Daveth Starkey
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Bristol
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: uzdrowiciel w Mungu
Wzrost: 180
Waga: 81
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: zielone
Znaki szczególne: lekki niedowład lewej ręki
12 cali, sztywna, cyprys, łuska smoka
Hufflepuff
Gepard
On pod kontrolą kogoś innego
Lekkie perfumy kwiatowe
Szef oddziału zamkniętego św. Munga
Rekreacyjne latanie na miotle
Wszystkie!
Bieganie, magiczne polo
Johnny Cash i głównie mugolska muzyka
David Giuntoli
Dawno, dawno temu... a przynajmniej trzydzieści trzy lata temu szczęśliwe małżeństwo panny z domu Ollivanderów i panicza z nieco mniej szlachetnej rodziny Starkey'ów doczekało się potomka. Potomka wyczekiwanego prawie dwanaście lat i jedynego, jakiego mieli. Nic więc dziwnego, że od dnia swojego urodzenia Daveth był niemożliwie rozpieszczany nie tylko przez swoich rodziców, ale i dziadków ze strony ojca. Z rodziną matki utrzymywali co prawda kontakt, ale był on raczej ograniczony i sprowadzał się najczęściej do kurtuazyjnych wizyt w czasie większych uroczystości. Państwu Ollivanderom nie przypadł bowiem do gustu wybranek ich córki, jednak mieli też na uwadze jej dobro – dziewczyna z każdym rokiem stawała się coraz starsza, jej uroda powoli przemijała i znalezienie dla niej partnera wśród arystokracji nie było wcale takie łatwe jak w przypadku jej sióstr. Szczególnie że w przeciwieństwie do nich była o wiele bardziej skora do dyskusji, stawiania oporu i nie bała się mieć własnego zdania, co w przypadku kobiet raczej nie było mile widziane i mało który młodzieniec decydował się na to, by w ogóle się z nią spotkać, a co dopiero myśleć o oświadczynach. Nie bez wpływu na ich decyzję miał również majątek rodziny Starkey'ów, który nie należał do najmniejszych. Wydali więc zgodę, chociaż niechętnie, na ślub, jednak na samej ceremonii spędzili zaledwie krótką chwilę, dając tym sygnał czarodziejskiej społeczności, że ich stosunek do całego małżeństwa jest co najmniej sceptyczny. Młody Daveth dorastał jednak w zupełnej nieświadomości rodzinnych niesnasek, wykorzystując zdecydowanie zbyt często swoją wygraną pozycję i rozstawiając po kontach swoich rodzicieli. Ale powiedzcie sami – którzy z rodziców jedynaków w pewnym okresie ich życia nie dają sobie dosłownie wleźć im na głowę? W tym przypadku było podobnie i dopiero przed wyjazdem do Hogwartu chłopiec spoważniał i dorósł emocjonalnie na tyle, by nie zachowywać się więcej jak rozpieszczony, egoistyczny dzieciak. Oczywiście nie wyplenił swojego dziecięcego narcyzmu do końca i cechy te przejawia nawet w dorosłości, ale zdecydowanie rzadziej, niż za czasów swojego dzieciństwa.
Przydzielono go do Hufflepuffu, co z początku wydawało mu się jawną niesprawiedliwością. Chciał wzorem swoich rodziców trafić do Gryffindoru, dlatego przez pierwszy tydzień chodził po zamku obrażony na cały świat, a przynajmniej na ten kawałek łacha, jak nazywał wtedy Tiarę Przydziału. Na szczęście po kilku dniach zrozumiał, że jeśli ma spędzić w zamku siedem lat, będzie się musiał przyzwyczaić do tego, co ma – i nie minęło wiele czasu, gdy znalazł sobie pierwszych znajomych i przyjaciół, z którymi utrzymuje kontakt nawet do dziś. Pierwsze lata nauki przebiegały standardowo i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Daveth osiągał średnie wyniki w nauce, więcej czasu poświęcając zdecydowanie na latanie na miotle, niż na naukę i zakuwanie wiedzy z podręczników. Obudził się tuż przed SUMami, przerażony, że do egzaminów został niecały miesiąc, a stan jego wiedzy pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Nawet przyśpieszony kurs nauki nie pomógł mu pozdawać wszystkich przedmiotów na przynajmniej Z i zaliczył dwa piękne O z wróżbiarstwa oraz astronomii, ale za to uzyskał w ramach rekompensaty dwa wielkie W za eliksiry oraz obronę przed czarną magią. Takie wyniki sprawiły, że zaczął na poważniej myśleć o swojej przyszłości. I choć w tym czasie wielu jego kolegów z podnieceniem opowiadało o karierach aurorów, on postanowił pójść w nieco innym kierunku i zostać uzdrowicielem. Do tego jednak potrzebował dobrych wyników z zielarstwa.
Zakasał więc rękawy i zmniejszył ilość czasu przeznaczaną na Quidditch, spędzając nieco więcej godzin w bibliotece, wertując kolejne książki o eliksirach, zielarstwie i obronie przed czarną magią, szczególnie dużo miejsca poświęcając magicznym klątwom. W czasie wakacji między szóstą a siódmą klasą starał się nawet o staż w Mungu, ale został wyśmiany już na wejściu. To w pewnym sensie podminowało jego dążenia, ale później umocniło go w przekonaniu, że podjął dobrą decyzję. Nieco ponad rok później stawił się w szpitalu na swoje pierwsze praktyki jako świeżo upieczony absolwent Hogwartu. Z początku dostawał zadania, na które kręcił nosem. Nie był przydzielany do trudnych przypadków, a jego rola skupiała się na opatrywaniu zwykłych magicznych skaleczeń czy wyciągania różdżek wbitych w przeróżne części ciała. Dopiero z biegiem lat i ze zdobywanym doświadczeniem stał się pełnoprawnym członkiem ekipy uzdrowicielskiej, pracując głównie na oddziale zatruć, ale nie zaspokoiło to jego ambicji. Mimo że pracuje tam do tej pory, odbywa jednoczesną rezydenturę na oddziale zamkniętym, gdzie leczone są przypadki między innymi trwałych uszczerbków na magipsychicznym zdrowiu, zaburzenia świadomości, magiczna niepoczytalność.
To właśnie dzięki tej rezydenturze odkrył, że znając oklumencję i legilimencję mógłby o wiele lepiej i szybciej pomagać swoim pacjentom – może nie tyle wrócić do pełni zdrowia, bo na to magiczna medycyna nie znała najczęściej lekarstwa, ale na pewno ułatwić im codzienne funkcjonowanie. Nie było jednak łatwo znaleźć kogoś, kto chętnie podzieliłby się swoją wiedzą na ten temat i zgodził ćwiczyć z nim sztukę wdzierania się do umysłu oraz ochronę przed tym. Daveth sporo czasu spędził nawet na Nokturnie, poszukując osoby skuszonej wypełnioną galeonami sakiewką, ale dopiero czysty przypadek sprawił, że na jednym z rodzinnych przyjęć poznał dalekiego wuja ze strony ojca, który bardziej niż chętnie zgodził się pomóc mu w opanowaniu tej umiejętności. Z pewnością Daveth wiele zawdzięczał – po raz kolejny zresztą – pobrzękującym monetom, bo chodziły słuchy, że wuj ma spore problemy z hazardem i długami. Oklumencję opanował po ponad dwóch latach ćwiczeń, które nie były ani łatwe, ani przyjemne. Wiele trudności sprawiło mu kompletne odarcie się z uczuć, wyciszenie umysłu i zabarwienie kolorowej mapy wspomnień i emocji białą plamą, której nikt z zewnątrz nie mógłby odczytać. Trudno było zamknąć umysł przed uczuciami, którymi wypełnione było jego życie: miłością rodziców, wierną przyjaźnią, radością z codziennego życia. Największą trudność sprawiała mu jednak świadomość, że wuj mógłby z wedrzeć się do jego umysłu i odczytać wszystkie żale i pragnienia. Strach przed odarciem się z największych tajemnic sprawił, że Daveth jeszcze bardziej przykładał się do nauki. Nauczył się jednak panować nad uczuciami na tyle, by nie miały wpływu na oklumencję. Nie chciał ich jednak kompletnie tracić – radość, miłość, szczęście były doskonałymi przeciwnikami dla bólu i cierpienia, których odczuwanie mogłoby mu całkowicie przeszkodzić w opanowaniu tej trudnej sztuki. Obecnie wiele miejsca poświęca na naukę legilimencji, z pewnością o wiele bardziej potrzebną w pracy z pacjentami, lecz mimo długotrwałych, ciężkich ćwiczeń, paradoksalnie trudniej mu opanować możliwość wdzierania się do czyjegoś umysłu, a ciągłe wyśmiewanie jego marnych umiejętności przez wuja absolutnie mu nie pomaga. Na setki wykonywanych prób zadziałało zaledwie kilkanaście, gdy to jemu udało się wedrzeć do wujowej świadomości. Ta beznadziejna sytuacja wywoływała u niego ogromne uczucie złości i bezsilności. Gdy zaczynał naukę, był pewien, że o wiele łatwiej uda mu się opanować właśnie legilimencję, która nie wymagała aż tak wielkiego emocjonalnego poświęcenia. Tymczasem los i życie spłatały mu okropnego figla, skutecznie póki co uniemożliwiając nauczenie się legilimencji.
Nie oznacza to jednak, że Daveth tak łatwo się poddaje w swoich dążeniach. Obecnie większość wolnego czasu poświęca na ćwiczenie tej sztuki lub latanie na miotle; nie pogardzi też obejrzeniem dobrego meczu Quidditcha, którego jest ogromnym fanem i gotów jest oddać połowę swojej pensji na zdjęcie i autograf jakiegoś znanego gracza. Odkrył też swoją kolejną fascynację – powoli rodzącą się mugolską psychologię wzbogaconą psychiatrycznymi odkryciami, które śledził z taką samą uwagą, jak wyniki meczów Quidditcha. Wyczytane w podręcznikach i naukowych rozprawach psychologiczne sztuczki, w tym umiejętność manipulacji, wykorzystywał najpierw na próbę w codziennym życiu, potem przechodząc z tym do porządku dziennego. Dzięki temu o wiele łatwiej mu przekonać drugą osobę, by robiła dokładnie to, co jest po jego myśli. A musiało być tak właściwie zawsze, bo choć wyleczył się z dziecięcego narcyzmu, to wydaje się, że ewoluował ją w dziwną potrzebę kontroli i dominacji nie tylko nad swoim życiem, ale też nad życiem współpracowników i osób, które znał osobiście. Dlatego jego podwładni nie mieli z nim łatwo, szczególnie zaś ci, którzy postanowili pechowo mieć w jakiejś kwestii inne zdanie. On sam niechętnie przyjmuje również zwierzchnictwo osób nad sobą, dlatego dąży do jak najszybszego uzyskania awansu. Marzy mu się, wzorem innych sławnym uzdrowicieli, otrzymanie własnego oddziału w Mungu, którym będzie mógł kierować wedle swojego uznania.
Jego życie nie było jednak wolne od nieco mniej radosnych epizodów. W czasie wędrówek po Nokturnie, gdy rozpaczliwie poszukiwał nauczyciela oklumencji i legilimencji, nie raz i nie dwa zdarzyło mu się spotkać osoby, które na pewno nie były dobrym towarzystwem dla dobrze wychowanego młodzieńca. Te znajomości na szczęście daleko nie wyewoluowały, jednak pozostawiły po sobie nikłą nić wiedzy o sztuce czarnej magii – zaklęcia, klątwach i eliksirach, których nie uczyli w szkole i których sama znajomość była wysoce podejrzana. Co prawda nasz bohater daleki był od torturowania biednych futrzaków błąkających się po ulicach, czy rzucania zakazanych klątw na swoich nieprzyjaciół, którzy podpadli mu jakiś sposób albo na przełożonych, którzy kazali mu zajmować się nieciekawymi przypadkami, ale faktem pozostawało to, że znał rzeczy, o jakich raczej nie powinien wiedzieć. Daveth w porę się jednak opamiętał i zdążył zerwać niebezpieczne znajomości, choć nabyta przez tych kilka tygodni wiedza miała już na zawsze pozostać w jego pamięci. To jednak w właśnie w czasie tego czarnomagicznego epizodu niewprawnie rzucone zaklęcie sprawiło, że Daveth ma lekki niedowład jednej ręki, który objawia się częściowym unieruchomieniem stawów.
5 | |
0 | |
2 | |
1 | |
6 | |
1 | |
5 |
Oklumencja, różdżka, teleportacja
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.