Wydarzenia


Ekipa forum
Kamienne schodki
AutorWiadomość
Kamienne schodki [odnośnik]12.01.21 21:07
First topic message reminder :

Kamienne schodki

Ciasny przesmyk, zwykłe przejście na niższą uliczkę stworzone w murach kamiennego budynku. Codziennie mijają się tu zmęczone, zapracowane twarze robotników i rumiane buzie pogodnych marynarzy. Po schodkach niejedna kapryśna ryba próbowała spłynąć, po schodkach biegają dzieci, a czasem wspina się lichawa staruszka. Droga wydaje się niepozorna, ale wciąż coś tu się dzieje. Okoliczna młodzież przesiaduje na stopniach i snuje marzenia o przyszłości. Czasem potknie się tu pijana dziwka, czasem zwiewa tędy lokalny złodziejaszek. Przejście jest niezłym skrótem, ale i utrapieniem dla mieszkańców tych murów. Przez nisko osadzone okna przedostają się uliczne hałasy, zerkają wścibskie oczy tutejszych mącicieli.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kamienne schodki - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kamienne schodki [odnośnik]09.03.21 1:53
| wchodzimy |

Nie był w stanie myśleć o minionych dniach, a tym bardziej oddać się smutkowi, kiedy wciąż w kark dyszał mu uliczny grajek. Kojarzył go, zwerbował, a ten zamiast pójść w swoją stronę brzęczał mu nad uchem, domagając się, Merlin wie czego.
Kolejne sfrustrowane furknięcie wydobyło się z gardła Małego Jima, który prężnym krokiem starał się dotrzeć w okolice swojego mieszkania. Miał już dość ludzi, a z pewnością tych starających się mówić właśnie do niego. Flaszka schowana gdzieś w jednej z półek aneksu kuchennego pozwalała mu wytrwale podążać w konkretnym kierunku, z którego nawet nie myślał zbaczać do ulubionego, jak sama nazwa wskazywała - parszywego - miejsca w porcie.
- Dajże sobie spokój. Koniec na dzisiaj. Nie mam nic więcej. - próbował go zbyć prostymi hasłami, które równie często stosował pod postacią Jeremiego, jednak do ćpunów miał o wiele mniej cierpliwości i sympatii. Niestety pozytywne odczucia w stosunku do młodzieńca nie powodowały, że był w stanie oddać mu wszystko z dochodu, przecież też musiał zarobić jakiegoś złamanego knuta. W porcie nazywało się to biznesem, gdzieś indziej być może wykorzystywaniem, jednak metamorfomag nie czuł się źle, w końcu odstąpił mu część działki, której tamten nie zdołałby zarobić w ciągu dwóch dni. Sumienie miał czyste, bo też chłopaczyna został polecony do lekkiego towaru, jakim były zioła. Średniej jakości towar był na tyle mało opłacalny, że nawet kradzież by nic nie dała, toteż nie bał się wręczyć młokosowi nieco bardziej ruchliwego zadania.
Wchodząc do znajomego przesmyku z niższej uliczki do tej na wyższym poziomie, zamarł z otwartymi ustami. Z początku był gotów odezwać się do Jamesa, jednak znajomy zapach krwi uderzający w nozdrza skutecznie odebrał mu mowę. Zwolnił kroku, powoli przyzwyczajając wzrok do delikatnej łuny świecącej z górnej części schodów, tam, gdzie znajdowały się kamienne przerwy w ścianach. Z każdą sekundą przestawał wierzyć własnym oczom, choć smród krwi, potu, spalenizny i strachu utwierdzał go w realnym obrazie okrucieństwa zadanego trzem...trupom? Kolejny krok chlupnął w ciemnej mazi. Nie...
Gwałtowny obrót na pięcie i podparcie się o jedną ze ścian nie pomogły przy pohamowaniu nudności, która praktycznie od razu przemieniła się w soczysty bełt. Widział w życiu wiele potworności, jednak ta przekraczała wszelkie granice. Nie wiedział, ile czasu spędził na wypróżnianiu zawartości swojego brzucha, jednak pewne było, że do czasu, aż nie był w stanie niczego więcej wydobyć z gardła, wziął się w garść. Odkaszlnął kilkukrotnie, przecierając zaraz w materiale na zgięciu łokcia pozostałości po pawiu. Nie był pewien, czy zdoła obejść obok tego obojętnie, każde z tych ciał zasługiwało na pochówek, jakąś pamięć - cokolwiek!
Trzymając się ściany, ruszył bliżej ciał, jakby możliwość przyjrzenia się nie sprawiała, że samo serce biło w gardle, zamiast uparcie kołatać w piersi. Czasem port był potworny, jednak on przywykł do oglądania ćpunów, niewypatroszonych i OSKÓROWANYCH ciał dzieci!!!
Przez chwilę wydawało mu się, że zobaczył ruch tego większego cielska. Odważył się wyciągnąć różdżkę, rzucając zaraz nieme Lumos i gdyby nie to, że wypróżnił całą swoją zawartość żołądka, z pewnością zrobiłby to po raz drugi, aż w nieskończoność. Dopiero po chwili zorientował się, że potężna postać nie była byle zwłoką, a potężnie zbudowanym gościem, który swoimi gabarytami łudząco przypominał Hagrida, a jednak związane z tyłu ręce, jelita młodego chłopca przewieszone przez jego szyję i cała górna część ciała pokryta krwią nie pozwalała na dopasowanie postaci do imienia. Weasley zatoczył się do tyłu w nagłym zrozumieniu aktu krzywdy, który miał miejsce niekoniecznie tak dawno temu. Krew nie była zaschnięta we wszystkich miejscach, wciąż toczyła się dalej, próbując pokryć wszystko w zasięgu wzroku. Oderwał swoje tęczówki od potężnego cielska i tych dwóch mniejszych, głęboki szok już dawno przywołał jego oczy do naturalnego kolorytu, co zważywszy na sytuację, było najmniejszym problemem; próbował odszukać Jamesa, który do tej pory szedł za nim krok w krok. Dzieciak nie powinien widzieć takich obrazów, a on? Czy on miał do tego jakiekolwiek prawo i przywileje?


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Kamienne schodki [odnośnik]10.03.21 11:49
Jego plecy kołysały się, kiedy tak człapał przed siebie, furkając na prawo i lewo. Brakowało tylko, by wymachiwał rękami, jakby próbował odgonić się od natarczywych owadów, latających i brzęczących mu koło ucha. I zupełnie nie robił sobie nic z tego, że był takim owadem, nie dającym mu żadnego spokoju. Życie na ulicy rządziło się swoimi prawami. Każdy kto rezygnował, dawał się spławić machnięciem ręki, odpuszczał, kiedy odwracano wzrok w drugą stronę, nie miał szans osiągnąć tego, co planował. Dlatego nie zrażając się ignorancją, kroczył za nim, zamierzając towarzyszyć mu aż do końca wędrówki — i liczył na to, że zmęczony towarzystwem w końcu przestanie się opierać. Potrzebował takich zleceń. Najlepiej stałych, dochodowych, ciągłych. Potrzebował pieniędzy, nie po to, by zaspokoić w końcu głód, czy kupić cieplejszą kurtkę na zimę, wymienić buty na takie, które nie przemokną w londyńskiej chlupie. Mieszek monet miał zapewnić mu szansę na odnalezienie bliskich. Tych, których rozpaczliwie szukał od wielu miesięcy. Nie chciał ani zioła, ani kilku knutów na odczepne; nie chciał dać się zbyt po jednej wycieczce do zapchlonego mieszkania.
— Mogę robić więcej — zapewnił go po raz kolejny, uparcie, pewnym siebie tonem, choć proszenie go o to nie różniło się wcale od żebrania go o kasę. Radził sobie sam doskonale, radził sobie bez niego i pewnie nie widział żadnej różnicy poza mniejszym wpływem do sakiewki — część musiał oddać kurierowi. — Jim, są miejsca, w których na twój widok ludziom na pewno zaciskają się pięści, mogę tam pójść — i zamierzał, kiedy tylko Mały Jim zrozumie, że może mu ufać. – We dwóch mamy szansę zwiększyć obroty. Dwukrotnie szybsze tempo, dwukrotnie większe bezpieczeństwo i dwukrotnie szybsza kasa, przemyśl to — dodał jeszcze wciąż mówiąc do jego pleców, wściekły na siebie, że jego tłumaczenie nie zdawało się na nic. Wiedział, że z samego rana będzie musiał ruszyć za miasto i poszukać czegoś innego, czegokolwiek. Londyn, który miał obfitować w możliwości okazał się być bezlitosny — i dla niego i teraz, w trakcie wojny.
Mało na niego nie wpadł, oglądając się za siebie, gdy zwolnił. Chciał go dogonić, zrównać się z nim krokiem, ale jego ciało wydało mu się dziwnie napięte, widział to pomimo płaszcza, który na sobie miał. Zrobił to, tak czy siak, rozglądając po okolicy, która spowita była już tylko dziką, niepokojącą ciszą. Jego oczy dostrzegły makabryczny obrazek później niż Jima. Gdy ten obrócił się, by zwrócić treści pokarmowe to za nim spojrzał, odejmując wzrok od tego, co znalazło się przed nimi.
— Wszystko w porządku? Jim? — zwrócił się do niego, z niepokojem patrząc na jego nagłą reakcję, mylnie uznając go w pierwszej chwili za chorego. Zapach krwi dotarł do niego po chwili. Metaliczny, kwaśny odór czegoś jeszcze. Mięsa. Specyficzny zapach rzeźni. Rozejrzał się dookoła, w ciemności szukając odpowiedzi na reakcję towarzysza, odruchowo kierując oczy w stronę jaśniejącego punktu, na schodki. Ciemna substancja pokrywała okolicę, rozbryzgana jakby rozrywano worki z farbą w pośpiechu, nie bacząc na bałagan. Jego ciało zareagowało wcześniej niż dopadła go świadomość tego, co widział. Spiął się w sobie cały, coś zacisnęło się wokół jego gardła. Wspomnienia ze wzgórza napłynęły do niego nagle i niespodziewanie, zalewając jego głowę obrazami bliskich, którzy zostali zamordowani. Ich widok wywołał w nim lęk i gniew, który zmieszał się z obrzydzeniem, kiedy widok rzeczywistości zarysowanej krwią przez jakiegoś potwora zaczął przebijać się przez mętną falę przeszłości. Poczuł smak żółci w ustach, zaraz po pierwszym i drugim skurczu, spazmy, w którym wygięło się ciało. Pusty żołądek tylko ją mógł wycofać, nie było nic, czym mógłby zwymiotować. I zamiast tego uderzył w niego nagły gorąc, a potem owiał chłód równie niespodziewanie. Zawroty głowy zachwiały jego smukłą sylwetką. W pierwszej chwili ujrzał wielkie cielsko, mózg nie zareagował poprawnie, nie skojarzył go z oczywistą postacią doków. Potem dostrzegł dzieci. Dzieci. Potraktowane w sposób, którego nie potrafił ani opisać słowami ani przyswoić w myślach. I wtedy zrozumiał, że to, co widział nie było potwornym snem. Oczy gwałtownie zapiekły go od łez, dłonią przywarł do ust, które nie potrafiły wyrzucić z siebie żadnego dźwięku, choć kiedy wezbrała w nim wściekłość miał ochotę po prostu krzyczeć. Krzyczeć głośno i wściekle. Z bezsilności, bezradności; w furii i niedowierzaniu. Stał w miejscu jak sparaliżowany widokiem, który sponiewierał go dogłębnie. W życiu różne rzeczy już spotykał, wielu był świadkiem, ale to, co został przekraczało ludzkie pojęcie. I nie spodziewał się tego. Nie był na to przygotowany i nie wiedział jak na to zareagować. Zamknął oczy i odwrócił się w drugą stronę, ale obrazy nie chciały opuścić jego wyobraźni. Nie było już dla nich ratunku, nie było nadziei. Nie zerwał się nawet, by to sprawdzić. Właściwie, jak najszybciej chciał opuścić to miejsce. Pochylił się do przodu w jakimś dziwnym bólu, dopiero po chwili orientując się, że cały czas zaciskał kurczowo palce na własnej twarzy, na ustach, nie pozwalając sobie na krzyk.
Mały Jim otrzeźwiał i ruszył w tamtym kierunku — on nie zamierzał. Próbował złapać powietrze, ale wokół te zapach był nie do zniesienia. Kręciło mu się w głowie. Obrócił się za nim, odejmując dłoń od ust, by palce wbić głęboko w kąciki oczy i pozbyć się piekących łez, które się tam znalazły. Przygryzł policzek od wewnątrz mocno, aż do krwi, własnym bólem odciągając uwagę od makabry, którą mieli przed sobą. Spojrzał na Jima, który stanął przed wielkim ciałem leżącym na ziemi.
— Czy to...? — wydukał. Nie był pewien. Hagrid? Nie znał innych, równie wielkich czarodziejów, on pierwszy napatoczył się na myśl. — On był... — Dobry. Był naprawdę dobrym człowiekiem. Coś przygniotło jego pierś, odbierając jeden, może dwa oddechy. Cofnął się znów i przetarł czoło rękawem, nie podchodząc bliżej. Bo po co?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Kamienne schodki [odnośnik]10.03.21 12:31
Leżał tak sam nie wiedział ile. Jak truchło rzucone na ulice, po to by zgniło. Widział już w porcie takie trupy, leżały tam długo. Ktoś mówił, że miały odstraszać tych co się nowego porządku nie słuchali, inni, że po prostu się sprzątać nie chciało nikomu. Co będzie z nim? Hagrid nie wydawał z siebie już żadnego dźwięku, przerażony, że oprawca wróci. Jeśli będzie tak cały czas milczał, to w końcu nadejdzie poranek i ktoś dostrzeże tę masakrę. Pytanie co z tym zrobi... Mógł leżeć tak jak inne trupy w porcie, aż zgnije. Zdążył sobie przysporzyć sporo przyjaciół, a marynarze, którzy wcześniej przechodzili, może oni wrócą... Wciąż leżał.
Miał zamknięte oczy, zaciśnięte mocno, tak by nie widzieć nic przed sobą. Makabra, która rozegrała się na jego oczach i fakt, że nie mógł nic właściwie zrobić, to rozerwało serce półolbrzyma na pół i już nigdy nic nie miało go skleić. Własny ból miał za nic, ten mijał i tyle. Ale te dzieci... Gdy jeszcze był młodym chłopakiem, takim knypkiem ledwo, to Hogwart dostatecznie mu wyjaśnił, gdzie w życiu skończy. Jak go wyrzucili niesprawiedliwie i bez dowodów, za to, że ta biedna dziewczynka Marta śmierć poniosła, to zapowiedź jedynie była. Ale jednak sobie życie ułożył, wśród mugoli pomieszkał, drewna porąbał, ciastek popiekł. Dobre życie miał. Zachciało mu się jednak... Powalczyć o dobrą sprawę, honoru Dumbledore'a bronić i mugolom umierać nie pozwolić. I co? I teraz żałował jedynie, że mocniej tą siekierą się nie zamachnął, że więcej werwy nie włożył. Może by przez magiczną tarczę przeszedł i faktycznie temu oprawcy kutasa odciął. Wciąż leżał.
Nie wiedział już ile czasu minęło. Czy były to minuty, czy godziny. Jedynie leżał tak, czując jak jelita obwiązane na szyi dosłownie go parzą. Wieczór był zimny, a krew ciepła. Hagrid czuł jakby jego ciałem zawładnęła gorączka, wciąż przechodziły go dreszcze, a oddech miał płytki i nierówny. Wciąż leżał związany przez czary, na bruku kamiennego przejścia, a krew z ciała tych dzieci plątała się w jego włosy, wdzierała się za ubranie, spływając strużkami po plecach. Twarz wciąż oklejoną miał tym co wytrysnęło z tętnicy, gdy mężczyzna odcinał dziewczynce głowę. Powoli wchodziło do ust, zostawiało obrzydliwy, metaliczny posmak. Wciąż leżał.
Hagrid usłyszał obok siebie głosy, najpierw jakieś krzyki, na które złapał mocno powietrza do ust, usiłując udawać, że po prostu jest martwy. Jeśli wrócił, albo jeśli to ktoś inny... To może chociaż tak się uratuje. Głosy jednak wydawały się znajome, nie nastawione wrogo, a potem... Potem ktoś się zrzygał. Półolbrzym dalej był zbyt przerażony, by otworzyć oczy, wciąż usiłował leżeć nieruchomo, udając, że nie istnieje. Dopiero gdy usłyszał kroki tuż przy sobie, gdy głos z tyłu wydał mu się jeszcze bardziej znajomy. James... To musiał być James! Hagrid otworzył gwałtownie oczy, a na zakrwawionej twarzy, ciemne spojrzenie wpatrywało się tego w Małego Jima. Na Godryka, dzięki Merlinowi...
- Ucholnijce ne - wydusił z siebie, starając się nie ruszać zwichniętą szczęką. - Szewa to tu... to... - oddech wciąż przyspieszał, a na jego wzrok spadł ponownie na oskórowaną głowę dziewczynki. Czuł jakby zaraz miał się udusić, nie kontrolował już własnego ciała, trzęsąc się z zimna i nerwów.



No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Rubeus Hagrid
Rubeus Hagrid
Zawód : robol w porcie
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I should NOT have said that...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8954-rubeus-hagrid https://www.morsmordre.net/t8983-gog https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8982-skrytka-bankowa-nr-2106 https://www.morsmordre.net/t8963-rubeus-hagrid
Re: Kamienne schodki [odnośnik]10.03.21 21:09
Nie wiedział, co ma zrobić. Oczy chciały się zamknąć, szczędząc szczegółów, a z drugiej strony nie był w stanie odwrócić wzroku od widoku masakry. Nieistotne były wcześniejsze prośby młodego chłopaczka, który wspaniale mówił i z pewnością też okradał wszystkich dookoła; metamorfomag bardzo nie chciał wierzyć, że on również padł ofiarą grabieży, choć było to bardziej niż pewne.
Powolny wzrok sunął po postaci, którą rozpoznał, to był... Hagrid? Merlinie, w co on się wpakował! I kiedy James zaczął o leżącej postaci, jakby wyzionęła ducha, a ten niby nieboszczyk otworzył oczy i spojrzał mu prosto w twarz, Weasley miał wrażenie, że narobił w porty. Odskoczył jak oparzony, dopiero po chwili orientując się, że tamten był żywy, bardzo mocno żywy i ranny! Nie zwracając uwagi na okropne akty okrucieństwa znajdujące się tuż pod jego wzrokiem, przesunął się bliżej półolbrzyma. Przez kilka sekund wahał się, patrząc na jelita owinięte dookoła jego szyi i nie był w stanie stwierdzić, czy zmiesza krew na plecach Hagrida z kolejną falą nudności, która wzbierała się w jego gardzieli. Na szczęście już wcześniej pozbył się wszystkiego w żołądku, włącznie z żółcią. Niesmaczny posmak w ustach był niczym w stosunku do widoku, który napawał jednocześnie lękiem, obrzydzeniem oraz złością. Zmuszając się do dużego kroku, stanął w rozkroku do ciała dziewczynki bez głowy. Przez ciało przechodziły dreszcze, jednak myśląc tylko o pomocy półolbrzymowi, był w stanie przemóc przerażenie wyczuwalne w każdej komórce jego ciała. Przybliżył różdżkę do jelit, rozświetlając je jeszcze bardziej. Szybko uciekł wzrokiem w bok, zmuszając tęczówki do powrotu w konkretny punkt, gdzie celował. Dłoń drżała, jednak na tyle delikatnie, żeby przypadkiem nie wycelować zaklęciem Rubeusa i rzucił pierwsze, co przyszło mu na myśl, a wydawało się być pomocne w uwolnieniu półolbrzyma od jelit na szyi...
- Reducto - mruknął pod nosem, starając się równie szybko skierować różdżkę w kierunku kajdan i spróbować po raz kolejny - Reducto - nic się nie wydarzyło, więc skupił się po raz ostatni, nawet nie myśląc o tym, jak niefortunnie dobrał zaklęcie do sytuacji, rzucił mocniejszym głosem, starając się pozbyć kajdanów z rąk pokrzywdzonego - Reducto


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Kamienne schodki [odnośnik]11.03.21 22:58
Reducto Reggiego sięgnęło kajdan spinających kończyny Hagrida. Rubeus poczuł delikatne przyjemne ciepło, jakim zaszedł ich materiał - wprawiony w lekkie, subtelne drganie. Minęła chwila, może dwie, gdy magiczne kajdany rozświetliły się jasnym złocistym blaskiem i rozpadły się w drobny mieniący się kryształami i przyjemny w dotyku miękki pył, w pełni oswabadzając Hagrida. Zamiast swędu spalenizny od pyłu uderzył przyjemny dla nosa słodki nęcący zapach, który po dłuższej chwili wdzierał się do umysłu, nieco otumaniając, przyćmiewając zmysły, sprowadzając senność i pozwalając uspokoić rozedrgane myśli. Koił. Ten przyjemny efekt działał na pozostałego w chmurze oparów obolałego Hagrida i potrwa do końca wątku. Rubeus pozostanie przytomny i świadomy przeszłych zdarzeń, ale jego ciało nieco się rozluźni.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kamienne schodki - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kamienne schodki [odnośnik]13.03.21 22:30
Był przekonany, że nie żył. Leżał tak nieruchomo, z głową obróconą, cały we krwi. Nie miał pojęcia, czy swojej, czy tych... tych dzieci. Nie patrzył w ich kierunku, starając się skoncentrować na truchle czarodzieja, półolbrzyma, który okazał mu taką życzliwość po tym, jak zjawił się w dokach. Niewielu było takich ludzi jak on, szczególnie w dzisiejszych czasach. Może nieco naiwnych, ale o dobrym, otwartym sercu. W uszach zadźwięczała skoczna, wesoła melodia grana przez niego na flecie, przebijająca się przez burczące rozmowy marynarzy i brzdęk kropli cieknących z dachów prosto na bruk. Na samą myśl poczuł ścisk, niewidzialna dłoń objęła jego szyję i zamknęła kurczowo palce. I wtedy poruszył się, odezwał. Hagrid. Serce podskoczyło mu aż pod grdykę, oczy otworzyły się szerzej. Drgnął, jakby ktoś popchnął go nagle do działania, zaskoczył uderzeniem w plecy przesuwając do przodu. Zrobił krok, a potem ruszył do niego biegiem, doskakując z boku, obraz makabry rozmył mu się w pędzie, kiedy znalazł się przy nim i przy Małym Jimie. Zaklęcia rzucone przez niego, rozbryzgało to coś, co pętało szyję półolbrzyma, nie zdążył się przyjrzeć, a może wcale nie chciał; potem rozbiło kajdany pętające jego nadgarstki. Migocący pył uniósł się w powietrzu niczym brokatowe Fae Feli, ale nie potrafił skupić się na tym, jak pięknie Rubeus wyglądałby w tym pyle, gdyby nie ta krew, gdyby nie cząstki ofiar, które leżały przy nim, a których widok wyciskał mu do oczu łzy, choć za wszelką cenę starał się zapanować nad odruchami i wyrazem swojej twarzy.
— Hagrid? — spytał, klękając w kałuży krwi, by spojrzeć na półolbrzyma. Chwycił go pod ramię, spróbował podnieść, przynajmniej do pozycji siedzącej — pomóc mu się ruszyć, drgnąć.— Wstawaj, już! — Później powiesz, co się stało. — Nie możesz tu zostać, nie mogą nas tu zobaczyć — ponaglił go prędko, a wzrok uciekł mu do ciała dziewczynki, wykrzywiając ciało w spazmie nieprzyjemnego dreszczu. Jeśli zjawi się tu patrol, nie będzie zastanawiał się, czy Hagrid padł ofiarą żartu, czy był odpowiedzialny za masakrę.
Krew przesiąknęła już przez materiał cienkich spodni, puścił Rubensa by zdjąć z siebie szybko cienką kurtkę i skierował w jej stronę różdżkę, pospiesznie i nerwowo rzucając zaklęcie powiększające. Nie powiodło się za pierwszym razem, zaklął nerwowo. — Engiorgio. Engiorgio —spróbował znów, machając różdżką. Kurtka powiększyła się na tyle, by mógł rzucić ją na półolbrzyma. Był ranny, ledwo zipiał. Ktoś musiał go obejrzeć, uzdrowić. — Musimy iść. Już — ponaglił ich trzeźwo, śmiertelnie poważnie, znów pociągając Hagrida za ramię.

| rzuty; + rzucam na skutki po rejestracji...



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Kamienne schodki [odnośnik]13.03.21 22:30
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kamienne schodki - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kamienne schodki [odnośnik]16.03.21 19:52
Przecież to wszystko nie tak. Jakiś złodziej przyszedł, zabrał nadzieję, co ją Hagrid ukrywał na nieznaną przyszłość, gdzieś tam pod sercem. Mógł wziąć co innego. Nie wziął.
Półolbrzym dyszał ciężko, ale żeby znaleźć jakiś rytm w tym oddechu, to nie szło. Był sam, leżał w środku tej masakry, nie mógł się ruszyć, błagając jedynie jakieś siły, by tu przyjaciela sprowadziły, a nie wroga kolejnego. Rycerz Walpurgii... Słyszał o nich przecież, chociaż mówili, że tacy to w maskach chodzili. Ten się nie krył, pycha mu ślepia przysłoniła. Dobrze jego twarz zapamięta, zbyt dobrze. I kiedyś się zemści, ale jeszcze nie teraz... Teraz chciał tylko przeżyć. A może nie przeżyć? Może wręcz przeciwnie? Może umrzeć jak najszybciej i nie oglądać tego wszystkiego, co obok niego miało miejsce? Chwycić tak wspomnienie jakieś dobre i niech to wspomnienie go pociągnie do szczęśliwej krainy, gdzie nikomu żadna krzywda się stać nie mogła. Nie tu... Nie w tym chorym Londynie. Na szczęście obok pojawił się Mały Jim i James, twarze znajome, przyjaźniejsze niż tamta twarz, twarz tego szmalcownika. Zaraz im opowie, ale jeszcze nie teraz. Zabierzcie mnie stąd, uwolnijcie, proszę.
Gdy kajdany spadły, nawet ciepło się w skostniałe dłonie zrobiło, a flaki dziecka, które miał obwiązane na szyi, w drobny mak się rozleciały. Hagrid czuł, jak ktoś łapie go za ramię. Kto to był? James czy Mały Jim? To nie miało znaczenia, chcieli by szedł. Materiał kurtki okrył mu ramie. Zaraz wstanie, musi tylko... To wszystko nie tak. Odepchnął się od kamiennych schodków, jeszcze ręce brudząc sobie w tej krwi. Wstał, mógł spojrzeć na to z góry, chociaż ból w żebrach i w kroczu zmuszał do pochylenia się lekko. Ale nie śmierdziało tak jak wcześniej, nie czuł tego odoru i zapachu krwi uderzającego prosto do nosa. Było jakoś inaczej... Wziął jeszcze głęboki oddech, by się upewnić. Chociaż ryzykował, że ta cała mieszanka rzygowin, juchy, flaków, dostanie mu się do nosa, to jednak tak się nie stało. Nawet zbytnio emocji z ryzyka nie czuł, nagle było jakoś... Jakoś inaczej było. Spokojniej. Rozluźnił się... Jak to możliwe? Czyżby po prostu zaakceptował, co się stało? Nie, na pewno nie... A jednak...
- Two byoo yjakheś... - nie wiedział nawet jak to ubrać w głowa. - Pfrzyszed thu shmalczownyk, rhycerz, z pszem. On tho żrobił - wskazał palcem na trupy dzieci, jednak nie czując już drgawek na całym ciele. To ciepło co na niego spłynęło od czaru Małego Jima, jakoś delikatnie i miło nawet działało na całego półolbrzyma. - Thak mhówił jhak pfani Bojl czhaszem, nremiecko, are inaczej miał - szczęka bolała go od tego mówienia, więc zamachnął ręką koło własnych włosów. - Jhasnesze miał włoszy, ne ak pfani Bojl - musieli go zrozumieć. Od kiedy kijem własnej siekiery sobie w gębę dał, bolało... - Weszcze mje, proosz- - wyspała jeszcze, okrywając plecy kurtką od Jamesa. Była prawie jego rozmiaru, trochę za mała. Teraz trzeba było myśleć szybko, do lecznicy może? Tak. Do lecznicy niech go zabiorą. Półolbrzym nie miał bladego pojęcia, czemu teraz pewnie tam stał, zamiast uciekać. Tak jakby błogi spokój na niego spłynął. Pewnie go zaczarowali, ale to nic... Oddychał. Żył... Zabrał siekierę, trza było szybko wiać. On żył.

zt
[bylobrzydkobedzieladnie]



No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal


Ostatnio zmieniony przez Rubeus Hagrid dnia 05.08.21 23:18, w całości zmieniany 1 raz
Rubeus Hagrid
Rubeus Hagrid
Zawód : robol w porcie
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I should NOT have said that...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8954-rubeus-hagrid https://www.morsmordre.net/t8983-gog https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8982-skrytka-bankowa-nr-2106 https://www.morsmordre.net/t8963-rubeus-hagrid
Re: Kamienne schodki [odnośnik]17.03.21 18:44
Nie miał pojęcia, skąd brało się dość odwagi, żeby podchodzić, dopiero świadomość, że półolbrzym (i to nie byle nieznajomy) wciąż żył stawiała sytuację w całkiem innym położeniu. Nie było chwili na myślenie, należało działać! Wybity z koncentracji bał się stworzenia zagrożenia dla mężczyzny, którego szczęka wyglądała i brzmiała na zwichniętą. Hagrid, co...
Błysk kajdan przykuł jego całą uwagę. Złociste drobinki nie pasowały do otoczenia, które stał się koszmarem na jawie. Musieli się ruszać, musieli odnaleźć pomoc, musieli tak wiele rzeczy, że Weasleyowe gardło niemalże od razu zaschło z tej niemocy. Ręce zbiły się w pięści, choć drewno w jednej z nich wbijało się niewygodnie; był zdeterminowany odnaleźć każdego, kto to zrobił, bo przecież nie Rubeus, nie on. Nawet plotki szerzące się w szkole za czasów pierwszych klas w Hogwarcie były zwyczajną kpiną, półolbrzym potrafił zrobić krzywdę, wiedział to na swoim przykładzie, ale te dzieci...
Różnorakie obrazy mknęły przez jego umysł, a on ze ściągniętą miną tylko badał wzrokiem potworne ślady. Poprawił ułożenie swoich stóp, przechodząc na jedną stronę bezwładnego ciała bez głowy, w celu ewentualnej asekuracji Rubeusa. Wzrokiem próbował odszukać najmłodszego z ich trójki, sprawdzając przy tym, czy jakoś się trzyma.
- Do Yvette, będzie wiedziała jak go poskładać. - rzucił szybko, zdziwiony, że był w stanie w ogóle cokolwiek powiedzieć; nagle brodacz zaczął wydawać z siebie dźwięki. Dopiero przy słowie łudząco podobnym do "przyszedł tu..." zrozumiał, że były to słowa, które należało dobrze zapamiętać... szmalcownik... rycerz... z psem... RYCERZ? Oczy Małego Jima rozszerzyły się nieziemsko, nawet nie próbując powędrować za gestem półolbrzyma, który wskazywał na dziecięcą rzeź. W pełni skupiony musiał dowiedzieć się więcej, bo przecież... R Y C E R Z do Merlina! ...niemiecko? Włosy jaśniejsze od pani Boyle? Czy naprawdę był tak dobry w języku chlejusów i zwichniętych szczęk, że potrafił odczytać wszystko bez problemu? Może umysł wyraźnie podsuwał mu rozwiązania, które nawet nie miały miejsca, może wcale to nie było tak? - Oczywiście, idziemy. Dasz radę... - dał radę wstać, dał radę sięgnąć po siekierę, to i da radę iść, a jeśli nie, to bez słowa Weasley udzieli mu ramienia. Rozejrzał się po scenie zbrodni ze światełkiem na końcu różdżki. W pewnym momencie uderzył go blask jakiegoś metalu. Nie zwracając uwagi na możliwości związane z przedmiotem, wycelował w nie różdżką, przywołując do siebie zwyczajnym Accio. Gwoździe... na cholerę komu tutaj gwoździe?
Momentalnie zauważył, że dwójka zaczęła powoli kierować się do wyjścia, z którego przyszedł z Jamesem. Bez słowa i dotykania nań, ulokował metal w kieszeni marynarskiej kurtki, może Hagrid mu wyjaśni po co... może lepiej nie? Tylko dlaczego napadł go Rycerz? Dlaczego... zostało im tak dużo drogi do lecznicy, gdzie opatrzonoby jego rany i mogliby na powrót udawać, że wszystko jest w porządku...

| uciekamy tutaj


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Kamienne schodki [odnośnik]28.06.21 16:52
stąd

- Ach dziękuję, dziękuję. Ty też niczego sobie - pochwalił, zaraz się kłaniając koledze w pas, bo musieli zacząć wchodzić w rolę starszych panów z dobrymi manierami - a przynajmniej na tyle dobrymi, aby dzieci uznały ich za wystarczająco dorosłych. Po zapytaniu o tower, zaraz jednak uśmiechnął się, wzruszając ramionami. Zupełnie, jakby to była tylko szybka wycieczka - bo i tak było, prawda? W końcu wyszedł, żył…
- Byłem zarejestrować różdżkę i… uznano mnie za niebezpiecznego. Cały oddział mnie wyprowadzał! - zawołał, co wcale nie było aż takie dalekie od prawdy, bo rzeczywiście ładna obstawa pomogła mu wyjść wtedy z ministerstwa. Aż się wzdrygnął na moment na to wspomnienie…
- Nie niepokoiłem jej - skłamał płynnie. - Niektórych rzeczy… Lepiej, żeby nie wiedziała, prawda? Tak jest spokojna w Szkocji… Wyszedłem pod koniec listopada, a wpakowali mnie tam dziewiętnastego… Jakiś tydzień chyba mnie trzymali? No i niewiele mi zrobili… Znaczy, chyba niewiele więcej niż normalnie robią. Pobicie i takie tam. Całkiem typowe - powiedział, nie musząc chyba się zagłębiać w to, jakiego typu pobicie i przesłuchanie to było, prawda? I jakich informacji potrzebowali od niego wyciągnąć…
- Jej brat jest martwy? Niezbyt ich pamiętam… - mruknął, marszcząc brwi i starając sobie przywołać coś więcej na jej temat. Chyba po prostu nigdy nie była za bardzo zainteresowana jego towarzystwem, wiec i dość szybko przestał się jej naprzykrzać w Hogwarcie. Może to dlatego? Tak, prawdopodobnie…
Zaraz zaczął obserwować poczynania Steffka, podając mu ulotki. Cóż, nie spodziewał się tego, ale było to wyraźnie całkiem… praktyczne zaklęcie? Przynajmniej tak mu się wydawało…
- Gemino, jasne - mruknął, zaraz rzeczywiście zabierając się do łapania i zbierania ulotek, chociaż kolano stanowczo mu to utrudniało, kiedy się zapominał i wykonywał zbyt gwałtowna ruch. Ach, miał na nie uważać!
Poupychał ulotki tam, gdzie tylko mógł - czy do kieszeni, czy do zabranej torby.
Chociaż dodawało mu to autentyczności w odgrywaniu starszego dziadka. A kiedy dostał po wszystkim słodką bułeczkę to nie miał dużo więcej pytań, od razu się nią zajadając. Oj, z pewnością gdyby Marcel nie poinformował go o sytuacji, Tomek byłby pierwszy na placu po darmowe jedzenie. Zawsze dało się go nim przekupić czy zaprzyjaźnić, dając mu po prostu coś smacznego.
- Eeee… Mogę być… John? Nie wiem, ostatnio mi słabo poszło takie zmyślanie. Morgan? - rzucił, choć jego ostatnie wymyślanie nazwisk stanowczo nie poszło po jego myśli. Może teraz pójdzie mu lepiej.
- Hej, ja też nie znam, ale warto roznieść słowo, tak? I spokojnie, ja wiem, że wszystkie babcie w okolicy mogą być moje, ale jestem wierny, tak? - rzucił z uśmiechem, pokazując też zęby… i nieco spochmurniał, zaraz odchrząkając. - Powiedzmy, że miałem bliższe spotkanie z buciorami strażników - rzucił, dość szybko po tym wymijając Steffka, żeby ruszyć we właściwym kierunku. Cóż, stanowczo potrzebował jeszcze czasu, żeby sobie przemyśleć, co tak właściwie powinien mówić znajomym na temat Tower…
- Wzięli mnie trochę za kogoś innego niż jestem no i… powiedzmy, że nie było to miłe. Słaba jest obsługa w tym Tower, ale hej, przynajmniej żyję, nie? Nie dostałem miejsca na egzekucji, ale za to miałem się jej przyglądać. Nie polecam tego, stanowczo nie, ale… lepsze to niż uczestnictwo, prawda? - mówił, chociaż nie patrzył na przyjaciela. Brzmiał wesoło i radośnie jak zawsze, ale to wcale nie znaczyło, że nie przerażała go wizja ponownego skończenia w Tower! Czy świadomości, że mógłby kogoś tam wpakować…
Zresztą, droga do portu raczej nie zajęła im tak wiele czasu znowu. Mimo ciał starszych, wciąż byli dwudziestoparolatkami, którym nie brakowało energii i sił! A tym bardziej wśród dzieciaków, kiedy tylko znaleźli się w odpowiednim miejscu. Dzieciaki śmiały się i bawiły, początkowo nie zwracając uwagi na starszych dziadków - a przynajmniej do czasu, w którym Thomas nie wyciągnął z kieszeni harmonijki i nie zaczął na niej grać wesołej melodii, co jednak momentalnie zainteresowało młodych. Coś nowego, ciekawego i głośnego, czy mogłoby być coś lepszego?
- Oho, widzę że tacy młodzi ludzie chcieliby usłyszeć sekret na pewien temat… Starsi ludzie często zrzędzą, prawda? Ale obiecuję, że się nie zanudzicie - powiedział Thomas, przerywając na moment grę na harmonijce, żeby po tym sięgnąć do kieszeni po złożoną ulotkę.
Zaraz też pochylił się do dzieciaków, rozglądając uważnie po otoczeniu czy na pewno są sami, gestem ręki zapraszając je do siebie.
- Nie możecie nikomu powtórzyć, ale… nazwisko Blacków podobno wywodzi się od tego, że mają czarne tyłki… - powiedział, a chwilę po tym zachichotał, razem z dzieciakami, które usłyszały słowo tyłki i tyle im wystarczyło, aby słuchać dalej. - Ale to nie jest takie zabawne jakby się mogło wydawać… Wiem, że to kusi, bo podobno mają rozdawać jedzenie tylko… te czarne tyłki trują żarcie! Kto je zje, zapadnie na chorobę i zacznie cały czarnieć, straszna to choroba, na którą nie ma lekarstwa. Lady to podobno robi, bo skończyła jej się krew mugoli do kąpieli i szuka teraz tej od czarodziejów, a jak człowiek jest słaby i chory, to i łatwiej go złapać i tak krew zabrać, i zabić! Nie mówiąc o tym, że na placu podobno ugotowali skazańców i to teraz nimi chcą nas wszystkich karmić! - kucał przy dzieciakach, opowiadając im historie i bajki, które zmyślił jeszcze przed wyjściem z mieszkania, aby się nieco lepiej przygotować. Skupiał się na tym jakby przekazywał im najważniejszy sekret ich życia - a w gruncie rzeczy to tak właśnie też było. Ten sekret miał ocalić dzieciakom przecież życie!
Zaraz nieco przerażone, przyjęły ulotkę, którą Thomas im przekazał.
- Musimy powiedzieć to niektórym, którzy mogliby być zagrożeni, prawda? Trzeba pokazać czarnym tyłkom, że nie chcemy zupy z trupa! Hej, patrzcie, tak też można pomóc, prawda? Chcecie podrzucić trochę ulotek? - zapytał, a dzieciaki były wyraźnie zainteresowane, bo w końcu który dorosły by kiedykolwiek im zaufał z tak poważnym zadaniem?

Kokieteria i kłamstwo na II; proza na I


Kamienne schodki - Page 2 EbVqBwL


Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 28.06.21 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Kamienne schodki - Page 2 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Kamienne schodki [odnośnik]28.06.21 18:23
Steff uniósł lekko brwi, bo Thomas wcale nie rozwiał jego wątpliwości.
-No i... nie było cię ponad tydzień, a Jeanie nie zauważyła, że cię nie ma, nie piszesz? Thomas, nie powinieneś jej tak martwić, nawet najświętsza żona tego nie wytrzyma... - zaczął ostrożnie, z troską. Nie chciał zbyt otwarcie wtrącać się do spraw sercowych kolegi, Thomas miał zresztą o wiele dłuższy i małżeński staż niż on sam, ale to wszystko wydawało się jakieś nie fair wobec Jeanie. Bella urwałaby Steffenowi głowę za takie zniknięcie!
-Skąd wiesz, co jest tam typowe? - zmarszczył lekko brwi posłał Tomkowi przenikliwe spojrzenie.* Uwierzył w jego słowa, ale coś mu tu nie grało. -Co z twoim kolanem, to ich sprawka? Zęby też? Widziałeś już uzdrowiciela? - współczucie na widok utykającego Thomasa rozwiało na moment jego podejrzenia.
-Nie słyszałeś? Alphard Black, jej starszy brat, umarł we wrześniu, miał głośny pogrzeb i w ogóle. Ta rodzina narcyzów zrobiła z niego pieprzonego bohatera, ale nie daj się zwieść, to był dziwkarz i pewnie sadysta. Nie podali przyczyny śmierci, więc na pewno umarł jakoś hańbiąco. - wyjaśnił Tomkowi tyle, ile mógł, bez wdawania się w dyskusje od Czarnym Panu - i nie przyznając się, że Alphard Black osobiście chciał zabić jego samego. Całe szczęście, że umarł i nie może mnie rozpoznać. - przemknęło Steffenowi posępnie przez myśl.
-Morgan nie, inny portowy Morgan był ostatnio w "Czarownicy." Bądź Joe, to takie portowe imię! - zaproponował. -Joe Wilkes, mój brat! Z siwymi włosami wyglądamy nawet podobnie.
Spochmurniał, słuchając dalszej relacji z więzienia.
-Jakich egzekucji? Tomek, uważaj na siebie. Proszę. Gdyby coś ci się stało, ja... - przełknął ślinę, zamrugał. Przynajmniej staruszkowie mogą mieć załzawione oczy. -Straciłem zbyt wielu przyjaciół i przez dwa lata myślałem, że straciłem też ciebie. Bądźmy ostrożni. - wychrypiał smutno.

Dotarli do portu, gdzie Thomas przykuł uwagę okolicznych dzieci grą na harmonijce. Steffen przez moment trzymał się za nim, uśmiechając się promiennie - choć nie przesadnie szeroko, bo bezzębny uśmiech Toma robił lepsze wrażenie. Jego przyjaciel naprawdę miał świetne podejście do dzieciaków - czy to dlatego, że miał młodsze rodzeństwo? U siebie to Steffen był najmłodszy. Chwilę obserwował reakcje dzieci na opowieść Thomasa, postanawiając dostosować do tego własne podejście i ton. Choć z dziećmi nie miał dużego doświadczenia, to potrafił kłamać równie dobrze jak Doe - po prostu robił to odrobinę rzadziej i w trochę innych celach. Dlatego, gdy tylko Thomas złapał oddech, Steff włączył się do opowieści. Wypity przed chwilą eliksir dodawał mu pewności siebie i Cattermole miał wrażenie, że każde jego kłamstwo jest okraszone dodatkową nutą autorytetu.
-Wiecie, dlaczego arystokraci tak ładnie wyglądają? - zapytał maluchów.
-Bo mają ładne sukienki? - spytała jedna dziewczynka.
-Bo muszą tak wyglądać, żeby nie pokazać swoich czarnych serc! Arystokratki upiększały się krwią młodych mugolek, ale teraz zabiły już wszystkie w Londynie - opowieść była nieco upiorna, ale dzieci - na oko dziesięcioletnie - były akurat w wieku, w którym groza je fascynuje. Poza tym, zobaczyły na wojnie gorsze rzeczy. -więc... w poszukiwaniu młodości, teraz będą chcieli zabić młode czarodziejki, a może i małe dzieci! Pamiętacie Celine, taką śliczną panienkę? Długie jasne włosy, każdy by ją zapamiętał... - posiłkując się danymi z listu Marcela, złapał kontakt wzrokowy z jedną z dziewczynek, która pokiwała głową.
-Celine jest śliczna i ślicznie tańczyła!! - pisnęła, pamiętając śliczną półwilę.
-A pamiętacie bajkę o królewnie Śnieżce... - ciekawe, czy Śnieżka też była półwilą i to na jej cześć nazwano pewien rzadki narkotyk? Nieważne, nie będzie mówił dzieciom o narkotykach. -...i złej macosze? To tylko bajka, ale każda bajka opowiada głębszą prawdę o ludzkiej podłości - stwierdził mądrym tonem starego mędrca -a Celine spotkało coś podobnego, naprawdę. Aquila Black była tak zazdrosna o urodę półwili, że udawała jej przyjaciółkę i dobrą panią, a potem nawet nie kiwnęła palcem, gdy wtrącono ją do więzienia! Za niewinność! - wyszeptał konspiracyjnie, strategicznie zniżając głos na wspomnienie nazwiska szlachcianki. Wokół nie było żadnych dorosłych, ale lepiej nie ryzykować. -Może to nawet ona kazała ją aresztować, z zazdrości o to, że jest piękniejsza! A teraz będzie udawać dobrą panią dla wszystkich ludzi na Connaught Square - skoro tak potraktowała Celine, to co zrobi z nami? Aresztuje, albo zje, albo ukradnie krew! Choćbym miał głodować, to bym tam nie szedł. - pomędrkował, aż przerwał mu mały chłopiec.
-Głodny jestem... - dziecko wzruszyło ramionami, a Steff pojął, że czas na poważne przemowy minął. Dzieci mają chyba ograniczony czas na bycie skupionymi, zupełnie jak Marcel i trochę jak Tomek. Najważniejsze informacje trzeba im przekazywać szybko.
-Proszę, macie tutaj bułeczki! Od nas, od swoich! - rozdał dzieciom maślane bułeczki, które zdobył z prawdziwym trudem. Miały być jego śniadaniem przez najbliższy tydzień, ale wolał głodować, niż dać satysfakcję Blackom. A poza tym tym dzieciom tak ślicznie iskrzyły oczy!
-Nauczyć was gry? - zaproponował, gdy dzieci podzieliły się bułeczkami i miały pełne usta. -Posłuchajcie wyliczanki:
-Raz, dwa, trzy
Czarna wiedźma patrzy,
w zupie z trupa
będziesz TY!
- nie był poetą, ale prosty rym wystarczył, a słowo "black" było odpowiednio zaakcentowane. Dzieci zachichotały. -Na kogo wypadnie, ten berek! - zakończył triumfalnie Steffen. -Pamiętajcie, powiedzcie rodzicom o zupie!

Dzieci wzięły ulotki i rozbiegły się, a Steff rozejrzał się ostrożnie i pociągnął Tomka za rękaw. Gdy dzieci już ich nie widziały, mogli ruszyć szybciej - dalej. Nie mogli zostawać długo w jednym miejscu.
-Poflirtowalibyśmy z prostytutkami, ale ty jesteś żonaty, ja zaręczony... chyba nam nie wypada, nie? - westchnął, ale i tak musieli przejść przez ulicę Zapomnianych Córek...

Ulotki/list przekazany dzieciom


Do każdego, komu życie miłe

-->Connaught Square jest miejscem, w którym każdy z nas może stracić życie - i miejscem, w którym wielu z nas straciło bliskich.

Aquila Black drwi z naszych żyć, przychodząc w najbardziej uciążliwy miesiąc roku i dla własnej uciechy rozdawać jedzenie nam, którzy nie mamy go pod dostatkiem. Rozdaje jedzenie w miejscu, w którym morduje nas i z uciechą chce patrzeć jak zniżamy się i upadlamy tylko po to, aby dostać kawałek chleba - coś, czego osoby pozbawione życia nie doświadczą, a do których możemy dołączyć.

Szlachta nie ma szlachetnych serc - szuka sposobu, aby wyplenić i zabawić się kosztem tych pod nimi. Musimy zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie pozwolić, aby drwiono w taki sposób z miejsca, w którym każdy z nas może stracić życie za niewinność.

Fałszywa dobroczynność może być zasadzką do masowej egzekucji i rzeźni. Ostrzeżcie rodziny i przyjaciół - nie ufajcie zupie z trupa.

/zt x 2 tutaj


*spostrzegawczość III

z dziećmi rozmawiam perswazją I + 5 z płynnego srebra 1/5, kłamstwo II
oddaję dzieciom 3 maślane bułeczki, odpisane z grudniowego zaopatrzenia


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Kamienne schodki [odnośnik]31.05.24 16:05
12.09

We were speeding together
Down the dark avenues
But besides of the stardom
All we got was blues


Szklanka, którą ściskała w dłoni była brudna od starych smug i odcisków palców poprzednich klientów; nikt nie dbał o to by wymyć ją lepiej niż samą wilgotną ścierką. Z wargami wykrzywionymi w wyrazie niesmaku odsunęła od siebie pełną porcję słabego ale, by potem z westchnieniem zmęczenia wysunąć z kieszeni skręconego na prędce papierosa. Tytoń się z niego sypał i smakował paskudnie, ale jakikolwiek dym w płucach pomagał uspokoić oddech. Ten natomiast przyspieszał jej histerycznie za każdym razem, gdy spod naciągniętego na oczy kaptura próbowała przyjrzeć się klienteli obskurnego portowego pubu.
Nie pojawiała się w takich miejscach od miesięcy, od przeprowadzki do Worcestershire, a nawet i wcześniej. Lokale, smród, smak rumu i nawet niektórzy ludzie nadal byli jej znani, ale port zmieniał się ustawicznie, szynki to się zamykały to otwierały na nowo, a chociaż w mokrym powietrzu nie tchnęło już tak krwią, nadal oblepiało skórę paskudnie niczym szlam znad Tamizy. Nerwowo postukiwała skórzanym obcasem o deski i starała się nie rzucać w oczy, choć nie było to łatwe. Jaśniejące włosy - krótkie i mokre od potu - mogła skryć pod niebudzącym tu zastrzeżeń kapturem, mogła nawet opatulić się płaszczem z taniej i szorstkiej bawełny, ale wysoka, kobieca sylwetka i obce oczy generowały pytania. Nie zamierzała przedstawiać się imieniem i szczęśliwie nie była tak rozpoznawalna, jak dawniej tego pragnęła. Przy kupnie alkoholu podpytała barmana o portowych łajdaków mieszkających przy takiej i takiej ulicy, z ostrożności nie podając dokładnego adresu, ale nie dowiedziała się wiele.
Z obcymi się nie plotkowało.
Była już dziś pod obskurną kamienicą, którą przed ponad miesiącem opuściła w takim pośpiechu, ale chociaż kręciła się tam przynajmniej dwie godziny nie dostrzegła śladów życia. Pozostawało jej liczyć na okoliczne bary; taki sort zwykle w nich kończył i jeśli nawet nie znała jego nazwiska, była przekonana, że rozpozna twarz. Bo miała go zapomnieć, ale teraz widziała go w głowie wyraźniej niż kiedykolwiek widziała Drew. Pamiętała nawet tembr głosu, smak (taki tytoń jak ten, który właśnie gryzła), gorąc rozpalonej skóry i ból, i rozkosz, i wilgoć, wilgoć, wilgoć.
Znów oparła czoło na dłoni, żeby nie warknąć, nie udławić się smrodem i własnym oddechem, nie rozpaść na kawałki. Była tu już wczoraj i przedwczoraj, ale niczego nie osiągnęła i prawdopodobnie nie osiągnie też dzisiaj. Zupełnie sama z problemem, który miał wyłącznie jedno rozwiązanie, ale o którym myślała zaledwie chwilami, skupiając na tym co mogło ją zaabsorbować mimo braku większego znaczenia. Na przykład znalezienie byłego, jednodniowego kochanka. Tak jakby brak krwawienia przez okrągłe dwa cykle był tylko zdrowotną niedogodnością, kropla krwi nie zabarwiła eliksiru aptecznego na obrzydle różowy kolor (różowy jak szczęście, jak nadzieja, jak wyrżnięte na wierzch wnętrzności), jakby to wszystko nie składało się razem w jakąś jedną parszywą całość, która nie do końca jeszcze wierzyła, że naprawdę wydarzyła się właśnie jej.
Od czasu ostatniego cyklu nie oddała się wyłącznie temu człowiekowi, ale eliksir nie pokazałby ciąży młodszej niż dwa tygodnie. To nie mógł być bękart jej przyjaciela. Jaźń uzdrowicielki zdawała sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że płaski brzuch i obojętność niczego nie zmieniają i że nie da się pozbyć z siebie pasożyta samą tylko siłą woli. Można go tylko wydrzeć, we krwi, łzach i cierpieniu; osłabić się, po raz kolejny, zniszczyć i splugawić własne ciało.
Zakrztusiła się dymem ze zbyt długo trzymanego w ustach papierosa, a gdy znów mogła oddychać otarła kilka łez, które z tej właśnie przyczyny ogrzały jej policzki. Tylko te łzy były ciepłe, poza nimi czuła się zimna, mdła i nieobecna. Pod stołem, dyskretnie, wpiła paznokcie we własne ciało, jakby mogła w ten sposób udusić to co dopiero się w nim kreowało.
I znów pomyślała o tym co przynosiło jej ukojenie - że być może się pomyliła, że nie pozwoliła zbadać się jeszcze żadnemu innemu uzdrowicielowi i chociaż sama po latach pracy doskonale wiedziała jak rozpoznać ciążę, to życie raz za razem udowadniało jej, że bywały chwile, gdy się myliła.
Co za dziwne uczucie - nigdy dotąd jeszcze nie pragnęła się mylić.
Zostawiła pełną szklankę i wstała, zamierzając odpuścić po raz kolejny i opuścić to paskudne miejsce, tę głupią i naiwną misję, która nie mogła przynieść jej żadnej korzyści. Ale jakby za sprawą losu, gdy znalazła się znów na wietrze wieczornego Londynu na drugim końcu ulicy mignęła jej twarz, która pasowała do wspomnień, do koszmarów i do tego co było jej potrzebne, aby się nareszcie uspokoić.
Nie przemyślała tego nawet, od samego początku nie była pewna, czy w ogóle chce z nim rozmawiać, ale podążyła za nim, w odpowiedniej odległości, wchodząc w każdą uliczkę i przesmyk naturalnym, powolnym krokiem, byle tylko przekonać się kim jest ten człowiek, który urzekł ją akurat w dniu festiwalu płodności. Z pochyloną głowę obserwowała go spod rzęs, wiedząc, że jeszcze jej nie zauważył.
Dopiero na stopniach poślizgnęła się nieco i przypadkiem kopnęła kilka mniejszych kamieni.
Nie czuła wstydu.
W ogóle niewiele czuła.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Kamienne schodki [odnośnik]03.06.24 15:40
Dni zlewały się w jeden ciąg, gdzie noc i świt były tym samym. W pocie czoła uparcie pracował by odzyskać chociaż część tego co było kiedyś wielką armadą, teraz jedynie smutnym wspomnieniem. Fale na brzeg codziennie wyrzucały resztki zniszczonych statków -poszycia, podarte maszty, splątane wanty, roztrzaskane dzioby. Wszystko to, co kiedyś stanowiło o ich piękne, teraz leżało na stercie nikomu niepotrzebnych śmieci. W dniu katastrofy wielkie fale, jak gniewne olbrzymy, miażdżyły statki o nabrzeże, łamiąc je na kawałki. Stalowe kadłuby, które kiedyś były potężne i niezłomne, teraz przypominały zgniecione puszki po konserwach. Dźwięk łamiącego się drewna mieszał się z wyciem wiatru, tworząc kakofonię chaosu. Na wodzie unosiły się fragmenty statków – kawałki kadłubów, masztów, rozbite łodzie ratunkowe. Niektóre z tych fragmentów dryfowały w stronę brzegu, inne zaś zostały wyrzucone na nabrzeże, tworząc stosy gruzu i szczątków.
Masywne dźwigi, które jeszcze nie tak dawno wznosiły się nad portem jak stalowe strażnice, teraz leżały przewrócone, jak gdyby były tylko zabawkami rzuconymi przez kapryśne dziecko.
Nabrzeża były popękane i porozrzucane, jakby ogromne ręce wyrywały kawałki chodnika i rzucały je w różnych kierunkach. Barierki, które kiedyś oddzielały pieszych od wody, teraz były zgięte i zwisały w wodzie jak roztrzaskane płotki. Na brzegu, tam gdzie kiedyś stały eleganckie budynki portowe, teraz były tylko wypalone szkielety. Ogień, który wybuchł podczas sztormu, pozostawił po sobie zgliszcza i popiół. Przechodząc przez port, można było zobaczyć zniszczone kontenery, które przewracały się jak domino pod wpływem wiatru i wody. Ich zawartość – towary z całego świata – była teraz porozrzucana po całym porcie. Odłamki szkła, kawałki metalu i drewna, to wszystko tworzyło nieprzebyty labirynt zniszczenia.
Odbudowa portu trwała, z każdym dniem było łatwiej, a solidarność ludzka budowała. Rankiem pracujący otrzymywali śniadanie, a popołudniem ciepłą potrawkę. Magia nie zawsze dawała radę, zwłaszcza, że wielu zmagało się z tym samym co wcześniej Kenneth - brakiem możliwości rzucania czarów. Musieli korzystać z narzędzi, z siły własnych mięśni, a przez to praca szła o wiele wolniej. Inni zaś męczyli się szybciej i rzucenie prostego zaklęcia był wyzwaniem. Różdżki więc wisiały u pasa kiedy w ruch poszły młotki, piły i siekiery. To co dało się odzyskać odkładali w jedno miejsce, reszta miała zostać spalona w piecach.
Nie brakowało trudnych chwil. Kiedy wydawało się, że odbudowa postępuje zbyt wolno, z pomocą przyszli inni, którzy w porcie nie mieszkali, ale rozumieli jak bardzo potrzebny jest drożny przepływ statków. Jeden ze starych rybaków pomimo swojego wieku, codziennie przychodził do portu, by pomagać jak tylko mógł. Jego ręce, które przez lata łowiły ryby, teraz układały deski i cementowe bloczki.
Po kolejnym dniu pracy zwyczajnie wracał do siebie. Na odchodne pijąc piwo żegnał się z innymi, po czym stałą trasą zmierzał do małego, wetkniętego między dwie kamienice domu. Dobrze, że mieszkał dalej, ponieważ fala mogła zmyć i jego dom z powierzchni ziemi, a tak, jedynie został zalany. Wilgoć jeszcze była momentami wyczuwalna, ale dało się żyć. Nie musiał szukać nowego dachu nad głową.
Na ramieniu nosił czarną opaskę. Znak żałoby, za matką, która w wyniku katastrofy straciła życie. Nie napisał jeszcze listu do lady Diany, jakoś nie miał serca tego zrobić. W całkowitym zamyśleniu nie zorientował się, że jest śledzony. Dopiero trącony kamień sprawił, że obejrzał się przez ramię dostrzegając sylwetkę skrytą za kapturem.
-Oj, szukaj szczęścia gdzie indziej. - Rzucił lekko ochrypłym głosem spodziewając się, że to jedna z dziewek portowych szukająca możliwości zarobienia paru sykli.
Nie był dzisiaj w nastroju.


I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10073-kenneth-fernsby https://www.morsmordre.net/t10121-nereus#306722 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f380-dzielnica-portowa-horn-link-way-3 https://www.morsmordre.net/t10123-skrytka-bankowa-nr-2283#306724 https://www.morsmordre.net/t10127-kenneth-fernsby
Re: Kamienne schodki [odnośnik]10.07.24 23:59
Gdzieś pomiędzy metrami dzielącymi ją od śledzonego mężczyzny (a było ich coraz mniej i mniej, bo nie zachowywała się tak ostrożnie jak mogłaby to sobie wyobrażać) zaczęła oddychać ochryple i szybko. Szlamowaty odór portu przeszkadzał jej zdecydowanie bardziej niż zwykle, mdliło ją, nogi od trzynastego sierpnia miała słabsze, ale niezależnie od tego jak paskudnie się czuła, nie odpuszczała. Mogła się co prawda mylić, mogła źle rozpoznać go z daleka - bo właściwie niczym się nie wyróżniał. Ot zwyczajny pracownik portu, nawet i przystojny, ale ubrany w ciemne, nierzucające się w oczy łachy, naburmuszony i cichy. Nie zwróciła uwagi na czarną opaskę na jego ramieniu i co mogła ona oznaczać. Wzrok wbijała w tył jego czaszki - aż dziw, że nie wypaliła w niej dziury.
Im bliżej się znajdowała tym większej nabierała pewności, że jednak się nie pomyliła. Mogła nie znać jego pełnego imienia, ale wspomnienia, i żądza, i przeczucie dzisiaj jej wystarczały.
Jej babka zwykła mówić, że przeczucia czarownic przybierają na sile i trafności, gdy noszą w łonie dziecko. Elvira zawsze uznawała to za bajdurzą bzdurę. A jednak.
Chciała zobaczyć, gdzie zmierza, gdzie pracuje i z kim, czy z kimś się spotyka, w jakich kręgach się obraca - ale to emocjonalne wzburzenie, napięcie, drżenie kostek w stopach sprawiło, że zbyt prędko dała o sobie znać.
I tak - jedno zdanie wystarczyło, to był ten głos.
Szukaj szczęścia.
Co za skurwysyn.
Mogłaby pociągnąć tę bajeczkę, zdystansować się nieco, aby osłabić jego czujność, a potem kontynuować swoją żałośliwą wyprawę - pewnie by to nawet zrobiła, gdyby powiedział cokolwiek innego.
Ale że było jak było, nie powstrzymała szczekliwego, ostrego śmiechu, który wyrwał się z jej gardła i przeciął lepką ciszę zaułka. Nie brzmiała jak dziwka, brzmiała jak bandytka, napastniczka, ale nie miała w ręku różdżki i nawet nie próbowała po nią sięgnąć. Zamiast tego szarpnięciem zsunęła z głowy kaptur i roześmiała się jeszcze raz, tym razem dłużej, aż coś zapiekło ją w piersi.
- Szczęście to ostatnie czego mogłabym u ciebie szukać, kochanie - Pokręciła głową, dalej rozbawiona. Nie, nie rozbawiona; w histerii. Jej dziwny uśmiech nie wiązał się nijak z zimnym, pustym wzrokiem utkwionym gdzieś ponad jego ramieniem. - Nie dzisiaj i nie teraz. Ten powóz już odjechał. Ale są inne rzeczy, które możesz mi zaoferować. - Zbliżyła się do niego na schodach na tyle blisko, na ile miała odwagę, górując nad nim nieco tylko dlatego, że była trzy stopnie wyżej. Oparła dłoń na chropowatej ścianie i przechyliła głowę, ciekawa, czy ją rozpozna. Włosy miała znacznie krótsze, nosiła dziś obskurne szaty, ale była przekonana, zupełnie narcystycznie, że jej uroda jest jedyna w swoim rodzaju. - Swoje imię na przykład. Nigdy mi go nie powiedziałeś. Tyle wystarczy. Mogę ci nawet za to zapłacić. Och, albo nie, nie, nie, przecież mógłbyś mnie okłamać. Tylko dlaczego miałbyś mnie kłamać? Dlaczego, kurwa, miałbyś mnie okłamać? Nie jesteś mi winien choć tyle? - Słowotok uciekał z jej ust prędzej od myśli, najpierw uniosła brwi, jakby dyskutowała sama ze sobą, a potem zmarszczyła je, gniewnie obnażając zęby. Jej emocje były tak sprzeczne, tak gwałtowne, że sama nie byłaby w stanie ich nazwać. - Mogę je też po prostu sobie wziąć. Wyzwać cię na pojedynek, pewnie bym go wygrała. Wtedy powiesz mi swoje prawdziwe imię pod przysięgą. Wolisz złoto czy wpierdol? - I gdy już zdawało się, że nie mogłaby brzmieć bardziej jak wariatka, roześmiała się znów, wyciągając rękę i łapiąc go za ramię, szorstko, ale nie na tyle mocno, by go przytrzymać albo zadać mu ból. - Nie wiem co mam z tobą zrobić. Nie wiem nawet kim jesteś. Nie chcę cię zabijać. - wyszeptała natarczywie tak jakby to on miał jej dać powód, żeby tego nie robiła.
Drugi rok z rzędu traciła zmysły we wrześniu.
Nienawidziła tego pierdolonego miesiąca.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Kamienne schodki [odnośnik]11.07.24 13:29
Spodziewał się, że kobieta odpuści, albo przez chwilę będzie stała w milczeniu czekając, aż zmieni zdanie. Spodziewał się, że zdejmie kaptur i poprosi o jakąś pomoc, będzie próbować inaczej zyskać jego zaufanie. Nie spodziewał się szczekliwego śmiechu i bezczelnych słów jakie usłyszał. Potem zaś dojrzał jasne włosy, krótsze niż tej nocy kiedy się widzieli, wściekłe oczy, wbite w niego w oczekiwaniu na reakcję.
-Ach. - Skomentował jedynie widząc z kim ma do czynienia. Kiedyś musiały go dorwać konsekwencje własnych działań. Porankiem była pewna siebie, pyszałkowata, przeświadczona o własnej wyjątkowości, dziś zaś, wyglądała na kogoś kto wpadał właśnie w otchłań szaleństwa. Co potwierdziły zresztą wypadające z jej usta kolejne zdania. Parsknął jedynie na wyrażone oczekiwanie. -Ani ty mnie, ani ja tobie. Nikt nikomu nic nie jest winien. - Odparł chłodno. Nie miał nastroju na sprzeczki czy zabawę, jaką mógł mieć z dręczenia kobiety. Trafiła na zły dzień. Miał już odejść, zostawić ją na tych schodach, kiedy ciągnęła ten przedziwny monolog, sprawiając, że wpatrywał się w jej czyste szaleństwo ze zmarszczonymi brwiami i coraz większym zdumieniem wymalowanym na twarzy. Mówili, że kometa na każdego działała inaczej, że wyzwalała myśli i zachowania tak całkowicie sprzeczne i niezrozumiałe, że takie osoby były izolowane. Słyszał o tym jak zachowywali się agresywnie, mordowali całe rodziny. Istniała szansa, że właśnie przed sobą miał osobę, którą ogarnął obłęd komety.
Poczuł zaciśnięte palce na swoim ramieniu i pojął, że nie odejdzie tak łatwo i się nie uwolni od kobiety.
-Jak podam ci swoje imię to się uspokoisz? - Zapytał, choć czujnie zerknął czy zaraz nie wyciągnie różdżki z której będzie do niego mierzyć lub spełni swoją niedorzeczną groźbę i będzie siłą próbowała wyciągnąć jego imię, jakby od tego miało zależeć całe jej życie. -Fernsby. - Podał nazwisko. -Kenneth Fernsby.
Nie miał pewności czy to jej wystarczy, czy teraz puści jego ramię i pozwoli odejść w swoją stronę czy zacznie się nowy potok słów, który będzie jeszcze bardziej niedorzeczny niż to co właśnie teraz się działo. -Co tu robisz?
Zapytał, aby odwrócić jej uwagę, aby przyznała czego szuka, bo nie pochodziła stąd. Wiedziałby gdyby mieszkała w okolicy lub pomagała w porcie. Musiała w jakimś celu tutaj trafić i raczej nie tylko po to, aby dowiedzieć się jak miał na imię. Przyszła mu do głowy, wręcz niedorzeczna myśl, że szukała go już od jakiegoś czasu i śledziła każdy krok jaki czynił od paru dni. Choć widząc stan w jakim była, wcale by się nie zdziwił gdyby tak właśnie było.


I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10073-kenneth-fernsby https://www.morsmordre.net/t10121-nereus#306722 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f380-dzielnica-portowa-horn-link-way-3 https://www.morsmordre.net/t10123-skrytka-bankowa-nr-2283#306724 https://www.morsmordre.net/t10127-kenneth-fernsby

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Kamienne schodki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach