Przed domem
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Przed domem
Do Greengrove Farm można dostać się przechodząc przez furtkę drewnianego płotu, a następnie wprost przez trawnik do przeszklonych drzwi wejściowych. Postawiony na skraju lasu trzypiętrowy dom o drewnianej elewacji i wysłużonej dachówce został zbudowany na kształt luźnej bryły o licznych wystających elementach. Wyposażony w asymetryczny układ okien, gdzie przez największe z nich światło wpada wprost na krętą klatkę schodową nosił na sobie wiele znaków czasu, świadczących o tym, iż rodzina Grey’ów mieszkała w nim od wielu lat. W kryjącej się za drzewami wieży domownicy trzymają swoje najróżniejsze skarby - od starych zabawek, przez narzędzia ogrodowe, na książkach kończąc. Do położonych na tyłach domu szklarni można dostać się nie tylko przez przejście w kuchni, ale i obchodząc budynek dookoła.
Cave Inimicum, Lepkie ręce
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 25.03.21 10:00, w całości zmieniany 2 razy
| 15 września
Bywała w Dorset, ale nigdy nie w tej okolicy. Ubrana w zieloną sukienkę pojawiła się kawałek od Greengrove Farm wraz z jasnowłosą dziewczyną. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie: trzymany w ręku but-świstoklik nie był szczególnie wygodnym środkiem transportu, jednak mając przy sobie charłaczkę trudno było poruszać się w inny sposób. Właściwie, gdyby nauczyła się teleportacji łącznej... Mogłaby spróbować: na pewno pomogłoby to przy Kerry i w ogóle mogło być przydatne, gdyby komuś stała się krzywda. Tylko kiedy znajdzie na to wszystko czas?
– Kerry, wszystko w porządku? – spytała, spoglądając na dziewczynę, wiedząc, że ta nie przywykła do takich podróży. Pewnie nie był to jej pierwszy raz, ale na pewno robiła to rzadziej, niż Gwen i inni członkowie jej rodziny.
Przygryzła nerwowo wargi, po chwili ruszając wraz z panną Tonks w stronę, w której powinna znajdować się farma. Kerry mogła zauważyć, jak Gwen nerwowo przeczesuje spięte ozdobną, zieloną spinką włosy i co chwilę sięga po różdżkę, jakby chciała upewnić się, że wcale jej nie zgubiła. Oj, była nerwowa! To przecież miało być coś. Wielkie, rodzinne spotkanie, na którym nie mogło zabraknąć ani jej, ani Kerstin. Była naprawdę wdzięczna, że przyjaciółka zgodziła się tu przyjść razem z nią i miała nadzieję, że przy niej to wszystko pójdzie jakoś tak... łatwiej. Oby!
Po dłuższym marszu oczom obydwu panien ukazał się urokliwy, drewniany domek. Dosyć duży, otoczony zadbanym płotem. Budynek zdecydowanie nie należał do standardowych, ale to Gwen wcale nie przeszkadzało, przeciwnie wręcz. Wydawał się jej ładniejszy, niż zwykły czterościan. Malarka pochyliła się nad uchem jasnowłosej:
– Myślisz, że wszystko będzie w porządku? Trochę się... stresuje. Tylko Herberta widziałam... no wiesz, niedawno. Halberta nie spotkałam od lat, nawet nie wiem, czym się zajmują! Co, jeśli mnie nie polubią? – mówiła, wahając się przed naciśnięciem klamki. Nie potrafiła się do tego zmusić. Kątem oka zerkała na Kerry chcąc wybadać, co dziewczyna o tym wszystkim sądzi i jakie wrażenie zrobił na niej budynek należący do jej krewnych.
Jednocześnie czuła się trochę głupio, że stresuje się z takiego powodu, gdy przecież miały wiele poważniejszych powodów do zmartwień. Jakby jednak nie patrzeć, Justine zamknięta w Tower stawała się normą: nie dało się cały czas żyć w rozpaczy. Obydwie potrzebowały odrobiny codzienności.
Bywała w Dorset, ale nigdy nie w tej okolicy. Ubrana w zieloną sukienkę pojawiła się kawałek od Greengrove Farm wraz z jasnowłosą dziewczyną. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie: trzymany w ręku but-świstoklik nie był szczególnie wygodnym środkiem transportu, jednak mając przy sobie charłaczkę trudno było poruszać się w inny sposób. Właściwie, gdyby nauczyła się teleportacji łącznej... Mogłaby spróbować: na pewno pomogłoby to przy Kerry i w ogóle mogło być przydatne, gdyby komuś stała się krzywda. Tylko kiedy znajdzie na to wszystko czas?
– Kerry, wszystko w porządku? – spytała, spoglądając na dziewczynę, wiedząc, że ta nie przywykła do takich podróży. Pewnie nie był to jej pierwszy raz, ale na pewno robiła to rzadziej, niż Gwen i inni członkowie jej rodziny.
Przygryzła nerwowo wargi, po chwili ruszając wraz z panną Tonks w stronę, w której powinna znajdować się farma. Kerry mogła zauważyć, jak Gwen nerwowo przeczesuje spięte ozdobną, zieloną spinką włosy i co chwilę sięga po różdżkę, jakby chciała upewnić się, że wcale jej nie zgubiła. Oj, była nerwowa! To przecież miało być coś. Wielkie, rodzinne spotkanie, na którym nie mogło zabraknąć ani jej, ani Kerstin. Była naprawdę wdzięczna, że przyjaciółka zgodziła się tu przyjść razem z nią i miała nadzieję, że przy niej to wszystko pójdzie jakoś tak... łatwiej. Oby!
Po dłuższym marszu oczom obydwu panien ukazał się urokliwy, drewniany domek. Dosyć duży, otoczony zadbanym płotem. Budynek zdecydowanie nie należał do standardowych, ale to Gwen wcale nie przeszkadzało, przeciwnie wręcz. Wydawał się jej ładniejszy, niż zwykły czterościan. Malarka pochyliła się nad uchem jasnowłosej:
– Myślisz, że wszystko będzie w porządku? Trochę się... stresuje. Tylko Herberta widziałam... no wiesz, niedawno. Halberta nie spotkałam od lat, nawet nie wiem, czym się zajmują! Co, jeśli mnie nie polubią? – mówiła, wahając się przed naciśnięciem klamki. Nie potrafiła się do tego zmusić. Kątem oka zerkała na Kerry chcąc wybadać, co dziewczyna o tym wszystkim sądzi i jakie wrażenie zrobił na niej budynek należący do jej krewnych.
Jednocześnie czuła się trochę głupio, że stresuje się z takiego powodu, gdy przecież miały wiele poważniejszych powodów do zmartwień. Jakby jednak nie patrzeć, Justine zamknięta w Tower stawała się normą: nie dało się cały czas żyć w rozpaczy. Obydwie potrzebowały odrobiny codzienności.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wspieranie się nawzajem w nowych, trudnych sytuacjach było nieodłącznym elementem przyjaźni. Dla Kerstin było to jasne, a chociaż czasy znacząco się zmieniły i straciła kontakt z większością ludzi, którzy dawniej stanowili podporę jej tożsamości w zawodzie i życiu osobistym, wojenne warunki nie zdołały wpłynąć na jej charakter. Poznawała nowych ludzi, zawierała nowe przyjaźnie; głównie wśród czarodziei, ale w chwili obecnej nie miała ani innej możliwości ani czego żałować. Gwendolyn była w tym szarym świecie trochę jak promyk światła odbity od lustra; potrafiła porządnie oślepić entuzjazmem, lecz koniec końców rozwiewała mroki lepiej niż największa świeczka. Dla Kerstin wyprawa z przyjaciółką była nie tylko spełnianiem swoich powinności - była także przyjemnością i okazją do tego, by choć przez moment, przez kilka ulotnych godzin, skupić się na czymś pozytywnym, na zwykłych ludzkich sprawach oddalonych od walk, bitew i wielkich planów odbicia uwięzionej siostry.
Jedyna szkoda w tym, że żeby przemieścić się tak daleko w krótkim czasie, potrzebowali użyć tych teleportujących przedmiotów; nigdy się do nich chyba nie przyzwyczai i za każdym razem po trafieniu na miejsce lądowała boleśnie na tyłku, a potem potrzebowała dłuższej chwili, by złapać oddech. Na kolana i nogi zebrała się dopiero, kiedy dwa razy upewniła się, że wszystkie żebra ma całe, niepęknięte. To okropne gniecenie w trakcie używania świstoklika przyprawiało o ból głowy.
- Już jest wszystko dobrze, potrzebuję jeszcze sekundki. - Przetarła oczy palcami, próbując pozbyć się spod powiek wirujących kolorów. - Czy to tutaj? O rajciu, jest naprawdę przepięknie. Dawno nie byłam na żadnej farmie. Myślisz, że mają zwierzęta? - Wyciągnęła rękę po omacku, żeby złapać Gwen za dłoń nim obie zbliżyły się do prostych drzwi.
Wyczuwała na odległość, że przyjaciółka jest zdenerwowana, nie musiała na nią nawet spoglądać. Piegowate palce łagodnie trzęsły się w jej dłoni i były zimne ze stresu. Ścisnęła je pocieszająco, zdołała nawet zmusić suche usta do niewielkiego uśmiechu. Wspieranie innych ludzi było zawsze prostsze od radzenia sobie z własnymi problemami, temu nie mogłaby zaprzeczyć. To specjalnie dla Gwendolyn ubrała się dziś tak ładnie, skromnie i zadbanie - koniec sierpnia i początek września spędzała raczej w pomiętych sukienkach i z nieuczesanymi włosami, a dzisiaj w pewnym stopniu znów przypominała siebie. Blond loki spięła w drobnego koka, zieloną sukienkę z białym kołnierzykiem porządnie wyprasowała. Brakowało jedynie tego charakterystycznego błysku w niebieskich oczach, zmarszczek szczęścia wokół ust. Była jak echo siebie sprzed miesiąca; ale coraz wyraźniejsze echo.
- Na pewno będzie dobrze, nie martw się - zapewniła. - Cokolwiek się stanie, jestem z tobą. - No chyba, że bracia Grey uznają, że nie chcą mieć mugola w domu; Kerstin jednak ufała, że Gwen zdążyła z nimi o tym porozmawiać wcześniej i nie wciąga jej teraz w pułapkę. - Daj spokój. Ciebie nie da się nie polubić - Westchnęła lekko i poprawiła ramiączko torby naramiennej. A potem, dostrzegając zawahanie przyjaciółki, wyciągnęła dłoń jako pierwsza i delikatnie zastukała w drzwi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jedyna szkoda w tym, że żeby przemieścić się tak daleko w krótkim czasie, potrzebowali użyć tych teleportujących przedmiotów; nigdy się do nich chyba nie przyzwyczai i za każdym razem po trafieniu na miejsce lądowała boleśnie na tyłku, a potem potrzebowała dłuższej chwili, by złapać oddech. Na kolana i nogi zebrała się dopiero, kiedy dwa razy upewniła się, że wszystkie żebra ma całe, niepęknięte. To okropne gniecenie w trakcie używania świstoklika przyprawiało o ból głowy.
- Już jest wszystko dobrze, potrzebuję jeszcze sekundki. - Przetarła oczy palcami, próbując pozbyć się spod powiek wirujących kolorów. - Czy to tutaj? O rajciu, jest naprawdę przepięknie. Dawno nie byłam na żadnej farmie. Myślisz, że mają zwierzęta? - Wyciągnęła rękę po omacku, żeby złapać Gwen za dłoń nim obie zbliżyły się do prostych drzwi.
Wyczuwała na odległość, że przyjaciółka jest zdenerwowana, nie musiała na nią nawet spoglądać. Piegowate palce łagodnie trzęsły się w jej dłoni i były zimne ze stresu. Ścisnęła je pocieszająco, zdołała nawet zmusić suche usta do niewielkiego uśmiechu. Wspieranie innych ludzi było zawsze prostsze od radzenia sobie z własnymi problemami, temu nie mogłaby zaprzeczyć. To specjalnie dla Gwendolyn ubrała się dziś tak ładnie, skromnie i zadbanie - koniec sierpnia i początek września spędzała raczej w pomiętych sukienkach i z nieuczesanymi włosami, a dzisiaj w pewnym stopniu znów przypominała siebie. Blond loki spięła w drobnego koka, zieloną sukienkę z białym kołnierzykiem porządnie wyprasowała. Brakowało jedynie tego charakterystycznego błysku w niebieskich oczach, zmarszczek szczęścia wokół ust. Była jak echo siebie sprzed miesiąca; ale coraz wyraźniejsze echo.
- Na pewno będzie dobrze, nie martw się - zapewniła. - Cokolwiek się stanie, jestem z tobą. - No chyba, że bracia Grey uznają, że nie chcą mieć mugola w domu; Kerstin jednak ufała, że Gwen zdążyła z nimi o tym porozmawiać wcześniej i nie wciąga jej teraz w pułapkę. - Daj spokój. Ciebie nie da się nie polubić - Westchnęła lekko i poprawiła ramiączko torby naramiennej. A potem, dostrzegając zawahanie przyjaciółki, wyciągnęła dłoń jako pierwsza i delikatnie zastukała w drzwi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
To miał być spokojny dzień, jeden z takich, w których budzisz się rano, wypijasz aromatyczną kawę na ganku, następnie bierzesz kąpiel, golisz się pogwizdując dziwną melodię pod nosem. Następnie idziesz do szklarni by zobaczyć jak rośnie tybetańska brukiew oraz podlać czyrakobulwę. Potem w planach miał sprawdzić jak się ma rodzinka jeży, która się zadomowiła w ogrodzie. Jeden z nich nawet już wchodził Herbertowi na dłonie ruszając pociesznie swoim noskiem. To miał być miły dzień zakończony obiadem, na którym zjawić się miała Gwen i jej przyjaciółka. Halbert był zdumiony tym, że się spotkali i to przypadkiem u Macmillanów. Kto by przypuszczał, że ta mała dziewczynka, która nie odpuszczała Herbertowi magicznego yoya i opowiadała o kwiecie paproci okazała się być czarownicą. Rozpoczęła szkołę rok po tym jak Herbert ją skończył. Dosłownie się minęli i nie mieli pojęcia o tym, że ich kuzynka też ma zdolności magiczne. Jakże wiele by to zmieniło w ich życiu gdyby posiadali taką wiedzę. Los jednak bywa nieprzewidywalny i odnaleźli się po latach. Bracia od razu uznali, ze Gwen musi poznać Hattie, jedną z cieplejszych osób na ziemi. A ta już szalała w kuchni przyrządzając paszteciki, zupę dyniową oraz ciasto z truskawkami z ich własnych grządek.
Niestety, dzień nie zaczął się tak ładnie. Po pierwsze Herbert zaspał i prawie zbiegał na jednej nodze z pokoju z pociętym policzkiem od maszynki do golenia i rozwianym włosem. Tybetańska brukiew puszczała dziwne gazy od samego rana aż się trzęsły szyby w szklarni, czyrakobulwa rozlała się ze swoją ropą na całe przejście tworząc istny tor przeszkód. Nierozcieńczona ropa potrafiła poparzyć skórę i leczenie ran nie należało do najprzyjemniejszych. Z tostem w zębach, naciągając rękawice robocze pobiegł z wiadrem po wodę aby rozwodnić lepką i cuchnącą maź. Zaklęcia czyszczące niestety na wiele się nie zdadzą póki nie zneutralizują toksycznych właściwości ropy. Kiedy wraz z Halem już się uporali z jednym problemem, to pojawił się drugi. Samosterowane śliwki uznały, ze zaczną latać i rozbijać się o okna, drzwi, ściany, dosłownie o wszystko. Będą latać gdzie im się podoba. I to akurat wtedy jak miała przyjść Gwen. Zamiast więc zajmować się rozstawianiem stołu i wyjadaniem pasztecików z kuchni Herbert właśnie łapał śliwki i starał się je zamknąć w magicznym koszu, z którego nie byłby wstanie wyskoczyć. Niestety, jedna ze śliwek uznała, że głowa Herberta to świetny punkt do celowania i wystrzeliła w niego pestką, która odznaczyła się na czole siniakiem. Botanik zaklął szpetnie pod nosem, a śliwka rozbiła się o jego głowę plamiąc tym samym błękitną koszulę, którą ubrał na obiad.
-Hal! Łap je do kosza, spróbuj imobilusem je zatrzymać! - Zawołał do brata, który próbował również zażegnać kryzys. Herbert wpadł do domu, aby sprawdzić czy mają coś w co jeszcze mógłby łapać śliwki kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Gwen...
Jęknął młodszy Grey i z pięknie zdobioną śliwką na głowie i koszuli otworzył drzwi z szerokim uśmiechem.
-Witam szanowną kuzynkę, akurat mamy mały kryzys na tyłach domu, proszę wiadro, różdżkę masz, a to pewnie Kerstin, tak? Świetnie się składa, proszę o to łapak na motyle i pomożecie nam zebrać śliwki samosterowane, uważajcie są bardzo... wojownicze. Mamo! Dasz sobie radę sama prawda? Wiedziałem. Chodźmy.
Nie zwracając uwagi na miny dziewczyn ani ich konsternacje poprowadził je na tyły domu, gdzie przed szklarnią Hal zajadle walczył z uciekającymi przed nim śliwkami, po drodze wciskając im w dłonie wiadro i łapak na motyle. Uchylił się przed kolejną śliwką, która z plaskiem rozbiła się na ścianie obok jego głowy.
Niestety, dzień nie zaczął się tak ładnie. Po pierwsze Herbert zaspał i prawie zbiegał na jednej nodze z pokoju z pociętym policzkiem od maszynki do golenia i rozwianym włosem. Tybetańska brukiew puszczała dziwne gazy od samego rana aż się trzęsły szyby w szklarni, czyrakobulwa rozlała się ze swoją ropą na całe przejście tworząc istny tor przeszkód. Nierozcieńczona ropa potrafiła poparzyć skórę i leczenie ran nie należało do najprzyjemniejszych. Z tostem w zębach, naciągając rękawice robocze pobiegł z wiadrem po wodę aby rozwodnić lepką i cuchnącą maź. Zaklęcia czyszczące niestety na wiele się nie zdadzą póki nie zneutralizują toksycznych właściwości ropy. Kiedy wraz z Halem już się uporali z jednym problemem, to pojawił się drugi. Samosterowane śliwki uznały, ze zaczną latać i rozbijać się o okna, drzwi, ściany, dosłownie o wszystko. Będą latać gdzie im się podoba. I to akurat wtedy jak miała przyjść Gwen. Zamiast więc zajmować się rozstawianiem stołu i wyjadaniem pasztecików z kuchni Herbert właśnie łapał śliwki i starał się je zamknąć w magicznym koszu, z którego nie byłby wstanie wyskoczyć. Niestety, jedna ze śliwek uznała, że głowa Herberta to świetny punkt do celowania i wystrzeliła w niego pestką, która odznaczyła się na czole siniakiem. Botanik zaklął szpetnie pod nosem, a śliwka rozbiła się o jego głowę plamiąc tym samym błękitną koszulę, którą ubrał na obiad.
-Hal! Łap je do kosza, spróbuj imobilusem je zatrzymać! - Zawołał do brata, który próbował również zażegnać kryzys. Herbert wpadł do domu, aby sprawdzić czy mają coś w co jeszcze mógłby łapać śliwki kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Gwen...
Jęknął młodszy Grey i z pięknie zdobioną śliwką na głowie i koszuli otworzył drzwi z szerokim uśmiechem.
-Witam szanowną kuzynkę, akurat mamy mały kryzys na tyłach domu, proszę wiadro, różdżkę masz, a to pewnie Kerstin, tak? Świetnie się składa, proszę o to łapak na motyle i pomożecie nam zebrać śliwki samosterowane, uważajcie są bardzo... wojownicze. Mamo! Dasz sobie radę sama prawda? Wiedziałem. Chodźmy.
Nie zwracając uwagi na miny dziewczyn ani ich konsternacje poprowadził je na tyły domu, gdzie przed szklarnią Hal zajadle walczył z uciekającymi przed nim śliwkami, po drodze wciskając im w dłonie wiadro i łapak na motyle. Uchylił się przed kolejną śliwką, która z plaskiem rozbiła się na ścianie obok jego głowy.
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wieść o istnieniu spokrewnionej z nimi posiadającej umiejętności magiczne panny Grey wprawiła go zarówno w osłupienie, jak i ekscytację. Z rodziną ze strony ojca nie mieli zbyt wiele kontaktu i Halbert zupełnie nie pamiętał istnienia żadnej Gwen, która zdradzałaby swój magiczny potencjał. Czyżby wyparł ją z pamięci, a może po prostu tak dobrze się ukrywała, tak jak i oni, nie chcąc zdradzić swoich tajemnic? Zdumiony był zaistniałym przypadkiem, ale i był bardzo ciekawy poznania kuzynki, szczerze wierząc, że uda im się nadrobić skradziony im przez los czas.
Tego dnia rzeczywiście wszystko szło nie tak, jak powinno. Jeszcze przed świtem obudził go dźwięk trzęsących się w ramach szyb, które ledwo wytrzymywały nacisk gazów brukwi. Wpół śpiący i ze łzawiącymi oczami zszedł do szklarni, by zająć się tybetańskim okazem i wtedy to właśnie potknął się na równej drodze i przewrócił stojące przy czyrakobulwach grabie. Halbert błyskawicznie podniósł się na równe nogi, gdy nierozcieńczona ropa poparzyła wierzch jego dłoni, a do szklarni dotarł z pomocą Herbert. Wystarczyła wymiana krótkich, porozumiewawczych spojrzeń i obaj już wiedzieli, że ten dzień z pewnością nie będzie należał do nudnych. Pospiesznie i dość niezdarnie opatrzył ranę, ignorując karcące spojrzenie matki, kiedy nakazał jej zostawić zaistniałe problemy synom.
Zdążył się już wystroić w eleganckie, wyjściowe spodnie spięte skórzanym paskiem z prostą klamrą, wszak nie wypada przyjmować gości w rozchełstanych ciuchach roboczych. Podwinął do łokci rękawy jasnej koszuli i z tostem w ustach oraz różdżką w dłoni ruszył na spotkanie ze śliwkami.
Celowanie różdżką w pojedyncze owoce było skrajną głupotą i mijało się z celem, a mimo to zdezorientowany Halbert próbował wciąż w nie miotać kolejnymi zaklęciami, łudząc się że wkrótce opadną z sił i grzecznie wrócą na gałązki drzew. Nie wszystkie były dojrzałe, zielona skórka oczekiwała zarumienienia; Grey dochodził z wolna do wniosku, że może to być ich swoista forma rytuału, przejście w wiek dojrzewania. Czy wojownicze śliwki nabierały fioletowych barw w dniu stoczonej bitwy? Tylko jeśli tak właśnie było, to dlaczego dziś zebrały się wszystkie na raz, jak na Igrzyska Śmierci?
- Cholerne śliwki, przerobię was na powidła! - warczał wściekle, kiedy któraś z kolei uderzyła go w tył głowy, nie bacząc na żadne konsekwencje. - Niczego się nie boją! - powtarzał zdumiony beztroską śliwek. Kiedy decydował się na profesję zielarza nie sądził, że rośliny w jego własnym domu będą chciały tak uprzykrzyć mu życie. Zresztą z każdym z problemów można było sobie łatwo poradzić, jednak gdy cały dzień chylił się ku tragedii, rozdrażnienie brało górę, w umyśle Halberta pojawiły się kolejne pomysły na okrutną nauczkę dla niesfornych owoców.
- Eem… witamy na farmie! - zawołał gdy dostrzegł ruch na ganku i przez uchylone drzwi przeszła młoda, jasnowłosa kobieta, dzierżąca w dłoniach łapak na motyle. Sam czujnie przesuwał spojrzeniem po obijających się o ścianki szklarni owoców i opracowywał szybką taktykę. - Wybaczcie chwilową niedyspozycję, mamy trochę… uważaj! - Zielona sukienka z białym kołnierzykiem okazała się być idealnym celem dla zaintrygowanych nowością śliwek. Trzy z nich zwietrzyły okazję na psikusa i zasadziły się na Kerstin tuż za splecioną bluszczem pergolą. Sam rzuciłby się jej na pomoc, gdyby nie lecąca w jego stronę chmara pestek. Potrzebowali sprytnego planu, inaczej będą się z nimi gonić do końca świata.
Tego dnia rzeczywiście wszystko szło nie tak, jak powinno. Jeszcze przed świtem obudził go dźwięk trzęsących się w ramach szyb, które ledwo wytrzymywały nacisk gazów brukwi. Wpół śpiący i ze łzawiącymi oczami zszedł do szklarni, by zająć się tybetańskim okazem i wtedy to właśnie potknął się na równej drodze i przewrócił stojące przy czyrakobulwach grabie. Halbert błyskawicznie podniósł się na równe nogi, gdy nierozcieńczona ropa poparzyła wierzch jego dłoni, a do szklarni dotarł z pomocą Herbert. Wystarczyła wymiana krótkich, porozumiewawczych spojrzeń i obaj już wiedzieli, że ten dzień z pewnością nie będzie należał do nudnych. Pospiesznie i dość niezdarnie opatrzył ranę, ignorując karcące spojrzenie matki, kiedy nakazał jej zostawić zaistniałe problemy synom.
Zdążył się już wystroić w eleganckie, wyjściowe spodnie spięte skórzanym paskiem z prostą klamrą, wszak nie wypada przyjmować gości w rozchełstanych ciuchach roboczych. Podwinął do łokci rękawy jasnej koszuli i z tostem w ustach oraz różdżką w dłoni ruszył na spotkanie ze śliwkami.
Celowanie różdżką w pojedyncze owoce było skrajną głupotą i mijało się z celem, a mimo to zdezorientowany Halbert próbował wciąż w nie miotać kolejnymi zaklęciami, łudząc się że wkrótce opadną z sił i grzecznie wrócą na gałązki drzew. Nie wszystkie były dojrzałe, zielona skórka oczekiwała zarumienienia; Grey dochodził z wolna do wniosku, że może to być ich swoista forma rytuału, przejście w wiek dojrzewania. Czy wojownicze śliwki nabierały fioletowych barw w dniu stoczonej bitwy? Tylko jeśli tak właśnie było, to dlaczego dziś zebrały się wszystkie na raz, jak na Igrzyska Śmierci?
- Cholerne śliwki, przerobię was na powidła! - warczał wściekle, kiedy któraś z kolei uderzyła go w tył głowy, nie bacząc na żadne konsekwencje. - Niczego się nie boją! - powtarzał zdumiony beztroską śliwek. Kiedy decydował się na profesję zielarza nie sądził, że rośliny w jego własnym domu będą chciały tak uprzykrzyć mu życie. Zresztą z każdym z problemów można było sobie łatwo poradzić, jednak gdy cały dzień chylił się ku tragedii, rozdrażnienie brało górę, w umyśle Halberta pojawiły się kolejne pomysły na okrutną nauczkę dla niesfornych owoców.
- Eem… witamy na farmie! - zawołał gdy dostrzegł ruch na ganku i przez uchylone drzwi przeszła młoda, jasnowłosa kobieta, dzierżąca w dłoniach łapak na motyle. Sam czujnie przesuwał spojrzeniem po obijających się o ścianki szklarni owoców i opracowywał szybką taktykę. - Wybaczcie chwilową niedyspozycję, mamy trochę… uważaj! - Zielona sukienka z białym kołnierzykiem okazała się być idealnym celem dla zaintrygowanych nowością śliwek. Trzy z nich zwietrzyły okazję na psikusa i zasadziły się na Kerstin tuż za splecioną bluszczem pergolą. Sam rzuciłby się jej na pomoc, gdyby nie lecąca w jego stronę chmara pestek. Potrzebowali sprytnego planu, inaczej będą się z nimi gonić do końca świata.
Przygotowała się na wiele możliwości; na to, że Gwen spanikuje, że bracia Grey wcale jej nie polubią albo zdenerwują się, że ich kuzynka tak beztrosko zabiera ze sobą mugolkę na wycieczki, zwłaszcza w obecnych czasach. Miała też całą masę zaplanowanych wymówek, gdyby musiała odpowiadać na pytania o sobie - nie chciała zdradzać zbyt wiele rodzinnych sekretów ludziom właściwie obcym, więc poukładała po kolei w głowie informacje od tych bezpiecznych i nieistotnych, do naprawdę niemożliwych do poruszenia. Ubrała się porządnie, uczesała, pachniała przyjemnie, słowem - myślała, że nie istniała taka rzecz, która by ją jeszcze zdołała zaskoczyć.
I może tak by było, gdyby wpadła w odwiedziny do kuzynów swoich znajomych z mugolskiej szkoły w Londynie, a że czarodziejski świat rządził się swoimi prawami, w trymiga wszystko stanęło na głowie. Najpierw otworzył im mężczyzna umorusany śliwką na twarzy (bezwiednie zaczęła gmerać po kieszeniach w poszukiwania chusteczki), potem wetknął jej w wolną dłoń łapak na motyle i obwieścił misję. Tak od razu, bez żadnego przygotowania, nawet bez przywitania.
- Tak, jestem Kerstin - ledwie zdążyła wydusić zanim popędziła za panem Greyem jakby ją dzikie psy goniły, bo jeszcze nie wiedziała, czym są te wojownicze śliwki ani jaką mogą im zrobić krzywdę. W takich chwilach działała dobrze znana adrenalina; w głowie miała kod czerwony, skupiła się, nie widziała świata poza celem. A w każdym razie dopóki nie trafiła na podwórze za domem, gdzie w powietrzu z każdej ze stron zaczęły nadciągać na nią latające owoce, chowając się zaraz za gęstym bluszczem.
- O Boże! Gwen, pomóż! - pisnęła zdezorientowana, nie mając pojęcia, co się dzieje ani jak sobie poradzić. Miała niby tę siatkę, ale jak miała złapać napastników, których jeszcze dobrze nie widziała? - Gwen? - Ale gdy odwróciła głowę na krótko przez ramię, przyjaciółki nigdzie już nie było. Odniosła wrażenie, że usłyszała przy drzwiach frontowych dość głośne czknięcie, lecz wtedy nie zwróciła na nie uwagi, nie było czasu przejmować się czkawką. Czyżby popełniła błąd? Czy została zupełnie sama i bez możliwości powrotu do domu? Serce waliło w klatce piersiowej w przyspieszonym rytmie, ale zaparła się, wyprostowała plecy i odważnie uniosła siatkę na krótkim kijku. Nie będzie biernie czekać aż śliwki stłuką ją na śliwkę.
k100 na złapanie trzech śliwek, do rzutu dodaję podwojoną zwinność
1 - ups
2-30 - nie udaje się złapać żadnej, wszystkie rozkwaszają się Kerry na twarzy, wywraca się
31-50 - łapię jedną, pozostałe plują w Kerry pestkami, robi jej się siniak pod okiem
51-70 - łapie dwie, ostatnia ukradkiem wlatuje jej pod sukienkę
71-90 - łapie wszystkie w siatkę i wywraca się od impetu
91-99 - łapie wszystkie w siatkę bez wywrócenia
100 - well
I może tak by było, gdyby wpadła w odwiedziny do kuzynów swoich znajomych z mugolskiej szkoły w Londynie, a że czarodziejski świat rządził się swoimi prawami, w trymiga wszystko stanęło na głowie. Najpierw otworzył im mężczyzna umorusany śliwką na twarzy (bezwiednie zaczęła gmerać po kieszeniach w poszukiwania chusteczki), potem wetknął jej w wolną dłoń łapak na motyle i obwieścił misję. Tak od razu, bez żadnego przygotowania, nawet bez przywitania.
- Tak, jestem Kerstin - ledwie zdążyła wydusić zanim popędziła za panem Greyem jakby ją dzikie psy goniły, bo jeszcze nie wiedziała, czym są te wojownicze śliwki ani jaką mogą im zrobić krzywdę. W takich chwilach działała dobrze znana adrenalina; w głowie miała kod czerwony, skupiła się, nie widziała świata poza celem. A w każdym razie dopóki nie trafiła na podwórze za domem, gdzie w powietrzu z każdej ze stron zaczęły nadciągać na nią latające owoce, chowając się zaraz za gęstym bluszczem.
- O Boże! Gwen, pomóż! - pisnęła zdezorientowana, nie mając pojęcia, co się dzieje ani jak sobie poradzić. Miała niby tę siatkę, ale jak miała złapać napastników, których jeszcze dobrze nie widziała? - Gwen? - Ale gdy odwróciła głowę na krótko przez ramię, przyjaciółki nigdzie już nie było. Odniosła wrażenie, że usłyszała przy drzwiach frontowych dość głośne czknięcie, lecz wtedy nie zwróciła na nie uwagi, nie było czasu przejmować się czkawką. Czyżby popełniła błąd? Czy została zupełnie sama i bez możliwości powrotu do domu? Serce waliło w klatce piersiowej w przyspieszonym rytmie, ale zaparła się, wyprostowała plecy i odważnie uniosła siatkę na krótkim kijku. Nie będzie biernie czekać aż śliwki stłuką ją na śliwkę.
k100 na złapanie trzech śliwek, do rzutu dodaję podwojoną zwinność
1 - ups
2-30 - nie udaje się złapać żadnej, wszystkie rozkwaszają się Kerry na twarzy, wywraca się
31-50 - łapię jedną, pozostałe plują w Kerry pestkami, robi jej się siniak pod okiem
51-70 - łapie dwie, ostatnia ukradkiem wlatuje jej pod sukienkę
71-90 - łapie wszystkie w siatkę i wywraca się od impetu
91-99 - łapie wszystkie w siatkę bez wywrócenia
100 - well
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Bardzo chciał aby to popołudnie upłynęło im miło i przyjemnie przy obiedzie oraz cieście czy babeczkach Hattie, nie zaś ze wściekłymi śliwkami wokół nich, które uznały, że akurat dzisiaj zrobią szturm na dom braci Grey. W ostatniej chwili uchylił się przed kolejną śliwką i jej morderczą pestką, ale takiego szczęścia nie miała już Kerstin.
-Jesteś cała?! - Zawołał w jej stronę Herbert, a przez to, że skupił całą uwagę na dziewczynie poczuł w tyle głowy ostry ból. - Co za cholerstwo!
Zobaczył, że Kerstin złapała jedną śliwkę więc uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, a potem zanurkował w dół kiedy trzy śliwki uznały, że zrobią zbiorowy atak na młodszego Greya. Dopiero teraz się zorientował, że nigdy nie ma Gwen, rozejrzał się dookoła myśląc, że może kuzynka wpadła na genialny pomysł i postanowiła go z boku realizować, ale jednak nigdzie nie mógł jej dojrzeć.
-Hal! - Zawołał do brata. - Widziałeś gdzieś Gwen?
Miał nadzieję, że nie została znokautowana przez groźne śliwki i nie leży gdzieś pośród krzaków nieprzytomna. W tym momencie jednak musiał zająć się sprawą śliwek radośnie pokonujących ich w nierównej walce.
-Hal, śliwki atakują kiedy czują się zagrożone. Zobacz co się dzieje z ich drzewem, może to jest powodem? - Krzyknał do brata. Myślał o tym aby rzucić zaklęcie, które unieruchamia śliwki, ale obawiał się, że może ono trafić w tym momencie również brata czy Kerstin więc wolał jednak nie ryzykować. - Kerstin, jeżeli dasz radę spróbuję ściągnąć na siebie uwagę śliwek, tak żeby mnie goniły, a ty biegnij za mną i postaraj się złapać ich jak najwięcej. Dasz radę?
Spojrzał na dziewczynę, która zapewne liczyła na przyjęcie przy suto zastawionym stole oraz zwykłą rozmowę, która może miejscami nie będzie się kleić. Na pewno była poddenerwowana tym faktem, a zamiast tego została wciągnięta w centrum zmagań ze śliwkami, które atakowały również ją. Herbart wyszedł ze swojej kryjówki i zagwizdał głośno na palcach, a potem zaczął klaskać w ręce, bo jak inaczej ma zwrócić uwagę śliwek na siebie? Nie miał pojęcia, więc improwizował.
Rzut K100 aby sprawdzić czy śliwki złapią przynętę
0 - 30 - Śliwki nie zareagowały na Herberta za to zaczęły obijać się o siebie w szalonym locie
30 - 60 - Cześć śliwek zareaguje i poleci za Herbertem, a część rzuci się na Hala
60 - 100 - Śliwki polecą na Herbertem plując w niego pestkami jak szalone
-Jesteś cała?! - Zawołał w jej stronę Herbert, a przez to, że skupił całą uwagę na dziewczynie poczuł w tyle głowy ostry ból. - Co za cholerstwo!
Zobaczył, że Kerstin złapała jedną śliwkę więc uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, a potem zanurkował w dół kiedy trzy śliwki uznały, że zrobią zbiorowy atak na młodszego Greya. Dopiero teraz się zorientował, że nigdy nie ma Gwen, rozejrzał się dookoła myśląc, że może kuzynka wpadła na genialny pomysł i postanowiła go z boku realizować, ale jednak nigdzie nie mógł jej dojrzeć.
-Hal! - Zawołał do brata. - Widziałeś gdzieś Gwen?
Miał nadzieję, że nie została znokautowana przez groźne śliwki i nie leży gdzieś pośród krzaków nieprzytomna. W tym momencie jednak musiał zająć się sprawą śliwek radośnie pokonujących ich w nierównej walce.
-Hal, śliwki atakują kiedy czują się zagrożone. Zobacz co się dzieje z ich drzewem, może to jest powodem? - Krzyknał do brata. Myślał o tym aby rzucić zaklęcie, które unieruchamia śliwki, ale obawiał się, że może ono trafić w tym momencie również brata czy Kerstin więc wolał jednak nie ryzykować. - Kerstin, jeżeli dasz radę spróbuję ściągnąć na siebie uwagę śliwek, tak żeby mnie goniły, a ty biegnij za mną i postaraj się złapać ich jak najwięcej. Dasz radę?
Spojrzał na dziewczynę, która zapewne liczyła na przyjęcie przy suto zastawionym stole oraz zwykłą rozmowę, która może miejscami nie będzie się kleić. Na pewno była poddenerwowana tym faktem, a zamiast tego została wciągnięta w centrum zmagań ze śliwkami, które atakowały również ją. Herbart wyszedł ze swojej kryjówki i zagwizdał głośno na palcach, a potem zaczął klaskać w ręce, bo jak inaczej ma zwrócić uwagę śliwek na siebie? Nie miał pojęcia, więc improwizował.
Rzut K100 aby sprawdzić czy śliwki złapią przynętę
0 - 30 - Śliwki nie zareagowały na Herberta za to zaczęły obijać się o siebie w szalonym locie
30 - 60 - Cześć śliwek zareaguje i poleci za Herbertem, a część rzuci się na Hala
60 - 100 - Śliwki polecą na Herbertem plując w niego pestkami jak szalone
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
- Gwen? Myślałem, że przyszła z wami! - odkrzyknął do brata, rozglądając się pospiesznie po okolicy, nie potrafiąc skupić się na tylu różnych czynnikach. Jak rozwiązać je wszystkie na raz?
Improwizowanie na nic się zdało. Jak tak dalej pójdzie, nigdy tego nie skończymy, pomyślał z ciężkim westchnieniem, gdy Herbert przedstawił plan jasnowłosej kobiecie, która zdawała się zupełnie nie wiedzieć co się wokół niej dzieje. Szczerze jej współczuł trafienia na Greengrove Farm w tak niedogodnym momencie, ale kto mógł przewidzieć, że akurat dziś nastanie dzień wielkiej rewolucji? Szalejące wokół śliwki nie miały żadnej litości, zachowując się niczym rozkapryszone dzieciaki, które rozbestwiły się od zbyt pobłażliwego traktowania. Halbert wychodził z założenia, że należy podchodzić do wszystkich z sympatią i współczuciem, także do roślin, ale ta metoda nie zawsze skutkowała zamierzonym rezultatem.
Ruszając przed siebie, zakrył twarz dłonią, nie chcąc by od spotkania ze śliwką pod jego okiem wyrósł wkrótce fioletowy ślad.
- Planta auscultatoris! - Wymierzył różdżkę w śliwkowe drzewo, którego gęstych gałęzi chciał użyć do splecenia siatki, jaka mogłaby pochwycić wszystkie latające śliwki. Z końca różdżki trysnęły tylko trzy marne iskry, których siła nie była wystarczająca, by wziąć zielone pnącza we władanie. Liście drzew zaszeleściły tylko żałośnie, jakby i one miały dziś zły dzień.
Halbert zmarszczył brwi, w przykucu przestępując kilka kroków w kierunku drzewa, starając się zasłonić głowę i uchronić przed ewentualnym atakiem, ale śliwki zmieniły swój tor, uciekając od snopu iskier i pognały za nawołującym je Herbertem, plując w niego pestkami jak szalone.
- Świetnie ci idzie, rób tak dalej! - zawołał do brata, gdy wreszcie udało im się zaciągnąć nieszczęsne owoce do jednego konkretnego miejsca. - Idę sprawdzić co z Gwen! - oznajmił tylko, mając podobne przypuszczenia do Herberta. Obawiał się, że młoda czarownica została znokautowana i nie daj Boże upadła, roztrzaskując sobie głowę. Wrócił trasą od ogrodu do drzwi budynku, rozglądając się w panice za rudowłosą kobietą - a przynajmniej miał nadzieję, że wciąż dobrze pamiętał okrągłą buzię poznaną przed laty na pogrzebie babki. Niestety tej nigdzie nie było. Cholera, jeszcze tego brakowało! zaklął w duchu, powracając na plac boju.
1 - 30 - Oburzone rzuconym zaklęciem śliwki przypuszczają szturm na powracającego Halberta, tworząc zasadzkę.
31 - 60 - Śliwki zmieniają taktykę i zaczynają tłuc się do okien, chcąc dostać się do środka domu.
61 - 100 - Wympompowane śliwki straciły wszystkie pestki, stając się bezbronne.
Improwizowanie na nic się zdało. Jak tak dalej pójdzie, nigdy tego nie skończymy, pomyślał z ciężkim westchnieniem, gdy Herbert przedstawił plan jasnowłosej kobiecie, która zdawała się zupełnie nie wiedzieć co się wokół niej dzieje. Szczerze jej współczuł trafienia na Greengrove Farm w tak niedogodnym momencie, ale kto mógł przewidzieć, że akurat dziś nastanie dzień wielkiej rewolucji? Szalejące wokół śliwki nie miały żadnej litości, zachowując się niczym rozkapryszone dzieciaki, które rozbestwiły się od zbyt pobłażliwego traktowania. Halbert wychodził z założenia, że należy podchodzić do wszystkich z sympatią i współczuciem, także do roślin, ale ta metoda nie zawsze skutkowała zamierzonym rezultatem.
Ruszając przed siebie, zakrył twarz dłonią, nie chcąc by od spotkania ze śliwką pod jego okiem wyrósł wkrótce fioletowy ślad.
- Planta auscultatoris! - Wymierzył różdżkę w śliwkowe drzewo, którego gęstych gałęzi chciał użyć do splecenia siatki, jaka mogłaby pochwycić wszystkie latające śliwki. Z końca różdżki trysnęły tylko trzy marne iskry, których siła nie była wystarczająca, by wziąć zielone pnącza we władanie. Liście drzew zaszeleściły tylko żałośnie, jakby i one miały dziś zły dzień.
Halbert zmarszczył brwi, w przykucu przestępując kilka kroków w kierunku drzewa, starając się zasłonić głowę i uchronić przed ewentualnym atakiem, ale śliwki zmieniły swój tor, uciekając od snopu iskier i pognały za nawołującym je Herbertem, plując w niego pestkami jak szalone.
- Świetnie ci idzie, rób tak dalej! - zawołał do brata, gdy wreszcie udało im się zaciągnąć nieszczęsne owoce do jednego konkretnego miejsca. - Idę sprawdzić co z Gwen! - oznajmił tylko, mając podobne przypuszczenia do Herberta. Obawiał się, że młoda czarownica została znokautowana i nie daj Boże upadła, roztrzaskując sobie głowę. Wrócił trasą od ogrodu do drzwi budynku, rozglądając się w panice za rudowłosą kobietą - a przynajmniej miał nadzieję, że wciąż dobrze pamiętał okrągłą buzię poznaną przed laty na pogrzebie babki. Niestety tej nigdzie nie było. Cholera, jeszcze tego brakowało! zaklął w duchu, powracając na plac boju.
1 - 30 - Oburzone rzuconym zaklęciem śliwki przypuszczają szturm na powracającego Halberta, tworząc zasadzkę.
31 - 60 - Śliwki zmieniają taktykę i zaczynają tłuc się do okien, chcąc dostać się do środka domu.
61 - 100 - Wympompowane śliwki straciły wszystkie pestki, stając się bezbronne.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Serce tłukło się Kerstin mocno o żebra i nawet, jeżeli nie miało to żadnego sensu anatomicznie, to tak się właśnie czuła - jakby miała zaraz eksplodować od środka albo przynajmniej zwymiotować śniadanie! Gdyby przynajmniej Gwen była blisko i miała przyjaciółkę w zasięgu spojrzenia! Tych rudych włosów nie dało się tak po prostu zgubić na tle zielonej farmy, dziewczyna albo została w domu albo uciekła albo stało się coś innego, doszczętnie przerażającego, z czym dopiero przyjdzie im się mierzyć. Och, zupełnie nie miała do tego głowy, nie teraz! Udało jej się złapać jedynie jedną śliwkę, a reszta wypluła na nią chmurę pestek, z których dwie porządnie gruchnęły o jej kość jarzmową i wrażliwą skórę pod okiem.
- Ała - powiedziała smętnie, przykładając jedną rękę grzbietem do oka i mając ograniczone pole widzenia. A walka trwała, front nie odpuszczał, już dostała kolejne polecenia od samozwańczego generała śliwkowej bitwy. - Dobrze, spróbuję, tylko... - nie wiem, co mam robić, dodała prawie, ale ugryzła się w język. W takich momentach to się chyba po prostu udawało, że wszystko idzie jak należy, bo im dłużej będą sobie nawzajem tłumaczyć, tym więcej przeciwnik nabije im siniaków. - Biegnę! - obwieściła, ponieważ mężczyzna wykonał serię dziwnych podskoków i klaśnięć, po których latające owoce obrały go za cel.
Czy teraz właśnie miała je łapać? Tak sądziła, więc pobiegła za nimi, nie do końca nadążając, ale dzielnie wymachując siatką na motyle. Tutaj wpadła jedna śliwka, tam następna, raz na jakiś czas próbowała odwracać głowę i spojrzeć, czy drugi z braci dowiedział się już, gdzie zniknęła Gwen. Ale nadal pozostawali sami, a ją bolały już nogi, wątłe ramiona i płuca od wzmożonej pracy. Ostatnie dni spędzała w łóżku, rozpaczając za uwięzioną siostrą, jak więc miała tak nagle pochwalić się lepszą kondycją? Och, Mike będzie na nią tak bardzo zły, gdy zobaczy tego siniaka. Miała nadzieję, że przynajmniej jeden z braci Grey potrafi używać czarów takich jak uzdrowiciele i usunie te nieszczęsne fioletowe znamię zanim odeślą ją bezpiecznie do domu. Prawda?
1-40 - potykam się, biegnąc za śliwkami i zaliczam koncertowego orła
41-70 - dzielnie dobiegam do końca, łapiąc sporą część śliwek
71-90 - udaje mi się złapać prawie wszystkie śliwki!
91-100 - biegnę i biegnę i aż wpadam na Herberta
- Ała - powiedziała smętnie, przykładając jedną rękę grzbietem do oka i mając ograniczone pole widzenia. A walka trwała, front nie odpuszczał, już dostała kolejne polecenia od samozwańczego generała śliwkowej bitwy. - Dobrze, spróbuję, tylko... - nie wiem, co mam robić, dodała prawie, ale ugryzła się w język. W takich momentach to się chyba po prostu udawało, że wszystko idzie jak należy, bo im dłużej będą sobie nawzajem tłumaczyć, tym więcej przeciwnik nabije im siniaków. - Biegnę! - obwieściła, ponieważ mężczyzna wykonał serię dziwnych podskoków i klaśnięć, po których latające owoce obrały go za cel.
Czy teraz właśnie miała je łapać? Tak sądziła, więc pobiegła za nimi, nie do końca nadążając, ale dzielnie wymachując siatką na motyle. Tutaj wpadła jedna śliwka, tam następna, raz na jakiś czas próbowała odwracać głowę i spojrzeć, czy drugi z braci dowiedział się już, gdzie zniknęła Gwen. Ale nadal pozostawali sami, a ją bolały już nogi, wątłe ramiona i płuca od wzmożonej pracy. Ostatnie dni spędzała w łóżku, rozpaczając za uwięzioną siostrą, jak więc miała tak nagle pochwalić się lepszą kondycją? Och, Mike będzie na nią tak bardzo zły, gdy zobaczy tego siniaka. Miała nadzieję, że przynajmniej jeden z braci Grey potrafi używać czarów takich jak uzdrowiciele i usunie te nieszczęsne fioletowe znamię zanim odeślą ją bezpiecznie do domu. Prawda?
1-40 - potykam się, biegnąc za śliwkami i zaliczam koncertowego orła
41-70 - dzielnie dobiegam do końca, łapiąc sporą część śliwek
71-90 - udaje mi się złapać prawie wszystkie śliwki!
91-100 - biegnę i biegnę i aż wpadam na Herberta
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Śliwki złapały przynętę i skierowały swój atak na młodszego z braci, a właśnie o to mu chodziło, by zapalczywe owoce obrały sobie jeden cel, a Kerstin mogła je łapać siatką na motyle. Zobaczył jak lecą w jego stronę kolejne pestki więc wrzucił się ucieczką aby go goniły, a jednocześnie osłaniał głowę przed pociskami. Niestety parę trafiło go w głowę dość mocno.
-Zaraza – warknął zły ale nie przestawał uciekać. Śliwkom zaś kończyła się amunicja i słyszał jak przestają strzelać. Miał jedynie nadzieję, że nie zaczną teraz wybuchać. Z takimi owocami spotkał się w Amazonii. Wychodzili wraz z indiańskim przewodnikiem cali w kwaśnym soku, a plam nie dało się sprać z ubrania. Pozostały na nim jako pamiątka po tejże wyprawie. Zwolnił kroku aby złapać oddech i wtedy, nim zdążył się zorientować z impetem wpadła na niego blondynka, która dzielnie łapała śliwki. Zachwiał się na nogach, ponieważ próbował złapać oddech od tego ciągłego biegu. Z jego piersi wydobyło się głuche jęknięcie kiedy oberwał z bara prosto w klatkę piersiową. –Chyba wygraliśmy tą wojnę.
Zaśmiał się unosząc dłoń w górę aby przybić z kobietą piątkę w ramach grupowej współpracy. –Hal, jak się trzymasz?
W tym momencie śliwki jak na zawołanie zaczęły spadać na ziemię i znieruchomiały. Herbert uniósł do góry brwi, a potem z niedowierzaniem patrzył to na śliwki to na brata, to znów na śliwki. –Poważnie? Daję słowo, że przerabiamy je dzisiaj na dżem. – Pochylił się aby jedną z nich podnieść z ziemi. Nie uciekała, nie wyrywała się, nie wykazywała żadnych morderczych ciągot wobec człowieka. Następnie spojrzał na Kerstin. –Byłaś wielce pomocna, a tym trzeba się zająć. – wskazał powiększające się limo pod okiem dziewczyny.- Zapraszamy na pyszną herbatę i ciasto z owocami, akurat nie śliwkami. – Uśmiechnął się szeroko, prawie beztrosko jakby przed chwilą nie walczyli na śmierć i życie. Skierował swoje kroki w stronę domu po drodze zbierając śliwki znajdujące się na ziemi.
-Co z Gwen? – Zapytał jeszcze bo nie widział obok brata ich kuzynki. –Teleportowała się w stresie? – Słyszał o takich przypadkach gdzie czarodzieje w sytuacji zagrażającej życiu czy też bardzo niekomfortowej nie kontrolowali wtedy teleportacji, która przenosiła ich w bezpieczne miejsce. Miał nadzieję, że Gwen nic się nie stało.
-Zaraza – warknął zły ale nie przestawał uciekać. Śliwkom zaś kończyła się amunicja i słyszał jak przestają strzelać. Miał jedynie nadzieję, że nie zaczną teraz wybuchać. Z takimi owocami spotkał się w Amazonii. Wychodzili wraz z indiańskim przewodnikiem cali w kwaśnym soku, a plam nie dało się sprać z ubrania. Pozostały na nim jako pamiątka po tejże wyprawie. Zwolnił kroku aby złapać oddech i wtedy, nim zdążył się zorientować z impetem wpadła na niego blondynka, która dzielnie łapała śliwki. Zachwiał się na nogach, ponieważ próbował złapać oddech od tego ciągłego biegu. Z jego piersi wydobyło się głuche jęknięcie kiedy oberwał z bara prosto w klatkę piersiową. –Chyba wygraliśmy tą wojnę.
Zaśmiał się unosząc dłoń w górę aby przybić z kobietą piątkę w ramach grupowej współpracy. –Hal, jak się trzymasz?
W tym momencie śliwki jak na zawołanie zaczęły spadać na ziemię i znieruchomiały. Herbert uniósł do góry brwi, a potem z niedowierzaniem patrzył to na śliwki to na brata, to znów na śliwki. –Poważnie? Daję słowo, że przerabiamy je dzisiaj na dżem. – Pochylił się aby jedną z nich podnieść z ziemi. Nie uciekała, nie wyrywała się, nie wykazywała żadnych morderczych ciągot wobec człowieka. Następnie spojrzał na Kerstin. –Byłaś wielce pomocna, a tym trzeba się zająć. – wskazał powiększające się limo pod okiem dziewczyny.- Zapraszamy na pyszną herbatę i ciasto z owocami, akurat nie śliwkami. – Uśmiechnął się szeroko, prawie beztrosko jakby przed chwilą nie walczyli na śmierć i życie. Skierował swoje kroki w stronę domu po drodze zbierając śliwki znajdujące się na ziemi.
-Co z Gwen? – Zapytał jeszcze bo nie widział obok brata ich kuzynki. –Teleportowała się w stresie? – Słyszał o takich przypadkach gdzie czarodzieje w sytuacji zagrażającej życiu czy też bardzo niekomfortowej nie kontrolowali wtedy teleportacji, która przenosiła ich w bezpieczne miejsce. Miał nadzieję, że Gwen nic się nie stało.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dotarł do zebranych za domem wojowników, kiedy śliwki zaczęły właśnie opadać bezwładnie na ziemię.
- Oh potrzebowały się trochę rozruszać - zaśmiał się, słysząc groźbę brata. - Na następne zbiory przygotujemy lepsze zabezpieczenia. Zastanawiam się nad zaszczepieniem ich śliwką meksykańską. Jest rzadka, ale mówiłeś, że masz do niej dostęp, prawda? - Spojrzał na jasnowłosą kobietę, kiedy brat chwalił jej pomoc w akcji. - Pewnie masz nas za szaleńców. Wybacz za tak… niecodziennie powitanie. To naprawdę nie zdarza się codziennie, ani nie było zaplanowane - zwrócił się do jasnowłosej kobiety, kiedy kierowali się już wolnym krokiem w stronę budynku. Malujący się pod jej okiem siniak można było usunąć prostym zaklęciem, nie był jednak w stanie oszpecić jej twarzy. Przyglądał jej się przez moment, nawet ściągnął brwi w zastanowieniu. Znajome rysy, kształt oczu, jakże łudząco podobny do jej…
- Nareszcie wam się udało! - Doszedł ich głos Hattie, wyszła z uśmiechem na ganek, wspierając się dłońmi na biodrach. - Chodźcie już, nie każcie dziewczynie stać! Ja jestem gotowa z ciastem na czas, a wy? - Uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła ich gestem, sama znikając w kuchni, skąd dochodził już słodki zapach świeżo upieczonej szarlotki.
To niemożliwe, mówił sobie, kiedy puścili kobietę przodem, zostając z bratem na moment na zewnątrz.
- Możliwe, mam nadzieję, że jest bezpieczna - westchnął cicho i pokręcił tylko głową. Jak często się zdarzało, że czarodziej nagle znikał bez słowa ani śladu? Zaczął się nawet zastanawiać czy brat i Kerstin nie chcą go przypadkiem oszukać, wszak nie on otwierał drzwi i nie widział, by kuzynka zawitała u ich progu. - Na pewno się znajdzie - uśmiechnął się w ramach pocieszenia. Posyłał jeszcze bratu zakłopotane spojrzenie. Nie tak wyobrażali sobie dzisiejszy wspólny obiad. Nie dość, że pierwsze wrażenie zniszczyła im nagła rebelia śliwek, to jeszcze po drodze zaginęła im Gwen. Jak więc malował się ich obraz w oczach Kerstin?
- Myślisz, że już nas skreśliła? - spytał Herberta wpół szeptem nim przekroczyli próg domu po uzbieraniu śliwek. - Mam nieodparte wrażenie, że jest do kogoś podobna…
- Oh potrzebowały się trochę rozruszać - zaśmiał się, słysząc groźbę brata. - Na następne zbiory przygotujemy lepsze zabezpieczenia. Zastanawiam się nad zaszczepieniem ich śliwką meksykańską. Jest rzadka, ale mówiłeś, że masz do niej dostęp, prawda? - Spojrzał na jasnowłosą kobietę, kiedy brat chwalił jej pomoc w akcji. - Pewnie masz nas za szaleńców. Wybacz za tak… niecodziennie powitanie. To naprawdę nie zdarza się codziennie, ani nie było zaplanowane - zwrócił się do jasnowłosej kobiety, kiedy kierowali się już wolnym krokiem w stronę budynku. Malujący się pod jej okiem siniak można było usunąć prostym zaklęciem, nie był jednak w stanie oszpecić jej twarzy. Przyglądał jej się przez moment, nawet ściągnął brwi w zastanowieniu. Znajome rysy, kształt oczu, jakże łudząco podobny do jej…
- Nareszcie wam się udało! - Doszedł ich głos Hattie, wyszła z uśmiechem na ganek, wspierając się dłońmi na biodrach. - Chodźcie już, nie każcie dziewczynie stać! Ja jestem gotowa z ciastem na czas, a wy? - Uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła ich gestem, sama znikając w kuchni, skąd dochodził już słodki zapach świeżo upieczonej szarlotki.
To niemożliwe, mówił sobie, kiedy puścili kobietę przodem, zostając z bratem na moment na zewnątrz.
- Możliwe, mam nadzieję, że jest bezpieczna - westchnął cicho i pokręcił tylko głową. Jak często się zdarzało, że czarodziej nagle znikał bez słowa ani śladu? Zaczął się nawet zastanawiać czy brat i Kerstin nie chcą go przypadkiem oszukać, wszak nie on otwierał drzwi i nie widział, by kuzynka zawitała u ich progu. - Na pewno się znajdzie - uśmiechnął się w ramach pocieszenia. Posyłał jeszcze bratu zakłopotane spojrzenie. Nie tak wyobrażali sobie dzisiejszy wspólny obiad. Nie dość, że pierwsze wrażenie zniszczyła im nagła rebelia śliwek, to jeszcze po drodze zaginęła im Gwen. Jak więc malował się ich obraz w oczach Kerstin?
- Myślisz, że już nas skreśliła? - spytał Herberta wpół szeptem nim przekroczyli próg domu po uzbieraniu śliwek. - Mam nieodparte wrażenie, że jest do kogoś podobna…
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Przed domem
Szybka odpowiedź