Evan McLaggen
Nazwisko matki: Diggory
Miejsce zamieszkania: Plymouth, Dorset
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Obrońca w Zjednoczonych z Puddlemore
Wzrost: 180
Waga: 80
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: szare
Znaki szczególne: przystojniak, który bardzo głośno mówi
11 cali Grenadill Róg buchorożca
Hogwart, Hufflepuff
nie umie
ja bez nóg i rąk
pasta do czyszczenia miotły, spalona szarlotka i świeże powietrze po burzy
Ja z pucharem Świata jako reprezentant kraju w Quiddichu
Quiddich, gotowanie
Zjednoczeni z Puddlemore i Sroki z Montrose
gra w quiddicha
współczesnej
ben barnes
Odkąd tylko pamiętam ojciec zawsze powtarzał mi, że będę najlepszym zawodnikiem Quiddicha. Sprawił mi pierwszą dziecięcą miotełkę i prowadzał na wszystkie mecze. Jak na poprawnych szkotów przystało, kibicowaliśmy Srokom z Montrose, i do dziś utrzymujemy, że oboje byliśmy na meczu podczas którego Eunice Murray złapała znicza w kilka sekund. Ja jestem przekonany, że byłem, nawet jeżeli byłem wtedy małym bąblem na ramieniu ojca głośno kibicującego Srokom. No właśnie, co z niego był za kibic. Miał w domu skrytkę na merch zespołu, a kiedy się do niej wchodziło, to jakby się weszło do czarno białego świata z ptakami. Bardzo lubiłem ten moment, kiedy szliśmy na mecz i tata już dwie godziny przed wchodził do skryki i zaczynał się szykować. Miał tam całą masę koszulek z nazwiskiem każdego ulubionego gracza. Nawet po 42, kiedy Murray skończyła karierę sportową, on zakładał koszulkę z jej nazwiskiem w miesiącu w którym przypadała rocznica pamiętnego zagrania wpisanego do rekordów Quiddicha. Na stadion zawsze wyruszaliśmy z naszymi sąsiadami i kuzynami Diggory. Byłem tak samo ucieszony ich towarzystwem, jak i nadchodzącą grą. Z czasem bardziej cieszyło mnie oglądanie gry, niż towarzystwo, a kiedy sam zacząłem występować w szkolnej drużynie, zapragnąłem zostać profesjonalnym graczem. I tak, mając te 12 lat odkryłem co chcę robić całą resztę życia.
Ale zostanie profesjonalnym graczem nie jest wcale takie łatwe. To nie tak, że czegoś się chce i koniec. A na samym początku trochę tak myślałem. Swoje niepowodzenia zwalałem na słabą miotłę, na słabych współgraczy. Musiałem zostać oddelegowany z drużyny na cały rok, żeby jako czwartoklasista wrócić po swoje. Przez ten rok, kiedy siedziałem niezadowolony na widowni i denerwowałem się za każdym razem, kiedy kufel wpadał przez pętle, a ślizgoni czy gryfoni zdobywali punkty. Ćwiczyłem w wolnym czasie, pisałem rozemocjonowane listy do ojca, przeklinałem głośno i zrobiłem kilka głupstw za które dostałem niejeden szlaban. A później przyszedłem na nabór i obroniłem tyle piłek co nikt. I chociaż dotąd myślałem, że będę ścigającym, okazało się, że o wiele lepiej idzie mi obrona. Przez kolejne trzy lata już zawsze grałem na tej pozycji, a na ostatnie dwa zostałem kapitanem drużyny. Ta dość zagmatwana kariera szkolna była jedynie przedsmakiem tego co czekało mnie już po zakończeniu nauki w Hogwarcie.
No właśnie, Hogwart. Siedem najlepszych łamane na najgorszych lat życia. Najgorszych, zacznimy od nich, żeby nam zostały jakieś pozytywy na później. Najgorszych, bo przecież trzeba było się uczyć. A ja od zawsze miałem problem z nauką. No nie za bardzo mnie ona interesowała. Zresztą, siedzenie na lekcji w zamku, kiedy za oknem jest ładna pogoda... nie, nie rozumiałem tego. I zupełnie nie mogłem się na nauce skupić. Stopnie miałem tak bardzo żenujące, że rozmowy z opiekunem domu miałem przynajmniej raz na kwartał. No i okej, może nadrabiałem urokiem na takich zajęciach jak wróżbiarstwo czy zielarstwo, na magicznych zwierzętach zgrywałem mądrego stojąc obok kolegów z Ravenclawu, ale kiedy była mowa o Transmutacji, Zaklęciach albo Historii Magii - no to byłem na straconej pozycji. Już nawet eliksiry szły mi nawet okej, bo robiłem wszystko to samo co osoby siedzące obok. No ale zapamiętywanie szło mi bardzo słabo, a pisanie esejów kończyło się prawie zawsze snem nad książką w bibliotece. Stopnie podciągnąłem na ostatnie dwa lata, ale tylko dlatego, że zacząłem się interesować dziewczynami, a one prawie zawsze miały tyle cierpliwości, że chętnie pomagały mi z pracami domowymi. No właśnie najlepsze w Hogwarcie było to, że byłem otoczony całą masą pięknych koleżanek, a w jednej zabujałem się na zabój. Niestety, zanim zaczęła traktować mnie poważnie, musiało minąć bardzo dużo czasu. Najpierw dała mi piętnaście koszy, nie odpowiadała na żadną z walentynek, które jej wysyłałem przez pierwsze cztery lata, nawet wyśmiała to, jak napisałem dla niej wiersz. Ale w końcu udało mi się ją zdobyć... na rok. Pokłóciliśmy się strasznie w wakacje i ostatni rok spędziłem jako największy playboy w szkole. No wiecie, kapitan drużyny domowej, przystojniak, czaruś - różnie o mnie mówili! Świetny był to rok, przelizałem chyba każdą blondynkę w szkole. Ale oczywiście tylko jedną miałem w głowie, wcale nie blondi, ale rudą wredotę. Kiedy kończyliśmy szkołę, jakoś te zeszłoroczne emocje z nas zeszły i w sumie to dała się zaprosić na randkę. No wreszcie!
Po szkole pierwsze co zrobiłem, to poszedłem do trenera Srok i powiedziałem, że jestem gotowy występować w lidze. Jasna sprawa wyśmiał mnie, ale pogratulował tupetu. Powiedział, że muszę być nieźle pewny siebie, skoro przychodze z takimi wieściami. Potem był trening i dali mi nieźle w kość. Byłem w najlepszej kondycji jak dotąd, a ledwo co dyszałem. Mieli zawrotne tempo! Nieco podłamany wróciłem do domu i oświadczyłem ojcu, że chyba nie będzie ze mnie zawodnika. Ojciec się zaśmiał, nalał mi szkockiej i zauważył, że nie ma drugiego takiego talentu jak ja, więc mam się nie mazgaić i od jutra zaczynam ostre treningi. No i miał rację. Po roku grania z rezerwowym zespołem Srok, w końcu udało mi się dołaczyć do ich pierwszego zespołu. Byłem odkryciem sezonu! Dwudziestolatek, który broni kafle najlepszych ścigających. No nie powiem, bardzo się wtedy dużo namachałem przy tych treningach, nie miałem czasu ani na randkowanie, nie miałem czasu wolnego, a jedyne co robiłem to przychodziłem do domu, jadłem dwa kotlety wielkości moejj głowy i szedłem spać. No i tak minęło mi trochę miesięcy, ale niestety Sroki nie zdobyły żadnego pucharu. Denerwowaliśmy się w zespole, natomiast zauważyłem, że tworzy się wokół mojej osoby coraz większe zamieszanie. Poznawały mnie karczmarki w co drugim barze. Zacząłem dostawać listy od fanek, a skoro okres rozgrywek się zakończył i mieliśmy przerwę (na treningi), zacząłem spędzać czas z tymi damami, które wzdychały "że tak pięknie bronię". Fajne to były dziewczęta , chociaż w mojej głowie wciąż siedziała ruda zołza. Tymczasem, Andrea odpisywała na moje listy rzadko i jakby trochę niechętnie. Później zaczął się kolejny sezon rozgrywek i mieliśmy mecz wyjazdowy w Londynie. Tam spotkałem się z Andreą jeden, drugi i trzeci raz. Na żywo nie umiała być aż tak obojętna na moje wdzięki, a poza tym chyba ekscytowało ją to, jak wyglądały nasze spotkania. Byłem sportowcem o którym zaczynało się robić głośno. A początki zawsze są niesamowite. Czułem się doceniony, a to, że mogłem się tym dzielić z Andreą, bardzo mnie podbudowywało. Samo to, że była obok, że patrzyła na mnie podekscytowana. Czułem, że to jest najlepszy moment mojego życia. Mam rozwijającą się karierę, mam dziewczynę, zaraz będę grał mecz w stolicy. Ale nie wszystko było takie kolorowe. Mecz był totalną porażką dla Srok. Do Szkocji wróciliśmy tego samego wieczora, zapomniałem pożegnać się z Andreą. Trener był na nas wściekły, a ja nabuzowany wróciłem do domu. Ojciec wkurzony, matka się z nas nabijała, poszliśmy się upić, a dzień później przyszedł do mnie właściciel Srok i powiedział, ze Zjednoczeni kupili mnie i od przyszłego roku będę grał na południu kraju. Szok. No szok i niedowierzanie. Mnie? Mnie kupili? Myślałem, ze to mało pradopodobne, przecież daliśmy dupy! Właściciel uznał, że nie ma co dyskutować, a dupy to dał nasz szukający nie ja. Ja zapewniałem go, że nie chcę ochodzić ze Srok, przecież to moja ukochana drużyna! Faceto powiedział "kupili cie, wiec nie masz nic do gadania" i wyszedł. Nie mogłem uwierzyć, że mam opuścić swoich braci, swój ukochany zespół. To przecież niemożliwe. Długo ojciec i trener musieli mi tłumaczyć, że to nie jest zdrada i że to moja praca. Nawet występując w granatowych strojach, wciąż czułem się źle. Szybko posadzili mnie na ławce i tam zostałem na kolejne kilka meczy. Na treningach miałem problem z wkręceniem się w drużynę. Jednym z problemów był chyba mój szkocki akcent, który umocnił się przez te trzy lata gry w Srokach. Jak nigdy wcześniej , czułem odrębność od reszty, samotność, stroiłem fochy jak mała dziewczynka i byłem po prostu nieznośny. To nie wina chłopaków. Byli świetni i na prawdę starali się, żebym się zadomowił. Najgorsze było chyba to, jak zacząłem pić szkocką i pojawiłem się na jendym z meczy na takim kacu, że byłem zielony na twarzy. I wtedy też dowiedziałem się, że Andrea przyszła mi kibicować. Teraz. Nie wtedy, kiedy robiłem popisowe figury, nie wtedy kiedy z uśmiechem witałem każdą kolejną grę. Nie przychodziła nawet na moje mecze, kiedy umawialiśmy się w szkole. Ale przyszła teraz, kiedy wyglądałem jak sto czterdzieści nieszczęść. Czasami wydaje mi się, że posiada taką przypadłość, dzięki której może karmić się moją słabością. Po meczu czekała na mnie przy szatni. Byłem przerażony tym, że będzie oglądała mnie w takim stanie. Było mi wstyd i najchętniej uciekłbym na drugi koniec świata i schował się pod kamieniem. Ale wtedy mnie przytuliła, pocieszyła i przekonałem się, że nie mogę być jej aż tak obojętny. Więc wziąłem się za siebie, zacząłem przykładać do treningów, mówić wyraźniej, żartować i odzyskiwać ten czarujący uśmiech, dzięki któremu udało mi się przejść przez niepowodzenia życiowe.
Jakieś trzy lata temu osiągnąłem taki moment w karierze, że nic tylko iść do reprezentacji narodowej. Nie powiem, liczyłem na jakieś powołanie! Jasne, w Jastrzębiach był też dobry obrońca, ale koleś miał już powyżej trzydziestki, a ja byłem młody i chyba można było dać mi szanse, tak? On już się nagrał. Prawdę mówiąc, wcale nie grałem lepiej od typa, ale wierzyłem, ze tak jest. Zawiodłem się na trenerze, kiedy wcale mnie nie powołał, ale nie mogłem narzekać. Zdobywałem super popularność, moja kariera toczyła się w dobrym kierunku, właśnie kupiłem sobie świetne mieszkanko i bez problemu znajdowałem czas, żeby spotykać się ze swoją dziewczyną. Malkin też szło coraz lepiej, chociaż ona siedziała w tych swoich kieckach po nocach, czasami nawet po naszych randkach, latała jeszcze coś poprawić w pracowni. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć, nic nie myślałem. No zalatani byliśmy, ale się mega kochaliśmy, nawet może za mocno, bo pewnego dnia zapłakana Andrea mówi mi, że będziemy mieli dziecko i że to moja wina. Ja do niej, że mam nadzieję, że moja, na co się obraziła i nie chciała rozmawiać. Ale sprawa była poważna. Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata, dopiero zaczynaliśmy pracę: ona w pracowni, ja w Zjednoczonych, nie mieliśmy ślubu, nawet nie mieszkaliśmy w jednym mieście. Ja w duchu sądziłem, że dobrze się stało. Trochę w ten sposób "złapałem ją na dziecko", ale przynajmniej miałem pewność, że nie zostawi mnie już i że już zawsze będziemy mieli coś wspólnego. Andrea była innego zdania i ciągle powtarzała mi, że to koniec. Okej, może dla niej trochę tak - w końcu była kobietą, a kobiety wiadomo: ciąża, potem sie siedzi z dzieckiem aż się nie wychowa, a tu drugie się nagle pojawia. Rozumiałem jej obawy, więc obiecałem, że nie będzie musiała rezygnować z pracy. Oczywiście zostałem wyśmiany, że myślałem, że mógłbym mieć na to jakikolwiek wpływ. Nasi rodzice nalegali, ja byłem zdecydowany, więc poprosiłem ją o rękę. Wzieliśmy ślub szybko, zanim jeszcze brzuch byłby widoczny. No i zamieszkała ze mną w moim kawalerskim mieszkaniu w Dorset. Od dwóch lat mamy syna i układa nam się... cóż, ja staram się nie przeszkadzać Andrei w życiu, ale czasami mam wrażenie, ze cokolwiek zrobię, to ona uzna, że chcę jej tym ograniczyć przestrzeń życiową, tak. Staram się jej też pomagać, ale to jest jakby niemożliwe, kiedy mam codziennie treningi i musze być skupiony na grze. A kiedy dochodzą różne eventy, gale, mecze, wywiady, cóż, czasu jakby malało. Moja kariera się rozwija, bo kilka miesięcy temu zostałem awansowany na głównego obronce i to całe zawieszenie rozgrywek jest mi trochę nie na reke.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 6 | 4 (rożdżka) |
Uroki: | 1 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 1 | 1 (rożdżka) |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 28 | Brak |
Zwinność: | 18 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
gaelicki szkocki | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Wytrzymałość Fizyczna | III | 10 |
Szczęście | II | 20 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność (quidditch) | II | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Quidditch | III | 25 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 3 |
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier