Wydarzenia


Ekipa forum
Stara szklarnia
AutorWiadomość
Stara szklarnia [odnośnik]13.12.20 20:20

Stara szklarnia

Stworzona rękoma dziadka Despenser w ramach prezentu ślubnego dla żony kochającej wszelaką roślinność. Niegdyś tętniąca życiem, pełna wszelkich możliwych gatunków flory, raj dla zielarzy, który ściągał tłumy. Evelyn niekiedy sięga pamięcią do czasów, gdy jej dziadek postawił w środku prowizoryczne stoisko z którego mogła sprzedawać lemoniadę dla odwiedzających i zarabiać w ten sposób swoje pierwsze pieniądze.
Budynek popadł w ruinę, gdy nie było już nikogo, kto mógłby sumiennie dbać o to miejsce. Nora Despenser obróciła je niemal w proch przy jednym ze swoich ataków furii, niszcząc w ten sposób wszystko na co jej teściowie tak skrupulatnie pracowali. Natura jednak okazała się silniejsza, wyrastając z popiołów i oplatając dziko ruiny szklarni, zawłaszczając ją i czyniąc na powrót żywą.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 29.02.24 22:35, w całości zmieniany 2 razy
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Stara szklarnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Stara szklarnia [odnośnik]01.05.22 23:25
21.04.1958 r.

Zgodnie z otrzymanym listem, spodziewała się dziś gościa i była na tę wizytę wyjątkowo dobrze przygotowana. Wstała dwie godziny przed świtem, zdecydowanie wcześniej niż zwykle, ale żeby mieć czas, to pracę musiała rozpocząć o bardziej nieprzyjemnej porze. O ile przez pierwsze godziny krzątała się nieprzytomnie, tak już koło godziny dziesiątej nabrała tempa i zaczynało być lżej, a umysł postanowił wreszcie współpracować, wspomagając ustalenie listy najważniejszych zadań, które mogła jeszcze wykonać przed spotkaniem, nie chcąc ich zrzucać na barki Everetta, który i tak pomagał jej znacznie bardziej niż powinien. Nie próżnowała, jak zwykle zaharowując się po łokcie, oddając pracy nie tylko swoje mięśnie, ale i serce. Doglądając każdego zwierzęcia z taką samą sumiennością i skupieniem. Nie tylko uczestniczyła w życiu tego miejsca, ale też i sama nim żyła, pokładając mu własnego ducha i nie oczekując niczego w zamian. Czas, a raczej jego brak, wydawał się być jedynym problemem, ale przecież nie wzięło się to znikąd. Wojna skutecznie utrudniała prowadzenie hodowli. Handlarze i dostawcy po prostu znikali, a towary zaczynały mieć takie ceny, że tego już nawet nie można było nazwać drożyzną, a zwykłym zdzierstwem, najlepszy Szkocki towar sprzedawano za krocie tym, którzy byli w stanie zapłacić wygórowaną stawkę. Pozostawało ściągać marnej jakości pasze z Anglii, ale... Cholerni Anglicy i ich przeklęte zboże, którym niedługo przyjdzie buty napychać, bo nikt o zdrowych zmysłach nie poda tak zanieczyszczonych składowo pasz zwierzętom, to już lepiej byłoby je karmić samą trawą. Tak, biorąc pod wagę tego typu aspekty, wojna zdecydowanie wpływała na system pracy kobiety i choć pozwalała sobie marudzić na tę sytuację, to nie poprzestawała na słowach, dzień w dzień szukając innych możliwości, bardziej skomplikowanych rozwiązań. Tylko właśnie na to potrzeba było czasu, a żeby go znaleźć należało każdorazowo coś poświęcić.
Stojąc te kilka godzin później w szklarni, której tak dawno nie miała okazji odwiedzić, śledziła tęsknym spojrzeniem to zdziczałe, przejęte przez naturę miejsce. Nie musiała długo czekać, wystarczył jeden, cichy dźwięk. Usłyszała skrzypnięcie nadeptywanej gałązki za swoimi plecami, gdzieś w okolicy wejścia do szklarni. Wiedziała, że to nie mógł być nikt inny, ale nie chciała jeszcze się odwracać i witać, tracić tych przepełniających ją emocji, wspomnień do których było jej tak tęskno. Potrzebowała jeszcze chwili, zaledwie kilku minut, by nacieszyć się tym wszechobecnym spokojem. Tak bardzo pragnęła przeżyć to jeszcze raz. Wiedziała jednak, że choć jedno słowo może to zniweczyć, przywrócić ją na ziemię, więc nie znając innego sposobu na wstrzymanie tej chwili, zaczęła opowiadać na głos, pozwalając odkryć małą kartę, poniekąd z jej własnej historii, ale dzięki temu mogła to przeżyć ponownie. - Mój dziadek był piątym pokoleniem Despenserów, które zajmowało się hodowlą aetonanów, ale babcia… - urwała, a ciepły uśmiech wkradł się na jej usta, gdy wspomnieniami przywołała kobietę, której zawdzięczała tak wiele. Która przez pierwsze lata pokazywała jej, jak powinna wyglądać rodzina. Kochała bezwarunkowo, piekła najlepsze ciastka z czekoladą, nosiła sąsiadom swoje przetwory i nigdy, przenigdy nie zapominała o tych, którzy kogoś utracili – wtedy zawsze biegła ze swoją zapiekanką pod drzwi żałobnika i nie dając sobie wejść w słowo zajmowała się wszystkim, by ulżyć drugiej osobie w stracie. Była kobietą charakterną, silną, a zarazem tak delikatną i troskliwą, że aż świat na nią nie zasługiwał. – Jej serce zdecydowanie należało do roślin. Miała wprawną rękę, bystry umysł, a jej dobrocią można byłoby obdarować cały świat. Nic dziwnego, że dziadek prędko po ślubie postanowił spełnić jej największe marzenie i wybudować to miejsce, oddając starannie każdy najdrobniejszy szczegół, od kształtu kopuły, przez niewielkie zbiorniki wodne, aż po drobne ornamenty wyryte w kamieniu – niemal z nabożną czcią przesunęła palcami po pokrytych mchem i paprocią wklęsłych, chropowatych, ręcznie rzeźbionych wzorach. Nawet teraz czuła mrowienie na opuszkach, zupełnie tak, jakby dusza tego miejsca wciąż była silna, tętniąca i stęskniona do życia. – Było tu wszystko, od najzwyklejszych paproci, po kłaposkrzeczki, a tam – wskazała brodą na środek szklarni, dwa kręgi stworzone z kamieni – znajdowały się dwa drzewa wiggen – pamiętała je, piękne i majestatyczne. Pamiętała dotyk ich kory i każdą wypukłość w pniu, uczucie ciepła, gdy ręka stykała się z drzewem i to błogie uczucie spokoju gdy się do niego przytulała. Coś niesamowitego, ile siły tkwiło w tak niepozornym drzewie. Teraz niestety po drzewach pozostały jedynie wyrwy w ziemi. Nie chciała o tym myśleć, wolała skupić się na pozytywach. – Nikt nie myślał, że to miejsce będzie spełniać jakąś szczególną funkcję, aż pewnego dnia, tak po prostu, babcia zaczęła zachęcać klientów stadniny do zerknięcia okiem na tę szklarnię i nim się dziadek obejrzał, zaczęli przyjmować tu wycieczki. Tabuny i dzikie stada, jak to wolał określać dziadek – parsknęła niewymuszonym śmiechem, cichym, może też krótkim, ale jak najbardziej wesołym. Zawsze te wspomnienia rozpalały jej serce. Jej dziadkowie byli idealnym małżeństwem. Kochali się nieprzerwanie przez wszystkie wspólne lata. Troszczyli o siebie i niemal nie odstępowali na krok, choć babcia była tą niepokorną, często umykającą przed czujnym okiem dziadka, by spędzić trochę czasu samotnie w szklarni. To ona potrzebowała niezależności, czasu na przemyślenia, a najlepiej wychodziło jej to właśnie przy pracy. Evelyn wyczuwała tu nieznośne podobieństwo, choć uważała, że nie może się nawet porównywać do tamtej cudownej kobiety. – Gdy miałam pięć lat, postawili tu gdzie stoję, małą, zieloną budkę z której sprzedawałam lemoniadę, wszystkie pieniądze skrupulatnie zbierałam i pamiętam do dziś, że po kilku latach to właśnie za nie kupiłam swoją różdżkę – to właśnie dlatego ten przedmiot był jej tak drogi, tak ważny, jak żaden inny. Sentyment pozostawał, łączył się z najlepszymi, najcieplejszymi wspomnieniami z jej życia i dlatego też tak truchlała ostatnim razem, gdy został jej odebrany. Teraz na szczęście spoczywał bezpieczne w specjalnie wszytej wewnętrznej kieszonce wiosennego płaszcza. – Żałuję, że nie możesz zobaczyć tego miejsca moimi oczami, takiego, jakie było kiedyś, za czasów mojego dzieciństwa. Ubolewam, że nikt już go tak nie zobaczy – powiedziała patrząc wreszcie bezpośrednio w oczy przybysza; ściszając głos niemal do szeptu, by ukryć załamanie tonu. Historia zakończenia tej działalności była zdecydowanie pełna bólu i rozrywającego smutku. Zawsze jednak miała wrażenie, że ta ziemia rozumiała w imię czego została poświęcona i ostatecznie wybaczyła jej dziadkowi za całą krzywdę, której doznała z jego rąk. Stracił kogoś, kogo kochał najmocniej na świecie, nie mógł patrzeć na to miejsce i dlatego, tak po prostu, pewnej nocy zniszczył wszystko, do cna, niemal do gołej ziemi, a te wszystkie rośliny zaledwie kilka miesięcy później zaczęły powstawać z popiołów, będąc tak samo silne i wytrwałe, jak babcia Evelyn, która nigdy, przenigdy się nie poddawała, nawet jeżeli stała na przegranej pozycji. Jej dusza opiekowała się tym miejscem, a dzika, bujna roślinność rozwinęła tu nowe życie, zawłaszczając wszystko, co przedtem do niej należało.
Spojrzała w bok, prędko wygładzając materiał swojej ciemnobordowej spódnicy, zupełnie tak, jakby był okrutnie pomięty, choć nie było na nim żadnego widocznego zagięcia. Musiała oprzytomnieć, nie spotkali się tu na czcze pogawędki o historii. Już sama ta wizyta była czymś niespodziewanym, a więc powinna dać jej do myślenia. - Dobrze widzieć cię w dobrym zdrowiu - przyznała wreszcie, tak po prostu, jakby gdzieś w środku naprawdę się z tego cieszyła, choć na jej twarzy nie dało się dostrzec nic, prócz chłodnej uprzejmości, tak odmiennej od tego, co było zaledwie kilka minut temu. Czujnym spojrzeniem omiotła jego twarz, próbując doszukać się jakiejś wskazówki co do tak nagłego kontaktu z jego strony. - Czy coś się stało? - pytanie wystosowała z wyraźną ostrożnością, była podejrzliwa, niemal tak samo, jak zaniepokojona. Wydarzyło się coś złego? Coś musiało się dziać, skoro profesor napisał akurat do niej z prośbą o spotkanie. Zdecydowanie wątpiła, by chciał sobie sprawić aetonana.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Stara szklarnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Stara szklarnia [odnośnik]21.05.22 15:53
Evelyn, Evereth & Jayden

21 kwietnia 1958

« Rób, co możesz, w miejscu, jakim jesteś i z tym, co masz »
Zajęcia w Hogwarcie przebiegły tak, jak zawsze. Od zakończenia pierwszego posiłku i rozlania się uczniów w Wieży Astronomicznej, po wybicie trzeciej oraz finalnego zakończenia dnia pracowniczego dla Jaydena. Rozmówił się także z Bartholomew Carrowem, który wydawał się wyraźnie zasmucony faktem, iż profesor nie mieszkał już w Szkole Magii i Czarodziejstwa, a uczniowie nie mieli takiego jak zawsze do niego dostępu. To była prawda, lecz Jayden wybrał — jego dzieci ponad te zaklęte w antycznym zamku. I to nie tak, że całkowicie porzucał swoich studentów — wciąż ich uczył, wciąż poświęcał im tyle uwagi, ile był w stanie, lecz nie była ta przestrzeń czasowa tak szeroka jak kiedyś i nie ulegało to wątpliwości. Warunki ludzkiego życia zmieniały się i jak potomkowie wielkich rodów mogli nie odczuwać wojennych skutków w sposób negatywny, reszta ludzi nie posiadała tego luksusu. Zdawać by się mogło, że Vane był członkiem uprzywilejowanej klasy społecznej, lecz to, co uwidaczniało się na zewnątrz, wcale nie było tym, co odczuwał wewnątrz. W końcu małe grono osób wiedziało o jego powiązaniu z Pomoną, więc nie łączyło nazbytecznie faktów z osobą profesora oraz zniknięciem nauczycielki zielarstwa. Owszem — w szkole poniósł się szum, gdy tylko pojawiły się listy gończe, a wiele głów skierowało się ku Vane’owi, by nie wypowiadać swojego zdania. Unikał zresztą innych pedagogów — nie tylko ze względu na własne chęci, ale sprawy związane z samotnym wychowywaniem trójki chłopców. Jedynie Szara Dama snuła się często w granicach Wieży Astronomicznej, przeglądając książki zebrane przez astronoma i będąc mu milczącym wsparciem. Rozumiała bardziej od kogokolwiek, jak było zginąć za czyjąś miłość i chociaż jej historia z Krwawym Baronem miała zupełnie inny wydźwięk, sytuacja Pomony i Jaydena w jakiś pokrętny sposób splatała się z tą należącą do pradawnych duchów. Astronom nie zamierzał i nie chciał nawet się nad tym specjalnie zastanawiać, jednak obecność Heleny ewidentnie coś mu przekazywała. Że cierpienie z miłości było tak stare, jak świat i pętało nawet dusze. Właśnie dlatego także nie powinien był pozostawać w swym żalu, by nie przebudzić się po śmierci jako przywiązany do ziemskiego padołu niewolnik. Uczył się jednak odpuszczać. Uczył się zostawiać przeszłość za sobą i skupić się na tym co było i miało być. Roselyn przypominała mu na tym na każdym kroku, wypierając żal po utracie żony. Nie żądała zapomnienia jej sylwetki, lecz koiła to, co wcześniej pozostawało w chaosie. Odnajdywała drogę tam, gdzie, zdawać by się mogło, nie było ratunku. Nie. To nie było zastępowanie sobie kogoś utraconego drugą osobą, ale sam profesor nie potrafił określić, czym naprawdę było. Czym innym, jak nie odnalezieniem równowagi i wspólnego rytmu z kimś, kogo znał przez większą część swojego życia. W oczach społeczeństwa miał kochać ją tak samo, jak Pomonę, ale dla Jaydena to było coś zupełnie innego. Nigdy nieporównywalnego.
Zanim przeniósł się do Szkocji na spotkanie z Evelyn, znalazł jeszcze czas na przygotowanie jedzenia własnego autorstwa dla synów. Pomimo o wiele lepiej zaopatrzonej spiżarki od innych mieszkańców Wysp, Vane'owie nie mogli narzekać na przerost produktów. Profesor brał to, co było i nie marnował jedzenia. Namoczył więc wyschnięte bułeczki w mleku, dodał łyżkę stołową melasy oraz pokrojone uprzednio w drobną kostkę orzechy włoskie. Podgrzane na ogniu produkty zlały się mniej więcej w jedną, pożywną papkę wystarczająco odpowiednią dla ośmiomiesięcznych niemowląt. Sam w biegu zjadł resztki pieczonej soli, która została z dnia poprzedniego po Maeve, nim usiadł przy stole, usadawiając trojaczków w specjalnie przygotowanych dla nich przez miejscowego krzesłach i starając się nad nimi zapanować. - Tata ma spotkanie, więc nie szalejcie za mocno pod moją nieobecność, zgoda? - mówił do chłopców, którzy gaworzyli po swojemu i ani myśleli jeść! A przynajmniej Arden nie miał takiego zamiaru. Zamiast tego, wyrzucał łyżkę z piąstki — raz za razem — i chichotał z radości za każdym razem, gdy Jayden podnosił ją i zwracał mu na stoliczek. Samuel i Cassian razem z bratem obserwowali cierpliwego ojca, chociaż sami z chęcią przyjmowali papkę, żując ją w małych usteczkach. Paplali jednak w swoim własnym języku, wskazując paluszkami to na tatę, to na brata. - Ardenie Tamarze Vane, lubisz patrzeć, jak po tobie sprzątam? - Pytanie profesora zadane było w nauczycielskim tonie, ale chłopiec jedynie patrzył na rodzica, rozszerzył paluszki, a łyżeczka znów stuknęła o podłogę. Wesoły śmiech rozniósł się po kuchni, łącznie z głębokim westchnięciem dorosłego, acz nie dało się zaprzeczyć, że uśmiech pojawił się na twarzy profesora. - A może po prostu jesteś zajęty pracą nad dwoma wielkimi koncepcjami? Rozpoznajesz i pracujesz nad przyczyną, skutkiem i trwałością przedmiotów? I jest to oznaką kluczowego rozwoju poznawczego pamięci i umiejętności abstrakcyjnego myślenia? - Jayden podjął urwany wcześniej temat i ponownie podniósł łyżeczkę, tym razem dziwnie pozostawianą w dłoni Ardena. Kolejka słodkiej papki trafiła do otwartych niczym u pisklaków chłopięcych dzióbków i nie minęło wiele, gdy w misce skończył się wyrób, a ciemne oczy wpatrywały się w rodzica z niecierpliwością i podnieceniem. Niestety czas się skończył. Małe ciałka trafiły po opiekę siedemnastoletniej Aine oraz jej czternastoletniej siostry Sheenagh. Vane wciąż był niesamowicie zadowolony z wywiązywania się z obowiązków opiekunek młodych panien O'Connor, które spadły mu niczym z nieba w chwili, gdy potrzebował ich najmocniej. Dawna uczennica nie tylko ufała swojemu nauczycielowi, ale także zaproponowała młodszą siostrę do pomocy. W tych czasach nie zamierzamy wybrzydzać. I chociaż pracowały dopiero niecały tydzień, astronom nie miał żadnego żalu w pozostawianiu dziewczętom swoich synów. Było mu jedynie przykro z powodu wygnania ich poza granice Hogwartu z uwagi na czystość krwi. Wziął ze sobą pół kilo trufli i butelkę skrzaciego wina, które miały trafić do Evelyn, po czym zniknął z charakterystycznym odgłosem świstoklika.
Czy przybywając do Szkocji, spodziewał się tego, co zastał? Przeniesienia mentalnego w nie tak odległe czasy, usłyszenia historii miłości ponownie tak odmiennej, a równocześnie tak podobnej do jego własnej? Uzewnętrznienia się niezwykle poruszającego, jak i zrozumiałego? Słuchał w milczeniu, nie przerywając opowieści i obserwując poruszającą się po wyjątkowym miejscu czarownicę. Widać było, że kochała ową szklarnię. Oddychała w niej w sposób, w jaki wielu nie oddychało w przeciągu całego swojego życia ani razu. Sam więc odetchnął głęboko mokrym zapachem ziemi, roślinności, mchu pod stopami. Ziemią, kamieniem, metalem i szkłem, jakie wyznaczały granice kopuły. Oczami wyobraźni widział nawet parę kroków dalej cień znajomej sylwetki klęczącej w glebie i pielącej grządki. - Znałem kiedyś osobę, która praktycznie mieszkała w szklarni - powiedział, pozwalając sobie na cień uśmiechu. W końcu rozumiał dziadka Evelyn lepiej niż mogła się spodziewać. Obaj poślubili wszak pasjonatki zielarstwa, których nie dało się powstrzymać przed ich pasją. Nie powinno się nawet ich zatrzymywać. W pewien sposób rozumiał nostalgię kobiety do tego miejsca — sam czuł bliskość z naturą i wyjątkową relację właśnie ze względu na osobę Pomony. Zupełnie jakby zmarła żona przemawiała do niego, sięgała ku niemu przez roślinność. A ich matka była Ziemią...
Dobrze widzieć cię w dobrym zdrowiu.
Nie mógł się powstrzymać i parsknął krótko śmiechem, ale nie złośliwym. Szczerym i niezamierzonym. - Wybacz - zaoponował od razu, chociaż uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Jestem piekielnie zmęczony. Mam wrażenie, że walczyłem z trójgłową bestią - dodał, przypominając sobie własnych synów, którzy im starsi byli, wymagali o wiele więcej uwagi.
Czy coś się stało?
- Powiedzmy, że mogę pomóc ci z... - zawahał się, rozglądając się wokół i wracając już na ziemię oraz celu całego spotkania. - Tym problemem. Co jeśli powiem ci, że znam zdolnych zielarzy i magibotaników chętnych do pracy, którzy mogą pomóc ci przywrócić temu miejscu dawną świetność? Jakaś złota rączka zapewne również się znajdzie.

przekazuję Trufle 0,5 kg, Skrzacie wino butelka (od Śpioszka)



Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stara szklarnia [odnośnik]21.05.22 17:28
Dobrze było móc pożegnać wszędobylski śnieg, spadające znacznie poniżej zera temperatury; miałem serdecznie dość surowej, skuwającej rzeki lodem zimy i idących z nią w parze niewygód. Ubiegłe miesiące przypominały mi czas, który spędziłem w Norwegii, na dalekiej północy, lecz uśmiech z ust ścierały mi nie tyle wizje przeszłości, co kłębiące się coraz bliżej ciemne chmury. Ceny jedzenia sięgały niebywałych pułapów, grabieżcy byli coraz bezczelniejsi i bezwzględni, ludzie patrzyli ku sobie wilkiem. A nadejście wiosny wcale nie równało się ustaniu wszystkich dotychczasowych problemów – nad ranem wciąż królowały przymrozki, obfite, może nawet zbyt obfite deszcze, doprowadzały do podtopień... Sam nie byłem specjalistą od magicznej flory, słyszałem jednak od zaprzyjaźnionego zielarza, że miało to zaburzyć proces kwitnienia. Czy nie miało to sprawić, że utrzymanie hodowli będzie jeszcze trudniejsze? Tak samo jak wyżywienie siebie, swoich bliskich? Nie byliśmy już tylko w dwójkę, ja i Jarvis. Uratowany z pomocą Jaydena garboróg doszedł już do siebie, odzyskał siły; mógłby odejść, poszukać swoich, gdyby tylko chciał. Lecz albo nie rozumiał moich gestów, albo nie chciał opuszczać Gawry, w której otrzymał od nas namiastkę bezpieczeństwa, troskę, ciepło. A ja nie mogłem go za to winić. Spędziłem z nim długie godziny, doglądając powoli zarastających się ran, oswajając ze swym zapachem i zachowaniem; ja również się do niego przyzwyczaiłem, traktując jak kolejnego członka rodziny. Choć nie miałem wielkiego doświadczenia w opiece nad jego gatunkiem, to bałem się, że zmuszę go do odejścia – a tam dopadną go złaknieni szybkiego zarobku myśliwi. Za ile mogliby sprzedać jego róg?
Na terenach hodowli pojawiłem się o brzasku; choć chętnie poleżałbym dłużej pod ciepłą, grubą pierzyną, to przyświecała mi jedna myśl – pomoc Evelyn. Gdybym nie pojawił się, nagle i bez ostrzeżenia, to złamałbym dane jej słowo, a do tego znacznie utrudnił oporządzenie wszystkich zwierząt, obejście terenu, odebranie Rufusowi zwiniętych znowu klamek. Czy ten niuchacz nie miał litości? Ani nie mógł znaleźć sobie niczego innego do zabawy...? Westchnąłem głęboko, z nutą irytacji, gdy niesforny niuchacz wywinął mi się i – dałbym słowo – pokazał język. Co za bezczelny gównożerca. Szkoda, że przy Despenser zachowywał się zgoła inaczej; oczy niewiniątka, dramatyczna poza. Pocieszało mnie tylko to, że i czarownica poznała się już na prawdziwej naturze swego pupila i raczej, zwykle, wierzyła w moje opowieści o jego szokujących dokonaniach. Upewniłem się, że wszystkie boksy są pozamykane, a aetonanom niczego nie brakuje. Poklepałem najbliżej stojącego ogiera po dostojnej, smukłej głowie, chwaląc jego wyczesaną grzywę, po czym wyszedłem na dwór z zamiarem odnalezienia gospodyni. Kusiły mnie wpakowane do kieszeni płaszcza kanapki, to już była najwyższa pora na drugie śniadanie, może nawet kubek ciepłego napoju – o ile mogłem na taki luksus liczyć. Zanim jednak zrobiłbym zwrot w kierunku ścieżki, która prowadziła do jej skrytego wśród drzew domu, kątem oka ujrzałem dwie sylwetki przy starej, zaniedbanej szklarni. Zmarszczyłem brwi, nie tyle zaniepokojony, co zdziwiony obecnością kogoś jeszcze; czy miał dzisiaj pojawić się jakiś dostawca? Albo interesant? Nie pamiętałem.
Ruszyłem ku nim żwawym krokiem, niewiele robiąc sobie z faktu, że przecież nie zostałem zaproszony; gdyby Despenser potrzebowała mojej pomocy, nie chciała przebywać z tajemniczym nieznajomym sam na sam, z pewnością by mi o tym powiedziała. Nie wiedziałem jeszcze, czy do nich dołączę, czy tylko upewnię się – ze stosownej odległości – że wszystko w porządku, że naprawdę nie jestem jej do niczego niezbędny. Pokonałem stojące mi na drodze ogrodzenie jednym zwinnym susem, nie spuszczając stojących do mnie tyłem czarodziejów z oka. A im bliżej się znajdowałem, tym dziwniejsze miałem przeczucie. Ten płaszcz, ten ton mieszającego się z wiatrem głosu...
Jayden? Co u licha? – Tak, nie umiałem się powstrzymać. Nie umiałem też nie przeszkadzać. Spojrzałem to na odwracającego się w moją stronę astronoma, to na wiecznie bladą Evelyn. Wspominała przecież, że znała Vane'a, lecz nie podejrzewałem, że znajomość ta była na tyle wiążąca, by miał ją odwiedzać tutaj, w jej domu, na jej ziemiach. – Nie miałem pojęcia, że będziesz mieć gościa. – Poklepałem kuzyna po ramieniu, silnie i poufale, składając tym samym usta w szerokim uśmiechu; dlaczego nie wspominała o tej wizycie? A może wspominała, tylko zapomniałem? Niewiele robiłem sobie z ich poważnych, może nawet posępnych min. To spotkanie towarzyskie? W interesach...? – I to nie byle jakiego. Chcesz sobie sprawić wierzchowca, hę? – Zażartowałem bez najmniejszego oporu, choć ewidentnie wtrąciłem się w jakąś wymianę zdań. Posłałem czarownicy badawcze spojrzenie; czekałem, aż dostanę jakiś sygnał. Żeby zostać lub raczej zostawić ich samych możliwie jak najszybciej.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Stara szklarnia [odnośnik]22.05.22 2:16
Trwała tak jeszcze chwilę, zupełnie odcinając się od rzeczywistości, nawet jeżeli zza pleców dobiegał ją głos, słowa, które układały się z zrozumiałe zdanie. To miejsce było jej historią, szczęśliwym miejscem. Tym, którego nigdy nie popsuje, na przekór wszystkim innym, które usilnie zniszczyła, gdy straciła wszystkich - dziadków, rodziców, brata... Tu było inaczej. Czuła więź z tym miejscem, ziemia do niej przemawiała, choć wciąż nieznanym językiem, jakby była dla niej obca, choć wciąż bardziej znajoma niżeli ktokolwiek inny. Czyżby właśnie dlatego tak nieczęsto odwiedzała szklarnię? Ból w jej piersi gorzał za każdą chwilą w której mogła skupić się na analizowaniu, a jej umysł wirował. Powinna odbudować ją lata temu, a zamiast tego pogrążyła się we własnym cierpieniu, omijając budynek z daleka. Wciąż na tych ziemiach było tyle do zrobienia, ciągle coś, co można było odnowić, naprawić, a jednocześnie hodowla wymagała wiecznej uwagi. Starała się dźwignąć wszystko na raz, ale to było zbyt wiele, niezależnie od tego, czy ostatecznie była w stanie przyznać się do gorzkiej porażki. Potrzebowała się z kimś podzielić uszczerbkiem swojej historii, a czuła, miała takie przemożne wrażenie, że Jayden był tym, któremu jest w stanie ją powierzyć. Nikt nie znał tej opowieści w ten sposób, a przynajmniej nie  z jej ust, bowiem do tej pory przekazywała ją oszczędnie, broniąc swojej prywatności, jednak przy nim miała wrażenie, że to zostanie między nimi, nie wpływając w ogóle na ich pokrętną relację, jego odbiór i tym samym jej stonowane zachowanie. Mieli coś wspólnego, lecz nie doszukiwała się tego, traktowała go tak, jak jej dusza dopowiadała i miała wrażenie, że zasługiwał na tę historię, choć nie wiedziała dlaczego. Dopiero teraz, gdy wspomniał, że znał kiedyś kogoś podobnego jej babci, zrozumiała, że to wcale nie jest stracona opowieść, a podświadomość doskonale wie, co robi. – Pokładam nadzieje, że była równie ciepłą i fantastyczną osobą – spuściła spojrzenie w dół, obserwując ziemię z dobroduszną miną. Te słowa były bolesne, ale zarazem napawały radością, rozdzierając jej duszę na dwoje. Wiedziała co się wiązało z taką dobrocią, jakie czyhały niebezpieczeństwa, pozorowane chęcią niesienie pomocy. Z drugiej strony pamiętała, że choć dziadkowie nie mieli łatwego życia ze sobą, byli tak zażartymi pasjonatami własnych zainteresowań, że to aż nie mogło się udać, ale trwało i było nierozerwalne, przynajmniej do czasu, aż świat nie postanowił inaczej. Stanowili przykład trwałości, uczuć silniejszych niż te, które wynikały ze szczerej przysięgi. Byli jedną duszą w dwóch ciałach, zgrani w działaniu, choć wciąż tak odmienni. Byli tymi w których chciała wierzyć, tak widziała nierozerwalne uczucia, które nadawały barw rzeczywistości.
Uniosła jedną brew w niemym zdumieniu, jakby nie rozumiała tej reakcji na własne pytanie. Nie prześwitywała w tym złość, raczej samo zdezorientowanie sytuacją. Dopiero po pierwszych słowach pokiwała głową ze zrozumieniem, choć i jej wyrwało się niejakie parsknięcie – Zawsze tak zakładam, gdy ktoś wygląda lepiej ode mnie. Dobrze się trzymasz, ta bestia to tylko jedna z wielu przeszkód na twojej drodze, ale jesteś silny, poradzisz sobie. Musisz – podsumowała z posępnym uśmiechem, który majaczył w kącikach warg. Bladość jej skóry i siność pod jej oczami wyjątkowo odznaczała się na jej twarzy przez ostatnie tygodnie. Miała za dużo wszystkiego. Pracy, powinności, spotkań i przede wszystkim własnych demonów, by móc spokojnie odpocząć i nabrać sił. Niezależnie od samopoczucia, wciąż wyglądała na silną, jakby jej fasada się nie zmieniła i trwała mimo przeszkód, jakby charakter, ta jej hardość, przezwyciężała trudy i przemożne zmęczenie. Musiała wytrwać i tego się trzymała. Hodowla była jedyną rzeczą dla której warto było walczyć z całych sił, nawet jeżeli oznaczało to brak powietrza w płucach i przysypianie podczas najprostszych czynności.
Zmarszczyła brwi, gdy obserwowała to rozglądanie się. Czego się spodziewał? Tu byli bezpieczni, nie było w czym pokładać wątpliwości. Ostatecznie potrząsnęła głową na znak lekkiego sprzeciwu. Nie była pewna, czy to jest odpowiedni czas, moment, w którym powinna sprowadzać tu obcych. Bała się tego, tej odpowiedzialności, nowych wyzwań, ludzi na jej ziemiach. Po tylu latach… Przerażało ją to, a ona nie mogła wprost wytłumaczyć obaw. Nie chciała skazywać innych na przebywanie w jej pobliżu. Jak miałaby wytłumaczyć, że mają zniknąć w czasie pełni i nie pojawiać się tak długo, aż ich nie wezwie? Jak szybko połączyliby kropki? Było zbyt wiele niedopowiedzeń, których mogła się bać. Może i uważała, że była w stanie wyjawić Jaydenowi więcej ze swojego świata niż innym, ale to było już rzeczą, którą wyjawiała nielicznym i bałaby się ewentualnego osądu. Nie chciała też być zagrożeniem dla ludzi, których znał. – Nie wiem, czy teraz jest to… - nie dokończyła zdania, wyczuwając aż nazbyt przeczulonym przez likantropię nosem znajomy zapach. Och, teraz rozumiała wszystko aż za bardzo…
Przestąpiła krok w bok, by wyjrzeć zza pleców Jaydena i wtedy dostrzegła Everetta. Niemal uśmiechnęła się półgębkiem, kręcąc z politowaniem głową. No tak, mogła się spodziewać, że sprawdzi, czy wszystko jest w porządku. To jeszcze bardzo napawało ją spokojem, poczuciem bezpieczeństwa, bo choć mogłaby obronić się sama w razie niebezpieczeństwa, to przynajmniej tu miała pewność, że ktoś przybyłby z pomocą i stanąłby z nią ramię w ramię, gdyby sama nie dała rady. Czasami miała też wrażenie, że Sykes jest jeszcze bardziej uważny niż ona sama, ale po prostu się do tego nie przyznaje. Skrzyżowała ręce na piersi. – Nie chciałam zrzucać na ciebie swoich obowiązków, więc wstałam wcześniej i jakoś się z nimi uporałam – przyznała wprost z lekkim skrzywieniem warg, co wyglądało nienaturalnie, zupełnie tak, jakby tłumaczyła się przed nieuchronną naganą z jego strony. Cóż, ciężko jej było przed nim kryć swoje zmęczenie i chyba obawiała się, że w końcu dostanie reprymendę za swoje decyzje, tym bardziej, że mężczyzna nie raz i nie dwa proponował jej przejęcie części jej powinności, choćby na jakiś krótki okres, by pozwolić niebieskookiej odpocząć, a ta wciąż niczym osioł upierała się, że tego nie potrzebuje. Łatwiej było zatajać te wszystkie spotkania i dodatkowe czynności, by nie dać po sobie poznać, że zrywa się w środku nocy, by móc odbębić codzienne obowiązki. – Jayden mnie odwiedził by przedyskutować… - urwała i zmarszczyła brwi, gdy doszło do niej, że sama w sumie jeszcze nie dowiedziała się o co konkretnie chodziło. – Coś – palnęła głupio, uciskając palcami skroń, by ukryć swoje zażenowanie własnym niedoinformowaniem, może gdyby jej się nie zabrało na te wszystkie wyznania, to już miałaby to za sobą, a tak jej twarz jeszcze bardziej się wyostrzyła, gdy odjęła rękę od twarzy i spojrzała na obu mężczyzn, przeskakując wzrokiem od jednego od drugiego. Zauważyła też spojrzenie Sykesa, którym śledził ją badawczo, jakby czekał na jakiś tajemny sygnał, co niemal wprawiło Szkotkę w rozbawienie. Nie miała zamiaru go wyganiać, jeżeli oczywiście sytuacja tego nie wymagała. – Ale skoro już tu jesteś i zakładam, że nie masz na tę chwilę więcej pracy to… – spojrzała na Everetta wymownym, pytającym spojrzeniem, upewniając się, ze faktycznie jest tak, jak teraz mówiła. – Zostań, o ile Jayden nie ma nic przeciwko? – jej odpowiedź była pytająca, tym bardziej, że zaraz na moment skoczyła stalowoniebieskimi tęczówkami ku drugiemu mężczyźnie, opuszczając ręce wzdłuż ciała, zupełnie jakby nie miała tu już nic do powiedzenia. Niejako wątpiła, by ten zaprotestował, ale też nie miała pojęcia z jaką sprawą tu przyszedł  i czy w ślad za tym nie potrzebował rozmowy w cztery oczy, więc niczego osobiście nie wyrokowała. Z drugiej strony ufała Sykesowi na tyle, że i tak nie miała zamiaru go osobiście wyganiać, w końcu znał jej najgorszy sekret, więc nie miała już potrzeby ukrywania innych, pomniejszych w jej ocenie rzeczy.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Stara szklarnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Stara szklarnia [odnośnik]14.08.22 15:32
« Rób, co możesz, w miejscu, jakim jesteś i z tym, co masz »
W zaciszu starego, irlandzkiego domostwa Jayden miał wystarczająco wiele okazji, aby rozmyślać nad tym, co pozostało po jego przodkach i co miało pozostać po nim samym. Nie chciał materialnej schedy, nie chciał, aby szczególnie pamiętano jego imię. Wszak to ostatnie leżało w gestii ludzi, którymi się otaczał i którzy mieli go wspominać. Oczywiście — chciał zapewnić Cassianowi, Ardenowi, Samuelowi i Melanie wszystko, co najlepsze i aby mogli rozwinąć swoje drobne istnienia w silniejsze, wspomagające inne — w tym także materię, lecz najważniejsze było to, aby świat był tym lepszym miejscem. Nie takim, które cierpiało i pogrążało się w ciemnościach. Chciał, aby ludzie posiedli wiedzę, umiejętności, które mogły ich strzec. Mogły ogarniać, ochraniać przestrzeń oraz osoby wokół nich. Aby ich dzieła szerzyły się dalej. Chciał, aby nauka, którą przekazywał uczniom właśnie taka była — mocą, która zasiana teraz, miała przynieść plony oraz owoce w przyszłości. Większe i pełniejsze aniżeli w danym momencie. Potrzebowali tego. Ich świat tego potrzebował. Prawda musiała zwyciężyć, a aby tak się stało, potrzebowała silnych ludzi mogących nią nieść. Niepokonanych… Takich, którzy nie czuli upadku, gdy kraj toczyła wojna. Gdy wrogowie grabili ich domostwa. Gdy wrzucano ich do celi. Tacy ludzie nie zaznaliby strachu i nie pozwolili, aby czynniki zewnętrzne ich tłamsiły. Tacy ludzie rozumieliby, iż poczucie rezygnacji, równałoby się z własną porażką. Tacy ludzie walczyliby z samymi sobą, nie zaś światem wokół nich.
To, co się działo aktualnie, było czystym szaleństwem. Wrogością wobec ludzkości, gdzie znieważało się cnoty, a modelowanym głosem retora bezcześciło świętość życia. Ne chwaliło się dobrych — karało się każdego, kto wychodził naprzeciw obłudzie. Nikomu jednak bardziej znana była twardość krzemienia aniżeli temu, kto w nie uderzał. Jayden chciał trwać bez względu na wszystko. Chciał być tą samotnie występującą ponad powierzchnię rozszalałego morza skałą. Wiedział, że ze wszystkich stron uderzały w niego wzburzone, bezlitosne fale, jednak nie mógł ulec. Ile wszak takich burz już przetrwał? Widział, jak głośni piewcy aktualnego porządku miotali się podczas sympozjum. Doznał ich ataków: z cierpliwością jednak znosił wszystko i odnosił zwycięstwa. Spalali się w próbach wpłynięcia na to, co niewzruszone. Co prawda nie był także zuchwały — nie wznosił się ponad nich, nie lekceważył siły, jaką władali. Wiedział, że zdesperowani, mogli poszukać czegoś, w co łatwo było uderzyć i zniszczyć spokój, jaki budował profesor. Byli w potrzasku. On, Evelyn, Everett. Wszyscy. Nikt nie wiedział, co powinien był robić, aby odnaleźć drogę, ale zawsze był wybór. Zawsze istniało światło, nawet najbardziej ukryte, za którym można było podążać. Nawet wówczas, gdy tkwiło ono w ciemności. To właśnie tam patrzył Vane. Dostrzegał drogę dla siebie oraz uczniów, których chciał chronić. Nie w otwartości, lecz w podziemiu, gdzie nikt nie miał ich dostrzec. Przemykających między cieniami i stającymi się jednym z otaczającymi ich grami świateł.
Zostań, o ile Jayden nie ma nic przeciwko?
- Zostań, proszę - skinął głową kuzynowi, przekazując szacunek wobec własnej rodziny. Zresztą dobrze, że Jareth się pojawił. Chciał, aby był tego częścią, chociaż nie wiedział, że tam będzie. W końcu imię Evelyn mogło być przypadkowe. Ale czy w ich świecie cokolwiek mogło takie być? Astronom odciągnął barki w tył, dłonie wciąż pozostawały splecione za plecami i dopiero wówczas czuł się gotowy do przedstawienia tego, z czym pojawił się w Szkocji w pierwszej kolejności. - Moi uczniowie potrzebują pracy. Ministerstwo pozbawiło ich możliwości ukończenia szkoły, a co za tym idzie pełnych praw egzystencji w naszym społeczeństwie - powiedział już bez cienia uśmiechu. W dużej mierze skupiał się na czarownicy przed sobą. Była jego gospodynią. Właścicielką. Panią tych ziem. Lecz profesor nie pozostawał w swojej uwadze bierny, gdy chodziło o kuzyna. Wyłapywał jego spojrzenie i mówił do niego tak samo często jak do Evelyn. W końcu to Sykes był ojcem i wiedział, co oznaczało, gdyby Jarvis pozostał bez opieki nie tylko czysto szkolnej, lecz także państwowej. Odrzucony, niechciany. Bezpańskie psy, tak teraz określano dzieci krwi mugolskiej lub tych, którzy wspierali ich sprawę. - Nie proszę o dom dla nich. - Zwrócił się do Evelyn, obserwując uważnie kobiecą twarz i wpatrując się w duże oczy, które już dobrze poznał, chociaż stanowiły zagadkę jeszcze w tak wielu miejscach. Nie miała ich chronić. Nie prosił o to. Nie mógłby. - Mają od trzynastu lat w górę. Będą pracować. Jeżeli któryś sprawi ci problemy, odeślesz ich do domu. - Wstępnie rozmawiał już z uczniami i wiedział, że nie było szansy na to, aby zawiedli na tym polu. Może i byli dziećmi, lecz dojrzałymi na tyle, aby rozumieć, że bez pracy w tym momencie mogli nie żyć. Ich rodziny, ich bliscy, oni sami. Nie mieli go zawieść, a i on nie mógł ich zawieść. Przybył do Szkocji, do Evelyn mając za cel zagwarantowanie im azylu i nie zamierzał wracać, dopóki każde z dzieci nie będzie miało obiecanego miejsca. Wszak gdyby nie wojna, taka rozmowa zapewne by się nie odbyła. I nie była taka paląca.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Stara szklarnia [odnośnik]24.08.22 13:50
Szczerze ucieszyłem się na widok kuzyna – ufałem mu i nie miałem najmniejszych wątpliwości, że jego wizyta na ziemiach Despenser nie niesie ze sobą żadnego ryzyka, mogłem więc odetchnąć z ulgą, opuścić gardę i wyzbyć się w pełni uzasadnionej podejrzliwości, z którą traktowałem każdego intruza. Poza tym, powoli odbudowywaliśmy nadszarpnięty upływem lat kontakt, przypominaliśmy sobie, że jesteśmy rodziną i możemy na sobie polegać, a do tego pamiętałem, że ostatnie miesiące nie były dla niego najłaskawsze – delikatnie rzecz ujmując – więc każdą okazję do wymiany choćby kilku słów przyjmowałem z otwartymi ramionami. Oprócz radości odczuwałem coś jeszcze: zdziwienie. Co go tu przywiało? W żartach przypisałem mu chęć nabycia jednego z aetonanów, lecz najpewniej nie chodziło o to. Gdyby planował taki zakup, pewnie wspomniałby o nim w liście lub przy okazji naszej ostatniej rozmowy. No i wcale nie byłem pewien, czy swoje ciężko zarobione pieniądze wydawałby w tych czasach, niespokojnych i coraz droższych, akurat na uskrzydlonego wierzchowca i pakiet lekcji jazdy... Więc o co chodziło?
Wstałaś wcześniej czy raczej w ogóle się nie kładłaś? – odpowiedziałem Evelyn, wciąż wyginając usta w uśmiechu, lecz nie mogąc powstrzymać się przez wzniesieniem brwi nieco wyżej; doskonale wiedziała, co na ten temat myślę. I niewiele robiłem sobie z faktu, że najprawdopodobniej nie powinienem sugerować takich rzeczy w towarzystwie osoby trzeciej; dla mnie Jayden nie był kimś obcym, a Despenser stanowiła przede wszystkim przyjaciółkę, nie zaś pracodawcę. Tyle razy powtarzałem, że mogę wziąć na siebie więcej obowiązków, że mogę zdjąć chociaż trochę ciężaru z jej wątłych barków, byleby dać jej więcej czasu na dojście do siebie i odespanie wszystkich zaległości. Ciągle jednak stawała okoniem, będąc nie tyle wilkiem, co osłem w owczej skórze. Rozumiałem, że musiała nauczyć się radzić sobie sama, ze wszystkim, że przez długie lata nie mogła liczyć na niczyją pomoc, jednak teraz byłem obok i sam, do znudzenia i jak katarynka, oferowałem się ze swym wsparciem. A ta zamiast wykorzystać sytuację, zamiast posyłać mnie do najbardziej niewdzięcznych zajęć, przerzucania gnoju i sprawdzania podków najbardziej narowistych ogierów, to zrywała się w środku nocy, by przypadkiem nie potraktować siebie samej zbyt ulgowo. – Coś brzmi interesująco – dodałem, gdy okazało się, że nawet czarownica nie ma pojęcia, jaki dokładnie powód kierował astronomem. Wcisnąłem dłoń do kieszeni płaszcza, niespokojnymi palcami zaczynając skubać papier, w który owinąłem przygotowane w domu śniadanie. – Dzięki. Chwilowo wszystko ogarnięte, szefowo. – Puściłem jej perskie oko i rozluźniłem się już do końca, ciesząc z faktu, że nie woleli prowadzić tej rozmowy w cztery oczy; nie żebym takiej prośby nie uszanował, ale niewątpliwie byłem ciekaw, o co chodzi. Spojrzałem to na pobladłą twarz Evelyn, na malujące się pod oczami podkówki zmęczenia, to na poważnego kuzyna. Wydawał się zbyt pogrążony we własnych myślach, skupiony na przyświecającym mu celu, by zareagować na mój widok z entuzjazmem. Nie miałem mu tego za złe. Przelotnie podchwyciłem jego spojrzenie, przypominając sobie naszą wymianę zdań, gdy przybył mi na ratunek w środku nocy – czy pamiętał, że wspominałem wtedy jej imię? Że to do niej posłałem łapówkę w postaci fasolek? Nieco dziwnie było mi stać tak w trójkę, po raz pierwszy mogąc zaobserwować, jak odnosili się do siebie, jaką naprawdę mieli relację.
Spoważniałem w reakcji na słowa, które padły z ust Vane'a. Zwykle byłem skupiony głównie na swoim małym świecie, na hodowli, pracy, wychowywaniu syna, kojarzyłem jednak, że Ministerstwo planowało podjęcie takich kroków. A więc stało się, nie blefowali. Ilu w takim razie uczniów pozostało? A ilu zostało usuniętych z Hogwartu? Bo nie byli godni? Wypuściłem z siebie powietrze, długo i przeciągle, a dłoń sama z siebie złożyła mi się w pięść. Otaczali nas idioci. Idioci, przez których cały nasz świat drżał w posadach, a Merlinowi ducha winne dzieci cierpiały, będąc pozbawiane podstawowych praw. Środków do życia oraz gwarantowanego przez mury Hogwartu bezpieczeństwa. Wiedziałem, że decyzja nie należy do mnie, że nie mam nic do gadania, a Despenser mogła mieć powody, dla których nie chciałaby dopuszczać do hodowli obcych, musiałem jednak dodać coś od siebie. – Mógłbym mieć na nich oko. Nauczyć podstaw. Nie byłabyś z tym sama – wtrąciłem, nim jeszcze miałaby się okazję odezwać, rozważyć wszelkie za i przeciw. Chciałem, żeby o tym pamiętała. Nie zamierzałem jednak wywierać na nią presji. Uszanowałbym jej decyzję, jakakolwiek by ona nie była.
Nie mogłem przy tym przestać myśleć, jak podle musieli czuli się rodzice tych dzieciaków. Całkowicie bezsilni? Oszukani?


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Stara szklarnia [odnośnik]24.09.22 22:05
Czuła się co najmniej nieswojo mogąc obserwować zachowanie obu mężczyzn. Mieli coś, co było jej obce, więź rodzinną, która wydawała się być naturalna, niewymuszona i taka… Prosta, przejrzysta i swobodna. To mogło wydawać się osobliwe, ale z ochotą wyłapywała takie niuanse, kurczowo trzymając się myśli, że nie każda rodzina wygląda tak, jak wyglądała jej własna, a to dawało swego rodzaju nadzieję. Niejednokrotnie myślała o przyszłości, nie swojej, a ogółu społeczności, szerzej rozumianego świata, tego magicznego, jak i mugolskiego. Jak to wszystko będzie wyglądać za dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto lat? Czy świat będzie zmierzał w kierunku rozpadu, kierując się zawiścią, parszywą zazdrością, jak jej rodzina zatruta matczyną psychozą, czy może wszystko powoli się naprostuje, a granice się zatrą za sprawą ciężkiej pracy potomków tych, którzy byli wychowywani w otoczeniu miłości i rodzinnego wsparcia? Istniało tyle wizji przyszłości…
- Czy wyglądam jakbym nie zmrużyła oka? – zapytała butnie, unosząc podbródek w kierunku Sykesa. Oczywiście za każdym razem próbowała go okłamać w tej kwestii, jednak tym razem zaznała odrobinę snu, choć nie w najzdrowszej pozycji, bowiem siedząc przy biurku nad stosem dokumentów, ale za to mogła winić jedynie siebie i o jedną szklaneczkę ognistej za dużo. Niemniej jednak udało jej się wykonać znaczną część pracy, a tym samym zająć się czynnościami dodatkowymi następnego dnia, choćby jej dom błagał już o gruntowne porządki i z każdym kolejnym dniem trudniej było się w nim przemieszczać bez potknięć o losowe przedmioty. Nic nie mogła poradzić na swój niezdrowy pracoholizm, a skoro nie miała na niego lekarstwa, postanowiła wykorzystywać jego obecność w stu procentach, czerpać korzyści i ignorować wady. Poza tym, gdzieś głęboko pod skórą miała poczucie, że im więcej zrobi sama i tym samym im mniej będzie przerzucać na Everetta, tym dłużej będzie trwała jego pomoc. Było to już winą jej pokrętnej logiki, w końcu w jej życiu zawsze nadchodził moment, gdy ją opuszczano, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Uspokoiła się słysząc, że obecnie wszystkie powierzone zadania zostały wykonane, tym bardziej, że dla niej hodowla zawsze była na pierwszym miejscu i zawsze była gotowa rzucić wszystko, by zadbać o własne zwierzęta. Dodatkowo zgoda Jaydena na obecność jego kuzyna podczas rozmowy napawała kruczowłosą odrobiną spokoju, nie chciała przechodzić przez to sama, jakby przeczuwała, że coś jest nie tak. Już sam początek tej rozmowy jej się nie podobał, czuła pod skórą, że prośba, którą wystosuje Vane będzie większa niżeli mogła się tego spodziewać, choć wciąż wierzyła, że to nie może być nic strasznego, skoro są tu we troje. Stała jednak w miejscu, milcząc i słuchając, dając ostatnim słowom wybrzmieć, pozwalając sobie na ostudzenie gorejących w niej emocji. Jakkolwiek by się nie broniła, próbując przewidzieć zakończenie, to i tak nie uratowałaby się przed tym, co nadeszło. Nie była na to wystarczająco przygotowana, a wytrącona z równowagi nawet nie zdążyła ukryć swojego zaskoczenia ową prośbą i aż cofnęła się o krok, jakby sama chciała się schować, ochronić. – Na Merlina, Jaydenie… - gula goryczy ścisnęła jej gardło, nie pozwalając na więcej. Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy, że tu jego uczniom mogłoby grozić niebezpieczeństwo, a ona nie mogła mu tego nawet wyjawić i pozwolić na powtórne przemyślenie prośby. Schowała dłonie do kieszeni, gest, który zawsze miał na celu ukrycie drżenia dłoni, pomagał jej też w odzyskaniu stabilizacji, przynajmniej zazwyczaj. Uciekła wzrokiem ku Everettowi, nie tylko dlatego, że ten zdecydował się odezwać, ale głównie po to, by złapać z nim kontakt wzrokowy, jakby zwracając się po niewerbalną pomoc, upewnienie jej w tym, że to nie jest czyste szaleństwo. W końcu to on wiedział, widział ją w poranek po pełni, z pewnością pamiętał też i własną reakcję, gdy prawda wyszła na jaw. To nie było proste i potrzebowała stabilizacji, zwrócenia się ku komuś, kogo znała na tyle, by móc otrzymać wsparcie w które uwierzy. Czy naprawdę mogła sobie zaufać i wpuścić na te ziemie obcych, młodych ludzi? Owszem, potrzebowała wsparcia w każdej ilości, we dwoje pracowało się ciężko, nawet pomimo perfekcyjnej organizacji i wielu, naprawdę godzin obrządków, więc z pewnością dodatkowe pary rąk by się zdały, ale wymuszało to na kobiecie zachowanie wiecznej ostrożności.
To było głupie z jej strony, naprawdę głupie, bo mimo tylu rozterek była pewna, co odpowie i to już na samym początku. Zaklęła siarczyście pod nosem, to ta cholerna wojna była temu wszystkiemu winna, nie dzieci. Wiedziała, że właśnie robi coś na co przez tyle lat nigdy by się nie zdecydowała, ale świat się zmieniał i ona też powinna dokonywać jakichkolwiek zmian, by nie tkwić w miejscu, by nie kroczyć zatrutą ścieżką własnej matki. Może wreszcie u Evelyn nastał ten moment, by wywrócić do góry nogami swój mały, zamknięty światek i uczynić krok naprzód. Ścisnęła palcami lewej dłoni nasadę nosa i westchnęła cicho, jakby toczyła bój z bólem istnienia. – Dobrze – jedno słowo, jedno jedyne wydostało się spomiędzy jej ust, wybrzmiewając zdecydowanie chłodniej i ostrzej niż to miała w zamiarze. Stalowoniebieskim spojrzeniem powróciła do profesora, łapiąc z nim kontakt wzrokowy, jakby chciała go upewnić, że nie żartuje, a naprawdę przystaje na jego prośbę. Ich relacja była dziwna i skomplikowana, niekiedy gniewna, czy dezorientująca, więc choć była zdziwiona, że mężczyzna zgłosił się właśnie do niej, to zyskał w jej oczach, ponieważ zwyczajnie zaufał jej na tyle, by przyjść do niej w potrzebie, a to znaczyło dla niej więcej niż profesor mógł sobie wyobrażać. – Jeżeli to ma realnie pomóc, nie mogę odmówić, choć jest to prośba, która nigdy nie powinna mieć miejsca. – Miała oczywiście na myśli, że nikt nigdy nie powinien zrobić z uczniów wyrzutków i zakazać im szkolnej edukacji, tym samym zmuszając ich do poszukiwania innego, przyjaznego dla nich miejsca. Evelyn musiała się teraz poważnie zastanowić nad tym, jak to wszystko zorganizować, tym bardziej, że ostatnio na jej ziemiach zdarzali się goście, którzy niekoniecznie powinni wiedzieć o obecności małoletnich czarodziei. – I tak jak mówisz – zwróciła się do Everetta, nawiązując do jego propozycji – może będziemy w stanie ich dodatkowo czegoś nauczyć również od siebie, poza zwykłym systemem pracy. O ile, oczywiście, będzie taka potrzeba. – Wiedziała, że nigdy nie byłaby dobrym nauczycielem, w końcu od czasów szkolnych sądziła, że ci muszą mieć konkretne cechy, których ona nie posiadała, zaczynając choćby od cierpliwości i powtarzalności w działaniu. Cóż, wychodzi na to, że te dzieciaki musiały cieszyć się tym, co miały, nawet jeżeli wiązało się to z Evelyn i jej niekiedy pokrętnym zachowaniem. – Rozumiem, że mówimy o dość bliskiej przyszłości? – przerzuciła się na rzeczowy ton typowego działacza, nie przykładając już do tego ani jednej emocjonalnej nuty. Była pewna, że nie mieli wiele czasu, a trzeba było poczynić szereg przygotowań, by jakoś przystosować to miejsce, w końcu Evelyn nie była jedynie właścicielką, ale też i gospodynią, choć marną, to jednak zależało jej na dobru własnych gości i była pewna, że to zapowiada kilka kolejnych nieprzespanych nocy. Z minuty na minutę zdawała sobie sprawę z faktu ile kosztowało ją to spotkanie, gdy już wcześniej była zdecydowanie zmęczona i osłabiona. Pieprzona wojna, pomyślała z goryczą, zastanawiając się ile jeszcze trudu, bólu i absurdu będą musieli znieść zanim to wszystko się zakończy.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Stara szklarnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Stara szklarnia [odnośnik]02.11.22 20:52
–  Może trochę –  odparłem bez zawahania, łagodząc jednak swoją wypowiedź, ubierając przytyk we względnie subtelne słowa. Cały czas błądziłem przy tym wzrokiem po pobladłej twarzy Evelyn, niewiele robiąc sobie z zaczepki, która wybrzmiała w kobiecym głosie czy połączonego z zadanym pytaniem zadarcia brody. Widziałem przecież sińce pod oczami, a znałem ją na tyle długo, by wiedzieć, że kiedyś ich tam nie było. Poza tym, błękit tęczówek wyraźnie kontrastował z przekrwionymi białkami.
Nie wiem, na co liczyłem. Że w końcu się podda? Może nie tyle poprosi o wsparcie, co po prostu pozwoli sobie pomóc, kiedy sam tę pomoc proponowałem...? Powinna kiedyś wyjechać na wakacje. Wybrać się w długą, pozbawioną trosk podróż, by przestać myśleć tylko i wyłącznie o hodowli, o papierach, zamówieniach, formalnościach, paszy, sianie czy łataniu ogrodzeń. Podejrzewałem jednak, że wyśmiałaby mnie głośno i wyraźnie, a do tego prosto w twarz, gdybym choć zaczął przestawiać taką wizję. Zwłaszcza teraz, w tych czasach, gdy nie miałaby najmniejszej pewności, że po powrocie z takich wojaży jej ziemie wciąż będą bezpieczne, a terenu farmy nie zastąpią posępne, zasnute dymem zgliszcza... Lecz przecież starałem się o tym nie myśleć, nie teraz, kiedy dość nieoczekiwanie zyskaliśmy okazję, by porozmawiać w trójkę. Przywykłem do spotkań czy z Evelyn, czy z Jaydenem, jednak do tej pory ich ścieżki nie przecinały się, przynajmniej nie w mojej obecności, co najwyżej jakiegoś przeklętego olbrzyma, o czym oboje zapomnieli mi wspomnieć. Zaś nagłe zderzenie tych dwóch światów było nie tylko interesujące, ale też... dziwne.
Nie miałem dość czasu, by się nad tym pochylić. Kiedy Vane przedstawił cel swej wizyty, a raczej prośbę, którą miał względem czarownicy, nie mogłem już dłużej wyginać ust w uśmiechu i tak po prostu żartować. Doskonale rozumiałem, dlaczego kuzyn był nieco odległy, zamyślony, co sprawiło, że nie powitał się ze mną szczególnie wylewnie; w Hogwarcie pracował nie dla prestiżu, nie dla pewnych wygód, które musiały iść w parze ze statusem nauczyciela w jednej z najbardziej znanych szkół magii i czarodziejstwa, a z powołania. Dzieci były dla niego ważne. Cholernie ważne. I to nie tylko od dzwonka do dzwonka, nie wyłącznie w kontekście wbijania im do głów, który gwiazdozbiór jest który... Widział w nich ludzi z krwi i kości. Chciał pomóc tam, gdzie zawodził system. I najwidoczniej nawet krótka, przelotna znajomość z Despenser przekonała go, że ta ma dobre serce i może zaufać jej na tyle, by przedstawić jej tę niecodzienną propozycję.
Mimo własnych emocji, złości, która nakazała mi złożyć dłoń w pięść, nie mogłem nie zauważyć tego, że czarownica cofnęła się o krok, jak gdyby słowa astronoma uderzyły w nią ze zdwojoną mocą. Musiała być w niemałym szoku, nic dziwnego. Nie tylko z powodu okropności obrazu, jaki został przed nami odmalowany, ale i wszystkiego, dosłownie wszystkiego, z czym wiązałoby się pojawienie tutaj, obok niej, wyrzuconych ze szkoły pacholąt. W pierwszej chwili nie pomyślałem o tym, o futerkowym problemie, który znacznie komplikował całą sytuację, zrozumiałem jednak, że właśnie on mrozi jej krew w żyłach, gdy niemalże rozpaczliwie podchwyciła mój wzrok. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem ją taką przerażoną, niepewną. Rozdartą. Szukała u mnie wsparcia – i wsparcia tego zamierzałem jej udzielić, w każdy możliwy sposób. Tak jak powiedziałem, nie była z tym przecież sama.
Skinąłem więc głową; na tyle subtelnie, by znak ten nie wzbudził zainteresowania Jaydena. Nie żebym mu nie ufał, jednak teraz zależało mi na tym, by porozumieć się tylko z Evelyn. By bez słów dodać jej otuchy. Znałem jej sekret – i wierzyłem, że mimo to moglibyśmy sobie z tą sytuacją poradzić. Razem. Choć oznaczało to bycie niezwykle ostrożnym, czujnym i zapobiegawczym.
Ścisnęła nasadę nosa, znałem już ten odruch, wiedziałem, co zaraz nastąpi, po czym wyrzuciła z siebie ostre dobrze, które przypieczętowało nasz los; w mojej piersi pojawiły się sprzeczne emocje, wdzięczność i obawa, z którymi nie miałem zamiaru się zdradzać. To nie było, nie będzie, łatwe. I to nie powinno mieć miejsca. Nowa rzeczywistość zmuszała nas jednak do zmiany dotychczasowych przekonań czy nawyków. Do wystawiania palców poza granicę komfortu. – Tego czy owego na pewno moglibyśmy spróbować. Żadni z nas wykładowcy, ale też i do łamag nam daleko... – zawiesiłem głos, próbując przemycić w swojej wypowiedzi namiastkę lekkości. Obycie ze zwierzętami, z obowiązkami, którymi należało się zająć na farmie, to już coś. Mogłem dorzucić do tego trochę wiedzy dotyczącej starożytnych run, pogrzebać w domu za starymi podręcznikami, o ile któremuś z dzieciaków brakowałoby materiałów do samodzielnej nauki. Nie wiem, kiedy znajdziemy na to wszystko czas, z drugiej strony – dodatkowe pary rąk na pewno miały ułatwić radzenie sobie z codziennymi problemami, którymi ktoś musiał się zająć, a które nie wymagały żadnych niebywałych umiejętności.
Byłem obok, gdy kontynuowali rozmowę, byłem też obok, gdy dobiegła ona końca, a Jayden – dość wcześnie jak na mój gust – oświadczył, że musi wracać do swoich obowiązków i że nakreśli jeszcze do Despenser list w sprawie przybycia pierwszych podopiecznych. Pożegnałem go z uśmiechem, prosiłem też, by pozdrowił ode mnie chłopców, choć ci pewnie nie zdawali sobie sprawy z faktu, kim jest jakiśtam wujek Everett. Koniecznie musiałem ich odwiedzić, najlepiej przy okazji urodzin kuzyna.
Jak się czujesz? Z tym wszystkim? – zagaiłem, gdy zostaliśmy już sami. Spacerowym krokiem wracaliśmy w okolicę starej szklarni, wciąż ciesząc się przerwą od pracy. Wyłowiłem z kieszeni drugie śniadanie, chyba nadeszła najwyższa pora, żebym się z nim uporał, kątem oka spoglądałem jednak nie ku niemu, a ku twarzy drepczącej obok czarownicy. Może i prosiłem się o ochrzan, musiałem jednak zapytać.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Stara szklarnia [odnośnik]24.11.22 23:37
Ta rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych, bo choć odbywała się w nienagannym tonie, zawierając najpotrzebniejsze, niekiedy nawet obszerne informacje, to jednak była swego rodzaju paktem. Zupełnie jakby w momencie, gdy zgodziła się na udzielenie pomocy, rozpoczęła grę w szachy ze światem, gdzie jeden błędny ruch mógł oznaczać klęskę. Gdyby chodziło jedynie o nią – problem by nie istniał, ale w tej sytuacji ilość istnień, którym porażka mogłaby zaszkodzić była na tyle kolosalna, że Despenser zaciskało się gardło. Owszem, miała wsparcie – Jaydena, który był prowodyrem tej akcji i Everetta, który z pewnością nie zostawiłby jej z tym samej nawet jakby usilnie próbowała go odstraszyć. Mieli też przewagę miejsca, Szkocja była, jak na obecny okres, bezpieczniejsza od Anglii, a wzgórze Conic Hill i tak wystarczająco zniechęcało do wizyt, będąc zwyczajnym pustkowiem z zaledwie małą wsią u podnóża. To mogło się udać, potrzeba było tylko trochę więcej szczęścia, organizacji i… Czasu. Nie miała pojęcia jak uda jej się wepchnąć i to zadanie do swojej obszernej listy z kategorii codziennych prac. Już i tak ograniczała swoją ilość snu, tym bardziej teraz, gdy na świecie pojawiło się źrebię, pierwsze od dawna i trzeba było mieć je non stop na oku. Terminarz pękał w szwach, ale obiecała sobie, że gdy tylko dorwie się do niego wieczorem, to spróbuje wycisnąć z niego coś więcej, znaleźć jakąś lukę, którą przeoczyła.
Żegnała Jaydena szorstko, choć nie chciała być nieuprzejma, to jednak natłok informacji spowodował zamęt w jej umyśle, jakby już zmuszając kobietę do tworzenia planu. Cieszyła się, że nie postanowił zabawić dłużej, ich relacja była nader osobliwa, bo choć chaotyczna, powiązana traumatycznymi wydarzeniami, to jednak szczególna – potrafili z siebie czytać jak z otwartej księgi, przynajmniej w kwestii wolności osobistej i chęci przetrawienia całej tej rozmowy na własnych gruntach. Obserwowała natomiast jego pożegnanie z Everettem, choć nawiedził ją przy tym niejaki smutek. Obecne czasy odebrały wszystkim możliwość spełniania się w głębszych relacjach rodzinnych, skracając je często do minimum, ewidentnie pracy tylko przybywało. Ona miała się lepiej na tej płaszczyźnie – brak rodziny poniekąd ułatwiał jej przetrwanie tego, co miało miejsce. Nie musiała się martwić, że jej czyny wpłyną na jej krewnych, że coś mogłoby im zagrozić. Z drugiej strony dzięki temu wiedziała też, że nie ma żadnego krewnego, który musiałby się oglądać na nią samą. Nie sądziła, że kiedyś przyjdzie jej się z tego cieszyć, a jednak.
Jak się czuła? Schowała drżące dłonie głęboko do kieszeni, jakby ukrycie problemu niwelowało jego istnienie. Nie miała zamiaru jednak odpowiadać niezgodnie z prawdą, Everett zasługiwał na szczerość, tym bardziej, że teraz sam został wciągnięty do tego planu. – Tak, jakbym właśnie dostała bilet na odsiadkę w Tower – sapnęła, zdając sobie sprawę, że naprawdę właśnie takie zdanie miała o tym wszystkim. Jakby już teraz była pewna, że to się nie uda, że na którymś etapie polegną. – Wszystko może pójść nie tak, począwszy od jakiejś niezapowiedzianej wizyty, przez moją likantropię, na samej głupocie i nieszczęśliwym zrządzeniu losu kończąc – negatywne, podbarwione lękiem myśli wypływały spomiędzy jej ust, a mimo to nie ciskała gromami, mając za to niepokojąco stoicki ton głosu, który najprędzej można byłoby przypisać komuś, kto już wiedział, że przegrał walkę. Problem był w tym, że ona chciała pomóc i zamierzała to zrobić, niezależnie od tego, co sądziła o szansach na powodzenie. – Pieprzona wojna – burknęła z mocnym, szkockim akcentem, kopiąc przypadkowy kamyk w akcie złości godnej pięciolatka. Gdyby nie ona, nikt nie musiałby nadstawiać karku, ludzie by nie ginęli w ilościach masowych, dzieciaki mogłyby siedzieć w Hogwarcie, a ona cieszyłaby się ciszą i spokojem, może nawet odpowiednią ilością klientów i możliwością zatrudnienia starych pracowników, by wreszcie móc zaznać trochę spokoju. Potrzebowała wolnego, musiała wreszcie gdzieś wyjechać, gdziekolwiek, dla samego odpoczynku, rekonwalescencji, tej fizycznej i zarazem psychicznej. Z każdym miesiącem miała wrażenie, że to marzenie zamiast się przybliżać, to coraz bardziej się oddalało, aż traciła nadzieję na jakąkolwiek zmianę. Pozwoliła sobie na kilka głębszych wdechów, które miały być tymi uspokajającymi, choć nie trzeba było długo się temu przyglądać, by zauważyć, że nie pomagały. Była najzwyczajniej w świecie wystraszona. – A ty? – zapytała wreszcie, choć tak cichym szeptem, że nie była pewna, czy Sykes usłyszał jej pytanie. Chciała znać jego zdanie, mając nadzieję, że swoim nastawieniem podbuduje i ją, albo chociaż rzuci jakimś swoim typowym żartem, który magicznie sprawi, że choć na chwilę spojrzy na to inaczej.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Stara szklarnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Stara szklarnia [odnośnik]07.12.22 9:29
Wiedziałem, że to szorstkie pożegnanie, którym uraczyła Jaydena, nie wynika z niechęci czy złości. A przynajmniej – że uczucia te nie były kierowane pod jego adres. Prawda? Miałem taką nadzieję. Złożona przez astronoma propozycja mogła ją tak naprawdę zirytować, przerazić, dotknąć do żywego, a mimo to Despenser nie potrafiłaby odmówić; często robiła groźne miny, fuczała i przeklinała pod nosem jak na prawdziwą Szkotkę przystało, serce miała jednak szczerozłote. Wniosek nasuwał się więc sam, los wyrzuconych z Hogwartu dzieciaków nie był jej obojętny, nie potrafiłaby zasnąć z czystym sumieniem, gdyby zignorowała to wołanie o pomoc, nawet jeśli w ten sposób wystawiała siebie samą na niebezpieczeństwo... Sprawiedliwość. Lojalność. Uczciwość. Czy to nie zestaw cech, który sprawił, że za czasów szkoły przywdziewaliśmy szaty z borsukiem na piersi? Ach, należy jeszcze do nich dorzucić pracowitość, tej Despenser miała pod dostatkiem. Może aż za dużo, wyrabiała normę za przynajmniej dwóch Puchonów.
Powoli odwijałem papier, którym zabezpieczyłem przyszykowane w Gawrze kanapki. Najpierw jeden róg, potem drugi. Starałem się nie hałasować zbytnio, by przypadkiem nie zagłuszyć ewentualnych słów, które mogłyby paść z ust Evelyn. Dawałem jej czas na zebranie się w sobie, na przetrawienie tego, co usłyszała i podjęcie decyzji, ile dokładnie chciała mi w tej chwili powiedzieć. Kątem oka wciąż zerkałem ku niej, ku wpychanym w kieszenie dłoniom, jednocześnie próbując nie potknąć się o zdradzieckie nierówności terenu. Chociaż kto wie, może to rozładowałoby trochę atmosferę, gdybym nagle wyłożył się jak długi, a drugie śniadanie przeleciało kilka jardów, by następnie, dla dopełnienia komizmu, utopić się w jakiejś zagubionej kałuży.
Evelyn – zacząłem zaskakująco poważnie, by na pewno na mnie spojrzała, na krótką chwilę przestając udawać, że zabieram się do konsumpcji posiłku. Słowa dotyczące więzienia sprawiły, że zyskała moją niepodzielną uwagę. Tego się obawiała? – Żadne z nas nie trafi do Tower. Zatrudniasz po prostu dzieciaki do pomocy. I nie masz bladego pojęcia na temat tego, czy pochodzą z rodzin niemagów, czy ich pradziadkowie byli potomkami samego Merlina – kontynuowałem powoli, bez cienia zwątpienia. Chciałem, by uwierzyła w to, co mówię. Nie dziwił mnie lęk, który zagościł w jej sercu, lecz byłem święcie przekonany, że ci tam, zasiadający na ministerialnych stołkach ważniacy, niewiele zrobiliby sobie z naszej samowoli. O ile w ogóle by się o niej dowiedzieli, co wątpliwe. – Poza tym, wydaje mi się, że mają na głowach bardziej palące problemy niż to, że gdzieśtam w Szkocji grupka wyrzuconych ze szkoły nastolatków będzie uwijać się przy końskiej kupie. – Objąłem ją badawczym spojrzeniem, próbując nie zdradzić się przebijającą przez ten gest troską. Nie chciałem przecież, by wzięła na siebie zbyt wiele. By już całkiem przestała sypiać i osiwiała ze stresu. Co innego kilka białych włosów, te już przecież miała od dawien dawna, a co innego – cała taka grzywa. – Nie zaszkodzi ci dodatkowa pomoc. Wiesz o tym. Oddeleguje się ich do prostych zajęć, pokaże co i jak... i na pewno się do tego przyłożą. Co do niezapowiedzianych wizyt, myślałaś może o dodatkowych zabezpieczeniach? Te powinny skutecznie powstrzymać ewentualnych intruzów, albo chociaż ich spowolnić, kupić nam więcej czasu na reakcję. – Na pewno mogliśmy się do tego jakoś przygotować. Spróbować przewidzieć ewentualne komplikacje, podjąć dodatkowe środki ostrożności. – Co do twojego futerkowego problemu... Wiesz, że mogę tu wtedy być, w tych dniach, w które... jest ciężko. Pilnować, by dzieciaki nie zbliżały się do domu. Mogę też wziąć na siebie wytłumaczenie im, że raz na kilka tygodni ich obecność nie będzie potrzebna. – Choć wierzyłem, że znajdą się i tacy, którzy będą szukać dziury w całym i zadawać dziesiątki zbędnych pytań. Nie z powodu złośliwości, a jedynie po to, by nie stracić zajęcia, okazji do zarobienia kilku dodatkowych punktów w ich nowym miejscu nauki, na farmie Despenser. Może powinniśmy ustawić w szopie klepsydry, takie jak w zamku...? – Aha. Pieprzona wojna – przytaknąłem, kiedy przełknąłem już pierwszy kęs kanapki i rozejrzałem się dookoła, po wciąż spokojnym, niemalże sielskim otoczeniu. Oby konflikt trzymał się z daleka od tych terenów możliwie jak najdłużej. Oby w ogóle tu nie dotarł. Tylko czy istniała taka opcja? – Ja? – zapytałem, nie będąc pewien, czy się nie przesłyszałem, czy skierowała do mnie pytanie o moje samopoczucie. – Tak siedem na dziesięć – oświadczyłem po chwili zastanowienia, po czym, niewiele myśląc, objąłem Evelyn ramieniem, próbując jej w ten sposób dodać otuchy. Była moją rodziną, czy tego chciała, czy nie. I nie rzucałem słów na wiatr. – Mną się nie przejmuj. Wierzę w to, co powiedziałem wcześniej. Nie wybieram się za kratki, a z innymi ewentualnymi utrudnieniami jakoś sobie poradzimy – rozwinąłem, zanim sama zdążyłaby mnie dopytać o znaczenie tej enigmatycznej oceny sytuacji.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Stara szklarnia [odnośnik]04.01.23 2:04
Absurdalny komizm tej sytuacji sprawiał, że miała wrażenie iż odchodzi od zmysłów podczas, gdy Everett z nadobną czcią rozpakowywał kanapkę tak powolnymi ruchami, że aż miała ochotę wyrwać mu ją z rąk, odpakować czym prędzej i oddać, byle tylko nie musieć dłużej obserwować tych niewybaczalnie powolnych ruchów. Była pewna, że robi to jedynie po to, by nie zagłuszyć słów, które akurat mogłaby z siebie wydobyć, ale zaczynało być to frustrujące, zupełnie jakby ją pospieszano. Nie mogła się skupić, napływ emocji ją przerastał, myśli tłoczyły się w głowie, tworząc same negatywne wizje. Była już tym wszystkim zwyczajnie zmęczona. Musiała się przespać, zbyt wiele spadało jej na głowę i zaczynała zauważać, że nie daje rady być wszędzie za każdym razem, gdy coś się dzieje. Znaczy jest, ale nie w pełni zmysłów, a to niestety przekładało się na jej drugą naturę. Ostatnia pełnia dała jej szczególnie w kość, przemiana była zdecydowanie dłuższa i bardziej bolesna, a i niestety należała do tych najgorszych, półświadomych, gdzie rozdarła się mentalnie na pół i do dziś świdrowały ją wspomnienia tamtej nocy. Wilkołak był zmęczony, a ona gotowa była sądzić, że sama temu zawiniła – ciało nie miało wystarczająco siły, by dźwigać obie formy, co zaczynało się odbijać na jej zdrowiu po pełni. Dłonie jej cierpły, drżały w losowych momentach, niezależnie od odczuwanych emocji, mieszały jej się smaki, węch nie działał tak jak powinien, a i nogi niekiedy odmawiały posłuszeństwa. Potrzebowała urlopu, choć trzech dni restartu spędzonych w łóżku, ale wciąż ciężko było jej ugiąć kark, schować dumę w kieszeń i powiedzieć to na głos. Musiała to jednak uczynić.
- Ja… - to było trudniejsze, niż sądziła; potrząsnęła głową w irytacji. Nie tak, inaczej. – Czasami jak cię tak słucham, to zastanawiam się, czy sam nie ogarnąłbyś tego wszystkiego lepiej ode mnie – parsknęła pustym, zduszonym śmiechem. Miał dryg do rozwiązywania problemów, które ona wynajdowała i niekiedy zastanawiała się skąd w nim tyle wiary. Odznaczał się niesłychaną cierpliwością wobec jej kapryśnych zagrywek, rozbawiał ją, nawet jeżeli jej reakcje były nadzwyczaj oschłe, a jeszcze ją uspokajał, tak jak teraz, próbując naprowadzić złowróżbne myśli na właściwe, bliższe mu tory. To była swego rodzaju magia, której nie uzyska się przy użyciu różdżki i co ważniejsze – była o wiele, wiele cenniejsza. – I nie byłoby szans na to, że przypadkiem odgryziesz jednemu z nich rękę, czy nogę, mi nikt by tak nie zaufał, nawet Jayden, gdyby tylko wiedział, że noszę to przekleństwo – skrzywienie warg uwydatniło jej niezadowolenie z faktu, że zatajała to przed człowiekiem, który poświęcił jej opiekę nad własnymi uczniami. Czuła się z tym nie w porządku, a z drugiej strony im mniej osób wiedziało tym lepiej. Zamiast tego powinna pomyśleć o większym zabezpieczeniu leśnej kryjówki, już dawno nie narażała swojego domu, Rufusa i Alchemika na skutki jej choroby. – Wiem, ale to nie znaczy, że się nie boję, nie wiem, czy sobie na tyle ufam. To już nawet nie chodzi o pełnię, a o niekontrolowane napady gniewu, byle głupota bywa zapalnikiem, a potem wystarczy, że się nakręcę i… - rozłożyła ręce, nie musiała mówić już więcej. Do tej pory była pewna, że nad tym panuje, ale wystarczyło coś, czego nie zna, perspektywa pojawienia się obcych ludzi w jej życiu, by zaburzyć jej własną pewność siebie. – I już dawno nie kryję się w piwnicy. W lesie nieopodal mam coś zgoła bezpieczniejszego, korzystam chętniej odkąd wydarzyła się ta sytuacja z tobą, więc prędzej skupiłabym się na tym, by odciągać ich od lasu i pewnie przydałoby się go bardziej zabezpieczyć – oczywiście podziemie w lesie nie należało do najwygodniejszych, ale w jej ocenie było zdecydowanie bezpieczniejsze. Pamiętała, że niegdyś to właśnie tam przechodziła katusze przy każdej pełni, tam też odwiedził ją Lyall, brocząc krwią ziemię i wprawiając jej zmysły w szaleństwo, wszystko po to, by rankiem obwieścić, że próbuje odszukać jej brata, by go zabić. Życie bywało przewrotne, tamta wizyta sprawiła, że zaczęła kryć się w domu, by być bezpieczna, a później znów powróciła do lasu, by zapewnić to bezpieczeństwo Everettowi na wypadek, gdyby ten znów przypadkiem odwiedził ją w niefortunnym momencie. On jednak nie chodził do lasu bez potrzeby, a młodziaki, cóż, przypominając sobie siebie samą z tamtych czasów zaczynała być pewna, że mogą się tam udać tak po prostu.
Siedem na dziesięć? Co to za odpowiedź? Nawet nie zamierzała pytać, choć zapewne będzie wiercić jej to dziurę w brzuchu, drugą już, bo pierwszą zdecydowanie zaklepała sobie kanapka, którą tak beztrosko rozpoczął spożywać. Postanowiła się nad tym jednak nawet słowem nie zająknąć, zbyt wiele było już zamętu, by wprowadzać jeszcze jeden, zupełnie niepotrzebny, będący objawem wilkołaczych nerwów i ludzkiego niewyspania. Nie odtrąciła za to jego objęcia, choć przywitała je z cichym prychnięciem pod nosem. Owszem, była mu wdzięczna za okazaną w ten sposób otuchę, ale wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić do tego z jaką lekkością stosował wobec niej tego typu gesty, zupełnie jakby było to coś naturalnego. Nie winiła go jednak, bo wiedziała, że tak zachowują się ludzie, może ci trochę mniej dzicy od niej, ale wciąż ludzie. – Poradzimy – powtórzyła głucho, to ją trochę poraziło, przynajmniej w perspektywie słów, które miała zamiar sama zaraz wystosować. Miała wrażenie, że aż skuliła się pod jego ramieniem. – Wiesz, ja… Ja naprawdę powinnam dać sobie chwilę przerwy – zaczęła wolno, jakby chciała odpowiednio obrać słowa i przełknąć własny opór. – Pomyślałam, że może w końcu powinnam trochę się zregenerować, spróbować wyspać, naładować własną cierpliwość, czy jak to się tam na to mówi i pomyślałam, że może mógłbyś, wiesz…? Pomóc mi trochę bardziej, niż zwykle? – wydusiła z siebie ostateczne pytanie przez niemal zaciśnięte zęby, łatwo nie było, gotów była sądzić, że stanęły jej one w gardle i nie chciały opuścić ust za wszelką cenę. – Planowałam aż trzy dni, ale w razie konieczności wystarczy choć jeden, żebym nie oszalała – zreflektowała się prędko, zanim ten jeszcze mógł zdążyć się odezwać. Zależało jej, to było widać, ale nie chciała naużywać wsparcia Everetta. Mogłaby przysiąc, że jej serce rozpoczęło galop, jakby bała się, że odmówi lub, co gorsza, pomyśli, że osłabła, a przecież tak bardzo jej zależało na pokazywaniu, że jest w stanie być zawsze i wszędzie, mieć oczy dookoła głowy. Ciężko było się poddać i okazać słabość, a Evelyn właśnie przyszło się z tym zmierzyć.
Nagle ją olśniło, pal licho to, co będzie, obecnie ważne jest to, co tu, a przez to wszystko zapomniała o… - Byłeś już może dzisiaj u Pepper? – nieudolnie wytuszowane załamanie głosu wskazywało na to, że sama dziś się tam jeszcze nie wybrała. Źrebię było dość… Angażujące i psotne, nader psotne – porównywała je do Rufusa, choć zdecydowanie większych rozmiarów i z dodatkiem skrzydeł; swoją drogą była pewna, że ci dwaj hultaje podzielali wspólne cechy, szczególnie te dotyczące siania zniszczenia i niekiedy prób samozagłady.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Stara szklarnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Stara szklarnia [odnośnik]04.01.23 12:12
A skąd – rzuciłem tylko, gdy zaczęła zastanawiać się na głos, czy sam nie poradziłbym sobie z tym wszystkim lepiej. Cokolwiek kryło się pod tym nieco enigmatycznym określeniem. Ogół hodowli? Młodzież, która już niebawem miała zagościć w naszych progach? Bez znaczenia. Spełniałem się jako jej pomagier, wsparcie w trudnych chwilach, głos rozsądku, który mógł odegnać lęk, lecz przecież nie udźwignąłbym natłoku obowiązków, ciężaru odpowiedzialności, w pojedynkę. I ona również nie powinna mierzyć się z tym sama. – Jesteś mózgiem operacji. Znasz farmę lepiej niż własną kieszeń. Ja tu tylko sprzątam. – Tak to przynajmniej wyglądało w pewnym uproszczeniu. Zajmowałem się wszystkim, z czym akurat potrzebowała pomocy. Sprzątałem boksy, karmiłem zwierzęcych domowników, naprawiałem ogrodzenia. Zwykle jednak nie zbliżałem się do ksiąg rachunkowych, i nie rozmawiałem z dostawcami czy klientami. – Ja ci ufam, Evelyn. – Na chwilę przestałem walczyć z papierem śniadaniowym, by spojrzeć w oczy idącej obok czarownicy. Nie potrafiłem kłamać, z pewnością już o tym wiedziała, ale gdyby potrzebowała przypomnienia – zawsze mogła podchwycić mój wzrok. Poważny, pozbawiony choćby śladu zawahania. Łagodny. – A przecież już wiem o tym, co ci dolega. – Bo nie zamierzałem nazywać lykantropii przekleństwem, nawet jeśli tym właśnie była, utrapieniem, utrudniającą normalne życie chorobą, na którą nie istniało żadne lekarstwo. Wrzodem na dupie. Ufałem Despenser, nawet jeśli ona sama kwestionowała swe siły, umiejętność kontroli. Czy oznaczało to, że jestem naiwny? Zaślepiony sentymentem? – Poza tym, nie mów hop. Jak mnie ktoś zdenerwuje, to i ja mogę pozbawić tego kogoś ręki czy nogi, więc lepiej niech się sprawują i nie zaglądają tam, gdzie nie trzeba. – Wzruszyłem lekko ramionami, wypowiadając te słowa swobodnie, może nawet zbyt swobodnie, biorąc pod uwagę niesione nimi znaczenie. Żartowałem, oczywiście. Nigdy nie podniósłbym na dzieciaki różdżki. Lecz przecież nie wierzyłem, by i ona była w stanie skrzywdzić któregokolwiek z gości hodowli. Od zawsze sumienna, obowiązkowa, niczego nie zostawiała przypadkowi. Zapewne dokładała wszelkich starań, by zapewnić podczas pełni bezpieczeństwo nie tylko sobie, ale i wszytkim dookoła. – Nie da się pozbyć strachu, Evelyn. Ale można działać wbrew niemu. I to jest prawdziwa odwaga. Jesteś odważnym borsukiem. A kiedy tylko poczujesz, że coś cię zdenerwuje... Zawsze możesz przyjść i mnie zdzielić, oferuję się jako worek treningowy. – Posłałem jej zadowolony z siebie uśmiech, który jednak zaraz zbladł. Odchrząknąłem cicho; nawet ja wiedziałem, że niekiedy żarty nie załatwiały sprawy. – Tak serio... Świadomość tego, że jesteś bardziej wrażliwa, podatna na gniew... To już pierwszy krok w stronę sukcesu. Tak myślę. – Choć może przemawiała przeze mnie naiwność. Chciałem wierzyć, że świadomość problemu coś, cokolwiek, zmienia. Pomaga się uspokoić. Zatrzymać, odetchnąć i zrobić krok w tył, nim jeszcze nerwy przejmą kontrolę. – W lesie? Może... chciałabyś mi pokazać, gdzie dokładniej? – Posłałem Evelyn badawcze spojrzenie, próbując wyczytać z jej twarzy, postawy, czy nie proszę o zbyt wiele. Lecz przecież powinienem wiedzieć. Chociażby po to, by się tam nie zapuszczać, odstraszać od tamtych rewirów dzieciaki. Na pewno dobrze byłoby zabezpieczyć okolicę, nawet jeśli jeszcze nie wiedziałem, jak tego dokonamy. Żadne z nas nie było specjalistą od tego typu magii. Może udałoby mi się namówić kogoś z rodziny, by pomógł? Jaydena? Jade?
Czułem, że jest spięta. Mój gest – przyjacielskie objęcie ramieniem – może i nie został odtrącony, lecz sprowokował do cichego prychnięcia. Niewiele sobie jednak z tego zrobiłem; jak na Evelyn, to i tak nieźle, obyło się bez kuksańców czy niby to przypadkowego deptania, robiliśmy postępy. Ścisnąłem ją lekko, kiedy skuliła się u mego boku, i spojrzałem w dół, ku twarzy czarownicy, nie będąc pewien, co sprawiło, że wypowiedziane przez nią słowo wybrzmiało tak głucho, bezbarwnie. Zrobiłem coś nie tak? Gorzej się poczuła? Dopiero po chwili zrozumiałem, o co chodziło. – Aha, naprawdę powinnaś – przytaknąłem miękko. Nigdy nie sądziłem, że dożyję tego dnia. Dnia, w którym sama z siebie przyzna, że powinna odpocząć. Zrobić sobie choć kilka dni wolnego. Czy powinienem doszukiwać się w tym sukcesu? Czy raczej powodu do zmartwień? Albo poszła po rozum do głowy, albo było z nią źle, naprawdę źle... Myślałem, czy nie przystanąć, nie zmusić jej do tego samego, ale to pewnie tylko utrudniłoby kontynuowanie tej rozmowy, a i tak już ledwo wydusiła z siebie tę prośbę. – Zawsze ci powtarzam, że pomogę z czymkolwiek trzeba. I że należy ci się odpoczynek. Trzy dni to minimalne minimum. – Będzie to wymagało ode mnie pewnej gimnastyki, przeorganizowania innych obowiązków, odłożenia zleceń na talizmany na późniejszy termin. Nie miałem jednak najmniejszych wątpliwości, że tak właśnie należało postąpić. – Powiesz mi co i jak, dam sobie radę. Jestem już dużym chłopcem. To kiedy zaczynasz urlop, hm? Jutro? – Zmusiłem kącik ust, by wzniósł się ku górze, choć w mojej głowie panował chaos. Bałem się, o nią. Tym bardziej nie powinna zwlekać, tylko jak najszybciej zregenerować nadwątlone siły. Mogła udawać, że jest niezniszczalna, wykuta z kamienia, lecz przecież nikt taki nie był. Ja też nie.
Musnąłem kobiece ramię palcami, lekko i subtelnie, by nie wywołać w niej skrępowania. Spojrzałem na jej czoło, na pobladłe lico, podkówki pod przepełnionymi emocjami oczami, dumając nad tym, czy odgonić opadający na policzek kosmyk włosów. – Co? Tak, Pepper. Byłem u Pepper. – Wspomnienie wymagającego źrebaka brutalnie przywołało mnie do tu i teraz, szybko poprawiłem swoją pierwszą odpowiedź, wracając na właściwe tory. – Ale pewnie powinniśmy ją jeszcze odwiedzić... Teraz? – Zaoferowałem w formie pokracznego pytania, jednocześnie zwracając przyjaciółce wolność, wracając do jedzenia napoczętej kanapki. Pewnie to przywróciłoby Despenser nieco spokoju ducha, a także pomogłoby skutecznie, pewnie skuteczniej ode mnie, odgonić niewesołe myśli. Czy istniał ktoś, komu miniaturowy aetonan nie poprawiłby humoru?

| 2xzt


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Stara szklarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach