Wydarzenia


Ekipa forum
Rzygownik
AutorWiadomość
Rzygownik [odnośnik]12.01.21 20:56

Rzygownik

Podobno nikt nie wie, że do Parszywego Pasażera prowadzą przynajmniej dwie drogi, ale tak naprawdę wiedzą o tym wszyscy stali bywalcy. Wąski przesmyk za tawerną to wiele drzwi, ale jedne z nich, obskurne i ciężkie pozwalają przejść wybranym. Przy nich rzędy gnijących śmietników, a pod buciorami żółtawe kałuże spływające strumieniem ku ściekowym kratom. Tyły tawerny potocznie nazywane są rzygownikiem, bo i bywa tak, że częściej służą klientom, gdy żołądek ściśnie pilna potrzeba, niż pracownikom lokalu. Niejedna bójka odbywała się w ciemnym przesmyku, niejedną umowę spisywano na krzywy ryj i czcze obietnice. Cuchnie tu, niewątpliwie, a cisza i prywatność to tylko pozory. Lepiej nie zaglądać do kubłów i lepiej nie dzielić się największymi tajemnicami świata. Rzygownik ma uszy.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:28, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzygownik Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzygownik [odnośnik]31.01.21 14:01
5 października
Minęła chwilą, odkąd Johnny odszedł od stolika; zaczął się za nim oglądać, ale nigdzie między gośćmi tawerny nie potrafił go dostrzec. Rzadko za nimi nadążał, rzadko pił tyle, co pozostali - alkohol chyba szybciej uderzał mu do głowy, niż reszcie - a musiał zachować ciało w formie; w ostatnim czasie dość nagrabił sobie w cyrku - stawał na głowie, niekiedy dosłownie, żeby wrócić do łask i przywrócić swoją formę do tej sprzed wypadku - a nawet wyprowadzić ją wyżej. Kac w tym nie pomagał, zatrucie pożerało mięśnie, ale czasem potrzebował też odpoczynku i rozluźnienia. Przyśpiewki smętnych szant wypełniały wnętrze - a może to jemu ostatnim czasem wszystko wydawało się smętniejsze - zwinął sprzed nosa kogoś bardziej pijanego od siebie butelkę ognistej i chwiejnym krokiem odsunął się od stołu. Sala zawirowała - rozpostarł dłonie na boki dla wychwycenia równowagi. Na co dzień chodził po linie - może to było dobre ćwiczenie? Wydawało mu się, że trzymał ręce prosto, w rzeczywistości były zgięte; krok za krokiem, powoli, nieśpiesznie, dbając o zachowanie pionu tak, jak gdyby w istocie podłoga była dziesięć metrów pod nim, nie ledwie półtorej. Kroki skierował ku przejściu do rzygownika; wydawało mu się, że gdzieś tam zaginął Bojczuk.
- Johnny? - zawołał w przestrzeń, gdy stanął u progu. Świeże powietrze uderzyło go przyjemnym, orzeźwiającym chłodem. Świeżość mogła pozostawiać nieco do życzenia, ale w porównaniu z zatęchem zatłoczonego wnętrza, było nawet przyjemne. Alkohol przytępiał zmysły, w tym węch. Postąpił krok do przodu, zatapiając buty w przemoczonej brei, której skład go w tym momencie nie interesował. - Jesteś tu? - Obejrzał się przez ramię za hałasem, odnajdując wreszcie marynarza. - Jesteś! - zawołał tryumfalnie. - Przyniosłem ci ognistą! - dodał po chwili, nie mniej z siebie zadowolony; lekko zatoczył się w bok, ale to nic, w porę przytrzymał się dłonią pobliskiego muru. Był mokry i cuchnął, przetarł dłoń w ubranie, potknął się lekko o coś, co leżało mu na drodze - było miękkie - ale niezgrabnie odzyskał równowagę. Jeszcze tylko kawałek, zaraz znajdzie się przy nim. - Ominęło cię, jak Paul opowiadał o swojej ostatniej podróży. Mówił, że jego statek połknął kra- - Większy kamień, przełożył nad nim nogę niezgrabnie - kraken, a potem wypluł go w ciepłych krajach, gdzie zaopiekowały się nim syreny, a na drzewach kwitły  złote mandarynki. Wrócił na tratwie z morskich żółwi. - Przetoczył się mniej władnym krokiem pod mur, przy którym dostrzegł sylwetkę Bojczuka; opadł na nią plecami, wysuwając nogi nieco w przód - i głowę w górę, ku upstrzonemu gwiazdami niebu. Świetliste gwiazdy tańczyły nad nim jak rój zawziętych much. Mieniły się, migotały, poruszały. Nie odpowiadał mu, ale to nic. - Chciałbym kiedyś popłynąć tak daleko - rozmarzył się, Bojczuk też pływał. Pewnie to rozumiał. - Ale chyba nie umiałbym zrobić tratwy z żółwi - zasmucił się, bo co to za podróż, z której nie da się wrócić? - A ty? - Chyba właściwie dopiero teraz spojrzał na niego z bliska.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali



Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 02.02.21 0:23, w całości zmieniany 1 raz
Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzygownik [odnośnik]01.02.21 0:24
Czasem chowałem różne rzeczy w rzygowniku - flaszkę na czarną godzinę, narkotyki za wypadającą cegłą, tytoń gdzieś między luźnymi płytami chodnikowymi i takie różne; tym razem było zresztą podobnie - nie tak dawno temu udało mi się ogarnąć butlę domowego bimbru od jednego pasera z portu, a że i z alkoholem coraz ciężej, postanowiłem ją dobrze rozdysponować - tak więc połówka leżała zawinięta w papier i upchnięta gdzieś w kącie na mieszkaniu, a drugą zalałem brudny kociołek, robiąc świeżutką, dającą po garze Pięść Hagrida, tę właśnie skitrałem między kubłami na tyłach Parszywego i po nią odszedłem od stolika. Nie to, żebym był za trzeźwy, zwyczajnie chciałem się dzisiaj zniszczyć. Grzebię w śmieciach, ustając na moment gdy dochodzi do mnie czyjś głos; wpierw zastygam w miejscu, ale kiedy dociera do mnie, że to tylko Marcel, wznawiam poszukiwania. Słucham go, nawet jeśli nie odpowiadam. Pojedyncze cienie tańczą po kostce brukowej i w końcu ciało Sallowa opada na jedną ze ścian, a ja wyłaniam się zza koszy, patrząc na niego jednym okiem - jakbym chciał dwoma, to widziałbym pewnie przynajmniej czterech Marcelich, bo już mi się dwoiło i troiło przed gałami. Palce zaciskam na butelczynie bez etykietki i niewiadomego pochodzenia - Z gówna a nie z żółwi - odpalam się, starając wyprostować, ale idzie mi dosyć chwiejnie - Co to za sraty pierdaty? Kraken go wypluł w ciepłych krajach, jaaaasne, a ja jestem Ministrem Magii - krzywię się, uwieszając na Marcelim, wolną rękę zarzucam mu na ramiona, palce drugiej wciąż zaciskam na szyjce butelki, ale wyciągam jeden coby dźgnąć chłopaka w pierś - Powiem ci coś o krakenach. Wiesz dlaczego na Sophie, tą dziwkę, wiesz którą? - daję mu chwilę na dopasowanie imienia do twarzy - No, to wiesz dlaczego mówią na nią kraken? Bo nigdy, N I G D Y, nie wypluwa - jeśli wiedział o co mi chodzi. Krakeny też nie wypluwały, jak cię taki zeżarł to niestety, ale ratunku nie było - Nie wierz w takie brednie, głupoty, kurwa, pojebany - narzekam jeszcze chwilę, po czym odkorkowuję swoją butelkę i stukam nią w tę, którą przyniósł Marcel, elegancko, jeszcze nam się przyda. Potem odsuwam się nieznacznie od młodego - Ale dobrze, że jesteś bo muszę coś zrobić, weź przytrzymaj mnie - kiwam głową, przystając na nieco ugiętych nogach, tak się chwieję, że zaraz chyba upadnę, ale może nie, jak rzeczywiście mnie złapie. W każdym razie sięgam wolną ręką do rozporka i chwilę się mocuję, zanim mi się uda uwolnić ptaka. Odlać się muszę, spuścić ciśnienie z pęcherza, żebym mógł wlewać w siebie dalej. Nie mija chwila, a złoty strumień rozlewa się pod naszymi nogami. Ja tymczasem unoszę do ust swoją podejrzaną flaszkę i ciągnę z niej kilka łyków - patrzcie jaka sztuczka, chleje i szczam jednocześnie.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Rzygownik [odnośnik]01.02.21 22:22
W Parszywym jak zawsze wrzało, też zresztą nie ma co się dziwić, bo jak coraz zimniej na powietrzu, to lepiej się było do ciepłej knajpy skryć. Chociaż mało kto jadł zupę, to nawet poleciał dzisiaj jakiś talerz, którym Hagrid niemal co w łeb dostał. Ot, taki normalny wieczór, nie było ci się dziwić. Pólolbrzym złapał tego chłopa, co w nim talerzem cisnął i od niechcenia właściwie wywlekł na zewnątrz prosto do rzygownika. Nawet nie chciało mu się tłuc albo jakoś mocniej go pacyfikować, chłopina i tak ledwo co dychał, pod własnym ciężarem się uginał, a rum mu tak w głowie zaszumiał, że prawdopodobnie to nawet nie wiedział gdzie stoi. Pociągnął go za kołnierz za sobą i siłą otworzył drzwi, a tam znana ekipa. Przez chwilę zmarszczył brwi, a śledź w spodenkach wyryty na czole aż zatańczył trochę.
- Co wy tu...? - zająknął się i rzucił pijaczynę gdzieś dalej, a ten odbił się od ściany i nosem wycelował prosto w brudną kałużę. - Wy to się nawalili, jakbyście dnia od nocy nie rozróżniali, szkoda gadać - popatrzył jeszcze jak Bojczuk leje pijąc w tym czasie coś z butelki. - Dobra sztuczka, tylko się nie przewróć i łbem w te szczyny nie wpadnij, bo Ci się jeszcze z rumem pomylą - zaśmiał się cicho, a wyrzucony wcześniej pijaczyna zaczął uciekać, zostawiając za sobą smugę krwi. - Bawcie się dobrze chłopaki, tylko mi nie zarzygać Parszywego, bo nie będę patrzył czy kolega, czy nie - pogroził im palcem i zamknął drzwi, zostawiając chlejesów samym sobie.

zt, pozdrawiam



No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Rubeus Hagrid
Rubeus Hagrid
Zawód : robol w porcie
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I should NOT have said that...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8954-rubeus-hagrid https://www.morsmordre.net/t8983-gog https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8982-skrytka-bankowa-nr-2106 https://www.morsmordre.net/t8963-rubeus-hagrid
Re: Rzygownik [odnośnik]01.02.21 22:47
Szczury popiskiwały cichutko, aż jeden z nich nagle pisnął głośniej i zwinnie umknął przed strumieniem sików Bojczuka.
-Pipipi. - trzeba było nie podchodzić tak blisko.
-Piipipipi. - no chciałem się mu przypatrzeć, to mój przyjaciel...
-Hrrrpipippii. - wrrr, no wiem, żerca sera.
-Pipiipipii!!! Ppipipipipipi. - nie bądź chciwy, odpuścisz mu wreszcie? Muszę się upewnić, że nic mu nie będzie.
-Pipipipipipi? Pipipipip! Piiip! - ty, czujesz ten zapach? On uratował mnie przed potworem-kotem, na pewno zajmie się żercą sera! No nie patrz na jego buty tylko w górę!
-PIPIPIPIPIPIIPI!!!! - MARCEL, HEJ MARCEL!!!! SŁYSZYSZ MNIE?
Szczur o rezolutnym spojrzeniu podbiegł do nogawki marcela i zamachał przyjacielsko ogonkiem.
-PIPIPIPIPI PIIIIPIPIPIPIPIPI. - mam nadzieję, że ty tylko się nim opiekujesz, nie pij tyle przed występem! - pouczył Steff, który był odpowiedzialnym zaręczonym mężczyzną i czuł się jak starszy brat w stosunku do młodszego przyjaciela.
-Pipipip. - on cię nie rozumie, frajerze. Czuje się pewnie jak ja, gdy do mnie gadasz jako człowiek.
-Piiip. Pippipip. - ty coś rozumiesz. No dobra, nie mogę się tu przemienić, za dużo ludzi. - spojrzał podejrzliwie na jakiegoś człowieka o OGROMNYCH butach i umknął do rynsztoka.

/zt


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Rzygownik [odnośnik]14.02.21 0:35
- Naprawdę zamierzasz... - to pić? Nie do kończył zdania, urwał w połowie, uznając, że pytał trochę głupio - nie wiedział, że wydarta z jaskini śmieci butelka w istocie została tu pozostawiona przez Bojczuka umyślnie, sądził, że chwycił stamtąd przypadkowy alkohol, a chyba też nie był na tyle pijany, by uznać to za dobry pomysł. Machnął jednak w końcu ręką, bo Bojczuk to Bojczuk - żołądek i tak miał ze stali, a sam najlepiej w końcu wiedział, co robił. Dostrzegając, że miał co pić - wyciągnął butelkę lekko w górę i pociągnął z niej większy łyk; w tym czasie oplotło go ramię Bojczuka, na którym zresztą wsparł nieco chwiejną postawę, przeciągając wzrok ku jego twarzy ze szczerym zaciekawieniem.
- Byłbyś najlepszym Ministrem Magii, Johnny - wtrącił w pół słowa, całkiem szczerze. - W Tamizie płynęłaby Ognista Whisky - zamiast krwi - A Malfoy skończyłby na szubienicy... hik! - przytknął przegub dłoni do ust, ocierając twarz z alkoholu, który ostał się na niej po poprzednim łyku, kiedy objawiła się pijacka czkawka. - No wiem - oświadczył, kiedy Bojczuk wspomniał o dziewczynie, odnajdując w pamięci jej twarz; znał je z imion, nic nadto, pewnie nie wszystkie, ale gwiazdy takie jak Sophie znał tu chyba każdy. I przyglądał się Bojczukowi dalej, kiedy opisał nadzwyczajne zdolności dziewczyny, rozumiejąc jego mowę dopiero po kilku chwilach.
- Och - odpowiedział, przyciągając szyjkę butelki do ust, by pociągnąć z niej kilka łyków, nie mogąc się zdecydować, czy myślał teraz o tym, że Paul go okłamał, czy jednak o Sophie, do której natrętne myśli wracały raz po razie. Chyba jednak do Sophie, kiedy zapatrzył się przed siebie, a w jego wyobraźni Sophie Kraken wypływała właśnie w oceaniczne tonie. - A tratwa z żółwi?  -dopytał, kiedy ocucił się już z tych myśli. Sprawa krakena może i była rozstrzygnięta, ale to jeszcze nie przekreślało całej historii. - To chyba możliwe, co? Znałem gościa, który potrafił robić potrójne salto lecąc jedną nogą na jednym, a drugą na drugim koniu - To chyba Arena sprawiała, że niemożliwe wydawało mu się możliwe - tam się takim stawało. - Hm? - mruknął z zainteresowaniem, kiedy kazał mu się przytrzymać; Marcel nie wahał się ni chwili, oplótł go ramieniem w silnym - choć nieco chwiejnym - chwycie, tylko krótką chwilę zastanawiając się, co właściwie Bojczuk próbował zrobić - uciekł wzrokiem od jego ręki dość szybko. Nim jednak zdążył zareagować, usłyszał głos Hagrida.
- Do kogo on mówi? - zapytał, zastanawiając się, kto się nawalił. Przecież ani on ani tym bardziej Bojczuk nie byli pijani. - Ten to jest aparat - dodał po chwili - Nakarmił mnie malinami, które - hik! - sprawiły, że mówiłem do niego jakiś gorący erotyk  - wyznał, szybciej, niż pomyślał, bo przysięgał przed samym sobą, że nikt - ale to nikt - nigdy się o tym nie dowie, whisky działala niekiedy silniej niż serum prawdy, a po wytrzeźwieniu będzie się musiał łudzić, że sekrety zdradzone nad lejącym się moczem i przy butelce ciężkiego alkoholu pozostaną sekretami.
Niechętnie ściągnął wzrok w dół, wciąż omijając spojrzeniem przyrodzenie Bojczuka, kiedy usłyszał piszczenie; ściągnął brew bez zrozumienia, kiedy po jego spodniach zaczęły się wdrapywać dwa szczury - w pierwszym odruchu potrząsnął nogą, chcąc je odgonić, ale chwile później zorientował się, że jeden z nich wyglądał zupełnie jak jego kumpel.
- Ty, patrz, wygląda jak Steffen - rzucił w przestrzeń, nieświadom, jak dla kogoś nieświadomego tematu mogło wybrzmieć porównanie Steffena ze szczurem. Czy Bojczuk w ogóle go znał? Nie był pewien. Trochę mu sie juz mieszało w głowie. - Słuchaj, też umiem nową sztuczkę, patrz - zawołał rączo, podejmując nomenklaturę narzuconą przez Hagrida. Nie puszczając Bojczuka - nieco chwiejnie - wyciągnął z kieszeni różdżkę i niewielką butelkę, którą odkorkował zębami i chwycił palcami w tę samą dłoń, w której trzymał butelkę po Ognistej. Manewry wykonywał tak, by nie puścić Bojczuka. - Patrz! - zawołał, przytykając jedną z nich do ust, nabierając łyku, połgębkiem wypowiadając zaklęcie incendio - przytykając ogień do cieszy, którą wypluła na bok, zamierzając przedstawić ekscytujący pokaz ognistego oddechu - ostatnio na Arenie mu wyszło, co mogło pójść nie tak?

1-3 - mam w buzi naftę
4-6 - mam w buzi ognistą, która wybuchnie
biegłość -50; na wartości ujemnej opalę sobie ten głupi ryj, a na plusie coś mi wyjdzie


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzygownik [odnośnik]14.02.21 0:35
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k6' : 4

--------------------------------

#2 'k100' : 80
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzygownik Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzygownik [odnośnik]16.04.21 14:27
Zanim jeszcze Marcel dokonał niebywale widowiskowego aktu samospalenia, po wąskiej uliczce na tyłach Parszywego Pasażera rozniósł się echem nieco zachrypły, przesłodzony chichot, łączący się w specyficznej dychotomii z pijacką czkawką, a następnie powitalnym zakrzyknięciem przypominającym trochę bełkotliwe gruchotanie gołębia. Każdy bywalec tej części portu mógł rozpoznać po natężeniu dźwięku Słodką Sophie: nieco ponad dwudziestoletnią dziewczynę o bujnych, rudych lokach, równie bujnych biodrach i jeszcze bujniejszych piersiach, zawsze ściśniętych w skórzanym gorsecie, trzymającym w ryzach krągłości chyba tylko przy pomocy silnych czarów. Słodka Sophie była głośna, odważna, rozrywkowa, a także wiecznie pijana, co czyniło z niej nie tylko jedną z bardziej rozchwytywanych portowych dziwek, ale i równie popularną kompankę wszelkich rynsztokowych przygód. Podobno miała nosa do zabaw, niezależnie, czy chodziło o nielegalne wyścigi szczurów, odnajdywanie skrytki zamordowanego dilera, czy też o pokerowe turnieje, na których dorabiała sobie po godzinach, podkradając z mieszków zaaferowanych graczy małe kwoty.
Tym razem instynkt wezwał ją do Rzygownika akurat w momencie, w którym Johnatan obnażał światu swe klejnoty rodowe (nieco lubiła tego ekscentryka), a Marcelius napełniał usta alkoholem, by potem robić coś...dziwnego.
- Kochasie, co tutaj robicie tak we dwóch, samotnie? Czemu nie zapukaliście do - hep! - waszej ulubionej Sophie? - zagruchała, chichocząc i czkając, gdy już znalazła się przy nich. Z bliska wyglądała gorzej; zmęczona, z rozmazanym makijażem, rozczochranymi lokami i założoną tył na przód spodnicą: najwidoczniej wracała do Parszywego z pracy, chcąc odświeżyć się przed kolejnymi godzinami pełnymi wątpliwych przyjemności. Uśmiechnęła się uroczo do Johnatana, a raczej do jego przyrodzenia, po czym przeniosła wzrok na młodego chłopaka. Lubiła go, bardzo, był uroczy, miał w spojrzeniu niewinny błysk, a przy tym podobno robił cuda w cyrku - mrugnęła do niego zawadiacko, unosząc rękę, by pogłaskać go po włosach, ale w tym samym momencie z ust Marcela buchnęły...płomienie. Sophie pisnęła głośno i odskoczyła do tyłu, ale część wybuchającego alkoholu spłynęła żarem na przód jej skąpej wierzchniej szaty, podpalając stary, zmechacony materiał. - Ratunku! Parzy! A Marcel zamienia się w - hep! hihi! - rogogogogona! - krzyknęła ni to wystraszona na śmierć, ni równie rozbawiona, uderzając plecami o ścianę Parszywego.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rzygownik 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzygownik [odnośnik]18.04.21 17:08
Poczuł się trochę jak przyłapany na gorącym uczynku, kiedy rozmyślając o Sophie i jej unikalnych zdolnościach nagle usłyszał jej śmiech i późniejszy głos - potrafił ja rozpoznać, każdy potrafił, była częścią tego krajobrazu ja barwny ptak, ściągając ku sobie spojrzenia wielu mężczyzn - w tym i jego, choć po wyznaniu Bojczuka miał opory, by na nią spojrzeć, czując jakby robił coś niewłaściwego. Był pijany, alkohol przyćmiewał umysł i zmieniał percepcję wszechświata, niedoskonałości na jej skórze, podchmielony głos, rozmazany makijaż i niechlujny ubiór pozostały dla niego niedostrzegalne, widział tylko fragmenty odsłoniętej skóry, ponętne kształty i peszącą pewność siebie odważnej dziewczyny. Czuł, że zaczyna krztusić się alkoholem, kiedy wszystko wydarzyło się w jednej chwili, a Słodka Sophie znalazła się tuż przy nich, sięgając dłonią jego złotych włosów - prawie wypluł alkohol, ale było już za późno - sięgnął go płomień ognia, który buchnął na boki, w górę, na Bojczuka, który poradzi sobie z ogniem, ale - przede wszystkim - też na nią. Płomień świsnął w górę potężnym wachlarzem, przypominającym kształtem smoczy oddech, ale szybko okazał się całkowicie niekontrolowany. Marcel poczuł piekący ból ciągnący się przez gardło do ust, nadpalone wargi łaknęły zimna i wody, jasna brew osmoliła się czernią, ale w pierwszej chwili - upuściwszy trzymaną w ręku butelkę - dopadł do niej, błyskawicznym gestem ściągając przez głowę koszulę, która nie zajęła się ogniem - i zakrył białym materiałem płomienie, które na nią buchnęły. Świat wciąż wirował, ale on poczuł, jakby wytrzeźwiał w kilka chwil - skupiony na zadaniu i na tym, że musiał pomóc Sophie. Za wszelką cenę, alkohol pozwalał ignorować wiatr niosący nocny chłód i z wolna pobudzający skórę do dreszczy.
- S-Sophie! - wypowiedział jej imię, z trudem hamując się przed dodaniem przezwiska wspomnianego przez Bojczuka, Sophie Kraken; Merlinie, jak mógł być tak nieostrożny? Popisowy numer zakończył się żałośnie - ale na opalonej twarzy, zamiast bólu, dawało o sobie znać szczere przerażenie. Przerażenie, które pozwoliło mu przezwyciężyć wstyd, onieśmielenie, jakie wzbudziłaby w nim w innej sytuacji. - Kiedy - kiedy się tu znalazłaś? Nie dostrzegł, nie usłyszał jej kroków, powitania, za późno. - Prze-przepraszam, Sophie, jesteś cała? - dopytał, kiedy ugasły ostatnie tańczące płomienie. - Weź - dodał, przekazując jej butelkę z zaczarowaną naftą - to ją miał trzymać w ustach. Była trochę mokra od deszczu, ale czysta. - Możesz przyłożyć do - Gestem bez przekonania wskazał własny dekolt - Jest chłodna, może trochę pomoże... - dodał, sięgając palcami dłoni ust, odnajdując własne oparzenia. Jak mógł się tak okrutnie pomylić?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzygownik [odnośnik]18.04.21 17:48
Nie sądziła, że jej donośny pisk tak wystraszy Marcela. Bardziej przecież droczyła się niż naprawdę cierpiała z powodu poparzeń. Głównie przez to, że była kompletnie pijana, a alkohol skutecznie niwelował poczucie bólu, nawet tak niewielkiego, większą część płomieni młody akrobata przejął przecież na siebie. To i tak dziw, że był w stanie mówić po tym całym smoczym pokazie, wprawiającym Sophie w wielkie rozbawienie. Rozchichotała się na dobre, co biorąc pod uwagę sytuację oraz stan upojenia dziewczyny, brzmiało raczej jak żałosne łkanie z bólu. Skończyła wydawać melodramatyczne - a dla siebie samej radosne - odgłosy dopiero w chwili, w której Marcelius bohatersko zdjął z siebie koszulę, obnażając umięśniony tors, zapierający dech w piersiach nawet w półmrokach uliczki na tyłach Parszywego Pasażera. Sophie zatkało, dosłownie; otworzyła nierówno uszminkowane usta i wgapiała się w ciało godne smukłego herosa bez skrępowania, za to z rozmarzeniem i podziwem. Ile by dała, by z jej usług korzystali tacy mężczyźni! Niestety, los zsyłał na nią samych brudnych, brutalnych obszczymurków o pękatych brzuszyskach napchanych portowym piwem, ewentualnie wychudzonych biedą marynarzyków o specyficznych skłonnościach. Rzadko widywała więc tak zadbane ciała, troskę akrobaty powitała więc kolejną porcją chichotu, przez sekundę rozważając, czy nie udać omdlenia, by chłopak zajął się nią jak prawdziwą księżniczką. Porzuciła ten pomysł, gdy Marcelius zbliżył się do niej, oferując koszulę oraz butelkę. - Głuptasie, nic się nie stało, ja sama z siebie jestem taka gorąca, popatrz tylko! - zachichotała, wypinając dumnie pierś, na której ledwie trzymał się gorsecik. Owszem, dekolt i szyja były mocno zaczerwienione, a jutro rano Sophie obudzi się z bólem napiętej skóry, ale teraz - wydawało się jej, że jest w magicznym niebie. - Och, sama nie dam rady, nie widzę...gdzie powinnam przyłożyć butelkę, kochasiu? - spytała niewinnie, mrugając posklejanymi czarnym mazidłem rzęsami, nie odbierając od niego napitku: czekała, by to on udzielił jej pierwszej pomocy. - Ty gorzej wyglądasz, chodź no tutaj...trzeba się tobą zająć - zagruchała, robiąc krok w jego stronę, by zaskakująco delikatnie przesunąć opuszkami palców wokół jego nabrzmiałych, zaczerwienionych ust. Och, jaki był słodki! Wystraszony, pijany i pełen troski. - W moim pokoju mam zestaw małej - hihi! - uzdrowicielki, może mogłabym się tym zająć... - dorzuciła ciszej, tak, by Bojczuk tego nie usłyszał (ani rozsądna część Sophii, domagającej się opłaty za przymierzenie limonkowej szaty, podkradzionej z pralni Świętego Munga). Mrugnęła przy tym zawadiacko, a że stopień upojenia upośledzał świadomość ciała, to zamrugała po prostu dwiema powiekami na raz i znów się zaśmiała, czkając cicho i niezbyt uroczo.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rzygownik 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzygownik [odnośnik]18.04.21 18:32
Alkohol znieczulał na ból, a mimo to tym więcej mijało czasu, tym mocniej czuł całe ciało, twarz, usta, wargi, poparzone wargi, nieco ogarnie osmaliło mu ramiona i szyję, nie widział jeszcze nadpalonych włosów. Poparzenia przeszły przez jego twarz czerwoną okrutnie piekącą wstęgą. A Sophie łkała, alkohol płynący w żyłach wzmagał za to strach, lęk, poczucie winy i przerażenie jej stanem, nie chciał na litość zrobić jej krzywdy. Ale wtem Sophie go otrzeźwiła, zwracając się do niego bez żalu - i bez bólu dźwięczącego w głosie.
- Och - odpowiedział, kiedy wypięła pierś, chciał cofnąć się o krok, ale alkohol na to nie pozwolił, przetoczył się w jej stronę, z refleksem wspierając się lewą dłonią o ścianę za jej plecami, tuż nad jej ramieniem, bardzo chciał, ale mimowolnie nie potrafił oderwać spojrzenia od wypiętego biustu, poczuł wzbierający się gorąc. Odchrząknął, kiedy nie odebrała od niego butelki i poleciła mu czynić honory, zawahał się, jego ręka drgnęła, ale przecież tego potrzebowała - on też - ale za nią poniekąd odpowiadał. Wysunął zimną butelkę na upiętą w gorsecie pierś, gdzie skóra była cieńsza, wrażliwsza, dotykając chłodnym szkłem jej ciała. Bez przekonania, powoli, unosząc spojrzenie ku jej twarzy. - Lepiej? - zapytał, nie czując, że jego dłoń drży - kiedy zdecydował się zrolować butelkę wyżej, obracając ją chłodną stroną do skóry, aż po szyję. Oparzenia wydawały się dość... rozległe. Jak mógł być tak głupi? - To trzeba schłodzić, żeby... żeby się lepiej... goiło - dokończył bez przekonania, w cyrku wypadki zdarzały się cały czas, potrafił udzielić pierwszej pomocy i sam potrzebował jej na okrągło. Kontuzje, urazy, ale i przypadki związane z codziennymi niebezpieczeństwami Areny. Ale teraz trudno było mu się skupić tak na butelce, jak na pomocy, kiedy trzepoczące rzęsy kusiły, a alkohol zamazywał niedoskonałości jej mało subtelnego makijażu. Wkrótce sięgnęły go opuszki jej palców, a jego twarz stężała. W tym mroźnym półmroku rzygownika za tawerną, gdzie chyba byli już sam na sam, bo Bojczuk przeklął coś szpetnie i zniknął w środku, wydało mu się to nawet romantyczne. Miał wrażenie, że jego skóra drży pod dotykiem jej palców - a może to były rany. A może nocny chłód? Czknął, zaciskając zęby, by stłumić to uczucie, jej się nie udało.
- P-potrafisz leczyć, Sophie? - zapytał bez przekonania - Powinniśmy chyba... znaleźć... Yvette... - Jego dłoń wciąż oplatała szkło, ale było już ogrzane jej skórą. Niewiele mogło jej dać. Czuł je, ciepło jej skóry. - Chodź, zaprowadzę cię... do niej... - Pewnie była u siebie, trochę kręciło mu się w głowie, ale pamiętał drogę. Będzie się trochę zataczał, ale wyłączone upojeniem krytyczne myślenie nie pozwalało mu się tym przejąć. Zresztą ona chyba i tak zataczała się bardziej. Wypuścił butelkę, pozwalając jej upaść i roztrzaskać się na bruku. - Chodźmy - poprosił, nie odejmując ramienia od ściany, wolną dłonią chwytając jej przedramię. Musiał stanąć na nogach, sam, o własnych siłach. Da radę. To tylko krótki spacer.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzygownik [odnośnik]18.04.21 18:49
Czuła, jak pijacki wzrok Marcela błądzi po newralgicznych rejonach jej rozpalonego - dosłownie i w przenośni - ciała i bardzo podobało się jej to spojrzenie. Znów zachichotała, wręcz zapętlona w tym niewinnym, dziewczęcym dźwięku, który przynosił efekt odwrotny od zamierzonego, podkreślając, jak zmęczona, zużyta i brudna była, utraciła bowiem panieńską niewinność i czar, bezpowrotnie. Turlająca się po dekolcie butelka przynosiła nie ulgę, a kolejną falę gorąca. To też się jej podobało, jego zwinne palce oplatające szkło, zatroskanie widoczne nawet pomimo rumieńców podkreślających delikatne, ale przystojne rysy, pachnący alkoholem (i sadzą) oddech, a przede wszystkim zadbana muskulatura, do której stale powracała wzrokiem. - Trochę niżej boli. O tutaj - w końcu dotknęła palcami jego nadgarstka, kierując trzymaną przez niego butelkę niżej, bardziej na pokaźną pierś niż spalony na skwarek dekolt. Zimno, alkohol i bliskość przystojnego młodzieńca robiły swoje, zadrżała pod wpływem dreszczy i pożałowała, że ma na sobie gorsecik a nie lnianą bluzeczkę, przez którą Marcelius mógłby dokładnie obejrzeć, co jego działania robią z jej ciałem. Uśmiechnęła się do niego ujmująco - pomimo nieco ukruszonej jedynki oraz barwy zębów dalekiej od bieli - i znów mrugnęła, tym razem z powodzeniem. Wspomnienie Yvette nieco ją otrzeźwiło; lubiła tę wspaniałomyślną uzdrowicielkę, ale na Merlina, nie chciała teraz myśleć o żadnej innej kobiecie! - Daj spokój, nie będziemy jej przeszkadzać, ja się wszystkim zajmę. Zajmę się tobą - dodała nieco bardziej przytomnie, zamaszystym gestem chwytając go za ramię. Z żalem przyjęła tłuczoną butelkę, lubiła ten dotyk, ale teraz mogła wesprzeć się na Marceliusie, ba, dotykać bokiem jego rozgrzanego ciała, a gdy przekręciła głowę - nawet złożyć nagły, wilgotny pocałunek na szyi, bardziej łaskoczący niż namiętny. - Hihi, ale ciałko to ty masz! Nie myślałam, że taki - hep! - skarb się pod koszulką skrywa - nie potrafiła powstrzymać jowialnego komplementu, zezując w dół, na mięśnie brzucha. W życiu takich nie widziała! A ciekawe, jakie sekrety przemycał pod ubraniem jeszcze niżej...Rozmarzyła się na tyle, że wyciszyła już zupełnie rozsądek, domagający się ustalenia stawki. Sophie, nie jesteś instytucją charytatywną! Nie była, faktycznie, ale Marcel...był taki słodki. Zasłużyła na coś - cokolwiek - od życia, na coś miłego i dobrego. - Kochasiu, ja uleczę wszystkie twoje rany. Jutro wstaniesz jak nowo narodzony... - kontynuowała mruczando, potykając się o własne nogi i nakierowywała Marcela na drzwi prowadzące do bocznej klatki schodowej, prowadzącej na wyższe piętro, gdzie wynajmowała malutki, zagracony pokoik na poddaszu.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rzygownik 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzygownik [odnośnik]18.04.21 23:51
Jego ręka drgnęła, kiedy dotknęła jego nadgarstka, przyćmiony alkoholem umysł nie dostrzegał jej rozczochranych włosów, niechlujnego ubioru, nieeleganckiego zachowania, była ładną i fajną dziewczyną, która chciała jego towarzystwa, bardziej nachalnie, niż do tego przywykł.
- Ooo... - powtórzył po niej, kiedy przekierowała jego dłoń wprost na pierś, nie dotykał jej bezpośrednio, butelka, już ciepła, miała ochłodzić gorącą od poparzeń skórę; obejrzał się w zakłopotaniu przez ramię, szukając Bojczuka, ale marynarz zapadł się pod ziemię już dłuższą chwilę temu. Byli tu tylko we dwoje. W stanie, w którym się znajdował, wydawało mu się, że brak jedynki Sophie jest nawet uroczy. - Sophie, wydaje mi się... - że naprawdę powinniśmy, jesteś ranna, przeze mnie. On sam też był ranny. Dobrze, żeby Yvette rzuciła na to wszystko okiem zanim się to wszystko nie zabliźni - żeby się lepiej goiło. Szybciej, skuteczniej, bez widocznych śladów. Ona nie chciała, chyba miała nastrój do zabawy, jemu trochę przeszedł, kiedy czuł swąd palonych włosów, niestety własnych. Zdecydowanie wypił mniej niż ona. - Steffen?  - rzucił w ciemną przestrzeń portu nocą, jakby miał nadzieję, że jego przyjaciel rzeczywiście wciąż się gdzieś tutaj kręcił pod szczurzą postacią gryzonia. Pojawiał się wtedy, kiedy nie był potrzebny i znikał zawsze wtedy, kiedy był potrzebny. Mógł się choć raz na coś przydać, może by wiedział, co robić.
Ale on nie odpowiedział - a Sophie chwyciła go za ramię, wieszając się na nim; przestąpił z nogi na nogę, szukając równowagi. Na trzeźwo miał doskonałą, pod wpływem alkoholu już taka nie była, roześmiał się, kiedy ucałowała jego szyję, subtelnym gestem odsuwając ją lekko na bok - była kompletnie wstawiona. Nie zamierzał przecież wykorzystywać pijanej dziewczyny... - Cóż - odparł bez przekonania na jej zachwyt, był świadom tego, że jego ciało odbiega standardami od ciał większości czarodziejów, ale na tle barczystych marynarzy był ledwie chuchrem. Wypiął pierś mocniej, jakby chciał potwierdzić jej słowa. - Potrafisz? - Leczyć rany, pytał o to kilka chwil temu, ale zdążył zapomnieć. Alkohol przetaczał się przez żyły coraz ciężej, z wolna usypiając organizm, gdy adrenalina chwili odeszła - pozostał ból, ale znieczulne ciało nie odczuwało go aż tak dotkliwie. Dał się poprowadzić do pokoju Sophie, nie mając sił ani trzeźwości na więcej, jutro miał wolne, nie trenował. Nie musiał się donikąd śpieszyć. Praktycznie wciągnięty do pokoiku Sophie opadł bez życia na jej łóżko, ciężkie powieki przysłoniły oczy, złote kosmyki rozsypały się na brudnej poduszce, a on usnął szybciej, niż znalazł się na miejscu.

/zt wszyscy Rzygownik 149821699


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzygownik [odnośnik]29.09.24 18:23
5 listopada 1958 r.
Kiedy po zakończonej próbie razem z Paulem wybył do Parszywego, spodziewał się spędzić ten wieczór miło. Miał nadzieję, że spotka na miejscu Jima, może Yulię albo Cecila, że spędzą razem wieczór, może noc, zrzucą z siebie zmęczenie. I pewnie tak by było, miło, gdyby jakiś czas później przy ich stoliku nie pojawiła się Nancy, jak zawsze nabzdyczona. Pozostałych przyjaciół nie widział, ale wieczór był przecież młody. Na zewnątrz padał deszcz, a to nie zostawiało wielu alternatyw na zganienie nudy.
Nancy była na niego zła odkąd przegapił ich pierwszy wspólny występ - cóż, siedział skuty przez aurora w ciemnym lesie za podawanie narkotyków jego siostrze - choć to nie sprawiło, by odebrano im spektakl na stałe. Coraz częściej obsadzano ich razem w głównych rolach, bo zdetronizowali już starszą parę i stawali się na Arenie najlepsi, a nie byli przecież jeszcze nawet w szczycie swoich możliwości. Nancy nie miała powodów do złości, ale po prawdzie nigdy ich specjalnie nie potrzebowała - a wtedy może rzeczywiście zawalił, zostawił ją samą. Nie miał na to wpływu, ale zostawił. Pewnie dlatego im pustszy stawał się kufel jego ciemnego ale, tym szerszy stawał się uśmiech, z jakim zapraszał ją na parkiet, porywając ją w w końcu w szalone tańce do pijackich szantów znad Tamizy - kilka łyków alkoholu później nie robiło mu różnicy, że przyśpiewki marynarzy nie nadawały się do tego wcale, a kilka wirujących obrotów między zalanymi alkoholem stolikami później nabzdyczona mina Nancy zamieniła się w perlisty śmiech. Atmosfera uległa zmianie dopiero, gdy spostrzegł towarzystwo, jakie w tym czasie zdążyło rozsiąść się przy sąsiednim stoliku.
Nazbyt skupiony na zabawie nie zwracał uwagi na to, kto wchodzi, a kto wychodzi z tawerny, ale tej gęby dawno nie widział, a szukał jej od dłuższego czasu - odkąd Yulia opowiedziała mu, jak Dixon ją urządził. Co on sobie w ogóle wyobrażał, przychodząc tu - tu, gdzie przecież Yulia pracowała! - jak gdyby nigdy nic, jak gdyby dzień i noc mijały normalnie, jak gdyby skaza na jej uchu była tylko złym snem? Jego towarzystwo było trochę starsze i zdecydowanie zbyt mocno zabliźnione, żeby Marcel wziął go na rozmowę teraz - więc bawił się dalej, mijały godziny, zbyt szybko opróżniał kolejne kufle, tańczył i śmiał się z przyjaciółmi, póki nie spostrzegł, jak Dixon wymyka się na zaplecze knajpy - a wtedy ukradkiem wymknął się za nim. Czuł tę złość. Rozżarzyła się na sam jego widok, gdy spostrzegł go po raz pierwszy, od tamtego czasu, z każdym oddechem, z każdym krokiem, z każdym łykiem alkoholu uderzającego coraz silniej do skroni - żar ten połykały płomienie, przeobrażając go w jaskrawe zionięcie gniewu.
Podążał za nim cicho jak kot, nie był aż tak pijany, by stracić panowanie nad swoim ciałem, szybko i zgrabnie, niepostrzeżenie, a już na zewnątrz, gdy opuścili knajpę tylnym wyjściem, podobnież jak kot skoczył mu na plecy, bez słowa uwieszając się na nim od tyłu. Dixon krzyknął, nie widział go, Marcel nie zdradził tożsamości, napierając na niego całym ciałem - a w ten sposób zmusił go, żeby przewrócił się prosto w błoto zmieszane z deszczówką i cudzymi rzygowinami wczorajszej nocy.
- Ty sukinsynu - warknął na niego - zaskoczonego - osuwając się na bok, kilka kopnięć w bok miało dać mu nauczkę, ale Dixon nie pozostał mu dłużny - podniósł się szybko, wyprowadzając lewy sierpowy prosto w twarz Marcela; krew trysnęła, gęsto brudząc jego twarz, koszulę, spodnie.
- Czego chcesz, młody?! - Nie dążył wcale do konfrontacji, chciał, żeby Marcel dał mu spokój, ale ten ani myślał.
- Zostawiłeś ją samą, durniu, samą, u Wilczarza! Wiedziałeś, co jej zrobią - warczał ze złością, spychając jego pierś w tył - przeciwnik odpowiedział mu tym samym, był silniejszy, choć wolniejszy. Słyszał czyjś krzyk, entuzjastyczne biją się, jak z oddali, nazbyt skupiony na przeciwniku, by odciągnąć ku temu uwagę.
- Wiedziała, na co się pisze! Spierdalaj! - lekceważył go sam Dixon, ale zdania nie dokończył, gdy pieść Marcela rozbiła jego nos. Wpadał w amok - nie wiedział, nie widział, czyja krew brudziła koszulę Marcela, a czyja Dixona, krwawili oboje. Dixon usiłował zepchnąć go mocniej, ale Marcel się uchylił - siła opryszka przeważyła jego ciałem, wywołując upadek. Próbował wstać, ale wtedy Marcel się na niego rzucił - i zaczął okładać pięściami jego twarz. - Sam spierdalaj! - To i tak za mało, powinien odciąć mu ucho, jak odcięli je Yulii, ale przecież wiedział, że tego nie zrobi. Dixon zrzucił go z siebie, wplótł dłoń w jego długie włosy i uderzył jego czaszką o kamień, wywołując okrutny ból - oczy mimowolnie zawilgotniały, poczuł ciepło lepkiej krwi, jaka wypłynęła spod rozciętej skóry, oblepiając włosy. Zepchnął go na bok chamskim uderzeniem z łokcia - wyprowadzonym prosto w ucho i bok głowy. Był już mokry. Mokry od błota, deszczu i brudu tego zaułka, mokry od krwi własnej, mokry od krwi Dixona. W uszach szumiała krew, krew krążąca tym szybciej, im mocniej podsycały ją alkohol, gniew i adrenalina. Wyzwiska zagłuszał coraz głośniej lejący się z nieba deszcz, pięści obu awanturników uderzały coraz prędzej, ale z zmęczeniu też coraz mniej celnie. Kolejny cios rozciął mu łuk brwiowy - krew rozrzedzoną deszczem strużką spłynęła po dolinie łez. Silna garda Dixona nie zablokowała łokcia Marcela, który rozbił jego usta - spierzchnięte wargi pękły, gęsto ociekając juchą. Rzucił się na niego raz jeszcze - kolejny raz ściągając go na ziemię, choć przed oczyma tańczyły już mroczki znakujące zmęczenie. Dixon go zepchnął - Marcel upadł obok, zaciskając pięści. - Utopię ci gębę w tej kałuży - zawarczał na jednym tchu, bo na drugi sił już nie miał, z trudem podnosząc się na czworaka.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzygownik [odnośnik]29.09.24 22:53
Tak w zasadzie to miało jej tu dzisiaj nie być.
Dwa dni temu wymieniła się zmianą z Clemmie, której rozchorowała się matka. Yulia nie wnikała w szczegóły, niespecjalnie ją to obchodziło, ale samą czarownicę lubiła na tyle, by spróbować jej nieco ulżyć w życiu. Dzisiejszy wieczór miała zatem oficjalnie wolny, mogła robić co chciała. Problem polegał na tym, że nie potrafiła sobie znaleźć miejsca ani towarzystwa. Wproszenia się do Eve i Jima nie chciała ryzykować (na pewno nie tak późną porą, Merlin jeden wiedział co robili i czy nie był to kolejny mały Doe), Cecila nigdzie nie mogła znaleźć, podobnie zresztą Eda. Neali zawracać głowy nie chciała (co robiły szlachcianki o tak bandyckiej porze?), do Chimery nie chciała iść w obawie przed ponownym spotkaniem tam tego siwego jegomościa, który wiedział o niej zdecydowanie zbyt wiele jak na jej gust. Pozostawała jeszcze opcja cyrku, ale obiło jej się o uszy, że Marcel ma dzisiaj siedzieć do późna na treningach z Nancy, a zmęczony i zlany potem na nic by jej się nie przydał.
Parszywy był ostatnim, ale i jedynym, miejscem do którego mogła się udać i choć chwilę rozerwać.
Po drodze jednak – jak to zwykle w jej życiu bywało – stało się parę rzeczy, których się nie spodziewała. Po pierwsze, ledwo po wyjściu z kamienicy na Zapomnianych Córkach, los zetknął ją z dawna niewidzianym kolegą-żeglarzem z Francji, który w angielskim porcie pojawiał się średnio raz na kwartał. Już w chwili gdy wymienili się poufałym całusem w policzek na powitanie stało się jasne, że nie można przepuścić tej okazji – zaszyli się w portowej knajpie, Pierre postawił kolejkę czegoś mocniejszego, potem Yulia wspaniałomyślnie pozwoliła Francuzowi kupić nową butelkę cierpkiego wina, a na sam koniec – tak żeby było sprawiedliwie – dała się namówić na to, by kupił jeszcze po piwie.
Gdy opuszczała knajpę – słusznie wstawiona i w dobrym humorze – doszła do wniosku, że naprawdę lubi Pierre’a. A w szczególności lubiła jego brak asertywności przy kolejnych próbach naciągnięcia na pieniądze czy darmowe drinki, ale o tym nikt nie musiał przecież wiedzieć.
Drogi do Parszywego nie zarejestrowała, nie w pełni. Pamiętała jak przez mgłę spacer po chodniku, pamiętała jakieś podejrzane odgłosy z jednego z koszy na śmieci, ale nic poza tym. Z przyjemnego alkoholowego otępienia ocknęła się dopiero wtedy, gdy dotarło do niej pełne entuzjazmu “biją się!” wypowiedziane przez jakiegoś chłopaka goniącego na tyły knajpy.
Yulia – cudownie nieświadoma czającego się za rogiem obrazka – podążyła w ślad za nim.
W pierwszej chwili nie rozpoznała kotłujących się w błocie osobników i zaklaskała z entuzjazmem, gdy jeden przywalił drugiemu i polała się krew (prawie jak w domu!), ale potem alkoholowa mgiełka całkiem przerzedła, ustąpiła chłodowi nocy, siapiącemu deszczowi i silnemu przekonaniu, że coś tu jest, kurwa, nie tak. Znała te blond kudły. Znała je prawie tak samo dobrze jak swoje własne.
Mar–...
Nie dokończyła nawet, bo dwa kotłujące się na ziemi koguty spięły się w nowym starciu, w nowej pozie. Chrupnął naruszony nos, znów trysnęła krew, posypały się wyzwiska. Yulię opuścił entuzjazm; skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała wyczekująco w stronę Marcela, wyraźnie spodziewając się tego, że ją zauważy, oprzytomnieje i wytłumaczy jej o co w tym wszystkim chodzi i czemu bije jakiegoś losowego…
Nie, zaraz. Te drugie kudły też znała. Znała głos.
Dixon.
Yulia zapowietrzyła się niebezpiecznie; paznokcie wbiła w przedramię w marnej próbie opanowania gwałtownie narastającej złości, ale ta wcale nie wyhamowała. Obiecał jej przecież. Obiecał jej, pamiętała to jakby to było wczoraj. Miał go nie szukać. Miał zostawić w spokoju, bo to była jej sprawa i niczyja inna. Zresztą, temat był już w trakcie wygaszania, znalazła wyjście z sytuacji, a on… a Marcel…
Ty durniu! – żachnęła się na wydechu; złość ledwo pozwalała jej oddychać. Na nieszczęście ich wszystkich, ani Marcel ani Dixon nie zwrócili na nią żadnej uwagi. Yulia błyskawicznie wyciągnęła różdżkę, machnęła nią na odlew. – Balneo!
Ale chlust wody także nie przyniósł żadnego efektu; i tak wszyscy byli już mokrzy od deszczu.
W tym momencie magia zeszła na bok; Yulia drżącymi z wściekłości dłońmi wcisnęła różdżkę za pasek i podwinęła rękawy. Dobrze zatem, załatwi to po męsku.
Obiecałeś mi coś – zaczęła mamrotać pod nosem, w paru długich krokach dopadła do podnoszącego się na czworaka Marcela. Bezceremonialnie złapała go za włosy i pociągnęła głowę do góry, zmusiła do tego żeby na nią spojrzał. Jej oczy błyszczały czystą furią.
OBIECAŁEŚ MI COŚ! – krzyknęła mu w twarz i sama nie wiedziała czy chce go teraz uderzyć czy spoliczkować. Z pomocą przyszedł jej półprzytomny Dixon, który zasadził jej z łokcia na odlew w żebro i ściągnął do parteru. Yulia odruchowo puściła włosy Marcela, kopnęła na oślep w powietrze. Dixon chyba się zorientował, że złapał nie tą osobę co trzeba, bo mina nagle mu zrzedła. Yulia zwinęła dłoń w pięść i przywaliła mu raz jeszcze w nos, poprawiając poprzedni cios Marcela.
Mówiłam, że Dixon to moja sprawa! MOJA! – krzyczała dalej, ale zamiast okładać Dixona, teraz rzuciła się z łapami na Marcela; poślizgnęła się na krwi zmieszanej z błotem, sama wyrżnęła na ziemię, ale to jej nie powstrzymało. Jak na osobę wstawioną zebrała się wyjątkowo szybko, zwinnie i wyprowadziła cios pod oko.

|lekki cios w oko, KOGUCIE


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Rzygownik
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach