Halbert Grey
AutorWiadomość
Wartość żywotności postaci: 232
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 187 - 208 |
71-80% | brak | -10 | 164 - 186 |
61-70% | brak | -15 | 141 - 163 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 118 - 140 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 95 - 117 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 71 - 94 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 48 - 70 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 47 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
Nazwa 1
Lorem Ipsum jest tekstem stosowanym jako przykładowy wypełniacz w przemyśle poligraficznym. Został po raz pierwszy użyty w XV w. przez nieznanego drukarza do wypełnienia tekstem próbnej książki. Pięć wieków później zaczął być używany przemyśle elektronicznym, pozostając praktycznie niezmienionym. Spopularyzował się w latach 60. XX w. wraz z publikacją arkuszy Letrasetu, zawierających fragmenty Lorem Ipsum, a ostatnio z zawierającym różne wersje Lorem Ipsum oprogramowaniem przeznaczonym do realizacji druków na komputerach osobistych, jak Aldus PageMaker
Nazwa 2
Lorem Ipsum jest tekstem stosowanym jako przykładowy wypełniacz w przemyśle poligraficznym. Został po raz pierwszy użyty w XV w. przez nieznanego drukarza do wypełnienia tekstem próbnej książki. Pięć wieków później zaczął być używany przemyśle elektronicznym, pozostając praktycznie niezmienionym. Spopularyzował się w latach 60. XX w. wraz z publikacją arkuszy Letrasetu, zawierających fragmenty Lorem Ipsum, a ostatnio z zawierającym różne wersje Lorem Ipsum oprogramowaniem przeznaczonym do realizacji druków na komputerach osobistych, jak Aldus PageMaker
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 01.08.21 9:13, w całości zmieniany 12 razy
17.02.46 | Gwendolyn, Herbert | Londyn
PRZERWANA
Po obiedzie, który rzeczywiście pozostawiał wiele do życzenia dotrzymywał jeszcze towarzystwa ojcu, gdy ten został zagajony przez jedną z dalszych ciotek. Słuchał wspomnień dotyczących babki, kobiety, którą dziś zobaczył na oczy po raz pierwszy. Czuł się na tyle niekomfortowo, że wreszcie zostawił Williama samego i ruszył na poszukiwanie innego, bezpiecznego miejsca, w którym mógłby przeczekać do końca spotkania. W korytarzu pod jedną ze ścian dostrzegł Herberta, który najwidoczniej także starał się trzymać na uboczu.
- Jeszcze godzina, później muszę wracać na zajęcia - rzucił do młodszego brata, gdy tylko się do niego zbliżył. - Zobaczymy się w dom… - urwał nagle, dostrzegając wychylającą się zza pleców Herberta rudą czuprynę. - Emm… Dzień dobry? - przywitał się z dziewczynką, próbując uśmiechnąć się cieplej, niż skonfundowany. Zaraz rzucił pytające spojrzenie bratu, nie wiedząc co właściwie zaszło, ale ciesząc się, że znalazł on towarzystwo. - Ty jesteś Gwen? Miło cię poznać.
Po obiedzie, który rzeczywiście pozostawiał wiele do życzenia dotrzymywał jeszcze towarzystwa ojcu, gdy ten został zagajony przez jedną z dalszych ciotek. Słuchał wspomnień dotyczących babki, kobiety, którą dziś zobaczył na oczy po raz pierwszy. Czuł się na tyle niekomfortowo, że wreszcie zostawił Williama samego i ruszył na poszukiwanie innego, bezpiecznego miejsca, w którym mógłby przeczekać do końca spotkania. W korytarzu pod jedną ze ścian dostrzegł Herberta, który najwidoczniej także starał się trzymać na uboczu.
- Jeszcze godzina, później muszę wracać na zajęcia - rzucił do młodszego brata, gdy tylko się do niego zbliżył. - Zobaczymy się w dom… - urwał nagle, dostrzegając wychylającą się zza pleców Herberta rudą czuprynę. - Emm… Dzień dobry? - przywitał się z dziewczynką, próbując uśmiechnąć się cieplej, niż skonfundowany. Zaraz rzucił pytające spojrzenie bratu, nie wiedząc co właściwie zaszło, ale ciesząc się, że znalazł on towarzystwo. - Ty jesteś Gwen? Miło cię poznać.
12.53 | Marcella Figg | Wigtown, Southfield Lane
Grey wydostał się z kominka, otrzepując popiół z rękawów marynarki. W czerni nigdy nie było mu szczególnie do twarzy, zwłaszcza gdy grobowej miny nie rozświetlał żaden uśmiech. Ktoś mógłby stwierdzić, że powinien był zdążyć przyzwyczaić się do żałoby, wszak była ona nieodłącznym elementem ludzkiego życia, a jednak ból wciąż pozostawał ten sam. - Jak mógłbym cię z tym zostawić? - Rozejrzał się po opustoszałej kawalerce, przesuwając wzrokiem po wypełnionych książkami kartonach. Przybył tu, by ją wesprzeć, a zamiast tego już na wejściu zdradził swój zły humor.
2.07.57 | Elizabeth Dearborn | Ulica Czerwonego Bluszczu
Walki z truciznami podjął się przed laty, zarówno z polecenia matki, jak i własnej potrzeby bycia przygotowanym na najgorsze. Kiedy śmierć zabrała im Hazel, była niewiele starsza od Ferghusa juniora, on sam ledwie w wieku nastoletnim, ale żal i niezadowolenie związane ze złamaną obietnicą ciążyło na nim przez długi czas. Gdyby tylko był wtedy w domu, gdyby odpowiednio wcześnie rozpoznał objawy i podał antidotum dziewczynka wciąż byłaby z nimi! Nie miał okazji, by zatracić się w żałobie, starach wepchnął go wir szkolnego życia. Strach przed bezsilnością, której już nigdy więcej nie chciał się poddawać.
17.07.57 | Solene Baudelaire | Makowe ogrody
PRZERWANA
- Chwileczkę, pomogę! - zawołał, schylając się po leżące najbliżej niego kartki i zebrał je z ziemi z zamiarem wręczenia ich właścicielce. Wystarczyła ledwie chwila, by tym całym zamieszaniu ich dłonie spotkały się na jednej stronie. Przestraszony wizją speszonej, uciekającej panny sprawiła, że pospiesznie cofnął własną i uniósł wzrok na nieszczęśnicę. Spod pszenicznych kosmyków zerkało na niego błękitne spojrzenie. I stało się to, co Halbert bardzo dobrze znał - przepadł na zamkniętą w jednym uderzeniu serca wieczność, oczarowany niepowtarzalną aurą, jaka biła od napotkanej kobiety. Potrzebował chwili, zanim zdołał wydusić z siebie jakiekolwiek słowa.
- Chwileczkę, pomogę! - zawołał, schylając się po leżące najbliżej niego kartki i zebrał je z ziemi z zamiarem wręczenia ich właścicielce. Wystarczyła ledwie chwila, by tym całym zamieszaniu ich dłonie spotkały się na jednej stronie. Przestraszony wizją speszonej, uciekającej panny sprawiła, że pospiesznie cofnął własną i uniósł wzrok na nieszczęśnicę. Spod pszenicznych kosmyków zerkało na niego błękitne spojrzenie. I stało się to, co Halbert bardzo dobrze znał - przepadł na zamkniętą w jednym uderzeniu serca wieczność, oczarowany niepowtarzalną aurą, jaka biła od napotkanej kobiety. Potrzebował chwili, zanim zdołał wydusić z siebie jakiekolwiek słowa.
12.08.57 | Florence Fortescue| Szklarnie Prewettów
ZAKOŃCZONE - R
Zaledwie po przestąpieniu kilku kroków w stronę budynku na umysł Halberta spłynęła myśl tak nieoczekiwana, jak i abstrakcyjna, że sam zmarszczył brwi, nie do końca wierząc własnym oczom. Z każdą kolejną chwilą uświadamiał sobie, że z jego wzrokiem jest wszystko w porządku, a Weymouth naprawdę miało niespodziewanego gościa.
- Florence? Całą wieczność się nie widzieliśmy! - zawołał, nie zważając na obecność innych pracowników. Halbert zdjął kapelusz i rozłożył szeroko ramiona, idąc w kierunku kobiety. - Kto by pomyślał, że ze wszystkich miejsc na całym świecie przyjdzie nam spotkać się właśnie tutaj.
Zaledwie po przestąpieniu kilku kroków w stronę budynku na umysł Halberta spłynęła myśl tak nieoczekiwana, jak i abstrakcyjna, że sam zmarszczył brwi, nie do końca wierząc własnym oczom. Z każdą kolejną chwilą uświadamiał sobie, że z jego wzrokiem jest wszystko w porządku, a Weymouth naprawdę miało niespodziewanego gościa.
- Florence? Całą wieczność się nie widzieliśmy! - zawołał, nie zważając na obecność innych pracowników. Halbert zdjął kapelusz i rozłożył szeroko ramiona, idąc w kierunku kobiety. - Kto by pomyślał, że ze wszystkich miejsc na całym świecie przyjdzie nam spotkać się właśnie tutaj.
23.08.57 | Herbert Grey | Sypialnia Herberta,
ZAKOŃCZONE - R
Kątem oka dostrzegł na schodach zabłocone ślady i rozejrzał się wokół w zastanowieniu. Na terenie farmy nie pojawiali się złodzieje ani zbłąkani wędrowcy. Kroki prowadziły od drzwi frontowych bezpośrednio na górę, co znaczy, że mógł to być tylko... - Bert? Co się stało? - spytał zaniepokojony, stając w drzwiach sypialni brata. Zaraz ściszył głos i wszedł do środka, wychylając się jeszcze tylko na schody, sprawdzając czy Hattie wróciła już z ogrodu i krząta się po kuchni. Całe szczęście na parterze panowała cisza. - Módl się, żeby cię matka w tym stanie nie zobaczyła. Wiesz, że ostatnio częściej się denerwuje - fuknął ze zmarszczonymi brwiami, podchodząc bliżej posiniaczonego Herberta, by móc ocenić jego stan.
Kątem oka dostrzegł na schodach zabłocone ślady i rozejrzał się wokół w zastanowieniu. Na terenie farmy nie pojawiali się złodzieje ani zbłąkani wędrowcy. Kroki prowadziły od drzwi frontowych bezpośrednio na górę, co znaczy, że mógł to być tylko... - Bert? Co się stało? - spytał zaniepokojony, stając w drzwiach sypialni brata. Zaraz ściszył głos i wszedł do środka, wychylając się jeszcze tylko na schody, sprawdzając czy Hattie wróciła już z ogrodu i krząta się po kuchni. Całe szczęście na parterze panowała cisza. - Módl się, żeby cię matka w tym stanie nie zobaczyła. Wiesz, że ostatnio częściej się denerwuje - fuknął ze zmarszczonymi brwiami, podchodząc bliżej posiniaczonego Herberta, by móc ocenić jego stan.
3.09.57 | Michael Tonks | Pracownia, Greengrove Farm
ZAKOŃCZONE - R
Słysząc pukanie do drzwi w jednej chwili zapomniał o zagubionym przedmiocie i zbiegł po stopniach w dżinsowych, roboczych spodniach i szarej koszuli o drobnych guzikach. Kolorowe skarpetki schowane dziś były w skórzanych butach z cholewą sięgającą ponad kostkę, tym samym kryjąc się przed wszelkim wścibskim spojrzeniem.
- Wejdź, proszę! - zawołał w progu z uśmiechem, wpuszczając Michaela do środka i od razu kierując swe kroki w stronę pracowni. - Dobrze cię widzieć, trafiłeś bez problemu?
Słysząc pukanie do drzwi w jednej chwili zapomniał o zagubionym przedmiocie i zbiegł po stopniach w dżinsowych, roboczych spodniach i szarej koszuli o drobnych guzikach. Kolorowe skarpetki schowane dziś były w skórzanych butach z cholewą sięgającą ponad kostkę, tym samym kryjąc się przed wszelkim wścibskim spojrzeniem.
- Wejdź, proszę! - zawołał w progu z uśmiechem, wpuszczając Michaela do środka i od razu kierując swe kroki w stronę pracowni. - Dobrze cię widzieć, trafiłeś bez problemu?
13.09.57 | Herbert Grey | Camden Market
ZAKOŃCZONE
Zatrzymał się gwałtownie, zbliżając ze zdumieniem do listu gończego, na którym widniała jego twarz. - Co do… - wymsknęło się z jego ust, gdy nie potrafił oderwać oczu od napisu “Precz z czarodziejami-gumochłonami!”. On i nastroje antyczarodziejskie?! Nie był przecież na żadnym proteście, a ta fotografia musiała być magicznie podrobiona! Zacisnął mięśnie szczęki, wskazując palcem na plakat. - To jakaś prowokacja! - rzucił do brata oburzony. Próbował zerwać plakat, ale ten zdawał się być przytwierdzony zaklęciem trwałego przylepca, jego starania spełzły na niczym.
Zatrzymał się gwałtownie, zbliżając ze zdumieniem do listu gończego, na którym widniała jego twarz. - Co do… - wymsknęło się z jego ust, gdy nie potrafił oderwać oczu od napisu “Precz z czarodziejami-gumochłonami!”. On i nastroje antyczarodziejskie?! Nie był przecież na żadnym proteście, a ta fotografia musiała być magicznie podrobiona! Zacisnął mięśnie szczęki, wskazując palcem na plakat. - To jakaś prowokacja! - rzucił do brata oburzony. Próbował zerwać plakat, ale ten zdawał się być przytwierdzony zaklęciem trwałego przylepca, jego starania spełzły na niczym.
15.09.57 | Kerstin, Gwen, Herbert | Greengrove Farm
ZAKOŃCZONE
- Cholerne śliwki, przerobię was na powidła! - warczał wściekle, kiedy któraś z kolei uderzyła go w tył głowy, nie bacząc na żadne konsekwencje. - Niczego się nie boją! - powtarzał zdumiony beztroską śliwek. Kiedy decydował się na profesję zielarza nie sądził, że rośliny w jego własnym domu będą chciały tak uprzykrzyć mu życie. Zresztą z każdym z problemów można było sobie łatwo poradzić, jednak gdy cały dzień chylił się ku tragedii, rozdrażnienie brało górę, w umyśle Halberta pojawiły się kolejne pomysły na okrutną nauczkę dla niesfornych owoców.
- Eem… witamy na farmie! - zawołał gdy dostrzegł ruch na ganku i przez uchylone drzwi przeszła młoda, jasnowłosa kobieta, dzierżąca w dłoniach łapak na motyle. Sam czujnie przesuwał spojrzeniem po obijających się o ścianki szklarni owoców i opracowywał szybką taktykę. - Wybaczcie chwilową niedyspozycję, mamy trochę… uważaj!
- Cholerne śliwki, przerobię was na powidła! - warczał wściekle, kiedy któraś z kolei uderzyła go w tył głowy, nie bacząc na żadne konsekwencje. - Niczego się nie boją! - powtarzał zdumiony beztroską śliwek. Kiedy decydował się na profesję zielarza nie sądził, że rośliny w jego własnym domu będą chciały tak uprzykrzyć mu życie. Zresztą z każdym z problemów można było sobie łatwo poradzić, jednak gdy cały dzień chylił się ku tragedii, rozdrażnienie brało górę, w umyśle Halberta pojawiły się kolejne pomysły na okrutną nauczkę dla niesfornych owoców.
- Eem… witamy na farmie! - zawołał gdy dostrzegł ruch na ganku i przez uchylone drzwi przeszła młoda, jasnowłosa kobieta, dzierżąca w dłoniach łapak na motyle. Sam czujnie przesuwał spojrzeniem po obijających się o ścianki szklarni owoców i opracowywał szybką taktykę. - Wybaczcie chwilową niedyspozycję, mamy trochę… uważaj!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 01.08.21 9:23, w całości zmieniany 7 razy
6.10.57 | Aurora Sprout | Pracownia, Greengrove Farm
ZAKOŃCZONE - R
Tego dnia wszelkie troski choć na moment miały zostać odegnane. Niektórzy mówią, że rodzinę ma się tylko jedną, bo dwóch nikt by nie zniósł, lecz dla Grey’ów była ona oparciem w życiu oparciem, czymś co chroni i daje siłę. Tylne drzwi domostwa otworzyły się z cichym skrzypieniem, zza framugi wychyliła się brodata twarz.
- Rory! - przywitał ją szerokim uśmiechem, a jego twarz rozjaśniała radosnym blaskiem. - Chodź w me objęcia! Wyrosłaś?!
Tego dnia wszelkie troski choć na moment miały zostać odegnane. Niektórzy mówią, że rodzinę ma się tylko jedną, bo dwóch nikt by nie zniósł, lecz dla Grey’ów była ona oparciem w życiu oparciem, czymś co chroni i daje siłę. Tylne drzwi domostwa otworzyły się z cichym skrzypieniem, zza framugi wychyliła się brodata twarz.
- Rory! - przywitał ją szerokim uśmiechem, a jego twarz rozjaśniała radosnym blaskiem. - Chodź w me objęcia! Wyrosłaś?!
10.10.57 | Luna Lupin | Szklarnia, Farma Lupinów
ZAKOŃCZONE - R
List od panny Lupin ucieszył go i przypomniał o starych znajomych, z którymi od czasów hogwarckich zdążył stracić kontakt. Wprawdzie późno zabierali się na przygotowanie upraw na zimę, ale wciąż nie było jeszcze za późno. North Yorkshire nie należało do najbezpieczniejszych hrabstw w Anglii, a antymugolscy zwolennicy krwawych rzezi pewnie dotrą i tutaj, jeśli nie zostaną dostatecznie wcześnie powstrzymani. Nie chciał wycofywać się ze złożonej obietnicy, musiał tylko zachować odpowiednie środki bezpieczeństwa. Pojawił się pod znajomym, acz dawno nie odwiedzanym adresem, kierując swe kroki pod górę ku rodzinnej farmie Lupinów. Był szczerze ciekaw jak wyglądało życie w innych rejonach wyspy i jak radzili sobie z trudami czasów, w jakich przyszło im żyć. Szedł z zarzuconą na ramię skórzaną torbą, jedną ręką dzierżąc jej pasek, a drugą przytrzymując kapelusz. Nieprzyzwyczajony do tutejszego wiatru mrużył oczy, kiedy chłód smagał go po policzkach, jednocześnie licząc na to, że zawarta w wiadomości propozycja herbaty doczeka się ziszczenia.
List od panny Lupin ucieszył go i przypomniał o starych znajomych, z którymi od czasów hogwarckich zdążył stracić kontakt. Wprawdzie późno zabierali się na przygotowanie upraw na zimę, ale wciąż nie było jeszcze za późno. North Yorkshire nie należało do najbezpieczniejszych hrabstw w Anglii, a antymugolscy zwolennicy krwawych rzezi pewnie dotrą i tutaj, jeśli nie zostaną dostatecznie wcześnie powstrzymani. Nie chciał wycofywać się ze złożonej obietnicy, musiał tylko zachować odpowiednie środki bezpieczeństwa. Pojawił się pod znajomym, acz dawno nie odwiedzanym adresem, kierując swe kroki pod górę ku rodzinnej farmie Lupinów. Był szczerze ciekaw jak wyglądało życie w innych rejonach wyspy i jak radzili sobie z trudami czasów, w jakich przyszło im żyć. Szedł z zarzuconą na ramię skórzaną torbą, jedną ręką dzierżąc jej pasek, a drugą przytrzymując kapelusz. Nieprzyzwyczajony do tutejszego wiatru mrużył oczy, kiedy chłód smagał go po policzkach, jednocześnie licząc na to, że zawarta w wiadomości propozycja herbaty doczeka się ziszczenia.
25.10.57 | Dolores Dunn | Greengrove Farm
Nie obawiał się, że grzyb przeniesie się na jego własne rośliny. Tkanki były doskonale zabezpieczone i wyizolowane w taki sposób, by nie wydostały się poza kontrolowane przez niego warunki. Skupiony na pracy nie słyszał jej kroków. Dłubał właśnie stalowym ostrzem okulizaka w giętkiej łodydze, kiedy na dochodzący go zza pleców damski głos oblał go zimny pot, a oczy powiększyły się do rozmiarów złotych galeonów. Okular spadł z głuchym łoskotem na drewniany blat stolika, mężczyzna skrył różdżkę własnym ciałem, pospiesznym szeptem kończąc działanie zaklęcia. Jeszcze nim obejrzał się przez ramię, doskonale wiedział z kim ma przyjemność. Uniósł wzrok na kuzynkę i uśmiechnął się blado.
- Dolly? Hej, skąd się tu wzięłaś? - spytał zmieszany, siląc się na neutralny ton. Niedbałym gestem zrzucił różdżkę do stojącej na podłodze skrzynki wypełnionej cebulkami i wolnym kopniakiem wsunął ją pod stół.
- Dolly? Hej, skąd się tu wzięłaś? - spytał zmieszany, siląc się na neutralny ton. Niedbałym gestem zrzucił różdżkę do stojącej na podłodze skrzynki wypełnionej cebulkami i wolnym kopniakiem wsunął ją pod stół.
31.10.57 | Celine Lovegood | Schron na szczycie
ZAKOŃCZONE - R
Drzwi skrzypnęły po raz drugi i stanął w nich jasnowłosy anioł o błyszczących oczach. Już zaczął się zastanawiać czy może jednak zginął i właśnie trafił do nieba? Na krótką chwilę stracił nad sobą panowanie, zapominając o zmarzniętych dłoniach i czerwonych policzkach. Stał tam onieśmielony, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, aż otrzeźwił go śnieg, który jeszcze na zewnątrz osiadł na jego zmierzwionych włosach, teraz osypał się za kołnierz, przypominając o doskwierającym chłodzie; wzdłuż pleców przebiegł go dreszcz. Natychmiast zebrał się w sobie, powtarzając w duchu, że on i nieśmiałość nigdy nie szły ze sobą w parze, tylko jakimi słowami winien odezwać się do tak pięknej istoty? Już miał zalać ją lawiną pytań, by poznać jej imię, usłyszeć głos, dostrzec choć cień uśmiechu, lecz zatrzymał się przed pierwszym krokiem.
Drzwi skrzypnęły po raz drugi i stanął w nich jasnowłosy anioł o błyszczących oczach. Już zaczął się zastanawiać czy może jednak zginął i właśnie trafił do nieba? Na krótką chwilę stracił nad sobą panowanie, zapominając o zmarzniętych dłoniach i czerwonych policzkach. Stał tam onieśmielony, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, aż otrzeźwił go śnieg, który jeszcze na zewnątrz osiadł na jego zmierzwionych włosach, teraz osypał się za kołnierz, przypominając o doskwierającym chłodzie; wzdłuż pleców przebiegł go dreszcz. Natychmiast zebrał się w sobie, powtarzając w duchu, że on i nieśmiałość nigdy nie szły ze sobą w parze, tylko jakimi słowami winien odezwać się do tak pięknej istoty? Już miał zalać ją lawiną pytań, by poznać jej imię, usłyszeć głos, dostrzec choć cień uśmiechu, lecz zatrzymał się przed pierwszym krokiem.
1.11.57 | Ares Carrow | Yorkshire
ZAKOŃCZONE - R
Nie mógł wprost uwierzyć we własne szczęście, kiedy idąc drogą w okolicy tartaku usłyszał nadchodzące kroki. Przystanął w miejscu, mrużąc oczy, starając się dostrzec kształt postaci. Zacisnął palce na trzonku schowanej w kieszeni różdżki w obawie przed miejscowym rzezimieszkiem, jaki mógłby chcieć spróbować przy nim szczęścia. Mężczyzna zbliżał się do niego pewnym, beztroskim wręcz krokiem, niemożliwym byłoby, aby miał złe zamiary. Halbert zwolnił uścisk dłoni, już niemal ruszył się, by zejść mu z drogi, lecz kiedy znalazł się w bliższej odległości i padł na niego blady blask jesiennego księżyca, był więcej niż pewien kogo spotkał.
Nie mógł wprost uwierzyć we własne szczęście, kiedy idąc drogą w okolicy tartaku usłyszał nadchodzące kroki. Przystanął w miejscu, mrużąc oczy, starając się dostrzec kształt postaci. Zacisnął palce na trzonku schowanej w kieszeni różdżki w obawie przed miejscowym rzezimieszkiem, jaki mógłby chcieć spróbować przy nim szczęścia. Mężczyzna zbliżał się do niego pewnym, beztroskim wręcz krokiem, niemożliwym byłoby, aby miał złe zamiary. Halbert zwolnił uścisk dłoni, już niemal ruszył się, by zejść mu z drogi, lecz kiedy znalazł się w bliższej odległości i padł na niego blady blask jesiennego księżyca, był więcej niż pewien kogo spotkał.
3.11.57 | Herbert Grey | Dorset
ZAKOŃCZONE - R
Gdy tylko dotarli do pierwszych pól, przystanęli na skraju, rozglądając się wokół. Intensywność czerni gleby budziła podejrzenia, zwłaszcza że we wszystkich z równie usypanych rzędów tkwiły rośliny w pewnym stanie rozkładu. Łodyga tego, który niegdyś miał być porem, stała na sztorc, jakby wewnątrz była wciąż sztucznie podtrzymywana; liście, zwykle długie i płaskie, zwinęły się w kłęby loków przypominających brudne cherubinki, kładły się na ziemi, połyskując lekko w słońcu pochmurnego dnia.
Przykucnął przy pierwszej grzędzie i zawahał się na jedno uderzenie serca, ważąc skalę ryzyka. Wedle znanych im informacji, gleba nie była toksyczna dla ludzi, ale dla roślin już jak najbardziej. Sięgnął dłonią, zbierając grudkę ziemi, mieniącą się dziwnymi drobinkami w kolorze amarantu. Przesypał ją między palcami, szukając weń wszelkich śladów, mogących być poszlaką w ich dzisiejszej misji.
Gdy tylko dotarli do pierwszych pól, przystanęli na skraju, rozglądając się wokół. Intensywność czerni gleby budziła podejrzenia, zwłaszcza że we wszystkich z równie usypanych rzędów tkwiły rośliny w pewnym stanie rozkładu. Łodyga tego, który niegdyś miał być porem, stała na sztorc, jakby wewnątrz była wciąż sztucznie podtrzymywana; liście, zwykle długie i płaskie, zwinęły się w kłęby loków przypominających brudne cherubinki, kładły się na ziemi, połyskując lekko w słońcu pochmurnego dnia.
Przykucnął przy pierwszej grzędzie i zawahał się na jedno uderzenie serca, ważąc skalę ryzyka. Wedle znanych im informacji, gleba nie była toksyczna dla ludzi, ale dla roślin już jak najbardziej. Sięgnął dłonią, zbierając grudkę ziemi, mieniącą się dziwnymi drobinkami w kolorze amarantu. Przesypał ją między palcami, szukając weń wszelkich śladów, mogących być poszlaką w ich dzisiejszej misji.
5.11.57 | Isabella Presley | Somerset
W Somerset bywał stosunkowo często, czy to u Sproutów, czy też u pacjentów. Z przerzuconą przez ramię skórzaną torbą wypchaną po brzegi szklanymi fiolkami z najróżniejszą zawartością, kroczył uliczkami Doliny Godryka, dobrze orientując się już w tutejszych mieszkańcach. Niegdyś dziwił się matce, która zdecydowała o przeniesieniu do Bockhampton do swojego męża, kiedy tutaj mieliby wszystko - bliskie towarzystwo rodziny oraz sąsiadów. Z czasem zrozumiał, że dystans Williama nie wynikał z niechęci do innych ludzi, a z potrzeby posiadania własnej samotni, w której mógł czuć się swobodnie. Po spędzeniu kilku lat w Londynie Halbert doszedł do podobnego wniosku, zaczął cenić sobie bliskość lasu i ciszę poprzetykaną kojącymi dźwiękami natury. Nie świadczyło to, iż zupełnie zrezygnował z towarzystwa - wręcz przeciwnie! Chętnie wdawał się w pogawędki z nieznajomymi, co w dzisiejszych czasach nie zawsze wychodziło mu na dobre.
8.11.57 | Zlata & Herbert | Kuchnia, Greengrove Farm
Już od rana cieszył się na myśl o wizycie Zlaty. Przez długi czas nie mieli ze sobą kontaktu i Halbert zdążył odłożyć na półkę nadzieje o rychłym spotkaniu. Musiał przyznać, że otrzymany przed miesiącem list lekko zdziwił go, od razu zaczął zastanawiać się nad powodem jej wizyty w Wielkiej Brytanii. Odpisał pospiesznie, że chętnie się z nią zobaczy, takie powroty zawsze go radowały, pozwalały wierzyć, że każda, nawet najbardziej zakurzona relacja może dostać kolejną szansę na odbudowę.
14.11.57 | Justine Tonks | Przystań, port w Cromer
ZAKOŃCZONE - R
Należało działać szybko, póki nikt jeszcze nie wiedział, że tu są. Rozumiał to doskonale, ale kiedy Tonks zaczęła wydawać polecenia, otrzeźwienie jeszcze nie nastąpiło. Stał tam wciąż z nieprzyjemnym, mrowiącym wrażeniem na ręce, spod której wyzwoliła się po raz drugi w ciągu krótkiej chwili. Powinien był odpuścić, ale nie mógł odepchnąć tych wszystkich wspomnień, które zalały go momentalnie, blokując możliwość adekwatnej reakcji. Czy naprawdę nie było czasu na choć kilka słów wyjaśnienia?
- Bałem się, że nie żyjesz.
Należało działać szybko, póki nikt jeszcze nie wiedział, że tu są. Rozumiał to doskonale, ale kiedy Tonks zaczęła wydawać polecenia, otrzeźwienie jeszcze nie nastąpiło. Stał tam wciąż z nieprzyjemnym, mrowiącym wrażeniem na ręce, spod której wyzwoliła się po raz drugi w ciągu krótkiej chwili. Powinien był odpuścić, ale nie mógł odepchnąć tych wszystkich wspomnień, które zalały go momentalnie, blokując możliwość adekwatnej reakcji. Czy naprawdę nie było czasu na choć kilka słów wyjaśnienia?
- Bałem się, że nie żyjesz.
14.11.57 | Justine Tonks | Łuk Durdle Door
ZAKOŃCZONE
Wylądował na równym skrawku ziemi i zsiadł z miotły, by wysłuchać suchych słów kobiety. Nie uciekł przed jej spojrzeniem, z trudem przyznawał przed samym sobą, że jej wzrok palił, jakby zmuszał do wycofania. Z ociąganiem wyciągnął rękę, zwracając miotłę, lecz gdy tylko dotarł do niego sens pożegnania, odetchnął głęboko.
- Just, zaczekaj - odezwał się wreszcie, chcąc skorzystać z okazji, wszak nie wiedział czy będzie jeszcze szansa na ponowne spotkanie. - Widziałem się z Michaelem. Nie wspominał, że… - wciąż żyjesz.
Wylądował na równym skrawku ziemi i zsiadł z miotły, by wysłuchać suchych słów kobiety. Nie uciekł przed jej spojrzeniem, z trudem przyznawał przed samym sobą, że jej wzrok palił, jakby zmuszał do wycofania. Z ociąganiem wyciągnął rękę, zwracając miotłę, lecz gdy tylko dotarł do niego sens pożegnania, odetchnął głęboko.
- Just, zaczekaj - odezwał się wreszcie, chcąc skorzystać z okazji, wszak nie wiedział czy będzie jeszcze szansa na ponowne spotkanie. - Widziałem się z Michaelem. Nie wspominał, że… - wciąż żyjesz.
18.11.57 | Michael Tonks | Trzęsawisko
ZAKOŃCZONE - R
W każdej innej sytuacji zwróciłby uwagę na zaniepokojoną nutę w głosie Michaela. Zatrzymałby się, nasłuchiwał, a następnie przytaknąłby, zgadzając się na porzucenie żartów i zwiększenie czujności. Niestety głos przyjaciela docierał do niego gdzieś z oddali, jakby znajdował się pod taflą głębokiej wody, swoją uwagę skierował na melodyjny dźwięk hipnotycznego głosu, przywołującego go tęsknie z głębi moczarów. Rośliny straciły nagle wszelką wartość, Halbert szedł bezwiednie, zupełnie nieświadomy własnego odurzenia.
Otrzeźwiał nagle i zatrzymał się gwałtownie, utkwiwszy spojrzenie w przygarbionej kreaturze, która już parła w ich kierunku, ignorując miotane w jej kierunku zaklęcie.
W każdej innej sytuacji zwróciłby uwagę na zaniepokojoną nutę w głosie Michaela. Zatrzymałby się, nasłuchiwał, a następnie przytaknąłby, zgadzając się na porzucenie żartów i zwiększenie czujności. Niestety głos przyjaciela docierał do niego gdzieś z oddali, jakby znajdował się pod taflą głębokiej wody, swoją uwagę skierował na melodyjny dźwięk hipnotycznego głosu, przywołującego go tęsknie z głębi moczarów. Rośliny straciły nagle wszelką wartość, Halbert szedł bezwiednie, zupełnie nieświadomy własnego odurzenia.
Otrzeźwiał nagle i zatrzymał się gwałtownie, utkwiwszy spojrzenie w przygarbionej kreaturze, która już parła w ich kierunku, ignorując miotane w jej kierunku zaklęcie.
22.11.57 | Ronja Fancourt | Rezerwat Trójogonów Edalskich
ZAKOŃCZONE - R
To była jego pierwsza wizyta w rezerwacie w Derbyshire, nigdy wcześniej nie miał także kontaktu ze smokami, więc wizja znalezienia się w bliskiej odległości od tych magicznych stworzeń była jednocześnie przerażająca, ale i ekscytująca. Najbardziej cieszył się z możliwości zobaczenia się ze znajomą z dawnych lat. Z Ronją nie byli bliskimi przyjaciółmi, ale starali się wciąż utrzymywać kontakt. Otrzymawszy od niej list, uśmiechnął się w duchu, ciesząc z nadchodzącego spotkania. Wiedział jednak, że była Krukonka poważnie podchodziła do swoich zadań, jak i zdobywania wiedzy, więc nie nastawiał się na plotki, a pracę w skupieniu.
To była jego pierwsza wizyta w rezerwacie w Derbyshire, nigdy wcześniej nie miał także kontaktu ze smokami, więc wizja znalezienia się w bliskiej odległości od tych magicznych stworzeń była jednocześnie przerażająca, ale i ekscytująca. Najbardziej cieszył się z możliwości zobaczenia się ze znajomą z dawnych lat. Z Ronją nie byli bliskimi przyjaciółmi, ale starali się wciąż utrzymywać kontakt. Otrzymawszy od niej list, uśmiechnął się w duchu, ciesząc z nadchodzącego spotkania. Wiedział jednak, że była Krukonka poważnie podchodziła do swoich zadań, jak i zdobywania wiedzy, więc nie nastawiał się na plotki, a pracę w skupieniu.
27.11.57 | Michael Tonks | Box Hill, Surrey
ZAKOŃCZONE - R
Na wzgórzu pojawił się w towarzystwie Michaela, badawczo rozglądając się wokół, chcąc rozpoznać budynki i to wspomniane potencjalne zagrożenie. Ubrał się wygodnie, starając się by kolorystycznie nie wybijać się spomiędzy wieczornej szarości drzew. Nisko osadzony księżyc rozświetlał blado okoliczne budynki. Typowe dla listopada deszczowe chmury nie gościły na dzisiejszym niebie, przymrozkom towarzyszyła susza, także w Dorset, gdzie niektóre rośliny wciąż domagały się wody. Przykucnął obok Michaela i wysłuchał jego planu, marszcząc brwi w zastanowieniu. Halbert odniósł wrażenie, że natłok informacji miał zakamuflować kolejne haczyki, na które wybałuszył oczy.
Na wzgórzu pojawił się w towarzystwie Michaela, badawczo rozglądając się wokół, chcąc rozpoznać budynki i to wspomniane potencjalne zagrożenie. Ubrał się wygodnie, starając się by kolorystycznie nie wybijać się spomiędzy wieczornej szarości drzew. Nisko osadzony księżyc rozświetlał blado okoliczne budynki. Typowe dla listopada deszczowe chmury nie gościły na dzisiejszym niebie, przymrozkom towarzyszyła susza, także w Dorset, gdzie niektóre rośliny wciąż domagały się wody. Przykucnął obok Michaela i wysłuchał jego planu, marszcząc brwi w zastanowieniu. Halbert odniósł wrażenie, że natłok informacji miał zakamuflować kolejne haczyki, na które wybałuszył oczy.
X.12.57 | Forsythia Crabbe | Wrak Golden Hind
Ileż by oddał, by wróciły prawdziwie radosne chwile sprzed lat, ale czy naprawdę kiedyś było lepiej? Odkąd sięgał pamięcią starał się trzymać tylko tych momentów, które zapisały się w podświadomości ciepłem i miłością, lecz nie zdołał nigdy wymazać tych, na wspomnienie których zasychało gardło, a do oczu napływały łzy.
Z rozmyślań wyrwał go tępy ból, w jednej chwili jego policzek zaczął piec przenikliwym chłodem, jaki zmusił go do powrotu do rzeczywistości. Obleczone w skórzane rękawice dłonie bezpieczne były od chłodu, sięgnął jedną z nich do twarzy, ze zdumieniem spostrzegając, że właśnie dostał… śnieżką? Wytarł policzek wierzchem dłoni, rozglądając się za tym, kto wymierzył w jego stronę cios, lecz zebrani na tafli ludzie zdawali się w ogóle go nie dostrzegać.
Z rozmyślań wyrwał go tępy ból, w jednej chwili jego policzek zaczął piec przenikliwym chłodem, jaki zmusił go do powrotu do rzeczywistości. Obleczone w skórzane rękawice dłonie bezpieczne były od chłodu, sięgnął jedną z nich do twarzy, ze zdumieniem spostrzegając, że właśnie dostał… śnieżką? Wytarł policzek wierzchem dłoni, rozglądając się za tym, kto wymierzył w jego stronę cios, lecz zebrani na tafli ludzie zdawali się w ogóle go nie dostrzegać.
15.12.57 | Herbert Grey | Sypialnia Halberta
ZAKOŃCZONE
Upewniwszy się, że rośliny są w jak najlepszym porządku, zgasił tam światła i przedostał się z powrotem do domu, kierując się wprost na piętro do swojej sypialni. Zdjął buty oraz ciepły sweter, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu koszulki na zmianę. Jedyne, o czym w tym momencie marzył, to sen.
Wtem dotarł do niego stukot wspinającego się po schodach intruza - tak o przybyszu pomyślał Halbert, bo był święcie przekonany, że matka już dawno położyła się spać. Uchylił lekko drzwi i zerknął na korytarz ze ściągniętymi w zastanowieniu brwiami.
Upewniwszy się, że rośliny są w jak najlepszym porządku, zgasił tam światła i przedostał się z powrotem do domu, kierując się wprost na piętro do swojej sypialni. Zdjął buty oraz ciepły sweter, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu koszulki na zmianę. Jedyne, o czym w tym momencie marzył, to sen.
Wtem dotarł do niego stukot wspinającego się po schodach intruza - tak o przybyszu pomyślał Halbert, bo był święcie przekonany, że matka już dawno położyła się spać. Uchylił lekko drzwi i zerknął na korytarz ze ściągniętymi w zastanowieniu brwiami.
25.12.57 | Aurora Sprout | Szklarnia, Wrzosowisko
ZAKOŃCZONE - R
Halbert Grey miał to do siebie, że w zetknięciu z roślinami potrafił zapomnieć o całym świecie, oddając się tej jednej czynności, na której skupił swą uwagę. Zapatrzony w niewielkie doniczki przekopywał w pamięci stosy rycin w poszukiwaniu podobieństw względem prezentowanych przed nim sadzonek. Skorzystał także z metody dedukcji, zerkając do fiolek i bawełnianych woreczków wypełnionych nasionami pełen nadziei, że może w taki sposób dojdzie prawdy i szklarnia Sproutów przestanie mieć przed nim jakiekolwiek sekrety. Nie zaalarmowało go skrzypnięcie drzwi, ani kilka cichych kroków, jakie rozległy się za jego plecami.
- Trochę jak hyzop lekarski, a może to po prostu szałwia - myślał na głos, choć wciąż mamrocząc pod nosem, kiedy to wzdrygnął się i odwrócił momentalnie na dźwięk kobiecego głosu. - Ja tutaj tylko… - zamotał się we własnych słowach, zaskoczony nagłą i jakże nieplanowaną obecnością Aurory.
Halbert Grey miał to do siebie, że w zetknięciu z roślinami potrafił zapomnieć o całym świecie, oddając się tej jednej czynności, na której skupił swą uwagę. Zapatrzony w niewielkie doniczki przekopywał w pamięci stosy rycin w poszukiwaniu podobieństw względem prezentowanych przed nim sadzonek. Skorzystał także z metody dedukcji, zerkając do fiolek i bawełnianych woreczków wypełnionych nasionami pełen nadziei, że może w taki sposób dojdzie prawdy i szklarnia Sproutów przestanie mieć przed nim jakiekolwiek sekrety. Nie zaalarmowało go skrzypnięcie drzwi, ani kilka cichych kroków, jakie rozległy się za jego plecami.
- Trochę jak hyzop lekarski, a może to po prostu szałwia - myślał na głos, choć wciąż mamrocząc pod nosem, kiedy to wzdrygnął się i odwrócił momentalnie na dźwięk kobiecego głosu. - Ja tutaj tylko… - zamotał się we własnych słowach, zaskoczony nagłą i jakże nieplanowaną obecnością Aurory.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 15.09.21 23:09, w całości zmieniany 3 razy
31.12.1957 | Imprezowicze | Wrzosowisko 1
- Aurora, dobry wieczór. - Dotarł do panny Sprout, zbliżając się do niej zdjął z ramion kurtkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła, po czym zajął miejsce obok. - Wyglądasz zjawiskowo. Czyżbyś spodziewała się na dzisiejszym przyjęciu jakichś przystojnych kawalerów? - spytał, uśmiechając się łobuzersko i podwijając do łokci rękawy koszuli. Nie widział się z nią od spędzonych na Wrzosowisku świąt. Po spotkaniu w szklarni rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale ani na moment nie wrócili do tamtego poranka. Był bardzo ciekaw jak bardzo ich przyjaźń się teraz zmieni, ale skoro zdecydowała się zaprosić go na imprezę, nie mogła mieć mu tamtego pocałunku za złe.
6.01.1958 | Aurora Sprout | Wrzosowisko
ZAKOŃCZONE
Po wspólnie spędzonym Sylwestrze w jego głowie kotłowało się wiele myśli, które jednocześnie go eskcytowały i niepokoiły. Czy miał powody do obaw? Kolejne przemyślenia tylko go drażniły, przynosząc raz uśmiech, a raz zwątpienie, tylko dodatkowo komplikując sprawę. Tamte pocałunki wciąż paliły jego skórę, będąc przypomnieniem podjętych naprędce decyzji - czy rozważnie? Nie chciał bawić się w ich ocenę, ani tym bardziej dopasowywać definicji. W żadnym wypadku nie chciał Aurory naciskać ani wymagać deklaracji, tylko kogo tak naprawdę chronił przed niewygodnymi słowami - ją czy raczej siebie?
Po wspólnie spędzonym Sylwestrze w jego głowie kotłowało się wiele myśli, które jednocześnie go eskcytowały i niepokoiły. Czy miał powody do obaw? Kolejne przemyślenia tylko go drażniły, przynosząc raz uśmiech, a raz zwątpienie, tylko dodatkowo komplikując sprawę. Tamte pocałunki wciąż paliły jego skórę, będąc przypomnieniem podjętych naprędce decyzji - czy rozważnie? Nie chciał bawić się w ich ocenę, ani tym bardziej dopasowywać definicji. W żadnym wypadku nie chciał Aurory naciskać ani wymagać deklaracji, tylko kogo tak naprawdę chronił przed niewygodnymi słowami - ją czy raczej siebie?
Od ostatniego spotkania z Michaelem, a później i rozmowy z Herbertem, nie prowadził żadnych dyskusji celem wdrożenia się w sprawy Zakonu Feniksa, toteż otrzymany przed paroma dniami list wprawił go w zastanowienie. Nazwisko Beckett kojarzyło mu się wyłącznie ze Sproutami i mieszkającymi obok nich sąsiadami. Zapisany na odwrocie wiadomości adres potwierdził tylko, że chodzi o tą samą rodzinę, więc bez wahania odpisał panu Beckettowi, że zjawi się na spotkaniu i chętnie wesprze interesującą ich sprawę.
23.01.1958 | Herbert Grey | Greengrove Farm
ZAKOŃCZONE
Zaalarmowany nagłym wrażeniem rozwarł powieki i nasłuchiwał w oczekiwaniu na kolejny znak świadczący o tym, że nie był to ciąg dalszy snu. Ostatnimi dniami coraz częściej śnił o zagrożeniu, o panicznej ochronie domu, wykrzywionych w bólu twarzach matki, brata czy Aurory. Im dłużej jednak leżał, tym wrażenie stawało się coraz silniejsze, więc natychmiast założył buty i sięgnął po różdżkę, w biegu chwytając jeszcze kurtkę.
Zaalarmowany nagłym wrażeniem rozwarł powieki i nasłuchiwał w oczekiwaniu na kolejny znak świadczący o tym, że nie był to ciąg dalszy snu. Ostatnimi dniami coraz częściej śnił o zagrożeniu, o panicznej ochronie domu, wykrzywionych w bólu twarzach matki, brata czy Aurory. Im dłużej jednak leżał, tym wrażenie stawało się coraz silniejsze, więc natychmiast założył buty i sięgnął po różdżkę, w biegu chwytając jeszcze kurtkę.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Halbert Grey
Szybka odpowiedź