Sypialnia Halberta
AutorWiadomość
Sypialnia Halberta
Pokój na piętrze z widokiem na ogród, utrzymana we względnym ładzie i porządku. Rustykalny pokój, będąc pomieszczeniem rzadko odwiedzanym, nie nosił wielu ozdób: kilka wystruganych przez ojca rzeźb i wisząca na ścianie akwarela z morskim motywem. Na ramie drewnianego łóżka wyryto inicjały H.G. Niska komoda wypełniona równo poukładanymi ubraniami kryła między fałdami materiału kilka pamiątkowych drobiazgów. Na prostym biurku stos książek i wykrzywiona lampa z żółtym kloszem, której ciepły blask rozświetlał wieczorami ciemne kąty pokoju, pozwalając na lekturę przed snem. Jako że Halbert większość swojego czasu spędza w ogrodzie, nie umieścił w swoim pokoju żadnej rośliny, co dziwi każdego, kto odwiedza go po raz pierwszy.
Niedzielny wieczór skrył Greengrove Farm wieczorną ciemnością. Przez spowite gęstymi chmurami niebo nie przebijał się żaden jasny, księżycowy blask, zmuszając mieszkańców farmy do rozświetlenia pomieszczeń świecami.
Siedzący przy blacie czarodziej rozmasował dłońmi twarz, czując jak piekące oczy domagają się wypoczynku po całodniowym skupieniu. Zaledwie wczoraj dostał list od Volansa, który zwrócił się do niego z prośbą o wykonanie świątecznego prezentu. Drewniane pudełko na bibeloty, zdobiona roślinnymi motywami szkatułka stała już w pracowni, pomalowana i przygotowana do odbioru, bo Halbert nie chciał, by stary druh długo na niego czekał. Pozmieniał więc swoje plany na dzisiejszy dzień, spędził go z dłutem i młotkiem w ręku, w oparach schnącej farby. Mimo iż dawno nie wykonywał podobnych zleceń, był zadowolony z rezultatów.
Po zakończonej pracy udał się jeszcze do szklarni, by przed snem sprawdzić stan sadzonek tojadu, które pojawiły się w nowej, wyznaczonej ku temu części przed trzema tygodniami, kiedy to Michael Tonks poprosił go o wsparcie przy kradzieży roślin. Hattie nie zadawała o nie pytań, choć z początku rzeczywiście dziwiła się skąd u nich taki zapas stosowanych przy warzeniu trucizn okazów. Starszy Grey nie chciał wprowadzać matki w żadne ze szczegółów, im mniej wiedziała, tym lepiej, zwłaszcza że i tak mocno ich narażał. Ich, ponieważ pod tym dachem mieszkał także Herbert, z którym już dawno powinien zamienić kilka słów w kwestii sytuacji kraju.
Upewniwszy się, że rośliny są w jak najlepszym porządku, zgasił tam światła i przedostał się z powrotem do domu, kierując się wprost na piętro do swojej sypialni. Zdjął buty oraz ciepły sweter, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu koszulki na zmianę. Jedyne, o czym w tym momencie marzył, to sen.
Wtem dotarł do niego stukot wspinającego się po schodach intruza - tak o przybyszu pomyślał Halbert, bo był święcie przekonany, że matka już dawno położyła się spać. Uchylił lekko drzwi i zerknął na korytarz ze ściągniętymi w zastanowieniu brwiami.
- Herbert? - zwrócił się do brata, kiedy znajoma twarz wyłoniła się zza drewnianej poręczy. - Jeszcze nie śpisz? - Bardziej stwierdził, niż zapytał, wcale przecież nie dziwiąc się, że młodszy oddając się swoim zajęciom, żył wedle własnego, mało usystematyzowanego trybu.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Kolejny ciężki dzień. Od rana pracował w porcie. Tym razem zbijał beczki, naprawiał stare skrzynie. Ramiona go bolały od ciągłej pracy. Część wykonywał za pomocą magii, ale części roboty nie dało się tak łatwo zrobić. Istniała obawa, że zaklęcie nie wyjdzie i cała praca pójdzie na marne. Zresztą Herbert lubił manualną pracę, nigdy nie zapomniał, że płynie w nim krew mugolska, a czary… potrafiły spłycać pewne gesty. Jeżeli nie włożyło się w nie odpowiedniej ilości wysiłku i czasu, nie znaczyły aż tyle. Głośno jednak w Londynie o tym nie mówił, mogło to grozić wtrąceniem do Tower, a jak już ktoś raz tam wszedł to musiał mieć wiele szczęścia aby wyjść i to o własnych siłach.
Zresztą praca w porcie miała swoje plusy, mógł prowadzić notatki i obserwować statki, które przybijały do portu. Od momentu kiedy Florka zemdlała mu z głodu na podłodze wiedział, że nie można tego tak zostawić. Należało coś zrobić i we wspomnieniach przypomniał sobie jak był z Tonksem w Sherwood i upolowali niezłą sztukę. Mięso miało wyżywić Oazę, dać im możliwość przetrwania, bo życiem tego nie można było nazwać. Jedyne co im pozostało, to zabrać coś bogatym. Ci nie przymierali głodem, tego był niemal pewien. Zaopatrzenie zaś częściowo przybijało do Londynu, a częściowo do hrabstw. Musiał jedynie zdobyć informacje kiedy jest znoszone do portu i kiedy wyjeżdża na wozach do najbliższego świstoklika, który zapewne transportować jedzenie dalej. Gdyby przejąć jeden taki transport? Zapewne by zdobył jedzenia na kilka dni, ale nie mógł tego zrobić dam. Potrzebował towarzyszy, a tych mógł znaleźć w Zakonie. Justine powiedziała, że jeżeli tylko będzie potrzebował pomocy ma bez wahania do niej pisać. Wiedział, że lada dzień w jego głowie powstanie cały plan działania i wtedy do niej napisze aby spotkać się i przedstawić go osobiście.
Zatrzymał się na chwilę, ponieważ wszystkie te rozmyślania towarzyszyły mu w drodze powrotnej do Greengrove Farm. Budynek majaczył na ciemnym tle lasu. Świeciły się ostatnie świeczki świadczące o tym, że nie wszyscy poszli spać. Zapewne Hal siedzi do nocy. Nie podzielił się jeszcze z bratem informacją, że wszedł w szeregi Zakonu. Był odpowiedzialny za brata jak również za matkę. Jego działania mogły ściągnąć na nich niebezpieczeństwo. Otrzepał buty na ganku nim wszedł do środka omijając bezpiecznie pułapki jakie postawili Tonks i Florean. Czuł zmęczenie po całym dniu pracy, a przeciągając się mógł przysiąc, że usłyszał jak jego własne mięśnie trzeszczą. Wszedł do kuchni aby przed snem wypić jeszcze szklankę wody. Cały dzień przetrwał na paru podpłomykach z miodem, zapitych herbatą, choć bardziej była to woda o zabarwieniu herbacianym. Udał się do siebie do pokoju i wtedy zza drzwi wyjrzał Halbert.
-To ja - Oznajmił, a gdy brat zapytał czy nadal nie śpi mruknął tylko głuche “mhmm” i już miał skręcić do siebie kiedy się zatrzymał by spojrzeć uważnie na brata. -Zwykle nie siedzisz tak do późna. - Zauważył zdejmując kurtkę, która jak mu się zdawało, wręcz woniała portem.
Zresztą praca w porcie miała swoje plusy, mógł prowadzić notatki i obserwować statki, które przybijały do portu. Od momentu kiedy Florka zemdlała mu z głodu na podłodze wiedział, że nie można tego tak zostawić. Należało coś zrobić i we wspomnieniach przypomniał sobie jak był z Tonksem w Sherwood i upolowali niezłą sztukę. Mięso miało wyżywić Oazę, dać im możliwość przetrwania, bo życiem tego nie można było nazwać. Jedyne co im pozostało, to zabrać coś bogatym. Ci nie przymierali głodem, tego był niemal pewien. Zaopatrzenie zaś częściowo przybijało do Londynu, a częściowo do hrabstw. Musiał jedynie zdobyć informacje kiedy jest znoszone do portu i kiedy wyjeżdża na wozach do najbliższego świstoklika, który zapewne transportować jedzenie dalej. Gdyby przejąć jeden taki transport? Zapewne by zdobył jedzenia na kilka dni, ale nie mógł tego zrobić dam. Potrzebował towarzyszy, a tych mógł znaleźć w Zakonie. Justine powiedziała, że jeżeli tylko będzie potrzebował pomocy ma bez wahania do niej pisać. Wiedział, że lada dzień w jego głowie powstanie cały plan działania i wtedy do niej napisze aby spotkać się i przedstawić go osobiście.
Zatrzymał się na chwilę, ponieważ wszystkie te rozmyślania towarzyszyły mu w drodze powrotnej do Greengrove Farm. Budynek majaczył na ciemnym tle lasu. Świeciły się ostatnie świeczki świadczące o tym, że nie wszyscy poszli spać. Zapewne Hal siedzi do nocy. Nie podzielił się jeszcze z bratem informacją, że wszedł w szeregi Zakonu. Był odpowiedzialny za brata jak również za matkę. Jego działania mogły ściągnąć na nich niebezpieczeństwo. Otrzepał buty na ganku nim wszedł do środka omijając bezpiecznie pułapki jakie postawili Tonks i Florean. Czuł zmęczenie po całym dniu pracy, a przeciągając się mógł przysiąc, że usłyszał jak jego własne mięśnie trzeszczą. Wszedł do kuchni aby przed snem wypić jeszcze szklankę wody. Cały dzień przetrwał na paru podpłomykach z miodem, zapitych herbatą, choć bardziej była to woda o zabarwieniu herbacianym. Udał się do siebie do pokoju i wtedy zza drzwi wyjrzał Halbert.
-To ja - Oznajmił, a gdy brat zapytał czy nadal nie śpi mruknął tylko głuche “mhmm” i już miał skręcić do siebie kiedy się zatrzymał by spojrzeć uważnie na brata. -Zwykle nie siedzisz tak do późna. - Zauważył zdejmując kurtkę, która jak mu się zdawało, wręcz woniała portem.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Niewyraźna mina Herberta mówiła wszystko. Także się przepracowywał, ale miał zbyt wysokie poczucie obowiązku, by cokolwiek odpuścić.
- Masz rację - mruknął tylko i gestem zaprosił go do siebie do pokoju, by ich głosy nie niosły się po korytarzu, budząc Hattie. Ich matka także miała na głowie wiele spraw, teraz także wliczając w to przygotowania do świąt u Sproutów. Co roku brała w nich aktywny udział, więc i teraz zaangażowała się we wspólną, rodzinna pracę. Halbert ubolewał, że w tym roku mimo usilnych starań nie wyrabiał się z czasem, by pogodzić wszystkie nagromadzone obowiązki. Teraz, tak o tym myślał, dochodził do wniosku, że tak naprawdę podświadomie spędzał na nich więcej czasu, zastanawiając się nad sytuacją w Anglii. Dodatkowo badania nad zarazą, która pochłonęła uprawy w Wyke Regis spędzała sen z jego oczu, bo wciąż nie mógł przestać myśleć o tym, że na wiosnę - Chciałem szybko dokończyć to zamówienie dla Volansa. Prezenty świąteczne nie mogą czekać - wyjaśnił z ruchem ręki, wskazującym, że to dla niego oczywistość. Zamierzał przy najbliższej okazji podziękować Moore’owi za możliwość ponownego sięgnięcia po dłuto. Kiedyś często wraz z ojcem siedzieli przy kawałkach drewna, składając domowe meble. W zdobnictwie nie miał wielkiego doświadczenia, za to radził sobie z prostymi wzorami. Dzisiejszy dzień przypomniał mu, że niegdyś lubił do tego wracać.
Zajął jedno z krzeseł, pozwalając bratu wybrać dogodne dla siebie miejsce. Usadowił się wygodnie, czując jak napięte dotychczas mięśnie z wolna rozluźniają się, dając znać o swoim nadwyrężeniu. Uniósł wzrok na podróżnika i odetchnął ciężej.
- Też zauważyłeś, że coraz częściej się mijamy? - spytał, unosząc nieznacznie kącik ust. Mimo iż dla Halberta ich braterska więź nie słabła, to szczerze żałował, że mieszkając pod jednym dachem stale żyją osobno, nie wiedząc co się dzieje u drugiego. Zaraz machnął na to ręką, bagatelizując wątpliwości, coraz częściej pod tym kątem przypominał ojca. - Byłeś w porcie - zauważył, także czując jego przesiąkniętą morzem kurtkę. - Jak sytuacja? - Sam nie był w Londynie od lata, nie szukał szczególnie powodu, dla którego mógłby się tam zjawić. Ostatnim razem został uznany za rebelianta i poprowadzony do Ministerstwa, skąd Herbert musiał go wyciągać. Starszy Grey nie miał problemu z tym, by bronić swoich racji, ale gdyby jeszcze zarzuty były słuszne!
- Masz rację - mruknął tylko i gestem zaprosił go do siebie do pokoju, by ich głosy nie niosły się po korytarzu, budząc Hattie. Ich matka także miała na głowie wiele spraw, teraz także wliczając w to przygotowania do świąt u Sproutów. Co roku brała w nich aktywny udział, więc i teraz zaangażowała się we wspólną, rodzinna pracę. Halbert ubolewał, że w tym roku mimo usilnych starań nie wyrabiał się z czasem, by pogodzić wszystkie nagromadzone obowiązki. Teraz, tak o tym myślał, dochodził do wniosku, że tak naprawdę podświadomie spędzał na nich więcej czasu, zastanawiając się nad sytuacją w Anglii. Dodatkowo badania nad zarazą, która pochłonęła uprawy w Wyke Regis spędzała sen z jego oczu, bo wciąż nie mógł przestać myśleć o tym, że na wiosnę - Chciałem szybko dokończyć to zamówienie dla Volansa. Prezenty świąteczne nie mogą czekać - wyjaśnił z ruchem ręki, wskazującym, że to dla niego oczywistość. Zamierzał przy najbliższej okazji podziękować Moore’owi za możliwość ponownego sięgnięcia po dłuto. Kiedyś często wraz z ojcem siedzieli przy kawałkach drewna, składając domowe meble. W zdobnictwie nie miał wielkiego doświadczenia, za to radził sobie z prostymi wzorami. Dzisiejszy dzień przypomniał mu, że niegdyś lubił do tego wracać.
Zajął jedno z krzeseł, pozwalając bratu wybrać dogodne dla siebie miejsce. Usadowił się wygodnie, czując jak napięte dotychczas mięśnie z wolna rozluźniają się, dając znać o swoim nadwyrężeniu. Uniósł wzrok na podróżnika i odetchnął ciężej.
- Też zauważyłeś, że coraz częściej się mijamy? - spytał, unosząc nieznacznie kącik ust. Mimo iż dla Halberta ich braterska więź nie słabła, to szczerze żałował, że mieszkając pod jednym dachem stale żyją osobno, nie wiedząc co się dzieje u drugiego. Zaraz machnął na to ręką, bagatelizując wątpliwości, coraz częściej pod tym kątem przypominał ojca. - Byłeś w porcie - zauważył, także czując jego przesiąkniętą morzem kurtkę. - Jak sytuacja? - Sam nie był w Londynie od lata, nie szukał szczególnie powodu, dla którego mógłby się tam zjawić. Ostatnim razem został uznany za rebelianta i poprowadzony do Ministerstwa, skąd Herbert musiał go wyciągać. Starszy Grey nie miał problemu z tym, by bronić swoich racji, ale gdyby jeszcze zarzuty były słuszne!
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Wszedł powoli do pokoju brata zamykając za sobą dokładnie drzwi. Obydwaj nie chcieli zbudzić Hattie, ani tym bardziej obciążać ją dodatkowymi troskami. Podszedł do stolika, na którym leżało zamówienie dla Volansa, tego samego, który podarował Herbowi stare mapy, dzięki którym Grey mógł opracowywać szlaki potencjalnego transportu czy też ucieczki na terenach zajmowanych przez Śmierciożerców. Ujął pudełko w dłonie i przyjrzał się detalom jakie wykonał brat.
-Zawsze miałeś do tego talent, tak jak ojciec. - Zauważył bez zazdrości w głosie. Kiedy Hal wraz z ojcem zajmowali się stolarką, tak Herb chodził z nim do lasu i odkrywał pułapki kłusowników skrzętnie ukryte w poszyciu. Obydwaj mieli w sobie coś z ojca, jakąś jego cząstkę w sobie. Odłożył pudełeczko i przysiadł na skraju łóżka, po czym zerknął z ukosa a starszego Greya uśmiechając się krzywo pod nosem jak to miał w zwyczaju.
-Ciężka praca nie ma litości dla braci Grey. - Odparł z przekąsem doskonale wiedząc, że brat poświęca każdą wolną chwilę aby wywiązać się ze swoich zobowiązań, bo zapewne, jak miał to w zwyczaju, wziął ich o wiele za dużo na własne barki i teraz gonił w przysłowiową piętkę. Wyprostował nogi przed siebie krzyżując je w kostkach. -Bieda, Hal. - Powiedział krótko, bo to było pierwsze co nasunęło mu się na myśl o porcie. -Ludzie nie mają co do gara włożyć, mdleją z głodu, a do portów przybijają statki pełne żarcia. Ostatnio wiesz co było? Fasolki wszystkich smaków… - Pokręcił głową, a w głosie dało się wyczuć tłumioną złość. -Dzieci w porcie nie mają czasami ziemniaków, a tu przybywają skrzynie pełne słodyczy.
Doskonale wiedział gdzie to trafia, do bogaczy trzymający sztamę z uzurpatorem i tyranem Voldemortem, który zniewolił Anglię i myśli, że jest władcą każdego anglika. Westchnął głucho nie chcąc brata obciążać jeszcze tym co się dzieje w Porcie. -Jak badania nad Wyke Regis? - Zapytał, bo nie wiedział czy udało się Halowi do czegoś dojść i znaleźć rozwiązanie tego problemu.
-Zawsze miałeś do tego talent, tak jak ojciec. - Zauważył bez zazdrości w głosie. Kiedy Hal wraz z ojcem zajmowali się stolarką, tak Herb chodził z nim do lasu i odkrywał pułapki kłusowników skrzętnie ukryte w poszyciu. Obydwaj mieli w sobie coś z ojca, jakąś jego cząstkę w sobie. Odłożył pudełeczko i przysiadł na skraju łóżka, po czym zerknął z ukosa a starszego Greya uśmiechając się krzywo pod nosem jak to miał w zwyczaju.
-Ciężka praca nie ma litości dla braci Grey. - Odparł z przekąsem doskonale wiedząc, że brat poświęca każdą wolną chwilę aby wywiązać się ze swoich zobowiązań, bo zapewne, jak miał to w zwyczaju, wziął ich o wiele za dużo na własne barki i teraz gonił w przysłowiową piętkę. Wyprostował nogi przed siebie krzyżując je w kostkach. -Bieda, Hal. - Powiedział krótko, bo to było pierwsze co nasunęło mu się na myśl o porcie. -Ludzie nie mają co do gara włożyć, mdleją z głodu, a do portów przybijają statki pełne żarcia. Ostatnio wiesz co było? Fasolki wszystkich smaków… - Pokręcił głową, a w głosie dało się wyczuć tłumioną złość. -Dzieci w porcie nie mają czasami ziemniaków, a tu przybywają skrzynie pełne słodyczy.
Doskonale wiedział gdzie to trafia, do bogaczy trzymający sztamę z uzurpatorem i tyranem Voldemortem, który zniewolił Anglię i myśli, że jest władcą każdego anglika. Westchnął głucho nie chcąc brata obciążać jeszcze tym co się dzieje w Porcie. -Jak badania nad Wyke Regis? - Zapytał, bo nie wiedział czy udało się Halowi do czegoś dojść i znaleźć rozwiązanie tego problemu.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na twarzy czarodzieja pojawił się szerszy, choć wciąż zmęczony uśmiech. Posiadany przez niego talent nie dostał szansy na pełen rozwój i szlifowanie. W pewnym momencie życia Halbert porzucił stolarstwo oraz snycerstwo na rzecz poświęcenia się zielarstwu i alchemii. Po śmierci Hazel także i William odsunął się od tej sztuki, coraz częściej wychodząc samotnie w las.
- Chyba zdążyliśmy już przywyknąć… - odparł również z przekąsem, bo przecież nie był jedynym Greyem w tym domu, który zaharowywał się niemal do granic możliwości, byleby słuszny cel został osiągnięty.
Ściągnął brwi w pochmurnym wyrazie, słuchając wieści z Londynu. - Wcale mnie to nie dziwi, bogaci zrobią wszystko, by nimi pozostać - mruknął beznamiętnie, mając oczywiście na myśli tych wszystkich zakłamanych drani. Wciąż denerwował się czytając artykuły Walczącego Maga, bo choć nie wierzył w ani jedno zapisane tam słowo, wolał być na bieżąco z kłamstwami, jakimi karmią resztę angielskiej społeczności. - Co chcesz z tym zrobić? - Herbertowi za mocno ciążyła odpowiedzialność za innych, by mógł zostawić tych ludzi samych sobie. Jeszcze zanim brat podzielił się z nim swoim planem, starszy Grey zaczął przekopywać w pamięci twarze osób, które potencjalnie mogłyby mu pomóc.
- Powoli, ale do przodu - odparł z westchnieniem, zerkając przez oszronione drzwi balkonowe w kierunku lasu, gdzie nieopodal znajdowała się szklarnia. Zebrane na południu Dorset próbki przeszły już pierwsze badania, pozwalając wykluczyć niektóre z podejrzeń. Najbardziej prawdopodobna była ingerencja z zewnątrz, tylko kto i dlaczego miałby podrzucać tak szkodliwe odmiany na tereny rolnicze biednych ludzi? - Chcę wybrać się tam jeszcze w tygodniu, by sprawdzić czy te pasożyty nie wysiały się w innym miejscu. Wątpię, byś miał czas, żeby się ze mną zabrać? - Uniósł jedną brew i zaraz uniósł rękę w uspokajającym geście. - Nie jest to na tyle skomplikowane, bym nie poradził sobie sam. - Sprawa z Wyke Regis może i nie była w tym momencie najpilniejszą, ale Halbert chciał mieć wiosną gotowe rezultaty. Musieli mieć pewność, że zaraza nie rozejdzie się po innych miasteczkach i wioskach Dorset.
- Chyba zdążyliśmy już przywyknąć… - odparł również z przekąsem, bo przecież nie był jedynym Greyem w tym domu, który zaharowywał się niemal do granic możliwości, byleby słuszny cel został osiągnięty.
Ściągnął brwi w pochmurnym wyrazie, słuchając wieści z Londynu. - Wcale mnie to nie dziwi, bogaci zrobią wszystko, by nimi pozostać - mruknął beznamiętnie, mając oczywiście na myśli tych wszystkich zakłamanych drani. Wciąż denerwował się czytając artykuły Walczącego Maga, bo choć nie wierzył w ani jedno zapisane tam słowo, wolał być na bieżąco z kłamstwami, jakimi karmią resztę angielskiej społeczności. - Co chcesz z tym zrobić? - Herbertowi za mocno ciążyła odpowiedzialność za innych, by mógł zostawić tych ludzi samych sobie. Jeszcze zanim brat podzielił się z nim swoim planem, starszy Grey zaczął przekopywać w pamięci twarze osób, które potencjalnie mogłyby mu pomóc.
- Powoli, ale do przodu - odparł z westchnieniem, zerkając przez oszronione drzwi balkonowe w kierunku lasu, gdzie nieopodal znajdowała się szklarnia. Zebrane na południu Dorset próbki przeszły już pierwsze badania, pozwalając wykluczyć niektóre z podejrzeń. Najbardziej prawdopodobna była ingerencja z zewnątrz, tylko kto i dlaczego miałby podrzucać tak szkodliwe odmiany na tereny rolnicze biednych ludzi? - Chcę wybrać się tam jeszcze w tygodniu, by sprawdzić czy te pasożyty nie wysiały się w innym miejscu. Wątpię, byś miał czas, żeby się ze mną zabrać? - Uniósł jedną brew i zaraz uniósł rękę w uspokajającym geście. - Nie jest to na tyle skomplikowane, bym nie poradził sobie sam. - Sprawa z Wyke Regis może i nie była w tym momencie najpilniejszą, ale Halbert chciał mieć wiosną gotowe rezultaty. Musieli mieć pewność, że zaraza nie rozejdzie się po innych miasteczkach i wioskach Dorset.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
-Przyganiał kocioł garnkowi… - Odparł również z przekąsem na uszczypliwość brata. Zaśmiał się pod nosem cicho, śmiał się z samego siebie i z Hala. Byli siebie warci, jak nic bracia Grey stanowili duet, który przetrwał niejedną zamieć śnieżną. -Kto powiedział, że coś z tym zrobię?
Uniósł do góry brwi w wyrazie niezmiernego zdumienia, a gdy spostrzegł wzrok brata przewrócił wymownie oczami.
-Ty już wiesz. -Żachnął się wyciągając przed sobą nogi by skrzyżować je w kostkach. -Czasami zdaje mi się, że znasz mnie lepiej niż ja sam siebie. - Pokręcił głową i westchnął głośno. -Jeszcze nie wiem czy z tym coś zrobię, czy mam na tyle sił i możliwości… - Mocno go gryzła ta kwestia. Wojna zawsze wiązała się z ograniczonymi zasobami, ale te kurczyły się w strasznym tempie. Nie wiedzieli czy za parę tygodni dostawy skurczą się jeszcze bardziej, wtedy poważnie weźmie pod rozwagę propozycję Starego Szczura aby coś zwinąć. Stanie się złodziejem aby móc dostarczyć żywność biednym. -Może czas pobawić się w Robin Hooda? Strzelę sobie odpowiedni kaptur i zacznę rzucać hasłami, o odbieraniu bogatym i rozdawaniu biednym? Może czas zebrać drużynę? - Starał się żartować, bo bycie śmiertelnie poważnym nie zawsze pomagało, wręcz przeszkadzało w dalszym działaniu. Sprawa choroby, która toczyła uprawy wyraźnie leżała na sercu starego z Greyów, widział to po tym jak ten marszczył brwi, jak zagryzał zęby. Miał misję do wykonania, a kiedy Hal obrał jakiś kierunek wołami nie odciągniesz. W tym też byli podobni - uparci jak osły.
-W tym rzecz, że tym razem mogę nie dać rady, Hal. - Spoważniał i podciągnął nogi, tak, że teraz mógł oprzeć się łokciami o swoje kolana. Spojrzał na starszego brata; być może to był dobry czas aby powiedzieć o pewnych sprawach, zdradzić swoje zamiary na najbliższy czas. -Hal… oficjalnie stanąłem po stronie Zakonu. - Podniósł wzrok na brata, spodziewał się, że ten zaraz mu powie, że wie i wiedział od samego początku, że tak to się skończy. -Widziałem się jakiś czas temu z Justine. Znalazła mnie. Zadeklarowałem swoją pomoc i chęć działania.
Uniósł do góry brwi w wyrazie niezmiernego zdumienia, a gdy spostrzegł wzrok brata przewrócił wymownie oczami.
-Ty już wiesz. -Żachnął się wyciągając przed sobą nogi by skrzyżować je w kostkach. -Czasami zdaje mi się, że znasz mnie lepiej niż ja sam siebie. - Pokręcił głową i westchnął głośno. -Jeszcze nie wiem czy z tym coś zrobię, czy mam na tyle sił i możliwości… - Mocno go gryzła ta kwestia. Wojna zawsze wiązała się z ograniczonymi zasobami, ale te kurczyły się w strasznym tempie. Nie wiedzieli czy za parę tygodni dostawy skurczą się jeszcze bardziej, wtedy poważnie weźmie pod rozwagę propozycję Starego Szczura aby coś zwinąć. Stanie się złodziejem aby móc dostarczyć żywność biednym. -Może czas pobawić się w Robin Hooda? Strzelę sobie odpowiedni kaptur i zacznę rzucać hasłami, o odbieraniu bogatym i rozdawaniu biednym? Może czas zebrać drużynę? - Starał się żartować, bo bycie śmiertelnie poważnym nie zawsze pomagało, wręcz przeszkadzało w dalszym działaniu. Sprawa choroby, która toczyła uprawy wyraźnie leżała na sercu starego z Greyów, widział to po tym jak ten marszczył brwi, jak zagryzał zęby. Miał misję do wykonania, a kiedy Hal obrał jakiś kierunek wołami nie odciągniesz. W tym też byli podobni - uparci jak osły.
-W tym rzecz, że tym razem mogę nie dać rady, Hal. - Spoważniał i podciągnął nogi, tak, że teraz mógł oprzeć się łokciami o swoje kolana. Spojrzał na starszego brata; być może to był dobry czas aby powiedzieć o pewnych sprawach, zdradzić swoje zamiary na najbliższy czas. -Hal… oficjalnie stanąłem po stronie Zakonu. - Podniósł wzrok na brata, spodziewał się, że ten zaraz mu powie, że wie i wiedział od samego początku, że tak to się skończy. -Widziałem się jakiś czas temu z Justine. Znalazła mnie. Zadeklarowałem swoją pomoc i chęć działania.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zbyt długo znał swojego brata, za bardzo byli do siebie podobni, by nie przypuszczać co drugi zrobi i do czego tak naprawdę jest zdolny. W czasach szkolnych pewnie zgłosiłby się do niego, samemu proponując, by wspólnie zajęli się tym problemem, ale dziś rzeczywistość zbyt mocno przykuwa go do ziemi, trzymając w przestrachu o zbyt wielkie ryzyko i zostawienie najbliższych.
- Chętnie zobaczyłbym taką współczesną wersję Robin Hooda latającego na miotle - odparł rozbawiony roztoczoną wokół siebie wizją. - Myślę, że chętnych do takiej drużyny znajdziesz wielu - podsunął, dopiero po chwili orientując się, mógł to być rzeczywiście dobry pomysł dla kilku sojuszników Zakonu Feniksa. Już czuł jak wyznanie cisnęło mu się na twarz, nie mógł się dłużej przed Herbertem ukrywać.
W jednej chwili Wyke Regis przestało być ważne, cała sprawa z zielarskimi badaniami nad nurtującymi go zagwozdkami odeszła na dalszy plan. Widząc poważną zmarszczkę na czole brata, zamarł, już zastanawiając się co ten powie.
- Kamień z serca - odetchnął ciężko, zaraz przyjmując blady uśmiech na twarz. - Już myślałem, że będę przyznawał się pierwszy. - Starał się wypchnąć ze świadomości usłyszane imię Justine. To miło z jej strony, że nie przekreśliła Herberta przez wzgląd na to, że ze sobą się nie dogadują - a przynajmniej tak sądził po ostatnim spotkaniu na plaży przy Durdle Door. Tonks była na pewno świetna w tym, co robiła, nic dziwnego że dostrzegła starania młodszego Grey’a. - Ze mną rozmawiał Michael. - Czy była wciąż potrzeba, by ukrywać ich imiona, gdy mieli wkrótce widywać się częściej? - Ja też zgłosiłem się do pomocy. Widać znów pomyśleliśmy podobnie. - Choć obaj mogli się tego po sobie spodziewać, Halbert na krótko ucieszył się z wieści. Spuścił jednak wzrok, zaraz przypominając sobie o tej, z którą przecież mieszkali. - Wspominałeś matce? - spytał na powrót przyjmując poważniejszy ton, czując się trochę jak ukrywający się nastolatek, ale i jak przewrażliwiony ojciec. Zależało mu przecież wyłącznie na bezpieczeństwie, każda kolejna sięgająca Hattie informacja mogła już wkrótce kosztować ją życie. - Nie chcę, żeby się martwiła, ale obawiam się, że oszczędzenie jej wyjaśnień może doprowadzić do podejrzeń. Wiesz, jaka jest, prędko zwietrzy spisek. - Sprytna i czujna kobieta, mieszkająca niemal całe swoje życie z samymi mężczyznami nauczyła się dostrzegać zmiany w zachowaniu, jak i wyczuwać naciągane informacje - a przynajmniej u Halberta, który kłamcą był beznadziejnym.
- Chętnie zobaczyłbym taką współczesną wersję Robin Hooda latającego na miotle - odparł rozbawiony roztoczoną wokół siebie wizją. - Myślę, że chętnych do takiej drużyny znajdziesz wielu - podsunął, dopiero po chwili orientując się, mógł to być rzeczywiście dobry pomysł dla kilku sojuszników Zakonu Feniksa. Już czuł jak wyznanie cisnęło mu się na twarz, nie mógł się dłużej przed Herbertem ukrywać.
W jednej chwili Wyke Regis przestało być ważne, cała sprawa z zielarskimi badaniami nad nurtującymi go zagwozdkami odeszła na dalszy plan. Widząc poważną zmarszczkę na czole brata, zamarł, już zastanawiając się co ten powie.
- Kamień z serca - odetchnął ciężko, zaraz przyjmując blady uśmiech na twarz. - Już myślałem, że będę przyznawał się pierwszy. - Starał się wypchnąć ze świadomości usłyszane imię Justine. To miło z jej strony, że nie przekreśliła Herberta przez wzgląd na to, że ze sobą się nie dogadują - a przynajmniej tak sądził po ostatnim spotkaniu na plaży przy Durdle Door. Tonks była na pewno świetna w tym, co robiła, nic dziwnego że dostrzegła starania młodszego Grey’a. - Ze mną rozmawiał Michael. - Czy była wciąż potrzeba, by ukrywać ich imiona, gdy mieli wkrótce widywać się częściej? - Ja też zgłosiłem się do pomocy. Widać znów pomyśleliśmy podobnie. - Choć obaj mogli się tego po sobie spodziewać, Halbert na krótko ucieszył się z wieści. Spuścił jednak wzrok, zaraz przypominając sobie o tej, z którą przecież mieszkali. - Wspominałeś matce? - spytał na powrót przyjmując poważniejszy ton, czując się trochę jak ukrywający się nastolatek, ale i jak przewrażliwiony ojciec. Zależało mu przecież wyłącznie na bezpieczeństwie, każda kolejna sięgająca Hattie informacja mogła już wkrótce kosztować ją życie. - Nie chcę, żeby się martwiła, ale obawiam się, że oszczędzenie jej wyjaśnień może doprowadzić do podejrzeń. Wiesz, jaka jest, prędko zwietrzy spisek. - Sprytna i czujna kobieta, mieszkająca niemal całe swoje życie z samymi mężczyznami nauczyła się dostrzegać zmiany w zachowaniu, jak i wyczuwać naciągane informacje - a przynajmniej u Halberta, który kłamcą był beznadziejnym.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Znał co najmniej jedną osobę, która była by chętna na takie akcje. Sam też należał do osób, które nie siedzą bezczynnie tylko rwą się do działania. Z odpowiednimi zaklęciami mogliby być bardziej skuteczni niż sam Robin Hood. Bracia Grey wychowani zarówno na bajkach ze świata czarodziejów oraz mugoli pokazali nie raz, że potrafią skutecznie łączyć obydwa te światy.
Ulga wymalowana na twarzy brata uświadomiła mu, że ponownie bracia choć robili coś osobno to podejmowali podobne decyzje.
-Tonksowie dokonali rekrutacji. – Zauważył szczerze rozbawiony całym zbiegiem okoliczności. Kolejne pytanie ze strony brata sprawiło, że skrzywił się lekko. Nie wspomniał nic Hattie bo nie wiedział jak jej to przedstawić. A tym bardziej teraz kiedy było ich dwóch. Obydwaj synowie podjęli tą samą decyzję nie konsultując się ze sobą. Znali ryzyko, wiedzieli na co się piszą i choć Hattie należała do wyrozumiałych osób tak miała pełne prawo martwić się o swoich synów. Jedno dziecko już straciła, utrata kolejnego mogłaby być ciosem prosto w serce. –Masz pomysł jak jej to powiedzieć?
Czuł się jak nastolatek, który obawiał się bury od matki. Bardziej jednak obawiał się jej smutnego i pełnego troski spojrzenia, które topiło największy lód. Jednak, podobnie jak Halbert, wiedział, że nie byli wstanie zbyt długo ukrywać tej decyzji przed nią. Hattie nauczyła się czytać synów niczym otwartą księgę. –Lepiej aby dowiedziała się jutro, skoro my obydwaj już wiemy. Za chwilę mogę wylądować… ponownie w niebezpiecznej sytuacji z wymazaną pamięcią, a okłamać potrafię każdego, ale nie ją.
Nie lubił trzymać pewnych sekretów przed matką wiedząc, że zadaje jej tym samym ból, ale chociaż pewną część mogą jej oznajmić, by miała świadomość tego czym zajmują się jej synowie. Potarł dłonią kark, jak zwykle kiedy nad czymś się mocno zastanawiał. Musieli to zrobić, tak jak zrywa się plaster. Na początku boli, ale potem przychodzi ulga. Wyjawienie prawdy nie będzie najłatwiejsze ale będzie czymś najlepszym co mogą zrobić.
Ulga wymalowana na twarzy brata uświadomiła mu, że ponownie bracia choć robili coś osobno to podejmowali podobne decyzje.
-Tonksowie dokonali rekrutacji. – Zauważył szczerze rozbawiony całym zbiegiem okoliczności. Kolejne pytanie ze strony brata sprawiło, że skrzywił się lekko. Nie wspomniał nic Hattie bo nie wiedział jak jej to przedstawić. A tym bardziej teraz kiedy było ich dwóch. Obydwaj synowie podjęli tą samą decyzję nie konsultując się ze sobą. Znali ryzyko, wiedzieli na co się piszą i choć Hattie należała do wyrozumiałych osób tak miała pełne prawo martwić się o swoich synów. Jedno dziecko już straciła, utrata kolejnego mogłaby być ciosem prosto w serce. –Masz pomysł jak jej to powiedzieć?
Czuł się jak nastolatek, który obawiał się bury od matki. Bardziej jednak obawiał się jej smutnego i pełnego troski spojrzenia, które topiło największy lód. Jednak, podobnie jak Halbert, wiedział, że nie byli wstanie zbyt długo ukrywać tej decyzji przed nią. Hattie nauczyła się czytać synów niczym otwartą księgę. –Lepiej aby dowiedziała się jutro, skoro my obydwaj już wiemy. Za chwilę mogę wylądować… ponownie w niebezpiecznej sytuacji z wymazaną pamięcią, a okłamać potrafię każdego, ale nie ją.
Nie lubił trzymać pewnych sekretów przed matką wiedząc, że zadaje jej tym samym ból, ale chociaż pewną część mogą jej oznajmić, by miała świadomość tego czym zajmują się jej synowie. Potarł dłonią kark, jak zwykle kiedy nad czymś się mocno zastanawiał. Musieli to zrobić, tak jak zrywa się plaster. Na początku boli, ale potem przychodzi ulga. Wyjawienie prawdy nie będzie najłatwiejsze ale będzie czymś najlepszym co mogą zrobić.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na komentarz o rekrutacji uśmiechnął się szerzej, domyślając się, że ta dwójka zdążyła przekonać już do siebie niejednego sojusznika. Zresztą czemu się sprzeciwiać, skoro poruszana sprawa była nie tylko słuszna, ale i dotycząca ich wszystkich. Halbert nie widział możliwości, by odmówić, ustawić się z boku. Niebezpieczna rzeczywistość wdzierała się do ich domów, niemożliwa do zignorowania.
Poprawił się na krześle, sięgając wzrokiem za okno w ciemność nocy. Widać nie on jeden obawiał się konfrontacji z matką, która mogłaby mieć obiekcje względem powziętych przez jej synów kroków.
- Najlepiej wprost, im dłużej będziemy kręcić się na około, tym prędzej nabierze podejrzeń - westchnął, wywracając oczami, by wreszcie skupić je na Herbercie. - A wtedy może być trudniej ją przekonać. Posadzimy ją przy porannej kawie i… jakoś to pójdzie. - Silił się na weselszy ton, bo przecież nie do końca był pewien reakcji Hattie. Podniósł się z miejsca, czując jak zaczyna łapać go senność. Uniósł ręce do góry, przeciągając się leniwie. Nie czuł się już na siłach, by obmyślać dalszy plan. Nawet najpilniejsze problemy mogły zaczekać na nich jedną noc.
- Dobra, już cię nie zatrzymuję, pogadamy jutro - skinął głową w kierunku drzwi, widząc pogłębiające się takżę na twarzy brata zmęczenie. Nie skomentował słowem możliwości, w której Herbert ląduje nazajutrz w niebezpiecznej sytuacji. Z wolna zaczął gromadzić się w nim niepokój na samą myśl, że od teraz tak właśnie będzie wyglądać ich życie - pełne niepewności i zawieszonych w powietrzu pytań. Strach o każde wyjście z domu i czające się za progiem niebezpieczeństwo. Widział jednak w oczach brata jak obaj zgadzali się co do tego, że należało wziąć sprawy w swoje ręce. Póki jeszcze nie było za późno. Ponownie poczuł jak sam jest zmęczony i jak doskwiera mu ból nadwyrężonego w pracy barku. Nazajutrz miał stawić się w Prewettowych szklarniach i musiał być w dobrej formie.
| zt x2
Poprawił się na krześle, sięgając wzrokiem za okno w ciemność nocy. Widać nie on jeden obawiał się konfrontacji z matką, która mogłaby mieć obiekcje względem powziętych przez jej synów kroków.
- Najlepiej wprost, im dłużej będziemy kręcić się na około, tym prędzej nabierze podejrzeń - westchnął, wywracając oczami, by wreszcie skupić je na Herbercie. - A wtedy może być trudniej ją przekonać. Posadzimy ją przy porannej kawie i… jakoś to pójdzie. - Silił się na weselszy ton, bo przecież nie do końca był pewien reakcji Hattie. Podniósł się z miejsca, czując jak zaczyna łapać go senność. Uniósł ręce do góry, przeciągając się leniwie. Nie czuł się już na siłach, by obmyślać dalszy plan. Nawet najpilniejsze problemy mogły zaczekać na nich jedną noc.
- Dobra, już cię nie zatrzymuję, pogadamy jutro - skinął głową w kierunku drzwi, widząc pogłębiające się takżę na twarzy brata zmęczenie. Nie skomentował słowem możliwości, w której Herbert ląduje nazajutrz w niebezpiecznej sytuacji. Z wolna zaczął gromadzić się w nim niepokój na samą myśl, że od teraz tak właśnie będzie wyglądać ich życie - pełne niepewności i zawieszonych w powietrzu pytań. Strach o każde wyjście z domu i czające się za progiem niebezpieczeństwo. Widział jednak w oczach brata jak obaj zgadzali się co do tego, że należało wziąć sprawy w swoje ręce. Póki jeszcze nie było za późno. Ponownie poczuł jak sam jest zmęczony i jak doskwiera mu ból nadwyrężonego w pracy barku. Nazajutrz miał stawić się w Prewettowych szklarniach i musiał być w dobrej formie.
| zt x2
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Wiedział, że brat ma rację. Należało mówić wprost, ale jak usłyszał to od Hala to już miał pewność, że siedzą w tym razem. Tak jak w okresie dzieciństwa kiedy jeden stawał za drugim w sytuacjach krytycznych. Przeciągnął się czując jak zmęczenie nie odpuszcza i coraz mocniej na niego naciska. Musiał udać się na spoczynek i wreszcie zaznać błogiego snu. Wstał powoli i podszedł do drzwi.
-Dobranoc. – Rzucił jeszcze przez ramię nim poszedł do siebie. Pokój jak zwykle przywitał go ciszą i zapachem drewna. Uznał, że potrzebuje jeszcze wody, więc zszedł jednak na dół by napełnić szklankę zimną wodą, którą wypił duszkiem. Wolał jeszcze raz ścierać się z olbrzymem i dementorem niż prowadzić zwykłą rozmowę z Hattie. Nie będzie krzyków i darcia włosów z głowy, ale mogą spotkać się ze smutnym spojrzeniem matki, pełnym troski i jednocześnie zrozumienia dla zaistniałej sytuacji. Wrócił do siebie by przebrać się do snu. O świcie miał wstać, ponieważ czekała go robota u Abbottów, w końcu stał się ich ogrodnikiem, a zadania dla Zakonu nie mogły mu przeszkadzać w wykonywanej pracy. Nie za to mu płacono.
Sen długo nie chciał nadejść a myśli niebezpiecznie się kłębiły się wokół działań i pracy. W końcu uznał, że może coś jeszcze popisze do swojej książki. Wstał i zapalił światło. Usiadł za biurkiem sięgając po maszynę do pisania. Przez chwilę patrzył na pustą kartkę, a po chwili po pomieszczeniu rozszedł się charakterystyczny dźwięk uderzania palców o kalwisze.
Bramą do brazylijskiej części Amazonii jest miasto Manaus – największy port położony w sercu tropikalnej selwy. Warto spędzić tu chociażby jeden dzień, by zobaczyć codzienną pracę rybaków na rzece oraz bazar, gdzie sprzedawane są zadziwiające produkty pochodzące z całej Amazonii. W Manaus uwagę przykuwają kolorowe fasady kolonialnych budynków, a przede wszystkim teatr, będący wierną kopią mediolańskiej La Scali. Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak po odbiciu od brzegu. Meandrując wraz z prądem potężnej Amazonki można zaobserwować niecodzienne zjawiska przyrodnicze oraz życie w indiańskich wioskach. W sercu dżungli czeka rejs po Amazonce, łowienie piranii i wizyta w wioskach caboclos.
|zt x2
-Dobranoc. – Rzucił jeszcze przez ramię nim poszedł do siebie. Pokój jak zwykle przywitał go ciszą i zapachem drewna. Uznał, że potrzebuje jeszcze wody, więc zszedł jednak na dół by napełnić szklankę zimną wodą, którą wypił duszkiem. Wolał jeszcze raz ścierać się z olbrzymem i dementorem niż prowadzić zwykłą rozmowę z Hattie. Nie będzie krzyków i darcia włosów z głowy, ale mogą spotkać się ze smutnym spojrzeniem matki, pełnym troski i jednocześnie zrozumienia dla zaistniałej sytuacji. Wrócił do siebie by przebrać się do snu. O świcie miał wstać, ponieważ czekała go robota u Abbottów, w końcu stał się ich ogrodnikiem, a zadania dla Zakonu nie mogły mu przeszkadzać w wykonywanej pracy. Nie za to mu płacono.
Sen długo nie chciał nadejść a myśli niebezpiecznie się kłębiły się wokół działań i pracy. W końcu uznał, że może coś jeszcze popisze do swojej książki. Wstał i zapalił światło. Usiadł za biurkiem sięgając po maszynę do pisania. Przez chwilę patrzył na pustą kartkę, a po chwili po pomieszczeniu rozszedł się charakterystyczny dźwięk uderzania palców o kalwisze.
Bramą do brazylijskiej części Amazonii jest miasto Manaus – największy port położony w sercu tropikalnej selwy. Warto spędzić tu chociażby jeden dzień, by zobaczyć codzienną pracę rybaków na rzece oraz bazar, gdzie sprzedawane są zadziwiające produkty pochodzące z całej Amazonii. W Manaus uwagę przykuwają kolorowe fasady kolonialnych budynków, a przede wszystkim teatr, będący wierną kopią mediolańskiej La Scali. Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak po odbiciu od brzegu. Meandrując wraz z prądem potężnej Amazonki można zaobserwować niecodzienne zjawiska przyrodnicze oraz życie w indiańskich wioskach. W sercu dżungli czeka rejs po Amazonce, łowienie piranii i wizyta w wioskach caboclos.
|zt x2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sypialnia Halberta
Szybka odpowiedź