Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Bedfordshire
Grota z zegarem lunarnym
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A na szklanym świetliku, postać B tuż przy wejściu do groty. Niestety wypukły sufit, na który trafiła postać A, nie okazał się stabilnym gruntem i dość łatwo ześlizgnęła się z niego, w ostatnim momencie łapiąc się wystającego kamienia nad wejściem do groty. Puszczenie go chociażby jedną ręką oznaczało bolesny upadek. Postać B była jednak w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, by uratować potrzebującą ratunku czarownicę.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Wpatrywanie się w siebie przerwał wam jesienny deszcz, który zmusił was do wejścia do wnętrza groty. Okazało się to być idealnym ruchem - we wnętrzu tańczyły światłocienie niczym w kalejdoskopie, którymi zarządzał wiszący pod sufitem duch zielarki o długich, czarnych włosach. Gdy tylko was zauważyła, bez słowa ruszyła ku korytarzowi ciągnącemu się w głąb ziemi. Podążając za duchem, docieracie do pradawnej komnaty z ulokowanym na samym środku kamiennym zegarem lunarnym. Jeśli choć jedna z postaci posiada biegłość astronomii na II poziomie, będzie w stanie odczytać jego kamienne symbole i zaimponować drugiej połówce. Deszcz zatrzyma was do rana, jednak macie nieodparte wrażenie, że moglibyście zostać w grocie już na zawsze.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Nowa rzeczywistość o słodko-gorzkim posmaku oplatała codzienność Effie; czasami przytłaczała ją nadmiarem bodźców i emocji, innym razem pozostawiała w ponurej świadomości, że nic już nie jest tak jak przedtem. Nie chciała poddawać się nurtom złowieszczych myśli, które swymi krzywiznami wciąż zwodziły na manowce – wojna trwała, to był fakt, ale nikt nie znał jej końca; nikt nie mógł przewidzieć jak potoczą się jej losy. I choć tu, w samotności pokoiku na piętrze, sprawy wydawały się stracone, to wciąż chciała mieć nadzieję, że światło przebije ciemne chmury i zatryumfuje w Ministerstwie, nad Londynem, nad drżeniem serc, które zgubiły drogę. Raz utraciła mamę, nie chciała doświadczać tego nigdy więcej – każdego dnia starała się korzystać z tego szczęścia, nawet w zupełnie prozaicznych przypadkach. Tak jak teraz, gdy przez otwarte drzwi wsłuchiwała się w akordy jednego z ulubionych utworów Harriett, nucąc bezwiednie pod nosem tekst, który zdążyła poznać na pamięć w trakcie ostatnich tygodni. Tęsknota za muzyką była zrozumiała dla kogoś, kto wiele miesięcy spędził bez niej; zgrzyt gramofonu wypełniał więc ich chatkę właściwie codziennie, stając się pewnego rodzaju rytuałem, wnikając w podszewkę zwyczajów pielęgnowanych przez Potterów. Albumy wybrzmiewały zwykle w akompaniamencie klekoczących garnków i naczyń, gdyż mama w ten sposób umilała sobie czas gotowania. Nie inaczej było tym razem – alchemiczka wygięła usta w rozkosznym uśmiechu, gdy do jej nozdrzy dotarł słodko-korzenny zapach; widocznie dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Ze względu na panujące nastroje (a także na walki i strach, panujący w sercach) nie tak łatwo było zdobyć wszystkie pożądane produkty. Zamknięte puby i lokale odstraszały śmiałków poprzybijanymi deskami czy przerażającą pustką, której palce sięgały niemal do ulicy i rozpełzały się dalej, w poszukiwaniu kolejnego celu. Nawet państwo Nibley, którzy prowadzili swój niewielki warzywniak zlokalizowany kilka domów dalej od chatki, porzucili go, zupełnie ulataniając się także z Doliny. Oby byli bezpieczni.
Realia zmusiły wszystkich do ograniczenia swoich zapasów, a także rezygnacji z niektórych przyjemności – większość wyrzeczeń było jednak do zniesienia. Z resztą, nie mieli za bardzo wyboru. I dlatego desery były czymś nadzwyczajnym; wypieki siostry czy mamy zyskiwały przez to na znaczeniu i były wytchnieniem od zmian dyktowanych przez Malfoya czy inne osoby, które zaślepione wojną nie zważały na potrzeby obywateli. Skradzione chwile szczęścia i beztroski wydawały się jej być prztyczkiem w nos właśnie w ich stronę – dlatego podniosła się z zajmowanego krzesła, przeciągnęła się niczym kotka po zbyt długim odpoczynku i podążyła za zapachem. Woń przyciągała ją do siebie bezbłędnie; mimo tego, że chyba wypełniała każdy zakątek chatki, to prowadziła jej krok prosto do kuchni. Przeskakując po stopniach prowadzących na dół, z pewnym zdziwieniem zauważyła, że ktoś musiał rozpalić w kominku; drewno musiało być świeże, ponieważ wciąż przywodziło na myśl ściółkę leśną, mimo że zdążyło już także rozejść się po domu w formie dymu. Wszystkie te doświadczenia zabłysły w niej iskierką uniesienia – ziołowa herbata i szarlotka musiały na nią czekać na kuchennym blacie, zapraszały ją swą obietnicą wspólnych rodzinnych chwil. — Nadchodzę, mamo — rzuciła w przestrzeń, wahając się tylko na moment, gdy nie dostrzegła nigdzie rodzicielki. Wzruszyła nieznacznie ramionami, nie mogąc się powstrzymać od dotarcia do źródła, które drażniło jej zmysły; paczuszka znalazła się w jej dłoniach i usiadła z nią przy oknie, pospiesznie pozbywając się od razu kolorowego papieru. Tartaletka wyglądała cudownie – spodziewała się, co prawda, dużego jabłecznika, lecz pewnie Harriett nie miała tyle składników i każdy dostał swoją porcję. Zupełnie jej to nie przeszkadzało i przysunęła ciasto do ust, rozpływając się w pierwszym kęsie…
Nie zdążyła go przełknąć, nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy świat zawirował w obłąkanym tańcu. Jej ręce desperacko rzuciły się na oparcie sąsiedniego krzesła, ale ono zniknęło w bezkresie przestrzeni; zamknęła oczy, a nieśmiałe łzy zebrały się w ich kącikach – czy to sen? Ulotna myśl uległa natychmiastowemu rozproszeniu, gdy ciało czarownicy obiło się o gładką powierzchnię, i znów jej dłonie w rozpaczliwym geście zaczęły poszukiwać punktów zaczepiania, i znów ich starania były nieistotne. Zanim zdążyła się rozejrzeć, zanim jej uwaga zdążyła jakkolwiek dopasować zaistniałą sytuację do jakiegoś sensownego wyjaśnienia – spadała. A właściwie zsuwała się po śliskiej (niewidzialnej? przezroczystej?) przestrzeni, aż ta skończyła się i ubodła ją nierówną powierzchnią w brzuch. Syknęła z bólu, instynktownie zaciskając zęby i wbijając paznokcie w ziemię pod sobą, byle tylko przerwać ten szaleńczy pęd. Nie zadziałało.
Gdy już sądziła, że to koniec i że nie da rady – jej ramiona natrafiły na wystającą wypustkę. Przetoczyły się po niej, dając ostatnią szansę jej rękom na uchwycenie kamienia. Udało się. Z ciężkim oddechem zawisła, bojąc się odwrócić i spojrzeć w dół; różdżka była daleko. Była zdana na siebie i na wątłą siłę własnych mięśni. Nie miała pojęcia, co się stało ani gdzie się znajdowała; ani co mogła znaleźć pod sobą.
Zawsze lubił słodycze, a drobnych przyjemności nie brakowało mu nawet podczas obecnych, cięższych czasów. Wojna to oczywiście nie żarty, a kłopoty z zaopatrzeniem dotknęły każdego w Wielkiej Brytanii, nawet najbogatszych. Cornelius słyszał w Ministerstwie plotkę, że ananasy są już droższe od porządnych myślodsiewni i już planował nowy, propagandowy projekt, który podkreśli konieczność oszczędzania i przedstawi głód jako formę wyrzeczenia ku chwale czarodziejskiego świata. Oczywiście, nikt z odbiorców jego propagandy nie zazna prawdziwego głodu - Sallow chciał dotrzeć do bogatych mieszkańców Londynu i wygodnych arystokratów. Oni wciąż mieli co postawić na stole, a sam Cornelius najadał się do syta w Ministerstwie. W jego spiżarni stały trzy butelki Toujours Pur, a w połowie października raczył się nawet świeżymi ośmiorniczkami. Życie było smaczne, syte, piękne.
I samotne - szczególnie od zniknięcia Mathildy Wrońskiej z jego domu i życia. Październik był dziwnym, chaotycznym, posępnym miesiącem. Cornelius nie mógł już zaś wygodnie ignorować świadomości, że ma gdzieś na świecie syna. Śmierć Layli i aresztowanie Marceliusa nieustannie przypominały Corneliusowi o ryzyku, które sprowadził na siebie i własne dziecko. Od wojny nie dało się uciec, od wspomnień też.
Chyba to właśnie samotność, a nie głód lub żarłoczność, skłoniły Sallowa do sięgnięcia po ciasto, które nagle pojawiło się na jego biurku. Nie lubił niespodzianek ani nieporządku. Widząc tartaletkę, w pierwszej chwili pomyślał o tym, że okruszki zabrudzą jego dokumenty i że ten przysmak nie miał prawa znaleźć się w jego gabinecie. Gdy tylko zbliżył się o krok, zapach dyni splótł się jednak z wonią róż, starych książek i rozgrzanego drewna. Cornelius nagle poczuł niewytłumaczalną tęsknotę do starych, lepszych czasów, a potem pakował już sobie ciasto do ust.
Nie zdążył nawet się przestraszyć ani zdziwić, choć powinien wiedzieć lepiej i zaniepokoić się nagłą teleportacją. Był rozpoznawalnym, ważnym urzędnikiem - co, jeśli ktoś chciał go porwać, skrzywdzić? Zamrugał, lądując w nieznanym miejscu, przed wejściem do jakiejś groty. Przed oczyma miał... kobiece nogi, machające żałośnie w powietrzu.
Co...?
Podniósł wzrok i całe zdumienie od razu wyparowało. Jego spojrzenie padło na twarz prześlicznej blondynki (zawsze miał słabość do blondynek), wiszącej bezradnie nad ziemią, kurczowo trzymającej się kamienia nad wejściem. Merlinie, jak długo tutaj tkwiła? Wydawała się delikatna, na pewno wkrótce osłabnie, na pewno ją boli.
Nie mógłby znieść jej cierpienia. On, Cornelius Sallow, człowiek legilimentujący innych dla własnej przyjemności, wzruszył się nagle dyskomfortem zupełnej nieznajomej...
...nie, nie nieznajomej. Tęsknota, która nagle go ogarnęła, była przeraźliwa i niemożliwa do zignorowania. Może i nie znał imienia tej dziewczyny, ale czy nie znali się... od zawsze? Czy nie tęsknili za sobą od zawsze? Czy romans z Laylą, fascynacja Celine, nawet zaręczyny, nie były tylko rozproszeniami, które miały odciągnąć jego uwagę od prawdziwego cierpienia, od poszukiwania drugiej połówki własnej duszy?
Oto ją znalazł - jedną, jedyną, wyjątkową.
-Najdroższa...! - wychrypiał, nie starając się nawet ukryć wzruszenia. -Złapię cię! - obiecał, wyciągając ręce.
Złapię i już nie puszczę.
Kilka drobin pyłu oderwało się od ściany, obsypując jej twarz i opadając beztrosko w nieodgadnioną przestrzeń pod jej stopami. Effie zacisnęła zęby, powstrzymując jęknięcie; nieuchronnie czuła, że nadchodzi moment, w którym nie wytrzyma. Ale nie potrafiła zdobyć się na spojrzenie w dół, wydawało jej się to prostym sposobem na opuszczenie się w dół bez walki; właśnie wtedy do jej uszu dotarł nieznajomy głos. W pierwszej chwili słowa nie ułożyły się w jej głowie w żadną sensowną całość – wyłowiła je przecież z podmuchów wiatru, błądziły przez chwiejną przestrzeń zanim dotarły właśnie do niej – najdroższa? Musiało chodzić o kogoś innego, przecież nie znała żadnego mężczyzny, który w tym jednym zwrocie widziałby właśnie jej osobę. Jej życie było pozbawione romantycznych uniesień, miłość bezkresna nie była jej przeznaczona. Zanim zdążyła dłużej zastanowić się nad podniesioną kwestią, ucisk jej palców zadrżał. — N-nie… — sapnęła w przewlekłej świadomości nadchodzącego losu. Raz, dwa, kolejne opuszki ześlizgiwały się z nierównej, szorstkiej powierzchni kamienia aż w końcu pociągnęły ze sobą obie jej dłonie – aż w końcu zepchnęły drobną sylwetkę z nieprzyjemnym szarpnięciem grawitacji. Rozpaczliwie zamachnęła rękami, usiłując znaleźć jakiś punkt zaczepienia, lecz nie była już w stanie sięgnąć skał. Spadała, nie wydając dźwięku. Tylko pojedyncze kryształki łez zebrały się w kącikach jej ust, podyktowane nagłym strachem i pędem. Pozostało jej przymknąć powieki i liczyć na upadek, który nie skrzywdzi jej ponad miarę – tak bardzo nie chciała czuć bólu.
I wtedy stała się rzecz niezwykła. Uderzenie rzeczywiście nastąpiło, acz było dość miękkie. Ugięło się nieznacznie pod naporem jej ciężaru, po czym wróciło do bezpiecznego poziomu. Ogarnął ją silny zapach lasu, jej pierwsze skojarzenie było więc związane ze ściółką leśną. Zaskoczona tym biegiem zdarzeń alchemiczka otworzyła oczy, a jej spojrzenie oparło się na sztywnych rysach męskiej twarzy – i zatonęło w nim bezwiednie. A więc głos, który musnął jej zmysły, gdy zwisała z kamiennego odłamu, okazał się prawdziwie troskliwy; nie tylko istniał, ale otoczył ją opieką silnych ramion. Trzymał, jakby od tego zależały losy świata.
— Jesteś… — wyszeptała; ogarnęło ją nagłe przeświadczenie, że to na niego czekała całe życie – to on miał ją uratować z tej zdradliwej sytuacji, stając się w jej oczach tym jedynym. Z pewnym westchnieniem rozchyliła usta, zupełnie zapominając o dziwnym przypadku z dyniową tartą tak jak i o tym, że nie wiedziała, gdzie się znajduje. Wszystko w końcu było w porządku, kruche elementy tworzące misterium wszechświata w końcu zajęły odpowiednie miejsca, stawiając ich na swojej drodze. — Dziękuję za ratunek, nawet nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie ty — dodała, nieświadomie rumieniąc się pod ciężarem jego spojrzenia. Musiał wiedzieć, że jest mu wdzięczna – i ile to dla niej znaczyło.
W pewnym momencie swoich uważnych obserwacji jego twarzy, dostrzegła pojedynczą kroplę, która osadziła się na jego policzku. Jej drobne palce niepowstrzymanie powędrowały w jej stronę, a opuszek odgarnął ją delikatnie. Odważyła się też na szerszy uśmiech, po czym poczuła jak kolejne znamiona deszczu sięgają też jej ciała. Nie chciała uwalniać się z jego uścisku, ale nie mogła też pozwolić, by ktoś taki jak on mógł przemoknąć. Jeszcze złapałby jakąś chorobę i to w sumie byłaby jej wina, bo stał tu przecież po to, by uratować ją przed druzgocącym upadkiem. Pozwoliła sobie oderwać rozmarzony wzrok od jej towarzysza i bez większego wysiłku natrafiła nim na wejście do groty. — Zaczyna padać — oznajmiła, wierząc że wyczyta każdą pojedynczą nutę znaczenia, którą zawarła w dwóch słowach. Oddawała mu moc decyzji – schowają się lub pozostaną w deszczu – byle razem.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Bedfordshire