Wola Jedynego
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wola Jedynego
Obchodzone 1 października Święto Wyzwolenia Londynu zostało upamiętnione pomnikiem "Wola Jedynego" postawionym na Ulicy Pokątnej, nieopodal przejścia. Rzeźba przedstawia młodego Salazara Slytherina oplecionego przez węża, którego trzyma w garści. Wedle autora, Aikena Cattermole, najwybitniejszy założyciel Hogwartu przekazuje swoją wolę dotyczącą wtajemniczania w arkana magicznej wiedzy wyłącznie czarodziejów czystej krwi swojemu najdroższemu przyjacielowi. Choć pomnik został postawiony niedawno, każdy kto podejdzie bliżej zauważy, że głowa węża wytarła się i połyskuje na złoto. Wśród londyńczyków zapanowało przekonanie, że potarcie jej palcami otwiera umysł i wspiera rozwój duchowy.
Aby sprawdzić, co się wydarzyło, rzuć kością K6.
1 - poczułeś zawroty głowy, a z twojego nosa spłynęła strużka krwi. Jesteś pewien, że właśnie spłynęła na ciebie łaska Salazara Slytherina;
2 - kiedy skończyłeś pocierać głowę węża usłyszałeś syk. I choć nic wokół ciebie się nie zmieniło, odniosłeś wrażenie, że rzeźba poruszyła się na moment;
3 - usłyszałeś pęknięcie kamienia i delikatny trzask metalu. I mogłeś być pewien, że dźwięki dochodzą ze środka pomnika, jakby coś w jego środku ożywało;
4 - na jedną chwilę, a może dwie, oczy Salazara zwróciły się prosto na ciebie, a ty przypomniałeś sobie o czymś, co miałeś tego dnia zrobić, ale po wyjściu z domu wyleciało ci z głowy;
5 - przeszyło cię zimno, a później poczułeś jak wiązka elektryczna przeskakuje z pomnika na ciebie i nagle cię olśniło - nie wiesz skąd, ale wiesz, że cokolwiek dzisiaj zrobisz, zrobisz to bardzo dobrze;
6 - z pyska węża wyskakuje jeden knut na szczęście (1PM)
Aby sprawdzić, co się wydarzyło, rzuć kością K6.
1 - poczułeś zawroty głowy, a z twojego nosa spłynęła strużka krwi. Jesteś pewien, że właśnie spłynęła na ciebie łaska Salazara Slytherina;
2 - kiedy skończyłeś pocierać głowę węża usłyszałeś syk. I choć nic wokół ciebie się nie zmieniło, odniosłeś wrażenie, że rzeźba poruszyła się na moment;
3 - usłyszałeś pęknięcie kamienia i delikatny trzask metalu. I mogłeś być pewien, że dźwięki dochodzą ze środka pomnika, jakby coś w jego środku ożywało;
4 - na jedną chwilę, a może dwie, oczy Salazara zwróciły się prosto na ciebie, a ty przypomniałeś sobie o czymś, co miałeś tego dnia zrobić, ale po wyjściu z domu wyleciało ci z głowy;
5 - przeszyło cię zimno, a później poczułeś jak wiązka elektryczna przeskakuje z pomnika na ciebie i nagle cię olśniło - nie wiesz skąd, ale wiesz, że cokolwiek dzisiaj zrobisz, zrobisz to bardzo dobrze;
6 - z pyska węża wyskakuje jeden knut na szczęście (1PM)
Lokacja zawiera kości
|02.11.1957
Listopad w Londynie jest taki sam jak w Leningradzie. Jest ciemno jak w dupie, mimo że już ranek pora a wilgoć taka, że ma się wrażenie, jakby jedyną opcją na swobodne oddychanie było wyhodowanie sobie skrzeli.
Cóż. Poranek w pracy jak każdy inny - znowu trzeba zabrać komuś chałupę, bo nie mógł się wypłacić. Tylko że tym razem jebaniec się zabezpieczył. Postawił taką klątwę, że koledzy z działu zdecydowali, że lepiej zawołają od tego specjalistę. Lepiej w tę stronę, niż, żeby miał ktoś tak idiotycznie zginąć.
Tego całego specjalistę znam tylko z widzenia. To człowiek. Jak mu tam było? Cattermole? Taki młody chłopaczek, co to boi się własnego cienia. Albo tylko udaje. Zapytam go, co takiego niezwykłego jest w jego butach, że za każdym razem jak na niego patrzę, on zaczyna zajmować się ich wnikliwą analizą. Żeby nie było - mam z tego solidny ubaw, bo nagle koleś co góruje nad wszystkimi wzrostem, staje się tak bardzo mały. Jak myszka. Albo szczurek.
Zegar wybija 7 rano, a młodego jak nie było, tak nie ma. Gdyby można było się czegoś napić, czekanie stałoby się przyjemniejsze.
Znudzona przysiadam na cokole pomnika jakiegoś typa z wężem. Sam pomnik wydaje się nowy, ale przesądni ludzie już się do niego dobrali. Standardowo - zawsze coś się musi gdzieś pocierać, żeby otrzymać szczęście od kawałka kamienia lub metalu.
W Leningradzie pociera się jądra konia, na którym zasiada Miedziany jeździec, u Angoli węża jakiegoś typa… jak mu tam… Wychylam się, żeby przeczytać napis. W bladym świetle latarni odczytuję “Salazar Slytherin”. A, tak. Ten typek od Hogwartu. No dobra, nie oceniam - każdy pociera, co może.
No do chuja pana, gdzie nosi tego człowieka. Ile można czekać?
Żeby zabić czas, obserwuję, jak zapalają się światła w domach. Nie wszędzie w oknach wiszą zasłonki, więc mam doskonały widok na to, jak londyńczycy krzątają się po pokojach, jedzą, palą chujowe papierosy przez okno. Niektórzy piją nawet kawę - czuje ten zapach wyraźnie. Kawa też by mnie zadowoliła. A jeśli by do niej koniaku dolać… ah. Bajka.
Zerkam ponownie na napis na pomniku i przewracam oczami. Oczywiście, czego innego można się było spodziewać? Pewnie według tego całego Salazara mnie też trzeba było olać i niczego nie uczyć. Ci ludzie, to naprawdę są krótkowzroczni i nie widzą różnych opcji. Jak półkrwi, to na pewno rodzice mugole, bo jakże by inaczej!
Wtedy coś jeszcze przykuwa moją uwagę - nazwisko artysty wyryte w roku tablicy. I to takie samo jak mojego drogiego, jedynego w swoim rodzaju spóźnialskiego współpracownika. No ciekawe… ciekawe.
Ale nie kontynuuje myśli, bo słyszę szybkie zbliżające się w moją stronę kroki.
Listopad w Londynie jest taki sam jak w Leningradzie. Jest ciemno jak w dupie, mimo że już ranek pora a wilgoć taka, że ma się wrażenie, jakby jedyną opcją na swobodne oddychanie było wyhodowanie sobie skrzeli.
Cóż. Poranek w pracy jak każdy inny - znowu trzeba zabrać komuś chałupę, bo nie mógł się wypłacić. Tylko że tym razem jebaniec się zabezpieczył. Postawił taką klątwę, że koledzy z działu zdecydowali, że lepiej zawołają od tego specjalistę. Lepiej w tę stronę, niż, żeby miał ktoś tak idiotycznie zginąć.
Tego całego specjalistę znam tylko z widzenia. To człowiek. Jak mu tam było? Cattermole? Taki młody chłopaczek, co to boi się własnego cienia. Albo tylko udaje. Zapytam go, co takiego niezwykłego jest w jego butach, że za każdym razem jak na niego patrzę, on zaczyna zajmować się ich wnikliwą analizą. Żeby nie było - mam z tego solidny ubaw, bo nagle koleś co góruje nad wszystkimi wzrostem, staje się tak bardzo mały. Jak myszka. Albo szczurek.
Zegar wybija 7 rano, a młodego jak nie było, tak nie ma. Gdyby można było się czegoś napić, czekanie stałoby się przyjemniejsze.
Znudzona przysiadam na cokole pomnika jakiegoś typa z wężem. Sam pomnik wydaje się nowy, ale przesądni ludzie już się do niego dobrali. Standardowo - zawsze coś się musi gdzieś pocierać, żeby otrzymać szczęście od kawałka kamienia lub metalu.
W Leningradzie pociera się jądra konia, na którym zasiada Miedziany jeździec, u Angoli węża jakiegoś typa… jak mu tam… Wychylam się, żeby przeczytać napis. W bladym świetle latarni odczytuję “Salazar Slytherin”. A, tak. Ten typek od Hogwartu. No dobra, nie oceniam - każdy pociera, co może.
No do chuja pana, gdzie nosi tego człowieka. Ile można czekać?
Żeby zabić czas, obserwuję, jak zapalają się światła w domach. Nie wszędzie w oknach wiszą zasłonki, więc mam doskonały widok na to, jak londyńczycy krzątają się po pokojach, jedzą, palą chujowe papierosy przez okno. Niektórzy piją nawet kawę - czuje ten zapach wyraźnie. Kawa też by mnie zadowoliła. A jeśli by do niej koniaku dolać… ah. Bajka.
Zerkam ponownie na napis na pomniku i przewracam oczami. Oczywiście, czego innego można się było spodziewać? Pewnie według tego całego Salazara mnie też trzeba było olać i niczego nie uczyć. Ci ludzie, to naprawdę są krótkowzroczni i nie widzą różnych opcji. Jak półkrwi, to na pewno rodzice mugole, bo jakże by inaczej!
Wtedy coś jeszcze przykuwa moją uwagę - nazwisko artysty wyryte w roku tablicy. I to takie samo jak mojego drogiego, jedynego w swoim rodzaju spóźnialskiego współpracownika. No ciekawe… ciekawe.
Ale nie kontynuuje myśli, bo słyszę szybkie zbliżające się w moją stronę kroki.
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 14.03.21 21:30, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
2.11.1957
Ich ulice, ich kamienice... No, kamienice niby trafiały do Banku Gringotta, ale Steffen miał przykre wrażenie, że kupią je jacyś arystokraci. Ciekawe, kto mieszkał w apartamencie, który mieli dziś przejąć?
Gobliny miały przejąć. Nie ja. Ja tylko dla nich pracuję, ja tylko ściągam klątwy. - powtórzył sobie w myślach, ale i tak poczuł nieprzyjemne zimno w dole brzucha. Takie samo, przykre uczucie, jak wtedy gdy w "Czarownicy" ukazał się artykuł o kąpielach Morgany Selwyn w mugolskiej krwi. Może go nie pisał, ale też pracował dla tego czasopisma, dokładał cegiełkę do ich sukcesu. W dodatku okazało się, że jego bunt, kontr-artykuł w "Proroku Codziennym" , jedynie zapoczątkował szczeniacką serię pomyłek i prawdziwą katastrofę. Odechciało mu się buntów, szczególnie w Gringottcie.
No to, kto żył w tym mieszkaniu? Nie powiedzieli mu. Pewnie to ich nie obchodziło. Ktoś bogaty, skoro miał apartament w tej okolicy i skoro potrzebowali łamacza klątw i zabezpieczeń. Klątwy były plugawe, ale przecież plugawi ludzie pozostali w Londynie, to ci dobrzy uciekli. Aż się zgarbił. Lepiej o tym nie myśleć.
Otulił się mocniej płaszczem i dotarł pod ten przeklęty pomnik, który był mu solą w oku od początku października. Salazar i Cronus Wywoliciel. Aiken, Aiken, co z Ciebie za człowiek?
Najchętniej cisnąłby w dzieło swojego krewniaka Bombardą Maximą, ale nawet tego nie potrafił rzucić.
Ciekawe, czy Duna by zadziałała? Zniszczyłem nią w końcu most, gdy Alphard Black próbował mnie zabić. Czy most był słaby, czy to widmo śmierci dodało wtedy Steffenowi sił? No cóż, tam nie było żywego ducha, a tutaj nie sposób przeprowadzić dyskretnie takiego zamachu, już Justine Tonks próbowała. Powinien przestać myśleć o dywersji i skupić się na pracy. Przyśpieszył kroku, widząc niską sylwetkę pod pomnikiem. Miał nadzieję, że się nie spóźnił?
-Dzień dobry pani... - spojrzał z góry na jasnowłosą goblinkę... półgoblinkę? Wszystkie gobliny wyglądały czasem tak samo, ale ta jakoś inaczej. Była trochę wyższa, rysy twarzy miała delikatniejsze (choć spojrzenie równie surowe), no i pamiętał jej protezę. Zlata Raskolnikowa, tak mu powiedzieli. Nie uściślili tylko stanu cywilnego i formy adresowania partnerki w windykacji. -...panno? - poprawił się pod wpływem jej zimnego spojrzenia.
Panienko?
-...pani Raskolnikowa...? - zdecydował się w końcu i odchrząknął. Właściwie, wcale nie miał zwracać się do niej pytającym tonem, wiedział przecież kim jest, to samo tak wyszło. -Cattermole. - zerknął odruchowo na pomnik. Niszczysz mi nazwisko, Aiken. -Steffen Cattermole. Właściwie, po prostu Steffen. - chciał, by w pracy zwracano się do niego po nazwisku, chciał jakoś odwrócić uwagę od swojego młodego wieku, nie mógł się przecież kumplować ze współpracownikami (w Ministerstwie tak, nie w Gringottcie! Zresztą, ci zdrajcy z Ministerstwa łapali teraz mugoli, jego przyjaciel Rigel sączył Toujours Pur nad trumną mordercy, ciotka jego narzeczonej kąpała się we krwi dziewic, nie ma co kumplować się z ludźmi!), ale pod tym okropnym pomnikiem wolał być po prostu Steffenem.
-Idziemy? - upewnił się, bo to ona tu dowodziła, to ona windykowała mieszkania tych biednych ludzi. On tylko zdejmował klątwy i zabezpieczenia.
Ich ulice, ich kamienice... No, kamienice niby trafiały do Banku Gringotta, ale Steffen miał przykre wrażenie, że kupią je jacyś arystokraci. Ciekawe, kto mieszkał w apartamencie, który mieli dziś przejąć?
Gobliny miały przejąć. Nie ja. Ja tylko dla nich pracuję, ja tylko ściągam klątwy. - powtórzył sobie w myślach, ale i tak poczuł nieprzyjemne zimno w dole brzucha. Takie samo, przykre uczucie, jak wtedy gdy w "Czarownicy" ukazał się artykuł o kąpielach Morgany Selwyn w mugolskiej krwi. Może go nie pisał, ale też pracował dla tego czasopisma, dokładał cegiełkę do ich sukcesu. W dodatku okazało się, że jego bunt, kontr-artykuł w "Proroku Codziennym" , jedynie zapoczątkował szczeniacką serię pomyłek i prawdziwą katastrofę. Odechciało mu się buntów, szczególnie w Gringottcie.
No to, kto żył w tym mieszkaniu? Nie powiedzieli mu. Pewnie to ich nie obchodziło. Ktoś bogaty, skoro miał apartament w tej okolicy i skoro potrzebowali łamacza klątw i zabezpieczeń. Klątwy były plugawe, ale przecież plugawi ludzie pozostali w Londynie, to ci dobrzy uciekli. Aż się zgarbił. Lepiej o tym nie myśleć.
Otulił się mocniej płaszczem i dotarł pod ten przeklęty pomnik, który był mu solą w oku od początku października. Salazar i Cronus Wywoliciel. Aiken, Aiken, co z Ciebie za człowiek?
Najchętniej cisnąłby w dzieło swojego krewniaka Bombardą Maximą, ale nawet tego nie potrafił rzucić.
Ciekawe, czy Duna by zadziałała? Zniszczyłem nią w końcu most, gdy Alphard Black próbował mnie zabić. Czy most był słaby, czy to widmo śmierci dodało wtedy Steffenowi sił? No cóż, tam nie było żywego ducha, a tutaj nie sposób przeprowadzić dyskretnie takiego zamachu, już Justine Tonks próbowała. Powinien przestać myśleć o dywersji i skupić się na pracy. Przyśpieszył kroku, widząc niską sylwetkę pod pomnikiem. Miał nadzieję, że się nie spóźnił?
-Dzień dobry pani... - spojrzał z góry na jasnowłosą goblinkę... półgoblinkę? Wszystkie gobliny wyglądały czasem tak samo, ale ta jakoś inaczej. Była trochę wyższa, rysy twarzy miała delikatniejsze (choć spojrzenie równie surowe), no i pamiętał jej protezę. Zlata Raskolnikowa, tak mu powiedzieli. Nie uściślili tylko stanu cywilnego i formy adresowania partnerki w windykacji. -...panno? - poprawił się pod wpływem jej zimnego spojrzenia.
Panienko?
-...pani Raskolnikowa...? - zdecydował się w końcu i odchrząknął. Właściwie, wcale nie miał zwracać się do niej pytającym tonem, wiedział przecież kim jest, to samo tak wyszło. -Cattermole. - zerknął odruchowo na pomnik. Niszczysz mi nazwisko, Aiken. -Steffen Cattermole. Właściwie, po prostu Steffen. - chciał, by w pracy zwracano się do niego po nazwisku, chciał jakoś odwrócić uwagę od swojego młodego wieku, nie mógł się przecież kumplować ze współpracownikami (w Ministerstwie tak, nie w Gringottcie! Zresztą, ci zdrajcy z Ministerstwa łapali teraz mugoli, jego przyjaciel Rigel sączył Toujours Pur nad trumną mordercy, ciotka jego narzeczonej kąpała się we krwi dziewic, nie ma co kumplować się z ludźmi!), ale pod tym okropnym pomnikiem wolał być po prostu Steffenem.
-Idziemy? - upewnił się, bo to ona tu dowodziła, to ona windykowała mieszkania tych biednych ludzi. On tylko zdejmował klątwy i zabezpieczenia.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 18.03.21 21:16, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Jest 7:05. - rzucam krótko w odpowiedzi na powitanie. - Spóźniliście się.
Odruchowo przechodzę na oficjalny styl, znany mi z rodzinnego kraju. Specjalnie nie maskuję mojego akcentu. Jestem go świadoma. Liczę na to, że ten sposób mówienia stanie się elementem mojego wizerunku tutaj. W końcu nikt nie musi wiedzieć, że kiedy tylko będzie mi to na rękę, bez problemu się go pozbędę.
Patrzę na młodego i nie mrugam. Czekam, aż skończy się gubić, plątać i w końcu zdecyduje się na to, jak będzie się do mnie zwracać. Nie daje mu fory - mam za duży ubaw. Przynajmniej jakaś rozrywka na początek dnia. Chujowa, ale zawsze coś.
Siedzę na cokole - jedna noga zgięta w kolanie, druga sobie leniwie macham. No proszę, proszę. Już przechodzimy na ty młody Angliku?
-Po pierwsze - Panna Raskolnikova. Po drugie - jeśli chcecie zaprosić mnie na kawę, wystarczy zapytać, a nie kombinować coś ze zwrotami grzecznościowymi.
Cattermole koncertowo przejebał sobie na starcie. Wszystko, czego potrzebował, to przeczytać notatkę. Tyle. Albo aż tyle? Mógł też dopytać innych pracowników z działu. Tam były wszystkie potrzebne informacje. Ale widać, że ktoś tu ma wyjebane na pracę. Nienawidzę takich ludzi.
Czy mogłam powiedzieć mu prawdę, że jestem wdową, i powinien mówić do mnie per “Pani”, a najlepiej to w ogóle “Pani Dolohowa”? Mogłam. Ale wolałam nie ryzykować. W historii, którą opowiadałam tutaj, nigdy nie miałam męża. Nie mogłam pozwolić, żeby ktokolwiek obcy podążył śladami Dołohovów i znalazł coś, czego nie powinien.
-Po trzecie. - tu lekko stukam palcem w tablicę pomnika. - To wasza rodzina, Cattermole?
Nie mówię do niego na ty. Po prostu nie przechodzi mi przez gardło, żeby mówić mu po imieniu. Jesteśmy w pracy, a nie w jebanym parku na spacerze.
Steffen. Te dziwne angielskie imiona. Mogłabym mówić mu Stjepan. Brzmiałoby to o wiele lepiej.
Nie ruszam się z cokołu. Jestem ciekawa, co młody opowie mi o pomniku.
-I czemu ma służyć pocieranie tu tego tam? U was tu normalne? - lekkim skinieniem głowy wskazuję na głowę wijącego się węża. - U mnie w rodzinnych stronach to robi się na szczęście.
Ciekawe, czy gad upierdoli rękę temu, kto go dotknie? W sumie nie zdziwiłabym się.
Muszę to sprawdzić.
Wybacz Steffenie Cattermole - trzeba było się, kurwa, nie spóźniać do pracy.
-Może też potrzebujecie dziś szczęścia? Merlin wie, czy klątwa, jaką zaraz będziecie łamać, nie zabije was na miejscu.
Odruchowo przechodzę na oficjalny styl, znany mi z rodzinnego kraju. Specjalnie nie maskuję mojego akcentu. Jestem go świadoma. Liczę na to, że ten sposób mówienia stanie się elementem mojego wizerunku tutaj. W końcu nikt nie musi wiedzieć, że kiedy tylko będzie mi to na rękę, bez problemu się go pozbędę.
Patrzę na młodego i nie mrugam. Czekam, aż skończy się gubić, plątać i w końcu zdecyduje się na to, jak będzie się do mnie zwracać. Nie daje mu fory - mam za duży ubaw. Przynajmniej jakaś rozrywka na początek dnia. Chujowa, ale zawsze coś.
Siedzę na cokole - jedna noga zgięta w kolanie, druga sobie leniwie macham. No proszę, proszę. Już przechodzimy na ty młody Angliku?
-Po pierwsze - Panna Raskolnikova. Po drugie - jeśli chcecie zaprosić mnie na kawę, wystarczy zapytać, a nie kombinować coś ze zwrotami grzecznościowymi.
Cattermole koncertowo przejebał sobie na starcie. Wszystko, czego potrzebował, to przeczytać notatkę. Tyle. Albo aż tyle? Mógł też dopytać innych pracowników z działu. Tam były wszystkie potrzebne informacje. Ale widać, że ktoś tu ma wyjebane na pracę. Nienawidzę takich ludzi.
Czy mogłam powiedzieć mu prawdę, że jestem wdową, i powinien mówić do mnie per “Pani”, a najlepiej to w ogóle “Pani Dolohowa”? Mogłam. Ale wolałam nie ryzykować. W historii, którą opowiadałam tutaj, nigdy nie miałam męża. Nie mogłam pozwolić, żeby ktokolwiek obcy podążył śladami Dołohovów i znalazł coś, czego nie powinien.
-Po trzecie. - tu lekko stukam palcem w tablicę pomnika. - To wasza rodzina, Cattermole?
Nie mówię do niego na ty. Po prostu nie przechodzi mi przez gardło, żeby mówić mu po imieniu. Jesteśmy w pracy, a nie w jebanym parku na spacerze.
Steffen. Te dziwne angielskie imiona. Mogłabym mówić mu Stjepan. Brzmiałoby to o wiele lepiej.
Nie ruszam się z cokołu. Jestem ciekawa, co młody opowie mi o pomniku.
-I czemu ma służyć pocieranie tu tego tam? U was tu normalne? - lekkim skinieniem głowy wskazuję na głowę wijącego się węża. - U mnie w rodzinnych stronach to robi się na szczęście.
Ciekawe, czy gad upierdoli rękę temu, kto go dotknie? W sumie nie zdziwiłabym się.
Muszę to sprawdzić.
Wybacz Steffenie Cattermole - trzeba było się, kurwa, nie spóźniać do pracy.
-Może też potrzebujecie dziś szczęścia? Merlin wie, czy klątwa, jaką zaraz będziecie łamać, nie zabije was na miejscu.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
dar od Salazara
Pięć po siódmej? Niemożliwe, pilnował się! Albo - możliwe. Nie mieszkał już w końcu w Londynie, po teleportacji na obrzeża musiał pokonywać pieszo całe miasto, dzień w dzień. Przy takim spacerze łatwo można się rozproszyć. Na przykład zagapić na plakat z podobizną kuzyna, skąd oni wiedzieli o biednym Billy'm? Albo przystanąć na krótką pogawędkę z przechodniem-szczurem.
-Przepraszam. - odparował, bo na widok zimnych oczu półgoblinki miał jakiś taki odruch poczucia winy, ot co. Odruchowo obejrzał się za ramię, jakie "spóźniliście?", to był tu ktoś jeszcze?
Skrzyżował spojrzenia z czarnym kotem o żółtych ślepiach, który czaił się gdzieś w zaułku. Przełknął ślinę, brr, zły omen, ciekawe co ta bestia jadła dziś na śniadanie?
-To nie pa... - ach, jednak panna. -panienki - nie, to nie pasuje -panny kot? - upewnił się z niepokojem, bo nie ma mowy, żeby ściągał klątwy w obecności krwiożerczych potworów.
Wybałuszył oczy, gdy panna Raskolnikowa uzupełniła przedstawianie się jakąś sugestią... żartem... a może aluzją o zapraszaniu na kawę. Co...? Już chciał przeprosić, że panna Zlata nie jest w jego typie, ale zawczasu zdał sobie sprawę, że to trochę nieeleganckie. Była w końcu półgoblinką, a nie brunetką. Nie mogła wybrać swojego wieku i wzrostu i w ogóle. Lepiej nie roztrząsać, czy podejrzenie, że mógłby spodobać się koleżance z pracy powinno mu schlebiać, czy przerażać. Lepiej po prostu użyć wymówki, która odstraszy każdą szanującą się kobietę! Tym bardziej, że to nawet nie wymówka, a szczera prawda.
-Ja… bardzo przepraszam, kawa brzmi miło, ale nie jestem zainteresowany, bo jestem zaręczony. - obwieścił, żałując, że mężczyźni również nie noszą pierścionków zaręczynowych. Wtedy nie musiałby reagować na takie… aluzje, wszyscy widzieliby, że jest zajęty!
Kolejne pytanie było trudniejsze. Gdyby nie wrodzona ufność Steffena, to pomyślałby, że panna Raskolnikowa celowo go dręczy!
-Ehm… kto? Co? - teatralnie nachylił się do tabliczki. Przeklęty Aiken. Daleki kuzyn, szargający dumę Cattermolów. Przez ciebie ta biedna półgoblinka pomyśli, że jestem ze Slytherinu, kuzynie! Nie rozumiem, czemu oni w ogóle trzymają trochę stronę Ministerstwa, przeprowadzając te windykacje, przecież taki Slytherin by ich pozabijał…. -Eee… o, jaka zadziwiająca zbieżność nazwisk! Przypadek, nic więcej. - obwieścił, żałując, że zawczasu nie przygotował sobie lepszej wymówki. Poczuł zdradliwe gorąco na policzkach, choć przecież był dobrym kłamcą. Czy poranek był na tyle zimny, by rumienić się z powodu warunków pogodowych?
-Szczerze mówiąc, bardziej od szczęścia przydałby mi się Magicus Extremos… - zasugerował mając nadzieję, że panna Raskolnikowa zrozumie aluzję. Nieco magicznego wsparcia nigdy nie zaszkodziło łamaczom klątw. Uniósł brew, bo panna Zlata nadal patrzyła to na niego, to na pomnik i zdawała się nie mrugać. Wyrzeźbiony Salazar Slytherin też nie mrugał. Upiorne. -Też mamy taki przesąd. Pociera się rzeźbę o tak i… - westchnął ciężko, uprzejmie demonstrując półgoblince angielskie zwyczaje (nie przyznała się, skąd pochodzi ale nazwisko i akcent były jednoznaczne) i… -OOOO, dostałem knuta!!! Nie wiedziałem, że ten pomnik pluje pieniędzmi! - ucieszył się, ale zaraz odchrząknął nerwowo, bo czy to wypada, przyjmować pieniądze od Salazara Slytherina? A może raczej od Aikena Cattermole? Może powinien oddać knuta Zlacie, skoro to ona go namówiła? Albo nie, niech sama potrze pomnik. Gobliny zabrały mu jakieś dwieście razy tyle, nie będzie im oddawał nawet tego knuta.
Pięć po siódmej? Niemożliwe, pilnował się! Albo - możliwe. Nie mieszkał już w końcu w Londynie, po teleportacji na obrzeża musiał pokonywać pieszo całe miasto, dzień w dzień. Przy takim spacerze łatwo można się rozproszyć. Na przykład zagapić na plakat z podobizną kuzyna, skąd oni wiedzieli o biednym Billy'm? Albo przystanąć na krótką pogawędkę z przechodniem-szczurem.
-Przepraszam. - odparował, bo na widok zimnych oczu półgoblinki miał jakiś taki odruch poczucia winy, ot co. Odruchowo obejrzał się za ramię, jakie "spóźniliście?", to był tu ktoś jeszcze?
Skrzyżował spojrzenia z czarnym kotem o żółtych ślepiach, który czaił się gdzieś w zaułku. Przełknął ślinę, brr, zły omen, ciekawe co ta bestia jadła dziś na śniadanie?
-To nie pa... - ach, jednak panna. -panienki - nie, to nie pasuje -panny kot? - upewnił się z niepokojem, bo nie ma mowy, żeby ściągał klątwy w obecności krwiożerczych potworów.
Wybałuszył oczy, gdy panna Raskolnikowa uzupełniła przedstawianie się jakąś sugestią... żartem... a może aluzją o zapraszaniu na kawę. Co...? Już chciał przeprosić, że panna Zlata nie jest w jego typie, ale zawczasu zdał sobie sprawę, że to trochę nieeleganckie. Była w końcu półgoblinką, a nie brunetką. Nie mogła wybrać swojego wieku i wzrostu i w ogóle. Lepiej nie roztrząsać, czy podejrzenie, że mógłby spodobać się koleżance z pracy powinno mu schlebiać, czy przerażać. Lepiej po prostu użyć wymówki, która odstraszy każdą szanującą się kobietę! Tym bardziej, że to nawet nie wymówka, a szczera prawda.
-Ja… bardzo przepraszam, kawa brzmi miło, ale nie jestem zainteresowany, bo jestem zaręczony. - obwieścił, żałując, że mężczyźni również nie noszą pierścionków zaręczynowych. Wtedy nie musiałby reagować na takie… aluzje, wszyscy widzieliby, że jest zajęty!
Kolejne pytanie było trudniejsze. Gdyby nie wrodzona ufność Steffena, to pomyślałby, że panna Raskolnikowa celowo go dręczy!
-Ehm… kto? Co? - teatralnie nachylił się do tabliczki. Przeklęty Aiken. Daleki kuzyn, szargający dumę Cattermolów. Przez ciebie ta biedna półgoblinka pomyśli, że jestem ze Slytherinu, kuzynie! Nie rozumiem, czemu oni w ogóle trzymają trochę stronę Ministerstwa, przeprowadzając te windykacje, przecież taki Slytherin by ich pozabijał…. -Eee… o, jaka zadziwiająca zbieżność nazwisk! Przypadek, nic więcej. - obwieścił, żałując, że zawczasu nie przygotował sobie lepszej wymówki. Poczuł zdradliwe gorąco na policzkach, choć przecież był dobrym kłamcą. Czy poranek był na tyle zimny, by rumienić się z powodu warunków pogodowych?
-Szczerze mówiąc, bardziej od szczęścia przydałby mi się Magicus Extremos… - zasugerował mając nadzieję, że panna Raskolnikowa zrozumie aluzję. Nieco magicznego wsparcia nigdy nie zaszkodziło łamaczom klątw. Uniósł brew, bo panna Zlata nadal patrzyła to na niego, to na pomnik i zdawała się nie mrugać. Wyrzeźbiony Salazar Slytherin też nie mrugał. Upiorne. -Też mamy taki przesąd. Pociera się rzeźbę o tak i… - westchnął ciężko, uprzejmie demonstrując półgoblince angielskie zwyczaje (nie przyznała się, skąd pochodzi ale nazwisko i akcent były jednoznaczne) i… -OOOO, dostałem knuta!!! Nie wiedziałem, że ten pomnik pluje pieniędzmi! - ucieszył się, ale zaraz odchrząknął nerwowo, bo czy to wypada, przyjmować pieniądze od Salazara Slytherina? A może raczej od Aikena Cattermole? Może powinien oddać knuta Zlacie, skoro to ona go namówiła? Albo nie, niech sama potrze pomnik. Gobliny zabrały mu jakieś dwieście razy tyle, nie będzie im oddawał nawet tego knuta.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zerkam w tę samą stronę co mój współpracownik i napotykam wzrok kota. Złote oczy patrzą na nas wyczekująco - sierściuch pewnie myśli, że damy mu jakiś ochłap. Nie, kolego, nie tym razem. Chyba że tego tu Steffena zaraz ugryzie jadowity miedziany wąż. Wtedy to śniadanio-kolację masz jak w Gringottcie.
Mój wzrok dezaprobaty kopiuje wzrok kota - albo to on kopiuje mnie - i staram się zrozumieć, o co chodzi młodemu.
-Nie. To nie moje zwierze. - mówię powoli i uważnie obserwuję, jak zmienia się jego mimika twarzy. Jak bardzo musi mu nie wychodzić w życiu, że zwykły żart bierze tak blisko do siebie. Chociaż jest zaręczony. Podobno. No ciekawe co za pannica wybrała takiego mięciutkiego chłopaczka? Widać, że zabrakło im tu wszystkim dyscypliny w szkole. Po tygodniu w Durmstrnagu by wymiękli. Jaka szkoda, że nie mogłabym zobaczyć, jak się męczą
Przekrzywiam głowę i lekko się uśmiecham do swoich myśli.
No przecież. Po to mnie spotkał, żebym stała dała mu prawdziwą szkołę życia. Powiedziałabym, że to piękny zbieg okoliczności, ale wiem, że czegoś takiego nie ma na świecie. Są tylko liczby i prawdopodobieństwa. W końcu musiałam na takiego kogoś trafić. A on musiał trafić na mnie. Oh, jeszcze mi za to kiedyś podziękuje za te wszystkie lekcje, które zamierzam mu dać.
-Swojej narzeczonej też tak wyśmienicie kłamiecie? - podkreślam te dwa ostatnie słowa. -Musicie poćwiczyć, jeśli chcecie z waszą… wybranką żyć długo i szczęśliwie.
Mój ton jest kpiący. W końcu nikt nigdy nie żyje w taki sposób. Takie idiotyzmy są tylko w bajkach dla dzieci.
-I popracować nad ciałem. Jesteście czerwoni, jakbyście co najmniej gołe cycki zobaczyli.
Rzucam i wstaje z cokołu, żeby przynajmniej w taki sposób zrównać się z nim wzrostem.
-Nie zawsze będzie ktoś obok was. A nawet jak będzie, to nie fakt, że wam pomoże. Liczcie zawsze tylko na siebie, Cattermole.
Z takim podejściem, chłopaczyna na pewno nie dożyje trzydziestki.
Obserwuję, jak pociera pomnikowego węża i już nie mogę się doczekać, aż coś się wydarzy… jednak zamiast scenki z krwią i poobgryzanymi palcami w roli głównej, wąż wypluł monetę. Lekko zawiedziona unoszę brwi.
-No proszę. Czyli twór waszego członka rodziny nie jest do końca bezużyteczny.
Spoglądam na twarz Salazara z ukosa, próbując zrozumieć jego schemat. W końcu decyduje się i sama dotykam wytartej głowy gada. Skórzana rękawica tłumi uderzenie metalem o metal.
Pomnik wyraźnie nie lubi mojego dotyku. Słyszę, jak cicho pęka kamień i trzeszczy metal. Coś wewnątrz wyraźnie próbowało rozprostować kości.
-O... Wasza rodzina uwięziła tam prawdziwego człowieka. - śmieje się cicho do siebie. Pewnie tak nie jest. Chociaż… może?
-Może wyjdzie do tego czasu, jak skończymy z tamtym mieszkaniem. To nam opowie, jak mu tam było.
Zeskakuję z cokołu i ruszam w stronę właściwego domu. Sprawdzam przy okazji, czy wszystkie protokoły mam przy sobie. Chuj mnie strzela z tą biurokracją, ale przynajmniej ta ma jakiś sens.
W korytarzu panuje ciemność. Oczywiście. Okna są upierdolone tak, że służą idealną barierą dla światła. Jak można tak zaniedbać swój dom? Nigdy tego nie zrozumiem.
-Dobra. - wskazuję młodemu Anglikowi na ciężkie rzeźbione drzwi. - Działajcie. Nie mamy całego dnia. Tak się składa, że mam plany na dzisiejszy wieczór…
pomnik ma na mnie alergie
Mój wzrok dezaprobaty kopiuje wzrok kota - albo to on kopiuje mnie - i staram się zrozumieć, o co chodzi młodemu.
-Nie. To nie moje zwierze. - mówię powoli i uważnie obserwuję, jak zmienia się jego mimika twarzy. Jak bardzo musi mu nie wychodzić w życiu, że zwykły żart bierze tak blisko do siebie. Chociaż jest zaręczony. Podobno. No ciekawe co za pannica wybrała takiego mięciutkiego chłopaczka? Widać, że zabrakło im tu wszystkim dyscypliny w szkole. Po tygodniu w Durmstrnagu by wymiękli. Jaka szkoda, że nie mogłabym zobaczyć, jak się męczą
Przekrzywiam głowę i lekko się uśmiecham do swoich myśli.
No przecież. Po to mnie spotkał, żebym stała dała mu prawdziwą szkołę życia. Powiedziałabym, że to piękny zbieg okoliczności, ale wiem, że czegoś takiego nie ma na świecie. Są tylko liczby i prawdopodobieństwa. W końcu musiałam na takiego kogoś trafić. A on musiał trafić na mnie. Oh, jeszcze mi za to kiedyś podziękuje za te wszystkie lekcje, które zamierzam mu dać.
-Swojej narzeczonej też tak wyśmienicie kłamiecie? - podkreślam te dwa ostatnie słowa. -Musicie poćwiczyć, jeśli chcecie z waszą… wybranką żyć długo i szczęśliwie.
Mój ton jest kpiący. W końcu nikt nigdy nie żyje w taki sposób. Takie idiotyzmy są tylko w bajkach dla dzieci.
-I popracować nad ciałem. Jesteście czerwoni, jakbyście co najmniej gołe cycki zobaczyli.
Rzucam i wstaje z cokołu, żeby przynajmniej w taki sposób zrównać się z nim wzrostem.
-Nie zawsze będzie ktoś obok was. A nawet jak będzie, to nie fakt, że wam pomoże. Liczcie zawsze tylko na siebie, Cattermole.
Z takim podejściem, chłopaczyna na pewno nie dożyje trzydziestki.
Obserwuję, jak pociera pomnikowego węża i już nie mogę się doczekać, aż coś się wydarzy… jednak zamiast scenki z krwią i poobgryzanymi palcami w roli głównej, wąż wypluł monetę. Lekko zawiedziona unoszę brwi.
-No proszę. Czyli twór waszego członka rodziny nie jest do końca bezużyteczny.
Spoglądam na twarz Salazara z ukosa, próbując zrozumieć jego schemat. W końcu decyduje się i sama dotykam wytartej głowy gada. Skórzana rękawica tłumi uderzenie metalem o metal.
Pomnik wyraźnie nie lubi mojego dotyku. Słyszę, jak cicho pęka kamień i trzeszczy metal. Coś wewnątrz wyraźnie próbowało rozprostować kości.
-O... Wasza rodzina uwięziła tam prawdziwego człowieka. - śmieje się cicho do siebie. Pewnie tak nie jest. Chociaż… może?
-Może wyjdzie do tego czasu, jak skończymy z tamtym mieszkaniem. To nam opowie, jak mu tam było.
Zeskakuję z cokołu i ruszam w stronę właściwego domu. Sprawdzam przy okazji, czy wszystkie protokoły mam przy sobie. Chuj mnie strzela z tą biurokracją, ale przynajmniej ta ma jakiś sens.
W korytarzu panuje ciemność. Oczywiście. Okna są upierdolone tak, że służą idealną barierą dla światła. Jak można tak zaniedbać swój dom? Nigdy tego nie zrozumiem.
-Dobra. - wskazuję młodemu Anglikowi na ciężkie rzeźbione drzwi. - Działajcie. Nie mamy całego dnia. Tak się składa, że mam plany na dzisiejszy wieczór…
pomnik ma na mnie alergie
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Jeszcze tylko brakowało, żeby jędza z windykacji miała kota - pomyślał sobie Steffen i skinął głową z przymilnym uśmiechem.* Panna Raskolnikowa odwzajemniła jego uśmiech, o dziwo, co nieco go zdezorientowało. No dobrze, może jednak nie była jędzą?
A potem zarzuciła mu kłamstwo i o mało nie podskoczył. Zaraz, co? Kiedy on skłamał? Każdy dzień w Londynie był kłamstwem, więc tracił już trochę rachubę.
-Słucham? Nie kłamię swojej narzeczonej. Kocham ją. - zaprzeczył od razu, strategicznie wplatając w swoje słowa szczere oburzenie. Kłamałby każdemu, ale nie Belli!
-Bo szanujący się mężczyzna nigdy nie widzi gołych... mniejsza o to. I nie rozmawia o takich rzeczach w pracy. - odparował pannie Raskolnikowej dziwnie chłodno, bo najwyraźniej nadepnęła mu na czuły punkt. Tak walczył o to, by gobliny nie traktowały go jak smarkacza, a one wywlekały na światło dzienne jego... życie prywatne?!
Prawdziwy mężczyzna nic nie widzi, ale prawdziwy szczur już tak - pocieszył się w myślach i przygryzł lekko wargę. Najwyraźniej nie było już sensu kłamać.
-Kuzyna. - rzucił chłodno, skoro Raskolnikowa tak czepiła się tej sprawy. Jakże on nie cierpiał Aikena. Chyba nawet Willric, jego brat, go nie lubił. Przynajmniej to bezpieczna odpowiedź. Gobliny zdawały się nie posiadać żadnych poglądów, ale swoje na pewno sobie myślały (zdaniem Steffena, każdy miał bogate życie wewnętrzne). Artysta lizus w rodzinie dowodzi, jak porządni są Cattermole, ale kuzyn to na tyle daleki krewny, by sam Steffen nie wydawał się ślizgońskim fanatykiem.
-Liczyć tylko na siebie, ale pomoc przyjmować - to dewiza łamaczy klątw. - mruknął pod nosem, myśląc sobie, ile razy by już zginął gdyby nie Protego Maximum przyjaciół. Mniejsza o to. W Londynie był cichym łamaczem klątw, z dala od tamtego życia.
Pomnik zgrzytnął upiornie i Steff już prawie się przestraszył, że sam jest obłożony klątwą, ale przecież był łamaczem klątw i wiedział, że klątwy tak nie działają. A Raskolnikowa zaczęła tylko z tego żartować. Dziwne poczucie humoru.
-Chodźmy. - potwierdził, nie śmiejąc się z jej żartu. Ruszył przed siebie, mijając list gończy z lubianym kuzynem Steffena (chłopak nawet nie rzucił nań okiem, zdążył się już przyzwyczaić do twarzy Billy'ego), aż dotarli pod drzwi. Steffen spojrzał wyczekująco na pannę Zlatę, ale Magicusa nie dostał.
Oczywiście.
Po sekundzie odwrócił wzrok. Nie będzie przecież błagał. Zresztą, zwykle koncentrował się lepiej, gdy był zirytowany. Duny wychodziły wtedy całkiem udane.
-Hexa Revelio. - mruknął pod nosem. Mgła gęsta jak mleko i widoczna tylko dla jego oczu utworzyła się pod progiem drzwi i ciągnęła dalej.
-Same drzwi są bezpieczne, klątwa jest w środku. Muszę znaleźć runy, mogą być na framudze... - rzucił do towarzyszki, a potem zaczął oglądać drzwi, próbując wychwycić czy symbole są gdzieś na nich. Trwało to dłuższą chwilę, podczas której wydawał się przebywać w swoim własnym świecie.
Wreszcie uśmiechnał się pod nosem.
-To chyba Lodowy Dolem... albo może Pajęcza Sieć... ale muszę zobaczyć drzwi od środka. Będziemy bezpieczni, dopóki tam nie wejdziemy. Carpiene. Alohomora. - rzucił, a gdy zaklęcie nie wykazało kolejnych pułapek, otworzył drzwi.
*kłamstwo II
co nas czeka?
1. W środku będzie właściciel. Zły właściciel, który ma nam baaardzo za złe windykację.
2. Środek wydaje się pusty, ale w szafie ktoś siedzi... ktoś? (Homenum Revelio wykaże, że ktoś bardzo młody)
3. Przed wejściem do środka, na klatce schodowej mija nas dwóch chłystków, którzy obrzucają Zlatę epitetami
A potem zarzuciła mu kłamstwo i o mało nie podskoczył. Zaraz, co? Kiedy on skłamał? Każdy dzień w Londynie był kłamstwem, więc tracił już trochę rachubę.
-Słucham? Nie kłamię swojej narzeczonej. Kocham ją. - zaprzeczył od razu, strategicznie wplatając w swoje słowa szczere oburzenie. Kłamałby każdemu, ale nie Belli!
-Bo szanujący się mężczyzna nigdy nie widzi gołych... mniejsza o to. I nie rozmawia o takich rzeczach w pracy. - odparował pannie Raskolnikowej dziwnie chłodno, bo najwyraźniej nadepnęła mu na czuły punkt. Tak walczył o to, by gobliny nie traktowały go jak smarkacza, a one wywlekały na światło dzienne jego... życie prywatne?!
Prawdziwy mężczyzna nic nie widzi, ale prawdziwy szczur już tak - pocieszył się w myślach i przygryzł lekko wargę. Najwyraźniej nie było już sensu kłamać.
-Kuzyna. - rzucił chłodno, skoro Raskolnikowa tak czepiła się tej sprawy. Jakże on nie cierpiał Aikena. Chyba nawet Willric, jego brat, go nie lubił. Przynajmniej to bezpieczna odpowiedź. Gobliny zdawały się nie posiadać żadnych poglądów, ale swoje na pewno sobie myślały (zdaniem Steffena, każdy miał bogate życie wewnętrzne). Artysta lizus w rodzinie dowodzi, jak porządni są Cattermole, ale kuzyn to na tyle daleki krewny, by sam Steffen nie wydawał się ślizgońskim fanatykiem.
-Liczyć tylko na siebie, ale pomoc przyjmować - to dewiza łamaczy klątw. - mruknął pod nosem, myśląc sobie, ile razy by już zginął gdyby nie Protego Maximum przyjaciół. Mniejsza o to. W Londynie był cichym łamaczem klątw, z dala od tamtego życia.
Pomnik zgrzytnął upiornie i Steff już prawie się przestraszył, że sam jest obłożony klątwą, ale przecież był łamaczem klątw i wiedział, że klątwy tak nie działają. A Raskolnikowa zaczęła tylko z tego żartować. Dziwne poczucie humoru.
-Chodźmy. - potwierdził, nie śmiejąc się z jej żartu. Ruszył przed siebie, mijając list gończy z lubianym kuzynem Steffena (chłopak nawet nie rzucił nań okiem, zdążył się już przyzwyczaić do twarzy Billy'ego), aż dotarli pod drzwi. Steffen spojrzał wyczekująco na pannę Zlatę, ale Magicusa nie dostał.
Oczywiście.
Po sekundzie odwrócił wzrok. Nie będzie przecież błagał. Zresztą, zwykle koncentrował się lepiej, gdy był zirytowany. Duny wychodziły wtedy całkiem udane.
-Hexa Revelio. - mruknął pod nosem. Mgła gęsta jak mleko i widoczna tylko dla jego oczu utworzyła się pod progiem drzwi i ciągnęła dalej.
-Same drzwi są bezpieczne, klątwa jest w środku. Muszę znaleźć runy, mogą być na framudze... - rzucił do towarzyszki, a potem zaczął oglądać drzwi, próbując wychwycić czy symbole są gdzieś na nich. Trwało to dłuższą chwilę, podczas której wydawał się przebywać w swoim własnym świecie.
Wreszcie uśmiechnał się pod nosem.
-To chyba Lodowy Dolem... albo może Pajęcza Sieć... ale muszę zobaczyć drzwi od środka. Będziemy bezpieczni, dopóki tam nie wejdziemy. Carpiene. Alohomora. - rzucił, a gdy zaklęcie nie wykazało kolejnych pułapek, otworzył drzwi.
*kłamstwo II
co nas czeka?
1. W środku będzie właściciel. Zły właściciel, który ma nam baaardzo za złe windykację.
2. Środek wydaje się pusty, ale w szafie ktoś siedzi... ktoś? (Homenum Revelio wykaże, że ktoś bardzo młody)
3. Przed wejściem do środka, na klatce schodowej mija nas dwóch chłystków, którzy obrzucają Zlatę epitetami
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 16.06.21 18:32, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
-Nie wątpię. Ale przypomnicie sobie jeszcze moje słowa, kiedy na pytanie o samopoczucie, mimo że będziecie czuć się jak gówno, odpowiecie: “wszystko w porządku, kochanie”.
Mój uśmiech zmienia się w lekko szyderczy. Młody wie, jak mnie rozbawić tak znakomicie się podkładając. Ostatnie dni nie były wesołe, więc muszę sobie jakoś poprawić humor. A co może być przyjemniejszego niż taka zabawa. Jak tenis. Albo strzelanie z łuku do celu.
-Można i płodzić dzieci w ubraniach. - wzruszam ramionami. - Ale ani to wygodne, ani przyjemne. No albo wyłączyć światło, jeśli szanującym się angielskim mężczyznom wypadają oczy od widoku kobiecych sutków. Ale... Co ja tam wiem.
Czuję, jak przez zbyt szeroki uśmiech pęka mi skóra na dolnej wardze. Dotykam rany językiem. Szczypie.
-To mi kiedyś opowiecie, o czym się tu u was w pracy rozmawia. Na przykład podczas kolejnej akcji, która prawdopodobnie będzie mieć miejsce za jakieś cztery dni. Już nie mogę się doczekać.
Patrzę mu prosto w oczy. Jest na mnie skazany, więc albo będzie ze mną współpracować i mówić prawdę, albo kombinować i mnie wkurwiać tak, aż mu do dupy nakopię.
Kiedy młody w końcu się przyznaje, z zadowoleniem kiwam głowa.
-Wasz kuzyn ma specyficzny gust. - z ukosa zerkam na pomnik. Co tam specyficzny. Powinnam powiedzieć raczej wprost - chujowy. Jestem pewna, że Salazar nie przewalał się z węzami w samych gaciach.
Chyba że tak.
Hipokryzja względem pruderyjności bije z anglików jak ta źródlana woda w Kisłowodzku, co pomaga rozstroje żołądka.
-No ładna ta dewiza. - zgadzam się z nim. - Jaka szkoda, że nie ma tu innych łamaczy klątw, którzy by mogli też się do tego odnieść.
Kiedy mijamy plakaty, nagle dostrzegam znajomą twarz. Wydaje mi się? Nie… Trochę zwalniam kroku, aby lepiej się przyjrzeć wiszącemu na ścianie kawałkowi pergaminu. Nawet nie staram się ukryć grymasu irytacji na twarzy, kiedy wpatruje się w list gończy ze zdjęciem chłopaczka w kraciastej koszuli. Pięknie. Pieprzony Moore. Mało tego, że skurwiel nie oddał pieniędzy, to jeszcze stał się poszukiwany. Ale to nic... Znajdę go, odbiorę, co do mnie należy. Jak nie będzie miał, wyrwę mu nerkę albo inny niepotrzebny organ i sprzedam na Nokturnie. A jego oddam władzom. Niech mi zapłacą.
Psidwaczy jebany syn.
Zaciśnięte pięści wkładam w kieszenie spodni - ta część mojego stroju dotychczas pozostawała ukryta pod długim skórzanym płaszczem. Do pracy w terenie zawsze ubieram się wygodnie. To nie klepanie papierów przy biurku czy wieczorowa herbatka u ciotuni.
Kiedy już w końcu docieramy na miejsce, zauważam, że Steffen nie pracuje, tylko patrzy na mnie wyczekująco. No ja pierdole.
-Na co czekacie, Cattermole? No już, już, do roboty. - poganiam go. - Szybciej skończycie, szybciej wrócicie do swojej słodkiej pani serca.
Pozostawiam rozbrojenie klątwy w rękach specjalisty, a sama zabieram się w tym czasie za protokoły i resztę papierologii - czyli jedynym minusem mojej ulubionej pracy. Chociaż i tak w porównaniu z biurokratyczna machiną Związku Radzieckiego to pikuś.
-Skończyliście już? - pytam głośno, nie widząc, żeby mój drogi współpracownik robił jakieś postępy.
Ile można dłubać przy tych zabezpieczeniach. Gdyby widział go teraz mój nauczyciel run, pewnie by go oskórował, a potem kazał mu robić dziesięć okrążeń po śniegu dookoła zamku bez butów. Jakim cudem jeszcze go nie wyrzucili?
Kiedy się odezwał, zdążyłam już pozwiedzać korytarz i zliczyć chyba wszelkie możliwe usterki w korytarzu do naprawy.
-Doskonale. To działajcie. - podchodzę bliżej, ale trzymam się na bezpiecznej odległości. Jak jebnie, to wolę nie być w polu rażenia. Ktoś musi tu ogarniać.
Drzwi otwierają się, skrzypiąc niemiłosiernie i w tym samym czasie jasny promień zaklęcia z impetem trafia gdzieś w ścianę przy wejściu tuż obok framugi.
Kurwa, serio?
W mieszkaniu, na środku pokoju stoi mężczyzna w średnim wieku, z zaciśniętą różdżką w dłoni.
Pięknie. Doskonale.
-Wynocha! To mój dom. Nie macie prawa tu być!
Wiedział, że w końcu ktoś po niego przyjdzie i najwidoczniej nie miał zamiaru tak po prostu oddać tego, co nam się należało. Co za upierdliwy chujek.
-Odłóż Pan tę różdżkę. - marszczę nos. - Zgodnie z podpisaną umową, miał Pan spłacić zaciągniętą pożyczkę w wysokości 225 galeonów. Obecnie wysokość do spłaty, po naliczeniu odsetek wynosi 503 galeony i 12 sykli.
Bez emocji wypowiadam standardowy tekst zgodnie z instrukcjami na wypadek podobnej sytuacji.
-Jako że Pan nadal nie wypełnił swojej części umowy i nie spłacił kwoty, mimo wysyłanych ponagleń, jako pracownica banku Gringotta jestem zmuszona...
-Wynocha! Everte Stati! - chujek włazi mi w słowo i ponownie rzuca zaklęcie, na szczęście ponownie trafiając gdzieś ponad moją głową, odłupując kawałek tynku w korytarzu po przeciwległej stronie... Widzę, że jest wściekły i ręce mu drżą, ale w końcu się uspokoi. A wtedy zaklęcia zaczną trafiać w cel.
-Dlaczego tak bardzo utrudniacie mi pracę… - wypowiadam przez zaciśnięte zęby.
Mój uśmiech zmienia się w lekko szyderczy. Młody wie, jak mnie rozbawić tak znakomicie się podkładając. Ostatnie dni nie były wesołe, więc muszę sobie jakoś poprawić humor. A co może być przyjemniejszego niż taka zabawa. Jak tenis. Albo strzelanie z łuku do celu.
-Można i płodzić dzieci w ubraniach. - wzruszam ramionami. - Ale ani to wygodne, ani przyjemne. No albo wyłączyć światło, jeśli szanującym się angielskim mężczyznom wypadają oczy od widoku kobiecych sutków. Ale... Co ja tam wiem.
Czuję, jak przez zbyt szeroki uśmiech pęka mi skóra na dolnej wardze. Dotykam rany językiem. Szczypie.
-To mi kiedyś opowiecie, o czym się tu u was w pracy rozmawia. Na przykład podczas kolejnej akcji, która prawdopodobnie będzie mieć miejsce za jakieś cztery dni. Już nie mogę się doczekać.
Patrzę mu prosto w oczy. Jest na mnie skazany, więc albo będzie ze mną współpracować i mówić prawdę, albo kombinować i mnie wkurwiać tak, aż mu do dupy nakopię.
Kiedy młody w końcu się przyznaje, z zadowoleniem kiwam głowa.
-Wasz kuzyn ma specyficzny gust. - z ukosa zerkam na pomnik. Co tam specyficzny. Powinnam powiedzieć raczej wprost - chujowy. Jestem pewna, że Salazar nie przewalał się z węzami w samych gaciach.
Chyba że tak.
Hipokryzja względem pruderyjności bije z anglików jak ta źródlana woda w Kisłowodzku, co pomaga rozstroje żołądka.
-No ładna ta dewiza. - zgadzam się z nim. - Jaka szkoda, że nie ma tu innych łamaczy klątw, którzy by mogli też się do tego odnieść.
Kiedy mijamy plakaty, nagle dostrzegam znajomą twarz. Wydaje mi się? Nie… Trochę zwalniam kroku, aby lepiej się przyjrzeć wiszącemu na ścianie kawałkowi pergaminu. Nawet nie staram się ukryć grymasu irytacji na twarzy, kiedy wpatruje się w list gończy ze zdjęciem chłopaczka w kraciastej koszuli. Pięknie. Pieprzony Moore. Mało tego, że skurwiel nie oddał pieniędzy, to jeszcze stał się poszukiwany. Ale to nic... Znajdę go, odbiorę, co do mnie należy. Jak nie będzie miał, wyrwę mu nerkę albo inny niepotrzebny organ i sprzedam na Nokturnie. A jego oddam władzom. Niech mi zapłacą.
Psidwaczy jebany syn.
Zaciśnięte pięści wkładam w kieszenie spodni - ta część mojego stroju dotychczas pozostawała ukryta pod długim skórzanym płaszczem. Do pracy w terenie zawsze ubieram się wygodnie. To nie klepanie papierów przy biurku czy wieczorowa herbatka u ciotuni.
Kiedy już w końcu docieramy na miejsce, zauważam, że Steffen nie pracuje, tylko patrzy na mnie wyczekująco. No ja pierdole.
-Na co czekacie, Cattermole? No już, już, do roboty. - poganiam go. - Szybciej skończycie, szybciej wrócicie do swojej słodkiej pani serca.
Pozostawiam rozbrojenie klątwy w rękach specjalisty, a sama zabieram się w tym czasie za protokoły i resztę papierologii - czyli jedynym minusem mojej ulubionej pracy. Chociaż i tak w porównaniu z biurokratyczna machiną Związku Radzieckiego to pikuś.
-Skończyliście już? - pytam głośno, nie widząc, żeby mój drogi współpracownik robił jakieś postępy.
Ile można dłubać przy tych zabezpieczeniach. Gdyby widział go teraz mój nauczyciel run, pewnie by go oskórował, a potem kazał mu robić dziesięć okrążeń po śniegu dookoła zamku bez butów. Jakim cudem jeszcze go nie wyrzucili?
Kiedy się odezwał, zdążyłam już pozwiedzać korytarz i zliczyć chyba wszelkie możliwe usterki w korytarzu do naprawy.
-Doskonale. To działajcie. - podchodzę bliżej, ale trzymam się na bezpiecznej odległości. Jak jebnie, to wolę nie być w polu rażenia. Ktoś musi tu ogarniać.
Drzwi otwierają się, skrzypiąc niemiłosiernie i w tym samym czasie jasny promień zaklęcia z impetem trafia gdzieś w ścianę przy wejściu tuż obok framugi.
Kurwa, serio?
W mieszkaniu, na środku pokoju stoi mężczyzna w średnim wieku, z zaciśniętą różdżką w dłoni.
Pięknie. Doskonale.
-Wynocha! To mój dom. Nie macie prawa tu być!
Wiedział, że w końcu ktoś po niego przyjdzie i najwidoczniej nie miał zamiaru tak po prostu oddać tego, co nam się należało. Co za upierdliwy chujek.
-Odłóż Pan tę różdżkę. - marszczę nos. - Zgodnie z podpisaną umową, miał Pan spłacić zaciągniętą pożyczkę w wysokości 225 galeonów. Obecnie wysokość do spłaty, po naliczeniu odsetek wynosi 503 galeony i 12 sykli.
Bez emocji wypowiadam standardowy tekst zgodnie z instrukcjami na wypadek podobnej sytuacji.
-Jako że Pan nadal nie wypełnił swojej części umowy i nie spłacił kwoty, mimo wysyłanych ponagleń, jako pracownica banku Gringotta jestem zmuszona...
-Wynocha! Everte Stati! - chujek włazi mi w słowo i ponownie rzuca zaklęcie, na szczęście ponownie trafiając gdzieś ponad moją głową, odłupując kawałek tynku w korytarzu po przeciwległej stronie... Widzę, że jest wściekły i ręce mu drżą, ale w końcu się uspokoi. A wtedy zaklęcia zaczną trafiać w cel.
-Dlaczego tak bardzo utrudniacie mi pracę… - wypowiadam przez zaciśnięte zęby.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Zaczął mrugać, bardzo szybko i intensywnie. Chyba chciał odegnać sprzed powiek obrazy, które sugerowała mu Zlata. Szczególnie, że wyobraził sobie to wszystko w kontekście Isabelli.
-Słucham... - wymamrotał, choć nie chciał słuchać. Odchrząknął. -Panno Raskolnikowa, o takich rzeczach nie wypada rozmawiać w pracy. - przypomniał, starając się to zrobić jak najbardziej profesjonalnie i dyplomatycznie. Szkoda, że na policzki wpełzły mu zdradzieckie rumieńce. Kilka lat temu dodałby z rozpędu "wśród ludzi", zastanawiając się, czy u goblinów nie ma tematów tabu. Teraz jednak ugryzł się w język. Od pewnego czasu dowcipy o goblinach nieprzyjemnie kojarzyły mu się z szyderstwami o mugolach i jakoś... postanowił się oduczyć tej retoryki. Dla idei, a nie tylko dlatego, że pracował pod komendą goblinów.
-Za cztery dni? Teraz każde mieszkanie pod windykacją trzeba sprawdzać pod kątem klątw? - wyrwało mu się, z pozoru bez przerażenia (choć odczuł je w głębi serca, wraz z obrzydzeniem - zgłosił się do tej pracy, by być z dala od Ministerstwa, a windykacje wydawały mu się niesprawiedliwe i moralnie niesłuszne!), a za to z chłodną ciekawością. -Nie poinformowano mnie jeszcze o tej procedurze, ale jest bardzo mądra. Ostrożności nigdy za wiele. - przyznał, dzielnie znosząc jej spojrzenie. -A Brytyjczycy najchętniej rozmawiają w pracy o pogodzie, choć ja lubię również literaturę piękną. - dodał, z iście angielskim chłodem.
Ha, nawet nie wiedział, że potrafi mówić tak chłodno. Willric byłby dumny.
-Mój kuzyn prawie oblał w szkole transmutację. Trzymałbym ręce z daleka, jeszcze ta rzeźba odgryzie komuś palec, jeśli jest źle zaklęta. - warknął, trochę tracąc profesjonalny rezon. Każda okazja była w końcu dobra, by dopiec Aikenowi, a Zlata sama go trochę sprowokowała.
-Nie, dopiero odczytałem połowę run. Jeszcze te za drzwiami. - syknął, dziwiąc się nieco, że panna Raskolnikowa go popędza. Gobliny zwykle robiły to wzrokiem - same znały się na klątwach na tyle, by nigdy nie pośpieszać wprost specjalistów.
Otworzył drzwi i kątem oka zobaczył kolejną runę. Tym razem Ingwaz.
-Ooo, to jednak nie Dolem tylko chyba...Pajęcza Sieć...? - zdziwił się na głos, ale to już nie miało znaczenia. Na razie. Spojrzał w lekkim popłochu na właściciela, zupełnie się go nie spodziewając.
-Uwaga, nie wchodź...niech panna nie wchodzi do środka! - ostrzegł Zlatę, nie tyle przed napastnikiem, co przed klątwą. Samemu cofnął się o krok, by nie znaleźć się w mieszkaniu i polu rażenia klątwy, nawet przypadkiem. Zmrużył oczy, zastanawiając się, jak właściciel jej uniknął - obłożył tylko pół salonu? A może świadomie wystawił się na obrażenia psychiczne, by bronić własnego domu i trochę zwariował?
Fascynujące!
To znaczy, to byłoby naukowo fascynujące, gdyby gość ich nie atakował. Steffen odruchowo uniósł różdżkę i wycelował pod stopy faceta...
Du...
...I przypomniał sobie, że przecież jest tutaj tylko zwykłym, szarym łamaczem klątw, niewprawionym w pojedynkach. A nie Steffenem z Zakonu, który już trzykrotnie walczył z potężniejszymi czarodziejami na śmierć i życie.
No tak. Przy Zlacie lepiej się nie wychylać.
Zresztą, brzmiała na tak nieporuszoną, jakby miała sobie poradzić.
-Proszę nas nie krzywdzić...Amicus! - wypalił, podnosząc różdżkę na właściciela i cofając się jeszcze o krok, by jakże mężnie schować się za półgoblinkę.
wchodzimy do szafki
-Słucham... - wymamrotał, choć nie chciał słuchać. Odchrząknął. -Panno Raskolnikowa, o takich rzeczach nie wypada rozmawiać w pracy. - przypomniał, starając się to zrobić jak najbardziej profesjonalnie i dyplomatycznie. Szkoda, że na policzki wpełzły mu zdradzieckie rumieńce. Kilka lat temu dodałby z rozpędu "wśród ludzi", zastanawiając się, czy u goblinów nie ma tematów tabu. Teraz jednak ugryzł się w język. Od pewnego czasu dowcipy o goblinach nieprzyjemnie kojarzyły mu się z szyderstwami o mugolach i jakoś... postanowił się oduczyć tej retoryki. Dla idei, a nie tylko dlatego, że pracował pod komendą goblinów.
-Za cztery dni? Teraz każde mieszkanie pod windykacją trzeba sprawdzać pod kątem klątw? - wyrwało mu się, z pozoru bez przerażenia (choć odczuł je w głębi serca, wraz z obrzydzeniem - zgłosił się do tej pracy, by być z dala od Ministerstwa, a windykacje wydawały mu się niesprawiedliwe i moralnie niesłuszne!), a za to z chłodną ciekawością. -Nie poinformowano mnie jeszcze o tej procedurze, ale jest bardzo mądra. Ostrożności nigdy za wiele. - przyznał, dzielnie znosząc jej spojrzenie. -A Brytyjczycy najchętniej rozmawiają w pracy o pogodzie, choć ja lubię również literaturę piękną. - dodał, z iście angielskim chłodem.
Ha, nawet nie wiedział, że potrafi mówić tak chłodno. Willric byłby dumny.
-Mój kuzyn prawie oblał w szkole transmutację. Trzymałbym ręce z daleka, jeszcze ta rzeźba odgryzie komuś palec, jeśli jest źle zaklęta. - warknął, trochę tracąc profesjonalny rezon. Każda okazja była w końcu dobra, by dopiec Aikenowi, a Zlata sama go trochę sprowokowała.
-Nie, dopiero odczytałem połowę run. Jeszcze te za drzwiami. - syknął, dziwiąc się nieco, że panna Raskolnikowa go popędza. Gobliny zwykle robiły to wzrokiem - same znały się na klątwach na tyle, by nigdy nie pośpieszać wprost specjalistów.
Otworzył drzwi i kątem oka zobaczył kolejną runę. Tym razem Ingwaz.
-Ooo, to jednak nie Dolem tylko chyba...Pajęcza Sieć...? - zdziwił się na głos, ale to już nie miało znaczenia. Na razie. Spojrzał w lekkim popłochu na właściciela, zupełnie się go nie spodziewając.
-Uwaga, nie wchodź...niech panna nie wchodzi do środka! - ostrzegł Zlatę, nie tyle przed napastnikiem, co przed klątwą. Samemu cofnął się o krok, by nie znaleźć się w mieszkaniu i polu rażenia klątwy, nawet przypadkiem. Zmrużył oczy, zastanawiając się, jak właściciel jej uniknął - obłożył tylko pół salonu? A może świadomie wystawił się na obrażenia psychiczne, by bronić własnego domu i trochę zwariował?
Fascynujące!
To znaczy, to byłoby naukowo fascynujące, gdyby gość ich nie atakował. Steffen odruchowo uniósł różdżkę i wycelował pod stopy faceta...
Du...
...I przypomniał sobie, że przecież jest tutaj tylko zwykłym, szarym łamaczem klątw, niewprawionym w pojedynkach. A nie Steffenem z Zakonu, który już trzykrotnie walczył z potężniejszymi czarodziejami na śmierć i życie.
No tak. Przy Zlacie lepiej się nie wychylać.
Zresztą, brzmiała na tak nieporuszoną, jakby miała sobie poradzić.
-Proszę nas nie krzywdzić...Amicus! - wypalił, podnosząc różdżkę na właściciela i cofając się jeszcze o krok, by jakże mężnie schować się za półgoblinkę.
wchodzimy do szafki
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
|wychodzimy z szafki
Odczekałam, pozwalając młodemu działać. Na szczęście, uporał się z tym bardzo sprawnie. Jeszcze chwila, jeszcze tylko chwila i pójdziemy pić. Już czułam to przyjemne, upragnione ciepło, które rozlewa się wewnątrz mojego ciała. Tak, to doskonała nagroda za trudną pracę.
-Olej. Tak jest dobrze. - przeciągnęłam się demonstracyjnie, pokazując całą sobą, że podoba mi się obecna moja forma. W końcu wyglądałam dokładnie tak, jak się czuje wewnętrznie - a to również przyjemne uczucie.
Nie tracąc zbędnego czasu, wchodzę do środka. Mieszkanie wygląda jak melina i śmierdzi dokładnie w taki sam sposób. No to wiadomo, na co poszło całe nasze złoto.
Kucam sobie koło dłużnika - na bezpieczną odległość, żeby przypadkiem nie “zarazić się” paskudną magiczną wysypką, i spoglądam mu prosto w oczy. Za każdym razem widok kogoś cierpiącego, kogoś, kto złamał ustalone zasady i zaufanie, sprawiała mi wręcz nieopisywalną przyjemność. Może nawet większą niż procenty i pieniądze.
-Następnym razem, jeśli tylko kiedykolwiek się spotkamy, - zwracam się do niego głosem odartym z wszystkich możliwych emocji. - wyłamię ci ręce i wyrwę twój plugawy jęzor, po czym zmiele i wepchnę to wszystko prosto do gardła. Zrozumiałeś, śmieciu?
Chcę, żeby moja twarz kojarzyła mu się już tylko z bólem, a nawiedzała go w koszmarach i sprawiała, że będzie robić pod siebie ze strachu.
-Wynoś się z Londynu i z tego kraju. - kończę, po czym głośniej zwracam się do młodego. - Te, Steffen, wynieś tego gnoja za próg.
Mam w dupie, czy zostały tu jeszcze jakieś jego przedmioty. Miał czas, żeby je spakować i wynieść się do nowego domu. Albo, chociażby pod jeden z mostów. Procedura to procedura - pan dłużnik wypierdala, robi się protokół, na mieszkaniu wiesza się magiczny zamek. Później licytacja i sprzedaż. Każdy podpisujący umowę z bankiem ma wypisane, co się stanie, jeśli nie spłaci w określonym czasie swojego długu.
Ale ludzie są skończonymi debilami i nigdy nie czytają umów do końca, a już szczególnie mają w dupie tę część tekstu, wypisaną drobnym drukiem. Cóż. Nie mój problem.
Ruchem ręki pozbywam się Scabbio, żeby Cattermole sam nie zaczął się drapać jak pojebany. Dopiero po tym łapie się, że zapomniałam użyć do tego różdżki… Ale chuj, może nie zauważy?
Z torby, która jakimś cudem uchowała się podczas walki, wydobywam plik dokumentów i metodycznie zaczynam spisywać wszystko, czego wymaga protokół. Jakie meble, gdzie stoją, magiczne sprzęty, kosztowności… Na szczęście, większość wyposażenia stanowiły puste - niestety - butelki po alkoholu, szmaty i stare wydania Walczącego Maga… Nie, nawet gorzej - starannie wycięte artykuły oraz zdjęcia ministra i innych politruków przypięte do jednej ze ścian i dodatkowo przyozdobione kiczowatymi kwiatami i jakimś innym bliżej nieokreślonym papierowym gównem… Czy to krew? Przyglądam się całej instalacji wyraźniej.
Coś, co wcześniej wzięłam ozdoby z papieru, były wyschniętymi wnętrznościami. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pewnie jakieś zwierzęce flaki, gdyby nie to, że w plątaninę mięsa widzę przybite do ściany ucho. Małe, jakby dziecięce... lekko zaostrzone.
Przed oczami zatańczyły czarne plamy.
Jebany chuj zrobił sobie ołtarzyk ku czci Nowego Porządku.
Ledwo powstrzymuje się, żeby nie sięgnąć po różdżkę i po prostu nie zaorać tego miejsca razem z jego właścicielem. Rozjebać, żeby nie zostało nich nawet wspomnienie.
Pierdolony skurwol.
-Steffenie, zostawcie go.- wypowiadam lekko drżącym głosem. - Jesteście wolni. Wracajcie do domu. I zamknijcie za sobą drzwi.
Odczekałam, pozwalając młodemu działać. Na szczęście, uporał się z tym bardzo sprawnie. Jeszcze chwila, jeszcze tylko chwila i pójdziemy pić. Już czułam to przyjemne, upragnione ciepło, które rozlewa się wewnątrz mojego ciała. Tak, to doskonała nagroda za trudną pracę.
-Olej. Tak jest dobrze. - przeciągnęłam się demonstracyjnie, pokazując całą sobą, że podoba mi się obecna moja forma. W końcu wyglądałam dokładnie tak, jak się czuje wewnętrznie - a to również przyjemne uczucie.
Nie tracąc zbędnego czasu, wchodzę do środka. Mieszkanie wygląda jak melina i śmierdzi dokładnie w taki sam sposób. No to wiadomo, na co poszło całe nasze złoto.
Kucam sobie koło dłużnika - na bezpieczną odległość, żeby przypadkiem nie “zarazić się” paskudną magiczną wysypką, i spoglądam mu prosto w oczy. Za każdym razem widok kogoś cierpiącego, kogoś, kto złamał ustalone zasady i zaufanie, sprawiała mi wręcz nieopisywalną przyjemność. Może nawet większą niż procenty i pieniądze.
-Następnym razem, jeśli tylko kiedykolwiek się spotkamy, - zwracam się do niego głosem odartym z wszystkich możliwych emocji. - wyłamię ci ręce i wyrwę twój plugawy jęzor, po czym zmiele i wepchnę to wszystko prosto do gardła. Zrozumiałeś, śmieciu?
Chcę, żeby moja twarz kojarzyła mu się już tylko z bólem, a nawiedzała go w koszmarach i sprawiała, że będzie robić pod siebie ze strachu.
-Wynoś się z Londynu i z tego kraju. - kończę, po czym głośniej zwracam się do młodego. - Te, Steffen, wynieś tego gnoja za próg.
Mam w dupie, czy zostały tu jeszcze jakieś jego przedmioty. Miał czas, żeby je spakować i wynieść się do nowego domu. Albo, chociażby pod jeden z mostów. Procedura to procedura - pan dłużnik wypierdala, robi się protokół, na mieszkaniu wiesza się magiczny zamek. Później licytacja i sprzedaż. Każdy podpisujący umowę z bankiem ma wypisane, co się stanie, jeśli nie spłaci w określonym czasie swojego długu.
Ale ludzie są skończonymi debilami i nigdy nie czytają umów do końca, a już szczególnie mają w dupie tę część tekstu, wypisaną drobnym drukiem. Cóż. Nie mój problem.
Ruchem ręki pozbywam się Scabbio, żeby Cattermole sam nie zaczął się drapać jak pojebany. Dopiero po tym łapie się, że zapomniałam użyć do tego różdżki… Ale chuj, może nie zauważy?
Z torby, która jakimś cudem uchowała się podczas walki, wydobywam plik dokumentów i metodycznie zaczynam spisywać wszystko, czego wymaga protokół. Jakie meble, gdzie stoją, magiczne sprzęty, kosztowności… Na szczęście, większość wyposażenia stanowiły puste - niestety - butelki po alkoholu, szmaty i stare wydania Walczącego Maga… Nie, nawet gorzej - starannie wycięte artykuły oraz zdjęcia ministra i innych politruków przypięte do jednej ze ścian i dodatkowo przyozdobione kiczowatymi kwiatami i jakimś innym bliżej nieokreślonym papierowym gównem… Czy to krew? Przyglądam się całej instalacji wyraźniej.
Coś, co wcześniej wzięłam ozdoby z papieru, były wyschniętymi wnętrznościami. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pewnie jakieś zwierzęce flaki, gdyby nie to, że w plątaninę mięsa widzę przybite do ściany ucho. Małe, jakby dziecięce... lekko zaostrzone.
Przed oczami zatańczyły czarne plamy.
Jebany chuj zrobił sobie ołtarzyk ku czci Nowego Porządku.
Ledwo powstrzymuje się, żeby nie sięgnąć po różdżkę i po prostu nie zaorać tego miejsca razem z jego właścicielem. Rozjebać, żeby nie zostało nich nawet wspomnienie.
Pierdolony skurwol.
-Steffenie, zostawcie go.- wypowiadam lekko drżącym głosem. - Jesteście wolni. Wracajcie do domu. I zamknijcie za sobą drzwi.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Klątwa została skutecznie zdjęta, a stres (spowodowany nie tyle samą klątwą, co towarzystwem...) powoli opadał ze Steffena. W tych windykacjach nadal było coś niewłaściwego, ale przynajmniej mógł robić to, co potrafił najlepiej i nie przejmować się niczym innym. Znaczy, strasznie przejął się gniewnym właścicielem i jeszcze bardziej rozgniewaną Zlatą, ale już po wszystkim, prawda?
...prawda?
Uśmiechnął się nerwowo, wciąż czując się nieco nieswojo przy pannie Raskolnikovej w dobrym humorze. Cieszył się, że Amicus najwyraźniej czyni cuda, choć sumienie nieśmiało wypominało mu nieszczerość. No nic.
Wszedł do mieszkania za Zlatą i odwrócił prędko wzrok na dźwięk wypowiadanych do dłużnika gróźb. Dziwne metody komornicze, ale to... tylko jej metody jako komornika, prawda? Zresztą, koleś ich zaatakował. Nic dziwnego, że się zirytowała. Nie miał zamiaru irytować jej jeszcze bardziej, więc posłusznie skinął głową, mimo że nie uśmiechało mu się wywlekać stąd ciężkiego mężczyzny. Przenoszenie ludzi nie należało do jego obowiązków... ale najwyżej rzuci Mobilicorpus, ech. Pokornie zbliżył się do skrępowanego napastnika, kątem oka dostrzegając gest dłoni Zlaty.*
A różdżka? Co...?
Uniósł lekko brew, ale nic nie powiedział, notując niezwykłe umiejętności panny Raskolnikovej w pamięci.
Przygryzł lekko wargę, usiłując pozbyć się szczątkowych śladów współczucia dla skrępowanego napastnika. Gość użył przeciwko nim czarnej magii!
...
Steffenowi się nie śpieszy, powinien w końcu poczekać na Zlatę. Z wrodzoną ciekawością rozgląda się po mieszkaniu. Widzi, że blondynka przystaje gdzieś nagle.
Podąża za nią, cicho. Stoi już kilka kroków za jej plecami. Omiata cały... ołtarzyk wzrokiem, szybko. W pierwszej chwili nie rozumie, co widzi, ale umysł szybko łączy obraz w jedną całość.
Wnętrzności łatwiej rozpoznać od run.
Steffen bierze gwałtowny, świszczący wdech i cofa się o krok. W głowie dudni mu drżący głos Marcela. Chętnie przypomniałby sobie twarz jego mamy, ale już jej nie pamięta. Nigdy nie zapomni za to Bertiego. Wykrwawiającej się Hannah. Czarnomagicznych inkantancji wypowiadanych nienawistnie przez Alpharda Blacka i powtarzanych właśnie przez dłużnika.
Jak długą będą nimi jeszcze gardzić? Aż zabiją ostatniego? - pyta Marcel we wspomnieniach Steffena, natarczywie, a Cattermole patrzy na ludzkie ucho.
Szpiczaste.
Mimowolnie podąża wzrokiem do uszu panny Raskolnikovej.
Milczy długo, jakby nie słyszał jej głosu i polecenia. Słyszy, słyszy doskonale.
Chyba rozpoznaje znajomą nutę w jej tonie.
Kilka miesięcy temu błagałby ją, by tego nie robiła. Zostałby. Albo może uciekł, panicznie.
Teraz stoi, milczy. Zaciska mocniej szczękę.
-Oczywiście. - wypowiada w końcu, nieswoim, cichym głosem. Proszę tylko nie stracić pracy, panno Raskolnikova.
-Widzimy się w piątek przy nowym mieszkaniu? W Chelsea? - przypomina jej. Praca, praca istnieje. -Dobrze zrozumiałem procedury, że to mieszkanie postoi puste jeszcze kilka dni, zanim ktoś tu wejdzie? - dopytuje jakby nigdy nic, z dziwnym naciskiem.
Bierze głęboki wdech.
-Słyszałem, że wygłodniałe szczury potrafią zjeść człowieka w kilka dni. - odzywa się w końcu, bardzo powoli. Postępuje o krok do przodu i próbuje podchwycić spojrzenie Zlaty. Jego własne oczy dziwnie iskrzą.
Proszę nie kalać się krwią, panno Raskolnikova. Natura to załatwi.
-Tak było w jakiejś legendzie, nie wiem.* Ale podobno to prawda. Jak ktoś jest unieruchomiony, mylą go z trupem... - wzrusza ramionami, cierpliwie udając ignoranta. Z chłopięcego tonu znika wcześniejsza niepewność, Cattermole mówi zimno i metalicznie. Przełyka ślinę, zerka na mężczyznę, zerka na Zlatę, zerka na drzwi.
Rozkaz to rozkaz.
-Do widzenia. - kłania się posłusznie swojej szefowej i odchodzi, nie zaszczycając już związanego właściciela żadnym spojrzeniem.
Na Zlatę też chyba boi się patrzeć.
Zamyka drzwi z trzaskiem, opiera się o nie i bierze głęboki wdech.
Mógłby teraz odejść. Mógłby nie wiedzieć.
Nie umiał jednak nie wiedzieć. Nigdy tego nie potrafił.
Musiał wiedzieć.
Zresztą, podjął już przecież decyzję.
Młody profesjonalista zbiega po schodach, co jakiś czas oglądając się przez ramię. Przystaje w progu kamienicy, a w końcu znika w bocznej uliczce. Nie ma już Steffena, oddalił się, tak jak Zlata prosiła.
Szczurów w Londynie jest dużo.
Od kwietnia ucztowały na trupach.
Szczury zawsze są głodne.
Szczury lękają się czasem ludzi, ale zwykle są wdzięczne za informację, gdzie mogą bezpiecznie zjeść.
W ulicznych zaułkach rozbrzmiewa cichy pisk.
Pisk niesie się szybko.
Zlata słyszy w mieszkaniu cichy pisk. W kamienicy jest chyba wiele szczurów.
Jeden wybiega z kuchni. Potem drugi. Uciekają przed półgoblinką, kryją się po kątach. Piszczą cicho.
Czekają.
Jeden z nich patrzy na Zlatę jakoś mniej lękliwie, ale chyba się jej wydaje. Ten szczur zostanie tutaj tylko po to, by upewnić się, że nie zrobi krzywdy innym szczurom. Ten szczur nigdy nie zjadłby człowieka, ale musi wiedzieć.
Trudno odróżnić tego szczura od jakiegokolwiek innego. Gdy półgoblinka znów patrzy w jego stronę, już go nie ma.
Pisk niesie się po kamienicy dalej i dalej.
/zt
*spostrzegawczość III
** wiedza o literaturze I (Zlata, znasz historię Popiela lepiej od Steffena dzięki rodzinie ze strony Wrońskich)
...prawda?
Uśmiechnął się nerwowo, wciąż czując się nieco nieswojo przy pannie Raskolnikovej w dobrym humorze. Cieszył się, że Amicus najwyraźniej czyni cuda, choć sumienie nieśmiało wypominało mu nieszczerość. No nic.
Wszedł do mieszkania za Zlatą i odwrócił prędko wzrok na dźwięk wypowiadanych do dłużnika gróźb. Dziwne metody komornicze, ale to... tylko jej metody jako komornika, prawda? Zresztą, koleś ich zaatakował. Nic dziwnego, że się zirytowała. Nie miał zamiaru irytować jej jeszcze bardziej, więc posłusznie skinął głową, mimo że nie uśmiechało mu się wywlekać stąd ciężkiego mężczyzny. Przenoszenie ludzi nie należało do jego obowiązków... ale najwyżej rzuci Mobilicorpus, ech. Pokornie zbliżył się do skrępowanego napastnika, kątem oka dostrzegając gest dłoni Zlaty.*
A różdżka? Co...?
Uniósł lekko brew, ale nic nie powiedział, notując niezwykłe umiejętności panny Raskolnikovej w pamięci.
Przygryzł lekko wargę, usiłując pozbyć się szczątkowych śladów współczucia dla skrępowanego napastnika. Gość użył przeciwko nim czarnej magii!
...
Steffenowi się nie śpieszy, powinien w końcu poczekać na Zlatę. Z wrodzoną ciekawością rozgląda się po mieszkaniu. Widzi, że blondynka przystaje gdzieś nagle.
Podąża za nią, cicho. Stoi już kilka kroków za jej plecami. Omiata cały... ołtarzyk wzrokiem, szybko. W pierwszej chwili nie rozumie, co widzi, ale umysł szybko łączy obraz w jedną całość.
Wnętrzności łatwiej rozpoznać od run.
Steffen bierze gwałtowny, świszczący wdech i cofa się o krok. W głowie dudni mu drżący głos Marcela. Chętnie przypomniałby sobie twarz jego mamy, ale już jej nie pamięta. Nigdy nie zapomni za to Bertiego. Wykrwawiającej się Hannah. Czarnomagicznych inkantancji wypowiadanych nienawistnie przez Alpharda Blacka i powtarzanych właśnie przez dłużnika.
Jak długą będą nimi jeszcze gardzić? Aż zabiją ostatniego? - pyta Marcel we wspomnieniach Steffena, natarczywie, a Cattermole patrzy na ludzkie ucho.
Szpiczaste.
Mimowolnie podąża wzrokiem do uszu panny Raskolnikovej.
Milczy długo, jakby nie słyszał jej głosu i polecenia. Słyszy, słyszy doskonale.
Chyba rozpoznaje znajomą nutę w jej tonie.
Kilka miesięcy temu błagałby ją, by tego nie robiła. Zostałby. Albo może uciekł, panicznie.
Teraz stoi, milczy. Zaciska mocniej szczękę.
-Oczywiście. - wypowiada w końcu, nieswoim, cichym głosem. Proszę tylko nie stracić pracy, panno Raskolnikova.
-Widzimy się w piątek przy nowym mieszkaniu? W Chelsea? - przypomina jej. Praca, praca istnieje. -Dobrze zrozumiałem procedury, że to mieszkanie postoi puste jeszcze kilka dni, zanim ktoś tu wejdzie? - dopytuje jakby nigdy nic, z dziwnym naciskiem.
Bierze głęboki wdech.
-Słyszałem, że wygłodniałe szczury potrafią zjeść człowieka w kilka dni. - odzywa się w końcu, bardzo powoli. Postępuje o krok do przodu i próbuje podchwycić spojrzenie Zlaty. Jego własne oczy dziwnie iskrzą.
Proszę nie kalać się krwią, panno Raskolnikova. Natura to załatwi.
-Tak było w jakiejś legendzie, nie wiem.* Ale podobno to prawda. Jak ktoś jest unieruchomiony, mylą go z trupem... - wzrusza ramionami, cierpliwie udając ignoranta. Z chłopięcego tonu znika wcześniejsza niepewność, Cattermole mówi zimno i metalicznie. Przełyka ślinę, zerka na mężczyznę, zerka na Zlatę, zerka na drzwi.
Rozkaz to rozkaz.
-Do widzenia. - kłania się posłusznie swojej szefowej i odchodzi, nie zaszczycając już związanego właściciela żadnym spojrzeniem.
Na Zlatę też chyba boi się patrzeć.
Zamyka drzwi z trzaskiem, opiera się o nie i bierze głęboki wdech.
Mógłby teraz odejść. Mógłby nie wiedzieć.
Nie umiał jednak nie wiedzieć. Nigdy tego nie potrafił.
Musiał wiedzieć.
Zresztą, podjął już przecież decyzję.
Młody profesjonalista zbiega po schodach, co jakiś czas oglądając się przez ramię. Przystaje w progu kamienicy, a w końcu znika w bocznej uliczce. Nie ma już Steffena, oddalił się, tak jak Zlata prosiła.
Szczurów w Londynie jest dużo.
Od kwietnia ucztowały na trupach.
Szczury zawsze są głodne.
Szczury lękają się czasem ludzi, ale zwykle są wdzięczne za informację, gdzie mogą bezpiecznie zjeść.
W ulicznych zaułkach rozbrzmiewa cichy pisk.
Pisk niesie się szybko.
Zlata słyszy w mieszkaniu cichy pisk. W kamienicy jest chyba wiele szczurów.
Jeden wybiega z kuchni. Potem drugi. Uciekają przed półgoblinką, kryją się po kątach. Piszczą cicho.
Czekają.
Jeden z nich patrzy na Zlatę jakoś mniej lękliwie, ale chyba się jej wydaje. Ten szczur zostanie tutaj tylko po to, by upewnić się, że nie zrobi krzywdy innym szczurom. Ten szczur nigdy nie zjadłby człowieka, ale musi wiedzieć.
Trudno odróżnić tego szczura od jakiegokolwiek innego. Gdy półgoblinka znów patrzy w jego stronę, już go nie ma.
Pisk niesie się po kamienicy dalej i dalej.
/zt
*spostrzegawczość III
** wiedza o literaturze I (Zlata, znasz historię Popiela lepiej od Steffena dzięki rodzinie ze strony Wrońskich)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Punkt ósma. Macie się nie spóźnić. - słyszę swój głos, który brzmi obco. Jak zgrzyt zardzewiałych kawałków żelaza. Mój wzrok cały czas jest utkwiony w tym pierdolonym pseudo-ołtarzu.
Za kogo się uważasz ludzka spierdolino, że ośmieliłeś się podnieść rękę na nas? Pokaże ci, za kogo ja cię uważam. Oh, pokażę na wszelkie możliwe sposoby.
Czuje już tylko zimno, jakby w moich żyłach zamarzła cała krew.
Cattermole nadal tu jest? Po co tu jest?
Na jego słowa lekko marszczę brwi i w końcu zmuszam się, żeby spojrzeć mu w oczy. Co ty właściwie planujesz? Czemu wyglądasz, jakbyś nabawił się gorączki?
Ah. Czyli o to chodzi. Nie wiedziałam, że potrafisz gadać z gryzoniami.
Uśmiecham się lekko i oblizuję dolną wargę. Suche usta przypominają w dotyku papier ścierny.
-Też o tym słyszałam. - również zaczynam bawić się w tę grę. - A nawet widziałam.
Tu zerkam na ścierwo, które najwyraźniej wyczuło, że jego oddechy i uderzenia serca są już policzone.
-Tak bywa, kiedy wokół panuje wojna i brakuje jedzenia.
Znowu przenoszę wzrok na ołtarz.
-Do następnego piątku. - żegnam się i tylko czekam, aż usłyszę trzask zamykanych drzwi i oddalające się kroki mojego współpracownika. W końcu upragniony dźwięk wybrzmiał w tej śmierdzącej potem i zgnilizną przestrzeni.
Byłam jak w transie, powoli ściągając wierzchnie ubranie i wieszając je na oparciu krzesła; chowając swoją różdżkę i na wpół wypełnione arkusze do postawionej na stolę torby; podwijając powoli, z namaszczeniem rękawy koszuli. Jak aktor, przygotowujący się do wejścia na scenę.
Nagle dom wypełnia się przeraźliwym piskiem gryzoni. Zbliżają się, czekają.
A oto i widownia. Tak szybko? Niech będzie.
Ta myśl sprawia, że uśmiech pojawia się na moich ustach. I z tym samym uśmiechem, jakby był wycięty na mojej twarzy, przesuwam magią spętane ciało bliżej kominka, po czym chwytam lewą ręką rzadkie włosy. Chcę się upewnić, że jest świadom tego, co zaraz go spotka. Jego oczy w panice rzucają przerażone spojrzenia to na mnie, to na szczury. Mogę dostrzec kroplę potu, spływające z pomarszczonego czoła i rozszerzającą się ciemną plamę na jego spodniach.
-To teraz się pobawimy.
I z całej siły, wpycham jego twarz wprost w rozżarzone węgle. Przytrzymuję mocno, chociaż nie ma powodu i odliczam sekundy. Niech wypali mu oczy, zmieni w węgiel przełyk i płuca. Płomienie odbijają się w goblińskim srebrze jak w lustrze, migoczą, wirują w tańcu. W pokoju zaczyna pachnieć spalonymi włosami i pieczonym mięsem.
Jaka szkoda, że nie mogę słyszeć jego krzyku. Szkoda, taka szkoda.
-Wiesz, że to jeszcze nie koniec? - mówię do niego prawie czule i wyciągam coś, co już nawet z zewnątrz przestaje wyglądać jak człowiek, i upuszczam na drewnianą podłogę. Jeszcze żyje, chociaż oddycha z trudem.
-Smacznego, towarzysze. - mówię do szczurów, chociaż wiem, że mnie nie zrozumieją.
Pozostaje jeszcze jedna rzecz do zrobienia.
Delikatnie, jakbym miała do czynienia z żywym dzieckiem, odczepiam każdy kawałek ciała z ołtarzyka i wkładam do torby. Przecież nie mogę jej tak tu zostawić. Takiej samotnej i zapomnianej.
Jej? Jego?
Nie wiem.
W ustach czuje już tylko gorycz.
Obiecuję, znajdę twoją mamę i resztę rodziny. Odprowadzę cię do domu.
Zgarniam wszystko, co moje z tego przeklętego mieszkania i zamykam drzwi na magiczny zamek. Nie odwracam się. Później wypełnię papiery, zadbam o formalności.
Londyn rozmazuje się, oddala, jakby nie był rzeczywistością, tylko niewyraźnym snem. Koszmarem, z którego jak najszybciej muszę się wybudzić.
Dopiero kiedy zamykam za sobą drzwi mieszkania, upadam na podłogę i zaczynam krzyczeć, w objęciach trzymając c skórzaną torbę. Wyję jak ranne zwierzę, jakby właśnie w tej sekundzie zawalił mi się cały świat. A przecież stało się to już tyle lat temu.
/zt
Za kogo się uważasz ludzka spierdolino, że ośmieliłeś się podnieść rękę na nas? Pokaże ci, za kogo ja cię uważam. Oh, pokażę na wszelkie możliwe sposoby.
Czuje już tylko zimno, jakby w moich żyłach zamarzła cała krew.
Cattermole nadal tu jest? Po co tu jest?
Na jego słowa lekko marszczę brwi i w końcu zmuszam się, żeby spojrzeć mu w oczy. Co ty właściwie planujesz? Czemu wyglądasz, jakbyś nabawił się gorączki?
Ah. Czyli o to chodzi. Nie wiedziałam, że potrafisz gadać z gryzoniami.
Uśmiecham się lekko i oblizuję dolną wargę. Suche usta przypominają w dotyku papier ścierny.
-Też o tym słyszałam. - również zaczynam bawić się w tę grę. - A nawet widziałam.
Tu zerkam na ścierwo, które najwyraźniej wyczuło, że jego oddechy i uderzenia serca są już policzone.
-Tak bywa, kiedy wokół panuje wojna i brakuje jedzenia.
Znowu przenoszę wzrok na ołtarz.
-Do następnego piątku. - żegnam się i tylko czekam, aż usłyszę trzask zamykanych drzwi i oddalające się kroki mojego współpracownika. W końcu upragniony dźwięk wybrzmiał w tej śmierdzącej potem i zgnilizną przestrzeni.
Byłam jak w transie, powoli ściągając wierzchnie ubranie i wieszając je na oparciu krzesła; chowając swoją różdżkę i na wpół wypełnione arkusze do postawionej na stolę torby; podwijając powoli, z namaszczeniem rękawy koszuli. Jak aktor, przygotowujący się do wejścia na scenę.
Nagle dom wypełnia się przeraźliwym piskiem gryzoni. Zbliżają się, czekają.
A oto i widownia. Tak szybko? Niech będzie.
Ta myśl sprawia, że uśmiech pojawia się na moich ustach. I z tym samym uśmiechem, jakby był wycięty na mojej twarzy, przesuwam magią spętane ciało bliżej kominka, po czym chwytam lewą ręką rzadkie włosy. Chcę się upewnić, że jest świadom tego, co zaraz go spotka. Jego oczy w panice rzucają przerażone spojrzenia to na mnie, to na szczury. Mogę dostrzec kroplę potu, spływające z pomarszczonego czoła i rozszerzającą się ciemną plamę na jego spodniach.
-To teraz się pobawimy.
I z całej siły, wpycham jego twarz wprost w rozżarzone węgle. Przytrzymuję mocno, chociaż nie ma powodu i odliczam sekundy. Niech wypali mu oczy, zmieni w węgiel przełyk i płuca. Płomienie odbijają się w goblińskim srebrze jak w lustrze, migoczą, wirują w tańcu. W pokoju zaczyna pachnieć spalonymi włosami i pieczonym mięsem.
Jaka szkoda, że nie mogę słyszeć jego krzyku. Szkoda, taka szkoda.
-Wiesz, że to jeszcze nie koniec? - mówię do niego prawie czule i wyciągam coś, co już nawet z zewnątrz przestaje wyglądać jak człowiek, i upuszczam na drewnianą podłogę. Jeszcze żyje, chociaż oddycha z trudem.
-Smacznego, towarzysze. - mówię do szczurów, chociaż wiem, że mnie nie zrozumieją.
Pozostaje jeszcze jedna rzecz do zrobienia.
Delikatnie, jakbym miała do czynienia z żywym dzieckiem, odczepiam każdy kawałek ciała z ołtarzyka i wkładam do torby. Przecież nie mogę jej tak tu zostawić. Takiej samotnej i zapomnianej.
Jej? Jego?
Nie wiem.
W ustach czuje już tylko gorycz.
Obiecuję, znajdę twoją mamę i resztę rodziny. Odprowadzę cię do domu.
Zgarniam wszystko, co moje z tego przeklętego mieszkania i zamykam drzwi na magiczny zamek. Nie odwracam się. Później wypełnię papiery, zadbam o formalności.
Londyn rozmazuje się, oddala, jakby nie był rzeczywistością, tylko niewyraźnym snem. Koszmarem, z którego jak najszybciej muszę się wybudzić.
Dopiero kiedy zamykam za sobą drzwi mieszkania, upadam na podłogę i zaczynam krzyczeć, w objęciach trzymając c skórzaną torbę. Wyję jak ranne zwierzę, jakby właśnie w tej sekundzie zawalił mi się cały świat. A przecież stało się to już tyle lat temu.
/zt
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
20.12.1957, przed świtem
Słońce nie wzeszło jeszcze nad Londynem, a szczur przemyka ulicami miasta. Szczur pachnie minimalnie inaczej niż inne szczury. Czują, że jest obcy. Obok niego biegnie za to inny szczur, normalniejszy. Pimpuś budzi zaufanie, choć na razie milczy. To Dziwny Szczur piszczy. Wbiega pod kamienicę, którą ostatnio windykował w ludzkiej postaci, w której Zlata została sam na sam z psychopatycznym łowcą goblinów.
Szczur piszczy do pierwszego napotkanego szczura, wiedząc, że zaraz zbiegną się inne. Ma nadzieję, że od listopada nie minęło zbyt wiele czasu.
-Pipipipi! - bracia, śpicie?
-Pipipipi! - nigdy nie śpimy!
-Pipipipi! - to ja, pamiętacie mnie?
-Piiip! - pamiętamy, ty dziwny zapach!
Z rynsztoka wychyla się jeszcze inny szczur. Tego Steffen nie zna.
-Pipipipi? - on nie zje nam jedzenia?
-Pipipipipipipi - nie, on nie je! Dziwny szczur.
-Pipippi! - przecież ostatnio pokazałem wam jedzenie! Dobre było?
-Pipipipipipi PIPIPIP Piiiip!!! - wspaniałe! Ucztowaliśmy na nim tydzień!
-Pipipi! - tak, jak obiecałem! -PIPI PIPIPIP PIPIPIPIPI! - a teraz słuchajcie uważnie. Ja wiedzieć gdzie więcej jedzenia.
-Pip!! -Pipipipi! - mów! My głodni! Ostatnio miasto mniej jedzenia!
Oczywiście, że w mieście jest mniej jedzenia i trochę mniej trupów. Szczury ucztowały w kwietniu, gdy zabijano tutaj mugoli. Ostatnio jest spokojniej, a populacja gryzoni zdążyła się rozmnożyć. Egzekucje w Tower nie wykarmią ich wszystkich, a na śmietnikach jest coraz mniej jedzenia. Ludzie też głodują, dla szczurów pozostało mniej resztek.
-Pipipipi! Pipi pipipi pipipipi! Pipipipipi! - ja znać miejsce gdzie ludzie dawać dziś DUŻO DUŻO JEDZENIA. Wy musieć uważać, to nie być puste miejsce jak to tutaj.
-Pippipip! - tak, ostatnio gdy ty pokazać nam jedzenie być bardzo pusto.
-Pipipi pippi piiip! - teraz ja już nie ochronić was przed ludźmi. Wy musieć być w ukryciu. Uważajcie na siebie, ci ludzie groźni. Oni tępić szczury. Ale jedzenia być dużo. Zaprowadzę was.
Z Pokątnej do Connaught Square jest trochę daleko, ale to nic. Szczury są głodne, a Steffen zaczął od tych, które poznał osobiście. Po drodze będą piszczeć i nawoływać. Zbiegną się inne. Zbiegnie się ich coraz więcej. Zdążą, zdążą przed świtem. Steffen je ostrzegł, zdążą się ukryć. Były w końcu szczurami.
Ucztujcie, bracia.
perswazja I
/zt
Słońce nie wzeszło jeszcze nad Londynem, a szczur przemyka ulicami miasta. Szczur pachnie minimalnie inaczej niż inne szczury. Czują, że jest obcy. Obok niego biegnie za to inny szczur, normalniejszy. Pimpuś budzi zaufanie, choć na razie milczy. To Dziwny Szczur piszczy. Wbiega pod kamienicę, którą ostatnio windykował w ludzkiej postaci, w której Zlata została sam na sam z psychopatycznym łowcą goblinów.
Szczur piszczy do pierwszego napotkanego szczura, wiedząc, że zaraz zbiegną się inne. Ma nadzieję, że od listopada nie minęło zbyt wiele czasu.
-Pipipipi! - bracia, śpicie?
-Pipipipi! - nigdy nie śpimy!
-Pipipipi! - to ja, pamiętacie mnie?
-Piiip! - pamiętamy, ty dziwny zapach!
Z rynsztoka wychyla się jeszcze inny szczur. Tego Steffen nie zna.
-Pipipipi? - on nie zje nam jedzenia?
-Pipipipipipipi - nie, on nie je! Dziwny szczur.
-Pipippi! - przecież ostatnio pokazałem wam jedzenie! Dobre było?
-Pipipipipipi PIPIPIP Piiiip!!! - wspaniałe! Ucztowaliśmy na nim tydzień!
-Pipipi! - tak, jak obiecałem! -PIPI PIPIPIP PIPIPIPIPI! - a teraz słuchajcie uważnie. Ja wiedzieć gdzie więcej jedzenia.
-Pip!! -Pipipipi! - mów! My głodni! Ostatnio miasto mniej jedzenia!
Oczywiście, że w mieście jest mniej jedzenia i trochę mniej trupów. Szczury ucztowały w kwietniu, gdy zabijano tutaj mugoli. Ostatnio jest spokojniej, a populacja gryzoni zdążyła się rozmnożyć. Egzekucje w Tower nie wykarmią ich wszystkich, a na śmietnikach jest coraz mniej jedzenia. Ludzie też głodują, dla szczurów pozostało mniej resztek.
-Pipipipi! Pipi pipipi pipipipi! Pipipipipi! - ja znać miejsce gdzie ludzie dawać dziś DUŻO DUŻO JEDZENIA. Wy musieć uważać, to nie być puste miejsce jak to tutaj.
-Pippipip! - tak, ostatnio gdy ty pokazać nam jedzenie być bardzo pusto.
-Pipipi pippi piiip! - teraz ja już nie ochronić was przed ludźmi. Wy musieć być w ukryciu. Uważajcie na siebie, ci ludzie groźni. Oni tępić szczury. Ale jedzenia być dużo. Zaprowadzę was.
Z Pokątnej do Connaught Square jest trochę daleko, ale to nic. Szczury są głodne, a Steffen zaczął od tych, które poznał osobiście. Po drodze będą piszczeć i nawoływać. Zbiegną się inne. Zbiegnie się ich coraz więcej. Zdążą, zdążą przed świtem. Steffen je ostrzegł, zdążą się ukryć. Były w końcu szczurami.
Ucztujcie, bracia.
perswazja I
/zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wola Jedynego
Szybka odpowiedź