Wydarzenia


Ekipa forum
Wyjście do lasu
AutorWiadomość
Wyjście do lasu [odnośnik]18.12.20 19:02
First topic message reminder :

Wyjście do lasu

Po przejściu przez ogród warzywny schodziło się na wąską ścieżkę, która prowadziła do wysłużonej furtki prowadzącej prosto do lasu. Niczym w obrazku wyciętym z bajek dla dzieci zielona ściana drzew zachęcała do spaceru, odkrycia jej sekretów czy też spędzenia mile czasu. Zdawać by się mogło, że w Greengrove Farm mają prywatny las, tylko do ich potrzeb. Zieleń pyszniła się wokół okresem letnim, jesienią przybierając fantastyczne kolory, a zimą zasypiając pod śnieżną pierzyną, by na wiosnę rozkwitnąć feerią barw i kakofonią dźwięków.
Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578

Re: Wyjście do lasu [odnośnik]17.03.24 16:02
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 87
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyjście do lasu - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]20.03.24 21:35
Poczucie, że jest tutaj najbardziej roztrzęsiona ze wszystkich niczego jej nie ułatwiało, ale chyba powinna się go spodziewać; nie pierwszy raz przeraziło ją śmiertelnie coś co czarodziejom wydawało się oczywiste. Tylko czy apokalipsa mogła być oczywista? Czy ktoś ją przewidział, spodziewał się jej? Na plaży w Weymouth wszyscy wpadli w panikę, ponieśli się wrzaskiem, biegiem i szarpaniną, w której trudno było już ocenić kto miał szansę przeżyć a kto nie. Tylu tam było jej znajomych, tylu bliskich... ale to niemożliwe, by taka katastrofa objęła zaledwie jedne miasto, jedno hrabstwo. Być może cała Ziemia kończyła się właśnie w chaosie ognia i eksplozji, i powodzi, i śmierci. Może kiedy pyły opadną i cały świat jaki znali zniknie to w końcu się zjednoczą i zaczną działać wspólnie? Pewnie będzie za późno.
Jej myśli błądziły wokół najczarniejszych, najbardziej dramatycznych scenariuszy, lecz w obliczu wciąż silnych łun spadających gwiazd i głuchego dudnienia fal uderzeniowych, które docierało do nich nawet z setek mil dalej ciężko było zachować optymizm.
Chciała w pierwszym momencie uwiesić się na ramionach Just i wyszlochać resztki łez w jej ucho, ale powstrzymała ją ponura powaga na twarzy siostry, ta wieczna kamienna mina, której nie dało się przejrzeć. Ona już coś planowała, już zastanawiała się co dalej i co może zrobić, podczas gdy Kerstin stała tutaj na łamiących się kolanach i nie potrafiła zmusić się nawet do równego oddychania.
To nie mogło tak wyglądać.
Żeby jakoś się pozbierać otarła policzki kostkami wciąż czerwonych po zaklęciu palców i skinęła głową Herbertowi i Gwen, gdy spytali czy wszystko z nimi w porządku. Potem w lęku znalazła dłoń Gwen i ścisnęła, bo wydawało się, że Gwen, mimo zwodniczego spokoju, może być tak samo zalękniona jak Kerstin i Kerstin aż tak się przy niej tego lęku nie wstydziła. Ich splecione ręce drżały, gdy szły w stronę domu, ale nie miała pojęcia czy to wyłącznie jej własna wina czy nie.
- Na pewno powinnyśmy wchodzić do środka? A co jeśli dom się zawali? - spytała cicho, niepewnie, ale nie sprzeciwiała się; nie wiedziała w jaki sposób mieliby się ocalić przed deszczem gwiazd niezależnie od tego czy chroniliby się pod dachem czy nie. Ale jeśli któraś jego część zajmie się ogniem... Na samą myśl musiała zdusić jęknięcie. - Myślicie, że jak długo to będzie trwało? I jak daleko sięga? Czy to już to? Czy nasz świat zniknie? - pytała może trochę naiwnie, a może nie w pełni.
Kiedy Herbert zaoferował herbatę sama rzuciła się instynktownie, żeby pomóc mu wyłożyć kubki; musiała mieć coś w rękach, bo wtedy mniej się trzęsły. Zaraz też wyjęła Herbertowi czajnik z rąk, poklepując go przy tym przepraszająco po nadgarstku. Chciała dostać choć jedno zadanie do zrobienia, a niewiele więcej umiała. Obejrzała się, gdy Just sięgnęła po różdżkę i syknęła:
- Nie powinniśmy się rozdzielać! - a potem westchnęła z ulgą, gdy okazało się, że to tylko zaklęcie, znane jej i tak teraz potrzebne. Jak szybko mogła dotrzeć do nich informacja zwrotna? Czy Michael i Adda nie mogliby też przybyć do Greengrove Farm? Czy ich dom...?
Postawiła czajnik na piecu i oparła się ciężko dłonią o blat, bo nagle zrobiło jej się słabo i poczuła się zupełnie nierzeczywista, jak we śnie. W uszach nadal słyszała śmiechy i przesycony ekscytacją ryk tłumu na wyścigach. Czy to wszystko naprawdę wydarzyło się pół godziny temu? Jak w ogóle się tutaj znalazła?
Z trudem odepchnęła się od stolika i podeszła znów do Just, po drodze gładząc Gwen po plecach. Tym razem to Justine złapała za rękę.
- Wiesz, że nigdy nie przestałam cię kochać, co? - spytała bardzo cicho.
Za ich plecami zagwizdał czajnik.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]26.03.24 21:22
Wciąż słyszał w głowie okrzyki ludzi, ryk fali, która zbliżała się z niebezpieczną prędkością do lądu gotowa pochłonąć wszystko co żywe. Musieli mówić o wielkim szczęściu, że jeszcze oddychali i mogli rozmawiać. Objął kuzynkę ramieniem przyciągając do swojego boku, tym samym starając się dodać jej otuchy.
-Jesteśmy bezpieczni. - Zapewnił ją. Jakiś czas temu postarali się, aby Greengrove Farm było chronione. Parokrotnie doświadczyli tego jak bardzo było to przydatne. Wielu nie mogło powiedzieć tego samego. I nigdy nie powie, a ich stratę będą opłakiwać członkowie rodziny, albo nikt. Całe pokolenia mogły zniknąć w mgnieniu oka. Puścił Gwen po czym skierował się do kuchni, gdzie już zajmował się kubkami. Kerstin zaraz do niego dołączyła w niemym geście prosząc, aby jej pozwolił działać. Odsunął się dając jej tym samym więcej miejsca do działania. Dostrzegając potrzebę zajęcia się czymś nie oponował. Rozumiał.
Kątem oka dostrzegł minę Justin, która teraz stała przy oknie i nie chciała wyrzucać z siebie gorzkich słów. Nikomu niczego by to nie przyniosło, a ona sama pewnego dnia mogłaby pożałować tych słów. Ogień pod czajnikiem buchnął, a do tego dźwięku dołączył ten otwieranej puszki od herbaty. Choć ciężko napary jakie robił nazwać herbatą w rozumieniu anglików. Mieszanina różnych ziół i liści, których nikt w czasach pokoju nie kojarzył z herbatą była czymś oczywistym w Greengrove. Byli w domu Greyów, zielarzy i botaników, którzy żyli z roślin i razem z nimi. Natura nie była im obca, ani jej owoce, tak więc mógł się pochwalić więcej niż trzema mieszankami do picia.
-Świat, który do tej pory znałaś, na pewno ulegnie pewnym zmianom. - Nie chciał mówić o apokalipsie, o końcu świata, o tym, że wielu zginęło w trakcie wojny i jeszcze więcej umrze tej nocy. To co było dla nich oczywiste właśnie przestaje istnieć. Nie wątpił, że ludzkość się z tego podniesie. Zawsze tak robiła. Krąg życia nie został przerwany, jedynie nadano mu inny bieg. Tak mówili szamani w Amazonii. Wspominali, że na wszystko jest czas. I nawet jeżeli nie wiemy kiedy, to ten czas nadejdzie i jedyne co możemy zrobić to żyć dalej, ponieważ kręgu nie da się zatrzymać. Patrzył jak Kerstin odchodzi i kieruje się w stronę siostry. Rodzina w takich momentach była potrzebna, to sprawiało, że mogli żyć dalej. Samotna wędrówka nigdy nie była prosta, choć zdawała się być romantyczną w wielu powieściach.
Błękit zaklęcia rozświetlił dom, kiedy posłała wiadomość.
Zdjął czajnik z ognia, po czym rozlał wodę do kubków. Biorąc wszystkie cztery w dłonie podszedł do każdej z kobiet podając jej jeden z nich. Proste, ludzkie gesty, z których można było się śmiać, kpić i naigrywać, ale doskonale wiedział, że działały na psychikę. Każdego. Niezależnie jak bardzo twardy lub roztrzęsiony był w danej chwili.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]01.04.24 19:01
Justine nie mogła nawet przez chwilę udawać, że wszystko jest w porządku. Nie próbowała zachować optymizmu, nie próbowała pocieszyć młodszej siostry, a ta i tak lgnęła do niej niczym ćma do światła. Gwen miała ochotę odburknąć coś w stronę starszej panny Tonks, jakby chciała udowodnić Kerry, że Justine wcale nie zasługuje na jej dobre słowa, ale wszystko, co przychodziło jej na myśl tylko i wyłącznie ją samą stawiało w złym świetle, dlatego ugryzła się w język.
Herbert chyba zachował zimną krew i chyba lepiej radził sobie z sytuacją, niż ona sama, bo gdy Gwen skupiała się na nielubieniu Justine, robiąc wszystko, by nie myśleć o tym, co działo się na plaży, kuzyn zdążył zrobić herbatę i wcisnąć im kubki w ręce. Malarka spojrzała na niego z wdzięcznością.
Dziękuję – mruknęła cicho, słabo. Dopiero teraz stopniowo zaczynało do niej docierać zmęczenie z całego dnia. Najpierw była przecież w lecznicy, wymiotując przy Kerstin, później wpadła na pomysł, aby mimo kiepskiego poranka jednak wsiąść na latającego konia, aby następnie z niego spać i uciekać z płonącej plaży. Na szczęście skutecznie. W swoim życiu naprawdę miała dużo więcej szczęścia, niż rozumu…
Nikt nie odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie, dlatego siadając na kanapie, spróbowała znów złapać spojrzenie Herberta.
Możemy coś jeszcze zrobić? – spytała słabym tonem, teraz nie pytając jednak tylko o farmę, tylko bardziej… bardziej ogólnie. Choć była zmęczona, wolałaby jednak coś zrobić. Coś, cokolwiek. Wolałaby wstać, ruszyć do ogrodu, zwoływać ludzi do wnętrza domu, przygotowywać eliksiry lecznicze, przynajmniej te podstawowe, robić cokolwiek, byleby tylko nie siedzieć bezczynnie, gapiąc się w ścianę, czekając, aż ten cholerny koniec świata minie. Tylko jednocześnie wszystko, co przychodziło jej na myśl, zdawało się nie mieć w tej sytuacji sensu. Przy takiej skali katastrofy każda pomoc wydawała się zbyteczna, zbyt mała i zmęczony umysł Gwen odmawiał wpadnięcia na pomysł, który wydałby się jej w tej sytuacji dobry.
Nie spoglądała w stronę Kerry. Skoro chciała mieć chwilę ze swoją siostrą, niech ją ma, kimże ona była, by wchodzić pomiędzy nie? Gdyby tylko Justine była w stanie docenią ją, Gwen, lub kogokolwiek innego, widząc coś poza czubkiem własnego nosa.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]03.04.24 1:36
Zaplatała dłonie na piersi spoglądając za okno, zaciskając usta w cienką linię. Niewiele byli w stanie zrobić - a to bezsilność najmocniej uderzyła w Justine. Pomimo całego poświęcenia i całej tej mocy którą miała nie była w stanie stanąć naprzeciw niszczycielskiej sile fali, która zabrała sobą więcej, niż kilka drzew.
- Trzymajmy się blisko siebie w razie potrzeby rzucimy Protego Totalum. - orzekła, odpowiadając siostrze. Nie odejmując spojrzenia od widoku za oknem. Kolejne sprawiło, że zmarszczyła trochę brwi.
- Nie powinniśmy. - zgodziła się z nią. Jeszcze chwilę przed tym, jak uniosła różdżkę żeby rzucić zaklęcie. Oczywiście że nie powinni. Zwłaszcza ona z Kerstin - głównie dlatego, że była najmocniej narażona z nich wszystkich. Herbert i Gwendolyn jak sądziła byli w stanie zadbać sami o siebie. Mogli rzucić zaklęcia obronne w razie potrzeby - Kerstin nie mogła. Uniosła różdżkę, rzucając zaklęcie patronusa, licząc, na odpowiedź od Mike’a. Widziała tego, należącego do niego mknącego ku Moore’owi musiał nieść informację, których sam szukał, ale wolała się upewnić. Świetlisty feniks pojawił się w salonie Greya i zawisł przed Justine w oczekiwaniu na wiadomość. - Znajdź Mike'a, przekaż mu: Mike, jestem z Kerstin - zostanę z nią do czasu, aż wszystko się nie uspokoi. Spotkamy się w domu - o ile jeszcze stoi. Mam nadzieję, że wszystko z wami w porządku i Moore'owi udało się do was dołączyć. Brak odpowiedzi, uznam za odpowiedź twierdzącą - gdybyście potrzebowali pomocy wiesz jak mnie wezwać. - nie potrzebowała odpowiedzi, jeśli patronus ruszył, znaczyło to, że Mike żył w innym wypadku nie miałby dokąd pomknąć. Był aurorem, wierzyła, że dał radę wszystkim się zająć. Teraz też i mężem. Ada zresztą zdawała się wiedzieć jak spadać na cztery łapy. Wierzyła, że byli bezpieczni. Choć bezpieczeństwo w tej chwili było abstrakcyjne. Nawet tutaj na półwyspie kornwalijskim z okna Herberta widziała piętrzące się kłęby ciemnego dymu które znaczyły o tym, że Deszcz Meteorytów sięgał daleko. Potknęła krótko głową, kiedy Herbert się odezwał, opuszczając rękę z różdżką. - Konsekwencje będą wielkie. - ostatni raz zerknęła za okno, odbierając herbatę. - Usiądź Kerrie. - powiedziała do niej, samej zajmując miejsce. Odchyliła głowę i okręciła nią kilka razy. Upiła trochę herbaty, by odstawić ją i podnieść się. - Jesteście ranni? - zapytała przesuwając tęczówkami po zebranych w pomieszczeniu jednostkach. Wcześniej nie było na to czasu. Musieli zadbać o to, żeby ewakuować się z miejsca w którym mogli tylko zginąć. Teraz kiedy złapali pozorną chwilę oddechu powinni zająć się swoimi zranieniami na wszelki wypadek. Pobolewał ją bok, ale najpierw chciała zająć się resztą, sama nawykła do bólu - w jakiś sposób potrafiła go ignorować zwłaszcza ten mały. Przyniosły jej to miesiące treningów i walki, kiedy musiała funkcjonować pod presją i czasem ze zranieniami. - Trzeba poczekać. - orzekła chwilę później. - Potem ocenić straty i ruszyć do miejsc które najmocniej ucierpiały. - tak, planowała już dalej, bo poddawanie się rozpaczy nie było już w jej naturze. To co właśnie przeżyli było straszne, ale trudne czasy dopiero były przed nimi.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Wyjście do lasu - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]09.04.24 14:59
Nie wszystkie zioła znajdujące się w blaszanych i szklanych słoiczkach na regałach w domu Greyów były Kerstin znane; lecz każde przytykała do nosa, by z przymrużeniem powiek rozkoszować się ich wonią. Zioła kojarzyły jej się z lasem, z ziemią. Z domem i bezpieczeństwem. Koiły poszarpane, rozprute nerwy, pozostawiając Kerry choć z cieniem nadziei na to, że to nie jest wcale ostatni raz jak je czuje, ostatnia herbata, którą przyjdzie jej wypić. Była Herbertowi wdzięczna, że pozwolił wyręczyć się choć na chwilę, ale jej uwaga raz po raz kierowała się to w stronę Justine, to w stronę Gwen. Jedną pragnęła ukoić, drugą zapewnić, że nie jest zupełnie sama.
Bolesne i dobrze znane poczucie beznadziei szybko wspinało się po tchawicy, aż do krtani - bo tak na dobrą sprawę co mógł zrobić ktoś taki jak Kerstin? Nie miała ani męskiej siły ani czarodziejskiej różdżki ani nawet mądrości i sprytu Addy. Tylko swoje małe, troskliwe dłonie i pragnienie niesienia pomocy. Na ile jej się to zda, gdy opadną popioły?
Skinęła sztywno głową, gdy Just wspomniała coś o Protego. Znała to zaklęcie, a przynajmniej jego podstawową formę. Lecz kolejne słowa ją zdziwiły.
- Brak odpowiedzi uznasz za odpowiedź twierdzącą? A co jeśli... - urwała. Nie wiedziała jak działały patronusy.
Herbert przejął za nią rozlewanie wrzątku do kubków, sama więc przysiadła na skraju najbliższego krzesła tak jak chciała Just. Słowa zarówno pana Greya jak i siostry utwierdziły ją w przekonaniu, że to była apokalipsa. Przynajmniej w takim znaczeniu, że wszystko musiało się od dzisiaj zmienić. Zadrżała i uśmiechnęła się niepewnie w odpowiedzi na pytanie Gwen. Nie miała pojęcia. Nie miała pojęcia co mogą zrobić, w ogóle nie wiedziała co mówić ani jak się zachować, więc milczała, nie płacząc już i nie smarkając, tylko nieobecnym wzrokiem wpatrując się w swój kubek herbaty. Początkiem ogrzewała na nim ręce, ale gorąco szybko zaczęło jej przeszkadzać; odstawiła go na blat i zamiast tego uniosła wzrok na siostrę.
Pokręciła głową, gdy spytała o rany, a potem zasępiła się. Justine nie odpowiedziała jej na słowa o siostrzanej miłości i choć moment nie był dobry, jej milczenie ją zabolało. Zdusiła żal i wzięła się w garść.
- Ciekawe co z Doliną Godryka... jeżeli tam też... spadły gwiazdy? - Co właściwie się stało? - To znaczy, że będą potrzebować mnie w lecznicy. Powinnam już tam być - dodała smętniej, ale poważnie. Łzy wyschły na jej policzkach, paznokcie nerwowo postukiwały o drewnianą krawędź stołu.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]12.04.24 9:14
Za oknem świat się kończył. Rzeczywistość, którą znali ulegała przemiania całkowitej choć na ten moment nie mogli ocenić strat; jedynie świadomość podpowiadała, że będą trudne do objęcia rozumem. Wojna była wynikiem ludzkich działań więc dało się ją wpisać w ramy, dało się ocenić co przyczyniło się do jej wybuchu: chore ambicje, przekręcona moralność, udawana troska. Katastrofa z jaką mierzyli się teraz była czymś zupełnie innym. Nie dało się jej wpisać w czynnik ludzki. Niebo przecinane złowrogimi wstęgami świeciło niczym w dzień, chociaż przecież już dawno zapadł zmrok. Niebieska poświata patronusa rozświetlająca pomieszczenie przypomniała mu jak wiele osób straciło dzisiaj życie, jak wiele istnień zgasło w przeciągu sekundy. Lepsza szybka śmierć niż godzinne konanie, ale jednak była to śmierć.
Rozdając kubki przyglądał się twarzy każdej z kobiet. Znajdował w jednych determinację, w innych smutek i przerażenie mieszające się chęcią działania. Bezczynność była ich wrogiem, ale teraz pozostało im czekać, co nie znaczy, że nic nie mogli robić.
-Jak będzie spokojniej, rozeznamy się w terenie. Zobaczymy kto potrzebuje pomocy i jej udzielimy. - Odpowiedział Gwen, a kiedy Tonks wspomniała o tym, że ruszą ku tym najbardziej potrzebującym kiwnął głową na znak, że się zgadza z jej słowami. -Wielu będzie jej potrzebować. - Ukrywanie się również nie leżało w jego naturze, jednak w tym momencie, teraz, w tej minucie, w której siedzieli w Greengrove Farm nie mogli nic innego zrobić jak czekać; to zaś zawsze się dłuży. Jednak poruszanie się teraz gdzieś indziej zakrawało o czyste szaleństwo.
Dolina Godryka była miejscem, gdzie przebywała jego matka i ciężarna Florka.
-Mieszkają tam czarodzieje, więc wiedzą co robić. - Posiadanie medyka na miejscu na pewno stanie się niezbędne, jak w wielu innych miejscach. -Jak tylko się uspokoi.- Zapewnił Kerstin, licząc w duchu na to, że ani Hattie ani Florce nic nie grozi. Mimowolnie zacisnął dłonie na gorącym kubku nie czując teraz tego jak parzy. Wyruszanie teraz do Doliny naraziłoby nie tylko jego życie, wykazałby się skrajną głupotą i nieodpowiedzialnością. Musiał czekać…
Podchodząc ponownie do okna spoglądał w niebo, jak wielu innych mieszkańców wysp.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]21.08.24 12:22
|18 września 1958 rok

Kolejne koce wylądowały na stosie rzeczy do przekazania potrzebującym. Przewiązując je sznurkiem odłożył wszystko do kartonu na werandzie, obok kurtek, płaszczy, swetrów oraz puszek i słoików z przetworami. Każdy starał się pomagać jak mógł. Niezależnie z czym przychodzili, co przekazywali za pomocą sowy - przyjmował każde wsparcie. Największa ilość już została podarowana tym, którzy stracili najwięcej w wyniku katastrofy. Czuł, że zbliżają się do końca, a Greengrove Farm ugościła tylu ilu mogła. Nie mógł pozwolić sobie na to, że zostaną wyjedzone wszystkie zapasy. Musiał nie raz odmawiać wsparcia mając na uwadze własną rodzinę. Nie mógł dopuścić do tego, że teraz oni zaczną głodować. Mimo wszystko, kiedy nie mógł zapewnić miejsca na rozbicie namiotu, przekazywał paczkę wcześniej przygotowaną z datków. Chociaż w taki sposób mógł pomóc.
Myśli zajęte pakunkami nie kręciły się tylko wokół tego tematu. Ostatni list od Vincenta mocno go zaniepokoił. Zauważył, że Lucinda nie odpisała na jego ostatnią wiadomość, ale też nie zaniepokoił się tym zbytnio. Każdy z nich miał wiele na głowie, meteoryty nie oszczędziły nikogo. Liczył się z tym, że na odpowiedź będzie musiał poczekać dłużej, jednak sprawa wcale nie była taka oczywista.
Vincent nie chciał za wiele zdradzać w krótkiej notatce, ale jej treść wzbudziła jego zaniepokojenie, tym bardziej rzeczone oskarżenia o jakich wspominał. Znał kobietę, nie mógł nazwać się jej przyjacielem, ale działali razem, przelewali razem krew w działaniach na rzecz Zakonu. Sama kobieta zaś była gotowa umrzeć za organizację i jej ideały.
Odkładając ostatnią paczkę na miejsce sięgnął po drewno, które dołożył do ogniska. O tej porze roku jeszcze było ciepło, choć czuło się już posmak jesieni. Powoli liście zaczęły nabierać innych odcieni, a w powietrzu unosił się zapach mokrej ziemi. Postawił nad ogniskiem czajnik na herbatę, a do dwóch metalowych kubków wsypał po suszu herbaty. Na drewnianym stoliczku stała taca z kruchymi ciastkami oraz słoikiem powideł śliwkowych, które przygotowała Florka. Ona sama odpoczywała w pokoju, więc jego wzrok mimowolnie poszybował w stronę okna, z którego mogła spoglądać na wyjście do lasu. Słysząc kroki odwrócił się w stronę Vincenta.
-Dobrze cię widzieć. - Zwrócił się do czarodzieja wskazując miejsce przy ognisku, gdzie znajdowały się ławki i pieńki. Czajnik zaczął puszczać kłęby pary z dziubka informując, że woda zaczęła się właśnie gotować. -Co się wydarzyło? - Zapytał od razu, gdyż nie mógł się doczekać, aż usłyszy więcej szczegółów i zrozumie co się stało trzy dni temu.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]14.11.24 23:28
Aura otaczająca szeroką rozpiętość angielskich ziem z każdym dniem zmieniała się nie do poznania. Świat przygotowywał się do następującej pory roku, która w powolnym tempie rozsiadała się na falujących liściach, strzelistych ździebłach, skłębionych chmurach, wyciskających coraz większe ilości rzęsistego, niezbyt przyjemnego deszczu. Ciepłe powietrze z pokorą ustępowało chłodniejszym porankom, zmuszającym do włożenia grubszej kurtki, czy cieniutkiego szalika. Mieszkańcy powolnie oswajali się z niedawną tragedią, której kontrowersyjne i wyniszczające skutki były widziane niemalże wszędzie: na kawałkach rozoranej ziemi, na rozkruszonych domostwach, spustoszonych wioskach, węzłach komunikacji, kluczowych budynkach, dających bezpieczne schronienie, miejsce pracy, czy ogólny magazyn. Zdewastowała uprawy, rozgniotła roślinność i szerokie konary. Przywiodła przedziwne, plugawe anomalie rozmieszczone w nieklasyfikowanych skupiskach. Brakowało rąk do pracy, a wyznaczenie priorytetów graniczyło z cudem. Każda pomoc była nieoceniona. On sam starał się zaangażować w najróżniejsze kwestie, połączone z zawodowymi obowiązkami. Współpracował przy naprawie drogi, dostarczał wymagane zaopatrzenie, przekazywał informacje, wspomagał potrzebujące, zaznajomione rodziny, odpowiadając na wołania i podstawowe potrzeby. Najmniej dbał jednak o siebie. Ogrom pracy oraz nieplanowanych, niefortunnych okoliczności, nie pozwalały na dbałość o konkretny posiłek, odpowiedni sen, wyzbycie ściskających wiązek niepokoju, osiadłych na rozkołatanym sercu oraz wszystkich wnętrznościach. Jako członek rebelianckiej organizacji, widział jak działanie wroga rozszerza się na coraz większą skalę. Jak śmiało sięgają po kłamliwą propagandę wrzynając się w sedno chłonnego umysłu przeciętnego Anglika. Zdołali przedostać się również w ich szeregi, przejmując kontrolę, odbierając zaangażowaną i oddaną członkinię. W jaki sposób? Czy mogli posłużyć się klątwą, zmyślnym zaklęciem, a może nieznanym eliksirem? Czy zaprzyjaźniona współlokatorka mogła stać się szpiegiem? Prawdziwym zdrajcom podejrzewanym prze resztę Zakonników? Jakim cudem znalazła się pod zwierzchnictwem najbardziej wpływowych postaci powiązanych z Rycerzami Walpurgii oraz bezwzględnymi Śmierciożercami? Nie te pytania nie mógł uzyskać satysfakcjonującej odpowiedzi. Jego myśli krążyły wokół wysłanych listów, sowy powracającej bez maleńkiego zawiniątka. Wracały do przebiegu niedawnego spotkania, w którym konfrontował się z częścią współpracowników, a także z samym lordem Ministrem. Stał w zawziętej i niezrozumianej opozycji, która wskazywała na tak wiele odmiennych przesłanek. Nie wierzył w ich domniemania, abstrakcyjne wnioski, wizje rozpowiadane w miastowych kuluarach. To wszystko nie miało racji bytu, a ona zniknęła krótko przed felerną katastrofą. Czy to wszystko miało ze sobą jakieś powiązania?
Sytuacja powiązana ze zniknięciem wiernej Zakonniczki, wydawała się dość skomplikowana. Utrzymana w małym gronie, pozostawiała zbyt wiele niewiadomych. Jeśli dziewczyna miała okazać się niebezpieczna, posiadać największe tajemnice Zakonu Feniksa, wszyscy członkowie powinny być ostrzeżeni, lub odpowiednio poinformowani. To właśnie to pytanie odbiło się od drewnianych ścian oazowego ratusza, gdy z premedytacją wypowiedział je przed ogólnym forum. Nie uzyskując satysfakcjonującej odpowiedzi, spróbował zadziałać na własną rękę, skupiając się na osobach, które powinny znać domniemaną prawdę. Krótka kreślona notatka zadziałała jak katalizator. Resztę informacji, dywagacji oraz obaw wolał przekazać słownie, twarzą w twarz, konfrontując zaufanego wojownika. Na skraju lasu pojawił się odrobinę spóźniony. Wybity z rytmu oraz wykonywanego zajęcia, teleportował się w okolicę Bockhampton, lądując na miękkiej zawilgoconej trawie otoczonej ciasnym skupiskiem strzelistych drzew. Odetchnął wilgotnym, lecz świeżym powietrzem filtrując płuca. Chłodny wiatr owinął jego szyję, gdy pospiesznie dopinał suwak kraciastej kurtki. Przechodząc kilkanaście metrów, rozglądając się wokoło zlokalizował miejsce, do którego został zaproszony. Skórzana torba obijała się o prawe biodro, a on ze skupieniem rejestrował charakterystyczne elementy kojarzone z domostwem niejakiego Greya. Zastanawiał się, czy pozwoli mu zajrzeć do jednej ze szklarni, aby na własne oczy obejrzeć posiadaną hodowlę tojadu. Żałował, iż jego własne zapasy pozostały w utraconej posiadłości – zapewne zaniedbane i ususzone. Westchnął do samego siebie, a gdy przeszedł przez drewnianą bramę, znalazł się przy obszernym ognisku, wydającym przyjemne, trzaskające dźwięki. Jego dłoń wysunęła się do przodu w geście powitania, a jasne tęczówki omotały sylwetkę gospodarza, koncentrując się na twarzy i prezentowanych nastrojach: – Ciebie również. – odpowiedział krótko, odchrząkując na koniec, gdyż głos przemienił się w zachrypnięte żachnięcie. Przelotny uśmiech ozdobił twarz ciemnowłosego, który reagując na zaproszenie, usiadł na jednym z pozostawionych pieńków. Torba opadła na miękkie podłoże, a on przeczesał skręcone kosmyki i jeszcze raz rozejrzał się wokoło: – Spokojnie tu. – skomentował krótko, zerkając na krzątaninę mężczyzny. Gdy jego ciekawe pytanie wydobyło się na chłodnawą przestrzeń, uniósł brwi i nabrał powietrza, zastanawiając się od czego zacząć, jak przekazać ów niezrozumiały konkret. Dłonie oparły się o kolana, aby następnie przejechać w stronę ud, gdy zaczął mówić: – Nie będę opowiadać na okrągło. Lucinda Hensley zniknęła. – zakomunikował otwarcie przygłuszony alarmem żeliwnego czajnika. – Nie odezwała się do nikogo od kilku dni przed katastrofą. Do żadnego Zakonnika. Żadna wiadomość, żaden list, żadna poszlaka… Nie odpisała na moje listy, lecz te nie wróciły do mnie. – kontynuował. – Byłem pewny, że ucierpiała, została ranna, była z kimś podczas zadania… – mówił bez wprowadzenia w ich wspólne koligacje. – Kilka dni temu podobno została widziana z wrogiem. W Londynie. – tęczówki uniosły się w zmartwieniu, niepokoju, a może niemym niedowierzeniu? Ponownie skoncentrował się na mężczyźnie badając jego reakcję, czekając na dalsze pytania.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]15.11.24 11:11
Okolica należała do spokojnych i tych na odludziu, gdzie prosto z ogrodu wychodziło się w las. Rankiem widział jak pod obejście podchodzą dzikie stworzenia, często z Florką specjalnie wstawali wraz z jutrzenką, aby po cichu obserwować spacerujące sarny oraz spoglądać jak lis krząta się po ogrodzie. Jeże od dawna mieszkały w Greengrove Farm, a Herbert jesienią upewniał się, że ich legowiska są już przygotowane na nadchodzącą zimę. Ceniący sobie spokój i ciszę Grey cieszył się, że mieszka w takim właśnie miejscu. Tym bardziej teraz kiedy większe miasta były siedliskami propagandy, a Londyn przestał być miejscem atrakcyjnym. Bywał w nim, chociażby po to, aby udać się do portu i odebrać zamówienia i zebrać plotki oraz informacje o tym co się dzieje w stolicy, w miejscu, w którym deprawacja i propaganda patrzyły zza każdego zakrętu.
To też sprawiało, że zaszywając się tracił kontakt z innymi członkami organizacji. Słał listy i choć docierały spotykał się ostatnio z małym odzewem. Z jednej strony martwił go ten fakt, z drugiej zaś rozumiał, że w obliczu ostatnich wydarzeń każdy był zajęty swoimi problemami. Czy może podłoże leżało gdzie indziej? Stracili nadzieję i wolę do walki? Mieli dość ciągłego szarpania się z wrogiem? On sam czuł nieraz zmęczenie i rezygnację, kiedy wysiłki szły na marne, kiedy druga strona ot tak po wszystko sięgała i to dostawała. Miał wrażenie, że organizacja, do tej pory luźna, stała się jeszcze bardziej niezobowiązująca. Podzielona na mniejsze grupy, które działają bez składu i ładu. Brakowało im silnych przywódców, sam Longbottom nie był wstanie wszystkiego robić sam.
Czuł, że sam powinien zrobić coś więcej. Czuł, że powinien bardziej i aktywnie działać, jeżeli chciał coś osiągnąć. Tylko czy był w stanie porwać za sobą innych?
-Można na chwilę zapomnieć o tym co dzieje. - Uśmiechnął się kącikiem ust. W Greengrove farm mógł złapać oddech od trudów rzeczywistości. Zamarł z czajnikiem w dłoni kiedy usłyszał rewelację, ale czy powinno go to dziwić? Nie odpisywała przecież na listy. Zalał susz wrzątkiem, a potem kubek podał Vincentowi. -Również na moje nie odpisywała, ale kładłem to karb tego, że jest bardzo zajęta. - Dodał od siebie, zajmując pieniek na przeciwko czarodzieja. Zmarszczył brwi na kolejne rewelacje padające z ust mężczyzny. -Podobno? - Zapytał z nutą powątpiewania w głosie. -Kto ją widział i czy to na pewno była ona? - Lucinda była poszukiwana, nie mogła ot tak swobodnie poruszać się po Londynie, bo zostałaby zaraz pochwycona i powieszona dla przykładu, a wróg zrobiłby wokół tego wielkie wydarzenie. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że mogłaby zdradzić. -Każdy wie, że Lucinda ma na sobie listy gończe. Nie może, ot tak, sobie chodzić po ulicach Londynu. - Spojrzał uważnie na Vincenta. Czuł w kościach, że to nie wszystko, a informacje są mu właśnie dozowane zależnie od tego jak zareaguje. Przez chwilę milczał. -O co dokładnie chodzi?
Inaczej Vincenta tu nie było. Inaczej nie patrzył by na niego w ten sposób i nie siedział jak na szpilkach, chociaż pieniek nie był aż tak niewygodny.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]20.11.24 0:06
Stąpając po miękkiej trawie pozostawiającej wilgotny ślad na szerokim czubku ciężkiego buta, rozglądając się wokół rozległych leśnych terenów, patrząc na pierzaste obłoki pchane przez jednostajne podmuchy wiatru, mimowolnie zatęsknił za utraconym kawałkiem irlandzkiej ziemi. Za miejscem, które przez krótką chwilę stanowiło namiastkę prawdziwego domu. Położone na wiejskim uboczu, ukryte wśród rosłych akacji oraz wydłużonych polan, stanowiło azyl dodający otuchy, pozwalający na realizację wstępnych, zawodowych planów. I choć wieloletni budynek nadawał się jedynie do generalnego remontu, jego przyszłościowa wizja, widziała go w pełni budowlanego kunsztu, otoczonego barwnym kwiatowo-ziołowym ogrodem, kilkoma szklarniami, otwartą pracownią, do której mógł zapraszać współtowarzyszy, lub innych, zaznajomionych specjalistów. Mimowolnie odetchnął głęboko zaciągając się specyficznym zapachem nadchodzącej jesieni: mokrego siana, zbutwiałych liści, zbitej, skibiastej ziemi rozkopanej przez podziemne stworzenia. Żałował, że szereg zrządzeń losu nie pozwoliło mu na utrzymanie wypracowanego dobra. Była to skaza, która ciążyła mu na sercu, odzywała się w najmniej oczekiwanych momentach. W pewnym stopniu zazdrościł, widząc, iż mimo rozległej tragedii, ktoś potrafił ułożyć sobie życie, pozbierać wszystkie elementy skomplikowanej układanka. On gubił się już na samym początku, tracąc każdy, istotny element.
Działania wykonywane przez pozostałych członków organizacji były rozproszone, dopasowane do konkretnej jednostki, lub zorganizowanej grupy. On sam choć responsywny i odpowiednio zaangażowany, wiedział, iż priorytety muszą być podzielone, a potwierdzone zobowiązania wykonywane starannie i w odpowiednim terminie. Jego praca wymagała czasu oraz nieoczekiwanych podróży. Długotrwałe zadania odbierały drogocenne godziny, które mógł zaangażować w działania wojenne. Handel i rozeznanie wśród obecnych rynków, po części wpływało na los również pozostałych członków. Nie posiadał poczucia winy. Już dawno rozprawił się z destruktywnymi odczuciami. Nigdy nie nabrał całkowitej pewności, iż stanął po właściwej stronie. Jego rozjechane przemyślenia, zmienne poglądy mogły wskazywać na nieoczekiwaną postawę. A on trwał w nieustannym testowaniu i wyrabianiu własnej opinii, dzielonej z wewnętrznym przekonywaniem. Wiedział, że mają cel. Gdy przychodziło do konkretnego działania wierzył i oddawał siebie w całości.
Przyjemny dźwięk trzaskającego ognia docierał do wrażliwych bębenków, dominując walory słuchowe. Jego przenikliwe ciepło zatrzymywało się na zarośniętych policzkach, owijało wyciągnięte dłonie, zziębnięte od chłodnej i przenikliwej wilgoci. Pociągnął nosem i kiwnął głową potwierdzając słowa współtowarzysza: – Takie miejsce, przede wszystkim teraz, to skarb. – skomentował zerkając na mężczyznę przelotnie. On sam ulokowany w niewielkim domostwie zaginionej współlokatorki, nie czuł upragnionej swobody. Ów miejsce było dla niego obce, niewystarczające, nieobecne, skojarzone z kłamliwą nieobecnością, której mogła dopuścić się podczas wspólnej egzystencji. Codziennie ocierał się o porzucone bibeloty, pojedyncze zapiski, osobiste szpargały, używane czynnie jeszcze niedawno. Nic z tego nie rozumiał. Nieświadomie znalazł się w samym środku ów niekomfortowej sytuacji, zderzając się z niewiarą oraz bestialskim porzuceniem, wpływającym na drużynowe morale. I choć zalążki niepewności zasiane w jego sercu, były realne, nie zwątpił w jej oddanie, zwęszył podstęp reżyserowany przez drugą stronę konfliktu. Jak to osiągnęli? Na to pytanie, nie znał już odpowiedzi. Westchnął krótko. Wyciągnął dłonie, aby odebrać parujący kubek pachnący znajomą, ziołową mieszanką. Picie takowych naparów było jego rytuałem. Nie podniósł ich do ust, na moment odstawił je na ziemi zasypanej pozostałością drzewnej kory i ponownie skierował swe spojrzenie na mężczyznę. Zmarszczył brwi, myśląc intensywnie: – Czy w tym liście, listach, przekazywałeś jej jakieś znaczące informacje? Podawałeś lokacje, albo nazwiska? – zapytał z wyważonym spokojem, nie wysiewając niepotrzebnej paniki. Jeśli ktokolwiek przekazywał jej jakąkolwiek korespondencję, fakt, iż kolaborowała z wrogiem mógł stać się dla nich niebezpieczny. On, nauczony przeszłością, nie podpisywał swoich listów, oszczędzał słowa na wspólną i zorganizowaną pogawędkę. Pochylił się do przodu, łokcie zaparły się na środku ud, a dłonie splotły w ciasny koszyk. Pokręcił głową i ponownie westchnął, nie chcąc, aby Zakonnik zrozumiał go ze złej strony. Nie mógł też przemycać do tej rozmowy, swych własnych, twardych i personalnych przemyśleń. Musiał pozostać obiektywny: – Osoba z naszej organizacji, biegła w szpiegostwie, dotarła do kobiety, która widziała ją podczas niedawnego, londyńskiego wydarzenia w łaźniach. Była pewna, że to ona, znała jej twarz z listów gończych rozwieszonych w całym kraju. – doprecyzował, powtarzając przedstawioną narrację. On sam niedowierzał w całość ów propagandy, jednakże zmyślny wróg, w ostatnim czasie posuwał się do najbardziej ryzykownych i absurdalnych czynności. – Była tam w towarzystwie między innymi namiestniczki samego Londynu. Podobno wzbudziła poruszenie, jednakże wszyscy milczą. Nawet media. – mówił próbując jeszcze raz ułożyć sobie wszelkie informacje przedstawione na nieoficjalnym spotkaniu. Czy wróg przedstawił i ukazał im to, co chcieli zobaczyć? Ręka sięgnęła po napar, a on upił z niego bezpieczny łyk. Ponownie przeniósł wzrok na czujnego Greya i uniósł brwi. Wszystko to, co właśnie wybrzmiało na leśnej przestrzeni, pokrywało się z jego obawami oraz gromkim niedowierzaniem: – List gończy, zakaz poruszania, jawność rebelianckiego wsparcia, a jednak pluskała się w tej samej wodzie, co połowa zabójczej i propagandowej śmietanki, dziwne nieprawdaż? – zaryzykował przemycić drobiny własnego powątpiewania, niezrozumienia, które jawiło się na jego twarzy, odkąd ów wiadomość stała się jawna, dostępna dla szerokiej publiczności. Znał ją jak nikogo innego, nie dowierzał w wieloletnią kolaborację po stronie wroga. Nie wierzył, iż bez słowa zdradziła idee płynące w skażonej, błękitnej krwi. Była niezłomna, pewna, przekonana do swoich racji. Nie niosła zwątpienia w porównaniu do niego. – Nie wiem o co dokładnie w tym chodzi Herbert. Wiem tylko, że pozostali Zakonnicy są ukierunkowani na jej zdradę. Wysłano za nią list, z naszego ramienia. Ma być dostarczona, żywa, lub martwa... Nie wiemy gdzie jest, gdzie jej szukać. Jak ją zwabić. Wszystkie miejsca z nią powiązane mają być ponownie sprawdzane. – westchnąć obracając nieco ostudzone naczynie. Przez chwilę spuścił wzrok na mieszane podłoże, aby znów powiedzieć: – Znam ją od wielu lat, przyjaźniliśmy się, przedstawiłem swój punkt widzenia. Mogę ci jedynie powiedzieć, z pełną szczerością, iż nie jestem przekonany co do rzekomej i pewnej zdrady... Po prostu wiem, że w tym wszystkim jest coś nie tak. Może jesteśmy zbyt pochopni? - a może mamy jednak rację? Nachylił się na moment sięgając do torby. Wyciągnął srebrną papierośnicę, a skręcany papieros zaraz znalazł się między wargami. Wyciągnął ją w stronę Zakonnika mówiąc: - Palisz?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Wyjście do lasu [odnośnik]20.11.24 22:53
Grey uniósł wzrok znad ledwie tkniętego naparu, jakby próbował wyczytać z przelotnych smug pary odpowiedzi na dręczące go pytania. Słowa rozmówcy odbijały się w jego umyśle jak echo w pustej przestrzeni, niosąc z sobą kolejne warstwy niedowierzania i skrytej frustracji. Lucinda – tak niezłomna, tak oddana sprawie – widziana w Londynie? I to w tak groteskowym towarzystwie? Nie, to musiało być nieporozumienie. A może…? Przesunął dłonią po zarośniętej brodzie, nie odrywając oczu od rozmówcy. Kiedyś byłby gotów zaprzysiąc jej lojalność. Dziś w jego głowie tliła się szorstka nuta niepewności.
Londyn, łaźnie, namiestniczka… – powtórzył cicho, jakby próbował zrozumieć, jak te słowa mogą pasować do kobiety, którą znał. – To brzmi… niemożliwie. A jednocześnie, jeśli to prawda, to jakim cudem? Co mogło ją zmusić, by się tam pojawić? Szantaż? Próba infiltracji? – Spojrzał na mężczyznę z zaciekawieniem i wątpliwością, jakby w jego spojrzeniu szukał wsparcia lub zaprzeczenia. – A może jednak zdrada?
Wiedział, że te słowa mogą zabrzmieć gorzko, ale musiał je wypowiedzieć. Musiał rozważyć każdą opcję, choćby była najgorsza. Przysunął się nieco bliżej ogniska, jego twarz przybrała poważny wyraz, a głos zniżył się do ledwie słyszalnego szeptu:
Jeśli jest coś, co mogło zmusić Lucindę do takiego kroku, musimy się dowiedzieć. Dyskretnie. Może jakieś okoliczności, o których nie wiemy, jakieś groźby, naciski? Ktoś musiał ją widzieć tamtego dnia w Londynie. Trzeba odszukać świadków, nie tych oficjalnych, ale ludzi z cienia. Mamy swoje kontakty. Jeśli wróg faktycznie zaaranżował tę sytuację, musimy ich zdemaskować. - Uniósł parujący kubek, ale zamiast upić, wpatrzył się w jego zawartość. Przez moment wydawało się, że mówi bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy.
Jeśli zdradziła… jeśli naprawdę zdradziła, to… – przerwał, nie kończąc myśli, jakby wolał, by te słowa zniknęły, zanim przyjmą materialną formę. – A jeśli nie? Jeśli ją wrobiono, a my teraz postępujemy jak narzędzia w ich rękach? - Teraz dopiero upił łyk z kubka zbierając tym samym myśli. -W listach pisałem jej jedynie o akcji pomocowej dla poszkodowanych, sądziłem, że może chcieć pomóc. Staram się w listach nie podawać informacji wrażliwych, które może wróg przejąć i wykorzystać. - Odłożył napar z lekkim stuknięciem na ziemię. – Zanim ktoś ją znajdzie i sprowadzi żywą lub martwą, musimy dotrzeć do prawdy. – Spojrzał na towarzysza, przyjmując od niego papierośnicę, ale zamiast zapalić, obracał papierosa między palcami. – Musimy działać szybko, zanim ta cała sytuacja wymknie się spod kontroli. Jeśli mamy rację co do jej lojalności, możemy jeszcze zapobiec tragedii. A jeśli się mylimy… – Przymknął na moment oczy, jakby już teraz próbował przygotować się na najgorsze. – To wtedy dowiemy się, dlaczego. Zrozumiemy. I osądzimy. Ale najpierw fakty, nie osądy. - Wsunął papierosa do ust i zapalił go krótkim ruchem różdżki, zaciągając się głęboko. Przez moment siedział w ciszy, wypuszczając dym cienką strużką. Zwykle nie palił. Porzucił ten nawyk jakiś czas temu. Teraz jednak odczuwał potrzebę zapalenia ten jeden raz. – Znasz ją lepiej niż ja. Jeśli jest coś, co może pomóc w tej sprawie, coś z jej przeszłości, jakiś kontakt, miejsce, cokolwiek… pomóż mi. Razem możemy odkryć prawdę. -Odchylił się nieco, pozwalając, by ognisko ogrzewało jego twarz. Wydawało się, że jego oczy lśnią jak dwa blade punkty. – Co ty na to?


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Wyjście do lasu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach