Tereny hodowli
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Farma
Najważniejsze miejsce na terenach Despenserów. Hodowla aetonanów, to nie tylko stajnie, łąki i pastwiska. To miejsce tętni życiem, a wszystko dzięki klientom i ludziom, którzy poświęcają swój czas, by pomóc w rozwoju tego miejsca. Od rana do wieczora coś się tu dzieje, przeważnie są to okrzyki niezadowolenia po zabawach niuchacza-rezydenta, małego złodziejaszka, który lubi podwędzać wszystkie niezbędne na daną chwilę rzeczy. Nie ma tu nudy, cały czas coś wymaga naprawienia, załatwienia i zorganizowania.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 17.02.23 0:21, w całości zmieniany 3 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
23 września
Powrót do domu ze szkockiej puszczy okazał się wyzwaniem - nie tyle przez fakt ślamazarnego dotarcia na piętro z nogami jak z waty, ale przez konieczność odebrania po drodze niuchaczowego maleństwa od zaprzyjaźnionej persony. Kobieta była biegła w opiece nad magicznymi stworzeniami, na tyle, by w procesie dorastania berbecia zauważyć pewne nieprawidłowości i skierować Wren pod adres, w którym mogłaby je naprostować pod czujnym okiem o wiele bardziej wprawionej osoby. Evelyn Despenser. Azjatka zapamiętała nazwisko, zapamiętała też miejsce, z malutkim zwierzęciem skrywanym w dłoniach powracając do oazy swego mieszkania, gdzie mogłaby odpocząć po morderczych kilku dniach, rozmasować nagromadzone zakwasy i zasnąć, żałując, że nie otaczała jej już zagraniczna cisza. Pokątna w niczym nie przypominała bujnych lasów i przełęczy, którymi poruszali się na nogach lub na linach, wspinając ku górze. Wanna wypełniona zbawiennie gorącą wodą w pewien sposób odejmowała uroku przepastnym jeziorom i małym strumykom, w których czarownica wolała się obmywać, zamiast skorzystać z namiotowej łazienki; otaczali ją tu ludzie, nie bystro spoglądające spomiędzy konarów drzew łanie czy lisy umykające przed wyciągniętą doń dłonią.
Następnego dnia nie wypoczywała. Eliksiry pozyskane wcześniej od Frances postawiły ją na nogi, a tajemnica owiewająca niuchacza skierowała jej kroki pod wskazany adres - znów do Szkocji, Merlinie, jakże najwyraźniej ciągnęło ją do tych terenów, skoro pośród nieznanych uliczek i zakątków pojawiała się już drugi raz! Właściwie nie zdążyła nawet zatęsknić. Tym razem towarzyszył jej jednak nie narzeczony, a uwieszony na naszyjniku magicznej czapli niuchacz; swoim zwyczajem dyndał się na wisiorku, raz po raz popiskując cicho na widok nieznanych połaci, do których prowadziła go opiekuńcza czarownica. Chyba nie przypadły mu do gustu, ale nie oponował zbyt głośno: godzinę przed wizytą Wren nakarmiła go ciepłym mlekiem, przez co pozostawał senny, pozbawiony możliwości ułożenia się na salonowej kanapie pod stosem poduszek, gdzie materiały zapewniłyby mu poczucie bezpieczeństwa potrzebne do długiej drzemki - nie, zamiast tego musiał podróżować. W nieznane. To nie było zbyt miłe.
Pierwotnie planowała podejść do posiadłości od przodu, zapukać kołatką do furtki płotu otaczającego cały teren, lecz zanim ręka zdążyła dosięgnąć chłodnego metalu, kątem oka dostrzegła kobietę krzątającą się pośród przylegających do serca ziemi hodowli. Pracownica? Właścicielka? Azjatka zmarszczyła lekko brwi i instynktownie ruszyła w tamtejszym kierunku, porzucając główne wejście za sobą. Poruszała się za to wzdłuż płotu, zanim ten zniżył się nieznacznie i wyraźniej uwidocznił nieznajomą, która wydawała się coś... Gonić? Poszukiwać, być może, zguby pośród hodowlanych przyrządów, kop siana, pod wiadrami i pomiędzy ustawionymi w rzędzie łopatami. Wyglądało to komicznie - zaś sama Wren nie mogła jeszcze wiedzieć, że powodem tej niesnaski był inny niuchacz. Starszy, życiowo bogaciej doświadczony, a równie krnąbrny co maluch w pełni sił.
- Dzień dobry - zawołała zatem do kobiety, głośno, na tyle, by przedrzeć się przez prychnięcia aetonanów; część z nich dumnie przemierzała padoki, a część pozostawała w stajniach, zapewne niechętnie mierząc się z resztkami wrześniowego, popołudniowego słońca. - Szukam Evelyn Despenser. Dobrze trafiłam? - zapytała spokojnie, mając nadzieję, że niewiasta - nawet jeśli nie okaże się upragnioną jednostką - przynajmniej wskaże jej odpowiednią drogę. Mały niuchacz majtnął w tym czasie wisiorem trochę mocniej, sprawiając, że profilaktycznie osłoniła go dłonią, by nie spadł. Biało-czarne futerko wydawało się gładsze niż jeszcze kilka dni temu. Zdrowsze, pełniejsze - przyjemniejsze w dotyku nawet teraz, gdy kilka z jego pukli otarło się o jej wciąż zmęczoną nauką wspinaczki skórę.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Żaden dzień na farmie nie był taki sam. Jedne przynosiły nostalgiczną rutynę, inne opierały się na typowo biznesowych działaniach, były również te całkowicie rozluźniające, a już najrzadziej trafiał się dzień jak ten. Dzień, w którym niuchacz nie został dopilnowany i narobił wielu szkód, oraz kolejny raz stał się małym kleptomanem. Szczęście w nieszczęściu, że dziś niemal nie było na farmie pracowników, a Despenser miała pełne pole do popisu w pogoni za małym złodziejem, dzięki czemu mogła się nie przejmować oceniającymi spojrzeniami ludzi postronnych, a przynajmniej tak się jej wydawało. Gdyby ktoś z boku obserwował na rozgrywającą się przed jedną ze stodół scenę, to zapewne pomyślałby, że Evelyn oszalała i prawdopodobnie miałby rację. Biegała za uciekającym niuchaczem, ku uciesze przyglądających się z boku aetonanów, które były wyraźnie zaciekawione i poparskiwały co chwila. Despenser była pewna, że wewnętrznie kibicują temu małemu kretopodobnemu zwierzakowi, który właśnie przed nią nawiewał z najwyraźniej, wnioskując po nazbyt energicznym tempie stworzenia, drogocenną zdobyczą.
Dopadła go dopiero w okolicach stajennych drzwi, upadając bezceremonialnie na swoją zacną rzyć po złapaniu swojego celu.
- A niech cię, Rufus! – Mruknęła z bezsilnością w głosie, trzymając w dłoniach wyszarpaną klamkę. Spoglądała tępo na przedmiot, próbując rozpoznać do których drzwi należy i gdzie teraz nie będzie mogła się dostać. Zaszczyciła spojrzeniem czarne stworzonko i z politowaniem pogłaskała go po łebku, pozwalając również, by wszedł jej na plecy, opierając swój łepek o jej ramię. Cóż, może chociaż gdy będzie blisko niej, to nie uda mu się zbytnio nabroić. Wstała, otrzepując się odruchowo z pyłu i ziemi, po czym powróciła do swych zwyczajowych zajęć, rzucając jeszcze oceniające spojrzenie w stronę aetonanów i już miała urządzać im tyradę, gdy usłyszała za sobą czyjś głos. Westchnęła cicho, szykując się na konfrontację z gościem i gdy już była względnie gotowa na przybranie maski, odwróciła się z obojętną miną. Postawiła kilka kroków w stronę młodej kobiety, aż jej oczy dostrzegły fragment futerka, tuż przy ciele kobiety, a ów futerko zapewne należało do małego odpowiednika Rufusa. W tej właśnie chwili nowoprzybyła uzyskała bardzo cenną rzecz – zainteresowanie Evelyn, a to już był pierwszy krok do sukcesu.
- Szukałaś i znalazłaś. – Przywitała się na swój własny, beznamiętny i niewzruszony sposób, próbując dojrzeć maleństwo, zupełnie jakby nic innego jej w tej chwili nie interesowało. Często jej szukano i choć nigdy w złych intencjach, to jednak podchodziła do tego sceptycznie. – Niech zgadnę, ta wizyta ma jakiś związek z tym? – Ruchem głowy wskazała miejsce w którym znajdowało się, jeszcze nieszkodliwe, niewiniątko. Przyznać trzeba było, że kruczowłosa miała ogromną słabość do tego gatunku i wiedziała o nich niemal wszystko, a to zawdzięczała doświadczeniu nabytym przy Rufusie, który testował cierpliwość i umiejętności kobiety na każdy możliwy sposób, za każdym razem wymyślając oczywiście coś zupełnie nowego. Dlatego, o ile nie była zadowolona z samej niespodziewanej wizyty, to zdobyła się na uprzejmość, chcąc poznać więcej szczegółów. Rufus miał najwidoczniej bardzo podobne plany, bo właśnie ześlizgiwał się po nodze swojej właścicielki i już chciał zmierzać w stronę młodego niuchacza, gdy drogę zastąpiła mu stopa Despenser. Kobieta miała już na dziś dość rozbojów swojego rezydenta i wolała zapobiegać jego niecodziennym działaniom, tym bardziej, że jej zwierzę uwielbiało kraść wszystko, co wpadnie w jego łapki z dużo większym zaangażowaniem w porównaniu do przeciętnego osobnika. Mógł też niechcący zrobić krzywdę małemu pobratymcowi, a naprawiania konsekwencji wolała sobie dziś oszczędzić.
- Zamieniam się w słuch. – Wciąż nie zaprosiła kobiety w bardziej dogodne do rozmów miejsce, jednak wolała być ostrożna. Czasy nie dawały pewności co do intencji potencjalnych odwiedzających, więc dopóki nie usłyszy choć części szczegółów sprawy, dopóty miała zamiar pozostać w miejscu, gdzie miała szansę przeanalizować wszystko na chłodno i stwierdzić, czy tu naprawdę niezbędna jest jej pomoc.
Dopadła go dopiero w okolicach stajennych drzwi, upadając bezceremonialnie na swoją zacną rzyć po złapaniu swojego celu.
- A niech cię, Rufus! – Mruknęła z bezsilnością w głosie, trzymając w dłoniach wyszarpaną klamkę. Spoglądała tępo na przedmiot, próbując rozpoznać do których drzwi należy i gdzie teraz nie będzie mogła się dostać. Zaszczyciła spojrzeniem czarne stworzonko i z politowaniem pogłaskała go po łebku, pozwalając również, by wszedł jej na plecy, opierając swój łepek o jej ramię. Cóż, może chociaż gdy będzie blisko niej, to nie uda mu się zbytnio nabroić. Wstała, otrzepując się odruchowo z pyłu i ziemi, po czym powróciła do swych zwyczajowych zajęć, rzucając jeszcze oceniające spojrzenie w stronę aetonanów i już miała urządzać im tyradę, gdy usłyszała za sobą czyjś głos. Westchnęła cicho, szykując się na konfrontację z gościem i gdy już była względnie gotowa na przybranie maski, odwróciła się z obojętną miną. Postawiła kilka kroków w stronę młodej kobiety, aż jej oczy dostrzegły fragment futerka, tuż przy ciele kobiety, a ów futerko zapewne należało do małego odpowiednika Rufusa. W tej właśnie chwili nowoprzybyła uzyskała bardzo cenną rzecz – zainteresowanie Evelyn, a to już był pierwszy krok do sukcesu.
- Szukałaś i znalazłaś. – Przywitała się na swój własny, beznamiętny i niewzruszony sposób, próbując dojrzeć maleństwo, zupełnie jakby nic innego jej w tej chwili nie interesowało. Często jej szukano i choć nigdy w złych intencjach, to jednak podchodziła do tego sceptycznie. – Niech zgadnę, ta wizyta ma jakiś związek z tym? – Ruchem głowy wskazała miejsce w którym znajdowało się, jeszcze nieszkodliwe, niewiniątko. Przyznać trzeba było, że kruczowłosa miała ogromną słabość do tego gatunku i wiedziała o nich niemal wszystko, a to zawdzięczała doświadczeniu nabytym przy Rufusie, który testował cierpliwość i umiejętności kobiety na każdy możliwy sposób, za każdym razem wymyślając oczywiście coś zupełnie nowego. Dlatego, o ile nie była zadowolona z samej niespodziewanej wizyty, to zdobyła się na uprzejmość, chcąc poznać więcej szczegółów. Rufus miał najwidoczniej bardzo podobne plany, bo właśnie ześlizgiwał się po nodze swojej właścicielki i już chciał zmierzać w stronę młodego niuchacza, gdy drogę zastąpiła mu stopa Despenser. Kobieta miała już na dziś dość rozbojów swojego rezydenta i wolała zapobiegać jego niecodziennym działaniom, tym bardziej, że jej zwierzę uwielbiało kraść wszystko, co wpadnie w jego łapki z dużo większym zaangażowaniem w porównaniu do przeciętnego osobnika. Mógł też niechcący zrobić krzywdę małemu pobratymcowi, a naprawiania konsekwencji wolała sobie dziś oszczędzić.
- Zamieniam się w słuch. – Wciąż nie zaprosiła kobiety w bardziej dogodne do rozmów miejsce, jednak wolała być ostrożna. Czasy nie dawały pewności co do intencji potencjalnych odwiedzających, więc dopóki nie usłyszy choć części szczegółów sprawy, dopóty miała zamiar pozostać w miejscu, gdzie miała szansę przeanalizować wszystko na chłodno i stwierdzić, czy tu naprawdę niezbędna jest jej pomoc.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 18.12.20 17:14, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Ach, a zatem starszy niuchacz. Pierwotną konsternację zastąpiło poczucie zrozumienia, gdy Wren zarejestrowała obecność czarnego zwierzątka na ramieniu podchodzącej bliżej kobiety; o tym samym wspominała jej nie tak dawno temu Philippa. O konieczności szaleńczych biegów za tymi stworzeniami, przepraszania sąsiadów za poczynione przezeń krzywdy i często - odbieraniu im swych własnych dóbr. Przyziemnych, zwyczajnych, jakkolwiek błyszczących złoceniem czy drożyzną. To sprawiło, że z jej piersi instynktownie uleciało ciężkie westchnienie, ciche, niedosłyszalne przez właścicielkę hodowli, która dopiero zmierzała w ich kierunku; widziała w niej swoją przyszłość, w zarumienionych od pędu polikach i lekko zmierzwionych, kruczych włosach. Pewnego dnia podzieli jej los, to było pewne: jeśli tylko jej własny gagatek przeżyje na niedoświadczonych jeszcze sposobach opieki, a potem urośnie do rozmiarów pokrewnych starszemu kompanowi o kobaltowej sierści i bystrych, czarnych oczach.
Kiwnęła głową ze spokojnym zrozumieniem, konfrontując wyobrażenie z rzeczywistością. Zbyt częste przebywanie wśród arystokratek sprawiło, że i Evelyn spodziewała się zastać inaczej: jako schludnie ubraną panią kierownik, z misternie upiętym kokiem, przesiadującą gdzieś w gabinecie w budynku administracyjnym odpowiadającym za całokształt interesu. Tymczasem - było inaczej. Gorzej? Azjatka nie postrzegała różnicy w takich kategoriach, równie beznamiętna, nieporuszona, co stojąca naprzeciw niej czarownica. Były do siebie podobne, obie skryte za utkaną latami maską powoli przenikającą do krwioobiegu, aż kłamstwo stawało się prawdą, a zimno naturalnością.
- Wren Chang - przedstawiła się krótko na powitanie kobiety, wyważona, neutralna, niczym lustrzane odbicie Despenser. I dobrze, wolała ją taką - roztropną, opanowaną, zamiast szczebioczącą słodkie, ptasie trele pozbawione meritum. To zawsze, lub przynajmniej w większości przypadków, gwarantowało płynniejszy przebieg spotkania, szybsze załatwienie sprawy, z którą zwracała się dowolna ze stron. Kącik ust uniósł się nieznacznie ku górze, gdy ciemnowłosa wskazała na młodziutkiego niuchacza; jej dłoń ułożyła się łagodnie na jego korpusie, bo ten zapiszczał pytająco i szybko odwrócił łepetynę w kierunku nieznajomej, najwyraźniej w swoim małym rozumku pojmując, że jej uwaga zwróciła się teraz ku niemu. - Polecono mi panią jako eksperta - zgodziła się, skinąwszy ponownie. Nie słodziła, a stwierdzała fakt.
Jej maluch różnił się znacznie od dojrzalszego pobratymca pod opieką Evelyn. Futerko miał czarno-białe, przepoławiało całe jego ciało, wzdłuż, a koralowy pyszczek wydawał się trochę przykrótki względem postury. Pozbawiona wiedzy Wren nie mogła stwierdzić, czy wynikało to wyłącznie z wczesnego stadium rozwoju, czy może stanowiło anatomiczną wadę nie do skorygowania, choć znaczenie miało to dla niej niewielkie - niczym dumna matka zaczęła uważać, że jej niuchacz był najpiękniejszy. Traktowała go surowo, owszem, krytycznie oceniała pierwsze kroki czy niemądre zabawy, ale w głębi duszy nie mogła odmówić sobie rozczulenia na każdy przejaw dorastania tego stworzenia wyciągniętego ze szczęk nieprzyjaznego, pełnego głodnych kotów rynsztoku.
- Dziesiątego września znalazłam go na Nokturnie, chyba porzuconego przez matkę i miot. Był wyziębiony. Przerażony. Ledwo otwierał oczy. A ja nie mam pojęcia, jak zajmować się takim zwierzęciem - przyznała miękko, bez wstydu; Hogwart nauczył podstaw, zaś w dalszym życiu nigdy nie odczuła potrzeby poszerzania wiedzy z zakresu opieki nad magiczną fauną, nie bez powodu decydując się również na zwykłego psa zamiast psidwaka. Niuchacz spojrzał na nią na moment, po czym zogniskował wzrok na czarnym, leciwym jegomościu, którego kroki zagrodziła nieprzyjazna stopa. Pisnął cicho, wyciągając w jego kierunku zakończoną wciąż białymi pazurkami łapę - ale i on nie mógł wychylić się bardziej przez dłoń, która przytrzymywała go na łańcuszku zaczarowanej czapli.
- Potrzebuję korepetycji - sprecyzowała w tak zwanym międzyczasie czarownica. Tarcze czarnych tęczówek przyglądały się to Evelyn, to jej zaintrygowanemu pupilowi, umysł podpowiadał natomiast, że, istotnie, trafiła pod dobry adres. Kobieta sama zmagała się z tym przekleństwem, musiała zatem wiedzieć wystarczająco, by odpowiednio pokierować Azjatką. - Zapłacę - dodała, stwierdzając oczywistość. Wówczas nienazwany jeszcze maluch spróbował wyślizgnąć się spomiędzy jej palców, głowę lokując między dwoma z nich, nogami odbijając się natomiast od jej mostka - i prychnął zirytowany, gdy zasłoniła go drugą dłonią. Szczwany plan został udaremniony. Nie mógł uciec, skoczyć na poznanie jego gatunkowego krewniaka, bo unieruchomiła go, zniweczyła całe sprytne staranie, jak tak można?
Kiwnęła głową ze spokojnym zrozumieniem, konfrontując wyobrażenie z rzeczywistością. Zbyt częste przebywanie wśród arystokratek sprawiło, że i Evelyn spodziewała się zastać inaczej: jako schludnie ubraną panią kierownik, z misternie upiętym kokiem, przesiadującą gdzieś w gabinecie w budynku administracyjnym odpowiadającym za całokształt interesu. Tymczasem - było inaczej. Gorzej? Azjatka nie postrzegała różnicy w takich kategoriach, równie beznamiętna, nieporuszona, co stojąca naprzeciw niej czarownica. Były do siebie podobne, obie skryte za utkaną latami maską powoli przenikającą do krwioobiegu, aż kłamstwo stawało się prawdą, a zimno naturalnością.
- Wren Chang - przedstawiła się krótko na powitanie kobiety, wyważona, neutralna, niczym lustrzane odbicie Despenser. I dobrze, wolała ją taką - roztropną, opanowaną, zamiast szczebioczącą słodkie, ptasie trele pozbawione meritum. To zawsze, lub przynajmniej w większości przypadków, gwarantowało płynniejszy przebieg spotkania, szybsze załatwienie sprawy, z którą zwracała się dowolna ze stron. Kącik ust uniósł się nieznacznie ku górze, gdy ciemnowłosa wskazała na młodziutkiego niuchacza; jej dłoń ułożyła się łagodnie na jego korpusie, bo ten zapiszczał pytająco i szybko odwrócił łepetynę w kierunku nieznajomej, najwyraźniej w swoim małym rozumku pojmując, że jej uwaga zwróciła się teraz ku niemu. - Polecono mi panią jako eksperta - zgodziła się, skinąwszy ponownie. Nie słodziła, a stwierdzała fakt.
Jej maluch różnił się znacznie od dojrzalszego pobratymca pod opieką Evelyn. Futerko miał czarno-białe, przepoławiało całe jego ciało, wzdłuż, a koralowy pyszczek wydawał się trochę przykrótki względem postury. Pozbawiona wiedzy Wren nie mogła stwierdzić, czy wynikało to wyłącznie z wczesnego stadium rozwoju, czy może stanowiło anatomiczną wadę nie do skorygowania, choć znaczenie miało to dla niej niewielkie - niczym dumna matka zaczęła uważać, że jej niuchacz był najpiękniejszy. Traktowała go surowo, owszem, krytycznie oceniała pierwsze kroki czy niemądre zabawy, ale w głębi duszy nie mogła odmówić sobie rozczulenia na każdy przejaw dorastania tego stworzenia wyciągniętego ze szczęk nieprzyjaznego, pełnego głodnych kotów rynsztoku.
- Dziesiątego września znalazłam go na Nokturnie, chyba porzuconego przez matkę i miot. Był wyziębiony. Przerażony. Ledwo otwierał oczy. A ja nie mam pojęcia, jak zajmować się takim zwierzęciem - przyznała miękko, bez wstydu; Hogwart nauczył podstaw, zaś w dalszym życiu nigdy nie odczuła potrzeby poszerzania wiedzy z zakresu opieki nad magiczną fauną, nie bez powodu decydując się również na zwykłego psa zamiast psidwaka. Niuchacz spojrzał na nią na moment, po czym zogniskował wzrok na czarnym, leciwym jegomościu, którego kroki zagrodziła nieprzyjazna stopa. Pisnął cicho, wyciągając w jego kierunku zakończoną wciąż białymi pazurkami łapę - ale i on nie mógł wychylić się bardziej przez dłoń, która przytrzymywała go na łańcuszku zaczarowanej czapli.
- Potrzebuję korepetycji - sprecyzowała w tak zwanym międzyczasie czarownica. Tarcze czarnych tęczówek przyglądały się to Evelyn, to jej zaintrygowanemu pupilowi, umysł podpowiadał natomiast, że, istotnie, trafiła pod dobry adres. Kobieta sama zmagała się z tym przekleństwem, musiała zatem wiedzieć wystarczająco, by odpowiednio pokierować Azjatką. - Zapłacę - dodała, stwierdzając oczywistość. Wówczas nienazwany jeszcze maluch spróbował wyślizgnąć się spomiędzy jej palców, głowę lokując między dwoma z nich, nogami odbijając się natomiast od jej mostka - i prychnął zirytowany, gdy zasłoniła go drugą dłonią. Szczwany plan został udaremniony. Nie mógł uciec, skoczyć na poznanie jego gatunkowego krewniaka, bo unieruchomiła go, zniweczyła całe sprytne staranie, jak tak można?
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Eksperta – przeciągnęła z wolna słowo, jakby chcąc się z nim oswoić. Na jej ustach przez kilka chwil gościł krzywy uśmiech, zupełnie jakby cała ta sytuacja była dla niej z każdą chwilą coraz bardziej zabawna. W tym momencie, z rozwichrzonymi włosami, w brudnym, znoszonym ubraniu, zupełnie nie przypominała osoby choć trochę odpowiedzialnej za prowadzenie tego biznesu, ba, prawdopodobnie nikt postronny w tym momencie nie posądziłby ją o bycie ekspertem, a jednak to się właśnie stało. – Oczywiście, wszystko się zgadza. – Przytaknęła sztywno, jej myśli wirowały, próbując rozwikłać zagadkę któż to był tak uczynny, by polecić akurat ją, a nie jedną z hodowli specjalizującej się w niuchaczach. Cóż, patrzyła na to czysto pod względem biznesowym – w końcu rozgłos był dobry, ale trzeba było jeszcze umieć go wykorzystać, a to już wcale nie było takie proste. Sytuacja w magicznym świecie nie ułatwiała zadania, trudniej było dotrzeć do ludzi tak, by się nie narazić i nie odsłonić przed niepożądanymi spojrzeniami, szczególnie mając futerkowy problem. Oczami wyobraźni widziała co by z nią zrobili wszyscy nader życzliwiludzie, gdyby tylko wiedzieli, że mają do czynienia z wilkołakiem, ba, jej sekret w kilka chwil trafiłby do bardziej uczynnych ludzi, którzy mogliby chcieć ją wyleczyć eksperymentalnie. Och, cóż za nieprzyjemna wizja.
- Porzuconego? – Uniesienie przez nią jednej brwi zwiastowało, że zupełnie nie miała wątpliwości iż takie rzeczy się nie zdarzają. Samice niuchaczy są opiekuńcze i nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie próbować szukać swojego dziecka. Chyba, że ktoś brutalnie oddzielił młode od matki, choćby po to, by odebrać matce skradziony przedmiot. Tak, czy inaczej – wątpiła, by matka tego szkraba jeszcze żyła. Może to i lepiej? Inaczej Evelyn miałaby ciągle z tyłu głowy myśl o tym, że gdzieś tam ten mały szkrab jest usilnie poszukiwany, a jego rodzina cierpi. Niuchacze niestety były jednym z tych gatunków stworzeń, które często narażały się na niebezpieczeństwo w związku z ich złodziejską naturą. Jeszcze gdyby kradły owoce, to może na nikim nie robiłoby to większego wrażenia, ale tu chodziło o wszelakie świecidełka i to było dla nich zgubne.
Przerzucała wzrokiem między kobietą, jej małym zwierzęciem i własnym niuchaczem. Zupełnie jakby cała ta trójka wymagała szczególnej obserwacji. Frustrowało ją to, dlatego też postanowiła się wycwanić i sięgnęła do kieszeni swojej spódnicy, wyciągając po chwili małą piłkę, bardzo przypominającą tą od mugolskiego tenisa, tylko bardzo błyszczącą, jakby miała imitować srebro. Pomachała nią niuchaczowi przed oczami, przyciągając w ten sposób jego uwagę, aż wreszcie posłała ją zamaszystym rzutem w stronę domu. Znalezienie jej zajmie niuchaczowi jedynie kilka chwil, ale zweryfikowanie jej autentyczności, a raczej jej braku, zajmie mu zdecydowanie dłużej. Teraz przynajmniej mogła się odprężyć i skupić na swoich gościach, bo w końcu im szybciej to zrobi, tym prędzej będzie mogła wrócić do swoich obowiązków.
Wzdrygnęła się na wzmiankę o zapłacie i powstrzymała przed ironicznym przewróceniem oczu. Nie pomagała dla pieniędzy, ponieważ wtedy jej pomoc zmieniałaby się w transakcję, a nie na tym to miało polegać. Nie wspomniała jednak o tym ani słowem, chcąc to przemilczeć i skupiła się na pierwszej części wypowiedzi kobiety.
- Przeżył z tobą już trzynaście dni, a skoro tak się stało, to przeżyje wiele lat, a nawet zostanie twoim cieniem. Wbrew pozorom nie tak łatwo je zaniedbać. – Specjalnie nie użyła określenia więź, a cień, choć najlepiej sprawdziłoby się porównanie do klątwy – niuchacze potrafiły wybrać sobie osobę, która będzie dla nich najbardziej odpowiednia i najwidoczniej Wren dostąpiła tego zaszczytu. Kobieta mogła się z tego cieszyć, aczkolwiek Evelyn podchodziła do takich rzeczy sceptycznie. Niuchacze aż nazbyt potrafiły domagać się atencji. Czy stojąca przed Despenser kobieta była gotowa na takie poświęcenie? – Jedyne co musisz robić, to go karmić, wiesz czym? – Miała nadzieję, że małe stworzonko już zdążyło pokazać co lubi, ponieważ było to indywidualną kwestią, podobnie jak u ludzi. Oczywiście podstawowe jedzenie było takie samo, ale młode były niebywale wybredne i lepiej im ustępować – małe bestyjki potrafiły się buntować i tworzyć chaos od bardzo młodego wieku. – I radzę się z nim bawić, dużo bawić, naprawdę bardzo dużo bawić. – Położyła szczególny nacisk na słowo „dużo”, może Rufus był już starszy i mądrzejszy, ale za młodu często się nudził i przez to jeszcze częściej broił, aż nie zaczęli go wybawiać i kolokwialnie mówiąc wymęczać tak, żeby spał. Tylko wtedy robiły to cztery osoby – jej rodzice, ona i Soren, a tu wydawało się, że Wren będzie zdana sama na siebie. Uch, aż zaczynała jej współczuć.
- Porzuconego? – Uniesienie przez nią jednej brwi zwiastowało, że zupełnie nie miała wątpliwości iż takie rzeczy się nie zdarzają. Samice niuchaczy są opiekuńcze i nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie próbować szukać swojego dziecka. Chyba, że ktoś brutalnie oddzielił młode od matki, choćby po to, by odebrać matce skradziony przedmiot. Tak, czy inaczej – wątpiła, by matka tego szkraba jeszcze żyła. Może to i lepiej? Inaczej Evelyn miałaby ciągle z tyłu głowy myśl o tym, że gdzieś tam ten mały szkrab jest usilnie poszukiwany, a jego rodzina cierpi. Niuchacze niestety były jednym z tych gatunków stworzeń, które często narażały się na niebezpieczeństwo w związku z ich złodziejską naturą. Jeszcze gdyby kradły owoce, to może na nikim nie robiłoby to większego wrażenia, ale tu chodziło o wszelakie świecidełka i to było dla nich zgubne.
Przerzucała wzrokiem między kobietą, jej małym zwierzęciem i własnym niuchaczem. Zupełnie jakby cała ta trójka wymagała szczególnej obserwacji. Frustrowało ją to, dlatego też postanowiła się wycwanić i sięgnęła do kieszeni swojej spódnicy, wyciągając po chwili małą piłkę, bardzo przypominającą tą od mugolskiego tenisa, tylko bardzo błyszczącą, jakby miała imitować srebro. Pomachała nią niuchaczowi przed oczami, przyciągając w ten sposób jego uwagę, aż wreszcie posłała ją zamaszystym rzutem w stronę domu. Znalezienie jej zajmie niuchaczowi jedynie kilka chwil, ale zweryfikowanie jej autentyczności, a raczej jej braku, zajmie mu zdecydowanie dłużej. Teraz przynajmniej mogła się odprężyć i skupić na swoich gościach, bo w końcu im szybciej to zrobi, tym prędzej będzie mogła wrócić do swoich obowiązków.
Wzdrygnęła się na wzmiankę o zapłacie i powstrzymała przed ironicznym przewróceniem oczu. Nie pomagała dla pieniędzy, ponieważ wtedy jej pomoc zmieniałaby się w transakcję, a nie na tym to miało polegać. Nie wspomniała jednak o tym ani słowem, chcąc to przemilczeć i skupiła się na pierwszej części wypowiedzi kobiety.
- Przeżył z tobą już trzynaście dni, a skoro tak się stało, to przeżyje wiele lat, a nawet zostanie twoim cieniem. Wbrew pozorom nie tak łatwo je zaniedbać. – Specjalnie nie użyła określenia więź, a cień, choć najlepiej sprawdziłoby się porównanie do klątwy – niuchacze potrafiły wybrać sobie osobę, która będzie dla nich najbardziej odpowiednia i najwidoczniej Wren dostąpiła tego zaszczytu. Kobieta mogła się z tego cieszyć, aczkolwiek Evelyn podchodziła do takich rzeczy sceptycznie. Niuchacze aż nazbyt potrafiły domagać się atencji. Czy stojąca przed Despenser kobieta była gotowa na takie poświęcenie? – Jedyne co musisz robić, to go karmić, wiesz czym? – Miała nadzieję, że małe stworzonko już zdążyło pokazać co lubi, ponieważ było to indywidualną kwestią, podobnie jak u ludzi. Oczywiście podstawowe jedzenie było takie samo, ale młode były niebywale wybredne i lepiej im ustępować – małe bestyjki potrafiły się buntować i tworzyć chaos od bardzo młodego wieku. – I radzę się z nim bawić, dużo bawić, naprawdę bardzo dużo bawić. – Położyła szczególny nacisk na słowo „dużo”, może Rufus był już starszy i mądrzejszy, ale za młodu często się nudził i przez to jeszcze częściej broił, aż nie zaczęli go wybawiać i kolokwialnie mówiąc wymęczać tak, żeby spał. Tylko wtedy robiły to cztery osoby – jej rodzice, ona i Soren, a tu wydawało się, że Wren będzie zdana sama na siebie. Uch, aż zaczynała jej współczuć.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Walory Evelyn wywodziły się z charakteru, z wiedzy i doświadczenia, nie umorusanego pracą ubrania czy rozwianych włosów. Często to właśnie te niepozorne jednostki skrywały w sobie przecież odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, choć wizualnie posądzić można by było je co najwyżej o uwikłanie w smutnej, szarej rzeczywistości. Wartość bywała kapryśna. Przemykała niepostrzeżenie wokół wścibskich spojrzeń skryta pod brudną, szarą woalką, zamiast lśnić na piedestale zasłużonego uznania; Wren podejrzewała, że podobnie było zatem z panną Despenser. Zasłyszane na jej temat pochwały ociekały niemal abstrakcyjnym poziomem podziwu, ona zaś potrafiła rozpoznać podkolorowane kłamstewko padające w rozmowie: własna, wyrobiona wprawa budowała możliwość wychwytywania podobnych gier, ułatwiała oddzielenie ziaren ułudy od szczerej prawdy. Tylko dlatego zjawiła się w tej przepastnej hodowli. Wcześniej rzadko kiedy miała okazję obejrzeć aetonany z tak bliska; może raz czy dwa podchodziła do nich na mniej niż bezpieczny dystans, ale wzbudzały w niej raczej irracjonalny strach utraty kontroli niż faktyczny podziw. Mogły ponieść cię w przestworza kilkoma machnięciami skrzydeł; czy byłaby w stanie podporządkować sobie takie stworzenie, nie mając nawet podstawowych umiejętności jeździeckich? Strach myśleć. Czarne oczy prędko powróciły zatem do twarzy rozmówczyni zamiast skupiać się na zwierzęcych, dumnych sylwetkach; kiwnęła lekko głową gdy padło pytanie.
- Nigdzie dookoła nie było innych niuchaczy, tylko zgraja głodnych kotów - wyjaśniła. Co prawda nie próbowała na własną rękę odszukać potencjalnej familii tej małej zguby, ale zakładała, że przyuważyłaby jakikolwiek ślad ich istnienia. Rozsypane perełki czy choćby błyszczące etykiety piw oderwane od butelek zalegających na zaniedbanym dziedzińcu. - Myślałam, że może matka porzuciła go żeby ratować inne... dzieci - zmarszczyła brwi wypowiadając to coraz bardziej zatrute ostatnio słowo. Smakowało dziwnie, gorzko, wiszącym nad głową oczekiwaniem, co do którego wątpliwości namnażały się w zastraszającym tempie; nie dość, że musiała zajmować się zwierzęcym berbeciem, to jeszcze rozpamiętywała na okrągło widok iluzji rzucanej na skały w jaskini odnalezionej podczas wyprawy ze szmalcownikiem. - Przez kilkanaście minut, które tam spędziłam, nie pojawił się żaden inny niuchacz. Nikt go nie szukał. Nikt po niego nie wrócił - sprecyzowała, dostrzegłszy obawę migotającą w oczach czarownicy. Wtedy spojrzenie znów przesunęło się na dół, na biało-czarne stworzonko w najlepsze bujające się na wisiorze, którego uwagę prędko przykuła połyskująca piłeczka rzucona gdzieś w dal. Rufus pognał za nią w euforii, jej nienazwany jeszcze maluch zrobiłby to samo, raptownie zrywając się z czapli i odbijając nóżkami od jej dekoltu - leciał przez chwilę, szczęśliwy, pełen nadziei, wyswobodzony od ogarniającej go dłoni, na co Wren rzuciła się do przodu i w locie złapała go wolną póki co ręką. Wariat. Skośne oczy otwarły się gwałtownie, oddech przyspieszył, a serce zadudniło w piersi. Niuchacz wydał wtedy z siebie niezadowolony dźwięk i kłapnął koralowym dziobem, ale ostatecznie i w jego wizji czarny pobratymiec znikł gdzieś w krzakach, samotnie poszukując tego przepięknego, ponętnego skarbu; a ona zamruczała pod nosem w niezadowoleniu. Mógł się połamać, upaść na głowę i rozbić czaszkę, albo złamać którąś z dopiero rosnących kończyn - czy natura kompletnie pozbawiła go instynktu samozachowawczego? - Nie jestem pewna czy przeżyje - Azjatka mruknęła posępnie i zamknęła zwierzę w dłoniach, by na pewno nigdzie jej nie czmychnęło. Z dnia na dzień stawało się coraz cwańsze, wykorzystywało krótkie momenty jej nieuwagi na pląsy, z których musiała go później ratować. A to wszystko dlatego, że nieopatrznie pozwoliła mu zmiękczyć swoje serce. Okropieństwo.
Wren ponownie zwróciła spojrzenie w kierunku Evelyn, zaś jej oczy emanowały absolutną beznadzieją, bezsilnością. Musiała wiedzieć jak temperować takie wybryki, czy w ogóle było to możliwe, a przede wszystkim zweryfikować czy ten gagatek aby na pewno prawidłowo się rozwijał. - Podawałam mu ciepłe mleko. Moja znajoma ma kilka niuchaczy, poradziła mi, że jest jeszcze za mały na muszki. Miała rację? - spytała kontrolnie. Widziała ślepia tego małego potwora odbijające promienie słońca pomiędzy palcami, wpatrywał się w nią z zaufaniem, ale i oburzeniem zepsutej zabawy; ciągnął do Rufusa, do starszego od siebie osobnika, który mógłby wyjawić mu sekrety polowania na wszystko co się świeci, na wszystko co drogie. Przynajmniej ten jeden instynkt zaczynał dochodzić w nim do głosu. - Chciałabym też upewnić się, że jest zdrowy - dodała po dłuższej chwili czarownica, podchodząc bliżej odgradzającego je płotu. Może cierpiał na jakąś niedostrzegalną dla niej chorobę? Był genetycznie obciążony jakimś paskudztwem? Musiała o tym wiedzieć, jeśli tak było, by zapewnić mu odpowiednią opiekę - choć póki co wydawał się okazem pełni sił. Wren zerknęła potem na zieleń, w której znikł Rufus, znów marszcząc brwi. - Ile ma lat? Twój niuchacz? - ile przeżyje mój, brzmiało ukryte, prawdziwe pytanie.
- Nigdzie dookoła nie było innych niuchaczy, tylko zgraja głodnych kotów - wyjaśniła. Co prawda nie próbowała na własną rękę odszukać potencjalnej familii tej małej zguby, ale zakładała, że przyuważyłaby jakikolwiek ślad ich istnienia. Rozsypane perełki czy choćby błyszczące etykiety piw oderwane od butelek zalegających na zaniedbanym dziedzińcu. - Myślałam, że może matka porzuciła go żeby ratować inne... dzieci - zmarszczyła brwi wypowiadając to coraz bardziej zatrute ostatnio słowo. Smakowało dziwnie, gorzko, wiszącym nad głową oczekiwaniem, co do którego wątpliwości namnażały się w zastraszającym tempie; nie dość, że musiała zajmować się zwierzęcym berbeciem, to jeszcze rozpamiętywała na okrągło widok iluzji rzucanej na skały w jaskini odnalezionej podczas wyprawy ze szmalcownikiem. - Przez kilkanaście minut, które tam spędziłam, nie pojawił się żaden inny niuchacz. Nikt go nie szukał. Nikt po niego nie wrócił - sprecyzowała, dostrzegłszy obawę migotającą w oczach czarownicy. Wtedy spojrzenie znów przesunęło się na dół, na biało-czarne stworzonko w najlepsze bujające się na wisiorze, którego uwagę prędko przykuła połyskująca piłeczka rzucona gdzieś w dal. Rufus pognał za nią w euforii, jej nienazwany jeszcze maluch zrobiłby to samo, raptownie zrywając się z czapli i odbijając nóżkami od jej dekoltu - leciał przez chwilę, szczęśliwy, pełen nadziei, wyswobodzony od ogarniającej go dłoni, na co Wren rzuciła się do przodu i w locie złapała go wolną póki co ręką. Wariat. Skośne oczy otwarły się gwałtownie, oddech przyspieszył, a serce zadudniło w piersi. Niuchacz wydał wtedy z siebie niezadowolony dźwięk i kłapnął koralowym dziobem, ale ostatecznie i w jego wizji czarny pobratymiec znikł gdzieś w krzakach, samotnie poszukując tego przepięknego, ponętnego skarbu; a ona zamruczała pod nosem w niezadowoleniu. Mógł się połamać, upaść na głowę i rozbić czaszkę, albo złamać którąś z dopiero rosnących kończyn - czy natura kompletnie pozbawiła go instynktu samozachowawczego? - Nie jestem pewna czy przeżyje - Azjatka mruknęła posępnie i zamknęła zwierzę w dłoniach, by na pewno nigdzie jej nie czmychnęło. Z dnia na dzień stawało się coraz cwańsze, wykorzystywało krótkie momenty jej nieuwagi na pląsy, z których musiała go później ratować. A to wszystko dlatego, że nieopatrznie pozwoliła mu zmiękczyć swoje serce. Okropieństwo.
Wren ponownie zwróciła spojrzenie w kierunku Evelyn, zaś jej oczy emanowały absolutną beznadzieją, bezsilnością. Musiała wiedzieć jak temperować takie wybryki, czy w ogóle było to możliwe, a przede wszystkim zweryfikować czy ten gagatek aby na pewno prawidłowo się rozwijał. - Podawałam mu ciepłe mleko. Moja znajoma ma kilka niuchaczy, poradziła mi, że jest jeszcze za mały na muszki. Miała rację? - spytała kontrolnie. Widziała ślepia tego małego potwora odbijające promienie słońca pomiędzy palcami, wpatrywał się w nią z zaufaniem, ale i oburzeniem zepsutej zabawy; ciągnął do Rufusa, do starszego od siebie osobnika, który mógłby wyjawić mu sekrety polowania na wszystko co się świeci, na wszystko co drogie. Przynajmniej ten jeden instynkt zaczynał dochodzić w nim do głosu. - Chciałabym też upewnić się, że jest zdrowy - dodała po dłuższej chwili czarownica, podchodząc bliżej odgradzającego je płotu. Może cierpiał na jakąś niedostrzegalną dla niej chorobę? Był genetycznie obciążony jakimś paskudztwem? Musiała o tym wiedzieć, jeśli tak było, by zapewnić mu odpowiednią opiekę - choć póki co wydawał się okazem pełni sił. Wren zerknęła potem na zieleń, w której znikł Rufus, znów marszcząc brwi. - Ile ma lat? Twój niuchacz? - ile przeżyje mój, brzmiało ukryte, prawdziwe pytanie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Skrzywiła się nieznacznie, poznając kolejne szczegóły z życia młodego niuchacza, którego los potraktował nad wyraz surowo. Z drugiej strony zaczęła się jednak zastanawiać jakim cudem to małe stworzenie zostało pozostawione same sobie. Zwyczajnie nie dręczyłoby to Despenser, ale Wren nie była jej pierwszym gościem w tym miesiącu, ba, większość nieznajomych przychodziło z wizytą z powodu odnalezienia młodych niuchaczy i powoli zaczynało jej się to łączyć. Mruknęła pod nosem jakieś niezrozumiałe słowo, wyrażające najpewniej jej niezadowolenie całą sytuacją. Kto wie, może te wszystkie młode pochodziły od jednej matki? Było to swoją drogą przerażające, bowiem jaki miał być tego wszystkiego cel?
- Młode – rzuciła niespodziewanie, przekrzywiając z lekka głowę, jakby słowo dzieci ją raziło i w sumie nie byłoby to mylne wrażenie. – Zdecydowanie pasuje lepiej. Przynajmniej w tej sytuacji. – Puściła oczko kobiecie, jakby widząc, że najprostsze określenie ludzkiego potomstwa wprawia ją w swego rodzaju zasępienie. Evelyn nie znosiła dzieci, naprawdę. Prawdopodobnie gdyby mogła zadecydować, to wolałaby, żeby ich proces dorastania wyglądał podobnie jak u koni chociażby – dziesięć minut i są na nogach, trzymają się matki, nie uciekają, bo inaczej zostają zjedzone. Życie od razu byłoby piękniejsze, nieprawda? Jednak niechęć Evelyn była o tyle spotęgowana z uwagi na fakt, że czarownica była bezpłodna. Może to geny, może choroba, a może jej futerkowy problem wpłynęły na jej płodność, ale dzięki temu przynajmniej miała pewność, że nigdy nie postanie jej mały klon, potomek, dziecko, zwał jak zwał.
Rzucanie piłką w obecności drugiego niuchaczowego osobnika mogło wydawać się nieprzemyślane, jednak Evelyn od samego początku obserwowała jedynie Wren, jakby sprawdzając jej odruch samozachowawczy. Była wręcz pewna, że młody wypierdek będzie próbował pognać za błyskotką i wiele nie musiała czekać, by dojrzeć zachowanie obu stron podczas całego zdarzenia. To była lekcja pierwsza i najważniejsza, która miała pokazać Azjatce dobitnie, że te stworzenia są w stanie zrobić wszystko za świecidełko i nie miało znaczenia, czy skręcą sobie przy tym kark, czy doznają jakiejkolwiek innej krzywdy. Kobieta zareagowała jednak szybko i na przekór niezadowoleniu czarnej kulki, jednak to uratowało sytuację. Stało się coś mało oczekiwanego – kruczowłosa uśmiechnęła się półgębkiem na ten widok, jednak ten uśmiech znikł niemal tak szybko jak się pojawił.
– Skoro lekcję o głupocie tych stworzeń mamy za sobą i wiemy, że zostanie on z tobą, to musimy jedynie zadbać, byście się wzajemnie nie pozabijali. – Machnęła rękoma, w geście działania, po czym podparła się pod boki, rzucając wymowne spojrzenie swoim gościom. Wewnętrznie analizowała co mogłaby doradzić i w którą stronę popchnąć Wren, by ta czuła się pewniej w wychowywaniu berbecia. Wychodziło na to, że będzie musiała się rozstać z częścią swoich zapasów, ale nie miała wyjścia, w końcu sytuacja tego wymagała, czyż nie?
- Chodź, nie będziemy tu stać. Postaram się powiedzieć wszystko co wiem i zbadam też twojego nowego przyjaciela. Wolę jednak być w miejscu z którego mi raczej nie ucieknie. - Ruszyła w stronę przybudówki, schowka, paszarni, jak kto wolał to nazywać i subtelnym gestem poprosiła Wren o ruszenie za nią. Evelyn miewała różnych gości i nie każdy potrafił czuć się na jej terenie swobodnie, więc wolała wszystkim na zaś dyrygować. Na wzmiankę o Rufusie aż się roześmiała. Spotkała już naprawdę wielu ludzi, jednak nigdy kogoś, kogo interesowałaby żywotność niuchaczy. Może to przez wzgląd na fakt, że dla wielu były szkodnikami, a nie stworzonkami domowymi. – Rufus? Około dwudziestu sześciu i zapowiada się, że jeszcze sporo pożyje, zresztą sama widziałaś, że zachowuje się jak szczeniak. – Pokręciła głową z rozbawieniem, przez chwilę nawet oddając się mglistym wspomnieniom z pierwszego poznania jej i Rufusa, gdy jeszcze była małą dziewczynką, a wszystko wokół było normalne. Chwila ta jednak nie trwała długo, ponieważ w paszarni przeszła mechanicznie w tryb pracy.
– Mleko jest dobre, byle to bez laktozy, to nie są ludzie. – Mruknęła z lekkim skrzywieniem, przechodząc kilka kroków do półek z żywnością dla magicznych stworzeń i choć na farmie miała jedynie dwa gatunki, to jej zbiory uwzględniały więcej ras, było to niejako zabezpieczenie na awaryjne sytuacje. Hodowczyni sprawnie kręciła się między półkami, szukając poszczególnych produktów, głównie suplementów i pożywienia, którego ciężko było szukać w sklepach. – Mam tu odpowiednie mleko, niewiele, ale powinno starczyć… - prześlizgnęła spojrzeniem po niuchaczu, oceniając mniej więcej jego wiek. Bez zawahania podeszła do kobiety i wyciągnęła ręce po zwierzątko, które prawdopodobnie mogło nie chcieć zmienić rąk na obce. - To tylko chwilka. – Obiecała, przejmując zwierzątko i czym prędzej zaczęła je oglądać, tak, by jej zapach jak najkrócej rozchodził się wokół niego. Zajrzała mu w pysk, oceniając po nim mniej więcej jego wiek. Następnie przeszła do łap i złapała za nożyczki, by skrócić jeden zakrzywiony pazur, który zapewne prędzej, czy później zacząłby mu wadzić. Na końcu obmacała kości i z poczuciem satysfakcji oddała go Wren, a po minie Despenser widać było, że nic stworzonku nie dolega, dlatego też dalej ciągnęła swój wywód o jedzeniu. – Muszki są dobrym pomysłem, ale ze względu na to, że on rośnie i się rozwija, maczałabym je wcześniej w witaminach. – Pokazała jej słoiczek z proszkiem, miksem suplementów, które przygotowywała również dla swojego stworzenia i jak do tej pory sprawdzały się znakomicie. Zapakowała jej również przysmaki, a do każdego woreczka wrzuciła informację o dawkowaniu – podstawowa wyprawka.
- I najważniejsze. Nie pozwól mu wejść na głowę. Matki niuchaczy potrafią szturchnąć swoje młode, my jesteśmy dużo silniejsi, więc takie szturchnięcia musimy kontrolować, ale nie jest to nic złego, o ile dajesz mu znak, że postępuje naprawdę źle. Możesz to podeprzeć też sygnałem dźwiękowym – w tym momencie wydała z siebie coś pomiędzy niskim pisknięciem, a syknięciem, poprawnie odwzorowując niezadowolonego, dorosłego osobnika, w tym przypadku samicę. – Jeśli przewinienie jest mniejsze, łap za skórę na karku, one momentalnie się uspokajają, przynajmniej na kilka chwil, a absolutnie ich to nie boli. – Uznała, że przekazanie jej obu opcji postępowania będzie o tyle dobre, że częściej będzie się zastanawiać którą należy wykonać. W tej decyzji Despenser niestety nie mogła jej pomóc i Azjatka musiała sama to wypracować.
- Jakieś pytania? – Wolała dobitnie dać znać, że to pora na ewentualną zabawę w pytania i odpowiedzi. Evelyn nie była w stanie domyślić się wszystkich ewentualnych obaw Azjatki, a sama miała na tyle duże doświadczenie w tej kwestii, że już nawet nie pamiętała swoich początków.
- Młode – rzuciła niespodziewanie, przekrzywiając z lekka głowę, jakby słowo dzieci ją raziło i w sumie nie byłoby to mylne wrażenie. – Zdecydowanie pasuje lepiej. Przynajmniej w tej sytuacji. – Puściła oczko kobiecie, jakby widząc, że najprostsze określenie ludzkiego potomstwa wprawia ją w swego rodzaju zasępienie. Evelyn nie znosiła dzieci, naprawdę. Prawdopodobnie gdyby mogła zadecydować, to wolałaby, żeby ich proces dorastania wyglądał podobnie jak u koni chociażby – dziesięć minut i są na nogach, trzymają się matki, nie uciekają, bo inaczej zostają zjedzone. Życie od razu byłoby piękniejsze, nieprawda? Jednak niechęć Evelyn była o tyle spotęgowana z uwagi na fakt, że czarownica była bezpłodna. Może to geny, może choroba, a może jej futerkowy problem wpłynęły na jej płodność, ale dzięki temu przynajmniej miała pewność, że nigdy nie postanie jej mały klon, potomek, dziecko, zwał jak zwał.
Rzucanie piłką w obecności drugiego niuchaczowego osobnika mogło wydawać się nieprzemyślane, jednak Evelyn od samego początku obserwowała jedynie Wren, jakby sprawdzając jej odruch samozachowawczy. Była wręcz pewna, że młody wypierdek będzie próbował pognać za błyskotką i wiele nie musiała czekać, by dojrzeć zachowanie obu stron podczas całego zdarzenia. To była lekcja pierwsza i najważniejsza, która miała pokazać Azjatce dobitnie, że te stworzenia są w stanie zrobić wszystko za świecidełko i nie miało znaczenia, czy skręcą sobie przy tym kark, czy doznają jakiejkolwiek innej krzywdy. Kobieta zareagowała jednak szybko i na przekór niezadowoleniu czarnej kulki, jednak to uratowało sytuację. Stało się coś mało oczekiwanego – kruczowłosa uśmiechnęła się półgębkiem na ten widok, jednak ten uśmiech znikł niemal tak szybko jak się pojawił.
– Skoro lekcję o głupocie tych stworzeń mamy za sobą i wiemy, że zostanie on z tobą, to musimy jedynie zadbać, byście się wzajemnie nie pozabijali. – Machnęła rękoma, w geście działania, po czym podparła się pod boki, rzucając wymowne spojrzenie swoim gościom. Wewnętrznie analizowała co mogłaby doradzić i w którą stronę popchnąć Wren, by ta czuła się pewniej w wychowywaniu berbecia. Wychodziło na to, że będzie musiała się rozstać z częścią swoich zapasów, ale nie miała wyjścia, w końcu sytuacja tego wymagała, czyż nie?
- Chodź, nie będziemy tu stać. Postaram się powiedzieć wszystko co wiem i zbadam też twojego nowego przyjaciela. Wolę jednak być w miejscu z którego mi raczej nie ucieknie. - Ruszyła w stronę przybudówki, schowka, paszarni, jak kto wolał to nazywać i subtelnym gestem poprosiła Wren o ruszenie za nią. Evelyn miewała różnych gości i nie każdy potrafił czuć się na jej terenie swobodnie, więc wolała wszystkim na zaś dyrygować. Na wzmiankę o Rufusie aż się roześmiała. Spotkała już naprawdę wielu ludzi, jednak nigdy kogoś, kogo interesowałaby żywotność niuchaczy. Może to przez wzgląd na fakt, że dla wielu były szkodnikami, a nie stworzonkami domowymi. – Rufus? Około dwudziestu sześciu i zapowiada się, że jeszcze sporo pożyje, zresztą sama widziałaś, że zachowuje się jak szczeniak. – Pokręciła głową z rozbawieniem, przez chwilę nawet oddając się mglistym wspomnieniom z pierwszego poznania jej i Rufusa, gdy jeszcze była małą dziewczynką, a wszystko wokół było normalne. Chwila ta jednak nie trwała długo, ponieważ w paszarni przeszła mechanicznie w tryb pracy.
– Mleko jest dobre, byle to bez laktozy, to nie są ludzie. – Mruknęła z lekkim skrzywieniem, przechodząc kilka kroków do półek z żywnością dla magicznych stworzeń i choć na farmie miała jedynie dwa gatunki, to jej zbiory uwzględniały więcej ras, było to niejako zabezpieczenie na awaryjne sytuacje. Hodowczyni sprawnie kręciła się między półkami, szukając poszczególnych produktów, głównie suplementów i pożywienia, którego ciężko było szukać w sklepach. – Mam tu odpowiednie mleko, niewiele, ale powinno starczyć… - prześlizgnęła spojrzeniem po niuchaczu, oceniając mniej więcej jego wiek. Bez zawahania podeszła do kobiety i wyciągnęła ręce po zwierzątko, które prawdopodobnie mogło nie chcieć zmienić rąk na obce. - To tylko chwilka. – Obiecała, przejmując zwierzątko i czym prędzej zaczęła je oglądać, tak, by jej zapach jak najkrócej rozchodził się wokół niego. Zajrzała mu w pysk, oceniając po nim mniej więcej jego wiek. Następnie przeszła do łap i złapała za nożyczki, by skrócić jeden zakrzywiony pazur, który zapewne prędzej, czy później zacząłby mu wadzić. Na końcu obmacała kości i z poczuciem satysfakcji oddała go Wren, a po minie Despenser widać było, że nic stworzonku nie dolega, dlatego też dalej ciągnęła swój wywód o jedzeniu. – Muszki są dobrym pomysłem, ale ze względu na to, że on rośnie i się rozwija, maczałabym je wcześniej w witaminach. – Pokazała jej słoiczek z proszkiem, miksem suplementów, które przygotowywała również dla swojego stworzenia i jak do tej pory sprawdzały się znakomicie. Zapakowała jej również przysmaki, a do każdego woreczka wrzuciła informację o dawkowaniu – podstawowa wyprawka.
- I najważniejsze. Nie pozwól mu wejść na głowę. Matki niuchaczy potrafią szturchnąć swoje młode, my jesteśmy dużo silniejsi, więc takie szturchnięcia musimy kontrolować, ale nie jest to nic złego, o ile dajesz mu znak, że postępuje naprawdę źle. Możesz to podeprzeć też sygnałem dźwiękowym – w tym momencie wydała z siebie coś pomiędzy niskim pisknięciem, a syknięciem, poprawnie odwzorowując niezadowolonego, dorosłego osobnika, w tym przypadku samicę. – Jeśli przewinienie jest mniejsze, łap za skórę na karku, one momentalnie się uspokajają, przynajmniej na kilka chwil, a absolutnie ich to nie boli. – Uznała, że przekazanie jej obu opcji postępowania będzie o tyle dobre, że częściej będzie się zastanawiać którą należy wykonać. W tej decyzji Despenser niestety nie mogła jej pomóc i Azjatka musiała sama to wypracować.
- Jakieś pytania? – Wolała dobitnie dać znać, że to pora na ewentualną zabawę w pytania i odpowiedzi. Evelyn nie była w stanie domyślić się wszystkich ewentualnych obaw Azjatki, a sama miała na tyle duże doświadczenie w tej kwestii, że już nawet nie pamiętała swoich początków.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Młode, tak - Azjatka skinęła głową, właśnie tego słowa szukała wcześniej w ograniczonym słowniku względem jakiegokolwiek potomstwa. Ludzkiego, zwierzęcego, to bez znaczenia; gdy tylko na piedestał ostatnich wydarzeń wzniesiony został niemowlęcy niuchacz, jeszcze mocniej, bardziej karykaturalnie traciła rozeznanie na nieznanym gruncie, do tego powoli oswajając się z perspektywą wspólnego przeżycia ogromu nadchodzących lat. Skoro te stworzenia były w stanie dotrzymać kroku przez dekady, ich relacja najpewniej nie zwiędnie tak szybko: Wren była przecież zbyt dumna by przekazać berbecia w inne ręce, pewna, że nie znajdzie on nikogo równie odpowiedzialnego, urzeczonego przykrótkim pyskiem i białawymi, niewykształconymi do końca pazurami, niż ona sama. Może Despenser... Ale ją Merlin pokarał już jednym przedstawicielem owego gatunku, po co dokładać jej zmartwień, cierpień, obowiązków? Wcześniej rozważała Philippę, posiadaczkę dwóch dorosłych pobratymców maleństwa, lecz i to ostatecznie nie doczekało się spełnienia. Ta kupka biało-czarnego nieszczęścia należała do niej. Każdego dnia czarownica budziła się z pragnieniem podrzucenia zawiniątka sąsiadom, napisania rozpaczliwego listu - zajmijcie się moim dzieckiem, być może -, potem zaś nadchodziło popołudnie i plany rozbryzgiwały się w kalejdoskopie kolorowych cząsteczek bystrego spojrzenia ciemnych oczu, pokwikiwań domagających się ciepłego mleka.
- Póki co kupuję sobie jego przychylność drobnymi świecidełkami, ale chyba nie potrwa długo, zanim narobi sobie chrapki na większe - westchnęła z teatralnym zmęczeniem, podkolorowanym i przesadzonym; w gruncie rzeczy w ciągu tych kilku krótkich acz intensywnych tygodni nauczyła się lawirować między niezadowolonym dobermanem a narwanym niuchaczem, oddzielać ich przestrzeń, izolować, by jedno nie naprzykrzało się drugiemu. Nabierała też coraz większej wprawy w wyważonym dotyku. Zdarzało się wcześniej, że zbyt mocno przyciskała pulchne, pokryte śliskim, monochromatycznym futerkiem ciało i kajała się w myślach, przekonana, że zwierzę nie zapomni. Nie odpuści. Że więcej jej nie zaufa - choć on wracał do niej już po kilku minutach, gramolił się na kolana i sięgał po błyszczący wisior z zaczarowaną czaplą, na którym mógł radośnie huśtać się do samego rana. - Dziękuję - odparła jedynie, gdy Evelyn zaprosiła ją do środka. Azjatka pochyliła się, przechodząc pod jedną z belek ogrodzenia, po czym ruszyła za kobietą do jednej z drewnianych konstrukcji, czemu niuchacz wydawał się przyglądać z rosnącą podejrzliwością. Wiedział, że będzie poddany małemu badaniu? Że to o niego tu chodziło, że był tu gwiazdą? Czy może poszukiwał wzrokiem Rufusa, który otrzymał od losu dar w postaci złotej piłeczki?
Wciąż zazdrościł, to pewne.
- Dwadzieścia sześć lat udręki - wymruczała cicho, z niedowierzaniem kręcąc głową. Nie dość, że przygarnęła zwierzę bez pomyślunku o konsekwencjach, teraz musiała mierzyć się z perspektywą wspólnie dzielonego żywota najpewniej do samej emerytury, a kto wie, czy i nie dłużej. - Moja przyjaciółka ma dwa niuchacze. Dorosłe, samców. Po jej przygodach nie czekam z niecierpliwością, aż mój dorośnie, chociaż miałam nadzieję, że w... w pewnym wieku zaczynają się uspokajać - przyznała odrobinę nieporadną melodią głosu. Jak ludzie. Z nastoletniego buntu przechodzą w wymuszoną dojrzałość, by potem cieszyć się względnym spokojem w bujanym fotelu na werandzie domu okupionego latami ciężkiej pracy. Czy z połamanymi rozrostem albioni plecami i laską w ręku będzie w stanie ganiać za wciąż energicznym gagatkiem, przepraszać sąsiadów, że coś zwędził z ich puzderek chowających rodzinną biżuterię? Aż zadrżała z niesmakiem na tę myśl, choć gdzieś na dnie świadomości budziło się ciepło zrozumienia, że to niepozorne istnienie, być może, wytrwa u jej boku tak długo. Ostrożnie wręczyła niuchacza pani Despenser, by ta mogła go zbadać; wydawało jej się, że jedna z nóżek była odrobinę przykrótka, ale na znak, że właściwie nie działo się z jego rozwojem nic niekorzystnego, czarownica odetchnęła z ulgą. Dobrze. Czyli nie zatruła go dotychczas podawanym pokarmem. - W witaminach, och, oczywiście. Nie wiem czemu same na to nie wpadłyśmy - Wren wywróciła oczyma; pomysł, choć prosty i zapewne diabelnie skuteczny, musiał być strzałem w dziesiątkę. Nawet odpowiednio spreparowane mleko nie będzie w stanie dostarczyć maluchowi wszystkich potrzebnych do zdrowego wzrostu minerałów. - Jak widzisz - naprawdę potrzebowałam pomocy - wymamrotała i zaoferowała kobiecie wręcz przepraszający półuśmiech, z uwagą obserwując, jak ta dokonuje ostatnich oględzin, by następnie odebrać od niej oddychające głośno stworzonko. Najwyraźniej nie podobało mu się w trakcie badania; wydawał się zdezorientowany i zirytowany, dlatego szybko zacisnął łapki na jej naszyjniku, wtulając pyszczek w migoczącą przyjemnie błyskotkę. - Jesteś nieoceniona - stwierdziła fakt, nieznajoma bez zająknięcia o zapłacie pakowała do torby polecane przysmaki, pyły witaminowe i inne komponenty wchodzące w curriculum dbania o niuchacze. Wren - i tak zamierzała zapłacić, lecz jeszcze nie teraz, wsłuchawszy się w komunikat o surowym macierzyństwie z lekko ściągniętymi brwiami. Kontrolnie spojrzała potem w dół, na stworzenie dyndające się na łańcuszku, z nogami ledwo sięgającymi jej dłoni; skarci go, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale póki był tak młody, każdy grzech nadrabiał słodyczą swej niewinności. Dziecięcego entuzjazmu, budzących się w genotypie doświadczeń swoich przodków. Niech się bawi, póki może. Później nadejdzie dyscyplina. - Nie wiem jakiej jest płci - odparła poważnie, zachęcona do zadawania pytań. Jakiś czas temu Philippa stwierdziła, że na jej określenie był jeszcze za młody, ale może specjalistka w swej dziedzinie dysponowała wprawniejszym okiem - warto było zaryzykować. - I... to głupie, wiem, ale nie radzę sobie nawet z wyborem imienia. Istnieją jakieś ściągawki, sławne w historii niuchacze, z których można by zapożyczyć nazwy? - skrzywiła się delikatnie, zdegustowana tak banalną prośbą, ale każdego dnia problem okazywał się coraz bardziej realny. Nie mogła już zwracać się do niego per niuchaczu, nie chciała bowiem, by przyzwyczaił się do tak trywialnego, niespersonalizowanego zawołania, a wszystkie propozycje, jakie przychodziły jej do głowy, cóż, były lekko mówiąc nieudane.
- Póki co kupuję sobie jego przychylność drobnymi świecidełkami, ale chyba nie potrwa długo, zanim narobi sobie chrapki na większe - westchnęła z teatralnym zmęczeniem, podkolorowanym i przesadzonym; w gruncie rzeczy w ciągu tych kilku krótkich acz intensywnych tygodni nauczyła się lawirować między niezadowolonym dobermanem a narwanym niuchaczem, oddzielać ich przestrzeń, izolować, by jedno nie naprzykrzało się drugiemu. Nabierała też coraz większej wprawy w wyważonym dotyku. Zdarzało się wcześniej, że zbyt mocno przyciskała pulchne, pokryte śliskim, monochromatycznym futerkiem ciało i kajała się w myślach, przekonana, że zwierzę nie zapomni. Nie odpuści. Że więcej jej nie zaufa - choć on wracał do niej już po kilku minutach, gramolił się na kolana i sięgał po błyszczący wisior z zaczarowaną czaplą, na którym mógł radośnie huśtać się do samego rana. - Dziękuję - odparła jedynie, gdy Evelyn zaprosiła ją do środka. Azjatka pochyliła się, przechodząc pod jedną z belek ogrodzenia, po czym ruszyła za kobietą do jednej z drewnianych konstrukcji, czemu niuchacz wydawał się przyglądać z rosnącą podejrzliwością. Wiedział, że będzie poddany małemu badaniu? Że to o niego tu chodziło, że był tu gwiazdą? Czy może poszukiwał wzrokiem Rufusa, który otrzymał od losu dar w postaci złotej piłeczki?
Wciąż zazdrościł, to pewne.
- Dwadzieścia sześć lat udręki - wymruczała cicho, z niedowierzaniem kręcąc głową. Nie dość, że przygarnęła zwierzę bez pomyślunku o konsekwencjach, teraz musiała mierzyć się z perspektywą wspólnie dzielonego żywota najpewniej do samej emerytury, a kto wie, czy i nie dłużej. - Moja przyjaciółka ma dwa niuchacze. Dorosłe, samców. Po jej przygodach nie czekam z niecierpliwością, aż mój dorośnie, chociaż miałam nadzieję, że w... w pewnym wieku zaczynają się uspokajać - przyznała odrobinę nieporadną melodią głosu. Jak ludzie. Z nastoletniego buntu przechodzą w wymuszoną dojrzałość, by potem cieszyć się względnym spokojem w bujanym fotelu na werandzie domu okupionego latami ciężkiej pracy. Czy z połamanymi rozrostem albioni plecami i laską w ręku będzie w stanie ganiać za wciąż energicznym gagatkiem, przepraszać sąsiadów, że coś zwędził z ich puzderek chowających rodzinną biżuterię? Aż zadrżała z niesmakiem na tę myśl, choć gdzieś na dnie świadomości budziło się ciepło zrozumienia, że to niepozorne istnienie, być może, wytrwa u jej boku tak długo. Ostrożnie wręczyła niuchacza pani Despenser, by ta mogła go zbadać; wydawało jej się, że jedna z nóżek była odrobinę przykrótka, ale na znak, że właściwie nie działo się z jego rozwojem nic niekorzystnego, czarownica odetchnęła z ulgą. Dobrze. Czyli nie zatruła go dotychczas podawanym pokarmem. - W witaminach, och, oczywiście. Nie wiem czemu same na to nie wpadłyśmy - Wren wywróciła oczyma; pomysł, choć prosty i zapewne diabelnie skuteczny, musiał być strzałem w dziesiątkę. Nawet odpowiednio spreparowane mleko nie będzie w stanie dostarczyć maluchowi wszystkich potrzebnych do zdrowego wzrostu minerałów. - Jak widzisz - naprawdę potrzebowałam pomocy - wymamrotała i zaoferowała kobiecie wręcz przepraszający półuśmiech, z uwagą obserwując, jak ta dokonuje ostatnich oględzin, by następnie odebrać od niej oddychające głośno stworzonko. Najwyraźniej nie podobało mu się w trakcie badania; wydawał się zdezorientowany i zirytowany, dlatego szybko zacisnął łapki na jej naszyjniku, wtulając pyszczek w migoczącą przyjemnie błyskotkę. - Jesteś nieoceniona - stwierdziła fakt, nieznajoma bez zająknięcia o zapłacie pakowała do torby polecane przysmaki, pyły witaminowe i inne komponenty wchodzące w curriculum dbania o niuchacze. Wren - i tak zamierzała zapłacić, lecz jeszcze nie teraz, wsłuchawszy się w komunikat o surowym macierzyństwie z lekko ściągniętymi brwiami. Kontrolnie spojrzała potem w dół, na stworzenie dyndające się na łańcuszku, z nogami ledwo sięgającymi jej dłoni; skarci go, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale póki był tak młody, każdy grzech nadrabiał słodyczą swej niewinności. Dziecięcego entuzjazmu, budzących się w genotypie doświadczeń swoich przodków. Niech się bawi, póki może. Później nadejdzie dyscyplina. - Nie wiem jakiej jest płci - odparła poważnie, zachęcona do zadawania pytań. Jakiś czas temu Philippa stwierdziła, że na jej określenie był jeszcze za młody, ale może specjalistka w swej dziedzinie dysponowała wprawniejszym okiem - warto było zaryzykować. - I... to głupie, wiem, ale nie radzę sobie nawet z wyborem imienia. Istnieją jakieś ściągawki, sławne w historii niuchacze, z których można by zapożyczyć nazwy? - skrzywiła się delikatnie, zdegustowana tak banalną prośbą, ale każdego dnia problem okazywał się coraz bardziej realny. Nie mogła już zwracać się do niego per niuchaczu, nie chciała bowiem, by przyzwyczaił się do tak trywialnego, niespersonalizowanego zawołania, a wszystkie propozycje, jakie przychodziły jej do głowy, cóż, były lekko mówiąc nieudane.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Widząc Wren z niuchaczem, zastanawiała się czy perspektywa wychowywania tych stworzeń naprawdę napawała takim przerażeniem innych czarodziejów, czy to po prostu ta para była swego rodzaju wyjątkiem. Z pewnością gdyby mogła, to zapytałaby o to swoich rodziców, w końcu to po nich odziedziczyła niejako niuchacza, jako niespodziewany „dodatek” do całej posiadłości – porzucili go, prawie tak samo jak samą Evelyn. Cóż, niestety była już sierotą i nigdy się nie dowie jak to przebiegało oczami rodziców. Może to i dobrze? W końcu matka była pragmatyczna w najbardziej surowy sposób i nazwałaby przywoływanie tego typu wspomnień bezsensem. Ojciec zaś… W ostatnich latach życia nawet nie poznawał Evelyn, nie pamiętał, że ma córkę, więc jakim cudem mógłby pamiętać Rufusa?
- Hm, to tylko po części udręka, jak to z każdym żywym stworzeniem, mugolem, czarodziejem, zwierzęciem. Życie z drugą istotą zmusza do wyrzeczeń, bez nich często ciężko się dogadać, a bez tego zaś… Co to by było za życie? Zwykła wegetacja. – Uśmiechnęła się kwaśno, przez chwilę wkładając ręce bezsensownie w przypadkowe półki żeby się czymkolwiek zająć i przestać uzewnętrzniać swoje poglądy i przekonania zanim pójdzie to o krok za daleko. – Ale mogę ci obiecać, że w latach niuchaczowej emerytury te bestyjki zaczynają zwalniać tempo. – Zatuszowała chęć uśmiechu, poniekąd trochę złośliwego, jednak w dobrej wierze. Zwierzęta często nadawały życiu sens, opiekunowie czuli, że mają teraz możliwość dostosowania życia pod bezbronną istotę, że są potrzebni. W tych czasach takie emocje bywały niektórym potrzebne. Rozumiała jednak Azjatkę, sama miała niuchacza od dziecka, dorastali razem i będą się starzeć razem. Wren zaś mogła mieć co najwyżej ćwierć wieku i właśnie nabyła młodego niuchacza, tu sytuacja w dalekiej przyszłości mogła być zgoła inna. Kto wie, może do tego czasu nie będzie musiała się nim zajmować sama? Chyba istnieje w tych czasach jeszcze miłość i partnerstwo, a tym samym można znaleźć kogoś, kto przejmie połowę trudów życia i jednocześnie odda własną połowę? Niby Evelyn na te tematy nie miała nic do powiedzenia, przynajmniej z doświadczenia, jednak wierzyła, że świat wokół wciąż się kręci i takie rzeczy nadal mają miejsce.
- Mało kto opiekuje się sam młodymi, zazwyczaj ludzie biorą je po odchowaniu przez matkę, wtedy są odpowiednio odkarmione i przyjęły dużą ilość witamin z mleka matki, a i nauczyły się jeść normalne jedzenie dzięki niej, to znaczy korzenie, rośliny i owady. Tutaj mamy zgoła inną sytuację, niecodzienną bym powiedziała, dlatego rekomenduję witaminy – skinęła głową, jakby potwierdzała zasadność własnych słów, jednocześnie zastanawiając się, czy aby czegoś nie pominęła. Dla Wren każda informacja mogła być na wagę złota. – To dla ciebie nowa sytuacja, więc jest to zrozumiałe, ale spokojnie, wszystko jest do opanowania. Wbrew pozorom dla chcącego nic trudnego. – Wzruszyła ramionami w całkowicie obojętnej reakcji na słowną pochwałę. Nie była przygotowana na taką ewentualność, to też nie wiedziała jak się zachować i czy jakoś zareagować, więc postanowiła działać instynktownie i pominąć to milczeniem. Mogła się obawiać, że wyjdzie na dzikuskę, ale tak naprawdę zupełnie jej to nie interesowało – miała większe zmartwienia niż zdanie innych ludzi.
- Och, naprawdę? – Parsknęła śmiechem, zupełnie jakby w reakcji na coś zabawnego. Oczywiście nie śmiała się z kobiety, a raczej z faktu, że wcześniej błędnie założyła iż jest to widoczne ja na dłoni. – Em… To wychodzi na to, że zostałaś obdarowana panienką. Tak naprawdę jedynymi różnicami będą te w wyglądzie, będzie mniejsza od Rufusa, a jej sierść będzie w nieco bledszym odcieniu. Usposobienie, gdybyś się zastanawiała, pozostaje raczej bez zmian. – Wolała wcześniej uprzedzić, niż zwodzić kobietę, która mogłaby pomyśleć, że samice są łagodniejsze w obejściu. Cóż… One to dopiero były niczym sroki, łase na błyskotki, niestety przeważnie uszczęśliwiały je drogocenne rzeczy niżeli jakieś tandetne świecidełka.
- Imiona? Raczej nie słyszałam o sławnych niuchaczach, nie licząc tych, które są wykorzystywane przez rzezimieszków i złodziei, a uczczenie ich imion nie byłoby szczególnie dobrym pomysłem… - Zastanowiła się przez chwilę, jakby szukając wyjścia z tej sytuacji. – Może rośliny? Każdy w domu ma jakiś stary podręcznik z nazwami roślin, wierzę, że znajdują się tam tak liczne nazwy, że któreś z pewnością przypasuje do tej panny. Ja w ten sposób wynajduję imiona dla aetonanów. – Nie było to nic niezwykłego, ale Evelyn wierzyła w moc słów i imion, a dla każdego zwierzęcia skrupulatnie wyszukiwała imię, które jednocześnie byłoby słowem wyrażającym poniekąd charakter stworzenia. Miała nadzieję, że Wren uda się wypracować na to własny sposób, w końcu było tak wiele pięknych słów, a niuchacz tylko jeden. - Może po prostu użyj palindromu swojego imienia. Nerw, trochę jak nerwuska, wydaje się być dość pasującym imieniem, a sam wyraz nie jest tak oczywisty jak może się wydawać. - Evelyn, naczelny poszukiwacz imion dla magicznych stworzeń! Gdyby w ogóle istniało takie stanowisko, a Despenser nie miałaby całej tej farmy, to z pewnością próbowałaby swoich sił w nowej branży.
- Hm, to tylko po części udręka, jak to z każdym żywym stworzeniem, mugolem, czarodziejem, zwierzęciem. Życie z drugą istotą zmusza do wyrzeczeń, bez nich często ciężko się dogadać, a bez tego zaś… Co to by było za życie? Zwykła wegetacja. – Uśmiechnęła się kwaśno, przez chwilę wkładając ręce bezsensownie w przypadkowe półki żeby się czymkolwiek zająć i przestać uzewnętrzniać swoje poglądy i przekonania zanim pójdzie to o krok za daleko. – Ale mogę ci obiecać, że w latach niuchaczowej emerytury te bestyjki zaczynają zwalniać tempo. – Zatuszowała chęć uśmiechu, poniekąd trochę złośliwego, jednak w dobrej wierze. Zwierzęta często nadawały życiu sens, opiekunowie czuli, że mają teraz możliwość dostosowania życia pod bezbronną istotę, że są potrzebni. W tych czasach takie emocje bywały niektórym potrzebne. Rozumiała jednak Azjatkę, sama miała niuchacza od dziecka, dorastali razem i będą się starzeć razem. Wren zaś mogła mieć co najwyżej ćwierć wieku i właśnie nabyła młodego niuchacza, tu sytuacja w dalekiej przyszłości mogła być zgoła inna. Kto wie, może do tego czasu nie będzie musiała się nim zajmować sama? Chyba istnieje w tych czasach jeszcze miłość i partnerstwo, a tym samym można znaleźć kogoś, kto przejmie połowę trudów życia i jednocześnie odda własną połowę? Niby Evelyn na te tematy nie miała nic do powiedzenia, przynajmniej z doświadczenia, jednak wierzyła, że świat wokół wciąż się kręci i takie rzeczy nadal mają miejsce.
- Mało kto opiekuje się sam młodymi, zazwyczaj ludzie biorą je po odchowaniu przez matkę, wtedy są odpowiednio odkarmione i przyjęły dużą ilość witamin z mleka matki, a i nauczyły się jeść normalne jedzenie dzięki niej, to znaczy korzenie, rośliny i owady. Tutaj mamy zgoła inną sytuację, niecodzienną bym powiedziała, dlatego rekomenduję witaminy – skinęła głową, jakby potwierdzała zasadność własnych słów, jednocześnie zastanawiając się, czy aby czegoś nie pominęła. Dla Wren każda informacja mogła być na wagę złota. – To dla ciebie nowa sytuacja, więc jest to zrozumiałe, ale spokojnie, wszystko jest do opanowania. Wbrew pozorom dla chcącego nic trudnego. – Wzruszyła ramionami w całkowicie obojętnej reakcji na słowną pochwałę. Nie była przygotowana na taką ewentualność, to też nie wiedziała jak się zachować i czy jakoś zareagować, więc postanowiła działać instynktownie i pominąć to milczeniem. Mogła się obawiać, że wyjdzie na dzikuskę, ale tak naprawdę zupełnie jej to nie interesowało – miała większe zmartwienia niż zdanie innych ludzi.
- Och, naprawdę? – Parsknęła śmiechem, zupełnie jakby w reakcji na coś zabawnego. Oczywiście nie śmiała się z kobiety, a raczej z faktu, że wcześniej błędnie założyła iż jest to widoczne ja na dłoni. – Em… To wychodzi na to, że zostałaś obdarowana panienką. Tak naprawdę jedynymi różnicami będą te w wyglądzie, będzie mniejsza od Rufusa, a jej sierść będzie w nieco bledszym odcieniu. Usposobienie, gdybyś się zastanawiała, pozostaje raczej bez zmian. – Wolała wcześniej uprzedzić, niż zwodzić kobietę, która mogłaby pomyśleć, że samice są łagodniejsze w obejściu. Cóż… One to dopiero były niczym sroki, łase na błyskotki, niestety przeważnie uszczęśliwiały je drogocenne rzeczy niżeli jakieś tandetne świecidełka.
- Imiona? Raczej nie słyszałam o sławnych niuchaczach, nie licząc tych, które są wykorzystywane przez rzezimieszków i złodziei, a uczczenie ich imion nie byłoby szczególnie dobrym pomysłem… - Zastanowiła się przez chwilę, jakby szukając wyjścia z tej sytuacji. – Może rośliny? Każdy w domu ma jakiś stary podręcznik z nazwami roślin, wierzę, że znajdują się tam tak liczne nazwy, że któreś z pewnością przypasuje do tej panny. Ja w ten sposób wynajduję imiona dla aetonanów. – Nie było to nic niezwykłego, ale Evelyn wierzyła w moc słów i imion, a dla każdego zwierzęcia skrupulatnie wyszukiwała imię, które jednocześnie byłoby słowem wyrażającym poniekąd charakter stworzenia. Miała nadzieję, że Wren uda się wypracować na to własny sposób, w końcu było tak wiele pięknych słów, a niuchacz tylko jeden. - Może po prostu użyj palindromu swojego imienia. Nerw, trochę jak nerwuska, wydaje się być dość pasującym imieniem, a sam wyraz nie jest tak oczywisty jak może się wydawać. - Evelyn, naczelny poszukiwacz imion dla magicznych stworzeń! Gdyby w ogóle istniało takie stanowisko, a Despenser nie miałaby całej tej farmy, to z pewnością próbowałaby swoich sił w nowej branży.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
03.01
Lodowate powietrze wdarło się do salonu wraz z gwałtownym otwarciem drzwi wejściowych, co przy nadwrażliwości kruczowłosej właścicielki posesji wywołało poruszenie, wyrywając kobietę ze snu. Momentalnie zerwała się do pozycji półleżącej, podpierając się na jednym łokciu, drugą dłoń mając w pełni wyprostowaną, z mocno zaciśniętymi na różdżce palcami. Celowała w stronę, z której doszedł ją pierwszy, niepokojący odgłos, jednak nie zauważyła nic nadzwyczajnego. Przekrwionymi od zmęczenia oczami śledziła czujnie otoczenie, próbując pobudzić szare komórki do myślenia. Po kilku dłuższych chwilach, gdy upewniła się, że jedynym słyszalnie wyróżniającym się dźwiękiem jest wiatr i jej głośniej niż zazwyczaj bijące serce, wstała i ruszyła w kierunku drzwi, okrywając się szczelniej płaszczem. Z każdym krokiem jej zacięta mina ściągała policzki, na i tak wystarczająco smukłej twarzy. Coś się tu nie zgadzało... Ale jak to się mówi - raz kozie śmierć. Wysunęła się prędko zza winkla i machnęła różdżką, w połowie wywołując spomiędzy ust zaklęcie, gdy nagle dostrzegła winowajcę całego zamieszania. Przyglądała się poznaczonemu siwizną niuchaczowi i pokręciła głową z surową miną. - Rufus, przecież wiesz, że twoje wejście znajduje się od kuchni i... - zamilkła, próbując złapać za klamkę w celu zamknięcia drzwi wejściowych, ale... Nigdzie nie było żadnej klamki. Jej blada skóra zaczęła się pokrywać czerwienią ze złości. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona wszystkimi obowiązkami, pracą, wojną, szarpaniem się z czymkolwiek na każdym kroku, a teraz jeszcze to. - To są chyba jakieś żarty. - przewróciła oczami, próbując zachować resztki swojej cierpliwości, wystarczyło, że właśnie toczyła przesłuchanie zwierzęcia. Raz dwa złapała niuchacza, mając zamiar odzyskać skradziony przedmiot w najszybszy i najbardziej humanitarny ze sposobów - odwróciła Rufusa głową w dół i poczęła nim potrząchiwać, aż z jego torby zaczęły wypadać różne przedmioty. Pierścienie, sztućce, wędzidła, strzemiona, kamyki, monety, klucze, dosłownie wszystkie przedmioty, których Evelyn poszukiwała w ostatnich tygodniach, ale nigdzie nie było tego, czego potrzebowała właśnie teraz. - Rufus, oddawaj klamkę, inaczej całe twoje jedzenie zniknie w równie zagadkowy sposób - zagroziła małemu potworowi, zbliżając swoją twarz do jego pyszczka i czyniąc bitwę na spojrzenia. Znała Rufusa nie od dziś, ba, było to zwierzę żyjące w rodzinie jeszcze przed jej narodzinami, praktycznie wychowywała się z nim, bawiła, a w późniejszych latach zwierzała i wypłakiwała. Był idealnym kompanem i towarzyszem, ale miał tę jedną, małą cechę, która pobudzała w Despenser wszystkie najgorsze odruchy, jako iż kobieta nie znosiła kradzieży, to ciężko jej było usprawiedliwić choćby zwierzę z czynu zakazanego. Patowa sytuacja.
Już miała rozpocząć tyradę o granicach dobrego smaku, która pewnie zakończyłaby się grożeniem szlabanem, wtem jednak naprawdę usłyszała intruza w okolicy i była pewna, że teraz słuch jej nie zawodzi. Odwróciła się w kierunku z którego dobiegał głos i westchnęła, no tak, o tym też dzisiaj zapomniała. Dwa tygodnie temu umówiła wizytę kolejnego człowieka, który mógłby naprawić jej wiecznie niszczejący dom. Znalezienie takiej osoby było o tyle trudne, że większość ludzi niebieskooka po prostu... Odstraszała. Nie znosiła zbędnych komentarzy, prób rozbawiania jej żenującymi żartami, wyłudzania większej ilości zapłaty, czy nawet pospolitego lenistwa i udawania, że pracy jest zdecydowanie więcej, niż to rzeczywiście miało miejsce. W ciągu ostatniego miesiąca było tu już kilkoro śmiałków i ani jeden nie przeszedł nawet etapu rozmowy i oględzin strat do naprawienia. Było tak źle, że zaczęła zlecać tę pracę każdemu, kogo ktoś jej polecił, bądź kogo wynalazła w pospolitych ogłoszeniach. Jeszcze trochę i z desperacji poczęłaby naprawiać wszystko magią, a to... Całkiem prawdopodobne, że zaraz musiałaby stawiać od nowa cały swój dom - w tej dziedzinie nie miała w końcu żadnej, nawet najmniejszej wiedzy i nie zamierzała ryzykować, póki istniała nadzieja.
Złapała za płaszcz, zakładając go mechanicznie, żeby jak najszybciej wyjść z domu. Już miała upuścić niuchacza w kieszeń, gdy poczuła w niej dziurę, wielką, ziejącą dziurę. Nie, niemożliwe, że i tego nie zdążyła załatwić. Niemożliwe, prawda? Jednak spoglądając na płaszcz przypomniała sobie ostatnią wycieczkę i moment w którym rozerwała materiał, było to z jednej strony na tyle dawno, że powinna już oddać płaszcz do krawca, z drugiej jednak wcale nie było tak łatwo znaleźć czas na takie bzdety, gdy życie wyznaczało mordercze tempo. Machnęła ręką na swój strój, przecież nikt nie będzie jej oceniać za to, jak wygląda, to ona tu płaci, więc przybysz nie powinien wtrącać nosa w nie swoje sprawy. Schowała zwierzę do drugiej, na szczęście pełnoprawnej kieszeni i wyszła z domu, zamykając drzwi w jedyny aktualnie znany jej sposób - za pomocą magii. - Czas się skonfrontować z panem złotą rączką, biedaczek jeszcze nie wie ile pracy przyjdzie mu tu wykonać - powiedziała w kierunku Rufusa, głaszcząc go po puchatym brzuszku, uspokajając tym samym siebie, jak i jego. W końcu mooooże jakimś cudem, ba, przypadkiem zataiła przed mężczyzną ilość pracz które przyjdzie mu tu wykonać, a usprawiedliwiała się jedynie faktem iż inaczej mógłby zupełnie nie chcieć przyjąć oferty? W końcu nie była najlepsza w kontaktach międzyludzkich, a nawet wystraszyła swoim zachowaniem i wymaganiami już tyłu potencjalnych pracowników w ostatnim czasie... Była nawet gotowa podjąć stosowne kroki, by zwiększyć szanse na powodzenie misji, jak choćby spróbować odrobinę częściej gryźć się w język, nie lekceważyć, postarać się być odrobinę bardziej... Ludzką? Myślała nawet o tym, by włożyć więcej sił w uśmiech, by chociaż zacząć go odpowiednio przywoływać w sytuacjach innych niż ironizowanie, ale... Nie, to by już było zdecydowanie zbyt wiele.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 14.02.22 21:35, w całości zmieniany 6 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Martwił się dzisiejszym dniem z kilku powodów. Pierwszym oczywiście była praca – w trakcie wojny musiał się liczyć ze wszystkim, co dostawał w swoje dłonie, nie ważne, jak męczące to było i jak ciężko musiał przez to przebrnąć. Pieniądze nie sypały się z nieba w trakcie wojny, a ponieważ teraz coraz więcej ludzi przesiedlało się na Półwysep, oznaczało to, że więcej osób zajmujących się jednym fachem znajdowało się w danej miejscowości, co oczywiście nie wpływało pozytywnie na sytuację, gdzie zarówno on jak i inny czarodziej mogli postawić dom, tylko to osoba z magicznym rodowodem mogła postawić w trymiga budynek jak i powiększyć pomieszczenia. Czuł się jak ostatni idiota czasami, tym bardziej doceniał wszystkie polecenia i wszystkie prace, na których mógł skorzystać.
Drugim powodem był fakt, że wiedział o odległości dzielącej Dolinę i nowe zlecenie. Jego kuzyn był nad wyraz szczodry, transportując go przez kraj, ale w tym momencie sam Richard nie wiedział, jak dokładnie traktować miał fakt, że być może naprawy będą wymagały od niego pojawienia się więcej niż raz w tym miejscu. Nie miał na tyle pieniędzy, aby mógł sobie pozwolić na wynajęcie czegoś w okolicy w tych czasach, a musiałby również uwzględniać oddawanie Precla pod opiekę na czas nieobecności. No właśnie, Precel.
Najważniejsza kwestia dzisiejszego dnia to było mokry nos, który obecnie znajdował się na ramieniu Richarda, kiedy schowany pod kurtką corgi swój łeb opierał na ramieniu właściciela. Moore nie miał nawet najmniejszego pojęcia, co się działo z jego przyjacielem, ale od ostatnich dni był jakoś ospały i niemal nie ruszał się z posłania, a wczoraj w nocy nawet zwymiotował. Oczywiście od razu zabrałby go do weterynarza (czy magiczni ludzie znali się na psach i umieli go wyleczyć w razie czego?) ale oczywiście nie było takiej możliwości. Musiał więc sobie poradzić sam, bez kogoś, kto Precelem mógłby się dziś zająć i mógł jedynie liczyć na to, że nie będzie większego problemu aby pobył z nim tutaj. I tak miał zamiar podpytać kobietę, do której się udawał, czy nie zna kogoś w okolicy.
Grunt chrzęścił mu pod stopami kiedy kierował się z jednego miejsca na drugie, zaraz też stając przed miejscem, które, z tego co zrozumiał, miało być hodowlą koni? Swojego czasu jeździł konno i jeszcze nie zapomniał, jak obchodzić się ze zwierzętami. Znając jednak magiczny świat te pewnie były jakieś dziwne i zamieniały cię w kamień albo wysysały ci duszę spojrzeniem. Kiedy dotarł na miejsce, zastukał do drzwi, czekając w spokoju aż te nie otworzą się i nie będzie mógł powitać stojącej w nich kobiety. Ostrożnie odłożył skrzynkę z narzędziami, czekając aż ta wyciągnie do niego dłoń na powitanie i będzie mógł zadecydować o formie uścisku, jak to gentleman.
- Pani Despenser, mam nadzieję, że jestem punktualnie. Od razu przepraszam za towarzystwo mojego przyjaciela…- uważne spojrzenie posłał w stronę corgi, ale ten wciąż wydawał się pogrążony w letargu i chyba niezbyt zwracał uwagę na to, co się dzieje w otoczeniu - …ale obecnie nie czuje się zbyt dobrze i nie chciałem zostawiać go samego. Jest bardzo grzeczny i nie będzie przeszkadzać. – Podrapał jeszcze psa za uchem, zadowolony że usłyszał radosne sapnięcie ze strony zwierzęcia.
Drugim powodem był fakt, że wiedział o odległości dzielącej Dolinę i nowe zlecenie. Jego kuzyn był nad wyraz szczodry, transportując go przez kraj, ale w tym momencie sam Richard nie wiedział, jak dokładnie traktować miał fakt, że być może naprawy będą wymagały od niego pojawienia się więcej niż raz w tym miejscu. Nie miał na tyle pieniędzy, aby mógł sobie pozwolić na wynajęcie czegoś w okolicy w tych czasach, a musiałby również uwzględniać oddawanie Precla pod opiekę na czas nieobecności. No właśnie, Precel.
Najważniejsza kwestia dzisiejszego dnia to było mokry nos, który obecnie znajdował się na ramieniu Richarda, kiedy schowany pod kurtką corgi swój łeb opierał na ramieniu właściciela. Moore nie miał nawet najmniejszego pojęcia, co się działo z jego przyjacielem, ale od ostatnich dni był jakoś ospały i niemal nie ruszał się z posłania, a wczoraj w nocy nawet zwymiotował. Oczywiście od razu zabrałby go do weterynarza (czy magiczni ludzie znali się na psach i umieli go wyleczyć w razie czego?) ale oczywiście nie było takiej możliwości. Musiał więc sobie poradzić sam, bez kogoś, kto Precelem mógłby się dziś zająć i mógł jedynie liczyć na to, że nie będzie większego problemu aby pobył z nim tutaj. I tak miał zamiar podpytać kobietę, do której się udawał, czy nie zna kogoś w okolicy.
Grunt chrzęścił mu pod stopami kiedy kierował się z jednego miejsca na drugie, zaraz też stając przed miejscem, które, z tego co zrozumiał, miało być hodowlą koni? Swojego czasu jeździł konno i jeszcze nie zapomniał, jak obchodzić się ze zwierzętami. Znając jednak magiczny świat te pewnie były jakieś dziwne i zamieniały cię w kamień albo wysysały ci duszę spojrzeniem. Kiedy dotarł na miejsce, zastukał do drzwi, czekając w spokoju aż te nie otworzą się i nie będzie mógł powitać stojącej w nich kobiety. Ostrożnie odłożył skrzynkę z narzędziami, czekając aż ta wyciągnie do niego dłoń na powitanie i będzie mógł zadecydować o formie uścisku, jak to gentleman.
- Pani Despenser, mam nadzieję, że jestem punktualnie. Od razu przepraszam za towarzystwo mojego przyjaciela…- uważne spojrzenie posłał w stronę corgi, ale ten wciąż wydawał się pogrążony w letargu i chyba niezbyt zwracał uwagę na to, co się dzieje w otoczeniu - …ale obecnie nie czuje się zbyt dobrze i nie chciałem zostawiać go samego. Jest bardzo grzeczny i nie będzie przeszkadzać. – Podrapał jeszcze psa za uchem, zadowolony że usłyszał radosne sapnięcie ze strony zwierzęcia.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Poczuła chłód zimowego powietrza na swojej odsłoniętej szyi, zauważalnie kuląc się w pierwszym kontakcie. Nienawidziła tej pory roku, a szczególnie mroźnych temperatur, które zauważalnie jej dokuczały. Na myśl, że ma dziś jeszcze tyle do zrobienia na zewnątrz, aż się wzdrygnęła, choć była pewna, że praca fizyczna dość szybko rozgrzeje jej ciało, a mróz przestanie jej przeszkadzać, mimo to najpierw trzeba było się zmusić do tego, by zacząć. Oby Everett dziś się pojawił, dzięki niemu praca w hodowli stawała się zdecydowanie łatwiejsza, a przynajmniej była mniej obciążająca i czasochłonna, gdy można było rozdzielić ją na dwoje. Teraz jednak miała jeszcze jedną, zapewne dość czasochłonną rozmowę do przeprowadzenia, która nie mogła czekać. Stanęła przed przybyłym mężczyzną, lustrując go czujnym spojrzeniem, jakby się zastanawiała, czy to na pewno ten, któremu chciała zlecić pracę. Zmarszczyła nieznacznie brwi, wyglądał jej znajomo, zarówno z twarzy, jak i postury, przez co w pierwszej chwili została wybita z rytmu, starannie zachowywanej maski, przez co zauważyć można było, że została niejako zaskoczona. Mężczyzna wyjątkowo przypominał jej jednego czarodzieja, którego, można by powiedzieć, że poznała przed kilkoma miesiącami w całkiem niecodziennych okolicznościach. Wystarczyło jednak samo skrzyżowanie spojrzeń, by stwierdziła, że wszystko jest w porządku, nie znała tych oczu, tego spojrzenia, jakie udało jej się zaobserwować i to napawało ją niejako spokojem – jeszcze nie zwariowała. Wyciągnęła kieszonkowy zegarek, rzucając na niego kątem oka, a jej kąciki ust nieznacznie podjechały do góry. Ceniła sobie punktualność, a ten tu pojawił się w samą porę, wychodziło wręcz, że nie miała się do czego przyczepić, przynajmniej na razie. Wyciągnęła energicznie dłoń na przywitanie, zachowując pełną pewność własnych ruchów. – Wystarczy Evelyn, jeśli łaska. Mam nadzieję, że podróż była bezproblemowa – nie siliła się na uśmiech, sam jej łagodny ton głosu świadczył o tym, że coś wystarczająco zaczęło zwracać jej uwagę na tyle, by pozbawić kobietę typowo biznesowego głosu, który zazwyczaj był szorstki i względnie nieprzyjemny w odbiorze. Skierowała wzrok ku ramieniu mężczyzny, przyglądając się niewielkiemu stworzeniu, które od razu zidentyfikowała jako psa, typowe zwierzę niemagicznych, podobno wręcz jedno z tych ulubionych. Widziała w swoim życiu niejednego, jej sąsiedzi mieli trzy i swego czasu zwykli z nimi ją odwiedzać, to znaczy, do czasu, aż nie zaczęli jej podejrzewać o magiczne umiejętności, co widocznie ich wystarczająco przeraziło lub zniesmaczyło. Niemniej wiedziała o nich sporo, przecież nie różniły się aż tak od psidwaków. Mało myśląc naruszyła barierę strefy prywatnej, zapewne swojej niemal tak samo, jak i mężczyzny, bowiem zbliżyła się znacznie, stając na palcach, by zrównać się niejako z ramieniem przybysza i czujnym spojrzeniem zlustrowała oczy zwierzęcia, trzymając się blisko, a zarazem na tyle w bezpiecznej odległości, by pies nie miał możliwości jej dotknąć w próbie ewentualnej obrony swojego właściciela. – Zwierzęta zawsze są tu mile widziane. W dodatku myślę, że jestem w stanie coś na to zaradzić, wygląda na lekkie zatrucie, choć ciężko mi tak dokładnie ocenić – powiedziała wreszcie, zaczynając się odsuwać, a wtedy też z jej kieszeni wyskoczyło małe, czarno-siwe czupiradło, przeskakując na Richarda i czepiając się jego kurtki, wspinając w stronę ramienia, zapewne ciekawe, cóż to za nowe zwierzę pojawiło się na farmie. – Proszę się nie bać, jest niegroźny! – Wyjaśniła szybko, nad wyraz prędko wypluwając słowa, by przypadkiem mężczyzna nie wystraszył się niuchacza w tak bliskim kontakcie. Nie wiedziała, czy miał kiedykolwiek możliwość słyszeć, a co dopiero widzieć takie stworzenie, więc wolała nie ryzykować. W próbie przechwycenia stworzenia pewnie nie raz i nie dwa mocniej pacnęła Richarda tam, gdzie przed chwilą jeszcze znajdował się niuchacz, który uskakiwał kilka razy przed jej dłonią, aż wreszcie samymi palcami schwyciła stworzenie za kark, jednak nie ściągnęła go z mężczyzny, gdyż widziała jak pazurki Rufusa wbiły się w materiał kurtki. Wypuściła z frustracją powietrze, dopiero uświadamiając sobie, że przez ten cały czas wstrzymywała je w płucach. – Rufus, puść pana – mruknęła, strofując zwierzę, które najwyraźniej, jak zawsze, nic miało sobie z jej słów, taki urok niuchaczy, a ten konkretny najwyraźniej jeszcze przed właścicielką miał zamiar samodzielnie zapoznać się z nieznajomym. Evelyn delikatnie, przy pomocy drugiej, wolnej ręki, poczęła odczepiać małe pazurki stworzenia, aż ten wreszcie odpuści swój chwyt.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
W tym momencie sam jeszcze decydował, czy świat czarodziejski go drażnił czy fascynował i teraz, rozglądając się po tym miejscu, rozważał czy kobieta do której dziś dotarł miała takie same rozważania odnośnie jego świata. Jako pracownik był w końcu mało wydajny w porównaniu do pozostałych osób, zwłaszcza tych, którzy potrafili usprawnić sobie pracę machnięciem różdżki. Wszelkie belki czy ciężary musiał przenosić dłońmi, nie potrafił się tak sprawnie przemieszczać z miejsca na miejsce, czy też nie miał wprawy ze sprawieniem, aby młotek sam stukał i naprawiał kiedy on robił co innego. Wcale nie pomagało mu to, że inni, w tym czarodzieje, zajmowali się teraz tym samym, bo wiedział, że odstawał od nich. Dlatego kiedy otrzymał tę pracę, postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy aby jednak móc się utrzymać. Pieniądze, jedzenie, cokolwiek co byłoby w stanie sprawić, że będzie mógł utrzymać siebie i Precla.
- Miło mi poznać, dziękuję, podróż była spokojna na całe szczęście. – Nie do końca upatrywał się tej wątpliwości w spojrzeniu, które się na niego kierowało, nie mogąc w końcu wiedzieć, kogo tak przypominał Evelyn i że zupełnym przypadkiem mógłby uchodzić za astronoma z trójką dzieci, mimo to niezbyt przejmując się wszelkiego rodzaju problemami. Może w końcu kobieta niezbyt kojarzyła niemagiczne osoby i próbowała zrozumieć, czy się na nią nie rzuci? W końcu słyszał już i takie wersje wydarzeń. Nie wydawał się również jakkolwiek zaskoczony czy zniesmaczony jej płcią kiedy ściskał jej dłoń, bardzo dobrze pamiętając, jak wiele razy podczas wojny pielęgniarki ratowały życia i jeżeli miała być ktoś, to zasługiwał na podziw i szacunek za przezwyciężenie się lepiącym się do nich mężczyzną, to właśnie kobiety.
Precel za to wyczuł nie tylko zbliżającą się do niego kobietę, ale również i nieznane mu dotąd stworzenie, które sprawiło, że jego łeb podniósł się, a uszy postawiły, kiedy ostrożnie wyciągał łeb w stronę właścicielki tego miejsca i dziwacznego futrzastego stworzenia. Przez chwilę oczekiwał na pojawienie się stworzenia, mierząc płaszcz panny Despenser spojrzeniem, tak jakby czekał na ruch tego drugiego, drżąc w oczekiwaniu, czy miało to być niebezpieczeństwo, czy jednak ekscytujący czas na zabawę. Ogon miarowo ale ostrożnie poruszał się pod kurtką Richarda, co sprawiało, że ten ostatni parsknął lekko, nie mogąc ukrywać, że łaskotanie nie było najprzyjemniejszą rzeczą.
- Dziękuję bardzo. Obiecuję, że nic nie zrobi, to ten typ stworzenia z niego, że nawet jak go boli to nie atakuje. Zawsze był bardzo łagodny i nie umiał zbytnio gryźć, ale szczekał bardzo głośno. Dlatego raczej może wystraszyć ale krzywdy nie zrobi. Może też pani na spokojnie go przejąć, jeżeli jest taka- nie zdążył skończyć całego zdania kiedy coś nagle wbiegło mu na kurtkę. W odruchu chciał oczywiście strzepnąć go z siebie, ale w tym momencie zajęła się tym kobieta, a on nie zamierzał uderzyć ją przez przypadek (chociaż z tego co zauważył, to ona wcale sobie nie żałowała tego, aby pacnąć go mocniej raz czy dwa), dopiero po chwili oddychając, kiedy zdjęła z niego…zwierzę. Nie wiedział nawet co to i wierzcie mu przodkowie, wcale nie wiedział, czy chciał wiedzieć….
Nie pomagało zresztą, ze poirytowany wydarzeniem Precel zaczął obszczekiwać wszystko i wszystkich, próbując wyrwać się z uścisku, tak by ostatecznie niemal upaść na ziemię – w szybkim odruchu Richard zdążył go złapać zanim uderzył o grunt, wypuszczając powietrze i niemal nie ruszając się, kiedy odczepiano od niego niuchacza.
- Rufus…ładnie imię. – Nie wiedział nawet co powiedzieć, wyprostowując się i ostatecznie mocniej trzymając wierzgającego się corgi, który wciąż postanowił ujadać na całą okolicę. Pewnie słyszeli go aż na Islandii. – Precel, spokój! – Rzucił jeszcze do psa, co skończyło wylewny potok szczeknięć, pies jednak pozostał przy burknięciach, tak jakby wciąż nie był zadowolony z rozwoju sytuacji.
- Może mi pani opowie, co jest do zrobienia i potem pomyślimy, jak to pogrupować?
- Miło mi poznać, dziękuję, podróż była spokojna na całe szczęście. – Nie do końca upatrywał się tej wątpliwości w spojrzeniu, które się na niego kierowało, nie mogąc w końcu wiedzieć, kogo tak przypominał Evelyn i że zupełnym przypadkiem mógłby uchodzić za astronoma z trójką dzieci, mimo to niezbyt przejmując się wszelkiego rodzaju problemami. Może w końcu kobieta niezbyt kojarzyła niemagiczne osoby i próbowała zrozumieć, czy się na nią nie rzuci? W końcu słyszał już i takie wersje wydarzeń. Nie wydawał się również jakkolwiek zaskoczony czy zniesmaczony jej płcią kiedy ściskał jej dłoń, bardzo dobrze pamiętając, jak wiele razy podczas wojny pielęgniarki ratowały życia i jeżeli miała być ktoś, to zasługiwał na podziw i szacunek za przezwyciężenie się lepiącym się do nich mężczyzną, to właśnie kobiety.
Precel za to wyczuł nie tylko zbliżającą się do niego kobietę, ale również i nieznane mu dotąd stworzenie, które sprawiło, że jego łeb podniósł się, a uszy postawiły, kiedy ostrożnie wyciągał łeb w stronę właścicielki tego miejsca i dziwacznego futrzastego stworzenia. Przez chwilę oczekiwał na pojawienie się stworzenia, mierząc płaszcz panny Despenser spojrzeniem, tak jakby czekał na ruch tego drugiego, drżąc w oczekiwaniu, czy miało to być niebezpieczeństwo, czy jednak ekscytujący czas na zabawę. Ogon miarowo ale ostrożnie poruszał się pod kurtką Richarda, co sprawiało, że ten ostatni parsknął lekko, nie mogąc ukrywać, że łaskotanie nie było najprzyjemniejszą rzeczą.
- Dziękuję bardzo. Obiecuję, że nic nie zrobi, to ten typ stworzenia z niego, że nawet jak go boli to nie atakuje. Zawsze był bardzo łagodny i nie umiał zbytnio gryźć, ale szczekał bardzo głośno. Dlatego raczej może wystraszyć ale krzywdy nie zrobi. Może też pani na spokojnie go przejąć, jeżeli jest taka- nie zdążył skończyć całego zdania kiedy coś nagle wbiegło mu na kurtkę. W odruchu chciał oczywiście strzepnąć go z siebie, ale w tym momencie zajęła się tym kobieta, a on nie zamierzał uderzyć ją przez przypadek (chociaż z tego co zauważył, to ona wcale sobie nie żałowała tego, aby pacnąć go mocniej raz czy dwa), dopiero po chwili oddychając, kiedy zdjęła z niego…zwierzę. Nie wiedział nawet co to i wierzcie mu przodkowie, wcale nie wiedział, czy chciał wiedzieć….
Nie pomagało zresztą, ze poirytowany wydarzeniem Precel zaczął obszczekiwać wszystko i wszystkich, próbując wyrwać się z uścisku, tak by ostatecznie niemal upaść na ziemię – w szybkim odruchu Richard zdążył go złapać zanim uderzył o grunt, wypuszczając powietrze i niemal nie ruszając się, kiedy odczepiano od niego niuchacza.
- Rufus…ładnie imię. – Nie wiedział nawet co powiedzieć, wyprostowując się i ostatecznie mocniej trzymając wierzgającego się corgi, który wciąż postanowił ujadać na całą okolicę. Pewnie słyszeli go aż na Islandii. – Precel, spokój! – Rzucił jeszcze do psa, co skończyło wylewny potok szczeknięć, pies jednak pozostał przy burknięciach, tak jakby wciąż nie był zadowolony z rozwoju sytuacji.
- Może mi pani opowie, co jest do zrobienia i potem pomyślimy, jak to pogrupować?
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Wiadomo było nie od dziś, że kruczowłosa obchodzi swoje problemy szerokim łukiem, znajdując nietuzinkowe rozwiązania na zażegnanie swoich obaw. Owszem, może tym razem trochę przesadziła, ściągając tu niemagicznego i może nawet ten pomysł był szalony, skoro zatrudnienie kogoś bez magii oznaczało w większości ślimacze tempo pracy, przynajmniej w porównaniu z tymi, którzy zdolności magiczne posiadali. Nie żałowała jednak jeszcze swojej decyzji, a zapewne gdyby uznawała ją za błędną, to teraz, nie później, na zasadzie pierwszego wrażenia. Prawdopodobnie również zbyt długo przyglądała się mężczyźnie, nie tylko przez skojarzenie, ale też aby swym okiem ocenić, czy praca nie będzie dla mężczyzny czymś, czemu by podołać nie zdołał. Nie chciała przecież miesiącami czekać na rezultaty, prawda?
Niemal zgrzytała zębami przy próbach zerwania własnego zwierzęcia z mężczyzny i o zgrozo, doskonale wiedziała jak to wyglądało, a jej brak delikatności mógł być bolesny – była wilkołakiem od wielu lat, to też siły miała często więcej niźli zwykły człowiek i często zapominając o tym fakcie, mogła przysporzyć drugiej osobie porządnych siniaków. Machała dłońmi precyzyjnie, jednak zwierzę była równie zwinne, co ona, a w dodatku znało ją całe życie, więc wiedziało jakie ruchy wykona, w przeciwieństwie do Evelyn, którą Rufus zaskakiwał niemal codziennie. Porwała stworzenie jednak już po kilku, owszem dłuższych, chwilach i dopiero teraz udało jej się spojrzeć na mężczyznę, który wyglądał na niego… Skonsternowanego? Zaniepokojonego? Nieswojego? Cóż, niestety, stało się. Uniosła za to jedną z brwi na widok rezolutności psa, którego dzierżył pod kurtką, a który począł się wyrywać, skutecznie wytrącając z fizycznej równowagi swojego właściciela. Uśmiechnęła się półgębkiem z drwiną, której nie mogła sobie pożałować. – Chyba jednak jest zdrowszy, niż myślałam – podsumowała z już na powrót chłodną mimiką, powracając do utartego schematu właścicielki hodowli, a schemat ten również miała opanowany do perfekcji. Była jednak pewna, że mężczyzna wiele już w swoim życiu widział i nie odbierze jej osoby negatywnie, nie mogła być w końcu jego pierwszym tymczasowym pracodawcą, wiedziała też, że nie wszyscy silili się na wieczne uśmiechy. Nie skomentowała komplementu na temat niuchacza, miast tego czujnie schowała go w głąb kieszeni i nie miała zamiaru wyciągać już dłoni, pilnując z większą czujnością gagatka przez resztę tej rozmowy. – To niuchacz – powiedziała jedynie, nie będąc pewna, czy mężczyzna wie, co to za zwierzę, choć miała niemałą nadzieję, że coś tam musiał słyszeć i będzie wiedzieć iż to było jednocześnie ukryte ostrzeżenie, by kryć własne kosztowności przed tym złodziejskim pomiotem. Rzuciła okiem w kierunku ujadającego psa, zastanawiając się, czy szczekał, ponieważ chciał bronić, czy się bał, a może po prostu próbował zwrócić na siebie uwagę wszystkich sąsiadów w odległości kilku mil. Evelyn milczała, absolutnie nie chcąc podnosić głosu, by przekrzyczeć stworzenie. Dopiero po uspokojeniu zwierzęcia przez jego właściciela, była gotowa mówić, jednak dała sobie kilka dłuższych chwil na ciszę, by upewnić się iż niczego to nie wywołało. Sięgnęła wzrokiem w kierunku koni, precyzując, w kierunku aetonanów, jakby chciała sprawdzić, czy owa sytuacja nie wywołała u nich większego zamieszania. Wiedziała, jak takie odgłosy mogą wpływać na co bardziej wrażliwe osobniki i była gotowa w razie potrzeby zareagować, choć, jak na razie, wszystko wydawało się w porządku. Możliwe, że do jej uszu dobiegło kilka pojedynczych odgłosów rżenia, jednak żadne nie brzmiało niepokojąco, co tylko uspokoiło niebieskooką.
- Pogrupować? Ależ oczywiście, spieszę z odpowiedzią – wyciągnęła, tym razem specjalnie, Rufusa z kieszeni i odwracając go pyszczkiem do dołu, poczęła nim potrząsać, a już po chwili z jego torby zaczęły wypadać rozmaite przedmioty, w większości klamki i gałki od drzwi, pomiędzy nimi znalazło się kilka dość pokaźnych rur, znalazł się również kran i wszelkie możliwe dziwactwa. Gdy skończyła, zwierzątko wydawało się zdecydowanie szczuplejsze, a ilość przedmiotów spoczywających u stóp kobiety była co najmniej liczbą pokaźną. Schowała ponownie zwierzę, tym razem odczuwając ulgę, ponieważ nie ciążył jej tak, jak wcześniej. Richardowi zaś posłała wymowne spojrzenie, jeżeli miał ją brać za niespełna rozumu, to właśnie teraz. – Trzeba to pomontować tam, skąd pierwotnie pochodzi i Merlin mi świadkiem, że nie mam pojęcia do czego służyła połowa z tych rzeczy. Może przy okazji zamontować solidniej niż dotychczas, nie będę przecież wszystkiego bronić zaklęciami… Zlew jest rozbrojony, widać zresztą części, ale już wcześniej przestał działać, więc prócz umieszczenia kranu na właściwym miejscu, przydałoby się jeszcze tam zajrzeć. Chciałabym też podzielić pomieszczenie na poddaszu, tworząc drugi pokój za wykorzystaniem przesadnie wielkiego gabinetu, wystarczy dorobienie choćby prowizorycznej ściany działowej – przerwała wyliczanie, próbując zastanowić się, czy naprawdę potrzebowała czegoś jeszcze. Nie chciała, by mężczyzna kręcił się przy stajniach, zresztą tam miała zawsze kogoś do pomocy i w większości dawała radę z naprawami, gorzej było z domem, gdzie notoryczne naprawy poniuchaczowych zbrodni skutecznie wykończyły wszelakie zasoby cierpliwości kobiety. – Chyba wystarczy, przynajmniej na ten moment – myślała na głos, ponieważ wciąż dochodziło kolejne „coś”, choćby szklarnia, płotki na ogródku i wszelakie pomniejsze rzeczy na które od lat nie dawała rady znaleźć już czasu. Cóż powiedzieć, pracy było dużo, tylko rąk zdecydowanie brakło. – Jak pan to widzi? – zapytała z powagą, śmiało wpatrując się w mężczyznę, jakby wcale nie próbowała zlecić mu prac dla większej grupy, a nie zaledwie jednego, w dodatku niemagicznego, człowieka. W umyśle Evelyn jednak nie było rzeczy niemożliwych, to też wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, iż sytuacja w oczach drugiej osoby mogła przedstawiać się zupełnie inaczej.
Niemal zgrzytała zębami przy próbach zerwania własnego zwierzęcia z mężczyzny i o zgrozo, doskonale wiedziała jak to wyglądało, a jej brak delikatności mógł być bolesny – była wilkołakiem od wielu lat, to też siły miała często więcej niźli zwykły człowiek i często zapominając o tym fakcie, mogła przysporzyć drugiej osobie porządnych siniaków. Machała dłońmi precyzyjnie, jednak zwierzę była równie zwinne, co ona, a w dodatku znało ją całe życie, więc wiedziało jakie ruchy wykona, w przeciwieństwie do Evelyn, którą Rufus zaskakiwał niemal codziennie. Porwała stworzenie jednak już po kilku, owszem dłuższych, chwilach i dopiero teraz udało jej się spojrzeć na mężczyznę, który wyglądał na niego… Skonsternowanego? Zaniepokojonego? Nieswojego? Cóż, niestety, stało się. Uniosła za to jedną z brwi na widok rezolutności psa, którego dzierżył pod kurtką, a który począł się wyrywać, skutecznie wytrącając z fizycznej równowagi swojego właściciela. Uśmiechnęła się półgębkiem z drwiną, której nie mogła sobie pożałować. – Chyba jednak jest zdrowszy, niż myślałam – podsumowała z już na powrót chłodną mimiką, powracając do utartego schematu właścicielki hodowli, a schemat ten również miała opanowany do perfekcji. Była jednak pewna, że mężczyzna wiele już w swoim życiu widział i nie odbierze jej osoby negatywnie, nie mogła być w końcu jego pierwszym tymczasowym pracodawcą, wiedziała też, że nie wszyscy silili się na wieczne uśmiechy. Nie skomentowała komplementu na temat niuchacza, miast tego czujnie schowała go w głąb kieszeni i nie miała zamiaru wyciągać już dłoni, pilnując z większą czujnością gagatka przez resztę tej rozmowy. – To niuchacz – powiedziała jedynie, nie będąc pewna, czy mężczyzna wie, co to za zwierzę, choć miała niemałą nadzieję, że coś tam musiał słyszeć i będzie wiedzieć iż to było jednocześnie ukryte ostrzeżenie, by kryć własne kosztowności przed tym złodziejskim pomiotem. Rzuciła okiem w kierunku ujadającego psa, zastanawiając się, czy szczekał, ponieważ chciał bronić, czy się bał, a może po prostu próbował zwrócić na siebie uwagę wszystkich sąsiadów w odległości kilku mil. Evelyn milczała, absolutnie nie chcąc podnosić głosu, by przekrzyczeć stworzenie. Dopiero po uspokojeniu zwierzęcia przez jego właściciela, była gotowa mówić, jednak dała sobie kilka dłuższych chwil na ciszę, by upewnić się iż niczego to nie wywołało. Sięgnęła wzrokiem w kierunku koni, precyzując, w kierunku aetonanów, jakby chciała sprawdzić, czy owa sytuacja nie wywołała u nich większego zamieszania. Wiedziała, jak takie odgłosy mogą wpływać na co bardziej wrażliwe osobniki i była gotowa w razie potrzeby zareagować, choć, jak na razie, wszystko wydawało się w porządku. Możliwe, że do jej uszu dobiegło kilka pojedynczych odgłosów rżenia, jednak żadne nie brzmiało niepokojąco, co tylko uspokoiło niebieskooką.
- Pogrupować? Ależ oczywiście, spieszę z odpowiedzią – wyciągnęła, tym razem specjalnie, Rufusa z kieszeni i odwracając go pyszczkiem do dołu, poczęła nim potrząsać, a już po chwili z jego torby zaczęły wypadać rozmaite przedmioty, w większości klamki i gałki od drzwi, pomiędzy nimi znalazło się kilka dość pokaźnych rur, znalazł się również kran i wszelkie możliwe dziwactwa. Gdy skończyła, zwierzątko wydawało się zdecydowanie szczuplejsze, a ilość przedmiotów spoczywających u stóp kobiety była co najmniej liczbą pokaźną. Schowała ponownie zwierzę, tym razem odczuwając ulgę, ponieważ nie ciążył jej tak, jak wcześniej. Richardowi zaś posłała wymowne spojrzenie, jeżeli miał ją brać za niespełna rozumu, to właśnie teraz. – Trzeba to pomontować tam, skąd pierwotnie pochodzi i Merlin mi świadkiem, że nie mam pojęcia do czego służyła połowa z tych rzeczy. Może przy okazji zamontować solidniej niż dotychczas, nie będę przecież wszystkiego bronić zaklęciami… Zlew jest rozbrojony, widać zresztą części, ale już wcześniej przestał działać, więc prócz umieszczenia kranu na właściwym miejscu, przydałoby się jeszcze tam zajrzeć. Chciałabym też podzielić pomieszczenie na poddaszu, tworząc drugi pokój za wykorzystaniem przesadnie wielkiego gabinetu, wystarczy dorobienie choćby prowizorycznej ściany działowej – przerwała wyliczanie, próbując zastanowić się, czy naprawdę potrzebowała czegoś jeszcze. Nie chciała, by mężczyzna kręcił się przy stajniach, zresztą tam miała zawsze kogoś do pomocy i w większości dawała radę z naprawami, gorzej było z domem, gdzie notoryczne naprawy poniuchaczowych zbrodni skutecznie wykończyły wszelakie zasoby cierpliwości kobiety. – Chyba wystarczy, przynajmniej na ten moment – myślała na głos, ponieważ wciąż dochodziło kolejne „coś”, choćby szklarnia, płotki na ogródku i wszelakie pomniejsze rzeczy na które od lat nie dawała rady znaleźć już czasu. Cóż powiedzieć, pracy było dużo, tylko rąk zdecydowanie brakło. – Jak pan to widzi? – zapytała z powagą, śmiało wpatrując się w mężczyznę, jakby wcale nie próbowała zlecić mu prac dla większej grupy, a nie zaledwie jednego, w dodatku niemagicznego, człowieka. W umyśle Evelyn jednak nie było rzeczy niemożliwych, to też wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, iż sytuacja w oczach drugiej osoby mogła przedstawiać się zupełnie inaczej.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Robił co mógł, no bo cóż innego by mu pozostało? Położenie się na ziemi i czekanie na śmierć było czymś zupełnie nie w jego stylu. Potrzebował co tylko mógł, ale nie chciał narzekać, dlatego robił co tylko mógł. Momentami zastanawiał się, czy nie powinien aby przejść z Doliny Godryka do domu kuzynów w Irlandii, ale nie chciał im się zrzucać na głowę. Musiał w końcu stanąć o własnych siłach i robić co mógł gdy tylko udało mu się wrócić do siebie. Świat pewnie jeszcze długo nie wróci do normy, ale musiał zrobić co mógł. I dbać przede wszystkim o tych, o których mógł zadbać.
- Jeżeli chodzi o Precla, akurat pochodzi z rasy gotowej do szczekania na wszystko, niezależnie czy mu się to podoba czy nie. Taki sygnał zwrócenia uwagi na wszystko w okolicy, tak jakby miała to być najbardziej fascynująca rzecz na świecie, a zaraz potem przestaje. W razie czego proszę po prostu mu rzucić aby przestał, to się posłucha. – Wiedział, że ze swoim podejściem corgi potrafiły być męczące, nawet mimo swojego słodkiego wyglądu, ale dla Richarda Precel był raczej przyjacielem. Mógł mieć swoje wady, ale był obok niego w najgorszych chwilach i doskonale rozumiał. Kiedy weszli do środka, ostrożnie odłożył psa na ziemię, a corgi ostrożnie położył się w kącie, na nowo zerkając po okolicy. Nie musiał już bronić Richarda, mógł więc wrócić do ostrożnego wracania do zdrowia bez trwania gdzieś w centrum uwagi. Jak nie on.
Z jednej strony chciał powiedzieć, że nie musi się śpieszyć z odpowiedzią, bo ważniejsze było aby jednak wszystko było wymienione, nie zaś aby wszystko było zrobione czym prędzej, a jednak…jednak w momencie kiedy wzięła zwierzę, odwracając je do góry nogami i wytrząsając, przestał mieć jakiekolwiek pytania, przypatrując się serii przedmiotów wylatującej na ziemię i w harmiderze upadając na jedną grupkę. Precel wydawał się dość niespokojny, zerkając na to wszystko aby ostatecznie rzucić spojrzenie w stronę właściciela kiedy jego nozdrza delikatnie się poruszały, tak jakby sam też się zastanawiał, czy Richard zrobi z nim coś podobnego i zacznie go wytrząsać tylko po to, aby dostać parę dodatkowych przedmiotów. Żaden z nich tego nie chciał. A Richard już po prostu chyba nie chciał wnikać w to, jak bardzo magia potrafiła być popaprana. Chyba wszyscy powinni po prostu mieć święty spokój.
Przykucnął przy wszystkich rzeczach, które usypały się pod stopami kobiety, przeczesując wszystko na bok, ostrożnie dzieląc co tylko mógł, próbując odnaleźć wszystko co tylko potrafił zidentyfikować. Westchnął lekko, samemu nie potrafiąc przywołać niektóre rzeczy i przyporządkować ich do drzwi, albo miejsc, ale nie znaczyło to, że nie zamierzał spróbować. Musiał jedynie zająć się priorytetami, a to oznaczało, że czas było zabrać się do pracy.
- Zacznijmy od zlewu, gdyż podejrzewam, że jest najpilniejszą potrzebą dla codziennej pracy i codziennych zadań. Potem możemy przejść się do domu i dopasuję wszystko, co możliwe z tej góry metali tak, aby wszystko ostatecznie wróciło na swoje miejsce. Postaram się też przykręcić co mogę i jeżeli chcesz, pokażę ci jak mocniej przykręcić wszystko, aby przynajmniej ograniczyć działania… - spojrzał na niuchacza, nie do końca wiedząc, jak powinien nazwać to zwierzę. Nazwa być może kiedyś by kołatała się w jego pamięci, ale kiedy tak wymieniał spojrzenia z ciemnymi oczyma, kiedy to jedna z łap powoli wyciągała się w kierunku jego zamka w kurtce, zanim to niuchacz skończył w płaszczu kobiety, tak już sobie chyba tym nie zaprzątał głowy. Ale nie, mówiła mu o nim przed chwilą, niuchacz. Tak. - …Rufusa. Jeżeli starczy nam czasu, zajmiemy się określeniem tego, jak będzie wyglądała ścianka działowa, chociaż czy zdążę ją dziś wykonać to już kwestia czasu. Nie chcę składać pustych obietnic i wolę jasno dać znać, że to wszystko zależy od tego, jak szybko ponaprawiamy co tylko się da, a te szkody są nieco ważniejsze niż ścianka.
Nie negował posiadania takiego zwierzątka, ale przyszło mu na myśl, że chyba nieczęsto sprawdzało się poza kradzieżami. Z drugiej strony Precel głównie gubił sierść na ubrania Richarda i obszczekiwał liście lecące nad drogą, więc sam nie miał prawa oceniać.
- Jeżeli dziś nie wyrobimy się ze wszystkim albo jeszcze przyjdzie coś na myśl, co wymagałoby napraw, możemy spotkać się w innym terminie. To wszystko jednak pytanie, czy byłabyś zainteresowana naszą współpracą jeżeli wszystko nam się tutaj uda. – Nie chciał też tracić zbytnio czasu, podnosząc się ze swojego miejsca i kierując się w stronę zlewu, przyjrzał się mu uważnie. Sięgnął też po odpowiednie rzeczy wyciągnięte z niuchaczowej torby, ostrożnie też sięgając po swoje narzędzia. Najlepiej mu było odkręcić wszystko i położyć się pod zlewem, czyszcząc też w środku wszystkie części, którym na pewno nie miało to zaszkodzić. Dopiero potem instalował wszystko na nowo, robiąc co w jego mocy aby nic nie zarysować.
- Jeżeli chodzi o Precla, akurat pochodzi z rasy gotowej do szczekania na wszystko, niezależnie czy mu się to podoba czy nie. Taki sygnał zwrócenia uwagi na wszystko w okolicy, tak jakby miała to być najbardziej fascynująca rzecz na świecie, a zaraz potem przestaje. W razie czego proszę po prostu mu rzucić aby przestał, to się posłucha. – Wiedział, że ze swoim podejściem corgi potrafiły być męczące, nawet mimo swojego słodkiego wyglądu, ale dla Richarda Precel był raczej przyjacielem. Mógł mieć swoje wady, ale był obok niego w najgorszych chwilach i doskonale rozumiał. Kiedy weszli do środka, ostrożnie odłożył psa na ziemię, a corgi ostrożnie położył się w kącie, na nowo zerkając po okolicy. Nie musiał już bronić Richarda, mógł więc wrócić do ostrożnego wracania do zdrowia bez trwania gdzieś w centrum uwagi. Jak nie on.
Z jednej strony chciał powiedzieć, że nie musi się śpieszyć z odpowiedzią, bo ważniejsze było aby jednak wszystko było wymienione, nie zaś aby wszystko było zrobione czym prędzej, a jednak…jednak w momencie kiedy wzięła zwierzę, odwracając je do góry nogami i wytrząsając, przestał mieć jakiekolwiek pytania, przypatrując się serii przedmiotów wylatującej na ziemię i w harmiderze upadając na jedną grupkę. Precel wydawał się dość niespokojny, zerkając na to wszystko aby ostatecznie rzucić spojrzenie w stronę właściciela kiedy jego nozdrza delikatnie się poruszały, tak jakby sam też się zastanawiał, czy Richard zrobi z nim coś podobnego i zacznie go wytrząsać tylko po to, aby dostać parę dodatkowych przedmiotów. Żaden z nich tego nie chciał. A Richard już po prostu chyba nie chciał wnikać w to, jak bardzo magia potrafiła być popaprana. Chyba wszyscy powinni po prostu mieć święty spokój.
Przykucnął przy wszystkich rzeczach, które usypały się pod stopami kobiety, przeczesując wszystko na bok, ostrożnie dzieląc co tylko mógł, próbując odnaleźć wszystko co tylko potrafił zidentyfikować. Westchnął lekko, samemu nie potrafiąc przywołać niektóre rzeczy i przyporządkować ich do drzwi, albo miejsc, ale nie znaczyło to, że nie zamierzał spróbować. Musiał jedynie zająć się priorytetami, a to oznaczało, że czas było zabrać się do pracy.
- Zacznijmy od zlewu, gdyż podejrzewam, że jest najpilniejszą potrzebą dla codziennej pracy i codziennych zadań. Potem możemy przejść się do domu i dopasuję wszystko, co możliwe z tej góry metali tak, aby wszystko ostatecznie wróciło na swoje miejsce. Postaram się też przykręcić co mogę i jeżeli chcesz, pokażę ci jak mocniej przykręcić wszystko, aby przynajmniej ograniczyć działania… - spojrzał na niuchacza, nie do końca wiedząc, jak powinien nazwać to zwierzę. Nazwa być może kiedyś by kołatała się w jego pamięci, ale kiedy tak wymieniał spojrzenia z ciemnymi oczyma, kiedy to jedna z łap powoli wyciągała się w kierunku jego zamka w kurtce, zanim to niuchacz skończył w płaszczu kobiety, tak już sobie chyba tym nie zaprzątał głowy. Ale nie, mówiła mu o nim przed chwilą, niuchacz. Tak. - …Rufusa. Jeżeli starczy nam czasu, zajmiemy się określeniem tego, jak będzie wyglądała ścianka działowa, chociaż czy zdążę ją dziś wykonać to już kwestia czasu. Nie chcę składać pustych obietnic i wolę jasno dać znać, że to wszystko zależy od tego, jak szybko ponaprawiamy co tylko się da, a te szkody są nieco ważniejsze niż ścianka.
Nie negował posiadania takiego zwierzątka, ale przyszło mu na myśl, że chyba nieczęsto sprawdzało się poza kradzieżami. Z drugiej strony Precel głównie gubił sierść na ubrania Richarda i obszczekiwał liście lecące nad drogą, więc sam nie miał prawa oceniać.
- Jeżeli dziś nie wyrobimy się ze wszystkim albo jeszcze przyjdzie coś na myśl, co wymagałoby napraw, możemy spotkać się w innym terminie. To wszystko jednak pytanie, czy byłabyś zainteresowana naszą współpracą jeżeli wszystko nam się tutaj uda. – Nie chciał też tracić zbytnio czasu, podnosząc się ze swojego miejsca i kierując się w stronę zlewu, przyjrzał się mu uważnie. Sięgnął też po odpowiednie rzeczy wyciągnięte z niuchaczowej torby, ostrożnie też sięgając po swoje narzędzia. Najlepiej mu było odkręcić wszystko i położyć się pod zlewem, czyszcząc też w środku wszystkie części, którym na pewno nie miało to zaszkodzić. Dopiero potem instalował wszystko na nowo, robiąc co w jego mocy aby nic nie zarysować.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Tereny hodowli
Szybka odpowiedź