Fontanna Magicznego Braterstwa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Magicznego Braterstwa
"Stali na końcu bardzo długiego, imponującego holu z wypolerowaną, lśniącą posadzką z ciemnego drewna. Na suficie koloru pawiego granatu lśniły złote symbole, nieustannie poruszające się i zmieniające jak jakaś wielka, niebiańska tablica ogłoszeń. W pokrytych błyszczącą drewnianą boazerią ścianach widniało mnóstwo kominków. Co parę sekund z jednego z kominków w ścianie po lewej stronie wynurzała się z cichym poświstem postać czarownicy lub czarodzieja, natomiast po prawej stronie przed kominkami tworzyły się krótkie kolejki czarodziejów czekających na odjazd.
W połowie holu była fontanna. Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższym był posąg nobliwie wyglądającego czarodzieja z różdżką wycelowaną prosto w górę. Wokół niego stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownicę. Z końców ich różdżek, z grotu strzały centaura, z ostro zakończonego szczytu kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a ich łagodny szmer mieszał się z cichymi pyknięciami i trzaskami aportacji i deportacji oraz z tupotem stóp setek czarownic i czarodziejów zmierzających ku złotym wrotom w drugim końcu holu. Większość miała ponure, trochę zaspane twarze.
Poplamiona tabliczka nad sadzawką głosiła:
Wszystkie datki wrzucone do Fontanny Magicznego Braterstwa zostaną przekazane Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Na dnie migotało morze brązowych knutów i srebrnych sykli."
W połowie holu była fontanna. Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższym był posąg nobliwie wyglądającego czarodzieja z różdżką wycelowaną prosto w górę. Wokół niego stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownicę. Z końców ich różdżek, z grotu strzały centaura, z ostro zakończonego szczytu kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a ich łagodny szmer mieszał się z cichymi pyknięciami i trzaskami aportacji i deportacji oraz z tupotem stóp setek czarownic i czarodziejów zmierzających ku złotym wrotom w drugim końcu holu. Większość miała ponure, trochę zaspane twarze.
Poplamiona tabliczka nad sadzawką głosiła:
Wszystkie datki wrzucone do Fontanny Magicznego Braterstwa zostaną przekazane Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Na dnie migotało morze brązowych knutów i srebrnych sykli."
Widocznie mężczyźni zapominali o tym, że niektóre kobiety nie były marionetkami, ale cóż biedna Katya mogła o tym wiedzieć, skoro była obecnie obłapiana przez dwóch jegomości bardziej niż przez diabelskie sidła? Zdawała sobie sprawę, że czasem otoczka maskotki, swoistego rodzaju kukiełki w męskich rękach jest jedyną drogą, która doprowadzi do ewakuacji, ale przecież nie zamierzała uciekać. Nie była tchórzem, wbrew osądom dawnego znajomego, którym niegdyś był Perseus, ale... To były zamierzchłe czasy, do których nie potrzebowała wracać. Ani dzisiaj ani jutro.
-Owszem, tu ich nie ma - mruknęła pod nosem, choć uśmiech nie przyozdobił jej karminowych ust. Doskonale wiedziała jakim typem człowieka był Samuel, a przecież nie mogła mu odmówić uroku, a także czegoś magnetycznego, co ją przyciągało, by w odpowiednim momencie pozostawić go samego sobie. Nałożyła na tę relację szereg barier, zresztą jak na każdą inną, bo nie ufała ludziom. Nie było nikogo, kto posiadałby taką moc sprawczą, by w pełni oddać się wirowi otwartości i szczerej chęci zrzucenia szaty sekretów.
-Sam... - powiedziała nieco głośniej i przygryzła policzek, gdy padła uwaga na temat niecnych zamiarów. Czuła się jak w potrzasku, bowiem z jednej strony napierał na nią Mulciber, z drugiej zaś Skamander odbierał przestrzeń, która pozwoliłaby na swobodny oddech pełną piersią. Zamknęli ją w uścisku, który zmusił ją do opuszczenia na moment wzroku, by ocenić fachowym okiem czy nie pogwałcają jej strefy intymnej, która ewidentnie była naruszona przez jednego i drugiego. Gromki śmiech Ramseya był jedynie dolaniem oliwy do ognia, gdy emocje kotłowały się w niej niczym w kociołku Panoramixa, ale nie dała się ponieść irytacji, która buzowała w jej żyłach.
-Żaden z mężczyzn nie powinien zachowywać się w uchybiający sposób względem szlachcianki, a wy to robicie - burknęła pod nosem, bo w gruncie rzeczy - nie sądziła, że ją usłyszeli, skoro byli bardziej zajęci sobą, ale nic nie mogła na to poradzić. Spięła się mimowolnie, kiedy to palce Ramseya prześlizgiwały się wzdłuż jej karku, a dłonie aurora przytrzymywały ją w uścisku. Wypuściła powietrze ze świstem słysząc prośbę narzeczonego i uniosła ręce ku górze, by zepchnąć z siebie objęcia Sama. To samo uczyniła Ramseyowi, gdy najzwyczajniej w świecie się wyślizgnęła z pod jego subtelnego dotyku.
-Przypomnę panom kim jestem, bo widocznie w tej słownej grze o tym zapomnieliście - była spokojna, wręcz cholernie opanowana, bo kurwami arystokratce nie wypadało rzucać. -Na ten moment jeszcze posiadam przed nazwiskiem tytuł lady, a dopuszczanie się przedzierania przez pewną barierę w miejscu takim jak Ministerstwo... Jest conajmniej karygodne - nie wahała się, a gdy piorunowała ich ob uspojrzeniem z pewnej odległości sprawiało jej większa przyjemność niż jak tkwiła między nimi. Dwoma szczeniakami, które głośno ujadają, ale nie potrafią ugryźć. W to chciała wierzyć, bo przecież wiedziała, że oboje emanowali potężną siłą przebicia i charakteru. -Sądziłam, że macie dla mnie więcej poszanowania, ale widocznie byłam zbyt naiwna - rzuciła jeszcze od niechcenia i wzruszyła ramionami, bo pomimo, że kipiał w niej natłok różnych, dość sprzecznych emocji - nie zamierzała zrobić nic.
Na razie.
-Owszem, tu ich nie ma - mruknęła pod nosem, choć uśmiech nie przyozdobił jej karminowych ust. Doskonale wiedziała jakim typem człowieka był Samuel, a przecież nie mogła mu odmówić uroku, a także czegoś magnetycznego, co ją przyciągało, by w odpowiednim momencie pozostawić go samego sobie. Nałożyła na tę relację szereg barier, zresztą jak na każdą inną, bo nie ufała ludziom. Nie było nikogo, kto posiadałby taką moc sprawczą, by w pełni oddać się wirowi otwartości i szczerej chęci zrzucenia szaty sekretów.
-Sam... - powiedziała nieco głośniej i przygryzła policzek, gdy padła uwaga na temat niecnych zamiarów. Czuła się jak w potrzasku, bowiem z jednej strony napierał na nią Mulciber, z drugiej zaś Skamander odbierał przestrzeń, która pozwoliłaby na swobodny oddech pełną piersią. Zamknęli ją w uścisku, który zmusił ją do opuszczenia na moment wzroku, by ocenić fachowym okiem czy nie pogwałcają jej strefy intymnej, która ewidentnie była naruszona przez jednego i drugiego. Gromki śmiech Ramseya był jedynie dolaniem oliwy do ognia, gdy emocje kotłowały się w niej niczym w kociołku Panoramixa, ale nie dała się ponieść irytacji, która buzowała w jej żyłach.
-Żaden z mężczyzn nie powinien zachowywać się w uchybiający sposób względem szlachcianki, a wy to robicie - burknęła pod nosem, bo w gruncie rzeczy - nie sądziła, że ją usłyszeli, skoro byli bardziej zajęci sobą, ale nic nie mogła na to poradzić. Spięła się mimowolnie, kiedy to palce Ramseya prześlizgiwały się wzdłuż jej karku, a dłonie aurora przytrzymywały ją w uścisku. Wypuściła powietrze ze świstem słysząc prośbę narzeczonego i uniosła ręce ku górze, by zepchnąć z siebie objęcia Sama. To samo uczyniła Ramseyowi, gdy najzwyczajniej w świecie się wyślizgnęła z pod jego subtelnego dotyku.
-Przypomnę panom kim jestem, bo widocznie w tej słownej grze o tym zapomnieliście - była spokojna, wręcz cholernie opanowana, bo kurwami arystokratce nie wypadało rzucać. -Na ten moment jeszcze posiadam przed nazwiskiem tytuł lady, a dopuszczanie się przedzierania przez pewną barierę w miejscu takim jak Ministerstwo... Jest conajmniej karygodne - nie wahała się, a gdy piorunowała ich ob uspojrzeniem z pewnej odległości sprawiało jej większa przyjemność niż jak tkwiła między nimi. Dwoma szczeniakami, które głośno ujadają, ale nie potrafią ugryźć. W to chciała wierzyć, bo przecież wiedziała, że oboje emanowali potężną siłą przebicia i charakteru. -Sądziłam, że macie dla mnie więcej poszanowania, ale widocznie byłam zbyt naiwna - rzuciła jeszcze od niechcenia i wzruszyła ramionami, bo pomimo, że kipiał w niej natłok różnych, dość sprzecznych emocji - nie zamierzała zrobić nic.
Na razie.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Chwilami miał wrażenie, że świat nagrywał się z jego zamierzeń. To co uznawał za wzniosłe i ważne, w niepojęty sposób odwracało się na druga stronę i zawzięcie próbowało go atakować. ta myśl, przyświecająca idei, że kobiety należy chronić zawsze - w aktualnej sytuacji okazywała się tylko jego wybujała wizją. Jak prawdopodobnie się okazywało, Katya nie potrzebowała akurat jego pomocy. Nie była ofiarą jegomościa, który próbował ją złapać i widocznie - obojgu pasował układ, który sobie tworzyli.
- Tak o mnie myślisz? - jedno spojrzenie w ciemne oczy dziewczyny, z jednej strony rozbawione, z drugiej...przeplatane odrobiną zawodu. Czy i ona widziała w nim tylko zawadiackiego kobieciarza? Widocznie wczuł się w role lepiej niż pamiętał.
Przez dłuższa chwilę zwyczajnie ignorował mężczyznę, który własnościowo traktował arystokratkę. Nienawidził tego typu ludzi. Wielkie, samcze ego i zgnilizna atakująca cały ich układ nerwowy. W dodatku irytująco niedźwięczny śmiech, który rozbrzmiał, wywołał na twarzy Skamandera lekką, złośliwą konsternację. Czarna brew powędrowała ku górze.
- Przykro mi to stwierdzić Gwiazdeńko, ale pan Mulciber prawdopodobnie został wypuszczony z zakładu dla umysłowo chorych. Mam nadzieję, że sprawdziłaś jego kartotekę? - zignorował cicho wypowiedziane swoje imię. Nie uśmiechał się i nie licząc gniewnej tyrady błyskającej w czarnych oczach - na twarzy nie nastała żadna zmiana.
- Nie chcesz mieć we mnie wroga, ale jeszcze jedno podobne słowo, a gwarantuję, że takowego znajdziesz - spojrzał na Katyę i zmarszczył brwi. Miał niecierpiąca zwłoki ochotę, w końcu sprawdzić, jaki dźwięk wydaje łamany nos Mulcibera, ale - nie był parchołem, który jak kogucik rzuca się do walki z byle powodu. Nie mógł jednak zdzierżyć pretensjonalności i pseudowyższości, jaką próbował emanować na wszystkie fronty. Widocznie taka eskalacja swej "potęgi" miała na celu ukryć, jak małym, nie znaczącym człowieczkiem był w życiu.
- Na ten moment? - więc nawet nie jest szlachcicem... jeśli już chciałaś tracić swoje dziedzictwo, mogłaś wybrać lepiej i...- przechylił głowę, ignorując zbrukanie słowa przyjaciel w ustach Mulcibera - z radością zobaczyłbym, jak się ze mną za ciebie żegna, ale teraz.. - zdjął ramię, do tej pory oplatające talię Katyi - ...muszę zapalić - to mówiąc wyciągnął miętą paczkę papierosów, trzymaną do tej pory w kieszeni kurtki. Wyciągnął jednego i - nie odpalając, wsunął w usta. Wiedział, że Katya nie cierpiała, gdy palił, ale teraz - robił to z premedytacją.
- ...ale Ty też ją puszczasz - , po czym wolną dłonią szarpnął za bark mężczyzny, odpychając go od dziewczyny. Nie zatrzymał się jednak, by czekać na jakąkolwiek reakcję. Z papierosem w zębach, zaciśniętą pięścią i roztapiającym się gniewem w oczach - ruszył do wyjścia.
- Tak o mnie myślisz? - jedno spojrzenie w ciemne oczy dziewczyny, z jednej strony rozbawione, z drugiej...przeplatane odrobiną zawodu. Czy i ona widziała w nim tylko zawadiackiego kobieciarza? Widocznie wczuł się w role lepiej niż pamiętał.
Przez dłuższa chwilę zwyczajnie ignorował mężczyznę, który własnościowo traktował arystokratkę. Nienawidził tego typu ludzi. Wielkie, samcze ego i zgnilizna atakująca cały ich układ nerwowy. W dodatku irytująco niedźwięczny śmiech, który rozbrzmiał, wywołał na twarzy Skamandera lekką, złośliwą konsternację. Czarna brew powędrowała ku górze.
- Przykro mi to stwierdzić Gwiazdeńko, ale pan Mulciber prawdopodobnie został wypuszczony z zakładu dla umysłowo chorych. Mam nadzieję, że sprawdziłaś jego kartotekę? - zignorował cicho wypowiedziane swoje imię. Nie uśmiechał się i nie licząc gniewnej tyrady błyskającej w czarnych oczach - na twarzy nie nastała żadna zmiana.
- Nie chcesz mieć we mnie wroga, ale jeszcze jedno podobne słowo, a gwarantuję, że takowego znajdziesz - spojrzał na Katyę i zmarszczył brwi. Miał niecierpiąca zwłoki ochotę, w końcu sprawdzić, jaki dźwięk wydaje łamany nos Mulcibera, ale - nie był parchołem, który jak kogucik rzuca się do walki z byle powodu. Nie mógł jednak zdzierżyć pretensjonalności i pseudowyższości, jaką próbował emanować na wszystkie fronty. Widocznie taka eskalacja swej "potęgi" miała na celu ukryć, jak małym, nie znaczącym człowieczkiem był w życiu.
- Na ten moment? - więc nawet nie jest szlachcicem... jeśli już chciałaś tracić swoje dziedzictwo, mogłaś wybrać lepiej i...- przechylił głowę, ignorując zbrukanie słowa przyjaciel w ustach Mulcibera - z radością zobaczyłbym, jak się ze mną za ciebie żegna, ale teraz.. - zdjął ramię, do tej pory oplatające talię Katyi - ...muszę zapalić - to mówiąc wyciągnął miętą paczkę papierosów, trzymaną do tej pory w kieszeni kurtki. Wyciągnął jednego i - nie odpalając, wsunął w usta. Wiedział, że Katya nie cierpiała, gdy palił, ale teraz - robił to z premedytacją.
- ...ale Ty też ją puszczasz - , po czym wolną dłonią szarpnął za bark mężczyzny, odpychając go od dziewczyny. Nie zatrzymał się jednak, by czekać na jakąkolwiek reakcję. Z papierosem w zębach, zaciśniętą pięścią i roztapiającym się gniewem w oczach - ruszył do wyjścia.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Czy Mulciber zachowywał się niegodnie? Nie. Czy robił coś, czego mu nie wypadało? Nie. Czy źle traktował w tej chwili swoją przyszłą małżonkę? Skąd. Choć może jakby go spytać, czy morderstwa jakich się dopuścił były zasłużone, działało by to wtedy na tej samej zasadzie.
— Czy zachowuję się w sposób uchybiający Twojej godności, moja droga? — spytał, choć wciąż patrzył wprost na Samuela, a ona wciąż stała pomiędzy nimi. — Jesteś moją narzeczoną, traktuję cię z należytym szacunkiem i właśnie z jego powodu wolałbym, aby twój znajomy zabrał swoje ręce. Zbyt wielka zażyłość w Twoją stronę godzi we mnie, to oczywiste — podkreślił rzeczowym tonem, pozwalając sobie ominąć kwestię, iż robił to PUBLICZNIE, na JEGO OCZACH. Katya była jednak mądrą dziewczynką i doskonale rozumiała tę aluzję, prawda? Może przy odrobinie szczęścia i Samuel to załapie.
Odwrócił wzrok od mężczyzny dopiero, kiedy jego przyszła małżonka, Księżna, odezwała się ponownie, jasno i dobitnie podkreślając swój status, a także jego rychłą utratę. Na nieszczęście Mulcibera auror szybko to wychwycił i ujął dokładnie tak jak powinien. Mogła piorunować wzrokiem ich obu, i krytykować zachowanie zarówno narzeczonego, jak i przyszłego męża, ale ta słowna nagana była bezpośrednio skierowana do Mulcibera. Bardzo dosadnie. Bardzo personalnie, sprowadzając go do gorszej kategorii. I pewnie czując ciepło bijące od Ramseya można było zastanawiać się, czy jego wyraz twarzy nie wyrażał nic ponad "żadna kobieta nigdy nie będzie stawiała mnie poniżej siebie".
Zignorował jednak jej słowa umyślnie, bo choć cisnęło mu się na usta wiele słów i wiele kpiących uwag nie odważył się tego zrobić przy Samuelu — nie ze strachu, a dlatego, że nie chciał dawać aurorowi kolejnych powodów do tryumfu.
— Na Twoim miejscu nie martwiłbym się o jej dziedzictwo — odpowiedział leniwie, wzdychając przy tym, bo to nie była jego sprawa. Nie znał go, nie poznał nawet jego nazwiska — wszak nie mógł domniemywać, że nie jest szlacheckiego urodzenia. — I dla Twojej uciechy, dostanie wszystko na co zasłużyła. Bez obaw — dodał jeszcze, powoli uśmiechając się, a jego chłodne, stalowe spojrzenie znów uniosło się na potencjalnym kandydacie do prawego sierpowego. Szybko dorobił się w myślach tego tytułu, kiedy strzepnął jego rękę z narzeczonej jak jakiegoś intruza, który nie miał żadnego prawa do tego, aby ją dotykać. Owszem, on miał bardzo duże prawo do tego — Samuel, zerowe.
Zacisnął szczękę, oddychając głęboko, starając się za wszelką cenę zachować spokój, który wciąż go ogarniał i tylko złowrogi uśmiech mógł świadczyć o tym, że był rozgniewany.
— Nie — zaprotestował tuż po chwili, gdy ten ruszył w stronę wyjścia. Co więcej, zatrzymał też Katyę, która drgnęła, jakby chciała odejść — powstrzymał ją przed tym, chwytając jej przedramię. Nie zaciskał palców mocno, bo nie zamierzał jej robić krzywdy. Spojrzał tylko jej w oczy, posyłając nieme ostrzeżenie, by nie próbowała za nim pójść i go upokorzyć.
—Będę skrycie liczył, że się Pan nie udławi tym papierosem — powiedział za nim głośniej, oglądając się przez ramię. — Rozumiem, że konfrontacja z rzeczywistością Pana przeraża, ale niestety... Pana przyjaciółka wychodzi za mąż i n i c nie może Pan z tym zrobić.
To nie musiała być sugestia, nie musiała być nawet prowokacja. Zwykłe pożegnanie na miarę ich znajomości. Mulciber właśnie wtedy obiecał sobie, że będzie tępił go do końca jego dni i nie obawiał się wcale jego aurorskich niby sztuczek. Mało wartościowy przeciwnik.
— Czy zachowuję się w sposób uchybiający Twojej godności, moja droga? — spytał, choć wciąż patrzył wprost na Samuela, a ona wciąż stała pomiędzy nimi. — Jesteś moją narzeczoną, traktuję cię z należytym szacunkiem i właśnie z jego powodu wolałbym, aby twój znajomy zabrał swoje ręce. Zbyt wielka zażyłość w Twoją stronę godzi we mnie, to oczywiste — podkreślił rzeczowym tonem, pozwalając sobie ominąć kwestię, iż robił to PUBLICZNIE, na JEGO OCZACH. Katya była jednak mądrą dziewczynką i doskonale rozumiała tę aluzję, prawda? Może przy odrobinie szczęścia i Samuel to załapie.
Odwrócił wzrok od mężczyzny dopiero, kiedy jego przyszła małżonka, Księżna, odezwała się ponownie, jasno i dobitnie podkreślając swój status, a także jego rychłą utratę. Na nieszczęście Mulcibera auror szybko to wychwycił i ujął dokładnie tak jak powinien. Mogła piorunować wzrokiem ich obu, i krytykować zachowanie zarówno narzeczonego, jak i przyszłego męża, ale ta słowna nagana była bezpośrednio skierowana do Mulcibera. Bardzo dosadnie. Bardzo personalnie, sprowadzając go do gorszej kategorii. I pewnie czując ciepło bijące od Ramseya można było zastanawiać się, czy jego wyraz twarzy nie wyrażał nic ponad "żadna kobieta nigdy nie będzie stawiała mnie poniżej siebie".
Zignorował jednak jej słowa umyślnie, bo choć cisnęło mu się na usta wiele słów i wiele kpiących uwag nie odważył się tego zrobić przy Samuelu — nie ze strachu, a dlatego, że nie chciał dawać aurorowi kolejnych powodów do tryumfu.
— Na Twoim miejscu nie martwiłbym się o jej dziedzictwo — odpowiedział leniwie, wzdychając przy tym, bo to nie była jego sprawa. Nie znał go, nie poznał nawet jego nazwiska — wszak nie mógł domniemywać, że nie jest szlacheckiego urodzenia. — I dla Twojej uciechy, dostanie wszystko na co zasłużyła. Bez obaw — dodał jeszcze, powoli uśmiechając się, a jego chłodne, stalowe spojrzenie znów uniosło się na potencjalnym kandydacie do prawego sierpowego. Szybko dorobił się w myślach tego tytułu, kiedy strzepnął jego rękę z narzeczonej jak jakiegoś intruza, który nie miał żadnego prawa do tego, aby ją dotykać. Owszem, on miał bardzo duże prawo do tego — Samuel, zerowe.
Zacisnął szczękę, oddychając głęboko, starając się za wszelką cenę zachować spokój, który wciąż go ogarniał i tylko złowrogi uśmiech mógł świadczyć o tym, że był rozgniewany.
— Nie — zaprotestował tuż po chwili, gdy ten ruszył w stronę wyjścia. Co więcej, zatrzymał też Katyę, która drgnęła, jakby chciała odejść — powstrzymał ją przed tym, chwytając jej przedramię. Nie zaciskał palców mocno, bo nie zamierzał jej robić krzywdy. Spojrzał tylko jej w oczy, posyłając nieme ostrzeżenie, by nie próbowała za nim pójść i go upokorzyć.
—Będę skrycie liczył, że się Pan nie udławi tym papierosem — powiedział za nim głośniej, oglądając się przez ramię. — Rozumiem, że konfrontacja z rzeczywistością Pana przeraża, ale niestety... Pana przyjaciółka wychodzi za mąż i n i c nie może Pan z tym zrobić.
To nie musiała być sugestia, nie musiała być nawet prowokacja. Zwykłe pożegnanie na miarę ich znajomości. Mulciber właśnie wtedy obiecał sobie, że będzie tępił go do końca jego dni i nie obawiał się wcale jego aurorskich niby sztuczek. Mało wartościowy przeciwnik.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Katya była samodzielna i potrzebowała przestrzeni, bo przecież lubiła momenty, w których podejmuje własne decyzje. Liczyła zatem, że obydwoje to zrozumieją, by dać dziewczęciu wolną drogę do wyboru, którego pragnęła w tej jednej krótkiej chwili. Zarówno Ramsey jak i Samuel sprawiali wrażenie mężczyzn, którzy wiedzą co jest dla niej najlepsze, ale... Nie była bezwolną istotą, którą trzeba prowadzić za rękę.
Już nie.
-Dobrze wiesz, że nie - odpowiedziała butnie, a zaraz potem przygryzła policzek od środka, bo nie chciała go zranić. Nie zamierzała dopuścić do sytuacji, w której potraktuje go jak każdy; znała prawdę o nim, a przynajmniej częściowo, gdyż brakowało niezwykle istotnego elementu układanki. Nie przypuszczała, że cała ta maska jest tylko przykrywką dla wewnętrznych rozterek, przykrych wspomnień i masy bólu. Nie rozważała tego jednak zbyt długo, gdyż kolejne słowa Skamandera wbiły ją w osłupinie.
-Samuel, nie przesadzaj - brzmiało szorstko, wszak nie miał pojęcia o niczym, co wiązało się z jej narzeczeństwem, ale to nie był czas na wyjawianie prawdy. -Pan Mulciber nie zrobił w stosunku do mnie nic, co mogłoby być niegrzeczne, zatem odpowiedź brzmi - nie... Nie uchybia pan mojej godności - powiedziała zgodnie z prawdą, wszak traktował ją odpowiednio, z należytym szacunkiem, a każdy gest, który jej ofiarował w ostatnim czasie był na tyle wyważony, że czuła się komfortowo. Nie odarta z godności i wszelkiej cnoty, a im dłużej trwała ich wymiana zdań, tym bardziej utwierdzała się w przeświadczeniu, że byli zbyt charakterni, może wybuchowi, choć ukrywali to doskonale, ale ona? Cóż mogła im zrobić, skoro wciąż nie zaprzestali słownej wojny. Oddychała ciężko, wręcz niespokojnie, a świadomość, że miała okazję zaznajomić się z Grahamem przypominała o tym, że Ramsey nie mógł być przesiąknięty złem... I to właśnie teraz - to było jak grom z jasnego nieba - czy obydwoje są ze sobą spokrewnieni? Nie brała w końcu pod uwagę, że mogą być bliźniakami, ale to nie miało znaczenia. Na ten moment żadnego, gdyż widziała ich jako dojrzałych mężczyzn, który mają rozum, a nie manię zabijania z oznakami do skłonności sadyzmu. Ironia, czyż nie?
Mogłaś wybrać lepiej - och, tak, mogłam - skwitowała we własnych myślach, gdy w jednej chwili przyjaciel nieświadomie wymierzył jej mentalny policzek. Liczyła się z tym, że nie ma pojęcia o chorej sytuacji w domu, a przynajmniej nie na tyle, by się powstrzymać przed takimi uwagami, ale ubodło ją to zbyt mocno, by w ogóle się odezwać. Patrzyła na niego wielkimi oczami, które szkliły się niebezpiecznie. Cofnęła jednak w sobie te emocje, któe w jednej chwili zalały ją, a subtelny dotyk Mulcibera sprawiał, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Szarpnięcie Samuela było jednak nieoczekiwane, a swoimi słowami podkreśliła coś, co zostało wbrew pozorom opacznie odebrane. Nigdy nie czuła się wyżej ustawiona, a tytuły nie miały wartości, bo dla naiwnej Katyi liczyło sięcoś więcej niż tylko nazwisko i szacunek, który w obecnych czasach - w chwili zagrożenia - nie znaczył nic więcej. Nie odezwała się również w momencie, gdy narzeczony spiorunował ją wzrokiem, wszak nie oczekiwała niczego w tej chwili i bynajmniej nawet do głowy nie przyszło jej iść za Samuelem. Ona także wiedziała, że byłoby to istnym nieposzanowaniem pana Mulcibera, którego respektowała już nie tylko jako przyszła żona, ale też kobieta. To był ten czas, w którym kobieta winna milczeć, prawda? Nie miała w końcu żadnych praw, a jedynie służyła za ozdobę, choć dla Ollivander było to niezwykle krzywdzące.
-Zachowujecie się jak dzieci, obydwoje - mruknęła pod nosem i wywróciła teatralnie oczami, by zaraz potem znów się odezwać. Tym razem butniej, dosadniej i tonem, który ociekał drwiną. -A ja wbrew waszemu podejściu, które jest - podkreślam - karygodne, przypominam, że... Nie jestem marionetką.
Już nie.
-Dobrze wiesz, że nie - odpowiedziała butnie, a zaraz potem przygryzła policzek od środka, bo nie chciała go zranić. Nie zamierzała dopuścić do sytuacji, w której potraktuje go jak każdy; znała prawdę o nim, a przynajmniej częściowo, gdyż brakowało niezwykle istotnego elementu układanki. Nie przypuszczała, że cała ta maska jest tylko przykrywką dla wewnętrznych rozterek, przykrych wspomnień i masy bólu. Nie rozważała tego jednak zbyt długo, gdyż kolejne słowa Skamandera wbiły ją w osłupinie.
-Samuel, nie przesadzaj - brzmiało szorstko, wszak nie miał pojęcia o niczym, co wiązało się z jej narzeczeństwem, ale to nie był czas na wyjawianie prawdy. -Pan Mulciber nie zrobił w stosunku do mnie nic, co mogłoby być niegrzeczne, zatem odpowiedź brzmi - nie... Nie uchybia pan mojej godności - powiedziała zgodnie z prawdą, wszak traktował ją odpowiednio, z należytym szacunkiem, a każdy gest, który jej ofiarował w ostatnim czasie był na tyle wyważony, że czuła się komfortowo. Nie odarta z godności i wszelkiej cnoty, a im dłużej trwała ich wymiana zdań, tym bardziej utwierdzała się w przeświadczeniu, że byli zbyt charakterni, może wybuchowi, choć ukrywali to doskonale, ale ona? Cóż mogła im zrobić, skoro wciąż nie zaprzestali słownej wojny. Oddychała ciężko, wręcz niespokojnie, a świadomość, że miała okazję zaznajomić się z Grahamem przypominała o tym, że Ramsey nie mógł być przesiąknięty złem... I to właśnie teraz - to było jak grom z jasnego nieba - czy obydwoje są ze sobą spokrewnieni? Nie brała w końcu pod uwagę, że mogą być bliźniakami, ale to nie miało znaczenia. Na ten moment żadnego, gdyż widziała ich jako dojrzałych mężczyzn, który mają rozum, a nie manię zabijania z oznakami do skłonności sadyzmu. Ironia, czyż nie?
Mogłaś wybrać lepiej - och, tak, mogłam - skwitowała we własnych myślach, gdy w jednej chwili przyjaciel nieświadomie wymierzył jej mentalny policzek. Liczyła się z tym, że nie ma pojęcia o chorej sytuacji w domu, a przynajmniej nie na tyle, by się powstrzymać przed takimi uwagami, ale ubodło ją to zbyt mocno, by w ogóle się odezwać. Patrzyła na niego wielkimi oczami, które szkliły się niebezpiecznie. Cofnęła jednak w sobie te emocje, któe w jednej chwili zalały ją, a subtelny dotyk Mulcibera sprawiał, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Szarpnięcie Samuela było jednak nieoczekiwane, a swoimi słowami podkreśliła coś, co zostało wbrew pozorom opacznie odebrane. Nigdy nie czuła się wyżej ustawiona, a tytuły nie miały wartości, bo dla naiwnej Katyi liczyło sięcoś więcej niż tylko nazwisko i szacunek, który w obecnych czasach - w chwili zagrożenia - nie znaczył nic więcej. Nie odezwała się również w momencie, gdy narzeczony spiorunował ją wzrokiem, wszak nie oczekiwała niczego w tej chwili i bynajmniej nawet do głowy nie przyszło jej iść za Samuelem. Ona także wiedziała, że byłoby to istnym nieposzanowaniem pana Mulcibera, którego respektowała już nie tylko jako przyszła żona, ale też kobieta. To był ten czas, w którym kobieta winna milczeć, prawda? Nie miała w końcu żadnych praw, a jedynie służyła za ozdobę, choć dla Ollivander było to niezwykle krzywdzące.
-Zachowujecie się jak dzieci, obydwoje - mruknęła pod nosem i wywróciła teatralnie oczami, by zaraz potem znów się odezwać. Tym razem butniej, dosadniej i tonem, który ociekał drwiną. -A ja wbrew waszemu podejściu, które jest - podkreślam - karygodne, przypominam, że... Nie jestem marionetką.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Możliwe, że rzeczywiście obaj zachowywali się jak dzieci. Zgodziłby się z tym zapewne, gdyby dane mu było spojrzeć na rysujący się obok fontanny obrazek, ale...uczestniczył w nim zbyt mocno, żeby móc chociaż zreflektować swoje zachowanie. Był zły. Na ka Katyę, na Mulcibera (właściwie na niego wściekły), ale przede wszystkim na siebie. Miał wystarczająco dużo na głowie, żeby poddawać się niekontrolowanym emocjom i wiszącej w powietrzu, jak deszcz przed burzą - bójce.
Nie odpowiedział Katyi. Jak widział już wybrała. Szkoda, że wcześniej zapomniała go o tym poinformować, ale...cóż. Widocznie nie był nikim specjalnym, żeby dzielić się z nim tak błahymi wieściami. To w końcu tylko narzeczeństwo, tak? Co Skamanderowi do tego?
Zacisnął szczękę, przez dłuższy moment mieląc w ustach szereg niezbyt przyjemnych słów, których treść przyprawiłaby o więdnięcie, nawet kwiaty na korytarzach Ministerstwa. Ale..stawiał coś wyżej niż własną, urażona dumę. Idea, dla której w ogóle stał się aurorem, nie pozwalała mu w tej chwili zniżać się do poziomu mugolskiego neandertalczyka, by zamerdać jak piesek na wyraźną prowokację Mulcibera. Przynajmniej nie trafił na gumochłona o poziomie inteligencji gorszej niż ameba i - to musiał z zaskoczeniem stwierdzić - w innych warunkach, prawdopodobnie całkiem nieźle by się dogadywali. Tak było i z Grahamem, który wyjechał cholera wie gdzie, pałętając się gdzieś w Islandii. Czasem szli na Ognistą, a czasem dla urozmaicenia, prali się po gębach.
- Tak, już zrozumiałem, To nie jest moje sprawa - odpowiedział chłodno i chociaż ton sugerował za adresatkę pannę Ollivander, spojrzenie aurora było wbite w Mulcibera. Szczególnie, że wiedział, że - trafił w czuły punkt. I nawet jeśli stalowa szarość źrenic pseudoegzekutora z równą butą odbijała się w jego spojrzeniu, miał cicha satysfakcję, że Ramsey udławi się swoimi słowami, po próbie przełknięcia jego riposty.
- Z twoich ust brzmi to równie fałszywie, co cała pseudo-szlachecka otoczka, którą próbujesz roztaczać. Niestety, nie ocieplisz go w blasku panny Ollivander - Nie silił się nawet na zwracanie się do adwersarza, per "pan". Nie zasługiwał na to. W mniemaniu Skamandera, nie mógł liczyć nawet na miano mężczyzny.
Nie widział reakcji narzeczonego Katyi, ani tym bardziej cichego "nie" które wypluł z siebie. Dziewczyna serwowała mu kolejną pewność, że ma o nim zupełnie inne zdanie niż przewidywał. I nigdy nie myślał o młodszej aurorce, jak o marionetce. Nigdy nawet nie plasował kobiet w podobnych kategoriach, dlatego - zacisnął usta, prawie przegryzając filtr papierosa, który wisiał teraz smętnie. Wydychał przez nos powietrze, zwalniając kroku na tyradę Mulcibera. Zamknął oczy, starając się powstrzymać i tak szalejącą chęć mordu.
- Panno Ollivander - mówił nie odwracając się do pozostawionych za sobą postaci, ale głos miał na tyle wyrazisty i dźwięczny, że oboje doskonale musieli go słyszeć - Proszę nigdy więcej nie przyprowadzać tutaj takiego zamieszania. Inaczej będę zmuszony zgłosić sprawę wyżej - czuł gorzką nutę na języku, sączącą się z jego słów. Decyzja jednak padła i miał gdzieś prowokacje, które odbijały się od niego, jak zaklęcie od tarczy. Miał dosyć. I chciał w tym momencie tylko dorwać się do swego papierosa. Nawet, jeśli zgodnie z życzeniem Mulcibera, miałby się zadławić dymem.
Nie odpowiedział Katyi. Jak widział już wybrała. Szkoda, że wcześniej zapomniała go o tym poinformować, ale...cóż. Widocznie nie był nikim specjalnym, żeby dzielić się z nim tak błahymi wieściami. To w końcu tylko narzeczeństwo, tak? Co Skamanderowi do tego?
Zacisnął szczękę, przez dłuższy moment mieląc w ustach szereg niezbyt przyjemnych słów, których treść przyprawiłaby o więdnięcie, nawet kwiaty na korytarzach Ministerstwa. Ale..stawiał coś wyżej niż własną, urażona dumę. Idea, dla której w ogóle stał się aurorem, nie pozwalała mu w tej chwili zniżać się do poziomu mugolskiego neandertalczyka, by zamerdać jak piesek na wyraźną prowokację Mulcibera. Przynajmniej nie trafił na gumochłona o poziomie inteligencji gorszej niż ameba i - to musiał z zaskoczeniem stwierdzić - w innych warunkach, prawdopodobnie całkiem nieźle by się dogadywali. Tak było i z Grahamem, który wyjechał cholera wie gdzie, pałętając się gdzieś w Islandii. Czasem szli na Ognistą, a czasem dla urozmaicenia, prali się po gębach.
- Tak, już zrozumiałem, To nie jest moje sprawa - odpowiedział chłodno i chociaż ton sugerował za adresatkę pannę Ollivander, spojrzenie aurora było wbite w Mulcibera. Szczególnie, że wiedział, że - trafił w czuły punkt. I nawet jeśli stalowa szarość źrenic pseudoegzekutora z równą butą odbijała się w jego spojrzeniu, miał cicha satysfakcję, że Ramsey udławi się swoimi słowami, po próbie przełknięcia jego riposty.
- Z twoich ust brzmi to równie fałszywie, co cała pseudo-szlachecka otoczka, którą próbujesz roztaczać. Niestety, nie ocieplisz go w blasku panny Ollivander - Nie silił się nawet na zwracanie się do adwersarza, per "pan". Nie zasługiwał na to. W mniemaniu Skamandera, nie mógł liczyć nawet na miano mężczyzny.
Nie widział reakcji narzeczonego Katyi, ani tym bardziej cichego "nie" które wypluł z siebie. Dziewczyna serwowała mu kolejną pewność, że ma o nim zupełnie inne zdanie niż przewidywał. I nigdy nie myślał o młodszej aurorce, jak o marionetce. Nigdy nawet nie plasował kobiet w podobnych kategoriach, dlatego - zacisnął usta, prawie przegryzając filtr papierosa, który wisiał teraz smętnie. Wydychał przez nos powietrze, zwalniając kroku na tyradę Mulcibera. Zamknął oczy, starając się powstrzymać i tak szalejącą chęć mordu.
- Panno Ollivander - mówił nie odwracając się do pozostawionych za sobą postaci, ale głos miał na tyle wyrazisty i dźwięczny, że oboje doskonale musieli go słyszeć - Proszę nigdy więcej nie przyprowadzać tutaj takiego zamieszania. Inaczej będę zmuszony zgłosić sprawę wyżej - czuł gorzką nutę na języku, sączącą się z jego słów. Decyzja jednak padła i miał gdzieś prowokacje, które odbijały się od niego, jak zaklęcie od tarczy. Miał dosyć. I chciał w tym momencie tylko dorwać się do swego papierosa. Nawet, jeśli zgodnie z życzeniem Mulcibera, miałby się zadławić dymem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Mężczyźni z reguły zachowywali się jak dzieci, ale czy to coś zmieniało? Nie. Mieli kobiety od tego by zachowywały się nad wyraz poważnie, zbyt do siebie brały pewne rzeczy, panikując, płacząc, wpadając w histerię. Obmyślając stale plany na przyszłość i analizując niebezpieczeństwo. W gruncie rzeczy ich rola w społeczeństwie wcale się nie zmieniała, czy to siostry, czy matki, żony czy kochanki, wciąż czyniły to samo — dbały o swoich mężczyzn jak umiały najlepiej, bo to był ich główny obowiązek. Oni bawili się i szaleli, od czasu do czasu zapewniając ją o niezmienności uczuć (?), zapewniając bezpieczeństwo i broniąc przed innymi chłopcami z piaskownicy, którzy chcieli zabrać łopatkę.
Samuel dawał doskonały przykład, wchodząc do obcej piaskownicy i zbyt długo zajmując tkwiącą w niej panienkę, licząc na buziaka. Cóż, Mulciber był zbyt dużym chłopcem aby się o to awanturować. Najprościej było po prostu usunąć szkodnika.
Wobec Katyi był... nienaganny, przynajmniej do tej chwili. Sytuacji z teatru nie pamiętał, nie wiedział więc, że przekroczył granice zbyt szybko i zbyt gwałtownie, pokazując jej swoje prawdziwe oblicze. teraz dbał o swój wizerunek jak najlepiej, przyjmując do siebie rolę przyszłego męża i mężczyzny, u którego spędzi kolejne... pięćdziesiąt lat? To była gra, a w dłoni trzymał karetę króli. Ciężkie do pobicia, choć nie niemożliwe, czyż nie? Spróbujesz Samuelu?
Nie patrzył na niego, kiedy ten wyrażał swoje pretensje wobec niej. Żal czuło się w powietrzu, śmierdział zażyłością, oddaniem i zawodem. Lubił ją? To było widać od początku. Być może była dla niego ważna, może czuł coś więcej — Mulciber nie analizował tego szczególnie, to po prostu łatwo było zauważyć po tym jak i ją i jego potraktował. Tym bardziej był więc rozbawiony jego emocjonalnym podejściem do sprawy, złością i kipiąca frustracją. Tutaj, w Ministerstwie obaj mogli mówić co chcieli, bo być może żaden z nich nie porwałby się na drugiego. ta rozgrywka była więc żałosna, ale pozwolił jej trwać, widząc jak emocje wobec drugiego człowieka trawią go żywcem. To był idealny dowód na to, że nie chciał tak kończyć.
— Tak cię to boli? Mnie wcale — odparł, wzruszając nonszalancko ramionami i uśmiechnął się szeroko. Mulciber powinien urodzić się szlachcicem. Nie, Mulciberowie powinni nigdy nie tracić swojego herbu i prawa do godności. Byli chłodnymi i inteligentnymi arystokratami z krwi. Być może to był jego najsłabszy punkt, nie można było wszystkiego zwalić na arystokratyczne pochodzenie, na to, że wszystko miał w schedzie po rodzicach, dziadkach i przodkach. Nie można mu było zarzucić, że jest nikim, ani obrazić iż jest rozpieszczonym szlachiurem. Nie był ani jednym ani drugim, więc nawet Ci, którzy do wyższych sfer nie należeli musieli się czegoś przyczepić — braku tytułu. Starał się więc pozostać opanowanym i nie okazywać, że nazwisko traktuje bardzo poważnie. Dopiero jego niefrasobliwy ton go rozbawił szczerze i do granic możliwości. Zaśmiał się więc znów, nie mogąc uwierzyć, że urażona męska duma Samuela posunęła się tak daleko, by z miejsca skreślać swoją przyjaciółkę, a przyszłą panią Mulciber. Czyż on właśnie nie odpychał jej od siebie; nie ranił; nie obarczał winą i żalem? Wpychał ją w ramiona człowieka, który działał mu na nerwy, który za chwilę obejmie ją i okaże fałszywe wsparcie, tłumacząc, że nie jest wart jej słonych łez. A później złoży słodki pocałunek na jej ustach, obiecując wszystko, co możliwe, by poprawić jej humor. Stokrotne dzięki, monsieur.
— Okej. Zamieszanie za moment wyprowadzi się samo — rzucił tknięty czarnym poczuciem humor i odwrócił się przodem do narzeczonej. — Powinienem dać wam chwilkę, moja droga?
Samuel dawał doskonały przykład, wchodząc do obcej piaskownicy i zbyt długo zajmując tkwiącą w niej panienkę, licząc na buziaka. Cóż, Mulciber był zbyt dużym chłopcem aby się o to awanturować. Najprościej było po prostu usunąć szkodnika.
Wobec Katyi był... nienaganny, przynajmniej do tej chwili. Sytuacji z teatru nie pamiętał, nie wiedział więc, że przekroczył granice zbyt szybko i zbyt gwałtownie, pokazując jej swoje prawdziwe oblicze. teraz dbał o swój wizerunek jak najlepiej, przyjmując do siebie rolę przyszłego męża i mężczyzny, u którego spędzi kolejne... pięćdziesiąt lat? To była gra, a w dłoni trzymał karetę króli. Ciężkie do pobicia, choć nie niemożliwe, czyż nie? Spróbujesz Samuelu?
Nie patrzył na niego, kiedy ten wyrażał swoje pretensje wobec niej. Żal czuło się w powietrzu, śmierdział zażyłością, oddaniem i zawodem. Lubił ją? To było widać od początku. Być może była dla niego ważna, może czuł coś więcej — Mulciber nie analizował tego szczególnie, to po prostu łatwo było zauważyć po tym jak i ją i jego potraktował. Tym bardziej był więc rozbawiony jego emocjonalnym podejściem do sprawy, złością i kipiąca frustracją. Tutaj, w Ministerstwie obaj mogli mówić co chcieli, bo być może żaden z nich nie porwałby się na drugiego. ta rozgrywka była więc żałosna, ale pozwolił jej trwać, widząc jak emocje wobec drugiego człowieka trawią go żywcem. To był idealny dowód na to, że nie chciał tak kończyć.
— Tak cię to boli? Mnie wcale — odparł, wzruszając nonszalancko ramionami i uśmiechnął się szeroko. Mulciber powinien urodzić się szlachcicem. Nie, Mulciberowie powinni nigdy nie tracić swojego herbu i prawa do godności. Byli chłodnymi i inteligentnymi arystokratami z krwi. Być może to był jego najsłabszy punkt, nie można było wszystkiego zwalić na arystokratyczne pochodzenie, na to, że wszystko miał w schedzie po rodzicach, dziadkach i przodkach. Nie można mu było zarzucić, że jest nikim, ani obrazić iż jest rozpieszczonym szlachiurem. Nie był ani jednym ani drugim, więc nawet Ci, którzy do wyższych sfer nie należeli musieli się czegoś przyczepić — braku tytułu. Starał się więc pozostać opanowanym i nie okazywać, że nazwisko traktuje bardzo poważnie. Dopiero jego niefrasobliwy ton go rozbawił szczerze i do granic możliwości. Zaśmiał się więc znów, nie mogąc uwierzyć, że urażona męska duma Samuela posunęła się tak daleko, by z miejsca skreślać swoją przyjaciółkę, a przyszłą panią Mulciber. Czyż on właśnie nie odpychał jej od siebie; nie ranił; nie obarczał winą i żalem? Wpychał ją w ramiona człowieka, który działał mu na nerwy, który za chwilę obejmie ją i okaże fałszywe wsparcie, tłumacząc, że nie jest wart jej słonych łez. A później złoży słodki pocałunek na jej ustach, obiecując wszystko, co możliwe, by poprawić jej humor. Stokrotne dzięki, monsieur.
— Okej. Zamieszanie za moment wyprowadzi się samo — rzucił tknięty czarnym poczuciem humor i odwrócił się przodem do narzeczonej. — Powinienem dać wam chwilkę, moja droga?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nigdy nie chciała doprowadzić do sytuacji, w której będzie miała wybierać. To nie był jej świat, bo przecież uwielbiała wolność, ulotność i eteryczność, a dzisiaj? Ewidentnie została postawiona pod ścianą i musiała zmierzyć się z dwoma mężczyznami, którzy na jakiś pokręcony sposób byli dla niej istotni. Egoistycznie postrzegała profity płynące z tych relacji, ale nie potrafiła wyplewić z siebie bycia naturalną, nieco zaborczą istotą, która pragnie wręcz pełnej atencji. Nie akceptowała na swoim terytorium innych, mało znaczących jednostek, toteż była zła o zbyt bliskie kontakty innych kobiet z Samuelem, a także potencjalnych rywalek, które mogłyby kręcić się przy Mulciberze. Gdyby wiedziała o rozbudowanej karierze kobieciarzy obydwu panów, to zapewne z rozkoszą utarłaby im nosa, ale... Dzisiaj nie myślała o tym, bo mierzyła się z nimi jak równy z równym, choć jako kobieta, gorszy sort, jednostka bez większego znaczenia z jedyną zdolnością do rozsuwania nóg i klęczenia, nie stanowiła dla nich zagrożenia.
-Samuel - warknęła ostro, bo faktycznie - mało rozumiał, ale to dlatego, że Katya zatajała przed nim wszelkie istotne fakty. Ramsey natomiast doskonale wdzierał się do jej umysłu, choć nie był legilimentą i odszukiwał metodą prób i błędów słabe punkty, które obdzierały ją ze złudzeń względem tajemnic, których nie była w stanie dochować. Źle się czuła w oszukiwaniu i mijaniu się z prawdą względem przyjaciela, ale nie robiła tego celowo. Ta rozmowa była dość delikatna, a teraz wszystko runęło na łeb na szyję, choć nie oskarżała o to Króla, wszak cała trójka znała charakterystyczne poglądy dla mężczyzn i zapewne zdawali sobie z tego sprawę, że pan Mulciber musiał bronić swojego honoru. Lady nie widziała problemu w tym, że przełamywała bariery, granice ze Skamanderem, bo to było w otoczce znajomości, której genezę znali tylko oni, czyż nie?
-Proszę... - szepnęła w stosunku do narzeczonego, a jej czarne oczy wlepiały się w jego, gdy ich spojrzenia się wreszcie skrzyżowały. Miała dość, pękała od środka, a smukłe palce, które zaciskały się w piąstki dawały ogrom poczucia swobody, by nie wybuchnąć z napływu emocji. Potrzebowała ciszy, odprężenia, a także pomyślenia o tym, co się właśnie wydarzyło i jak mocno jej życie wywróciło się do góry nogami.
Słowa Samuela były jak gwóźdź do trumny, a świadomość, że Mulciber był obok i stał się świadkiem wbijania w nią szpileczki przez przyjaciela, który znaczył dla niej ogrom. Rozczytał to z nich doskonale i dzięki temu był w stanie przenieść własną grę o kilka poziomów wyżej, by zapanować nad jej nieposkromionym duchem. Nie słyszała śmiechu mężczyzny, który stał obok niej, bo pogrążyła się w dziwnym mroku. Tonęła w nim bez reszty i dawała się ponieść temu, co podpowiadało jej serce. Małe, zbyt szybko bijące i tak przeraźliwie chcące uciec z tego miejsca. Znała swoje potrzeby. Wiedziała czego potrzebuje.
-Nie, pan Skamander... Powiedział już wszystko, a nie chciałabym nadwyrężać jego dobroci, zatem... Możemy stąd odejść - brzmiała spokojnie, ale w głosie dziewczyny słychać było żal, ból i swoistego rodzaju zawód, który zapewne nie miał podstaw. Bycie kobietą zobowiązywało jednak, a kiedy tylko zdecydowała się na swobodny ruch, skierowała kroki w konkretnym miejscu. To nie był jeszcze koniec, a ledwie początek tego, co miało ją zalać bez reszty. Łzy zbierały się w kącikach oczu panny Ollivander, ale nie pozwoliła sobie na upust, bo dałaby tym satysfakcję Samuelowi i Ramseyowi, a dopuszczać do takiej sytuacji nie mogła. Szła wolno i głęboko wierzyła, że Mulciber jej teraz nie zostawi i to nie dlatego, że winna była mu tłumaczenie; szukała w swych cichych pragnieniach zaspokojenia czegoś, co w tym momencie był w stanie dać jej tylko on.
/hopsa do gabinetu
-Samuel - warknęła ostro, bo faktycznie - mało rozumiał, ale to dlatego, że Katya zatajała przed nim wszelkie istotne fakty. Ramsey natomiast doskonale wdzierał się do jej umysłu, choć nie był legilimentą i odszukiwał metodą prób i błędów słabe punkty, które obdzierały ją ze złudzeń względem tajemnic, których nie była w stanie dochować. Źle się czuła w oszukiwaniu i mijaniu się z prawdą względem przyjaciela, ale nie robiła tego celowo. Ta rozmowa była dość delikatna, a teraz wszystko runęło na łeb na szyję, choć nie oskarżała o to Króla, wszak cała trójka znała charakterystyczne poglądy dla mężczyzn i zapewne zdawali sobie z tego sprawę, że pan Mulciber musiał bronić swojego honoru. Lady nie widziała problemu w tym, że przełamywała bariery, granice ze Skamanderem, bo to było w otoczce znajomości, której genezę znali tylko oni, czyż nie?
-Proszę... - szepnęła w stosunku do narzeczonego, a jej czarne oczy wlepiały się w jego, gdy ich spojrzenia się wreszcie skrzyżowały. Miała dość, pękała od środka, a smukłe palce, które zaciskały się w piąstki dawały ogrom poczucia swobody, by nie wybuchnąć z napływu emocji. Potrzebowała ciszy, odprężenia, a także pomyślenia o tym, co się właśnie wydarzyło i jak mocno jej życie wywróciło się do góry nogami.
Słowa Samuela były jak gwóźdź do trumny, a świadomość, że Mulciber był obok i stał się świadkiem wbijania w nią szpileczki przez przyjaciela, który znaczył dla niej ogrom. Rozczytał to z nich doskonale i dzięki temu był w stanie przenieść własną grę o kilka poziomów wyżej, by zapanować nad jej nieposkromionym duchem. Nie słyszała śmiechu mężczyzny, który stał obok niej, bo pogrążyła się w dziwnym mroku. Tonęła w nim bez reszty i dawała się ponieść temu, co podpowiadało jej serce. Małe, zbyt szybko bijące i tak przeraźliwie chcące uciec z tego miejsca. Znała swoje potrzeby. Wiedziała czego potrzebuje.
-Nie, pan Skamander... Powiedział już wszystko, a nie chciałabym nadwyrężać jego dobroci, zatem... Możemy stąd odejść - brzmiała spokojnie, ale w głosie dziewczyny słychać było żal, ból i swoistego rodzaju zawód, który zapewne nie miał podstaw. Bycie kobietą zobowiązywało jednak, a kiedy tylko zdecydowała się na swobodny ruch, skierowała kroki w konkretnym miejscu. To nie był jeszcze koniec, a ledwie początek tego, co miało ją zalać bez reszty. Łzy zbierały się w kącikach oczu panny Ollivander, ale nie pozwoliła sobie na upust, bo dałaby tym satysfakcję Samuelowi i Ramseyowi, a dopuszczać do takiej sytuacji nie mogła. Szła wolno i głęboko wierzyła, że Mulciber jej teraz nie zostawi i to nie dlatego, że winna była mu tłumaczenie; szukała w swych cichych pragnieniach zaspokojenia czegoś, co w tym momencie był w stanie dać jej tylko on.
/hopsa do gabinetu
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 07.04.16 10:44, w całości zmieniany 2 razy
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ignorował ostatnie słowa, które słyszał gdzieś za swoimi plecami. Wszystko się potoczyło szybciej niż przewidywał, ale - postawiony przed murem faktów dokonanych, innego wyboru nie mógł podjąć. Pal licho, że miała wrażenie ostrego palenia pięści, które - jeśli w coś nie przywali, chyba mu się rozsadzą.
Papieros opadł, pozostawiając w zębach tylko przegryziony flirt. Ale - tak było trzeba. Nawet jeśli Katya nie rozumiała jego decyzji, a - zdanie Mulcibera miał w głęboki poważaniu.
Skamander miał zasady, których nie miał zamiaru łamać, pozostawiając w nim tę właściwa dla niego ideę. Nawet jeśli rzeczywiście nazywano go kobieciarzem, nigdy nie pchał się w czyjeś związki. Nie pożycza się cudzej własności, a Katya - swój wybór podjęła, zgadzając się na absurdalną decyzję...swego ojca? Nestora? Kogokolwiek.
Bolało go tylko jedno - że tak łatwo uwierzyła, że to Samuel był winny. Nie miał zamiaru burzyć tej pewności, a Maulciberem..i tak wróżył, że prędzej czy później się spotkają. Na ten moment, chciał tylko odpocząć i w końcu udławić się tym dymem i sprawdzić, czy przypadkiem nie może za kogoś pójść do pracy.
Najlepiej na najbliższe kilka dni.
zt.
Papieros opadł, pozostawiając w zębach tylko przegryziony flirt. Ale - tak było trzeba. Nawet jeśli Katya nie rozumiała jego decyzji, a - zdanie Mulcibera miał w głęboki poważaniu.
Skamander miał zasady, których nie miał zamiaru łamać, pozostawiając w nim tę właściwa dla niego ideę. Nawet jeśli rzeczywiście nazywano go kobieciarzem, nigdy nie pchał się w czyjeś związki. Nie pożycza się cudzej własności, a Katya - swój wybór podjęła, zgadzając się na absurdalną decyzję...swego ojca? Nestora? Kogokolwiek.
Bolało go tylko jedno - że tak łatwo uwierzyła, że to Samuel był winny. Nie miał zamiaru burzyć tej pewności, a Maulciberem..i tak wróżył, że prędzej czy później się spotkają. Na ten moment, chciał tylko odpocząć i w końcu udławić się tym dymem i sprawdzić, czy przypadkiem nie może za kogoś pójść do pracy.
Najlepiej na najbliższe kilka dni.
zt.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
14 grudnia
Nieprzyjemne młócenie, wciąż łomotało mu w głowie. Nie był pewien, że ból związany był z absurdalna ilością papierów, które rzucono mu na biurko z zakazem wychodzenia w teren, dopóki ich nie uzupełni, czy - nocy, która poświęcał - o zgrozo - na ostateczna analizę dowodów i skrawków informacji, które udało mu się zebrać na temat Karkarov. Nie było odwrotu i - oficjalnie podjął się akcji, którą miał rozpocząć jutro z Elizabeth i Lilith.
zamiast przejść od razu do palarni, czy wyjść na zewnątrz, zatrzymał się przy znajomej fontannie, przy której ostatnio - przechodził, wciąż z wyrysowanym marsem na czole. Zacisnął w dłoni papierowe opakowanie z papierosami i opadł na murek tuż przy nieszczęsnej fontannie. Ile to już minęło? Ponad miesiąc? Coraz bardziej drażniła go sytuacja i fakt, że w biurze nie udzielili żadnej informacji, dlaczego tyle czasu nie było w pracy Katyi...panny Ollivander.
Jeśli wcześniej przyszło im się widzieć, stopień rozmów sprowadzał się do sztucznych uprzejmości i komend. I mimo faktu, że przecież sam zdecydował się na podobny stan rzeczy - miał dosyć. Napięcie kumulowało się i miał wrażenie, że jeszcze trochę - a wybuchnie. A nie mógł sobie na to pozwolić. Nie teraz. Nigdy.
Ostatnio wypalał jeszcze więcej niż zamierzał, pracował więcej niż przypuszczał i trenował, doprowadzając się czasem do stanu absolutnego wyczerpania. Jednak dzięki temu - jeśli już padł na swoje łóżko, zasypiał niemal natychmiast, budzony niespokojnymi snami, które zawsze go nawiedzały. I - tak, miał wrażenie, że grunt pod jego nogami, chcąc rzucić Skamandera w przepaść - zupełnie tak, jak hallowenowym pokoju. Tam mu się udało. Może dostał ostrzeżenie?
Przetarł twarz dłonią, zsuwając pasma włosów, które umknęły rzemieniowi lub - z roztargnienia, sam doprowadził je do takiego stanu. Nie mógł narzekać i - tego nie robił. Pozostawiał domysły w sferze głowy, nie pozwalając umknąć im przez niepotrzebne słowa. Przynajmniej, gdy katem oka dostrzegł ją. Podniósł głowę, obserwując jak dziewczyna, która przed chwila zaprzątała mu myśli - wędruje ministerialnym korytarzem. W pierwszym odruchu, chciał - jak zwykle odwrócić twarz, ale - nie tym razem. Podniósł się ze swojego miejsca wystarczająco szybko, by w kilku krokach przeciąć drogę jaką pokonywała.
- Katya - zignorował ich wcześniejsze, chłodne, nazwiskowe wołania, uporczywie chwytając spojrzenie kobiety - co się dzieje...
Nieprzyjemne młócenie, wciąż łomotało mu w głowie. Nie był pewien, że ból związany był z absurdalna ilością papierów, które rzucono mu na biurko z zakazem wychodzenia w teren, dopóki ich nie uzupełni, czy - nocy, która poświęcał - o zgrozo - na ostateczna analizę dowodów i skrawków informacji, które udało mu się zebrać na temat Karkarov. Nie było odwrotu i - oficjalnie podjął się akcji, którą miał rozpocząć jutro z Elizabeth i Lilith.
zamiast przejść od razu do palarni, czy wyjść na zewnątrz, zatrzymał się przy znajomej fontannie, przy której ostatnio - przechodził, wciąż z wyrysowanym marsem na czole. Zacisnął w dłoni papierowe opakowanie z papierosami i opadł na murek tuż przy nieszczęsnej fontannie. Ile to już minęło? Ponad miesiąc? Coraz bardziej drażniła go sytuacja i fakt, że w biurze nie udzielili żadnej informacji, dlaczego tyle czasu nie było w pracy Katyi...panny Ollivander.
Jeśli wcześniej przyszło im się widzieć, stopień rozmów sprowadzał się do sztucznych uprzejmości i komend. I mimo faktu, że przecież sam zdecydował się na podobny stan rzeczy - miał dosyć. Napięcie kumulowało się i miał wrażenie, że jeszcze trochę - a wybuchnie. A nie mógł sobie na to pozwolić. Nie teraz. Nigdy.
Ostatnio wypalał jeszcze więcej niż zamierzał, pracował więcej niż przypuszczał i trenował, doprowadzając się czasem do stanu absolutnego wyczerpania. Jednak dzięki temu - jeśli już padł na swoje łóżko, zasypiał niemal natychmiast, budzony niespokojnymi snami, które zawsze go nawiedzały. I - tak, miał wrażenie, że grunt pod jego nogami, chcąc rzucić Skamandera w przepaść - zupełnie tak, jak hallowenowym pokoju. Tam mu się udało. Może dostał ostrzeżenie?
Przetarł twarz dłonią, zsuwając pasma włosów, które umknęły rzemieniowi lub - z roztargnienia, sam doprowadził je do takiego stanu. Nie mógł narzekać i - tego nie robił. Pozostawiał domysły w sferze głowy, nie pozwalając umknąć im przez niepotrzebne słowa. Przynajmniej, gdy katem oka dostrzegł ją. Podniósł głowę, obserwując jak dziewczyna, która przed chwila zaprzątała mu myśli - wędruje ministerialnym korytarzem. W pierwszym odruchu, chciał - jak zwykle odwrócić twarz, ale - nie tym razem. Podniósł się ze swojego miejsca wystarczająco szybko, by w kilku krokach przeciąć drogę jaką pokonywała.
- Katya - zignorował ich wcześniejsze, chłodne, nazwiskowe wołania, uporczywie chwytając spojrzenie kobiety - co się dzieje...
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Martwiło ją to wszystko. Od samego początku aż do samego końca, jakby głupio wierzyła, że to był tylko sen i wcale się nie wydarzył. Problem polegał jednak na tym, że to się stało, a Katya nie chciała stawać na drodze Samuela. Jego oficjalny list wbił w nią szpilę i sprawił, że za każdym razem, gdy tylko brała w swoje smukłe palce pergamin i czytała ten zbitek słów... Ponownie traciła grunt pod nogami. Naprawdę nic nie znaczyła?
W porządku.
Wiedziała, że nagłe zniknięcie z Ministerstwa sprawi, że niektórzy będą pytać, ale prawda była taka, że ona nie chciała mówić otwarcie co się stało. W jaki sposób miała wydukać, że jest chora? Owszem, może i genetyczna ułomność nie zmusiłaby jej do porzucenia zawodu, ale świadomość, że jej widok byłby drażniący dla Skamandera - cóż, wolała nie ryzykować i nie poddawać się niepotrzebnej awanturze, która jedynie wbiłaby kolejną szpilę. Znali w końcu swoje słabe strony i doskonale wiedzieli gdzie uderzyć, by bolało.
Jedynym powodem, dla którego zdecydowałaby się na wybuch, to świadomość, że palił więcej. Nienawidziła tego i nie mogłaby obojętnie przejść, nawet gdyby powiedział, że dla niego umarła. Musiałaby mu stanąć na drodze, zacząć krzyczeć, a dopiero potem uśmiechnąć się na ten swój słodki sposób, by czasem się nie złościł, bo przecież on nie miałby powodów, prawda? Ona natomiast ogrom.
Szła wolnym krokiem z całą masą teczek, które musiała przejrzeć, poukładać i posprzątać za karę, bo nie powinna się na razie przemęczać. Chciała jednak pracować. Potrzebowała zapaść się na długie tygodnie w odmętach zajęć, a nie tkwić w miejscu. Może dlatego zdawała się być bardziej zła niż zazwyczaj? Wypuściła powietrze ze świstem, gdy jeden ze zwojów dokumentów upadł na ziemię i nim zdążyła się zorientować i go podnieść, a już do zapsanego umysłu dotarł znajomy głos.
Jego głos.
-Samuel... - szepnęła pod nosem, a ciemne tęczówki powędrowały do twarzy Skamandera. Serce uderzyło dwukrotnie szybciej, a klatka piersiowa zapadła się, jakby nie mogła oddychać. Była zbyt zszokowana jego widokiem, by pozwolić swojemu organizmowi na inne reakcje niż te, których dopuszczał się samoistnie. Nie wiedziała co ma zrobić ani tym bardziej jak postępować. W innej sytuacji chciałaby się w niego wtulić i powiedzieć, że już jest dobrze, ale nie mogła. Obiecała sobie, że będzie lojalna i wierzyła, że to osiągnie. Teraz miało być inaczej, prawda? -A co miałoby się dziać? Pracuję, tak jak ty... - powiedziała bez przekonania, usilnie starając się brzmieć obojętnie, a zadziorności miała dodać jej butna postawa, która jasno sugerowała, że uporała się z tym, co się stało.
To był błąd, bo wciąż tym żyła i nie potrafiła zapomnieć.
W porządku.
Wiedziała, że nagłe zniknięcie z Ministerstwa sprawi, że niektórzy będą pytać, ale prawda była taka, że ona nie chciała mówić otwarcie co się stało. W jaki sposób miała wydukać, że jest chora? Owszem, może i genetyczna ułomność nie zmusiłaby jej do porzucenia zawodu, ale świadomość, że jej widok byłby drażniący dla Skamandera - cóż, wolała nie ryzykować i nie poddawać się niepotrzebnej awanturze, która jedynie wbiłaby kolejną szpilę. Znali w końcu swoje słabe strony i doskonale wiedzieli gdzie uderzyć, by bolało.
Jedynym powodem, dla którego zdecydowałaby się na wybuch, to świadomość, że palił więcej. Nienawidziła tego i nie mogłaby obojętnie przejść, nawet gdyby powiedział, że dla niego umarła. Musiałaby mu stanąć na drodze, zacząć krzyczeć, a dopiero potem uśmiechnąć się na ten swój słodki sposób, by czasem się nie złościł, bo przecież on nie miałby powodów, prawda? Ona natomiast ogrom.
Szła wolnym krokiem z całą masą teczek, które musiała przejrzeć, poukładać i posprzątać za karę, bo nie powinna się na razie przemęczać. Chciała jednak pracować. Potrzebowała zapaść się na długie tygodnie w odmętach zajęć, a nie tkwić w miejscu. Może dlatego zdawała się być bardziej zła niż zazwyczaj? Wypuściła powietrze ze świstem, gdy jeden ze zwojów dokumentów upadł na ziemię i nim zdążyła się zorientować i go podnieść, a już do zapsanego umysłu dotarł znajomy głos.
Jego głos.
-Samuel... - szepnęła pod nosem, a ciemne tęczówki powędrowały do twarzy Skamandera. Serce uderzyło dwukrotnie szybciej, a klatka piersiowa zapadła się, jakby nie mogła oddychać. Była zbyt zszokowana jego widokiem, by pozwolić swojemu organizmowi na inne reakcje niż te, których dopuszczał się samoistnie. Nie wiedziała co ma zrobić ani tym bardziej jak postępować. W innej sytuacji chciałaby się w niego wtulić i powiedzieć, że już jest dobrze, ale nie mogła. Obiecała sobie, że będzie lojalna i wierzyła, że to osiągnie. Teraz miało być inaczej, prawda? -A co miałoby się dziać? Pracuję, tak jak ty... - powiedziała bez przekonania, usilnie starając się brzmieć obojętnie, a zadziorności miała dodać jej butna postawa, która jasno sugerowała, że uporała się z tym, co się stało.
To był błąd, bo wciąż tym żyła i nie potrafiła zapomnieć.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zawsze się zastanawiał, czy ludzie rzeczywiście tak łatwo przyjmowali kreację siebie, jaką stworzył? Ostatnimi czasy, decyzje które podejmował mające za cel ochronę bliskich mu osób, odbijały mu się czkawką. Bolesną. Przecież wyjściem najlepszym było odsunięcie się jak najdalej, nie pozwalając wniknąć głębiej? Katyę też musiał odsunąć, nieuniknione tak samo, ja wszystkie, absurdalne szlacheckie decyzje. Sam miał swój honor i - ..no właśnie. I co?
Napięcie ani na chwilę nie schodziło z jego ramion. Plus (przynajmniej dla bezpieczeństwa otoczenia), że Skamander jeszcze mocniej rzucił się w wir pracy. palił jak smok, ale - nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie dostrzegł błysku kasztanowych włosów na ministerialnym korytarzu. I - o ironio losu - w tym samym miejscu, gdzie ostatnio rozstali się w tak nieoczekiwanie przykrych okolicznościach. Ruszył z miejsca zanim bijące na alarm myśli - spróbowały odciągnąć go od nagłego impulsu, który kazał mu ją zatrzymać.
Przyjaciół się nie zostawia.
Dręczyło go, że własnie tak zrobił, zostawił ją. Nawet tłumaczenia, że zrobił to dla niej, że ich znajomość zahaczała o niebezpieczne granice, których przecież nie mogli przekraczać?
Listy ani odrobiny nie złagodziły gorzkiego posmaku, do tej pory rozlanego na wargach. Zabolało go tylko dlatego, że tak łatwo uwierzyła, że mógł postąpić tak chłodno. Ale - to dobrze. tak, było lepiej, musiało być, przynajmniej - do momentu, w którym w którym odkrył, że nie miało to sensu. Nieobecność w pracy, była wystarczającym powodem, żeby atakować administrację, która unikała odpowiedzi, chowając się za tajnością danych. Cholera.
W pierwszym odruchu chciał po prostu przygarnąć ją do siebie, otaczając ramionami, które niedawno ją odepchnęły. Zacisnął tylko mocniej dłonie, pozostawione wzdłuż ciała, napięte, jakby zaraz miał ruszyć do ataku. Ale wrogiem, był tej chwili on sam.
- Raczej nie tak jak ja, bo nie było cię od dłuższego czasu, a nikt nie raczył mi powiedzieć, gdzie w tym czasie byłaś - pod wpływem nacisku emocji, głos miał schrypiały, ale pewny. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć, próbując odnaleźć na zbyt bladej twarzy jakiekolwiek wskazówki - co się działo - Jeśli..teraz mi odmówisz. Odpuszczę i więcej nie będę cie niepokoił, ale...Katya - zawiesił głos, nie będąc pewnym słów, które cisnęły mu się na usta. Że mu jej brakowało? Był zdeterminowany i nie miał zamiaru odpuścić, przynajmniej, dopóki wyraźnie mu odpowie, że nie chciała go znać - Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał już ciszej, spokojniej, ale dobitniej. Nigdy nie zastanawiał się głębiej nad ich relacją. Widziała jak na siebie działali, ale wciąż pozostawało to w sferze słabości. A teraz, miała zostać żoną podrzędnego buca. Jakim cudem mieli pozostać w swej znajomości na zasadach, jakie do tej pory nimi rządziły? Byli zbyt bliscy sobie, by można uznać ich zachowanie za właściwe.
Napięcie ani na chwilę nie schodziło z jego ramion. Plus (przynajmniej dla bezpieczeństwa otoczenia), że Skamander jeszcze mocniej rzucił się w wir pracy. palił jak smok, ale - nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie dostrzegł błysku kasztanowych włosów na ministerialnym korytarzu. I - o ironio losu - w tym samym miejscu, gdzie ostatnio rozstali się w tak nieoczekiwanie przykrych okolicznościach. Ruszył z miejsca zanim bijące na alarm myśli - spróbowały odciągnąć go od nagłego impulsu, który kazał mu ją zatrzymać.
Przyjaciół się nie zostawia.
Dręczyło go, że własnie tak zrobił, zostawił ją. Nawet tłumaczenia, że zrobił to dla niej, że ich znajomość zahaczała o niebezpieczne granice, których przecież nie mogli przekraczać?
Listy ani odrobiny nie złagodziły gorzkiego posmaku, do tej pory rozlanego na wargach. Zabolało go tylko dlatego, że tak łatwo uwierzyła, że mógł postąpić tak chłodno. Ale - to dobrze. tak, było lepiej, musiało być, przynajmniej - do momentu, w którym w którym odkrył, że nie miało to sensu. Nieobecność w pracy, była wystarczającym powodem, żeby atakować administrację, która unikała odpowiedzi, chowając się za tajnością danych. Cholera.
W pierwszym odruchu chciał po prostu przygarnąć ją do siebie, otaczając ramionami, które niedawno ją odepchnęły. Zacisnął tylko mocniej dłonie, pozostawione wzdłuż ciała, napięte, jakby zaraz miał ruszyć do ataku. Ale wrogiem, był tej chwili on sam.
- Raczej nie tak jak ja, bo nie było cię od dłuższego czasu, a nikt nie raczył mi powiedzieć, gdzie w tym czasie byłaś - pod wpływem nacisku emocji, głos miał schrypiały, ale pewny. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć, próbując odnaleźć na zbyt bladej twarzy jakiekolwiek wskazówki - co się działo - Jeśli..teraz mi odmówisz. Odpuszczę i więcej nie będę cie niepokoił, ale...Katya - zawiesił głos, nie będąc pewnym słów, które cisnęły mu się na usta. Że mu jej brakowało? Był zdeterminowany i nie miał zamiaru odpuścić, przynajmniej, dopóki wyraźnie mu odpowie, że nie chciała go znać - Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał już ciszej, spokojniej, ale dobitniej. Nigdy nie zastanawiał się głębiej nad ich relacją. Widziała jak na siebie działali, ale wciąż pozostawało to w sferze słabości. A teraz, miała zostać żoną podrzędnego buca. Jakim cudem mieli pozostać w swej znajomości na zasadach, jakie do tej pory nimi rządziły? Byli zbyt bliscy sobie, by można uznać ich zachowanie za właściwe.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Znała go i wiedziała, że jest inny, ale nigdy nie wydusiłaby z siebie o kilka słów za dużo, które jasno pokazałyby, że wie więcej niż powinna. Nie chciała go zmuszać do czegokolwiek, tak jak ją samą zmuszano przez całe życie. To było iście przykre, bo dopóki nie otwierał się samodzielnie, cóż mogła? Chciała być i wspierać go w wyborach, a także drodze, którą przemierzał, ale to on jej nie potrzebował i właśnie w to uwierzyła, gdy bez żadnego zająknięcie zagroził, że następnym razem sprawa trafi wyżej. Doprawdy?
Źle wspominała tamto spotkanie, bo padło wiele niepotrzebnych słów, a Katya czuła się tak, jakby ktoś odebrał jej możliwość oddychania. Dusiła się we własnej klatce, a ciągłe zmartwienia sprawiły, że osłabła całkowicie i nie walczyła już z niczym. To nie było istotne, co się z nią działo i dlaczego tak mocno przeżywała każdą porażkę. Pozwalała temu płynąć i zdawać by się mogło, że za kurtyną schowanych emocji było jej najzwyczajniej w świecie dobrze. Nie poddawała się im już łatwo, tak jak wtedy gdy wpadła do mieszkania pana Mulcibera albo gdy bez trudu poddała się grze dwóch mężczyzn, dokładnie w tym samym miejscu.
Nie spodziewała się, że to właśnie tutaj dojdzie do spotkania między nimi, bo - jak to tak? Spojrzała na mężczyznę szeroko otwartymi oczami, a zaraz potem wypuściła ze świstem powietrze. Grunt palił jej się pod stopami, a nieumiejętność wybrnięcia z ów sytuacji była przytłaczająca. Spuściła więc wzrok i liczyła, że jej nie zauważył, ale to były płonne nadzieje. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ją dostrzegł i dzięki temu mieli szansę na rozmowę, której obawiała się podjąć. Chciała w końcu odejść z Ministerstwa za kilka dni i raz na zawsze zapomnieć o tym, że kiedykolwiek planowała zbawiać świat. Nie było dla niej miejsca w tym jakże wzniosłym i wypchanym przepychem budynku, a to głównie dlatego, że nie zamierzała dłużej wchodzić Samuelowi w drogę.
-Wyjechałam do Oslo - ucięła krótko, choć łgała jak pies. Nie patrzyła mu przy tym w oczy, bo oczywistym było, że bez trudu odgadłby prawdę, że nie jest szczera. Po co dociekał? Dlaczego to robił? Nie rozumiała, a może wcale nie chciała - w końcu, wyraził się jasno. -Wiem, że pana zawiodłam i dopuściłam się czegoś, co nie powinno mieć miejsca, bo do tej pory mówiliśmy sobie o większości spraw, ale... - zawiesiła głos i zrobiła krok w tył. Nie miała pojęcia, co teraz zrobić; czy uciec, a może zostać? Odgarnęła nerwowo kosmyk za ucho, który opadł jej na twarz, a następnie uniosła wzrok na twarz Samuela, jakby szukając odpowiedzi na swoje wątpliwości, które nagle w nią wstąpiły. -Nie byłam w stanie powiedzieć prawdy, bo co ona by zmieniła? Nic, chociaż teraz myślę, że odepchnąłbyś mnie od siebie szybciej niż naprawdę to się stało... - wydukała drżącym głosem i czuła jak łzy zbierają się w kącikach jej oczu. -Nie mogę zatem już nic oczekiwać, bo odebrał mi pan prawo do tego - dodała jeszcze, a następnie sięgnęła po dokumenty, które jej wypadły, by zejść mu z drogi. Wierzyła w to, że miała zniknąć i stała się obca.
Właśnie dla niego.
Źle wspominała tamto spotkanie, bo padło wiele niepotrzebnych słów, a Katya czuła się tak, jakby ktoś odebrał jej możliwość oddychania. Dusiła się we własnej klatce, a ciągłe zmartwienia sprawiły, że osłabła całkowicie i nie walczyła już z niczym. To nie było istotne, co się z nią działo i dlaczego tak mocno przeżywała każdą porażkę. Pozwalała temu płynąć i zdawać by się mogło, że za kurtyną schowanych emocji było jej najzwyczajniej w świecie dobrze. Nie poddawała się im już łatwo, tak jak wtedy gdy wpadła do mieszkania pana Mulcibera albo gdy bez trudu poddała się grze dwóch mężczyzn, dokładnie w tym samym miejscu.
Nie spodziewała się, że to właśnie tutaj dojdzie do spotkania między nimi, bo - jak to tak? Spojrzała na mężczyznę szeroko otwartymi oczami, a zaraz potem wypuściła ze świstem powietrze. Grunt palił jej się pod stopami, a nieumiejętność wybrnięcia z ów sytuacji była przytłaczająca. Spuściła więc wzrok i liczyła, że jej nie zauważył, ale to były płonne nadzieje. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ją dostrzegł i dzięki temu mieli szansę na rozmowę, której obawiała się podjąć. Chciała w końcu odejść z Ministerstwa za kilka dni i raz na zawsze zapomnieć o tym, że kiedykolwiek planowała zbawiać świat. Nie było dla niej miejsca w tym jakże wzniosłym i wypchanym przepychem budynku, a to głównie dlatego, że nie zamierzała dłużej wchodzić Samuelowi w drogę.
-Wyjechałam do Oslo - ucięła krótko, choć łgała jak pies. Nie patrzyła mu przy tym w oczy, bo oczywistym było, że bez trudu odgadłby prawdę, że nie jest szczera. Po co dociekał? Dlaczego to robił? Nie rozumiała, a może wcale nie chciała - w końcu, wyraził się jasno. -Wiem, że pana zawiodłam i dopuściłam się czegoś, co nie powinno mieć miejsca, bo do tej pory mówiliśmy sobie o większości spraw, ale... - zawiesiła głos i zrobiła krok w tył. Nie miała pojęcia, co teraz zrobić; czy uciec, a może zostać? Odgarnęła nerwowo kosmyk za ucho, który opadł jej na twarz, a następnie uniosła wzrok na twarz Samuela, jakby szukając odpowiedzi na swoje wątpliwości, które nagle w nią wstąpiły. -Nie byłam w stanie powiedzieć prawdy, bo co ona by zmieniła? Nic, chociaż teraz myślę, że odepchnąłbyś mnie od siebie szybciej niż naprawdę to się stało... - wydukała drżącym głosem i czuła jak łzy zbierają się w kącikach jej oczu. -Nie mogę zatem już nic oczekiwać, bo odebrał mi pan prawo do tego - dodała jeszcze, a następnie sięgnęła po dokumenty, które jej wypadły, by zejść mu z drogi. Wierzyła w to, że miała zniknąć i stała się obca.
Właśnie dla niego.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Podobno całkiem nieźle odnajdował się w rozczytywaniu kobiet. Możliwe, ze coś w tym było, chociaż - Samuel twierdził, że zwykła obserwacja. Bazował bardziej na tym czego pragną. Mógł mieć tez zwykłego farta, ale - zbyt często trafiał, był można było to nazwać przypadkiem. Jeśli jednak chodziło o głębsze wnikanie w emocjonalną strukturę kobiecego umysłu - jego samczy instynkt gubił się w skomplikowanym labiryncie ścieżek, których - nie znał. I w przypadku Katyi było podobnie. Nawet jeśli trwał w przekonaniu, że postępował właściwie, wątpliwości posypały się niby ulewny deszcz już w momencie, gdy dostrzegł jej sylwetkę na wąskim ministerialnym korytarzu.
Czy miał żal? pewnie gdzieś pod drodze mu mignął, mieszając się z furią, gdy miał ochotę przeciągnąć twarzą Mulcibera po tym samym marmurowym korytarzu, po którym kroczyła aurorka. A Katya...czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo potrafiła namieszać w męskich myślach? Czy docierało do niej, że igrała nie z jednym ogniem? I jeśli rzeczywiście miała być z Ramseyem, musiała z kogoś zrezygnować? Tylko - za cholerę nie chciał, żeby tym kimś był on.
- Do Oslo.. - nawet nie próbował zatrzymać cienkiej zmarszczki dzielącej jego czoło - Raczej o zwykłym wyjeździe powiedzieliby mi w administracji - brawo. Własnie sie przyznał, że chciał wiedzieć i zabiegał o tę wiedzę na tyle upierdliwie, że sekretarki na jego widok zamykały drzwi - świetnie, ja też się tam wybiorę niedługo - wykrzywił usta w próbie uśmiechu, ale wyszedł krzywy grymas irytacji - ..panno Olliwander - powtórzył chłodniej za jej słowami. Skoro wciąż upierała się przy suchym nazewnictwom nawet w momencie, gdy to on przerwał milczenie. Przełkną dumę, bo zależało mu. Nawet, jeśli głośno się nie przyznawał, a niecały miesiąc temu, zaprzeczył. I skłamał - ...ale? - raz jeszcze skorzystał z możliwościowe bycia echem, uporczywie wpatrując się w twarz dziewczyny. Nie zatrzymał jednak, gdy się cofnęła. Rozluźnił splecione przed sobą ręce, by zacisnąć obie spazmatycznie, w rosnącej frustracji - Nie powiedziałaś wcześniej, to raz a dwa...czy wyobrażasz sobie, że powiedziałbym ci o swojej narzeczonej - gdyby taką miał - ..przy niej? Jak byś się czuła? ten...Mulciber - powstrzymał wulgaryzm cisnący się na usta. Nie chciał widzieć drżących ust, nie mógł zwracać na to uwagi, a mimo to - z każdym słowem czuł się bardziej podle - nie zasługuje na ciebie - dodał już ciszej z westchnieniem, zakończonym krokiem, pokonującym odległość, w której Katya przed chwilą się cofnęła.
A kto zasługuje? Ty Skamander?
- Widocznie nawzajem sobie to prawo odbieramy - nim dziewczyna nachyliła się, zatrzymał ją gestem dłoni, nie dotykając ciała. Sam przyklęknął przed jej drobną sylwetką, by zgarnąć z podłogi znienawidzone papierzyska. Zawahał się tylko na moment i podniósł się na nogi, trzymając w palcach zapisane pergaminy. Obiecał, że odpuści. odmówiła mu prawdy, więc...musiał trzymać się słów - Proszę - wyciągnął dłoń przed siebie, czekając, aż przyjaciółka odbierze swoją własność. Z głosu zniknął chłód, pozostawiając jedynie znajomą, drażniąca butę - jest panienka niezdarna, jak zawsze - bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, przygarnął ją do siebie, obejmując ramionami.
Czy miał żal? pewnie gdzieś pod drodze mu mignął, mieszając się z furią, gdy miał ochotę przeciągnąć twarzą Mulcibera po tym samym marmurowym korytarzu, po którym kroczyła aurorka. A Katya...czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo potrafiła namieszać w męskich myślach? Czy docierało do niej, że igrała nie z jednym ogniem? I jeśli rzeczywiście miała być z Ramseyem, musiała z kogoś zrezygnować? Tylko - za cholerę nie chciał, żeby tym kimś był on.
- Do Oslo.. - nawet nie próbował zatrzymać cienkiej zmarszczki dzielącej jego czoło - Raczej o zwykłym wyjeździe powiedzieliby mi w administracji - brawo. Własnie sie przyznał, że chciał wiedzieć i zabiegał o tę wiedzę na tyle upierdliwie, że sekretarki na jego widok zamykały drzwi - świetnie, ja też się tam wybiorę niedługo - wykrzywił usta w próbie uśmiechu, ale wyszedł krzywy grymas irytacji - ..panno Olliwander - powtórzył chłodniej za jej słowami. Skoro wciąż upierała się przy suchym nazewnictwom nawet w momencie, gdy to on przerwał milczenie. Przełkną dumę, bo zależało mu. Nawet, jeśli głośno się nie przyznawał, a niecały miesiąc temu, zaprzeczył. I skłamał - ...ale? - raz jeszcze skorzystał z możliwościowe bycia echem, uporczywie wpatrując się w twarz dziewczyny. Nie zatrzymał jednak, gdy się cofnęła. Rozluźnił splecione przed sobą ręce, by zacisnąć obie spazmatycznie, w rosnącej frustracji - Nie powiedziałaś wcześniej, to raz a dwa...czy wyobrażasz sobie, że powiedziałbym ci o swojej narzeczonej - gdyby taką miał - ..przy niej? Jak byś się czuła? ten...Mulciber - powstrzymał wulgaryzm cisnący się na usta. Nie chciał widzieć drżących ust, nie mógł zwracać na to uwagi, a mimo to - z każdym słowem czuł się bardziej podle - nie zasługuje na ciebie - dodał już ciszej z westchnieniem, zakończonym krokiem, pokonującym odległość, w której Katya przed chwilą się cofnęła.
A kto zasługuje? Ty Skamander?
- Widocznie nawzajem sobie to prawo odbieramy - nim dziewczyna nachyliła się, zatrzymał ją gestem dłoni, nie dotykając ciała. Sam przyklęknął przed jej drobną sylwetką, by zgarnąć z podłogi znienawidzone papierzyska. Zawahał się tylko na moment i podniósł się na nogi, trzymając w palcach zapisane pergaminy. Obiecał, że odpuści. odmówiła mu prawdy, więc...musiał trzymać się słów - Proszę - wyciągnął dłoń przed siebie, czekając, aż przyjaciółka odbierze swoją własność. Z głosu zniknął chłód, pozostawiając jedynie znajomą, drażniąca butę - jest panienka niezdarna, jak zawsze - bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, przygarnął ją do siebie, obejmując ramionami.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Doprawdy? Katya zmieniała się nagle i bardzo nieprzewidywalnie, a to czyniło z niej kobietę tajemnicę i zagadkę. W jednej chwili spokojna, opanowana i słodka, a w drugiej istny huragan, który potrafił zniszczyć wszystko. Nie chciała jednak wymierzać nigdy ciosów w Samuela, ale ją sprowokował. Próbowała załagodzić spór, ale to na nic się zdało, bo najważniejsze było to, żeby wraz ze swoim honorem i dumą mógł odejść w spokoju. Ona zaś rozpadała się na miliony cząsteczek, gdy tylko pojawiła się perspektywa przykrego bólu i czegoś na wzór żałości względem relacji, która się rozpadała.
Nie chciała takiego końca.
Nie dla nich.
On... On miał żal? Samuel Skamander emanowałem żalem, smutkiem i przykrością? Co zaś miała powiedzieć Ollivander, której pękało serce na myśl o tym, że już jej nie chciał i wyrzucił jak szmacianą lalkę, bo przecież tak się czuła - pomyślał o tym? Czy choć raz wziął to pod uwagę? Liczyła, że tak, wszak ona sama myślała o nim nieustannie. Byli partnerami, przyjaciółmi - dlaczego więc chciałaby go wyrzucić ze swojego życia? Nikt nie miał prawa decydować o tym wokół kogo będzie się kręcić; nawet jej przyszły mąż.
-Och, a z jakiej racji pytałeś kogokolwiek w administracji czemu mnie nie ma? - warknęła przez zaciśnięte zęby, a irytacja w niej zawrzała. Nie rozumiała tego zachowania, a może chciała tylko nie potrafiła? -Wydałam pismo, w którym zawarty był specjalny zakaz, by nie przekazywać panu żadnych informacji na mój temat - powiedziała butnie i uśmiechnęła się słodko, choć tak naprawdę chciała płakać i wyć do księżyca. Oddychała ciężko, a klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie, gdy powietrze wypełniało jej płuca, a to zdawało się być nad wyraz wymuszone. Kłamała i to było oczywiste, ale czy mógł o tym wiedzieć?
-Oswajałam się z myślą, że będę jego żoną, na Boga! Trzymałam ten sekret tak długo jak się dało, ale nie byłam gotowa żeby ci powiedzieć, id... - ioto - nie dokończyła jednak, bo gdy tylko podniosła głos, ludzie zaczęli im się przyglądać. Spuściła wzrok i przygryzła policzek od środka, a następnie skrzywiła się nieznacznie. Co miała jeszcze dodać? Że cierpiała na wieść o ożenku? Rozpadła się na tysiące cząstek i nikt jej nie posklejał, bo zmagałą się z wizją zamążpójścia i to było okropne. Teraz podchodziła do tego inaczej, ale to wciąż był strach o samą siebie i myśl, że nie podoła, bo nie była ogtowa. Małżonek. Dzieci. Odpowiedzialność. To ją przerastało i Samuel o tym powinien wiedzieć najlepiej, bo ponoć ją znał. -Nie? A kto zasługuje? Ty? - zapytała bez ogródek i zacisnęła dłonie w pięści. -Miałeś czas... Mogłeś się postarać, a dzisiaj zapewne siedzielibyśmy z dala od tego miasta. Kto wie... Może bylibyśmy szczęśliwi, ale teraz? Jest za późno, Sam... On... On... - zaczęła jąkać i przygryzła dolną wargę. -On będzie moim mężem - rzuciła na jednym wydechu, ale chwilę później klęczała przy stosie papierków, które tak kochali nienawidzić za to, że wogóle ktokolwiek miał czelność skazywać ich na tę najbardziej mozolną i nudną czynność. Zbierała je powoli i nawet nie zorientowała się, że już tkwił obok. Uniosła na mężczyznę czarne tęczówki i nie kryła swego zaskoczenia. Dopiero słowa jednak sprawiły, że parsknęła śmiechem, a kiedy tylko przyciągnął ją do siebie, wsparła się o jego ramiona. -Proszę nie robić zamieszania, bo będę musiała zgłosić do wyżej - sparafrazowała jego słowa z przed kilku tygodni i wywróciła teatralnie oczami. Był bezczelny - jak zawsze, ale brakowało jej tego. Może nawet bardziej niż przypuszczała. -I nie jestem niezdarna, po prostu ambitnie pracuję na rzecz Ministerstwa... - uśmiechnęła się szeroko, choć tak naprawdę czekała na moment, w którym będzie sama. Chciała płakać. -Masz ochotę na spacer, panie Skamander?
Nie chciała takiego końca.
Nie dla nich.
On... On miał żal? Samuel Skamander emanowałem żalem, smutkiem i przykrością? Co zaś miała powiedzieć Ollivander, której pękało serce na myśl o tym, że już jej nie chciał i wyrzucił jak szmacianą lalkę, bo przecież tak się czuła - pomyślał o tym? Czy choć raz wziął to pod uwagę? Liczyła, że tak, wszak ona sama myślała o nim nieustannie. Byli partnerami, przyjaciółmi - dlaczego więc chciałaby go wyrzucić ze swojego życia? Nikt nie miał prawa decydować o tym wokół kogo będzie się kręcić; nawet jej przyszły mąż.
-Och, a z jakiej racji pytałeś kogokolwiek w administracji czemu mnie nie ma? - warknęła przez zaciśnięte zęby, a irytacja w niej zawrzała. Nie rozumiała tego zachowania, a może chciała tylko nie potrafiła? -Wydałam pismo, w którym zawarty był specjalny zakaz, by nie przekazywać panu żadnych informacji na mój temat - powiedziała butnie i uśmiechnęła się słodko, choć tak naprawdę chciała płakać i wyć do księżyca. Oddychała ciężko, a klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie, gdy powietrze wypełniało jej płuca, a to zdawało się być nad wyraz wymuszone. Kłamała i to było oczywiste, ale czy mógł o tym wiedzieć?
-Oswajałam się z myślą, że będę jego żoną, na Boga! Trzymałam ten sekret tak długo jak się dało, ale nie byłam gotowa żeby ci powiedzieć, id... - ioto - nie dokończyła jednak, bo gdy tylko podniosła głos, ludzie zaczęli im się przyglądać. Spuściła wzrok i przygryzła policzek od środka, a następnie skrzywiła się nieznacznie. Co miała jeszcze dodać? Że cierpiała na wieść o ożenku? Rozpadła się na tysiące cząstek i nikt jej nie posklejał, bo zmagałą się z wizją zamążpójścia i to było okropne. Teraz podchodziła do tego inaczej, ale to wciąż był strach o samą siebie i myśl, że nie podoła, bo nie była ogtowa. Małżonek. Dzieci. Odpowiedzialność. To ją przerastało i Samuel o tym powinien wiedzieć najlepiej, bo ponoć ją znał. -Nie? A kto zasługuje? Ty? - zapytała bez ogródek i zacisnęła dłonie w pięści. -Miałeś czas... Mogłeś się postarać, a dzisiaj zapewne siedzielibyśmy z dala od tego miasta. Kto wie... Może bylibyśmy szczęśliwi, ale teraz? Jest za późno, Sam... On... On... - zaczęła jąkać i przygryzła dolną wargę. -On będzie moim mężem - rzuciła na jednym wydechu, ale chwilę później klęczała przy stosie papierków, które tak kochali nienawidzić za to, że wogóle ktokolwiek miał czelność skazywać ich na tę najbardziej mozolną i nudną czynność. Zbierała je powoli i nawet nie zorientowała się, że już tkwił obok. Uniosła na mężczyznę czarne tęczówki i nie kryła swego zaskoczenia. Dopiero słowa jednak sprawiły, że parsknęła śmiechem, a kiedy tylko przyciągnął ją do siebie, wsparła się o jego ramiona. -Proszę nie robić zamieszania, bo będę musiała zgłosić do wyżej - sparafrazowała jego słowa z przed kilku tygodni i wywróciła teatralnie oczami. Był bezczelny - jak zawsze, ale brakowało jej tego. Może nawet bardziej niż przypuszczała. -I nie jestem niezdarna, po prostu ambitnie pracuję na rzecz Ministerstwa... - uśmiechnęła się szeroko, choć tak naprawdę czekała na moment, w którym będzie sama. Chciała płakać. -Masz ochotę na spacer, panie Skamander?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ostatecznie wszystko sprowadzało się do faktu, że nic nie rozumiał. Nawet, jeśli mówiło się o nim, jak o kobieciarzu, to - nie potrafił odgadnąć, co takiego znajdowało się w kobiecym umyśle. Kiedy zdawało mu się, że akurat trafnie odczytał posyłane mu nieodgadnione spojrzenia, czy półsłówka - okazywało się być całkowicie inaczej. Mógł być mistrzem w zdobywaniu kobiet, ale - gdy przychodziło do relacji głębszych, zahaczających o aspekty, które dawno od siebie odsunął - autentycznie się gubił. Szczególnie w przypadku Kat. Ich relacja opierała się na ciągłym przesuwaniu granic, ale - w którym momencie przekroczą linię, za którą nie powinni wejść?
Gdyby znał myśli panny Olliwander - mógłby się zirytować, bo - kobiece myślenie, jak zwykle odbiegało od tego - co rzeczywiście robił. Wystarczająco dużo razy analizował sytuację, by wiedzieć, że postąpił właściwie i nie było mowy o rzucaniu nikogo...skoro Katya miała mieć swojego męża, po co był jej potrzebny Samuel?
- Kiedy przez tyle czasu nie pojawia się współpracownik i przyjaciel - to ciężko byłoby nie pytać - bo mi zależało, bo się martwiłem, bo tęskniłem - tego już nie zdołał powiedzieć. Brwi zmarszczył w tłumionej irytacji i złości - pytanie byłoby więc, czemu akurat ja dostałem taki zakaz? - i mogliby przerzucać się żalami, ciskając w siebie kolejne niedopowiedzenia, ale...wiedział, że jej odpuści. Nie doprowadziłby to do niczego sensownego, ani - dobrego. Nawet jeśli kłamała, miał zwyczajnie dosyć napięcia, które się między nimi wytworzyło i zamiast przyznać sobie jakąkolwiek ulgę, stanął nad czarna przepaścią, której nie mógł przeskoczyć. Ewentualnie rzucić się w dół.
- Ale byłaś gotowa się tu z nim bawić - dodał, wykrzywiając twarz w ironicznym uśmiechu. Autentycznie miał dość. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo drażniący potrafi być widok jej z innym mężczyzną niż on sam? Jak miał zachowywać się spokojnie, kiedy ta podła kreatura zwana Mulciberem, zawłaszczała sobie już teraz dziewczynę? Może rzeczywiście nie znali się wciąż wystarczająco, by zaufać wyborom, które podejmowali?
- Nie miałem na nic czasu - zwarł szczęki, zaciskając mocno zęby. Trafiła wystarczająco celnie, by uderzyć, ale - nie miał zamiaru się tłumaczyć. Zdał sobie sprawę, że nic nie wiedziała o kobiecie, którą kiedyś chciał poślubić i o przemianie, jaka w nim nastąpiła. Znała go jako Skamandera-aurora. Narwanego w pracy kobieciarza, który z niewiadomych przyczyn kręcił się wokół niej. I chyba wolał, by pozostało to tajemnicą. Wystarczająco ostudzony słowami, rozluźnił zaciskające się pięści i szczęki - Wiem, ale nie znaczy, że mam się z tym zgadzać - mówił schylając się, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Najchętniej zgniótłby wszystkie rozrzucone papierzyska, a zamiast tego zebrał ich garść i podał dziewczynie. Chciał mieć ją przy sobie. I koniec głupich wykrętów, dlatego poczuł ulgę, gdy jej smukła sylwetka znalazła się otoczona jego ramionami - A ja wydam pismo, zakazujący ci otrzymywać jakiekolwiek informacje o mnie - burknął cicho, przedrzeźniając jej bezczelny ton. Jednak słowa wypowiadał cicho, wprost do jej ucha - Widać musisz więcej ze mną trenować - skwitował - odsuwając się wystarczająco, by mieć przed sobą jej twarz. Nawet jeśli się uśmiechała, nie wierzył, żeby tak łatwo odpuściła. Nie ona, dlatego poruszył głową twierdząco na propozycję - Tylko, jeśli będziesz mi towarzyszyć.
Gdyby znał myśli panny Olliwander - mógłby się zirytować, bo - kobiece myślenie, jak zwykle odbiegało od tego - co rzeczywiście robił. Wystarczająco dużo razy analizował sytuację, by wiedzieć, że postąpił właściwie i nie było mowy o rzucaniu nikogo...skoro Katya miała mieć swojego męża, po co był jej potrzebny Samuel?
- Kiedy przez tyle czasu nie pojawia się współpracownik i przyjaciel - to ciężko byłoby nie pytać - bo mi zależało, bo się martwiłem, bo tęskniłem - tego już nie zdołał powiedzieć. Brwi zmarszczył w tłumionej irytacji i złości - pytanie byłoby więc, czemu akurat ja dostałem taki zakaz? - i mogliby przerzucać się żalami, ciskając w siebie kolejne niedopowiedzenia, ale...wiedział, że jej odpuści. Nie doprowadziłby to do niczego sensownego, ani - dobrego. Nawet jeśli kłamała, miał zwyczajnie dosyć napięcia, które się między nimi wytworzyło i zamiast przyznać sobie jakąkolwiek ulgę, stanął nad czarna przepaścią, której nie mógł przeskoczyć. Ewentualnie rzucić się w dół.
- Ale byłaś gotowa się tu z nim bawić - dodał, wykrzywiając twarz w ironicznym uśmiechu. Autentycznie miał dość. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo drażniący potrafi być widok jej z innym mężczyzną niż on sam? Jak miał zachowywać się spokojnie, kiedy ta podła kreatura zwana Mulciberem, zawłaszczała sobie już teraz dziewczynę? Może rzeczywiście nie znali się wciąż wystarczająco, by zaufać wyborom, które podejmowali?
- Nie miałem na nic czasu - zwarł szczęki, zaciskając mocno zęby. Trafiła wystarczająco celnie, by uderzyć, ale - nie miał zamiaru się tłumaczyć. Zdał sobie sprawę, że nic nie wiedziała o kobiecie, którą kiedyś chciał poślubić i o przemianie, jaka w nim nastąpiła. Znała go jako Skamandera-aurora. Narwanego w pracy kobieciarza, który z niewiadomych przyczyn kręcił się wokół niej. I chyba wolał, by pozostało to tajemnicą. Wystarczająco ostudzony słowami, rozluźnił zaciskające się pięści i szczęki - Wiem, ale nie znaczy, że mam się z tym zgadzać - mówił schylając się, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Najchętniej zgniótłby wszystkie rozrzucone papierzyska, a zamiast tego zebrał ich garść i podał dziewczynie. Chciał mieć ją przy sobie. I koniec głupich wykrętów, dlatego poczuł ulgę, gdy jej smukła sylwetka znalazła się otoczona jego ramionami - A ja wydam pismo, zakazujący ci otrzymywać jakiekolwiek informacje o mnie - burknął cicho, przedrzeźniając jej bezczelny ton. Jednak słowa wypowiadał cicho, wprost do jej ucha - Widać musisz więcej ze mną trenować - skwitował - odsuwając się wystarczająco, by mieć przed sobą jej twarz. Nawet jeśli się uśmiechała, nie wierzył, żeby tak łatwo odpuściła. Nie ona, dlatego poruszył głową twierdząco na propozycję - Tylko, jeśli będziesz mi towarzyszyć.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Fontanna Magicznego Braterstwa
Szybka odpowiedź