worku śmieci i by jej to nie obchodziło, bo liczył się tylko przerażający ból. Cichy jęk i łkanie wydarło się z piersi Aquili, gdy usiłowała dotknąć kostki, ta powoli zaczynała puchnąć, a pulsujące mięśnie nie potrafiły się do końca rozluźnić. Nagle chłopiec podniósł ją, podtrzymał w górze i rozpoczął tułaczkę. - Dam... Ała... Tak bardzo boli - wyjęczała smętnie, próbując skakać na jednej nodze. Łzy kapały z oczu na posadzkę, gdy kolejne kroki zachwiały równowagą dziewczyny. Czemu tak bardzo się wysilała, nie mogąc się poddać, że kuśtykała przez ćwierć zamku, aż w końcu skrzydło szpitalne uchyliło się przed nią. Usiadła na łóżku prowadzona przez chłopaka, obserwując, jak ten biegnie do pielęgniarki. Nie wiedziała nawet do końca, jak miał na imię, ale dzisiaj okazał się zbawieniem, chociaż wciąż uważała go też za przyczynę tego niepowodzenia. - Jak masz na imię? - zapytała w końcu, gdy pielęgniarka rozpoczęła smarowanie kostki dziwnie śmierdzącą maścią. Ostry zapach mięty wcale nie pomagał, był wręcz odrzucający. - Słuchaj, ze względu na to, że mi pomogłeś - powiedziała nieco ciszej, gdy ubrana w fartuszek pani oddaliła się - to nie powiem profesorowi Slughornowi, że to przez ciebie - odpowiedziała nieco już spokojniej, bo eliksiry zaczynały działać. Czekała ją co prawda noc w skrzydle szpitalnym, ale przynajmniej już nie bolało... - I... dziękuję - dodała krótko, uśmiechając się nieco szerzej, choć być może wcale nie był to najszczerszy uśmiech, na jaki byłoby ją stać.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Edwin dzielnie stał na straży, kiedy szkolna pielęgniarka zaczęła zajmować się lady Black. Kostka powinna w mig przestać boleć dzięki nałożonej maści, ale Aquila musiała na siebie uważać przez następne kilka dni, by jej nie nadwyrężać - a on tylko cudem nie zaproponował, że będzie jej pomagał na każdym kroku. Dosłownie. Ale podobno dziewczęta nie przepadały za nachalnością; tak twierdziła jego starsza siostra, która już raz miała do czynienia z młodzieńczą miłostką Diggory'ego, o dziwo znów ulokowaną w szlachetnie urodzonej uczennicy.
Cykl powtarzał się raz na jakiś czas, teraz padło na Blackównę i zapewne tak to trwać będzie w zawieszeniu, dopóki ciemnowłose dziewczątko nie da mu jasno do zrozumienia, że nie będzie razem z nim chodzić do biblioteki ani grać w czarodziejskie szachy.
- Edwin Diggory - odpowiedział trochę zbyt nieśmiało, poprawiwszy okulary, które zbyt bardzo zjechały z nosa podczas całej tej eskapady. Policzki pokryły się bladym rumieńcem - czy ona właśnie zapytała jak miał na imię? Czy to znaczyło, że darzyła go takim samym uczuciem? Że była nim... Nim zainteresowana?! Stado brzękotek zaczęło kołatać się w brzuchu młodzieńca na samą tę myśl, nieistotne, jak bardzo była ona irracjonalna, szczególnie biorąc pod uwagę następne słowa padające ze strony cierpiącej uczennicy. - Jesteś bardzo miła - zauważył z uśmiechem i odetchnął nieco głębiej, jakby z ulgą. To nie tak, że obawiał się profesora Slughorna - och, obawiał się go, oczywiście, że tak! -, ale nie chciał przede wszystkim, by Aquila miała o nim złe zdanie. Wpadli na siebie zrządzeniem losu, Edwin nie planował uczynić jej krzywdy, ale nieco spuchnięta, czerwona kostka zdawała się opowiadać inną historię. - Nie musisz mi dziękować! Naprawdę. To był mój obowiązek, bezpiecznie cię tu dostarczyć - zapewnił stanowczo, jak rycerz ściągający na pomoc ślicznej księżniczce. Ona w sumie była taką właśnie księżniczką. - A skoro już rozmawiamy... Nie chciałabyś może, no... Wybrać się ze mną do Hogsmeade przy najbliższej wycieczce?! - wypalił po chwili, tym razem czerwony jak burak. Albo jak szalik Gryffindoru.
zt x2
Cykl powtarzał się raz na jakiś czas, teraz padło na Blackównę i zapewne tak to trwać będzie w zawieszeniu, dopóki ciemnowłose dziewczątko nie da mu jasno do zrozumienia, że nie będzie razem z nim chodzić do biblioteki ani grać w czarodziejskie szachy.
- Edwin Diggory - odpowiedział trochę zbyt nieśmiało, poprawiwszy okulary, które zbyt bardzo zjechały z nosa podczas całej tej eskapady. Policzki pokryły się bladym rumieńcem - czy ona właśnie zapytała jak miał na imię? Czy to znaczyło, że darzyła go takim samym uczuciem? Że była nim... Nim zainteresowana?! Stado brzękotek zaczęło kołatać się w brzuchu młodzieńca na samą tę myśl, nieistotne, jak bardzo była ona irracjonalna, szczególnie biorąc pod uwagę następne słowa padające ze strony cierpiącej uczennicy. - Jesteś bardzo miła - zauważył z uśmiechem i odetchnął nieco głębiej, jakby z ulgą. To nie tak, że obawiał się profesora Slughorna - och, obawiał się go, oczywiście, że tak! -, ale nie chciał przede wszystkim, by Aquila miała o nim złe zdanie. Wpadli na siebie zrządzeniem losu, Edwin nie planował uczynić jej krzywdy, ale nieco spuchnięta, czerwona kostka zdawała się opowiadać inną historię. - Nie musisz mi dziękować! Naprawdę. To był mój obowiązek, bezpiecznie cię tu dostarczyć - zapewnił stanowczo, jak rycerz ściągający na pomoc ślicznej księżniczce. Ona w sumie była taką właśnie księżniczką. - A skoro już rozmawiamy... Nie chciałabyś może, no... Wybrać się ze mną do Hogsmeade przy najbliższej wycieczce?! - wypalił po chwili, tym razem czerwony jak burak. Albo jak szalik Gryffindoru.
zt x2
I show not your face but your heart's desire
We didn't start the fire
Szybka odpowiedź