Wydarzenia


Ekipa forum
Wejście do domu
AutorWiadomość
Wejście do domu [odnośnik]13.12.20 19:48

Dom

Pośród gąszczu drzew, w krainie kwiatów i krzewów, umieszczony jest niewielki domek wypełniony po brzegi książkami. To tu zabiera młode, słabe, lub osierocone zwierzęta, by móc je monitorować cały czas, aż do czasu, gdy będą w stanie wrócić na wolność, lub na farmę. Dlatego nie należy się dziwić, gdy w środku domu zostanie znalezione jakieś zwierzę, choćby źrebię aetonana.
Po przekroczeniu progu trafia się do holu z którego można dostrzec przestronny salon, najczęstsze miejsce spotkań. W pomieszczeniu obok znajduje się kuchnia z obniżonym stropem, gdzie co wyżsi goście muszą się przygarbić. Łazienka została ulokowana na uboczu i trzeba do niej dojść długim korytarzem, po drodze mijając  schody prowadzące na górę. Na piętrze są jedynie dwa pomieszczenia - główna łazienka, oraz sypialna Evelyn, która jest prawdopodobnie największym pokojem w całym domu, ale też i najbardziej zagraconym, bo to tam właśnie znajduje się biuro zarządcze całej hodowli.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 17.02.23 0:23, w całości zmieniany 7 razy
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]18.12.20 21:27
1.09

Jak z bajki - pomyślał Michael, gdy zbliżał się do malowniczego domku w lesie. Pamiętał mugolskie bajki, które słyszał od ojca (matka opowiadała mu te czarodziejskie). Dom panny Despenser wyglądał jak z baśni o dziewczynce, która szła odwiedzić babcię w lesie. Obawiał się tylko, że to on i Evelyn Despenser byliby w tej bajce bestiami. Potworami. Wilkami.
Musiał przyznać, że domek był bardziej zadbany niż jego dawna chata w Mickleham, do której przeprowadził się po ugryzieniu. Całe życie mieszkał w Londynie, na odludzie udał się dopiero z konieczności. Był kiepskim gospodarzem i nie miał serca dbać o stary domek, kupiony od jakiegoś emerytowanego leśniczego. Dopiero wiosną musiał porzucić tamtą posiadłość. Jako auror ze zdelegalizowanego Biura i brat poszukiwanej listem gończym Justine Tonks nie mógł mieć nic do czynienia z Ministerstwem, świadomie złamał więc warunki rejestracji. Niedługo po nielegalnie spędzonej pełni pojawił się u niego dawny znajomy, brygadzista Lyall Lupin. Do tego młota nie docierały żadne ludzkie argumenty, więc Tonks musiał sięgnąć po magię i uciekać. Teraz mieszkał z rodziną, w większym domu w Kornwalii, bezpieczny pod zaklęciem Fideliusa. Pełnie wciąż pozostawały jednak problematyczne. Większość lasów była wpisana na rejestr terenów patrolowanych przez brygadzistów, musiał się nieźle natrudzić, aby znaleźć ustronne miejsca dla siebie. W okolicach domu nie mógł przecież zostać, nie przy siostrach.
Znalezienie nowych miejsc dla jednego wilkołaka było pewnym wyzwaniem, ale Zakon Feniksa wyznaczył Tonksowi nowe zadanie. Wszyscy usiłowali skontaktować się z wilkołakami, uprzedzić Rycerzy Walpurgii w staraniach o przeciągnięcie magicznych stworzeń na swoją stronę. Bo pewnie tak podchodzili do nich zwolennicy Voldemorta, jak do zwierząt. Myślał o tym z gniewem, choć trzeba przyznać, że sam nie był o wiele... bardziej tolerancyjny. Sam niegdyś wierzył w stereotypy o likantropach, sam nadal panicznie bał się, że skończy jak ci, o których słyszał w opowieściach - zezwierzęceni, bardziej przywiązani do wilczej niż ludzkiej natury, bestialscy każdego dnia i każdej nocy w miesiącu. Sam bał się własnej wilczej natury, kurczowo trzymał swojego człowieczeństwa, łudził, że nigdy nie przemieni się bez blasku księżyca w pełni. Łudził.
Od niecałych dwóch tygodni się we własnej skórze bardziej niepewnie, niż kiedykolwiek wcześniej. Przypadkowa przemiana w świetle poranka zatrząsła jego poczuciem bezpieczeństwa i własnej tożsamości, ale nie mógł przecież próżnować. Nie mógł.
Musiał znaleźć odludne lasy w Szkocji. Skoro Zakon Feniksa próbował nawiązać kontakt z wilkołakami to musieli coś im zaoferować. Brutalność brygadzistów rodziła potrzebę ochrony. Mogli ich ochronić, mogli im pomóc, ale najpierw musieli znaleźć odludne tereny. Ten argument miał największe szanse dotrzeć do niezarejstrowanych wilkołaków, które i tak musiały uciekać przed Ministerstwem. Tyle, że tych trudniej było znaleźć.
Do Szkocji udał się głównie po to, aby przeczesać lasy, ale potem przypomniał sobie adres i nazwisko z rejestru. Nie miał już dostępu do ministerialnych dokumentów, ale studiował listę skazańców wielokrotnie, zapamiętując niektóre personalia. Czy i inni znaleźli tam jego nazwisko? Często miewał paranoiczne myśli, gdy jeszcze pracował w Londynie - rejestr był w końcu dostępny dla wszystkich pracowników Ministerstwa.
Czy i Evelyn Despenser lękała się dekonspiracji? Jak zareaguje na jego wizytę? Nieznajomego, dzielącego z nią klątwę krwi? Nie miał pojęcia, ale nie szkodzi z nią porozmawiać. Upewnić się, jak sobie radzi. Nie wiedział, jakiego była statusu krwi, ale jeśli miała jakichkolwiek mugolskich krewnych to od kwietnia miała powody do strachu.
Nigdy nie spotkał kobiety-wilkołaka - uświadomił sobie, zbliżając się do drzwi.
Zapukał, głośno, acz nienachalnie.
-Evelyn Despenser? Nazywam się Michael T... Michael. - może podawanie nazwiska z listów gończych nie było najlepszym pomysłem, jeszcze nie. Walczący Mag trąbił w końcu o pojmaniu jego siostry.
Nie, nie może teraz myśleć o Justine i jej aresztowaniu. Nadal sobie nie ufał, a to przez gniew wywołany tą tragedią się ostatnio przemienił.
-Nasze nazwiska są na pewnych... ministerialnych dokumentach. Przyszedłem porozmawiać o... lasach. Tylko porozmawiać. - zaczął jeszcze przez drzwi, chcąc od razu okazać przyjazne nastawienie i nawiązać do ich wspólnego problemu.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Wejście do domu [odnośnik]04.01.21 16:23
Wydawać się mogło, że większego spokoju farma Despenser nie zaznała już od wielu, wielu lat. To dziś postanowiła zrobić dzień odpoczynku, zupełnie na przekór sobie i całemu światu, który krzyczał, że właśnie powinna wypełniać dokumenty dla dostawców, oraz przygotowywać jednego ze swoich kopytnych do transportu do nowego domu. Evelyn jednak zdecydowanie wolała poświęcić się dziś czytaniu, dlatego też od świtu spędzała czas na czytaniu, rozwalając się wygodnie o kanapę i niechlujnie opierając nogi na stoliku kawowym z którego od czasu do czasu porywała filiżankę pełną kawy w celu uzupełnienia zapasu kofeiny w organizmie.
Kobieta była z siebie wyjątkowo dumna, ponieważ już od rana pozbyła się niuchacza, rozsypując po ogrodzie kilkadziesiąt błyszczących, pomalowanych na mieniące się kolory, kamyków. Ten mały łobuz miał dzięki temu zajęcie na pół dnia, a kobieta zyskała więcej czasu na udawanie, że może dzisiaj nie pracować od rana do wieczora. Oczywiście wieczorem złapie tzw. kaca moralnego, który objawi się masą wyrzutów i nieprzychylnych myśli, przez co pracę, którą mogła wykonać przez cały dzień, będzie próbowała zrealizować po nocy w zaledwie kilka godzin, gdy jeszcze będzie zdatna funkcjonować. Istniała też opcja, że zupełnie o czymś zapomniała i ktoś prędzej, czy później będzie tak uczynny, że jej przypomni w najmniej odpowiednim momencie.
Właśnie w chwili, w której zaczynały ją łapać pierwsze wyrzuty sumienia, usłyszała pukanie do drzwi i aż podskoczyła w górę. Zmartwiła się, że nie zarejestrowała dźwięku wcześniej, choć obejście jej domu odbijało się echem na każdym kroku wędrowca, a tu sytuacja miała się zgoła inaczej. Bycie naznaczoną klątwą nauczyło ją jednak przesadnej obawy w takich sytuacjach, więc musiała uciekać się do wytężania szarych komórek i zdrowego rozsądku. Skoro nie spodziewała się gości, to po co miała udawać się do drzwi? Nawet pierwsze słowa, znajomość jej imienia i przedstawienie się gościa nie zmusiło jej do ruszenia się z miejsca. Przewróciła jedynie oczami, mamrocząc pod nosem coś o nachodzących biednych ludzi sprzedawcach i próbowała powrócić do lektury, gdy nieznajomy postanowił przemówić dalej, tym razem już zdecydowanie konkretniej i bardziej interesująco.
Despenser z wolna wstała z kanapy, odkładając książkę bezpiecznie na stolik i ruszyła w kierunku drzwi zdecydowanie ciszej niż wymagała tego sytuacja. Zastanawiała się skąd u licha nieznajomy miał wiedzę na temat jej przypadłości, nie była przecież jedynym wilkołakiem w tym spisie.
Wyjrzała niespiesznie przez okienko, by dojrzeć nieznajomego, jednak na pierwszy rzut oka nie wydawał jej się niebezpieczny na tyle, by zaczęła się martwić. Zresztą, nieodpowiedni ludzie nie mają w zwyczaju pukać do drzwi i się przed nimi spowiadać.
- Nie lubię niezapowiedzianych gości. – Mruknęła z dozą ostrożności, otwierając drzwi, jednak blokując jednocześnie wejście do samego domu swoim ciałem, jakby musiała chronić budynek, jedyną prywatność jaka jej została. Wiedziała jednak, że rozmowa na zewnątrz nie będzie dla niej bezpieczna, w okolicy mieszkali różni czarodzieje, niektórzy szczególnie lubili plotki, a Evelyn wolałaby zachować swój obecnie obowiązujący status hodowcy dziwaka, bez żadnego powiązania z futerkowym problemem. – To Pan jest tym hodowcą, który szukał dofinansowania? A, zapraszam, zapraszam, proszę się rozgościć! – Powiedziała nagle o wiele za głośno i entuzjastycznie, aczkolwiek jej mina wyrażała, że to była pierwsza lepsza wymówka, która przyszła jej na myśl. W swoją grę wrzuciła tylko tyle energii ile było potrzebne, by przez chwilę być miłą gospodynią chcącą ubić interes, który mógłby być niezłą inwestycją. To powinno wystarczyć osobom postronnym, które lubiły robić za gumowe ucho. Wpuściła Michaela do przedsionka i gdy tylko zamknęła za nim drzwi, spiorunowała go wzrokiem. – Żadnego mówienia o ministerstwie na mojej ziemi, a przynajmniej nie w połączeniu z moim nazwiskiem. I żadnego rozgaszczania się. – Dorzuciła czepliwie, machnęła ręką i ruszyła w stronę fotela w salonie. Miał szansę pójść za nią, lub stać na środku holu jak kołek, jego wybór, jednak Eve nie miała zamiaru go nigdzie więcej już zapraszać. Spojrzała jedynie na Tonksa, gdy umościła się w fotelu i czekała, skoro chciał rozmawiać, to lepszej okazji prawdopodobnie już nie trafi.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]06.01.21 17:52
Poczekał cierpliwie na odgłos kroków zmierzających do drzwi, przez pierwsze kilka(naście?) sekund rejestrując niepokojącą ciszę. Wreszcie drewniana podłoga zaczęła skrzypieć, a już po chwili drzwi uchyliły się lekko. Omiótł kobietę szybkim spojrzeniem, domyślając się, że ma przed sobą Evelyn. Wedle rejestru mieszkała sama - on zresztą też, nie przyznał się nigdy Ministerstwu do nowego domu, w którym przebywał z siostrami. Krucze włosy miała ułożone, ubranie schludne i tylko blada cera mogła zdradzać osłabienie, które ciągnęło się po pełni. Albo i nie, może miała tylko taką karnację. Michael specjalnie wybrał moment ponad tydzień po pełni księżyca, gdy nie powinni już odczuwać wyczerpania po przemianie, a nerwowość przed kolejną udręką jeszcze się nie zaczęła.
Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, od razu wyczuwając nieufność panny Despenser.  Nie dziwił się, sam reagował w podobny sposób, gdy tylko ktoś nawiązywał do jego przypadłości. Wiedział, że zaskoczył ją tą wizytą - tymczasem sam miał czas przygotować się do spotkania i zaczynał trochę żałować, że nie odwiedził Szkocji miesiąc temu. Wtedy łatwiej byłoby mu się skupić, łatwiej zdobyć na dyplomację, nie byłby roztrzęsiony po własnej przypadkowej przemianie i mógłby z czystym sumieniem udawać wilkołaka, który ma kontrolę nad własnym życiem.
Dwudziestego pierwszego sierpnia stracił kontrolę, stracił złudzenia, stracił młodszą siostrę - stracił właściwie wszystko. Tylko poczucie obowiązku i chęć oderwania się od posępnych myśli zmotywowały go do kontynuowania starań na rzecz wilkołaków i Zakonu.
-Przepraszam, sprawa była niestosowna do korespondencji. Zakładam, że obydwoje dbamy o prywatność. - odparł, a pozorowanie skruchy i wyjaśnienia przyszły mu całkiem lekko. Doskonale. Jakkolwiek źle by się nie czuł, nie mógł dziś stracić języka w gębie.
Uniósł lekko brew, gdy całkowicie zmieniła ton i zaczęła mówić o jakimś dofinansowaniu, ale wtem pojął grę pozorów.
-Tak, to ja! Chętnie posłucham o pani ekspertyzie i doświadczeniach z hodowli. - odpowiedział równie głośno, a potem wszedł za gospodynią do domu. Jej groźny wzrok wywołał w nim tylko nikłe ukłucie wstydu. Wątpił, czy tak po prostu wpuściłaby go do środka, gdyby od razu nie powołał się na wspólny problem.
-Rozumiem. Ma tu pani Muffilato? - upewnił się, czy już może mówić. Śmiało przeszedł za nią do salonu, czekając na potwierdzenie, że mogą swobodnie porozmawiać. Widząc nieufność i rozdrażnienie brunetki, domyślił się, że przedstawianie się samym imieniem nie było świetną strategią. Uchroniło go to przed ewentualnymi uszami sąsiadów, ale stworzyło przy tym sytuację, w której on wiedział o Evelyn całkiem sporo, a ona o nim nic.
-Michael Tonks - zaczął, stając naprzeciwko jej fotela i zastanawiając się, czy widziała listy gończe z podobizną jego siostry i ich nazwiskiem, czy słyszała o jej aresztowaniu, czy nie zadziała to na niego niekorzyść. No nic, zagra vabank. -Ostatnio... zwiedzam szkockie lasy. - dodał wymownie. Jeśli istniała jakakolwiek szansa, że ich ścieżki przetną się w pełnie, to powinien o tym lojalnie uprzedzić. Zwłaszcza, że jeśli zdołał namówić kilka wilkołaków do poparcia Zakonu Feniksa, to mogą spędzać pełnie w małej gromadzie. -Wiem też, że wojna mocno rozochociła brygadzistów do nachodzenia mugolaków w ich domach, do okrucieństwa wobec tych, którzy naiwnie wciąż stosują się do warunków rejestracji i chciałem spytać, czy tutaj wszystko w porządku. Oferuję... pomoc, jeśli nie. - zakończył oględnie. Gdyby był przekonany, że siedząca przed nim czarownica ma w sobie mugolską krew, opowiedziałby o swojej propozycji bardziej wprost. Na razie chciał jednak zobaczyć jej reakcję, przekonać się, czy Evelyn ma w ogóle coś do stracenia. Może jej nikt nie prześladuje, może dla niej rejestr jest najbezpieczniejszy. Jeśli tak, będzie musiał trzymać się z dala od tych rejonów szkocji. Może i pokonał ostatnio na czary Lyalla Lupina, ale w wilkołaczej postaci wydawał się sobie samemu (ironicznie) bezbronny.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Wejście do domu [odnośnik]07.01.21 19:57
Wyglądała na poirytowaną, ba, ona była poirytowana! Obcy mężczyzna przyszedł na jej ziemię, do jej domu, przedstawił się jedynie imieniem i śmiał wygłaszać bzdury o ministerstwie w połączeniu z jej udziałem. Wrzała, zupełnie nie potrafiąc zrozumieć co kierowało nieznajomym, że postanowił postąpić tak bezmyślnie. Z drugiej strony osiągnął swój cel, uzyskał możliwość rozmowy z nią, a o to przecież mu chodziło. Gdyby nie zszedł na temat ministerstwa, to Despenser nie dałaby nawet znaku życia. A gdyby wcześniej przedstawił swoje nazwisko, to zwyczajnie przegoniłaby delikwenta. Zmierzyła mężczyznę z góry do dołu, jakby zastanawiając się, czy da radę możliwie skrócić tę wizytę. Była w stanie zmienić zdanie i wyprosić mężczyznę, ale gdy już otwierała usta, na scenę wkroczył Rufus, jej niuchacz, który z warknięciem wylądował przed jej stopami, ewidentnie broniąc ją przed Michaelem. Cóż, jakimś trafem cała ta sytuacja spowodowała, że porzuciła chwilowo myśl o wyrzucaniu Tonksa.
- Możesz mówić. – Przytaknęła, łapiąc niuchacza wpół i biorąc go na ręce, choć wiedziała, że wielkiej krzywdy nieznajomemu by nie zrobił. Nie chciała jednak by stworzenie zbyt długo musiało się denerwować tymi odwiedzinami, a żeby Rufus się uspokoił, to sama musiała przystopować swoje emocje. Nie potrzebowała kłopotów, wiodła względnie spokojne życie, przynajmniej jak na obecne czasy i jej położenie. Wpuszczając Michaela do swego domu mogła zburzyć swój azyl. Właśnie wpuściła do domu wilkołaka o nazwisku, które skądś kojarzyła, ale nie mogła dojść gdzie je już słyszała, lub widziała, a to już wpływało na nią negatywnie. W dodatku nie znała do tej pory żadnego czarodzieja z likantropią, prócz Sorena i to właśnie sprawiało, że pozostawała szczególnie czujna i sceptyczna. Nieznacznie uspokajał ją jedynie fakt, że niedawno była pełnia, która skutecznie wypruła ją na jakiś czas z emocji i potencjalnego gniewu, który mógłby wywołać nieszczęście, gdyby tylko się skumulował.
- Zwiedzasz… Jest tam coś… Interesującego? – Jej pytanie miało na celu wybadanie, czy natknął się na innego wilkołaka, może zupełnym przypadkiem widział się z jej bliźniakiem, choć patrząc na mężczyznę, a raczej na samo jego zachowanie, mogła sobie na swoje wewnętrzne pytanie odpowiedzieć przecząco, co ją uspokajało. Dała mu możliwość mówienia, udając przez dłuższy czas całkowity brak zainteresowania, ukrywała drżenie dłoni spowodowane nerwowością, która po niej spływała. Zmrużyła oczy na wzmiankę o brygadzistach, o wyrażaniu się o nich tak, jakby byli czystym złem, jakby mieli na nią czyhać i polować, zapędzać w kozi róg przy każdym spotkaniu. Evelyn nie miała jednak tak złych doświadczeń spowodowanych swoim problemem, swoją klątwą i jeśli słowa Michaela były prawdziwe, to zaczynała się cieszyć, że jest tu niezauważalna, że może przebywać z dala od opisywanych ekscesów.
- Sama dla siebie jestem największym zagrożeniem. – Miała nadzieję, że twarde wypowiedzenie tego zdania usatysfakcjonuje przybysza. Tu, na farmie, ciężko było o jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Potrafiła się idealnie maskować i ukrywać przed wścibskimi ludźmi, którzy mieli zastrzeżenia, gdy zauważali, że zdarza jej się znikać, lecz jej tereny były tak rozległe, że zawsze potrafiła znaleźć sobie wymówkę i skutecznie ukrócić plotki, tym samym nie narażając się na konieczność wizyt ludzi, których nie chciałaby tu widzieć. Choćby okrutników, którzy uważali, że czarodziej z likantropią nie ma prawa żyć.
- Jest jeszcze jakiś cel tej wizyty, czy właśnie skończyliśmy? - Chciała się zdobyć na uśmiech, żeby chociaż udawać przyjaźnie nastawioną, jednak zamiast tego na jej ustach wykwitł grymas zupełnie odbiegający od jej oczekiwań. Jeżeli przybysz pojawił się tu tylko po to, by zaoferować pomoc, to będzie musiała przez jakiś czas obserwować otoczenie i doszukiwać się potencjalnych niebezpieczeństw. Może to jakiś świr? Każde wytłumaczenie brzmiało w jej głowie absurdalnie, jednak samo jej życie było absurdalne, dlatego przyszło jej z łatwością chwytać się każdej wewnętrznej wymówki.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]18.01.21 7:47
Nie spuszczał z gospodyni uważnego wzroku, z niepokojem uświadamiając sobie, że jest poirytowana. Coraz bardziej poirytowana. Z bolesnego doświadczenia wiedział, jak zdradliwy bywa wilkołaczy gniew i w żadnym przypadku nie chciał go ryzykować. Wilcze kły nie mogły już go przekląć, ale wciąż mogły zranić. Od tygodnia odczuwał też nieustanne wyrzuty sumienia gdy tylko wspominał chwilę, w której sam stracił kontrolę. Podejrzewał, że przemiany skutkowały blizną na psychice dla wszystkich likantropów, którzy nie zatracili zupełnie w zwierzęcej części swej natury. Z Evelyn Despenser chciał zaś nawiązać poprawne relacje, szczególnie jeśli chciał od niej uzyskać jakiekolwiek informacje. Lub przejść do negocjacji. Nie wiedział, czego mógł się tutaj spodziewać, nie znał wcale tej kobiety - ale poszukiwał przecież sojuszników, dopingowany zarówno celami Zakonu Feniksa, jak i własnymi rozterkami. Ostatni tydzień uświadomił mu, że nie radził sobie jeszcze ze swoją naturą, że był w tym nowy, że depresja i arogancja uniemożliwiały mu szukanie rad i pomocy, gdy jeszcze mógł bywać w Ministerstwie. A teraz, choć odzyskał trochę woli życia, miał utrudniony dostęp do ekspertów, medyków, innych wilkołaków, kogokolwiek. Zapamiętał zaledwie kilka nazwisk i adresów z rejestru, w tym Evelyn - na którą zwrócił uwagę chyba tylko dlatego, że była jedną z nielicznych wpisanych tam kobiet. I miała ładne imię.
-Spokojnie... - zaczął łagodniejszym tonem, pojednawczo unosząc lekko dłonie na wysokość łokci. Zdawał sobie sprawę, że jest od niej o głowę wyższy i sporo większy (przynajmniej w tej postaci), że jest tu intruzem, a podróżne ubranie i niedogolony zarost nie sprawiały, że wyglądał jak niegdysiejszy porządny urzędnik Ministerstwa. Spróbował uśmiechnąć się blado, choć kręcący się pod nogami niuchacz (instynktownie chciałby sięgnąć do sakiewki, ale obiecał sobie trzymać dłonie na widoku) i ostre spojrzenie Evelyn jakoś wybijały go z równowagi.
Najwyraźniej chciała usłyszeć wszystko jak najprędzej, a zatem - dobrze. Postanowił przejść do rzeczy, bez ogródek, choć zarazem sporo ryzykował. Był jednak doświadczonym aurorem, nie spodziewał się niebezpieczeństwa od samotnej kobiety - a jeśli spotka się z negatywną reakcją, to po prostu nigdy więcej nie wróci w te strony. Chciał w końcu wybadać, czy szkockie lasy będą bezpieczne dla niego samego i stojących po stronie Zakonu Feniksa likantropów. Nie byłby na tyle głupi, by wybierać tereny zbyt blisko farmy Despenser - musieli trzymać się z dala od miejsc wpisanych w rejestr brygadzistów. Jeśli jednak sama mieszkanka tych okolic nie życzy sobie towarzystwa nigdzie, gdzie mogłaby się na nich natknąć, nie zamierzał na start robić sobie wrogów.
-Jestem byłym aurorem. - zaczął prosto z mostu, bacznie spoglądając na mimikę panny (pani?) Despenser. Wszyscy, nawet w Szkocji, słyszeli chyba, że Biuro Aurorów otwarcie sprzeciwiło się Ministrowi Magii pierwszego kwietnia, usiłując powstrzymać rzeź mugoli w Londynie. Że od tej pory byli pracownicy tej placówki byli poszukiwani. -Do kwietnia spędzałem pełnie w piwnicy pod swoim domem w lesie, jak rejestr przykazał. - w jego słowa wkradła się nuta przekąsu, ale zaraz spoważniał. -Działało i nie wyobrażałem sobie innego rozwiązania. Ale nie zamierzam dać się aresztować za poglądy polityczne, niezależnie od mojej klątwy krwi. Jest nas więcej, byłych pracowników Ministerstwa, mugolaków, lękających się nowej władzy. Nawiązałem z nimi kontakt i rozglądam się za... bezpiecznymi i odludnymi miejscami. - wyjaśnił, spoglądając na nią wymownie. Tak wyglądało jego zwiedzanie Szkocji. -Zdaję sobie sprawę, że najbezpieczniej trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Nie wiem, jak ty sobie radzisz - jeśli doskonale, to nigdy mnie tu nie było. Ale zapamiętałem twoje nazwisko i chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku. - zakończył, wreszcie przedstawiając prawdziwy powód swojej wizyty. Prawdziwy, lecz przedziwnie prosty - czy w tych czasach nieznajoma uwierzy w ogóle w jego ludzki, niemalże bezinteresowny odruch pomocy? Oczywiście, chciał wybadać czy tutejsze lasy są bezpieczne, informacje były na wagę złota. Ale tak naprawdę sprowadziła go właśnie troska - jego brygadzista omal nie pojmał we własnym domu, rodzice jego znajomego spłonęli w nieprzypadkowym pożarze... Może i stykał się z problemami mugolaków zamiast z codziennością zwykłych czarodziejów, ale i tak ogarnęło go apokaliptyczne poczucie, że czasy są ciężkie dla wszystkich wyrzutków.
-Nakładam teraz zawodowo pułapki. To też mogę zrobić, za darmo, jeśli będziesz mieć teraz dość takich intruzów jak ja. - dodał jeszcze, siląc się na odrobinę żartobliwy ton, desperacko chcąc przełamać lody. Kilka zaklęć na ganku uchroniłoby ją przed niemiłym zaskoczeniem, wyciszyło próg przed wścibskimi uszami sąsiadów. Proste pułapki mógł nakładać każdy, te zaawansowane leżały raczej w kompetencjach byłego aurora.
Gdy wspomniała o tym, kto dla kogo jest największym zagrożeniem, wzdrygnął się mimowolnie, a w jego spojrzeniu pojawił się jakiś cień.
-Rozumiem. - mruknął, spuszczając wzrok. O ile przed chwilą starał się sprawiać wrażenie miłego petenta, to teraz zgarbił się lekko, niczym człowiek przygnieciony ciężarem własnej klątwy. Taki zresztą był na co dzień, maskę lidera przybierając tylko dla ludzi, za których czuł się trochę odpowiedzialny.
-Tyle. - potwierdził, czując, że Evelyn chyba chce skończyć i go wyprosić. Podniósł na nią spojrzenie, w gruncie rzeczy ciekaw, czy aurorskie rewelacje wywołały jakąś reakcję - zdziwienie, niepokój, gniew? Pewnie mądrzy ludzie powinni się trzymać od buntowników z daleka - nie znał jednak jej sytuacji, jej statusu krwi, jej lęków. Te mógł próbować wyczytać tylko z jej miny.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Wejście do domu [odnośnik]30.01.21 1:12
- Nie musisz się obawiać, nie gryzę. Naprawdę umiem jeszcze skopać tyłek będąc człowiekiem – przewróciła oczami, jakby drażniła ją wewnętrzna potrzeba odparcia wyimaginowanego ataku werbalnego. Z drugiej strony skąd przybysz miał wiedzieć, że jest zupełnie poczytalna, nie miewa napadów prawdziwego gniewu i nie zmienia się przez emocje od tak? Jej reakcja była taka, a nie inna, ponieważ od kilku lat niezmiennie musiała udowadniać, że nie jest swoim bratem, że jest „tą dobrą”, jakkolwiek by to nie brzmiało. Miała dość konfliktów, oceniania, prób mieszania jej w tę całą bezsensowną wojnę trawiącą świat. Od nadmiaru zła kręciło jej się w głowie, więc próbowała wyrzucić z głowy otaczające ją realia, a na farmie, z dala od miasta było to względnie proste. Owszem, jej klątwa napędzała jej emocje, potęgowała każdą głupotę do wyolbrzymień, jednak to nie gniew towarzyszy jej najczęściej, a przytłaczający smutek, skrywany za maską obojętności oraz ironii i może właśnie on ratował ją od zguby, zastępując jej niejako ataki gniewu.
Były auror? W jej domu? Przygryzła wargę do krwi, zapobiegając w ten sposób potokowi słów, który cisnął się jej na usta. Nie chodziło o coś złego, nie potępiała tych czarodziejów, jednak jego obecność w jej domu teraz spotęgowała jej obawę. Chciała być na uboczu, poza wścibskimi, zbyt zaciekawionymi spojrzeniami, prawda? Więc, na Merlina, dlaczego auror miałby przychodzić do byle hodowczyni? Z tyłu głowy już szukała odpowiedniej wymówki, którą mogłaby rzucić na pożarcie sąsiadom. Potrzebowała czegoś naprawdę dobrego, czegoś co może być w jej przypadku wiarygodne. Czy aurorzy lubią aetonany? Jedna z głupich, tak zwanych szybkich myśli przebiegła jej przez umysł. Raczej są to zbyt duże stworzenia dla potencjalnie poszukiwanych w przyszłości ludzi, czyż nie? Skąd miała wiedzieć, czy ktoś kiedyś nie zapuka w jej drzwi i o niego nie zapyta? Nie mogła uzyskać pewności i to było w tym wszystkim najgorsze.
- Okoliczne lasy mogą być nocami potencjalnie niebezpieczne dla wędrowców. Niezależnie od księżyca. – Ostatnie słowa wypowiedziała niemal przez zaciśnięte zęby, jakby broniła się przed wyjawieniem zbyt dużej ilości informacji na ten temat. Nie chciała jednak, by wszystko wyszło na jaw, ale nie mogła sobie pozwolić na jakąkolwiek śmierć w tej okolicy. Była to swego rodzaju transakcja wiązana z korzyścią dla obu stron, jednak zasady fair play tu nie obowiązywały i to Evelyn była poszkodowaną w tej grze. Mogła wieść względnie spokojne życie, pod warunkiem, że nie zdradzi brata i będzie odwracać uwagę wędrowców od jego części lasu. Do tej pory udawało jej się to aż zbyt perfekcyjnie. – Dziękuję za troskę, to się ceni w tych czasach – odparła z wyczuwalną sztywnością w głosie, jakby czuła się w obowiązku, by nie sprawiać problemów, lata ukrywania się działały ewidentnie na jej niekorzyść w kwestii porozumiewania się z innymi czarodziejami, którzy nie mają problemu z jej klątwą, a takich oczywiście również było niewielu. – Trzymam się z daleka od kłopotów Michaelu, mam… Swego rodzaju zobowiązania, które wystarczająco utrudniają mi życie. Myślę, że taki już mój los. – Uśmiechnęła się blado, kryjąc po części swój smutek, wypłaszczając sztucznie emocje na własnej twarzy, by wyjść ostatecznie na trochę bardziej empatyczną. Jej sytuacja była na tyle dobra, że mogła po części zdradzać niektóre kwestie z nią związane, a i tak nie naprowadzała swoich słuchaczy na prawdziwe sedno sprawy. Dzięki temu mogła choć trochę być prawdziwa w kontaktach z innymi.
- Intruzów? Raczej niezapowiedzianych gości, o ile tak można kwalifikować te wizyty – skrzywiła się, ponieważ Tonks nie był jedynym gościem, który ją odwiedził, miewała już inne, czasami mniej przyjemne wizyty. – Teoretycznie można powiedzieć, że jestem sama na tym świecie, jaka inna rozrywka mi pozostaje? Takie odwiedziny, to jedyna okazja, by sobie przypomnieć, że jestem człowiekiem, a nie jedynie trybikiem nastawionym na swój zawód. – Przyznała, kręcąc trochę. Owszem, była sierotą, teoretycznie była również sama na tym świecie, nie licząc Sorena, który był jej brzemieniem, przekleństwem nawiedzającym ją nawet w snach. Jednak potrzebowała ludzi, by się nie zatracić w całym tym wariactwie i obłudzie, wykreowanym świecie na potrzeby zbyt wielkiego bagażu tajemnic. Skomplikowane sytuacje były chyba domeną Despenderów, jakby cała rodzina od pokoleń musiała się mierzyć z jakąś niewygodną prawdą, w końcu jej rodzice mierzyli się z postępującą, dotychczas nieznaną chorobą ojca, która nie mogła wyjść na jaw i udało im się – zabrali tę tajemnicę do grobu, nikt nie wiedział, że jej ojciec był niepoczytalny i nie pamiętał własnej córki przez ostatnie lata swojego życia.
- Uznajmy, teoretycznie oczywiście, że zainteresowała mnie rozmowa z Panem. – Machnęła ręką, schowaną dotychczas pod kocem, przywołując na stolik dwie filiżanki i dzbanek herbaty, stojące dotychczas na komodzie, zupełnie jakby spodziewała się gości. – Nie przystoi mi jednak powiedzieć tego oficjalnie, aczkolwiek mogę poczęstować wędrowca herbatą, a gospodarzowi raczej nie wypada odmawiać, więc zapraszam. – Odchyliła się na fotelu, prawie się rozluźniając. Widocznie uznała, że w tej chwili mężczyzna nie stanowi dla niej zagrożenia, mimo swojej postury i wzrostu, dwóch atrybutów, którymi znacznie górował nad Evelyn, ale czy w innej postaci miałoby to swoje odzwierciedlenie?
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]09.02.21 5:34
Drgnął lekko, nie będąc gotowym na takie ironiczne uwagi, nie w jej wydaniu, nie między nimi. Może ona nie gryzła - zazdrościł jej swobody, z jaką wypowiedziała te słowa. On już by nie mógł. Wspomnienie mimowolnej przemiany z kona sierpnia zaciskało się ciasno na jego gardle i sumieniu. Zmusił się jednak do bladego uśmiechu i krótkiego skinięcia głową. On też umiał skopać tyłek, był w końcu aurorem - ale nie miał zamiaru wdawać się w pojedynek na riposty, ani żaden inny.
Zauważył reakcję na swoje personalia, nerwową minę. Sam nie chciałby zadawać się z byłymi aurorami, gdyby żył gdzieś w spokoju, nienękany wojną. Wtrącił szybko:
-Nie jestem aż tak znany, by ktoś mnie tu rozpoznał. - poza brygadzistami, o ile w ogóle znają moją twarz. Jeden znał na pewno, ale Michael nie wiedział, czy do swojego cholernego rejestru zbierali nawet fotografie. Był zbyt otumaniony, gdy wypełniał dokumenty w 1955 roku, a rana na barku nadal krwawiła. -Podróżuję incognito. - dodał w trosce o bezpieczeństwo ich obojga. Evelyn wyraźnie nie była zachwycona jego wizytą, on zaś dbał o to, by poruszać się po Wielkiej Brytanii anonimowo. Korzystał z tego, że w przeciwieństwie do swojej siostry, nie skończył jeszcze na listach gończych.
Pokiwał powoli głową, gdy ostrożnie zdradziła mu informację, po którą tu przyszedł. Rekonesans. Tylko tego chciał. Znaleźć bezpieczne okolice, z dala od brygadzistów i zwykłych ludzi, w którym nie będzie wadził ani sobie ani innym wilkołakom ani cywilom. Niegdyś przemieniał się we własnej piwnicy i zastanawiał się, czy Evelyn również ma swoje stałe miejsce. Zazdrościł jej tego, tułaczka coraz bardziej go męczyła.
-Dziękuję. Nikt nie będzie już pani niepokoił. - obiecał, mając na myśli siebie i wilkołaki, dla których szukał schronień. -Rozumiem, sam nie szukałbym kłopotów. - dodał cieplejszym tonem. Gdybym mógł. Odwzajemnił blady uśmiech, równie smutno. Jestem sama na tym świecie. Czuł się tak tuż po ugryzieniu, zanim przemógł się do odnowienia kontaktów z rodziną. Po aresztowaniu swojej siostry Justine czuł się zresztą równie bezradnie. Odpowiedzialność za Kerstin, najmłodszą siostrę, wcale nie wydawała się pocieszeniem, a ciężarem. Całe dorosłe życie spędził jako auror, trybik nastawiony na swój zawód. A po utracie pracy harował nadal, tym razem charytatywnie, dla zdelegalizowanego Biura Aurorów, z coraz większym trudem utrzymując dom i nie znajdując w tym powołaniu pocieszenia. Nieufność była przykrą codziennością, a Evelyn wcale nie przyjęła go wyjątkowo chłodno. Przyzwyczajał się do podobnej podejrzliwości.
O dziwo, otrzymał nawet zaproszenie na herbatę. Dopiero teraz przestał stać wyprostowany jak struna, jak żołnierz na musztrze. Rozluźnił lekko mięśnie i usiadł wygodnie.
-Oczywiście teoretycznie, zaproszony na herbatę człowiek z przyjemnością by ją wypił, a następnie nałożył wszystkie pułapki, jakich sobie gospodyni zażyczy. - skinął głową. Może i nie znalazł tutaj pomocy, ale znalazł szczerość. Może ich drogi już nigdy się nie przetną, ale... łączyło ich to samo nieszczęście. Czuł się w obowiązku pomóc. Zwłaszcza, jeśli była sama na świecie.
-Ile to już lat? - wypalił jakże taktownie, ale doskonale wiedziała, o co pytał. Nie wiedział o niej akurat tego, tylko nazwisko i adres, a zresztą... trochę desperacko chciał znaleźć wspólny temat. -Grudzień 1955, na służbie. Nie w pełnię, tamten przemienił się pod wpływem emocji. - wyrecytował bezbarwnym tonem, choć głos lekko mu drgnął na wspomnienie przemian poza pełnią. Kiedyś sądził, że są przykrym wyjątkiem, objawem zupełnego zezwierzęcenia wilkołaka, ale sam niedawno przeżył swoją pierwszą.
Nie miał z kim o tym porozmawiać.
Nie znał wielu wilkołaków.
Nie wiedział, jak o tym rozmawiać.
Przełknął ślinę. Może po prostu urwą temat. A może nie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Wejście do domu [odnośnik]22.02.21 11:29
Była czujna i musiała taka pozostać, wiadomości otrzymywane ze świata zewnętrznego zupełnie odbiegały od tego, co podpowiadała jej intuicja. Ona już napatrzyła się na krew, śmierć, cierpienie i każde, choćby najmniejsze zagrożenie wywoływało w jej głowie blokadę, włączając przy okazji bezprecedensową ironię i arogancję. Broniła tego, co jej pozostało, choćby miała ranić i ubliżać. Nie chciała tego, nie była taka, ale zakopanie się w samotności na farmie tylko wzmogło oddziaływanie negatywnych emocji. Wiedziała, że w końcu mogła się doigrać swoimi kąśliwymi uwagami, ale miała od kilku lat jakąś chęć autodestrukcji, wiele do stracenia nie było. Nie znała też listów gończych, poszukiwanych twarzy, prawdopodobnie widziała wiele razy te dokumenty, gdy odwiedzała miasto, ale nie przywiązywała do nich uwagi – zły, czy dobry, poszukiwany, czy nie, każdy mógł być zły i nie warto było się nad tym dłużej zastanawiać. Przecież gdyby się tak miała wszystkim martwić, to już dawno by osiwiała. Niemniej jednak, ucieszyła ją informacja, że Michael podróżuje sam, dla niej to była kluczowa informacja, która podpowiadała, że nikt więcej nie będzie próbował jej najść. Może jednak nie miał tak złych intencji jak z początku śmiała zakładać?
- Tym może Pan spokojnie zająć się po herbacie, nie spieszy mi się aż tak, jak to pierwotnie zakładałam, mamy trochę czasu – stalowoniebieskimi oczami wciąż podążała za gościem, jakby musiała nawiązywać kontakt wzrokowy, by mieć pewność, że to dzieje się naprawdę i nie jest niczym złym. Złagodniała, co było widać i po jej mimice i po ogólnej posturze, zresztą, trzymała w dłoni filiżankę ze spodkiem z pamiątkowej zastawy, na litość, nic by jej teraz nie zmusiło gwałtownego ruchu w obawie o upuszczenie tego zestawu, jej matka by się w grobie przewróciła, gdyby porcelana po babci uległa choćby najmniejszemu zadrapaniu. Despenser zdecydowanie bardzo przerażała wizja matki-ducha, który zatruwałby jej życie przez kilka następnych dekad. Upiła łyk herbaty i zmarszczyła jedną brew, gdy tylko jej gość zaczął opowiadać. Do tej pory miała wrażenie, że mierzył się z wilkołactwem dłużej, niż ona sama, a jednak właśnie się dowiedziała, że o wiele krócej, bowiem aż o sześć lat. Zapadła się bardziej w fotelu, czując się dłużna i przygotowując się nijako na opowiedzenie własnej historii, skracając ją maksymalnie i pozostawiając tylko to, co uważała za ważne. - Noc wigilijna ’49, mój, zaginiony jak się wtedy zdawało, brat nie należał do tych, co lubią pozostawać w ludzkiej formie, jego to zniszczyło do tego stopnia, że… - urwała, zastanawiając się, jakie słowo byłoby tu najlepsze – postanowił obdarować również mnie, choć raczej pierwotnie chciał odesłać moją duszę do eteru, tak samo jak duszę mojego przyjaciela, który wtedy ze mną był. – Uśmiechnęła się kwaśno, jakby musząc wymusić z siebie jakąkolwiek reakcje, by nie zacząć o tym myśleć jak o czymś zupełnie normalnym. Własny bliźniak chciał ją zamordować, to nie mogło być przez nią kiedykolwiek przyjęte bez obrzydzenia, nawet po tylu latach. Przynajmniej o Sorenie mogła mówić normalnie, w końcu wciąż gdzieś tam był, wiedziała to, ale mogła go uznać równie dobrze za zmarłego, co za różnica? – Wychodzi na to, że żyje mi się z tym odrobinę dłużej, rzuciłabym jakąś ciekawą radą, ale co mogę powiedzieć? Z ubiegiem lat wcale nie jest łatwiej, wręcz przeciwnie, teraz wszystko wydaje się jakieś trudniejsze i zarazem monotonne. Pozostaje liczyć na to, że w przyszłości będziemy postrzegani inaczej, lepiej. – Mówiła takie rzeczy często, ale czy w to wierzyła? Owszem, jednak nie spodziewała się rychłych zmian na przestrzeni kilkunastu następnych lat. Skoro już potraktowała Michaela jak intruza, to teraz mogła mu chociaż oddać jakąś część własnej historii, sama traktując jego słowa jako podporę, że nie mierzyła się z tym sama, że byli inni, choć do tej pory nie miała okazji rozmowy z żadnym innym przedstawicielem swojego, jakby to określiła – gatunku.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]19.03.21 20:18
Skinął lekko głową, mile zaskoczony tym, że jednak może wypić herbatę. Śmiało odwzajemniając kontakt wzrokowy - nie miał w końcu nic do ukrycia - widział w oczach gospodyni odbicie własnego spojrzenia. Od dwóch lat też nieustannie zachowywał czujność, dopatrując się wszędzie podstępu, strachu, odrazy. Kiedyś łudził się, że zdoła się do tego przyzwyczaić, ale było tylko gorzej, gorzej, gorzej. Rok temu był przecież tylko wilkołakiem, a teraz, oprócz ludzkich uprzedzeń, ścigała go jeszcze wojna.
Jakaś jego część chciała zdradzić Evelyn choć część tych emocji. Rozumiem, jeśli spodziewasz się po mnie najgorszego. Ja po innych też.
Coś innego - może wstyd, a może rozsądek, była przecież nieznajomą - ściskało go jednak za gardło, zmuszając do skrócenia własnej historii. Nie dodał, że do tragedii na służbie doszło z powodu jego własnego błędu. Nie przeszło mu przez gardło, że wilkołak był jego dawnym przyjacielem, że to przez to stracił czujność. Że rozszarpał na strzępy kobietę, z którą łączyło go coś więcej niż powinno. Że do dzisiaj żałował, że to on wtedy przeżył.
Po prostu upił łyk herbaty.
A potem wszystko przestało być proste. Ostrożnie odstawił filiżankę, słuchając słów Evelyn z narastającym zdumieniem. Była wilkołakiem dłużej niż on, ale to akurat go nie zaskoczyło. Wziął za to głębszy wdech, gdy opowiedziała o swoim bracie.
-Też znałem... tego, który mnie zaatakował. - wyznał cicho. Trudno było mu zebrać słowa, zrozumienie i smutne niedowierzanie mogła wyczytać tylko z jego tonu. Zastanawiał się, czy to boli bardziej niż idiotyczna wycieczka do lasu w pełnię - widzieć, jak ktoś kogo pamiętało się jako dobrego (?) człowieka, nagle traci kontrolę nad sobą. Albo dziczeje.
Czy nam też to grozi...?
-Rozumiem. - dodał jeszcze ciszej w odpowiedzi na jej historię, zaskakująco znajomą, choć jeszcze smutniejszą. Obydwoje dusili dzisiaj słowa, a Michael nie znajdował tych właściwych - ale głuchym tonem próbował przekazać, że rozumie nie tylko treść.
Rozumiał, jak to jest - zobaczyć potwora w kimś, kogo niegdyś się znało. On jako przyjaciela, ona jako... brata.
"Postanowił obdarować również mnie" - dziwne sformułowanie nie dawało Tonksowi spokoju. Postanowił? Żądza krwi zdawała się zwierzęca, świadoma chęć  przekazania komuś własnego przekleństwa - upiornie ludzka. Dotychczas zakładał, trochę naiwnie (nie roztrząsał tego), że ugryzienia - w tym to, co stało się jemu - to efekt szczęścia w nieszczęściu. Tego, że wilkołak nie zdążył dokończyć dzieła, zabić na zawsze.
-Zrobił to celowo? - w końcu ciekawość wygrała z taktem, pytanie wyrwało się mu samo. -Ja... słyszałem o tym, że niektórzy pamiętają swoje pełnie, ale sam bardzo rzadko... - dodał przepraszająco. Nagle zaczęli rozmawiać szczerze, ale nie chciał naruszyć własnej granicy.
-Domyślam się. - skinął głową na słowa, że z czasem wcale nie jest łatwiej, a przez jego twarz przemknął dziwny cień. Tuż po ugryzieniu chciał się zabić, ale mógł się chociaż łudzić, że jakoś zdoła utrzymać swoją zwierzęcą naturę pod kontrolą, że nie stanie się potworem. A w sierpniu przemienił się po raz pierwszy pod wpływem gniewu, a nie księżyca - i już niczego nie był pewien.
-Przez moment wydawało mi się, że może już będzie lepiej. - przywołał na twarz blady uśmiech. -Gdy wróciłem do pracy po... wypadku. Wszyscy wiedzieli i proszę się nie łudzić, traktowali mnie inaczej. Ale to dawało nadzieję, pozory normalności... i jeszcze wynalezienie eliksiru tojadowego... - chyba próbował ją pocieszyć, pocieszyć ich oboje... ale miał wrażenie, że wspomina czasy, które już dawno minęły. W kwietniu stracił wszelkie pozory normalności, choć likantropia nagle stała się jednym z wielu problemów, a nie tym jedynym.
-Cóż, teraz przynajmniej nienawidzą mnie za mugolską krew, nie za likantropię. - uśmiechnął się gorzko, a potem podniósł na Evelyn znaczące spojrzenie. -To dobrze, że pani jest ostrożna. - on nie mógł uciec od wojny, ale ona - jak najbardziej i doskonale to rozumiał. Nie miał pojęcia, co przyniesie los, jak polityczna zawierucha odmieni losy Wielkiej Brytanii. Ale może faktycznie wilkołaki będą postrzegane lepiej. Albo wszyscy o nich na jakiś czas zapomną, skupiając się na nienawidzeniu kogo innego.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Wejście do domu [odnośnik]21.03.21 19:47
Nie chciała go oceniać, nie miała do tego żadnego prawa, ani tym bardziej podstaw, był po prostu nieznajomym mężczyznom, który napatoczył się na jej próg i nie znalazł tu tego, czego szukał, ponieważ Szkotka jasno dała znać o swojej niechęci do kontaktów i udzielania jakichkolwiek przydatnych informacji. Jedyne, co mogła mu zaoferować, to właśnie wymiana doświadczeń, niezobowiązująca rozmowa i napar z mięty, nic więcej. - Wie pan, uważam, że nawet lepiej jest znać tego, kto jest winny krzywdy… Jakbym go nie znała, to później bym musiała go znaleźć, dowiedzieć się kim był, inaczej nie dałoby mi to spokoju, a tak jestem poniekąd uspokojona, że to tylko rodzinny psychopata – parsknęła gorzkim śmiechem i wywróciła oczami, jakby właśnie sama opowiedziała kiepski, czarny żart. Realia były jednak takie, że nauczyła się już z tym funkcjonować i to nie bolało tak bardzo, jak na początku. Choć czuła się martwa, mogła oddychać, a nie każdy miał tyle szczęścia i nie odnosiło się to jedynie do spotkania wilkołaka podczas pełni, przecież niebezpieczeństwa czaiły się wszędzie, jej trafiła się likantropia, jej ojcu choroba odbierająca zmysły, matce zaślepienie czystością krwi, inni umierali przez wojny, choroby, pojedynki, nieporozumienia. Wszystko było winą przypadku, jednej chwili, która mogła przeciążyć szalę losu na niekorzyść, dlatego należało czerpać z życia, dopóki serce biło, cokolwiek to znaczyło. – Bolało? – Nie powinno jej to interesować, a jednak czuła, że musi o to zapytać. Nie naruszała dzięki temu prywatności Michaela, tym samym nie musiała przyjmować na siebie ciężaru jakim byłyby konkrety jego tajemnicy, to wolała już pozostawić jemu. Jej sumienie znosiło już wystarczająco dużo złych informacji i nie chciała sobie w żadnym razie innych dodawać, nie teraz. Wystarczająco dużo wyniosła ze swojej historii, by nie dopytywać o inne.
- Szczerze? Nie wiem. Uderzył mną o drzewo, ugryzł, rozszarpał pół boku i… Zostawił. Nie wiem, co się działo dalej, moja uwaga skupiła się na umierającym przyjacielu. Może chciał mnie zabić, ale źle ocenił sytuację? – Wzdrygnęła się, jej myśli bowiem skierowały się w kierunku parszywej, ogromnej blizny, którą dzierżyła pod żebrami, blizny poprzecinanej zębami i pazurami, parszywym wgłębieniu, które zostało po usunięciu martwej tkanki, paskudztwo. - Swoją drogą wspomniane drzewo już dzisiaj nie istnieje, ścięłam je w złości po pierwszej pełni, gdy się dowiedziałam co będzie mnie prześladować do końca życia, jakby się przejść na zachód, to można jeszcze pooglądać pozostałości. – Słowa wypowiedziane jedynie po to, by odwrócić uwagę, swoją uwagę od wspomnień, bo choć cieszyła się, że w ogóle to wszystko pamięta, to jednak przypominanie sobie szczegółów nie było dla niej przyjemne, musiała się kontrolować, ponieważ za każdym razem zamiast smutku odczuwała wtedy złość, gniew rozgrzewał jej skórę i przypominał o tym, że musi się natychmiast uspokoić, na szczęście lata praktyki sprawiły, że mniej więcej potrafiła ocenić kiedy staje się czymś niebezpiecznym, kiedy posunie się za daleko, dziś jej to nie groziło, musiała jedynie stosować technikę małych kroczków. Niestety tej techniki zabrakło jej w momencie wycinania wspomnianego drzewa, może wszystko na początku szło pomyślnie, dopóki nie pozostawiła po swoich działaniach zgliszczy i całkiem sporej wyrwy, zdecydowanie mogła pozostawić różdżkę w domu, że też jej to wtedy do głowy nie przyszło.
Wysłuchiwała w ciszy słów mężczyzny, ale widać było jedną zmianę w jej mimice – uniosła brew, jakby zastanawiała się nad tym, co jej powiedział i jednocześnie w to niedowierzała. Już nawet nie marzyła o zażywaniu eliksiru, nawet nie wiedziała, czy chciałaby działać świadomie, zapamiętać każdą chwilę z tych okropnych godzin w łańcuchach. Prawdopodobnie złamałoby ją to jeszcze bardziej niż uczucie nienawiści do samej siebie w poranek po pełni. - Najgorsze są oceniające spojrzenia, jakby wszyscy myśleli, że już, teraz, zaraz się zmienimy i ich, nie wiem, pozjadamy – z jej ust wydobyło się coś, co przypominało śmiech, choć był to dźwięk gardłowy, to jednak dało się wyczuć w nim jakąś lekkość, jakby nie śmiała się od dawna i musiała sobie na nowo przypomnieć jak to działa. Naprawdę bawiła ją ta perspektywa, sama w sobie nie widziała nic nienormalnego, żadnej zmiany jeżeli chodzi o kontakty międzyludzkie, tego likantropia nie zmieniła, to inni ludzie byli winni, to oni wszystko wyolbrzymiali i przekręcali. To przez nich bała się samej siebie tak długo, że weszło jej to w krew.
Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że ma do czynienia z kimś o krwi mugolskiej, ale nie było to dla niej również żadne zaskoczenie, w jej głowie nie istniał podział, miała neutralne podejście, jedynie odrobinę spaczone przez wzgląd na to, co latami wmawiała jej matka. – Nie zauważyłam żadnej tabliczki z informacją o statusie pańskiej krwi, jakby mi pan tego nie powiedział, to bym się nawet nie domyślała. Jak widać, da się ukryć i to – wzruszyła ramionami ze spokojem, była prawdopodobnie ostatnią osobą, którą ta informacja mogła jakkolwiek poruszyć, ale rozumiała, że w świecie Tonksa istniało wiele osób, które tę informację miały i nie było to w tych czasach bezpieczne. Dziwił ją za to fakt, że tak po prostu jej się przyznał, przecież nawet jej nie znał, a czasy dla takich jak on wcale nie były przyjazne. Skoro o tym mówił, to zapewne nie czuł się w tym momencie zagrożony w żadnym stopniu lub nie miało to już dla niego żadnego znaczenia. Ona w jego sytuacji by się z tym kryła, na szczęście jej sytuacja była odrobinę lepsza, mimo wszystko.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]12.04.21 22:10
Może i jedynym, co mogli sobie zaoferować była wymiana doświadczeń, ale był to dar bezcenny. Likantropia była dla wielu upokarzającym tabu, nie mówiło się o niej, nawet między sobą. Przełamanie lodów zajęło im zresztą dobrą chwilę, ale teraz Michael czuł, że ciężar wstydu i niepewności znika powoli z jego ramion. Zresztą, za kilka miesięcy nawet herbata z miętą wyda mu się bezcenna - sam nie miał w domu żadnych zapasów mięty i nie wiedział, że jesienią już ich nie zdobędzie.
-Michael. - wtrącił nagle, gdy po raz kolejny w rozmowie użyła zwrotu grzecznościowego. Sam zresztą tytułował ją panią, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dziwnie to brzmi w kontekście omawiania najintymniejszej traumy. -Dla pani Michael, jeśli... to pani nie przeszkadza. - uzupełnił, pozostawiając decyzję Evelyn. Może wolała zachować iluzoryczny, uprzejmy dystans, może tak było łatwiej. Nie miał zamiaru naciskać, szczególnie, że to on był w jej domu niezapowiedzianym gościem.
-Nieznajomego łatwiej obwiniać, znienawidzić. Nie wiem, jak pani brat... ale ja noszę w sobie wspomnienie dawnego przyjaciela, z którym straciłem kontakt... i wspomnienie potwora, który mógł, choć nie musiał zaatakować z premedytacją. - zmarszczył lekko brwi, przyznając się do tych wspomnień z wyraźnym trudem. Tamta noc nadal była chaotycznym kłębkiem obrazów i myśli i krwi i bólu. Trudno było go złożyć w całość, a Michael nienawidził zagadek, których nie potrafił rozwiązać. -Ale rozumiem pani punkt widzenia. Tamten wilkołak już nie żyje, więc nawet nie wiem, czy chciałbym go odnaleźć. - nie miałem takiego wyboru. Zerknął w bok, uderzony łatwością, z jaką ubrał "zabiłem go w samoobronie" w neutralne "już nie żyje." Czy i o nim samym będą tak kiedyś mówić, jeśli przemieni się przy nieodpowiedniej osobie?
Wolałby umrzeć jako człowiek.
Czy bolało?
Spojrzał na Evelyn z namysłem i pokręcił lekko głową.
-Wtedy chyba nie, byłem... w zbytnim szoku. - pamiętał biały śnieg i krew, tyle krwi. Swojej, choć nie wierzył, że należała do niego. I Astrid. I Einara, na którego rzucał się wilkołak gdy adrenalina kazała Tonksowi podnieść jeszcze różdżkę, o sekundę za późno. -Chyba byłem przekonany, że zginę. - pamiętał gwiazdy i dziwne poczucie spokoju, chęć poddania się. -Bardziej bolało już w szpitalu, gdy okazało się, że przeżyłem. - uśmiechnął się równie gorzko, zastanawiając się, czy Evelyn też nie opuścił ten ból duszy, który nie znikał nawet po zagojeniu się koszmarnych ran.
Czy też zastanawiała się, dlaczego to ona przeżyła ugryzienie. Tonksa ta myśl nie opuszczała - dlaczego to on żył, nie Astrid, nie Einar? Czym na to zasłużył?
-Przykro mi z powodu pani przyjaciela. Ze mną też... była dwójka przyjaciół. Też nie przeżyli. - wyznał, a potem zamilkł, nie strzępiąc na darmo języka. Po jego minie mogła przecież widzieć, że rozumiał. Rozumiał też chęć ścięcia drzewa, słuchając Evelyn ze spokojem, aż...
Drgnął odrobinę nerwowo, gdy wytknęła podejście nieznajomych, że mieliby się przy kimś przemienić i go zjeść. Też... też widział ten lęk w oczach ludzi, a humor niegdyś pomógłby mu go znosić. Ale nie dzisiaj.
Nie po tym, gdy sam o mało kogoś nie zjadł. Minął dopiero niecały tydzień, a czas nie leczył ran.
-W teorii... - głos uwiązł mu w gardle, bo nagle zorientował się, że nie jest w stanie przyznać się do tego Evelyn, jeszcze nie, choć z drugiej strony bardzo by chciał. Tak strasznie chciałby móc porozmawiać o tym z jakimś innym likantrop, ale lęk ściskał mu gardło. Dopiero co znaleźli nić porozumienia, co jeśli ona panowała nad sobą lepiej, jeśli nigdy nie przemieniła się poza pełnią, jeśli nawet ona spojrzy na niego jak na potwora?
Chyba nie zniósłby tego. Lepiej poprzestać na teorii, nie na wyznaniach. -W teorii możemy, jeśli ktoś nas bardzo rozzłości. - spróbował zażartować, bardzo nieudolnie. Głos lekko mu zadrżał a spojrzenie stało się dziwnie puste. Bystry obserwator natychmiast dostrzegłby, że coś jest nie tak, ale Michael prędko uciekł wzrokiem. Najwyraźniej nie zamierzał o tym mówić.
-Nauczyłem się ukrywać wiele rzeczy. - spróbował uśmiechnąć się blado. Wiedział, że nie widać po nim, że jest mugolakiem, ale mimo wszystko nie żałował, że jej powiedział. Wolał grać w otwarte karty, chociaż z nią. Dzielili wspólne brzemię, nie było potrzeby piętrzyć sekretów. -Chyba czas, żebym pomógł pani ukryć dom. - zaproponował. Pokrótce przedstawił gospodyni plan kilku pułapek i zapowiedział, że na nałożenie wszystkich będzie potrzebował od dwóch do trzech godzin. Jeśli Evelyn się zgodziła, przystąpił do dzieła.

Zaczął od parteru, gdzie wyobraził sobie pożądaną iluzję i wykonał kilku numerologicznych obliczeń, potrzebnych do precyzyjnej zmiany wyglądu pomieszczenia. Gdy wiedział już, w jakich miejscach potrzebne będzie natężenie białej magii, przystąpił do dzieła i w skupieniu nałożył pułapkę Nigdziebądź, która miała pokazać intruzom opuszczone pomieszczenia i ukryć przed ich wzrokiem samą gospodynię. Wyjaśnił Evelyn jak aktywować zabezpieczenie, aby pożądani goście widzieli jej salon normalnie.

Następnie, już samemu, obszedł całą posesję, gromadząc w różdżce białą magię i starannie nakładając Cave Inimicum, które miało zawiadomić gospodynię o intruzach na terenie farmy. Pułapka była prosta i na mniejsze tereny nakładało się ją około kwadransa - w tym przypadku spacer zajął jednak nieco dłużej.

Na koniec zaproponował jeszcze nałożenie Muffilato na pomieszczenie, z którego nie powinien dobiegać żaden dźwięk. Zatrzymał na Evelyn wzrok na dłużej, nie naciskając - powinna doskonale wiedzieć, co miał na myśli i rozumiał, jeśli nie miała ochoty dzielić się lokalizacją swojej kryjówki. Niezależnie od tego, czy przyjęła tą ostatnią ofertę, poczuł się jeszcze zobligowany dodać:
-Jak pani widzi, znam się na białej magii i... wiem, że to trudne czasy, dla nas. W pełni rozumiem, jeśli woli się w nich pani trzymać z dala od mugolaków, ale ze swojej strony chętnie podtrzymam kontakt, choćby korespondencyjny. - zaczął ostrożnie, nie mając zamiaru się narzucać - ani okazać jak bardzo brakuje mu towarzystwa i doświadczenia innych likantropów.

nakładam Nigdziebądź na salon i większe pomieszczenia na parterze, Cave Inimicum na całą posesję

/zt?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Wejście do domu [odnośnik]13.04.21 23:39
W tej rozmowie można było zauważyć, że Evelyn zachowuje się nader spokojnie, ba, nawet może zażartować, ale to była jedynie jedna z jej skrzętnie dobranych masek. Obawiała się obcego i choć ten mógł zapierać się, że jest dobry, ona nie ufała ani za grosz. Wytrzymywała tę wizytę tylko dlatego, że mogła przynieść jej korzyści, wieści ze świata zewnętrznego. Grała dobrą ciocię, która niby zdradza sporo o swojej codzienności, a tak naprawdę podaje jedynie suche, nic nieznaczące fakty, ledwie ciekawostki, które miały zainteresować słuchacza, pokazać siłę i determinację rozmówcy, typowe zagranie. Michael mógł być dobry, mógł być protagonistą, ale Evelyn nie była taka jak on, różniło ich wszystko. On ukazywał jej swoją słabość, a ona ją wykorzystywała, była u siebie, na swoim terenie i grała według własnych reguł.
- Skądże znowu, niech będzie – skwitowała, ponieważ dla niej nie robiło żadnej różnicy, mogła mu mówić po imieniu, nie widziała w tym żadnego problemu. – Jednak w stosunku do mnie wciąż oczekuję zdystansowania, tak będzie lepiej – tymi słowami przypieczętowała jednak fakt, że nie odwzajemni jego gestu, postępując mało grzecznościowo, ale to wciąż był obcy człowiek, intruz na jej ziemi z którym łączyła ją jedynie klątwa, nic więcej. Wolała pozostać panią Despenser, dzięki czemu mogła wciąż czuć się tak samo, nie angażować się w tę jakże dziwną relację.
Prychnęła, jakby to, co powiedział mężczyzna ją rozbawiło, było to jednak podyktowane jedynie jej złością. Miała na to zupełnie inne spojrzenie, jakby doznała krzywdy ze strony nieznajomego jej sytuacja przedstawiałaby się zupełnie inaczej, ale niestety, krzywdę wymierzył jej brat, jej rodzina, jej krew, jej bliźniak. Nienawidziła go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej mogłaby to sobie wyobrazić, bo Evelyn została zdradzona i ta zdrada była drzazgą w jej sercu i umyśle, przesycając ją emocjami, których nigdy nie chciałaby odczuwać, paskudnymi myślami, które często zatruwały jej umysł. Mogła mieć w sobie demona, klątwę, wilkołaka, ale ona, będąc człowiekiem miała w sobie najgorszą z trucizn, która wsączała się w jej skórę i z wolna podpowiadała jej, że to, co robi jest jedynie głupią bezczynnością, tchórzostwem, że ten świat nie powinien tak wyglądać, nie powinien nosić takich, jak jej brat. Tych, co nie chcą zachować kontroli, świadomie wyruszając w las podczas pełni. Egoistów spaczonych pragnieniem wyrządzania krzywdy najbliższym. – Nie wszyscy z naszym problemem zasługują na to, by żyć – odpowiedziała jedynie, próbując przełknąć gorzkie słowa, które z taką łatwością wyszły z jej ust. Wiedziała, że już nie zmieni zdania, że ją to napiętnowało i będzie w tym trwać, aż po kres.
- Przemiany bolą bardziej. Wspomnienie wizji śmierci w tamten dzień wydaje się być teraz jedynie czymś, co zaprzepaściłam, czemu się bezmyślnie wyrwałam. Teraz, z tą wiedzą, którą mam, bym się temu poddała – szczerość w jej słowach była jasno wyczuwalna, mówiła prawdę, nie widząc powodów dla których  miałaby to zachować tylko dla siebie. Była to gorzka prawda, która mogła wywołać zupełnie inne emocje u Michaela, jednak Evelyn nie chciała koloryzować swojego podejścia do tematu klątwy. Od siedmiu lat wstydziła się tego, kim była. Nie było jej smutno, odczuwała po prostu przeszywający wstyd. – A mojemu przyjacielowi życia nikt nie przywróci, żadne słowa, żaden żal, próby pokutowania. Nic go nie przywróci i my, ja, ty, nasz gatunek, wszyscy ponosimy za to winę i nie możemy o tym zapominać. Wszyscy jesteśmy winni zbrodniom – jej spojrzenie nabrało charakteru, błysku w oku, który jasno mówił, że jej zdania w tym temacie nie zmieni nic ani nikt. Myślała o tych wszystkich czarodziejach zaatakowanych przez rozszalałe wilkołaki i odczuwała wstręt. Sama była pewna swego, dbała o bezpieczeństwo innych, zamykając się w swojej kryjówce, przypinając się taką ilością łańcuchów, by mogła ze spokojem oddać się cierpieniu, falom bólu, które przez całą przemianę promieniowały z każdej strony, wyduszając z niej głuchy, pełen rozpaczy krzyk. Mając świadomość jak silną bestię nosiła pod skórą, nie mogła poprzestać, nie mogła doprowadzać się do gniewu, nie mogła być zagrożeniem dla innych, bo nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
- Wiem, ale jesteśmy dorosłymi ludźmi, wystarczy chcieć kontrolować swoje emocje, nie dać się prowokować, uczyć się tak, jak uczy się dziecko. Próbować, ćwiczyć i cały czas myśleć o tym, że każda złość, każdy gniew jest wyrokiem śmierci dla drugiej osoby, ale też i dla nas – myślała logicznie, przecież każdy zaatakowany czarodziej będzie próbował się bronić, to odruch bezwarunkowy, odruch przetrwania. Tylko taka obrona prowadzić może do uśmiercenia wilkołaka, a co za tym szło, do uśmiercenia czarodzieja uwięzionego w jego postaci. Jej życie było miłe, nie chciała umierać, więc robiła wszystko i jeszcze więcej, by się temu przeciwstawić i choć nie mogła zagwarantować skuteczności, to jednak wiedziała, że coś w tym kierunku robi, zapewnia bezpieczeństwo sobie, przede wszystkim właśnie sobie samej. Widziała po Michaelu, że mógł mieć już jakiś epizod z gniewem i aż chciała przewrócić na to oczami, jej samej zdarzyło się to raz, wiele lat temu, na samym początku. Różnica była taka, że była wtedy w domu, sama i jej wilkołak nie miał ochoty na eskapady, wolał jednak siać spustoszenie we wszystkich pomieszczeniach. Po tej sytuacji obiecała sobie, że nic nie wytrąci jej z równowagi na tyle, by to się powtórzyło, jak na razie działało.
Niemal zerwała się z krzesła na jego słowa. – Oczywiście, miejmy to z głowy – przytaknęła i z wolna poruszała się za czarodziejem, doglądając jego pracy i jednocześnie mając go na oku. Przeszli przez pomieszczenia, a następnie przez jej rozległy teren. Cały czas słuchała i zapamiętywała instrukcje i informacje, choć robiła to pobieżnie, ale jednak na tyle, by w razie potrzeby o tym pamiętać. Dopiero na końcu, gdy stanęli nieopodal domu, zdecydowała się spojrzeć wprost na Michaela. Ostatniej propozycji odmówiła, nie chciała, a może po prostu uznawała, że nie potrzebuje tego typu zabezpieczenia, była jednak pewna w swojej decyzji.
Zmarszczyła brwi, wsłuchując się w okrężne słowa mężczyzny, nie miała już zamiaru przeczyć i informować, że krew, jego pochodzenie było najmniej interesującą rzeczą o której mogłaby pomyśleć. - Przyznaję, że nieczęsto utrzymuję kontakty z innymi, jednak jeśli zajdzie taka potrzeba, to nie widzę przeciwskazań co do wymiany listów, a teraz proszę wybaczyć, muszę wracać do pracy. Rozumiesz, zwierzęta same się nie nakarmią – wydusiła niemal na jednym wdechu, cofając się plecami w stronę domu, prosto do drzwi wejściowych. Dzisiejsza niekrótka wizyta ją wyczerpała i nie wiedziała jak długo dałaby jeszcze radę rozmawiać o tym… O tym wszystkim, dlatego wolała to zakończyć jak najprędzej. – Dziękuję! – Uznała, że to właśnie jest to słowo, które powinna na samym końcu powiedzieć, w końcu mężczyzna zrobił coś dla niej sam z siebie, a ona podeszła do niego z całą rezerwą swojej nieufności i podejrzliwości. Zniknęła w domu, opierając się po wewnętrznej stronie plecami o drzwi wejściowe i dopiero wtedy wzięła głęboki wdech, wypuszczając z wolna powietrze, jakby utrzymywanie maski było dla niej niezwykle wyczerpujące.

/zt x2.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Wejście do domu Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Wejście do domu [odnośnik]30.05.21 17:02
| 7 listopada

Lubiłem śledzić wzrokiem powoli wspinające się na nieboskłon słońce. Był to jeden z nielicznych rytuałów, na które wciąż mogłem sobie pozwalać. Niestety, tego dnia pogoda nie rozpieszczała, było wilgotno i mroźno, a ciężkie, zwiastujące mżawkę chmury przesłaniały widok. Nie miałem na co czekać. Po wypiciu kubka rozwodnionej, niemalże wrzącej herbaty z wkładką i zjedzeniu samotnego śniadania, zebrałem się w sobie, zgarnąłem płócienny plecak ze skromnymi zapasami i ruszyłem w drogę, nie chcąc tracić więcej czasu niż to niezbędne. Na farmie Despenserów bywałem często, jednak nie dorobiłem się jeszcze świstoklika, który mógłby mnie przenieść w okolice Loch Lomond. Nie miałem większego wyboru, jak – po upewnieniu się, że Gawra jest odpowiednio zabezpieczona – wzbić się w przestworza i spróbować nie zgubić drogi w spowijającej krajobraz mgle.
Kiedy lądowałem na wzgórzu nieopodal hodowli aetonanów, którymi opiekowała się Evelyn, z ulgą przyjąłem zmianę temperatury, rozjaśniające się z wolna niebo; ręce miałem już zgrabiałe od kurczowego ściskania trzonka miotły, musiałem je rozgrzać przed wzięciem się do pracy. Żwawym krokiem, poprawiając poły szarpanego wiatrem płaszcza, ruszyłem w stronę linii wielobarwnych drzew. Znałem drogę do domu zarządczyni, byłem tam już wiele razy i wiedziałem, że powinienem ją odnaleźć, przedyskutować z nią stan zwierząt, nim zacznę krążyć po stajniach. To dawało mi spokój, obcowanie z magicznymi stworzeniami. Choć większość zarobków, które wpływały do mojej sakiewki, stanowiły zapłaty za talizmany, nie mógłbym tak długo wytrzymać, gdybym odmówił sobie obcowania z aetonanami, hipogryfami czy cwanymi niuchaczami, tylko czekającymi na chwilę nieuwagi, by gwizdnąć jakieś świecidełko sprzed nosa. Potrzebowałem tego, by odciągnąć myśli od nieobecnej Jade, gnijącego w więzieniu brata, smug dymu, które coraz częściej widywałem nad naszym lasem. Kto walczył? Co tym razem palili? A może raczej – kogo?
Evelyn? – zawołałem donośnie, niedelikatnie stukając przy tym, czy może raczej waląc w drzwi do niewielkiej, skrytej wśród zarośli chatki. Miałem nadzieję, że złapię czarownicę jeszcze przed obchodem włości, może jednak rozminęliśmy się w drodze? Może lot do Szkocji zajął mi dłużej niż podejrzewałem? – Evelyn, to ja, Everett – powtórzyłem, nie zwracając uwagi na podrywające się z gałęzi ptaki; zdawało mi się, że słyszę jakieś odgłosy dobiegające z wnętrza domu. Chrobotanie, hałas przewracanego krzesła. Zmarszczyłem brwi, bezceremonialnie przekraczając najbliższy krzak, bez dłuższego namysłu podejmując decyzję o obejściu budynku dookoła. Jedno z okien było uchylone, chciałem zajrzeć przez nie do środka; nawet nie zauważyłem, gdy w mojej dłoni znalazła się różdżka. Wiedziałem, że Despenser często zabierała do siebie zwierzęta, które potrzebowały szczególnej opieki – tylko że nie byłem już pewien, czy to, co słyszałem, nie zwiastowało raczej walki. Zjeżyłem się, gotowy do stawienia oporu. – Homenum revelio – mruknąłem jeszcze pod nosem, nim zrobiłem ostatni krok, wwierciłem wzrok w malujący się za szybą widok.

| Homenum revelio, ST 65, rzucam sobie
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Wejście do domu [odnośnik]30.05.21 17:02
The member 'Everett Sykes' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 32
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wejście do domu Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Wejście do domu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach