Wielkie Poszukiwania
AutorWiadomość
Dawno, dawno temu, w 1942 ♫♪♬
Artur & Regi
-Panowie Artur Galahad Longbottom oraz Urien Reginald Weasley za niezwykłe zasługi zostaną najmłodszymi w historii laureatami Orderu Merlina Pierwszej Klasy. Tak, nie przesłyszeliście się, Pierwszej Klasy! Najbardziej prestiżowe wyróżnienie, które do tej pory było na koncie tak wybitnych jednostek jak Norvel Twonk, Podric Bathworthy, Orabella Nuttley czy Tilly Toke - wygłaszał dumnie dyrektor Armando Dippet do wszystkich zebranych w Wielkiej Sali uczniów. Całe pomieszczenie było udekorowane w barwy Gryffindoru i poza stołem Slytherinu panowała radosna atmosfera, wręcz euforyczna. Wszyscy zrzucili z siebie okowy strachu, co było zasługą dumnie prężących się przy dyrektorze uczniów - Regiego i Artura. -Zapewne nie muszę tłumaczyć, czym ci dwaj młodzieńcy zasłużyli na taki zaszczyt. Jak zapewne wiecie, nie tak dawno żyliśmy w strachu przez otwarcie legendarnej Komnaty Tajemnic i wypuszczeniu z niej potwora Slazara Slytherina! - Dippet posłał wrogie spojrzenie w kierunku Ślizgonów. - Jednak tych dwóch dzielnych Gryfonów zdołało odkryć lokalizację Komnaty Tajemnic oraz pokonać bestię! Wielkie brawa! Cała sala wypełniła się brawami o głośności godnej huraganu. Skandowano ich imiona, radośnie wiwatowano. Ktoś zemdlał z emocji, a profesor Dumbledore pokazał im kciuk w górę. To było dopiero wyróżnienie!
- Z tego względu postanowiłem, po konsultacji z radą nadzorczą, że Order Merlina to nagroda niewystarczająca - oznajmił dyrektor, co momentalnie zakończyło wrzaski. - Po pierwsze, dzielni młodzieńcy otrzymują dożywotni zapas czekoladowych żab ze specjalnym podziękowaniem od producentów. Po drugie, wszystkie ich egzaminy automatycznie będą zdawane z najwyższą notą, a sam Minister Magii, oczywiście po zakończeniu edukacji, zaprasza ich na staż jako swoich osobistych asystentów. Po trzecie, chyba najważniejsze... jako dumni przedstawiciele Domu Lwa wywalczyli rozwiązanie Slytherinu oraz wydalenie wszystkich Ślizgonów z Hogwartu! - ryknął pod koniec Dippet, samemu nie kryjąc radości. Ludzie zaczęli się w ekscytacji rzucać po sali, w stronę Ślizgonów leciało jedzenie. Skrzaty, biedne i niewolnicze stworzenia, wtaszczyły przez wrota bagaże "banitów", jasno pokazując, że zaraz zostaną poszczuci psami. Najbardziej jednak uśmiechał się pół-olbrzym Hagrid i Artur za bardzo nie wiedział dlaczego... …
Tak, zdecydowanie tak będzie - pomyślał Artur, chcąc dodać sobie nieco odwagi tak absurdalną wizją zwycięstwa. Czaił się w mroku na korytarzu wiodącym do lochów, mając nadzieję nie natknąć się na żadnego nauczyciela lub prefekta. Było już dobrze po północy i nieźle by mu się oberwało za wałęsanie się o tak późnej porze, zwłaszcza z uwagi na otwarcie Komnaty Tajemnic. Nie mógł jednak stać z założonymi rękoma, przezwyciężył strach, tak jak przystało na Gryfona. Dogadał się z Regim, równie odważnym lub szalonym uczniem, że razem spróbują rozwiązać ten problem. Dlatego też umówili się o północy, w końcu to dobrze brzmi, na poszukiwanie przeklętego sekretu Slytherina. Tylko Regi się nie pojawiał, a odwaga Artura topniała coraz bardziej. Skryty za zbroją czekał, gotów chyba za moment wrócić do dormitorium.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przeklęty ten, który wymyślił wszystkie te obostrzenia dotyczące poruszania się po korytarzach, jak na złość dwoje profesorów postanowiło przystanąć przy kolumnie, za którą chował się mały rudzielec. Tylko uspokajający dotyk znanych sobie krzywizn drewna różdżki pozwolił mu na zachowanie spokoju, pomimo bardzo szybko bijącego serducha. Zdecydowanie nie był to jeden z najspokojniejszych nocnych wypadów, jednakże właśnie o to chodziło! Potrzebował tego obezwładniającego poczucia strachu, który jednocześnie pchał go w kierunku dalszych przygód.
Czekał i czekał, aż zaczęły go boleć nogi od ciągłego bezruchu, co też spowodowało częściowe odrętwienie stóp. Dzięki rzuconemu czarowi, który wyciszał choćby najmniejszy pogłos od jego stąpających w miejscu butów. Bał się wyściubić nos zza kolumny, choć po pewnym czasie zaczęło go to niezmiernie irytować, że został zakleszczony w pułapce bez wyjścia! Co tam stwór, przed którym nauczyciele mieli go bronić, skoro równie dobrze mógł wyzionąć ducha z nudów tu i teraz!
Jakby słysząc jego mocno już poirytowane myśli, usłyszał stukot dwóch par stóp, które się oddalały! Bez zawahania się, wystawił swoją piegowatą twarzyczkę na delikatnie rozświetlony przez okiennice korytarz. Szybki zwrot w lewo, nur wzroku na prawo i w długą!
Zanim zdążył się zorientować, był już na schodach prowadzących na pierwsze piętro, parter, aż w końcu lekko zdyszany dobiegł do punktu docelowego, którym był umówiony korytarz prowadzący do lochów.
- Arczi? - szepnął konspiracyjnie do pustego korytarza, oczywiście trzymając przed sobą różdżkę, na której jego pulchniutkie paluszki zaciskały się w stresie. Mimo pewnego strachu, który jednak podpowiadał mu mały rozumek, był przygotowany na każdą ewentualność, nawet... nawet gdyby zaraz pojawił się jakiś profesor pełniący wartę! Choć na tę myśl Weasley niemalże wzdrygnął się w przestrachu. Żadnych nauczycieli, to przecież były ich poszukiwania! Co z tego, że szanse trzecio- i drugoklasisty na odnalezienie komnaty są znikome, liczyły się ich lwie serca oraz odwaga, aby wyściubić nos poza pokój wspólny. Nie wspominając już o wszystkich tajemnicach, które mogli odnaleźć przy nocnej atmosferze, która zamieniała znajomy zamek w coś skrajnie odmiennego i bardziej przeraźliwego. Weasley nie zamierzał otrzymywać łatki tchórza, a tym bardziej gagatka, który tylko potrafi dużo gadać, oj nie! Szczególnie w takim momencie, kiedy ktoś odważył się z nim na nocną eskapadę i to do tego ktoś młodszy!
Czekał i czekał, aż zaczęły go boleć nogi od ciągłego bezruchu, co też spowodowało częściowe odrętwienie stóp. Dzięki rzuconemu czarowi, który wyciszał choćby najmniejszy pogłos od jego stąpających w miejscu butów. Bał się wyściubić nos zza kolumny, choć po pewnym czasie zaczęło go to niezmiernie irytować, że został zakleszczony w pułapce bez wyjścia! Co tam stwór, przed którym nauczyciele mieli go bronić, skoro równie dobrze mógł wyzionąć ducha z nudów tu i teraz!
Jakby słysząc jego mocno już poirytowane myśli, usłyszał stukot dwóch par stóp, które się oddalały! Bez zawahania się, wystawił swoją piegowatą twarzyczkę na delikatnie rozświetlony przez okiennice korytarz. Szybki zwrot w lewo, nur wzroku na prawo i w długą!
Zanim zdążył się zorientować, był już na schodach prowadzących na pierwsze piętro, parter, aż w końcu lekko zdyszany dobiegł do punktu docelowego, którym był umówiony korytarz prowadzący do lochów.
- Arczi? - szepnął konspiracyjnie do pustego korytarza, oczywiście trzymając przed sobą różdżkę, na której jego pulchniutkie paluszki zaciskały się w stresie. Mimo pewnego strachu, który jednak podpowiadał mu mały rozumek, był przygotowany na każdą ewentualność, nawet... nawet gdyby zaraz pojawił się jakiś profesor pełniący wartę! Choć na tę myśl Weasley niemalże wzdrygnął się w przestrachu. Żadnych nauczycieli, to przecież były ich poszukiwania! Co z tego, że szanse trzecio- i drugoklasisty na odnalezienie komnaty są znikome, liczyły się ich lwie serca oraz odwaga, aby wyściubić nos poza pokój wspólny. Nie wspominając już o wszystkich tajemnicach, które mogli odnaleźć przy nocnej atmosferze, która zamieniała znajomy zamek w coś skrajnie odmiennego i bardziej przeraźliwego. Weasley nie zamierzał otrzymywać łatki tchórza, a tym bardziej gagatka, który tylko potrafi dużo gadać, oj nie! Szczególnie w takim momencie, kiedy ktoś odważył się z nim na nocną eskapadę i to do tego ktoś młodszy!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 04.01.21 0:32, w całości zmieniany 1 raz
Artur miał wrażenie, że coś usłyszał. Co to? Irytek? Potwór z Komnaty Tajemnic? A może co gorsza... jakiś profesor? Próbował uspokoić oddech, chcąc sprostać wpajanym w jego rodzinie ideałom rycerskim. Co zabawne, wiele lat później słowo "rycerz" będzie mu się znacznie gorzej kojarzyło.
Dobra, to chyba tylko wybujała wyobraźnia, efekt narastających nerwów. Myśląc logicznie, jakie są szanse w tak wielkim zamku natknąć się na jakiegoś belfra? Najniebezpieczniejszy był profesor Binns teoretycznie stanowiąc największe zagrożenie, w końcu mógł wyłonić się z każdej strony. Przezroczysty historyk jednak jako wyjątkowy duch stracił już zainteresowanie... właściwie czymkolwiek.
Rozważania na temat natury nauczyciela historii magii uśpiły czujność Artura, dzięki czemu Regi go łatwo zaskoczył.
- Na brodę morświna - szepnął, z przejęcia aż przekręcając imię chyba najsłynniejszego czarodzieja w dziejach.
Zauważył w ciemnościach dużą plamę rudej barwy, co niewątpliwie wskazywało na Weasley'a. W pierwszej chwili chciał coś jeszcze powiedzieć, ale bał się ewentualnego drżenia w głosie. Nie mógł wyjść na tchórza przed starszym kumplem, co to to nie! Wychylił się jedynie i gestem przywołał go do siebie.
To dało mu cenne chwile na uspokojenie się. Teraz mógł rozmawiać jak należy.
- Już myślałem, że strach cię obleciał... - zaczął nieco zaczepnie, mimo że sam się przed chwilą przestraszył. - Nikt cię nie śledził? - zapytał Longbottom, przechodząc od razu do konspiracyjnego tonu Reginalda.
Dostrzegł, że członek jego Drużyny do walki z Potworem ma już dobytą różdżkę, więc Artur poszedł za jego przykładem. Właściwie nie ustalili który z nich dowodzi, może powinien to być Regi, w końcu był starszy... o tym jednak Longbottom wolał nie przypominać.
- Znasz może jakieś Zaklęcia Niewybaczalne? - wypalił, jakby dla absurdalnego sprawdzenia wartości przewagi wiekowej.
Tak, mogą się przydać w walce z potworem, ale to dość ryzykowna sprawa, chyba ich użycie grozi automatyczną wycieczką w jedną stronę do Azkabanu. Poza tym, chyba uczono o nich dopiero na siódmym roku. Longbottom kiedyś coś o tym słyszał od ojca, w końcu w ich rodzinie było wielu aurorów. Artur pewnie, czy tego chciał czy nie, też nim kiedyś zostanie. Do tej roli doświadczenie teraz zdobyte może się przydać...
Dobra, to chyba tylko wybujała wyobraźnia, efekt narastających nerwów. Myśląc logicznie, jakie są szanse w tak wielkim zamku natknąć się na jakiegoś belfra? Najniebezpieczniejszy był profesor Binns teoretycznie stanowiąc największe zagrożenie, w końcu mógł wyłonić się z każdej strony. Przezroczysty historyk jednak jako wyjątkowy duch stracił już zainteresowanie... właściwie czymkolwiek.
Rozważania na temat natury nauczyciela historii magii uśpiły czujność Artura, dzięki czemu Regi go łatwo zaskoczył.
- Na brodę morświna - szepnął, z przejęcia aż przekręcając imię chyba najsłynniejszego czarodzieja w dziejach.
Zauważył w ciemnościach dużą plamę rudej barwy, co niewątpliwie wskazywało na Weasley'a. W pierwszej chwili chciał coś jeszcze powiedzieć, ale bał się ewentualnego drżenia w głosie. Nie mógł wyjść na tchórza przed starszym kumplem, co to to nie! Wychylił się jedynie i gestem przywołał go do siebie.
To dało mu cenne chwile na uspokojenie się. Teraz mógł rozmawiać jak należy.
- Już myślałem, że strach cię obleciał... - zaczął nieco zaczepnie, mimo że sam się przed chwilą przestraszył. - Nikt cię nie śledził? - zapytał Longbottom, przechodząc od razu do konspiracyjnego tonu Reginalda.
Dostrzegł, że członek jego Drużyny do walki z Potworem ma już dobytą różdżkę, więc Artur poszedł za jego przykładem. Właściwie nie ustalili który z nich dowodzi, może powinien to być Regi, w końcu był starszy... o tym jednak Longbottom wolał nie przypominać.
- Znasz może jakieś Zaklęcia Niewybaczalne? - wypalił, jakby dla absurdalnego sprawdzenia wartości przewagi wiekowej.
Tak, mogą się przydać w walce z potworem, ale to dość ryzykowna sprawa, chyba ich użycie grozi automatyczną wycieczką w jedną stronę do Azkabanu. Poza tym, chyba uczono o nich dopiero na siódmym roku. Longbottom kiedyś coś o tym słyszał od ojca, w końcu w ich rodzinie było wielu aurorów. Artur pewnie, czy tego chciał czy nie, też nim kiedyś zostanie. Do tej roli doświadczenie teraz zdobyte może się przydać...
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niespodziewane słowa ze strony jakiejś osoby na korytarzu również przestraszyły rudzielca, którego serce wydawało się zatrzymać. Dopiero po chwili odetchnął głęboko, choć starał się robić to dosyć niezauważalnie, żeby też nie pokazać kumplowi, jak bardzo był przerażony. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na zabawnie przekręcone imię najbardziej znanego czarodzieja w ich świecie.
- Morświna, ale by ci dał do wiwatu! - zaśmiał się lekko, próbując w ten sposób jakoś odreagować swój stres, który zamiast odpuszczać wręcz przeciwnie, zaczynał go coraz mocniej ściskać, zmuszając do poważnej analizy dotychczasowego ryzyka, na które się nastawiali. Oczywiście szwendał się wcześniej po zamku, jednakże tym razem nocna eskapada dotyczyła czegoś konkretnego... czegoś przeraźliwego, o czym nawet o brzasku niezbyt było w smak rozprawiać.
Podszedł bliżej jasnowłosego drugoroczniaka jakby w upewnieniu się, że wszystko było z nim okej, aż usłyszał okrutne oskarżenia o strachu, który tak mocno odczuwał, a do którego nie był w stanie się przyznać.
- Strach? - zakpił żartobliwym tonem, choć jego nogi niezauważalnie drżały. - Chyba nie masz pojęcia, z kim rozmawiasz! Strach, to ja zjadam na pierwsze śniadanie! - duma wręcz biła od jego małej osóbki. Pomimo różnicy wieku ich wzrost był praktycznie taki sam, być może nawet Arthur był wyższy, choć rudzielec nie miał ochoty tego przyznawać. - Jestem profesjonalistą, okej? Wiem, kiedy ktoś mnie śledzi. - chyba, dopowiedział w głowie, kątem oka patrząc na ścianę, którą jeszcze przed chwilą mijał. Być może bestia była sprytniejsza i o wiele cichsza niż ktokolwiek by się spodziewał?
W trakcie, kiedy kumpel pytał go o niedozwolone zaklęcia, Regi starał się opanować paniczną chęć do obracania głową wokół własnej osi. Był przekonany, że coś czaiło się w każdym kącie. Okropne uczucie.
- Jasne, choć, nie możemy tak stać w jednym miejscu. - rzucił szybko, prężnym krokiem ruszając z daleka od miejsca, z którego przyszedł. Pozostawała im tylko jedna droga prowadząca w dół, prosto w kierunku miejsca, gdzie Ślizgoni mieli swój Pokój Wspólny. Wolną dłoń zacisnął w pięść, próbując w ten sposób powstrzymać pot zalewający ją od środka.
- Jak myślisz, co to za stwór? - zapytał go, jednocześnie zmuszając do podążania za sobą. Często sam rozmyślał nad tym o jakim stworzeniu była mowa i kto był tym dziedzicem, którego należało wyjaśnić?
- Morświna, ale by ci dał do wiwatu! - zaśmiał się lekko, próbując w ten sposób jakoś odreagować swój stres, który zamiast odpuszczać wręcz przeciwnie, zaczynał go coraz mocniej ściskać, zmuszając do poważnej analizy dotychczasowego ryzyka, na które się nastawiali. Oczywiście szwendał się wcześniej po zamku, jednakże tym razem nocna eskapada dotyczyła czegoś konkretnego... czegoś przeraźliwego, o czym nawet o brzasku niezbyt było w smak rozprawiać.
Podszedł bliżej jasnowłosego drugoroczniaka jakby w upewnieniu się, że wszystko było z nim okej, aż usłyszał okrutne oskarżenia o strachu, który tak mocno odczuwał, a do którego nie był w stanie się przyznać.
- Strach? - zakpił żartobliwym tonem, choć jego nogi niezauważalnie drżały. - Chyba nie masz pojęcia, z kim rozmawiasz! Strach, to ja zjadam na pierwsze śniadanie! - duma wręcz biła od jego małej osóbki. Pomimo różnicy wieku ich wzrost był praktycznie taki sam, być może nawet Arthur był wyższy, choć rudzielec nie miał ochoty tego przyznawać. - Jestem profesjonalistą, okej? Wiem, kiedy ktoś mnie śledzi. - chyba, dopowiedział w głowie, kątem oka patrząc na ścianę, którą jeszcze przed chwilą mijał. Być może bestia była sprytniejsza i o wiele cichsza niż ktokolwiek by się spodziewał?
W trakcie, kiedy kumpel pytał go o niedozwolone zaklęcia, Regi starał się opanować paniczną chęć do obracania głową wokół własnej osi. Był przekonany, że coś czaiło się w każdym kącie. Okropne uczucie.
- Jasne, choć, nie możemy tak stać w jednym miejscu. - rzucił szybko, prężnym krokiem ruszając z daleka od miejsca, z którego przyszedł. Pozostawała im tylko jedna droga prowadząca w dół, prosto w kierunku miejsca, gdzie Ślizgoni mieli swój Pokój Wspólny. Wolną dłoń zacisnął w pięść, próbując w ten sposób powstrzymać pot zalewający ją od środka.
- Jak myślisz, co to za stwór? - zapytał go, jednocześnie zmuszając do podążania za sobą. Często sam rozmyślał nad tym o jakim stworzeniu była mowa i kto był tym dziedzicem, którego należało wyjaśnić?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Obaj chłopcy mogli zgrywać odważnych i przebojowych, małych rycerzy na ważnej misji, ale byli w końcu tylko dziećmi. Bali się, choć nie chcieli tego przyznać. Ten strach czaił się głęboko, w końcu tylko głupiec w obliczu tego co się działo by go nie odczuwał. Starali się jednak zagłuszyć ten cichy skowyt, oczywiście w typowy dla chłopców w ich wieku sposób - brawurą i humorem.
- Ja bym mu dał do wiwatu... - zaczął zawstydzony Artur, ale po chwili dziwna myśl przyszła mu do głowy. - Obok Salazara Slytherina Merlin jest najsłynniejszym Ślizgodnem... a co jeśli był zamieszany w sprawę komnaty tajemnic? - zapytał konspiracyjnym tonem, czując nosem spisek tysiąclecia. - Co o tym sądzisz? Mam nadzieję, że tak nie jest. Lubię Merlina - przyznał blond włosy Artur. Głupio byłoby wyrzucić wszystkie karty z Czekoladowych Żab z Merlinem.
Minęły dwa lata od przybycia do tego czarownego zamku, ale Longbottom nie był naiwny - mimo licznych wypraw odkrył dopiero nieznaczną część tajemnic ukrytych między tym starymi murami. Chyba się pospieszyli, że tak szybko wyruszyli na konfrontację z najmroczniejszym sekretem szkoły, który od setek lat był powodem koszmarów. Problem w tym, że te koszmary stały się rzeczywistością, a oni musieli coś zrobić. Tacy już byli młodzi Gryfoni...
Artur mimowolnie uśmiechnął się słysząc żartobliwe przechwałki kumpla. Chyba nawet dawał wiarę zapewnieniom o profesjonalizmie, mimo że zawsze cenił sobie sceptyczne podejście wobec rzeczywistości. Bo to w końcu rozum i logika pozwala rozwiązywać największe łamigłówki, a czy świat nie jest jedną wielką zagadką?
- Jeśli nas śledzi Irytek, to ty go przekonujesz, żeby nas nie wydał... - pogroził żartobliwie.
Natomiast w sprawie Zaklęć Niewybaczalny Longbottom nie był ani trochę przekonany, no ale nie mogli mieć wszystkiego. Jakby od razu użyli na potworze Abrakadabry, to nie byłoby wyzwania i okazji do sprawdzenia się. Strasznie leniwe zaklęcie, przynajmniej na ile drugoroczniak rozumiał podsłuchane rozmowy aurorów z jego rodziny.
- Ostrożnie... - syknął Artur, ale ruszył w ślad za Weasley'em, oglądając się przy tym nerwowo na korytarz za ich plecami.
Chwycił stanowczo różdżkę dla dodania sobie pewności siebie. Niezbyt często bywał w tej części zamku, czego teraz chyba żałował. W końcu poznanie to klucz do...
Z rozmyślań wyrwało go pytanie towarzysza.
- Pomyślmy... Salazar Slytherin, jego imię i nazwisko zaczyna się na S, a ta litera wygląda jak wąż. W jego herbie był wąż, później godłem założonego przez niego domu został wąż... ewidentnie miał słabość do gadów... - rozmyślał na głos Artur. - Salaza był wężousty, pewnie jego dziedzic odziedziczył ten dar - Longbottom nieco dziwnie wyszeptał ostatnie słowo. Nie bardzo rozumiał dlaczego taka umiejętność miałaby być zła, węże są super, ale z jakiegoś powodu dorośli bywali uprzedzeni. - Pewnie Slytherin wybrał potwora, z którym może się łatwo komunikować. To musi być wąż... może wielki popiełek? - zaproponował zadowolony z własnej dedukcji. - Nikt go nie widział, bo porusza się przez kominki - zawyrokował jeszcze bardziej dumny z siebie.
- Ja bym mu dał do wiwatu... - zaczął zawstydzony Artur, ale po chwili dziwna myśl przyszła mu do głowy. - Obok Salazara Slytherina Merlin jest najsłynniejszym Ślizgodnem... a co jeśli był zamieszany w sprawę komnaty tajemnic? - zapytał konspiracyjnym tonem, czując nosem spisek tysiąclecia. - Co o tym sądzisz? Mam nadzieję, że tak nie jest. Lubię Merlina - przyznał blond włosy Artur. Głupio byłoby wyrzucić wszystkie karty z Czekoladowych Żab z Merlinem.
Minęły dwa lata od przybycia do tego czarownego zamku, ale Longbottom nie był naiwny - mimo licznych wypraw odkrył dopiero nieznaczną część tajemnic ukrytych między tym starymi murami. Chyba się pospieszyli, że tak szybko wyruszyli na konfrontację z najmroczniejszym sekretem szkoły, który od setek lat był powodem koszmarów. Problem w tym, że te koszmary stały się rzeczywistością, a oni musieli coś zrobić. Tacy już byli młodzi Gryfoni...
Artur mimowolnie uśmiechnął się słysząc żartobliwe przechwałki kumpla. Chyba nawet dawał wiarę zapewnieniom o profesjonalizmie, mimo że zawsze cenił sobie sceptyczne podejście wobec rzeczywistości. Bo to w końcu rozum i logika pozwala rozwiązywać największe łamigłówki, a czy świat nie jest jedną wielką zagadką?
- Jeśli nas śledzi Irytek, to ty go przekonujesz, żeby nas nie wydał... - pogroził żartobliwie.
Natomiast w sprawie Zaklęć Niewybaczalny Longbottom nie był ani trochę przekonany, no ale nie mogli mieć wszystkiego. Jakby od razu użyli na potworze Abrakadabry, to nie byłoby wyzwania i okazji do sprawdzenia się. Strasznie leniwe zaklęcie, przynajmniej na ile drugoroczniak rozumiał podsłuchane rozmowy aurorów z jego rodziny.
- Ostrożnie... - syknął Artur, ale ruszył w ślad za Weasley'em, oglądając się przy tym nerwowo na korytarz za ich plecami.
Chwycił stanowczo różdżkę dla dodania sobie pewności siebie. Niezbyt często bywał w tej części zamku, czego teraz chyba żałował. W końcu poznanie to klucz do...
Z rozmyślań wyrwało go pytanie towarzysza.
- Pomyślmy... Salazar Slytherin, jego imię i nazwisko zaczyna się na S, a ta litera wygląda jak wąż. W jego herbie był wąż, później godłem założonego przez niego domu został wąż... ewidentnie miał słabość do gadów... - rozmyślał na głos Artur. - Salaza był wężousty, pewnie jego dziedzic odziedziczył ten dar - Longbottom nieco dziwnie wyszeptał ostatnie słowo. Nie bardzo rozumiał dlaczego taka umiejętność miałaby być zła, węże są super, ale z jakiegoś powodu dorośli bywali uprzedzeni. - Pewnie Slytherin wybrał potwora, z którym może się łatwo komunikować. To musi być wąż... może wielki popiełek? - zaproponował zadowolony z własnej dedukcji. - Nikt go nie widział, bo porusza się przez kominki - zawyrokował jeszcze bardziej dumny z siebie.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Młodemu Gryfonowi głównie chodziło o szczyptę ekscytacji pomieszanej z niezastąpionym zastrzykiem adrenaliny, a nie jakieś faktyczne docieranie do prawdy. Być może nawet zdołałby odgadnąć, cóż to takiego jest, jednak to niepohamowana potrzeba wsadzania nosa tam, gdzie nie trzeba, była czymś znacznie ważniejszym, bo właśnie w ten sposób pokazywał, jaki jest odważny! Szwendając się po nocy, głównie myślał o psikusach, które tym razem odchodziły gdzieś na bok ze względu na chęć przeżycia wiążącą się z jeszcze większym poczuciem strachu. W głowie nastolatka wszystko było dosyć logiczne i na szczęście nie musiał nikomu specjalnie tłumaczyć swoich wyborów, choć niektórzy z kolegów próbowali przemówić mu do rozsądku, to właśnie ładowanie się w kłopoty było przecież najciekawszym elementem całej edukacji! Dobra, zaszczytne miejsce zajmował jeszcze Quidditch.
- Nie no co ty, przecież wszyscy by wiedzieli. - stwierdził niby to kpiącym tonem - Chociaż... to był Ślizgon, im nie wolno ufać... może on... zaczął budowę tej komnaty? Tylko skąd w ogóle ten pomysł? Przecież Merlin pokonał Morganę, to trochę głupie... a może miał całkiem inny pomysł i tylko udawał, że lubi mugoli? - zaproponował śmiało, od razu przechodząc do oczywistych wniosków, które dawały proste równanie w postaci Ślizgona równego niegodnego zaufania. Przykro Merlinie, wypadasz z listy super czarodziejów dla Gryfonów!
Mimo wszystko wolał trzymać na oku cały korytarz, choć w rzeczywistości najlepiej było z niego po prostu czmychnąć, zanim cokolwiek lub ktokolwiek by się pojawił. Lekkomyślność i szybkie podejmowanie decyzji było jednym z przekleństw rudzielca, którego włosy mimowolnie naciągnęły się niczym struny w całym tym stresie! Czasem posiadanie zdolności metamorfomagicznych przestaje być błogosławieństwem, przypominając największe koszmary, jakie można sobie tylko wyobrazić, bo serio, kto by pokazywał, jaki jest zestresowany przez wyprostowanie kręconych włosów? I to jeszcze przed drugoroczniakiem! Gdyby tylko był tego świadom, z pewnością złapałby się za głowę!
- Irytek, ktoś powinien mu w końcu utrzeć tego obrzydliwego nochala. - stwierdził bez zastanowienia, bo przecież każdy dobrze wiedział, że była to bestia nie do powstrzymania! - A co jeśli to właśnie on jest tym stworem? To byłby największy psikus w historii Hogwartu. - szepnął konspiracyjnie, z lekko błyszczącymi od ekscytacji tęczówkami, które mimo wszystko były skupione na schodkach i drogą przed sobą. Nigdy nie podchodził w pobliże Historii Hogwartu, co wcale nie oznaczało, że był kompletnym idiotą, bo przecież wiedział, że książka istniała!
Zbliżali się już do końca schodów, kiedy Artur skończył swoje podejrzenia, które zdaniem rudzielca były bardzo, ale to bardzo nieadekwatne. Nic się nie łączyło, a przynajmniej Weasley nie miał ochoty potwierdzać czegokolwiek, co wysnułby ktoś poza nim samym, bo oznaczałoby to, że to nie on będzie wielkim odkrywcą! Choć z drugiej strony... jak miał przyznać racę młodszemu koledze? Tak się po prostu nie godziło!
- Wąż może też wyglądać jak inne litery L, I, J, albo takie O, więc to nie tak, że ma jakąś literę na wyłączność, weź! - nie wiedział, co konkretnie kumpel miał wziąć, ale podniósł rękę, zastygając jednocześnie w bezruchu. Coś za zakrętem ewidentnie się poruszyło! Wciąż trzymają uniesioną wolną dłoń, przestąpił kilka kroków na palcach, choć ze względu na rzucone wcześniej zaklęcie, wciąż nie było słychać jego kroków. Kątem oka wychylił się, sprawdzając, czy to źródło ich poszukiwań. Niestety na korytarzu nie było żywego ducha, a nawet żadnego ducha! Rudzielec nieco odetchnął pod nosem. - Tata mi mówił, że z darami to jest tak różnie, niekoniecznie każdy dar się odziedziczy. Może tego rozmawiania z wężami też nie można! - zaproponował powątpiewająco, wzruszając przy tym ramionami. Przecież nie był specem od teoretyzowania, tym bardziej, kiedy mówiło się o jakichś stworzeniach, których nie był w stanie nawet sobie wyobrazić! W końcu co tam jakieś zwierzaki! - Kominki? Jakie kominki? Może jeszcze skacze na swoim ogonie sprężynie? - w jego głosie nie było litości do głupoty, za jaką uznawał słowa jasnowłosego kumpla. Być może ze względu na brak alternatyw wolał go przywołać do porządku? Albo zwyczajnie nie podobał mu się ten tok myślenia, który jedynie potęgował poczucie strachu, bez tej świetnej dawki adrenaliny. Zaraz kolejny zakręt!
- Nie no co ty, przecież wszyscy by wiedzieli. - stwierdził niby to kpiącym tonem - Chociaż... to był Ślizgon, im nie wolno ufać... może on... zaczął budowę tej komnaty? Tylko skąd w ogóle ten pomysł? Przecież Merlin pokonał Morganę, to trochę głupie... a może miał całkiem inny pomysł i tylko udawał, że lubi mugoli? - zaproponował śmiało, od razu przechodząc do oczywistych wniosków, które dawały proste równanie w postaci Ślizgona równego niegodnego zaufania. Przykro Merlinie, wypadasz z listy super czarodziejów dla Gryfonów!
Mimo wszystko wolał trzymać na oku cały korytarz, choć w rzeczywistości najlepiej było z niego po prostu czmychnąć, zanim cokolwiek lub ktokolwiek by się pojawił. Lekkomyślność i szybkie podejmowanie decyzji było jednym z przekleństw rudzielca, którego włosy mimowolnie naciągnęły się niczym struny w całym tym stresie! Czasem posiadanie zdolności metamorfomagicznych przestaje być błogosławieństwem, przypominając największe koszmary, jakie można sobie tylko wyobrazić, bo serio, kto by pokazywał, jaki jest zestresowany przez wyprostowanie kręconych włosów? I to jeszcze przed drugoroczniakiem! Gdyby tylko był tego świadom, z pewnością złapałby się za głowę!
- Irytek, ktoś powinien mu w końcu utrzeć tego obrzydliwego nochala. - stwierdził bez zastanowienia, bo przecież każdy dobrze wiedział, że była to bestia nie do powstrzymania! - A co jeśli to właśnie on jest tym stworem? To byłby największy psikus w historii Hogwartu. - szepnął konspiracyjnie, z lekko błyszczącymi od ekscytacji tęczówkami, które mimo wszystko były skupione na schodkach i drogą przed sobą. Nigdy nie podchodził w pobliże Historii Hogwartu, co wcale nie oznaczało, że był kompletnym idiotą, bo przecież wiedział, że książka istniała!
Zbliżali się już do końca schodów, kiedy Artur skończył swoje podejrzenia, które zdaniem rudzielca były bardzo, ale to bardzo nieadekwatne. Nic się nie łączyło, a przynajmniej Weasley nie miał ochoty potwierdzać czegokolwiek, co wysnułby ktoś poza nim samym, bo oznaczałoby to, że to nie on będzie wielkim odkrywcą! Choć z drugiej strony... jak miał przyznać racę młodszemu koledze? Tak się po prostu nie godziło!
- Wąż może też wyglądać jak inne litery L, I, J, albo takie O, więc to nie tak, że ma jakąś literę na wyłączność, weź! - nie wiedział, co konkretnie kumpel miał wziąć, ale podniósł rękę, zastygając jednocześnie w bezruchu. Coś za zakrętem ewidentnie się poruszyło! Wciąż trzymają uniesioną wolną dłoń, przestąpił kilka kroków na palcach, choć ze względu na rzucone wcześniej zaklęcie, wciąż nie było słychać jego kroków. Kątem oka wychylił się, sprawdzając, czy to źródło ich poszukiwań. Niestety na korytarzu nie było żywego ducha, a nawet żadnego ducha! Rudzielec nieco odetchnął pod nosem. - Tata mi mówił, że z darami to jest tak różnie, niekoniecznie każdy dar się odziedziczy. Może tego rozmawiania z wężami też nie można! - zaproponował powątpiewająco, wzruszając przy tym ramionami. Przecież nie był specem od teoretyzowania, tym bardziej, kiedy mówiło się o jakichś stworzeniach, których nie był w stanie nawet sobie wyobrazić! W końcu co tam jakieś zwierzaki! - Kominki? Jakie kominki? Może jeszcze skacze na swoim ogonie sprężynie? - w jego głosie nie było litości do głupoty, za jaką uznawał słowa jasnowłosego kumpla. Być może ze względu na brak alternatyw wolał go przywołać do porządku? Albo zwyczajnie nie podobał mu się ten tok myślenia, który jedynie potęgował poczucie strachu, bez tej świetnej dawki adrenaliny. Zaraz kolejny zakręt!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Co tam adrenalina, tu docieranie do prawdy się liczyło! Znaczy, oczywiście takie poszukiwania wiązały się z przyjemnym dreszczem mieszanki podekscytowania oraz lęku, jednak najważniejsze pozostawało spoglądanie w oblicze nieznanego. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie młody Artur, dorabiając sobie większy sens do swojego wałęsania się po Hogwarcie. Właściwie nie pamiętał dobrze jak to się zaczęło, pierwszy raz niknął trochę między innymi wspomnieniami, choć powinien być bardzo wyraźny, jako pierwszy krok ku gwiazdom. Tak, po rozwiązaniu problemu z Komnatą Tajemnic usiądzie jako uznany czarodziej i pomyśli jak to się wszystko zaczęło. Najlepiej rozrysowując przy tym jakiś schemat pełen kolorowych linii.
- Nie wszyscy Ślizgoni są źli... - niepewnie zauważył, choć nie miał ostatnio za dużo kontaktu z tą, która była w jego oczach przykładem tego niezwykłego zjawiska fajnego członka Slytherinu. Może się zmieniła? Na logikę powinien zakładać taką możliwość, w końcu sam zmienił się pod wpływem Gryffindoru. - Trudno powiedzieć, to było tak dawno... a co jeśli ich walka to tylko wyolbrzymiona legenda? Z drugiej strony, niezaprzeczalnie pomagał królowi Arturowi, mimo że ten był mugolem - zaczynał mieć coraz większe wątpliwości do własnej teorii.
Jakaś jego część chyba nie chciała, żeby Merlin okazał się w tej historii kimś złym. Jeśli najznamienitszy Ślizgon (przynajmniej zdaniem Longbottoma zapatrzonego w legendy arturiańskie) okazałby się niegodziwym kłamcą, to czy można być pewnym jakiegokolwiek czarodzieja z wężem w sercu?
Artur był jeszcze młody, nie przyswoił dobrze wszystkich lekcji dobrego wychowania, więc z otwartymi ustami gapił się na włosy rudzielca, nie bardzo wiedząc jakie emocje wywołuje taka zmiana.
- Ale super... - wyrwało mu się, zapomniał na moment o całym zagrożeniu. Metamorfomagia to było coś!
Zaraz jednak oprzytomniał, zamykając paszczę.
- Tak, ale chyba tylko Krwawy Baron potrafi zrobić z nim porządek - przyznał, marszcząc nieco brwi. - Ciekawe dlaczego... wiesz, Baron jest trochę straszny, ale Irytek wydaje się za głupi na zwykły strach. Co musiał zrobić duch Slytherinu? - zapytał, choć niekoniecznie oczekiwał odpowiedzi. W końcu chyba tylko najstarsze duchy mogły znać prawdę. Zdaje się Szara Dama była jednym z najstarszych w Hogwarcie, ale ta była niezwykle skryta i trudno było cokolwiek od niej wyciągnąć. Zrobiłby to tylko mistrz manipulacji.
Mimowolnie parsknął cichym śmiechem. O tym nie pomyślał, żeby z Irytka robić morderczego potwora.
- Tak, przeszedłby wtedy z tym dowcipem samego siebie - przyznał rozbawiony.
Nie byli jednak w pokoju wspólnym, żeby dłużej sobie żartować. Mieli misję wielkiej wagi, bardzo niebezpieczną. A co jeśli byli jedyną nadzieją Hogwartu? Musieli się skupić. Idealna pora na podzielenie się błyskotliwymi przemyśleniami na temat potwora.
- Taki L-wąż byłby chyba złamany, a ten O-wąż tu musiałby się w tyłek ugryźć... - zaczął niepewnie, ale zaraz zamilkł widząc podniesioną rękę. Próbował usłyszeć to samo co starszy kumpel, ale nie miał nawet pojęcia czego mógłby oczekiwać. - Jest tam coś? - wyszeptał pytanie, gotów tak na 60-70% stawić czoła niebezpieczeństwu. - Metamorfomagii można nie odziedziczyć? - stracił na moment zainteresowanie mową węży, zauważając okazję na dowiedzenie się czegoś na temat daru Weasley'a. Artur obruszył się nieco na drwinę Regiego, był w końcu tak zadowolony ze swojego toku myślenia. - Ale zobacz, czy to nie dziwne, że nikt nigdy nie widział potwora? Musi więc się poruszać niezauważony, a to nie łatwe dla jakiejś bestii. Nie znam wielu zabójczych i niewidzialnych stworów, zwłaszcza takich, nad którymi można zapanować. Za to udomowiony wąż, zdolny poruszać się w niekonwencjonalny sposób, brzmi bardzo sensownie... - Artur chciał dalej mówić, ale przezornie zamilkł na widok kolejnego zakrętu.
- Nie wszyscy Ślizgoni są źli... - niepewnie zauważył, choć nie miał ostatnio za dużo kontaktu z tą, która była w jego oczach przykładem tego niezwykłego zjawiska fajnego członka Slytherinu. Może się zmieniła? Na logikę powinien zakładać taką możliwość, w końcu sam zmienił się pod wpływem Gryffindoru. - Trudno powiedzieć, to było tak dawno... a co jeśli ich walka to tylko wyolbrzymiona legenda? Z drugiej strony, niezaprzeczalnie pomagał królowi Arturowi, mimo że ten był mugolem - zaczynał mieć coraz większe wątpliwości do własnej teorii.
Jakaś jego część chyba nie chciała, żeby Merlin okazał się w tej historii kimś złym. Jeśli najznamienitszy Ślizgon (przynajmniej zdaniem Longbottoma zapatrzonego w legendy arturiańskie) okazałby się niegodziwym kłamcą, to czy można być pewnym jakiegokolwiek czarodzieja z wężem w sercu?
Artur był jeszcze młody, nie przyswoił dobrze wszystkich lekcji dobrego wychowania, więc z otwartymi ustami gapił się na włosy rudzielca, nie bardzo wiedząc jakie emocje wywołuje taka zmiana.
- Ale super... - wyrwało mu się, zapomniał na moment o całym zagrożeniu. Metamorfomagia to było coś!
Zaraz jednak oprzytomniał, zamykając paszczę.
- Tak, ale chyba tylko Krwawy Baron potrafi zrobić z nim porządek - przyznał, marszcząc nieco brwi. - Ciekawe dlaczego... wiesz, Baron jest trochę straszny, ale Irytek wydaje się za głupi na zwykły strach. Co musiał zrobić duch Slytherinu? - zapytał, choć niekoniecznie oczekiwał odpowiedzi. W końcu chyba tylko najstarsze duchy mogły znać prawdę. Zdaje się Szara Dama była jednym z najstarszych w Hogwarcie, ale ta była niezwykle skryta i trudno było cokolwiek od niej wyciągnąć. Zrobiłby to tylko mistrz manipulacji.
Mimowolnie parsknął cichym śmiechem. O tym nie pomyślał, żeby z Irytka robić morderczego potwora.
- Tak, przeszedłby wtedy z tym dowcipem samego siebie - przyznał rozbawiony.
Nie byli jednak w pokoju wspólnym, żeby dłużej sobie żartować. Mieli misję wielkiej wagi, bardzo niebezpieczną. A co jeśli byli jedyną nadzieją Hogwartu? Musieli się skupić. Idealna pora na podzielenie się błyskotliwymi przemyśleniami na temat potwora.
- Taki L-wąż byłby chyba złamany, a ten O-wąż tu musiałby się w tyłek ugryźć... - zaczął niepewnie, ale zaraz zamilkł widząc podniesioną rękę. Próbował usłyszeć to samo co starszy kumpel, ale nie miał nawet pojęcia czego mógłby oczekiwać. - Jest tam coś? - wyszeptał pytanie, gotów tak na 60-70% stawić czoła niebezpieczeństwu. - Metamorfomagii można nie odziedziczyć? - stracił na moment zainteresowanie mową węży, zauważając okazję na dowiedzenie się czegoś na temat daru Weasley'a. Artur obruszył się nieco na drwinę Regiego, był w końcu tak zadowolony ze swojego toku myślenia. - Ale zobacz, czy to nie dziwne, że nikt nigdy nie widział potwora? Musi więc się poruszać niezauważony, a to nie łatwe dla jakiejś bestii. Nie znam wielu zabójczych i niewidzialnych stworów, zwłaszcza takich, nad którymi można zapanować. Za to udomowiony wąż, zdolny poruszać się w niekonwencjonalny sposób, brzmi bardzo sensownie... - Artur chciał dalej mówić, ale przezornie zamilkł na widok kolejnego zakrętu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikomu przecież nie były potrzebne żadne plany, kiedy historia działa się tu i teraz! Weasley czuł, że było to coś większego, choć trzeba przyznać, że miał on tendencję do wyolbrzymiania, ponieważ każdego dnia miał wrażenie, że chodziło o coś ponad, po co jeszcze nie zdążył sięgnąć. Był jak ta kura, której mokre ziarnko zawsze próbuje uciec od zniekształconego dzioba. Mimo to teraz właśnie czuł, że dzieje się prawdziwa akcja, choć drżące nogi nie wskazywały na to, żeby młodzian w pełni czuł się bezpiecznie, to wydawało mu się logiczne, że właśnie tam, gdzie strach, tam również coś wielkiego. Niestety te wzniosłe rozważania zostały zaraz rozwiane na rzecz zatrzymania się na korytarzu. Nie potrafiąc uwierzyć w to, co słyszał z ust swojego kumpla, zwyczajnie zmierzył go całego spojrzeniem, niepewien swojego głosu, bo głupio byłoby tak krzyczeć na takiego młodziaka.
- Oczywiście, że nie są źli, są ok ro pni! - podsumował scenicznym szeptem, przeciągając sylaby z dosyć nietypowym wyrazem na twarzy. Po prostu nie spodziewał się takiego ciosu ze strony kumpla. - Pewnie tak mówisz, bo jakaś dziewczyna ci się podoba. - wyjaśnił sam sobie, mimo wszystko zbywając jakoś temat pojedynków, które miałyby niby nie być prawdziwe, bo kto by się w ogóle tym przejmował. Wystarczyło, że wiedzieli o tej bitwie, reszta nie była przecież tak ważna. Dodatkowo Artur używał jakichś skomplikowanych słów, które Weasleyowi nijak nie leżały na sercu, a tym bardziej rozumie.
Początkowo niezbyt rozumiał to nagłe zapatrzenie ze strony Longbottoma, dopiero po chwili orientując się, że tamten zwyczajnie gapił mu się na włosy. Pewnie znowu coś się stało przez to wszystko. Spocone dłonie nastolatka po raz kolejny wytarły się o szaty, żeby zaraz zostać zbite w pięści. Nie będzie się przecież niczego bać! Był Gryfonem z krwi i kości!
- Czemu niby miałby coś robić. Wystarczy, że jest ze Slytherinu i ma jakąś brudną historię za uszami. Nazwa pewnie nie wzięła się znikąd. - stwierdził oczywistość, choć w głowie wszystkie trybiki mocno pracowały nad tym, cóż takiego mógł zrobić Baron, żeby dostać ten przydomek i respekt ze strony Irytka. Weasley też chciałby mieć takie stworzenie na wyłączność.
Niestety ponownie aura opuszczonych korytarzy robiła swoje, a przy tym również wyobraźnia malca, który fiksował w głowie przedziwne scenariusze. Posiadanie towarzystwa w takich eskapadach miało pewne plusy, choć równie dużo było minusów, pośród których znajdował się między innymi fakt rozmowy. Przecież akcja wymagała ciszy, a oni gwałcili niemalże wszystkie zasady ustalone przez... nikogo? Metamorfomag był jednak przekonany, że istniały pewne zasady dobrego agenta i jako tacy wywiadowcy musieli się trzymać protokołu, o!
Niestety cały plan z powagą wziął w łeb, kiedy Artur postanowił podzielić się uwagą odnośnie do węża gryzącego się w tyłek. Cichy śmiech rozładowywał napiętą atmosferę, która elektryzowała kędzierzawego chłopaczka, choć pozwolił sobie na niego, dopiero kiedy był pewien, że nic się nie czaiło za rogiem.
- Wąż gryzący w tyłek. To zdecydowanie powinien być herb tych obślizgłych oszustów. - stwierdził zgodnie, zastanawiając się nad tym, jak zareagowaliby opiekunowie, a gdyby tak to zrobić? Pomyślał z dosyć wesołym tonem. -No jasne, że nie. Mama mi mówiła, że jestem po prostu wyjątkowy i wygrałem na loterii. - wytłumaczył, zbywając pytanie o obecność czegoś, bo przecież Artur mógł już zobaczyć na własne oczy! - Oj weź, wymyślasz jakieś dziwne rzeczy, jakbyś chciał kogoś przestraszyć. Ja się na to nie nabiorę. - powiedział dumnie, wypinając przy tym pierś. Drugoklasista niby był Gryfonem, ale z jego pytań zdecydowanie można było wyczuć, że spokojnie sprawdziłby się również w innych domach, bo serio, kto by się przejmował takimi rzeczami. Z drugiej strony jego upór działał na nerwy rudzielcowi, który zwyczajnie mu zazdrościł pomysłu! - Niekon.... co? Ale skąd wiesz, że ktoś w ogóle nad tym panuje? Mogę się założyć, że to coś z Zakazanego Lasu. - stwierdził szybciutko, zasłaniając swój ubogi język zwątpieniem. Dzięki ciągnącej się rozmowie z Arturem strach uciekł gdzieś na drugi plan, zostawiając go wystarczająco silnego w ciekawości, żeby kontynuował poszukiwania po korytarzu. - W sumie można łatwo to sprawdzić. Pójdziemy zobaczyć, czy nikt się nie przesmykuje z Pokoju Wspólnego Ślizgonów. - zaproponował w nagłym geniuszu, biorąc jedną z bardziej oczywistych opcji pod uwagę, bo w końcu w ten sposób szybciutko wykluczą to, co mówi Artur! Wcale nie biorąc pod uwagi tego, że musieliby stać na straży przez całą noc aby faktycznie dojść do jakichś wniosków.
- Oczywiście, że nie są źli, są ok ro pni! - podsumował scenicznym szeptem, przeciągając sylaby z dosyć nietypowym wyrazem na twarzy. Po prostu nie spodziewał się takiego ciosu ze strony kumpla. - Pewnie tak mówisz, bo jakaś dziewczyna ci się podoba. - wyjaśnił sam sobie, mimo wszystko zbywając jakoś temat pojedynków, które miałyby niby nie być prawdziwe, bo kto by się w ogóle tym przejmował. Wystarczyło, że wiedzieli o tej bitwie, reszta nie była przecież tak ważna. Dodatkowo Artur używał jakichś skomplikowanych słów, które Weasleyowi nijak nie leżały na sercu, a tym bardziej rozumie.
Początkowo niezbyt rozumiał to nagłe zapatrzenie ze strony Longbottoma, dopiero po chwili orientując się, że tamten zwyczajnie gapił mu się na włosy. Pewnie znowu coś się stało przez to wszystko. Spocone dłonie nastolatka po raz kolejny wytarły się o szaty, żeby zaraz zostać zbite w pięści. Nie będzie się przecież niczego bać! Był Gryfonem z krwi i kości!
- Czemu niby miałby coś robić. Wystarczy, że jest ze Slytherinu i ma jakąś brudną historię za uszami. Nazwa pewnie nie wzięła się znikąd. - stwierdził oczywistość, choć w głowie wszystkie trybiki mocno pracowały nad tym, cóż takiego mógł zrobić Baron, żeby dostać ten przydomek i respekt ze strony Irytka. Weasley też chciałby mieć takie stworzenie na wyłączność.
Niestety ponownie aura opuszczonych korytarzy robiła swoje, a przy tym również wyobraźnia malca, który fiksował w głowie przedziwne scenariusze. Posiadanie towarzystwa w takich eskapadach miało pewne plusy, choć równie dużo było minusów, pośród których znajdował się między innymi fakt rozmowy. Przecież akcja wymagała ciszy, a oni gwałcili niemalże wszystkie zasady ustalone przez... nikogo? Metamorfomag był jednak przekonany, że istniały pewne zasady dobrego agenta i jako tacy wywiadowcy musieli się trzymać protokołu, o!
Niestety cały plan z powagą wziął w łeb, kiedy Artur postanowił podzielić się uwagą odnośnie do węża gryzącego się w tyłek. Cichy śmiech rozładowywał napiętą atmosferę, która elektryzowała kędzierzawego chłopaczka, choć pozwolił sobie na niego, dopiero kiedy był pewien, że nic się nie czaiło za rogiem.
- Wąż gryzący w tyłek. To zdecydowanie powinien być herb tych obślizgłych oszustów. - stwierdził zgodnie, zastanawiając się nad tym, jak zareagowaliby opiekunowie, a gdyby tak to zrobić? Pomyślał z dosyć wesołym tonem. -No jasne, że nie. Mama mi mówiła, że jestem po prostu wyjątkowy i wygrałem na loterii. - wytłumaczył, zbywając pytanie o obecność czegoś, bo przecież Artur mógł już zobaczyć na własne oczy! - Oj weź, wymyślasz jakieś dziwne rzeczy, jakbyś chciał kogoś przestraszyć. Ja się na to nie nabiorę. - powiedział dumnie, wypinając przy tym pierś. Drugoklasista niby był Gryfonem, ale z jego pytań zdecydowanie można było wyczuć, że spokojnie sprawdziłby się również w innych domach, bo serio, kto by się przejmował takimi rzeczami. Z drugiej strony jego upór działał na nerwy rudzielcowi, który zwyczajnie mu zazdrościł pomysłu! - Niekon.... co? Ale skąd wiesz, że ktoś w ogóle nad tym panuje? Mogę się założyć, że to coś z Zakazanego Lasu. - stwierdził szybciutko, zasłaniając swój ubogi język zwątpieniem. Dzięki ciągnącej się rozmowie z Arturem strach uciekł gdzieś na drugi plan, zostawiając go wystarczająco silnego w ciekawości, żeby kontynuował poszukiwania po korytarzu. - W sumie można łatwo to sprawdzić. Pójdziemy zobaczyć, czy nikt się nie przesmykuje z Pokoju Wspólnego Ślizgonów. - zaproponował w nagłym geniuszu, biorąc jedną z bardziej oczywistych opcji pod uwagę, bo w końcu w ten sposób szybciutko wykluczą to, co mówi Artur! Wcale nie biorąc pod uwagi tego, że musieliby stać na straży przez całą noc aby faktycznie dojść do jakichś wniosków.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Artur już miał coś odpowiedzieć, ale to "Pewnie tak mówisz, bo jakaś dziewczyna ci się podoba" skutecznie ograniczyło mu zasób słów. Zarumienił się tylko, a wyczytywane z książek skomplikowane wyrazy jakoś nie chciały przyjść z pomocą.
- Ja... nie, no co ty! Ja i jakaś Ślizgonka? Zwariowałeś... - zaśmiał się nerwowo.
Longbottom na moment zapomniał o popiełku z Komnaty Tajemnic, zestresowany tą wymianą zdań. A co jeśli Regi miał rację? Jeśli Artur jak kompletny głupek daje się ponieść uczuciom... a on nie chciał! Bardzo nie chciał, jakby to było jakieś przyznanie się do słabości.
- Będziemy musieli sprawdzić historię Barona, może jest on związany z Komnatą Tajemnic... - zasugerował Longbottom. - Na taki przydomek musiał jakoś zapracować...
Dzieciaki na pewno chciały uchodzić za profesjonalistów, takich prawie aurorów, z zimną krwią podchodzących do niebezpieczeństwa. Cóż, niekoniecznie ta sztuka im zgrabnie wychodziła.
- Jeśli uda nam się załatwić sprawę Komnaty Tajemnic, to możemy dyrektorowi Dippetowi zasugerować drobną zmianę herbu Slytherinu - zasugerował konspiracyjnym szeptem.
Artur, nie doczekawszy się odpowiedzi, sam się wychylił i rozejrzał. Było pusto, choć gdzieś z tyłu głowy miał uczucie bycia obserwowanym. Zamiast jednak wywołać niepokój, gdzieś tam kiełkowała w nim ekscytacja. Co innego czytać o niebezpiecznych przygodach, a co innego być ich uczestnikiem.
- Ciekawa sprawa, ta metamorfomagia... - przyznał Gryfon. - Potrafiłbyś się zmienić, bo ja wiem, w dyrektora Armando Dippeta? - zapytał, już w głowie rozważając różne opcje jak sobie mogliby poradzić w razie wykrycia.
Artur miał wrażenie, że Regi ma go za kompletnego głupka, co nadepnęło na dumę drugoklasisty. Weasley w końcu był starszy, bardziej doświadczony, miał unikatowe moce, był odważny... jednym słowem, potrafił na swój sposób imponować komuś młodszemu.
- Nie straszę... - wydukał zawstydzony. - No to słucham, co twoim zdaniem siedzi w Komnacie Tajemnic? - przeszedł na nieco bardziej zaczepny ton. - Dlaczego w Zakazanym Lesie? Wtedy ofiary byłyby wcześniej... - zdziwił się.
Ich rozmowy, choć może niezbyt roztropne, zważywszy na okoliczności, skutecznie zagłuszyły strach.
- Przesmy... - Artur już chciał poprawić kumpla, ale niuanse językowe w sumie nie były teraz ważne, bo to był rzeczywiście dobry pomysł. - Niegłupie, a jakby jeszcze nam się udało do niego włamać... nie, to ściągnie za wiele uwagi. Ale masz rację, chodźmy zobaczyć - zgodził się.
- Ja... nie, no co ty! Ja i jakaś Ślizgonka? Zwariowałeś... - zaśmiał się nerwowo.
Longbottom na moment zapomniał o popiełku z Komnaty Tajemnic, zestresowany tą wymianą zdań. A co jeśli Regi miał rację? Jeśli Artur jak kompletny głupek daje się ponieść uczuciom... a on nie chciał! Bardzo nie chciał, jakby to było jakieś przyznanie się do słabości.
- Będziemy musieli sprawdzić historię Barona, może jest on związany z Komnatą Tajemnic... - zasugerował Longbottom. - Na taki przydomek musiał jakoś zapracować...
Dzieciaki na pewno chciały uchodzić za profesjonalistów, takich prawie aurorów, z zimną krwią podchodzących do niebezpieczeństwa. Cóż, niekoniecznie ta sztuka im zgrabnie wychodziła.
- Jeśli uda nam się załatwić sprawę Komnaty Tajemnic, to możemy dyrektorowi Dippetowi zasugerować drobną zmianę herbu Slytherinu - zasugerował konspiracyjnym szeptem.
Artur, nie doczekawszy się odpowiedzi, sam się wychylił i rozejrzał. Było pusto, choć gdzieś z tyłu głowy miał uczucie bycia obserwowanym. Zamiast jednak wywołać niepokój, gdzieś tam kiełkowała w nim ekscytacja. Co innego czytać o niebezpiecznych przygodach, a co innego być ich uczestnikiem.
- Ciekawa sprawa, ta metamorfomagia... - przyznał Gryfon. - Potrafiłbyś się zmienić, bo ja wiem, w dyrektora Armando Dippeta? - zapytał, już w głowie rozważając różne opcje jak sobie mogliby poradzić w razie wykrycia.
Artur miał wrażenie, że Regi ma go za kompletnego głupka, co nadepnęło na dumę drugoklasisty. Weasley w końcu był starszy, bardziej doświadczony, miał unikatowe moce, był odważny... jednym słowem, potrafił na swój sposób imponować komuś młodszemu.
- Nie straszę... - wydukał zawstydzony. - No to słucham, co twoim zdaniem siedzi w Komnacie Tajemnic? - przeszedł na nieco bardziej zaczepny ton. - Dlaczego w Zakazanym Lesie? Wtedy ofiary byłyby wcześniej... - zdziwił się.
Ich rozmowy, choć może niezbyt roztropne, zważywszy na okoliczności, skutecznie zagłuszyły strach.
- Przesmy... - Artur już chciał poprawić kumpla, ale niuanse językowe w sumie nie były teraz ważne, bo to był rzeczywiście dobry pomysł. - Niegłupie, a jakby jeszcze nam się udało do niego włamać... nie, to ściągnie za wiele uwagi. Ale masz rację, chodźmy zobaczyć - zgodził się.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Piegowaty rudzielec przewrócił tylko oczami do góry. Głupio było tak zarzucać kumplowi kompletną bzdurę, bo wiadomo, że żaden Gryfon nie będzie umawiał się ze Ślizgonkami, ale musiał przecież jakoś odwrócić uwagę od słów, które nie były mu znane. Weasley nie lubił kiedy ktoś robił się mądrzejszym od niego, szczególnie na takich wypadach, gdzie zarzekał się, że to właśnie on jest specjalistą!
- Dobra, dobra. Wiem, że byś tego nie zrobił… jak każdy szanujący się Gryfon! – zaśmiał się, rozluźniając nieco stresową atmosferę, którą wprowadziły urywki słów blondyna. Urien zwyczajnie wiedział, że znajomy ma więcej oleju w głowie, bo przecież ważniejszy był Quidditch niż jakieś tam dziewczyny!
- No… może tak być! Tylko lepiej nie pytać go dzisiaj, bo jeszcze dostaniemy jakiś szlaban. – przytaknął entuzjastycznie, zaraz rozglądając się po korytarzu, który poniósł echem jego słowa. Kompletnie nieprofesjonalnie byłoby wpakować się w szlaban jeszcze zanim nawet doszli do okolic Ślizgońskiego siedliska.
- No jasne, poza orderami pokażemy jeszcze ich prawdziwe zwierze w naturze. – stwierdził, bez zastrzeżeń do pomysłu Artura, bo ten w końcu zaczął mówić i robić z sensem! W momencie, kiedy tamten wychylał się, żeby sprawdzić korytarz, Weasley bacznie obserwował schody, z których zeszli. Ekscytacja wydawała się sięgać granic, w których to rudzielec nie wiedział, czy głośno pulsująca krew w żyłach jest rzeczywistością, czy tylko jego wyobraźnią.
- Znaczy ja… – zawstydził się na sekundę, pozwalając odpowiedzi wisieć gdzieś w powietrzu. Przecież nie mógł powiedzieć, że nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo cóż to byłaby za wtopa! Jego uszy niemalże odzwierciedliły kolor włosów Weasleya. – To jeszcze nie jest tak, że w pełni to kontroluję... bo czasem to… no… zdradliwe takie jest. – dokończył kulawo, nawet nie zauważając jak jego włosy nabrały wściekłego koloru czerwieni.
- Przecież nikt nie wie jaki wielki jest Zakazany Las! To może być przecież jakaś inteligentna istota, więc na pewno daje radę się wspiąć po murach… albo może właśnie kopie dół pod murami? – zaproponował dosyć zagadkowym tonem, przyjmując zaczepkę Artura jako poważne źródło kolejnych pomysłów.
- To w drogę! – bardziej szepnął niż powiedział, w końcu zdając sobie sprawę, że wciąż byli w jednym, tym samym miejscu. Ruszył przez drugi korytarz, idąc bardziej na czuja niż faktycznie maszerując w konkretnym kierunku. – Myślisz, że dzisiaj złapiemy tego drania? – spytał szeptem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że szli w kierunku jednego z profesorów pełniących wartę w podziemiach.
- Dobra, dobra. Wiem, że byś tego nie zrobił… jak każdy szanujący się Gryfon! – zaśmiał się, rozluźniając nieco stresową atmosferę, którą wprowadziły urywki słów blondyna. Urien zwyczajnie wiedział, że znajomy ma więcej oleju w głowie, bo przecież ważniejszy był Quidditch niż jakieś tam dziewczyny!
- No… może tak być! Tylko lepiej nie pytać go dzisiaj, bo jeszcze dostaniemy jakiś szlaban. – przytaknął entuzjastycznie, zaraz rozglądając się po korytarzu, który poniósł echem jego słowa. Kompletnie nieprofesjonalnie byłoby wpakować się w szlaban jeszcze zanim nawet doszli do okolic Ślizgońskiego siedliska.
- No jasne, poza orderami pokażemy jeszcze ich prawdziwe zwierze w naturze. – stwierdził, bez zastrzeżeń do pomysłu Artura, bo ten w końcu zaczął mówić i robić z sensem! W momencie, kiedy tamten wychylał się, żeby sprawdzić korytarz, Weasley bacznie obserwował schody, z których zeszli. Ekscytacja wydawała się sięgać granic, w których to rudzielec nie wiedział, czy głośno pulsująca krew w żyłach jest rzeczywistością, czy tylko jego wyobraźnią.
- Znaczy ja… – zawstydził się na sekundę, pozwalając odpowiedzi wisieć gdzieś w powietrzu. Przecież nie mógł powiedzieć, że nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo cóż to byłaby za wtopa! Jego uszy niemalże odzwierciedliły kolor włosów Weasleya. – To jeszcze nie jest tak, że w pełni to kontroluję... bo czasem to… no… zdradliwe takie jest. – dokończył kulawo, nawet nie zauważając jak jego włosy nabrały wściekłego koloru czerwieni.
- Przecież nikt nie wie jaki wielki jest Zakazany Las! To może być przecież jakaś inteligentna istota, więc na pewno daje radę się wspiąć po murach… albo może właśnie kopie dół pod murami? – zaproponował dosyć zagadkowym tonem, przyjmując zaczepkę Artura jako poważne źródło kolejnych pomysłów.
- To w drogę! – bardziej szepnął niż powiedział, w końcu zdając sobie sprawę, że wciąż byli w jednym, tym samym miejscu. Ruszył przez drugi korytarz, idąc bardziej na czuja niż faktycznie maszerując w konkretnym kierunku. – Myślisz, że dzisiaj złapiemy tego drania? – spytał szeptem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że szli w kierunku jednego z profesorów pełniących wartę w podziemiach.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
No właśnie, kompletną bzdurę! To by było szalone, żeby Artur, Gryfon z rodu Longbottomów, którzy okupują Gryffindor od wieków, nagle postanowił umawiać się ze Ślizgonką. To przecież szalone, niedorzeczne i nastąpi dopiero za jakieś pięć lat...
- Jasna sprawa - zapewnił niezwykle szybko kumpla. - Poza tym, pewnie wszystkie Ślizgonki mają rozwidlone języki jak węże... - chłopiec zamaskował buractwem własne uczucia.
A jeśli Regi go rozgryzł? Nie będzie chciał się już z nim zadawać? Nagle ta perspektywa wydała się dwunastoletniemu Arturowi straszniejsza niż potwór z Komnaty Tajemnic.
Chłopak przytaknął, z ulgą przyjmując zmianę tematu. Baron mógł być dobrym tropem, ale nie wszystko powinni załatwiać jednej nocy.
- O tym pomyślimy jutro - zgodził się, ledwo powstrzymując roztrzepany umysł przed planowaniem jutrzejszego dnia.
Nie teraz! Teraz powinni być skupieni i gotowi na wszystko. Zamiast tego zaraz sobie tu usiądą, wyciągną gargulki i będą wesoło gawędzić o tym czego to nie zrobią.
- Tak, o tym można porozmawiać po naszym spektakularnym sukcesie - Longbottom swobodnie dzielił skórę na nieupolowanym buchorożcu. Choć przyznawał w duchu, że tak naprawdę nie zależy mu na zmianie herbu, nie chciał jednak zniszczyć obrazu porządnego Gryfona.
Gdyby tylko miał możliwość spotkania Założycieli, to wybiłby im z głowy ten dziwny pomysł z Domami. Przez ich fanaberie Hogwart był wiecznie podzielony!
- Spokojnie, poćwiczysz i na pewno osiągniesz kiedyś mistrzostwo - zapewnił grzecznie. - Może to nam się kiedyś przydać... - mruknął konspiracyjnie.
Teraz to Longbottoma spojrzał pobłażliwie na Weasley'a. Chciał podkopać genialną teorię Artura?
- Tylko wtedy otwarcie Komnaty Tajemnic nie miałoby związku z potworem - zauważył. - Poza tym, jeśli otworzono Komnatę i dopiero później potwór zaszył się w Zakazanym Lesie... po co miał porzucać nieznaną nikomu kryjówkę? Takim przemykaniem z puszczy do zamku wiele ryzykuje, nawet jeśli to jest, bo ja wiem, zwinny pająk... - zasugerował chłopak. - A co jeśli to jakiś upiór lub duch, może szyszymora? - nie przestawał teoretyzować.
Cóż, musieli jednak w końcu ruszyć dalej. Longbottom założył, że przecież ktoś tak ogarnięty jak Regi wie dokąd idzie i może dać się mu prowadzić. Chłopiec nie znał tego korytarza, ale nie chciał po sobie tego poznać.
- Oby, bo inaczej ktoś może zginąć... - zauważył Artur, równie nieświadomy prawdziwego zagrożenia.
- Jasna sprawa - zapewnił niezwykle szybko kumpla. - Poza tym, pewnie wszystkie Ślizgonki mają rozwidlone języki jak węże... - chłopiec zamaskował buractwem własne uczucia.
A jeśli Regi go rozgryzł? Nie będzie chciał się już z nim zadawać? Nagle ta perspektywa wydała się dwunastoletniemu Arturowi straszniejsza niż potwór z Komnaty Tajemnic.
Chłopak przytaknął, z ulgą przyjmując zmianę tematu. Baron mógł być dobrym tropem, ale nie wszystko powinni załatwiać jednej nocy.
- O tym pomyślimy jutro - zgodził się, ledwo powstrzymując roztrzepany umysł przed planowaniem jutrzejszego dnia.
Nie teraz! Teraz powinni być skupieni i gotowi na wszystko. Zamiast tego zaraz sobie tu usiądą, wyciągną gargulki i będą wesoło gawędzić o tym czego to nie zrobią.
- Tak, o tym można porozmawiać po naszym spektakularnym sukcesie - Longbottom swobodnie dzielił skórę na nieupolowanym buchorożcu. Choć przyznawał w duchu, że tak naprawdę nie zależy mu na zmianie herbu, nie chciał jednak zniszczyć obrazu porządnego Gryfona.
Gdyby tylko miał możliwość spotkania Założycieli, to wybiłby im z głowy ten dziwny pomysł z Domami. Przez ich fanaberie Hogwart był wiecznie podzielony!
- Spokojnie, poćwiczysz i na pewno osiągniesz kiedyś mistrzostwo - zapewnił grzecznie. - Może to nam się kiedyś przydać... - mruknął konspiracyjnie.
Teraz to Longbottoma spojrzał pobłażliwie na Weasley'a. Chciał podkopać genialną teorię Artura?
- Tylko wtedy otwarcie Komnaty Tajemnic nie miałoby związku z potworem - zauważył. - Poza tym, jeśli otworzono Komnatę i dopiero później potwór zaszył się w Zakazanym Lesie... po co miał porzucać nieznaną nikomu kryjówkę? Takim przemykaniem z puszczy do zamku wiele ryzykuje, nawet jeśli to jest, bo ja wiem, zwinny pająk... - zasugerował chłopak. - A co jeśli to jakiś upiór lub duch, może szyszymora? - nie przestawał teoretyzować.
Cóż, musieli jednak w końcu ruszyć dalej. Longbottom założył, że przecież ktoś tak ogarnięty jak Regi wie dokąd idzie i może dać się mu prowadzić. Chłopiec nie znał tego korytarza, ale nie chciał po sobie tego poznać.
- Oby, bo inaczej ktoś może zginąć... - zauważył Artur, równie nieświadomy prawdziwego zagrożenia.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bardzo spodobała mu się wizja dziewczyn o dwóch językach, ponieważ wydawało się to po prostu obrzydliwe - przynajmniej jeszcze wtedy. Usposobienie potworzyć zamiast dziewcząt z domu Ślizgonów wydawało się bardzo adekwatne w myślach rudowłosego malca. Nie podobał mu się ich kpiący ton, gardzący wzrok i zdecydowanie zbyt niemiłe słowa; oczywiście nikt nie zostawał im dłużny, a przynajmniej Weasley miał takie poczucie. Wiadomo, dziewczyn się nie biło, ale chłopacy byli już całkiem inną bajką! Potworom mógł przynajmniej krzyknąć co o nich myśli, bez zastanawiania się, czy w ogóle tak wolno; w końcu byli wrogami.
- Żeby to jeszcze! Mogę się założyć, że mają nawet ogony! – rozentuzjazmował się od razu; pozwalając Arturowi na zbicie się z tropu. Przecież kto normalny podejrzewałby Gryfona/ki o choćby cień uczuć do Ślizgonki/a i w drugą stronę! Zdrowe zmysły wtedy jeszcze zdawały się po stronie obydwóch młodzieńców.
Przytaknął tylko na każde z jego kolejnych zdań, bo przecież pewne elementy mogły zostać odroczone do czasu, aż w końcu faktycznie uda im się coś odnaleźć. Ważniejsze przecież było to, co czekało za rogiem, ścianą, pomnikiem, czy też innym dziwadłem! W tym przypadku był to profesor, ale kto wie, może gdzieś dalej czaiła się bestia?
Rudzielec nie miał oporów przed przytaknięciem, bo przecież kumpel zaliczał się już do grona fajnych, skoro był w stanie wykazać się iście Gryfońską odwagą; przez innych synonimizowana z głupotą. Skoro było ich dwóch, to wszystko też należało rozważać na podstawie ich małego duetu. Umiejętności Weasleya nie mogły być przecież tylko dla niego samego, należało je wykorzystywać do czegoś więcej!
- To, że jest otwarta i ktoś tak powiedział, nie znaczy, że tak musi być. - obruszył się na myśl, że blondyn się z nim sprzeczał. Halo, to on jest tutaj tym starszym! Zaraz jednak mina mu zbledła. - Tylko nie szyszyy... szyszyymora.. - zająknął się lekko, obracając głową dookoła w poszukiwaniu istoty. Nie chodziło o to, że się boi, a skąd! Po prostu słyszało się o nich tak wiele historii i to one najbardziej straszyły, ot co!
Idąc dalej i cichaczem rozmawiając o możliwościach związanych z komnatą, weszli za kolejny zakręt, za którym czekał na nich nikt inny, a sam profesor od numerologii. Ciężko było go przekonać, że obaj lunatykowali; czym Gryffindor przypłacił setką punktów...ale pewnie wszyscy i tak im wybaczą...może za jakieś pięć lat?
| zt.x2
- Żeby to jeszcze! Mogę się założyć, że mają nawet ogony! – rozentuzjazmował się od razu; pozwalając Arturowi na zbicie się z tropu. Przecież kto normalny podejrzewałby Gryfona/ki o choćby cień uczuć do Ślizgonki/a i w drugą stronę! Zdrowe zmysły wtedy jeszcze zdawały się po stronie obydwóch młodzieńców.
Przytaknął tylko na każde z jego kolejnych zdań, bo przecież pewne elementy mogły zostać odroczone do czasu, aż w końcu faktycznie uda im się coś odnaleźć. Ważniejsze przecież było to, co czekało za rogiem, ścianą, pomnikiem, czy też innym dziwadłem! W tym przypadku był to profesor, ale kto wie, może gdzieś dalej czaiła się bestia?
Rudzielec nie miał oporów przed przytaknięciem, bo przecież kumpel zaliczał się już do grona fajnych, skoro był w stanie wykazać się iście Gryfońską odwagą; przez innych synonimizowana z głupotą. Skoro było ich dwóch, to wszystko też należało rozważać na podstawie ich małego duetu. Umiejętności Weasleya nie mogły być przecież tylko dla niego samego, należało je wykorzystywać do czegoś więcej!
- To, że jest otwarta i ktoś tak powiedział, nie znaczy, że tak musi być. - obruszył się na myśl, że blondyn się z nim sprzeczał. Halo, to on jest tutaj tym starszym! Zaraz jednak mina mu zbledła. - Tylko nie szyszyy... szyszyymora.. - zająknął się lekko, obracając głową dookoła w poszukiwaniu istoty. Nie chodziło o to, że się boi, a skąd! Po prostu słyszało się o nich tak wiele historii i to one najbardziej straszyły, ot co!
Idąc dalej i cichaczem rozmawiając o możliwościach związanych z komnatą, weszli za kolejny zakręt, za którym czekał na nich nikt inny, a sam profesor od numerologii. Ciężko było go przekonać, że obaj lunatykowali; czym Gryffindor przypłacił setką punktów...ale pewnie wszyscy i tak im wybaczą...może za jakieś pięć lat?
| zt.x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Wielkie Poszukiwania
Szybka odpowiedź