Stajnie
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stajnie
Stajnia przylegała do wschodniej ściany posiadłości Durham. Był to przestronny budynek, w którego wnętrzu znajdowały się szerokie boksy dla koni, a wszystko stworzone za pomocą drewna i kutych bram. Miejsce utrzymane w czystości i z ogromną dbałością o wierzchowce zachwycało swoim porządkiem. Nie brakowało więc tabliczek z imionami koni oraz informacjami o ich pochodzeniu i diecie. W środku kręcili się stajenni, którzy doglądali drogocennych wierzchowców rodu Burke. W powietrzu unosił się zapach słomy, siana oraz koni, miejsce zaś było dobrze doświetlone i czuło się w nim dumę rodziny do której przybytek ten należał.
Nie widziała siebie jako wojującej czarownicy na linii frontu, ale jako naukowca, który bada i poznaje coraz lepiej obiekt na którym się skupia. Tym dla niej była czarna magia - nauką, sięgnięciem poza horyzont, możliwością poznania nieznanego. Nie wykluczała jednak używania jej, w końcu po to się jej uczyła, aby móc skorzystać z tego co dawała.
W życiu zaś nie chciała być jedynie ozdobą dla męża, chciała być jego cieniem, partnerem, osobą, z którą może porozmawiać na wiele tematów, być tą która udzieli rady, pokaże inne perspektywy. Świadomość, że miałaby siedzieć w domu i zajmować się jedynie dziećmi mierziła ją. Po co w takim razie była wysyłana do Hogwartu, gdzie mogła zasmakować możliwości? Nie lepiej było zamknąć dziewczynki w domach z guwernantkami aby uczyły się podstawowych czarów bez możliwości poznania swojego potencjału magicznego.
-Cieszę się. - Odpowiedziała, nie naciskając więcej na Mathieu, gdyż potrafiła wyczuć kiedy nie chciał mówić więcej, a miała nadzieję, że pewnego dnia zdradzi więcej szczegółów. -Dała ci to czego oczekiwałeś? - Chciała się jeszcze upewnić, że nie żałował tej decyzji, bo nie było nic gorszego jak zmarnowany czas. Jeżeli zdobył nowe doświadczenia, które wskazały mu kolejne możliwości to tym lepiej dla niego. Zrobiła krok w bok aby mógł stanąć obok niej i szczotkować Rotmistrza, który przyjmował te działania ze spokojem zupełnie nie przejmując się toczącą się rozmową. Szczotkowanie uspokajało też samą Primrose, która mogła skupić się na myślach jakie w tej chwili galopowały przez jej głowę.
-Miałam parę… ciekawych rozmów. - Nie chciała mówić wprost o czkawce teleportacyjnej, która była efektem wzburzonych emocji, a te chciała aby pozostały jej tajemnicą i sekretem. Mathieu nie mógł ich poznać, niczego by to nie zmieniło, a mogło jedynie pogorszyć pewne sprawy. -Ważne jest to, że dowiedziałam się wiele o sobie samej. O tym czego chcę od życia i co chcę robić dalej.
Przesunęła szczotką po grzbiecie konia, a następnie zabrała się za rozczesywanie jego grzywy. Musieli to omówić, bo ona nie miała zamiaru rezygnować z poznawania czarnej magii i miała zamiar postawić na swoim.
W życiu zaś nie chciała być jedynie ozdobą dla męża, chciała być jego cieniem, partnerem, osobą, z którą może porozmawiać na wiele tematów, być tą która udzieli rady, pokaże inne perspektywy. Świadomość, że miałaby siedzieć w domu i zajmować się jedynie dziećmi mierziła ją. Po co w takim razie była wysyłana do Hogwartu, gdzie mogła zasmakować możliwości? Nie lepiej było zamknąć dziewczynki w domach z guwernantkami aby uczyły się podstawowych czarów bez możliwości poznania swojego potencjału magicznego.
-Cieszę się. - Odpowiedziała, nie naciskając więcej na Mathieu, gdyż potrafiła wyczuć kiedy nie chciał mówić więcej, a miała nadzieję, że pewnego dnia zdradzi więcej szczegółów. -Dała ci to czego oczekiwałeś? - Chciała się jeszcze upewnić, że nie żałował tej decyzji, bo nie było nic gorszego jak zmarnowany czas. Jeżeli zdobył nowe doświadczenia, które wskazały mu kolejne możliwości to tym lepiej dla niego. Zrobiła krok w bok aby mógł stanąć obok niej i szczotkować Rotmistrza, który przyjmował te działania ze spokojem zupełnie nie przejmując się toczącą się rozmową. Szczotkowanie uspokajało też samą Primrose, która mogła skupić się na myślach jakie w tej chwili galopowały przez jej głowę.
-Miałam parę… ciekawych rozmów. - Nie chciała mówić wprost o czkawce teleportacyjnej, która była efektem wzburzonych emocji, a te chciała aby pozostały jej tajemnicą i sekretem. Mathieu nie mógł ich poznać, niczego by to nie zmieniło, a mogło jedynie pogorszyć pewne sprawy. -Ważne jest to, że dowiedziałam się wiele o sobie samej. O tym czego chcę od życia i co chcę robić dalej.
Przesunęła szczotką po grzbiecie konia, a następnie zabrała się za rozczesywanie jego grzywy. Musieli to omówić, bo ona nie miała zamiaru rezygnować z poznawania czarnej magii i miała zamiar postawić na swoim.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wyprawa była edukacyjna pod wieloma względami. Zrozumiał nie tylko kwintesencję żeglarstwa, więzi tworzących się na morzu czy sposobu prowadzenia statku i działalności. Zrozumiał o wiele więcej. Jego bunt był nieopłacany, obrona rękami i nogami przed nieuniknionym była zbyteczna. Świat parł naprzód, niosąc za sobą liczne zmiany i dając możliwości do skorzystania z nich lub skulenia pod siebie ogona. Nie zamierzał chować się za woalem obłudy i kłamstwa, był na tyle dojrzały, żeby brać odpowiedzialność za własne czyny i decyzje. Wiedział, że walka dla Czarnego Pana będzie długotrwałym procesem, który być może pozbawi go bliskich, a może to jego im odbierze. Niemniej jednak, mroczna część jego duszy była integralna z pozostałą. Nadal jakaś jego cząstka próbowała odtrącić te myśl, pałając nadzieją, ale nie… nie było już nadziei. Wyzbywał się części własnego życia. Wyzbywał się skrupułów, jakichkolwiek hamulców. Nie powinien ich mieć, nie dla tych, którzy bezcześcili ich dobre imię, pozwalali sobie na zbyt wiele. Dla nich również nie było już żadnej nadziei.
- Poza wiedzą na temat żeglarstwa… otworzyła mi oczy, w pewnym sensie. – odpowiedział po chwili namysłu. – Zrozumiałem jak bardzo zmienia się świat, jak ja się zmieniam. – dodał. Nie chodziło tylko to, żeby walczyć. Również o wyjście z cienia kuzyna, nie będzie wiecznie chował się za jego plecami, stał w jego cieniu. Może i nie miał jego talentu czy zdolności, aby nazywał się Mathieu Rosier i mógł zrobić więcej niż kiedykolwiek sądził. Jedno było pewne, chciał działać, pracować nad samym sobą, wyrobić własną, niepowtarzalną markę. Może i był tym drugim, mniej znaczącym Rosierem… Może i jego ojciec był tym drugim, nie pierworodnym… To nie miał znaczenia, każdy pracował sam na siebie.
- Nadal będę przestrzegał Cię przed zagłębianiem się w Czarną Magię, Primrose. – powiedział na jej słowa. Wiedział jak to jest zajrzeć w głąb siebie, doskonale ją rozumiał. Nie ważne było to, jakie decyzje podejmie. Była panią swojego życia, kowalem własnego losu i tylko od niej zależało, w którą stronę pójdzie, na której ścieżce postawi swoje kroki. – Potrafi być zgubna… Nie mam na myśli konsekwencji, które można odczuć, ale to do czego prowadzi. – dodał, przerywając na moment pielęgnację konia, który stał przed nimi. Spojrzał na nią z cichym westchnięciem. Locus Nihil, Arawn, to tak bardzo namieszało w jego głowie, że na moment stracił grunt pod własnymi nogami. Teraz stawał na nie z powrotem, musiał jednak najpierw zmierzyć się z własnym demonem. – Nie chcę, abyś musiała kiedykolwiek przechodzić przez to, co ja przechodzę od przeszło dwóch miesięcy. – szepnął cicho. Jego reakcja, w Chateau Rose wynikała z troski, wtedy jednak targały nim sprzeczne emocje. Teraz był spokojniejszy, bardziej zdystansowany, bardziej opanowany.
- Poza wiedzą na temat żeglarstwa… otworzyła mi oczy, w pewnym sensie. – odpowiedział po chwili namysłu. – Zrozumiałem jak bardzo zmienia się świat, jak ja się zmieniam. – dodał. Nie chodziło tylko to, żeby walczyć. Również o wyjście z cienia kuzyna, nie będzie wiecznie chował się za jego plecami, stał w jego cieniu. Może i nie miał jego talentu czy zdolności, aby nazywał się Mathieu Rosier i mógł zrobić więcej niż kiedykolwiek sądził. Jedno było pewne, chciał działać, pracować nad samym sobą, wyrobić własną, niepowtarzalną markę. Może i był tym drugim, mniej znaczącym Rosierem… Może i jego ojciec był tym drugim, nie pierworodnym… To nie miał znaczenia, każdy pracował sam na siebie.
- Nadal będę przestrzegał Cię przed zagłębianiem się w Czarną Magię, Primrose. – powiedział na jej słowa. Wiedział jak to jest zajrzeć w głąb siebie, doskonale ją rozumiał. Nie ważne było to, jakie decyzje podejmie. Była panią swojego życia, kowalem własnego losu i tylko od niej zależało, w którą stronę pójdzie, na której ścieżce postawi swoje kroki. – Potrafi być zgubna… Nie mam na myśli konsekwencji, które można odczuć, ale to do czego prowadzi. – dodał, przerywając na moment pielęgnację konia, który stał przed nimi. Spojrzał na nią z cichym westchnięciem. Locus Nihil, Arawn, to tak bardzo namieszało w jego głowie, że na moment stracił grunt pod własnymi nogami. Teraz stawał na nie z powrotem, musiał jednak najpierw zmierzyć się z własnym demonem. – Nie chcę, abyś musiała kiedykolwiek przechodzić przez to, co ja przechodzę od przeszło dwóch miesięcy. – szepnął cicho. Jego reakcja, w Chateau Rose wynikała z troski, wtedy jednak targały nim sprzeczne emocje. Teraz był spokojniejszy, bardziej zdystansowany, bardziej opanowany.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie była to dla niej łatwa rozmowa, zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie co czuje do Mathieu oraz fakt, że jest to jednostronne uczucie nie pomagało jej w prowadzeniu tej rozmowy. Szczotkowanie grzywy Rotmistrza pozwoliło zająć czymś dłonie oraz pomagało w zbieraniu rozbieganych myśli. Nie chciała prawić banałów na temat przemian świata i samego człowieka, ponieważ te były nieuniknione i każde z nich o tym wiedziało. Wydarzenia zmieniały człowieka, pokazywały mu nowe możliwości działania czy postrzegania otaczającej ich rzeczywistości.
-Wiem. - Powiedziała po chwili i podniosła na niego spojrzenie szaro-zielonych oczu uśmiechając się przy tym smutno. -Wiem. - Powtórzyła już ciszej odkładając szczotkę na obok i odbierając drugą od Mathieu. Wzięła wierzchowca za uwiąz kierując się do jego boksu. -Proszę jedynie o odrobinę zaufania, Mathieu. - Powiedziała w końcu kiedy zamykała skobel boksu i zawieszała na haczyku uwiąz Rotmistrza. Następnie zdjęła rękawiczki i schowała je za paskiem, podeszła bliżej do mężczyzny. -Nie wiem przez co przechodzisz, mogę jedynie się domyślać patrząc przez co przechodzili Edgar oraz Craig, ale wiedz to, że nie jestem ignorantką, wiem że igram z ogniem. - Na jasnej twarzy odmalowana była pełna powaga, a w oczach odbijało się przekonanie, że wierzy w słowa, które wypowiada z pełną świadomością ich wagi oraz znaczenia. Stała naprzeciwko niego, drobna ale jednocześnie silna i odważna, nie wahająca się podejmować decyzji nawet jeżeli miała zapłacić słoną cenę.
-Jesteś dobrym przyjacielem, Mathieu. Doceniam Twoją troskę i jednocześnie zaangażowanie. Nie miej jednak do siebie pretensji, że zacząłeś mnie uczyć. Nie masz do tego powodów. - Nie była łatwą uczennicą, nie należała do tych, którym wystarczy wiedza teoretyczna, ją pociągała wiedza i ten głód napędzał każde jej działanie i krok jaki podejmowała w swoim rozwoju. Z Fantine ćwiczyła eliksiry, ale nie tylko, bowiem każdego dnia poświęcała parę chwil na naukę i podnoszenie swoich umiejętności. W runach była już całkiem niezła więc zaczęła zerkać w stronę klątw i sposobu ich nakładania oraz zdejmowania. Chciała zaistnieć w brutalnym świecie mężczyzn, gdzie szlachetnie urodzona kobieta nie miała prawa wstępu, ale Primrose Burke wiedziała, że pewnego dnia powitają ją w swoich szeregach i podadzą jej dłoń. Minie wiele lat, ale ona nie odpuści i dopnie swego, a jeżeli kiedyś znajdzie partnera, który będzie ją w tym wspierał będzie miała wielkie szczęście, choć co do tego ostatniego miała duże wątpliwości.
-Wiem. - Powiedziała po chwili i podniosła na niego spojrzenie szaro-zielonych oczu uśmiechając się przy tym smutno. -Wiem. - Powtórzyła już ciszej odkładając szczotkę na obok i odbierając drugą od Mathieu. Wzięła wierzchowca za uwiąz kierując się do jego boksu. -Proszę jedynie o odrobinę zaufania, Mathieu. - Powiedziała w końcu kiedy zamykała skobel boksu i zawieszała na haczyku uwiąz Rotmistrza. Następnie zdjęła rękawiczki i schowała je za paskiem, podeszła bliżej do mężczyzny. -Nie wiem przez co przechodzisz, mogę jedynie się domyślać patrząc przez co przechodzili Edgar oraz Craig, ale wiedz to, że nie jestem ignorantką, wiem że igram z ogniem. - Na jasnej twarzy odmalowana była pełna powaga, a w oczach odbijało się przekonanie, że wierzy w słowa, które wypowiada z pełną świadomością ich wagi oraz znaczenia. Stała naprzeciwko niego, drobna ale jednocześnie silna i odważna, nie wahająca się podejmować decyzji nawet jeżeli miała zapłacić słoną cenę.
-Jesteś dobrym przyjacielem, Mathieu. Doceniam Twoją troskę i jednocześnie zaangażowanie. Nie miej jednak do siebie pretensji, że zacząłeś mnie uczyć. Nie masz do tego powodów. - Nie była łatwą uczennicą, nie należała do tych, którym wystarczy wiedza teoretyczna, ją pociągała wiedza i ten głód napędzał każde jej działanie i krok jaki podejmowała w swoim rozwoju. Z Fantine ćwiczyła eliksiry, ale nie tylko, bowiem każdego dnia poświęcała parę chwil na naukę i podnoszenie swoich umiejętności. W runach była już całkiem niezła więc zaczęła zerkać w stronę klątw i sposobu ich nakładania oraz zdejmowania. Chciała zaistnieć w brutalnym świecie mężczyzn, gdzie szlachetnie urodzona kobieta nie miała prawa wstępu, ale Primrose Burke wiedziała, że pewnego dnia powitają ją w swoich szeregach i podadzą jej dłoń. Minie wiele lat, ale ona nie odpuści i dopnie swego, a jeżeli kiedyś znajdzie partnera, który będzie ją w tym wspierał będzie miała wielkie szczęście, choć co do tego ostatniego miała duże wątpliwości.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie chodziło o zaufanie, bo wiedział, że Primrose była godna jak mało kto. Wojna zbierała swe żniwa, zabijała, odbierała rodziny, przyjaciół, bliskich. Lady Burke była zdolna i na pewno nie da się tak łatwo – niemniej jednak, wolałby, aby uniknęła trudnego, zgubnego losu. Wierzył w jej możliwości, nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo pokładał w niej zarówno wiarę, jak i nadzieję. Reprezentowała wszelkie wartości, które winna reprezentować dama jej pokroju. Bądź co bądź, to na nie skierowane był wzrok wielu osób. Była godną damą, z własnym zdaniem, przyciągającą uwagę. Nie chciał, aby przez swoje zapędy podążyła w kierunku, z którego nie było już odwrotu. Teraz liczyły się nie tylko chęci i własne pragnienia, ale rozwaga, którą powinni się kierować, krocząc wojennymi, zawiłymi ścieżkami.
- Nie chciałbym, aby ten ogień okazał się Twoją zgubą. – powiedział cicho, odwracając na moment wzrok. Primrose powinna zrozumieć, że wszelkie jego słowa, które wypowiedział wtedy i wypowiadał teraz były efektem troski i bliskości ich relacji. Rosier nie chciał, aby kolejni przyjaciele zmuszeni byli rzucać się w wir walk, cierpieć, oddawać własne życie. Tym bardziej, nie chciał, aby jedną z nich była Primrose Burke. Zasługiwała na coś więcej niż wojna czy cierpienie.
- Przebrnęliśmy długą drogę… Nie chciałbym jednak, abyś musiała przez to cierpieć. – rzekł spokojnie. – Abyś po zamknięciu powiek do snu patrzyła na śmierć swych bliskich, raz za razem, coraz gorszą… Aby Twój świat przybierał czarno białe barwy… Aby prześladowały Cię krzyki tych, którzy odczuli używaną przez Ciebie magię… – powiedział cicho, a dopiero później odwrócił wzrok i spojrzał jej w oczy. Primrose zasługiwała na coś więcej niż wariactwo własnego umysłu. Zasługiwała na coś o wiele lepszego, niż mrok pochłaniający każdą komórkę jej ciała.
Ale on taki był. Po prostu wcześniej nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, kreując wyrzuty sumienia, których nigdy nie było. Przejmował się losem, a przynajmniej tego właśnie chciał. Śmierć nie robiła na nim wrażenia. Pamiętał jak wraz z Francisem natrafili na zwłoki w Old Church. Szlama wisiała u powały, zmęczona i skatowana. Zasługiwała na ten akt łaski lub niełaski, obojętnie jak można było to nazwać. Miał to wypisane we krwi. Nosił w sobie mrok i ciemność, ale dopiero to co działo się po spotkaniu w Białej Wywernie uświadomiło mu, że okłamywał sam siebie. Sporo czasu i wiele mil morskiej żeglugi upłynęły, zanim zrozum, zanim pojął, że to właśnie on. A Arawn jedynie otworzył mu w oczy.
- Może zwyczajnie przesadzam. Ostatnie miesiące były wyjątkowo trudne. Ciężko zaakceptować swoje przeznaczenie i otworzyć się na… coś zupełnie innego. – dodał już luźniej, zmieniając odrobinę ton. Nie miał władzy, aby stawać jej na drodze. – Niemniej jednak, jesteś moją przyjaciółkę, więc zadbam o to, abyś kroczyła tą ścieżką w najbezpieczniejszy z możliwych sposobów. – dopowiedział z lekkim uśmiechem. Primrose Burke zdania nie zmieni, tego był pewien, ale jak na dobrego przyjaciela przystało – może jej pomóc.
- Nie chciałbym, aby ten ogień okazał się Twoją zgubą. – powiedział cicho, odwracając na moment wzrok. Primrose powinna zrozumieć, że wszelkie jego słowa, które wypowiedział wtedy i wypowiadał teraz były efektem troski i bliskości ich relacji. Rosier nie chciał, aby kolejni przyjaciele zmuszeni byli rzucać się w wir walk, cierpieć, oddawać własne życie. Tym bardziej, nie chciał, aby jedną z nich była Primrose Burke. Zasługiwała na coś więcej niż wojna czy cierpienie.
- Przebrnęliśmy długą drogę… Nie chciałbym jednak, abyś musiała przez to cierpieć. – rzekł spokojnie. – Abyś po zamknięciu powiek do snu patrzyła na śmierć swych bliskich, raz za razem, coraz gorszą… Aby Twój świat przybierał czarno białe barwy… Aby prześladowały Cię krzyki tych, którzy odczuli używaną przez Ciebie magię… – powiedział cicho, a dopiero później odwrócił wzrok i spojrzał jej w oczy. Primrose zasługiwała na coś więcej niż wariactwo własnego umysłu. Zasługiwała na coś o wiele lepszego, niż mrok pochłaniający każdą komórkę jej ciała.
Ale on taki był. Po prostu wcześniej nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, kreując wyrzuty sumienia, których nigdy nie było. Przejmował się losem, a przynajmniej tego właśnie chciał. Śmierć nie robiła na nim wrażenia. Pamiętał jak wraz z Francisem natrafili na zwłoki w Old Church. Szlama wisiała u powały, zmęczona i skatowana. Zasługiwała na ten akt łaski lub niełaski, obojętnie jak można było to nazwać. Miał to wypisane we krwi. Nosił w sobie mrok i ciemność, ale dopiero to co działo się po spotkaniu w Białej Wywernie uświadomiło mu, że okłamywał sam siebie. Sporo czasu i wiele mil morskiej żeglugi upłynęły, zanim zrozum, zanim pojął, że to właśnie on. A Arawn jedynie otworzył mu w oczy.
- Może zwyczajnie przesadzam. Ostatnie miesiące były wyjątkowo trudne. Ciężko zaakceptować swoje przeznaczenie i otworzyć się na… coś zupełnie innego. – dodał już luźniej, zmieniając odrobinę ton. Nie miał władzy, aby stawać jej na drodze. – Niemniej jednak, jesteś moją przyjaciółkę, więc zadbam o to, abyś kroczyła tą ścieżką w najbezpieczniejszy z możliwych sposobów. – dopowiedział z lekkim uśmiechem. Primrose Burke zdania nie zmieni, tego był pewien, ale jak na dobrego przyjaciela przystało – może jej pomóc.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Opuściła głowę patrząc na swoje dłonie, przymknęła na chwilę oczy zbierając myśli, by uformować je w słowa. Wiedziała co chciał jej powiedzieć, znała tę troskę tak dobrze widząc ją u braci i kuzynów. Wszyscy mężczyźni z jej otoczenia starali się ją chronić i była im za to wdzięczna, ponieważ gdyby nie oni nie zaznałaby tak dobrego życia, a jedocześnie pokładali w niej nadzieje, choć lekko obawiali się zapędów lady Burke, a lęk ten wynikał właśnie z ich troski. Wszystko się nawzajem napędzało, niestety nie mogli mieć na pewne rzeczy wypływu. Świat się zmieniał, a to właśnie wojny powodowały te zmiany. Należało je zaakceptować, dostosować się do nich lub przepaść i żyć w zgryzocie.
-To igranie zostało dostrzeżone, Mathieu. - Podniosła na niego szaro-zielone spojrzenie dużych oczu. -Dostałam propozycję dołączenia, stania się sojusznikiem, wsparciem Rycerzy Walpurgii. Przyjęłam ją. - Pewnych rzeczy nie mógł zmienić, nie miał wpływu ale to od niego zależało jak dalej ich relacja będzie wyglądać. Wyciągnęła różdżkę, a wiadro z wodą poszybowało do boksu Rotmistrza, gdzie poidło zostało uzupełnione, a snopek siana rozwiązał się i zwierzę mogło w spokoju zjeść swój posiłek. Słuchała w ciszy dalszych słów czarodzieja w pełni rozumiejąc jego obawy o jej osobę, o to co niesie ze sobą jej ciekawość oraz chęć poznania. Spojrzała w ciemne oczy Mathieu i uśmiechnęła się delikatnie do nich. -Nie wiemy co przyniesie przyszłość. Nie wiemy jaka będzie wasza następna misja i jacy z niej wrócicie. Jak bardzo odmienieni. Jednak wiem, że będę stać na straży, czekać na powrót, a jednocześnie swoją wiedzą i umiejętnościami wesprzeć was na tyle na ile potrafię. - Powoli zaczęła kierować się w stronę wyjścia ze stajni, ale kroki stawiała niespiesznie wiedząc, że to jest ta rozmowa, ten moment kiedy mogą sobie jak najwięcej wyjaśnić aby więcej nie dochodziło do nieporozumień jakie miało miejsce w Kent na początku tego miesiąca. -Przemawia przez ciebie twoje własne doświadczenie, którego nie życzysz mi. - Wyraziła swoje zrozumienie dla jego sytuacji i postawy. -Tylko każdy jest inny, a ja nie będę narażona na te same sytuacje co ty. Nie będą walczyć jak ty, Tristan, Edgar, Craig czy Xavier. Nie spotkają mnie te wydarzenia jakie spotkały ciebie. Nasza sytuacja w tej chwili jest zupełnie inna, choć towarzyszy nam ta sama magia. - Widząc, że zmienił ton wypowiedzi, że spojrzenie nie było już tak ciemne, wręcz czarne, a nabierały ciepłego, brązowego koloru wiedziała, że wracają do toru, na którym kiedyś byli. Zadarła trochę wyżej głowę by lepiej mu się przyjrzeć. -Coś zupełnie innego? - Powtórzyła za nim wyraźnie zainteresowana. -Widać wiele musiało wydarzyć się na morzu i zaraz po powrocie. Nowe daje dużo możliwości, rozwiązań, na które wcześniej sami nie wpadliśmy. Ważne jednak jest to, jak ty postrzegasz to nowe. Jako szansę? Czy jako problem?
-To igranie zostało dostrzeżone, Mathieu. - Podniosła na niego szaro-zielone spojrzenie dużych oczu. -Dostałam propozycję dołączenia, stania się sojusznikiem, wsparciem Rycerzy Walpurgii. Przyjęłam ją. - Pewnych rzeczy nie mógł zmienić, nie miał wpływu ale to od niego zależało jak dalej ich relacja będzie wyglądać. Wyciągnęła różdżkę, a wiadro z wodą poszybowało do boksu Rotmistrza, gdzie poidło zostało uzupełnione, a snopek siana rozwiązał się i zwierzę mogło w spokoju zjeść swój posiłek. Słuchała w ciszy dalszych słów czarodzieja w pełni rozumiejąc jego obawy o jej osobę, o to co niesie ze sobą jej ciekawość oraz chęć poznania. Spojrzała w ciemne oczy Mathieu i uśmiechnęła się delikatnie do nich. -Nie wiemy co przyniesie przyszłość. Nie wiemy jaka będzie wasza następna misja i jacy z niej wrócicie. Jak bardzo odmienieni. Jednak wiem, że będę stać na straży, czekać na powrót, a jednocześnie swoją wiedzą i umiejętnościami wesprzeć was na tyle na ile potrafię. - Powoli zaczęła kierować się w stronę wyjścia ze stajni, ale kroki stawiała niespiesznie wiedząc, że to jest ta rozmowa, ten moment kiedy mogą sobie jak najwięcej wyjaśnić aby więcej nie dochodziło do nieporozumień jakie miało miejsce w Kent na początku tego miesiąca. -Przemawia przez ciebie twoje własne doświadczenie, którego nie życzysz mi. - Wyraziła swoje zrozumienie dla jego sytuacji i postawy. -Tylko każdy jest inny, a ja nie będę narażona na te same sytuacje co ty. Nie będą walczyć jak ty, Tristan, Edgar, Craig czy Xavier. Nie spotkają mnie te wydarzenia jakie spotkały ciebie. Nasza sytuacja w tej chwili jest zupełnie inna, choć towarzyszy nam ta sama magia. - Widząc, że zmienił ton wypowiedzi, że spojrzenie nie było już tak ciemne, wręcz czarne, a nabierały ciepłego, brązowego koloru wiedziała, że wracają do toru, na którym kiedyś byli. Zadarła trochę wyżej głowę by lepiej mu się przyjrzeć. -Coś zupełnie innego? - Powtórzyła za nim wyraźnie zainteresowana. -Widać wiele musiało wydarzyć się na morzu i zaraz po powrocie. Nowe daje dużo możliwości, rozwiązań, na które wcześniej sami nie wpadliśmy. Ważne jednak jest to, jak ty postrzegasz to nowe. Jako szansę? Czy jako problem?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Powieka drgnęła mu delikatnie ku górze, kiedy oświadczyła mu, że dostała propozycję dołączenia do Rycerzy Walpurgii jako ich sojusznik. Lordowie Burke czynnie brali udział we wszelkich wydarzeniach, będąc pewnym swych przekonań i z dumą reprezentując każdą z wartości bliskich Czarnemu Panu. Nie spodziewał się jednak, że i Primrose dołączy do ich ugrupowania. Oczywiście wiedział, że jej rola z pewnością ograniczona będzie do wspierania Rycerzy w inny sposób niż czynna walka i miał nadzieję, że upartość Lady Burke nie pchnie ją w tym kierunku. Była zdolna, a jej wysiłki i starania zostały docenione. Wiedział, że to trudny moment dla nich wszystkich, a każdy sojusznik był na wagę złota. Jedynie wspólnymi siłami mogli dotrzeć do upragnionego celu.
- Nie pozostało mi nic innego jak powitać Cię w szeregach sojuszników. – powiedział poważnie, z lekkim uśmiechem. Mathieu otwarcie przyznawał się nie tylko do swoich przekonań, ale również do tego, że był Rycerzem Walpurgii. Każdorazowo gdy stawał do walki był dumny z tego, co sobą reprezentuje. Cieszył go fakt, że było ich coraz więcej, a wspólnymi siłami będą mogli dotrzeć na sam szczyt i osiągnąć cel. Primrose pasowała do tej grupy, pasowała do nich wszystkich. Była zawzięta, uparta i dumna… Pewna swych przekonań, pewna przyszłości pokładanej we własnych działaniach. Każdy Rycerz powinien dawać z siebie wszystko, a ona dokładnie to robiła. Dawała z siebie zawsze jak najwięcej mogła, a on był tego niejednokrotnie świadkiem.
- Zakon stanowi zagrożenie dla każdego jednakowo. Rozprzestrzenia herezje i wystawia nas na próby, które musimy stłamsić jeszcze w zarodku. Nie ma znaczenia czy będziesz wykonywać to sam co my, czy będziesz wspierała Rycerzy w jakikolwiek inny sposób. Realne zagrożenie jest równe niebezpieczne dla każdego. – przedstawił jej jasno swoje stanowisko. Być może oni byli narażeni bardziej, na bezpośrednie ataki i problemy z nimi związane. Niemniej jednak, stając się oficjalnym sojusznikiem Rycerzy również i na nią spadnie zagrożenie, niebezpieczeństwo. Nie wątpił, że Primrose przemyślała każdą z tych kwestii i podjęła decyzję w pełnej świadomości. Chciała się spełniać i realizować, czego innego mógł się po niej spodziewać?
- Z początku widziałem w tym jedynie problem, z którym ciężko było mi się pogodzić. – powiedział z powagą, zakładając ręce za plecami i krocząc z wolna zaraz obok niej. Wyglądał dostojnie, odziany w czarny płaszcz, z srebrnymi elementami w kształcie róży. – To co zobaczyłem, czułem i słyszałem… namąciło mi w głowie. – dodał po chwili, przesuwając wzrok na jej osobę. Westchnął cicho i znów spojrzał daleko przed siebie. – Wiele sytuacji w moim życiu wpłynęło na to, jaką osobą jestem… lub byłem. Dociera do mnie, że przed przeznaczeniem nie mogę uciec, że największą satysfakcję sprawiają mi rzeczy dla innych niepojęte. – powiedział poważnie. Zadawanie bólu, cierpienia, krzywdzenie. To kropla w morzu. Prześladujące go dźwięki były raz kara, a raz nagrodą – przyjemną melodią dla uszu. Czerń i biel otaczającego świata, zapach śmierci pachnąca potęgą. Tak dzikiej i nieokiełznanej mieszanki odczuć nie miał w sobie od dawna. – Broniłem się przed tym, nie chciałem tego zaakceptować. Dlatego udałem się na morze, ktoś kiedyś powiedział mi, że to otwiera oczy i pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy. – dodał po chwili, uśmiechając się do niej lekko. Nie wiedział czy zrozumie, nie chciał powiedzieć wprost, że z końcem poprzedniego roku omal nie zwariował odejmując nierówną walkę z samym sobą. Teraz widział więcej, dostrzegał więcej i sam sobie dawał szansę.
- Nie pozostało mi nic innego jak powitać Cię w szeregach sojuszników. – powiedział poważnie, z lekkim uśmiechem. Mathieu otwarcie przyznawał się nie tylko do swoich przekonań, ale również do tego, że był Rycerzem Walpurgii. Każdorazowo gdy stawał do walki był dumny z tego, co sobą reprezentuje. Cieszył go fakt, że było ich coraz więcej, a wspólnymi siłami będą mogli dotrzeć na sam szczyt i osiągnąć cel. Primrose pasowała do tej grupy, pasowała do nich wszystkich. Była zawzięta, uparta i dumna… Pewna swych przekonań, pewna przyszłości pokładanej we własnych działaniach. Każdy Rycerz powinien dawać z siebie wszystko, a ona dokładnie to robiła. Dawała z siebie zawsze jak najwięcej mogła, a on był tego niejednokrotnie świadkiem.
- Zakon stanowi zagrożenie dla każdego jednakowo. Rozprzestrzenia herezje i wystawia nas na próby, które musimy stłamsić jeszcze w zarodku. Nie ma znaczenia czy będziesz wykonywać to sam co my, czy będziesz wspierała Rycerzy w jakikolwiek inny sposób. Realne zagrożenie jest równe niebezpieczne dla każdego. – przedstawił jej jasno swoje stanowisko. Być może oni byli narażeni bardziej, na bezpośrednie ataki i problemy z nimi związane. Niemniej jednak, stając się oficjalnym sojusznikiem Rycerzy również i na nią spadnie zagrożenie, niebezpieczeństwo. Nie wątpił, że Primrose przemyślała każdą z tych kwestii i podjęła decyzję w pełnej świadomości. Chciała się spełniać i realizować, czego innego mógł się po niej spodziewać?
- Z początku widziałem w tym jedynie problem, z którym ciężko było mi się pogodzić. – powiedział z powagą, zakładając ręce za plecami i krocząc z wolna zaraz obok niej. Wyglądał dostojnie, odziany w czarny płaszcz, z srebrnymi elementami w kształcie róży. – To co zobaczyłem, czułem i słyszałem… namąciło mi w głowie. – dodał po chwili, przesuwając wzrok na jej osobę. Westchnął cicho i znów spojrzał daleko przed siebie. – Wiele sytuacji w moim życiu wpłynęło na to, jaką osobą jestem… lub byłem. Dociera do mnie, że przed przeznaczeniem nie mogę uciec, że największą satysfakcję sprawiają mi rzeczy dla innych niepojęte. – powiedział poważnie. Zadawanie bólu, cierpienia, krzywdzenie. To kropla w morzu. Prześladujące go dźwięki były raz kara, a raz nagrodą – przyjemną melodią dla uszu. Czerń i biel otaczającego świata, zapach śmierci pachnąca potęgą. Tak dzikiej i nieokiełznanej mieszanki odczuć nie miał w sobie od dawna. – Broniłem się przed tym, nie chciałem tego zaakceptować. Dlatego udałem się na morze, ktoś kiedyś powiedział mi, że to otwiera oczy i pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy. – dodał po chwili, uśmiechając się do niej lekko. Nie wiedział czy zrozumie, nie chciał powiedzieć wprost, że z końcem poprzedniego roku omal nie zwariował odejmując nierówną walkę z samym sobą. Teraz widział więcej, dostrzegał więcej i sam sobie dawał szansę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie na jego słowa, choć zapewne prawdopodobnie nie przyszło mu to łatwo, podobnie jak Edgarowi, który ją wprowadzał do organizacji tłumacząc na czym będzie polegała jej praca. -Raczej nikt się nie spodziewa, że szlachcianka aktywnie wspiera działania Rycerzy. Już samo nazwisko sprawia, że wrogowie są gotowi mnie zaatakować. - Zauważyła dość trzeźwo. Burke nigdy nie ukrywali swoich poglądów, podobnie jak rodzina Rosierów. Wierzyli w słuszność swojego postępowania i w wizję świata, o którą walczyli; wizja ta była dość realna. Szala wojny wciąż była po ich stronie, choć docierały do niej coraz śmielsze działania buntowników. Dlatego miała zamiar całymi swoimi umiejętnościami oraz zdolnościami wspierać działania Rycerzy, a wiedziała ile może zdziałać dobrze stworzony talizman w walce. Nie raz ratował życie, a chodziło o to aby tracili jak najmniej ludzi.
Słuchała uważnie słów Mathieu, bo choć nie znała kontekstu, nie wiedziała przecież z jakimi demonami toczył bitwy i co musiał zaakceptować, to słyszała w jego głosie, że przyjął pewne rzeczy takimi jakimi są, akceptując też siebie, co budziło spokój. Nie był tak spięty, był bardziej opanowany i jednocześnie biła od niego pewność siebie. Nie chcąc zbyt długo patrzeć na jego profil również spojrzała przed siebie stawiając powoli kroki, jakby każdy z nich był przyjęciem kolejnego słowa jakie padały z ust czarodzieja.
-Przeznaczenie… - Powtórzyła za Mathieu i potrząsnęła głową. -Uważam, że każde z nas kształtuje swój świat poprzez swoje decyzje i czyny. Mamy przypisane nam zadania, które musimy zrealizować, wynikające z naszego urodzenia, ale cała reszta… zależy wyłącznie od nas. - Była przekonana, że pomimo gorsetu obowiązków i ram w jakich mogli się poruszać nadal była możliwość na kierowanie swoim życiem w mniejszym lub większym stopniu. Wyszli na zewnątrz gdzie zima przypomniała im o sobie. Primrose zadarła lekko głowę do góry. -Cieszy mnie zaś fakt, że pozwoliłeś sobie na zaakceptowanie siebie. - Miała nadzieję, że to pociągnie za sobą pasmo powodzeń na dalszej drodze życia Mathieu. -Wobec tego, mam nadzieję, że skusisz się na coś dobrego w Durham. Xavier powinien być u siebie i na pewno ucieszy się z Twojej wizyty.
Zachęciła go gestem dłoni aby udał się wraz z nią do zamku, w którym od wieków mieszkał ród Burke.
|zt x 2
Słuchała uważnie słów Mathieu, bo choć nie znała kontekstu, nie wiedziała przecież z jakimi demonami toczył bitwy i co musiał zaakceptować, to słyszała w jego głosie, że przyjął pewne rzeczy takimi jakimi są, akceptując też siebie, co budziło spokój. Nie był tak spięty, był bardziej opanowany i jednocześnie biła od niego pewność siebie. Nie chcąc zbyt długo patrzeć na jego profil również spojrzała przed siebie stawiając powoli kroki, jakby każdy z nich był przyjęciem kolejnego słowa jakie padały z ust czarodzieja.
-Przeznaczenie… - Powtórzyła za Mathieu i potrząsnęła głową. -Uważam, że każde z nas kształtuje swój świat poprzez swoje decyzje i czyny. Mamy przypisane nam zadania, które musimy zrealizować, wynikające z naszego urodzenia, ale cała reszta… zależy wyłącznie od nas. - Była przekonana, że pomimo gorsetu obowiązków i ram w jakich mogli się poruszać nadal była możliwość na kierowanie swoim życiem w mniejszym lub większym stopniu. Wyszli na zewnątrz gdzie zima przypomniała im o sobie. Primrose zadarła lekko głowę do góry. -Cieszy mnie zaś fakt, że pozwoliłeś sobie na zaakceptowanie siebie. - Miała nadzieję, że to pociągnie za sobą pasmo powodzeń na dalszej drodze życia Mathieu. -Wobec tego, mam nadzieję, że skusisz się na coś dobrego w Durham. Xavier powinien być u siebie i na pewno ucieszy się z Twojej wizyty.
Zachęciła go gestem dłoni aby udał się wraz z nią do zamku, w którym od wieków mieszkał ród Burke.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|8.11.1958
Listopad w hrabstwie Durham niósł ze sobą cichy urok późnej jesieni. Powietrze było gęste od wilgoci, a unosząca się nad ziemią mgła sprawiała, że świat zdawał się otulony miękkim welonem szarości. Liście, które jeszcze nie opadły, wisiały na gałęziach niczym złote i brązowe relikty lata, drżąc lekko pod wpływem chłodnego wiatru. Ścieżki były przyprószone warstwą mchu i błota, które wydawało ciche mlaśnięcia pod ciężkimi butami przechodniów lub końskimi kopytami. Lady Primrose Burke stąpała ostrożnie po żwirowanej ścieżce prowadzącej do stajni, lekko podnosząc brzeg swojego ciepłego, wełnianego płaszcza w odcieniu głębokiego granatu. Kaptur, wyłożony miękkim futrem, ledwo trzymał się na jej głowie, odsłaniając kosmyki ciemnokasztanowych włosów, które w wilgotnym powietrzu przybrały naturalny połysk. W dłoni trzymała skórzane rękawiczki, a na ramieniu przewiesiła zgrabną torbę wypełnioną drobiazgami, które mogłyby przydać się podczas treningu. Jej kroki były spokojne, niemal dostojne, a oczy, uważnie śledziły krajobraz. Lubiła tę porę roku — cichą, pełną melancholijnego spokoju. Gdzieś w oddali słychać było stłumione rżenie koni i przytłumione głosy stajennych, którzy kończyli poranne obowiązki. Zbliżając się do stajni, dostrzegła znajomą sylwetkę małego Cornela, syna Xaviera, który tego dnia miał pobierać kolejną naukę jazdy konnej.
-Gotowy na kolejny trening? — zapytała miękkim głosem, z nutką serdeczności, która ozdobiła też jej twarz wraz z uśmechem. Razem ruszyli w kierunku stajni. W środku panował ciepły półmrok, przepełniony zapachem świeżego siana, skóry i koni. Primrose z wprawą sięgnęła po siodło, podając Cornelowi szczotkę. -Zanim zaczniemy, przypomnij mi, co mówiłam o nawiązaniu więzi z koniem? — zapytała, obserwując, jak chłopiec energicznie przystępuje do szczotkowania. Był to jej sposób — nie tylko uczyła jazdy, ale też cierpliwości i szacunku do zwierząt. Podobnie zresztą jak ją samą uczyli. Burke wpajali młodszemu pokoleniu, że sami muszą zająć się swoim koniem i zadbać o jego przygotowanie do jazdy. Dzięki temu mieli świadomość tego jak praca wygląda; nie żyli pod kloszem wyobrażając sobie życie. Mieli liczne przywileje, nigdy w pełni nie pojmą zwykłego życia, ale mogli mieć jakieś pojęcie, które później pomagało im w dorosłym życiu. Nie wyrastali na ignorantów i okrutnych ludzi, przynajmniej starali się zniwelować ten efekt.
Listopad w hrabstwie Durham niósł ze sobą cichy urok późnej jesieni. Powietrze było gęste od wilgoci, a unosząca się nad ziemią mgła sprawiała, że świat zdawał się otulony miękkim welonem szarości. Liście, które jeszcze nie opadły, wisiały na gałęziach niczym złote i brązowe relikty lata, drżąc lekko pod wpływem chłodnego wiatru. Ścieżki były przyprószone warstwą mchu i błota, które wydawało ciche mlaśnięcia pod ciężkimi butami przechodniów lub końskimi kopytami. Lady Primrose Burke stąpała ostrożnie po żwirowanej ścieżce prowadzącej do stajni, lekko podnosząc brzeg swojego ciepłego, wełnianego płaszcza w odcieniu głębokiego granatu. Kaptur, wyłożony miękkim futrem, ledwo trzymał się na jej głowie, odsłaniając kosmyki ciemnokasztanowych włosów, które w wilgotnym powietrzu przybrały naturalny połysk. W dłoni trzymała skórzane rękawiczki, a na ramieniu przewiesiła zgrabną torbę wypełnioną drobiazgami, które mogłyby przydać się podczas treningu. Jej kroki były spokojne, niemal dostojne, a oczy, uważnie śledziły krajobraz. Lubiła tę porę roku — cichą, pełną melancholijnego spokoju. Gdzieś w oddali słychać było stłumione rżenie koni i przytłumione głosy stajennych, którzy kończyli poranne obowiązki. Zbliżając się do stajni, dostrzegła znajomą sylwetkę małego Cornela, syna Xaviera, który tego dnia miał pobierać kolejną naukę jazdy konnej.
-Gotowy na kolejny trening? — zapytała miękkim głosem, z nutką serdeczności, która ozdobiła też jej twarz wraz z uśmechem. Razem ruszyli w kierunku stajni. W środku panował ciepły półmrok, przepełniony zapachem świeżego siana, skóry i koni. Primrose z wprawą sięgnęła po siodło, podając Cornelowi szczotkę. -Zanim zaczniemy, przypomnij mi, co mówiłam o nawiązaniu więzi z koniem? — zapytała, obserwując, jak chłopiec energicznie przystępuje do szczotkowania. Był to jej sposób — nie tylko uczyła jazdy, ale też cierpliwości i szacunku do zwierząt. Podobnie zresztą jak ją samą uczyli. Burke wpajali młodszemu pokoleniu, że sami muszą zająć się swoim koniem i zadbać o jego przygotowanie do jazdy. Dzięki temu mieli świadomość tego jak praca wygląda; nie żyli pod kloszem wyobrażając sobie życie. Mieli liczne przywileje, nigdy w pełni nie pojmą zwykłego życia, ale mogli mieć jakieś pojęcie, które później pomagało im w dorosłym życiu. Nie wyrastali na ignorantów i okrutnych ludzi, przynajmniej starali się zniwelować ten efekt.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Stajnie
Szybka odpowiedź