Szklarnia
AutorWiadomość
Szklarnia
Na terenie Farmy znajduje się również szklarnia. To tam Pani Lupin uprawia warzywa by mieszkańcy farmy mogli się nimi cieszyć nawet zimową porą. Dawniej to miejsce zachwycało estetyką. Każda grządka była idealnie posadzona, idealnie zadbana. W całym Yorkshire nikt nie dbał o rośliny tak bardzo jak właśnie gospodyni. Większość rzeczy tu sadzonych jest własnymi rękami, bo choć magia jest niezwykle pomocna to nie zastąpi własnej pracy. Teraz Pani Lupin to miejsce odwiedza rzadziej, ale wciąż widać w nim pracę i zaangażowanie.
| 10 października 57'
Luna nigdy nie bała się prosić o pomoc. Zdawało jej się być to naturalne i nawet jeśli nie pasowało do jej upartego charakteru, to jednak miało miejsce. Odkąd przejęła pieczę na farmą zdarzało się to o wiele częściej niżeli chciałaby to przyznać. Potrzebowała pomocy. Została rzucona na głęboką wodę, bo śpiewanie nie ma się nic do pracy na farmie. Choć w dzieciństwie jak każde z rodzeństwa Lupin musiała opiekować się zwierzętami i doglądać sprawunków, tak teraz jej obowiązki poszerzyły się o jakieś niewyobrażalne czynności. Niektórych rzeczy po prostu nie potrafiła robić, inne były dla niej zbyt ciężkie i nawet magia niezbyt tu pomagała. Rodzicom starała się głowy nie zawracać. Po śmierci Betty strasznie się zmienili. Było tak jakby ktoś zabrał im kawałek duszy i Luna czasem zastanawiała się czy jest jeszcze coś w życiu co przyniesie im uśmiech. Oczywiście, starali się jak umieli. Widziała to. Matka nie wychodziła ze swoich domowych rytuałów. Nadal piekła szarlotkę co piątek, nad kominkiem codziennie bulgotał gar zupy, a wieczorami siadała na werandzie obserwując dobrze znane jej okolice. Luna wiedziała jednak, że za tym wszystkim kryje się coś zupełnie innego. Poważniejszego. Nie patrzyła już na Yorkshire z uciechą, a nadzieją. Nadzieją, że na horyzoncie ujrzy zmierzające do domu dzieci. Całą trójkę, synów, którzy postanowili odciąć się od farmy i Betty, która została tak brutalnie zamordowana.
Lupin miała ręce pełne roboty i może właśnie dlatego tak bardzo nie odczuwała tej wojny. Ludzie mówili jej, że zachowuje się tak jakby nic się nie działo. Wcale tak nie było. Po prostu od zawsze była pragmatyczna. Jej głowa była zajęta czymś innym i tylko Merlin mógł ją za to osądzić. Resztę miała w nosie, a przynajmniej tak chciała myśleć.
Zbliżała się zima. Chyba liczyła, że pokrywa śnieżna zdejmie trochę ciężaru z jej ramion, ale w głębi duszy wiedziała, że to jedynie czcze nadzieje. Była poddenerwowana. Trochę nadmiarem obowiązków, a trochę tym, że nie miała nawet kiedy wyrwać się z farmy by chwycić mikrofon w rękę i się odprężyć. Obiecywała sobie, że w najbliższych dniach zjawi się w porcie, choćby miała zawlec się tam siłą. Prawda była jednak taka, że trochę się bała. Wszyscy jej powtarzali, że nie powinna tam chodzić. Każdy mówił, że to niebezpieczne i głupie. Ona lubiła ryzyko, bawiła się nim nazbyt często. Może trochę szaleństwa nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Może.
Pisząc list do Halberta miała lekkie wyrzuty sumienia. Nie lubiła sytuacji, w których pisze tylko po to by prosić o pomoc. Choć ich rodziny znały się od dawna to jednak Hal zawsze bardziej trzymał się z jej starszymi braćmi. Ona była tą złośliwą, małą siostrzyczką, której nigdy nie chcieli wtajemniczyć w swoje plany i zamiary. Teraz byli już dorosłymi ludźmi, a świat różnie ich pokierował. Za namową ojca postanowiła poprosić o pomoc w zabezpieczeniu szklarni i ogrodu przed nadchodzącymi mrozami. Wiedziała, że mężczyzna jej nie odmówi. Zawsze był bardzo uczynny i życzliwy. Nie chciała jednak by pomyślał, że ich relacja opiera się jedynie na tym co chce Luna i czego akurat potrzebuje.
Farma znajdowała się dość wysoko. Wiatr potrafił przeszywać do kości o tej porze roku, a ona nie przywiązywała do tego zbytnio wagi. Zeszła z ganku i czekała na pojawienie się mężczyzny. Jednego była pewna – będą mieli o czym rozmawiać. Nie widzieli się przecież tyle czasu.
Luna nigdy nie bała się prosić o pomoc. Zdawało jej się być to naturalne i nawet jeśli nie pasowało do jej upartego charakteru, to jednak miało miejsce. Odkąd przejęła pieczę na farmą zdarzało się to o wiele częściej niżeli chciałaby to przyznać. Potrzebowała pomocy. Została rzucona na głęboką wodę, bo śpiewanie nie ma się nic do pracy na farmie. Choć w dzieciństwie jak każde z rodzeństwa Lupin musiała opiekować się zwierzętami i doglądać sprawunków, tak teraz jej obowiązki poszerzyły się o jakieś niewyobrażalne czynności. Niektórych rzeczy po prostu nie potrafiła robić, inne były dla niej zbyt ciężkie i nawet magia niezbyt tu pomagała. Rodzicom starała się głowy nie zawracać. Po śmierci Betty strasznie się zmienili. Było tak jakby ktoś zabrał im kawałek duszy i Luna czasem zastanawiała się czy jest jeszcze coś w życiu co przyniesie im uśmiech. Oczywiście, starali się jak umieli. Widziała to. Matka nie wychodziła ze swoich domowych rytuałów. Nadal piekła szarlotkę co piątek, nad kominkiem codziennie bulgotał gar zupy, a wieczorami siadała na werandzie obserwując dobrze znane jej okolice. Luna wiedziała jednak, że za tym wszystkim kryje się coś zupełnie innego. Poważniejszego. Nie patrzyła już na Yorkshire z uciechą, a nadzieją. Nadzieją, że na horyzoncie ujrzy zmierzające do domu dzieci. Całą trójkę, synów, którzy postanowili odciąć się od farmy i Betty, która została tak brutalnie zamordowana.
Lupin miała ręce pełne roboty i może właśnie dlatego tak bardzo nie odczuwała tej wojny. Ludzie mówili jej, że zachowuje się tak jakby nic się nie działo. Wcale tak nie było. Po prostu od zawsze była pragmatyczna. Jej głowa była zajęta czymś innym i tylko Merlin mógł ją za to osądzić. Resztę miała w nosie, a przynajmniej tak chciała myśleć.
Zbliżała się zima. Chyba liczyła, że pokrywa śnieżna zdejmie trochę ciężaru z jej ramion, ale w głębi duszy wiedziała, że to jedynie czcze nadzieje. Była poddenerwowana. Trochę nadmiarem obowiązków, a trochę tym, że nie miała nawet kiedy wyrwać się z farmy by chwycić mikrofon w rękę i się odprężyć. Obiecywała sobie, że w najbliższych dniach zjawi się w porcie, choćby miała zawlec się tam siłą. Prawda była jednak taka, że trochę się bała. Wszyscy jej powtarzali, że nie powinna tam chodzić. Każdy mówił, że to niebezpieczne i głupie. Ona lubiła ryzyko, bawiła się nim nazbyt często. Może trochę szaleństwa nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Może.
Pisząc list do Halberta miała lekkie wyrzuty sumienia. Nie lubiła sytuacji, w których pisze tylko po to by prosić o pomoc. Choć ich rodziny znały się od dawna to jednak Hal zawsze bardziej trzymał się z jej starszymi braćmi. Ona była tą złośliwą, małą siostrzyczką, której nigdy nie chcieli wtajemniczyć w swoje plany i zamiary. Teraz byli już dorosłymi ludźmi, a świat różnie ich pokierował. Za namową ojca postanowiła poprosić o pomoc w zabezpieczeniu szklarni i ogrodu przed nadchodzącymi mrozami. Wiedziała, że mężczyzna jej nie odmówi. Zawsze był bardzo uczynny i życzliwy. Nie chciała jednak by pomyślał, że ich relacja opiera się jedynie na tym co chce Luna i czego akurat potrzebuje.
Farma znajdowała się dość wysoko. Wiatr potrafił przeszywać do kości o tej porze roku, a ona nie przywiązywała do tego zbytnio wagi. Zeszła z ganku i czekała na pojawienie się mężczyzny. Jednego była pewna – będą mieli o czym rozmawiać. Nie widzieli się przecież tyle czasu.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że ktoś mógłby chcieć wykorzystać jego dobre serce. Cieszył się z każdej okazji do czynienia dobra, zwłaszcza teraz - w czasach, w których wszyscy mieli być dla siebie wsparciem. Kiedy jeszcze przed kilkoma laty wierzył, że po zmianie pracy wszystko zacznie się układać, a jego życie stanie się piękną sielanką, nie myślał nawet o tym, że problem wiązania jednego końca z drugim będzie się przeciągać i to nie z jego winy. Podobnie jak Luna żył obok konfliktu, starając się nie załamywać rąk i nie poddawać. Ciągłe narzekanie i zamartwianie się nie leżało w jego naturze, starał się znajdować pozytywne strony w każdym dniu, bez tego pewnie już dawno by się poddał. Miał jednak świadomość, że nie jest na tym świecie sam. Może i nie miał już tak dobrego kontaktu ze wszystkimi z grona swoich przyjaciół, ale wciąż trzymały go złożone niegdyś obietnice. Do Anglii wrócił też Herbert z deklaracją zostania na dłużej, widział w nim szansę na odciążenie i jak dotychczas się na nim nie zawiódł. Miał on wprawdzie wiele własnych zajęć, ale rozumiał powagę sytuacji i przejmował część obowiązków na farmie.
List od panny Lupin ucieszył go i przypomniał o starych znajomych, z którymi od czasów hogwarckich zdążył stracić kontakt. Wprawdzie późno zabierali się na przygotowanie upraw na zimę, ale wciąż nie było jeszcze za późno. North Yorkshire nie należało do najbezpieczniejszych hrabstw w Anglii, a antymugolscy zwolennicy krwawych rzezi pewnie dotrą i tutaj, jeśli nie zostaną dostatecznie wcześnie powstrzymani. Nie chciał wycofywać się ze złożonej obietnicy, musiał tylko zachować odpowiednie środki bezpieczeństwa. Pojawił się pod znajomym, acz dawno nie odwiedzanym adresem, kierując swe kroki pod górę ku rodzinnej farmie Lupinów. Był szczerze ciekaw jak wyglądało życie w innych rejonach wyspy i jak radzili sobie z trudami czasów, w jakich przyszło im żyć. Szedł z zarzuconą na ramię skórzaną torbą, jedną ręką dzierżąc jej pasek, a drugą przytrzymując kapelusz. Nieprzyzwyczajony do tutejszego wiatru mrużył oczy, kiedy chłód smagał go po policzkach, jednocześnie licząc na to, że zawarta w wiadomości propozycja herbaty doczeka się ziszczenia.
- Luna? Świetnie cię znów zobaczyć! - zawołał z uśmiechem, gdy znalazł się już blisko ganku i miał pewność, że młoda kobieta go usłyszy. - Ileż to minęło od naszego poprzedniego spotkania, ze sto lat? - Wyolbrzymiał celowo, ale tak naprawdę nie pamiętał kiedy widział ją po raz ostatni. Kiedyś twierdził, że zdziwione spojrzenia starszych ciotek, które zachwycały się, że tak szybko rośnie przystojnieje i zaczyna już przypominać mężczyznę są mocno przesadzone, jednak z biegiem lat sam zaczął używać tych zwrotów, nie mogąc się nadziwić, że czas rzeczywiście płynie w zaskakującym tempie. Mimo iż dzieliło ich zaledwie parę lat różnicy, pamiętał Lunę jako młodą dziewczynkę, która trafiła do Hogwartu wtedy, gdy on sam przygotowywał się do ostatnich egzaminów. Niewiele o niej wiedział, poza szczątkowymi informacjami, jakie zdołał wyłuskać z monologów matki, która zdawała mu relację z korespondencji z panią Lupin. Co robiła w życiu, czym się zajmowała, jak potoczyła się jej kariera po zakończeniu edukacji? Halbert żałował, że nie słuchał uważniej, oby Luna nie miała mu tego za złe.
List od panny Lupin ucieszył go i przypomniał o starych znajomych, z którymi od czasów hogwarckich zdążył stracić kontakt. Wprawdzie późno zabierali się na przygotowanie upraw na zimę, ale wciąż nie było jeszcze za późno. North Yorkshire nie należało do najbezpieczniejszych hrabstw w Anglii, a antymugolscy zwolennicy krwawych rzezi pewnie dotrą i tutaj, jeśli nie zostaną dostatecznie wcześnie powstrzymani. Nie chciał wycofywać się ze złożonej obietnicy, musiał tylko zachować odpowiednie środki bezpieczeństwa. Pojawił się pod znajomym, acz dawno nie odwiedzanym adresem, kierując swe kroki pod górę ku rodzinnej farmie Lupinów. Był szczerze ciekaw jak wyglądało życie w innych rejonach wyspy i jak radzili sobie z trudami czasów, w jakich przyszło im żyć. Szedł z zarzuconą na ramię skórzaną torbą, jedną ręką dzierżąc jej pasek, a drugą przytrzymując kapelusz. Nieprzyzwyczajony do tutejszego wiatru mrużył oczy, kiedy chłód smagał go po policzkach, jednocześnie licząc na to, że zawarta w wiadomości propozycja herbaty doczeka się ziszczenia.
- Luna? Świetnie cię znów zobaczyć! - zawołał z uśmiechem, gdy znalazł się już blisko ganku i miał pewność, że młoda kobieta go usłyszy. - Ileż to minęło od naszego poprzedniego spotkania, ze sto lat? - Wyolbrzymiał celowo, ale tak naprawdę nie pamiętał kiedy widział ją po raz ostatni. Kiedyś twierdził, że zdziwione spojrzenia starszych ciotek, które zachwycały się, że tak szybko rośnie przystojnieje i zaczyna już przypominać mężczyznę są mocno przesadzone, jednak z biegiem lat sam zaczął używać tych zwrotów, nie mogąc się nadziwić, że czas rzeczywiście płynie w zaskakującym tempie. Mimo iż dzieliło ich zaledwie parę lat różnicy, pamiętał Lunę jako młodą dziewczynkę, która trafiła do Hogwartu wtedy, gdy on sam przygotowywał się do ostatnich egzaminów. Niewiele o niej wiedział, poza szczątkowymi informacjami, jakie zdołał wyłuskać z monologów matki, która zdawała mu relację z korespondencji z panią Lupin. Co robiła w życiu, czym się zajmowała, jak potoczyła się jej kariera po zakończeniu edukacji? Halbert żałował, że nie słuchał uważniej, oby Luna nie miała mu tego za złe.
Luna w swoim życiu ceniła wiele rzeczy. Choć w kontaktach interpersonalnych nie radziła sobie zbyt dobrze to wcale nie znaczyło, że nie potrafi doceniać tego co daje jej los. Ludzie patrząc na nią mogli odnosić inne wrażenie. Lupin gubiła się wśród ludzi. Miała problem z okazywaniem współczucia, często była nazbyt wybuchowa. Nie potrafiła rozmawiać, nie potrafiła mówić o tym co czuje. Właściwie wszystko co mówiła głośno było zwyczajnie stwierdzeniem faktu. Patrząc na to z boku, chyba nie powinna się dziwić, że żaden z jej związków nie przetrwał próby jaką jest jej charakter. Nie wiedziała dlaczego tak jest, nie wiedziała skąd bierze się w niej to społeczne upośledzenie. Niewiele się zmieniła od czasu dzieciństwa. Oczywiście dorosła, zmieniły się jej priorytety i wartości, ale charakter pozostał bez zmian. Jeśli pamiętał ją z odwiedzin na Farmie, to na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że była dość specyficzna w swoim sposobie bycia. Często powtarzano jej, że to większa zaleta niżeli wada, ale ona przestała już zwracać na to jakąkolwiek uwagę.
Szatynka otuliła się mocniej płaszczem. Zrobiła to całkowicie nieświadomie, bo do panujących tu jesienią warunków zdążyła się już przyzwyczaić. Na mężczyznę nie musiała zbyt długo czekać. Po kilku minutach zobaczyła znajomą, lecz nieznajomą twarz. Dopiero teraz doszło do niej jak czas ucieka. Jeszcze niedawno byli tylko dziećmi. W ich życiu nie było trosk, problemów i obowiązków. Chociaż nie spotykali nazbyt często to jednak doskonale pamiętała go z dzieciństwa i z początku nauki w Hogwarcie. Nie była pewna czy rozpoznałaby jego twarz, gdyby mijali się zwyczajnie na ulicy. Nie ujmowała swojej spostrzegawczości, ale jednak minęło od ich ostatniego spotkania wiele lat. Lupin odgoniła natłok myśli i skupiła się na tym co jest tu i teraz. – Sto? – powtórzyła za mężczyzną unosząc kącik ust w promiennym uśmiechu. – Chyba milion. Gdzie się podział ten młodzieniec z piaskiem w portkach? – zapytała ze szczerym zaskoczeniem w głosie i zrobiła krok w stronę mężczyzny by go do siebie przytulić. Jeśli nawet było to nie na miejscu, to Luna wcale tego nie odczuła, ale ona od zawsze miała z tym problem.
Na początku nie chciała słać mężczyźnie sowy. Nie lubiła prosić o pomoc kogoś z kim się znała, ale utraciła kontakt. Wiedziała, że to interesowne zachowanie, którego sama wolała unikać. Teraz jednak, gdy się już spotkali zaczęła dostrzegać plusy. Wojna zacierała kontakty. – Dziękuje, że zgodziłeś się udzielić mi kilku rad. To wszystko wciąż jest dla mnie nowe i jak widać mam spore braki – odparła spoglądając na mężczyznę z powątpiewaniem. Miała nadzieje, że nie wyrwała go z ważnych spraw. – Nie ukrywam, że jestem też ciekawa jak się miewasz. Poplotkujemy przy herbatce czy wolisz najpierw zabrać się do pracy? – zapytała, gdy ruszyli w stronę ganku.
Szatynka otuliła się mocniej płaszczem. Zrobiła to całkowicie nieświadomie, bo do panujących tu jesienią warunków zdążyła się już przyzwyczaić. Na mężczyznę nie musiała zbyt długo czekać. Po kilku minutach zobaczyła znajomą, lecz nieznajomą twarz. Dopiero teraz doszło do niej jak czas ucieka. Jeszcze niedawno byli tylko dziećmi. W ich życiu nie było trosk, problemów i obowiązków. Chociaż nie spotykali nazbyt często to jednak doskonale pamiętała go z dzieciństwa i z początku nauki w Hogwarcie. Nie była pewna czy rozpoznałaby jego twarz, gdyby mijali się zwyczajnie na ulicy. Nie ujmowała swojej spostrzegawczości, ale jednak minęło od ich ostatniego spotkania wiele lat. Lupin odgoniła natłok myśli i skupiła się na tym co jest tu i teraz. – Sto? – powtórzyła za mężczyzną unosząc kącik ust w promiennym uśmiechu. – Chyba milion. Gdzie się podział ten młodzieniec z piaskiem w portkach? – zapytała ze szczerym zaskoczeniem w głosie i zrobiła krok w stronę mężczyzny by go do siebie przytulić. Jeśli nawet było to nie na miejscu, to Luna wcale tego nie odczuła, ale ona od zawsze miała z tym problem.
Na początku nie chciała słać mężczyźnie sowy. Nie lubiła prosić o pomoc kogoś z kim się znała, ale utraciła kontakt. Wiedziała, że to interesowne zachowanie, którego sama wolała unikać. Teraz jednak, gdy się już spotkali zaczęła dostrzegać plusy. Wojna zacierała kontakty. – Dziękuje, że zgodziłeś się udzielić mi kilku rad. To wszystko wciąż jest dla mnie nowe i jak widać mam spore braki – odparła spoglądając na mężczyznę z powątpiewaniem. Miała nadzieje, że nie wyrwała go z ważnych spraw. – Nie ukrywam, że jestem też ciekawa jak się miewasz. Poplotkujemy przy herbatce czy wolisz najpierw zabrać się do pracy? – zapytała, gdy ruszyli w stronę ganku.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
W żadnym momencie nie myślał, że list z prośbą o pomoc jest próbą narzucenia się czy wymuszenia czegokolwiek, nawet jeśli rzeczywiście nie widzieli się przez tak długi czas. Specyficzna dziewczynka nie budziła w nim niegdyś żadnego większego zainteresowania, bo przecież rówieśnicy byli o wiele bardziej ciekawi. Słyszał o jej wybuchach i sam był także ich świadkiem, jednak to, co wtedy czuł wobec niej, to współczucie i żal. Był wielkim rozrabiaką i wszędzie było go pełno, ale gdy tylko widział czyjąś złość, zastanawiał się co było jej powodem, bez zakładania z góry, że ktoś był z natury zły. Poza tym doskonale wiedział jak traktować młodsze rodzeństwo. Gdyby nie wypadek przed laty, mała Hazel byłaby dziś w jej wieku.
- Duszę mam młodą, żadnych zmarszczek, nawet piasek wciąż się zgadza, żadna starość mnie nie dotknie! - zawołał z rozbawieniem na wspomnienie czasów, gdy naprawdę nazywany był młodzieńcem. Wbrew swoim słowom podłużne bruzdy już zaczęły znaczyć jego twarz. - Gdybym tylko wiedział, że i tobie służy mijający czas, odwiedzałbym cię częściej, u nas nie ma tak pięknych panien. Wszystkich kawalerów musisz pewnie wyganiać, gdy przychodzą się ustawiać w kolejkę, bo wciąż nie dostałem żadnego zaproszenia na ślub. - Matka zaraz by go o tym poinformowała - a może tak właśnie było, a on znów coś przegapił?
Bez skrępowania odpowiedział na uścisk, zawsze był otwarty i starał się podchodzić do życia z dystansem. Także miewał problem z nadmiernym skracaniem dystansu, który innym wydawał się być nie na miejscu.
- Gdybym za każdym razem zaczynał pracę od przerwy, pewnie nigdy nie wyrobiłbym się na czas - zaśmiał się na propozycję plotek przy herbacie. - Pokaż co jest do zrobienia, to zobaczymy ile nam to zajmie. Wybacz, że dopiero teraz przychodzę, ilość pracy trochę mnie przytłoczyła, ale dziś jestem cały twój! - zapewnił z uśmiechem, unosząc ręce w geście gotowości, kiedy podążył w ślad za nią. Korespondowali przed miesiącem i powinien był pojawić się wcześniej, jednak nie dość, że zakopał się pod mnogością zajęć, tak też zdążył zapomnieć o przesłanej prośbie. Wstyd mu było się do tego przyznać, że przypomniała mu matka, podpytując jak przebiegła wizyta, więc liczył na to uda mu się wybrnąć z tej sytuacji i wynagrodzić to Lupinom z nawiązką. - Jakbym się za bardzo rozgadał, to nie krępuj się mnie wygonić. - Nie wiedział jeszcze jaki kontakt złapie z dorosłą Luną, ale spodziewał się, że różnica wieku i rozmijające się zainteresowania mogą pogłębić istniejącą między nimi przepaść. Z drugiej jednak strony jak mieli się o tym przekonać, jeśli nie próbując? Swoją bezpośredniością już sprawiła, że poczuł się w North Yorkshire jak u siebie.
- Życie na Greengrove Farm jest dość spokojne, mimo sytuacji jaką teraz mamy. - Jak bardzo nie chciał przywoływać tematu wojny, tak nie dało się od niego zupełnie uciec. - Sezon na dynie trwa w najlepsze, a Hattie nie daje mi spokoju. Chciałaby móc pochwalić się najpiękniejszym okazem podczas nadchodzącego święta żniw. - Choć i to nie dojdzie do skutku w świetle fali morderstw. - Momentami odnoszę wrażenie, że ona i Herbert rywalizują o to, czyich zapasów będziemy mieć więcej - dyń czy grzybów. Mój brat chyba odkrył w sobie nową pasję, albo w sumie odkurzył starą, bo po lasach chodzi przecież stale, mianowicie stał się jakimś fanatykiem grzybiarstwa. Rozluźniające zajęcie, przyznaję, ale on zdecydowanie przesadza - zaśmiał się na myśl o porozwieszanych pod sufitem sznurach z suszącymi się grzybami. Teraz wspominał o tym jak o zabawnej anegdocie, ale wiedział, że w najbliższych miesiącach każde zapasy żywności będą na wagę złota.
- Duszę mam młodą, żadnych zmarszczek, nawet piasek wciąż się zgadza, żadna starość mnie nie dotknie! - zawołał z rozbawieniem na wspomnienie czasów, gdy naprawdę nazywany był młodzieńcem. Wbrew swoim słowom podłużne bruzdy już zaczęły znaczyć jego twarz. - Gdybym tylko wiedział, że i tobie służy mijający czas, odwiedzałbym cię częściej, u nas nie ma tak pięknych panien. Wszystkich kawalerów musisz pewnie wyganiać, gdy przychodzą się ustawiać w kolejkę, bo wciąż nie dostałem żadnego zaproszenia na ślub. - Matka zaraz by go o tym poinformowała - a może tak właśnie było, a on znów coś przegapił?
Bez skrępowania odpowiedział na uścisk, zawsze był otwarty i starał się podchodzić do życia z dystansem. Także miewał problem z nadmiernym skracaniem dystansu, który innym wydawał się być nie na miejscu.
- Gdybym za każdym razem zaczynał pracę od przerwy, pewnie nigdy nie wyrobiłbym się na czas - zaśmiał się na propozycję plotek przy herbacie. - Pokaż co jest do zrobienia, to zobaczymy ile nam to zajmie. Wybacz, że dopiero teraz przychodzę, ilość pracy trochę mnie przytłoczyła, ale dziś jestem cały twój! - zapewnił z uśmiechem, unosząc ręce w geście gotowości, kiedy podążył w ślad za nią. Korespondowali przed miesiącem i powinien był pojawić się wcześniej, jednak nie dość, że zakopał się pod mnogością zajęć, tak też zdążył zapomnieć o przesłanej prośbie. Wstyd mu było się do tego przyznać, że przypomniała mu matka, podpytując jak przebiegła wizyta, więc liczył na to uda mu się wybrnąć z tej sytuacji i wynagrodzić to Lupinom z nawiązką. - Jakbym się za bardzo rozgadał, to nie krępuj się mnie wygonić. - Nie wiedział jeszcze jaki kontakt złapie z dorosłą Luną, ale spodziewał się, że różnica wieku i rozmijające się zainteresowania mogą pogłębić istniejącą między nimi przepaść. Z drugiej jednak strony jak mieli się o tym przekonać, jeśli nie próbując? Swoją bezpośredniością już sprawiła, że poczuł się w North Yorkshire jak u siebie.
- Życie na Greengrove Farm jest dość spokojne, mimo sytuacji jaką teraz mamy. - Jak bardzo nie chciał przywoływać tematu wojny, tak nie dało się od niego zupełnie uciec. - Sezon na dynie trwa w najlepsze, a Hattie nie daje mi spokoju. Chciałaby móc pochwalić się najpiękniejszym okazem podczas nadchodzącego święta żniw. - Choć i to nie dojdzie do skutku w świetle fali morderstw. - Momentami odnoszę wrażenie, że ona i Herbert rywalizują o to, czyich zapasów będziemy mieć więcej - dyń czy grzybów. Mój brat chyba odkrył w sobie nową pasję, albo w sumie odkurzył starą, bo po lasach chodzi przecież stale, mianowicie stał się jakimś fanatykiem grzybiarstwa. Rozluźniające zajęcie, przyznaję, ale on zdecydowanie przesadza - zaśmiał się na myśl o porozwieszanych pod sufitem sznurach z suszącymi się grzybami. Teraz wspominał o tym jak o zabawnej anegdocie, ale wiedział, że w najbliższych miesiącach każde zapasy żywności będą na wagę złota.
Czasami powrót do przeszłości nie był łatwy. Czasami przywoływał wspomnienia, które bardzo pragnęło się wyprzeć. Nie myślała tu oczywiście o samym Halbercie. Mieli mało wspólnych wspomnień i nie znali się zbyt dobrze. Myślała tu o wszystkich ludziach, których spotkała w ostatnim czasie, a którzy przypominały jej o czasach, które były o wiele łatwiejsze. Spokojniejsze. Nawet obecność Lyalla w Dolinie Godryka przypomniała jej jak bardzo może boleć powrót do tego co było. Czasami nie warto było rozgrzebywać rany, które zdążyły się zabliźnić i chyba każdy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sam Grey mógł jej przyznać w tym kontekście rację.
Lupin uśmiechnęła się szeroko na wspomnienie piasku w portkach. – Zaciekawiłeś mnie – zaczęła kiwając głową – Mam nadzieje, że to efekt uboczny twojej profesji i nie przesiadujesz popołudniami w piaskownicy – dodała szczerząc się już w uśmiechu. Jej mama miała w zwyczaju powtarzać, że ma się tyle lat na ile się czuje. Było w tym dużo prawdy. Ona wciąż była młoda, ale czasami czuła się jak staruszka, która zdążyła przeżyć już całe swoje życie. Najlepiej czuła się na scenie, wśród dźwięków szkła i podniesionych głosów. Wtedy miała wrażenie, że może zrobić wszystko, że nie ma ograniczeń. Odkąd spadła na nią cała ta odpowiedzialność za farmę czuła, że ma w sobie mniej tej zaciętości. Czasami brakowało jej po prostu kogoś takiego kto powodowałby na jej twarzy właśnie taki uśmiech. Kogoś kto przez życie szedł z podniesioną głową i w podskokach. Takich ludzi było jednak już coraz mniej.
Szatynka rozłożyła ręce w bezradnym geście słysząc kolejne słowa mężczyzny. – Niestety, mężczyźni chyba boją się obowiązków, a tych jest tutaj naprawdę sporo. Dodatkowo mało kto ze mną wytrzyma, wiesz? Te dwie kwestie całkowicie wykluczają jakikolwiek ślub w najbliższym czasie. – odparła, gdy ruszyli w stronę szklarni. Lupin była w kilku związkach. Niektóre były poważne, a inne jedynie przelotne. Wszystko psuło się gdzieś po środku. – No, a ty? Obrączki na palcu nie widzę, a nie chce mi się wierzyć, że nie masz towarzystwa w tej piaskownicy – zapytała unosząc przy tym wymownie brew. Ponoć wojna służyła miłostkom. Ludzie bardziej odczuwali upływ czasu. Nie bali się ryzykować. Takie przynajmniej odbierała w ostatnim czasie wrażenie.
- Nic nie szkodzi, ważne, że zdążymy przed mrozami – tego obawiała się najbardziej. Gdyby Halbert nie zgodził się jej pomóc prawdopodobnie na własną rękę starałaby się zdziałać cuda. Wiedziała jednak, że nigdy nie zrobi tego tak dokładnie jak on. Posiadała jedynie podstawową wiedzę, a ta jak widać była czasami niewystarczająca. – To tutaj – dodała, gdy znaleźli się przed szklarnią. – Jest trochę zaniedbana. Nie będę kłamać… nie nadaje się do tego, a w domu przelewam wszystkie kwiatki. Sadzonki powinny być w dobrym stanie, chyba – odparła niepewnie i wzruszyła ramionami z lekkim skrępowaniem. Nawet, gdyby próbowała to ukryć, to raczej na nic by się to zdało, dlatego szybko zmieniła temat. – Tak, jak już skończmy pracę, to przestanę się krępować – odparła żartobliwym tonem. Tego akurat jej brakowało. Możliwości posłuchania o tym jak żyją inni bez skupiania się na własnych problemach.
- Halbercie Grey, czy ty naprawdę narzekasz na produktywność w twoim domostwie? – zapytała unosząc kącik ust w uśmiechu. – Sama poszłabym na grzyby i może to dobry moment, by wykorzystać też twojego brata. – dodała ze wzruszeniem ramion. – Myślisz, że dojdzie do święta żniw? No i powiedz mi czy są chętni na dynie, bo mi niestety ostatnio trochę wszystko upadło. Nawet moje wizyty w porcie przestały się jakoś opłacać – dodała, a w jej głosie dało się wyczuć lekką irytację. Nie wiedziała czy to kwestia wojny, czy ludzie znaleźli inny sposób na zaopatrzenie swoich domów.
- Powiedz jak ci mogę pomóc, może to praca w duecie, a ja jak zwykle czekam z podpartymi dłońmi i się głupio przyglądam – odparła podwijając rękawy i dając mu tym samym znak, że jest gotowa do pracy. – Przykre to wszystko, prawda? Świat w jakim przyszło nam żyć. – dodała jeszcze spoglądając na niego z troską. Była ciekawa jego zdania.
Lupin uśmiechnęła się szeroko na wspomnienie piasku w portkach. – Zaciekawiłeś mnie – zaczęła kiwając głową – Mam nadzieje, że to efekt uboczny twojej profesji i nie przesiadujesz popołudniami w piaskownicy – dodała szczerząc się już w uśmiechu. Jej mama miała w zwyczaju powtarzać, że ma się tyle lat na ile się czuje. Było w tym dużo prawdy. Ona wciąż była młoda, ale czasami czuła się jak staruszka, która zdążyła przeżyć już całe swoje życie. Najlepiej czuła się na scenie, wśród dźwięków szkła i podniesionych głosów. Wtedy miała wrażenie, że może zrobić wszystko, że nie ma ograniczeń. Odkąd spadła na nią cała ta odpowiedzialność za farmę czuła, że ma w sobie mniej tej zaciętości. Czasami brakowało jej po prostu kogoś takiego kto powodowałby na jej twarzy właśnie taki uśmiech. Kogoś kto przez życie szedł z podniesioną głową i w podskokach. Takich ludzi było jednak już coraz mniej.
Szatynka rozłożyła ręce w bezradnym geście słysząc kolejne słowa mężczyzny. – Niestety, mężczyźni chyba boją się obowiązków, a tych jest tutaj naprawdę sporo. Dodatkowo mało kto ze mną wytrzyma, wiesz? Te dwie kwestie całkowicie wykluczają jakikolwiek ślub w najbliższym czasie. – odparła, gdy ruszyli w stronę szklarni. Lupin była w kilku związkach. Niektóre były poważne, a inne jedynie przelotne. Wszystko psuło się gdzieś po środku. – No, a ty? Obrączki na palcu nie widzę, a nie chce mi się wierzyć, że nie masz towarzystwa w tej piaskownicy – zapytała unosząc przy tym wymownie brew. Ponoć wojna służyła miłostkom. Ludzie bardziej odczuwali upływ czasu. Nie bali się ryzykować. Takie przynajmniej odbierała w ostatnim czasie wrażenie.
- Nic nie szkodzi, ważne, że zdążymy przed mrozami – tego obawiała się najbardziej. Gdyby Halbert nie zgodził się jej pomóc prawdopodobnie na własną rękę starałaby się zdziałać cuda. Wiedziała jednak, że nigdy nie zrobi tego tak dokładnie jak on. Posiadała jedynie podstawową wiedzę, a ta jak widać była czasami niewystarczająca. – To tutaj – dodała, gdy znaleźli się przed szklarnią. – Jest trochę zaniedbana. Nie będę kłamać… nie nadaje się do tego, a w domu przelewam wszystkie kwiatki. Sadzonki powinny być w dobrym stanie, chyba – odparła niepewnie i wzruszyła ramionami z lekkim skrępowaniem. Nawet, gdyby próbowała to ukryć, to raczej na nic by się to zdało, dlatego szybko zmieniła temat. – Tak, jak już skończmy pracę, to przestanę się krępować – odparła żartobliwym tonem. Tego akurat jej brakowało. Możliwości posłuchania o tym jak żyją inni bez skupiania się na własnych problemach.
- Halbercie Grey, czy ty naprawdę narzekasz na produktywność w twoim domostwie? – zapytała unosząc kącik ust w uśmiechu. – Sama poszłabym na grzyby i może to dobry moment, by wykorzystać też twojego brata. – dodała ze wzruszeniem ramion. – Myślisz, że dojdzie do święta żniw? No i powiedz mi czy są chętni na dynie, bo mi niestety ostatnio trochę wszystko upadło. Nawet moje wizyty w porcie przestały się jakoś opłacać – dodała, a w jej głosie dało się wyczuć lekką irytację. Nie wiedziała czy to kwestia wojny, czy ludzie znaleźli inny sposób na zaopatrzenie swoich domów.
- Powiedz jak ci mogę pomóc, może to praca w duecie, a ja jak zwykle czekam z podpartymi dłońmi i się głupio przyglądam – odparła podwijając rękawy i dając mu tym samym znak, że jest gotowa do pracy. – Przykre to wszystko, prawda? Świat w jakim przyszło nam żyć. – dodała jeszcze spoglądając na niego z troską. Była ciekawa jego zdania.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
- Już zupełnie im się poprzewracało… - mruknął zawiedziony, gdy unosił wysoko brwi w zdumieniu, słuchając o mężczyznach uciekających od obowiązku. - Mój ojciec w grobie by się teraz przewracał, gdyby zobaczył, że chcę przed czymkolwiek uciec. - William Grey był surowym mężczyzną o sztywno zarysowanych zasadach, których przestrzegania pilnował nawet w czasie, gdy już mocno podupadał na zdrowiu. - Spokojnie, nie będę ci szukał kawalera, znajdziesz takiego, jaki będzie ci odpowiadał. A ja? Mam teraz inne sprawy na głowie, niż szukanie żony - odparł na pytanie o brak własnej obrączki. Gdyby zobaczył, że chcę przed czymkolwiek uciec… - Po wojnie, kiedy wszystko się uspokoi, wtedy będzie na to czas - dodał zamyślonym tonem, nie dlatego, że wątpił w rychłe zakończenie konfliktu, ale dlatego, że i na jego horyzoncie nie było panny, wobec której mógłby mieć poważne zamiary. Nigdy nie odmawiał sobie krótkich uniesień, no bo co miał zrobić, gdy jego serce tak łatwo dawało się skraść? Intensywne, acz przelotne znajomości nie kończyły się deklaracjami. Zaraz w jego myślach pojawiła się drobna czarownica o silnym charakterze, jako jedyna była w stanie wytrzymać u jego boku, zadowalając się oszczędnymi wyrazami miłości. Powtarzał sobie, że uczucie przeminęło, wygasło bezpowrotnie, lecz nawet z własnym sercem nie mógł dojść do porozumienia. Może był z nią tylko ze względu na przyzwyczajenie i tak naprawdę wcale jej nie potrzebował? A może tak próbował wytłumaczyć sobie własną opieszałość i zmarnowaną okazję?
- Nie jest tak źle, jak myślałem - podsumował krótko i z optymizmem kiedy drzwi do szklarni ustąpiły i przesunął spojrzeniem po zmarniałych grządkach. - Uwiniemy się z tym raz-dwa, o ile nie znajdziemy żadnych niespodzianek!
Zsunięta z ramienia skórzana torba wylądowała na stoliku w przejściu z cichym chrzęstem przesuwających się w niej przedmiotów. Mężczyzna zdjął płaszcz i od razu podwinął rękawy, ruszając w głąb szklarni. - Zawsze możesz też wykorzystać mnie! - wtrącił się przekornie, chcąc zaznaczyć, że tak jak i brat, nadaje się do zbierania grzybów. - To znaczy… jeśli chcesz się spotkać z Herbertem, to na pewno się ucieszy. I oczywiście, że nie narzekam na produktywność, tylko na... tymczasowość - wyjaśnił niezgrabnie, bo kłamca był z niego marny, a i nie chciał wprowadzać Luny w błąd. Cieszył się, że w ich domu wszyscy odnaleźli swoje miejsce w nowej rzeczywistości, każdy potrzebował realizować się w jakiś sposób.
- Będziemy wynosić je na zewnątrz, tu już na nic się nie zdadzą. Sprawdzaj czy nie zostawiają korzeni, bo jeszcze przebudzą się na wiosnę i będą zabierać wodę sadzonkom. - Wskazał otwartą dłonią wysuszoną grządkę oraz stos, na którym odkładał wyrwane z ziemi łodygi martwych roślin. Jeśli Luna chciała pomóc, nie zamierzał jej zatrzymywać, w końcu to jej farma. Warto było wiedzieć jak zająć się własnym terenem.
- Sam zamierzam poszukać innych miejsc, ale spodziewam się, że wszędzie będzie tak samo. - Skrzywił się, marszcząc brwi i kręcąc głową z rezygnacją. - Eh niech to ponurak… Ludzie w mniejszych wioskach starają się wciąż żyć normalnie. U nas w Dorset nie dochodzi do otwartej walki, więc myślą, że to wcale ich nie dotyczy. - Od tematu wojny nie można było uciec, prędzej czy później mroczne widmo wkradało się do każdej rozmowy, pochłaniając każdy uśmiech i pozytywne nastawienie. Niszczył nadzieję, krzyżował plany, stał się częścią ich życia, nieodłącznym elementem, zmuszającym do ciągłej walki, nawet jeśli wciąż nie zdawało się z tego sprawy. Halbert uniósł wzrok na kobietę, poszukując jej niebieskich oczu. Czy ufał jej na tyle, by móc zdradzić planowane kroki, podpisać się pod własnymi przemyśleniami i poglądami? Tyle że i ona wykazała się odwagą, zapraszając go do swojego domu po tak długim braku kontaktu. Zaryzykowała i zaufała mu, a on nie zamierzał tego zaprzepaścić.
- Czy przykro? Od dawna wiedzieliśmy, że idziemy w tym kierunku, ale… myślisz, że nie da się z tym już nic zrobić? Że po nas też przyjdą? - Zdradził rąbek własnych obaw, jakie od kilku lat spędzały mu sen z powiek. - Żałuję, wiesz? - Przerwał grzebanie w ziemi, odrzucając zaschnięty pęd na stos mu podobnych. - Żałuję, że nie miałem pomysłu ani odwagi, by zrobić z tym coś więcej, niż tylko wdawać się w karczemne bójki. Spoważnieć, zainteresować się, przygotować dom i rodzinę, mimo iż nie sądzę, że nadawałbym się na walkę w pierwszym rzędzie. - Autoironiczny dowcip wskazywał na to, że czuje się w towarzystwie Luny na tyle swobodnie, by nie bać się zwracać uwagi na własne słabości. Sam nie miał pojęcia jak zachowałby się w sytuacji, w której antymugolscy poplecznicy tego pomyleńca staną w progu jego domu. Nie sądził, by stawanie z nimi twarzą w twarz z uniesioną różdżką było rozważnym rozwiązaniem, ale nie mieli przecież też planu na ewakuację. - Ale myślę, że nie jest jeszcze za późno. Na plan, na zmiany, znalezienie pomocy. Walkę.
- Nie jest tak źle, jak myślałem - podsumował krótko i z optymizmem kiedy drzwi do szklarni ustąpiły i przesunął spojrzeniem po zmarniałych grządkach. - Uwiniemy się z tym raz-dwa, o ile nie znajdziemy żadnych niespodzianek!
Zsunięta z ramienia skórzana torba wylądowała na stoliku w przejściu z cichym chrzęstem przesuwających się w niej przedmiotów. Mężczyzna zdjął płaszcz i od razu podwinął rękawy, ruszając w głąb szklarni. - Zawsze możesz też wykorzystać mnie! - wtrącił się przekornie, chcąc zaznaczyć, że tak jak i brat, nadaje się do zbierania grzybów. - To znaczy… jeśli chcesz się spotkać z Herbertem, to na pewno się ucieszy. I oczywiście, że nie narzekam na produktywność, tylko na... tymczasowość - wyjaśnił niezgrabnie, bo kłamca był z niego marny, a i nie chciał wprowadzać Luny w błąd. Cieszył się, że w ich domu wszyscy odnaleźli swoje miejsce w nowej rzeczywistości, każdy potrzebował realizować się w jakiś sposób.
- Będziemy wynosić je na zewnątrz, tu już na nic się nie zdadzą. Sprawdzaj czy nie zostawiają korzeni, bo jeszcze przebudzą się na wiosnę i będą zabierać wodę sadzonkom. - Wskazał otwartą dłonią wysuszoną grządkę oraz stos, na którym odkładał wyrwane z ziemi łodygi martwych roślin. Jeśli Luna chciała pomóc, nie zamierzał jej zatrzymywać, w końcu to jej farma. Warto było wiedzieć jak zająć się własnym terenem.
- Sam zamierzam poszukać innych miejsc, ale spodziewam się, że wszędzie będzie tak samo. - Skrzywił się, marszcząc brwi i kręcąc głową z rezygnacją. - Eh niech to ponurak… Ludzie w mniejszych wioskach starają się wciąż żyć normalnie. U nas w Dorset nie dochodzi do otwartej walki, więc myślą, że to wcale ich nie dotyczy. - Od tematu wojny nie można było uciec, prędzej czy później mroczne widmo wkradało się do każdej rozmowy, pochłaniając każdy uśmiech i pozytywne nastawienie. Niszczył nadzieję, krzyżował plany, stał się częścią ich życia, nieodłącznym elementem, zmuszającym do ciągłej walki, nawet jeśli wciąż nie zdawało się z tego sprawy. Halbert uniósł wzrok na kobietę, poszukując jej niebieskich oczu. Czy ufał jej na tyle, by móc zdradzić planowane kroki, podpisać się pod własnymi przemyśleniami i poglądami? Tyle że i ona wykazała się odwagą, zapraszając go do swojego domu po tak długim braku kontaktu. Zaryzykowała i zaufała mu, a on nie zamierzał tego zaprzepaścić.
- Czy przykro? Od dawna wiedzieliśmy, że idziemy w tym kierunku, ale… myślisz, że nie da się z tym już nic zrobić? Że po nas też przyjdą? - Zdradził rąbek własnych obaw, jakie od kilku lat spędzały mu sen z powiek. - Żałuję, wiesz? - Przerwał grzebanie w ziemi, odrzucając zaschnięty pęd na stos mu podobnych. - Żałuję, że nie miałem pomysłu ani odwagi, by zrobić z tym coś więcej, niż tylko wdawać się w karczemne bójki. Spoważnieć, zainteresować się, przygotować dom i rodzinę, mimo iż nie sądzę, że nadawałbym się na walkę w pierwszym rzędzie. - Autoironiczny dowcip wskazywał na to, że czuje się w towarzystwie Luny na tyle swobodnie, by nie bać się zwracać uwagi na własne słabości. Sam nie miał pojęcia jak zachowałby się w sytuacji, w której antymugolscy poplecznicy tego pomyleńca staną w progu jego domu. Nie sądził, by stawanie z nimi twarzą w twarz z uniesioną różdżką było rozważnym rozwiązaniem, ale nie mieli przecież też planu na ewakuację. - Ale myślę, że nie jest jeszcze za późno. Na plan, na zmiany, znalezienie pomocy. Walkę.
Ludzie się zmieniali. Nie dotyczyło to tylko indywidualności i ludzi, których zdawać by się mogło, że znała od zawsze. Zmieniał się też sposób postępowania i sposób życia. Dawniej ludzie mieli więcej obowiązków, wiedzieli czym jest dany obowiązek i znali jego wagę. Dawniej ludzi szanowało się za to co osiągnęli i jacy byli, a nie za to ile mieli galeonów w saszetce. To wszystko miało swoje plusy i minusy. Gdyby żyła w czasach swoich rodziców, to prawdopodobnie o przejęciu farmy mogłaby jedynie marzyć. Nie, żeby to było w ogóle jej marzenie, ale prawdopodobnie w takiej sytuacji farma zostałaby zwyczajnie sprzedana, bo wstydem dla rodziny byłby fakt, że kobieta – tak młoda i drobna, musi zajmować się tak dużą farmą. Wstydem byłby fakt, że synowie, którzy z dumą powinni wspierać ojca w biznesie postanowili dosłownie wypiąć się na niego. Czasy się zmieniły, ludzie też, niektóre rzeczy pozostawiały niesmak nawet jeśli nikt już głośno o tym nie mówił. – Myślę, że mój ojciec sądzi podobnie – zaczęła spoglądając na swojego rozmówcę z zainteresowaniem wymalowanym na twarzy. W sumie poszłaby za tym stereotypem jak pewnie wszyscy. Hal był przystojnym, dobrze wychowanym mężczyzną. Wystarczyło, że był sobą, a już spełniał oczekiwania większości kobiet, a jednak nie miał tej jednej przy swoim sercu. Nie drążyła tematu, nie chciała być nachalna, bo przecież nie znali się aż tak dobrze, ale zawsze jakoś lepiej jej szło z analizą relacji niż z nimi samymi. – Pewnie ma trochę żal do moich braci, że się tym nie zainteresowali. Często wspomina o moim zamążpójściu, bo może, gdybym miała męża łatwiej byłoby mu udawać, że to mężczyzna trzyma rękę na pulsie. Ja to rozumiem, wiesz? To dorobek jego całego życia i pewnie mogłabym to dla niego zrobić, ale nie umiem chyba. Wbrew temu jak się prezentuje, to jestem można powiedzieć niesforną romantyczką. – dodała ze wzruszeniem ramion. Musiałaby poczuć, że to jest to i tylko to. Być pewna tego, że jest w stanie przeżyć z kimś całe życie, a nie dzień, miesiąc czy rok.
- No lepiej uważaj, bo niespodzianki to moja specjalność – odparła, gdy zabrali się do pracy. Sama nie była w stanie ocenić w jakim stanie jest jej szklarnia. Cieszył ją jedynie fakt, że jej mama nie była tu częstym gościem. Wszystko na farmie tak wyglądało, a ona nie była w stanie dać z siebie więcej. Nie miała na to siły, nie miała na to chęci. – Na pewno widujesz gorsze przypadki, ale ten do lekkich też na pewno nie należy. Cieszę się, naprawdę się cieszę, że mi pomagasz. W ostatnim czasie zaciągam przysługę za przysługą i wmawiam sobie, że w końcu wszystkiego się nauczę. – dodała unosząc kącik ust w lekko zakłopotanym uśmiechu. Luna nienawidziła okazywać słabości. Zawsze chciała być postrzegana jako ta silna, która ze wszystkim sobie poradzi. Życie jednak weryfikuje takie założenia i przypiera do ściany bez jakiegokolwiek ostrzeżenia.
Lupin zaśmiała się na słowa mężczyzny. – Bardzo chętnie – odparła na wzmiankę o wykorzystywaniu. – Jeśli tylko nie będziesz miał dość po dzisiaj, to chętnie się do ciebie przykleję na dłużej. Grzyby to też nie moja specjalność, ale przynajmniej wiem jak sprawdzić, które są trujące, a które nie. Możesz być pewny, że nas nie zabije. – dodała mrugając przy tym porozumiewawczo okiem. Potrafiła gotować, posiadała trochę umiejętności, ale to wciąż było nazbyt mało. Nie spodziewała się, że tak szybko będzie musiała się z tym wszystkim zmierzyć. Żyła marzeniami, bo one były prostsze i przyjemniejsze.
Szatynka skinęła głową na polecenie mężczyzny. Dokładnie oglądała każdą sadzonkę, a widząc korzeń po prostu go obrywała. Zadanie nie było trudne, ale dla kogoś kto nie miał wiedzy było zwyczajnie zbyt skomplikowane. Luna pokiwała głową na słowa mężczyzny. – Tu też niby daleko od otwartego konfliktu i ludzie starają się żyć normalnie, ale każdy żyje jak na szpilkach. Staram się nie wariować, bo przecież trzeba jakoś żyć, funkcjonować, ale moi rodzice najchętniej zakopaliby cały dorobek życia gdzieś w lesie i czekali na najgorsze – może jej łatwo było się podnieść po żałobie. Rodzice od śmierci Betty nie potrafili odnaleźć sensu w życiu jakie prowadzili.
Lupin czasami zapominała się ugryźć w język. Jej poglądy były raczej giętkie. Nie podchodziła do żadnej ze stron jakoś szczególnie. Mogła mówić tylko o tym co dotykało ją bezpośrednio, a dotykało przecież bardzo. Może nie miała na ciele blizn, może wciąż miała dach nad głową i nie śmiała narzekać, bo w tym momencie miała więcej niż inni, ale jednak to wszystko spędzało jej sen z powiek. – Nie wiem czy można powiedzieć, że wiedzieliśmy, Hal – zaczęła na chwile zatrzymując ich rytm pracy. – Nikt nie żyje z myślą, że jutro może umrzeć. Czy mogliśmy się przygotować na to bardziej? Chyba nie. Ja przynajmniej nie widzę w tym porażki. Nawet, gdyby ktoś pięć lat wcześniej powiedział mi, że moja siostra umrze, moi rodzice popadną w długi i zamkną się w sobie, a ja będę musiała dźwignąć ten cały ciężar sama… nawet wtedy nie byłabym w stanie się na to przygotować. Tak samo chyba jest z wojną. Możemy zrobić więcej teraz, ale żałować tego co przeżyliśmy? Wydaje się to po prostu… smutne. – dodała spoglądając na mężczyznę z troską wymalowaną na twarzy. – Gdzie byłbyś teraz, gdybyś nie przeżył tego co już przeżyłeś? – puściła to pytanie w eter, ale wcale nie musiał jej na nie odpowiadać. Nie znała życia lepiej od niego, był od niej starszy, pewnie bardziej doświadczony. Ona jednak miała tą upartą tendencję do mówienia tego o czym myśli.
- No lepiej uważaj, bo niespodzianki to moja specjalność – odparła, gdy zabrali się do pracy. Sama nie była w stanie ocenić w jakim stanie jest jej szklarnia. Cieszył ją jedynie fakt, że jej mama nie była tu częstym gościem. Wszystko na farmie tak wyglądało, a ona nie była w stanie dać z siebie więcej. Nie miała na to siły, nie miała na to chęci. – Na pewno widujesz gorsze przypadki, ale ten do lekkich też na pewno nie należy. Cieszę się, naprawdę się cieszę, że mi pomagasz. W ostatnim czasie zaciągam przysługę za przysługą i wmawiam sobie, że w końcu wszystkiego się nauczę. – dodała unosząc kącik ust w lekko zakłopotanym uśmiechu. Luna nienawidziła okazywać słabości. Zawsze chciała być postrzegana jako ta silna, która ze wszystkim sobie poradzi. Życie jednak weryfikuje takie założenia i przypiera do ściany bez jakiegokolwiek ostrzeżenia.
Lupin zaśmiała się na słowa mężczyzny. – Bardzo chętnie – odparła na wzmiankę o wykorzystywaniu. – Jeśli tylko nie będziesz miał dość po dzisiaj, to chętnie się do ciebie przykleję na dłużej. Grzyby to też nie moja specjalność, ale przynajmniej wiem jak sprawdzić, które są trujące, a które nie. Możesz być pewny, że nas nie zabije. – dodała mrugając przy tym porozumiewawczo okiem. Potrafiła gotować, posiadała trochę umiejętności, ale to wciąż było nazbyt mało. Nie spodziewała się, że tak szybko będzie musiała się z tym wszystkim zmierzyć. Żyła marzeniami, bo one były prostsze i przyjemniejsze.
Szatynka skinęła głową na polecenie mężczyzny. Dokładnie oglądała każdą sadzonkę, a widząc korzeń po prostu go obrywała. Zadanie nie było trudne, ale dla kogoś kto nie miał wiedzy było zwyczajnie zbyt skomplikowane. Luna pokiwała głową na słowa mężczyzny. – Tu też niby daleko od otwartego konfliktu i ludzie starają się żyć normalnie, ale każdy żyje jak na szpilkach. Staram się nie wariować, bo przecież trzeba jakoś żyć, funkcjonować, ale moi rodzice najchętniej zakopaliby cały dorobek życia gdzieś w lesie i czekali na najgorsze – może jej łatwo było się podnieść po żałobie. Rodzice od śmierci Betty nie potrafili odnaleźć sensu w życiu jakie prowadzili.
Lupin czasami zapominała się ugryźć w język. Jej poglądy były raczej giętkie. Nie podchodziła do żadnej ze stron jakoś szczególnie. Mogła mówić tylko o tym co dotykało ją bezpośrednio, a dotykało przecież bardzo. Może nie miała na ciele blizn, może wciąż miała dach nad głową i nie śmiała narzekać, bo w tym momencie miała więcej niż inni, ale jednak to wszystko spędzało jej sen z powiek. – Nie wiem czy można powiedzieć, że wiedzieliśmy, Hal – zaczęła na chwile zatrzymując ich rytm pracy. – Nikt nie żyje z myślą, że jutro może umrzeć. Czy mogliśmy się przygotować na to bardziej? Chyba nie. Ja przynajmniej nie widzę w tym porażki. Nawet, gdyby ktoś pięć lat wcześniej powiedział mi, że moja siostra umrze, moi rodzice popadną w długi i zamkną się w sobie, a ja będę musiała dźwignąć ten cały ciężar sama… nawet wtedy nie byłabym w stanie się na to przygotować. Tak samo chyba jest z wojną. Możemy zrobić więcej teraz, ale żałować tego co przeżyliśmy? Wydaje się to po prostu… smutne. – dodała spoglądając na mężczyznę z troską wymalowaną na twarzy. – Gdzie byłbyś teraz, gdybyś nie przeżył tego co już przeżyłeś? – puściła to pytanie w eter, ale wcale nie musiał jej na nie odpowiadać. Nie znała życia lepiej od niego, był od niej starszy, pewnie bardziej doświadczony. Ona jednak miała tą upartą tendencję do mówienia tego o czym myśli.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Ludzie się zmieniali. Doświadczeni życiem, zmuszani do podejmowania trudnych decyzji dostosowywali się do nowych warunków - wszystko, byleby przetrwać i zapewnić sobie byt. Halbert lubił powtarzać, że jeśli ktoś zmieniał się na złe, nic nie stało na przeszkodzie, by przejść z powrotem. Niestety piękne słowa brzmiały łatwo wyłącznie w teorii. Grey miał swoje uprzedzenia i nie wierzył, by co niektóre jednostki mogły kiedykolwiek przejrzeć na oczy i porzucić dotychczasowy, destrukcyjny tryb życia. Co zaś się tyczy rodziny, która nie zamierzała nieść swojego dziedzictwa, mężczyzna ściągnął brwi w niezrozumieniu. W głowie mu się nie mieściło, by wszyscy porzucili wyznawane tradycje, skazując najmłodszą latorośl na przejęcie ich obowiązków.
- Ah tak, wielka miłość to piękne uczucie - westchnął rozmarzony, celowo nie nawiązując do istniejących w jej rodzinie napięć między rodzeństwem i ojcem. - Chciałbym ci powiedzieć, byś się nie spieszyła, ale… - Ugryzł się w język, szukając odpowiednich słów. Delikatność i dyplomacja nie były jego mocną stroną. - Skoro twoi bracia nie mają zamiaru pomagać na farmie, to może jednak warto się rozejrzeć? Dobrze mieć przy sobie kogoś, kto będzie mógł cię wesprzeć i otoczyć opieką, zwłaszcza teraz, kiedy każdy może stać się celem. - Wciąż miał pewne opory, by mówić o tym wprost do kobiety, z którą po prawdzie zbyt dobrze się nie znali. Czy był najlepszą osobą, by dawać jej rady co do tego kiedy i z kim powinna wziąć ślub? Wiedział, że współczesne kobiety miały swoje kariery i potrafiły być niezależne, ale prowadzenie gospodarstwa nie było wcale łatwym zadaniem, a już na pewno nie dla tak młodej i niedoświadczonej panny.
- Ty mi tu nic nie obiecuj, bo się jeszcze przypomnę! - zaśmiał się słysząc ostrzeżenie o niespodziankach. Halbert uwielbiał zarówno nieoczekiwane zwroty akcji, jak i drobne tajemnice, które przychodziło mu czasem rozwikłać. Miał naturę zdobywcy, ale i odkrywcy, efekt zaskoczenia wzbudzał w nim niepohamowaną ciekawość, która niegdyś często pakowała go w kłopoty. - To wszystko przychodzi z czasem. Intuicję i zrozumienie można sobie wypracować, wystarczy poświęcić jej odpowiednio dużo uwagi i prawdziwie chcieć. - Sięgnął po grudkę suchej ziemi i przesypał ją w palcach z powrotem na grządkę. - Systematyczna nauka przynosi rezultaty, zaczynasz zauważać jak świat naturalnie dąży do harmonii, do równowagi. Uczysz się jego potrzeb, analizujesz je i interpretujesz, dzięki czemu możesz zacząć mu aktywnie pomagać. Nie wymagaj od siebie opanowania wszystkiego w jeden sezon. Ja też wciąż dowiaduję się czegoś nowego. Najczęściej uświadamiam sobie, jak mało wciąż wiem! - Sam mierzył się z potrzebą bycia dobrym we wszystkim, czego się dotknie. Zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń i nie wstydził się przyznać, że czegoś nie potrafi. Problem pojawiał się w momencie, w którym bierze na siebie więcej, niż powinien i wpada w zapętlającą się frustrację.
- To byłby dobry pomysł - podłapał z uśmiechem na wzmiankę o zakopywaniu dobytku. - Myślisz, że może od razu całą farmę, inwentarz, schować się i przeczekać? Może gdy nie będzie z kim walczyć, to odpuszczą? Albo wyniszczą się nawzajem… - Oczywiście, że gorzko żartował, nie miał w zwyczaju przed niczym uciekać. No chyba że chodziło o zrozumienie własnych uczuć. - Hattie też się boi - dodał po chwili, nieco poważniejąc. - Widzi, że przychodzi coraz więcej listów z prośbą o pomoc. Wspólnie przygotowujemy kolejne eliksiry, ale i nasze zasoby nie są nieskończone. Stara się zachować pogodę ducha, ciągły strach i zamartwianie się nie leżą w jej naturze. - Pani Grey zdawała się być stale pozytywnie nastawiona do życia, nie poddając się przeciwnościom losu. Halbert doceniał jej dobroć i poświęcenie, nie mógł dokładać jej dodatkowych zmartwień.
Zdziwił się jej słowami, gdy otwarcie i beznamiętnie wymieniała kolejne wydarzenia ze swojego życia. Przemknęło mu przez myśl, że może żartuje, sięga po alegorie, celowo wyolbrzymia i podkreśla przytaczane problemy, lecz zamiast się zdystansować zdezorientowany, zwyczajnie podążył jej śladem. ”Gdzie byś teraz był?” Choć wielokrotnie zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby, nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- Masz rację, nie ma sensu w skupianiu się na samych potencjalnych zagrożeniach - przytaknął, ale ton jego głosu wskazywał na to, że mógłby długo dyskutować na ten temat. - Natomiast ja chciałbym przynajmniej wiedzieć jak zareagować. Nie mówię o posiadaniu zapasów na trzy lata do przodu, ale chociażby wiedzieć do kogo się zwrócić, kogo spytać, poprosić o radę. Co zrobić, gdy zapukają do moich drzwi? - wyjawił swoje obawy na głos, pomijając fakt, że na pewno nikt by nie zapukał. - Niech będzie - nie mogliśmy wiedzieć co nastąpi, ale teraz wiemy, że możemy spodziewać się najgorszego. Nie żałuję tego, co się stało. - Nawet decyzji o pozostaniu w domu, gdy brat wyruszył w podróż życia, by odkrywać świat i poznawać nowych ludzi? Niezdecydowania względem Justine, zmarnowania jej trzech lat życia i późniejszego porzucenia w obliczu piętrzących się problemów? Rezygnacji z pracy w szpitalu, gdzie mimo ciężkich warunków, miał możliwość dalszego rozwoju i pomocy innym? Halbert westchnął, przerywając swoją pracę i przeniósł wzrok na Lunę, unosząc kącik ust w połowicznym uśmiechu. - Po prostu czasem przykro mi ze względu na niewykorzystane okazje. - Naturalnie, że były chwile, w których powtarzał sobie, że zdążył się z nimi pogodzić, odsunąć natrętne ukłucie żalu i niespełnione marzenia. Do jego myśli wkradał się także cień zazdrości, gdy słuchał opowieści o przygodach, zdobytym doświadczeniu czy znalezionej miłości. Wciąż jednak był w głębi duszy tym samym, optymistycznym Grey’em, który wierzył w to, że można odmienić los, zarówno swój, jak i innych. Kierował się uporem i wiarą w siebie, nawet jeśli nieco podupadłą i przykurzoną przez ostatnie miesiące.
- A ty? Słyszałem, że aby zająć się farmą, musiałaś porzucić życie w innym miejscu. - odezwał się wreszcie po krótkiej chwili milczenia, wracając do uschniętych pędów. Przybrała rolę opiekunki domowego ogniska, dźwigając samotnie zarzucony na ramiona ciężar. Pod tym względem byli do siebie podobni, oboje zrezygnowali z istotnych dla siebie elementów życia, by wziąć odpowiedzialność tam, gdzie wszyscy inni zawiedli. Sam nie mógł narzekać na brata, który mimo wszystko starał się pomagać na Greengrove Farm. Obaj zostali wychowani w świadomości, że to rodzina jest najważniejsza i Halbert był przekonany, że gdyby stanęli przed trudnym wyborem, podążyliby tą samą ścieżką. - Przykro mi z powodu twojej siostry. - Od dnia śmierci Hazel minęło już piętnaście lat, lecz wciąż pamiętał jej uśmiech, dźwięczny śmiech i wspólne zabawy w ogrodzie. Nie był to już smutek, jaki rozdzierał jego serce przez kolejne lata nauki w Hogwarcie, był to jednak wywoływany nostalgią żal, jakiemu nadal zdarzało mu się oddawać. Spojrzał kontrolnie na pannę Lupin i z wolna zaczął przypominać sobie bezpośredniość dziewczynki sprzed lat. Nie dziwił go już jej brak emocji czy nieskupianie się na własnych odczuciach. Jedyne, co go ciekawiło, to fakt czy Luna naprawdę potrafiła się aż tak zdystansować czy też tłumione wewnątrz uczucia były tykającą bombą. Nie było innego sposobu, jak spytać wprost, tylko czy czuł się na tyle pewnie, by przekroczyć kolejną granicę?
- Ah tak, wielka miłość to piękne uczucie - westchnął rozmarzony, celowo nie nawiązując do istniejących w jej rodzinie napięć między rodzeństwem i ojcem. - Chciałbym ci powiedzieć, byś się nie spieszyła, ale… - Ugryzł się w język, szukając odpowiednich słów. Delikatność i dyplomacja nie były jego mocną stroną. - Skoro twoi bracia nie mają zamiaru pomagać na farmie, to może jednak warto się rozejrzeć? Dobrze mieć przy sobie kogoś, kto będzie mógł cię wesprzeć i otoczyć opieką, zwłaszcza teraz, kiedy każdy może stać się celem. - Wciąż miał pewne opory, by mówić o tym wprost do kobiety, z którą po prawdzie zbyt dobrze się nie znali. Czy był najlepszą osobą, by dawać jej rady co do tego kiedy i z kim powinna wziąć ślub? Wiedział, że współczesne kobiety miały swoje kariery i potrafiły być niezależne, ale prowadzenie gospodarstwa nie było wcale łatwym zadaniem, a już na pewno nie dla tak młodej i niedoświadczonej panny.
- Ty mi tu nic nie obiecuj, bo się jeszcze przypomnę! - zaśmiał się słysząc ostrzeżenie o niespodziankach. Halbert uwielbiał zarówno nieoczekiwane zwroty akcji, jak i drobne tajemnice, które przychodziło mu czasem rozwikłać. Miał naturę zdobywcy, ale i odkrywcy, efekt zaskoczenia wzbudzał w nim niepohamowaną ciekawość, która niegdyś często pakowała go w kłopoty. - To wszystko przychodzi z czasem. Intuicję i zrozumienie można sobie wypracować, wystarczy poświęcić jej odpowiednio dużo uwagi i prawdziwie chcieć. - Sięgnął po grudkę suchej ziemi i przesypał ją w palcach z powrotem na grządkę. - Systematyczna nauka przynosi rezultaty, zaczynasz zauważać jak świat naturalnie dąży do harmonii, do równowagi. Uczysz się jego potrzeb, analizujesz je i interpretujesz, dzięki czemu możesz zacząć mu aktywnie pomagać. Nie wymagaj od siebie opanowania wszystkiego w jeden sezon. Ja też wciąż dowiaduję się czegoś nowego. Najczęściej uświadamiam sobie, jak mało wciąż wiem! - Sam mierzył się z potrzebą bycia dobrym we wszystkim, czego się dotknie. Zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń i nie wstydził się przyznać, że czegoś nie potrafi. Problem pojawiał się w momencie, w którym bierze na siebie więcej, niż powinien i wpada w zapętlającą się frustrację.
- To byłby dobry pomysł - podłapał z uśmiechem na wzmiankę o zakopywaniu dobytku. - Myślisz, że może od razu całą farmę, inwentarz, schować się i przeczekać? Może gdy nie będzie z kim walczyć, to odpuszczą? Albo wyniszczą się nawzajem… - Oczywiście, że gorzko żartował, nie miał w zwyczaju przed niczym uciekać. No chyba że chodziło o zrozumienie własnych uczuć. - Hattie też się boi - dodał po chwili, nieco poważniejąc. - Widzi, że przychodzi coraz więcej listów z prośbą o pomoc. Wspólnie przygotowujemy kolejne eliksiry, ale i nasze zasoby nie są nieskończone. Stara się zachować pogodę ducha, ciągły strach i zamartwianie się nie leżą w jej naturze. - Pani Grey zdawała się być stale pozytywnie nastawiona do życia, nie poddając się przeciwnościom losu. Halbert doceniał jej dobroć i poświęcenie, nie mógł dokładać jej dodatkowych zmartwień.
Zdziwił się jej słowami, gdy otwarcie i beznamiętnie wymieniała kolejne wydarzenia ze swojego życia. Przemknęło mu przez myśl, że może żartuje, sięga po alegorie, celowo wyolbrzymia i podkreśla przytaczane problemy, lecz zamiast się zdystansować zdezorientowany, zwyczajnie podążył jej śladem. ”Gdzie byś teraz był?” Choć wielokrotnie zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby, nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- Masz rację, nie ma sensu w skupianiu się na samych potencjalnych zagrożeniach - przytaknął, ale ton jego głosu wskazywał na to, że mógłby długo dyskutować na ten temat. - Natomiast ja chciałbym przynajmniej wiedzieć jak zareagować. Nie mówię o posiadaniu zapasów na trzy lata do przodu, ale chociażby wiedzieć do kogo się zwrócić, kogo spytać, poprosić o radę. Co zrobić, gdy zapukają do moich drzwi? - wyjawił swoje obawy na głos, pomijając fakt, że na pewno nikt by nie zapukał. - Niech będzie - nie mogliśmy wiedzieć co nastąpi, ale teraz wiemy, że możemy spodziewać się najgorszego. Nie żałuję tego, co się stało. - Nawet decyzji o pozostaniu w domu, gdy brat wyruszył w podróż życia, by odkrywać świat i poznawać nowych ludzi? Niezdecydowania względem Justine, zmarnowania jej trzech lat życia i późniejszego porzucenia w obliczu piętrzących się problemów? Rezygnacji z pracy w szpitalu, gdzie mimo ciężkich warunków, miał możliwość dalszego rozwoju i pomocy innym? Halbert westchnął, przerywając swoją pracę i przeniósł wzrok na Lunę, unosząc kącik ust w połowicznym uśmiechu. - Po prostu czasem przykro mi ze względu na niewykorzystane okazje. - Naturalnie, że były chwile, w których powtarzał sobie, że zdążył się z nimi pogodzić, odsunąć natrętne ukłucie żalu i niespełnione marzenia. Do jego myśli wkradał się także cień zazdrości, gdy słuchał opowieści o przygodach, zdobytym doświadczeniu czy znalezionej miłości. Wciąż jednak był w głębi duszy tym samym, optymistycznym Grey’em, który wierzył w to, że można odmienić los, zarówno swój, jak i innych. Kierował się uporem i wiarą w siebie, nawet jeśli nieco podupadłą i przykurzoną przez ostatnie miesiące.
- A ty? Słyszałem, że aby zająć się farmą, musiałaś porzucić życie w innym miejscu. - odezwał się wreszcie po krótkiej chwili milczenia, wracając do uschniętych pędów. Przybrała rolę opiekunki domowego ogniska, dźwigając samotnie zarzucony na ramiona ciężar. Pod tym względem byli do siebie podobni, oboje zrezygnowali z istotnych dla siebie elementów życia, by wziąć odpowiedzialność tam, gdzie wszyscy inni zawiedli. Sam nie mógł narzekać na brata, który mimo wszystko starał się pomagać na Greengrove Farm. Obaj zostali wychowani w świadomości, że to rodzina jest najważniejsza i Halbert był przekonany, że gdyby stanęli przed trudnym wyborem, podążyliby tą samą ścieżką. - Przykro mi z powodu twojej siostry. - Od dnia śmierci Hazel minęło już piętnaście lat, lecz wciąż pamiętał jej uśmiech, dźwięczny śmiech i wspólne zabawy w ogrodzie. Nie był to już smutek, jaki rozdzierał jego serce przez kolejne lata nauki w Hogwarcie, był to jednak wywoływany nostalgią żal, jakiemu nadal zdarzało mu się oddawać. Spojrzał kontrolnie na pannę Lupin i z wolna zaczął przypominać sobie bezpośredniość dziewczynki sprzed lat. Nie dziwił go już jej brak emocji czy nieskupianie się na własnych odczuciach. Jedyne, co go ciekawiło, to fakt czy Luna naprawdę potrafiła się aż tak zdystansować czy też tłumione wewnątrz uczucia były tykającą bombą. Nie było innego sposobu, jak spytać wprost, tylko czy czuł się na tyle pewnie, by przekroczyć kolejną granicę?
Może nie potrafiła się odnaleźć w tym świecie. Może powinna urodzić się w innym miejscu i w innym czasie. Chciała wierzyć, że we wszystkim można znaleźć jakiś cel jeśli się tylko tego bardzo chce. Nawet jako mała dziewczynka nie czuła się dzieckiem. Jej rodzice postrzegali to jako porażkę wychowawczą. Nie widzieli jak wielką przysługę oddali jej lekką ignorancją. Bez tego prawdopodobnie teraz uciekłaby z podkulonym ogonem szukając okazji. Na co? Nie na miłość i nawet nie na życie, a na przetrwanie. Dla Lupin nie istniały tematy tabu. Nawet jeśli chciał dawać jej życiowe rady, to się tym nie przejmowała. Czasami obcy człowiek mógł powiedzieć więcej niż najbliższy. Przyzwyczaiła się już do tego, że prawda może boleć i tylko ci, którzy nie znają własnej wartości się tym załamują. Hal był od niej straszy, może i bardziej doświadczony. Byłaby głupia, gdyby nie skorzystała z jego rad, co wcale nie oznaczało, że nie miała swojego własnego zdania. O to chodziło w każdej prowadzonej konwersacji – w każdej, która nie była nudna. – I chyba właśnie przez to, że każdy może stać się celem mój rozsądek wygrywa z sercem, a uwierz mi, że to nie zdarza się często – odparła, a na jej ustach pojawił się uśmiech. Nie były jej obce porywy serca. Choć ludzie byli jej słabym punktem, to też dzięki nim potrafiła chwycić się rzeczywistości. Absurdalne? A co w ich świecie takie nie było?
- Halbercie Grey czy jesteś niszczycielem dobrej zabawy? Niczym te starsze panie co nasyłają magiczną policję na pijących w parku młodziaków? Jak się przypomnisz, to nie będziesz miał niespodzianki, pamiętaj o tym. – odparła z przekąsem spoglądając na mężczyznę pewnym wzrokiem. Podobało jej się to, że tak łatwo jest i przeskakiwać z tematu na temat. Lawirować między tym co poważne, a tym co lekkie i zabawne. Luna choć zwykle zamknięta na ludzi, to czuła się tak dobrze tylko wśród osób, które mają coś z nią wspólnego. Coś podobnego. Może to tylko jej przeczucie, jakaś szalona analiza, ale teraz nie potrafiła tego stwierdzić.
Lupin nie miała oporów przed nauką. Tak naprawdę poświęcała jej naprawdę sporo czasu w ostatnich miesiącach. Ciągle robiła coś nowego, ciągle mierzyła się ze sprawami, które były dla niej całkowicie obce. Wiedziała jednak, że wciąż wiele jej brakuje, a to wzbudzało w niej poczucie winy, którego sama nie rozumiała. Od zawsze uczyła się bycia najlepszą z najlepszych. Często właśnie przez tą upartą część jej charakteru zawalała najprostsze rzeczy. I po co? Czy jej się to w ogóle opłaciło? Wiedziała, że szukanie odpowiedzi na to pytanie w tak krytycznej sytuacji jest bezsensowne, ale jednak nie mogła się temu oprzeć. Czarownica wiedziała jednak, że mężczyzna ma racje. Nic nie przychodzi od razu, do wszystkiego trzeba czasu, a ona… cóż… nie była najcierpliwszą osobą na świecie. – To jest to co zawsze chciałeś robić? Czy kiedykolwiek żałowałeś? – zapytała nie odrywając spojrzenia od jego dłoni. Nie musiał się skupiać na wykonywanej pracy. Było widać, że sprawia mu to przyjemność i naprawdę to szanowała. Sama dawniej nie wyobrażała sobie robić coś z przymusu, ale czasy się zmieniły. Tak samo jak ludzie i priorytety. – Dobry z ciebie nauczyciel, Hal. Za rok postaram się bardziej i kto wie… może kilka lekcji i nawet uda mi się coś wyhodować? – zapytała z lekką nadzieją w głosie. Cóż, nie mogła znać przyszłości, nie wiedziała czy za rok w ogóle będą jakąkolwiek mieli, ale jakoś nie wyobrażała sobie zakopywania się w ponurych wizjach. Chciała mieć coś z tego życia, a strach ją blokował. Jak każdego zresztą.
Pomiędzy wymianą zdań i opinii czarownica naprawdę starała się wykonywać swoją pracę bardzo skrupulatnie. Przyglądała każdej wyrwanej sadzące i patrzyła jak za sprawą Greya jej ogród zmienia się z obskurnego i zapomnianego w zachwycający czystością. Oczywiście wciąż było wiele pracy i prawdopodobnie sowa Halberta jeszcze niejednokrotnie zostanie zasypana przez jej natarczywe listy, ale i tak była już na dobrej drodze. Bez czarodzieja nie miała nawet motywacji by tu zaglądać. To wszystko często ją przerastało, a najprostszym znanym jej sposobem było wyparcie.
Uśmiechnęła się szeroko kiedy wspomniał o tym by przeczekać te najgorsze czasy, ale po chwili westchnęła na wieść o samopoczuciu Hattie. – Nie dziwię się – zaczęła rzucając kolejną sadzonkę na dość pokaźną już kupkę. – Z jednej strony chcesz pomóc, ale z drugiej nigdy nie wiesz jakie przyniesie to konsekwencje. Nie wiesz komu pomagasz, nie wiesz czy to słuszny wybór, ale nie umiesz inaczej. – Luna zawsze sobie powtarzała, że nie będzie się angażować w żadną ze stron konfliktu. To były jednak słowa rzucone gdzieś w eter, niepotwierdzone żadnym czynem. Nie wiedziała jakby się zachowała, gdyby ktoś naprawdę potrzebował jej pomocy. Los pisał im różne scenariusze i Lupin nauczyła się już, że mówienie słowa „nigdy” nie przynosi nic dobrego.
Rozumiała jego punkt widzenia. Czasami łatwiej było znać nadchodzącą przyszłość. Móc się w jakikolwiek sposób na nią przygotować. Jednak patrząc z perspektywy czasu, to i tak nie znalazłaby sposobu na to by chwycić ten ciężar w pewniejszy sposób. To dotyczyło też wojny. Sukcesów i porażek. Szatynka pokiwała głową na słowa mężczyzny. – A co byś zrobił, gdyby zapukali? Na dzień dzisiejszy? – może to pytanie nie powinno paść. Może powinna ugryźć się teraz w język, ale czasami słowa po prostu z niej wypływały i na to nic już nie mogła poradzić.
Nie wiedziała jakie są jego poglądy polityczne choć mogła się ich domyślać. Lunie byłoby chyba ciężko rozpoznać wroga. Czy była spostrzegawcza? W pewnym stopniu na pewno, ale wciąż łatwo byłoby ją oszukać i dlatego starała się nie ufać ludziom, ale nie zawsze jej to wychodziło. Ona też często rozmyślała o niewykorzystanych okazjach. Zastanawiała się czy jej życie wyglądałoby inaczej, czy mogła zrobić więcej dla siebie i swoich bliskich, czy mogła jakoś zatrzymać, to błędne koło tragedii, które w pewnym momencie się rozpędziło. Może mogła, a może znów przyszło jej jedynie gdybać. – Też ich żałuje. Są takie, do których powrót jest już niemożliwy, ale na pewno są jeszcze takie, z których skorzystać możesz. – zaczęła spoglądając na mężczyznę z żywą nadzieją w oczach. – Przynajmniej możesz spróbować. – łatwo jej było tak mówić. Czasami hipokryzja brała nad nią kontrolę. Ile okazji ona przetraciła? Po ile z nich mogłaby wciąż sięgnąć? Miała by na to odwagę czy stchórzyłaby przy samej mecie?
- Przez jakiś czas mieszkałam w Paryżu – zaczęła wracając do wspomnień sprzed lat. Wydawało jej się, że minęły już dekady odkąd wróciła do Yorkshire, tak bardzo zdążyła się zmienić. – Zawsze chciałam spełniać się w muzyce, wiesz? Znałam pierwsze nuty zanim w ogóle nauczyłam się czarować. Marzyłam o wielkiej karierze i po części mi się to udało. – w jej głosie dało się wyczuć gorycz, ale nie potrafiła opowiadać o tym bez jej obecności. – Niczego nie żałuje, nie skończę jako zrzędliwa stara panna przebierająca się w stare estradowe suknie. Co przeżyłam, to moje. Niektórym nie udaje się nawet to. – dodała. Musiałaby być zadufana w sobie by patrzeć na przeszłość z żalem. Ten ma miejsce w jej życiu, ale na pewno nad nią nie panuje.
Na wspomnienie siostry skinęła jedynie głową. Chyba nie chciała wchodzić na tak grząski temat. Może bała się, że go do siebie zrazi zbytnią wylewnością? A może zwyczajnie nie chciała rozdrapywać ran, z których wciąż co jakiś czas spływała krew. – Kiedyś przestanie boleć, prawda? – zapytała. Nie pytała o jego doświadczenia, nie szukała w jego oczach stuprocentowej pewności. Rzuciła to lekko, na jednym wdechu. Na pewno wiedział jak ciężkie to bywa.
- Halbercie Grey czy jesteś niszczycielem dobrej zabawy? Niczym te starsze panie co nasyłają magiczną policję na pijących w parku młodziaków? Jak się przypomnisz, to nie będziesz miał niespodzianki, pamiętaj o tym. – odparła z przekąsem spoglądając na mężczyznę pewnym wzrokiem. Podobało jej się to, że tak łatwo jest i przeskakiwać z tematu na temat. Lawirować między tym co poważne, a tym co lekkie i zabawne. Luna choć zwykle zamknięta na ludzi, to czuła się tak dobrze tylko wśród osób, które mają coś z nią wspólnego. Coś podobnego. Może to tylko jej przeczucie, jakaś szalona analiza, ale teraz nie potrafiła tego stwierdzić.
Lupin nie miała oporów przed nauką. Tak naprawdę poświęcała jej naprawdę sporo czasu w ostatnich miesiącach. Ciągle robiła coś nowego, ciągle mierzyła się ze sprawami, które były dla niej całkowicie obce. Wiedziała jednak, że wciąż wiele jej brakuje, a to wzbudzało w niej poczucie winy, którego sama nie rozumiała. Od zawsze uczyła się bycia najlepszą z najlepszych. Często właśnie przez tą upartą część jej charakteru zawalała najprostsze rzeczy. I po co? Czy jej się to w ogóle opłaciło? Wiedziała, że szukanie odpowiedzi na to pytanie w tak krytycznej sytuacji jest bezsensowne, ale jednak nie mogła się temu oprzeć. Czarownica wiedziała jednak, że mężczyzna ma racje. Nic nie przychodzi od razu, do wszystkiego trzeba czasu, a ona… cóż… nie była najcierpliwszą osobą na świecie. – To jest to co zawsze chciałeś robić? Czy kiedykolwiek żałowałeś? – zapytała nie odrywając spojrzenia od jego dłoni. Nie musiał się skupiać na wykonywanej pracy. Było widać, że sprawia mu to przyjemność i naprawdę to szanowała. Sama dawniej nie wyobrażała sobie robić coś z przymusu, ale czasy się zmieniły. Tak samo jak ludzie i priorytety. – Dobry z ciebie nauczyciel, Hal. Za rok postaram się bardziej i kto wie… może kilka lekcji i nawet uda mi się coś wyhodować? – zapytała z lekką nadzieją w głosie. Cóż, nie mogła znać przyszłości, nie wiedziała czy za rok w ogóle będą jakąkolwiek mieli, ale jakoś nie wyobrażała sobie zakopywania się w ponurych wizjach. Chciała mieć coś z tego życia, a strach ją blokował. Jak każdego zresztą.
Pomiędzy wymianą zdań i opinii czarownica naprawdę starała się wykonywać swoją pracę bardzo skrupulatnie. Przyglądała każdej wyrwanej sadzące i patrzyła jak za sprawą Greya jej ogród zmienia się z obskurnego i zapomnianego w zachwycający czystością. Oczywiście wciąż było wiele pracy i prawdopodobnie sowa Halberta jeszcze niejednokrotnie zostanie zasypana przez jej natarczywe listy, ale i tak była już na dobrej drodze. Bez czarodzieja nie miała nawet motywacji by tu zaglądać. To wszystko często ją przerastało, a najprostszym znanym jej sposobem było wyparcie.
Uśmiechnęła się szeroko kiedy wspomniał o tym by przeczekać te najgorsze czasy, ale po chwili westchnęła na wieść o samopoczuciu Hattie. – Nie dziwię się – zaczęła rzucając kolejną sadzonkę na dość pokaźną już kupkę. – Z jednej strony chcesz pomóc, ale z drugiej nigdy nie wiesz jakie przyniesie to konsekwencje. Nie wiesz komu pomagasz, nie wiesz czy to słuszny wybór, ale nie umiesz inaczej. – Luna zawsze sobie powtarzała, że nie będzie się angażować w żadną ze stron konfliktu. To były jednak słowa rzucone gdzieś w eter, niepotwierdzone żadnym czynem. Nie wiedziała jakby się zachowała, gdyby ktoś naprawdę potrzebował jej pomocy. Los pisał im różne scenariusze i Lupin nauczyła się już, że mówienie słowa „nigdy” nie przynosi nic dobrego.
Rozumiała jego punkt widzenia. Czasami łatwiej było znać nadchodzącą przyszłość. Móc się w jakikolwiek sposób na nią przygotować. Jednak patrząc z perspektywy czasu, to i tak nie znalazłaby sposobu na to by chwycić ten ciężar w pewniejszy sposób. To dotyczyło też wojny. Sukcesów i porażek. Szatynka pokiwała głową na słowa mężczyzny. – A co byś zrobił, gdyby zapukali? Na dzień dzisiejszy? – może to pytanie nie powinno paść. Może powinna ugryźć się teraz w język, ale czasami słowa po prostu z niej wypływały i na to nic już nie mogła poradzić.
Nie wiedziała jakie są jego poglądy polityczne choć mogła się ich domyślać. Lunie byłoby chyba ciężko rozpoznać wroga. Czy była spostrzegawcza? W pewnym stopniu na pewno, ale wciąż łatwo byłoby ją oszukać i dlatego starała się nie ufać ludziom, ale nie zawsze jej to wychodziło. Ona też często rozmyślała o niewykorzystanych okazjach. Zastanawiała się czy jej życie wyglądałoby inaczej, czy mogła zrobić więcej dla siebie i swoich bliskich, czy mogła jakoś zatrzymać, to błędne koło tragedii, które w pewnym momencie się rozpędziło. Może mogła, a może znów przyszło jej jedynie gdybać. – Też ich żałuje. Są takie, do których powrót jest już niemożliwy, ale na pewno są jeszcze takie, z których skorzystać możesz. – zaczęła spoglądając na mężczyznę z żywą nadzieją w oczach. – Przynajmniej możesz spróbować. – łatwo jej było tak mówić. Czasami hipokryzja brała nad nią kontrolę. Ile okazji ona przetraciła? Po ile z nich mogłaby wciąż sięgnąć? Miała by na to odwagę czy stchórzyłaby przy samej mecie?
- Przez jakiś czas mieszkałam w Paryżu – zaczęła wracając do wspomnień sprzed lat. Wydawało jej się, że minęły już dekady odkąd wróciła do Yorkshire, tak bardzo zdążyła się zmienić. – Zawsze chciałam spełniać się w muzyce, wiesz? Znałam pierwsze nuty zanim w ogóle nauczyłam się czarować. Marzyłam o wielkiej karierze i po części mi się to udało. – w jej głosie dało się wyczuć gorycz, ale nie potrafiła opowiadać o tym bez jej obecności. – Niczego nie żałuje, nie skończę jako zrzędliwa stara panna przebierająca się w stare estradowe suknie. Co przeżyłam, to moje. Niektórym nie udaje się nawet to. – dodała. Musiałaby być zadufana w sobie by patrzeć na przeszłość z żalem. Ten ma miejsce w jej życiu, ale na pewno nad nią nie panuje.
Na wspomnienie siostry skinęła jedynie głową. Chyba nie chciała wchodzić na tak grząski temat. Może bała się, że go do siebie zrazi zbytnią wylewnością? A może zwyczajnie nie chciała rozdrapywać ran, z których wciąż co jakiś czas spływała krew. – Kiedyś przestanie boleć, prawda? – zapytała. Nie pytała o jego doświadczenia, nie szukała w jego oczach stuprocentowej pewności. Rzuciła to lekko, na jednym wdechu. Na pewno wiedział jak ciężkie to bywa.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
- Widzę, że masz to przemyślane, to dobrze. - Pokiwał głową z uśmiechem, widząc że przez lata musiała wypracować swój własny system wartości oraz dbać o trzeźwość umysłu. - Nie muszę ci mówić, jak należy robić. Czasem sam chciałbym wiedzieć. - Poczuł lekkie ukłucie żalu, spoglądając z ukosa na pannę Lupin. Była zdecydowanie zbyt młoda, by patrzeć na świat w tak pragmatyczny sposób, tym samym zatracając część swojej pięknej, kreatywnej duszy. Rzeczywistość gnała przed siebie, nie pozwalając starym, konserwatywnym grupom ściągać wypracowany rozwój na dno. Po cichu łudził się, że sam do nich nie należy, lecz wpojonych przez ojca w dzieciństwie zasad nie mógł się ot tak wyzbyć.
- Myślę, że jestem na dobrej drodze, by stać się taką starszą panią - rzucił ze śmiechem. - I co to w ogóle za brak szacunku do starszych? Co z tą dzisiejszą młodzieżą - za knut ogłady! - kontynuował żartobliwie, marszcząc przy tym czoło, by przesadnie zwiększyć dramatyzm swoich słów. Niegdyś świetnie czuł się organizując wszelkie dowcipy, wraz z kolegami doprowadzając szkolnych wykładowców do szewskiej pasji. Nie zapomniał o swoim poczuciu humoru, śmiech zawsze wprowadzał dobry nastrój, do którego chciałby częściej wracać. Czy jest wciąż szansa na powrót do tej beztroski?
- Staram się o tym nie myśleć. O tym, co nie wyszło, co chciałbym zrobić inaczej, lepiej. Ale gdybyśmy dostali możliwość wprowadzenia zmian, bylibyśmy w innym miejscu, tylko czy lepszym? - Myślał przecież o tym wielokrotnie. Łatwo było wpaść w króliczą norę, skąd trudno o ratunek i powrót na powierzchnię. To nie wspominanie i analizowanie porażek było błędem, a utknięcie w miejscu i brak chęci do ruszenia naprzód.
Zaśmiał się krótko, traktując jej słowa za komplement. - Za rok chcę tu zobaczyć ogród pełen owoców! Jeśli chcesz, możesz wpaść na Greengrove Farm i pokażę ci co łatwiejsze okazji do uprawy. Chcemy z bratem usprawnić szklarnie tak, by mogły tam być rośliny wymagające różnych warunków, także cały rok. - Plan rozbudowy mieli gotowy już od kilku dobrych lat, ale wymagał on wielu poprawek. Wciąż nie byli przekonani co do stabilizacji niektórych zaklęć, a zadanie przebudowa wymagała od nich i od magii absolutnej perfekcji. Nie mogli doprowadzić do sytuacji, w której którekolwiek z zabezpieczeń straciło na swojej mocy, tym samym sprowadzając na rośliny tragedie.
- Nie wiem - wyznał po chwili milczenia. - Często wydaje nam się, że znamy samych siebie, wiemy co lubimy, jak byśmy zareagowali, ale w sytuacjach skrajnych nie podejmujemy decyzji świadomie, tylko impulsywnie. Czy próbowałbym uciec, schować się? Walczyć? - podsuwał z powątpiewaniem. Jako nastolatek twierdził, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych - płotu nie do przeskoczenia, góry nie do zdobycia, przeciwnika nie do pokonania. Zdążył kilka razy się sparzyć i potknąć, na własnej skórze ucząc się rządzących tym światem zasad. Lekcja pokory nie przyszła mu z łatwością, wciąż wściekle zaciskał pięści na samą myśl o niesprawiedliwości, w jakiej przyszło im żyć, lecz potrafił już się przyznać do własnej słabości, znał własne ograniczenia.
- Masz rację, nie ma co się zatrzymywać - odpowiedział z uśmiechem. Luna idealnie trafiła ze swoimi słowami, podnosząc go na duchu. Nigdy nie potrafił odnaleźć się w zbyt długim zatracaniu się w bólu i żałości, potrzebował nadziei, jasnego promyka, dzięki któremu mógł zabrać się do działania.
Nachylił się ku niej z rozbawieniem malującym się na twarzy. - Życzę ci, byś pewnego dnia mogła w spokoju wrócić do muzyki. Nie do planu zostania zrzędliwą starą panną, ale do czerpania przyjemności z gry. - Luna świetnie pasowałaby do roli divy, miała już doświadczenie w głośnym podkreślaniu własnych myśli i przekonań. Nie miał dotychczas okazji, by obejrzeć ją na scenie, lecz był przekonany, że prezentowała się zjawiskowo.
- Tak, kiedyś na pewno - przytaknął ze spokojem. Nie zamierzał naciskać, każdy przechodził żałobę we własnym tempie i jedyne, co mógł dla niej zrobić, to dać ku temu przestrzeń. Podniósł się na równe nogi i machnął różdżką by ostatnie martwe korzonki wyniosły się na zewnątrz, po czym podał jej dłoń, by pomóc młodej kobiecie wstać. - Pokaż mi resztę roślin. Nie możemy pozwolić, by ich cierpienie tak się przeciągało - rzucił żartobliwym tonem, bo prawdę mówiąc spodziewał się, że zastanie tutejsze szklarnie w gorszym stanie. Pomógł Lunie wstać i podążył za nią do dalszej części gospodarstwa.
| zt x2
- Myślę, że jestem na dobrej drodze, by stać się taką starszą panią - rzucił ze śmiechem. - I co to w ogóle za brak szacunku do starszych? Co z tą dzisiejszą młodzieżą - za knut ogłady! - kontynuował żartobliwie, marszcząc przy tym czoło, by przesadnie zwiększyć dramatyzm swoich słów. Niegdyś świetnie czuł się organizując wszelkie dowcipy, wraz z kolegami doprowadzając szkolnych wykładowców do szewskiej pasji. Nie zapomniał o swoim poczuciu humoru, śmiech zawsze wprowadzał dobry nastrój, do którego chciałby częściej wracać. Czy jest wciąż szansa na powrót do tej beztroski?
- Staram się o tym nie myśleć. O tym, co nie wyszło, co chciałbym zrobić inaczej, lepiej. Ale gdybyśmy dostali możliwość wprowadzenia zmian, bylibyśmy w innym miejscu, tylko czy lepszym? - Myślał przecież o tym wielokrotnie. Łatwo było wpaść w króliczą norę, skąd trudno o ratunek i powrót na powierzchnię. To nie wspominanie i analizowanie porażek było błędem, a utknięcie w miejscu i brak chęci do ruszenia naprzód.
Zaśmiał się krótko, traktując jej słowa za komplement. - Za rok chcę tu zobaczyć ogród pełen owoców! Jeśli chcesz, możesz wpaść na Greengrove Farm i pokażę ci co łatwiejsze okazji do uprawy. Chcemy z bratem usprawnić szklarnie tak, by mogły tam być rośliny wymagające różnych warunków, także cały rok. - Plan rozbudowy mieli gotowy już od kilku dobrych lat, ale wymagał on wielu poprawek. Wciąż nie byli przekonani co do stabilizacji niektórych zaklęć, a zadanie przebudowa wymagała od nich i od magii absolutnej perfekcji. Nie mogli doprowadzić do sytuacji, w której którekolwiek z zabezpieczeń straciło na swojej mocy, tym samym sprowadzając na rośliny tragedie.
- Nie wiem - wyznał po chwili milczenia. - Często wydaje nam się, że znamy samych siebie, wiemy co lubimy, jak byśmy zareagowali, ale w sytuacjach skrajnych nie podejmujemy decyzji świadomie, tylko impulsywnie. Czy próbowałbym uciec, schować się? Walczyć? - podsuwał z powątpiewaniem. Jako nastolatek twierdził, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych - płotu nie do przeskoczenia, góry nie do zdobycia, przeciwnika nie do pokonania. Zdążył kilka razy się sparzyć i potknąć, na własnej skórze ucząc się rządzących tym światem zasad. Lekcja pokory nie przyszła mu z łatwością, wciąż wściekle zaciskał pięści na samą myśl o niesprawiedliwości, w jakiej przyszło im żyć, lecz potrafił już się przyznać do własnej słabości, znał własne ograniczenia.
- Masz rację, nie ma co się zatrzymywać - odpowiedział z uśmiechem. Luna idealnie trafiła ze swoimi słowami, podnosząc go na duchu. Nigdy nie potrafił odnaleźć się w zbyt długim zatracaniu się w bólu i żałości, potrzebował nadziei, jasnego promyka, dzięki któremu mógł zabrać się do działania.
Nachylił się ku niej z rozbawieniem malującym się na twarzy. - Życzę ci, byś pewnego dnia mogła w spokoju wrócić do muzyki. Nie do planu zostania zrzędliwą starą panną, ale do czerpania przyjemności z gry. - Luna świetnie pasowałaby do roli divy, miała już doświadczenie w głośnym podkreślaniu własnych myśli i przekonań. Nie miał dotychczas okazji, by obejrzeć ją na scenie, lecz był przekonany, że prezentowała się zjawiskowo.
- Tak, kiedyś na pewno - przytaknął ze spokojem. Nie zamierzał naciskać, każdy przechodził żałobę we własnym tempie i jedyne, co mógł dla niej zrobić, to dać ku temu przestrzeń. Podniósł się na równe nogi i machnął różdżką by ostatnie martwe korzonki wyniosły się na zewnątrz, po czym podał jej dłoń, by pomóc młodej kobiecie wstać. - Pokaż mi resztę roślin. Nie możemy pozwolić, by ich cierpienie tak się przeciągało - rzucił żartobliwym tonem, bo prawdę mówiąc spodziewał się, że zastanie tutejsze szklarnie w gorszym stanie. Pomógł Lunie wstać i podążył za nią do dalszej części gospodarstwa.
| zt x2
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Szklarnia
Szybka odpowiedź