Wydarzenia


Ekipa forum
Wyspa Sztormów
AutorWiadomość
Wyspa Sztormów [odnośnik]25.12.20 15:50
First topic message reminder :

Wyspa Sztormów

Położona w zachodniej części Oazy, nazywana wyspą, choć będąca nią tylko podczas przypływu. Jest to spory fragment skalistego, ale stosunkowo wypłaszczonego wybrzeża, do którego prowadzi wąski garb kamieni odchodzący od plaży. Dostanie się na wyspę bez wykorzystania magii wymaga siły mięśni lub wyjątkowego sprytu nawet podczas odpływu, kiedy garb pozostaje odsłonięty. Śliska i nierówna powierzchnia kamieni sprzyja kontuzjom, zniechęca do spacerów tych, którzy nie powinni zapuszczać się w nieprzyjazne rejony. Ze względu na utrudniony dostęp miejsce to jest odizolowane i nadaje się na samotnię lub kiedy chce się uniknąć obecności postronnych.
Otaczające wysepkę, wyrastające z dna monolityczne kamienie o różnej wielkości tak jak reszta Oazy są magiczne: trafione choćby najsilniejszym zaklęciem i rozbite w drobny mak, po kilku chwilach wracają do swojej pierwotnej formy. Magia otaczająca kamienie wydaje się być jednak wyjątkowo niestabilna - sztormy pojawiają się czasem nawet mimo pięknej pogody, zaskakując swoją nagłością i gwałtownością. To prawdziwy spektakl żywiołu, nieokiełznany, groźny - ale i zachwycający.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Sztormów - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]10.02.21 11:55
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Sztormów - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]22.02.21 19:40
Pazurami fal rozbryzgująca się wokół niego toń przecinała jego policzki, tkaninę znoszonego ubrania, w końcu zaplątywała się w mokrych już włosach, by zaraz potem ciąć powietrze i śliskie kamienie, na których chybotał się wyślizganą podeszwą. W zesztywniałej dłoni wciąż trzymał różdżkę, miał wrażenie, że przytwierdziła się do jego palców, że nie rozprostuje ich już siłą własnych mięśni; nie wiedział, ile czasu upłynęło, odkąd balansując na garbie przemknął na półwysep, odgrodzony od Oazy krzykiem wody i ciszą ludzkich głosów.
Co kilkanaście minut dostrzegał, że woda wydarła kolejny pasek obszaru, na którym się znajdował, że jeszcze godzina, może dwie, a odetnie go od lądu; zdarzyło mu się już to, gdy ćwiczył tu wcześniej, krótki odcinek do przepłynięcia wydłużał się z każdym ruchem ciała próbującego się utrzymać na zdradzieckiej powierzchni rozkołysanej wody; z jakiegoś powodu nigdy nie decydował się na przemieszczenie się suchą stopą, za pomocą magii - te naście minut rozpaczliwej walki w zimnej bryle, miażdżącej każdy cal skóry, było namiastką uderzeń portowej pięści, równie żelaznej, schowanej gdzieś w szarościach doków i czekającej na moment konfrontacji.
Zachłysnął się goryczą. Irytacją. Złością. I gorzejącym od wewnątrz uczuciem, bezsilnością. Te same palce, które tak zaciekle trzymały rączkę różdżki, z samego rana kartkowały pospiesznie strony zapełnione bolesną treścią. Odezwa Longbottoma, o mocnych i opanowanych, którzy winni utrzymywać w stanie równowagi tych, którzy są słabsi, wygięła jego usta w pokracznym uśmiechu; za mało było w nim siły, niedostatecznie dużo opanowania - a rwał się do tego, by pomagać innym. Nie był wcale pewien, czy w tym momencie mogli sobie jeszcze pozwolić na komfort wyboru, kto zdolny jest do działania, a kto niekoniecznie - brakowało rąk nie tylko do walki, lecz i do jej wspierania, bez którego opór zgasłby tak szybko, jak szybko się pojawił.
Coś przewracało mu się we wnętrznościach, gdy czytał o stosie dziecięcych butów, o barykadach nieopodal Cream & Cherry; znowu - gdy dostrzegł nazwisko rudowłosej kobiety, wyrwanej zza krat Tower po to, by wepchnąć ją za kolejne - do celi śmierci. Pocieszeniem mogło być tylko to, że śmierć stała się wolnością; i dopiero dzięki niej była więźniarka została uwolniona. Od tego wszystkiego.
Coś przewracało mu się we wnętrznościach i wtedy, gdy dotarł do artykułu o rzezi w Zakazanym Lesie; kwas winy podszedł aż do gardła, żrący, obrzydliwy, lecz Burroughs nie miał czym zwymiotować. Widział jednak oczami wyobraźni zbyt wyraźnie zaszlachtowane ciała centaurów; las pokryty juchą. I znał pośredniego - bezpośredniego? - sprawcę. Ministerstwo wprawdzie już wcześniej węszyło na tym obszarze, nie mieli jednak absolutnej pewności, że w istocie coś jest w Zakazanym ukryte. Tak niewiele brakowało, by przedarli się i tu - odkrywając przejście do Oazy, dokonując drugiej rzezi, tym razem na ludziach.
Nie mógł znaleźć sobie miejsca, po prostu wyszedł z chaty, nie zastanawiając się nad tym, dokąd idzie - znowu trafił na ziemię powstałą ze sztormów. Zaklęcia mknęły w stronę głazów, walczył z litą skałą, coraz bardziej poirytowany najdrobniejszymi błędami. A także jednostronnym atakiem, tym, że nikt nie kierował w jego stronę różdżki, że odpowiadała mu tylko niewzruszoność kamienia.
- Lamino - wyinkantował; teorię znał, nie spodziewał się jednak, że za pierwszym razem uda mu się wyczarować ostrza, mknące posłusznie w stronę skały; ostatecznie tylko połowa z nich sięgnęła celu, reszta wbiła się w fale, niknąc w zranionej toni.
Drgnął, słysząc za plecami jakiś dźwięk, dźwięk ludzkiego kroku; niespodziewanie blisko; nie dostrzegł, że ktoś się zbliża. Gwałtownie obrócił się w stronę przybysza... i zastygł na chwilę w bezruchu.
- Cześć - jak się czujesz? Ugrzęznął na jednej sylabie, wymamrotanej niewyraźnie. Nie musiał pytać, by znać odpowiedź na niewypowiedziane pytanie. - Zaraz kończę - wycofał się, tylko tonem, tylko wzrokiem; najpewniej sama chciała poćwiczyć - nie widział innego powodu, dla którego miałaby się tu znaleźć. - Lamino - powtórzył raz jeszcze, kreśląc nadgarstkiem odpowiedni łuk, lecz nie obrócił się do niej plecami, stał bokiem, a spojrzenie miast w kierunku obryzgiwanego gniewem żywiołu kamienia pomknęło w jej stronę.

[bylobrzydkobedzieladnie]



from underneath the rubble,
sing the rebel song


Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 11.06.21 9:36, w całości zmieniany 1 raz
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]22.02.21 19:40
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 1

--------------------------------

#2 'k8' : 1, 2, 2, 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Sztormów - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]22.02.21 23:34
Keat pozwolił się rozproszyć. Wypowiadał inkantację niezwykle niebezpiecznego zaklęcia kierując jego promień właściwie na oślep - wzrok pomknął bowiem ku pannie Wright zamiast na wychwycony cel. Ta z kolei bardzo dobrze mogła dostrzec niechlujnie wygięty nadgarstek, który nie zapanował nad wypowiadaną inkantacją - bezwiedny kolisty łuk przekierował zaklęcie ostrzy. W powietrzu zmaterializowały się trzy świetliste noże, jeden z nich świsnął wprost w zburzone morskie fale, dwa pozostałe mknęły w kierunku Hannah. Jeden nieco zbyt nisko, by móc ją trafić - ostrze osunie się wzdłuż kamieni i o włos minie jej ciało, jednak będzie to możliwe do oceny dopiero po nieudanej obronie. Trzeci i ostatni - zmierzał prosto w jej lewe udo.

Hannah, przed nożem możesz obronić się zwykłą odmianą protego lub wykonując unik, którego ST wynosi bazowe ST zaklęcia lamino. Nieudana obrona oznacza zranienie, które zada 12 obrażeń (36/3).
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Sztormów - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]06.03.21 11:42
Inkantacje silnych zaklęć rozbrzmiewały wraz z szumem fal uderzających o brzeg w jednej i tej samej melodii — tak samo butnej, walecznej i silnej. Symfonia nabierała tempa. Zdawało jej się, że z każdym własnym oddechem poziom emocji i adrenaliny wokół wzrasta tak bardzo, że odczuwała to mrowieniem na własnej skórze. Śledziła jego ruchy nadgarstkiem, ułożenie sylwetki trenującej potężne, czasem mordercze zaklęcie. Coś podpowiadało jej, że w skałach przed nim wyrył twarze ludzi znanych i nieznanych, oblicza paskudne, okrutne i znienawidzone do tego stopnia, że gotów był je rozbić wszelkimi dostępnymi sposobami. Tu i teraz było łatwiej — kamienie milczały, wyrastając ze spienionych fal niczym posągi jedynie czekające na koniec. Tak naprawdę jednak nikt nie czekał. Czyhał na jeden błąd, jeden niewłaściwy moment, potknięcie. Chłód, który ją otulił przypomniał jej swą przenikliwością trzepoczące czarne peleryny wyłaniające się z mgły, zaraz po tym przywodząc na myśl paskudną teraz pozbawioną oczu z otworem pochylającym się wprost ku niej. Pokręciła głową, mocniej zaciskając dłonie na kilku arkuszach papieru, chwytając się gazet, jak drewnianej platformy, która miała szanse unieść ją, rozbitka, na tym morzu podczas najokropniejszego sztormu. I choć był tu też, czuła się bardziej sama, samotna i opuszczona niż kiedykolwiek dotąd. Ślinę przełknęła z trudem, pokonując gulę w gardle powstałą przez powoli napływające do niej wspomnienia. Kręcąc głową chciała je od siebie odegnać, skupić się na nim na znajomych, szerokich barkach, umięśnionych przedramionach, mocnych nogach. Postaci stojącej do niej wciąż tyłem. Przez chwilę naiwnie wypatrywała krzywego profilu, szukając w tym znanym widoku otuchy. Ale szum fal nasilał się też w jej głowie i myślach, aż trzewia zaczęły się kurczyć, a mięśnie napinać bezwiednie. Ostrza leciały przed siebie i część z nich znikała w morskiej toni, gdzie — nie widziała. Część z trzaskiem uderzało w kamienie krusząc skały bez litości. Kiedy się odwrócił, zawiesiła na nim spojrzenie, szukając w jego wyrazie twarzy oparcie, czegoś stałego — pewności, że nie jest niemile widziana.
— Cześć — odpowiedziała po krótkiej chwili, a zaraz potem dodała, ośmielona nagłą potrzebą zwrócenia na siebie jego uwagi, jakby w obawie, że jeśli nie odwróci się raz jeszcze to utonie tu, jeśli nie w tych falach to koszmarach, które wyciągały po nią swoje lepkie łapska: — Nie śpiesz się, poczekam. Widziałam cię i pomyślałam, że... Chciałam wiedzieć, czy... czy wszystko jest u ciebie w porządku. Czy dobrze się miewasz. Jakoś, chociażby — zważywszy na okoliczności to dobrze miało zupełnie inną wartość niż przed paru laty. — I czy czytałeś...— Zerknęła w dół, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak mocno przyciska do piersi gazety gnać papier niemiłosiernie. Rozluźniła uścisk w dłoniach na chwilę przed tym, jak wypowiedział jeszcze raz, inkantację uroku.  wtedy to poczuła, a kątem oka dostrzegła: męskie palce mocno zaciskające się na jej lewym przedramieniu, gotowe do tego, by pociągnąć ją w tył... w dół schodów, krętej i ciasnej klatki. Krew odpłynęła jej z twarzy, a skórę zrosiły krople potu w ułamku sekundy. Odskoczyła jak oparzona, w tył, z krzykiem, jękiem, piskiem, cofając gwałtownie lewe przedramię w tył, by wyrwać je mężczyźnie — jego już nie było, była tylko ta dłoń trzymająca ją mocno. Chciała ją strzepnąć jednym ruchem, odrzucić od siebie.
— Zabieraj... zabieraj...— Jęknęła w panice, błagalnie, prosząco, drżąc ze strachu i wściekłości, łzy napłynęły jej do oczu. Ruch ręki był szybki, pełen determinacji i zdecydowania. I pewnie w kolejnej sekundzie sięgnęłaby po różdżkę w wyuczonym od niedawna odruchu, ale gdy mrugnęła omamy zniknęły, pozostawiając ją drżącą i niespokojną. Nie świadomą jeszcze, że — może wytrącony z równowagi jej zachowaniem, krzykiem i paniką, zwrócił twarz ku niej, ściągając w jej stronę ostry jak brzytwa problem.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Wyspa Sztormów - Page 2 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]12.06.21 16:12
Nie pomyliła się; były tam wszystkie - twarze wyciosane wyobraźnią w kamieniu, boleśnie znajome rysy, jak i te odlegle obce; czasem choć już nazwane, to wciąż jednak bezkształtne, uformowane w anonimowość pasującą do każdej sylwetki, która wyłonić mogła się z mroku. Znikąd i zewsząd.
Celował w nie - choć jakby na oślep, jeszcze nie wiedział, co chciał osiągnąć, jak głęboko mógłby wbić się w wyobrażenie o miękkiej tkance skały.
Rozwichrzone kaprysem morze rozbijało się niemal u jego stóp - stał na skraju kamiennej płyty, zakleszczony pomiędzy dwoma nieokiełznanymi żywiołami, między gniewem toni - tnącym kroplami gęste, zimne powietrze - a nią.
I choć czuł się jak w potrzasku, to nic w jego ciele nie zdradzało, jakoby miał pozostawać niechętny jej obecności. Nie była niemile widziana; ani teraz, ani tak naprawdę nigdy wcześniej - niezależnie od tego, co mówiły jego usta.
- Miewam się - urwał, ociągając się z odpowiedzią; nie pamiętał, kiedy ktoś ostatnio zapytał, co u niego - w taki sposób, jakby rzeczywiście chciał usłyszeć prawdę - jakoś - chociażby, uczepił się jej słów, grzęznąc w tych wszystkich emocjach, które upychał gdzieś po kieszeniach pozornej obojętności. Kiedy zanurzył ręce, by je wyciągnąć, by przyjrzeć im się z bliska, zabrakło mu właściwych słów. - Nie gorzej niż... - ty - bo choć nie wiedział, co ją trapi, to przecież widział, jak się czuła, znał ją - jednocześnie mniej, niż mu się wydawało, i w jakiś pokręcony sposób także bardziej, bo to tylko pozornie się wykluczało. Był wyczulony na sygnały, które zdradzało jej ciało, nie tylko kłamstwo odznaczało się na jej rysach wyraźnie; patrząc na nią całą, na złamaną zmartwieniem linię ramion, na smugi nieprzespanych nocy puchnące pod oczami, na usta cichsze niż zwykle...
Różdżka powędrowała za impulsem dłoni, jedynie przez chwilę zgodnie z jego wolą, zaraz potem drgnęła w niekontrolowany sposób, gwałtownie; być może nawet nie popełnił żadnego błędu - może jedynym było to, że myślał, że potrafi odwrócić teraz od niej wzrok, koncentrując się na pozorach ćwiczeń i odrzucając jej obecność.
Nieme kurwa osiadło na panicznym zaskoczeniu, w które ułożyły się jego usta, kiedy tylko zdał sobie sprawę, co się właśnie stało; dwa świetliste noże mknęły w jej stronę, a ona wciąż pozostawała w tym nienaturalnym otępieniu, poprzedzającym reakcje, które stanowiły następstwo czegoś, co odgrywało się wyłącznie w jej głowie; w jednej chwili zrozumiał, że jeśli czegoś nie zrobi, to...
- Expecto... Expecto Patronum! - niemal wykrzyczał, patrząc na nią - i myśląc o niej; o uśmiechu na jej ustach, o kroplach, które spadały na ich ciała, lecz nie były wcale zimne, jak teraz te morskie (może po prostu pamięć zdeformowała to wspomnienie), o chwili, w której była szczęśliwa, byli szczęśliwi.
Ważka wzniosła się ku górze, łagodnie zatrzepotała bielą skrzydeł, pomknęła - zgodnie z jego wolą - w jej stronę, dostatecznie szybko, by wchłonąć w siebie ostrze światła; emanowała czymś dobrym, spokojnym, kojącym. Dragon fly. Smoczy strażnik czarem zaklęty w choć niewielkiej, to jednak dostatecznie silnej formie. Tarcza, niknąca powoli, w emanacji nadziei.
Poczuł się bezpieczniej, pewniej, lepiej; to wcale nie minęło, nawet wtedy, kiedy po tańcu ostrzy i ważki nic innego już nie pozostało.
Czy ona też to czuła?
Czy to światło odwróciło jej uwagę od...?
Miał ochotę zakleszczyć ją w uścisku, otoczyć troską ramion, odgrodzić od tego, cokolwiek majaczyło teraz w jej głowie, ale zamiast tego głosem spróbował skruszyć mur wyobrażeń. Wspomnień?
- Hania - nie znał czaru, który mógłby ukoić roztrzęsienie, wypowiedział więc jej imię; własne miało ponoć moc porównywalną do zaklęcia - Hannah, jesteś w Oazie, nic ci się... - nie stanie? Może nie był to najlepszy moment na składanie takich deklaracji, nie, skoro chwilę wcześniej cudem nie pociął jej jednym ze swych noży - jesteś bezpieczna, Hannah - bał się jej reakcji na jego dotyk, tego, kim mógł być teraz w jej oczach, ale podszedł nieco bliżej - jestem tu - obok, dla niej, jest, będzie, nie umie nie być; krok w jej stronę, jeszcze jeden. - Przed czym uciekasz? - niczego tu nie ma, nie dla niego, ale ona przecież z czymś się mierzyła. - Co się stało? - jak mogę ci pomóc?

wykorzystuję moc Zakonu, używam patronusa jako tarczy



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]24.09.21 0:59
Chciała usłyszeć prawdę. Chciała ujrzeć jego spojrzenie, spróbować zgadnąć, o czym myślał, bo przecież nigdy nie odczytałaby tego z samych jego oczu. Potrafił się ukrywać, maskować. Kiedy nie chciał być znaleziony zapadał się pod ziemię. Szukały go przecież tak długo; być może to tylko przypadek sprawił, że pies wyczuł znajomy zapach i ruszył za tropem. Chciała wiedzieć, co u niego. Czy przesypiał noce, czy może dręczyły go koszmary, jak ją. Czy nauczył się już parzenia kawy po szkocku, czy odróżniał bazylię od mięty, a w końcu, czy powrót tutaj był dla niego w jakiś sposób ciężki. Był potrzebny. Ludzie, którzy tu mieszkali liczyli na niego, mieszkając tu przecież był nie tylko jednym z bohaterów, ale także jednym z nich. Dzieciaki pytały o niego. Tak samo porzucone i samotne, jak on czasem był, nawet jeśli tego nie mówił głośno. Nie miał nawet pojęcia, jaką ulgę przynosiła jego obecność, drobnostki, które zmieniał z szarej codzienności w niebanalne drobiażdżki. Był mistrzem małych gestów, drobnych kroków, ukradkowych spojrzeń i podwójnych uśmiechów.
Gdy tak stał i przyglądała mu się w milczeniu uświadomiła sobie, że nie szukała w nim wcale echa przeszłości, człowieka, którym kiedyś był, otulając ją poczuciem bezpieczeństwa i zarażając beztroską radością. Dojrzał, zmężniał. Stał się smutny i ponury; tak jak ponura była dorosłość, wojna, ściana, z którą zderzali się każdego jednego dnia. Nie znała go takiego, ale chciała wierzyć, że w tym wszystkim był wciąż sobą i żył zgodnie z tym, co czuł, łapiąc każdą chwilę i każdy moment. Chwytając je w niezapomnienie, na zawsze.
Jakoś też było w porządku, nawet jeśli było gdzieś pomiędzy dobrze i źle. Nie musiało oznaczać wcale nijako. Mogło być trudne do opisania, a nawet uzmysłowienia sobie. Była w stanie to zrozumieć, dlatego pokiwała głową od razu, nie odzywając się jeszcze chwilę. Objęła gazety mocniej, zaciskając palce na papierze. jeszcze przez chwilę, nim to wszystko się zaczęło.
Strony rozsypały się na wszystkie kierunki świata, niczym wyrzucone w powietrze drobiny. Gazety rozpadły się na wiele części, papier wpadał w wodę, moknąc już po drodze od pryskających fal; upadał na skały i zsuwał się w szczeliny bezpowrotnie. Z czytania już dziś nic nie będzie, tusz rozmywał się z każdą kroplą morskiej wody. Była przerażona i zupełnie niezorientowana w sytuacji. Krótką chwilę myślała tylko o dłoni i strażniku Tower. Tym, że ją złapał — w końcu ją dopadł; tu, w Oazie, tu przy Keatonie; tu na Wyspie Sztormów. Już mu nie ucieknie. Będzie ją prześladował, jak niespokojny duch, który za punkt honoru obrał sobie dręczenie jej aż po kres. Jasne, ciepłe światło przykuło jej uwagę. Ważka znalazła się tuż przed nią, a jej obecność, nawet jeśli krótka, nie pozostała niezauważona. Na chwilę odjęła jej strach, lęk; zdjęła z jej ramion ciężar powrotu do Tower, który rozgrywał się wyłącznie w głowie. Z przejęciem patrzyła na nią, jak znika, rozmyła się w przestrzeni pomiędzy nią, a Keatem, dopiero po chwili, szklącymi się od łez oczami spojrzała na niego niepewnie. Otulany jasną, iskrzącą poświata wyglądał jak ktoś nie z tej ziemi; niósł ze sobą przyjemną słodycz, spokój. Nie miała odwagi poprosić, by został. Tak, w takiej formie, w jakiej się zjawił; lecz gdy blask zelżał, odnalazła jego prawdziwe już spojrzenie, a łzy spłynęły jej po policzkach. Szybko przetarła je dłonią. Wnętrzem, drugi wierzchem, siąkając nosem. Pokiwała głową. Rozumiała. Docierało do niej, co mówił. Jeszcze chwilę nie mogła wyjść z otępienia, tego ponurego stanu, zdobyć się na odwagę, by cokolwiek zrobić, aż w końcu wygładziła wilgotną, a może już mokrą spódnicę i stanęła na nierównych kamieniach. Mimochodem, obróciła się za siebie, aby upewnić, że za nią nie stał. Tamten strażnik; a nawet jego duch. Ale tu nie było nikogo, byli tu sami. We dwoje. Jeszcze jedna łza spłynęła, ale nie wytarła jej już, zamiast tego wzięła głęboki oddech.
— Przepraszam — szepnęła, niepewna tego, co właściwie się wydarzyło chwilę wcześniej. — Ja... Nie wiem... Nie wiem, co się stało.— Wydukała, chwytając dłonią lewy nadgarstek. Bawiła się nim nerwowo, wbijając palec wskazujący i kciuk pomiędzy ścięgna, kostki i mięśnie. Gdy stanął bliżej odebrała to jak zachętę, ofertę pomocy. Dlatego bez wahania wyciągnęła ku niemu ręce i przytuliła go. A może raczej się do niego. Ciasno splotła ramiona na jego szyi; był tu, był prawdziwy, bliski. Nie była sama. Nie była tu z żadnym z tych potworów. Oddychała przez chwilę ciężko, kurczowo łapiąc się jego przemoczonego ubrania, wsłuchując w jego oddech, bicie serca, aż w końcu puściła go i spuściła wzrok między nich, próbując zebrać myśli. — Przepraszam. Czasem wraca to wszystko. Tower. Kobiety, które były tam zamknięte, w których nie udało nam się uwolnić. Głowy... Głowy na dziedzińcu. Głowy ludzi, których znaliśmy. Strażników, którzy chcieli nas...— Urwała, to już nie było ważne. — Chciałam ci...— spojrzała za siebie, na rozpadający się w wodzie papier. — Pokazać...— Wskazała na resztki gazety z pewnym zawodem. Już nic dziś nie było ważne.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Wyspa Sztormów - Page 2 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]20.12.21 21:55
Nie mogli usłyszeć prawdy, gdy burzliwe wody zagłuszały co drugie słowo rozpływające się w nerwowości niefortunnego spotkania. Ale gdyby tylko chciała, gdyby w odpowiedni sposób podeszła bliżej - spojrzeniem albo gestem, nie potrafiłby się skryć za kamuflażem niewzruszenia; przy niej maski zdawały się uwierać, nie pasować zupełnie. Choć przytwierdzone do twarzy, emocje w końcu tworzyły w nich rysy, prześwity prawdy.
Dziś, teraz, za jedną z nich kamuflował strach; a bał się o nią - o to, co mogło się stać, gdyby ostrze noża wbiło się w tętnicę, gdyby ręka zadrżała jeszcze bardziej, gdyby... - ważka smoczą łuną bieli odgrodziła go od tych wyobrażeń tylko na chwilę, zakorzeniony w myślach niepokój rozrósł się, oplatając go mocno, ciaśniej.
Ten sam niepokój spływał po jej policzkach, ledwie strumień, który żłobić zaczynał bezdenne przerażenie; mógł się w nim zanurzyć, mógł zatonąć, mógł pozwolić porwać się słabości tej siły - ale nie potrafił jej zwalczyć, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.
Kiedyś pewnie pozwoliłby sobie na to, by opuszki palców przejęły ciężar łez; dzisiaj zamarł, stojąc bliżej, choć nie na tyle blisko, by ciepło jego ciała mogło ją otulić; wycofał się. Wszystko inne zdało mu się niewłaściwe - egoistycznie nie tyle w stosunku do niej, co do samego siebie, nie chciał już dłużej i więcej czuć tego. Jej złudnej, urojonej obecności. Prawdziwej nieobecności.
- Nie... - urwał, obrzucając ją spojrzeniem, w którym kryje się zbyt wiele niezrozumienia - przepraszasz za to, że prawie posiekałem cię lamino? - to nie miał być żart, choć to zdanie wypowiedziane innym tonem mogłoby pewnie otrzeć się o czarny humor. Miast tego zabrzmiało jednak głucho, niemal surowo. - To ja przepraszam - przygryzł policzki od środka, uciekając gdzieś w bok spojrzeniem, płochliwie, jakby w jego oczach mogła wyczytać całą resztę - to, że gdy wymawiał inkantację, tak bardzo rozproszyła go po prostu ona. Twarz niemal drętwiała mu od dyskomfortu, zaschła ponurą gliną.
Ostatecznie impuls - nie on przecież - zainicjował zrobienie tego kolejnego kroku, jednego kroku za dużo.
A potem było już to, co znał zbyt dobrze; jedna forma, i dwa ciała; potrzebowała go teraz - nie jego konkretnie, lecz człowieka, na którym mogłaby się oprzeć. Został więc obok, tym razem się nie cofnął; wiedział doskonale, jak nie będąc z nią, być przy niej.
Chwila ta wystarczyła, by spleciony jej dłońmi, przymknął oczy. Pod powiekami zawirowało ćmopodobne migotanie wspomnień; z opóźnieniem dotarło do niego, że to, co teraz czuł, poruszało włókna serca już wcześniej.
W surrealistycznej scenerii, pośród kamiennych twarzy zbrodniarzy, obok pokruszonych monolitów strachu, zawodził ponownie; nic tak naprawdę nie mógł - pewnych demonów nie dało się przegonić.
Niezależnie od tego, jak bardzo chciał jej w tym momencie pomóc się z nimi uporać - nie potrafił.
Co ważniejsze - może to nigdy nie była jego rola.
- Oddychaj - ze mną; razem, w tym samym rytmie; wolniej, nie gnaj aż tak, przejmij nad swoim oddechem kontrolę, zawładnij nim. - Spokojnie - już dobrze; obietnica bez pokrycia, kryjąca co najwyżej białe kłamstwo.
Przełknął ślinę, zbyt głośno, z trudem; z każdym kolejnym obrazem Tower, który tkała na płótnie wciąż nasiąkniętym przerażeniem. Widział to. W jej oczach. Zagubienie - takie, jak tych, którzy drogi powrotnej nigdy nie odnaleźli. Uwięzienie - cześć z niej pozostać musiała tam, w Tower. Śmierć - znajoma, w znajomych twarzach. Zagrożenie - nie tylko ze strony strażników.
Wdarli się do bezwzględnych murów - oni, ledwie garstka; samobójcy. Wydarli się - żywi; ratując inne istnienia. Ale cokolwiek zdarzyło się tam w środku, musiało wydostać się wraz z nimi - w nich?
Objął ją - tym razem tylko spojrzeniem; ile musiała tam przejść, czego doświadczyć?
- Zostaw to, to już... - nie ma znaczenia; nim papier rozmył się tuszem i strzępkami obrazów, zdążył dostrzec znane sobie wydanie; na tonących stronach kryło się jedynie więcej śmierci. I lęku. Kolejnych list. Martwych nazwisk. Znajomych twarzy. Odchodzących w wojenne zapomnienie. - Chodź, odprowadzę cię do Maggie - do troskliwych dłoni, do ciepłej herbaty i uśmiechu równie ciepłego. - Nie umie zbyt dobrze uzdrawiać, ale nikt nie rzuca skuteczniejszych zaklęć uspokajających niż ona, a mieszka nieopodal, w chacie, która znajduje się ledwie kilka minut stąd - dłoń, początkowo szukająca jej dłoni, w czasach niepokoju - jak wtedy, gdy odgradzał ich od siebie jedynie spokój, ostatecznie uniósł nieco wyżej; zacisnął delikatnie palce na jej przedramieniu, pomagając Wright przemieszczać się na kostropatej, śliskiej, kamiennej ścieżce.
Prowadził ją w ciszy; w poczuciu winy, w sztormie niezręczności.



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]01.09.22 10:56
Wilgotne od łez policzki siekł wiatr wiejący od morza, szarpiący falami i unoszącymi je wysoko, gdy uderzały w skały z niewyobrażalną siłą. Oddech cichł w akompaniamencie szumu i hałasu, jaki ich otaczał. Zagubienie mijało, pozwalając by coraz lepiej osadzała się w tej danej chwili, twardo stąpając po śliskich kamieniach. Ale jego słowa nie były ani znajome ani przyjemne. Surowość w głosie wskazywała na to, że zrobiła coś źle, czuła się więc winna. Zlękniona patrzyła na niego, niepodobna do siebie, sparaliżowana ponurymi wspomnieniami, niechęcią i obcością — coś przegapiła, zrobiła coś, co mocno go zawiodło. Znowu.
— Słucham? — spytała niepewnie, spoglądając na niego, w jego wzroku szukając zrozumienia i wyjaśnienia. Nie do końca była pewna, co się właściwie wydarzyło, wydzierając się ze snu do jawy, ze sfery wyobrażeń i wspomnień do zakotwiczonej rzeczywistości. W jednej chwili widziała go z różdżka, w drugiej coś złapało ją za dłoń. Dłoń strażnika z Tower. Jego obrzydliwe palce wciąż czuła na swoim przegubie; a wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Lamino? To właśnie się wydarzyło? Weszła w promień zaklęcia? — Ja... — zaczęła, nie odwracając spojrzenia nawet wtedy, kiedy on je odwrócił. — Nie powinnam była wchodzić w promień...— Ten patronus otoczył ją przyjemnym ciepłem, przywrócił ją do tu i teraz. Zdążył, zdążył to powstrzymać. Jaką siłę musiał mieć ten patronus, by przyjąć na siebie to zaklęcie w tak krótkim czasie. — Ważka. Była piękna. Nie wiedziałam, że... — urwała i ze wstydem spuściła wzrok. Nie była pewna, że potrafi, ale przecież to wszystko co przeszedł — to, po której stronie stanął i co robił było wystarczającym dowodem na to, że tamten chłopiec był tylko wspomnieniem. Dziś jako mężczyzna walczył na tej wojnie, poświęcał życie dla innych. Dbał o nich w oazie i w Londynie. Londyńskie gazety pozostały już tylko skrawkami papieru oblepiającego wilgotne kamienie. Jego ciepło oblepiało ją tak samo, kiedy go puściła, by się obrócić i je odszukać. Przeświadczenie, że nie była sama. Egoistyczne, pchane strachem. Ani przez chwilę żadna myśl, że mogła go krzywdzić samą sobą nie zmąciła powracającego spokoju. Nie spytała, nie chcąc słyszeć odpowiedzi. Narzucała się, tęskniąc za tym, co odrzuciła. Naiwnie wierząc, że pewne rzeczy mogły się zmienić, rozwinąć i dojrzeć w swej formie, zamiast być wiecznie śledzonym przez echo przeszłości. Oddychała powoli, starając się uspokoić rozszalałe serce. Uniosła na niego wzrok, krzyżując z tym należącym do niego, wsłuchując się w instrukcje bez niepotrzebnych protestów. Mimo to, oddech gubił się raz po raz; to, co ich otaczało, to co w nich było wydawało się dziwnym, surrealistycznym snem. Pokiwała głową ze zdecydowaniem, dając mu znać, że było już w porządku. W porządku, jakoś. Nie pierwszy raz t się zdarzyło. Ledwie wczoraj widmo potrzebujących pomocy pukało w ściany jednej z chat w oazie. Przygryzła wargę, oczy znów błysnęły łzami.
— Mogliśmy je uratować, Keat — wyrzuciła w końcu z siebie z płaczem, szlochem, zasłaniając dłonią oczy. Zgubiła się w kilku spazmach płaczu. — Mogliśmy to zrobić lepiej... Uwolnić je wszystkie. Niewinne, zamknięte jak zwierzęta. Uduszone przez nas. Przeze mnie — głos jej się załamał; urwała wpadając znów w paraliżującą pułapkę wyrzutów sumienia. To ona popełniła błąd. Chcąc je uwolnić, zablokowała drzwi. Działała zbyt prędko, bez zastanowienia, chaotycznie. Myślała, że wydostanie je po kolei, ale wszystko szło nie tak, jak powinno, nie mieli czasu. Strażnicy mieli olbrzyma, a oni — jako dywersanci, mieli tylko odwrócić uwagę od Azkabanu kryjącego się w podziemiach. Ale jak mogli myśleć tylko o tym, kiedy w tych celach gnili ludzie, którzy — być może, prawdopodobnie — byli tam niesłusznie. A nawet jeśli kiedyś zawinili, nawet jeśli złamali naprawdę prawo — nie zasłużyli na taką śmierć. — Nie mogę... Nie mogę wyrzucić ich z głowy. Ciągle słyszę ich prośby o pomoc... — szepnęła z bólem; nie potrafiąc się opanować. — Zostawiliśmy je tam. — Musieli dokonać wyboru. Może źle zrobili. Może trzeba było zostać mimo wszystko. Jego dłoń spoczęła na jej przedramieniu. Cięższa niż kiedykolwiek wcześniej. Przestała płakać, wycierając znowu czerwone już oczy. Siąknęła nosem, próbując iść prze siebie. — Nie, już jest w porządku. Jestem spokojna — zaprotestowała, choć klatka piersiowa rwała się wciąż w płaczu. Stanęła na jednym z kamieni, które podmywała woda i odwróciła się. — Przepraszam — szepnęła znów, nie podnosząc na niego wzroku. — Nie chciałam cię odrywać od niczego, zawracać ci głowy. Poradzę sobie, dojdę.. zajmę się czymś. — Pokiwała głową i dopiero wtedy uniosła wzrok. — Miałeś chyba coś do roboty tutaj.— Wskazała na skały; widziała, że trenował zaklęcia, kiedy tutaj szła.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Wyspa Sztormów - Page 2 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]13.09.22 0:26
Nigdy nie potrafił patrzeć na łzy, rozmazujące się na jej twarzy całą paletą emocji; często, choć nie dziś, winił za nie siebie, jak wyrzuty sumienia paradowały przed nim w całej swej żywej okazałości. Kiedyś bez wahania starłby najmniejszą nawet łzę z jej twarzy koniuszkiem swej szaty, ale teraz jedynie przyglądał się im posępnie, pozwalając, by dotarły do kresu swego biegu.
- Hannah - w głosie zabrakło już tej samej stanowczości, co chwilę wcześniej - zareagowała na nią gwałtowną niepewnością, szukając w jego oczach wyjaśnienia, jednocześnie przypisując sobie winę za to, co zdarzyło się w wyniku jego błędu. - Nie weszłaś w promień zaklęcia - czy to miało zresztą jakiekolwiek znaczenie? Może nie, może nie powinni szarpać winy, zaciskając palce na krańcach liny, którą próbowali przeciągnąć na swoją stronę. Ale te słowa wypowiadał niemal bez zastanowienia, w rozemocjonowaniu tym, co wydarzyło się przed chwilą. Tłumacząc się przed nią i przed samym sobą. Dłonie wciąż drżały neurotycznie, tak jak i myśli wzburzone z siłą rozbryzgujących się wokół nich fal. - Nie powinienem próbować rzucać lamino, kiedy stałaś tak blisko, wciąż jeszcze sobie z nim nie radzę, nie potrafię... - urwał sfrustrowany, wzrok wbijając w surowość kamiennych twarzy, oceniających go niemo, niemal szyderczo - niezależnie od tego, kto stanąłby naprzeciwko, nawet wtedy, gdy są to pieprzone głazy, nic więcej, wciąż nie umiem... nie wiem, jak zadać komuś taki ból. Albo właściwie inaczej, wiem, bo, kurwa, powtarzałem ruch nadgarstka wielokrotnie, wiem też, jak inkantować lamino, jak je akcentować, technicznie zdaje się robić to bez zarzutu - za wyjątkiem ostatniego razu, ale tutaj zawiniła jego podatność na ten konkretny element rozpraszający - pytałem o to kilka osób. Pomimo tego coś mnie wciąż blokuje, jakby wewnętrznie? Nie mam nawet pojęcia, jak to opisać, po prostu nie mogę rzucić tego zaklęcia, chyba podświadomie przeraża mnie to, jakie mogą być jego skutki - ostateczne - a przecież to oczywiste, że korzystałbym z niego tylko wtedy, gdyby naprzeciwko mnie był ktoś, kto walczy magią tysiąc razy okrutniejszą, najplugawszą - w rozgoryczeniu powiedziałby, że ktoś, kto zasługuje na to, by jego serce przebiło ostrze noża, ale pokorniał, ucząc się, że nie jest panem nawet swojego życia, więc jak mógłby w pojedynkę osądzać, kto powinien umrzeć - i to nawet nie chodzi o to jedno zaklęcie, jestem... - kurwa, słaby, za słaby psychicznie, żeby walczyć tak naprawdę, sięgając po coś więcej niż cholerny expelliarmus - ten sam schemat powtarza się za każdym razem, tak samo było na ostatniej misji, dopadliśmy wilkołaka, który zniszczył ponad dwadzieścia żyć, o których wiemy, pewnie było ich więcej. Polował na ofiary i przemieniał je celowo. Spętaliśmy go łańcuchem, miałem tylko pociągnąć ten łańcuch... mocniej, skończyć z tym okrucieństwem na zawsze, ale nie dałem rady, Skamander mnie wyręczył - kontynuował pospiesznie, nerwowo, połykając końcówki sylab i przepełniający go gorzki smutek. Zapełniał ciszę swoim monologiem, choć lepiej byłoby, gdyby powstrzymał się przed rozwinięciem tego wątku, nagle to wszystko stało się o nim, a wcale tego nie chciał. - Przepraszam, bez sensu, że w ogóle ci o tym teraz mówię - moment był naprawdę świetny, trudno byłoby o lepszy. Ale kiedy zaczął się tłumaczyć, reszta dopowiedziała się właściwie sama, była tylko uzupełnieniem jego frustracji. Całością.
- To prawie smok - wyrwało mu się głupio, kiedy wspomniała o jego patronusie, w tym samym momencie na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. - Ktoś w rezerwacie opowiedział mi kiedyś legendę o chińskim smoku, który przemienił się w ważkę, lubię myśleć, że... ta smocza dusza nadal tam jest - sam też to poczuł, siłę nadziei i czystą dobroć, która rozświetliła ich twarze, która przeniknęła może nawet głębiej, do samego serca, bo to przecież w nim mieszka nadzieja. - A twój? - jaką formę przybiera to zwierzę, które cię strzeże? Nie miał wątpliwości, że wiedziała, jak przywołać patronusa, walczyła dłużej niż on, a białą magią posługiwała się bieglej - choć nigdy nie pojedynkowali się ramię w ramię, słyszał przecież, co mówili inni Zakonnicy. Zawsze, gdy padało jej imię, słuchał uważniej, czujniej.
Uśmiech zniknął jednak, gaszony widmem smutku, ponownie zasnuwającego jej oczy; smutku, który znowu skraplać zaczął się we łzach. Zamilknął, chłonąc te emocje i słowa wypowiadane przez nią z takim trudem. Drobinki bólu precyzyjnie wbijały się w najczulsze miejsca, gdy widział ją w tym stanie, gdy jej ciałem wstrząsał spazmatyczny płacz, gdy kuliła się w sobie, nie na barkach, a w środku nosząc ciężar, który zdawał się ciągnąć ją na samo dno. Sparaliżowany, przeżywał to wszystko wraz z nią, zdając sobie sprawę z tego, że wybuchając wcześniej zabrzmiał jak gówniarz, jak ktoś, kto na siłę wymyśla sobie problemy - w czasie, kiedy ona musiała mierzyć się z czymś takim, z niewyimaginowanymi sądami nad czyimś życiem. Z konsekwencjami tych wyborów. Ona już tego doświadczyła, doświadczała. A to przecież tylko ułamek tego, co musiała zobaczyć w Tower, czym nasiąknęły jej myśli, sny, oczy. Co z nią zostało.
Miał jej powiedzieć - że uratowali wiele żyć, że zrobili wszystko najlepiej, jak to było możliwe w tamtym czasie i tamtej sytuacji? Czy nie zabrzmiałoby to jak frazes? Rozumiał ją doskonale, bo sam zadawałby sobie te same pytania, wymagałby od siebie więcej, lepiej, zastanawiałby się nad każdą podjętą decyzją, od której zależało nie tylko jego życie.
- Uduszone? - wyrwało mu się w zaskoczeniu, zanim pomyślał o tym, że to pytanie zmusi ją tylko do tego, by sięgnęła myślami dalej, głębiej, na dno tych najboleśniejszych wspomnień - drżała cała, a on nie miał pojęcia nie tyle jak ją uspokoić, co jak jej pomóc.
Nie mogę wyrzucić ich z głowy. Ciągle słyszę ich prośby o pomoc...
- Nie mogliście uwolnić wszystkich - wtrącił cicho, łamiącym się głosem; nie mogli, to oczywiste, ale z jej perspektywy niczego przecież nie zmieniało. Ta jedna myśli nie sprawi, że nagle echa błagań o ratunek zamilkną, że nie będzie pamiętała tych wszystkich uwięzionych tam istnień. Dłoń pozostała na miejscu, nie cofnął ręki. Może nie do końca świadomy tego, co robi, zaczął gładzić jej przedramię kciukiem - monotonnym, powtarzalnym gestem, drobnym i nic nieznaczącym, choć chyba próbował ją w ten sposób uspokoić, przekazać, że był tu obok, nawet wtedy, gdy ona myślami błądziła po krwawych ścianach Tower.
- Mam kilka eliksirów w zapasie, na pewno jakiś na to, by przespać noc bez... koszmarów, coś na uspokojenie też chyba się znajdzie, mogę ci je dać - zaproponował koślawo, zastanawiając się, jak realnie jej pomóc. Ale dwie buteleczki to za mało. Zważywszy na jej stan, powinna znajdować się pod opieką któregoś z zakonnych uzdrowicieli. Bał się tego, do czego doprowadzić mogą ją tamte wspomnienia, ciężar przypisywanej sobie winy. - Chyba że masz je już od któregoś z uzdrowicieli? - właściwie pytał nie o same eliksiry, a, na okrągło, o to, czy w ogóle zwróciła się po pomoc. Szarozielone tęczówki obserwowały ją uważnie.
- Przecież nie puszczę cię teraz samą - silił się na spokój, ten potrzebny był nie tylko przed burzą, lecz także po niej; mogła kategorycznie zabronić mu dotrzymania jej towarzystwa, ale nie zamierzał jej słuchać - nie był wcale pewien, czy to, czego przed chwilą był świadkiem, całkiem minęło, czy Hannah doszła już do siebie. A jeśli nie chciała odwiedzić Maggie, to zostawał jeszcze on. - Daj się chociaż zaprosić na herbatę, co? - zaskoczyło go, jak lekko i naturalnie przyszło mu wypowiedzenie tej propozycji. - Możemy wypić ją w ciszy u mnie na ganku, albo opowiem ci jak w sylwestrową noc pocałowałem Celestynę Warbeck - cokolwiek głupiego, co tylko pozwoli jej nie myśleć; miał w rękawie całą talię żenujących doświadczeń, którymi kiedyś potrafiłby przywołać na jej twarz uśmiech, choć może zmieniło się zbyt wiele, aby to było możliwe? Może wcale nie miała na to ochoty ani nastroju? Ale kontynuował, próbując stworzyć namiastkę normalności, bańkę, która otoczy ich na chwilę. Starał się wyczuć, czego potrzebowała. - No nie daj się prosić, ktoś - kącik ust drgnął lekko ku górze, gdy przypomniał sobie tamten dzień, ją krzątającą się pośród ziół i chaosu kolorów naczyń nie do kompletu; ten sam element rozpraszający, który sprawił, że lekcja numerologii była milion razy trudniejsza niż mógłby przypuszczać - kiedyś sprzedał mi przepis na najlepszą na świecie szkocką herbatę i przypadkiem mam wszystkie potrzebne składniki...



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wyspa Sztormów [odnośnik]06.10.22 10:47
Wyrwany z pamięci ułamek chwili był jak fragment wieczności. Powrót do tamtych dramatów, dylematów, spojrzenia śmierci twarzą w twarz. Wydawało jej się, że potrafi się przyzwyczaić, jak oni wszyscy, ale może zwyczajnie pomyliła się w ocenie, bo obok tego nie sposób było przejść naprawdę obojętnie? Czy to, co widziała w jego oczach, tak przypominające to, co widziała w spojrzeniu najlepszej przyjaciółki, było siłą, którą zdobywali doświadczeniami, czy czymś znacznie gorszym — wypruciem z emocji, wyjałowieniem własnego serca dla własnego komfortu i złudnego poczucia bezpieczeństwa? Czy potrafiłaby, jak oni, nauczyć się tego, by byle wspomnieniem, ułamkiem sekundy nie zwalić własnego świata, jak sztorm zatapiający statki, które w niego wpłyną? Nie chciała taka być. Płaczliwa, rozhisteryzowana, słaba. Wątła i podatna na wiatr, jak pojedyncze źdźbło trawy w polu. Pragnęła być twarda jak głaz, niezniszczalna jak kamień. Samodzielna, zaradna — i znów, tu przy nim stała zagubiona, wystraszona. Patrzyła na niego, słuchając jak mówił. Wpierw powoli, ze wstydem, później z pasją, frustracją, gniewem. Tamto zdezelowanie odeszło, w jego twarzy odbiły się znów emocje, które tak bardzo chciał ukryć. Przed światem, przed nią. Wszystkimi wokół. Zawsze był silny, zawsze potrafił dźwigać cudzy ciężar na własnych barkach. Otworzyła usta, by go pocieszyć. Nauczysz się, aż cisnęło się na usta, ale nie powiedziała nic, słuchając jego kolejnych słów, które — jak jej się wydawało — aż wprawiały w ruch powietrze między nimi. Patrzyła na niego. Była zawiedziony sobą, własną postawą. Tym, że nie potrafił podołać wyzwaniu, które sobie narzucił. Słuchając go uspokajała się, uwagę z własnych ponurych wspomnień przenosząc na jego porażki. Czy były nimi naprawdę? Czy to były wyrazy słabości, jak twierdził? Być może. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zabawa się skończyła, toczyli wojnę, podczas której walczyli o siebie, innych. Zabij albo bądź zabitym, dotarli do tego etapu już dawno temu. Nie mieli szans w negocjacjach, pokojowej walce, manifestacji. Złączyła ponownie wargi, wypuszczając powietrze z płuc, wyraz twarzy jej złagodniał — spojrzała na niego z troską, ale i zrozumieniem, bo myślała, że go rozumie.
— Wciąż pamiętam ten wieczór, w którym... jakimś szczęśliwym trafem udało mi się rzucić zaklęcie... Dunę. Rzuciłam je pod nogi strażników w Londynie, którzy chcieli mnie i jednego aurora zatrzymać. On... — urwała na chwilę; tamten moment długo budził w niej potworne emocje. Dziś już tego nie czuła. — Udusiłam go — wyznała cicho, w głośnie wybrzmiał wstyd. SPuściła na moment wzrok, ale zaraz znów go uniosła ku jego twarzy. — Czułam się paskudnie, to był pierwszy raz. Wiedziałam, że chciał nas skrzywdzić, a mimo to, kiedy sobie zdałam sprawę z tego, po wszystkim, nie umiałam... Wiesz, pogodzić się z tym. Czułam się jak potwór. — Zamilkła na chwilę, przechylając głowę. — To nie jest łatwe. W takiej chwili dopada cię świadomość o nieuchronności tej decyzji. Wątpliwości, czy to tak powinno wyglądać, czy tacy jesteśmy. Czy tacy chcemy być. Po tym chyba człowiek już nigdy nie jest taki sam. Wojna zmienia ludzi. Wybory, które musimy podjąć nas zmieniają nieodwracalnie. Boimy się tego. Zrobienia tego jednego kroku, przekroczenia własnych granic, bo... od tego też nigdy nie będzie już odwrotu. — Wzruszyła ramionami, jakby od niechcenia. — Nie miej do siebie żalu, Keat — szepnęła, spoglądając mu w oczy. — Czasem zrobienie jednego kroku wymaga tak dużych pokładów sił, że w danym momencie na niego ich nie starcza. Nie wymagaj od siebie tego. — Czy powinna powiedzieć, że kiedyś mu się uda? Wyrazić taką nadzieję? Wolałaby żeby nie było takiej konieczności. Wolałaby, żeby nigdy nie musiał podejmować takiej decyzji; stawać w obliczu dylematu, ale nikt za nich tej wojny nie wygra. Ponosili potworne koszty, ale zaczynała rozumieć, że nie robili tego już dla siebie, a dla innych. Tych, którzy nie mogli zawalczyć o to sami.
Uśmiechnęła się, kiedy wspomniał o smoku. Przetarła mokre od łez policzki i westchnęła z jękiem, emocje zdawały się w niej opadać; woda się uspokajała, burzowe chmury rozpraszały.
— Rzeczywiście... wyglądał, jak smok, nie miałam okazji się... przyjrzeć. Smoczek — dodała po chwili, próbując z niego nie kpić. Zerknęła na niego, gdy wspomniał o legendzie. Zamyśliła się na chwilę. — Może tak jest. Legendy zawsze niosą w sobie ziarno prawdy. Opowiesz mi kiedyś? Tą legendę? — Zadając to pytanie poczuła głuchą niezręczność; nie była pewna, czy mogła tego chcieć. Powinna pozostawić to jemu. Nie zamierzała zamykać tej furtki, czas biegł nieubłaganie. Zmieniali się. Ścieżki obrastały trawą, wydając się z roku na rok coraz bardziej zatarte i ukryte, ale ludzie, którzy chcieli do siebie trafić zawsze potrafili odnaleźć drogę. Jakakolwiek by ona nie była. — Jeleń. Nie jestem pewna, co to oznacza właściwie. Jest wielki. I przypomina mi Bena.— Uśmiechnęła się pod nosem do własnych myśli i dawnych wspomnień.
Spokój. Zasiał w niej pozorny spokój. Przecierała łzy, które spłynęły, tarła oczy, powoli nabierając powietrza w płuca. Echo tamtych wspomnień wciąż odbijało się w jej głowie, minęło zbyt mało czasu. Trwało to długo, długo przeżywała każdą jedną chwilę; wiedział o tym dobrze, bo dobrze ją znał. Nie była typem człowieka łykającego momenty, by zapomnieć o nich gdy noc przeminie. Myśli krążyło po jej głowie długo, emocje rozpalały ją od środka tląc się tygodniami. Nie zapominała łatwo. Czas nigdy nie był jej sprzymierzeńcem. Milczała chwilę, dochodząc do siebie, chcąc spokojniej wrócić myślami do tamtego dnia. Ukoić ból i rozpacz, zdusić w sobie spazmy, które chwilę temu szarpały jej klatką piersiową. Rześkie powietrze, chłodna bryza mroziły jej tchawicę, płuca, gdy nabierała powietrza. Rozwiane włosy miała złapać ręką, by zaczesać je za ucho. Wzrokiem wróciła w końcu do niego, kiwając lekko głową.
— Wrzucili nam prze okno eliksir garota. Tak sądzę, że to był on — dodała ciszej, zakryła twarz dłońmi; nie chciała płakać, naprawdę. Nie chciała tego robić i być taka przecież, powtarzała to sobie ciągle. Siąknęła nosem, rozumiała, co mówił. Wiedziała to. Podjęli szereg decyzji, które wydawały się wtedy słuszne. Mogli uratować garstkę, lub nikogo i zginąć na miejscu. Ale ta myśl nie sprawiała, że czuła się lepiej, choć za każdym razem gdy spotykała tych ludzi w Oazie, czuła się szczęśliwa. Uniosła na niego wzrok powoli. – Dziękuję — szepnęła cicho, siąknąwszy nosem. Nim jednak zdążył spytać, dodała: — Że tu jesteś, że nie poszedłeś sobie — i nie zostawił jej tu samej z tym wszystkim; potwornymi myślami, wspomnieniami, których nie chciała wyciągać. Ani przy nim, ani przy kimkolwiek. Nie musiał tego robić. Nie była pewna, czy w ogóle chciał, ale to, że został kilka chwil pomogło i była mu za to ogromnie wdzięczna. Oddychała już spokojniej, była też pewna gdzie jest i przy kim — przy Keatonie, nie strażniku bez ręki. Uśmiechnęła się na jego propozycję. Myślała o tym, ale ingrediencje były na wagę złota. Korzystając z eliksirów czuła, że okrada ludzi, którzy potrzebowali tego znacznie bardziej od niej. — Mogą się jeszcze przydać, zostaw — odmówiła więc, uśmiechając się słabo, z wdzięcznością. Sięgnęła dłonią do jego ręki, zakrywając ją w geście zrozumienia i podziękowania za wszystko. Miał chłodne palce; musiał ∂długo tu być. Długo ćwiczyć zaklęcia. Pamiętała je dobrze; długie, szczupłe. Westchnęła, prostując się i odwracając lekko. Propozycja herbaty brzmiała dobrze, wiedziała, że była jej potrzebna. Ona sama równie mocno, co ziołowy wywar. jemu też mógł dobrze zrobić, choć nie drżał, wydawał się dziwnie zmarznięty. Dopiero rewelacja sylwestrowa sprawiła, że odwróciła szybko głowę ku niemu, a brwi uniósł się wysoko.
— Co zrobiłeś? — spytała z niedowierzaniem, powoli otwierając usta. — Tę Celestynę Warbeck? — upewniła się ostrożnie zupełnie zaskoczona. Dopiero po chwili zamknęła usta, zdając sobie sprawę, że musiała wyglądać komicznie, a jej zdumienie mogło być niemiłe; może nie powinno ją to dziwić, Keat mógł co tylko chciał. Nie był klasycznie przystojnym mężczyzną; nie przypominał lordowskich, wymuskanych paniczów, ale jego twarz ujmowała, miał coś coś co jej się podobało dawno temu. Magnetyczne spojrzenie, zadziorne rysy twarzy młodego buntownika, niegrzecznego chłopca z portu. To coś, czego żadna dziewczyna z dobrego domu ni mogla nie zauważyć. Może ujął Celestynę tym samym? — Jestem pewna, że muszę usłyszeć tę historię — dodała zaraz, uśmiechając się w końcu szeroko, z cieniem szczerej radości. — Była na to przygotowana, czy postawiłeś na element zaskoczenia? — dopytała znów zerkając w jego stronę. Owlekała chwilę odpowiedzi, egoistycznie, chcąc ujrzeć w jego oczach, może usłyszeć w jego głosie, że naprawdę tego chciał, nie robił tego z powinności czy moralnego przymusu. Nigdy nie chciała być dla niego niezręcznym ciężarem, bolesnym wspomnieniem, do którego nie chciał wracać, ale trudno było dziś udawać, że nie była temu winna. I była gotowa zaakceptować każdą jego decyzję. — Przypadkiem... — mruknęła, kiwając w końcu głową. Popatrzyła na niego z uśmiechem. — Sprawdzę, czy dobrze zapamiętałeś wszystkie proporcje z tamtej lekcji.

| ztx2? :pwease:


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Wyspa Sztormów - Page 2 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Wyspa Sztormów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach