Balkon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Balkon
Świeże powietrze, a przynajmniej idea takowego zaczerpnięcia konfrontuje się z szarą rzeczywistością, która objawia się poprzez zapach portowy unoszący się dookoła. Widok padający ze skromnego balkonu skierowany jest bezpośrednio na statki przycumowane przy pobliskiej krawędzi lądu.
Prostokątny, betonowy balkonik raczy dwoma krzesłami i nieco przypalonym hamakiem zawieszonym w poprzek, co zawadza przy wejściu do mieszkania.
Prostokątny, betonowy balkonik raczy dwoma krzesłami i nieco przypalonym hamakiem zawieszonym w poprzek, co zawadza przy wejściu do mieszkania.
Mieszkanie objęte zaklęciem - Cave Inimicum, Mała Twierdza, Nierusz, Widzimisię (iluzja Jeremiego)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 28.06.21 19:31, w całości zmieniany 4 razy
Za ścianą odblokował się mroźny strumień, pod którym chłodziło się wytargane przez ich zderzenie ciało. Ona wtedy stała gdzieś między zbitką szafek kuchennych a tym stolikiem i wsłuchiwała się w dość monotonny szum. Wyobrażenie o dość dobrze zapamiętanej temperaturze wody podrapało ramiona i uda, wtargnęło zbyt wyraźnie do nieco rozbitego umysłu. To nie była jednak kwestia zimna czy ciepła. Przez cały czas myślała o nim. Cytrynowymi palcami zaczepiała własną skórę, której trudno było przeżyć rozłąkę po tak intensywnym, wspólnym byciu. Potrafiła stygnąć szybko i dość dobrze nad tym zapanować, ale tym razem wrażenie było na tyle przejmujące, że zamiast przestać, powracała. Znajdował się tuż za ścianą, patrzył na wydarte bólem pęknięcia w kafelkach, a po jego ciele spływały lodowe wodospady. Wiedziała, co to znaczy ścisnąć w promieniującej pięści kostkę lodu, ale nie wiedziała, że można łaknąć kogoś aż tak, że można nasycać się nim przez tak wiele spojrzeń i objęć, a potem i tak chcieć znów. Gdy już budowali most nad jedną przepaścią, zaraz pojawiała się kolejna i kolejna. Nie było im łatwo, a domyślała się, że może być jeszcze trudniej, bo był jej tak oddany, a ona dotąd wiodła życie kogoś, kto nie przywiązuje się do jednej osoby i nie mówi zawsze. Jemu powiedziała, podejmując największe ryzyko od czasów pochwycenia na ulicy dłoni pani Boyle i pójścia razem z nią, tam gdzieś w nieznany świat morskich opowieści i pienistych kufli. Wtedy została, wybrała swoją załogę i nauczyła się prowadzić statek, nigdy nie podejmując się żeglowania. Teraz powzięła niemożliwe postanowienie, że naprawdę postara się przeżyć ich wspólne coś od początku do końca i rozpracować je tak, by naprawdę mogło rozkwitnąć. I to nic, że przed nimi pora śniegów i ostrego wiatru, że przed nimi burza wojny i narastające w ludziach fale frustracji. Pozwalał jej chować się w swoich ramionach, uspokajała się, wybierała dla siebie, wybierała dla nich kolejne jaskinie, bardziej ciche i kojące, a on w tych cieniach rozsmarowywał po jej ramionach ciepło. Rozjaśniał się jak światło, nie mogła dla niego wmawiać sobie ślepoty, nie mogła tak po prostu zignorować czegoś, co wydawało się może nagłe, ale jakimś cudem prześlizgiwało się aż do głębi. Postawiła stopę na siedzeniu krzesła, woda w dwóch szklankach zamarła w oczekiwaniu, aż ustanie szum i Urien wróci. Ten nowy rodzaj rozstania w nierozstaniu przeżywała jakoś podwójnie. Poszukiwanie sobie zajęcia kończyło się tylko na podziwianiu zgiętej nogi, na wytyczaniu szlaków, którymi jeszcze chwilę wcześniej wędrowały jego dłonie. Bladł niewielki różowy ślad na udzie, pamiątka po ekstazie, zgnieciona przez chwilę skóra. Spoglądała przez chwilę na nierówny kształt, w którym na upartego można było odnaleźć okrągłe punkty, jakby po palcach. Zaraz zniknie, zaraz zostanie wymazany, ale tylko dla oczu. Może mógłby ułożyć tam dłoń jeszcze raz? Kretynka. Zacisnęła w ostrym ruchu usta, a potem gwałtownie oderwała głowę tak wyraźnie skierowaną tam. Zerknęła w balkonowe okno. Drogę początków, miejsce wejścia i wyjścia, wszystkie szlabany i kierunki. Nie odeszłaby, nie teraz. Energicznie ściągnęła stopę z krzesła, a ciało zakręcone w tym ruchu zmieniło jeszcze raz kierunek spoglądania. Ile to pomieszczenie miało zakamarków? Co jeszcze mogłaby tu znaleźć? Los tyle razy podsuwał jej tropy, świstki i kufry, zdawał się puszczać oko i wołać ciekawską duszę tej, która przecież lubiła wiedzieć tak dużo i wykorzystywać cudze sekrety. Tym razem nie miało być tak, tym razem czuła jakąś niepojętą satysfakcję z tego, że otwierał się sam. On, już nie Mały Jim, ale ten miedzianowłosy chłopak o zaróżowionej twarzy, z tak troskliwymi oczami i przyciągającym się ku niej ciałem. Przyciągającą duszą. I stała tak zamyślona na tyle długo, by zdążyły pogasnąć ostatnie światła na ulicy. Balkon wyciągał się jednak nie na ścianę krzywych kamienic, ale na rzekę, nad którą żadna noga nie powinna niebezpiecznie zawisnąć. Widać bardzo brakowało jej w życiu ryzyka. Nawet po odsiadce w Tower i gojących się zbyt długo poparzeniach. Dziś prawie nie było śladu, na zewnątrz wciąż wydawała się nieskazitelna, ale w środku piętrzyły się rzeczy… Oderwał ją głos, wypowiedziany pierwszy znak obecności. Już nadchodził. Jej imię. Brzmiało jednak jakoś dziwnie. Nie wiedziała, że gdzieś przy jej mniej lub bardziej bzdurnych rozważaniach on na nowo spalał się w zażenowaniu.
Stała tak gdzieś tym razem między balkonem a stolikiem. Posłusznie zamknęła te oczy, choć na usta wkradł się nieco zawadiacki uśmiech. O co chodziło? – Chcesz przede mną coś ukryć? Czy tak? A może to jakiś test? – zapytała dość rozbawiona, a chwilę wcześniej dłoń poderwała się w górę, by dokładnie osłonić oczy. Zdawało się, że palce miały ochotę się wytworzyć niecne szczeliny, by przepuścić między sobą te drgające ciekawsko powieki. Była trochę zbyt zadumana, by od razu połapać, ale kiedy usłyszała kroki i przypomniała sobie o tamtym krześle, coś jej wyraźniej zaświtało w głowie. Przystąpiła nieco niecierpliwie z nogi na nogę. Tylko na chwilę, tak? Czy on pomykał tam całkiem nagi? Przecież mogła spojrzeć, ledwie na mrugnięcie, albo nawet pół! Cholera. Nie była żadną napaloną dzikuską. Nie była, dlaczego powinna jak najszybciej opanować emocje, które zagrzewały wygasłe przecież ciało. Na pewno wygasłe? Nie wyliczyłaby, jak długo tkwił w tamtej łazience i miała nadzieję, że nie tamował właśnie krwawienia na dłoniach. Westchnęła lekko zniecierpliwiona, choć bardziej pokazowo niż tak naprawdę, bo pomieszczenie na nowo zaczęło się nim wypełniać. Chyba we właściwej chwili uniosła powieki i popatrzyła spomiędzy palców. Już można? Odciągnęła rękę, pozwalając jej opaść przy ciele. Stał już przy niej. Znów widziała dwa wilgotne pasma spływające po bokach twarzy i muśniętą zimnymi językami klatkę piersiową. Zajęta bardzo ważną sprawą – bo patrzeniem – pozwoliła sobie unieść dłoń, w której nagle znalazł się ręcznik. Zgięła lekko palce, pozwalając im mocniej wczepić się w materiał. Był miły. Z powagą próbowała przyjąć ostrzeżenie o zimnie, które przecież już znała. – Czuć – odpowiedziała, przystawiając dłoń do jego ręki, gdzieś powyżej łokcia. Badała tam pokryte lodową mgiełką ciało. Za chwilę znów będzie całkiem ciepły. Zbliżyła się o krok, albo może dwa. – Niczego nie widziałam – zapewniła śmielej, rejestrując gdzieś z boku, że jednak nie zajął się przez tę chwilę krwawym remontowaniem łazienki. Puściła go i ruszyła w końcu, z pewnym oporem, ale i dyktowaną z tyłu myśli potrzebą. Powinna zmyć z siebie ostatnie promienie żaru. Nim nacisnęła na klamkę i skryła się w dość dramatycznym kącie wilgoci, pomyślała, że… jeszcze. Jeszcze niczego nie widziała, chociaż paradował przed nią już w dość wielu odcieniach ciała, biorąc pod uwagę niezbyt rozwiniętą znajomość.
Za zamkniętymi drzwiami rozpoczęła rytuał wyciszający dudniące serce. Pozbycie się swetra już na samym progu wąskiego pomieszczenia było jak zbawienie. Tym razem nieskrępowanie przesunąć mogła dłońmi po ramionach, przyjrzeć się temu ciału rozognionemu i jednocześnie tkwiącemu w przedziwnej blokadzie pragnienia, którego nigdy nie powinno się czuć. Nie w kontekście wszystkich tych niepewności. Zsunęła wyjątkowo irytującą bieliznę i popatrzyła na nieco przyciemne pobojowisko. Przytknięta do udręczonych kafelek dłoń badała cieniutkie wstęgi rozdzielenia. Jak często to robił? Ile razy wygłuszał ból w głowie, przywołując ten drugi? Martwiła się. Chciałaby wiedzieć o powodach, o wszystkim tym, z czym nie potrafił sobie poradzić. Chciała wyjść do niego i przysunąć tamtą pięść do ust. Jeszcze raz coś obiecać, jeszcze z kolejnym tym się mierzyć. Wcale nie czuła zniechęcenia. Zamiast tego wszystkiego po prostu wierzyła, że im się uda. Nawet gdy była to najbardziej naiwna myśl od lat, a ona tak po prostu pozwalała jej zdominować wszystko. Wszystko w sobie. I być może była to największa głupota. Ale co jeśli wcale nie? Spięło się nagle ciało postawione pod trzeźwiącym strumieniem. Był straszny, nieprzyjemny, mdlący jak tortury, które dopiero miała przeżyć, jakaś druga strona tej słodkiej idylli, którą wyłuskiwała dla siebie z wielkiej przestrzeni ich wzajemności. Bo to nie był tylko wstyd i katorga pomiędzy kulawo zrealizowanymi pragnieniami. Lub właśnie tymi, którym nadejście uniemożliwiali, wręcz boleśnie. Równowaga, pętający ciało chłód wnosił równowagę. Nienawidziła tego zimna, przeklęła dwa razy, może więcej, upiorny dźwięk wody połknął jej głos tak, by nawet sama nie miała co do niego pewności. Mydło ścierało z niej ślady ich namiętności, niezbyt spektakularnej, ale tak dobrej, kompletnie niespodziewanej, kiedy przecież stanął w progu całkiem zdemolowany. Po twarzy spływały mniejsze pasma wody, między oczy, prosto w czułe usta. Połykała te krople bezwiednie. Była zamyślona, choć spieszyła się, byleby tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać. Dlaczego nie miał ciepłej wody? Zakręciła kurki, opuściła głowę. Drżała, patrząc jak woda owija się wokół odpływu. Panicznym gestem wyłowiła ręcznik i szybko się nim otuliła. Powoli oddychała. To nie był pierwszy lodowaty prysznic w jej życiu, ale zdążyła zapomnieć, jak to jest. Jak to jest kąpać się w deszczu i brodzić w rdzawej wodzie, którą nawet na upartego nie dało się nazwać przyjemną. Sweter wciągnęła z ulgą. Przed chwilą ją drażnił, ale teraz darował jej fantazję o cieple, oddawała się temu nazbyt chętnie. Już chciała do niego wrócić, już potrzebowała być tam. W końcu zaskrzypiały lekko drzwi, a skostniałe stopy przeszły kilka kroków, w swoje nowe otoczenie, byle dość gorące. – Hej – wydusiła, gniotąc w palcach mokry kosmyk włosów. Znów były rozpuszczone i spływały w dół. Nie zamierzała marudzić na wodę i przeżywać, jak panienka, której odebrano złotą wannę. Wystarczyło, że znów go ujrzała i znikało tamto szorstkie wspomnienie. Emocje skutecznie odganiały od niej zmęczenie, które powinno zakraść się na jej twarz już dawno temu. – Więc… jak ta woda, z tą cytryną? - Tęskne spojrzenie wędrowało za nim. Jak się czujesz?
Tym razem drink nie skończył na twojej głowie.
Stała tak gdzieś tym razem między balkonem a stolikiem. Posłusznie zamknęła te oczy, choć na usta wkradł się nieco zawadiacki uśmiech. O co chodziło? – Chcesz przede mną coś ukryć? Czy tak? A może to jakiś test? – zapytała dość rozbawiona, a chwilę wcześniej dłoń poderwała się w górę, by dokładnie osłonić oczy. Zdawało się, że palce miały ochotę się wytworzyć niecne szczeliny, by przepuścić między sobą te drgające ciekawsko powieki. Była trochę zbyt zadumana, by od razu połapać, ale kiedy usłyszała kroki i przypomniała sobie o tamtym krześle, coś jej wyraźniej zaświtało w głowie. Przystąpiła nieco niecierpliwie z nogi na nogę. Tylko na chwilę, tak? Czy on pomykał tam całkiem nagi? Przecież mogła spojrzeć, ledwie na mrugnięcie, albo nawet pół! Cholera. Nie była żadną napaloną dzikuską. Nie była, dlaczego powinna jak najszybciej opanować emocje, które zagrzewały wygasłe przecież ciało. Na pewno wygasłe? Nie wyliczyłaby, jak długo tkwił w tamtej łazience i miała nadzieję, że nie tamował właśnie krwawienia na dłoniach. Westchnęła lekko zniecierpliwiona, choć bardziej pokazowo niż tak naprawdę, bo pomieszczenie na nowo zaczęło się nim wypełniać. Chyba we właściwej chwili uniosła powieki i popatrzyła spomiędzy palców. Już można? Odciągnęła rękę, pozwalając jej opaść przy ciele. Stał już przy niej. Znów widziała dwa wilgotne pasma spływające po bokach twarzy i muśniętą zimnymi językami klatkę piersiową. Zajęta bardzo ważną sprawą – bo patrzeniem – pozwoliła sobie unieść dłoń, w której nagle znalazł się ręcznik. Zgięła lekko palce, pozwalając im mocniej wczepić się w materiał. Był miły. Z powagą próbowała przyjąć ostrzeżenie o zimnie, które przecież już znała. – Czuć – odpowiedziała, przystawiając dłoń do jego ręki, gdzieś powyżej łokcia. Badała tam pokryte lodową mgiełką ciało. Za chwilę znów będzie całkiem ciepły. Zbliżyła się o krok, albo może dwa. – Niczego nie widziałam – zapewniła śmielej, rejestrując gdzieś z boku, że jednak nie zajął się przez tę chwilę krwawym remontowaniem łazienki. Puściła go i ruszyła w końcu, z pewnym oporem, ale i dyktowaną z tyłu myśli potrzebą. Powinna zmyć z siebie ostatnie promienie żaru. Nim nacisnęła na klamkę i skryła się w dość dramatycznym kącie wilgoci, pomyślała, że… jeszcze. Jeszcze niczego nie widziała, chociaż paradował przed nią już w dość wielu odcieniach ciała, biorąc pod uwagę niezbyt rozwiniętą znajomość.
Za zamkniętymi drzwiami rozpoczęła rytuał wyciszający dudniące serce. Pozbycie się swetra już na samym progu wąskiego pomieszczenia było jak zbawienie. Tym razem nieskrępowanie przesunąć mogła dłońmi po ramionach, przyjrzeć się temu ciału rozognionemu i jednocześnie tkwiącemu w przedziwnej blokadzie pragnienia, którego nigdy nie powinno się czuć. Nie w kontekście wszystkich tych niepewności. Zsunęła wyjątkowo irytującą bieliznę i popatrzyła na nieco przyciemne pobojowisko. Przytknięta do udręczonych kafelek dłoń badała cieniutkie wstęgi rozdzielenia. Jak często to robił? Ile razy wygłuszał ból w głowie, przywołując ten drugi? Martwiła się. Chciałaby wiedzieć o powodach, o wszystkim tym, z czym nie potrafił sobie poradzić. Chciała wyjść do niego i przysunąć tamtą pięść do ust. Jeszcze raz coś obiecać, jeszcze z kolejnym tym się mierzyć. Wcale nie czuła zniechęcenia. Zamiast tego wszystkiego po prostu wierzyła, że im się uda. Nawet gdy była to najbardziej naiwna myśl od lat, a ona tak po prostu pozwalała jej zdominować wszystko. Wszystko w sobie. I być może była to największa głupota. Ale co jeśli wcale nie? Spięło się nagle ciało postawione pod trzeźwiącym strumieniem. Był straszny, nieprzyjemny, mdlący jak tortury, które dopiero miała przeżyć, jakaś druga strona tej słodkiej idylli, którą wyłuskiwała dla siebie z wielkiej przestrzeni ich wzajemności. Bo to nie był tylko wstyd i katorga pomiędzy kulawo zrealizowanymi pragnieniami. Lub właśnie tymi, którym nadejście uniemożliwiali, wręcz boleśnie. Równowaga, pętający ciało chłód wnosił równowagę. Nienawidziła tego zimna, przeklęła dwa razy, może więcej, upiorny dźwięk wody połknął jej głos tak, by nawet sama nie miała co do niego pewności. Mydło ścierało z niej ślady ich namiętności, niezbyt spektakularnej, ale tak dobrej, kompletnie niespodziewanej, kiedy przecież stanął w progu całkiem zdemolowany. Po twarzy spływały mniejsze pasma wody, między oczy, prosto w czułe usta. Połykała te krople bezwiednie. Była zamyślona, choć spieszyła się, byleby tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać. Dlaczego nie miał ciepłej wody? Zakręciła kurki, opuściła głowę. Drżała, patrząc jak woda owija się wokół odpływu. Panicznym gestem wyłowiła ręcznik i szybko się nim otuliła. Powoli oddychała. To nie był pierwszy lodowaty prysznic w jej życiu, ale zdążyła zapomnieć, jak to jest. Jak to jest kąpać się w deszczu i brodzić w rdzawej wodzie, którą nawet na upartego nie dało się nazwać przyjemną. Sweter wciągnęła z ulgą. Przed chwilą ją drażnił, ale teraz darował jej fantazję o cieple, oddawała się temu nazbyt chętnie. Już chciała do niego wrócić, już potrzebowała być tam. W końcu zaskrzypiały lekko drzwi, a skostniałe stopy przeszły kilka kroków, w swoje nowe otoczenie, byle dość gorące. – Hej – wydusiła, gniotąc w palcach mokry kosmyk włosów. Znów były rozpuszczone i spływały w dół. Nie zamierzała marudzić na wodę i przeżywać, jak panienka, której odebrano złotą wannę. Wystarczyło, że znów go ujrzała i znikało tamto szorstkie wspomnienie. Emocje skutecznie odganiały od niej zmęczenie, które powinno zakraść się na jej twarz już dawno temu. – Więc… jak ta woda, z tą cytryną? - Tęskne spojrzenie wędrowało za nim. Jak się czujesz?
Tym razem drink nie skończył na twojej głowie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przestawiał się, próbował ponownie wrócić do postaci tego opiekuńczego siebie z poranka, kiedy pognał do jej drzwi, doszukując się efektów własnego niepohamowania i nieokiełznanej złości napędzanej spożytymi dawkami alkoholu. Nigdy wcześniej nie sądził, że miał problem, każda dotychczasowa scena, w której kończył jako potłuczony i zakrwawiony trup w łóżku, wydawała się dość racjonalna, bo przecież walcząc gdzieś w pubie, nawet przed i obok, a czasem może wyładowując się na kafelkach w łazience, miał konkretne powody. Nie spodziewał się nigdy, aby zdołał szarpać się z… kobietą… Philippą… wciąż nie wiedział, dlaczego się tam zjawiła. Powinien się złościć, jednak ani przez sekundę w jego myśli nie pojawiła się złość na to, że przyszła. Obwijał się w pełni za niemal każdą rzecz, która zdarzyła się w życiu, po cóż miałby się denerwować na nią? Przecież to on był pijany, to on nie zabezpieczył mieszkania, to on rzucił się na nią z rękoma, choć prawdziwe ciało wciąż pamiętało drobinki wbite w lewy bok od żeber, aż po biodra. Chyba miał tam jeszcze lekkie ślady czerwonych kropek po kropelkach krwi, które lekko zabarwiły Jeremiaszową koszulkę, która leżała pomięta w miejscu, gdzie zdjęła z niego ubrania. Nie spędzał czasu na rozmyślaniu, dlaczego to, a nie tamto, była na wyciągnięcie ręki, więc jedyne, na czym rzeczywiście należało się skupić, to przecież ona. Zjawiła się tak nagle, bez żadnego przygotowania i ostrzeżenia, więc chłonął wszystko, co tylko była w stanie mu ofiarować, a dawała wiele, może nawet trochę zbyt dużo dla nieprzyzwyczajonego ciała? Nie oponował, przynajmniej nie z początku, dopiero stojąc tam przed nią z wyciągniętym ręcznikiem i niepewnym uśmiechem zaczynało do niego docierać, że potrzebowała opiekuna, tej samej troski, którą ofiarował rano, sama powiedziała, że była pewna bariera, a on przecież nigdy nie zamierzał przekraczać tego, co nieprzekraczalne i krzywdzące. Zrobił jeden potężny błąd i nigdy więcej nie zamierzał postąpić ponownie, tym bardziej że miał już pamiątkę, naznaczenie, od którego mimo wszystko nie uciekała. Zapewniła, że niczego nie widziała, choć w jego otwartych oczach mogła przejrzeć go na wylot, jednak namiętność elektryzująca się od zwyczajnego dotyku sprawiała, że wyrastały przeszkody, które był w stanie przeskoczyć tylko za jej zgodą i chęcią; dotychczas przyzwalała tylko na to drugie, choć też nie w pełni, nie na tyle by przyspieszył jeszcze bardziej, docierając z kimś gdzieś wspólnie, tak jak jeszcze się nie ośmielił, bo… wychowywany był inaczej, zawsze miał szukać tej tylko jednej, z którą zdoła stworzyć rodzinę, to przekonanie przesiąkło przez każdą jego cząstkę i niczym mantra trzymało w pewnego rodzaju celibacie odsuwanym gdzieś do tła, na piedestał stawiając pracę. Lubił niebezpieczeństwo, a to w połączeniu z obowiązkami Wiedźmiego Strażnika sprawiały, że dostarczał sobie wystarczająco dużo rozrywki, stresu i napięcia. Powinien pewnie być schorowany, tylko na rozluźnienie zwykł odnajdywać w portowej braci, która nauczyła sztuczek, zaproponowała naukę i nauczyła fałszowania szant. Byli to ludzie przyjaźni, trochę otwarci i zamknięci zarazem, dlatego pewnie tak ciekawe było uczenie się i wsiąkanie do ich świata. Nigdy nie udało się tak w pełni, choć ona czyniła to jakby bliższym. Wyobraźnią daleko już wyszedł w przyszłość, choć były to bardziej płonne nadzieje i pragnienia, których nie ośmielił się wysnuć, kiedy był już sam. Piwne tęczówki zapewniały w czymś więcej i nieco bardziej… jakby faktycznie miała zostać na dłużej, bardzo tego pragnął, choć nie było to coś typowego. Obdarła go z pewnych zasad, zastępując nadzieją, a on uwierzył.
Dopiero dźwięk zamykanych drzwi oprzytomnił mu, że ma chwilę na rozprawienie się z zimnem, które przedarło się przez drobinki kropel na ciele, aż po same kości. Zadrżał, momentalnie odwiązując ręcznik w pasie i przecierając się nim po całej powierzchni ramion i naznaczonej śladami piersi, a nawet gołych nogach i tyłku, którym świecił przed zamkniętymi oczami Philippy. W kilku krokach znalazł się przed szafą, z której wyciągnął luźne spodnie od piżamy w kolorową kratę, kolejny prezent od matki na święta, jak ten sweter, w którym chodziła. Nie spodziewał się zbyt ciepłej nocy, toteż nierozsądnym było wylegiwanie się jedynie pod pierzyną w samych gaciach. Ponownie przewiesił wilgotny ręcznik przez krzesło, najpierw ustawiając je pionowo. Przysuwając je do stołu, zauważył dwa gotowe kubki. Faktycznie to zrobiła. Do piersi wdarło się jakieś nieprawdopodobne ciepło, które rozgrzało smagane przez zimnawe powietrze plecy, klatkę i kark. Przypomniał sobie nagle o jej potrzebie, nie tylko powolności, ale również chęci wspólnego… położenia się. Pomimo braku obecności spłonął rumieńcem, bo nagła nęcąca myśl przeszła przez umysł jak huragan. Uspokój się. Zdecydował ostro, przywołując się do porządku. Stał się jej opiekunem, troskliwym ramieniem, o które mogła się oprzeć, nie zamierzał tego spieprzyć. Wzrokiem odnalazł łóżko, momentalnie docierając do niego w kilku krokach. Było posprzątane, zdążyła już poukładać zaklęciami w pokoju na tyle, by zapomniał jak wielki syf zastała podczas jego nieobecności. Na twarzy ponownie pojawiły się pasma wstydu, który zdołał odpędzić przed kilkoma sekundy. Temperatura jego ciała wahała się od normalnej, po niesamowicie gorącą, co niedobrze wpływało na jego stan, choć czy aby na pewno? Zapomniał przecież o bólu brzucha przy każdym oddechu, nie mówiąc już o głowie, która pulsowała od nadmiaru wszystkich bodźców. Miodowe tęczówki spojrzały dość krytycznie na własne posłanie, które przykrywała jedynie jedna kołdra. Problemy zdawały się nawarstwiać, a niby przeszli już razem dość dużo… może wcale nie chodziło jej o łóżko? Miał przecież w salonie również kanapę, z której szybko zabrał złożony koc, zaraz rzucił go gdzieś w nogach łóżka w razie, gdyby jednak ta wstydliwa myśl miała rację bytu, może miał trochę taką nadzieję? Nie miał pojęcia cóż się z nim działo… potrzebował chwili ochłody i tym właśnie tropem wyłapał w otoczeniu kubek z wodą. Bez żadnego 'ale' pociągnął łyk, zaszczycając swoje wysuszone gardło zbawczym napitkiem. Brakowało tylko jej. Zimny płyn przedarł się wzdłuż całego ciała, a to przywołało do jednej z otwartych drzwiczek balkonowych, z której wlatywało zimne powietrze. Nie czekał na kolejne ostrzeżenia, wyjdzie przecież zmarznięta, musiał się nią zająć. W kilku ruchach zamknął jedyne przypomnienie o świecie zewnętrznym, przez chwilę nawet wydawało mu się, że księżyc zamigotał z uśmiechem, kompletnie zaczynał wariować. Odwrócony od balkonu wyłapał wzrokiem małego niuchacza, a to jakimś dziwnym trafem poszło, aż do podłogi, która też mogła zdawać się zimna. Był przyzwyczajony, nie zasługiwał na dobre traktowanie, ona tak. Szafka z rzeczami stojąca pomiędzy drzwiami od łazienki a tymi balkonowymi skrzypnęła pod jego ruchem. Szukał skarpetek, możliwie najbardziej puchatych, ciepłych i wysoko pnącego się po ciele materiału. Mimowolnie ofiarowywał jej wszystko, co otrzymał jeszcze w Devon, jakby chciał, żeby stała się cząstką… palce odnalazły puchaty materiał. To wydziergała babcia, wzorki i tak były widoczne, bo nawet liche światło z jednej świeczki nie było w stanie przyćmić żywej, różnorodnej kolorystyki pary skarpetek. Może powinien zadbać, żeby było tego więcej? Z braku większego pojęcia, czego jej było trzeba, co lubiła i czego potrzebowała, podszedł do kuchennego blatu upić lekko zimnego napoju. Nie rozgrzewał, choć studził wystarczająco by móc trzeźwo myśleć. Wzrokiem złapał drugi nienaruszony kubek z drobinkami cytryny. Nie znalazła tego syropu klonowego? Dziwne, przecież ewidentnie go wcześniej wyczuwał… Nagła myśl przedarła się przez umysł, bo jak mógł chcieć zadbać o wszystko bez tego najważniejszego! Woda nie powinna być zimna, nie ta dla niej. Z trudnością odnalazł różdżkę przy łóżku. Kształty wirujące po pokoju nakierowały swoim blaskiem, choć był bardziej przekonany, że to zwyczajne przyzwyczajenie budzenia się z różdżką na szafce obok. Zapomniał o niej przez cały dzień, taki był z niego świetny czarodziej, nawet cząstkę siebie zostawiał gdzieś z tyłu, choć czy można mówić o jakimkolwiek porzuceniu, kiedy częściowo nie miało się w środku nic?
Usłyszał zakręcaną wodę z łazienki i w kilku krokach znalazł się przy kubkach, momentalnie czarując ten pełen, musiał być ciepły. Dopiero kiedy zauważył parę unoszącą się nad wywarem, odetchnął lekko, odstawiając drewno na stół, tuż obok pióra, które przesunęło się od ich… na polikach momentalnie pojawił się nikły rumieniec na wspomnienie o tej wtopie. Dopiero jej głos ocucił go z tego odrętwienia, w którym myśli zaczęły walczyć nad tym, która powinna być tą przewodnią, bo przecież się starał o nią zatroszczyć, tak? Po co więc te nęcące wypominki…
Odnalazł piwne tęczówki, a raczej jedną z nich, bo druga skryła się w cieniu rzucanym przez jej nos. Świeca chyba powoli kończyła swoją funkcję. – Hej – odpowiedział szeptem z lekkim uśmiechem, spojrzał na nią jak szczeniak na długo wyczekiwaną kość, choć te różowe ślady po rumieńcach wciąż pozostawiały wiele wątpliwości. Trochę bał się, że zniknie jak pękająca bańka. – Jest już ciepłe… Twoje… przepraszam, już zacząłem… – głos uwiązł gdzieś w gardle, choć zaraz poratował się inną myślą, którą zwyczajnie musiał się z nią podzielić – mam grube skarpetki… jeśli tylko chcesz… – zaproponował nagle, wciąż ściskając je w lewej ręce, forma tęsknoty przeszła na niepewność we wzroku i twarzy, na której ściągnęły się brwi w napięciu. Bał się, że zaraz wyjdzie, bo przecież nie miał ciepłej wody pod prysznicem. Kuriozalność zdawała się nawarstwiać, choć walczył z całych sił, żeby została. Nawet nie podarował jej tego cholernego materiału, zamiast tego patrzył tak na nią, uświadamiając sobie nagle, że przecież zadała na początku pytanie! – Takiej jeszcze nie piłem – stwierdził szczerze, pozwalając kącikowi ust na podniesienie się ku górze, wciąż pozostawała ta namiastka niepewności, tym bardziej że z niezrozumiałych powodów ponownie wydawało mu się, że poczuł ten sosnowy syrop. – spróbuj… - bo ja już dłużej nie mogłem, czekałem przez całe życie, a teraz jesteś. Chyba chciał ponownie wziąć ją w ramiona. Wspólne leżenie w łóżku wydało się bardzo prawdopodobną perspektywą, choć poliki przypiekła tym razem czerwona fala rumieńców, które sięgnęły nawet uszu. Pierś załomotała jakoś niestosownie, znowu poczuł gorąco. – nie musisz. – dodał w rezygnacji, bo przecież do niczego nie próbował jej zmusić, po prostu proponował, ale jak zwykle w jego uszach brzmiało to jakoś… źle. Trzymał się piwnych tęczówek z nadzieją, że wcale tego tak nie odbierze, choć był gotów ją ponownie przeprosić, byle tylko została. Zaczynał się plątać. Może nawet takie wylanie czegoś na głowę nie było złym pomysłem?
Dopiero dźwięk zamykanych drzwi oprzytomnił mu, że ma chwilę na rozprawienie się z zimnem, które przedarło się przez drobinki kropel na ciele, aż po same kości. Zadrżał, momentalnie odwiązując ręcznik w pasie i przecierając się nim po całej powierzchni ramion i naznaczonej śladami piersi, a nawet gołych nogach i tyłku, którym świecił przed zamkniętymi oczami Philippy. W kilku krokach znalazł się przed szafą, z której wyciągnął luźne spodnie od piżamy w kolorową kratę, kolejny prezent od matki na święta, jak ten sweter, w którym chodziła. Nie spodziewał się zbyt ciepłej nocy, toteż nierozsądnym było wylegiwanie się jedynie pod pierzyną w samych gaciach. Ponownie przewiesił wilgotny ręcznik przez krzesło, najpierw ustawiając je pionowo. Przysuwając je do stołu, zauważył dwa gotowe kubki. Faktycznie to zrobiła. Do piersi wdarło się jakieś nieprawdopodobne ciepło, które rozgrzało smagane przez zimnawe powietrze plecy, klatkę i kark. Przypomniał sobie nagle o jej potrzebie, nie tylko powolności, ale również chęci wspólnego… położenia się. Pomimo braku obecności spłonął rumieńcem, bo nagła nęcąca myśl przeszła przez umysł jak huragan. Uspokój się. Zdecydował ostro, przywołując się do porządku. Stał się jej opiekunem, troskliwym ramieniem, o które mogła się oprzeć, nie zamierzał tego spieprzyć. Wzrokiem odnalazł łóżko, momentalnie docierając do niego w kilku krokach. Było posprzątane, zdążyła już poukładać zaklęciami w pokoju na tyle, by zapomniał jak wielki syf zastała podczas jego nieobecności. Na twarzy ponownie pojawiły się pasma wstydu, który zdołał odpędzić przed kilkoma sekundy. Temperatura jego ciała wahała się od normalnej, po niesamowicie gorącą, co niedobrze wpływało na jego stan, choć czy aby na pewno? Zapomniał przecież o bólu brzucha przy każdym oddechu, nie mówiąc już o głowie, która pulsowała od nadmiaru wszystkich bodźców. Miodowe tęczówki spojrzały dość krytycznie na własne posłanie, które przykrywała jedynie jedna kołdra. Problemy zdawały się nawarstwiać, a niby przeszli już razem dość dużo… może wcale nie chodziło jej o łóżko? Miał przecież w salonie również kanapę, z której szybko zabrał złożony koc, zaraz rzucił go gdzieś w nogach łóżka w razie, gdyby jednak ta wstydliwa myśl miała rację bytu, może miał trochę taką nadzieję? Nie miał pojęcia cóż się z nim działo… potrzebował chwili ochłody i tym właśnie tropem wyłapał w otoczeniu kubek z wodą. Bez żadnego 'ale' pociągnął łyk, zaszczycając swoje wysuszone gardło zbawczym napitkiem. Brakowało tylko jej. Zimny płyn przedarł się wzdłuż całego ciała, a to przywołało do jednej z otwartych drzwiczek balkonowych, z której wlatywało zimne powietrze. Nie czekał na kolejne ostrzeżenia, wyjdzie przecież zmarznięta, musiał się nią zająć. W kilku ruchach zamknął jedyne przypomnienie o świecie zewnętrznym, przez chwilę nawet wydawało mu się, że księżyc zamigotał z uśmiechem, kompletnie zaczynał wariować. Odwrócony od balkonu wyłapał wzrokiem małego niuchacza, a to jakimś dziwnym trafem poszło, aż do podłogi, która też mogła zdawać się zimna. Był przyzwyczajony, nie zasługiwał na dobre traktowanie, ona tak. Szafka z rzeczami stojąca pomiędzy drzwiami od łazienki a tymi balkonowymi skrzypnęła pod jego ruchem. Szukał skarpetek, możliwie najbardziej puchatych, ciepłych i wysoko pnącego się po ciele materiału. Mimowolnie ofiarowywał jej wszystko, co otrzymał jeszcze w Devon, jakby chciał, żeby stała się cząstką… palce odnalazły puchaty materiał. To wydziergała babcia, wzorki i tak były widoczne, bo nawet liche światło z jednej świeczki nie było w stanie przyćmić żywej, różnorodnej kolorystyki pary skarpetek. Może powinien zadbać, żeby było tego więcej? Z braku większego pojęcia, czego jej było trzeba, co lubiła i czego potrzebowała, podszedł do kuchennego blatu upić lekko zimnego napoju. Nie rozgrzewał, choć studził wystarczająco by móc trzeźwo myśleć. Wzrokiem złapał drugi nienaruszony kubek z drobinkami cytryny. Nie znalazła tego syropu klonowego? Dziwne, przecież ewidentnie go wcześniej wyczuwał… Nagła myśl przedarła się przez umysł, bo jak mógł chcieć zadbać o wszystko bez tego najważniejszego! Woda nie powinna być zimna, nie ta dla niej. Z trudnością odnalazł różdżkę przy łóżku. Kształty wirujące po pokoju nakierowały swoim blaskiem, choć był bardziej przekonany, że to zwyczajne przyzwyczajenie budzenia się z różdżką na szafce obok. Zapomniał o niej przez cały dzień, taki był z niego świetny czarodziej, nawet cząstkę siebie zostawiał gdzieś z tyłu, choć czy można mówić o jakimkolwiek porzuceniu, kiedy częściowo nie miało się w środku nic?
Usłyszał zakręcaną wodę z łazienki i w kilku krokach znalazł się przy kubkach, momentalnie czarując ten pełen, musiał być ciepły. Dopiero kiedy zauważył parę unoszącą się nad wywarem, odetchnął lekko, odstawiając drewno na stół, tuż obok pióra, które przesunęło się od ich… na polikach momentalnie pojawił się nikły rumieniec na wspomnienie o tej wtopie. Dopiero jej głos ocucił go z tego odrętwienia, w którym myśli zaczęły walczyć nad tym, która powinna być tą przewodnią, bo przecież się starał o nią zatroszczyć, tak? Po co więc te nęcące wypominki…
Odnalazł piwne tęczówki, a raczej jedną z nich, bo druga skryła się w cieniu rzucanym przez jej nos. Świeca chyba powoli kończyła swoją funkcję. – Hej – odpowiedział szeptem z lekkim uśmiechem, spojrzał na nią jak szczeniak na długo wyczekiwaną kość, choć te różowe ślady po rumieńcach wciąż pozostawiały wiele wątpliwości. Trochę bał się, że zniknie jak pękająca bańka. – Jest już ciepłe… Twoje… przepraszam, już zacząłem… – głos uwiązł gdzieś w gardle, choć zaraz poratował się inną myślą, którą zwyczajnie musiał się z nią podzielić – mam grube skarpetki… jeśli tylko chcesz… – zaproponował nagle, wciąż ściskając je w lewej ręce, forma tęsknoty przeszła na niepewność we wzroku i twarzy, na której ściągnęły się brwi w napięciu. Bał się, że zaraz wyjdzie, bo przecież nie miał ciepłej wody pod prysznicem. Kuriozalność zdawała się nawarstwiać, choć walczył z całych sił, żeby została. Nawet nie podarował jej tego cholernego materiału, zamiast tego patrzył tak na nią, uświadamiając sobie nagle, że przecież zadała na początku pytanie! – Takiej jeszcze nie piłem – stwierdził szczerze, pozwalając kącikowi ust na podniesienie się ku górze, wciąż pozostawała ta namiastka niepewności, tym bardziej że z niezrozumiałych powodów ponownie wydawało mu się, że poczuł ten sosnowy syrop. – spróbuj… - bo ja już dłużej nie mogłem, czekałem przez całe życie, a teraz jesteś. Chyba chciał ponownie wziąć ją w ramiona. Wspólne leżenie w łóżku wydało się bardzo prawdopodobną perspektywą, choć poliki przypiekła tym razem czerwona fala rumieńców, które sięgnęły nawet uszu. Pierś załomotała jakoś niestosownie, znowu poczuł gorąco. – nie musisz. – dodał w rezygnacji, bo przecież do niczego nie próbował jej zmusić, po prostu proponował, ale jak zwykle w jego uszach brzmiało to jakoś… źle. Trzymał się piwnych tęczówek z nadzieją, że wcale tego tak nie odbierze, choć był gotów ją ponownie przeprosić, byle tylko została. Zaczynał się plątać. Może nawet takie wylanie czegoś na głowę nie było złym pomysłem?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Czuła każdy zaginający się przy kroku palec. Być może ciągnął się za nią wodnisty odcisk kilku plam wytrąconych z ociekającej postaci. Swój pluszowy ręcznik przewiesiła w łazience, tu w szerokim pokoju z jednym oknem wcale nie wydawał się potrzebny. W gardle powróciło wrażenie drapiącej suchoty, połknęła zbliżający się kaszel, zanim zdołał zabrzmieć w dokowym mieszkaniu. Mógł zbudzić drzemiącego niuchacza, mógł pogwałcić nocną ciszę, chociaż takiej w tych stronach nie znano. Najbardziej jednak istotne było to, że nie chciała go zmartwić, to tylko pragnienie wołające o to, by przestać wreszcie odwlekać szklankę z nieco kwaśną wodą. Do tej przestrzeni wchodziła jak do swojego domu, a przecież wczoraj wieczorem jakieś upiorne ciało wciskało ją w ścianę, grożąc w półmroku. Nie zapomniała o tym, ale Urien zdołał sprawić, ze wszystkie kąty stały się bardziej przyjazne, o wiele cieplejsze. Świeca dogasała, ale ileś godzin wcześniej, kiedy odłożyła na podłodze Bimbra, wewnątrz było dość jasno, mogła wtedy przyglądać się jego rupieciom, składać z nich człowieka i jego historie – zupełnie sama, jedynie w towarzystwie tak skrajnych myśli. Zachowała obraz poprzewracanej rzeczywistości, szpar wypełnionych drobinkami szkła i odpadającego wtedy tynku, zachowała uczucie pijackiego ryku tuż przy jej twarzy i dziwnej tajemnicy zakamuflowanej w tym lokalu. Przez ostatni dzień wrażeń i podejrzeń było za dużo, przesączonych uczuciami, wznoszących się i opadających bez ustanku, zbyt ruchliwych, by mogła zatrzymać się i poukładać w całość wszystkie momenty. Skupiona na Małym Jimie i jego nowym ja nie za bardzo potrafiła rozgrzebywać nieprzyjazne zdarzenia, kiedy ta gęstniejąca teraźniejszość nie pozwalała na wytchnienie. Nauczyła się samej sobie dostarczać doznań, samodzielnie kolorować mdłą rzeczywistość, tworzyć wyzwania i okazje tam, gdzie pozornie nigdy ich nie było. Tutaj, tu przy nim nie musiała właściwie nic. Lekko popchnięta palcami kula wydarzeń toczyła się sama. Rozsądna samotność i prysznic miały przywołać wpędzone w zgubę ciało do początku, rozliczyć się z zasianymi cząstkami czułości, z wyszeptanymi z ust do ust przysięgami. Tymczasem wystarczyło znaleźć się jeszcze raz nieopodal stołu, pod żyrandolem z krysztalikami i przy mężczyźnie, którego uśmiechu poszukiwała co najmniej tak uporczywie jak niuchacze wypatrywały za skarbami. Wygięła głowę do prawego boku, nieznacznie, w dość powtarzalnym dla siebie geście. Może już wiedział, może już znał drogę charakterystycznych brwi Philippy, może rozumiał, co czaiło się za tymi wszystkimi spojrzeniami. Mógłby jej o tym opowiedzieć, bo ona sama nie mogła oprzeć się temu już nie tak zaskakującemu wrażeniu, że zaczyna poznawać się z samą sobą od nowa. Bo stan, w jakim się znalazła, był tak świeży, tak ożywczy, choć jednocześnie wywoływał w ciele dość rozległe spięcia. Teraz rozluźniła się, ramiona przestały się wznosić, klatka piersiowa lekko opadała. I tylko kurczące się w sobie stopy zdradzały doświadczenie chłodu. Ono jednak mijało, w jego swetrze nic przecież nie mogło jej zagrozić.
Dość rozczulone to było pytanie, może niefortunne. Dobrze to czuła, gadka nijak nie pasowało do prowokacyjnej Philippy. Może i gdzieś tam włączyła się ta barmańska natura, ale tak naprawdę wcale nie o nią chodziło. Chciała móc zrobić coś dla niego, jakoś wesprzeć ich wspólne wyciągania się z krytycznych pułapek. Najtrudniejsze mieli już za sobą? Popatrzyła na wciąż rumiany policzek, na plamy, dość wydatne przy jego nie takiej typowej urodzie. Wciąż… wciąż myślał o tym wszystkim, co przed chwilą przeżyli? W resztkach światła podrzucanych im przez blednący płomyk te wszystkie kolory i wizualne odkrycia nabierały jeszcze innego obrazu. Niby nic, nic takiego nie odmienił. Wydawało jej się, że zanotowała sobie oblicze Uriena na tyle głęboko, by następnym razem wykryć jakąś różnicę. Przy okazji tej myśli przypomniała sobie, że obiecał opowiedzieć, zdradzić coś więcej o tej niesłychanej zdolności magicznej, tak rzadkiej i pożądanej w czarodziejskim świecie. Wyjątkowość czaiła się nawet tu, w porcie. Phils warstwami rozbierała go z niej, a pod każdą kolejną kryła się następna. Przy cieniu poruszającym się na jej twarzy mógł ujrzeć jakiś lżejszy promień, drobne drgnięcie podbródka, powoli układający się wejrzenie. Po sztormie morze stawało się spokojniejsze, na powierzchni wody dryfowały kawałki rozbitych statków, wychodziło słońce. Po sztormie każdemu należała się sucha kraina i skrzynia skarbów. Albo przynajmniej ramiona dziewczyny i butelka wypełniona płynem o ostrym zapachu. Na jakim etapie znajdowali się oni? Już na samym początku miała tu zostać, planowała obmyć go i wcisnąć do łóżka, a potem czuwać nad jego snem, pilnować gojących się ran i być może zbyt niespokojnie poruszającej się piersi. Nie tak się to potoczyło. Dłoń zamknęła na oparciu krzesła, kiedy tylko opowiedział o napoju. Głos jego był jakiś zduszony, jakby stremowany. Wciąż go peszyła? – Czekała na ciebie, to bardzo dobrze, że zacząłeś – zauważyła z dużą dawką swobody. Umiała mówić w dziwnych, emocjonalnych sytuacjach. Tak przynajmniej jej się wydawało – że kontrolowała głos i dbała o właściwe tony. Nawet przy nim, tak ostrożnym, powoli otwierającym przed nią usta. Obróciła zachęcona głowę w poszukiwaniu jego twarzy. Czy to możliwe, by być aż tak troskliwym, by tak bardzo przejmować się drugą osobą? Miał nawet skarpetki. Dla niej. – Chcę, pewnie, że chcę. Zamierzałam nawet o nie poprosić – odpowiedziała z ożywieniem. Zaskrzypiało drewniane oparcie, na którym wcześniej ułożyła dłoń, a chwilę później skradała się do przetrzymywanych przez niego skarpetek. Miała zimne stopy. Skąd wiedział? No tak, prysznic. Wyciągnęła zwinięty materiał spomiędzy jego palców, ale nie mogła się oprzeć i musiała gdzieś po drodze musnąć skórę. Wcale nie sprawdzała, czy był ciepły, może tylko dla tak nijakiej wymówki. Po prostu potrzebowała go poczuć. – Mogłabym robić ci takie różne. Czasem coś zostaje w Parszywym i zabieram do domu – wspomniała, czując, że wspinają się na kolejny stopień w tym dialogu. Przez cały czas wydawał jej się taki niepewny. Cichy odgłos zastanowienia wydobył się z jej ust, coś rozważała, z czymś potrzebowała się nagle podzielić. – Wiesz, Urienie, gdybyś jednak kiedyś zapragnął ciepłej kąpieli, to możesz przyjść do mnie. Mieszkam… niedaleko – zasugerowała, a pięść, ta ze skarpetkami, wskazała kierunek. – Można też tak… przez balkon – zaznaczyła, składając to dziwaczne zaproszenie. Do niej, do jej wanny. Jeśli tylko chciał. A potem uśmiechnęła się mimowolnie do własnych myśli. – W takim razie próbuję – oznajmiła trochę rozczulona jego urokiem. Tym, jak bardzo przez cały ten czas się dla niej starał, jak niepewnie wyrażał pragnienia. Czy wiedział, że wcale nie musi się jej obawiać? A może powinna mu o tym opowiedzieć? Wyciągnęła owiniętą przydługawym rękawem rękę i chwyciła szklankę, kojące, przyjemne szkło. Chętnie ścisnęła je w dłoniach. Uniosła wyżej, pomoczyła usta. To było jej potrzebne o wiele bardziej, niż mogła podejrzewać. Stęsknionymi wargami wciągnęła łyk, a potem pięć kolejnych. Wypiła wszystko, a potem odłożyła szklankę i popatrzyła na swojego… mężczyznę. Od środka lekko zębami ścisnęła usta, prawie niezauważalnie. – Cudownie – szepnęła z ulgą, a potem z dość błogim wyrazem twarzy popatrzyła mu w oczy. Uciekał spojrzeniem, czy może jej się tylko zdawało? – To teraz chodź – kontynuowała swój szept, pod ich głowami pociągnęła go lekko za dwa pochwycone palce. Zrobiła krok w tył. Do łóżka, do snu, do ciepła. Mieli iść razem. Cytrynowe usta rozchyliły się lekko, spomiędzy nich wydostało się powietrze. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale natrafiła na brzeg ich posłania. Ich. Wsunęła się na nie i rozprostowała nogi. Skarpetki rozwinęła i ułożyła gdzieś blisko swoich stóp. Oczy poszukały Uriena, w jego ulubionej piwnej głębi błysnęła prośba. – Założysz? – spytała całkiem poważnie i całkiem naprawdę. Zupełnie jakby czyniła kolejny krok na drodze do oswojenia. Otwartą dłonią przesunęła po powierzchni kołdry, dając jasny znak, że może usiąść. Że na niego czeka. Od zawsze.
Dość rozczulone to było pytanie, może niefortunne. Dobrze to czuła, gadka nijak nie pasowało do prowokacyjnej Philippy. Może i gdzieś tam włączyła się ta barmańska natura, ale tak naprawdę wcale nie o nią chodziło. Chciała móc zrobić coś dla niego, jakoś wesprzeć ich wspólne wyciągania się z krytycznych pułapek. Najtrudniejsze mieli już za sobą? Popatrzyła na wciąż rumiany policzek, na plamy, dość wydatne przy jego nie takiej typowej urodzie. Wciąż… wciąż myślał o tym wszystkim, co przed chwilą przeżyli? W resztkach światła podrzucanych im przez blednący płomyk te wszystkie kolory i wizualne odkrycia nabierały jeszcze innego obrazu. Niby nic, nic takiego nie odmienił. Wydawało jej się, że zanotowała sobie oblicze Uriena na tyle głęboko, by następnym razem wykryć jakąś różnicę. Przy okazji tej myśli przypomniała sobie, że obiecał opowiedzieć, zdradzić coś więcej o tej niesłychanej zdolności magicznej, tak rzadkiej i pożądanej w czarodziejskim świecie. Wyjątkowość czaiła się nawet tu, w porcie. Phils warstwami rozbierała go z niej, a pod każdą kolejną kryła się następna. Przy cieniu poruszającym się na jej twarzy mógł ujrzeć jakiś lżejszy promień, drobne drgnięcie podbródka, powoli układający się wejrzenie. Po sztormie morze stawało się spokojniejsze, na powierzchni wody dryfowały kawałki rozbitych statków, wychodziło słońce. Po sztormie każdemu należała się sucha kraina i skrzynia skarbów. Albo przynajmniej ramiona dziewczyny i butelka wypełniona płynem o ostrym zapachu. Na jakim etapie znajdowali się oni? Już na samym początku miała tu zostać, planowała obmyć go i wcisnąć do łóżka, a potem czuwać nad jego snem, pilnować gojących się ran i być może zbyt niespokojnie poruszającej się piersi. Nie tak się to potoczyło. Dłoń zamknęła na oparciu krzesła, kiedy tylko opowiedział o napoju. Głos jego był jakiś zduszony, jakby stremowany. Wciąż go peszyła? – Czekała na ciebie, to bardzo dobrze, że zacząłeś – zauważyła z dużą dawką swobody. Umiała mówić w dziwnych, emocjonalnych sytuacjach. Tak przynajmniej jej się wydawało – że kontrolowała głos i dbała o właściwe tony. Nawet przy nim, tak ostrożnym, powoli otwierającym przed nią usta. Obróciła zachęcona głowę w poszukiwaniu jego twarzy. Czy to możliwe, by być aż tak troskliwym, by tak bardzo przejmować się drugą osobą? Miał nawet skarpetki. Dla niej. – Chcę, pewnie, że chcę. Zamierzałam nawet o nie poprosić – odpowiedziała z ożywieniem. Zaskrzypiało drewniane oparcie, na którym wcześniej ułożyła dłoń, a chwilę później skradała się do przetrzymywanych przez niego skarpetek. Miała zimne stopy. Skąd wiedział? No tak, prysznic. Wyciągnęła zwinięty materiał spomiędzy jego palców, ale nie mogła się oprzeć i musiała gdzieś po drodze musnąć skórę. Wcale nie sprawdzała, czy był ciepły, może tylko dla tak nijakiej wymówki. Po prostu potrzebowała go poczuć. – Mogłabym robić ci takie różne. Czasem coś zostaje w Parszywym i zabieram do domu – wspomniała, czując, że wspinają się na kolejny stopień w tym dialogu. Przez cały czas wydawał jej się taki niepewny. Cichy odgłos zastanowienia wydobył się z jej ust, coś rozważała, z czymś potrzebowała się nagle podzielić. – Wiesz, Urienie, gdybyś jednak kiedyś zapragnął ciepłej kąpieli, to możesz przyjść do mnie. Mieszkam… niedaleko – zasugerowała, a pięść, ta ze skarpetkami, wskazała kierunek. – Można też tak… przez balkon – zaznaczyła, składając to dziwaczne zaproszenie. Do niej, do jej wanny. Jeśli tylko chciał. A potem uśmiechnęła się mimowolnie do własnych myśli. – W takim razie próbuję – oznajmiła trochę rozczulona jego urokiem. Tym, jak bardzo przez cały ten czas się dla niej starał, jak niepewnie wyrażał pragnienia. Czy wiedział, że wcale nie musi się jej obawiać? A może powinna mu o tym opowiedzieć? Wyciągnęła owiniętą przydługawym rękawem rękę i chwyciła szklankę, kojące, przyjemne szkło. Chętnie ścisnęła je w dłoniach. Uniosła wyżej, pomoczyła usta. To było jej potrzebne o wiele bardziej, niż mogła podejrzewać. Stęsknionymi wargami wciągnęła łyk, a potem pięć kolejnych. Wypiła wszystko, a potem odłożyła szklankę i popatrzyła na swojego… mężczyznę. Od środka lekko zębami ścisnęła usta, prawie niezauważalnie. – Cudownie – szepnęła z ulgą, a potem z dość błogim wyrazem twarzy popatrzyła mu w oczy. Uciekał spojrzeniem, czy może jej się tylko zdawało? – To teraz chodź – kontynuowała swój szept, pod ich głowami pociągnęła go lekko za dwa pochwycone palce. Zrobiła krok w tył. Do łóżka, do snu, do ciepła. Mieli iść razem. Cytrynowe usta rozchyliły się lekko, spomiędzy nich wydostało się powietrze. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale natrafiła na brzeg ich posłania. Ich. Wsunęła się na nie i rozprostowała nogi. Skarpetki rozwinęła i ułożyła gdzieś blisko swoich stóp. Oczy poszukały Uriena, w jego ulubionej piwnej głębi błysnęła prośba. – Założysz? – spytała całkiem poważnie i całkiem naprawdę. Zupełnie jakby czyniła kolejny krok na drodze do oswojenia. Otwartą dłonią przesunęła po powierzchni kołdry, dając jasny znak, że może usiąść. Że na niego czeka. Od zawsze.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie bardzo potrafił to zrozumieć. Wciąż nieprawdopodobnym wydawało się to całe zerwanie okowów kłamstwa, które już wcześniej zdawała się przejrzeć, ale przecież chyba taką miała pracę? Każdy podejrzany typ, któremu źle patrzyło z gęby, musiał być pod czujnym okiem, więc nic dziwnego, że patrzyła znad swojej talii kart z przenikliwością w oczach. Nie potrafił z nią wygrać, nawet tutaj, kiedy weszła nieproszona do małego kąta ciemności i odsłoniła niewidzialne rolety. Znajdowała sposób, docierała tam, gdzie nie był już w stanie więcej i dłużej ukrywać, bo ile jeszcze można tak żyć? Poddawał się ciepłu i trosce tego dotyku, który przyszedł dopiero wtedy, gdy sam ją okazał, wyciągając dłoń. Pamiętał, jak dreszcz przeszedł przy pierwszym prawdziwym dojrzeniu, gdy złapała za łokieć, starając się go zatrzymać i zrobiła coś więcej, dała mu namacalny powód, swoje cierpienie. Dojrzewając tego bólu, powinien kajać się za każdą myśl skupioną nie na rysach i pęknięciach, z których składała się cała jej fasada, a chęci scałowania każdej z tych niedoskonałości, które doprowadzały ją do bólu, wydawało mu się to nieprzyzwoite. Matka uczyła czegoś kompletnie innego, jednak on… jak zwykle już pokazywał, że rudość nie była tylko i wyłącznie kolorem włosów; jego przypadek wykazywał pasmo porażek, które należało przyjąć z odpowiednią pokorą, jeszcze nie do końca stan, na jaki było go stać, przynajmniej nie wtedy, kiedy była tuż obok i pozwalała nasycać się obecnością. Nawet nie wiedziała, jak bardzo jej potrzebował. Powinna. Czemu dał się tak podejść? Chyba faktycznie postradał rozum, innego wyjścia nie widział, ale czy… faktycznie zostanie dłużej?
Bardziej wstydził się własnych myśli niż minionej sytuacji, bo łatwiej było to wyprzeć, a może nawet przyjemnie wspomnieć, jak ochoczo go przyjęła, zdejmując okowy skrępowania i nieporadności. Wydawała się idealnym przewodnikiem, choć to on miał jej pomóc, ściągnęła go na swoją ścieżkę, wymuszając od wody, pod którą się znajdował, by wchodziła głębiej, prosto do płuc, z których wypompowała wszystko, głaszcząc je takimi, jakimi były. Powolność była bardzo giętkim pojęciem, o którym żadne zdawało się nie słyszeć, do czasu, kiedy własne demony łapały za czyny minione, przywołując nici nieszczęścia. Zauważył to w jej oczach i dopiero teraz, kiedy patrzył na jej wciąż rozmazaną, choć opanowaną twarz powoli zaczynał rozumieć, że tamto coś dręczyło ją już od dłuższego czasu. Wydawało się, że to właśnie z tym cierpieniem przyłapał ją rano, teraz jakby odsunęła to od siebie, nie dając mu możliwości na opatulenie tego ciepłem i czuciem. Bardzo chciał, żeby czuła się dobrze, może trochę nawet zbyt mocno? Kim w kilkunastu godzinach stała się ta barmanka znana z lichego biustu, ostrego języka i kuszącej sylwetki? Był przecież większy, silniejszy, powinien to jakoś powstrzymać.
Mówiła do niego normalnie, a wydawało się, że jak do półgłówka, panowała nad sobą, kiedy on plątał się i uczył powoli kroczyć po ścieżce z wybojami. Wątpił, aby była to prosta przeprawa, szczególnie kiedy mógł na nią patrzeć, gardło bardzo potrzebowało tej wody z cytryną, ale dzielnie pozwalał się ustom suszyć. Przecież nie mógł tak po prostu zasłonić sobie jej widoku kubkiem, tak prosta rzeczy wydawała się niepojęta i zbędna. Obserwował, jak podchodzi, węzeł zaplątał się gdzieś na wysokości brzucha, a klatka uniosła się w lekko wybitym rytmie. Sięgnęła palców, które skrywały skarpetki i kiedy tylko dosięgnęła skóry, którą – tak bardzo przypadkiem, że aż wcale – zetknęły się dwa ciała, wzdłuż ramienia przeszedł dreszcz, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Był wyczulony, szczególnie gdy pamięcią wciąż rozkoszował się w przyjaznym zatapianiu siebie w głąb niej. Nie chciał być rozjuszony i błagać o więcej, a jednak ta przeklęta potrzeba trzymania nagłego znaleziska blisko sprawiała, że przestawał myśleć rozumnie, bo co będzie jutro? Nie wiedział, w jaki sposób odpowiadać, czy potakiwać, czy zrobić to, na co najbardziej miał ochotę, czy może zamilknąć. Zrobił to, w czym nigdy nie wydawał się specjalistą, zaczął obserwować, ponownie. Wydawał się obecny choć przestraszony, mocno niepewny, co poświadczały tony w jego głosie i pasma odcieni czerwieni na twarzy. Nie spodziewał się tego wszystkiego, wzięty z zaskoczenia poddawał się jej urokowi, przylegając doń jak do najcenniejszego ze wszystkich możności świata. Bardzo chciał, żeby ponownie odetchnęła w jego skórę, samemu chciał ponownie schować głowę w mokrych pasmach jej włosów, bo znalazł jakieś coś. Nigdy nie sądził, żeby kiedykolwiek coś mogło dać tak wiele irytacji z niedosytu i szczęścia z obecności. Uśmiechnął się trochę pewniej na wspomnienie o Parszywym i fakcie, że zdarza jej się coś podbierać. Była zaradna, wiedział to już dawno temu, jednak teraz, tutaj, chciała użyć tego dla ich dwójki, jakby razem mieli faktycznie utworzyć jakąś przyszłość. Zapomniał jej powiedzieć, jak bardzo pragnie ją poznać, wiedziała? Dziwnym trafem ominęli moment zatarcia się światów, skupieni głównie na tym, co wewnątrz podpowiadały głębiny pary tęczówek i tym, co się na nie składało fizycznie. Jakoś przeskoczyli inne etapy i być może gdyby nie to, odnalazłby dość odwagi, by przegonić palące poliki na jej propozycję kąpieli w wannie. Dotychczas takie rarytasy spotykały go tylko w rodzinnych stronach, gdzie pojawiał się chociaż raz na tydzień, dziwnie więc było usłyszeć, że mógł znaleźć podobne miejsce gdzieś tutaj, w Londynie, przy niej. Smutny uśmiech był odpowiedzią na jej słowa. Gardło zapiekło, a w piersi coś się ścisnęło, chciał jej powiedzieć wszystko. Puste ręce zbiły się w pięści z bezradności dyktowanej czymś ponad nimi. Kiedyś jej pokaże, może da się nawet tam zabrać? Wybiegał myślami w przód, choć wiedział, że robienie sobie nadziei było głupie, ale inaczej już nie potrafił. Dała mu szansę na wiarę w jakąś trwałość znajomości, nie odmawiał, choć nieco bardziej rześki umysł przeczył wszystkiemu. Sięgnął po swój kubek w tym samym momencie, co ona, musiał zwilżyć wysuszone gardło. Spragnione wargi spiły wszystko, do ostatka, mógł już wrócić do piwnych tęczówek, nasycić się nimi i pozwolić, by tego wieczoru była to jedyna forma własnego uzależnienia będącego bardziej skarbem niż problemem. Spróbował uskoczyć gdzieś spojrzeniem, kiedy zorientował się, że już nic ich nie trzyma… wątłych myśli było zbyt wiele, by zdołał cokolwiek zrobić, do czasu, aż złapała go lekko za palce. Drobny gest ruszył całą jego postacią, która niczym zauroczona wróciła do obserwacji i podążania za nią, ponownie się poddawał, a może właśnie tego mu tak mocno brakowało? Czemu znowu chciał ją objąć? W wyobraźni przeplatał ją sobie w pasie, pozwalając poczuć pełnię bliskości, chciał zrobić to już teraz, jednak nieco bardziej uspokojone, choć mocno bijące serce w każdej z kończyn (a szczególnie tej, którą ciągnęła) dość wyraźnie wyznaczało linię tego, co uznawane było za troskę i dzieliło dystans pomiędzy czynami a pożądaniem. Powinien położyć się na podłodze. Odszukał jej oczy, w których usłyszał prośbę już nie tylko wypowiedzianą gdzieś tam przez dźwięk, ale też jakiegoś niewypowiedzianego pragnienia. Komunikowała już, że nie przejdą przez pewien etap, dlaczego więc tak bardzo wszystko musiał komplikować? Pomimo własnych obiekcji co do całej sytuacji spełnił jej prośbę, nie przecząc samemu przed sobą, że też chciał tej bliskości, przekazania całej opieki i troski, z jaką mógłby się nią zająć, byle tylko nie znikała. Uśmiechnął się jakoś rozczulony tym, że przyjmowała jego chęci. Usiadł na brzegu, uspokajając krew nadającą żyłom nieco wzburzony rytm. Wyglądała kusząco, choć zniknęły wszystkie ślady po historii pomiędzy prysznicami, wiedział, co krył sweter, jednak stalowo trzymał się myśli ułatwiającej funkcjonowanie – musiał się nią zająć. Bez zbędnych zaprzeczeń sięgnął po skarpetki, które postawiła po drugiej stronie swoich stóp. Poprawił się trochę na rogu łóżka, siadając głębiej i jedną ręką przenosząc jej stopy na wysokości kostek do swoich ud. Nie miał czasu na dreszcze, był skupiony, co pokazywały nawet jego ściągnięte brwi. Położył jedną skarpetkę na kolanie, drugą podwijając i z należytą precyzją zakładając na jej stópkę. Obserwował materiał, za którym znikało ciało, samemu chciał przesunąć palcem po tej skórze chociaż jeden, ostatni raz. Starał się robić to bez dotyku jej ciała, jednak gdzieś przy końcu, kiedy już materiał przykrył kostkę, przesunął po jej ciele paznokciem, całkiem przypadkowo. Nie czekając na kolejne zaproszenia, wziął się za drugą stopę, zakładając na niej drugą skarpetkę już bez dodatkowych ekscesów. Skończywszy swoje jakże ważne zadanie, położył ręce na jej kostkach, chcąc ją w końcu uwolnić i przenieść je na łóżko za plecy. Nie potrafił jakoś ruszy dłońmi. Podniósł głowę, starając się z całych sił nie wodzić wzrokiem nigdzie poza jej twarzą. Udało się, choć nieco zaczerwieniona twarz, jak te ślady na piersi mocno zdradzały, jak bardzo na niego działała, główną rolę grało w tym jego zawstydzenie, co dalej? Próbował odnaleźć jakąś wskazówkę. Opanował rozlewający się po ciele płomień, miał zadanie. Zatopił spojrzenie w piwnych tęczówkach. – Czego jeszcze potrzebujesz? – spytał trochę cicho, choć nie szeptem, jej potrzeby powinny zostać wypowiedziane głośno, tak żeby zrozumiał i odpędził tę przeraźliwą chęć schowania jej w ramionach. Dlaczego cały czas tu była?
Bardziej wstydził się własnych myśli niż minionej sytuacji, bo łatwiej było to wyprzeć, a może nawet przyjemnie wspomnieć, jak ochoczo go przyjęła, zdejmując okowy skrępowania i nieporadności. Wydawała się idealnym przewodnikiem, choć to on miał jej pomóc, ściągnęła go na swoją ścieżkę, wymuszając od wody, pod którą się znajdował, by wchodziła głębiej, prosto do płuc, z których wypompowała wszystko, głaszcząc je takimi, jakimi były. Powolność była bardzo giętkim pojęciem, o którym żadne zdawało się nie słyszeć, do czasu, kiedy własne demony łapały za czyny minione, przywołując nici nieszczęścia. Zauważył to w jej oczach i dopiero teraz, kiedy patrzył na jej wciąż rozmazaną, choć opanowaną twarz powoli zaczynał rozumieć, że tamto coś dręczyło ją już od dłuższego czasu. Wydawało się, że to właśnie z tym cierpieniem przyłapał ją rano, teraz jakby odsunęła to od siebie, nie dając mu możliwości na opatulenie tego ciepłem i czuciem. Bardzo chciał, żeby czuła się dobrze, może trochę nawet zbyt mocno? Kim w kilkunastu godzinach stała się ta barmanka znana z lichego biustu, ostrego języka i kuszącej sylwetki? Był przecież większy, silniejszy, powinien to jakoś powstrzymać.
Mówiła do niego normalnie, a wydawało się, że jak do półgłówka, panowała nad sobą, kiedy on plątał się i uczył powoli kroczyć po ścieżce z wybojami. Wątpił, aby była to prosta przeprawa, szczególnie kiedy mógł na nią patrzeć, gardło bardzo potrzebowało tej wody z cytryną, ale dzielnie pozwalał się ustom suszyć. Przecież nie mógł tak po prostu zasłonić sobie jej widoku kubkiem, tak prosta rzeczy wydawała się niepojęta i zbędna. Obserwował, jak podchodzi, węzeł zaplątał się gdzieś na wysokości brzucha, a klatka uniosła się w lekko wybitym rytmie. Sięgnęła palców, które skrywały skarpetki i kiedy tylko dosięgnęła skóry, którą – tak bardzo przypadkiem, że aż wcale – zetknęły się dwa ciała, wzdłuż ramienia przeszedł dreszcz, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Był wyczulony, szczególnie gdy pamięcią wciąż rozkoszował się w przyjaznym zatapianiu siebie w głąb niej. Nie chciał być rozjuszony i błagać o więcej, a jednak ta przeklęta potrzeba trzymania nagłego znaleziska blisko sprawiała, że przestawał myśleć rozumnie, bo co będzie jutro? Nie wiedział, w jaki sposób odpowiadać, czy potakiwać, czy zrobić to, na co najbardziej miał ochotę, czy może zamilknąć. Zrobił to, w czym nigdy nie wydawał się specjalistą, zaczął obserwować, ponownie. Wydawał się obecny choć przestraszony, mocno niepewny, co poświadczały tony w jego głosie i pasma odcieni czerwieni na twarzy. Nie spodziewał się tego wszystkiego, wzięty z zaskoczenia poddawał się jej urokowi, przylegając doń jak do najcenniejszego ze wszystkich możności świata. Bardzo chciał, żeby ponownie odetchnęła w jego skórę, samemu chciał ponownie schować głowę w mokrych pasmach jej włosów, bo znalazł jakieś coś. Nigdy nie sądził, żeby kiedykolwiek coś mogło dać tak wiele irytacji z niedosytu i szczęścia z obecności. Uśmiechnął się trochę pewniej na wspomnienie o Parszywym i fakcie, że zdarza jej się coś podbierać. Była zaradna, wiedział to już dawno temu, jednak teraz, tutaj, chciała użyć tego dla ich dwójki, jakby razem mieli faktycznie utworzyć jakąś przyszłość. Zapomniał jej powiedzieć, jak bardzo pragnie ją poznać, wiedziała? Dziwnym trafem ominęli moment zatarcia się światów, skupieni głównie na tym, co wewnątrz podpowiadały głębiny pary tęczówek i tym, co się na nie składało fizycznie. Jakoś przeskoczyli inne etapy i być może gdyby nie to, odnalazłby dość odwagi, by przegonić palące poliki na jej propozycję kąpieli w wannie. Dotychczas takie rarytasy spotykały go tylko w rodzinnych stronach, gdzie pojawiał się chociaż raz na tydzień, dziwnie więc było usłyszeć, że mógł znaleźć podobne miejsce gdzieś tutaj, w Londynie, przy niej. Smutny uśmiech był odpowiedzią na jej słowa. Gardło zapiekło, a w piersi coś się ścisnęło, chciał jej powiedzieć wszystko. Puste ręce zbiły się w pięści z bezradności dyktowanej czymś ponad nimi. Kiedyś jej pokaże, może da się nawet tam zabrać? Wybiegał myślami w przód, choć wiedział, że robienie sobie nadziei było głupie, ale inaczej już nie potrafił. Dała mu szansę na wiarę w jakąś trwałość znajomości, nie odmawiał, choć nieco bardziej rześki umysł przeczył wszystkiemu. Sięgnął po swój kubek w tym samym momencie, co ona, musiał zwilżyć wysuszone gardło. Spragnione wargi spiły wszystko, do ostatka, mógł już wrócić do piwnych tęczówek, nasycić się nimi i pozwolić, by tego wieczoru była to jedyna forma własnego uzależnienia będącego bardziej skarbem niż problemem. Spróbował uskoczyć gdzieś spojrzeniem, kiedy zorientował się, że już nic ich nie trzyma… wątłych myśli było zbyt wiele, by zdołał cokolwiek zrobić, do czasu, aż złapała go lekko za palce. Drobny gest ruszył całą jego postacią, która niczym zauroczona wróciła do obserwacji i podążania za nią, ponownie się poddawał, a może właśnie tego mu tak mocno brakowało? Czemu znowu chciał ją objąć? W wyobraźni przeplatał ją sobie w pasie, pozwalając poczuć pełnię bliskości, chciał zrobić to już teraz, jednak nieco bardziej uspokojone, choć mocno bijące serce w każdej z kończyn (a szczególnie tej, którą ciągnęła) dość wyraźnie wyznaczało linię tego, co uznawane było za troskę i dzieliło dystans pomiędzy czynami a pożądaniem. Powinien położyć się na podłodze. Odszukał jej oczy, w których usłyszał prośbę już nie tylko wypowiedzianą gdzieś tam przez dźwięk, ale też jakiegoś niewypowiedzianego pragnienia. Komunikowała już, że nie przejdą przez pewien etap, dlaczego więc tak bardzo wszystko musiał komplikować? Pomimo własnych obiekcji co do całej sytuacji spełnił jej prośbę, nie przecząc samemu przed sobą, że też chciał tej bliskości, przekazania całej opieki i troski, z jaką mógłby się nią zająć, byle tylko nie znikała. Uśmiechnął się jakoś rozczulony tym, że przyjmowała jego chęci. Usiadł na brzegu, uspokajając krew nadającą żyłom nieco wzburzony rytm. Wyglądała kusząco, choć zniknęły wszystkie ślady po historii pomiędzy prysznicami, wiedział, co krył sweter, jednak stalowo trzymał się myśli ułatwiającej funkcjonowanie – musiał się nią zająć. Bez zbędnych zaprzeczeń sięgnął po skarpetki, które postawiła po drugiej stronie swoich stóp. Poprawił się trochę na rogu łóżka, siadając głębiej i jedną ręką przenosząc jej stopy na wysokości kostek do swoich ud. Nie miał czasu na dreszcze, był skupiony, co pokazywały nawet jego ściągnięte brwi. Położył jedną skarpetkę na kolanie, drugą podwijając i z należytą precyzją zakładając na jej stópkę. Obserwował materiał, za którym znikało ciało, samemu chciał przesunąć palcem po tej skórze chociaż jeden, ostatni raz. Starał się robić to bez dotyku jej ciała, jednak gdzieś przy końcu, kiedy już materiał przykrył kostkę, przesunął po jej ciele paznokciem, całkiem przypadkowo. Nie czekając na kolejne zaproszenia, wziął się za drugą stopę, zakładając na niej drugą skarpetkę już bez dodatkowych ekscesów. Skończywszy swoje jakże ważne zadanie, położył ręce na jej kostkach, chcąc ją w końcu uwolnić i przenieść je na łóżko za plecy. Nie potrafił jakoś ruszy dłońmi. Podniósł głowę, starając się z całych sił nie wodzić wzrokiem nigdzie poza jej twarzą. Udało się, choć nieco zaczerwieniona twarz, jak te ślady na piersi mocno zdradzały, jak bardzo na niego działała, główną rolę grało w tym jego zawstydzenie, co dalej? Próbował odnaleźć jakąś wskazówkę. Opanował rozlewający się po ciele płomień, miał zadanie. Zatopił spojrzenie w piwnych tęczówkach. – Czego jeszcze potrzebujesz? – spytał trochę cicho, choć nie szeptem, jej potrzeby powinny zostać wypowiedziane głośno, tak żeby zrozumiał i odpędził tę przeraźliwą chęć schowania jej w ramionach. Dlaczego cały czas tu była?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Wyobraźnia kolorową, wilgotną końcówką pędzla malowała rzeczy, prowadząc linię coraz śmielej i śmielej, wypełniając barwą kontury zbyt żywo, by wciąż można mówić o tej gorzkiej rzeczywistości dokowej. Czy można było tak marzyć? Czy można było tak się w tym zatracać? Wracając z ulicy, wnosili do mieszkania pokruszoną szarość przepasaną bordowymi smugami, między włosami mieli popiół, a w uszach brzęczał dziecięcy krzyk. Ignorowali zmęczenie, zacierali co rusz rękawy, bo praca nigdy nie miała końca, bo z zadania rodziło się zadanie. Rytm dnia wybijały przerzucane w rozładowni skrzynie i ciężkie posapywania portowych robotników. Wieczorami ona pośrodku całego brodatego stada obiecywała wysłuchać każdej z trosk, a potem ich zaschnięte gardła obmywała rumem, bo przecież pracując od świtu aż do kolacji, czekali już tylko na to. Wtedy było głośno, niepowstrzymane pyski poruszały się, plując na złowieszczo zerkające realia. A on? Może czasem go tam widywała, może istniał gdzieś przy pokerowym stoliku, może wtedy pociągnęła go za ucho, powołując do odpowiedzialności, dotykając kogoś zupełnie nie tak, jak powinna – by wyłowić w całym tym oceanie swojego człowieka. Przewijające się między nimi kataklizmy osadzały się gdzieś na mieliznach. Jak Rosie, jak agresywny koleżka, jak te inne twarze, które wzbudzały w niej trwogę. Pociągały ją nieodkryte powłoki i czające się pod rudą czupryną myśli, pociągały ją pragnienia, których nie śmiał jeszcze wyrazić i dla których nie znalazło się w ich cichym brzmieniu miejsce. Lśniące uczucie przelewało się pod piersią, właśnie tak, lśniące, jak łaskoczące światło wychodzące nagle po deszczowej porze. Wtedy wznosiły się włosy na rękach, a pod powiekami zaczęło robić się zbyt tłoczno, by mogła objawić każdy promień uczucia. Było ich tak wiele, wciąż pojawiały się, nie chciały odejść. Podrzucane fantazji prowokacje realizowały się prawie natychmiast, ale wciąż tylko w głowie, bo sami stawiali krzywe i prowizoryczne płoty, budowali osłony i rozkładali dach. Przed sobą osobno czy wokół siebie razem? A potem i tak otwierała szerzej oczy, jakby tylko tak dało się objąć spojrzeniem jego całego. Ale te trudy były na marne, jedynie bardziej się w nim zatapiała, jedynie o kolejnych kilka wejrzeń wciągała go w siebie, do nienasyconych myśli, pod silnie wybijające rytm w klatce serce. Jak to robił? Umierała przez ostatnie dni, skupiła się harmonogramach, na przymusowej pracy w przetwórni o poranku, a potem wieczornej pracy w tawernie, na przelotnej pieszczocie przy niuchaczowym futerku i na mokrym nosie Nochala. Migał jej Bojczuk, pojawiały się jakieś niezbyt długie spotkania, kiedy nie umiała odtworzyć swojej dawnej energii, kiedy czasem coś zabolało w powłokach, tam, gdzie jeszcze miesiąc temu układało się rosnące w niej chętnie życie. Myślała, że nie potrzebuje niczego oprócz czasu, by jakoś przez to przejść, rozprostować kręgosłup i znów unieść dumnie podbródek. Ale dni przelatywały przez odrętwiałe dłonie, nagle, w nijakim mroku, leniwym przymgleniu, bez dawnych oczarowań i zawadiackich zdarzeń. A potem przyszedł wyjaśnić świat tych samych czterech ścian, w których znajdowali się teraz. Potem przyszedł.
Tak rozpoczęła się powtarzalność. Gdy to ona nie próbowała wymacać jego dłoni, robił to on, sięgał, straszliwie niepewnie, powściągliwie, chociaż wydawało się, że po przeżytej fali zmysłowości zdarli z siebie te resztki cnoty. Tymczasem wcale tak nie było. Przywracali spokój, cofali się do pierwszych etapów, choć one wydawały się jakieś im nienależne, niepasujące. On ich nie musiał znać, przeskoczyli znacznie dalej, a zasługiwał na to, by wszystko istniało jakoś bardziej po kolei. Niekształtne czerwienie na jego twarzy, zamiast łagodnieć, wzbierały się. W ciemniejącym pomieszczeniu nie mogła ich przyłapać tak naprawdę, mógł próbować je ukryć. Czy jednak to robił? Czy odwracał głowę, pozwalał, by twarz osłoniły zlepione wodą kosmyki? Wcale nie. Odzyskiwała ciepło, przelewało się przy magii skrzyżowanych par oczu, muśnięciach tak drobnym, że aż niemożliwe, by można było je aż tak czuć. Dawniej nie wydawały jej się takie gesty ani wielkie, ani tak pożądliwe. Cielesność traciła swój czar, kiedy wydawało się, że odkryła już wszystkie jej tajemnice. Teraz czuła się trochę tak, jakby smakowała wzajemności pierwszy raz. Oszczędny, niegwałtowny dotyk przekazywał siłę znacznie większą niż najbardziej żarliwe pocałunki. Ale o wiele słabszą niż jego pocałunki. Łamali podniosłą ciszę, albo bardziej ona próbowała jakoś rozpracować ich wspólność, funkcjonowali dziwnie, jakby inaczej, jakby w ciągłym badaniu i oczekiwaniu na to, co przytrafi się później. Ramiona dopominały się o powrót, o jeszcze jedno czułe zdarzenie, o zrealizowanie choćby skrawka pielęgnowanego głęboko pragnienia. Nic takiego się nie zdarzyło. Uczyła się powoli wyciągać najwięcej z tej wreszcie faktycznej formy wspólnej powolności. Tym razem nie była marą, nieudaną obietnicą. Tym razem działa się tu i teraz. Obserwowała go, próbowała złapać choćby kilka podpowiedzi dla odpowiedzi i komentarzy, które nie nadeszły. Może z czymś się wygłupiła, może poruszyła nieprzyjemny temat, wspominając o wannie. Cholerna wanna. Kłopotliwa, powracająca jak bumerang, burząca jej spokój. Taka mordercza. Może nie miał pieniędzy, by opłacić rachunki, może żył na resztkach i kombinował, jak przetrwać. Nie chciała nic wytykać. Chciała pomóc, obiecać ciepło, które zawsze u niej odnajdzie. W każdej formie. Od herbaty, przez kąpiel i wreszcie próbujące przylec za bardzo ciało. I dopił, tym razem dopił to, co dla niego zrobiła, nie musieli odpychać normalnych czynności na tak daleki plan. Uczyli się współistnieć, był prysznic, nawet trzy. I część zaspokojonych w ustach pragnień. O nich mimowolnie pomyślała zastygła jeszcze przez chwilę pod smutnym cieniem rzucanym przez jego przejęte, tak niepewne spojrzenie. O ustach, które nęcić mogły kolejny raz wilgocią. Tylko raz je połączyli, nic później i nic wcześniej. Poprowadziła go dalej, wyobrażając sobie, jaka jest pewna i jak świetnie sobie z tym radzi. Niespełnienie wysuwało się złośliwie z cienia. Oczy łapały oczy, dłonie lepiły się. Dobrze było opaść wreszcie na materac, ale niedobrze było przyłapać własne kolano na zaniepokojonym poruszeniu. Cholera. Był jej konieczny do późniejszego… wszystkiego. Padające między nimi przyrzeczenia były tak poważne, tak bzdurne, patrząc na ten jeden poranek i jedną noc. Mimo to chciała w nie uwierzyć. Pamiętać o byciu jutro i pojutrze. Rozłożona na łóżku oparła się jedną dłonią, drugą ostrożnie poprawiła kuszący los sweter, niech więcej się nie unosi, niech obiecuje im spokój, zupełnie niezdziczałą obecność. Uniosła powieki i przyłapała go na uśmiechu. Więc jednak usiadł, przyjął wezwanie lub raczej niekonkretną prośbę, pełne nadziei spojrzenie, w którym próbowała zmieścić zbyt wiele. Poddawała mu nogi, poddawała siebie całą. Nie umiałaby w tej chwili przenieść uwagi nigdzie indziej. Wyczuwała to wszystko, każdy ruch przy kostkach, własny nacisk na jego uda, niezbyt uciążliwy. Siedziała coraz bardziej napięta, choć całą sobą starała się rozluźnić. Żadne z nich chyba nie domyślało się, co stanie się potem, gdy już rozwinie na jej stopach skarpetki. Paznokciem wydobył spomiędzy jej ust głośniejszy wydech, zaczynała nie pamiętać o tym, że jeszcze niedawno paraliżował ją chłód. Podziwiała to, jak bardzo się troszczył, to nowe, to jak brodzenie po nieodkrytych głębinach. Opuściła spojrzenie na rozłożone przy kostkach dłonie, były duże, przyjemnie obejmujące. Może skupiając się na jej twarzy, nie dostrzegł, dziwnego spięcia przy biodrach. Dźwignęła klatkę, by zbliżyć się do niego. Kolana się ugięły, a nogi przesunęły głębiej. Częścią ud oparła się o niego, a potem po prostu spoglądała i zarażała własną twarz jego rumieńcem. Czego, no, czego potrzebujesz, Moss? Ciebie. Odtworzyła to pytanie wielokrotnie. Za każdym razem odpowiedź była jedna. Dłonie owinęła ostrożnie wokół jego ręki, jakby był upragnioną grzałką w mroźną noc. – Poznać cię. – Znów znalazła się blisko. Kiedy dokładnie? Już tylko tego potrzebowała, już tylko o to wołała. Skoro mieli zostać, to nie musiała chyba bać się, że zniknie. Że odbierze jej tak niesamowite, kiełkujące ledwie uczucie. – A czego ty potrzebujesz? – odwróciła pytanie, naprawdę zaciekawiona. Kciukiem ostrożnie pogłaskała skórę przy łokciu. Wystarczyło tylko, tylko tak po prostu wyciągnąć bardziej szyje i mogłaby zaczepić go nosem. – Połóżmy się – szepnęła zupełnie nie tak, jak to zwykle robiła Philippa, zapraszając mężczyznę do łóżka. Połóżmy się. Jeśli chcesz. Żar musnął coś wewnątrz niej. W tej pozie było jej dobrze, ale przecież powinni już usnąć. Przynajmniej spróbować. W dudniącym oczekiwaniu jeszcze raz zgubiła oddech. Nie chciała nic, byleby tylko był obok i w pierwszych jasnościach poranka nie okazał się najprzyjemniejszym snem. Zgasła jedyna świeca.
Tak rozpoczęła się powtarzalność. Gdy to ona nie próbowała wymacać jego dłoni, robił to on, sięgał, straszliwie niepewnie, powściągliwie, chociaż wydawało się, że po przeżytej fali zmysłowości zdarli z siebie te resztki cnoty. Tymczasem wcale tak nie było. Przywracali spokój, cofali się do pierwszych etapów, choć one wydawały się jakieś im nienależne, niepasujące. On ich nie musiał znać, przeskoczyli znacznie dalej, a zasługiwał na to, by wszystko istniało jakoś bardziej po kolei. Niekształtne czerwienie na jego twarzy, zamiast łagodnieć, wzbierały się. W ciemniejącym pomieszczeniu nie mogła ich przyłapać tak naprawdę, mógł próbować je ukryć. Czy jednak to robił? Czy odwracał głowę, pozwalał, by twarz osłoniły zlepione wodą kosmyki? Wcale nie. Odzyskiwała ciepło, przelewało się przy magii skrzyżowanych par oczu, muśnięciach tak drobnym, że aż niemożliwe, by można było je aż tak czuć. Dawniej nie wydawały jej się takie gesty ani wielkie, ani tak pożądliwe. Cielesność traciła swój czar, kiedy wydawało się, że odkryła już wszystkie jej tajemnice. Teraz czuła się trochę tak, jakby smakowała wzajemności pierwszy raz. Oszczędny, niegwałtowny dotyk przekazywał siłę znacznie większą niż najbardziej żarliwe pocałunki. Ale o wiele słabszą niż jego pocałunki. Łamali podniosłą ciszę, albo bardziej ona próbowała jakoś rozpracować ich wspólność, funkcjonowali dziwnie, jakby inaczej, jakby w ciągłym badaniu i oczekiwaniu na to, co przytrafi się później. Ramiona dopominały się o powrót, o jeszcze jedno czułe zdarzenie, o zrealizowanie choćby skrawka pielęgnowanego głęboko pragnienia. Nic takiego się nie zdarzyło. Uczyła się powoli wyciągać najwięcej z tej wreszcie faktycznej formy wspólnej powolności. Tym razem nie była marą, nieudaną obietnicą. Tym razem działa się tu i teraz. Obserwowała go, próbowała złapać choćby kilka podpowiedzi dla odpowiedzi i komentarzy, które nie nadeszły. Może z czymś się wygłupiła, może poruszyła nieprzyjemny temat, wspominając o wannie. Cholerna wanna. Kłopotliwa, powracająca jak bumerang, burząca jej spokój. Taka mordercza. Może nie miał pieniędzy, by opłacić rachunki, może żył na resztkach i kombinował, jak przetrwać. Nie chciała nic wytykać. Chciała pomóc, obiecać ciepło, które zawsze u niej odnajdzie. W każdej formie. Od herbaty, przez kąpiel i wreszcie próbujące przylec za bardzo ciało. I dopił, tym razem dopił to, co dla niego zrobiła, nie musieli odpychać normalnych czynności na tak daleki plan. Uczyli się współistnieć, był prysznic, nawet trzy. I część zaspokojonych w ustach pragnień. O nich mimowolnie pomyślała zastygła jeszcze przez chwilę pod smutnym cieniem rzucanym przez jego przejęte, tak niepewne spojrzenie. O ustach, które nęcić mogły kolejny raz wilgocią. Tylko raz je połączyli, nic później i nic wcześniej. Poprowadziła go dalej, wyobrażając sobie, jaka jest pewna i jak świetnie sobie z tym radzi. Niespełnienie wysuwało się złośliwie z cienia. Oczy łapały oczy, dłonie lepiły się. Dobrze było opaść wreszcie na materac, ale niedobrze było przyłapać własne kolano na zaniepokojonym poruszeniu. Cholera. Był jej konieczny do późniejszego… wszystkiego. Padające między nimi przyrzeczenia były tak poważne, tak bzdurne, patrząc na ten jeden poranek i jedną noc. Mimo to chciała w nie uwierzyć. Pamiętać o byciu jutro i pojutrze. Rozłożona na łóżku oparła się jedną dłonią, drugą ostrożnie poprawiła kuszący los sweter, niech więcej się nie unosi, niech obiecuje im spokój, zupełnie niezdziczałą obecność. Uniosła powieki i przyłapała go na uśmiechu. Więc jednak usiadł, przyjął wezwanie lub raczej niekonkretną prośbę, pełne nadziei spojrzenie, w którym próbowała zmieścić zbyt wiele. Poddawała mu nogi, poddawała siebie całą. Nie umiałaby w tej chwili przenieść uwagi nigdzie indziej. Wyczuwała to wszystko, każdy ruch przy kostkach, własny nacisk na jego uda, niezbyt uciążliwy. Siedziała coraz bardziej napięta, choć całą sobą starała się rozluźnić. Żadne z nich chyba nie domyślało się, co stanie się potem, gdy już rozwinie na jej stopach skarpetki. Paznokciem wydobył spomiędzy jej ust głośniejszy wydech, zaczynała nie pamiętać o tym, że jeszcze niedawno paraliżował ją chłód. Podziwiała to, jak bardzo się troszczył, to nowe, to jak brodzenie po nieodkrytych głębinach. Opuściła spojrzenie na rozłożone przy kostkach dłonie, były duże, przyjemnie obejmujące. Może skupiając się na jej twarzy, nie dostrzegł, dziwnego spięcia przy biodrach. Dźwignęła klatkę, by zbliżyć się do niego. Kolana się ugięły, a nogi przesunęły głębiej. Częścią ud oparła się o niego, a potem po prostu spoglądała i zarażała własną twarz jego rumieńcem. Czego, no, czego potrzebujesz, Moss? Ciebie. Odtworzyła to pytanie wielokrotnie. Za każdym razem odpowiedź była jedna. Dłonie owinęła ostrożnie wokół jego ręki, jakby był upragnioną grzałką w mroźną noc. – Poznać cię. – Znów znalazła się blisko. Kiedy dokładnie? Już tylko tego potrzebowała, już tylko o to wołała. Skoro mieli zostać, to nie musiała chyba bać się, że zniknie. Że odbierze jej tak niesamowite, kiełkujące ledwie uczucie. – A czego ty potrzebujesz? – odwróciła pytanie, naprawdę zaciekawiona. Kciukiem ostrożnie pogłaskała skórę przy łokciu. Wystarczyło tylko, tylko tak po prostu wyciągnąć bardziej szyje i mogłaby zaczepić go nosem. – Połóżmy się – szepnęła zupełnie nie tak, jak to zwykle robiła Philippa, zapraszając mężczyznę do łóżka. Połóżmy się. Jeśli chcesz. Żar musnął coś wewnątrz niej. W tej pozie było jej dobrze, ale przecież powinni już usnąć. Przynajmniej spróbować. W dudniącym oczekiwaniu jeszcze raz zgubiła oddech. Nie chciała nic, byleby tylko był obok i w pierwszych jasnościach poranka nie okazał się najprzyjemniejszym snem. Zgasła jedyna świeca.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wydawał się usłyszeć wydech gdzieś w tle własnych myśli skupionych na zadaniu, tylko to trzymało jego myśli w ryzach, choć poczuł dreszcz przebiegający gdzieś wzdłuż kręgosłupa, aż po biodra. Nie wykonał żadnego dodatkowego i gwałtownego ruchu, nie był w stanie, bo w końcu szanował to, co starali się stworzyć razem. Jego nie tak idealne, zahartowane pracą dłonie nie były typowymi portowymi rękoma rzemieślnika, raczej tego, który pracy się nie ima, choć jest jej mniej, niż więcej. Był przecież czarodziejem, główne funkcjonowanie jego palców, to przecież zbijanie się w pięść i przekazywanie energii z kości gdzieś dalej. Nie miał ochoty na ponowne przechodzenie umysłem tych pokrętnych ścieżek, nie miał już na to sił, by ponownie walczyć, szczególnie kiedy tak skutecznie odwracała jego uwagę swoją obecnością, zapomniał nawet o największym grzechu minionej nocy, powinien? Poczuł nagłe poruszenie na łóżku, przybliżyła się, oferując więcej ciepła swoimi nagimi udami. Palce już dawno straciły materiał znajomych skarpetek na rzecz kolan, które pojawiły się nawet bez wyciągania rąk. Obserwował jej twarz, kiedy pojawiały się na niej nagłe fale różu tak dobrze pasującego z ustami, które wydawały się już zapomnieć o ich małym tajfunie wzajemnego czucia. O czym myślisz? Wkradło się pytanie, bo przecież sam tak uporczywie starał się powstrzymać wszystko, co mogłoby zostać przyjęte opacznie. Jedną ręką złapała tą lewą, bardziej stratowaną, na której jedynie pozostawały ślady wszystkich frustracji, drugą pozwolił sobie położyć na najbliższym kawałku jej ciała, to które podsuwała jakby w naturalnym geście. Nie był przyzwyczajony. Dreszcz przeszedł wzdłuż całego ciała, jednak powstrzymał powoli budujące się napięcie, zdołał nie spoglądać na kuszące, coraz bliższe usta, choć ciało mimowolnie czuło to, co tylko chciało. Był zmęczony, choć wiedział, że na nią będzie gotowy zawsze, miał w końcu młode, niewyćwiczone i niewycieńczone ciało. Mimowolnie skupił się na pytaniu, próbując odciągnąć kiełkujące pożądanie, stwór w ciemności już ryknął, jakby przebudzony i kiedy już myślał, że zdoła coś powiedzieć, pogłaskała go przy łokciu, przesyłając kolejną czułość i drobnostkę odczuwalną na gołym ciele ze zdwojoną siłą. Otworzył lekko usta w szoku, samemu tą samą dłonią łapiąc ją wzdłuż drobniejszego ramienia. Było krótkie, musiał się trochę odczepić gdzieś na poziomie nadgarstka, jednak delikatne złapanie jej łokcia było warte wszystkiego. Ciało wydawało się przyklejać do tego drugiego w sposób nieprawdopodobny, suche już usta otworzyły się lekko, jakby próbował coś powiedzieć, ale nie mógł. Chciała go poznać, tak w pełni i bez przeszkód, tak jak jej pozwalał, tak jak nikt nigdy dotąd. Pierś przepełniło nieprawdopodobne ciepło i już żadna namiętność nie była w stanie tego popsuć, kiedy zrozumiał, że próbowała dojrzeć gdzieś tam dalej. Faktycznie cumowała tuż przy nim, a te piwne tęczówki, którymi upijał się od początku, kiedy go przywróciła do brzegu, były coraz bliżej. Kusicielka musiała dotrzymać kroku swojej naturze. Uderzyła go fala gorąca, kiedy zorientował się, że chciała się położyć wspólnie, wystarczyło tylko się nachylić i znów doprowadzić wargi do winnej czerwieni, a wtedy zapominało się o pięknej idei zwanej powolnością. Nie zdążył się nawet namyślić, kiedy ostatni promyk pozwolił mu dojrzeć cokolwiek w tych drugich, tak nagle drogich i ważnych oczach. Naprawdę tego chciała? Ciemność otuliła ich dwie postacie oddychające niemal w siebie i z siebie. Mętlik w głowie rozpętał się dość niespodziewanie, choć instynktownie dobrze wiedział, co należało zrobić. W dwóch szybkich ruchach przeniósł rękę na jej bok, żeby drugą chwycić za to dalsze, zgięte kolano. Energicznym ruchem przyciągnął ją na własne ciało, ponownie pozwalając, by dosiadała go okrakiem. Podświadomie wiedział, że chciała ponownie blisko, oddać się temu żarowi, który też odczuwał, być może nawet nim parzył, choć ona wydawała się tymi płomieniami wzniecającymi ciągły, z początku przyjemny, na końcu odbierający rozum gorąc. Ciebie, przebiło się przez umysł, już dawno usta zajęły się nią, kusicielką, która przyciągała i zamiast odejść wciąż trwała razem z nim. Gęsia skórka przebiegła przez jego ciało. Ciemność pozwalała na zrzucenie okowów przyzwoitości, choć jego rzeczywistość powróciła wraz z jej oddechem, który kolejny raz przeciął powietrze, smagając gołe ramię, klatkę i plecy. Powinien założyć górną część piżamy. Dreszcz przesunął się z miejsc owianych nieco zimniejszym powietrzem, aż po same końcówki palców. Towarzyszyła mu nawet w ciemności. Umysł płatający figle i podsuwający śmiałe obrazy tego, czego domagało się ciało, co zapamiętało najdotkliwiej i najmocniej pomimo wszystkich tych drobnych dotyków budujących ich mosty porozumienia, nie dał się zwieść, nie kiedy powiedziała o swoim cierpieniu. Wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do ciemności, a on dobrze wiedział gdzie była, każdy skrawek jej ciała trapiło napięcie, dokładnie tak samo, jak on. Nie wiedział, kiedy zdołała ponownie go wybudzić, ale był gotów na kolejne uniesienie i dopiero przy zderzeniu umysłu z tymże faktem zrozumiał, jak bardzo nie powinni zaczynać od tego etapu. Nie odsunął się. Pierwszy raz w ciemności postawił się wszystkiemu, bo głowie uroiło się, że chodzi o coś więcej, mogło? Wizja nie przerodziła się w rzeczywistość.
– Zasnąć i obudzić się z Tobą – wyszeptał z lekkim zmartwieniem i napięciem, bo co jeśli… przyszła do niego w innym celu? Wciąż nie do końca potrafił się w tym wszystkim połapać, szczególnie że znał o niej plotki, wiedział jaka była w barze, a tu poznawał ją całkiem inną, czemu oddawał się tej nieznanej z taką łatwością? Bał się zarówno o nią, jak i o siebie, w umyśle tworzyło się jakieś wspólne my, choć były to tylko płonne nadzieje, tak podatne na każdą wątpliwość napływającą z wielu stron. Pierwszy raz w ich spotkaniu, zamiast odpowiedzieć ruchem, zaczął mówić, dziwny był to gość, bo przecież ciemność pozwalała na trochę więcej swobody. Być może jego największą trudnością były właśnie te pojedyncze wyrazy, choć zwykł mówić najwięcej. – żebyś została – dodał zaraz, pozwalając swojej dłoni tej już przy jej ciele odnaleźć drobniejszą twarz. Nie miał zamiaru poddawać się ognikom żądzy, która szybko doprowadzała ich do różnych skrajów, przypomniał sobie niepewność piwnych tęczówek, coś ją blokowało, zapędził się wtedy za daleko. Bał się jej ucieczki, bał się nawet samego siebie, choć pozwalała mu spuszczać ze smyczy własne pragnienia, otulała je, koiła jego, zapewniała, że wszystko tak właśnie ma być, bo on nie potrafił poruszać się po tak grząskim gruncie. Mimo wszystko wymieniali się, raz ona zapewniała jego, innym razem on otaczał troskliwe ramię i tylko to pozwalało mu odchodzić myślami od przerażającego czynu, który popełnił dla jasnowłosej damy w uprzednią noc. Odnalazł jej twarz i bez żadnego zawahania przybliżył się do niej, nie szukając ust. Pomimo braku pierwszego pocałunku, przeskoczenia tego etapu był nauczony pewnej ogłady, której starał się trzymać, to ona powstrzymywała go przed ponownym zatopieniem się w jej wargach w poszukiwaniu upojenia. Spijał już jej obecność, a raczej pozwalał, żeby go wypełniała. Każde ciepło, które oferowała ona oddawał ze zdwojoną siłą, starał się, robić jak należy, być może nawet kompletnie niepoprawnie porzucając rozum na rzecz troski, którą musiała poczuć. – ze mną – dokończył, nachylając się do odnalezionej przez rękę twarzy. Czuł jej kościstą szczękę i chudy policzek, na którym ledwo musnął ją ustami. Wiedział, gdzie leżały usta, jednak to nie one powinny grać tam główną rolę. Pokusa dogaszana była przez trzeźwe myśli, które studziły zapał, z jakim przyjmował ciepło. Sam już osiągnął niemal gorączkę, choć zmęczone, niby zresetowane ciało wciąż potrzebowało wypoczynku. Tego dnia wydarzyło się już zbyt dużo. Przyłożył swoją twarz tuż obok jej, dosięgając do ucha, które owiał głębokimi, uspokajającymi oddechami. Zapach domowego swetra zmieszanego z nią dodawał mu trochę otuchy. Spróbował zapytać – Możemy… – zaciął się, na chwilę szukając słów, zaciągnął się kolejnym zapachem, nieświadomie głaszcząc przy tym jej szyję ręką przesuniętą z polika – się razem położyć? – dokończył nieco zawstydzony, bo przecież powinien spać na podłodze. Ta noc nie była podobna do innych i szczerze wątpił, żeby zdołał tak szybko o niej zapomnieć, o ile nie była snem. Koszmar przeplatany słodyczą albo marzenie przebijane przez ciernie. Ważne, że była tuż obok. Zdołał się powstrzymać, dla niej.
– Zasnąć i obudzić się z Tobą – wyszeptał z lekkim zmartwieniem i napięciem, bo co jeśli… przyszła do niego w innym celu? Wciąż nie do końca potrafił się w tym wszystkim połapać, szczególnie że znał o niej plotki, wiedział jaka była w barze, a tu poznawał ją całkiem inną, czemu oddawał się tej nieznanej z taką łatwością? Bał się zarówno o nią, jak i o siebie, w umyśle tworzyło się jakieś wspólne my, choć były to tylko płonne nadzieje, tak podatne na każdą wątpliwość napływającą z wielu stron. Pierwszy raz w ich spotkaniu, zamiast odpowiedzieć ruchem, zaczął mówić, dziwny był to gość, bo przecież ciemność pozwalała na trochę więcej swobody. Być może jego największą trudnością były właśnie te pojedyncze wyrazy, choć zwykł mówić najwięcej. – żebyś została – dodał zaraz, pozwalając swojej dłoni tej już przy jej ciele odnaleźć drobniejszą twarz. Nie miał zamiaru poddawać się ognikom żądzy, która szybko doprowadzała ich do różnych skrajów, przypomniał sobie niepewność piwnych tęczówek, coś ją blokowało, zapędził się wtedy za daleko. Bał się jej ucieczki, bał się nawet samego siebie, choć pozwalała mu spuszczać ze smyczy własne pragnienia, otulała je, koiła jego, zapewniała, że wszystko tak właśnie ma być, bo on nie potrafił poruszać się po tak grząskim gruncie. Mimo wszystko wymieniali się, raz ona zapewniała jego, innym razem on otaczał troskliwe ramię i tylko to pozwalało mu odchodzić myślami od przerażającego czynu, który popełnił dla jasnowłosej damy w uprzednią noc. Odnalazł jej twarz i bez żadnego zawahania przybliżył się do niej, nie szukając ust. Pomimo braku pierwszego pocałunku, przeskoczenia tego etapu był nauczony pewnej ogłady, której starał się trzymać, to ona powstrzymywała go przed ponownym zatopieniem się w jej wargach w poszukiwaniu upojenia. Spijał już jej obecność, a raczej pozwalał, żeby go wypełniała. Każde ciepło, które oferowała ona oddawał ze zdwojoną siłą, starał się, robić jak należy, być może nawet kompletnie niepoprawnie porzucając rozum na rzecz troski, którą musiała poczuć. – ze mną – dokończył, nachylając się do odnalezionej przez rękę twarzy. Czuł jej kościstą szczękę i chudy policzek, na którym ledwo musnął ją ustami. Wiedział, gdzie leżały usta, jednak to nie one powinny grać tam główną rolę. Pokusa dogaszana była przez trzeźwe myśli, które studziły zapał, z jakim przyjmował ciepło. Sam już osiągnął niemal gorączkę, choć zmęczone, niby zresetowane ciało wciąż potrzebowało wypoczynku. Tego dnia wydarzyło się już zbyt dużo. Przyłożył swoją twarz tuż obok jej, dosięgając do ucha, które owiał głębokimi, uspokajającymi oddechami. Zapach domowego swetra zmieszanego z nią dodawał mu trochę otuchy. Spróbował zapytać – Możemy… – zaciął się, na chwilę szukając słów, zaciągnął się kolejnym zapachem, nieświadomie głaszcząc przy tym jej szyję ręką przesuniętą z polika – się razem położyć? – dokończył nieco zawstydzony, bo przecież powinien spać na podłodze. Ta noc nie była podobna do innych i szczerze wątpił, żeby zdołał tak szybko o niej zapomnieć, o ile nie była snem. Koszmar przeplatany słodyczą albo marzenie przebijane przez ciernie. Ważne, że była tuż obok. Zdołał się powstrzymać, dla niej.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
O czym myślała? Niewygłoszone pytanie utknęło gdzieś w połowie drogi, między wołającym spojrzeniem jaśniejących oczu Uriena a ustami, po których przemknął jedynie łaknący uwagi cień. Bladło, bladło światło coraz bardziej, a oni zbliżali się, by jeszcze raz upewnić się, że to tak prawdziwe. Dłoń przesunęła się aż na kolano, powietrze spróbowało jeszcze raz zapleść dwie wonie, kobiety i mężczyzny, w jeden, mocy węzeł. Tylko na to było już za późno, ona w tym swetrze, owijająca się wokół jego ręki, ponad udami, blisko gładszego podbródka, lekko wspierająca się na silniejszej sylwetce. Ona senna, a jednak jakby na nowo się budząca. Wołała o odpływ, a przypływała mimowolnie, przegrywała ze swoim duchem, z aurą, do której wyciągały się wszystkie pyski w Parszywym. Nie samo ciało nęciło. Była jeszcze dusza. Myśli na nowo zaczęły bulgotać, zawieszona między spokojem a przemawiającymi w niej wyobrażeniami szukała siebie, prawdy o uczuciach i emocjach. Szukała tego, kim naprawdę właśnie się stawała, pod jego wpływem, dla niego, ale i dla siebie. Ewoluowała, trwała chyba już jak spokojna fala, gotowa wznieść się niepostrzeżenie, ale raczej stabilniejsza, nieco monotonna, delikatnie obmywająca skałę, szlifująca jej ostre kawałki. Jego. Czy jednak rosnąca wokół nich ciemność nie przyciągała za bardzo? Czy naprawdę nie prosiła go już o nic, nic prócz ułożenia się do snu? Jakimś cudem nawet dojście tam, na poduszkę, potrzebowało kilku dodatkowych zakrętów w ich długich labiryntach. Najdrobniejszy gest nakarmiony przez drugie spojrzenie prawie natychmiast kiełkował, a oni przyciągali się jakby bardziej, pełniej. Była ta jedna, okrutna obawa, że jeśli zaraz usną, poranek otrzeźwi, następny dzień objawi już całkiem inne obrazy, dalekie od tego niesamowitego razem, w którym się już wcześniej złączyli. Szepty, całkowicie naturalny dotyk, tylko tego chciała, by po prostu pozostał, by utrwaliła się obecność, tak konieczna i najbardziej oczywista na świecie. Odkąd tutaj weszła, odkąd rano urwał własne krzywdy i przyłożył dłoń do jej ciała, stara rzeczywistość przestała istnieć. Rodziła się jakaś nowa, z jego udziałem, o jego bliskość wspierająca się, wijąca jak to zwinne pnącze, które wreszcie odnalazło swoje silne, wysokie drzewo. I tak też owijały się wokół niego jej wszystkie kończyny, tak też nie mogła dopuścić, by wrócił zimny dystans. Potem, wszystko mogło być potem, teraz zależało jej tylko, by pociągnąć go w ramiona snów, zasnąć już obok. Tak przynajmniej zakładała, bo kiedy wzrosła temperatura wydychanego powietrza, gdy zauważalnie posztywniało ciało, nie miała już żadnej pewności. Niczego wielkiego nie robił, to przecież nic, niby nic, ale wystarczające coś, by poruszyła się wewnątrz niej wielka machina. Czy w ogóle byli dzisiaj zdolni do przymknięcia powiek i pozbierania wytarganej emocjami energii? Bała się poznać odpowiedź.
Poddała mu muśnięty kawałek ciała, ten łokieć dość zauważalnie, zupełnie magicznie uniósł się w stronę męskich palców bliżej, chętniej. Wiedział? Odkrył to, jak bardzo pragnęła się w nim skryć, zagrabić go całego dla siebie i przeczekać gdzieś razem całe to zło, każdą wojnę, wstydliwą marę czy pękające sny. To jednak była już zbyt śmiała ucieczka od rzeczywistości, niemożliwa. Cokolwiek działo się tutaj, na tym materacu w pościeli, między kilkoma skręconymi nogami, nie mogło być absolutnym zawsze, uzależnieniem pociągającym za człowieka w każdej sekundzie życia. I jego i siebie wreszcie będzie musiała oddać ulicom Londynu, misjom, sprawom, codzienności, której jeszcze przez chwilę tak sprytnie się wymykali. Wiedziała jednak jedno: że nigdy nie zapomni, że dopóki będą chcieli tych momentów i uczuć, tej kuriozalnej wzajemności, to będzie wracać. Do niego. Pobudzona przez nić nowego dotyku rozprostowała plecy przy wdechu, wypięła pierś do przodu, a może gdzieś jeszcze po drodze zamknęła oczy, mimowolnie poruszając lekko chłonnym nosem. Na wargach miała jego imię, pod udami czuła ulatujące gorąco. Zawieszona między nimi prośba była ostatnim, co przyłapało światło świecy. Gdy pokój skąpał się w ciemności, promieniujące poliki mogły się już całkiem barwić smakowitym pragnieniem, jeszcze raz przeżywaną bliskością. Tym razem jakoś inaczej, w oczekiwaniu, ale i większym spokoju. Przepracowywali kolejne drogi, usuwali to, co nie mogło im pomóc. Coś chyba im się udało, coś wyłapali dla siebie w abstrakcyjnej toni, która nie należała się ani jemu, ani jej. Ulga drasnęła jej osłonięte wełnianym okryciem ramiona, nieznacznie wzniesione ciało powoli się rozluźniło, odepchnęło niezdrowe pokłady żaru, zaczerpnęło tej delikatniejszej formy bycia, tak po prostu bycia przy nim. Te wszystkie porady i lepiące się urojenia nie miały racji bytu, nie były najlepszą drogą na skróty. Już i tak zboczyli ze ścieżki, którą obiecała sobie wybrać, dla niego i dla siebie. Jeśli tym razem miało być właściwie, jeśli tym razem miało być inaczej, to nie mogła sprowadzać wszystkiego do ulotnej rozkoszy. Wcale nią nie był, choć cała ociekała pragnieniami. Coś więcej. Poruszyła delikatnie głową, najpierw nie patrzyła mu w oczy. Godziła się z powagą i niesamowitą mocą nadbiegających wniosków. Urien otworzył w niej kolejny rozdział, chociaż stary wcale nie był domknięty. To nic. Pewne wątki mogły przecież być kontynuowane, przy nim i razem z nim. Potwierdzenie zaklęte w geście, droga nieznacznie poruszającej się głowy dawała jasny znak, jasny na tyle, by nawet w ciemności nie było szansy na wątpliwość. To się stanie, będą tu w śnie i w przebudzeniu. Żebyś została. Łagodnie zakołysał się policzek objęty przez jego dłoń. Tym razem już naprawdę opuszczała powieki, by skupić się już tylko na tej drobnostce, kolejnej zaskakującej formie podpisywania się pod tym wszystkim. W tym opanowaniu była metoda, gdy zagroziła im, wychodził i ratował sytuację, nie dopuszczając, by jeszcze raz niebezpiecznie zbliżyli się do granicy. On, Urien, jej strażnik, jej… Westchnęła cicho, przy jego dłoni. Poczuła namiastkę jakiejś nostalgii, dziewczęcego rozmarzenia, o które nigdy by siebie nie posądziła. Ostro, pewnie stąpająca po ziemi rzadko wznosiła się aż tak bardzo, w fantazje w nierealne dopowiedzenia. Nie zamierzała się buntować, już tyle razy obiecała pozostać i nie było już szansy, by mogła się z tego wywinąć. Nie chciała. Zasłuchane w nim uszy oddawały się tym poprzecinanym zdaniom w skupieniu, nie analizowała, po prostu się nimi cieszyła. Wzbierała się w nim odwaga, był taki dzielny i całkowicie skupiony na dbaniu o ich nierozpalone do końca ognisko. Nieważne że jedyny płomyk przepadł gdzie w dalekich kątach, pozostawiając za sobą jedynie charakterystyczną woń. Dopiero zaczynali, ze wszystkim zaczynali. Mieli mieć wiele szans i momentów, je mogła mu obiecać już teraz, gdy w ciemności i szeptach wygłaszali potrzeby. Przyjemnie musnął jej skórę na twarzy tymi samymi ustami, które wyciągały z niej o wiele więcej westchnień, niż powinny. To nic, to nic. Oddała się lekko mrowiącemu wrażeniu, jakie pozostało na zapewne płomiennym skrawku policzka. Obejmował ją tym błogim uczuciem, powoli czuła, że obydwoje stawali się gotowi, by wreszcie poddać się i usnąć. Była z niego dumna, czy wiedział? Domykające się oczy już chyba nie umiały otworzyć się w pełni spojrzenia, zrobiła się bardziej miękka, przygotowana, by wreszcie poddać się tłumionemu od jakiegoś czasu zmęczeniu. Dlatego gdy przyłożył głowę tak blisko, mimowolnie poszukała oparcia i cicho mruknęła, czując, jak niknie całe napięcie tego wieczoru. Tego dnia. Ciepły oddech przy uchu jeszcze trochę drażnił, ale już zupełnie niegroźnie. Nie złamała ciszy, jaka nastała po wyrażeniu niemożliwej niepewności. Znów jedynie poruszyła głową, ostatni raz rozkoszując się jego zapachem. Ostatni? Po prostu powoli rozplątała czułe warkocze rąk i nóg, by później cofnąć się w tył i wsunąć ciało pod kołdrę. Jego zabrała za sobą, po omacku wymacana dłoń wciągnięta została bliżej. Musiała potwierdzić swą wolę, kiedy tak czujnie nie pozwoliła sobie zapomnieć o tym, jak bardzo był w tym wszystkim niepewny. Zachęciła w kilku ruchach drugie ciało, by ułożyło się przy niej, by pozwoliło sobie wreszcie na odpoczynek, o którym wcześniej żadne z nich nie miało czasu pomyśleć. Złączyła palce małej i dużej dłoni, a potem ułożyła się na boku i w mroku wyrysowała kontury leżącej sylwetki. Jim. Urien. Jim. Urien. Skotłowane myśli wyraźnie wołały o ukojenie. Druga dłoń naciągnęła troskliwie okrycie na niego, a Philippa przysunęła się trochę bliżej. Pod kołdrą przemieściła się jeszcze tylko ubrana w grubą skarpetę stopa, zaczepiła się przy jego nogach i zamarła nieco oburzona. Następnym razem lepiej o niego zadba. – Nie masz skarpetek – zauważyła sennie, a potem pogłaskała piętą jego łydkę, zupełnie odruchowo. Wcale jej się to nie spodobało, bo przecież, choć im obojgu wyczucie tego przyszłoby z większym trudem, w pokoju było zimno. Dlatego należało być blisko. – Dobranoc, Urien – mruknęła znacznie, znacznie ciszej, a potem już całkiem opuściła powieki.
Poddała mu muśnięty kawałek ciała, ten łokieć dość zauważalnie, zupełnie magicznie uniósł się w stronę męskich palców bliżej, chętniej. Wiedział? Odkrył to, jak bardzo pragnęła się w nim skryć, zagrabić go całego dla siebie i przeczekać gdzieś razem całe to zło, każdą wojnę, wstydliwą marę czy pękające sny. To jednak była już zbyt śmiała ucieczka od rzeczywistości, niemożliwa. Cokolwiek działo się tutaj, na tym materacu w pościeli, między kilkoma skręconymi nogami, nie mogło być absolutnym zawsze, uzależnieniem pociągającym za człowieka w każdej sekundzie życia. I jego i siebie wreszcie będzie musiała oddać ulicom Londynu, misjom, sprawom, codzienności, której jeszcze przez chwilę tak sprytnie się wymykali. Wiedziała jednak jedno: że nigdy nie zapomni, że dopóki będą chcieli tych momentów i uczuć, tej kuriozalnej wzajemności, to będzie wracać. Do niego. Pobudzona przez nić nowego dotyku rozprostowała plecy przy wdechu, wypięła pierś do przodu, a może gdzieś jeszcze po drodze zamknęła oczy, mimowolnie poruszając lekko chłonnym nosem. Na wargach miała jego imię, pod udami czuła ulatujące gorąco. Zawieszona między nimi prośba była ostatnim, co przyłapało światło świecy. Gdy pokój skąpał się w ciemności, promieniujące poliki mogły się już całkiem barwić smakowitym pragnieniem, jeszcze raz przeżywaną bliskością. Tym razem jakoś inaczej, w oczekiwaniu, ale i większym spokoju. Przepracowywali kolejne drogi, usuwali to, co nie mogło im pomóc. Coś chyba im się udało, coś wyłapali dla siebie w abstrakcyjnej toni, która nie należała się ani jemu, ani jej. Ulga drasnęła jej osłonięte wełnianym okryciem ramiona, nieznacznie wzniesione ciało powoli się rozluźniło, odepchnęło niezdrowe pokłady żaru, zaczerpnęło tej delikatniejszej formy bycia, tak po prostu bycia przy nim. Te wszystkie porady i lepiące się urojenia nie miały racji bytu, nie były najlepszą drogą na skróty. Już i tak zboczyli ze ścieżki, którą obiecała sobie wybrać, dla niego i dla siebie. Jeśli tym razem miało być właściwie, jeśli tym razem miało być inaczej, to nie mogła sprowadzać wszystkiego do ulotnej rozkoszy. Wcale nią nie był, choć cała ociekała pragnieniami. Coś więcej. Poruszyła delikatnie głową, najpierw nie patrzyła mu w oczy. Godziła się z powagą i niesamowitą mocą nadbiegających wniosków. Urien otworzył w niej kolejny rozdział, chociaż stary wcale nie był domknięty. To nic. Pewne wątki mogły przecież być kontynuowane, przy nim i razem z nim. Potwierdzenie zaklęte w geście, droga nieznacznie poruszającej się głowy dawała jasny znak, jasny na tyle, by nawet w ciemności nie było szansy na wątpliwość. To się stanie, będą tu w śnie i w przebudzeniu. Żebyś została. Łagodnie zakołysał się policzek objęty przez jego dłoń. Tym razem już naprawdę opuszczała powieki, by skupić się już tylko na tej drobnostce, kolejnej zaskakującej formie podpisywania się pod tym wszystkim. W tym opanowaniu była metoda, gdy zagroziła im, wychodził i ratował sytuację, nie dopuszczając, by jeszcze raz niebezpiecznie zbliżyli się do granicy. On, Urien, jej strażnik, jej… Westchnęła cicho, przy jego dłoni. Poczuła namiastkę jakiejś nostalgii, dziewczęcego rozmarzenia, o które nigdy by siebie nie posądziła. Ostro, pewnie stąpająca po ziemi rzadko wznosiła się aż tak bardzo, w fantazje w nierealne dopowiedzenia. Nie zamierzała się buntować, już tyle razy obiecała pozostać i nie było już szansy, by mogła się z tego wywinąć. Nie chciała. Zasłuchane w nim uszy oddawały się tym poprzecinanym zdaniom w skupieniu, nie analizowała, po prostu się nimi cieszyła. Wzbierała się w nim odwaga, był taki dzielny i całkowicie skupiony na dbaniu o ich nierozpalone do końca ognisko. Nieważne że jedyny płomyk przepadł gdzie w dalekich kątach, pozostawiając za sobą jedynie charakterystyczną woń. Dopiero zaczynali, ze wszystkim zaczynali. Mieli mieć wiele szans i momentów, je mogła mu obiecać już teraz, gdy w ciemności i szeptach wygłaszali potrzeby. Przyjemnie musnął jej skórę na twarzy tymi samymi ustami, które wyciągały z niej o wiele więcej westchnień, niż powinny. To nic, to nic. Oddała się lekko mrowiącemu wrażeniu, jakie pozostało na zapewne płomiennym skrawku policzka. Obejmował ją tym błogim uczuciem, powoli czuła, że obydwoje stawali się gotowi, by wreszcie poddać się i usnąć. Była z niego dumna, czy wiedział? Domykające się oczy już chyba nie umiały otworzyć się w pełni spojrzenia, zrobiła się bardziej miękka, przygotowana, by wreszcie poddać się tłumionemu od jakiegoś czasu zmęczeniu. Dlatego gdy przyłożył głowę tak blisko, mimowolnie poszukała oparcia i cicho mruknęła, czując, jak niknie całe napięcie tego wieczoru. Tego dnia. Ciepły oddech przy uchu jeszcze trochę drażnił, ale już zupełnie niegroźnie. Nie złamała ciszy, jaka nastała po wyrażeniu niemożliwej niepewności. Znów jedynie poruszyła głową, ostatni raz rozkoszując się jego zapachem. Ostatni? Po prostu powoli rozplątała czułe warkocze rąk i nóg, by później cofnąć się w tył i wsunąć ciało pod kołdrę. Jego zabrała za sobą, po omacku wymacana dłoń wciągnięta została bliżej. Musiała potwierdzić swą wolę, kiedy tak czujnie nie pozwoliła sobie zapomnieć o tym, jak bardzo był w tym wszystkim niepewny. Zachęciła w kilku ruchach drugie ciało, by ułożyło się przy niej, by pozwoliło sobie wreszcie na odpoczynek, o którym wcześniej żadne z nich nie miało czasu pomyśleć. Złączyła palce małej i dużej dłoni, a potem ułożyła się na boku i w mroku wyrysowała kontury leżącej sylwetki. Jim. Urien. Jim. Urien. Skotłowane myśli wyraźnie wołały o ukojenie. Druga dłoń naciągnęła troskliwie okrycie na niego, a Philippa przysunęła się trochę bliżej. Pod kołdrą przemieściła się jeszcze tylko ubrana w grubą skarpetę stopa, zaczepiła się przy jego nogach i zamarła nieco oburzona. Następnym razem lepiej o niego zadba. – Nie masz skarpetek – zauważyła sennie, a potem pogłaskała piętą jego łydkę, zupełnie odruchowo. Wcale jej się to nie spodobało, bo przecież, choć im obojgu wyczucie tego przyszłoby z większym trudem, w pokoju było zimno. Dlatego należało być blisko. – Dobranoc, Urien – mruknęła znacznie, znacznie ciszej, a potem już całkiem opuściła powieki.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Potrafił mówić dużo, zagadywać, przekrzykiwać, a jednak z tą niecodzienną obecnością chciał tylko trwać, mieć świadomość tego, że była obecna i czuwała nawet wtedy, kiedy nie patrzył, zaczynał milczeć. Wydawało się, że wszystkie słowa wyparowały albo też wstydził się zbyt mocno, żeby wyznać własne pragnienia w świetle dnia, bo oznaczałoby to przywiązanie, przed którym tak żywo uciekał. Gwałcił wszystkie prawa nauczane od lat i jakoś nie potrafił stwierdzić, czy było to dobre, czy złe. Jej obecność wydawała się taka naturalna, że aż dziwna, bo wciąż dawała tak jasne znaki, jakby zgodnie ze swoimi obietnicami chciała zostać. Wierzył jej całym sobą, każdemu przyrzeczeniu, które złożyła nie tylko ona, ale również i on. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zdołają przetrwać wszystkie turbulencje, ale po tym poznaniu nie miał zamiaru tak po prostu odejść i zapomnieć, już nie potrafił. Stała się częścią składanego z elementów wszechświata, który poznawał i odkrywał latami, tylko ona błyszczała najbardziej. Bał się oślepienia, tępego wypatrywania, bo przecież należało tam znaleźć piękno, to które ukryte było gdzieś wewnątrz piersi. Dobrze wiedział, że niektórzy poszukiwacze rozpruwali ciała, faktycznie szukając tam... czegoś, jemu wystarczyła świadomość, bo bliskość jawiła się jako niebezpieczeństwo teraz zakryta cieniami pokoju, których ściany były bardziej ciepłe. Przez nią nabierało innego sensu i koloru, jakby poza swoim bagażem oferowała również zmiany, których nie rozumiał i na które mógł nie być gotowym. Nierozsądnie przestał już martwić się zdrowiem, po prostu ją wpuścił, zarówno tam pomiędzy swoje częściowo zwisające z łóżka nogi, jak i gdzieś tam przy sercu, za każdym razem otwierał ręce, starając się zapewnić jej komfort. Dotąd nie czuł się w ten sposób nigdy, dryfował po nieznanym terenie i nawet ostry wzrok matki nie był w stanie go przekonać, że należy wrócić na ziemię. Był już zmęczony tą ciągłą walką, wylewaniem frustracji i własnej niepoprawności na ścianie, bo jak długo można? Wiedział, że flaszki były puste i z pewnością jakoś temu by zaradził, gdyby nie przerażająca świadomość zrobienia komuś krzywdy… Celine nie zasługiwała na zapomnienie, choć w tej ciemności nie patrzyły na niego jasne, wydawałoby się, że nawet dwukolorowe tęczówki, on szukał tych kolorów trunku, który tak często pija w miejscu, gdzie zderzyli się po raz pierwszy. Nigdy się nie spodziewał, być może inaczej by wyszedł, ukrócił to jeszcze zanim zdołał przyzwyczaić się do tej dziwnej familii, którą zwykł odwiedzać wieczorami, a czasem nawet na obiad. Dobrze znał wszystkie te plotki. Co on najlepszego robił?
Nieznajomość przyciągała kłopoty, a te już dość mocno trzymały się jego wielotwarzowej postaci. Wydawało się, że los nie miał dla niego litości albo po prostu był zbyt słaby, żeby wciąż walczyć, czasem człowiek osiąga limit, szczególnie gdy czuje zwodnicze ukojenie zamiast tej ciągłej pustki zapełnianej falami goryczy i złości wyładowywanej w bijatyce, nawet ściana jest przeciwnikiem. Wolał nie myśleć o tym, jak rum doprowadził go do skrajności, w której nie tylko nieomal skrzywdził Philippę, ale doprowadził Celine do… nawet nie potrafił wypowiedzieć tego słowa w umyśle, a co dopiero ruszyć nim powietrze. Bliskością pozwalała mu zapomnieć, dać skupić się na sobie, odpędzić wszystkie te demony, które nęciły go jako człowieka w codziennej tułaczce, budziła coś nowego, ocucając również inne cienie powodujące kolejne strapienia. Zapętlał się, choć w tych obrotach odnajdywał pewną drogę, a raczej miejsce, którego nigdy wcześniej nie zaznał, ta przystań była czuła, ciepła i przyjemna, jak ten powiew nagłej bryzy, która zmywała smród ulic, uderzając w twarz świeżością, a może nawet nadzieją na coś nowego. Był bardzo prostym człowiekiem, nic więc dziwnego, że uległ uczuciu, w końcu ile można udawać obojętność, kiedy komuś działa się krzywda, kiedy samemu tonęło się gdzieś w oceanie, a ktoś wyciągał rękę nie żeby zatopić w tym strachliwym, ale przyciągnąć do siebie i dać zanurzyć się w sobie, tej nieznajomej, nienazwanej nijak głębi. Z nią przestawał się gubić, wiedział, że celem była opieka nad niespokojną duszą i ciałem, które co rusz domagało się tej raz podarowanej zbyt mocno bliskości, ale czy on też nie miał prawa dotknąć odrobiny szczęścia i ciepła? Powoli docierało do niego, że mimo tych ciemnych cieniów, które kształtowały pokój, czuł się dobrze, nie bał się, bo czuł jej polik przy swoim. Nie uciekała, potakiwała, jakby była zauroczona równie mocno co on. W niepewność wkradło się to uczucie szczęścia i spokoju, bo żadne turbulencje już nie groziły. Trwała w tym tak samo, jak on, gasiła pożądanie, zanim zdążyło przyciemnić umysł i pozwolić instynktowi przejąć kontrolę, choć ona wiedziała, co robi, ponownie w jego głowie odbiły się jej słowa o tym, że coś się stało i nie była w stanie przeżywać razem z nim. Właśnie ten ból dojrzał z rana, niewypowiedzianą krzywdę, której starał się jakoś ulżyć. Wcześniej zdołała odciągnąć jego uwagę oddaniem, jego sięgnięciem, jakiego nigdy wcześniej nie wykonał, bo nie miał podstaw do łapania za ręce i przyciągania na nogi, była pierwsza, tak bardzo we wszystkim pierwsza, że zaczynał wątpić już w życie bez niej, a przecież niedługo miał znów nastać dzień. Słońce peszyło wszystkie jego myśli, bo kiedy zatapiał się w głębi piwnych tęczówek, nie był w stanie normalnie funkcjonować, wkradało się nienazwane coś, które przejmowało się już nie tylko własnymi potrzebami, ale również i jej.
Ponowny ruch jej głowy powiedział wszystko, dała mu się zatracić w akceptacji, którą przejawiała niemalże od początku. Wystarczyło, by zabrakło mu tchu, kiedy tak przymknął oczy i chłonął jej pomruk, próbę wtulenia twarzy do twarzy i nawet zrozumiał, że odsunięcie się nie było końcem. Wierzył każdemu jej przytaknięciu, chciał, żeby zaczęli dobrze, jednak perspektywa spania na podłodze wydała się teraz tak abstrakcyjna… milowy krok został postawiony, byli już zbyt daleko by mógł się wycofać. Niechciał się wycofywać, bo wiedział, że po niego wróci. Nie starał się być ciężarem, po prostu nie miał zamiaru się narzucać, już nie mówiąc o tym, że w żaden sposób nie mógł odmówić. Złapana ręka pociągnęła całe ciało, które dźwignęło się na wolnej już dłoni, z której uciekło ciepło kolan. Szkoda, były bardzo… skupił się na położeniu w odpowiedniej dla dystansu odległości. Głupotą było zaprzepaszczenie całej tej powolności, na którą się zgodzili. Spanie na jednym łóżku wychodziło już poza skalę, ale tak po prostu wyszło, jak cała ich niespodziewana historia. Chciał sięgnąć po koc, zostawić jej całe okrycie, bo przecież nie była zbyt wielka, zamiast tego przykryła go kołdrą, a on w tej niespodzianości zastygł na chwilę. Uspokajający dotyk nijak miał się do powoli rozpędzanego tętna, choć przywodził sporo ukojenia, tak samo, jak jego karcące myśli, które nie miały zamiaru doprowadzać do kolejnych kompromitacji. Mimo wszystko wciąż była obca. Z zamyślenia wyrwały go jej słowa, które w jakiś dziwaczny sposób wydały mu się bardzo urokliwe, wręcz zabawne. Na twarzy pojawił się lekki uśmiech, a twarz wygładziła w pogodzie ducha. Była rozczulająca, jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Za barem nie nosi skarpetek. Zauważył dość przelotnie, pozwalając myśli ulecieć, bo to nie było miejsce, a tym bardziej czas na rozgryzanie tych dwuznaczności. Nie miał nic przeciwko tego, że była tak blisko, chyba nawet mogła jeszcze trochę, tak żeby tylko mógł objąć ją ramionami i już nigdy więcej nie wypuszczać. Egocentryzm nigdy nie był jeną z jego cech charakteru, a jednak starał się nie spijać faktu, że wypowiedziała jego imię z życzeniami dobrej nocy, jego, nie kogoś innego, ona jego, a on jej, chociaż na tę jedną noc. – Dobranoc – szepnął, a raczej poruszył wargami, bo z nich nie wydostało się kompletnie nic poza małym ruchem powietrza. Leżał tak, wyobrażając sobie jej twarz i kiedy pierwszy raz pojawiła się jakaś inna, wolną ręką zakrył tą jej, jakby w geście sprawdzenia, czy na pewno wciąż była i czuwała. Rozluźniał się, choć bliskość powodowała, że jego serce zaczynało coraz mocniej pracować, starał ugasić błądzące myśli. Obecność mu wystarczyła, zaplecione palce przykryte dodatkowo jego dłonią oraz noga w skarpetce dająca ciepło jego łydkom była już pewną przesadą, do której chciał przywyknąć. Zmęczony zaczął odpływać, przez cały czas trzymając się tej jedynej ostoi, którą była jego uśpiona latarnia, teraz już nie musiał widzieć światła, wystarczy, że przenikało przez ich złączone między sobą palce. Skóra promieniowała ciepłem tej drugiej, delikatniejszej, gładszej, bliższej i kiedy już prawdziwie myślał, że nie zdoła zasnąć, sen otulił go w rytmie jej oddechu, który podłapał. Nie znał się na tańcu, ale tam chyba też należało złapać wspólne tempo, czy już wirowali? Przez umysł przebił się brzuch, ale kogo, po co, gdzie?
Nie sądził, że zdoła zasnąć, jednak zmęczenie wzięło górę. Powoli otwierał oczy z przekonaniem, że to nie był sen. Ciepłe ciało nie odczuwało zimnego powietrza niosącego dźwięki krzyczących mew i tętniącego już życiem portu zza jednej otwartej okiennicy. Cholerstwo znowu zaczynało się psuć, ale tym razem nie musiał wstawać, coś dawało mu wystarczająco dużo gorąca, by nieco głębiej poruszył się troszkę, poprawiając ucisk na innym ciele. Dopiero wraz z dotykiem zaczęło do niego dochodzić, że… to nie wyobraźnia płatała mu figle, a tym bardziej zdrowie. Obraz pokoju przebijał się przez brązowe włosy, które opadły na poduszkę przed moimi oczami. Kątem oka zarejestrowałem ich mnożność, czyli jednak… przesunął głowę nieco w dół, trafiając podbródkiem na głowę. Odetchnął trochę głębiej, poruszając przy tym całym ciałem, które jakby wchłonęło się w to drugie. Jedna ręka oplatała mniejszą postać wzdłuż swetra na wysokości łopatek zgięta gdzieś na plecach, żeby tylko całą dłonią przytrzymać plecy, druga bezpośrednio wkradła się pod materiał, gdzie zawinęła się wokół pasa, kilkoma placami dotykając bardzo szczupłego, zakrawającego o wychudzenie brzucha niemal na głębokości pępka. Nogi splecione były w te mniejsze, zgrabniejsze i o wiele cieplejsze, choć kiedy zrozumiał, jak blisko byli wydawało się, że temperatura wystrzeliła powyżej dopuszczalnej. Naturalnie obudził się z wybrzuszeniem w spodniach, które podtrzymywane było przez gołą nogę położoną na wewnętrznej części uda. Spiął się cały, próbując momentalnie rozluźnić wszystkie mięśnie i zastosować jednej z technik nauczonych jeszcze w szkole, skupić się na myśleniu o… noga lekko zsunęła się z jego uda, a on sapnął ciężko, próbując przenieść uwagę gdzieś indziej. Przytulała się do niego, a on wszczepiony był w nią, jakby nie mieli dożyć jutra, choć słońce już przebijało się przez otwartą okiennicę z balkonu, wołając do rozpoczęcia dnia. Nie miał zamiaru światu pozwalać na wybudzenie z tego letargu. Chciał zobaczyć jej twarz, choć wiedział, że jego buraczany odcień również na szyi, pełne napięcia i gotowości ciało nie były tym, co powinna zobaczyć. Poprawił lekko głowę, przystawiając usta do jej czoła. Puls wydawał się wybrzmiewać w każdej żyle, dyrygowanej przez mocno bijące serc, blisko którego tak bardzo chciał ją schować. Pomimo dyskomfortu czuł pełnię i poprawność, choć dobrze wiedział, że nic z tego, co dotychczas robili, nie było zbyt… akceptowalne, ale cóż komu do tego, kiedy sami zaczęli ustawiać zasady? Znowu zapachniało syropem, czemu jeszcze nie uciekała? Mogła zostać jeszcze na dłużej? Dreszcz wstrząsnął naprężonym ciałem, które próbowało odnaleźć choćby kawałek myśli niedotyczącej właścicielki brązowych włosów. Żadna inna nie miała takich, nie musiał się zbyt długo zastanawiać, kim jest, bo przecież była tylko ona jedna. Żałował, że nie mógł dojrzeć jej twarzy, a może właśnie to dobrze? Przecież i tak uciekałby wzrokiem. Przeklęte poranki. Po co w ogóle zasnął na łóżku tuż obok?
Nieznajomość przyciągała kłopoty, a te już dość mocno trzymały się jego wielotwarzowej postaci. Wydawało się, że los nie miał dla niego litości albo po prostu był zbyt słaby, żeby wciąż walczyć, czasem człowiek osiąga limit, szczególnie gdy czuje zwodnicze ukojenie zamiast tej ciągłej pustki zapełnianej falami goryczy i złości wyładowywanej w bijatyce, nawet ściana jest przeciwnikiem. Wolał nie myśleć o tym, jak rum doprowadził go do skrajności, w której nie tylko nieomal skrzywdził Philippę, ale doprowadził Celine do… nawet nie potrafił wypowiedzieć tego słowa w umyśle, a co dopiero ruszyć nim powietrze. Bliskością pozwalała mu zapomnieć, dać skupić się na sobie, odpędzić wszystkie te demony, które nęciły go jako człowieka w codziennej tułaczce, budziła coś nowego, ocucając również inne cienie powodujące kolejne strapienia. Zapętlał się, choć w tych obrotach odnajdywał pewną drogę, a raczej miejsce, którego nigdy wcześniej nie zaznał, ta przystań była czuła, ciepła i przyjemna, jak ten powiew nagłej bryzy, która zmywała smród ulic, uderzając w twarz świeżością, a może nawet nadzieją na coś nowego. Był bardzo prostym człowiekiem, nic więc dziwnego, że uległ uczuciu, w końcu ile można udawać obojętność, kiedy komuś działa się krzywda, kiedy samemu tonęło się gdzieś w oceanie, a ktoś wyciągał rękę nie żeby zatopić w tym strachliwym, ale przyciągnąć do siebie i dać zanurzyć się w sobie, tej nieznajomej, nienazwanej nijak głębi. Z nią przestawał się gubić, wiedział, że celem była opieka nad niespokojną duszą i ciałem, które co rusz domagało się tej raz podarowanej zbyt mocno bliskości, ale czy on też nie miał prawa dotknąć odrobiny szczęścia i ciepła? Powoli docierało do niego, że mimo tych ciemnych cieniów, które kształtowały pokój, czuł się dobrze, nie bał się, bo czuł jej polik przy swoim. Nie uciekała, potakiwała, jakby była zauroczona równie mocno co on. W niepewność wkradło się to uczucie szczęścia i spokoju, bo żadne turbulencje już nie groziły. Trwała w tym tak samo, jak on, gasiła pożądanie, zanim zdążyło przyciemnić umysł i pozwolić instynktowi przejąć kontrolę, choć ona wiedziała, co robi, ponownie w jego głowie odbiły się jej słowa o tym, że coś się stało i nie była w stanie przeżywać razem z nim. Właśnie ten ból dojrzał z rana, niewypowiedzianą krzywdę, której starał się jakoś ulżyć. Wcześniej zdołała odciągnąć jego uwagę oddaniem, jego sięgnięciem, jakiego nigdy wcześniej nie wykonał, bo nie miał podstaw do łapania za ręce i przyciągania na nogi, była pierwsza, tak bardzo we wszystkim pierwsza, że zaczynał wątpić już w życie bez niej, a przecież niedługo miał znów nastać dzień. Słońce peszyło wszystkie jego myśli, bo kiedy zatapiał się w głębi piwnych tęczówek, nie był w stanie normalnie funkcjonować, wkradało się nienazwane coś, które przejmowało się już nie tylko własnymi potrzebami, ale również i jej.
Ponowny ruch jej głowy powiedział wszystko, dała mu się zatracić w akceptacji, którą przejawiała niemalże od początku. Wystarczyło, by zabrakło mu tchu, kiedy tak przymknął oczy i chłonął jej pomruk, próbę wtulenia twarzy do twarzy i nawet zrozumiał, że odsunięcie się nie było końcem. Wierzył każdemu jej przytaknięciu, chciał, żeby zaczęli dobrze, jednak perspektywa spania na podłodze wydała się teraz tak abstrakcyjna… milowy krok został postawiony, byli już zbyt daleko by mógł się wycofać. Niechciał się wycofywać, bo wiedział, że po niego wróci. Nie starał się być ciężarem, po prostu nie miał zamiaru się narzucać, już nie mówiąc o tym, że w żaden sposób nie mógł odmówić. Złapana ręka pociągnęła całe ciało, które dźwignęło się na wolnej już dłoni, z której uciekło ciepło kolan. Szkoda, były bardzo… skupił się na położeniu w odpowiedniej dla dystansu odległości. Głupotą było zaprzepaszczenie całej tej powolności, na którą się zgodzili. Spanie na jednym łóżku wychodziło już poza skalę, ale tak po prostu wyszło, jak cała ich niespodziewana historia. Chciał sięgnąć po koc, zostawić jej całe okrycie, bo przecież nie była zbyt wielka, zamiast tego przykryła go kołdrą, a on w tej niespodzianości zastygł na chwilę. Uspokajający dotyk nijak miał się do powoli rozpędzanego tętna, choć przywodził sporo ukojenia, tak samo, jak jego karcące myśli, które nie miały zamiaru doprowadzać do kolejnych kompromitacji. Mimo wszystko wciąż była obca. Z zamyślenia wyrwały go jej słowa, które w jakiś dziwaczny sposób wydały mu się bardzo urokliwe, wręcz zabawne. Na twarzy pojawił się lekki uśmiech, a twarz wygładziła w pogodzie ducha. Była rozczulająca, jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Za barem nie nosi skarpetek. Zauważył dość przelotnie, pozwalając myśli ulecieć, bo to nie było miejsce, a tym bardziej czas na rozgryzanie tych dwuznaczności. Nie miał nic przeciwko tego, że była tak blisko, chyba nawet mogła jeszcze trochę, tak żeby tylko mógł objąć ją ramionami i już nigdy więcej nie wypuszczać. Egocentryzm nigdy nie był jeną z jego cech charakteru, a jednak starał się nie spijać faktu, że wypowiedziała jego imię z życzeniami dobrej nocy, jego, nie kogoś innego, ona jego, a on jej, chociaż na tę jedną noc. – Dobranoc – szepnął, a raczej poruszył wargami, bo z nich nie wydostało się kompletnie nic poza małym ruchem powietrza. Leżał tak, wyobrażając sobie jej twarz i kiedy pierwszy raz pojawiła się jakaś inna, wolną ręką zakrył tą jej, jakby w geście sprawdzenia, czy na pewno wciąż była i czuwała. Rozluźniał się, choć bliskość powodowała, że jego serce zaczynało coraz mocniej pracować, starał ugasić błądzące myśli. Obecność mu wystarczyła, zaplecione palce przykryte dodatkowo jego dłonią oraz noga w skarpetce dająca ciepło jego łydkom była już pewną przesadą, do której chciał przywyknąć. Zmęczony zaczął odpływać, przez cały czas trzymając się tej jedynej ostoi, którą była jego uśpiona latarnia, teraz już nie musiał widzieć światła, wystarczy, że przenikało przez ich złączone między sobą palce. Skóra promieniowała ciepłem tej drugiej, delikatniejszej, gładszej, bliższej i kiedy już prawdziwie myślał, że nie zdoła zasnąć, sen otulił go w rytmie jej oddechu, który podłapał. Nie znał się na tańcu, ale tam chyba też należało złapać wspólne tempo, czy już wirowali? Przez umysł przebił się brzuch, ale kogo, po co, gdzie?
| 26 października 57’ |
Nie sądził, że zdoła zasnąć, jednak zmęczenie wzięło górę. Powoli otwierał oczy z przekonaniem, że to nie był sen. Ciepłe ciało nie odczuwało zimnego powietrza niosącego dźwięki krzyczących mew i tętniącego już życiem portu zza jednej otwartej okiennicy. Cholerstwo znowu zaczynało się psuć, ale tym razem nie musiał wstawać, coś dawało mu wystarczająco dużo gorąca, by nieco głębiej poruszył się troszkę, poprawiając ucisk na innym ciele. Dopiero wraz z dotykiem zaczęło do niego dochodzić, że… to nie wyobraźnia płatała mu figle, a tym bardziej zdrowie. Obraz pokoju przebijał się przez brązowe włosy, które opadły na poduszkę przed moimi oczami. Kątem oka zarejestrowałem ich mnożność, czyli jednak… przesunął głowę nieco w dół, trafiając podbródkiem na głowę. Odetchnął trochę głębiej, poruszając przy tym całym ciałem, które jakby wchłonęło się w to drugie. Jedna ręka oplatała mniejszą postać wzdłuż swetra na wysokości łopatek zgięta gdzieś na plecach, żeby tylko całą dłonią przytrzymać plecy, druga bezpośrednio wkradła się pod materiał, gdzie zawinęła się wokół pasa, kilkoma placami dotykając bardzo szczupłego, zakrawającego o wychudzenie brzucha niemal na głębokości pępka. Nogi splecione były w te mniejsze, zgrabniejsze i o wiele cieplejsze, choć kiedy zrozumiał, jak blisko byli wydawało się, że temperatura wystrzeliła powyżej dopuszczalnej. Naturalnie obudził się z wybrzuszeniem w spodniach, które podtrzymywane było przez gołą nogę położoną na wewnętrznej części uda. Spiął się cały, próbując momentalnie rozluźnić wszystkie mięśnie i zastosować jednej z technik nauczonych jeszcze w szkole, skupić się na myśleniu o… noga lekko zsunęła się z jego uda, a on sapnął ciężko, próbując przenieść uwagę gdzieś indziej. Przytulała się do niego, a on wszczepiony był w nią, jakby nie mieli dożyć jutra, choć słońce już przebijało się przez otwartą okiennicę z balkonu, wołając do rozpoczęcia dnia. Nie miał zamiaru światu pozwalać na wybudzenie z tego letargu. Chciał zobaczyć jej twarz, choć wiedział, że jego buraczany odcień również na szyi, pełne napięcia i gotowości ciało nie były tym, co powinna zobaczyć. Poprawił lekko głowę, przystawiając usta do jej czoła. Puls wydawał się wybrzmiewać w każdej żyle, dyrygowanej przez mocno bijące serc, blisko którego tak bardzo chciał ją schować. Pomimo dyskomfortu czuł pełnię i poprawność, choć dobrze wiedział, że nic z tego, co dotychczas robili, nie było zbyt… akceptowalne, ale cóż komu do tego, kiedy sami zaczęli ustawiać zasady? Znowu zapachniało syropem, czemu jeszcze nie uciekała? Mogła zostać jeszcze na dłużej? Dreszcz wstrząsnął naprężonym ciałem, które próbowało odnaleźć choćby kawałek myśli niedotyczącej właścicielki brązowych włosów. Żadna inna nie miała takich, nie musiał się zbyt długo zastanawiać, kim jest, bo przecież była tylko ona jedna. Żałował, że nie mógł dojrzeć jej twarzy, a może właśnie to dobrze? Przecież i tak uciekałby wzrokiem. Przeklęte poranki. Po co w ogóle zasnął na łóżku tuż obok?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Jak mógł wcześniej jej nie zauważyć? Jak ona wcześniej mogła nie zauważyć jego? Choć sen wygasił każdą myśl, w podświadomych odmętach, w mglistych marach i niewyraźnych półobrazach, pod zmęczonymi powiekami coś się czaiło. Jakiś nowy wymiar czujności. Spali tam razem, ciało przy ciele, bezwiednie plątali nogi i jakoś zupełnie naturalnie ułożone wzdłuż dwie figury przyciągały się, by wkrótce później utworzyć niesamowitą całość. Czujność jednak – ona w ciemności posyłała energię do dziewczęcych palców, prowokowała je, by ścisnęły się kontrolnie. Od nich się zaczynało. One były pierwszym wspomnieniem, impulsem, który spowodował, że było jakieś dalej, że teraz utknęli na jednym materacu, pod jedną kołdrą. Mogła stracić go z oczu, ale jakimś cudem nie chciała utracić jego dłoni. Nawet we śnie. W morzu ciszy zakłócanej czasem szelestem pościeli albo skrzypnięciem łóżka odpoczywali wreszcie, nie do końca nawet świadomi tego, jak bardzo rozbił ich ten dzień. Na pewno ją. Budząc się wtedy, kompletnie nie wiedziała, że jeszcze chwila, a sam chaos zapuka do drzwi. Ta sama pięść, która wbiła się w stare wrota z drewna, przyciągnęła niedługo później oczy i już nie mogła go wypuścić tak po prostu. Nie liczyło się to, że w jego mieszkaniu spotkało ją coś, co pewnie byle dziewczątko spłoszyłoby raz na zawsze. Nie ją. Ona musiała szukać dziury w całym i drążyć dalej. Ona chciała mu pomóc, ale też dowiedzieć się więcej. Nie przeczuwała, że gdzieś w zderzeniu z chłopcem z portu sama nagle się odsłoni. Że on w ogóle cokolwiek ujrzy. Ujrzał ją i zdawało się, że nie przestawał patrzeć, że światłem w oczach opowiadał o tym, czego nie mogły wydusić usta. Opowiadały oczy, opowiadały też różne twarze, inne kształty, nowe głosy i wreszcie, na sam koniec nieliczne zdania, albo o wiele częściej pojedyncze słowa, którym dawał tak wielką moc, że stawały się o wiele potężniejsze od znanych Philippie inkantacji. To, co nadejść miało o poranku, nie było pewne chyba dla żadnego z nich.
Metalowe posapywanie portu dawno przestało na nią działać. Stało się tak naturalne, że aż dziwnie jej było, kiedy znajdowała się poza granicami stolicy, bardzo daleko od ciężko pracujących dokerów i donośnie obijających się o ląd statków. Nie zaskakiwały jej całe kompanie morskich ptaszysk zasiadające na balkonie, nie kręciła nawet nosem na chemiczny, nieprzyjazny fabryczny odór. Godzina pracy wybiła, brudne, naznaczone trudami łapska zwinnie uwijały się z kolejnymi ładunkami, a gdzieś dwie ulice dalej baby obrabiały ryby w przetwórni. Dwa tygodnie temu byłaby tam razem z nimi, moczyłaby paluchy we wnętrznościach i ocierałaby wilgotne czoło, pilnując ostro upominającego zegara. Teraz już nie musiała tego robić, uleciał okropny zapach, którego za nic nie mogła zmyć z siebie, a tym samym odzyskała dla siebie kawałek dnia i przestała chodzić po dokach tak zmęczona, tak niegotowa, by zrobić cokolwiek, co nie było rzuceniem się we własne łóżko. Jakim cudem dała radę się wtedy z tym rozprawić? To przeminęło, to uleciało i pozostać miało już tylko gorzkim wspomnieniem, pouczającą pamiątką po napaści na funkcjonariusza. Za każdym razem, gdy tak o tym pomyślała, kpiący śmiech rozszerzał jej usta. Teraz te usta były zupełnie spokojne, rozluźnione i ponownie tak suche, wtrącone w kolejną godzinę snu.
Może to był trzask okiennicy, której zachciało się harców przy większym porywie wiatru, może to było łaskotanie jego poruszających się rzęs. Albo żadne z tych wrażeń. Przebudziła się w ciepłym gnieździe, w dobrych ramionach, w czułym objęciu. Odkrycie tego, gdzie tak naprawdę się znajdowała i przy kim, nie zajęło jej wiele czasu. Senność rozpłynęła się natychmiast, oczy otworzyły się o wiele szerzej, a klatka piersiowa uniosła bardziej. Z pewnością poczuł, że już nie spała. Zmusiła ciało, by utknęło, by trwało nieruchome jeszcze przez chwilę, kiedy czuła się tak przyjemnie nim naznaczona. Prawda o tym, co się wczoraj wydarzyło, stała się wyraźna i nie było powodu, aby w nią wątpić. Leżał za nią, przylegał do jej pleców, zawinął supły z jej nogami. Czy przy szyi poczuła ciepły oddech? Mruknęła przeciągle, trochę chyba jeszcze sennie, choć ożywione dzięki jego bliskości wnętrze zdecydowanie nie wskazywało na półprzytomność. Dobrze jej było w tym ułożeniu, nie zmarzła, choć na zewnątrz zapewne wcale nie było już tak miło. Tamten dźwięk zdradził mu dość szybko, że już nie spała. Po nim lekko pchnęła nogi w dół, a ramiona w górę, jakby próbowała trochę rozprostować zdrętwiałą sylwetkę. Podążyła śladem męskiej ręki owijającej się wokół jej pasa. Doskonale czuła, gdzie ta się kończyła, gdzie tak przyjemnie się zakotwiczyła, idealnie spisując się w tej misji. Wygrzewał ją. Swoją własną więc ułożyła na jego, częściowo mogła przykryć większe, dość szeroko rozstawione palce. Mimowolnie wcisnęła je bardziej w swoje ciało, a potem poruszyła lekko głową. Włosy opadły jej irytująco na twarz. Dmuchnęła, by tylko odzyskać pole widzenia i pozbyć się łaskoczącego uczucia przy nosie. Za sobą słyszała rozbudzony oddech, jakieś nie do końca spodziewane sapnięcie. Wszystko dobrze? Zmarszczyła czoło, a później lekko przekręciła się głową po poduszce i poszukała jego twarzy. Długowłosy, rudy, potargany. Wreszcie w świetle dnia. Spod swojego ciała wyciągnęła drugą rękę, ale tylko wyrzuciła ją na wolny kawałek materaca przed nią. Wystarczyła noc, by ich zapachy się ze sobą zmierzały, tworząc zupełnie nową kombinację. Wciąż umiała jednak wyróżnić te składniki, które w całości należały do niego. Był znów czerwony, skroplony milionem miedzianych kropek policzek raził smugami czerwieni. Nie dała się jednak temu. Z pierwszymi próbami uśmiechu wyciągnęła się znad tej poduszki i dosięgnęła tam. Ustami. Trafiła gdzieś w kącik, przy jego wargach, ale to wystarczyło, by poczuć ten prąd. Chyba nie chciała dewastować ich pozy, jeszcze przez chwilę nie, byleby wygarnąć z tego jak najwięcej, przeciągnąć nowe dzień dobry do dobrych dni, miesięcy, do dobrego zawsze. Niedługo potem jej głowa opadła, a ciało całkiem najzwyczajniej wsunęło się bardziej w to drugie, do tego kuszącego gorąca głębiej w jego ramiona. Tak też posunęła trochę bardziej tę dłoń przytkniętą do brzucha, nieco wyżej, w środek. Dopiero w kolejnym ruchu stłumiła potrzebę wypchnięcia pośladków bardziej do niego. Cholera. Czuła, wiedziała. Poczuła, jak i przez jej twarz zaczyna przelewać się ciepło. Na chwilę jeszcze zamknęła oczy, a kiedy znów je otworzyła, sweter wydał się jej zbyt gruby, niepotrzebny pod tą kołdrą, niepotrzebny przy nim. – Dobrze cię widzieć – wypowiedziała w końcu, czując się jak jakaś pieprzona debiutantka, której odebrało mowę, bo pierwszy raz budziła się przy kawalerze. Pierwszy raz przy takim. Wypuściła mocniej powietrze z ust, które sekundę później naprawdę zaczęły się uśmiechać. Bez zimnych ciał, bez mokrych włosów, w jasności poranka. Zatem to wszystko stało się naprawdę. – Chyba jest mi zbyt wygodnie, bym mogła się teraz gdziekolwiek ruszyć – mówiła dalej. Chętnie zsunęłaby teraz skarpetki ze stóp, ale nie bardzo miała jak. Zamiast tego ścisnęła bardziej uda. Chyba nie powinna się na niego teraz rzucać. – Ale chyba powinnam – wyznała, pozwalając sobie na wstrętną trzeźwość umysłu. Świadomość tego, że krył się za nią znów tak rozpalony, wcale nie pomagała zebrać myśli. Nie było mowy o żadnej logice. Zeszłej nocy narzucili sobie granice, które i tak pogwałciła swoim zachowaniem. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Dlatego odsunęła się, albo raczej w jego ramionach przekręciła. Leżała na plecach, ale pilnowała, by dłoń na jej brzuchu nie przesunęła się ani trochę. Za to kołdra opadła nieco w stronę ich nóg i odsłoniła kawałek skóry. Wciąż była blisko, ale nie aż tak. Lepiej? Gorzej? Jeszcze raz poszukała jego spojrzenia i tym razem mogli popatrzeć na siebie tak w pełni. Została i on też nigdzie nie zniknął, nie teleportował się gdzieś w nieznaną dalej. Trwał u jej boku. A wczorajszej nocy śmiała poprosić o to, by tak już zostało zawsze. – Jak się czujesz? To nasza pierwsza noc – zauważyła, a jej spojrzenie stało się dość… sugestywne. Uciekła jednak szybko na sufit, łapiąc się na tym, że znów próbuje go czarować. Nie teraz, nie teraz. – Zrobimy to wszystko po kolei. Poleżmy jeszcze trochę, a potem zrobię nam śniadanie, albo… - urwała, by dosięgnąć do rudego pasemka przy jego czole. Przesunęła je, by widzieć go bardziej. Naprawdę mogła całkowicie temu wszystkiemu uwierzyć? Kim byli? Nie miała pojęcia, jak to nazywać. Wiedziała jedynie, że pragnie go ponad wszystko. I po przebudzeniu to się nie zmieniło. – Na co masz ochotę? – Bo może od tego należało zacząć.
Jesteś.
Metalowe posapywanie portu dawno przestało na nią działać. Stało się tak naturalne, że aż dziwnie jej było, kiedy znajdowała się poza granicami stolicy, bardzo daleko od ciężko pracujących dokerów i donośnie obijających się o ląd statków. Nie zaskakiwały jej całe kompanie morskich ptaszysk zasiadające na balkonie, nie kręciła nawet nosem na chemiczny, nieprzyjazny fabryczny odór. Godzina pracy wybiła, brudne, naznaczone trudami łapska zwinnie uwijały się z kolejnymi ładunkami, a gdzieś dwie ulice dalej baby obrabiały ryby w przetwórni. Dwa tygodnie temu byłaby tam razem z nimi, moczyłaby paluchy we wnętrznościach i ocierałaby wilgotne czoło, pilnując ostro upominającego zegara. Teraz już nie musiała tego robić, uleciał okropny zapach, którego za nic nie mogła zmyć z siebie, a tym samym odzyskała dla siebie kawałek dnia i przestała chodzić po dokach tak zmęczona, tak niegotowa, by zrobić cokolwiek, co nie było rzuceniem się we własne łóżko. Jakim cudem dała radę się wtedy z tym rozprawić? To przeminęło, to uleciało i pozostać miało już tylko gorzkim wspomnieniem, pouczającą pamiątką po napaści na funkcjonariusza. Za każdym razem, gdy tak o tym pomyślała, kpiący śmiech rozszerzał jej usta. Teraz te usta były zupełnie spokojne, rozluźnione i ponownie tak suche, wtrącone w kolejną godzinę snu.
Może to był trzask okiennicy, której zachciało się harców przy większym porywie wiatru, może to było łaskotanie jego poruszających się rzęs. Albo żadne z tych wrażeń. Przebudziła się w ciepłym gnieździe, w dobrych ramionach, w czułym objęciu. Odkrycie tego, gdzie tak naprawdę się znajdowała i przy kim, nie zajęło jej wiele czasu. Senność rozpłynęła się natychmiast, oczy otworzyły się o wiele szerzej, a klatka piersiowa uniosła bardziej. Z pewnością poczuł, że już nie spała. Zmusiła ciało, by utknęło, by trwało nieruchome jeszcze przez chwilę, kiedy czuła się tak przyjemnie nim naznaczona. Prawda o tym, co się wczoraj wydarzyło, stała się wyraźna i nie było powodu, aby w nią wątpić. Leżał za nią, przylegał do jej pleców, zawinął supły z jej nogami. Czy przy szyi poczuła ciepły oddech? Mruknęła przeciągle, trochę chyba jeszcze sennie, choć ożywione dzięki jego bliskości wnętrze zdecydowanie nie wskazywało na półprzytomność. Dobrze jej było w tym ułożeniu, nie zmarzła, choć na zewnątrz zapewne wcale nie było już tak miło. Tamten dźwięk zdradził mu dość szybko, że już nie spała. Po nim lekko pchnęła nogi w dół, a ramiona w górę, jakby próbowała trochę rozprostować zdrętwiałą sylwetkę. Podążyła śladem męskiej ręki owijającej się wokół jej pasa. Doskonale czuła, gdzie ta się kończyła, gdzie tak przyjemnie się zakotwiczyła, idealnie spisując się w tej misji. Wygrzewał ją. Swoją własną więc ułożyła na jego, częściowo mogła przykryć większe, dość szeroko rozstawione palce. Mimowolnie wcisnęła je bardziej w swoje ciało, a potem poruszyła lekko głową. Włosy opadły jej irytująco na twarz. Dmuchnęła, by tylko odzyskać pole widzenia i pozbyć się łaskoczącego uczucia przy nosie. Za sobą słyszała rozbudzony oddech, jakieś nie do końca spodziewane sapnięcie. Wszystko dobrze? Zmarszczyła czoło, a później lekko przekręciła się głową po poduszce i poszukała jego twarzy. Długowłosy, rudy, potargany. Wreszcie w świetle dnia. Spod swojego ciała wyciągnęła drugą rękę, ale tylko wyrzuciła ją na wolny kawałek materaca przed nią. Wystarczyła noc, by ich zapachy się ze sobą zmierzały, tworząc zupełnie nową kombinację. Wciąż umiała jednak wyróżnić te składniki, które w całości należały do niego. Był znów czerwony, skroplony milionem miedzianych kropek policzek raził smugami czerwieni. Nie dała się jednak temu. Z pierwszymi próbami uśmiechu wyciągnęła się znad tej poduszki i dosięgnęła tam. Ustami. Trafiła gdzieś w kącik, przy jego wargach, ale to wystarczyło, by poczuć ten prąd. Chyba nie chciała dewastować ich pozy, jeszcze przez chwilę nie, byleby wygarnąć z tego jak najwięcej, przeciągnąć nowe dzień dobry do dobrych dni, miesięcy, do dobrego zawsze. Niedługo potem jej głowa opadła, a ciało całkiem najzwyczajniej wsunęło się bardziej w to drugie, do tego kuszącego gorąca głębiej w jego ramiona. Tak też posunęła trochę bardziej tę dłoń przytkniętą do brzucha, nieco wyżej, w środek. Dopiero w kolejnym ruchu stłumiła potrzebę wypchnięcia pośladków bardziej do niego. Cholera. Czuła, wiedziała. Poczuła, jak i przez jej twarz zaczyna przelewać się ciepło. Na chwilę jeszcze zamknęła oczy, a kiedy znów je otworzyła, sweter wydał się jej zbyt gruby, niepotrzebny pod tą kołdrą, niepotrzebny przy nim. – Dobrze cię widzieć – wypowiedziała w końcu, czując się jak jakaś pieprzona debiutantka, której odebrało mowę, bo pierwszy raz budziła się przy kawalerze. Pierwszy raz przy takim. Wypuściła mocniej powietrze z ust, które sekundę później naprawdę zaczęły się uśmiechać. Bez zimnych ciał, bez mokrych włosów, w jasności poranka. Zatem to wszystko stało się naprawdę. – Chyba jest mi zbyt wygodnie, bym mogła się teraz gdziekolwiek ruszyć – mówiła dalej. Chętnie zsunęłaby teraz skarpetki ze stóp, ale nie bardzo miała jak. Zamiast tego ścisnęła bardziej uda. Chyba nie powinna się na niego teraz rzucać. – Ale chyba powinnam – wyznała, pozwalając sobie na wstrętną trzeźwość umysłu. Świadomość tego, że krył się za nią znów tak rozpalony, wcale nie pomagała zebrać myśli. Nie było mowy o żadnej logice. Zeszłej nocy narzucili sobie granice, które i tak pogwałciła swoim zachowaniem. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Dlatego odsunęła się, albo raczej w jego ramionach przekręciła. Leżała na plecach, ale pilnowała, by dłoń na jej brzuchu nie przesunęła się ani trochę. Za to kołdra opadła nieco w stronę ich nóg i odsłoniła kawałek skóry. Wciąż była blisko, ale nie aż tak. Lepiej? Gorzej? Jeszcze raz poszukała jego spojrzenia i tym razem mogli popatrzeć na siebie tak w pełni. Została i on też nigdzie nie zniknął, nie teleportował się gdzieś w nieznaną dalej. Trwał u jej boku. A wczorajszej nocy śmiała poprosić o to, by tak już zostało zawsze. – Jak się czujesz? To nasza pierwsza noc – zauważyła, a jej spojrzenie stało się dość… sugestywne. Uciekła jednak szybko na sufit, łapiąc się na tym, że znów próbuje go czarować. Nie teraz, nie teraz. – Zrobimy to wszystko po kolei. Poleżmy jeszcze trochę, a potem zrobię nam śniadanie, albo… - urwała, by dosięgnąć do rudego pasemka przy jego czole. Przesunęła je, by widzieć go bardziej. Naprawdę mogła całkowicie temu wszystkiemu uwierzyć? Kim byli? Nie miała pojęcia, jak to nazywać. Wiedziała jedynie, że pragnie go ponad wszystko. I po przebudzeniu to się nie zmieniło. – Na co masz ochotę? – Bo może od tego należało zacząć.
Jesteś.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jasność przebijająca się przez oczy, rozdzierająca pragnienia na wskroś swoim światłem i świadomością, że wszystko było prawdziwe. Obudził się rudy, tak samo, jak rudy się położył, objawił przed nieznajomą, zaufał, tak głupio powierzył komuś wiedzę skrywaną miesiącami… a ona? Była, po prostu była i jakoś dziwacznie wydawała się pasować do tego wszystkiego, choć nie powinna, nikt nie powinien. Rozerwany pomiędzy tym trzeźwym myśleniem a błogością ciepła, które rozgrzewała nawet nieświadomie, nie wiedział, co ma zrobić. Przyciągnięcie bliżej zderzało się z namacalnymi odpowiedziami ciała, która pragnęło więcej, a on jak głupi próbował sobie wmówić, że nie widzi, że nie czuje, że to wszystko było jednym, wielkim snem, nie było. Zbyt pochłonięty nabieraniem coraz to większej świadomości ich wspólnego trwania, każdego jej oddechu, z którym nie potrafił złapać wspólnego rytmu, bo przecież spragnionemu ciału wystarczyło tak niewiele, żeby znów się aktywować, a to przywodziło wspomnienia. Okrutne obrazy i myśli, a w centrum tego wszystkiego nauki, które wyciągnął z domu, że nie tak to powinno wyglądać. Problem polegał na jednym – on bardzo chciał patrzeć. Niczym gąbka, wchłaniał każdą sekundę, kiedy przestawał już rozpoznawać, gdzie kończyły się jej nogi, a te jego, dopiero docierając do tego, co skrywało wybrzuszenie spodni, zaczynał pojmować, jak bardzo nie powinni tak leżeć. Miał przecież spać gdzieś indziej, transmutować krzesło lub stół w materac, ale one były już przesiąknięte wspomnieniami, które nie niosły tylko obrazów, ale również to niekończące się pragnienie bycia bliżej. Tylko jak mógł być tak bezczelny i wciąż na nią napierać? Czy tutaj nie kończyła się ta granica? Przecież wydawało się, że już dawno przecięli tak wiele nieprawdopodobnych dróg, że… odebrało mu mowę. Mruknęła, poruszyła się, nałożyła swoją dłoń na jego i jakoś tak nie potrafił już powstrzymać tej lekkości, którą łatwo zbudowała nieznanymi dla niego, zwyczajnymi odruchami. Nie sądził, że kiedykolwiek wcześniej zdołał chwycić tak blisko szczęścia z pobudek, bo te, choć nijak spajały się z nauczanymi zasadami i przykazami, były niesamowicie odpowiednie, jakby pasowała, tak po prostu. Tym bardziej że obróciła swoją twarz do jego i wciągnęła się do jego ust, kącika, ale jednak z tym zetknięciem przeszła go błogo-niepoprawna fala dreszczy. Nie miał nic elektrycznego w domu, nic oprócz jej i nawet kiedy odwróciła się, ponownie wtulając się i nęcąc jeszcze rozbudzone ciało, czuł mrowienie przelewające się od tego drobnego pocałunku, aż po same końcówki uszu, bo pomyślał, że… chciałby jeszcze więcej. Nigdy nie patrzył na własne potrzeby, nigdy nie był tak łaknący uwagi i tej świadomości, że mogli przeżyć swój pierwszy pocałunek, bo wczorajszy był przecież tym demonem, nie nim, nigdy nim. Może tylko troszkę? Zastygł w bezruchu, pozwolił poprowadzić dłoń do brzucha, przez myśl przebiegało mu zbyt wiele myśli, których nie był w stanie wyłapać pojedynczo, złączyć w całość, ochłonąć, zrobić jak nakazywała logika, odezwała się. Patrzył w czubek jej głowy, jakby w zapewnieniu przytknął swoje usta do jej odwróconej głowy, nie panował nad tym zbliżeniem, w rzeczywistości przy niej nie był w stanie sam siebie rozpoznać. Tylko, zamiast myśleć, dawał temu trwać, bo choć wszystkie przykazy o kolejności relacji między mężczyzną a kobietą zdawały się tak proste i nadzwyczaj logiczne, tak razem z nią był w stanie spróbować przepłynąć ocean. Nawet nie potrafiąc pływać, magia? Wydawało się, że nikt nie podniósł różdżki, nie przechylono fiolki amortencji, nie pozwolono, aby coś zdarzyło się coś brukającego czystość, tylko ta została wczoraj złamana tak wiele razy, że zdawała się już nie istnieć. Uderzyły go wspomnienia o tym, czego pragnął przy jasnowłosej. Oczy zamknęły się, a twarz wykrzywiła w nagłym poczuciu goryczy, bo przypomniał też sobie o jej krzywdzie, a mimo to tak żywo pragnął jej obecności. Cieszył się, że nie patrzyła, kiedy ścierały się tak okrutne światy, dwie półkule, które były zbyt zniekształcone, by połączyć się w jedność, bo właśnie taki był. Nieidealny. I kiedy tak mierzył się z własnymi zmąconymi myślami jako ta papka zamiast mózgu, ponownie przyszła mu na ratunek, odezwała się, niosąc dziwne ukojenie. Nie spodziewał się, że przez cały czas czekał tylko na to potwierdzenie. Ponownie bezgranicznie jej uwierzył, że właśnie tego chciała. Odpowiedział jej głębszym oddechem, który poniósł się po jej suchych już włosach, aż po szyję, na której spoczywało kilka z jego kosmyków i sweter z Devon, pod którym trzymał swoją dłoń, a ona jego. Zakleszczyli się w schemacie rąk, a on, zamiast zachowywać się przyzwoicie, dawał ponieść się każdemu ruchowi, odpowiadał w jedyny sposób, jaki potrafił – gestem, bo wszystko inne zdawało się hamować, jakby wczoraj wypowiedział już dość słów, choć tych nie padło zbyt wiele. Nie wiedział, kiedy wkradła się tak blisko. Kolejne jej słowa przywołały pomruk, bo sam nie wiedział już, czego chce, nie było to markotne, bardziej przypominało nutę radości. Nie chciała odejść, chyba już nawet by jej nie pozwolił. Wyczuł spięcie w jej nogach, swoje już wcześniej nieco wycofał, żeby tak bardzo nie kusiło i napierało na jej drobne, choć tak pożądane ciało. Po chwili poczuł trochę zimna, przylegające do siebie postaci trwające niemal w jedności lekko oddaliły się, choć nie na tyle, żeby mógł pomyśleć, że to już koniec. Nie chciał, żeby odchodziła, już nie, nigdy. Próbował opanować czerwień pokrywającą uszy, twarz, szyję, a nawet i rozpaloną w jakimś dziwacznym spokoju pierś. Nie targało nim to samo co wcześniej, jakby wszystko stało się takie przemyślane, choć dobrze wiedział, że nie zdoła się przy niej uspokoić. Wkradała się do każdej myśli, wypierając jego złość na siebie z uczynionych wczoraj krzywd. Potrzebował prysznica, tym bardziej że poczuł, jak kołdra zjeżdża niżej, odsłaniając jej nogi, a nawet to, co dotychczas skrywał sweter. Wciąż trzymał rękę na jej brzuchu, niepewny, gdzie ulokować wzrok, odnalazł piwne głębiny. Starał się nie poddawać temu przeczuciu, że należało przybliżyć się troszkę bliżej, żeby zbadać różnicę pomiędzy źrenicą a tęczówkami, no a te usta… te usta przecież zasługiwały na trochę uwagi. Powstrzymał kolejny impuls wyciągnięcia głowy w jej stronę, choć przecież nie była daleko, wystarczyło tylko troszkę sięgnąć. Oderwała go od myśli i tego przyjemnego spokoju, który okrywał rozbudzone ciało oraz walczące, nieco ośmielone ich dotychczasowymi czynami pragnienia, będące jednym ze wstydów poranka i własnego niespotykanemu egoizmu. Nie kusiła tylko głosem, a całą sobą i do tego to sugestywne spojrzenie, kiedy wypowiedziała nieoczywistą oczywistość, zabrakło mu tchu w piersi. Zamarł w bezruchu, uciekając gdzieś wzrokiem, w którym widoczny był okrutny strach. Na poliki na nowo wpłynęła fala czerwieni. Kątem oka zauważył, że przekręciła głowę do góry i spojrzała w sufit, więc czy ona też… - Mhm – przytaknął jakoś tak niemrawo, bo ciężko było mu zebrać się do kupy, kiedy zaraz po przesyłaniu kuszących sygnałów płynnie przechodziła do logicznego myślenia. Nadal trzymał rękę na jej brzuchu, ale nawet nie śmiał odnaleźć wzrokiem jedynego miejsca, gdzie stykały się ich ciała. Dobrze wiedział, że widząc ją całą, mógłby przestać się powstrzymywać i dotychczas istniejący fizycznie problem stałby się jedynym, z którym przez cały czas się szamotał. Dobrze wiedział, że brakowało mu wczorajszego ognia, choć wystarczył tylko jeden jej ruch, żeby ponownie zrzucił z siebie te okowy poprawności, choć nie czarowała go w taki sposób jak jasnowłosa. Z każdym oddechem, gestem, a nawet spojrzeniem wiedział, że wypełniała go całego proponując więcej tej niesamowitości poranka i wieczorem poprosiła przecież o jeszcze kolejny dzień. Przymknął lekko oczy i odetchnął głęboko, próbował się uspokoić, bo nawet jej kusicielska natura nie mogła mieć władzy w świetle dnia. Pasemko włosów przesunęło się tak, jak zadyrygowała jej mała, zgrabna dłoń i jakoś, tak dość niezdarnie próbował oprzeć się chęci przysunięcia jej bliżej. Spytała, a on jak zwykle bez słów otworzył powieki i odnalazł dwie piwne tęczówki, głębiny, w których mógł tonąć z siłą, by próbować dalej, bo przecież nigdy nie był złym czarodziejem. Wolną ręką sięgnął do jej palców, w które jeszcze przed chwilą złapała pojedyncze pasmo rudych loków. Odnalazł ją i powstrzymując dziwaczną chęć przytknięcia tego końca drobnej ręki do swoich ust, przeplótł je swoimi, pozwalając, aby wzdłuż ramienia przeszedł prąd nieprzywołujący odrętwienia, wręcz przeciwnie. Szukał w jej oczach potwierdzenia, że tak może, że nie ucieknie, że trochę wszedł w jej przestrzeń osobistą, ale ona nie ma nic przeciwko – w jego głowie wszystkie te wątpliwości nie były błahe, choć spędzili wspólną noc, tak niesamowicie spokojną, kojącą i trzeźwą, aż chciałoby się wypić na tego cześć, tylko po co, skoro jej usta też przypominały wino. Obraz jej zaczerwienionych warg, śladu jego braku pohamowania i tak żywej odpowiedzi sprawił, że uspokajające się już poliki ponownie uderzyła czerwień. Jej obecność zdawała się jego błogosławieństwem i przekleństwem w jednym, ale pragnął, pierwszy raz w życiu tak dotkliwie. Nie chciał tego zepsuć, chociaż wydawało się, że już wszystko, co mógł zaprezentować ze swojego żałosnego arsenału, zostało przez nią zauważone. Nadal tam była, a on jak ostatni bałwan, zamiast jakoś odpowiadać, po prostu uciekał wzrokiem z czerwieniejącą twarzą, choć przecież powinien coś wydukać, zasługiwała. Wrócił do piwnych tęczówek i z garstką samozaparcia, które było wszystkim, co mu pozostało, zaczął, całkiem inaczej niż wołała niezrozumiała mu myśl – Ciebie, choć wyszeptał – Poznać Cię – bo przecież spełniła wczorajsze pragnienie sprzed snu, dosyć gorliwie, choć pewnie głupio wierzył, że teraz też się uda. Chciał wiedzieć, czego potrzebowała. – Przepraszam – poprawił się zaraz, czerpiąc siłę z ich splecionych dłoni, bo to z nich właśnie biła cała ta moc – Czego potrzebujesz? – pomimo czerwieni stopniowo schodzącej z jego polików i szyi czuł, że należy się nią zająć, jakby naprawdę była pod jego protektoratem. Łudził się, że była, bo przecież nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Zostaniesz jeszcze trochę?
A w jego brzuchu zaburczało jak nigdy.
Zostaniesz jeszcze trochę?
A w jego brzuchu zaburczało jak nigdy.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nigdy nie dawała się omotać jakiemuś bzdurnemu przekonaniu, że coś jej się należy, że na coś zasługuje, że los mógłby być dla niej bardziej łaskawy niż dla innych. Nie był, właśnie, psidwacza mać, nie był. Od samego początku chodziła z łatką nikt, całe swoje życie zmagała się z uciążliwym brakiem wspomnień, zaburzonym poczuciem tożsamości. Tak natrętnie, tak wręcz nałogowo kopała sobie te nory, wyrabiała jakieś ścieżki, byle być, byle do czegoś należeć, by gdzieś móc wrócić. Mieć imię, mieć twarz i mieć jakąś myśl na przyszłość. W sierocińcu nie było luster, ale w Hogwarcie już tak. Tam zaczęła akceptować swoje oblicze (pozornie), widok tego zgrabnego nosa, usta wiecznie takie suche i powracające pręgi pod oczami. Policzki były blade, czasem je podszczypywała, bo dziewczęta po kątach opowiadały o tym, że trzeba mieć zdrowy kolor na twarzy. Bolało i nie miało raczej sensu. Johnatan mówił jej, że jest śliczna, nawet gdy zapłakiwała kąty męskich łazienek. Choć płynąca w niej magia okazała się niesamowitą niespodzianką i wybawieniem, to nawet w czarodziejskiej szkole uwierały ją różnice. Dzieciaki szybko dowiedziały się, że Annie Scott wraca do londyńskiego bidula na lato, że nikt nie przyśle jej paczki na święta, że nikt nie pogratuluje jej zachwycających wyników z zaklęć i nikt też nie pogoni za trolle z transmutacji. Bez nagan, bez zachwytów, bez miłości. Tkwiła w jakimiś pieprzonym niebycie, przelękniona, nieoswojona ze społecznością magów, a co dopiero potrafiąca stawiać jakieś w miarę solidne kroki. Prześlizgiwała się jakoś z klasy do klasy i bardzo unikała przyjaźni. Może przez wzgląd na fałszywe grymasy mugolskich dzieci z bidula, jakieś chorobliwe uczucie, że nikt tak naprawdę nie potrafi jej zaakceptować. Właśnie takiej. Miewała wtedy jakieś nieśmiałe przebłyski nadziei, rzadko otwierała buzię i raczej starała się wtopić w tłum, kryć wszystko to, co miała do zaoferowania światu. Bo po co? Kto tego chciał? Kto potrzebował jej? Po Hogwarcie dalej stała się niczyja, niezdolna do samodzielnego składania świata. Utraciła miejsce na niewygodnej pryczy w obskurnej placówce, uczyła się kraść, bo zmuszał ją głód. Niczego nie chciała od życia i nigdy nie nauczyła się miłości. Pojmowała za to oddanie, tak wielkie, tak głębokie. Odkryte z czasem. Ono, podobnie jak cały zbiór innych cech, przywołała w sobie pod przymusem. Ku zaskoczeniu koło zaczęło się kręcić, nie musiała już klęczeć na ziemi. Dała się temu porwać. Pod nowym imieniem odsłoniły się zupełnie niemożliwe spojrzenia. One były pewne, zawadiackie, one grzeszyły jeszcze przed pierwszym mrugnięciem, obiecywały cuda i te cuda też umiały załatwić. Przetrwanie wkroczyło na jakiś wyższy poziom. Dorobiła się swojego kawałka świata, ale dalej… dalej była niepogodzona, dalej nie dotknęła najbardziej ludzkich i najcieplejszych uczuć. Być może nie nauczyła się niczego.
Przy Urienie czuła się tak, jakby ktoś owinął wokół jej oczy czarną przepaskę i pchnął do przodu. Bez wiedzy, bez żadnej instrukcji. Uruchomiona jakąś niesamowitą magią machina ruszyła jednak, w dodatku pośpiesznie. Pracowały wszystkie zmysły, nawet pod tymi zaklętymi oczami malowały się bezwstydnie podrzucane przez wyobraźnie wizje. Od samego początku uczył ją, jak patrzeć inaczej. Uczył patrzeć w ogóle. Nawet teraz, gdy leżeli tak blisko i rozpracowywali wspólny poranek w bardzo zwolnionym tempie. Ktoś zatrzymał ten czas? Ktoś rozplątał dwa ciała, ale nie pozwolił im trwać w raniącej odległości. Ona sama. W dodatku z troski, z musu, z potrzeby łamania swoich pragnień po to, by dać mu jakiś oddech, kiedy prawie spajali się w jedność. Nie było mowy o pozwoleniu, aby zakotwiczona przy pępku dłoń odlepiła się choćby na chwilę, nie było mowy, by mogła teraz wstać i odejść, by mogła nie pamiętać o tym wszystkim, co sobie podarowali, co on podarował jej. Bo takiej siebie nie widziała nigdy wcześniej, nie w takim totalnym natężeniu. Przeczyła wszystkiemu, przeczyła samej sobie, a jednocześnie wreszcie działa całkowicie zgodnie z tym, co czuła wewnątrz. Dawała się tym emocjom prowadzić, one ją pociągały. Od wczoraj tylko w jego stronę. Podsyłane przez miodowe oczy wskazówki nakierowywały ją, pozwalały uwierzyć, że on czuje się choć trochę podobnie, że tak bardzo nie umie wydostać się z bliskich uczuć, że mierzą się z nimi razem. Nie mogła oderwać spojrzenia. W głębi tęczówki, w mikroskopijnych, świetlistych promykach pływały przecież odpowiedzi. Potrafiłaby je złowić? Wcale nie było jej wygodnie w tej pozycji, kiedy plecy opadały na materac pozbawione lekko drgającego źródła ciepła. Pożałowała, ale już za późno na powrót. Uparcie rozpatrywała wszystkie blednące i za chwilę znowu bardziej intensywnie rysujące się na jego twarzy plamy czerwieni. Znów nabrała ochoty, by sięgnąć tam do nich i je wszystkie scałować. Chciała nauczyć się nowej formy pieszczoty, takiej tylko dla niego, takiej, która spije to palące go zawstydzenie. Ten widok przypomniał jej, że był przecież niewinny, a ona wciąż rozniecała wokół niego iskry. Jak zapanować nad własną naturą? Potrafiła to kontrolować wiele razy bardziej niż on. Przecież to jasne. Ani na chwilę nie uciekał, nie traciła złotych oczu, nie krył się za włosami i nie odwracał głowy. Zwykle wcale jej to nie wadziło, dobrze się czuła, kiedy wiedziała, że ją oglądają, że ją obserwują. Tym razem, tutaj i przy nim samo patrzenie stawało się nadzwyczaj intymne, o wiele bardziej zmysłowe od pocałunku. Pieścił ją rzęsami, które nawet jej nie dotknęły. Zmusił brzuch do mocniejszego uniesienia się, a nogi do większego napięcia. Tak miało być już przez cały czas? Przy nim jej to groziło i przy nim nie mogła po prostu wywołać następnej burzy namiętności, bo… bo zaczęła odczuwać jakąś nową wersję lęku. Lęku o to, że kiedy to się stanie, utracą niesamowitą bliskość. Odtwarzała szepty nocy, wszystkie drżenia i każdą czułość. To nie było na raz, on nie miał być na chwilę. On miał zostać, razem, zawsze. Jeszcze raz wciągnęła powietrze.
W końcu jednak go speszyła, przekręcił głowę, przysłonił widok na swoją twarz, uciekł gdzieś, a jej usta już składały się w rozpaczliwe wołanie. Tak bardzo nie wiedziała, dlaczego czuje to tak intensywnie, dlaczego ich relacja zaczyna przypominać walkę. Prośbę. O pozostanie. Nie działały nawet jej drętwe próby rozładowania atmosfery. Zwykle była w tym nawet nie zła, umiała zauroczyć towarzystwo. Teraz, ta bliskość, ten człowiek, on sprawił, że musiała się siebie uczyć od nowa. Albo właśnie że dopiero teraz odkryła, kim jest. Wewnętrzna kokietka go przegoniła, choć przecież chodziło o zupełnie odwrotny efekt. Cholera. Nie tak! Może postępująca niedługo później dłoń, zbyt czuła jak na dziarską barmankę z Parszywego, przy jego twarzy zdejmowała klątwy. Czerwień nie minie, ale może chociaż mógłby oddać jej część swojego strachu. Nawet nie miała pewności, że była to ta emocja. Urien był taki ostrożny, tak zawstydzony. Widziała to, takich to piorunowała wzorkiem z drugiego końca ulicy. Z takimi mogła zrobić, co tylko chciała. Taki… taki jej się najbardziej podobał i wcale nie chciała, by umknął. Jak mogłaby go zatrzymać? Jak dać im jeszcze kolejne dni?
Zostawił między palcami jej dłoń, oddała ją zupełnie bez sprzeciwu, jakby to był najbardziej naturalny i pożądany gest. Był. Delikatność kreowała jego ruchy, chociaż w ciemności nocy uwolniło się w nim wtedy coś drapieżnego. Pamiętała o tym. Teraz jednak zatapiali się w pościeli i jeszcze raz, niewypowiedzianie, składali tamte słowa. Starała się, by ujrzał, że nigdzie indziej nie chciała teraz być. Spróbowała przyjemnie musnąć wnętrze jego dłoni. Te dwie na brzuchu zachęcone jej ruchem poruszyły się trochę w dół i w górę. Dość opornie z początku, bo nie ufała sobie na tyle, by dopuścić go niżej. Mimo to wywołała energię, stworzyła tor, chciała pokazać mu, że przecież może, że nie musi rozważać każdego gestu. Postawiona wczoraj granica nie brzmiała jednak konkretnie, nie brzmiała w ogóle jak coś, co mogło dać mu jakiekolwiek wyjaśnienie. Sama nie wiedziała, sama ją przesuwała. Mieszając i w swojej myśli i pewnie w jego. Nie potrafiła, nie przy nim. Ale z drugiej strony to przy nim właśnie powinna. Poznać cię. Poznać cię. Poznać. To znów były jej słowa. Odbijany kafel. Uśmiech Philippy spróbował zatrzymać przy sobie spojrzenie Uriena, zanim ten choćby pomyślał o opuszczeniu miedzianej kurtyny. Nie, chcę na ciebie patrzeć. Już nawet zastanawiała się, jak się właściwie przedstawić i co mogłaby o sobie powiedzieć, kiedy… przeprosił. Nie rozumiała. Podpowiadało znów narastające gęstą falą speszenie. Czy na twarzy mogło się pojawić aż tyle odcieni różu? Odepchnęła własne ciało od łóżka, owinęła się nogami wokół mężczyzny i zmusiła piegowate plecy, by całkiem się poddały jej woli. By opadły, tak samo jak tonąca w poduszce głowa. Dobrze wybrała miejsce dla własnego ciała, przygniotła lekko jego uda i pochyliła się w stronę najpiękniejszej twarzy. Poczuła mrowiącą temperaturę, w klatce piersiowej pękały żebra wybijane głośnym sercem. Znała odpowiedź na jego pytanie, ale przecież przed nim było jeszcze pragnienie. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że znał ją o wiele lepiej niż ona sama. Potrafił. Coś w nim takiego było, że potrafił ją obudzić. Z pochylonej nad jego buzią głowy spływały skręcone kosmyki. Może łaskotały jego szyję, może nawet drażniły uszy. Osunęła się jeszcze bardziej w dół, dłońmi oparła się po bokach tej rudej plątaniny. Przyłożyła usta do ust. Tak po prostu, nie bacząc na możliwie nieprzyjazne smaki po nocy. Nacisnęła lekko, ale dokładnie. Moc zwiększała się w drugiej i trzeciej sekundzie. Od ust aż po palce u nóg – prąd objął ją całą i nie wiele brakowało, by utraciła stabilne podparcie ze swoich dłoni. Za chwilę spoglądała już na zmiennokształtnego chłopca o niesamowitej historii, której jeszcze nie zdążył jej opowiedzieć. W jego ulubionych piwnicy oczach zalśniło… to chyba było szczęście. – Tego gościa spod czwórki – odpowiedziała w końcu, po drodze przebierając między morzem opcji. – Tak, to ty – dodała, jakby miał zaraz zwątpić i pomyśleć, że… - Innego nie ma – kontynuowała jednak, trochę spokojniej. Odciągnęła dłoń od poduszki i pogłaskała ten ognisty policzek. Ile by dała, by już więcej nie przyłapywać go na tym dziwnie przestraszonym spojrzeniu. Tylko że sama też się bała. Utraty. Uniosła wysoko brew, a potem zerknęła na wołający ją brzuch. Zanim jeszcze wstała, otoczyła go przelotnym dotykiem. – Musimy jeść, Urienie. Wolę nie pytać, kiedy ostatni raz jadłeś… Nakarmię cię – oświadczyła, porzucając jego nogi, a wkrótce później i całe łóżko. Przeczesała palcami włosy i wyruszyła w stronę kuchennego kąta. Po drodze obejrzała się za siebie, jakby chciała sprawdzić, czy naprawdę tam był.
A ty nie pytaj, kiedy jadłam ja.
Przy Urienie czuła się tak, jakby ktoś owinął wokół jej oczy czarną przepaskę i pchnął do przodu. Bez wiedzy, bez żadnej instrukcji. Uruchomiona jakąś niesamowitą magią machina ruszyła jednak, w dodatku pośpiesznie. Pracowały wszystkie zmysły, nawet pod tymi zaklętymi oczami malowały się bezwstydnie podrzucane przez wyobraźnie wizje. Od samego początku uczył ją, jak patrzeć inaczej. Uczył patrzeć w ogóle. Nawet teraz, gdy leżeli tak blisko i rozpracowywali wspólny poranek w bardzo zwolnionym tempie. Ktoś zatrzymał ten czas? Ktoś rozplątał dwa ciała, ale nie pozwolił im trwać w raniącej odległości. Ona sama. W dodatku z troski, z musu, z potrzeby łamania swoich pragnień po to, by dać mu jakiś oddech, kiedy prawie spajali się w jedność. Nie było mowy o pozwoleniu, aby zakotwiczona przy pępku dłoń odlepiła się choćby na chwilę, nie było mowy, by mogła teraz wstać i odejść, by mogła nie pamiętać o tym wszystkim, co sobie podarowali, co on podarował jej. Bo takiej siebie nie widziała nigdy wcześniej, nie w takim totalnym natężeniu. Przeczyła wszystkiemu, przeczyła samej sobie, a jednocześnie wreszcie działa całkowicie zgodnie z tym, co czuła wewnątrz. Dawała się tym emocjom prowadzić, one ją pociągały. Od wczoraj tylko w jego stronę. Podsyłane przez miodowe oczy wskazówki nakierowywały ją, pozwalały uwierzyć, że on czuje się choć trochę podobnie, że tak bardzo nie umie wydostać się z bliskich uczuć, że mierzą się z nimi razem. Nie mogła oderwać spojrzenia. W głębi tęczówki, w mikroskopijnych, świetlistych promykach pływały przecież odpowiedzi. Potrafiłaby je złowić? Wcale nie było jej wygodnie w tej pozycji, kiedy plecy opadały na materac pozbawione lekko drgającego źródła ciepła. Pożałowała, ale już za późno na powrót. Uparcie rozpatrywała wszystkie blednące i za chwilę znowu bardziej intensywnie rysujące się na jego twarzy plamy czerwieni. Znów nabrała ochoty, by sięgnąć tam do nich i je wszystkie scałować. Chciała nauczyć się nowej formy pieszczoty, takiej tylko dla niego, takiej, która spije to palące go zawstydzenie. Ten widok przypomniał jej, że był przecież niewinny, a ona wciąż rozniecała wokół niego iskry. Jak zapanować nad własną naturą? Potrafiła to kontrolować wiele razy bardziej niż on. Przecież to jasne. Ani na chwilę nie uciekał, nie traciła złotych oczu, nie krył się za włosami i nie odwracał głowy. Zwykle wcale jej to nie wadziło, dobrze się czuła, kiedy wiedziała, że ją oglądają, że ją obserwują. Tym razem, tutaj i przy nim samo patrzenie stawało się nadzwyczaj intymne, o wiele bardziej zmysłowe od pocałunku. Pieścił ją rzęsami, które nawet jej nie dotknęły. Zmusił brzuch do mocniejszego uniesienia się, a nogi do większego napięcia. Tak miało być już przez cały czas? Przy nim jej to groziło i przy nim nie mogła po prostu wywołać następnej burzy namiętności, bo… bo zaczęła odczuwać jakąś nową wersję lęku. Lęku o to, że kiedy to się stanie, utracą niesamowitą bliskość. Odtwarzała szepty nocy, wszystkie drżenia i każdą czułość. To nie było na raz, on nie miał być na chwilę. On miał zostać, razem, zawsze. Jeszcze raz wciągnęła powietrze.
W końcu jednak go speszyła, przekręcił głowę, przysłonił widok na swoją twarz, uciekł gdzieś, a jej usta już składały się w rozpaczliwe wołanie. Tak bardzo nie wiedziała, dlaczego czuje to tak intensywnie, dlaczego ich relacja zaczyna przypominać walkę. Prośbę. O pozostanie. Nie działały nawet jej drętwe próby rozładowania atmosfery. Zwykle była w tym nawet nie zła, umiała zauroczyć towarzystwo. Teraz, ta bliskość, ten człowiek, on sprawił, że musiała się siebie uczyć od nowa. Albo właśnie że dopiero teraz odkryła, kim jest. Wewnętrzna kokietka go przegoniła, choć przecież chodziło o zupełnie odwrotny efekt. Cholera. Nie tak! Może postępująca niedługo później dłoń, zbyt czuła jak na dziarską barmankę z Parszywego, przy jego twarzy zdejmowała klątwy. Czerwień nie minie, ale może chociaż mógłby oddać jej część swojego strachu. Nawet nie miała pewności, że była to ta emocja. Urien był taki ostrożny, tak zawstydzony. Widziała to, takich to piorunowała wzorkiem z drugiego końca ulicy. Z takimi mogła zrobić, co tylko chciała. Taki… taki jej się najbardziej podobał i wcale nie chciała, by umknął. Jak mogłaby go zatrzymać? Jak dać im jeszcze kolejne dni?
Zostawił między palcami jej dłoń, oddała ją zupełnie bez sprzeciwu, jakby to był najbardziej naturalny i pożądany gest. Był. Delikatność kreowała jego ruchy, chociaż w ciemności nocy uwolniło się w nim wtedy coś drapieżnego. Pamiętała o tym. Teraz jednak zatapiali się w pościeli i jeszcze raz, niewypowiedzianie, składali tamte słowa. Starała się, by ujrzał, że nigdzie indziej nie chciała teraz być. Spróbowała przyjemnie musnąć wnętrze jego dłoni. Te dwie na brzuchu zachęcone jej ruchem poruszyły się trochę w dół i w górę. Dość opornie z początku, bo nie ufała sobie na tyle, by dopuścić go niżej. Mimo to wywołała energię, stworzyła tor, chciała pokazać mu, że przecież może, że nie musi rozważać każdego gestu. Postawiona wczoraj granica nie brzmiała jednak konkretnie, nie brzmiała w ogóle jak coś, co mogło dać mu jakiekolwiek wyjaśnienie. Sama nie wiedziała, sama ją przesuwała. Mieszając i w swojej myśli i pewnie w jego. Nie potrafiła, nie przy nim. Ale z drugiej strony to przy nim właśnie powinna. Poznać cię. Poznać cię. Poznać. To znów były jej słowa. Odbijany kafel. Uśmiech Philippy spróbował zatrzymać przy sobie spojrzenie Uriena, zanim ten choćby pomyślał o opuszczeniu miedzianej kurtyny. Nie, chcę na ciebie patrzeć. Już nawet zastanawiała się, jak się właściwie przedstawić i co mogłaby o sobie powiedzieć, kiedy… przeprosił. Nie rozumiała. Podpowiadało znów narastające gęstą falą speszenie. Czy na twarzy mogło się pojawić aż tyle odcieni różu? Odepchnęła własne ciało od łóżka, owinęła się nogami wokół mężczyzny i zmusiła piegowate plecy, by całkiem się poddały jej woli. By opadły, tak samo jak tonąca w poduszce głowa. Dobrze wybrała miejsce dla własnego ciała, przygniotła lekko jego uda i pochyliła się w stronę najpiękniejszej twarzy. Poczuła mrowiącą temperaturę, w klatce piersiowej pękały żebra wybijane głośnym sercem. Znała odpowiedź na jego pytanie, ale przecież przed nim było jeszcze pragnienie. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że znał ją o wiele lepiej niż ona sama. Potrafił. Coś w nim takiego było, że potrafił ją obudzić. Z pochylonej nad jego buzią głowy spływały skręcone kosmyki. Może łaskotały jego szyję, może nawet drażniły uszy. Osunęła się jeszcze bardziej w dół, dłońmi oparła się po bokach tej rudej plątaniny. Przyłożyła usta do ust. Tak po prostu, nie bacząc na możliwie nieprzyjazne smaki po nocy. Nacisnęła lekko, ale dokładnie. Moc zwiększała się w drugiej i trzeciej sekundzie. Od ust aż po palce u nóg – prąd objął ją całą i nie wiele brakowało, by utraciła stabilne podparcie ze swoich dłoni. Za chwilę spoglądała już na zmiennokształtnego chłopca o niesamowitej historii, której jeszcze nie zdążył jej opowiedzieć. W jego ulubionych piwnicy oczach zalśniło… to chyba było szczęście. – Tego gościa spod czwórki – odpowiedziała w końcu, po drodze przebierając między morzem opcji. – Tak, to ty – dodała, jakby miał zaraz zwątpić i pomyśleć, że… - Innego nie ma – kontynuowała jednak, trochę spokojniej. Odciągnęła dłoń od poduszki i pogłaskała ten ognisty policzek. Ile by dała, by już więcej nie przyłapywać go na tym dziwnie przestraszonym spojrzeniu. Tylko że sama też się bała. Utraty. Uniosła wysoko brew, a potem zerknęła na wołający ją brzuch. Zanim jeszcze wstała, otoczyła go przelotnym dotykiem. – Musimy jeść, Urienie. Wolę nie pytać, kiedy ostatni raz jadłeś… Nakarmię cię – oświadczyła, porzucając jego nogi, a wkrótce później i całe łóżko. Przeczesała palcami włosy i wyruszyła w stronę kuchennego kąta. Po drodze obejrzała się za siebie, jakby chciała sprawdzić, czy naprawdę tam był.
A ty nie pytaj, kiedy jadłam ja.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wydawało się, że doba stała się skomplikowanym wirem, który zaklinał już nie tylko jego rzeczywistość, ale również tej drugiej osoby. Miał tendencję do ściągania nieszczęścia, jednak teraz było jakby jakoś inaczej, porażki przeplatane były odbierającymi dech w piersi momentami, które sprawiały wrażenie najważniejszych, jakby od tego faktycznie zależała przyszłość. Nie baczył na konsekwencje, choć wszystko robił tak powolnie, oddając w każdym ruchu swój brak znajomości tajemnicy tak znaczącej i innej niż rodzinna bliskość. Nie sądził, że kiedykolwiek zdoła być tak obezwładnionym względem samego siebie, bo przecież tak dobrze szło mu życie z pełnym przekonaniem, że na to zasługuje. Czasy nie były dobre dla żadnego zaangażowania, choć dość nieświadomie wręcz błagał o uwagę za każdym razem, kiedy trafiał zakrwawiony do jakiejś uzdrowicielki. Bardzo możliwe, że to właśnie w ten dziwaczny sposób starał się przyciągnąć i wskazać na problemy, z którymi borykał się przez cały czas, a jednak dotychczas nikt nie zdołał zauważyć, do momentu, aż pokazała trochę własnego bólu, którym chciał się zająć, całkiem nieopatrznie pozwalając jej spojrzeć na złamanego siebie. Wciąż wydawało mu się to dość niesamowite, że zdołała go wyciągnąć, tak po prostu, zwyczajnie, ze słowami i obietnicami, w które wierzył całym sobą. Zamiast jednak martwić się o wszystkie z możliwych przywar, on zastanawiał się i żałował, że nie potrafił być bardziej pohamowany, nieufny i zdystansowany, żeby móc ją jakoś… powstrzymać? Nie, nie miał zamiaru jej jakkolwiek ograniczać, szczególnie kiedy była obok. Miał wrażenie, że zdarła z niego wszystkie te cechy racjonalizmu, które tak spójnie tworzyło jego świat i możliwość życia w Londynie. Jej bliskość była zła, tylko dlaczego wydawało się tak prawidłowe i na miejscu? Nie chodziło nawet o tę skaczącą temperaturę ciała, które odwzorowywało gęstość napięcia pomiędzy ich dwojgiem, tym bardziej nie chodziło już o naprężenie i oczekiwanie na rozwój, bo za dnia drapieżnik chował się w swojej dziupli gdzieś w cieniu, a tym bardziej nie chodziło o to, że była to byle kobieta. Philippa miała imię, miała żywo oddające emocje dwie głębiny, które zwykło się nazywać tęczówkami, miała zapach łudząco przypominający te najrzadziej spotykane, miło oddziaływające na organizm, głos umiejący koić i pociągać bez zawahania balansując pomiędzy zmuszaniem go do sięgania po więcej, bo jej dotyk stał się dla niego nieuleczalnym narkotykiem. Był głupi, więc udawał, że zdołałby przeżyć bez ich splecionych ciał, a nawet tego mostu spojrzeń, które kryły za sobą nieodkrytą planetę. Nigdy nie był dobry w wypatrywaniu gwiazd. Mało zwykle rozumiał z naukowych wykładów, określał go jako bełkot, a teraz? Nie zmieniło się nic poza punktem obserwacji, już nie gdzieś tam w przestworzach, tylko dokładnie tuż obok przy piersi, ten element przyciągał. Być może upadła gwiazda? Pewne było, że stała się jego jedyną nadzieją, tak bardzo pragnął, żeby zdołała poczuć, choć namiastkę tego, co on. Zadziwiały jej reakcje, wydawała się faktycznie oddawać ich trwaniu, jakby też tego potrzebowała, jakby ta jego ręka na brzuchu nie była zwyczajnym spleceniem dwóch postaci, bo tak też czuł, od pierwszego ich zetknięcia, kiedy niemo przyznała, że coś ją trapi. Nie był w stanie odmówić pomocy, przejść obojętnie i… zapomnieć? Nigdy już nie zdoła wyrzucić jej do przeszłości, a może to tylko taka obłuda?
Ciężko było mu zebrać myśli, tym bardziej że dawała mu znaki, głaskała, proponowała, a on po raz pierwszy wydawał się widzieć każdy z tych drobnych gestów. Może dotychczas oszczędzał sobie zawodu? Może po prostu nie potrafił uwierzyć? Rzeczywistość była jeszcze gorsza, bo był głupi, tak głupio przeświadczony, że to nie miało tak wielkiego znaczenia, jakiego nadawał mu w głowie. Ile razy już powierzył się temu poczuciu, że coś mógł znaczyć? Zbyt wiele. Mimo to próbował ponownie, nawet się nie starał, po prostu podążał, chłonąc całym sobą, bo nigdy wcześniej nie czuł się tak… zaklęty? Z pewnością ktoś rozsądny powiedziałby, że go przeklęła, jak inaczej wytłumaczyć? Tylko czy faktycznie należało? W ciągu niecałej doby wydawało się, że przeszli zbyt wiele by móc cokolwiek cofnąć. Wbrew jej delikatnemu ruchowi jakby uspokojenia nie czuł się bezpiecznie, jednocześnie wiedząc, że było to odpowiednie miejsce, bał się. O nią, o siebie, o to świeżo utworzone ‘ich’. Przeważał ten strach, że ją skrzywdzi, tak jak zrobił to z Celine. Zbrukał ją, a to doprowadzało do granic. Piwne tęczówki nadeszły z ratunkiem, znowu. Nie pozwoliła mu się oddalać. Chłonął jej uśmiech, choć skupił się tylko i wyłącznie na oczach, bo przecież to one były kluczem do duszy, nawet o tym nie wiedział, a może coś jednak pamiętał z tych ckliwych nauk? Teraz przemieniały się w rzeczywistość. Nieprawdopodobieństwo, które stało się nagle i bez żadnego ostrzeżenia, popchnęła go na plecy, ponownie goszcząc na jego udach. Zdezorientowany i speszony dał ciału reagować tak, jak chciała. Czuł każdy skrawek ciała, jakby w tym jednym ruchu przymusiła go do skupienia się na czymś innym niż na własnym wstydzie, a był to zwyczajny szok. Szeroko otwarte powieki i mocno patrzące oczy, które zdawały się rejestrować nadmiar, jakby próbował nadrobić wczorajszą noc, kiedy nie widział jej twarzy zbyt dokładnie. Teraz był świadom wszystkiego. Jasność ukazywała każdy element jej twarzy zbliżający się bardzo niebezpiecznie, choć wielce poprawnie, bo przecież chciał zobaczyć jej tęczówki z bliska, czyż nie? Kompletnie nie spodziewał się, że podejmie się tak jawnego przełamania powolności, którą sobie obiecali. Mimo wszystko wciąż jej wierzył, szczególnie kiedy zwyczajnie przyłożyła usta do ust, przesyłając ten rozgrzewający promień, którego dosyć nieświadomie mu brakowało. Zbyt zszokowany nie zdążył jakkolwiek odpowiedzieć, dopiero kiedy się odsunęła i coś pogodnego zabłyszczało w jej oczach, zrozumiał, że to wcale nie było złe. Nawet nie próbował otwierać ust, zbyt zdziwiony patrzył, jak zaczyna do niego mówić. Myśli zbyt rozpędzone i gorąco rozprowadzające się po ciele niemal przysłoniło słowa jej odpowiedzi na jego pytanie. Dopiero po chwili zorientował się, że faktycznie wcześniej o coś pytał, ale o co? Jej słowa nakierowały go do siebie. Mnie? Przetwarzał bardzo powoli. Nie ma innego? Co z Bojczukiem? Co z tymi klientami Parszywego? Co z… Mnie. Powtórzył w myślach, powoli rozumiejąc, że faktycznie obiecała zostać jeszcze ten jeden dzień. Czy można było zasługiwać na tak wiele dobrego? Nijak łączyło się to z zasadami, na których opierał każdą znajomość, a raczej myśl, jak powinno wyglądać takie zbliżenie kobiety i mężczyzny. Dotknęła jego gorącego, zaczerwienionego policzka. Łamała wszystkie szablony. A potem? Potem obiecała jedzenie. Miał potężny miszmasz w głowie. Piwne tęczówki zniknęły, spoglądając gdzieś na dół. Sprawdzała, czy był podniecony? Przecież każda cząstka jego ciała wołała o więcej, właśnie dlatego czuł tak wielkie zażenowanie! Gotów pozwolić jej na wszystko zauważył jej nagły ruch. Odchodziła? Zrobił coś źle? Czy zauważyła, jak bardzo jest gotów? Patrzył wciąż na sufit, starając się oddychać normalnie, ale coś ponownie przestawało działać, jak należy. Głębokie oddechy nie były krótkie, wręcz przeciwnie, do bólu przypominały o tym, że ma płuca, a poniżej domagający się jedzenia brzuch, a jeszcze niżej… efekt nie tylko poranka, ale również pożądania obudzonego nadzwyczajnie zwyczajnym zetknięciem. Usłyszał lekkie kroki na wysłużonym drewnie mieszkania. Nie wychodziła. Z huczącą głową obrócił twarz w kierunku kuchennych blatów. Złapał jej wzrok rzucony zza ramienia. Została. Chciała zostać. A on? Leżał tak na plecach, naprężony, już bez żadnego okrycia, które mogłoby mu pomóc ograniczyć kolejną falę wstydu i żałości. Los zdawał się nie szczędzić na zażenowaniu. Twarz przybrała nieco głębszego odcieniu czerwieni, chyba już nawet wpadała w bordo. Pulsujące tętno nijak wspomagało ogarnięcie myśli, a jednak do niego dotarło. Praktycznie w trymiga wykaraskał się z łóżka, kierując się pod prysznic. Wiedział, że już nie zdoła przeżyć poranka bez porządnego, zimnego, orzeźwiającego prysznica.
- Ym… ja… zaraz wracam… - wybąknął pod nosem, będąc gdzieś praktycznie przy drzwiach, tak by jeszcze zdołała przyłapać jego zaczerwienioną twarz i speszoną twarz. Tym razem był przygotowany, złapał wczorajszy ręcznik przewieszony przez krzesło i spodnie, które leżały na podłodze, trzymał je w garści, jakby były jedynym pewnikiem. Uciekł wzrokiem i otworzył drzwi, praktycznie od razu wchodząc pod zimny strumień, który odkręcił zaraz po zamknięciu drzwi. Dlaczego był tak durny i pozwalał ciału na tak ogniste reakcje? Dlaczego nie był w stanie tego powstrzymać? Dlaczego to wszystko było takie poplątane? Dlaczego wydawało się w porządku, kiedy było totalnym przeciwieństwem? Ręce świerzbiły, ale pokonał wszystkie te przeciwności za pomocą zimnych kropel, które ostudziły powoli coraz gorętsze ciało. Powstrzymał się, zarówno od uderzenia o ścianę, jak i dotknięcia miejsc, gdzie tak śmiało podróżowała swoimi dłońmi. Nie trwało to długo, a może tylko mu się tak wydawało? Z pomocą chłodu opanował praktycznie wszystko, skupił się na najważniejszym, udzieleniu pomocy. Szybko załatwił najpotrzebniejsze poranne sprawy, wychodząc z łazienki w pełni czystym, zarówno na ciele, jak i umyśle. Mięta w ustach pomagała się uspokoić nawet wtedy, gdy wychodził z zamoczonymi spodniami od piżamy w dłoni i ręcznikiem w drugiej. Spodnie z wieczoru były przydługawe, ciągnęły się po drewnianych, wiekowych deskach mieszkania, ale to nijak przeszkadzało, bo przecież miał zadanie. W kilku krokach zmniejszył dystans z balkonem, na którym wywiesił mokre rzeczy, wracając zaraz do szafy i wyciągając jakąś koszulkę. Głupio było tak paradować przed nią od pasa w górę nago. Dobrze wiedział, że tam była, ale starał się nie patrzeć, bo przecież nadal miała gołe nogi. Oby… nie? Tak? Przestań.
- W czym mogę pomóc? – spytał w końcu, odwracając się do niej w kompletnie niedopasowanym ubraniu, chciał przecież, żeby czuła się dobrze. Była w domu. Starał się odnaleźć jej twarz. Mogli przecież spróbować normalnie. Brzuch ponownie odezwał się w potrzebie uwagi, chyba nawet go zabolało. Dawno już nic nie jadł. Wierzył, że ona też się skusi.
Ciężko było mu zebrać myśli, tym bardziej że dawała mu znaki, głaskała, proponowała, a on po raz pierwszy wydawał się widzieć każdy z tych drobnych gestów. Może dotychczas oszczędzał sobie zawodu? Może po prostu nie potrafił uwierzyć? Rzeczywistość była jeszcze gorsza, bo był głupi, tak głupio przeświadczony, że to nie miało tak wielkiego znaczenia, jakiego nadawał mu w głowie. Ile razy już powierzył się temu poczuciu, że coś mógł znaczyć? Zbyt wiele. Mimo to próbował ponownie, nawet się nie starał, po prostu podążał, chłonąc całym sobą, bo nigdy wcześniej nie czuł się tak… zaklęty? Z pewnością ktoś rozsądny powiedziałby, że go przeklęła, jak inaczej wytłumaczyć? Tylko czy faktycznie należało? W ciągu niecałej doby wydawało się, że przeszli zbyt wiele by móc cokolwiek cofnąć. Wbrew jej delikatnemu ruchowi jakby uspokojenia nie czuł się bezpiecznie, jednocześnie wiedząc, że było to odpowiednie miejsce, bał się. O nią, o siebie, o to świeżo utworzone ‘ich’. Przeważał ten strach, że ją skrzywdzi, tak jak zrobił to z Celine. Zbrukał ją, a to doprowadzało do granic. Piwne tęczówki nadeszły z ratunkiem, znowu. Nie pozwoliła mu się oddalać. Chłonął jej uśmiech, choć skupił się tylko i wyłącznie na oczach, bo przecież to one były kluczem do duszy, nawet o tym nie wiedział, a może coś jednak pamiętał z tych ckliwych nauk? Teraz przemieniały się w rzeczywistość. Nieprawdopodobieństwo, które stało się nagle i bez żadnego ostrzeżenia, popchnęła go na plecy, ponownie goszcząc na jego udach. Zdezorientowany i speszony dał ciału reagować tak, jak chciała. Czuł każdy skrawek ciała, jakby w tym jednym ruchu przymusiła go do skupienia się na czymś innym niż na własnym wstydzie, a był to zwyczajny szok. Szeroko otwarte powieki i mocno patrzące oczy, które zdawały się rejestrować nadmiar, jakby próbował nadrobić wczorajszą noc, kiedy nie widział jej twarzy zbyt dokładnie. Teraz był świadom wszystkiego. Jasność ukazywała każdy element jej twarzy zbliżający się bardzo niebezpiecznie, choć wielce poprawnie, bo przecież chciał zobaczyć jej tęczówki z bliska, czyż nie? Kompletnie nie spodziewał się, że podejmie się tak jawnego przełamania powolności, którą sobie obiecali. Mimo wszystko wciąż jej wierzył, szczególnie kiedy zwyczajnie przyłożyła usta do ust, przesyłając ten rozgrzewający promień, którego dosyć nieświadomie mu brakowało. Zbyt zszokowany nie zdążył jakkolwiek odpowiedzieć, dopiero kiedy się odsunęła i coś pogodnego zabłyszczało w jej oczach, zrozumiał, że to wcale nie było złe. Nawet nie próbował otwierać ust, zbyt zdziwiony patrzył, jak zaczyna do niego mówić. Myśli zbyt rozpędzone i gorąco rozprowadzające się po ciele niemal przysłoniło słowa jej odpowiedzi na jego pytanie. Dopiero po chwili zorientował się, że faktycznie wcześniej o coś pytał, ale o co? Jej słowa nakierowały go do siebie. Mnie? Przetwarzał bardzo powoli. Nie ma innego? Co z Bojczukiem? Co z tymi klientami Parszywego? Co z… Mnie. Powtórzył w myślach, powoli rozumiejąc, że faktycznie obiecała zostać jeszcze ten jeden dzień. Czy można było zasługiwać na tak wiele dobrego? Nijak łączyło się to z zasadami, na których opierał każdą znajomość, a raczej myśl, jak powinno wyglądać takie zbliżenie kobiety i mężczyzny. Dotknęła jego gorącego, zaczerwienionego policzka. Łamała wszystkie szablony. A potem? Potem obiecała jedzenie. Miał potężny miszmasz w głowie. Piwne tęczówki zniknęły, spoglądając gdzieś na dół. Sprawdzała, czy był podniecony? Przecież każda cząstka jego ciała wołała o więcej, właśnie dlatego czuł tak wielkie zażenowanie! Gotów pozwolić jej na wszystko zauważył jej nagły ruch. Odchodziła? Zrobił coś źle? Czy zauważyła, jak bardzo jest gotów? Patrzył wciąż na sufit, starając się oddychać normalnie, ale coś ponownie przestawało działać, jak należy. Głębokie oddechy nie były krótkie, wręcz przeciwnie, do bólu przypominały o tym, że ma płuca, a poniżej domagający się jedzenia brzuch, a jeszcze niżej… efekt nie tylko poranka, ale również pożądania obudzonego nadzwyczajnie zwyczajnym zetknięciem. Usłyszał lekkie kroki na wysłużonym drewnie mieszkania. Nie wychodziła. Z huczącą głową obrócił twarz w kierunku kuchennych blatów. Złapał jej wzrok rzucony zza ramienia. Została. Chciała zostać. A on? Leżał tak na plecach, naprężony, już bez żadnego okrycia, które mogłoby mu pomóc ograniczyć kolejną falę wstydu i żałości. Los zdawał się nie szczędzić na zażenowaniu. Twarz przybrała nieco głębszego odcieniu czerwieni, chyba już nawet wpadała w bordo. Pulsujące tętno nijak wspomagało ogarnięcie myśli, a jednak do niego dotarło. Praktycznie w trymiga wykaraskał się z łóżka, kierując się pod prysznic. Wiedział, że już nie zdoła przeżyć poranka bez porządnego, zimnego, orzeźwiającego prysznica.
- Ym… ja… zaraz wracam… - wybąknął pod nosem, będąc gdzieś praktycznie przy drzwiach, tak by jeszcze zdołała przyłapać jego zaczerwienioną twarz i speszoną twarz. Tym razem był przygotowany, złapał wczorajszy ręcznik przewieszony przez krzesło i spodnie, które leżały na podłodze, trzymał je w garści, jakby były jedynym pewnikiem. Uciekł wzrokiem i otworzył drzwi, praktycznie od razu wchodząc pod zimny strumień, który odkręcił zaraz po zamknięciu drzwi. Dlaczego był tak durny i pozwalał ciału na tak ogniste reakcje? Dlaczego nie był w stanie tego powstrzymać? Dlaczego to wszystko było takie poplątane? Dlaczego wydawało się w porządku, kiedy było totalnym przeciwieństwem? Ręce świerzbiły, ale pokonał wszystkie te przeciwności za pomocą zimnych kropel, które ostudziły powoli coraz gorętsze ciało. Powstrzymał się, zarówno od uderzenia o ścianę, jak i dotknięcia miejsc, gdzie tak śmiało podróżowała swoimi dłońmi. Nie trwało to długo, a może tylko mu się tak wydawało? Z pomocą chłodu opanował praktycznie wszystko, skupił się na najważniejszym, udzieleniu pomocy. Szybko załatwił najpotrzebniejsze poranne sprawy, wychodząc z łazienki w pełni czystym, zarówno na ciele, jak i umyśle. Mięta w ustach pomagała się uspokoić nawet wtedy, gdy wychodził z zamoczonymi spodniami od piżamy w dłoni i ręcznikiem w drugiej. Spodnie z wieczoru były przydługawe, ciągnęły się po drewnianych, wiekowych deskach mieszkania, ale to nijak przeszkadzało, bo przecież miał zadanie. W kilku krokach zmniejszył dystans z balkonem, na którym wywiesił mokre rzeczy, wracając zaraz do szafy i wyciągając jakąś koszulkę. Głupio było tak paradować przed nią od pasa w górę nago. Dobrze wiedział, że tam była, ale starał się nie patrzeć, bo przecież nadal miała gołe nogi. Oby… nie? Tak? Przestań.
- W czym mogę pomóc? – spytał w końcu, odwracając się do niej w kompletnie niedopasowanym ubraniu, chciał przecież, żeby czuła się dobrze. Była w domu. Starał się odnaleźć jej twarz. Mogli przecież spróbować normalnie. Brzuch ponownie odezwał się w potrzebie uwagi, chyba nawet go zabolało. Dawno już nic nie jadł. Wierzył, że ona też się skusi.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Pod stopami kołysała się każda powierzchnia, pod obejmującymi jego uda kolanami zapadał się nieco skrzeczący materac, choć przecież prawie się już nie poruszała. Był tylko ten ciąg, wołające i opowiadające wciąż kolory w oczach, gromadzące się tam niepokoje i zachwyty nad chwilą, z której żadne z nich już chyba nie chciało rezygnować. Miała pewność – Urien był namacalny, faktyczny, naprawdę siedziała na jego nogach i naprawdę pochylała się tuż nad roztartą czerwonymi emocjami twarzą. Chciała być taka jak zawsze: śmiało zarzucająca sieci, prowadząca za sobą i wabiąca do całkowitego zapomnienia. Chciała mieć go też dla siebie, tak egoistycznie, bezdusznie i desperacko pieczętowała tęskniącymi wargami niezdominowane dostatecznie jeszcze usta mężczyzny. Przyłapywała go na zaskoczeniu, na skomplikowanej formie niedowierzania, które i jej się udzielało. Podkładała mu więc trochę słów, więcej gestów i podpisów składanych czułym dotykiem na grzejącym się pod nią ciele. By przestał wątpić, by pojął to, o czym Philippa dopiero zaczynała uczyć się mówić, do czego tak bardzo nie przywykła i co wydawało się igraszką sennych koszmarów, a nie tak niesamowitą, ożywczą prawdą. Zdjęła jakąś osłonę, wskazała na uśmiech, pozwoliła światłu przejąć władzę nad jej oczami, pozwoliła policzkom pozaginać się w chwili rozlewającej się po twarzy szczerej radości. Ta była takim lekkim uczuciem, przez chwilę pozwalającym zapomnieć o niewątpliwym ciężarze minionego dociekania. Gdy pierwszy raz przyszedł do jej mieszkania, wciągnęła go jak przebiegła kocica. Domagała się wtedy wyjaśnień, wywlekała jego całego, wciskała w pułapkę i drążyła w nieskończoność. Tamto minęło, ta bezsprzeczność, ostrość i przymus wyjaśnienia historii. Wyjaśnienia jego całego. Czynił to właściwie sam, przy okazji zdejmując z niej kolejne parzące warstwy. Nie wiedział prawie nic, a ona czuła, że nie może być bardziej naga, że gdyby tylko zechciał, mógłby wydobyć z niej to wszystko. Docierali się obydwoje, w jakiejś symbiozie. Wysyłała komunikaty niekonkretne, dość symboliczne. Mówiła mój, mówiła twoja, kiedy nic nie było wiadome i nic nie było dane na wieki. Mówiła, że tylko ty i chciała też w jakieś wielkiej naiwności zapytać: czy tylko ja? Nigdy nie była czyjaś tak bardzo, jak teraz stała się jego. Choć było to wbrew wszystkiemu, czym do tej pory kierowała się w życiu, zupełnie nie mogło się zatrzymać. Lgnęła do rudowłosego, zmiennego chłopca o wielu twarzach i niezliczonych sekretach. Przyciągała ciało, zawieszała spojrzenia, kradła mu kolejny pocałunek, mając nadzieję, że może ten stanie się tym pierwszym. Przez ten dotyk, smarowanie czułością i obietnicą opowiadała o rzeczach dużo głębszych, niż była w stanie przekazać przez słowa. Sama zbierała lekcję, oswajała się z tematem tak silnej i całkowitej relacji, która odrzucała podpowiadaną przez logikę powolność. Tak długo się starali, tak bardzo im na tym zależało, a jednak po kilku krokach w przód zaraz się wycofywali. Fizycznie, bo pod toną myśli, pod wytarganymi włosami ostrożnie i nieostrożnie dojrzały uczucia. Philippie trudno było zmusić oczy do porzucenia jego postaci. Tym bardziej, gdy tak dobrze wyczuwała, w jakim był stanie i jak bardzo znów był gotowy zbliżyć się, na nowo zlepić nigdy nieodlepione ciała. Swój ślad zostawił kciuk na brzuchu, a przy jej dolnych powiekach zalśniły wstążki wilgoci. Doświadczenie tej bliskości ponownie zadziałało tak narkotycznie, obiecująco. Trzymała jednak samą siebie na uwięzi. Zamierzała tylko dać mu kawałek pewności, by już nie musiał się o nich bać. Jeśli tylko chciał, jeśli tylko potrzebował, to ona mogła… też. Ona czuła też. I prowadziła ją jakąś absurdalna pewność, że to nie jest przelotne, złudne, że to nie powstawało w efekcie czyichś podłych czarów. Że to po prostu oni. Ustąpiła, zeszła z ciała, chociaż było to jak wielka tortura, na którą sama się musiała skazać. Tak należało. Zajadła się jednak czymś innym. Wiarą w to, że mieli coś jeszcze przed sobą. Ufał jej? Nie kłamała, nie w tak ważnej sprawie. Obiecała mu wtedy, rano, że przyjdzie. A teraz minął dzień, wieczór, noc i nastał poranek, a oni dzielili się spojrzeniami. Czy to możliwe?
Wróć, miały ochotę kolejny raz szepnąć, oczywiście zaczepnie, jej usta, ale dobrze wiedział, że takie było jej życzenie, że spodziewała się go tutaj zaraz ujrzeć, mniej poturbowanego. Przecież musiał opanować poranne naprężenie, na które nie mogła poradzić nic, chociaż tak bardzo chciała. W nocy jednak zboczyli z drogi, zignorowali alarmy i spodziewała się, że gdy zrobią to ponownie, nie powstrzyma ich już nic. Na dwóch nogach, w rosnącym oddaleniu od niego, oddychało się już dużo łatwiej. Zjawiła się jednak zupełnie nowa trudność. Pod kuchennymi blatami łapała się na nasłuchiwaniu. Odsłoniła włosy z ucha, co jakiś czas szyja wykręcała się i szukała widoku na przejście do łazienki, oczy tonęły w ścianie i zastanawiały się, kim był ten, który się tam skrył. Czy można było tak nagle zapragnąć kogoś najbardziej na świecie? Trochę trwało, nim skupiła się na przeszukiwaniu szafek i wyciąganiu resztek zapasów. Głodował, jak wszyscy tutaj. Pociągnęła smutno nosem, a potem podwinęła rękawy swetra. By sięgnąć rzeczy z wyższych półek, musiała stawać na palcach, ale te akrobacje miała już całkiem nieźle opanowane. Co tam znalazła? Ziemniaki, marchewki, miotająca się samotnie cytryna, którą napoczęli wczoraj i kura. Gdzieś mignęła jej ryba. Niedostatki w zapatrzeniu zmuszały ludzi do oszczędzania jedzenia i gotowania tak, by wystarczyło posiłków na jak najwięcej dni. Nawet w Parszywym pilnowali i żałowali byle pomidora. Choć nie spłaszczyły się jeszcze brzuszyska marynarzy, to za kilka miesięcy w porcie chodzić będą sami kościści. To ich czekało. Zniknęły nawet wieloletnie zapasy wódki przechowywane po piwniczkach. Nie oddała się jednak tym troskom teraz tak bardzo, kiedy w głowie miała jego, kiedy wyobrażała sobie, że może coś mu przygotować. Na ogniu postawiła gar z wodą. Wyciągnęła dwie marchewki i korzeń pietruszki, obrobiła kurę, uznając, że to wcale nie będzie śniadanie. Która to godzina? Jeszcze czas. Obrała ziemniaki i gdzieś po drodze zaczęła się zastanawiać, czy Urien w ogóle coś sobie przygotowywał. Kawałki mięsa zatonęły w wodzie, ale nie wykorzystała całej kury. Za plecami słyszała stłumione chlupotanie wody, całe rześkie strumienie, które teraz obmywały jego ciało. Palce mocniej zamknęła na rączce noża i tylko na chwilę zamknęła oczy. Gdy nadeszła pora, dorzuciła warzyw do wywaru i nałożyła przykrycie. Nie znalazła przypraw, ale może Mały Jim… może Urien podpowie jej, gdy wróci. Zupa powinna wystarczyć na dłużej. Mięso i całkiem spora ilość warzyw. Wiedział, że mógł przychodzić do niej? Zawsze podzieliłaby się jedzeniem. Albo do Parszywego, tam też dało się trochę podjeść. Żyło im się źle, musieli kombinować, by przełamać ból czarnych godzin. Długo wypatrywała się w szczelinę przy pokrywce. Wonna para wołała do żołądka. Wywar się gotował. Machnęła różdżką, by przyspieszyć ten proces. W tawernie nauczyła się kilku zmyślnych sztuczek, kiedy na sali czekał tłum głodomorów, a kuchnia ledwo co wyrabiała. Myślami wciąż wracała do Uriena i jego onieśmielonego spojrzenia. Przyjemne było każde wspomnienie, nawet jeśli przyszło im mierzyć się z kilkoma tragediami.
Rozprostowała gwałtownie plecy, kiedy tylko drasnął ją jego głos. Obróciła się powoli i poszukała go pośród mebli i ścian dziwnego pokoju o kilku funkcjach. Stał niedaleko. Trochę zabawnie wyglądał opatulony w zbyt szerokie ubrania, ale teraz już wiedziała, skąd to wszystko się brało. – I już nie mogę cię podglądać – zanuciła niby z żalem, zbliżając się do niego. Znów mokre włosy, jeszcze raz wrażenie pachnącego ciała. Powinna się znieczulić, prawda? – Możesz usiąść i poczekać – zarządziła, nie znajdując dla niego żadnego zadania. Palce powstrzymała przed pogładzeniem go po wołającym brzuchu. Aż i ją coś w środku ścisnęło na myśl, że zapewne od dawna nie miał niczego w ustach. Przez chwilę stała, tak prawie nieruchoma i potrzebująca po prostu objąć go spojrzeniem, upewnić się, że nic się przez tę chwilę nie zmieniło, że wciąż chciał, aby tutaj z nim pozostała. A potem odeszła, by sprawdzić zupę i wyjąć miski. Czuła się jakoś dziwnie, w tej kuchni, szykująca dla niego strawę i próbująca nie odwracać się co chwila. Wreszcie przelała wywar do naczyń i podłubała mięso na kawałki. Opłukała dłonie i w przelocie dotknęła brzucha, który nagle się przebudził. – Proszę. – Ułożyła miskę przed nim i podała mu łyżkę. Sama wróciła po swoją porcję, a wkrótce później usiadła naprzeciwko. – Może to nie grzanki i jajecznica, ale… - urwała, spoglądając na parujący płyn. – Poczujesz się lepiej – uznała, unosząc głowę. Kącik ust lekko poderwał się w górę. Odgarnęła włosy na plecy i nie przerwała spojrzenia. Dziwnie zablokowana nie mogła zacząć jeść. Dopiero po chwili ścisnęła łyżkę w dłoni. Myśli, jak w środku tornada, uderzały ją ze wszystkich stron. Co będzie dalej? Zjedzą i rozejdą się? Chociaż wargi układały się w smacznego, tak naprawdę Philippa znajdowała się jakoś daleko, znacznie dalej. Bosa stopa musnęła pod stołem jego łydkę, by tylko szybko się upewnić. A potem ostrożnie spróbowała jeść.
Wróć, miały ochotę kolejny raz szepnąć, oczywiście zaczepnie, jej usta, ale dobrze wiedział, że takie było jej życzenie, że spodziewała się go tutaj zaraz ujrzeć, mniej poturbowanego. Przecież musiał opanować poranne naprężenie, na które nie mogła poradzić nic, chociaż tak bardzo chciała. W nocy jednak zboczyli z drogi, zignorowali alarmy i spodziewała się, że gdy zrobią to ponownie, nie powstrzyma ich już nic. Na dwóch nogach, w rosnącym oddaleniu od niego, oddychało się już dużo łatwiej. Zjawiła się jednak zupełnie nowa trudność. Pod kuchennymi blatami łapała się na nasłuchiwaniu. Odsłoniła włosy z ucha, co jakiś czas szyja wykręcała się i szukała widoku na przejście do łazienki, oczy tonęły w ścianie i zastanawiały się, kim był ten, który się tam skrył. Czy można było tak nagle zapragnąć kogoś najbardziej na świecie? Trochę trwało, nim skupiła się na przeszukiwaniu szafek i wyciąganiu resztek zapasów. Głodował, jak wszyscy tutaj. Pociągnęła smutno nosem, a potem podwinęła rękawy swetra. By sięgnąć rzeczy z wyższych półek, musiała stawać na palcach, ale te akrobacje miała już całkiem nieźle opanowane. Co tam znalazła? Ziemniaki, marchewki, miotająca się samotnie cytryna, którą napoczęli wczoraj i kura. Gdzieś mignęła jej ryba. Niedostatki w zapatrzeniu zmuszały ludzi do oszczędzania jedzenia i gotowania tak, by wystarczyło posiłków na jak najwięcej dni. Nawet w Parszywym pilnowali i żałowali byle pomidora. Choć nie spłaszczyły się jeszcze brzuszyska marynarzy, to za kilka miesięcy w porcie chodzić będą sami kościści. To ich czekało. Zniknęły nawet wieloletnie zapasy wódki przechowywane po piwniczkach. Nie oddała się jednak tym troskom teraz tak bardzo, kiedy w głowie miała jego, kiedy wyobrażała sobie, że może coś mu przygotować. Na ogniu postawiła gar z wodą. Wyciągnęła dwie marchewki i korzeń pietruszki, obrobiła kurę, uznając, że to wcale nie będzie śniadanie. Która to godzina? Jeszcze czas. Obrała ziemniaki i gdzieś po drodze zaczęła się zastanawiać, czy Urien w ogóle coś sobie przygotowywał. Kawałki mięsa zatonęły w wodzie, ale nie wykorzystała całej kury. Za plecami słyszała stłumione chlupotanie wody, całe rześkie strumienie, które teraz obmywały jego ciało. Palce mocniej zamknęła na rączce noża i tylko na chwilę zamknęła oczy. Gdy nadeszła pora, dorzuciła warzyw do wywaru i nałożyła przykrycie. Nie znalazła przypraw, ale może Mały Jim… może Urien podpowie jej, gdy wróci. Zupa powinna wystarczyć na dłużej. Mięso i całkiem spora ilość warzyw. Wiedział, że mógł przychodzić do niej? Zawsze podzieliłaby się jedzeniem. Albo do Parszywego, tam też dało się trochę podjeść. Żyło im się źle, musieli kombinować, by przełamać ból czarnych godzin. Długo wypatrywała się w szczelinę przy pokrywce. Wonna para wołała do żołądka. Wywar się gotował. Machnęła różdżką, by przyspieszyć ten proces. W tawernie nauczyła się kilku zmyślnych sztuczek, kiedy na sali czekał tłum głodomorów, a kuchnia ledwo co wyrabiała. Myślami wciąż wracała do Uriena i jego onieśmielonego spojrzenia. Przyjemne było każde wspomnienie, nawet jeśli przyszło im mierzyć się z kilkoma tragediami.
Rozprostowała gwałtownie plecy, kiedy tylko drasnął ją jego głos. Obróciła się powoli i poszukała go pośród mebli i ścian dziwnego pokoju o kilku funkcjach. Stał niedaleko. Trochę zabawnie wyglądał opatulony w zbyt szerokie ubrania, ale teraz już wiedziała, skąd to wszystko się brało. – I już nie mogę cię podglądać – zanuciła niby z żalem, zbliżając się do niego. Znów mokre włosy, jeszcze raz wrażenie pachnącego ciała. Powinna się znieczulić, prawda? – Możesz usiąść i poczekać – zarządziła, nie znajdując dla niego żadnego zadania. Palce powstrzymała przed pogładzeniem go po wołającym brzuchu. Aż i ją coś w środku ścisnęło na myśl, że zapewne od dawna nie miał niczego w ustach. Przez chwilę stała, tak prawie nieruchoma i potrzebująca po prostu objąć go spojrzeniem, upewnić się, że nic się przez tę chwilę nie zmieniło, że wciąż chciał, aby tutaj z nim pozostała. A potem odeszła, by sprawdzić zupę i wyjąć miski. Czuła się jakoś dziwnie, w tej kuchni, szykująca dla niego strawę i próbująca nie odwracać się co chwila. Wreszcie przelała wywar do naczyń i podłubała mięso na kawałki. Opłukała dłonie i w przelocie dotknęła brzucha, który nagle się przebudził. – Proszę. – Ułożyła miskę przed nim i podała mu łyżkę. Sama wróciła po swoją porcję, a wkrótce później usiadła naprzeciwko. – Może to nie grzanki i jajecznica, ale… - urwała, spoglądając na parujący płyn. – Poczujesz się lepiej – uznała, unosząc głowę. Kącik ust lekko poderwał się w górę. Odgarnęła włosy na plecy i nie przerwała spojrzenia. Dziwnie zablokowana nie mogła zacząć jeść. Dopiero po chwili ścisnęła łyżkę w dłoni. Myśli, jak w środku tornada, uderzały ją ze wszystkich stron. Co będzie dalej? Zjedzą i rozejdą się? Chociaż wargi układały się w smacznego, tak naprawdę Philippa znajdowała się jakoś daleko, znacznie dalej. Bosa stopa musnęła pod stołem jego łydkę, by tylko szybko się upewnić. A potem ostrożnie spróbowała jeść.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pragnął, by czuła się dobrze. Zwykle stawał się tym, któremu zależało bardziej, niż powinno, teraz zwyczajnie przechodził samego siebie w zmartwieniach kłębiących się pod długimi, sprężystymi rudymi włosami. Ich zimno spowodowane wodą spod prysznica chłodziły nie tylko myśli, ale również jego, kiedy przyglądał się jej, gdy podchodziła, ponownie nęcąc nie tylko słowami, ale również całą sobą. Ciężko było mu przełknąć tę kokieteryjną część jej osoby, która tak szybko potrafiła go przemienić z porządnego czarodzieja w tego gotowego oddać różdżkę nie tylko na złamanie, ale również pełne zapomnienie magii, której uczył się latami. Wystarczyła mu sama ona i ich nić, którą czuł równie intensywnie co pierwsze dotknięcie drewnianego, nie tak zwyczajnego patyka u Ollivandera na Pokątnej. Ponownie oniemiały zapomniał na chwilę o tym, że wyszedł z czystym umysłem, znów zaróżowione poliki poświadczyły o niecodzienności tej sytuacji, która winna jej wystarczyć na potwierdzenie wyjątkowości tego zdarzenia. Nienawidził samego siebie za tą zdradliwość własnych myśli i ciała, które wydawało się wręcz wołać o przyciągnięcie jej bliżej, choć przecież nijak mieściło się to w granicach zdrowego rozsądku. Przestał już spoglądać na to w kategoriach zdrowotnościowych, zwyczajnie chciał, żeby była tak na dłużej, najlepiej na zawsze. Wiązało się z tym nie tylko nieuchwytne coś, ale również to oderwanie, które nie pozwalało myśleć, że poza jego nie tak dawno zakurzonym mieszkaniem była okrutna rzeczywistość. Zmieniała nie tylko powłokę, ale również coś w środku, bo świadomość, że miała zostać, osadzała się jakoś głębiej. Przecież wciąż tam była. Jego ręce zdawały się wołać o sięgnięcie po nią bliżej, na szczęście zaproponowała siedzenie… w jego własnym mieszkaniu. Zaklęty usłuchał, usadawiając się, dopiero gdy zwiększyła dystans. Była o wiele silniejsza, bo wystarczyło jeszcze kilka dodatkowych sekund, a złapałby jej dłoń i przyciągnął, znowu. Cholerne impulsy przejmowały nad nim kontrolę w najmniej oczekiwanych momentach. Nigdy wcześniej nie pozwalał sobie na tak wiele, chyba powoli się od niej uczył, że mogli dla siebie być, tak po prostu, na wyciągnięcie ręki. Od początku wczorajszego dnia intymność zakradła się w każdy z gestów, pozwalając osiąść myśli na wygodnej chmurce komfortu okalanego przez niepewność i niestabilność. Wciąż nie był w stanie określić, dlaczego i w jaki sposób poruszyła całym jego światem. Stał tak przez chwilę, aż w końcu faktycznie poczuł krzesło pod tyłkiem i udami. Tylko to uświadomiło mu, że nie powinien pociągać za nitki, które miały już zostać uspokojone i wyciszone. Skupił się na obserwacji stołowego drewna, bo przecież wciąż paradowała tylko w jego swetrze, gdzieś pomiędzy ściągniętą pościelą gubiąc skarpetki. Starał się nie myśleć, jak bardzo zimno wdzierające się przez otwartą okiennicę balkonową oddziaływało na jej nogi, wspinając się po łydkach i kolanach, a nawet wyżej, sięgając jeszcze dalej niż uda… a może po prostu ogarniał go ten chłód z przemoczonej głowy? Usłyszawszy dźwięk z jej brzucha, momentalnie poderwał głowę, odnajdując jej postać, która znajdowała się nieopodal, kładąc zaraz przed nim miskę i łyżkę. Starał się nie pozwalać oczom na odprowadzenie jej do miski, próbował skupić się na własnym naczyniu przepełnionym zupą. Pomimo poczucia głodu czuł w brzuchu supeł, jakby ktoś usilnie starał się mu wmówić, że to wcale nie był odpowiedni moment na jedzenie. Ponownie przywołał go jej głos. Podniósł głowę, patrząc na nią wprost, dzielił ich stół z dwoma zupami i łyżkami. Pióro podarowane od niej wciąż leżało gdzieś z boku, pamiętając te niefortunności sprzed nocy. Spłonął lekkim rumieńcem nie tylko na wciąż żywe wspomnienie, ale również jej słowa. Martwiła się o niego, tak samo, jak on martwił się o nią. Głupi zapomniał na chwilę, że jej ciało również dręczyły podstawowe potrzeby. – Ty też – stwierdził krótko, poddając się temu dziwnemu uczuciu, że trwali w tym razem. Ponaglony chęcią jedzenia, a nawet kilkoma tymi dwoma słowami rzuconymi w jej kierunku zatopił łyżkę w napełnionej misce, próbując pierwszego łyka. Było gorące, bardzo gorące. W tym samym momencie poczuł na materiale spodni w okolicach łydki jakiś nacisk. Nie był on mocny, wręcz idealnie wyważony, jakby dobrze wiedziała, w jaki sposób zaznaczyć swoją obecność, którą czuł już i tak w każdym calu. Tknięty tym niespodziewanym dotykiem, który nie był wprawdzie bezpośrednim zetknięciem ze skórą, drgnął, momentalnie wypuszczając łyżkę z ręki prosto do miski. Mały chlupot odezwał się znad półmiska, a jego zaczerwieniona twarz spróbowała odnaleźć piwne tęczówki, tak łatwe do złapania w świetle dnia. Nawet mewa gdzieś w tle wydała śmiech, a może to było zwyczajne wołanie? Sam nie wiedział, w jaki sposób się do tego ustosunkować. Wszystko było nowe i takie niby proste, choć zawiłe na każdym kroku i w każdym ruchu. Wzbudzała w nim wiele sprzeczności, z którymi nie był w stanie tak zwyczajnie walczyć, a jednak się starał. Chciał poczucia tej normalności, choć jej obecność nijak wchodziła w te ramy zwyczajności. Była nadzwyczajna, jedyna… ta, która pozwoliła dojrzeć gdzieś głębiej.
Głęboki, wręcz świszczący wdech zaczerpnięty przez lekko oparzone usta pozwolił powietrzu uderzyć w rozognione ścianki gardła. Gdyby tylko miał coś w buzi, z pewnością by się zakrztusił, zamiast tego poczuł palące gorąco już nie tylko od zupy, a to wzbudziło ostrzeżenie. Światło dnia pozwalało mu na większe opanowanie, choć wzrokiem przeskakiwał z jednego, do drugiego oka brunetki. Szukał jakichś odpowiedzi, a może właśnie podpowiedzi? Co miał zrobić dalej? Merlinie ratuj.
- Philippa – zaczął ostrożnie, jakby nie był pewien, czy poparzone gardło zdoła wykrztusić coś poza głośnym oddechem. – dziękuję za zupę… jest… gorąca. – stwierdził krótko, nieświadomie wręcz zamieniając pyszność na gorąc, jednak nie był w stanie skleić czegoś bardziej konkretnego, kiedy tak pozwalał rumieńcom obejmować swoje poliki. Odetchnął kilkukrotnie, starając się opanować te dziwaczne, młodzieńcze wręcz reakcje. Nie miał ośmiu lat, powinien mieć nieco więcej ogłady, prawda? – Pyszna. – jak Ty… Przestań, kurwa. zganił się w myślach, poprawiając swoje ostatnie słowo. Udawanie, że jej dotyk nie miał miejsca, nijak ułatwiał sprawę, wręcz przeciwnie, komplikacje nawarstwiały się, a wraz z nimi wszystkie te kosmate myśli, z którymi przecież tak walczył i które uspokoił pod prysznicem. – Chyba – głos zawiesił się gdzieś w eterze. Wciąż czuł palący przełyk, choć powoli opanowywał znikające rumieńce z twarzy. Szukał odpowiednich słów, które mogłyby zastąpić te wszystkie gafy, jaki chciał wypowiedzieć głośno. Dobrze wiedział, że nie było warto kalać ich trwania czymś nieodpowiednim, a jednak pewne kwestie wymagały wyjaśnienia. Zacisnął oparte na stole ręce w pięści. Miska mizernie leżała pomiędzy nimi. Musiało trochę ostygnąć – powinnaś coś wiedzieć. – stwierdził z ciężarem na sercu, bo w jaki sposób to powiedzieć? Widziała praktycznie wszystko, pewnie stworzenie nijak przypominające szczura wyciągnęło wszystkie brudy, które kłębiły się pomimo jej porządnego sprzątania całego jego życia. Wciąż przecież miał sekrety, tak samo, jak i ona. W ciągu dnia ciężko było sprostać prawdzie, ale chyba powinien, prawda? Ponownie spróbował wyłapać piwne tęczówki, bo gdzieś w całym tym natłoku ściągnął własne oczy do zupy, jakby próbując udać, że wcale go tam nie ma. Zimne pasma prostych włosów chłodziły jego poliki, dyndając tuż przed jedzeniem. Nie wiedział, czy jest gotowy. – Nie jestem tym, na kogo wyglądam. – wypowiedział na wydechu, nawet nie próbując skryć swojego zmartwienia, bo przecież mogła go odrzucić, powinna już kilkanaście godzin temu. Zamiast tego wciąż trwała, gotując mu nawet zupę. – Dziękuję za wszystko. – stwierdził pokrótce, oszczędzając zarówno jej, jak i sobie kolejnego żalu do tego, jak bardzo jest niebezpieczny. – Chyba powinniśmy… – przełknął ślinę kilkukrotnie przed wypowiedzeniem swojej obawy, a raczej największego pragnienia rozsądku, który zanikał z każdą sekundą, kiedy ją obserwował. Nie był w stanie z tego zrezygnować, nie z niej. – spróbować? – dokończył zdziwiony własnymi słowami, bo nie tego się spodziewał, nie to miał na myśli, nie to… to wszystko nie miało być właśnie takie, a jednak nie żałował. Wręcz przeciwnie, patrzył na nią ufnie, z wielką wiarą, jakby błagał ją, żeby nie próbowała odmówić, bo chyba tego nie byłby w stanie już przetrwać. Kiedy dał się wciągnąć w ten cholerny wir i przestał mówić tak, jak powinien? Zmieniała wszystko. – Chciałabyś? – dopytał, wciąż zszokowany tym, co wychodziło z jego ust, bo przecież miał się nią zająć, a nie proponować... coś.
A zupa powoli stygła.
Głęboki, wręcz świszczący wdech zaczerpnięty przez lekko oparzone usta pozwolił powietrzu uderzyć w rozognione ścianki gardła. Gdyby tylko miał coś w buzi, z pewnością by się zakrztusił, zamiast tego poczuł palące gorąco już nie tylko od zupy, a to wzbudziło ostrzeżenie. Światło dnia pozwalało mu na większe opanowanie, choć wzrokiem przeskakiwał z jednego, do drugiego oka brunetki. Szukał jakichś odpowiedzi, a może właśnie podpowiedzi? Co miał zrobić dalej? Merlinie ratuj.
- Philippa – zaczął ostrożnie, jakby nie był pewien, czy poparzone gardło zdoła wykrztusić coś poza głośnym oddechem. – dziękuję za zupę… jest… gorąca. – stwierdził krótko, nieświadomie wręcz zamieniając pyszność na gorąc, jednak nie był w stanie skleić czegoś bardziej konkretnego, kiedy tak pozwalał rumieńcom obejmować swoje poliki. Odetchnął kilkukrotnie, starając się opanować te dziwaczne, młodzieńcze wręcz reakcje. Nie miał ośmiu lat, powinien mieć nieco więcej ogłady, prawda? – Pyszna. – jak Ty… Przestań, kurwa. zganił się w myślach, poprawiając swoje ostatnie słowo. Udawanie, że jej dotyk nie miał miejsca, nijak ułatwiał sprawę, wręcz przeciwnie, komplikacje nawarstwiały się, a wraz z nimi wszystkie te kosmate myśli, z którymi przecież tak walczył i które uspokoił pod prysznicem. – Chyba – głos zawiesił się gdzieś w eterze. Wciąż czuł palący przełyk, choć powoli opanowywał znikające rumieńce z twarzy. Szukał odpowiednich słów, które mogłyby zastąpić te wszystkie gafy, jaki chciał wypowiedzieć głośno. Dobrze wiedział, że nie było warto kalać ich trwania czymś nieodpowiednim, a jednak pewne kwestie wymagały wyjaśnienia. Zacisnął oparte na stole ręce w pięści. Miska mizernie leżała pomiędzy nimi. Musiało trochę ostygnąć – powinnaś coś wiedzieć. – stwierdził z ciężarem na sercu, bo w jaki sposób to powiedzieć? Widziała praktycznie wszystko, pewnie stworzenie nijak przypominające szczura wyciągnęło wszystkie brudy, które kłębiły się pomimo jej porządnego sprzątania całego jego życia. Wciąż przecież miał sekrety, tak samo, jak i ona. W ciągu dnia ciężko było sprostać prawdzie, ale chyba powinien, prawda? Ponownie spróbował wyłapać piwne tęczówki, bo gdzieś w całym tym natłoku ściągnął własne oczy do zupy, jakby próbując udać, że wcale go tam nie ma. Zimne pasma prostych włosów chłodziły jego poliki, dyndając tuż przed jedzeniem. Nie wiedział, czy jest gotowy. – Nie jestem tym, na kogo wyglądam. – wypowiedział na wydechu, nawet nie próbując skryć swojego zmartwienia, bo przecież mogła go odrzucić, powinna już kilkanaście godzin temu. Zamiast tego wciąż trwała, gotując mu nawet zupę. – Dziękuję za wszystko. – stwierdził pokrótce, oszczędzając zarówno jej, jak i sobie kolejnego żalu do tego, jak bardzo jest niebezpieczny. – Chyba powinniśmy… – przełknął ślinę kilkukrotnie przed wypowiedzeniem swojej obawy, a raczej największego pragnienia rozsądku, który zanikał z każdą sekundą, kiedy ją obserwował. Nie był w stanie z tego zrezygnować, nie z niej. – spróbować? – dokończył zdziwiony własnymi słowami, bo nie tego się spodziewał, nie to miał na myśli, nie to… to wszystko nie miało być właśnie takie, a jednak nie żałował. Wręcz przeciwnie, patrzył na nią ufnie, z wielką wiarą, jakby błagał ją, żeby nie próbowała odmówić, bo chyba tego nie byłby w stanie już przetrwać. Kiedy dał się wciągnąć w ten cholerny wir i przestał mówić tak, jak powinien? Zmieniała wszystko. – Chciałabyś? – dopytał, wciąż zszokowany tym, co wychodziło z jego ust, bo przecież miał się nią zająć, a nie proponować... coś.
A zupa powoli stygła.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Upominał ją. Rozwiewał chętnie wijące się w niej myśli o tym, że nie będzie umiała zjeść i tym razem tak naprawdę. Zupełnie jakby przez cały ten czas obydwoje w jakiejś dziwnej formie karmili się sobą. Tak chyba było. Uczucie pustki w głębi brzucha odsunęła bardzo daleko, na najdalszy plan. Ilość wrażeń, poziom emocjonalnego odurzenia skutecznie wpędzał w ruch cały organizm. Energia płynąca z posiłku przez chwilę wydawała się zbędna. Pozornie jednak. Philippa nie zwariowała całkowicie. Zamierzała jeść. Zamierzała nawet i bez jego stwierdzenia. Wyczuła, że to nie była prośba, a wyrażenie pewnej konieczności, która musiała zaistnieć. Pilnował jej. Tak samo, jak ona pilnowała jego. Dbali o siebie i to działanie wydawało jej się tak naturalne i całkowicie pożądane. Nawet jej nie zdenerwował. Chociaż w tej chwili patrzyła na niego z dozą większej łagodności i mógłby nawet ryzykownie badać granicę, a po nadzianiu się na niewłaściwe tereny, przetrwałby. Pozwoliłaby mu. Ufała mu. Chciała go. Godziła się na to przywiązanie, które działo się teraz, które istniało między nimi coraz silniejsze. Przestawało być tylko fantazją. Wciągało ją i musiała się temu poddawać, jeśli chciała zostać przy nim na dłużej. Jeśli chciała zachować zalążki świeżej relacji, przeczekać, aż utworzy się z nich coś stabilniejszego. Aż sami do tego doprowadzą. Starała się nie wariować, dzielnie stać na dwóch nogach i nie osunąć się w dół, nie poddać się ogromnym falom uczuć. Pękały chłodne powłoki, pękały silne, niewzruszone oczy, które takich jak on wyrzucały na chłodne ulice. Tak naprawdę była przecież ciepłem, zawsze ciepłem, które po prostu coś sobie założyło i nie chciało uwierzyć, że może być inaczej. Że jest zdolne poprowadzić coś tak, jak wydawało się to dotąd zupełnie dla niej niemożliwe. Tymczasem teraz, z pozoru tak prostu i naturalnie łączyli się. Widziała jednak w tym trud. Wszystko siedziało głęboko, w samym środku. Bliskość i przynależność wydawały się koić jak wszystkie te maści pochowane w dziewczęcej torbie. Chciała więcej. Chciała mieć też głowę na karku, ale coraz mniej wierzyła, że tak można. Rozsądne podejście drażniło. Nie mogło mieć miejsca, nie mogło w żaden sposób im pomóc. A może właśnie się myliła? Za każdym razem, kiedy krzyżowali drogi spojrzeń, przepadała. W jego kolorach czuła dziwaczną, namiastkę pieszczoty, a przecież jej nawet nie dotykał. Muskały ją dreszcze, jakby potrafił pogłaskać skórę samym spojrzeniem. Jego obecności towarzyszyło wiele nowych odczuć, do których jakoś musiała się przyzwyczaić. Tak łatwo można było zapomnieć o wszystkim, kiedy miało się przed sobą Uriena. Nawet nie czuła, jak ciepła była ta miska, nie oddała się iluzjom rozpuszczanym przez unoszące się ponad taflą zupy wstążki pary. Potrzebowała zadbać o niego, wypełnić żołądek, objąć go troską. Coś mu dać, kiedy on podarował jej już tak wiele. Nie umiała tego wyliczyć i podsumować. Dokładał przez cały czas, coraz bardziej czuła na sobie niewidzialne ramiona. Jakby w środku niej budował gniazdo. Dla nich.
Ona też. Pamiętała o tym, chociaż czuła, że będzie musiała przenieść uwagę duszy, kazać sobie samej jeść, przestać rozwałkowywać każdą najdrobniejszą myśl. Do tej pory w tym się właśnie specjalizowała. W rozbieraniu myśli i może jeszcze samej siebie. Cholera. Znała swoją aurę, wiedziała, że ucieknie w mniejszą lub większą prowokację. Że zaczepi go jeszcze, zanim skończy jeść. Tymczasem nawet nie zaczął. Stopa nacisnęła na wijący się wokół łydki materiał i dała znak. Że jest. Chciała przysunąć się może wyżej, jeszcze trochę poczarować, bo póki co reszta ciała nie była zdolna do przyjęcia posiłku. Nawet kuszące zapachy jedzenia nie odciągnęły jej od tego pomysłu. Gest ten zaopatrzony został w czujne, zaintrygowane spojrzenie. Patrzące z potrzebą, patrzące z czułością. Była… była tak mocno oddana. To było młodzieńcze, świeże, soczyste. To uczucie, które od rana dyktowało jej warunki. Nie mogła i nie chciała się mu stawiać. Tylko czasem wiedziała, że dla dobra tego wszystkiego trzeba było zejść na ziemię. I spróbować działać z większym spokojem. On drgnął. Łyżka wpadła, stukając groźnie końcówką w ścianę naczynia. Philippa zamarła. Oderwała posłusznie nogę i postawiła stopę na swoim kawałku podłogi. Przesadziła? Na pewno nie ułatwiła mu jedzenia. Popatrzył na nią jakby znów dziwnie spłoszony. Przeprosiła, lokując wdzięczne słowo w głębi piwnych tęczówek. Dobrze, że dzielił jej stół. Niedobrze, że jako barmanka znała wszystkie sztuczki ze stołami i krzesłami. Ta przegroda nijak nie potrafiłaby jej powstrzymać. Wspomnienie jego burczącego brzucha przywołało ją jakoś do porządku. Przestała.
Pod nosem wirowały wiązki ciepła odchodzącego od wnętrza naczynia. Jedna dłoń obejmowała łyżkę, druga pod stołem zaginała granicę swetra, jakby palce potrzebowały natychmiast znaleźć sobie jakieś zajęcie. Mieli jeść, a w niej zaczęło narastać uczucie strachu. Że to zaraz minie? Nie wiedziała. W piersi poczuła tylko rozpędzające się serce. Nie chciała stąd wychodzić, nie chciała, by stracili wszystko to, co zdołało się narodzić w ciągu wczorajszego dnia. Jesienna groza gotowa była nią wstrząsnąć z chwilą, kiedy tylko wysunie nos na wietrzną ulicę. Patrzyła, chociaż miała jeść. Rzadko czuła, że nie wie, co należy zrobić dalej. Właściwie to wiedziała, aż za dobrze wiedziała, ale wybierała ostrożność. Gdy wypowiedział jej imię, przyciągnął natychmiast spojrzenie. Mówił, a ona czuła, jakby poparzone wargi łykały wodę z lodem. Przyjemnie. W porządku? Uśmiechnęła się trochę, gdy jego uwaga skupiła się na cieple wywaru. No tak. Robił pauzy, oddychał. Było mu trudno? Czy też nie do końca wiedział, jak powinien…? A przecież tyle razy budziła się przy facecie rano. Nigdy nie tak. Nigdy nie w swetrze. Było pewne, że teraz Philippa nie zdoła przełknąć ani jednej maleńkiej porcji osadzonej w głębi łyżki. Słuchała. Wydawał się taki trochę nieporadny, ale mówił. Wciąż mało rozmawiali, wciąż opierali się bardziej na spojrzeniach i dotyku niż pełnych dialogach. To były pojedyncze słowa, poprzedzielane wieloma oddechami. Nawet teraz. Nie przerywała mu. Do czegoś chyba dążył. A może nie? Postawiła łokcie na stole i oparła brodę na zlepionych dłoniach. Przychyliła głowę. Miał czas. Zupa przecież musiała się ochłodzić. Wewnątrz czuła coraz głośniejsze melodie. Powiedz to, Urienie. Powieki uniosły się jeszcze wyżej, ślizgała się po jego rumianych policzkach, na nowo zastanawiała się, ile mógł mieć na nich piegów. Powinna coś wiedzieć. Chciał odejść? Tego chyba obawiała się najbardziej w świecie. Tymczasem on zahaczył o całkiem inny temat, może tylko naiwnie pozwalający łączyć się z jej obawami. Bzdurna myśl. O co mogło chodzić? Dziwnie to brzmiało w ustach kogoś, kto był metamorfomagiem i dopiero co pozwolił jej poznać swoją prawdziwą twarz. A może właśnie nie? Była jeszcze jakaś? Albo inne imię? W przeciwieństwie do niego ona czuła się dokładnie jak ktoś, na kogo wyglądała. Dawne sprawy wypierała aż za bardzo. Była różnica między czuć się a faktycznie być. Pozwoliła sobie na przenikliwe patrzenie, jakby to miało pomóc jej w rozszyfrowaniu tej zagadki. – Nietrudno się domyślić, wczoraj rano byłeś Małym Jimem. Teraz jesteś Urienem. Jest ktoś jeszcze? Ktoś, o kim chcesz mi opowiedzieć? Kim jesteś? – Pozwól mi się poznać. Pozwól mi przyjmować ciebie, po prostu ciebie. Prawdziwego. Pozwól mi. A wtedy ja powiem ci, że też mam drugie imię. Miała do powiedzenia o wiele więcej, ale zarzucanie go lawinami słów nie było dobre, kiedy tak stopniowo mówił. Chciała dać mu szansę na dokończenie. Być cierpliwą. Przypomniało jej się, jak dobę wcześniej sama dziękowała. Za coś tak niezrozumiałego i zarazem najbardziej magicznego. Dobrze, że ustawiła sobie z rąk podpórkę, bo zaczynały parzyć z potrzeby poszukania tego drugiego ciała. Philippo Moss, jesteś nienormalna. Nie pomyliła się wiele, zakładając, już kilka zdań wcześniej, że do czegoś dążył, do czegoś te wszystkie słowa zbierał. Powinniśmy? Co powinniśmy? Posiłek odszedł w zapomnienie już dawno temu. Oczy nie mogły być bardziej okrągłe. – Tak? – wydusiła trochę niepokornie. Oczekiwała, jakby ktoś co najmniej miał za chwilę przekazać jej skarb. Albo odebrać wszystko, co miała. Nie. Lęk zamknął jej oczy, ale tylko na sekundę, może dwie. W środku chaos. Na zewnątrz ostatnie próby zabiegającego o uwagę dania. Nie miało żadnego znaczenia, a przecież chciała o nich zadbać. Teraz nie mogła. Spróbować. Zupełnie jakby ciężar opadł z niej całej. Powietrze wcisnęło się gwałtownie do jej płuc, potrzebowała tych kilku głębokich oddechów. Rozczulenie wkradło się gdzieś w spojrzenie. Przestała być jak posąg, który zamarł na wieki. Otworzyła usta. – Mhm, powinniśmy. Zdecydowanie powinniśmy – zanuciła tym swoim charakterystycznym głosem, który składał wiele obietnic i który pozwalał ożyć każdej wyobraźni. Gdy ucichł, promień światła przesunął się po jej policzku. Twarz stała się bardziej pogodna, cieplejsza. Jak to jest być z kimś? Nigdy nie próbowała. Teraz mogła. Jak to jest oddać się komuś tak bardzo i razem realizować obietnicę przyszłości? Wojna chyba nawet na to nie przyzwalała. To głupota. To kolejna słabość, która wpędzić mogła do grobu. To uczucie, któremu nijak nie potrafiła się oprzeć, chociaż znała tuzin gryzących powodów, by przestać. – Chciałabym – wypowiedziała ciszej, jakby konspirowali. Pozwoliła opaść dłoni na blat i wyciągnąć się w stronę tej drugiej miski, tego drugiego człowieka. – Nie widzisz? – zapytała ostrożnie. Nie widzisz, jak bardzo chcę? – Już próbujemy – zauważyła, czując, że zaraźliwe są te jego skąpe wypowiedzi. Chociaż była dość wygadana, to jednak nigdy nie nauczyła się mówić o czymś takim. W tak silnych emocjach. Podaj mi dłoń. – Nigdy nie byłam przy kimś, czyjaś. Nigdy nie… też mam inne imię i inne nazwisko. Porzuciłam je – wyznała, chociaż wcale tego nie planowała. Chciała, by wiedział, skoro już rozbierali się z twarzy i imion.
Tak jak oni porzucili mnie.
Ona też. Pamiętała o tym, chociaż czuła, że będzie musiała przenieść uwagę duszy, kazać sobie samej jeść, przestać rozwałkowywać każdą najdrobniejszą myśl. Do tej pory w tym się właśnie specjalizowała. W rozbieraniu myśli i może jeszcze samej siebie. Cholera. Znała swoją aurę, wiedziała, że ucieknie w mniejszą lub większą prowokację. Że zaczepi go jeszcze, zanim skończy jeść. Tymczasem nawet nie zaczął. Stopa nacisnęła na wijący się wokół łydki materiał i dała znak. Że jest. Chciała przysunąć się może wyżej, jeszcze trochę poczarować, bo póki co reszta ciała nie była zdolna do przyjęcia posiłku. Nawet kuszące zapachy jedzenia nie odciągnęły jej od tego pomysłu. Gest ten zaopatrzony został w czujne, zaintrygowane spojrzenie. Patrzące z potrzebą, patrzące z czułością. Była… była tak mocno oddana. To było młodzieńcze, świeże, soczyste. To uczucie, które od rana dyktowało jej warunki. Nie mogła i nie chciała się mu stawiać. Tylko czasem wiedziała, że dla dobra tego wszystkiego trzeba było zejść na ziemię. I spróbować działać z większym spokojem. On drgnął. Łyżka wpadła, stukając groźnie końcówką w ścianę naczynia. Philippa zamarła. Oderwała posłusznie nogę i postawiła stopę na swoim kawałku podłogi. Przesadziła? Na pewno nie ułatwiła mu jedzenia. Popatrzył na nią jakby znów dziwnie spłoszony. Przeprosiła, lokując wdzięczne słowo w głębi piwnych tęczówek. Dobrze, że dzielił jej stół. Niedobrze, że jako barmanka znała wszystkie sztuczki ze stołami i krzesłami. Ta przegroda nijak nie potrafiłaby jej powstrzymać. Wspomnienie jego burczącego brzucha przywołało ją jakoś do porządku. Przestała.
Pod nosem wirowały wiązki ciepła odchodzącego od wnętrza naczynia. Jedna dłoń obejmowała łyżkę, druga pod stołem zaginała granicę swetra, jakby palce potrzebowały natychmiast znaleźć sobie jakieś zajęcie. Mieli jeść, a w niej zaczęło narastać uczucie strachu. Że to zaraz minie? Nie wiedziała. W piersi poczuła tylko rozpędzające się serce. Nie chciała stąd wychodzić, nie chciała, by stracili wszystko to, co zdołało się narodzić w ciągu wczorajszego dnia. Jesienna groza gotowa była nią wstrząsnąć z chwilą, kiedy tylko wysunie nos na wietrzną ulicę. Patrzyła, chociaż miała jeść. Rzadko czuła, że nie wie, co należy zrobić dalej. Właściwie to wiedziała, aż za dobrze wiedziała, ale wybierała ostrożność. Gdy wypowiedział jej imię, przyciągnął natychmiast spojrzenie. Mówił, a ona czuła, jakby poparzone wargi łykały wodę z lodem. Przyjemnie. W porządku? Uśmiechnęła się trochę, gdy jego uwaga skupiła się na cieple wywaru. No tak. Robił pauzy, oddychał. Było mu trudno? Czy też nie do końca wiedział, jak powinien…? A przecież tyle razy budziła się przy facecie rano. Nigdy nie tak. Nigdy nie w swetrze. Było pewne, że teraz Philippa nie zdoła przełknąć ani jednej maleńkiej porcji osadzonej w głębi łyżki. Słuchała. Wydawał się taki trochę nieporadny, ale mówił. Wciąż mało rozmawiali, wciąż opierali się bardziej na spojrzeniach i dotyku niż pełnych dialogach. To były pojedyncze słowa, poprzedzielane wieloma oddechami. Nawet teraz. Nie przerywała mu. Do czegoś chyba dążył. A może nie? Postawiła łokcie na stole i oparła brodę na zlepionych dłoniach. Przychyliła głowę. Miał czas. Zupa przecież musiała się ochłodzić. Wewnątrz czuła coraz głośniejsze melodie. Powiedz to, Urienie. Powieki uniosły się jeszcze wyżej, ślizgała się po jego rumianych policzkach, na nowo zastanawiała się, ile mógł mieć na nich piegów. Powinna coś wiedzieć. Chciał odejść? Tego chyba obawiała się najbardziej w świecie. Tymczasem on zahaczył o całkiem inny temat, może tylko naiwnie pozwalający łączyć się z jej obawami. Bzdurna myśl. O co mogło chodzić? Dziwnie to brzmiało w ustach kogoś, kto był metamorfomagiem i dopiero co pozwolił jej poznać swoją prawdziwą twarz. A może właśnie nie? Była jeszcze jakaś? Albo inne imię? W przeciwieństwie do niego ona czuła się dokładnie jak ktoś, na kogo wyglądała. Dawne sprawy wypierała aż za bardzo. Była różnica między czuć się a faktycznie być. Pozwoliła sobie na przenikliwe patrzenie, jakby to miało pomóc jej w rozszyfrowaniu tej zagadki. – Nietrudno się domyślić, wczoraj rano byłeś Małym Jimem. Teraz jesteś Urienem. Jest ktoś jeszcze? Ktoś, o kim chcesz mi opowiedzieć? Kim jesteś? – Pozwól mi się poznać. Pozwól mi przyjmować ciebie, po prostu ciebie. Prawdziwego. Pozwól mi. A wtedy ja powiem ci, że też mam drugie imię. Miała do powiedzenia o wiele więcej, ale zarzucanie go lawinami słów nie było dobre, kiedy tak stopniowo mówił. Chciała dać mu szansę na dokończenie. Być cierpliwą. Przypomniało jej się, jak dobę wcześniej sama dziękowała. Za coś tak niezrozumiałego i zarazem najbardziej magicznego. Dobrze, że ustawiła sobie z rąk podpórkę, bo zaczynały parzyć z potrzeby poszukania tego drugiego ciała. Philippo Moss, jesteś nienormalna. Nie pomyliła się wiele, zakładając, już kilka zdań wcześniej, że do czegoś dążył, do czegoś te wszystkie słowa zbierał. Powinniśmy? Co powinniśmy? Posiłek odszedł w zapomnienie już dawno temu. Oczy nie mogły być bardziej okrągłe. – Tak? – wydusiła trochę niepokornie. Oczekiwała, jakby ktoś co najmniej miał za chwilę przekazać jej skarb. Albo odebrać wszystko, co miała. Nie. Lęk zamknął jej oczy, ale tylko na sekundę, może dwie. W środku chaos. Na zewnątrz ostatnie próby zabiegającego o uwagę dania. Nie miało żadnego znaczenia, a przecież chciała o nich zadbać. Teraz nie mogła. Spróbować. Zupełnie jakby ciężar opadł z niej całej. Powietrze wcisnęło się gwałtownie do jej płuc, potrzebowała tych kilku głębokich oddechów. Rozczulenie wkradło się gdzieś w spojrzenie. Przestała być jak posąg, który zamarł na wieki. Otworzyła usta. – Mhm, powinniśmy. Zdecydowanie powinniśmy – zanuciła tym swoim charakterystycznym głosem, który składał wiele obietnic i który pozwalał ożyć każdej wyobraźni. Gdy ucichł, promień światła przesunął się po jej policzku. Twarz stała się bardziej pogodna, cieplejsza. Jak to jest być z kimś? Nigdy nie próbowała. Teraz mogła. Jak to jest oddać się komuś tak bardzo i razem realizować obietnicę przyszłości? Wojna chyba nawet na to nie przyzwalała. To głupota. To kolejna słabość, która wpędzić mogła do grobu. To uczucie, któremu nijak nie potrafiła się oprzeć, chociaż znała tuzin gryzących powodów, by przestać. – Chciałabym – wypowiedziała ciszej, jakby konspirowali. Pozwoliła opaść dłoni na blat i wyciągnąć się w stronę tej drugiej miski, tego drugiego człowieka. – Nie widzisz? – zapytała ostrożnie. Nie widzisz, jak bardzo chcę? – Już próbujemy – zauważyła, czując, że zaraźliwe są te jego skąpe wypowiedzi. Chociaż była dość wygadana, to jednak nigdy nie nauczyła się mówić o czymś takim. W tak silnych emocjach. Podaj mi dłoń. – Nigdy nie byłam przy kimś, czyjaś. Nigdy nie… też mam inne imię i inne nazwisko. Porzuciłam je – wyznała, chociaż wcale tego nie planowała. Chciała, by wiedział, skoro już rozbierali się z twarzy i imion.
Tak jak oni porzucili mnie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Balkon
Szybka odpowiedź