Pracownia numerologiczna
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia numerologiczna
Jest to osobny budynek niewielkich rozmiarów, do którego prowadzi ścieżka na prawo od wejścia do domu. Jednoizbowa przestrzeń wyróżnia się wiecznym bałagan i wydaje się, że jedynie Stevie potrafi się w niej odnaleźć. Pod prawą ścianą pomieszczenia stoi wielki drewniany stół z kamienną ladą, na której leżą bliżej niezidentyfikowane maszyny oraz wielki zbiór na pozór niepotrzebnych przedmiotów, które właściciel transmutuje w świstokliki. Dookoła leżą papiery z notatkami, które czasem przesuwa wpadający przez otwarte okiennice wiatr. Mały piecyk w rogu pokoju daje ciepło w chłodniejsze dni, a także służy za idealny podgrzewacz do kubka zbożowej kawy. Na małym stole przy którym Stevie zwykł jeść kanapki w przerwie od pracy, stoi czarna skrzyneczka, zwykle zamknięta.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 09.09.21 23:35, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
4.12.1957
Cały poprzedni dzień spędził na pracy w warsztacie. Tak samo zamierzał zresztą spędzić ten, jutrzejszy i każdy kolejny. Pracować będzie tak długo, jak długo będzie mieć tylko siły i sprawny umysł. W przypadku nowych wynalazków temat był tak fascynujący, że Stevie tracił rachubę czasu. Potrafił usiąść skoro świt, gdy dopiero słońce wkradało się przez okna pracowni, aż zachodziło na pomarańczowym niebie, a on orientował się, że tak naprawdę to nawet nic nie zjadł przez cały dzień, pojąc się jedynie dzbankiem z herbatą, albo kawą, którą łaskawie przynosiła mu córka. I tym razem zorientował się dopiero w okolicach popołudnia, że nie zjadł śniadania, które teraz stało na talerzu już zeschnięte, przygotowane przez Trixie wiele godzin temu. Westchnął głęboko i powrócił do notatek. Zanurzył jeszcze pióro w atramencie i zaczął spisywać wszelkie najważniejsze kwestie. System podwójnej weryfikacji był trudnym przedsięwzięciem, chociaż z jego wiedzą wydawało się, że Beckett sobie poradzi. Pluskwa potrafiła już skakać po częstotliwościach i poradziłaby sobie w odbiorniku, ale to nie wszystko. Jedną kwestią było jej znalezienie, a drugą zrozumienie. Pierwsza sprawa była wręcz banalna. Numerolog, choć zasmucało to serce, domyślał się, że chociaż rozgłośnia miała przysłużyć się ratowaniu życia, tak zapewne ktoś znajdzie przy mugolakach pluskwy i zacznie wypytywać. Samo domyślenie się, do czego służy, nie powinno być proste. W końcu kształtem przypominała ona bardziej damski kolczyk, albo wyjątkowo finezyjny guzik do płaszcza, a nie typowe urządzenie, które miało reagować magią. Jeśli jednak odkryliby jej używalność i zaaplikowali ją odpowiednio w odbiornik... To byłaby tragedia. Całe przedsięwzięcie na nic. Potrzebny był więc dodatkowy sposób. Numerolog zapisał na kartce pierwsze linijki kodu. Założenie było proste. Hasło. Zwykłe, najzwyklejsze hasło, którego odkrycie nie dość, że graniczyłoby właściwie z cudem, to jeszcze do tego wszystkiego, samo wpisanie go, już było trudne do domyślenia się. Oczywiście plan w swojej prostocie był idealny, po poznaniu szczegółów korzystanie z tego urządzenia miało być proste dla każdego, ale brak jakiegokolwiek elementu tej układanki uniemożliwiałby użytkowanie i odsłuchanie audycji. W przypadku złapania wystarczyłoby, aby złapany podał nieprawidłowe hasło i już. Ot tak plan prześladowców się sypie. Stevie dumny z siebie kreślił kod dalej, rozpatrując przy tym wszelkie problemy natury ściśle technicznej. Po pierwsze, magia nie była nieograniczona, należało sprytnie ją obejść. Cząsteczki magii powinny zmieścić się w małej pluskwie i nigdy nie zawieźć, a przecież miała ona zawierać bardzo dużą ilość informacji. Widział już, co ci ludzie robili ze świstoklikami, które musiał naprawiać. Po tamtej stronie też mógł stać istny geniusz, gotowy zniszczyć wszystkie plany. Komplikował więc bardziej, wybierając znaczącą dla zakonu datę jako kod. Dźwignął gałkę od zwykłego mogolskiego odbiornika i umiejscowił ją w radio, coraz mocniej przyglądając się urządzeniu. Hasło zostało już stworzone i wymyślone, ale w jaki sposób miało być wpisane. Cztery dwucyfrowe liczby, data założenia najważniejszej organizacji w serce Steviego. Oh. Czy to mogło być aż takie proste. Cztery dwucyfrowe liczby... Przecież to banalne! Wystarczyło, że gałka będzie reagować z pluskwą, co i tak musiała przecież robić, ze względu na sam mechanizm jej działania. Z tą pomocą bez problemu dałoby wpisać hasło. Wszystkie wartości już tam się znajdowały. Rozpoczął więc rozpisywanie tego mechanizmu, zaznaczając we wszelkich teoretycznych wiązaniach, w jaki sposób mają ze sobą reagować. Najpierw częstotliwość, bez tego nie można było ruszyć dalej. Potem kod... Potem znów częstotliwość i voilà! Wszystko powinno wtedy działać. Przeciwnik zaś otrzymując błędny kod, nie potrafiły dostać się do audycji, nawet mając błędne dane. Chyba że... Stevie aż zaśmiał się pod nosem. Nie był strategiem, ani wielkim wojownikiem, czy też politykiem, ale w miarę znał się na ludziach, a już zwłaszcza, tych w gorącej wodzie kąpanych. Dezinformacja! O tym będzie musiał jeszcze porozmawiać z kimś, kto się na tym zna, sam nie potrafił tego wymyślić, ale potrafił to zakodować. Nie w pluskwie, zbyt duże niebezpieczeństwo. Wystarczyło w szumach, wystarczyło na zwykłej linii. Kiedyś pod 101,1 grało bluesowe mugolskie radio. Leciały w nim same największe hity, a teraz? Teraz brzmiała z niego cisza. Więc cisza zostanie przerwana. Niech leci muzyka. Całość zajęła mu dobre dwadzieścia stron, ręka bolała i musiał odpocząć. Oddychał więc głęboko, po raz kolejny czytając swoje dzisiejsze dzieło. Gdzieniegdzie znalazł nawet błąd, ale szybko przekreślił go, aż praca była idealna. Oczywiście, wszystko i tak miały wykazać testy, ale w swojej teorii wyglądała w porządku. Tak jak powinna.
zt, numerologia (IV) - st 100
Cały poprzedni dzień spędził na pracy w warsztacie. Tak samo zamierzał zresztą spędzić ten, jutrzejszy i każdy kolejny. Pracować będzie tak długo, jak długo będzie mieć tylko siły i sprawny umysł. W przypadku nowych wynalazków temat był tak fascynujący, że Stevie tracił rachubę czasu. Potrafił usiąść skoro świt, gdy dopiero słońce wkradało się przez okna pracowni, aż zachodziło na pomarańczowym niebie, a on orientował się, że tak naprawdę to nawet nic nie zjadł przez cały dzień, pojąc się jedynie dzbankiem z herbatą, albo kawą, którą łaskawie przynosiła mu córka. I tym razem zorientował się dopiero w okolicach popołudnia, że nie zjadł śniadania, które teraz stało na talerzu już zeschnięte, przygotowane przez Trixie wiele godzin temu. Westchnął głęboko i powrócił do notatek. Zanurzył jeszcze pióro w atramencie i zaczął spisywać wszelkie najważniejsze kwestie. System podwójnej weryfikacji był trudnym przedsięwzięciem, chociaż z jego wiedzą wydawało się, że Beckett sobie poradzi. Pluskwa potrafiła już skakać po częstotliwościach i poradziłaby sobie w odbiorniku, ale to nie wszystko. Jedną kwestią było jej znalezienie, a drugą zrozumienie. Pierwsza sprawa była wręcz banalna. Numerolog, choć zasmucało to serce, domyślał się, że chociaż rozgłośnia miała przysłużyć się ratowaniu życia, tak zapewne ktoś znajdzie przy mugolakach pluskwy i zacznie wypytywać. Samo domyślenie się, do czego służy, nie powinno być proste. W końcu kształtem przypominała ona bardziej damski kolczyk, albo wyjątkowo finezyjny guzik do płaszcza, a nie typowe urządzenie, które miało reagować magią. Jeśli jednak odkryliby jej używalność i zaaplikowali ją odpowiednio w odbiornik... To byłaby tragedia. Całe przedsięwzięcie na nic. Potrzebny był więc dodatkowy sposób. Numerolog zapisał na kartce pierwsze linijki kodu. Założenie było proste. Hasło. Zwykłe, najzwyklejsze hasło, którego odkrycie nie dość, że graniczyłoby właściwie z cudem, to jeszcze do tego wszystkiego, samo wpisanie go, już było trudne do domyślenia się. Oczywiście plan w swojej prostocie był idealny, po poznaniu szczegółów korzystanie z tego urządzenia miało być proste dla każdego, ale brak jakiegokolwiek elementu tej układanki uniemożliwiałby użytkowanie i odsłuchanie audycji. W przypadku złapania wystarczyłoby, aby złapany podał nieprawidłowe hasło i już. Ot tak plan prześladowców się sypie. Stevie dumny z siebie kreślił kod dalej, rozpatrując przy tym wszelkie problemy natury ściśle technicznej. Po pierwsze, magia nie była nieograniczona, należało sprytnie ją obejść. Cząsteczki magii powinny zmieścić się w małej pluskwie i nigdy nie zawieźć, a przecież miała ona zawierać bardzo dużą ilość informacji. Widział już, co ci ludzie robili ze świstoklikami, które musiał naprawiać. Po tamtej stronie też mógł stać istny geniusz, gotowy zniszczyć wszystkie plany. Komplikował więc bardziej, wybierając znaczącą dla zakonu datę jako kod. Dźwignął gałkę od zwykłego mogolskiego odbiornika i umiejscowił ją w radio, coraz mocniej przyglądając się urządzeniu. Hasło zostało już stworzone i wymyślone, ale w jaki sposób miało być wpisane. Cztery dwucyfrowe liczby, data założenia najważniejszej organizacji w serce Steviego. Oh. Czy to mogło być aż takie proste. Cztery dwucyfrowe liczby... Przecież to banalne! Wystarczyło, że gałka będzie reagować z pluskwą, co i tak musiała przecież robić, ze względu na sam mechanizm jej działania. Z tą pomocą bez problemu dałoby wpisać hasło. Wszystkie wartości już tam się znajdowały. Rozpoczął więc rozpisywanie tego mechanizmu, zaznaczając we wszelkich teoretycznych wiązaniach, w jaki sposób mają ze sobą reagować. Najpierw częstotliwość, bez tego nie można było ruszyć dalej. Potem kod... Potem znów częstotliwość i voilà! Wszystko powinno wtedy działać. Przeciwnik zaś otrzymując błędny kod, nie potrafiły dostać się do audycji, nawet mając błędne dane. Chyba że... Stevie aż zaśmiał się pod nosem. Nie był strategiem, ani wielkim wojownikiem, czy też politykiem, ale w miarę znał się na ludziach, a już zwłaszcza, tych w gorącej wodzie kąpanych. Dezinformacja! O tym będzie musiał jeszcze porozmawiać z kimś, kto się na tym zna, sam nie potrafił tego wymyślić, ale potrafił to zakodować. Nie w pluskwie, zbyt duże niebezpieczeństwo. Wystarczyło w szumach, wystarczyło na zwykłej linii. Kiedyś pod 101,1 grało bluesowe mugolskie radio. Leciały w nim same największe hity, a teraz? Teraz brzmiała z niego cisza. Więc cisza zostanie przerwana. Niech leci muzyka. Całość zajęła mu dobre dwadzieścia stron, ręka bolała i musiał odpocząć. Oddychał więc głęboko, po raz kolejny czytając swoje dzisiejsze dzieło. Gdzieniegdzie znalazł nawet błąd, ale szybko przekreślił go, aż praca była idealna. Oczywiście, wszystko i tak miały wykazać testy, ale w swojej teorii wyglądała w porządku. Tak jak powinna.
zt, numerologia (IV) - st 100
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
31.12.1957
Już za kilka dni odwiedzić go miał pan Asbjorn, a pluskwy dalej były niegotowe. Stevie pofolgował sobie przez ostatni miesiąc i już taka była prawda. Dużo spał, odpoczywał, a głowa sama czasem leciała mu w dół. Czuł się obolały, ręce czasem drżały mu po wypadku z olbrzymem, a wrażenie, jakby ktoś wypełniał jego głowę wodą, nie ustawało. Dzisiaj jednak był dobry dzień. Koniec tego paskudnego roku. Chociaż nieszczególnie miał nastrój typowy na prywatkę, to poranek spędził z gramofonem, pozwalając sobie na trochę relaksu. Gdy jednak słońce zaszło i nastał wieczór, a w okolicy rozpoczęły się zabawy, on został sam w pracowni, siadając z różdżką i jedną pluskwą do pracy. Nie pił dzisiaj, nie przy pracy. Może, potem gdy wybije dwunasta, to sam ze sobą wzniesie toast. Teraz potrzebował wykonać zadanie. Rozpoczął więc duplikację tych urządzeń, zwykłe czary nie wystarczyły, musiał posiłkować się swoją wiedzą numerologiczną, aby sprawnie zamiast jednej kulki leżało przed nim ich co najmniej kilkadziesiąt, o ile nie cała setka. Chwytając więc za różdżkę, zaczął mamrotać coś pod nosem, co doświadczony czarodziej mógł zinterpretować jako czary duplikujące. Rzeczywiście, wystarczyło kilka minut, by pluskwa zadrżała, a zaraz obok niej pojawiła się druga, na pierwszy rzut oka zupełnie taka sama. To nie mogły być zwykłe czary kopiujące, chodziło o najwyższą staranność. Otworzył więc ją, podsuwając bliżej oka, aby przyjrzeć się mechanizmom w środku. Wydawało się być dobrze, więc na wszelki wypadek skierował tam różdżkę, podświetlając sobie te elementy, które pozostawały w cieniu. A więc się udało. Uśmiechnął się krótko do siebie, nie miał jednak czasu na zbyt długie zastanawianie się nad własnym potencjałem magicznym, musiał pracować. Kolejne czary, kolejny duplikat. Jeszcze to samo, jeszcze kilkadziesiąt razy. Po raz kolejny sprawdził zawartość - ta po raz kolejny okazała się być doskonale odwzorowana. Mijały minuty, potem godziny, a stosik pluskiew wciąż rósł. Stevie trzymał tylko pierwszy egzemplarz w dłoni, kopiował z niego, nigdy z duplikatu, po to, aby zachować jak najwyższe podobieństwo. W tle szczekał jakiś pies, pewnie sąsiadów, ale on nie skupiał się na nim, nie obserwując nawet zegara, który niebezpiecznie zbliżał się do północy. Chwycił za jeden z wiklinowych koszyków, do których delikatnie przełożył swoje dzisiejsze dzieła, a potem postawił go na końcu stołu. Może to za mało? Może potrzebowali więcej? Nie mogli przecież pozbawić nikogo potrzebującego informacji. Ponownie więc chwycił za różdżkę i kolejną godzinę z rzędu pracował, gdy obok trwały zabawy sylwestrowe. Beckett nie miał zresztą na nie najmniejszej ochoty, wolał zostać w domu i nie ruszać się z pracowni, upewniając się, że wszystko to, co miał do skończenia - skończy. Wtem z zegara wiszącego na ścianie wyskoczyła kukułka, a on mimowolnie spojrzał w górę. Północ... Tak więc skończył się ten chory rok, w którego trakcie wszystko się skończyło. - Do siego... - powiedział do siebie i podniósł nieco wyżej szklankę z wodą, tak jakby wznosił toast razem z zegarową kukułką. Niech te pluskwy i niech to radio uratują chociaż jedno życie, a już będzie warto, już będzie można mówić, że zrobili coś dobrego. Ponad sto pluskiew leżało teraz w koszyku, a różdżka zdawała się aż gotować od ilości magii, która przez nią przeszła. Oczywiście nic się jej nie stało, tak samo zresztą jak dokładnym replikom pierwszego urządzenia. Te schował do kieszeni z planem zachowania go, to w końcu był jego wynalazek, coś, co symbolizowało jego marzenia, jego pracę i jego doświadczenie. Wszystkie pozostałe pluskwy zamknął w pudełku, które następnie schował do szafy. Wyciągnąć je miał dopiero na spotkaniu z panem Asbjornem. Stworzenie kodu to jedno, ale nałożenie go - drugie.
Już za kilka dni odwiedzić go miał pan Asbjorn, a pluskwy dalej były niegotowe. Stevie pofolgował sobie przez ostatni miesiąc i już taka była prawda. Dużo spał, odpoczywał, a głowa sama czasem leciała mu w dół. Czuł się obolały, ręce czasem drżały mu po wypadku z olbrzymem, a wrażenie, jakby ktoś wypełniał jego głowę wodą, nie ustawało. Dzisiaj jednak był dobry dzień. Koniec tego paskudnego roku. Chociaż nieszczególnie miał nastrój typowy na prywatkę, to poranek spędził z gramofonem, pozwalając sobie na trochę relaksu. Gdy jednak słońce zaszło i nastał wieczór, a w okolicy rozpoczęły się zabawy, on został sam w pracowni, siadając z różdżką i jedną pluskwą do pracy. Nie pił dzisiaj, nie przy pracy. Może, potem gdy wybije dwunasta, to sam ze sobą wzniesie toast. Teraz potrzebował wykonać zadanie. Rozpoczął więc duplikację tych urządzeń, zwykłe czary nie wystarczyły, musiał posiłkować się swoją wiedzą numerologiczną, aby sprawnie zamiast jednej kulki leżało przed nim ich co najmniej kilkadziesiąt, o ile nie cała setka. Chwytając więc za różdżkę, zaczął mamrotać coś pod nosem, co doświadczony czarodziej mógł zinterpretować jako czary duplikujące. Rzeczywiście, wystarczyło kilka minut, by pluskwa zadrżała, a zaraz obok niej pojawiła się druga, na pierwszy rzut oka zupełnie taka sama. To nie mogły być zwykłe czary kopiujące, chodziło o najwyższą staranność. Otworzył więc ją, podsuwając bliżej oka, aby przyjrzeć się mechanizmom w środku. Wydawało się być dobrze, więc na wszelki wypadek skierował tam różdżkę, podświetlając sobie te elementy, które pozostawały w cieniu. A więc się udało. Uśmiechnął się krótko do siebie, nie miał jednak czasu na zbyt długie zastanawianie się nad własnym potencjałem magicznym, musiał pracować. Kolejne czary, kolejny duplikat. Jeszcze to samo, jeszcze kilkadziesiąt razy. Po raz kolejny sprawdził zawartość - ta po raz kolejny okazała się być doskonale odwzorowana. Mijały minuty, potem godziny, a stosik pluskiew wciąż rósł. Stevie trzymał tylko pierwszy egzemplarz w dłoni, kopiował z niego, nigdy z duplikatu, po to, aby zachować jak najwyższe podobieństwo. W tle szczekał jakiś pies, pewnie sąsiadów, ale on nie skupiał się na nim, nie obserwując nawet zegara, który niebezpiecznie zbliżał się do północy. Chwycił za jeden z wiklinowych koszyków, do których delikatnie przełożył swoje dzisiejsze dzieła, a potem postawił go na końcu stołu. Może to za mało? Może potrzebowali więcej? Nie mogli przecież pozbawić nikogo potrzebującego informacji. Ponownie więc chwycił za różdżkę i kolejną godzinę z rzędu pracował, gdy obok trwały zabawy sylwestrowe. Beckett nie miał zresztą na nie najmniejszej ochoty, wolał zostać w domu i nie ruszać się z pracowni, upewniając się, że wszystko to, co miał do skończenia - skończy. Wtem z zegara wiszącego na ścianie wyskoczyła kukułka, a on mimowolnie spojrzał w górę. Północ... Tak więc skończył się ten chory rok, w którego trakcie wszystko się skończyło. - Do siego... - powiedział do siebie i podniósł nieco wyżej szklankę z wodą, tak jakby wznosił toast razem z zegarową kukułką. Niech te pluskwy i niech to radio uratują chociaż jedno życie, a już będzie warto, już będzie można mówić, że zrobili coś dobrego. Ponad sto pluskiew leżało teraz w koszyku, a różdżka zdawała się aż gotować od ilości magii, która przez nią przeszła. Oczywiście nic się jej nie stało, tak samo zresztą jak dokładnym replikom pierwszego urządzenia. Te schował do kieszeni z planem zachowania go, to w końcu był jego wynalazek, coś, co symbolizowało jego marzenia, jego pracę i jego doświadczenie. Wszystkie pozostałe pluskwy zamknął w pudełku, które następnie schował do szafy. Wyciągnąć je miał dopiero na spotkaniu z panem Asbjornem. Stworzenie kodu to jedno, ale nałożenie go - drugie.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
10.01.1958
Numerolog oczekiwał człowieka, z którym już przecież miał kontakt, ale dzisiaj miał pomóc mu w sprawie niecierpiącej zwłoki. Wystarczało, że już sporo czasu spędził nad zwykłym gdybaniem i upewnianiem się, że wszystko pójdzie dobrze. Teraz musieli ruszyć sprawę do przodu, a wydarzenia sprzed przeszło miesiąca sprawiły, że dalej nie odzyskał pełnej kontroli nad własnym ciałem i umysłem. Obecność młodzieńca, który obiecał mu pomoc, miała więc okazać się zbawienna. Stevie naprawdę liczył na potężny przełom w badaniach. Sama kwestia nakładania kodów na duplikowane pluskwy, wydawała się być prosta, ale było to mylące. Tak naprawdę sam proces wymagał potężnej dawki wiedzy oraz cierpliwości. Skrupulatnie spisane na papierze formułki i wzory miały zostać w końcu przeniesione na żywe urządzenia, których przydatność w czasie wojny zdawała się być może nawet kluczowa. Zrzeszenie naukowców pod okiem skrzydłami Zakonu, było niezwykle przydatne. Musieli przecież współpracować. Nawet jeśli sam temat radia pozostawał ukryty dla większości. - Panie Ingisson - przywitał się z człowiekiem, który brał udział w projekcie od początku. Nie mieli okazji często się widywać, ale prawdopodobnie żadnemu to nie przeszkadzało. - Proszę, zapraszam - otwierając drzwi wskazał przestrzeń w środku, w której nawet nieco posprzątał. Potężny stół stojący tam na środku miał na sobie naleciałości lat, ale było czysto. Obok leżały tylko potrzebne narzędzia i przede wszystkim notatki. W drewnianym pudle z otwartym wiekiem leżały zaś pluskwy, którymi dzisiaj mieli się zająć. Stojąca na stole kawa zbożowa z mlekiem w dzbanku była zaś gorąca. Zresztą, taka miała pozostać. Transmutacja miała swoje zalety. - Bardzo dziękuję, że chce mi pan pomóc. Przyda mi się sprawna różdżka, do tego co musimy tu dzisiaj zrobić - wskazał na urządzenia. Zanim jednak mężczyzna był w stanie wyjaśnić wszystko po kolei chciał nieco bliżej poznać mężczyznę, przede wszystkim po to, aby wiedzieć, na jakim poziomie tak naprawdę jest, jeśli chodziło o numerologie. Był świetnym astronomem, doskonałym alchemikiem, ale magia liczb stanowiła zupełnie odrębną część sztuki, jaką zwykli nazywać nauką. Oczywiście, liczyło się samozaparcie i chęć poszerzania horyzontów. Zresztą, kwestie teoretyczne były już za nim, wszystko czekało przygotowane. Sam proces nakładania wymagał wyjątkowo dużo uwagi, był ciężki. Każdy wzór należało przełożyć na praktykę. - Proszę mi powiedzieć, sporo miał pan już do czynienia z numerologią? - zapytał wprost, licząc, że mężczyzna odbierze to raczej jako drobną pogawędkę niżeli pytankę. Stevie wskazał jeszcze dłonią na dzbanek oraz dwa kubki i sam zasiadł przy stole, pod ręką mając wszystko to, czego dzisiaj mieli potrzebować.
Numerolog oczekiwał człowieka, z którym już przecież miał kontakt, ale dzisiaj miał pomóc mu w sprawie niecierpiącej zwłoki. Wystarczało, że już sporo czasu spędził nad zwykłym gdybaniem i upewnianiem się, że wszystko pójdzie dobrze. Teraz musieli ruszyć sprawę do przodu, a wydarzenia sprzed przeszło miesiąca sprawiły, że dalej nie odzyskał pełnej kontroli nad własnym ciałem i umysłem. Obecność młodzieńca, który obiecał mu pomoc, miała więc okazać się zbawienna. Stevie naprawdę liczył na potężny przełom w badaniach. Sama kwestia nakładania kodów na duplikowane pluskwy, wydawała się być prosta, ale było to mylące. Tak naprawdę sam proces wymagał potężnej dawki wiedzy oraz cierpliwości. Skrupulatnie spisane na papierze formułki i wzory miały zostać w końcu przeniesione na żywe urządzenia, których przydatność w czasie wojny zdawała się być może nawet kluczowa. Zrzeszenie naukowców pod okiem skrzydłami Zakonu, było niezwykle przydatne. Musieli przecież współpracować. Nawet jeśli sam temat radia pozostawał ukryty dla większości. - Panie Ingisson - przywitał się z człowiekiem, który brał udział w projekcie od początku. Nie mieli okazji często się widywać, ale prawdopodobnie żadnemu to nie przeszkadzało. - Proszę, zapraszam - otwierając drzwi wskazał przestrzeń w środku, w której nawet nieco posprzątał. Potężny stół stojący tam na środku miał na sobie naleciałości lat, ale było czysto. Obok leżały tylko potrzebne narzędzia i przede wszystkim notatki. W drewnianym pudle z otwartym wiekiem leżały zaś pluskwy, którymi dzisiaj mieli się zająć. Stojąca na stole kawa zbożowa z mlekiem w dzbanku była zaś gorąca. Zresztą, taka miała pozostać. Transmutacja miała swoje zalety. - Bardzo dziękuję, że chce mi pan pomóc. Przyda mi się sprawna różdżka, do tego co musimy tu dzisiaj zrobić - wskazał na urządzenia. Zanim jednak mężczyzna był w stanie wyjaśnić wszystko po kolei chciał nieco bliżej poznać mężczyznę, przede wszystkim po to, aby wiedzieć, na jakim poziomie tak naprawdę jest, jeśli chodziło o numerologie. Był świetnym astronomem, doskonałym alchemikiem, ale magia liczb stanowiła zupełnie odrębną część sztuki, jaką zwykli nazywać nauką. Oczywiście, liczyło się samozaparcie i chęć poszerzania horyzontów. Zresztą, kwestie teoretyczne były już za nim, wszystko czekało przygotowane. Sam proces nakładania wymagał wyjątkowo dużo uwagi, był ciężki. Każdy wzór należało przełożyć na praktykę. - Proszę mi powiedzieć, sporo miał pan już do czynienia z numerologią? - zapytał wprost, licząc, że mężczyzna odbierze to raczej jako drobną pogawędkę niżeli pytankę. Stevie wskazał jeszcze dłonią na dzbanek oraz dwa kubki i sam zasiadł przy stole, pod ręką mając wszystko to, czego dzisiaj mieli potrzebować.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ingisson nie był typem człowieka, który odmawiał gdy w grę wchodziła nauka. A zwłaszcza jeżeli dostawał propozycję uczestnictwa w przedsięwzięciu, które miało zaowocować jego rozwojem jako naukowca. Już kiedy wykonywał pomiary w opuszczonym schronisku gdzieś pośrodku Devon miał nadzieję, że będzie mógł uczestniczyć również w dalszej części projektu. I tak też się stało.
Åsbjørn pojawił się niecałe dziesięć minut przed czasem na wyznaczonym miejscu. Wiedział, że dziś nie za bardzo wyjrzy z budynku, taki urok numerologii. Ale nie było to dla niego przeszkodą. Zakopywał się w problemach, które wymagały rozwiązania i cała reszta świata mogłaby równie dobrze nie istnieć. Dopóki miał siłę myśleć, nawet niekoniecznie musiał być w stanie siedzieć, tak długo pracował.
Na widok Becketta kiwnął głową z szacunkiem i przekroczył próg nieznanego jeszcze domostwa, wchodząc do środka i zdejmując kurtę, na której osadziły się śnieżne płatki. Skierował się za gospodarzem do stołu, na którym już czekały na nich ich problemy do rozwiązania. Odłożył obok nich swój nieodłączny czarny notes, a okrycie odwiesił na krześle, pozostając w zielonym swetrze i wystającej spod niego niebieskawej koszuli.
– To ja dziękuję – powiedział, zerkając na Steviego, po czym znów zaczął z ciekawością przyglądać się zebranym w pudełku urządzeniom: pluskwom. Po raz kolejny jednak oderwał od nich spojrzenie, raz jeszcze przenosząc je na starczego czarodzieja.
– Całkiem sporo. Tak myślę – przyznał, przestępując nieco z nogi na nogę i zaczepiając palce na krawędzi stołu. – Zacząłem uczyć się za dziecka. Tworzę własne mikstury, przy konsultacjach nawet te zaawansowane – powiedział, zgodnie z prawdą. – Współpracowałem z Ulyssesem Ollivanderem. I przy moich eliksirach i przy jego planach. Tworzyliśmy razem obliczenia pod barierę wyciszającą działanie magii. I prowadziłem z nim pomiary w Zakazanym Lesie – referował dalej, wodząc palcami po kawałku krawędzi stołu. Miał nadzieję, że będzie to dostatecznie wiele, że nie rozczaruje Becketta. – Wciąż się uczę – wzruszył ramionami. Ingisson widział siebie jako średnio zaawansowanego numerologa u progu wejścia w bycie zaawansowanym i naprawdę chciał, aby okazał się dostatecznie zorientowany w tej niezwykle trudnej dziedzinie, w której wciąż pozostawało dla niego wiele do zgłębienia.
Åsbjørn pojawił się niecałe dziesięć minut przed czasem na wyznaczonym miejscu. Wiedział, że dziś nie za bardzo wyjrzy z budynku, taki urok numerologii. Ale nie było to dla niego przeszkodą. Zakopywał się w problemach, które wymagały rozwiązania i cała reszta świata mogłaby równie dobrze nie istnieć. Dopóki miał siłę myśleć, nawet niekoniecznie musiał być w stanie siedzieć, tak długo pracował.
Na widok Becketta kiwnął głową z szacunkiem i przekroczył próg nieznanego jeszcze domostwa, wchodząc do środka i zdejmując kurtę, na której osadziły się śnieżne płatki. Skierował się za gospodarzem do stołu, na którym już czekały na nich ich problemy do rozwiązania. Odłożył obok nich swój nieodłączny czarny notes, a okrycie odwiesił na krześle, pozostając w zielonym swetrze i wystającej spod niego niebieskawej koszuli.
– To ja dziękuję – powiedział, zerkając na Steviego, po czym znów zaczął z ciekawością przyglądać się zebranym w pudełku urządzeniom: pluskwom. Po raz kolejny jednak oderwał od nich spojrzenie, raz jeszcze przenosząc je na starczego czarodzieja.
– Całkiem sporo. Tak myślę – przyznał, przestępując nieco z nogi na nogę i zaczepiając palce na krawędzi stołu. – Zacząłem uczyć się za dziecka. Tworzę własne mikstury, przy konsultacjach nawet te zaawansowane – powiedział, zgodnie z prawdą. – Współpracowałem z Ulyssesem Ollivanderem. I przy moich eliksirach i przy jego planach. Tworzyliśmy razem obliczenia pod barierę wyciszającą działanie magii. I prowadziłem z nim pomiary w Zakazanym Lesie – referował dalej, wodząc palcami po kawałku krawędzi stołu. Miał nadzieję, że będzie to dostatecznie wiele, że nie rozczaruje Becketta. – Wciąż się uczę – wzruszył ramionami. Ingisson widział siebie jako średnio zaawansowanego numerologa u progu wejścia w bycie zaawansowanym i naprawdę chciał, aby okazał się dostatecznie zorientowany w tej niezwykle trudnej dziedzinie, w której wciąż pozostawało dla niego wiele do zgłębienia.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mieć obok siebie ludzi nauki, którzy przystawali na proponowane projekty i zagadnienia, to więcej niż szczęście. To prawdziwe spełnienie dla naukowca takiego jak Stevie Beckett, który dzięki ich wsparciu, faktycznie mógł rozwijać wszystko to, od czego zależeć miało powodzenie radia. Słuchał Asbjorna z uwagą, kiwając głową i nie pozwalając, aby mężczyzna poczuł się ignorowany. W tym samym czasie zresztą promienny uśmiech spływał na jego zmęczoną już twarz. - Wspaniale - odsapnął, wyraźnie zadowolony. - Pan Ollivander to doskonały specjalista, wiem, o który projekt chodzi - sam zresztą miał okazję przy nim pomagać. Skoro pan Ingisson miał doświadczenie w numerologii, tak powinno pójść sprawnie, to co mieli na dzisiaj przygotowane. Stevie czuł się w obowiązku wszystko dokładnie wyjaśnić. - Człowiek uczy się przez całe życie. Sprawa wygląda tak - pociągnął pudło pełne urządzeń na środek stołu, wyciągając jedną z nich. - To pluskwa, którą stworzyłem - mówił spokojnie, pewien, że mężczyzna go rozumie. - Zasada jej działania jest wręcz banalna. Wkłada się ją do odbiornika, a ta za pomocą wibracji dostosowuje jego częstotliwość - odłożył kolisty przedmiot wielkości paznokcia z powrotem do pojemnika. - Za ten wystający pręcik można ją zresztą potem wyciągnąć, chociaż accio też wystarczy - podrapał się po brodzie, podsuwając teraz mężczyźnie swoje notatki dotyczące mechanizmu działania tego urządzenia i jego założeń. - Sama częstotliwość to jedno. Łatwo na nią trafić. Wie pan... Wystarcza, że będą próbować, że ktoś się pomyli - w domyśle miał wszystkich tych, którzy im zagrażali. - Więc opracowałem o to - wskazał na obszerne równania, które sporządził. W jego głosie zresztą dało się wyczuć ekscytacje na opowieść, którą snuł. - To dwuetapowa weryfikacja - odpowiedział, tak jakby rozwiązywał właśnie zagadkę i odpowiadał na najważniejsze pytanie. - Na tej stronie znajdzie pan kod na skaczącą częstotliwość. Założyłem, że czas zmiany częstotliwości wyniesie 1,5 sekundy. Proszę spojrzeć. Założyłem, że użyjemy częstotliwości 101,1, ale każdy, kto na nią trafi usłyszy zaledwie szum - uśmiechnął się szeroko. - Dzięki temu kodowi - pokazał palcem na niemal cztery strony tekstu - pluskawka będzie czytać szum i jego wysokości, dostosowując częstotliwość odbioru - skończył tłumaczenie, gotów odpowiedzieć na wszelkie pytania, jeśli takowe pojawiłyby się u pana Ingissona. - Ale to nie wszystko - kontynuował wyjaśniając swój pomysł. - Dla pewności nadałem im kod, uruchomią się jedynie przy prawidłowym wpisaniu hasła. Niczym w sejfie, wie pan co to sejf? - w końcu nie każdy musiał znać się na tego typu wynalazkach. - W praktyce. Ustawia pan na częstotliwość 101,1, a potem wpisuje hasło - wskazał na kartkę papieru i 4 dwucyfrowe liczby, jakie tam widniały. - A potem wraca na częstotliwość 101,1 i tadam. Radio hula i gra - wziął łyk kawy zbożowej, a ta przyjemnie rozlała się po podniebieniu. Miał wiele adrenaliny i energii, ale to dobrze. Mógł z niej korzystać. - Jeśli ktoś się pomyli, jeśli odkryje funkcjonowanie tego urządzenia, wystarczy podać mu błędny kod. Wtedy ten przeniesie go do przygotowanej audycji szerzącej dezinformacje - zmęczony był samym opowiadaniem o tym, ale gotów odpowiedzieć na każdą wątpliwość, tak, aby Asbjorn wyraźne zrozumiał zadanie, jakie stawiał przed nim i przed samym sobą. - Musimy to nałożyć... Na każde urządzenie - powiedział w końcu, bo doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele czasu będzie to trwać. - Ale moja córka potem zrobi obiad, proszę się nie martwić! - przecież nie mógł pozwolić gościowi, aby ten siedział głodny.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ingisson czuł się dość dobrze w towarzystwie Steviego Becketta: oczywiście wielki wpływ miało na ten stan rzeczy to, ze Beckett był naukowcem. I to nie byle jakim naukowcem. Norweg szanował wiedzę, lecz szczególne miejsce dla jego uznania zawsze znajdowało się u numerologów. Nawet jeżeli czuł ukłucie pewnego rodzaju zazdrości, gdy usłyszał od Ollivandera, że ostatnie pomiary zamierzał robić z Beckettem. Wcześniej w końcu mierzył z Ingissonem i alchemik był wręcz przekonany, ze tak już zostanie. Zmiana tego stanu rzeczy nie była czymś łatwym do zaakceptowania, zwłaszcza, że wyłamywała się z rutyny tego, jak dotychczasowo badania nad barierą były prowadzone.
Norweg jednak starał się o tym nie myśleć, w czym pomagał fakt, że oto pojawiało się przed nim nowe zadanie. Ulżyło mu, że jego umiejętności numerologiczne zostały uznane za dostateczne, toteż wyjaśnień swojego towarzysza słuchał już ze zdecydowanie lżejszym sercem: i dobrze, bo to nieco przyspieszyło tętna kiedy słuchał o złożoności projektu jakim parał się Anglik. Åsbjørn sięgnął nieco ostrożnym ruchem do przyciągniętego pudła i delikatnie ujął w palce jedną z pluskiew, przyglądając się jej z wręcz dziecięcą ciekawością. To było coś, co zaczął w sobie kultywować już za młodu, a może z czym się już urodził: głód wiedzy.
Złożoność małego urządzenia była wspaniała. Ingisson zachwycał się niewieloma rzeczami, ale dwie kategorie które niezmiennie go fascynowały stanowiły nauka i natura. Równie delikatnie co ją trzymał, alchemik odłożył pluskwę na powrót do pudełka, pochylając się następnie nad notatkami. Zmarszczył wtedy rude brwi, z uwagą i skrupulatnością przedzierając się przez pierwsze linie obliczeń. Chłodne oczy Norwega zalśniły: potrafił rozpoznać geniusz gdy ten był przed nim aż tak jasno postawiony. Milczał przez całe wyjaśnienia, słuchając uważnie i analizując podstawiane mu pod nos notatki, aż w końcu gdy Beckett zamilknął, Norweg spojrzał się na niego lśniącymi z ekscytacji oczami, na moment przypominając bardziej brodate, introwertycznie rozentuzjazmowane dziecko niż dorosłego mężczyznę.
– Wspaniałe – powiedział tylko, nim, znów nie zerknął na notatki, a po tym znów na Becketta. Zdawało się, że o obiedzie w ogóle nie usłyszał, już całkowicie zatopiony w ich zadaniu. – Genialne – mruknął, a podziw wciąż był gęsty w jego głosie. Ingisson odsunął sobie krzesło i usiadł, spoglądając znów na Steviego całkowicie zachwyconym spojrzeniem, a po tym jeszcze raz spojrzał na notatki. Zmarszczył wtedy nieco czoło, widać było, że duma nad nimi niestrudzenie. – W teorii proste. W praktyce cudownie złożone – stwierdził, sięgając po różdżkę i kładąc ją po swojej lewej stronie, po czym raz jeszcze sięgnął po pluskwę – wziął dokładnie tę samą, co wcześniej – i zaczął się jej przyglądać, raz po raz wracając do notatek i mieląc w umyśle kolejne linijki obliczeń. Numerologiczne węzły stworzone przez Becketta bazowały na niezwykle prostej zasadzie, ale sposób, w jaki zostały zawiązane czynił z nich istne arcydzieło.
Norweg jednak starał się o tym nie myśleć, w czym pomagał fakt, że oto pojawiało się przed nim nowe zadanie. Ulżyło mu, że jego umiejętności numerologiczne zostały uznane za dostateczne, toteż wyjaśnień swojego towarzysza słuchał już ze zdecydowanie lżejszym sercem: i dobrze, bo to nieco przyspieszyło tętna kiedy słuchał o złożoności projektu jakim parał się Anglik. Åsbjørn sięgnął nieco ostrożnym ruchem do przyciągniętego pudła i delikatnie ujął w palce jedną z pluskiew, przyglądając się jej z wręcz dziecięcą ciekawością. To było coś, co zaczął w sobie kultywować już za młodu, a może z czym się już urodził: głód wiedzy.
Złożoność małego urządzenia była wspaniała. Ingisson zachwycał się niewieloma rzeczami, ale dwie kategorie które niezmiennie go fascynowały stanowiły nauka i natura. Równie delikatnie co ją trzymał, alchemik odłożył pluskwę na powrót do pudełka, pochylając się następnie nad notatkami. Zmarszczył wtedy rude brwi, z uwagą i skrupulatnością przedzierając się przez pierwsze linie obliczeń. Chłodne oczy Norwega zalśniły: potrafił rozpoznać geniusz gdy ten był przed nim aż tak jasno postawiony. Milczał przez całe wyjaśnienia, słuchając uważnie i analizując podstawiane mu pod nos notatki, aż w końcu gdy Beckett zamilknął, Norweg spojrzał się na niego lśniącymi z ekscytacji oczami, na moment przypominając bardziej brodate, introwertycznie rozentuzjazmowane dziecko niż dorosłego mężczyznę.
– Wspaniałe – powiedział tylko, nim, znów nie zerknął na notatki, a po tym znów na Becketta. Zdawało się, że o obiedzie w ogóle nie usłyszał, już całkowicie zatopiony w ich zadaniu. – Genialne – mruknął, a podziw wciąż był gęsty w jego głosie. Ingisson odsunął sobie krzesło i usiadł, spoglądając znów na Steviego całkowicie zachwyconym spojrzeniem, a po tym jeszcze raz spojrzał na notatki. Zmarszczył wtedy nieco czoło, widać było, że duma nad nimi niestrudzenie. – W teorii proste. W praktyce cudownie złożone – stwierdził, sięgając po różdżkę i kładąc ją po swojej lewej stronie, po czym raz jeszcze sięgnął po pluskwę – wziął dokładnie tę samą, co wcześniej – i zaczął się jej przyglądać, raz po raz wracając do notatek i mieląc w umyśle kolejne linijki obliczeń. Numerologiczne węzły stworzone przez Becketta bazowały na niezwykle prostej zasadzie, ale sposób, w jaki zostały zawiązane czynił z nich istne arcydzieło.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tłumaczenie złożoności notatek nie było wcale trudne, ot wystarczyła praktyczna część. Pan Asbjorn był obyty w numerologii i, jak się okazało, rozumiał to wszystko, co dziś przedstawił przed nim Stevie. Kamień spadł z serca. Geniusz astronoma to jedno, nie każdy musiał przecież od razu znać się na wszystkim. Tu jednak okazywało się, że znalazł właśnie w nim doskonałego współpracownika. Sam zresztą poświęcał coraz więcej czasu na zgłębianie nauk astronomicznych, na rynku było o wiele trudniej o niektóre pyły, coraz łatwiej było zresztą oszukać człowieka, tak więc starał się zgłębiać tę wiedzę, aby bez problemu móc rozpoznać każdy z nich, nawet na pierwszy rzut oka. Do tej pory zresztą miał w szufladzie schowany woreczek z dziwną substancją, którą dostał od Uriena, zapewne w ramach pomyłki, dalej jednak nie wiedział, co tak naprawdę się w nim znalazło. - Bardzo mi miło - zawstydził się nieco, wzrok przenosząc bardziej w stół. Czym innym były słowa o jego geniuszu słyszane od Steffena albo Livii Abbott, a czym innym takie, które padały z ust innego naukowca. Być może nawet lekki rumieniec oblał teraz jego twarz. Nigdy nie miał się za geniusza. Nie w TYM znaczeniu. Doświadczonego, o szerokiej wiedzy - tak, ale geniusza? To słowo było zresztą takie duże. On jedynie przygotował notatki, sporządził wzory, zaplanował system działania magicznego urządzenia. - Myślę, że nieco przecenia pan moje możliwości - odpowiedział bez fałszywej skromności. - Ale dziękuję, naprawdę - podniósł wzrok z powrotem do góry, zatrzymując się na spojrzeniu Asbjorna. Beckett był wyraźne zmęczony. Podkrążone oczy i drgające palce oznaczały kolejne krótkie godziny snu. Pracy było aż za dużo, a jeszcze ten cały konflikt, który niebezpiecznie zbliżał się do Doliny... A może by tak jednak uciec do Oazy? Zostawić ten cały konflikt i po prostu pracować sobie w spokoju? Głód i tak zaglądał im do gardeł, a niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku. Może jeszcze miał czas, aby uciec? Nie. Odrzucił od siebie te myśli, różdżkę przekładając do dłoni i wyciągając z pudełka kilka pierwszych pluskiew, które położył przed sobą. Stojący po drugiej stronie koszyk miał służyć tym, które zostaną już odpowiednio zabezpieczone. - Musi pan te wiązania - wskazał różdżką na początek wzorów - zabezpieczyć w urządzeniu. Można je otworzyć, o tak - przekręcił pluskiew niczym zabawkę, tak jakby odkręcał słoik. - Ważne, aby wszystko było na swoim miejscu, tam narysowałem dla podglądu, jak to ma wyglądać - sam nie potrzebował tych notatek. Tworząc je, zapamiętał wszystko, zapewne Asbjornowi też utrwali się to za którymś podejściem. Rozpoczął więc od kwestii skaczącej częstotliwości, sama pluskwa mogła wibrować, ale to dzięki wzorom i zaklęciom będzie wiedziała, w jaki sposób czytać szumy. Nie musiała zapamiętać dokładnego wzoru, tylko sposób odczytywania go, powinna potrafić rozpoznawać jego wysokości. Była to kwestia przepisania tak naprawdę wszystkiego tego co zrobił wcześniej, ze szczególnym zadbaniem o to, aby się nie pomylić, a to, przy takiej ilości kodu, wcale nie było proste. Kolejnym elementem była oczywiście kwestia dostosowania samych wibracji, zakodowanie ich nie było proste, ale Stevie wierzył, że Asbjorn sobie doskonale poradzi. Wykonywał więc to wszystko, przesuwając pluskwa po pluskwie dalej. - I jak? - podniósł głowę do góry, robiąc sobie krótką przerwę w działaniach. - Nie ma pan wrażenia, że skomplikowałem to aż nadto? - zaczął drapać się po brodzie, obserwując, jak wiele jeszcze pracy im zostało, chociaż przecież nie siedzieli tam od minuty. - Może gdyby spróbować robić po trzy pluskwy jednocześnie? - podrapał się po brodzie, spoglądając na towarzysza, aby wykryć w nim, czy uważał, że to mógł być dobry pomysł.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ingisson spojrzał na Becketta ponownie, kiedy słowa Norwega zdawały się mieć na niego jakiś wpływ. Czemu jednak Beckett się wzbraniał? Norweg przechylił nieco głowę i ściągnął brwi, przyglądając się mężczyźnie raz jeszcze, próbując zrozumieć. Czy zawstydził drugiego czarodzieja? Sam Ingisson przecież łatwo wpadał w niezręczności, może więc nie on jeden w tym pomieszczeniu. Wtedy jednak, nie pochłonięty w tej chwili pluskwami, zwrócił uwagę na coś innego.
– Jesteś zmęczony – stwierdził tak, jakby oznajmił że dziś jest pochmurnie, zwyczajnie stwierdzając fakt. Norweg miał dość stały plan dnia, chodził spać raczej wcześnie, ale Beckett najwyraźniej nie. – Potrzebujesz eliksiru nasennego? – zapytał, przechylając głowę w drugą stronę, czekając na odpowiedź. Nie chciał się narzucać, ale Beckett zdecydowanie wyglądał teraz na kogoś, komu przydałaby się jedna noc niezakłóconego wypoczynku. – Przepracowany umysł nie da tyle pożytku co wypoczęty – stwierdził jeszcze, po czym jak gdyby nigdy nic pochylił się znów nad notatkami na parę minut, odrywając się od nich tylko po to, by uważnie przyjrzeć się temu co robi Stevie. Po tym Norweg znów zaczytał się w notatkach, zapamiętując je segment po segmencie, a później przechodząc przez nie raz jeszcze powoli z jedną pluskwą, a kiedy doszedł do wniosku, że zapamiętał wszystko właściwie, zabrał się za kolejne niewielkie przekaźniki stworzone przez wybitnego naukowca, który siedział obok. Wzory były długie, lecz opłacało się poświęcić na jego wcielenie w życie każdą minutę.
Stosik pluskiew rósł w koszyku kiedy numerolog przerwał ciszę, która zapadła między dwójką czarodziejów. Åsbjørn spojrzał na Steviego z lekko ściągniętymi brwiami.
– Nie – potrząsnął głową. – Jest dokładnie jak powinno być. Wzór numerologiczny musi być skomplikowany żeby efekt był odpowiedni – powiedział, łapiąc znów za notatki i przejeżdżając krótko palcem po ich długości. – Wzór, mechanizm działania i klucz są ze sobą połączone, ale poprzez skomplikowanie nie ma jak z jednego odkryć drugie i trzecie. To jak konstruowanie tak zwanej trucizny doskonałej: to, co jest zabójcze, zabija w sposób całkowicie niecharakterystyczny i nie pozostawia śladów. Źródło, działanie i efekt są ze sobą pozornie niepowiązane – Norweg objaśnił, wciąż całkowicie zafascynowany tym co Beckett stworzył, mówiąc jednak o truciznach z taką lekkością, jakby był to temat pokroju dyskusji o robieniu kanapek. Chleb, masło – arszenik, cyjanek. I wrócił do zaklinania pluskiew, na próbę układając przed sobą trzy i dzieląc ich zaklinanie na trzy etapy, najpierw kodując pierwszym segmentem wszystkie trzy kolejno, a następnie drugim i trzecim.
– Faktycznie, po trzy wydaje się nieco szybciej. Mniej czasu tracone na sięganie, powtarzalność ruchów je usprawnia – przyznał, odkładając trzy pluskwy do koszyka i biorąc kolejne trzy. Cały projekt rozbudził jednak ciekawość alchemika, dlatego w pewnej chwili w czasie pracy dosłownie znikąd zapytał:
– Co było inspiracją? Poza sejfem – zapytał, zerkając na Becketta i unosząc nieco jedną pluskwę, nim nie wrócił do prawie że mechanicznego zaklinania kolejnych urządzeń.
– Jesteś zmęczony – stwierdził tak, jakby oznajmił że dziś jest pochmurnie, zwyczajnie stwierdzając fakt. Norweg miał dość stały plan dnia, chodził spać raczej wcześnie, ale Beckett najwyraźniej nie. – Potrzebujesz eliksiru nasennego? – zapytał, przechylając głowę w drugą stronę, czekając na odpowiedź. Nie chciał się narzucać, ale Beckett zdecydowanie wyglądał teraz na kogoś, komu przydałaby się jedna noc niezakłóconego wypoczynku. – Przepracowany umysł nie da tyle pożytku co wypoczęty – stwierdził jeszcze, po czym jak gdyby nigdy nic pochylił się znów nad notatkami na parę minut, odrywając się od nich tylko po to, by uważnie przyjrzeć się temu co robi Stevie. Po tym Norweg znów zaczytał się w notatkach, zapamiętując je segment po segmencie, a później przechodząc przez nie raz jeszcze powoli z jedną pluskwą, a kiedy doszedł do wniosku, że zapamiętał wszystko właściwie, zabrał się za kolejne niewielkie przekaźniki stworzone przez wybitnego naukowca, który siedział obok. Wzory były długie, lecz opłacało się poświęcić na jego wcielenie w życie każdą minutę.
Stosik pluskiew rósł w koszyku kiedy numerolog przerwał ciszę, która zapadła między dwójką czarodziejów. Åsbjørn spojrzał na Steviego z lekko ściągniętymi brwiami.
– Nie – potrząsnął głową. – Jest dokładnie jak powinno być. Wzór numerologiczny musi być skomplikowany żeby efekt był odpowiedni – powiedział, łapiąc znów za notatki i przejeżdżając krótko palcem po ich długości. – Wzór, mechanizm działania i klucz są ze sobą połączone, ale poprzez skomplikowanie nie ma jak z jednego odkryć drugie i trzecie. To jak konstruowanie tak zwanej trucizny doskonałej: to, co jest zabójcze, zabija w sposób całkowicie niecharakterystyczny i nie pozostawia śladów. Źródło, działanie i efekt są ze sobą pozornie niepowiązane – Norweg objaśnił, wciąż całkowicie zafascynowany tym co Beckett stworzył, mówiąc jednak o truciznach z taką lekkością, jakby był to temat pokroju dyskusji o robieniu kanapek. Chleb, masło – arszenik, cyjanek. I wrócił do zaklinania pluskiew, na próbę układając przed sobą trzy i dzieląc ich zaklinanie na trzy etapy, najpierw kodując pierwszym segmentem wszystkie trzy kolejno, a następnie drugim i trzecim.
– Faktycznie, po trzy wydaje się nieco szybciej. Mniej czasu tracone na sięganie, powtarzalność ruchów je usprawnia – przyznał, odkładając trzy pluskwy do koszyka i biorąc kolejne trzy. Cały projekt rozbudził jednak ciekawość alchemika, dlatego w pewnej chwili w czasie pracy dosłownie znikąd zapytał:
– Co było inspiracją? Poza sejfem – zapytał, zerkając na Becketta i unosząc nieco jedną pluskwę, nim nie wrócił do prawie że mechanicznego zaklinania kolejnych urządzeń.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wzrok niemal w ułamek sekundy powędrował w górę, gdy Asbjorn zadał pytanie, jakiego dzisiaj nie spodziewałby się tu usłyszeć numerolog. Był zmęczony niemal tak jak nigdy wcześniej, ale czy naprawdę było to aż tak widoczne? Tymczasem obcy człowiek, z którym przecież jedynie pracował, widział w jego oczach przemęczenie z ostatnich tygodni, niemoc związana z bólami głowy, z wyrzutami sumienia i natłokiem myśli. Plątanina zdarzeń, która ostatecznie doprowadziła do tego, że teraz na świecie została mu już tylko Beatrix została zburzona w ciągu ostatniego miesiąca. Pearl, Rosemary, Layla (kimkolwiek była)... Jak jeden człowiek mógł zająć się tym wszystkim i nie oszaleć? Stevie wziął głęboki wdech, gotów zaprzeczyć, ale wtedy padła propozycja, nad którą może jednak warto było się zastanowić? Eliksir nasenny... To mógł wcale nie być taki głupi pomysł, ale jeszcze lepszym byłby... - Potrzebuję eliksiru pobudzającego, nie nasennego - uśmiechnął się nieco szerzej, postanawiając obrócić to wszystko w żart. - Kawa coraz mniej działa - i mam jej zresztą coraz mniej. Nie chciał ot tak mówić Asbjornowi o tym, z czego wynikają problemy ze snem, tak było wygodniej. Nie potrzebował spać, potrzebował wydłużyć dobę. Nie przeszkadzało mu to przejście na Ty, chociaż nie było oficjalne. - To kwestia przyzwyczajenia... - podrapał się po brodzie. Miał prawie sześćdziesiąt lat i zawsze taki był, nawet jeśli powódki były inne. Kiedyś znajdzie czas na emeryturę i odpocznie, ale jeszcze nie teraz. - Czas nie sprzyja odpoczynkowi, prawda? - sam Asbjorn też musiał o tym wiedzieć, w końcu był naukowcem, tak samo jak Stevie. Mężczyzna był nieco enigmatyczny, ale miał wielki umysł, co zresztą udowadniał, bez problemu zaklinając pluskwy, nawet jeśli sam nie napisał kodu. Numerolog zresztą cały czas sprawował pieczę nad działaniami astronoma, upewniając się, ze wszystko idzie dobrze, ale wydawało się, że nie ma żadnych powodów do zmartwień. Słowa o truciźnie przyjął ze spokojem, w duchu jednak odrobinę nieswojo rozmyślając na temat dokładnego znaczenia tych słów. - A więc zajmowałeś się truciznami... - podniósł w końcu głowę do góry. Nie do końca świadom jak ma się do tego odnieść. Czy mógł w ogóle mieć swoją opinię na ten temat? - Jaki jest mechanizm działania? Nigdy nie byłem biegły w eliksirach, zawsze wolałem teorię, ale jak bardzo się różnią od zwykłych substancji? - wiedza to potęgi klucz jak to mawiali, a inspiracji przez lata miał wiele i próbował czerpać z każdego możliwego źródła, również ze słów alchemika. - Powieść science fiction. Mugolska... - powiedział bez ściszenia głosu, w końcu był u siebie. - Było tam urządzenie działające na podobnej zasadzie, różnica polegała na tym, że nie obsługiwała radia, a kosmiczną broń. Co prawda nie potrafiło zmieniać częstotliwości samodzielnie, ale potrafiło komunikować się z bazą, która to robiła. Ja wolałem skrócić ten proces - mówił, a dopiero potem wypatrywał reakcji na twarzy Ingissona. Wciąż dłonie i umysł zajęte były przygotowywaniem pluskiew i nakładaniem odpowiednich kodów, ale wydawało się, że zbliżają się ku końcowi.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Sprawa z Ingissonem była taka, że był bezpośredni. Jeżeli przestawał czuć się przytłoczony, wylewał z siebie myśli, które nie przechodziły wcześniej przez filtr taktowności jaki posiadała większość osób. Åsbjørn trochę inaczej widział pewne sprawy, w tym żarty. Stwierdzenie Becketta o eliksirze pobudzającym odebrał więc całkowicie jak okraszoną uśmiechem prośbę. Pokiwał więc głową i mruknął w zamyśleniu. Kawa – jej też Norwegowi brakowało, zwłaszcza że zaczął ją pijać już jako nastolatek. Przynajmniej z tytoniem nie miał problemu, bo palił zioła.
– Mogę przysłać jakiś w przyszłym tygodniu – zaoferował, przywykły do tego, że na zapotrzebowania powiązane z Zakonem odpowiadał ot tak, po prostu. Zmarszczył jednak brwi na słowa o przyzwyczajeniu, ale na kolejną część wypowiedzi z lekkim ociąganiem skinął głową.
– Czasu zawsze jest za mało. Ale jak się o siebie gorzej dba jest go jeszcze mniej – stwierdził prosto, wzruszając nieco ramionami. Utarło się gdzieś w publicznym przekonaniu, że ludzie z dalekiej północy byli dość długowieczni ze względu na to, że dorastali w ciężkich warunkach. Pośrednio była to prawda: te trudne warunki kształtowały w nich nawyki, które pomagały im nie tylko przetrwać, ale także przeżyć długie życie. O ile nie wydarzył się jakiś wypadek, oczywiście. Niejeden już zginął przygnieciony głazem ciśniętym na oślep przez trolla.
Zaklinanie pluskiew okazało się przyjemnie statycznym, metodycznym zajęciem. Norwegowi niezmiernie podobał się sposób, w jaki Stevie to wszystko wymyślił. W dwie osoby szło im naprawdę sprawnie, jeszcze bardziej kiedy przerzucenie się na zaklinanie trzech pluskiew naraz przyspieszyło realizację zadania. Sterta pluskiew w pudełku metodycznie malała w czasie kiedy ta w koszyku stale rosła. Liczby od zawsze były stałe i logiczne i o wiele bardziej zrozumiałe niż ludzie, których trzeba było nieustannie i ciągle interpretować.
Uniósł wzrok na Steviego i kiwnął głową na zadane pytanie, wciąż zaklinając, nim nie spojrzał znów na małe urządzenia, nad którymi właśnie pracował.
– Zajmuję – poprawił tylko czas, nim nie zaczął wyjaśniać. – Już na stażu w szpitalu świętego Olafa, w Oslo, chciałem zajmować się zatruciami eliksiralnymi. Teraz wciąż robię to w Mungu – powiedział, choć dało się poznać w jego głosie, że nie była to całość historii. Przemilczał te lata na Nokturnie, choć one wciąż czaiły się gdzieś w cieniu jak prawie że namacalne mary. Zmarszczył zaraz brwi, wciąż pochylony nad pluskwami, delikatnie kręcąc głową. – Niczym się nie różnią. Trucizny to normalne substancje. To ich dawka stanowi o tym, czy są trujące. Z płatków ciemiernika robi się wiele eliksirów leczniczych, zaś z łodygi posiadającej więcej soków można stworzyć miksturę, która zatrzyma gojenie się ran i uczyni człowieka podatnym na choroby, o które wcześniej nie musiał się martwić. Z piołunu można uwarzyć eliksir wspomagający rozwój płodu w czasie ciąży albo eliksir poronny. To kwestia szczegółów, obróbki, towarzyszących składników neutralizujących lub wspomagających. Jak puzzle z kilkoma możliwymi sposobami ułożenia – powiedział pewnie jakby wręcz miał te słowa przed sobą, pełnym głosem, nie zaś zwyczajowym pomrukiem, który też nieco bardziej chował jego norweskie akcenty w zdaniach. Nie oderwał się od pracy nad pluskwami ani na chwilę, tylko nieco mocniej marszcząc brwi w skupieniu, kiedy żonglował jednocześnie sztukę numerologii i wysławiania się w obcym języku, który choć znał bardzo dobrze to wciąż był jego drugą mową.
Kidy jednak Stevie zaczął objaśniać mu to, co było inspiracją do stworzenia pluskiew, Norweg na chwilę przestał pracować, poświęcając Beckettowi pełną uwagę. Jego spojrzenie było z gatunku tych zdziwionych, próbujących zrozumieć co się kryło za słowami tworzącymi nieznane mu koncepty. – Science fiction? Kosmiczna broń? – zapytał, mrugając kilkukrotnie, będąc dość skołowanym. O kosmosie wiedział chyba wszystko co dało się wiedzieć, ale broń? Kosmiczna?
– Mogę przysłać jakiś w przyszłym tygodniu – zaoferował, przywykły do tego, że na zapotrzebowania powiązane z Zakonem odpowiadał ot tak, po prostu. Zmarszczył jednak brwi na słowa o przyzwyczajeniu, ale na kolejną część wypowiedzi z lekkim ociąganiem skinął głową.
– Czasu zawsze jest za mało. Ale jak się o siebie gorzej dba jest go jeszcze mniej – stwierdził prosto, wzruszając nieco ramionami. Utarło się gdzieś w publicznym przekonaniu, że ludzie z dalekiej północy byli dość długowieczni ze względu na to, że dorastali w ciężkich warunkach. Pośrednio była to prawda: te trudne warunki kształtowały w nich nawyki, które pomagały im nie tylko przetrwać, ale także przeżyć długie życie. O ile nie wydarzył się jakiś wypadek, oczywiście. Niejeden już zginął przygnieciony głazem ciśniętym na oślep przez trolla.
Zaklinanie pluskiew okazało się przyjemnie statycznym, metodycznym zajęciem. Norwegowi niezmiernie podobał się sposób, w jaki Stevie to wszystko wymyślił. W dwie osoby szło im naprawdę sprawnie, jeszcze bardziej kiedy przerzucenie się na zaklinanie trzech pluskiew naraz przyspieszyło realizację zadania. Sterta pluskiew w pudełku metodycznie malała w czasie kiedy ta w koszyku stale rosła. Liczby od zawsze były stałe i logiczne i o wiele bardziej zrozumiałe niż ludzie, których trzeba było nieustannie i ciągle interpretować.
Uniósł wzrok na Steviego i kiwnął głową na zadane pytanie, wciąż zaklinając, nim nie spojrzał znów na małe urządzenia, nad którymi właśnie pracował.
– Zajmuję – poprawił tylko czas, nim nie zaczął wyjaśniać. – Już na stażu w szpitalu świętego Olafa, w Oslo, chciałem zajmować się zatruciami eliksiralnymi. Teraz wciąż robię to w Mungu – powiedział, choć dało się poznać w jego głosie, że nie była to całość historii. Przemilczał te lata na Nokturnie, choć one wciąż czaiły się gdzieś w cieniu jak prawie że namacalne mary. Zmarszczył zaraz brwi, wciąż pochylony nad pluskwami, delikatnie kręcąc głową. – Niczym się nie różnią. Trucizny to normalne substancje. To ich dawka stanowi o tym, czy są trujące. Z płatków ciemiernika robi się wiele eliksirów leczniczych, zaś z łodygi posiadającej więcej soków można stworzyć miksturę, która zatrzyma gojenie się ran i uczyni człowieka podatnym na choroby, o które wcześniej nie musiał się martwić. Z piołunu można uwarzyć eliksir wspomagający rozwój płodu w czasie ciąży albo eliksir poronny. To kwestia szczegółów, obróbki, towarzyszących składników neutralizujących lub wspomagających. Jak puzzle z kilkoma możliwymi sposobami ułożenia – powiedział pewnie jakby wręcz miał te słowa przed sobą, pełnym głosem, nie zaś zwyczajowym pomrukiem, który też nieco bardziej chował jego norweskie akcenty w zdaniach. Nie oderwał się od pracy nad pluskwami ani na chwilę, tylko nieco mocniej marszcząc brwi w skupieniu, kiedy żonglował jednocześnie sztukę numerologii i wysławiania się w obcym języku, który choć znał bardzo dobrze to wciąż był jego drugą mową.
Kidy jednak Stevie zaczął objaśniać mu to, co było inspiracją do stworzenia pluskiew, Norweg na chwilę przestał pracować, poświęcając Beckettowi pełną uwagę. Jego spojrzenie było z gatunku tych zdziwionych, próbujących zrozumieć co się kryło za słowami tworzącymi nieznane mu koncepty. – Science fiction? Kosmiczna broń? – zapytał, mrugając kilkukrotnie, będąc dość skołowanym. O kosmosie wiedział chyba wszystko co dało się wiedzieć, ale broń? Kosmiczna?
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najpierw było mu nawet do śmiechu, gdy Asbjorn nie zrozumiał sarkazmu. W końcu to miał być żart, ale... A może rzeczywiście potrzebował podobnego eliksiru? Może dzięki temu mógł załatwić wszystkie sprawy szybciej? Potem przecież odpocznie, obiecał już sobie, ale jeszcze nie teraz, teraz należało dopiąć do końca sprawę rozgłośni i projektów naukowych, którymi się opiekował. Po zastanowieniu się nie był to nawet taki głupi pomysł. - Chętnie - powiedział, odchrząkując. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale ostatecznie, może i dobrze wyszło... Miał rację, Stevie już dawno przestał zajmować się sobą, zawsze było coś ważniejszego. Rodzina, praca ważniejsza od rodziny, inna praca ważniejsza od innej pracy, i tak w kółko. Brakowało tylko snu i faktycznego spojrzenia na wszystko z dystansu. Nawet jeśli udało mu się pod koniec zeszłego roku zwyczajnie posiedzieć w fotelu, to albo był zbyt obolały, by myśleć, albo zbyt poirytowany tym faktem, aby tworzyć. To żaden odpoczynek. - To kwestia subiektywna, to całe dbanie o siebie. Bo czy teraz nie odpoczywamy? Nie ma nic bardziej relaksującego niż nauka - a już zwłaszcza w temacie, który się stworzyło od podstaw. Był z siebie tak dumny, że opuchnięte powieki i przekrwione oczy nie miały już znaczenia, zwłaszcza gdy okazywało się, że stosik pluskiew, które zostały już zabezpieczone i na które nałożyli kody, jedynie rósł. Zbliżali się ku końcowi. Słuchał ze skupieniem słów Asbjorna na temat trucizn i eliksirów, rozumiejąc zależności, o których mówił. Zapewne była to kwestia praktyki i wyjątkowego doświadczenia, a przecież sprawa miała się podobnie przy świstoklitkach. - Z moją profesją jest podobnie. Ten sam przedmiot, składnik, czar, a jednak odrobinę inne wiązanie i ciach, świstoklik, zamiast czekać na aktywacje, będzie podróżował z miejsca na miejsca o określonych porach - nie był zresztą pewien, czy alchemik zna się na tym, ale miał wrażenie, że samo podzielenie się wiedzą, już jest dla niego ciekawostką, którą warto zapamiętać. Może w pewnym stopniu byli tacy sami? Science-fiction nie było znaną dziedziną wśród czarodziejów, to mugolska literatura, po co zresztą miałaby interesować kogoś innego? - To mugolska forma powieści, opowiadająca o maszynach, urządzeniach i wszystkim tym, co mugole są w stanie wytworzyć z pomocą ich nauki. Nieco prymitywna przyznaję - odłożył jedną z ostatnich pluskiew na kupkę. - Ale mimo wszystko ciekawa i inspirująca. Pokazuje co potrafi ludzki umysł - szybko wstał od stołu i podszedł do jednej z komód, gdzie leżała książka, którą zresztą ostatnio po raz kolejny już czytał. Zabrał ją, a potem wrócił do Asbjorna, wkładając mu ją w dłoń. - Proszę spróbować. To Wojna światów, autorstwa Herbert George Wellsa - mówił spokojnie, licząc, że może obudzi w młodym mężczyźnie podobną fascynację, chociaż czarodziejowi byłoby o wiele trudniej się w tym wszystkim odnaleźć. - To chyba koniec - spojrzał na ostatnią trzymaną w dłoni pluskwę, nakładając na nią odpowiedni kod. Wiele godzin spędzonych na krześle raniło kręgosłup, ale cieszyło oko. Najtrudniejsza część chyba była już za nimi.
st 200 (numerologia IV)
st 200 (numerologia IV)
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Ingisson kiwnął tylko głową, przyjmując do wiadomości zlecenie, które właśnie zostało mu nadane. W sumie to sam je sobie nadał, ale granica była tu cienka. Po prostu była to kolejna przysługa dla czarodziejów, którzy czynili dobro, a Åsbjørn miał im pomóc to dobro czynić dalej. Eliksir co prawda miał parę haczyków, między innymi ten, że po jego użyciu przy kolejnym zaśnięciu śpi się jak zabity, ale to objaśni przy najbliższej okazji.
Praca mijała im to w ciszy, to na niezbyt męczących pogawędkach, w których Norweg nawet był w stanie bez szwanku barć udział. Przechylił nieco głowę na lewo a później na prawo, nie do końca zgadzając się ze stwierdzeniem Steviego.
– Tak i nie. W świadomej części ta praca jest bardzo... stymulująca – przyznał, po czym na krótką chwilę zamilknął. – Ale ciało nie ma dostępu do świadomości, którą rządzimy my. Nie da mu się tego wytłumaczyć. Ciało po prostu się męczy – stwierdził, wracając znów do zaklinania pluskiew. Nie planował się tu mądrzyć, nie zamierzał też jakkolwiek pouczać Steviego. Po prostu mówił o swoich przekonaniach w temacie. W nauce właśnie było piękne to, że można było zderzać ze sobą różne tezy i otrzymywać nowe wnioski, popychać wszystko naprzód.
Norweg pokiwał znów energicznie głową kiedy Stevie wspomniał o świstoklikach. To było naprawdę wspaniałe, że wystarczyło dokonać jednej jedynej zmiany, a działanie magicznego przedmiotu tak diametralnie się zmieniało. Sam umiał wytworzyć tylko te najprostsze i choć bardzo chciałby osiągnąć więcej w tej dziedzinie to zdawał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie rozwinąć się we wszystkich dziedzinach w tak krótkim czasie.
Pracowali dalej w spokoju, przynajmniej do chwili gdy nie wyszły na wierzch pytania o niezrozumiałe dla niego rzeczy z mugolskiego świata. Podążył wtedy spojrzeniem za Beckettem, a kiedy ten wrócił z książką, Norweg wziął ją w dłonie i zaczął uważnie oglądać, czytając też to, co znajdowało się na pierwszej stronie.
– Dziękuję – powiedział z wdzięcznością, po czym schował książkę bezpiecznie w torbie. Po tym zabrał się znów do pracy, a że pluskiew pozostało niewiele to skończyli raz-dwa. Wkładając ostatnią ze swoich dłoni do koszyka spojrzał na Steviego i skinął głową. To chyba był koniec.
| Numerologia II (+30), 109/200; zt x2
Praca mijała im to w ciszy, to na niezbyt męczących pogawędkach, w których Norweg nawet był w stanie bez szwanku barć udział. Przechylił nieco głowę na lewo a później na prawo, nie do końca zgadzając się ze stwierdzeniem Steviego.
– Tak i nie. W świadomej części ta praca jest bardzo... stymulująca – przyznał, po czym na krótką chwilę zamilknął. – Ale ciało nie ma dostępu do świadomości, którą rządzimy my. Nie da mu się tego wytłumaczyć. Ciało po prostu się męczy – stwierdził, wracając znów do zaklinania pluskiew. Nie planował się tu mądrzyć, nie zamierzał też jakkolwiek pouczać Steviego. Po prostu mówił o swoich przekonaniach w temacie. W nauce właśnie było piękne to, że można było zderzać ze sobą różne tezy i otrzymywać nowe wnioski, popychać wszystko naprzód.
Norweg pokiwał znów energicznie głową kiedy Stevie wspomniał o świstoklikach. To było naprawdę wspaniałe, że wystarczyło dokonać jednej jedynej zmiany, a działanie magicznego przedmiotu tak diametralnie się zmieniało. Sam umiał wytworzyć tylko te najprostsze i choć bardzo chciałby osiągnąć więcej w tej dziedzinie to zdawał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie rozwinąć się we wszystkich dziedzinach w tak krótkim czasie.
Pracowali dalej w spokoju, przynajmniej do chwili gdy nie wyszły na wierzch pytania o niezrozumiałe dla niego rzeczy z mugolskiego świata. Podążył wtedy spojrzeniem za Beckettem, a kiedy ten wrócił z książką, Norweg wziął ją w dłonie i zaczął uważnie oglądać, czytając też to, co znajdowało się na pierwszej stronie.
– Dziękuję – powiedział z wdzięcznością, po czym schował książkę bezpiecznie w torbie. Po tym zabrał się znów do pracy, a że pluskiew pozostało niewiele to skończyli raz-dwa. Wkładając ostatnią ze swoich dłoni do koszyka spojrzał na Steviego i skinął głową. To chyba był koniec.
| Numerologia II (+30), 109/200; zt x2
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia numerologiczna
Szybka odpowiedź