Pokój Celine
AutorWiadomość
Pokój Celine
Nieduże pomieszczenie umiejscowione na drugim piętrze posiadłości, nieopodal sypialni lady Aquili Black. Ściany wyłożone są charakterystyczną szmaragdową tapetą, podłogę natomiast tworzy ciemne drewno w kąciku do spania skryte pod dywanem. Wyposażone w jednoosobowe łóżko o miękkim materacu, wysokie lustro, biurko, szafę i kilka pomniejszych regałów dźwigających książki traktujące głównie o historii baletu i magicznych stworzeniach. Na szafce nocnej stoi masywna świeca i ulubiona tego tygodnia lektura, zaś pod łóżkiem, pod jedną z obluzowanych podłogowych desek można odnaleźć niewielką, zabrudzoną szkatułkę, w której przechowywany jest zapas wróżkowego pyłu.
Nie miała najmniejszego zamiaru pukać do drzwi. Wieczór powoli pochłaniał Grimmauld Place 12, chociaż słońce, które teraz zachodziło znacznie szybciej niż jeszcze dwa miesiące temu, dawało złudne poczucie, że od dawna trwa noc. Zegar jednak wskazywał godzinę 7 wieczorem, a przecież zegar nie mógł się mylić. Aquila otworzyła drzwi do pokoju Celine, nie zastanawiając się nawet czy ją tam zastanie. Zwykle nie odwiedzała pokoju służki, nie było ku temu zresztą wyraźnych powodów. Ta miała być na każde wezwanie, miała stawić się po usłyszeniu zaledwie własnego imienia albo cichego dźwięku dzwoneczka, zwykle postawionego przy łóżku Black. Teraz jednak przechodziła obok, a nie była nawet pewna, w jaki sposób wierna Celine urządziła własny pokój. Nie miało to szczególnego znaczenia, ot zwykła ciekawość. W ręce ściskała opakowanie Fasolek Bertiego Botta, to miał być prezent. Chociaż te pozostawiały wiele do życzenia, to jednak zdążyła poznać już Celine na tyle, by wiedzieć, że mogą sprawić jej radość. Moment, w którym niemal dwa tygodnie wcześniej uderzyła ją, dalej pozostawał w pamięci i dalej dostarczał szlachciance wiele trudnych myśli. Nie powinna nigdy tego robić, a na pewno nie w taki sposób. Przecież miała być delikatnym klejnotem w koronie Blacków, podczas gdy zdawała się być jedną z własnych babek. O wiele mniej uroczą i o wiele mniej przyjemną w obyciu, niż sobie założyła.
Przed jej oczami ukazał się mały pokój, niegdyś należący do innej służącej, o wiele mniej przyjemnej, o wiele mniej zatroskanej o losy Aquili. Szmaragdowa tapeta i stary dywan nie zdawały się ozdabiać pomieszczenia, ale z drugiej strony, Celine i tak miała tutaj o wiele lepiej niż w porcie. Było to wręcz nieporównywalne. Dostała ciepły kąt, nie musiała zamartwiać się o jedzenie czy wypłatę, może nie najbardziej godziwą w mieście, ale na takową i tak musiałaby jeszcze zasłużyć.
- Celine, przyszłam Ci coś dać - powiedziała cicho spoglądając na masywną świecę na szafce przy łóżku dziewczyny. - Na pewno Ci się spodoba... Podobno są różne smaki, choć sama obawiałabym się takiego stwierdzenia. Jeśli trafisz na smak wieprzowiny... Brr... - wykrzywiła się na myśl o tych paskudnych stworzeniach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 24.02.21 3:22, w całości zmieniany 3 razy
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Drzwi do pomieszczenia skrzypnęły akurat wtedy, gdy Celine wychodziła z małej, przylegającej do sypialni łazienki. Bezsensowne krzątanie się służby po korytarzach nie było mile widziane, podobnie jak bose stopy czy mokre włosy - wszystko zatem, co jej teraz towarzyszyło. Ubrana w kremową sukienkę osuszała głowę ręcznikiem, a gdy ktoś zjawił się w środku bez zapowiedzi - nie mógł to więc być skrzat, Pajdek zawsze pukał, jeśli akurat prosiła, by ją odwiedził -, czarownica zastygła w instynktownie przestraszonym bezruchu. Ojej. Co robiła tu lady Aquila? Czy czegoś jej brakowało, czyżby nie usłyszała wezwania? Serce w piersi na moment zabiło mocniej, poderwało się do gardła, osiadło w przełyku, a różnokolorowe oczy rozwarły się szerzej, gotowe odzwierciedlić chwilową panikę. Ale... Ale nie, to nie to. Celine przekrzywiła głowę w niezrozumieniu, w zdumieniu, przyglądając się to twarzy swojej szlachcianki, to trzymanemu przez nią opakowaniu cukierków, których dotychczas okazję spróbować miała tylko raz w życiu.
- Milady? - grzecznościowa tytulatura wyrwała się spomiędzy warg, a sama półwila pozwoliła sobie postąpić krok do przodu, w kierunku kobiety, jak kot, niby wciąż ostrożny, a jednak nade wszystko zaintrygowany błyszczącą, brzęczącą zabawką. - To naprawdę dla mnie? - dopytała, mocując się z upartym niedowierzaniem. Rzadko kiedy dostawała prezenty same w sobie - Blackowie zapewnili jej nowe ubrania, pokój, podstawowe kosmetyki i jedzenie, to powinno wystarczyć, ba, wystarczało w zupełności, lecz widok odwiedzającej ją arystokratki, tej cudownej niewiasty, która pomyślała dziś o swojej służącej, zachciała obdarować ją słodyczami... To sprawiło, że Celine zadrżała.
Odłożywszy ręcznik na pobliskie krzesło czarownica podeszła jeszcze bliżej, ze wzrokiem utkwionym w kolorowym opakowaniu. Przez plastikową wnękę widać było kolorowe łakocie przeróżnych smaków, tych słodkich i tych absolutnie niebezpiecznych; jej oczy zalśniły wręcz dziecięcą ekscytacją.
- Tak bardzo lady dziękuję! Jest lady dla mnie za dobra - rozemocjonowane spojrzenie powróciło do bladej twarzy Aquili, usta rozsunęły we wdzięcznym, promiennym uśmiechu. Nie zapomniała o tamtym uderzeniu - ale z perspektywy czasu piekący policzek zdawał się tracić coraz więcej znaczenia, przyprószony wiarą, że to żałoba, tęsknota i smutek sprowadziły Blackównę na złą drogę. Jej dusza wciąż była piękna. I czysta. - Czy... możemy skosztować ich wspólnie, teraz? Obiecuję zabrać wszystkie wieprzowinowe, jeśli takie się znajdą, ale byłoby, och, byłoby tak miło, gdybyśmy zrobiły to razem - prosiła z nadzieją; na jej lady niechybnie czekała późnowieczorna praca, sterty ksiąg o trudnych tytułach, czasem takich, których Celine nie byłaby w stanie powtórzyć, ale to tylko podkreślało fakt, jak bardzo Aquila zasługiwała na chwilę wytchnienia.
- Milady? - grzecznościowa tytulatura wyrwała się spomiędzy warg, a sama półwila pozwoliła sobie postąpić krok do przodu, w kierunku kobiety, jak kot, niby wciąż ostrożny, a jednak nade wszystko zaintrygowany błyszczącą, brzęczącą zabawką. - To naprawdę dla mnie? - dopytała, mocując się z upartym niedowierzaniem. Rzadko kiedy dostawała prezenty same w sobie - Blackowie zapewnili jej nowe ubrania, pokój, podstawowe kosmetyki i jedzenie, to powinno wystarczyć, ba, wystarczało w zupełności, lecz widok odwiedzającej ją arystokratki, tej cudownej niewiasty, która pomyślała dziś o swojej służącej, zachciała obdarować ją słodyczami... To sprawiło, że Celine zadrżała.
Odłożywszy ręcznik na pobliskie krzesło czarownica podeszła jeszcze bliżej, ze wzrokiem utkwionym w kolorowym opakowaniu. Przez plastikową wnękę widać było kolorowe łakocie przeróżnych smaków, tych słodkich i tych absolutnie niebezpiecznych; jej oczy zalśniły wręcz dziecięcą ekscytacją.
- Tak bardzo lady dziękuję! Jest lady dla mnie za dobra - rozemocjonowane spojrzenie powróciło do bladej twarzy Aquili, usta rozsunęły we wdzięcznym, promiennym uśmiechu. Nie zapomniała o tamtym uderzeniu - ale z perspektywy czasu piekący policzek zdawał się tracić coraz więcej znaczenia, przyprószony wiarą, że to żałoba, tęsknota i smutek sprowadziły Blackównę na złą drogę. Jej dusza wciąż była piękna. I czysta. - Czy... możemy skosztować ich wspólnie, teraz? Obiecuję zabrać wszystkie wieprzowinowe, jeśli takie się znajdą, ale byłoby, och, byłoby tak miło, gdybyśmy zrobiły to razem - prosiła z nadzieją; na jej lady niechybnie czekała późnowieczorna praca, sterty ksiąg o trudnych tytułach, czasem takich, których Celine nie byłaby w stanie powtórzyć, ale to tylko podkreślało fakt, jak bardzo Aquila zasługiwała na chwilę wytchnienia.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie spodziewała się, że wchodząc do pokoju służki, zastanie ją w takim stanie. Mokre włosy, które właśnie osuszała ręcznikiem i beżowa sukienka wskazywały raczej na to, że dziewczyna była w trakcie kąpieli. Oczywiście, to było pochwalane, musiała być czysta jeśli miała spędzać czas blisko Aquili, ale dlaczego robiła to wieczorem, gdy wiedziała, że Black jeszcze nie śpi i być może będzie potrzebować jej pomocy. Szlachcianka stanęła jak wryta obserwując bacznie wygląd Celine. Chciała być miła i wręczyć jej prezent, ale nie miała bladego pojęcia co tak naprawdę może robić służba gdy nie jest przy rodzinie. Oczywiście, powinna w tym czasie pracować, ale jak? Na to pytanie Aquila nie była w stanie odpowiedzieć.
- Hm... Nie sądziłam, że zastanę Cię w takim stanie - w teorii mogłaby wyjść, ale przecież chodziło o jej własną służkę.
Gdy podała jej dłoń na portowej ulicy, wywiązało się między nimi ciche porozumienie, a przynajmniej tak zdawało się Black. Obiecała pomóc, nauczyć wszystkiego, dać schronienie, pożywienie i pieniądze na własne potrzeby. Stan Celine wydawał się jednak coraz gorszy, czasem chwiała się na nogach. Może to był efekt jej krwi. Gdy służka przyznała się, że nie jest czysta, szlachcianka wolała zachować ten fakt dla siebie. Być może można było wybić jej z głowy głupoty, o ile takie popełniała. Te wszystkie historie o wyrzuceniu z La Fantasmagorii, ciągłe krwawienie z nosa. Teraz wydawała się troszkę żywsza, ale na jak długo? Przecież Aquila nie potrzebowała służki, która nie będzie w stanie spełniać oczekiwań.
- Tak... - odpowiedziała zamyślona gdy Celine chwaliła jej dobroć. - Tak, jestem - zmarszczyła brwi, ale jej umysł był zupełnie gdzieś indziej, rozważając stan dziewczyny z ostatnich dni.
Chciała dać jej tylko prezent i iść, ale gdy służka zaproponowała, że mogłyby spróbować go razem, musiała odpowiedzieć.
- Nie, Celine. Nie będę tego jadła. Och, zaufaj mi, jestem bardzo tolerancyjna, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie można znaleźć tam smaki? - przewróciła oczami. - To, że Ci to daje to jedynie dobroć serca i moje zaufanie do Ciebie. Wiesz dobrze, że chcę dla Ciebie jak najlepiej... Być może ostatnio bywam odrobinę, jak to powiedzieć, oschła, ale wiesz dobrze jak wygląda sytuacja - weszła dalej do pokoju, rozglądając się jeszcze na boki.
Gdy stanęła obok Celine, wyciągnęła dłoń ze ściśniętym w niej opakowaniem Fasolek Wszystkich Smaków. Więc to tu mieszkała... Pokój był o wiele mniejszy niż komnaty Aquili, o wiele mniejszy niż jadalnia czy salon. Właściwie to szlachcianka nie była pewna, w jaki sposób na takiej przestrzeni można zmieścić wszystkie rzeczy, ale widać dziewczynie to wystarczało.
- Gdzie byłaś wczoraj, Celine? Nie miałaś wychodnego, a jednak gdy zadzwoniłam późnym wieczorem, to nie zjawiłaś się, musiałam zawołać skrzata - oczekiwała wyjaśnień, ale nie chciała zastraszyć dziewczyny. Po prostu potrzebowała usłyszeć prawdę.
- Hm... Nie sądziłam, że zastanę Cię w takim stanie - w teorii mogłaby wyjść, ale przecież chodziło o jej własną służkę.
Gdy podała jej dłoń na portowej ulicy, wywiązało się między nimi ciche porozumienie, a przynajmniej tak zdawało się Black. Obiecała pomóc, nauczyć wszystkiego, dać schronienie, pożywienie i pieniądze na własne potrzeby. Stan Celine wydawał się jednak coraz gorszy, czasem chwiała się na nogach. Może to był efekt jej krwi. Gdy służka przyznała się, że nie jest czysta, szlachcianka wolała zachować ten fakt dla siebie. Być może można było wybić jej z głowy głupoty, o ile takie popełniała. Te wszystkie historie o wyrzuceniu z La Fantasmagorii, ciągłe krwawienie z nosa. Teraz wydawała się troszkę żywsza, ale na jak długo? Przecież Aquila nie potrzebowała służki, która nie będzie w stanie spełniać oczekiwań.
- Tak... - odpowiedziała zamyślona gdy Celine chwaliła jej dobroć. - Tak, jestem - zmarszczyła brwi, ale jej umysł był zupełnie gdzieś indziej, rozważając stan dziewczyny z ostatnich dni.
Chciała dać jej tylko prezent i iść, ale gdy służka zaproponowała, że mogłyby spróbować go razem, musiała odpowiedzieć.
- Nie, Celine. Nie będę tego jadła. Och, zaufaj mi, jestem bardzo tolerancyjna, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie można znaleźć tam smaki? - przewróciła oczami. - To, że Ci to daje to jedynie dobroć serca i moje zaufanie do Ciebie. Wiesz dobrze, że chcę dla Ciebie jak najlepiej... Być może ostatnio bywam odrobinę, jak to powiedzieć, oschła, ale wiesz dobrze jak wygląda sytuacja - weszła dalej do pokoju, rozglądając się jeszcze na boki.
Gdy stanęła obok Celine, wyciągnęła dłoń ze ściśniętym w niej opakowaniem Fasolek Wszystkich Smaków. Więc to tu mieszkała... Pokój był o wiele mniejszy niż komnaty Aquili, o wiele mniejszy niż jadalnia czy salon. Właściwie to szlachcianka nie była pewna, w jaki sposób na takiej przestrzeni można zmieścić wszystkie rzeczy, ale widać dziewczynie to wystarczało.
- Gdzie byłaś wczoraj, Celine? Nie miałaś wychodnego, a jednak gdy zadzwoniłam późnym wieczorem, to nie zjawiłaś się, musiałam zawołać skrzata - oczekiwała wyjaśnień, ale nie chciała zastraszyć dziewczyny. Po prostu potrzebowała usłyszeć prawdę.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czyżby znów zrobiła coś nie tak? Policzki Celine prędko pokryły się różanym rumieńcem, a jedna z dłoni powędrowała do mokrych kosmyków wręcz bezwiednie, odkleiwszy je od twarzy. Powinna była zrobić z nimi porządek tak szybko, jak tylko usłyszała skrzypnięcie drzwi prowadzących do sypialni - ale nie pomyślałaby nawet, że w oczach lady Aquili mogło być to... Brakiem elegancji, taktu? Półwila zagarnęła je za ramię, jakby próbowała nieporadnie pozbyć się śladu nieświadomie popełnionego błędu.
- Przepraszam, lady - odparła mechanicznie, miękko, łagodnie, wzrokiem uciekając od zakłopotanej arystokratki gdzieś na bok. - Pomyślałam, że skorzystam z chwili przerwy i próbowałam posprzątać w składziku obok twojej sypialni, lady Aquilo, żeby można tam było schować sukienki na inne pory roku. Żeby nie gnieździły się w szafach - Celine opowiadała szczerze; właściwie miała to być niespodzianka, mały, własnoręcznie przygotowany pomysł, by sprawić Blackównie - co? Radość? By zasłużyć na pochwałę? - I potem cała byłam w pajęczynach... A tak bym przecież się lady nie pokazała... - Czy to wystarczy na usprawiedliwienie win? Od czasu rozmowy z lordem Cygnusem półwila starała się bardziej, myślała, że stara się bardziej, tymczasem najwyraźniej wciąż nic do końca nie wychodziło.
- Jakie? - spytała odruchowo, ciekawa. Z wyborem fasolek miała dotychczas ogromne szczęście, podczas pierwszego ich skosztowała trafiła na te owocowe, może nie licząc jedynie smaku skoszonej trawy. Spojrzała wówczas na Aquilę. Jej oschłość nie budziła wzburzenia - jedynie współczucie, tęsknotę do uśmiechu, który tamtego dnia zabłyszczał na portowym niebie, asystując wyciągniętej w jej kierunku dłoni. - Rozumiem, naprawdę. Proszę tak o tym nie myśleć - Celine odparła dobrodusznie, z wdzięcznym uśmiechem odebrała od kobiety opakowanie fasolek, lecz pytanie jakie podążyło za gestem - zmroziło ją od środka. Była wezwana? Potrzebna? Oczekiwana? Serce na moment stanęło jej w piersi, rozczarowanie osiadło wśród mięśni; nie powinna była wtedy wychodzić, oddalać się od Grimmauld Place bez pozwolenia, przecież to jasne, a jednak coś sprawiło, że nie mogła się powstrzymać. Musiała wtedy zniknąć, rozmyć się w powietrzu zaledwie na kilka godzin, by potem powrócić do posiadłości pod osłoną nocy owładnięta słodyczą pozornej wolności.
- Ja... Nie będę lady okłamywać, przepraszam, nie wiedziałam, że będę jeszcze potrzebna - wyszeptała cichutko, skruszona, instynktownie cofając się o krok od swojej lady i biorąc do płuc głośny, głęboki wdech. Nie mam się czym chwalić, znów zrobiłam źle. - Musiałam je pochować - biodrem oparła się o stolik nieopodal łóżka. Masywny świecznik zachwiał się delikatnie, ale nic nie upadło na podłogę, nie zrobiła aż takiego bałaganu. Przynajmniej nie teraz. - Daleko, jak najdalej stąd. Listy od tatka. Miałam je tutaj, w szufladzie, ale one... Były jak trucizna - wyznała głosem słabym, ledwie słyszalnym. Chociaż fizycznie odzyskiwała ostatnio cząstkę sił, o tyle teraz zdawała się jej absolutnie pozbawiona, słaniająca się na nogach - nie jednak z narkotycznego zmęczenia, a z przytłoczenia samotnością wśród labiryntów prowadzących na nieswój stryczek. - Nie chciałam ich już widzieć, pochowałam je, bo niedługo pochowam... Pewnie i jego. Przepraszam. Nie chciałam lady zawieść - nie spojrzała już na Aquilę, zażenowana niemocą, niedopilnowaniem obowiązków, choć wbrew pozorem wcale nie miała ich tak wiele. Mniej niż kuchenne skrzaty, mniej niż żebracy próbujący przetrwać na zimnych londyńskich ulicach.
- Przepraszam, lady - odparła mechanicznie, miękko, łagodnie, wzrokiem uciekając od zakłopotanej arystokratki gdzieś na bok. - Pomyślałam, że skorzystam z chwili przerwy i próbowałam posprzątać w składziku obok twojej sypialni, lady Aquilo, żeby można tam było schować sukienki na inne pory roku. Żeby nie gnieździły się w szafach - Celine opowiadała szczerze; właściwie miała to być niespodzianka, mały, własnoręcznie przygotowany pomysł, by sprawić Blackównie - co? Radość? By zasłużyć na pochwałę? - I potem cała byłam w pajęczynach... A tak bym przecież się lady nie pokazała... - Czy to wystarczy na usprawiedliwienie win? Od czasu rozmowy z lordem Cygnusem półwila starała się bardziej, myślała, że stara się bardziej, tymczasem najwyraźniej wciąż nic do końca nie wychodziło.
- Jakie? - spytała odruchowo, ciekawa. Z wyborem fasolek miała dotychczas ogromne szczęście, podczas pierwszego ich skosztowała trafiła na te owocowe, może nie licząc jedynie smaku skoszonej trawy. Spojrzała wówczas na Aquilę. Jej oschłość nie budziła wzburzenia - jedynie współczucie, tęsknotę do uśmiechu, który tamtego dnia zabłyszczał na portowym niebie, asystując wyciągniętej w jej kierunku dłoni. - Rozumiem, naprawdę. Proszę tak o tym nie myśleć - Celine odparła dobrodusznie, z wdzięcznym uśmiechem odebrała od kobiety opakowanie fasolek, lecz pytanie jakie podążyło za gestem - zmroziło ją od środka. Była wezwana? Potrzebna? Oczekiwana? Serce na moment stanęło jej w piersi, rozczarowanie osiadło wśród mięśni; nie powinna była wtedy wychodzić, oddalać się od Grimmauld Place bez pozwolenia, przecież to jasne, a jednak coś sprawiło, że nie mogła się powstrzymać. Musiała wtedy zniknąć, rozmyć się w powietrzu zaledwie na kilka godzin, by potem powrócić do posiadłości pod osłoną nocy owładnięta słodyczą pozornej wolności.
- Ja... Nie będę lady okłamywać, przepraszam, nie wiedziałam, że będę jeszcze potrzebna - wyszeptała cichutko, skruszona, instynktownie cofając się o krok od swojej lady i biorąc do płuc głośny, głęboki wdech. Nie mam się czym chwalić, znów zrobiłam źle. - Musiałam je pochować - biodrem oparła się o stolik nieopodal łóżka. Masywny świecznik zachwiał się delikatnie, ale nic nie upadło na podłogę, nie zrobiła aż takiego bałaganu. Przynajmniej nie teraz. - Daleko, jak najdalej stąd. Listy od tatka. Miałam je tutaj, w szufladzie, ale one... Były jak trucizna - wyznała głosem słabym, ledwie słyszalnym. Chociaż fizycznie odzyskiwała ostatnio cząstkę sił, o tyle teraz zdawała się jej absolutnie pozbawiona, słaniająca się na nogach - nie jednak z narkotycznego zmęczenia, a z przytłoczenia samotnością wśród labiryntów prowadzących na nieswój stryczek. - Nie chciałam ich już widzieć, pochowałam je, bo niedługo pochowam... Pewnie i jego. Przepraszam. Nie chciałam lady zawieść - nie spojrzała już na Aquilę, zażenowana niemocą, niedopilnowaniem obowiązków, choć wbrew pozorem wcale nie miała ich tak wiele. Mniej niż kuchenne skrzaty, mniej niż żebracy próbujący przetrwać na zimnych londyńskich ulicach.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Naprawdę próbowała być wyrozumiała dla młodej Celine. W końcu dziewczyna, w teorii, nie zrobiła nic złego. Skoro była cala w pajęczynach, to zdecydowanie powinna się umyć. Bardziej interesowało jednak Aquilę, dlaczego w ogóle w takim stanie się znalazła? Co takiego musiało przyjść jej do głowy, by uznała, że samodzielne sprzątanie sukien było dobrym pomysłem? Przecież mogła wykorzystać do tego któregoś skrzata. Celine była cenna i powinna zawsze trwać przy swojej pani, a nie zajmować się przekładaniem drogich materiałów z miejsca na miejsce. Aquila przewróciła znacząco oczami.
- Celine, korzystaj ze skrzatów - powiedziała krótko, spoglądając na dziewczynę karcąco. - Ile razy mam Ci jeszcze powtarzać. Masz być przy mnie... Wzięłam Cię byś trwała obok mego boku, a nie w składziku obok mojej sypialni - chociaż dziewczyna na pewno chciała dobrze, musiała znać swoje miejsce. A to nie było na podłodze, szorując resztki kurzu. Mogła więcej i zasługiwała na więcej. - Cóż, na pewno jest pigwa albo mięta... Ale możesz też trafić na gotowane jajko, ocet albo... - aż wykręciła się na kolejna myśl. - ...grillowany boczek. Ale możesz spróbować... Jestem nawet ciekawa - próbowała posłać do dziewczyny delikatny uśmiech, którego tak bardzo było jej brak przez ostatnie dni. Nie miała zresztą wielu powodów do uśmiechu, zbyt skupiona na ostatnich wydarzeniach, zarówno tych na Grimmauld Place 12, jak i tych w krypcie. Powoli jednak starała się wrócić na właściwe tory, a wczorajsze spotkanie z Evandrą i Prim pomagało.
Chciałaby ją zrugać, chociaż nie miała w planach krzyku. Nie krzyczała zresztą na służbę, chociaż to zdarzało się niektórym członkom jej rodziny. Wolała być jak ojciec... Spokojnie i z pełną powagą dbać o każdy mięsień twarzy, by nie dawać po sobie poznać jakie właściwie emocje targały nią wewnątrz. Była zbyt ekspresyjna, zbyt mocno okazywała to co czuje, musiała nad tym więcej pracować. Kierować własną mimiką tak, by przekonywać do siebie ludzi, nie mogła bazować przecież tylko na słowach. Nie zruga jej jednak, nie dzisiaj, nie po tym co Celine powiedziała. Przez chwilę Aquila zawiesiła wzrok na służce. Pochowała listy od ojca... Jakie emocje musiały targać w środku to dziewczę, że musiała zrobić coś takiego?
- Nie zawiodłaś... - powiedziała cicho, łapiąc Celine za dłoń. Mimowolnie, stała jej się bliska, stałą się ważna. - Wolałabym jednak być o tym poinformowana, Celine... Ale... Jestem pewna, że teraz będziesz wiedzieć? Prawda? - przygryzła lekko dolną wargę, głaszcząc jeszcze kciukiem jej dłoń. - Mogę Ci jakoś pomóc? - jakkolwiek, Celine?
- Celine, korzystaj ze skrzatów - powiedziała krótko, spoglądając na dziewczynę karcąco. - Ile razy mam Ci jeszcze powtarzać. Masz być przy mnie... Wzięłam Cię byś trwała obok mego boku, a nie w składziku obok mojej sypialni - chociaż dziewczyna na pewno chciała dobrze, musiała znać swoje miejsce. A to nie było na podłodze, szorując resztki kurzu. Mogła więcej i zasługiwała na więcej. - Cóż, na pewno jest pigwa albo mięta... Ale możesz też trafić na gotowane jajko, ocet albo... - aż wykręciła się na kolejna myśl. - ...grillowany boczek. Ale możesz spróbować... Jestem nawet ciekawa - próbowała posłać do dziewczyny delikatny uśmiech, którego tak bardzo było jej brak przez ostatnie dni. Nie miała zresztą wielu powodów do uśmiechu, zbyt skupiona na ostatnich wydarzeniach, zarówno tych na Grimmauld Place 12, jak i tych w krypcie. Powoli jednak starała się wrócić na właściwe tory, a wczorajsze spotkanie z Evandrą i Prim pomagało.
Chciałaby ją zrugać, chociaż nie miała w planach krzyku. Nie krzyczała zresztą na służbę, chociaż to zdarzało się niektórym członkom jej rodziny. Wolała być jak ojciec... Spokojnie i z pełną powagą dbać o każdy mięsień twarzy, by nie dawać po sobie poznać jakie właściwie emocje targały nią wewnątrz. Była zbyt ekspresyjna, zbyt mocno okazywała to co czuje, musiała nad tym więcej pracować. Kierować własną mimiką tak, by przekonywać do siebie ludzi, nie mogła bazować przecież tylko na słowach. Nie zruga jej jednak, nie dzisiaj, nie po tym co Celine powiedziała. Przez chwilę Aquila zawiesiła wzrok na służce. Pochowała listy od ojca... Jakie emocje musiały targać w środku to dziewczę, że musiała zrobić coś takiego?
- Nie zawiodłaś... - powiedziała cicho, łapiąc Celine za dłoń. Mimowolnie, stała jej się bliska, stałą się ważna. - Wolałabym jednak być o tym poinformowana, Celine... Ale... Jestem pewna, że teraz będziesz wiedzieć? Prawda? - przygryzła lekko dolną wargę, głaszcząc jeszcze kciukiem jej dłoń. - Mogę Ci jakoś pomóc? - jakkolwiek, Celine?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Łatwo powiedzieć - korzystaj ze skrzatów, ale te stały się Celine bliskie. Odwiedzała je czasem w kuchni tylko po to, by upewnić się, że niczego im nie brakowało, że nie cierpiały katuszy ze strony mniej dobrotliwych służących, nie śmiałaby zatem dokładać im dodatkowych zmartwień czy obowiązków. A ze składzikiem poradziła sobie przecież całkiem dobrze, pomijając stertę pajęczyn i zszarzenie sukienki przez fałdy kurzu zebrane z szafek, ścian i podłogi.
- Ojej, nawet o tym nie pomyślałam... - westchnęła zażenowana półwila, dwa ze smukłych palców przykładając do czoła w konsternacji. Nie kłamała, jej myśli szczerze nie powędrowały wcześniej w tym kierunku, jednak jeśli poprosiłaby Marudka o małe wsparcie chyba by się nie obraził. I o ile nie widziała w tym przesadnej ujmy, reakcja Aquili sprawiła, że dziewczyna bezwiednie skuliła się w sobie, pochylając głowę w wyrazie nieświadomego poddania się jej woli. Jej chwilowej surowości. Zawsze czuła wtedy w sobie dziwne ciepło, niekoniecznie przyjemne, lecz jednocześnie nie aż tak palące wstydem; miała być posłuszna, myślała często, że taką właśnie jest, jednak każda z podejmowanych czynności zdawała się w pewnym stopniu temu przeczyć. Słodki Merlinie, czy kiedyś to się zmieni? - Przepraszam, lady, myślałam, że sprawię ci tym chociaż małą przyjemność - wyszeptała nieśmiało. Co za głupiutki pomysł, właściwie to dlaczego Blackówna miałaby cieszyć się z dodatkowego pomieszczenia wygospodarowanego na jej kreacje? Celine powinna była zdać sobie z tego sprawę wcześniej. Dlatego też spojrzała na opakowanie fasolek trochę już nieufnie, niepewna, czy na nie zasłużyła, lecz zachęcona dalszymi słowami Aquili zdecydowała się delikatnie zerwać lak z wieczka i wyciągnęła jedną landrynkę, która barwą przypominała truskawkę. - W takim razie proszę życzyć mi szczęścia, lady - uśmiechnęła się kącikami ust i uniosła doń cukierek, powoli wsuwając go między wargi, by potem rozgryźć... I natychmiast tego pożałować. Celine zmarszczyła brwi, skrzywiła się gwałtownie i w nieeleganckim grymasie zasłoniła dłonią usta. Po jej przełyku rozlewała się metaliczna słodycz, której z pewnością nie chciała dzisiaj kosztować. - Krew! To krew, lady Aquilo, jakie to ohydne - jęknęła w niedoli, a mimo to połknęła fasolkę i mlasnęła niemrawo. Chyba wolałaby już trafić na ocet, niż na coś tak odrażającego. Jakim cudem łakoć smakował w ten sposób? Czy... Czy wykorzystano do jego przyrządzenia autentyczny składnik? Celine aż pobladła, potem wręcz zieleniejąc, aż z wrażenia przysiadła na łóżku, kiedy poczuła, że nogi zaraz ugną się pod nią na amen. Z przepraszającym spojrzeniem skierowanym na arystokratkę odstawiła pudełeczko na szafkę nocną. Potem spróbuje jeszcze raz.
Dopiero bliskość Aquili i znajoma dłoń chwytająca jej własną sprowadziły półwilę na ziemię. Była taka dobra... Nikt nie byłby w stanie wmówić Lovegood, że było inaczej. Ostatkiem siły woli powstrzymała się przed tym, by nie złożyć na policzku Blackówny wdzięcznego pocałunku. Nie mogłaby.
- Bardzo dziękuję, lady, ale teraz wszystko jest już w porządku. Jesteś tu ze mną, to wystarczająca pomoc w każdym moim zmartwieniu, choć ostatnio... Wydają się za mną podążać jak cienie - zapewniła cicho, przygnębiona wspomnieniem Parszywego Pasażera i tego strasznego mężczyzny - po czym jej oczy rozbłysły i dziewczyna poderwała się znów na równe nogi jak oparzona. - Ale tak właściwie... Bo ja mam dla lady prezent! Miałam podarować go lady może za godzinę, ale skoro już tu jesteśmy... - Celine schyliła się pod krzesło stojące nieopodal i wyciągnęła spod niego duże, ozdobne pudełko przewiązane błękitną wstęgą. Ze środka dochodziły dziwne, przytłumione dźwięki. Półwila uniosła je w dłoniach i zaoferowała swojej pani z niewinnym, dziewczęcym uśmiechem. - To coś, co dotrzyma lady towarzystwa kiedy mnie akurat nie będzie obok... Mam nadzieję, że ci się spodoba.
- Ojej, nawet o tym nie pomyślałam... - westchnęła zażenowana półwila, dwa ze smukłych palców przykładając do czoła w konsternacji. Nie kłamała, jej myśli szczerze nie powędrowały wcześniej w tym kierunku, jednak jeśli poprosiłaby Marudka o małe wsparcie chyba by się nie obraził. I o ile nie widziała w tym przesadnej ujmy, reakcja Aquili sprawiła, że dziewczyna bezwiednie skuliła się w sobie, pochylając głowę w wyrazie nieświadomego poddania się jej woli. Jej chwilowej surowości. Zawsze czuła wtedy w sobie dziwne ciepło, niekoniecznie przyjemne, lecz jednocześnie nie aż tak palące wstydem; miała być posłuszna, myślała często, że taką właśnie jest, jednak każda z podejmowanych czynności zdawała się w pewnym stopniu temu przeczyć. Słodki Merlinie, czy kiedyś to się zmieni? - Przepraszam, lady, myślałam, że sprawię ci tym chociaż małą przyjemność - wyszeptała nieśmiało. Co za głupiutki pomysł, właściwie to dlaczego Blackówna miałaby cieszyć się z dodatkowego pomieszczenia wygospodarowanego na jej kreacje? Celine powinna była zdać sobie z tego sprawę wcześniej. Dlatego też spojrzała na opakowanie fasolek trochę już nieufnie, niepewna, czy na nie zasłużyła, lecz zachęcona dalszymi słowami Aquili zdecydowała się delikatnie zerwać lak z wieczka i wyciągnęła jedną landrynkę, która barwą przypominała truskawkę. - W takim razie proszę życzyć mi szczęścia, lady - uśmiechnęła się kącikami ust i uniosła doń cukierek, powoli wsuwając go między wargi, by potem rozgryźć... I natychmiast tego pożałować. Celine zmarszczyła brwi, skrzywiła się gwałtownie i w nieeleganckim grymasie zasłoniła dłonią usta. Po jej przełyku rozlewała się metaliczna słodycz, której z pewnością nie chciała dzisiaj kosztować. - Krew! To krew, lady Aquilo, jakie to ohydne - jęknęła w niedoli, a mimo to połknęła fasolkę i mlasnęła niemrawo. Chyba wolałaby już trafić na ocet, niż na coś tak odrażającego. Jakim cudem łakoć smakował w ten sposób? Czy... Czy wykorzystano do jego przyrządzenia autentyczny składnik? Celine aż pobladła, potem wręcz zieleniejąc, aż z wrażenia przysiadła na łóżku, kiedy poczuła, że nogi zaraz ugną się pod nią na amen. Z przepraszającym spojrzeniem skierowanym na arystokratkę odstawiła pudełeczko na szafkę nocną. Potem spróbuje jeszcze raz.
Dopiero bliskość Aquili i znajoma dłoń chwytająca jej własną sprowadziły półwilę na ziemię. Była taka dobra... Nikt nie byłby w stanie wmówić Lovegood, że było inaczej. Ostatkiem siły woli powstrzymała się przed tym, by nie złożyć na policzku Blackówny wdzięcznego pocałunku. Nie mogłaby.
- Bardzo dziękuję, lady, ale teraz wszystko jest już w porządku. Jesteś tu ze mną, to wystarczająca pomoc w każdym moim zmartwieniu, choć ostatnio... Wydają się za mną podążać jak cienie - zapewniła cicho, przygnębiona wspomnieniem Parszywego Pasażera i tego strasznego mężczyzny - po czym jej oczy rozbłysły i dziewczyna poderwała się znów na równe nogi jak oparzona. - Ale tak właściwie... Bo ja mam dla lady prezent! Miałam podarować go lady może za godzinę, ale skoro już tu jesteśmy... - Celine schyliła się pod krzesło stojące nieopodal i wyciągnęła spod niego duże, ozdobne pudełko przewiązane błękitną wstęgą. Ze środka dochodziły dziwne, przytłumione dźwięki. Półwila uniosła je w dłoniach i zaoferowała swojej pani z niewinnym, dziewczęcym uśmiechem. - To coś, co dotrzyma lady towarzystwa kiedy mnie akurat nie będzie obok... Mam nadzieję, że ci się spodoba.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Oczywiście, że o tym nie pomyślała. Black wydawała się do tego już przyzwyczajać, dalej jednak nie potrafiąc odrzucić od siebie myśli, że Celine sprawdzi się w swojej roli i w końcu kiedyś będzie taka jak powinna. To przecież miało służyć tylko i wyłącznie jej dobru. Nie wiadomo co stałoby się z tą biedną dziewczyną w porcie, gdzie teraz, zwłaszcza przy zimnie, które powoli spowijało Londyn, mogłaby kompletnie zamarznąć. Była przecież taka drobna, a Blackowie dobrze ją karmili. Ta jednak wydawała się zupełnie nie przybierać na wadze. To wydawało się być nawet niezdrowe.
- Myśl, Celine. Czy ja wymagam od Ciebie tak dużo? - przymknęła oczy, kładąc dłonie na skroniach i lekko kręcąc głową. - Sprawisz mi o wiele większą przyjemność, jeśli na dźwięk dzwonka zjawisz się w moich drzwiach, a nie w składziku, szorując podłogę. Do tego służy skrzat. Ty służysz moim potrzebom - mówiła wręcz łopatologicznie. Prościej się nie dało.
Black głęboko liczyła, że do służki w końcu dojdą te słowa i zaakceptuje je. Jeśli zaś nie miała zamiaru kierować swoimi czynami tak jak tego od niej oczekiwano, nie będzie mogła zagościć na Grimmauld Place 12 na długo. Zimy w Anglii bywały mroźne, nawet jeśli stolicę przykrywały kałuże, a nie biały puch. Listopadowe deszcze z pewnością nie pomogłyby jej zdrowiu. W Celine było jednak coś niezwykłego, coś przez co Aquila po prostu nie była w stanie z niej zrezygnować, a na pewno nie na tym etapie. Jeszcze nie na tym etapie. Gdy służka przegryzła fasolkę, która okazała się mieć smak krwi, Black zaśmiała się przez krótką sekundę. Sama nie chciałaby poczuć metalicznego posmaku na języku, wystarczyło, że czasem zdołała przegryźć sobie policzki.
- Mówiłam... - przewróciła oczami, wykrzywiając kącik ust. - Spróbuj kolejnej, może trafisz w niej na mleczną czekoladę? - dodała jeszcze, gdy dziewczyna odstawiła pudełko na szafkę nocną. Przecież zależało jej na tych fasolkach, czyżby nie doceniała takiego prezentu?
Wolała gdy Celine była szczęśliwa, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Niekoniecznie musiała świecić swoim uśmiechem w każdym możliwym momencie, ale zwykła świadomość, że ktoś, kto przecież był jej bliski, czuje się chociaż odrobinę lepiej, napawała Aquilę swego rodzaju spełnieniem. Miała..., a przynajmniej usilnie starała się wierzyć, że ma... dobre serce. Z jej głowy przecież wylewały się coraz to nowe pomysły, jak można było pomóc tym bardziej poszkodowanym. Wojna była konieczna i absolutnie potrzebna, to dzięki niej stolica w końcu była czysta. Niosła jednak za sobą ofiary. Ofiary biedy, postronnych czarodziejów, którzy nabierając więcej sił, mogli przecież iść i walczyć w imię dobrej krwi. Wtem Celine wyjęła spod krzesła duże pudełko z błękitną wstążką, wręczając je prosto w ręce Black. Przez chwilę popatrzyła na nią lekko skonsternowana. Nie spodziewała się podobnego prezentu, zwłaszcza, że służce daleko było do posiadania galeonów, za które mogłaby sprawić rzeczywiście godny lady prezent. Przez chwilę jednak zmrużyła oczy, zbyt ciekawa tego co znajduje się w środku i odwiązała wstęgę, gdy usłyszała ciche i dziwne dźwięki.
- Celine, zawsze będziesz obok mnie. To Twoja rola - powiedziała jeszcze spokojnie, przenosząc wzrok na zawartość pudełka. A jej oczom ukazał się... Kot? Czy to był kot? - Celine! - zareagowała być może zbyt agresywnie, ale oczy zwierzęcia, które wpatrywały się w nią jak w obrazek, rozczulały serce. - Celine... Co to jest? To znaczy... Skąd to masz? To zwierzę - ale jakie słodkie... Nie była zła. O dziwo.
- Myśl, Celine. Czy ja wymagam od Ciebie tak dużo? - przymknęła oczy, kładąc dłonie na skroniach i lekko kręcąc głową. - Sprawisz mi o wiele większą przyjemność, jeśli na dźwięk dzwonka zjawisz się w moich drzwiach, a nie w składziku, szorując podłogę. Do tego służy skrzat. Ty służysz moim potrzebom - mówiła wręcz łopatologicznie. Prościej się nie dało.
Black głęboko liczyła, że do służki w końcu dojdą te słowa i zaakceptuje je. Jeśli zaś nie miała zamiaru kierować swoimi czynami tak jak tego od niej oczekiwano, nie będzie mogła zagościć na Grimmauld Place 12 na długo. Zimy w Anglii bywały mroźne, nawet jeśli stolicę przykrywały kałuże, a nie biały puch. Listopadowe deszcze z pewnością nie pomogłyby jej zdrowiu. W Celine było jednak coś niezwykłego, coś przez co Aquila po prostu nie była w stanie z niej zrezygnować, a na pewno nie na tym etapie. Jeszcze nie na tym etapie. Gdy służka przegryzła fasolkę, która okazała się mieć smak krwi, Black zaśmiała się przez krótką sekundę. Sama nie chciałaby poczuć metalicznego posmaku na języku, wystarczyło, że czasem zdołała przegryźć sobie policzki.
- Mówiłam... - przewróciła oczami, wykrzywiając kącik ust. - Spróbuj kolejnej, może trafisz w niej na mleczną czekoladę? - dodała jeszcze, gdy dziewczyna odstawiła pudełko na szafkę nocną. Przecież zależało jej na tych fasolkach, czyżby nie doceniała takiego prezentu?
Wolała gdy Celine była szczęśliwa, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Niekoniecznie musiała świecić swoim uśmiechem w każdym możliwym momencie, ale zwykła świadomość, że ktoś, kto przecież był jej bliski, czuje się chociaż odrobinę lepiej, napawała Aquilę swego rodzaju spełnieniem. Miała..., a przynajmniej usilnie starała się wierzyć, że ma... dobre serce. Z jej głowy przecież wylewały się coraz to nowe pomysły, jak można było pomóc tym bardziej poszkodowanym. Wojna była konieczna i absolutnie potrzebna, to dzięki niej stolica w końcu była czysta. Niosła jednak za sobą ofiary. Ofiary biedy, postronnych czarodziejów, którzy nabierając więcej sił, mogli przecież iść i walczyć w imię dobrej krwi. Wtem Celine wyjęła spod krzesła duże pudełko z błękitną wstążką, wręczając je prosto w ręce Black. Przez chwilę popatrzyła na nią lekko skonsternowana. Nie spodziewała się podobnego prezentu, zwłaszcza, że służce daleko było do posiadania galeonów, za które mogłaby sprawić rzeczywiście godny lady prezent. Przez chwilę jednak zmrużyła oczy, zbyt ciekawa tego co znajduje się w środku i odwiązała wstęgę, gdy usłyszała ciche i dziwne dźwięki.
- Celine, zawsze będziesz obok mnie. To Twoja rola - powiedziała jeszcze spokojnie, przenosząc wzrok na zawartość pudełka. A jej oczom ukazał się... Kot? Czy to był kot? - Celine! - zareagowała być może zbyt agresywnie, ale oczy zwierzęcia, które wpatrywały się w nią jak w obrazek, rozczulały serce. - Celine... Co to jest? To znaczy... Skąd to masz? To zwierzę - ale jakie słodkie... Nie była zła. O dziwo.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Rozumiem - odparła jedynie pokornie na strofujące ją słowa lady Aquili. Przepraszała już tyle razy, że bałaby się powtórzyć ów wyrażenia; co jeśli nawet to przelałoby czarę goryczy, jak inaczej miałaby wtedy tłumaczyć się przed kobietą, wybielać z win, grzechów i nieporozumień?
Perlisty, krótki śmiech wypełniający każdy kąt pomieszczenia po niefortunnej przygodzie z fasolką sprawił, że Celine sama uśmiechnęła się dyskretnie. Pozostałości cukierka wodniście barwiły jej wargi od wewnątrz, wyglądała tak, jakby przed chwilą rzeczywiście pochłonęła skąpane w krwi serce - ludzkie, zwierzęce, to bez znaczenia, przywodziła na myśl swoje wile przodkinie, które w zamierzchłych czasach mogły, choć nie musiały, pożerać męskie serca. Bo na pewno takie stałoby się jej ofiarą. Nie delikatne i kruche jak to należące do Aquili, lecz zdradliwe, toksyczne i pełne kłamstw; w tej jednej chwili wyglądała nieziemsko, tak jak Blackówna wylegująca się w wannie pełnej mugolskiej posoki, jak boginka wyjęta z ludowych podań, senny postrach dzieci i drżenie kobiet zazdrosnych o zbłąkanych kochanków.
- Gdybym lady nie znała, pomyślałabym, że sprawia ci przyjemność patrzenie jak kosztuję takich małych okropieństw... Ale dobrze, spróbuję jeszcze jedną - zdecydowała z nieco rozbawionym westchnieniem i sięgnęła znów do pudełeczka, wydobywając z niego kolejny czerwony cukierek. Ten musiał być już truskawką, prawda? Nieszczęście nie mogło trzymać się jej w nieskończoność. Celine spróbowała ostrożnie fasolki, najpierw przegryzła ją na pół, a potem zamruczała w zadowoleniu i dojadła do końca. - Och, tym razem to pomidor! Smakuje zupełnie jak prawdziwy, świeży, letni... Może lady jednak też się skusi? - zaproponowała z nadzieją.
Reakcja arystokratki na podarunek była piękniejsza niż półwila mogłaby się spodziewać w najśmielszych snach. Jej oczy zamigotały zachwytem a usta ułożyły w promienny uśmiech; biały kociak o nieproporcjonalnie wielkich uszach i krótkiej, makaronowej sierści spoglądał na swoją nową panią z objęć pudełka, miauknąwszy w powitalnym geście, chyba zadowolony, że w końcu mógł odetchnąć świeżym powietrzem.
- Przy okazji zakupów odwiedziłam menażerię, lady. Tak na nią spojrzałam i pomyślałam o tobie... Pasujecie do siebie, tak mi się wydaje - wyjaśniła z nieukrywanym samozadowoleniem, mimo wszystko wciąż gdzieś na dnie świadomości niepewna, czy prezent okazał się mile widziany. W końcu składzik obok sypialni Aquili też miał takim być. - Nie będzie brudzić, obiecuję! - Celine zapewniła szybko, na wszelki wypadek, by potem znów zająć miejsce na łóżku obok Blackówny. Kocię już zaczęło mruczeć, choć wyglądało na dość zafrasowane pomieszczeniem, w którym przyszło mu się znaleźć. I półwila cieszyłaby się tym widokiem, obrazem swej pani i jej nowego pupila, gdyby nie fakt, że coś wciąż ciążyło na jej sercu, coś spędzało sen z powiek... Drgnęła lekko na łóżku, poszukując wygodniejszej pozycji, i opuściła wzrok na dywan na podłodze. - Lady, czy... Czy mogłabym coś powiedzieć? Nie wiem co powinnam z tym zrobić, ale wydaje mi się, że ktoś... Chce mi zrobić krzywdę - wyjawiła szeptem.
Perlisty, krótki śmiech wypełniający każdy kąt pomieszczenia po niefortunnej przygodzie z fasolką sprawił, że Celine sama uśmiechnęła się dyskretnie. Pozostałości cukierka wodniście barwiły jej wargi od wewnątrz, wyglądała tak, jakby przed chwilą rzeczywiście pochłonęła skąpane w krwi serce - ludzkie, zwierzęce, to bez znaczenia, przywodziła na myśl swoje wile przodkinie, które w zamierzchłych czasach mogły, choć nie musiały, pożerać męskie serca. Bo na pewno takie stałoby się jej ofiarą. Nie delikatne i kruche jak to należące do Aquili, lecz zdradliwe, toksyczne i pełne kłamstw; w tej jednej chwili wyglądała nieziemsko, tak jak Blackówna wylegująca się w wannie pełnej mugolskiej posoki, jak boginka wyjęta z ludowych podań, senny postrach dzieci i drżenie kobiet zazdrosnych o zbłąkanych kochanków.
- Gdybym lady nie znała, pomyślałabym, że sprawia ci przyjemność patrzenie jak kosztuję takich małych okropieństw... Ale dobrze, spróbuję jeszcze jedną - zdecydowała z nieco rozbawionym westchnieniem i sięgnęła znów do pudełeczka, wydobywając z niego kolejny czerwony cukierek. Ten musiał być już truskawką, prawda? Nieszczęście nie mogło trzymać się jej w nieskończoność. Celine spróbowała ostrożnie fasolki, najpierw przegryzła ją na pół, a potem zamruczała w zadowoleniu i dojadła do końca. - Och, tym razem to pomidor! Smakuje zupełnie jak prawdziwy, świeży, letni... Może lady jednak też się skusi? - zaproponowała z nadzieją.
Reakcja arystokratki na podarunek była piękniejsza niż półwila mogłaby się spodziewać w najśmielszych snach. Jej oczy zamigotały zachwytem a usta ułożyły w promienny uśmiech; biały kociak o nieproporcjonalnie wielkich uszach i krótkiej, makaronowej sierści spoglądał na swoją nową panią z objęć pudełka, miauknąwszy w powitalnym geście, chyba zadowolony, że w końcu mógł odetchnąć świeżym powietrzem.
- Przy okazji zakupów odwiedziłam menażerię, lady. Tak na nią spojrzałam i pomyślałam o tobie... Pasujecie do siebie, tak mi się wydaje - wyjaśniła z nieukrywanym samozadowoleniem, mimo wszystko wciąż gdzieś na dnie świadomości niepewna, czy prezent okazał się mile widziany. W końcu składzik obok sypialni Aquili też miał takim być. - Nie będzie brudzić, obiecuję! - Celine zapewniła szybko, na wszelki wypadek, by potem znów zająć miejsce na łóżku obok Blackówny. Kocię już zaczęło mruczeć, choć wyglądało na dość zafrasowane pomieszczeniem, w którym przyszło mu się znaleźć. I półwila cieszyłaby się tym widokiem, obrazem swej pani i jej nowego pupila, gdyby nie fakt, że coś wciąż ciążyło na jej sercu, coś spędzało sen z powiek... Drgnęła lekko na łóżku, poszukując wygodniejszej pozycji, i opuściła wzrok na dywan na podłodze. - Lady, czy... Czy mogłabym coś powiedzieć? Nie wiem co powinnam z tym zrobić, ale wydaje mi się, że ktoś... Chce mi zrobić krzywdę - wyjawiła szeptem.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie chciała jej torturować, a na pewno nie fasolkami. W historii istniały znacznie ambitniejsze sposoby, jak łamanie kołem, rozciąganie kończyn, zaklęcie Crucio, czy nawet, choć to zakrawało o perwersje, zmuszenie do życia w jednej zagrodzie ze świniami. Żadnego z tych sposobów w życiu nie chciałaby przetestować na Celine, ani właściwie na nikim innym. Chociaż, być może, popatrzyłaby na efekty takich działań, gdyby ktoś użył ich na mugolach. Ci zresztą nie byli potrzebni, a z pewnością znaleźliby się czarodzieje, którym mogliby służyć za obiekty doświadczalne, obojętnie w jakich celach.
- Celine, jestem bardzo tolerancyjna, ale nie wypowiadaj takich słów, nawet w żartach - kolejny raz skarciła służkę. Powoli przestawała mieć do tego siły. Celine miała zdecydowanie za długi język i paplała słowa, których wcale nie powinna mówić, a na pewno nie gdy przebywała na Grimmauld Place 12. Musiała nauczyć się, że jej zachowanie ma wpływ na to jak postrzegana jest sama Aquila. - Mogę spróbować, ale... Ech. No niech będzie - niepewnie wysypała sobie na dłoń jedną fasolkę i przyglądała jej się jeszcze przez chwilę, niepewna co właściwie może oznaczać jej słoneczno żółty kolor. Oby cytrynę... - Co to jest... - wykrzywiła się, przegryzając fasolkę. - Smakuje jak zwykły ziemniak i to w jakiejś oliwie, jakby ktoś go do niej wsadził - to było okropne uczucie, ale fasolka już zdążyła rozpuścić się na języku. Będzie musiała szybko zmienić smak, może wino podziała chociaż trochę lepiej.
Tymczasem Celine postanowiła osłodzić jej wszystko, prezentując żywego i prawdopodobnie prawdziwego kota. Aquila powróciła szybko myślami do kotów Craiga, które miała okazję poznać miesiąc temu, gdy jeszcze wszystko wyglądało inaczej. To słodkie wspomnienie teraz było zbyt odległe, by mogła powrócić do tamtych beztroskich emocji. Dwoma rękoma wyciągnęła małego białego kotka, sadzając go sobie na kolanach. Mruczał. Ohhh...
- Jest... - trochę dziwny. - Jest... - właściwie czy był tresowany? - Jest... - przecież nie będzie za nim latać. - Jest słodki - uśmiechnęła się pogodnie do Celine. Po raz pierwszy od dawna po prostu się uśmiechnęła, tak jakby nie zdarzyło się nic złego. - Nazwę ją Blanche... Bo to ona, prawda? - ten widok kompletnie rozczulił. Co prawda imię nie było szczególnie wyszukane, znaczyło zaledwie biały, ale przy okazji tak czysty... Aquila wpatrywala się w Blanche unosząc tylko delikatnie brwi do góry, gdy mała kociczka myła sobie łapkę, jak gdyby nigdy nic, znajdując na kolanach Black swoje ulubione miejsce. Blanche i Black, jak słodko. Być może zagapiła się nawet za bardzo, nie do końca skupiając się na słowach Celine. Te jednak szybko sprowadziły ją na ziemię.
- Słucham? - od razu odwróciła na nią spojrzenie. - Kto? I dlaczego...? - zapytała jedynie krótko, czując jak narasta w niej złość. Czy Celine zrobiła coś złego, przez co stała się celem? W lady kłębiły się niepotrzebne myśli, a żołądek zdawał się uciekać do gardła. Przez krótką chwilę czuła się spokojnie i normalnie, ale świat dalej przypominał o swoim istnieniu. Jeśli ten ktoś to niebezpieczny terrorysta, członek Zakonu Feniksa. A co jeśli przez nią próbuje się dostać do Blacków? Ostatnie tygodnie były zbyt niespokojne. - Masz mi opowiedzieć wszystko, krok po kroku - i oby to nie była Twoja wina, Celine, bo ja Cię skrzywdzę.
- Celine, jestem bardzo tolerancyjna, ale nie wypowiadaj takich słów, nawet w żartach - kolejny raz skarciła służkę. Powoli przestawała mieć do tego siły. Celine miała zdecydowanie za długi język i paplała słowa, których wcale nie powinna mówić, a na pewno nie gdy przebywała na Grimmauld Place 12. Musiała nauczyć się, że jej zachowanie ma wpływ na to jak postrzegana jest sama Aquila. - Mogę spróbować, ale... Ech. No niech będzie - niepewnie wysypała sobie na dłoń jedną fasolkę i przyglądała jej się jeszcze przez chwilę, niepewna co właściwie może oznaczać jej słoneczno żółty kolor. Oby cytrynę... - Co to jest... - wykrzywiła się, przegryzając fasolkę. - Smakuje jak zwykły ziemniak i to w jakiejś oliwie, jakby ktoś go do niej wsadził - to było okropne uczucie, ale fasolka już zdążyła rozpuścić się na języku. Będzie musiała szybko zmienić smak, może wino podziała chociaż trochę lepiej.
Tymczasem Celine postanowiła osłodzić jej wszystko, prezentując żywego i prawdopodobnie prawdziwego kota. Aquila powróciła szybko myślami do kotów Craiga, które miała okazję poznać miesiąc temu, gdy jeszcze wszystko wyglądało inaczej. To słodkie wspomnienie teraz było zbyt odległe, by mogła powrócić do tamtych beztroskich emocji. Dwoma rękoma wyciągnęła małego białego kotka, sadzając go sobie na kolanach. Mruczał. Ohhh...
- Jest... - trochę dziwny. - Jest... - właściwie czy był tresowany? - Jest... - przecież nie będzie za nim latać. - Jest słodki - uśmiechnęła się pogodnie do Celine. Po raz pierwszy od dawna po prostu się uśmiechnęła, tak jakby nie zdarzyło się nic złego. - Nazwę ją Blanche... Bo to ona, prawda? - ten widok kompletnie rozczulił. Co prawda imię nie było szczególnie wyszukane, znaczyło zaledwie biały, ale przy okazji tak czysty... Aquila wpatrywala się w Blanche unosząc tylko delikatnie brwi do góry, gdy mała kociczka myła sobie łapkę, jak gdyby nigdy nic, znajdując na kolanach Black swoje ulubione miejsce. Blanche i Black, jak słodko. Być może zagapiła się nawet za bardzo, nie do końca skupiając się na słowach Celine. Te jednak szybko sprowadziły ją na ziemię.
- Słucham? - od razu odwróciła na nią spojrzenie. - Kto? I dlaczego...? - zapytała jedynie krótko, czując jak narasta w niej złość. Czy Celine zrobiła coś złego, przez co stała się celem? W lady kłębiły się niepotrzebne myśli, a żołądek zdawał się uciekać do gardła. Przez krótką chwilę czuła się spokojnie i normalnie, ale świat dalej przypominał o swoim istnieniu. Jeśli ten ktoś to niebezpieczny terrorysta, członek Zakonu Feniksa. A co jeśli przez nią próbuje się dostać do Blacków? Ostatnie tygodnie były zbyt niespokojne. - Masz mi opowiedzieć wszystko, krok po kroku - i oby to nie była Twoja wina, Celine, bo ja Cię skrzywdzę.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znów spojrzała na Blackównę z niezrozumieniem. Przecież tylko żartowała, po cóż się tak pieklić? W porcie doceniano jej poczucie humoru, może nie było ani zbyt ambitne, ani eleganckie, ale wydobywało uśmiechy z odmętów trosk i zachęcało do przychylniejszego jej traktowania. Dlaczego za każdym razem kaleczyła tę sztukę w obecności Aquili? Celine westchnęła ciężko i wyuczonym odruchem wyprostowała plecy, świadoma już, że znów przekroczyła pewną granicę i swoboda nie była mile widziana. W odpowiedzi skinęła jedynie głową, chętna kolejny raz przeprosić, ale wtedy jej oczy rozwarły się w zdziwieniu, gdy szlachcianka zdecydowała się sięgnąć do opakowania fasolek i wyjęła jedną z nich, słoneczną, żółtą i wyglądającą po prostu smakowicie. Na pewno taką właśnie będzie. Przecież lady Aquila miała w sobie więcej szczęścia - uwagę zwrócił na nią nawet sam Minister Magii.
- Frytki...? - spytała niepewnie; to zrozumiałe, że ktoś wychowywany wśród wyższych sfer mógł nie znać tego smaku, ale dla niej nie był nowością. Czasem mogła sobie na nie pozwolić w porcie, głodna szczególnie kiedy opuszczała ją słodycz wróżkowej dobroci, a w kościach osiadało zmęczone przygnębienie. Nic nie radziło sobie z nim tak jak nadmiar kalorii, nauczono ją tego właśnie w Parszywym, kiedy pierwszy raz zmagała się z konsekwencjami zażytego narkotyku.
Widok Aquili z Blanche był niczym miód na serce. Celine nie spodziewała się nawiązania tak szybkiej więzi, ale pani i jej kocię ewidentnie dogadywały się świetnie już od pierwszego wspólnego momentu, a to sprawiło, że półwila splotła dłonie w zachwycie i przyjrzała się ów scenie dokładnie, przysięgając sobie, że nie zapomni jej ani sekundy. Taką właśnie chciała widzieć Aquilę. Szczęśliwą, zachwyconą, rozmarzoną.
- Tak, lady, to dziewczynka. Piękne imię, Blanche - westchnęła z nieustającym uśmiechem, nim ten przerodził się w posępny grymas lęku zmieszanego z poczuciem winy. Nie jej własnym, ale Lovegoodowskim, tym zaszczepionym w niej przez ojca kryminalistę, którego wyrok śmierci muskał zimnym oddechem po karku. Czuła płynącą od Blackówny złość, czuła skumulowaną ją w swoim kierunku, słusznie czy nie - tego ocenić jednak nie potrafiła, znów skulona, uciekająca ciałem, ale i duchem. - To się stało jak miałam wychodne na wieczór, chciałam tylko zatańczyć, przez chwilkę być sama i... I wtedy oni przyszli, powiedzieli, że chcą dowiedzieć się więcej, przesłuchać, a ten mężczyzna, który im przewodził, on... - Jej głos zadrżał gwałtownie, gardło ścisnęło przerażenie, oczy natomiast rozszerzyły w napływającej do niej panice. Celine nie umiała jeszcze poradzić sobie z tamtym wieczorem, nie rozumiała co uczynił jej mag, jakim sposobem wdarł się do głowy i przeglądał wspomnienia niczym ruchome zdjęcia w rodzinnym albumie. - On coś mi zrobił, jakby w-wszedł we mnie, w czaszkę, oglądał co tylko chciał, to bolało, bardzo bolało, a ja nie umiałam się bronić. Ale uciekłam, lady, udało mi się, tyle że potem widziałam go n-na pogrzebie lorda Alpharda i boję się, że... Boję się - zadygotały w niej wszystkie mięśnie, żołądek przewrócił do góry nogami, a ona pożałowała, że chwilę wcześniej kosztowała cukierków sprezentowanych przez szlachetnie urodzoną kobietę. Wątłe, małe dłonie Celine uniosła do mokrych włosów i plątała w nie palce, ciągnąc za kosmyki, byle tylko mentalny ból zastąpić tym fizycznym. - To był pan Sallow...
zt x2
- Frytki...? - spytała niepewnie; to zrozumiałe, że ktoś wychowywany wśród wyższych sfer mógł nie znać tego smaku, ale dla niej nie był nowością. Czasem mogła sobie na nie pozwolić w porcie, głodna szczególnie kiedy opuszczała ją słodycz wróżkowej dobroci, a w kościach osiadało zmęczone przygnębienie. Nic nie radziło sobie z nim tak jak nadmiar kalorii, nauczono ją tego właśnie w Parszywym, kiedy pierwszy raz zmagała się z konsekwencjami zażytego narkotyku.
Widok Aquili z Blanche był niczym miód na serce. Celine nie spodziewała się nawiązania tak szybkiej więzi, ale pani i jej kocię ewidentnie dogadywały się świetnie już od pierwszego wspólnego momentu, a to sprawiło, że półwila splotła dłonie w zachwycie i przyjrzała się ów scenie dokładnie, przysięgając sobie, że nie zapomni jej ani sekundy. Taką właśnie chciała widzieć Aquilę. Szczęśliwą, zachwyconą, rozmarzoną.
- Tak, lady, to dziewczynka. Piękne imię, Blanche - westchnęła z nieustającym uśmiechem, nim ten przerodził się w posępny grymas lęku zmieszanego z poczuciem winy. Nie jej własnym, ale Lovegoodowskim, tym zaszczepionym w niej przez ojca kryminalistę, którego wyrok śmierci muskał zimnym oddechem po karku. Czuła płynącą od Blackówny złość, czuła skumulowaną ją w swoim kierunku, słusznie czy nie - tego ocenić jednak nie potrafiła, znów skulona, uciekająca ciałem, ale i duchem. - To się stało jak miałam wychodne na wieczór, chciałam tylko zatańczyć, przez chwilkę być sama i... I wtedy oni przyszli, powiedzieli, że chcą dowiedzieć się więcej, przesłuchać, a ten mężczyzna, który im przewodził, on... - Jej głos zadrżał gwałtownie, gardło ścisnęło przerażenie, oczy natomiast rozszerzyły w napływającej do niej panice. Celine nie umiała jeszcze poradzić sobie z tamtym wieczorem, nie rozumiała co uczynił jej mag, jakim sposobem wdarł się do głowy i przeglądał wspomnienia niczym ruchome zdjęcia w rodzinnym albumie. - On coś mi zrobił, jakby w-wszedł we mnie, w czaszkę, oglądał co tylko chciał, to bolało, bardzo bolało, a ja nie umiałam się bronić. Ale uciekłam, lady, udało mi się, tyle że potem widziałam go n-na pogrzebie lorda Alpharda i boję się, że... Boję się - zadygotały w niej wszystkie mięśnie, żołądek przewrócił do góry nogami, a ona pożałowała, że chwilę wcześniej kosztowała cukierków sprezentowanych przez szlachetnie urodzoną kobietę. Wątłe, małe dłonie Celine uniosła do mokrych włosów i plątała w nie palce, ciągnąc za kosmyki, byle tylko mentalny ból zastąpić tym fizycznym. - To był pan Sallow...
zt x2
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
24 października
Nigdy więcej.
Nie dość, że wciąż piekło ją gardło, nie dość, że wciąż czuła na języku ten okropny, słony smak, nie dość, że widmo jego dotyku wciąż przesuwało się po jej skórze, to jeszcze na panelach korytarza Grimmauld Place musiała stąpać tak cicho. Jak cień przemykający pośród starego, wypolerowanego drewna. Wróciła do domu wcześniej niż zazwyczaj: wtorkowe wychodne pożytkowała do samego rana, na progu zjawiała się tuż przed szóstą, cichym, zwinnym krokiem dopadając swego pokoju. Ale teraz było inaczej, ruchome schody zabierały ją na wskazane piętro w środku nocy, kiedy księżyc wciąż wisiał dumnie na nieboskłonie, a w kamienicy rozchodzić mogły się fantomowe oddechy śpiących szlachciców. Celine nie zamierzała ich budzić, alarmować swoim powrotem; choć letargiczna i otępiona, była cicha, z niedosłyszalnym skrzypnięciem otwierając drzwi do swojego małego lokum, w którego bezpieczeństwie mogła zaszyć się do wzejścia słońca.
Wróżka już dawno temu straciła swój słodki smak. Pozostała po niej jedynie apatia, zmęczenie, obrzydzenie, jakiego półwila nie mogła wyzbyć się podczas wędrówki na rękach dilera, któremu... Który... Ach, nie była w stanie nawet dopuścić do siebie tej myśli, bo kiedy tylko spróbowała, od razu musiała rzucić się w kierunku przylegającej do jej sypialni prywatnej toalety, by wyrzucić z siebie wszelkie jedzenie, jakie w ostatnich godzinach zdołała pochłonąć. Proszę, niech wyjdzie ze mnie też jego smak.
Jednak to tylko czcze marzenie: duch niechlubnego zbliżenia w opuszczonej portierni miał w niej pozostać na długo, nie tyle realną obecnością, co odrzucającym wspomnieniem. Jak mogła sobie na to pozwolić? Tak bardzo stracić kontrolę? Ciekawość zaprowadziła ją do piekła. Celine oparła czoło o muszlę i skupiła się na oddechu, był głęboki, miał za zadanie jakkolwiek ją uspokoić, lecz... Czarownica podniosła się niebawem i w ubraniu, tak jak stała, zażyła również kąpieli. Gorącej, takiej, która na skórze pozostawiała czerwone ślady przegrzania; musiała zmyć z siebie brud własnych klęczek i pulsującego gardła, szorowała ciało tak długo, aż skóra nie zaczęła piec; dopiero wtedy Celine niechętnie wyszła z wanny i zdjęła z siebie mokre ubrania, bezmyślnie pozostawiając je na podłodze, po czym jak senna mara powłóczyła nogami do łóżka, gdzie z mokrymi włosami wsunęła się pod kołdrę. To się nie wydarzyło, trzeba o tym zapomnieć.
Tak, zapomnieć. Po prostu zapomnieć...
Półwila zakleszczyła drugą z poduszek w swoich ramionach, przycisnąwszy ją do piersi. Nie chciała tej nocy być sama, przestraszona i poruszona, ale los chciał inaczej - nie mogła wyznać niczego lady Aquili, nie mogła jej nawet obudzić czy bezgłośnie położyć się obok w szlacheckim łożu, została jej tylko wyobraźnia. Kto byłby w stanie odegnać te okropne demony? Zacisnęła oczy, a we wszechobecnej czerni na moment zaświtała twarz Rain, zanim i ona uległa zmianie, przybrała młode, męskie rysy. Kruczość zamieniła się w blond. Jasne oczy przybrały intensywny kolor błękitu. Och, na pewno mknął dziś gdzieś na niebie, pod niebem, zachwycał, oby tej nocy był szczęśliwszy niż ona.
Pomóż mi zasnąć.
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jak śmiała? Black wparowała do zamkniętego od tygodnia pokoju Celine, wpuszczając jeszcze do środka skrzata, który miał za zadanie uprzątnąć ten pokój. - Ma zostać pusty - powiedziała jeszcze, przyglądając się wszystkiemu, co w nim było. Wspomniała siedzącą na tym łóżku Celine, gdy odwiedziła ją niemal miesiąc temu, gdy dziewczyna mówiła o ataku, gdy jadły razem te obrzydliwe cukierki niewiadomego pochodzenia. Stojące nieopodal lustro i regał nadawały się co najwyżej do wyrzucenia. Skrzat, dyrygując długimi kościstymi palcami wskazującymi, sprawiał, że wszystkie bibeloty służki pakowały się niemal same do skrzyni, od lewej do prawej, po kolei jedno i drugie. Black spojrzała jeszcze w prawo w poszukiwaniu tego konika morskiego, którego hodować chciała w pokoju, ale w zamian za to jej oczom ukazał się... kameleon? Trzymać podobnego gada w pokoju...? Obrzydliwe. Black podeszła do terrarium, w którym siedział, wpatrując się wielkimi oczami w nią, dziwny stwór. Wykrzywiona w pogardzie mina kazała się odsunąć, gdy zaczepił ją skrzat. - Lady Black, lady... - powiedział, skłaniając się w pół przed nią, a w dłoni trzymając zabrudzoną, drewnianą szkatułkę. - ...to było pod łóżkiem, lady... - Aquila przeniosła na niego wzrok, a na trzymaną w jego dłoniach wskazała różdżką. - Alohomora - szybko wypowiedziane zaklęcie odsłoniło zawartość. Czy to były... Czy to były narkotyki? Black niemal zatkało, zrobiła krok w tył i opierając się o ścianę, wciągnęła mocno powietrze. Co jeszcze można było znaleźć w tym pokoju? Narkotyki... Narkotyki u służki na Grimmauld Place 12? Tego było zbyt wiele. Jak śmiała jej coś takiego zrobić? Jak mogła w ten sposób narażać siebie, a co najważniejsze, jak mogła narażać Blacków, jak mogła narażać Aquilę? Ścisnęła usta w kreskę i zmarszczyła brwi, wpatrując się w Marudka. - Oddaj mi to - wskazała na skrzyneczkę i odebrała ją od skrzata. Nikt nie mógł dowiedzieć się co takiego wychodziło z Grimmauld Place, będzie musiała się tym zająć później, teraz Marudek miał pilniejsze zadania. Chciała, by pokój kompletnie opustoszał. Będzie doskonałą przestrzenią na kolejne sukienki, futra, płaszcze, bolerka i buty. Skrzat dalej kierując palcem, przenosił większość rzeczy Celine do drewnianego pudła, podobnego do tych, w których nosi się jabłka. Trafiały tam jej wszystkie ubrania, dziwne bibeloty, książki, listy, ozdoby, jakaś piersiówka, nawet stare puenty, na których Black zawiesiła wzrok na dłużej. Celine na nich należało, na pewno chciałaby je odzyskać. - To zwierze też - wskazała na kameleona, który jednym ruchem skrzata poleciał prosto po skrzynki, gdzie usiadł na puentach, powoli wchodząc w ich środek, aby schronić się przed dziwnymi czarami, których nie rozumiał. - Wyrzuć to wszystko do śmieci za domem, nie obchodzi mnie w jakim stanie - powiedziała głucho, gdy skrzat wychodził z pokoju, w którym została sama. Był już niemal pusty, zostało w nim zaledwie kilka mebli, łóżko i lustro, w którym teraz się przejrzała. Oczy wyglądały inaczej niż jeszcze kilka miesięcy temu. W ciągu ostatnich tygodni spotkało ją wiele, a w głowie Aquili kłębiły się myśli sugerujące, że wszystko to wymierzone jest przeciwko niej. Z jednego oka poleciała łza, którą Black otarła, odwracając się z powrotem w stronę okna, przez które wpadało teraz dziennie światło. Odwróciła się, wychodząc z pokoju za skrzatem, doganiając pokraczną istotę przy schodach, dwa piętra niżej. Obserwowała jeszcze przez otwarte drzwi, jak skrzat odchodzi od wejścia i kieruje się w stronę skrytych za murkiem metalowych śmietników. Na wierzchu pudeł leżały puenty, które Black obserwowała już bez mrugnięcia okiem, upewniając się, że skrzat wyrzuca
Pokój Celine zostaje opróżniony. Na śmietnik trafia kameleon, stare puenty oraz piersiówka "bez dna". Wróżkowy Pył w skrzyneczce biorę do siebie.
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokój Celine
Szybka odpowiedź