Carlisle Flamel
Nazwisko matki: Lovegood
Miejsce zamieszkania: Ottery St Catchpole, Devon
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Numerolog na zlecenie, badacz naukowy
Wzrost: 170 centymetrów
Waga: 57 kilogramów
Kolor włosów: Ciemny blond
Kolor oczu: Jasny błękit
Znaki szczególne: Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, orli nos
12 cali Wiśnia sierść ponuraka
Beauxbatons, Smoki
Gołąb
Zmasakrowane zwłoki brata
Herbatą z miodem i cytryną
Siebie i swoje rodzeństwo siedzących przed rodzinnym domem we Francji
Nowinkami naukowymi, sztuką, magicznymi zwierzętami
Pogromcom Kafla z Quiberon
nieudolnie tańczę, piszę i kwestionuję cudze opinie niepytana
Szeptu wróbla, tańca wrony i Celestyny Warbeck
Anastasiia Koval
Gołąb usadowił się leniwie na parapecie okna, zupełnie jakby to on był jego właścicielem, a nie siedząca w fotelu naprzeciwko blondynka. Nikt nie lubi słuchać historii, które doczekały swojego końca, uprzedza już od samego początku. Wszystkie warte uwagi wątki z życia Carlisle zostały opowiedziane wielokrotnie przez dziesiątki różnych ust, poruszających się w udawanym szepcie i fałszywej dyskrecji. Opowieści powtarzano tak długo, aż w końcu prawie zupełnie oderwały się od swojej głównej bohaterki. Żyły własnym życiem, dalekim od jej prawdziwych przemyśleń, aż wreszcie umarły naturalną śmiercią pamięci.
Carlisle wróciła do samego początku, tylko jeden raz. Dla Ciebie.
Urodziła się pod gwiazdozbiorem Raka jako pierwsza córka Anny Luisy Lovegood i Firmina Flamel, chociaż wyczyn ten był zaledwie formalnością. Przyszłość Carlisle była bowiem już jasna dla wszystkich dookoła, prócz niemowlęcia cicho kwilącego w kołysce. Nie zamierzała nigdy szukać winnych takiego obrotu wydarzeń, wzruszając jedynie ramionami. Późniejsza edukacja upewniła ją jedynie, iż w porównaniu do poznanych potem czarownic, dano jej nie tyle wybór, co możliwość jego zmiany w dowolnej chwili. Niewielu mogło sobie pozwolić na taki luksus. Rodzice chociaż kochający, swoimi niespełnionymi ambicjami zapełniali luki w kształtującym się charakterze dziewczynki. Naturalnie zatem, idąc za wzorem matki rosła na dziecko ciekawskie i do pewnego stopnia pozbawione instynktu samozachowawczego. Anna Luisa, niegdyś zapalona smokolog, po spotkaniu męża podczas jednej z francuskich ekspedycji osiadła wraz z nim na obrzeżach Paryża. Z pozoru usatysfakcjonowana znacznie spokojniejszym stylem życia niż jej dotychczasowe przyzwyczajenia, w praktyce szukała pod każdym pozorem urozmaicenia monotonii. Dlatego im bardziej młoda Carlisle starała się ukrywać swoje drobne problemy, tym radośniej Anna Luisa oferowała wątpliwej jakości rady. Dziewczynkę o świeżo odkrytym talencie magicznym zaczęła trawić plaga koszmarów. Niewidzialni przyjaciele nie tylko dotrzymywali jej towarzystwa podczas wizyt nad jeziorem w pobliskim parku, tym samym na brzegu którego po raz pierwszy uczyła się pływać, ale też nękali sny pierworodnej Flamel swoją niewzruszoną obecnością. W obliczu choroby córki, Firmin jak przystało na rasowego alchemika wolał skupić się na objawach i ich efektach, zamiast źródłach u podstawie których leżała delikatna psychika Carlisle. Dosyć szybko stało się jasne, że ich początkowe zamierzenia dla perfekcyjnej młodej damy, musiały ulec skorygowaniu, wobec przytłumionych rozmów blondynki pod kuchennym stołem, jakie prowadziła ze stałą rezydentką ich ogrodu - podstarzałą kurą o złotych piórach. Ponieważ jednak sami rodzice nie zdolni byli skutecznie radzić sobie z własnymi demonami przeszłości, również i te nękające pociechę postanowili pozostawić bez reakcji, w nadziei samoistnego rozwiązania. Całe swoje życie dzialali na własną rękę, zdani wyłącznie na siebie i nawet w małżeństwie, bardziej niż stałą całość tworzyli dwa wyjątkowe i specyficzne indywidua. Położywszy jedynie wartswę fałszywego spokoju i pocieszenia na pozornie idylliczną wizję ich domostwa, oczekiwali przybycia na świat kolejnego potomka.
Kiedy przechadzała się korytarzami pałacu Beaxbautons po raz pierwszy, początkowo nie zauważała kierowanych w jej stronę spojrzeń pełnych dziwnej mieszanki współczucia, wymieszanego z elegancko skrywanym zaciekawieniem. Należała w końcu do jednej z rodzin, których pociechy stanowiły stały element krajobrazu bogatozdobionego holu głównego. Z drugiej jednak strony, miała w sobie coś obcego i nieposkromionego – celtyckie zacięcie Lovegoodów, które u wszystkich wywoływało niewygodną aurę niepewności. Nie wiedzieli czego się spodziewać i to przez pewien czas ciekawiło ich najbardziej. Radzenie sobie z dodatką uwagą przychodziło niełatwo, przywykła bowiem do braku pilniejszego zainteresowania ze strony domowników, już od kilku lat mierząc się z rzeczywistością bycia starszą siostry dla pary bliźniąt. Ich obecność raptownie wypełniła ciszę domostwa, do której zdążyła się już przyzwyczaić. Szmer przerzucanych kartek pracy naukowej Firmira, stukot kolekcji ingrediencji Anny, wszystko to schodziło na dalszy plan wobec rosnących jak na drożdżach dzieci, błogo normalnych i bezpiecznych, niewychodzących poza ramy tego co rozpoznawał podstawowy instynkt rodzicielski obojga z ich rodziców.
W Akademii nocne mary nie miały swojego miejsca wobec oślepiającej bieli i błogiej atmosfery harmonii. Tylko od czasu do czasu melodyjny śpiew driad do wschodzącego księżyca, mieszał się z krzykiem strachu budzącej się z koszmarów Carlisle. Dosyć szybko z początkowej atrakcji w Beaxbautons, przemieniła się w codzienność dla swoich towarzyszy nauki. Ich początkową fascynację można było porównać do znalezieniu na strychu starej księgi, której okładka wyglądała kusząco tajemniczo, zapowiadając możliwość zdobycia wybitnych umiejętności magicznych, ale po otwarciu okazała się zbiorem pisanych bardzo małą czcionką historii wybranych postaci w dziejach numerologii. Tylko ci szaleńcy z nadmiarem wolnego czasu, bądź brakiem wystarczającej ilości przyjaciół, którzy zdecydowali się przeczytać księgę od deski do deski okazywali się być w posiadaniu upragnionej przez wszystkich mocy. Carlisle, której poskąpiono wybitnego talentu artystycznego w dziedzinach innych niż literatura, chłonęła numerologiczne dzieła z zainteresowaniem niewspółmiernym do atrakcyjności zawartości podręczników. Pośród panien i paniczów stanowiła widok wybitnie wręcz przeciętny, tonąc w morzu pięknych twarzy, uzdolnionych umysłów i gibkich ciał poruszających się tanecznym krokiem po udekorowanych portretami ich przodków salach. Numerologia, historia magii - były czymś znajomym, uniwersalnym językiem dla wszystkich szkół, każdego kraju. Nie musiała łamać głowy nad tyglem francuskich słów mieszających się z nauczonym przy konwersacjach z matką angielskim, ani napinać nieprzywykłych do baletu mięśni, czy też obawiać się, że ktoś usłyszy jej głos z tylnego rzędu szkolnego chóru.
Jakaś część jej serca wciąż jeszcze zachowała przekazane z krwią matki tęsknotę za życiem wolnym od ograniczeń etykiety. Umysł jednak, w całości będący spadkobiercą myśli Flamelów, nakłaniał do wychodzenia poza granice swojego komfortu. Carlisle stawała się prawdziwym Smokiem szybciej niż skłonna była to przyznać, braki wobec naturalnie uzdolnionych kolegów nadrabiając taktyczną myślą. Chociaż pozycję ścigającej drużyny Quidditcha zdobyła dopiero na czwartym roku, nie było bardziej zdeterminowanego od dziewczyny gracza. Cokolwiek by jednak nie powiedziała, nauczyła się doceniać siłę Beaxbautons, często lekceważoną jako szkołę zbyt delikatną, zbyt bezbronną. Jasne było, że ktokolwiek odważył się powiedzieć to na głos, nigdy nie zawitał za mury przybytku. Ona natomiast obcowała z uczącymi na co dzień, już jako nastolatka dostrzegając nieprzejednany potencjał wielu z przyszłych absolwentów. Byli sprytni, zdeterminowani i inteligentni, a w dodatku najczęściej bajecznie bogaci i zaopatrzeni w cierpliwie dobierane geny. Mogli się ludziom niepodobać, mogli budzić złość, ale Carlisle wiedziała, że przede wszystkim powinno się wśród nich mieć na baczności. Pleciona sieć kłamstw, maskowana pod drogimi ubraniami i jeszcze droższymi uśmiechami stała się naturalnym środowiskiem jej przebywania, do którego zdążyła się w bolesnym sposób przekonać wybrana na prefekta domu Smoków. Młodzi lady i lordowie nie mieli litości, a każde potknięcie zamierzali wykorzystać, z typową dla siebie gracją, dążąc do twojej porażki. Mimo tego, Akademia oferowała pole do rozwoju, które ciężko było zlekceważyć.
Opuszczenie murów śnieżnobiałego pałacu okazało się znacznie bardziej bolesne niż mogła przypuszczać. Z hermetycznego środowiska inteligencji, przyziemne życie wróciło do kobiety ze zdwojoną siłą, kiedy w progu sypialni rodziców zastała kogoś będącego jedynie cieniem dawnej Anny Luisy. Stało się jasne, że matka potrzebowała pomocy specjalistów z zakresu magicznej medycyny, jakich Francja nie posiadała. Bliźnięta liczyły sobie wtedy jedenaście lat, rozumiały więc znacznie więcej niż dorośli skłonni byli przypuszczać i perspektywę przeprowadzki przyjęły zaskakująco spokojnie. Ona natomiast została z ojcem, tak jak od samego początku stawała u jego boku jako mała dziewczynka, ucząc się latania na miotle. Nie rozmawiały z matką wiele więcej, jedna ubolewając nad tym jak bardzo jej córkę zmieniły lata edukacji, a druga wykorzystując nowoodkryte przeznaczenie. Reputację sumiennej absolwentki i członkini naukowej spuścizny Flamelów, wykorzystała realizując kolejne zlecenia numerologiczne, jednocześnie dając upust nomadycznym zapędom do podróżowania. Wspomaganie badań, bycie potrzebną i użyteczną wbrew własnym ograniczeniom, jakie wolała ignorować. W zatęchłych jaskiniach, przy szałasie z kilkunastu przemoczonych gałęzi, czuła się równie dobrze jak podczas organizowanego z rozmachem seminarium, tylko co parę lat krzywiąc się na wspomnienia o odnoszących sukcesie w świecie sztuki znajomych. Nigdy nie pisała wierszy, poezję potrafiła docenić jedynie pod względem struktury jej budowy i kunsztu użytych słów. Wyobraźnia, na równi z relacjami rodzinnymi stała się drugoplanową częścią spektaklu oczekiwań, jakie zaczęła stawiać sobie Carlisle.
Jego początki nie były łatwe, o czym przekonała się najpierw poszukując gotowego przyjąć pod swoje skrzydła mistrza, a następnie walcząc o swoje miejsce pośród jego uczniów. Sława Luciena de Montmorency jako jednego z najlepszych francuskich numerologów była równie wielka, co pogłoski świadczące o jego niekonwencjonalnych metodach badań, którym daleko było od monotonnego siedzenia pośród opasłych tomów. Jedna z nielicznych kobiet, niepasująca do reszty znikomym zapleczem naukowym i świeżo zakończoną edukację Carlisle stanowiła widok co najmniej niezwykły na licznych ekspedycjach rozciągających działania na różnorakie części magicznego i niemagicznego świata. W Rumunii towarzyszyła Montmorency’emu podczas badań czasu wykluwania się smoków, jednocześnie trenując swoje dotychczasowo przeciętne umiejętności rzucania uroków. Przemoknięta do suchej nitki, pośród chłodu zimowego Massachusetts wspomagała ekspedycję łamaczy klątw oddelegowanych z Ilvermorny do zbadania niedawno odkrytej krypty o silnie czarnomagicznej aurze. Beauxbatons uczyło teorii i kunsztu obrony przed czarną magią, ale to zgrabiałymi od zimna dłońmi na własnej skórze przekonywała się co znaczy właściwe użycie zaklęć w potrzebie. Praca u boku de Montmorency’ego otworzyła oczy kobiety na dyscypliny magii, których wcześniej nie zauważała, ale też zmusiła do powiedzenia przed sobą czym są jej własne słabości. Swoją zwierzęcoustość traktowała niczym anomalię w porządku życia, sekret, z którym nie miała ochoty się dzielić, ani też szczególnie zauważać, chociaż ptaki przesiadywały na oknach przy jej sypialni ze znacznie większą częstotliwością niż dotychczas. W najgorszych momentach, kiedy sen nie nadchodził blokowany mrożącym krew w żyłach strachem, budziła się zlana potem do kojącego śpiewu ich głosów, chóru naturalnym pięknem przewyższającego każdą śpiewaczkę z desek Opery Garnier. Często pozostawiona sama sobie pośród grupy starszych naukowców, poczęła nieświadomie zwracać się do ptasich towarzyszy byleby tylko móc się odezwać, byleby uporządkować chaotyczne myśli i przyuważone podczas wyprawy ciekawostki. Fascynował ją czas, tak nieuchwytny, ale jednocześnie obecny w życiu każdego czarodzieja od momentu narodzin. Dostrzegała jego wpływ na numerologicznych tablicach, wkraczającym w dorosłość rodzeństwie, aż wreszcie na samej sobie.
Podróże do najdziwniejszych zakątków świata, korzystanie z darów nauki i nieustanne zdziwienie ogromem wciąż jeszcze nieodkrytej wiedzy, skłoniły Carlisle do głębszej analizy sensu czasu, a także jego materii pod badania numerologiczne. Gdyby mogła dostrzec przeszłość wykraczającą poza rzędy cyfr, pewnie i tę umiejętność wykorzystałaby do granic możliwości. Ponieważ jednak ograniczały ją własne zdolności, zamiast ślepej wiary w przeznaczenie zdecydowała się zbadać je z każdej strony i pod każdym kątem – określić czas zanim on określił ją samą. Pisała też listy, do ukochanej siostry i do brata, który chociaż odmawiał z nią kontaktu, wciąż pozostawał tym samym małym chłopcem, jakiego pamiętała z dziecięcych wspomnień. Tęsknotę za domem i bliskim zasłaniała pogłębiającą się więzią z ptakami, które z czasem stały się wiernymi kompanami, jakich skrzydła i bystre oczy pozwalały czarownicy widzieć i czuć więcej. To od swojego gołębia dowiedziała się o skrywanym losie brata. Kilka przemilczanych faktów, kłamstwo rodzinne pielęgnowano latami, aż w końcu złowrogie uświadomienie. Ich brat miał dzieci, nie miała o tym pojęcia. Skończywszy Hogwart wpadł w towarzystwo niebezpieczne, ale najwyraźniej zdobywające na uznaniu w brytyjskich realiach. Tego również nigdy niedane było się jej dowiedzieć od samego zainteresowanego. Stał się innym człowiekiem, paranoicznym ryzykantem, bezdusznym oportunistą, którego cechy wywoływały najgorszy strach w matce.
Do Anglii zawitała pod koniec 1956 roku, pierwszy raz z zamiarem pozostania na dłużej, niż jedynie w celach odwiedzin dalekich krewnych, czy beztroskich wakacji. Oferując swoje usługi numerologa i badacza powoli wkroczyła do naukowego półświatka, jednocześnie próbując odnaleźć się w wirze politycznej zawieruchy. O wydarzeniach okalających burzliwe losy tutejszych czarodziejów wcześniej słyszała jedynie z opowieści i czytanych gazet, strach przed nieznanym ustąpił jednak wobec troski o pozostawione u dalszej rodziny dziecko brata. Poczucie wyobcowania powróciło w niezmienionej formie, a każdy kolejny krok wymagał analizy sytuacji otoczenia. Całe swoje życie uciekając od oceniania i bycia ocenianą, teraz Flamel zmuszona jest stawić czoła demonom towarzyszącym jej od najmłodszych lat. Nie wie, czy nim podoła, ale nie boi się tego kim jest. Flamel, czy Lovegood, Francja czy Anglia. Numerologia jest taka sama i ona również pozostanie tą samą osobą.
Być może jednak się myliła i ta historia wcale się nie zakończyła.
Być może to dopiero jej początek.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | 2 (rożdżka) |
Uroki: | 15 | 2 (rożdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 5 | 1 (rożdżka) |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 4 | Brak |
Zwinność: | 6 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Francuski | II | 0 |
Angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | II | 10 |
Numerologia | IV | 40 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Starożytne Runy | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie ) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Taniec klasyczny (balet) | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcioustny (ptaki) | - | 4.5 (+9) |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Carlisle Flamel dnia 23.01.21 13:55, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore
[25.01.21] Komponenty (październik/grudzień)
[29.01.21] Wykonywanie zawodu (lipiec-wrzesień): +20 PD