Wydarzenia


Ekipa forum
Przód
AutorWiadomość
Przód [odnośnik]03.02.21 0:45
First topic message reminder :

Przód

Wejście do wagonu, jego przód, prowadzi od ogólnych cyrkowych ognisk; ich płomienie dają ciepło i rozświetlają nocne mroki, a pośród nich roztaczają się czasem bardziej liryczne, a czasem bardziej pijackie przyśpiewki. Palenisko znajdujące się bezpośrednio przed wagonem Marcela otoczone jest ciężkimi kamieniami, a deska ułożona na dwóch grubych kłodach pełni rolę prowizorycznej ławeczki. Alternatywą dla niej jest niski pieniek. Wokół panuje nieład, przeważnie leży tu parę pustych szklanych butelek, czasem też wierzchnie ubrania.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Re: Przód [odnośnik]23.04.22 1:58
Nie ma wpływu? Właściwie nie wiedział. Nie wiedział, jak to jest zasypiać i budzić się obok dziewczyny, nie wiedział jak to jest słuchać przez sen jej głosu, czuć ciepło, oddech i bicie serca drugiej osoby. Ale wiedział, że nie chciałby wtedy słyszeć cudzych imion. Zwłaszcza tak bliskich.
- Po dwóch miesiącach? Jimmy, a wtedy? Tamtej nocy, kiedy przyszła? - Dziękowała mu, że ją przyprowadził. Że zrobił to wbrew jej woli. Nazwała go dobrym przyjacielem, czy coś mogło się zmienić? Nie chciała do niego wracać? Czy powinien mu o tym powiedzieć? - Co mówiła? - Nigdy o tym nie rozmawiali. Nie pytał. A on nie opowiadał. Dopiero teraz - zaczął się zastanawiać nad tym, czy popełnił wtedy błąd. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- A Sissy? Thomas? Z nimi też nie ma kontaktu? - Czy rodzina nie była dla nich najważniejsza?
Że można tak no wiesz. W zasadzie nie wiedział, ale potrafił sobie wyobrazić. Nigdy nie kochał tak naprawdę, parę razy tak mu się wydawało, ale to uczucie znikało zbyt szybko, by było prawdziwe i rzeczywiste.
- Odezwała się dzień przed... - Nie dokończył. Nie potrafił. Przecież wiedział. Zdążył przysłonić oberżnięty kikut, ale wciąż go czuł. Próbował mu powiedzieć parę razy, ale nigdy nie było odpowiedniej chwili. Czasu. Towarzystwa. Teraz byli tutaj sami, pociągnął łyk piwa. - Już nie - odpowiedział, przypominając sobie, że nie odpisał na jej listy w ostatnim czasie. Później też je wysłała. Ale teraz to on był zbyt zajęty sobą. Zresztą - co miał jej powiedzieć? - Powiedziała mi, ze jest w ciąży - rzucił grobowo, unosząc na Jamesa nieprzekonane spojrzenie. To były potworne tygodnie. Pełne napięcia. Szukał pieniędzy. Rozpaczliwie. Miał mniej czasu, jego przyjaciel pewnie to wyczuł, chwytał się dorywczych robót, kradł więcej, nocami nie spał. - Ale jednak się pomyliła - Nie była w ciąży. Ślubu nie będzie. Dziecka też nie. - Przez parę tygodni myślałem, że jestem jak mój ojciec - Nieodpowiedzialny dupek. Upił łyk. Duży łyk.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]23.04.22 17:09
— Tak, po cholernych dwóch miesiącach — mruknął z wyraźną irytacją. Czuł się beznadziejnie z tą myślą, nie chciał tego powtarzać po raz czwarty. — Cieszę się, że tobie poszło szybciej w Noc Duchów, mnie jak widać niespecjalnie — odciął się, unosząc brew. Obrócił butelkę w dłoniach. — Dostałem w pysk. Później płakała. Powiedziała, że tęskniła, szła naszymi starymi ścieżkami, szukała tych, którzy przeżyli. Zatrzymała się w Dolinie, gdzie przyjęła ją pod dach stara czarownica. Mówiła, że wybierała się do Londynu — Może to u niej się zatrzymała, może wcale nie wróciła do Londynu? Nie miał pojęcia. — Więc się tu pojawiła. W końcu. — U ciebie, musiała przecież wiedzieć, że Marcel tu był. Musiała wiedzieć od Finley. — Kiedy podczas imprezy okazało się, że są przyjaciółkami, nie wiem. Poczułem się jak kretyn. Jakby to było bez sensu, nie chciała wracać, ułożyła sobie życie. Ale wróciła. I przyszła z tobą.— Nie wiedział już, co myśleć. Temat Aurory okazał się jakimś wybawieniem. Spojrzał na jego kikut, kiedy urwał. Jakby dało się cofnąć czas... Już nie. — Lubiłeś ją? — Na wieść o ciąży wstrzymał oddech, nie odrywając spojrzenia od przyjaciela. Rozumiał to spojrzenie, westchnął cicho. To oczywiste, że nie chciał tego, nie był na to gotowy. Nikt nie pakowałby się w to z dziewczyną, którą ledwo znał. Świat zwalił mu się na głowę, a on był zbyt skoncentrowany na sobie, na Eve, by się tym zająć, coś z tym zrobić. — Daj spokój — mruknął, przechylając głowę z uśmiechem. — Nie jesteś jak on. Chciałeś się hajtnąć z obcą laską, bo wpadła. A on? On cię zostawił. W niczym go nie przypominasz. — Upił jeszcze łyk, a później spojrzał na do połowy opróżnioną butelkę. — Mówiło się u nas, że każdy kto spędzi z cyganką noc zostanie jej mężem. Obracamy to w żart, twierdzimy, że żaden się nie oprze, bo potrafią uwodzić, robią z nami co chcą. Ale tak po prostu należy zrobić. Z szacunku do niej. Ty z szacunku do tej dziewczyny zdecydowałeś, że jej nie zostawisz w potrzebie. To święte prawo. — Uniósł butelkę w jego kierunku, wznosząc ją w toaście. Był jednym z nich. W każdym calu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Przód [odnośnik]24.04.22 17:17
Nie odpowiedział, kiedy się odciął, uciekając wzrokiem w bok. Westchnął. Nie chciał go przecież urazić - zastanawiał się nad tamtą rozmową z Eve, nad późniejszym listem. Pisała, jakby zrozumiała swój błąd: czy pisała szczerze?
- Kiedy ją spotkałem, wtedy, w Dolinie - zaczął bez przekonania. - Byłeś pierwszym, o co zapytała. Pytała, czy ty... - Nie potrafiła dokończyć zdania wtedy, dziś on też tego nie potrafił. - Chyba miała ci trochę za złe, że nie udało ci się jej znaleźć wcześniej - dodał markotnie, tak mówiła. Że jest tak blisko. Że może po nią przyjść. Ale przecież on robił, co mógł, przez lata. Nie zachowała się sprawiedliwie. Ona i Fin, rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Trudno było mu uwierzyć, że chowała się przez cały ten czas tylko po to, żeby sprawdzić, czy James ją znajdzie. Gdyby tylko widziała jego cierpienie. Cierpienie, do którego nigdy się nie przyzna i o którym nigdy jej nie opowie. Mógłby zapytać o to Finley, ale to babskie sprawy - na pewno nic mu nie powie. Gdyby sytuacja była inna, zabrałby go tu i teraz na potańcówkę, żeby zapomniał. Na piwo, gdzieś w Parszywym. - Pij szybciej - przypomniał sobie. - Mam coś specjalnego - Lepszego na tę okazję niż piwo. Wstał, wciąż niezgrabnie, jakby w ten miesiąc utracił całą swoją taneczność, kucając przy szafkach pod łóżkiem; pchnął drzwiczki jedną dłonią, przez chwilę szperając w zakamarkach. - Mam nadzieję, że Sissy tego nie wyrzuciła - mruknął, sprzątała tu początkiem stycznia, a ten alkohol nie był legalny. Miał nadzieję, że nie wzięła go za środek czyszczący...
- Lubiłem - odpowiedział. - Lubię - poprawił się, po prostu jej nie kochał. - Ma dobre serce i jest piękna. To siostra Castora, pamiętasz? Była chyba... na ostatnim roku, kiedy zaczynaliśmy. A może przychodziła go odbierać na dworzec zamiast rodziców? - zastanowił się przez chwilę, ściągając jasną brew, nie pamiętał dobrze. Słowa przyjaciela były krzepiące. Zaśmiał się na jego słowa, podnosząc jego toast tylko skinieniem głowy - rękę miał zajętą. W Aurorze nie było niewinności tego, co pierwszy raz. - Myślę, ze nie byłem jej pierwszym - dodał, w końcu wyciągając butelkę. - Jest! - zawołał, kładąc Zieloną Wróżkę przed Jamesem, skinął mu głową - musiał otworzyć. Nie zrobi tego jedną ręką. - Bałem się, że nie zdążę zebrać kasy. To wszystko wydarzyło się tak nagle.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]27.04.22 0:48
— Co? Czekaj... W Dolinie? — Zmarszczył brwi. Czy to piwo, czy coś innego? — Myślałem, że spotkaliście się tutaj. W Londynie. Że cię znalazła. — A może raczej odezwała, musiała od dawna wiedzieć, że Marcel tu był. Na kolejne jego słowa przymknął usta, spuścił wzrok; ze smutkiem, w zadumie. — Ta, nie postarałem się.— Wiedział o tym, ale wiedział też — znał ją, znali obaj — że była osobą, która potrafiła się ukrywać. I jeśli chciała się chować, przed kimkolwiek, nie przed nimi, znalezienie jej było naprawdę trudne. Nie negował tego, nie prostował. Przeprosił ją za to, za to, że ją zawiódł, za to, że po części z jego winy stało się to wszystko, był w końcu bratem Thomasa. Ale to wszystko i tak było już popieprzone. Zerknął na niego z uniesioną brwią, gdy go pogonił, a potem zaczął szperać coś w szafkach. Dopił wszystko duszkiem, odkładając na bok; porter był cierpki i mocny, wiedział, za moment — na chwilę — zacznie kręcić mu się w głowie. Usiadł prosto, spoglądając na przyjaciela z ciekawością. — Sissy? Sissy tu była? Co właściwie... Marcello?— spytał zdziwiony, niepewnie spoglądając na Marcela. Zaraz potem coś sobie przypomniał. — Powiedziała mi dzisiaj, że się pobiłeś z Aidanem. — Uniósł brwi. Sporo go ominęło jednak. — Siostra Castora, uhm... — mruknął bez większego entuzjazmu, ale nic nie powiedział więcej. Oboje nieśli ze sobą takie same kłopoty. — Nie pamiętam nawet jak wygląda — była dla niego obca dziewczyną, choć może gdyby ją spotkał zorientowałby się kim jest. — No to... Jest w tym jakieś pocieszenie — dodał za chwilę, kiedy Marcel wyraził swoje przypuszczenia. Tok olejny część tej odpowiedzialności mógł spaść mu z ramion. Jeśli nie był pierwszy, nie naruszył jej czystości, godności, dobrego imienia... jako pierwszy. Zwykle w takich sytuacjach to już było bez znaczenia ilu ich było. Odłożywszy butelkę po piwie na ziemię, wstał i sięgnął po tę z zieloną zawartością. — To jakiś środek do podłogi? Trucizna? Wygląda co najmniej podejrzanie. — Zielone trunki nie występowały w naturze, ale ufał mu przecież.Otworzył butelkę i dopiero po zapachu zorientował się, co to może być. — Żartujesz? Skąd ty to masz?— spytał zdezorientowany, kucając przy nim. Chwilę wpatrywał się w alkohol. To będzie, kurwa, dramat, pomyślał. Nim jednak zdążył zrezygnować, zerknął na Marcela i upił łyk. Było piekielnie mocne. Gorzkie, mocne o wyraźnym smaku anyżu. Ten jednak mu nie przeszkadzał. Oddał ją Marcelowi, siadająca ziemi ciasnego wagonu. — Pomógł bym ci skołować kasę. Przecież wiesz.— Zorganizowaliby się obaj, gdyby był w potrzebie i musiał zapewnić byt... rodzinie. Nie wahałby się.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Przód [odnośnik]27.04.22 14:33
- Co? - Spojrzał na Jamesa bez zrozumienia. Nie powiedziała mu prawdy? Dlaczego? Próbowała przed nim coś zataić? - Powiedziała, że... - Pokręcił głową, urywając, to bez znaczenia, co mówiła. Zostawiła go z domysłami, które nie były prawdziwe. - Nie było jej tu - odpowiedział, niechętnie. Spuścił wzrok, nie wiedząc, jak mu to powiedzieć. - Byłem w Dolinie... no wiesz, miałem sprawy do załatwienia. - Nie musiał już zatajać zakonnej działalności. - Tańczyła w deszczu na rynku. - Ne pomyliłby jej kroków z żadnymi innymi, świetnie czuła muzykę, nawet kiedy grała ją sama natura. Nie szukała go. To on znalazł ją. I przyprowadził do niego, choć tego nie chciała. - Mówiłem jej, że szukaliśmy jej wszędzie. Że ty przetrząsnąłeś niebo i ziemię. - Na krótko zamknął oczy. To wszystko nie tak. W co ty grasz, Eve?
- Nikt u was nie potrafi rozmawiać? - odciął się, kiedy wyraził zaskoczenie z tego, ze Sheila go odwiedziła. Nie wiedział? Więcej niż raz, ale co w tym dziwnego? Ale mina mu zrzedła, kiedy usłyszał jego późniejsze słowa. Zmieszany nie spojrzał na Jamesa. Aidan jej powiedział, cholerny dupek. A ona o tym mówiła. Tez tak uważała? Że to, co mówił Adan, było prawdą? Ciążyło mu poczucie winy. Ile wiedział James? On by w to nie uwierzył... prawda? - Ta - mruknął od niechcenia. - W Nowy Rok. Ledwo chodził, co? - Dawno już zniknął, kiedy Aidan wciąż łaził za Sheilą. Zniknął bez pożegnania z nikim, by nikt nie zdążył zobaczyć jego opuchniętej twarzy. Aidanowi nic nie było. Był od niego cztery lata młodszy, to przecież dużo, gdyby chciał go skrzywdzić, to by to zrobił. Tak sobie powtarzał, miał wtedy silnego kaca.
- Ma naprawdę ładne oczy. Niebieskie. Rumiane, trochę pyzate policzki i włosy jasne jak zboże. Bardzo drobna. Myślałem, że jest młodsza, kiedy ją zobaczyłem - przyznał, wzdychając, gdy wspomniał o pocieszeniu. Nie żałował tamtej nocy ani jej bliskości. Nie sprawił jej cierpienia.
- Zielona wróżka - odpowiedział lekceważąco, dopijając swoje piwo - duszkiem, jak James przed momentem. - Była u nas gościnnie trupa z Francji, mieli tego więcej. Dali mi butelkę. Czekała na odpowiednią chwilę, chyba... chyba ci się dzisiaj przyda. Oni pili to z cukrem, ale nie zdążyłem się przygotować - trochę mnie zaskoczyłeś - przyznał, odkładając pustą butelkę po piwie i odbierając od Jamesa tę z Wróżką. Przystawił ją do nosa i się skrzywił, było mocne. A on wciąż pił eliksiry wzmacniające, które miały postawić go do pionu po odsiadce. Pociągnął łyk, zbyt duży, zaktrzusił się lekko, odkasłując zawartośc w rękaw - i oddał Jamesowi butelkę.
- Wiem. Przecież wiem.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]27.04.22 16:17
— Nie, nie powiedziała — zaprzeczył, próbując sobie przypomnieć. Dopiero kiedy Marcel wspomniał o Dolinie, jego myśli pomknęły do pierwszej wizyty tam. Do dnia, w którym Eve go tam zabrała, by pokazać mu miejsca, w których spędzała czas. Ale później znaleźli ten dom...— Koło fontanny — mruknął, spoglądając w bok, błądząc spojrzeniem po ścianie wagonu. Zapomniał, czy wyrzucił to z głowy umyślnie? Powiedziała mu, naprawdę. Wszystko mieszało mu się w głowie, od Tower nie był sobą. Czasem tracił kontakt z rzeczywistością. Wciąż miewał koszmary. To przez Sallowa, jego ojca. To wszystko, musiało dziać się przez niego. Te nieracjonalne zachowania, obawy, lęki, te dziwne myśli, wątpliwości. To wszystko musiał zrobić on — cokolwiek zrobił. Nie znał się przecież na tym, wiedział tylko, że wszedł mu do głowy. Czuł go tam.
Uniósł brew wysoko.
— Nieważne. To i— dodał zaraz, kręcąc głową. — Jeśli Sheila komuś się zwierza ze schadzek to raczej Eve, nie mnie — spojrzał na niego sugestywnie. — Ledwo pamiętam tą imprezę — dodał zaraz. Strzępki rozmów, sam Aidan, skoki z dachu, wszystko docierało do niego po czasie, ale zdawało się być znam, jakąś marą. Nie miał pojęcia ile tego wszystkiego było prawdą, a ile jego własnym wyobrażeniem. — Więc? O co poszło? — zagadnął jednak, zerkając na przyjaciela uważnie.
Była paskudnie mocna. Paliła go w gardło. Ta wróżka. Przeczyściła mu przełyk i żołądek, walcząc z sokiem żołądkowym. Ale kiedy dostał butelkę z powrotem upił łyk i przełknął go. Drugi poszedł jakoś lżej.
— Ładna, blondynka. Naprawdę masz swój typ, stary — oświeciło go teraz. Posłał mu przeciągłe, pełne niezrozumienia spojrzenie. Było tyle ładnych dziewcząt, a on naprawdę ciągle wybierał podobne. — Zostaw je, nic dobrego nie przynoszą. — Oddał mu butelkę. — Przypomniała mi się zupa z trupa — bąknął. — Może powinniśmy spróbować zrobić Zieloną Wróżkę. Z mocarzem nieźle nam possssszzło. — Mieszkanie piwa z nią nie było najlepszym pomysłem, czuł jak powoli uderza mu do głowy. — Powinniśmy Norze zabrać jeszcze jeden słoik. Na zapas.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Przód [odnośnik]01.05.22 1:45
- Napisała mi wtedy list, Jimmy. Kiedy już poszedłem. Że cieszy się, że ją znalazłem. - Czy jakoś tak. - Chyba za tobą tęskniła - Tak przecież brzmiała. Mimo wszystko. - Może musisz jej dać trochę czasu? Może potrzebuje go, żeby zrozumieć - Że nie powinna była cię opuszczać. Westchnął, to wszystko było popieprzone.
Ściągnął brew, podnosząc na niego spojrzenie, kiedy nazwał ich spotkanie schadzką. Sugestywnie. Pamiętał jego słowa. Wtedy, z początku stycznia. Była tutaj sama. Chwilę po oskarżeniach Aidana, których nawet w żartach nigdy nie powtórzyłby Jamesowi. Których sam nie chciał wspominać - czuł się z tym obrzydliwie. Czy naprawdę ktoś mógł uwierzyć w to, że mógłby skrzywdzić Sheilę? Powoli sam zaczynał w to wierzyć. Przez niego. - Młody za dużo wypił - odpowiedział w końcu, nie odejmując od niego spojrzenia, równe uważnego, co jego. Nie zrobiła tego, prawda? Nie skarżyła się na jego zachowanie? Nie zrobiłaby tego, nie mówiąc o tym jemu. Chyba? Sam już nie wiedział. Chciałby, żeby to był tylko zły sen. Aidan był tylko dzieckiem. Chłopcem. Znacznie od niego młodszym, może w romskiej kulturze mógł być już brany na poważnie, ale nie w kulturze, w której się wychował i która wychowała jego. Ściągnął wzrok w dół, może powinien po prostu porozmawiać o tym z Sheilą. I co jej powiedzieć: hej, jeśli czułaś się przeze mnie dotykana w niewłaściwy sposób, to przepraszam? - Pieprzył od rzeczy - dodał gniewnie, nie potrafiąc zachować tego w sobie. Odebrał od Jamesa butelkę gwałtownym ruchem i zapił te słowa, zbyt dłużym łykiem, czując, że palący alkohol wypalał mu gardło, żołądek i trzewia. Skrzywił się, tak po alkoholu, jak jego słowa.
- To dziwne, że lubię ładne dziewczyny? - zapytał, bez zrozumienia. Więcej było w tym dzieła przypadku niż preferencji. - Miała dobre serce - postawił się po chwili, bo to przecież tym, nie urodą, ujęła go najmocniej.
- I rozdać ją biednym? - zapytał, bardzo mocny alkohol zaczynał mieszać myśli, próbowal scalić zupę z trupa i mocarza w jedno. - To jest zielone, z czego to się robi? Może z żaby? W końcu to francuskie - zamyślił się. - Ten cały Tonks po wypadzie u was wysłał mi flaszkę spirytusu, żebym się znieczulił. Możemy spróbować na nim - przytaknął.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]04.05.22 0:30
Uniósł na niego wzrok, szybko, ale zatrzymał na nim na dłużej. Wiedział, że nie kłamał. Czy to było właśnie to, co chciał usłyszeć? Po co tu przyszedł? Zapewnienie, że po prostu oszalał, a w jego obawach wątpliwościach i strachu gnijącym wewnątrz niego od wyjścia z Tower nie było najmniejszego sensu? Był dobrzym przyjacielem. Najlepszym jakiego miał, na jakiego nie zasłużył. Kiwnął lekko głową, ledwie zauważalnie na znak zrozumienia. twarz mu się wypogodziła, złagodniała. Nie potrafił wyjaśnić tych wątpliwości, tego uczucia. Ale słowa Marcela do niego dotarły. Zrozumiał.
— Naprawdę?— On, czy my, Marcel? Uniósł brwi, przechylił głowę. Przyglądał mu się bez złości. Nie spytał. Nie załatwiali spraw w ten sposób, nie rozmawiali tak. Pamiętał go z Sheilą, wtedy, kiedy wszedł do pokoju; jego uwagę wtedy ściągnęła Eve przy Castorze, ale jeszcze pamiętał, jak się nad nią pochylał. — Jest młody, nie zna życia. Pierdolił od rzeczy — przyznał mu racje, lekko, z nonszalancją. Co by się nie stało przecież stanąłby po tego stronie. Tak myślał. Tak było. — Nie mogę go sobie przypomnieć nawet na tej imprezie. Przyszedł sam, czy ktoś go przyprowadził? — Zmienił temat, zerkając na przyjaciela niepewnie. — Pewnie Castor.
Odebrał od niego butelkę i zaśmiał się.
— Serio, Marcel? — spytał z niedowierzaniem. — Jakbyś miał je ocenić, czysto hipotetycznie — oczywiście, tylko tak, nie byli przecież dupkami. — Podaj trzy najładniejsze — zerknął na niego z rozbawioną ciekawością; wróżka szybko upijała. Za szybko. Oczy zaczęły robić mu się szkliste, przygaszenie ustępowało, chłopięcemu rozbawieniu. — Albo najlepszych pięć. Jaka ona była? — Wypalił nagle. Chodziło mu o Aurorę, tam wtedy, w schronisku. Gorąca? Niewinna? Przewrócił oczami, zerknął w sufit. — Rozdać biednym, by poprawić ich rzeczywistość. Może gdybyśmy mogli rozpylić ja na Londyn, jak deszcz — westchnął z uśmiechem. Patrzyłby na miasto pogrążone w halucynacjach, zbiorowej iluzji. — Jak francuskie to ze ślimaków. Pewnie dodają do tego jakiejś trawy, dla koloru. Albo barwników. Nie ma takiej zieleni w naturze — skrzywił się, upijając jeszcze łyk i podając mu butelkę. Klepnął go w pierś wierzchem dłoni. — Żebyś ty się znieczulił? Chyba sobie żartuje — zerknął na Marcela. — Naucz mnie chodzić po linie — dodał od razu, bez zastanowienia. Podniósł się do prostego siadu, zwrócił w jego stronę. — Albo chodźmy tresować tygrysy. Albo... Albo... Na pokątnej jest pomnik Salazara Slytherina. jest paskudny. Może potrzebuje nieco ozdób?— Uniósł brwi, w pytającym wyrazie. Była już noc, kto ich zobaczy?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Przód [odnośnik]04.05.22 1:10
Pochwycił jego spojrzenie. Jego było pełne obaw, martwił się o przyjaciela, to przede wszystkim, ale też martwiło go to, że nie mówił mu wcale o wszystkim. Ostatnie, czego chciał stać się przyczyną, to kolejnych klinów nieporozumień wbijanych między nich. Eve przecież w końcu zrozumiała: cokolwiek kierowało nią wcześniej, wysłała mu przecież w końcu tamten list. Czy miał wobec niego coraz więcej sekretów? O żaden z nich się nie prosił - nie rozumiał zachowania jego żony tamtego dnia, tak samo jak nie potrafił zrozumieć Aidana. Było mu wstyd. Przeraźliwie wstyd za każde słowo, które wypowiedział tamtego ranka młody. Był pijany, nie wszystko pamiętał. Czy był całkowicie pewien, że tamtego wieczoru nie wydarzyło się nic, co uzasadniało jego złość? Kogo miałby o to zapytać? Chciał wierzyć, że nie był taki: ale czy potrafił zaufać samemu sobie? Czy ufał mu James? Widział przecież jego uniesione brwi, w odpowiedzi na które wciąż milczał. Czy mu powiedzieli? Powoli skinął głową, kiedy James przyznał, że Aidan mówił od rzeczy. Tak uważał, czy po prostu mu nie powiedzieli?
- Mnie o to pytasz? Kiedy Fin zaciągnęła mnie na miejsce, wszyscy już byli - Przyjęcie niespodzianka, Jimmy pamiętał i myślał o wszystkim. Nie najlepiej się to wszystko skończyło, zniknął po bojce z Aidanem. - Pewnie Castor - zgodził się z nim, choć usta nie uniosły się w uśmiech. Coś majaczyło mu z tylu głowy, mętnie. - Nie Sheila? - zapytał po chwili. - Wydawało mi się, że cos ich łączyło - stwierdził, wracając wspomnieniami nie do ich rozmowy, a do pierwszych chwil, przy schodach, kiedy bawił się kwiatami wetkniętymi w jej włosy. Potem był juz pijany.
Skrzywił się na jego pytanie, nie był przecież taki, ale krążący w skroni alkohol zachęcał do wyznań.
- Aurora była najpiękniejsza - oznajmił bez zawahania, była pierwszą, którą ujrzał nago, nie połączyla ich miłość, ale smak jej pełnych ust nawiedzał go nocami czasem jeszcze dzisiaj. Alkohol sprawiał, że świat zaczynał powoli wirować. - Stary, zjadła przy mnie banana - wyznał, bez przekonania. Czy w ogole potrafił zrozumieć? - Nie tak po prostu - Czy potrafił wytłumaczyć? - Zrobiła to... inaczej - Tak, że na samo wspomnienie zaczynało mu się robić niewygodnie. - Była przy tym wszystkim trochę zawstydzona, jakby... jakby sama z tym próbowała walczyć - Czy to miało sens? Ściągnął brew, zielona wróżka wypaczała rzeczywistość. - Rano dostałem wyjca. Od Finley. To było upokarzające. Wytknęła mi, że zraniłem Frances, nazwała ją znajdą, przypadkową dziewuchą... - Było mu wstyd. Przed Aurorą. - Jaka była teraz Eve, James? - Teraz, kiedy wszystko się ułożyło, żeby zaraz znowu runąć. - Nie miałem tylu dziewczyn - zaprotestował, niechętnie, jego życie uczuciowe rzeczywiście nie nalęzało do najszczęśliwszych. - Celine - dodal po chwili, przenosząc wzrok na okno wagonu za Jamesem. Siąpał deszcz zmieszany ze śniegiem. Wydawało mu się, że w tch kształtach widzial kobiecy ksztalt. - Celine też była bardzo piękna - Kiedy żyła. Opuścił spojrzenie na butelkę, zabierając ją, żeby upić większy, naprawdę większy łyk wróżki. Nie dałby jej drugiego miejsca, była piękniejsza od Aurory. Ale nie dała mu nigdy tego co dała mu panna Sprout. - I Frances - Tylko ze wzgledu na urode. Duszę miała brzydką. Trzecie miejsce, nie za wysoko? W zasadzie mógłby umieścić tutaj Eve, skoro rozmawiali czysto hipotetycznie, ale nie był jeszcze aż tak pijany, żeby powiedzieć to na głos. - Nosiła się zawsze jak te wszystkie damy. Miała perły i jedwabne koszule. Była ładna, nawet jeśli powierzchowna i pusta. I naprawdę dobrze... całowała. - Był głupi myśląc, że starczy jej ktoś taki jak on. Nigdy nie będzie go stać na te wszystkie rzeczy. - Anne - Była od nich skromniejsza. I bardzo śliczna. - Była jeszcze taka dziewczyna, Josie. Lubiła zwierzęta - przypomniał sobie, wzdychając. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. - Poznałem ja kiedy... - Wykonał przy krtani gest lewą dlonią, wskazując na odznaczającą się na białej skórze bliznę. A jednak znalazło się pięć. Nie liczył, zatrzymał spojrzenie na oknie, zastanawiając się, czyją twarz mogło mieć to odbicie. Miał wrażenie, że kogoś pominął.
- Teraz ty - Skinął na niego brodą. - Pięć - powtórzył dla przypomnienia, podkurczając nogę pod brodę i podając mu butelkę Wróżki. Kto będzie pierwszy: Eve czy Neala?
- Zwariowałeś? Sam nie umiem - Od utraty ręki tego nie robił, zachwiał się jego balans. Odsunięto go od wystąpień. Stał się tutaj chłopcem stajennym - do tego kalekim. Ale alkohol przetaczał się przez skronie coraz mocniej. - Chodźmy, walniemy w niego czymś czerwonym jak Gryffindor. Jak wtedy, na placu. Pamiętasz, jak się zesrali? - zgodził się w końcu. - Weź butelkę, zahaczymy o kuchnię i coś z niej zarąbiemy. Ten drań popamięta ten dzień. - A jak ich złapią - to miał to już chyba i tak gdzieś.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]04.05.22 1:14
Pokiwał głową, upił łyk alkoholu, mącił w głowie. A może to po prostu on, na pusty żołądek, po pierwszych przygotowaniach, wlanym w siebie piwie przestawał myśleć trzeźwo. Próbował sobie przypomnieć tamten moment, co robił, ale był zabiegany. Upewniał się, że alkohol, który udało im się zgromadzić, odpowiednio schłodzony w śniegu wylądował we właściwym miejscu, podobnie, jak i Mocarz. Nie kontrolował kto przychodzi, kto z kim. Nie wiedział nawet o wszystkich, od najbliższych zebrał tylko knuty, by zanieść je Demelzie. Miała dostęp do materiałów, mogła stworzyć coś wyjątkowego.
— Sheila?— zadumał się na moment, marszcząc brwi. Naprawdę niewiele pamiętał z tej imprezy, przebłyski, strzępki rozmów, zdarzeń — tyle ile opowiedziała mu Eve, dziwnie poirytowana. Jej bransoletki znalazł w kieszeni spodni, musiał o to spytać. jak to się stało, jak do tego doszło. Dopiero teraz, ten stan sprawiał, że coś zaczęło mu się przypominać, jakby alkohol pobudził te uśpione szare komórki. — Rozmawiałem z nim. Powiedziałem mu, że ma załatwić konie— zmarszczył brwi mocniej; jakie kurwa konie? — Nie wiem. Nie wygląda to tak, jakby ich coś łączyło. Nie mówi o nim. Nigdy u nas nie był. Jest jak... nie wiem, znajomy widmo. Gdzieś tam, w tle. — Nie potrafił skojarzyć żadnej sytuacji, która wskazywałaby na to, że siostra jest nim zainteresowana w jakiś szczególny sposób, ani jego — nie widział go nigdy starającego się o nią w jednoznaczny sposób. W jakikolwiek sposób. Gdyby między nimi coś było, gdyby miał jakieś plany, Sheila by mu o tym powiedziała. Dzisiaj przecież rozmawiali szczerze.
Kiedy Marcel przyznał, że to Aurora była na samym szczycie, uniósł brwi wysoko, w zdumieniu. Nie spodziewał się tego, a jednocześnie poczuł ciekawość tak olbrzymią, że usta wyciągnęły mu się w długim cwanym uśmiechu.
— Banana — powtórzył, ledwie powstrzymując się przed głupim komentarzem; to czego nigdy nie mówili kuzyni w taborze, przez wzgląd na pewne obyczaje, nawet jeśli wiedzieli; mówili koledzy ze szkoły, mężczyźni w miastach. Oczy mu błysnęły z niedowierzania. — Więc jest... gorąca — wyrzucił w końcu z siebie i przyciągnął zaciśniętą pięść do ust, żeby powstrzymać głupkowaty uśmiech, kiedy go słuchał. Przygryzł palec, ale kąciki i tak ciągnęły w kierunku policzków. Zaraz potem znów uniósł brwi. — Jak to wyjca od Finley? Co? Dlaczego? Przyjaźnią się? Naprawdę? — Nie znał jej z tej strony, nie znał jej za dobrze, tak naprawdę. Była miła, uśmiechnięta, całkiem ładna, ale nie spodziewałby się, że okaże się stać pomiędzy Marcelem i jego byłą dziewczyną, jak i miedzy nim i Eve. Co za potworny zbieg okoliczności. — Skąd ona wiedziała o Aurorze? — Spoważniał, skrzywił się z niesmakiem. To musiało być żenujące. Przyjaciel musiał czuć się fatalnie. — Czy Aurora była przy tym? — Otwarciu wyjca; czy słyszała to wszystko? Patrzył na niego, ale kiedy spytał o Eve na moment opuścił wzrok. Uśmiechnął się lekko, zachowawczo. — Gorąca — przyznał bez ogródek, a uśmiech poszerzył mu się samoistnie. Była jedyną dziewczyną, z którą był. — Ale inna — dodał po chwili; nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Czuł przy niej drżącą ekscytację, ani przez chwilę nie myślał, że jej zachowanie mogło nie być nowe; ufał jej, nie poszłaby do łóżka z nikim innym. — Pewna siebie, zdecydowana, odważna... Zupełnie jakby każdy jeden raz miał być ostatnim.— Przed tym wszystkim, zanim się stracili uczyli się siebie, po omacku poznawali. Mieli po siedemnaście lat, było w nich wtedy sporo niepewności i obaw, chaosu. Zaraz zaśmiał się, unosząc na niego wzrok, uniósł obie ręce w geście kapitulacji i odebrał od niego zieloną wróżkę. On nie miał ani jednej, ale nie powiedział tego na głos, przecież wiedział.— Jest to jakiś atut. — Dobre całowanie. Czasem łapał się na tym, że jego serce tęsknie szczypało go w bok; jak byłoby z innymi? Jak byłoby skosztować innego życia, smaku ust, ciała? Młody duch nie myślał racjonalnie, nie panował nad tym. Westchnęł, obserwując jego gest; to jak wskazuje na szyję, by zaraz jęknąć i podrapać się po skroni. — Pięć — powtórzył w zamyśleniu. To nie było trudne, w szkole co miesiąc wodził wzrokiem za inną. Ale nigdy, żadna inna nie była tak blisko. — Nie śmiej się, bo przysięgam, że znajdę tępe narzędzie i rozwalę ci nim głowę a potem zakopię pod tym wagonem...— Uprzedził go solennie, walcząc z ze sobą. Jak cienko to zabrzmi? — Eve — wyrzucił w końcu; nudno było podawać jako pierwszą własną żonę; nie potrafił przyznać, że w tych chwilach po prostu jadł jej z ręki. — Ale widziałeś jej nogi? Stopy — drobne, smukłe, szczupłe; nogi do nieba. — Merlinie, wybacz, ale nie ma ładniejszych nóg na tej ziemi. Biodra — ich ruch; jakby przepływała przez nie najpiękniejsza muzyka. Tańczyła tak, że nie mógł oderwać od niej wzroku. I to właśnie podczas jednego z tych tańców przy ognisku zdał sobie sprawę, że to właśnie ją musiał poprosić o rękę. — Celine — kontynuował, ale nic nie dodał nic więcej; była martwa, nie powinien mówić więcej. Nie była w jego typie, nie oglądał się za takimi jak ona. Dziś ledwie pamiętał jej twarz, jej uroda niepodważalnie bledła przy Eve, ale pamiętał, że przy niej działo się z nim coś czego nie umiał uzasadnić i to uczucie zapadło mu w pamięci. — Neala, Melody, Petra — dodał szybko, na jednym wydechu, bez komentarza i zatkał usta butelką. — Pięć — wyrzucił gardłowo, nie do końca przełknąwszy jeszcze alkohol.
Wstał gotów do działania, do walki. Kołyszący się, pełen sił i determinacji.
— Do boju, rycerzu. Obalmy tego węża. Weźmiemy wszystko, co macie w koszu, dostanie to, na co zasłużył — zagrzmiał bojowo, butelką niczym mieczem wskazując drzwi. — Mam cię zanieść, królewno? Ruszaj zadek, raz, raz. — Nie czekając na odpowiedź; wiedział, że nie pojawi się; chwycił go pod ramię i pociągnął do góry, pomagając wstać, bez litości kierowanej wobec kalekich, a jak pijanego kumpla. Ruszył przodem, otworzył drzwi wagonu, świeże powietrze  owiano mu twarz, zmierzwiło czarne loki. Oczy błyszczały zaciętością, nie było już śladu po żałości i poczuć beznadziei.
— Ke sera, sera, co ma być, to będzie, obalimy ścierwa, ke sera, sera, co ma być, to będzie — zaśpiewał, zeskakując na trawę.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Przód [odnośnik]06.05.22 0:10
Znajomy gdzieś tam w tle, nie odpowiedział, wracał myślami do tych momentów, które pamiętał wyraźnie, do poranka, kiedy tuż po spacerze z Sheilą Aidan wyciągnął go na zimno i sprowokował, pamiętał krople krwi na białym śniegu i ból, który był niczym wobec tych oskarżeń; oskarżeń, których brzmienie nieustannie nieprzyjemnie wdzierało się w serce, skąd się to wzięło u Aidana? Czy Sheila też tak uważała? Zapytałby - ale kogo? Ale jak? Przecież wiedziała, że nigdy by jej nie skrzywdził - wiedziała? Chyba nie chciał ciągnąć tematu, a na pewno nie chciał go ciągnąć z nim. James nie pomyślałby chyba, że on mógłby...
Tak jakby te banany były wdzięczniejszym tematem, alkohol ośmielał, ale mówienie o tym i tak wywoływało u niego skrępowanie.
- Nie wiem - westchnął, dawno nie pytał Fin o Frances, a od tamtego wieczoru na dachu wagonu nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Zraniła go, ale jego rany już się zaleczyły. Z perspektywy czasu, gdy patrzył na tamtą sytuację z dystansu, wydawało mu się, że zachował się strasznie głupio, myśląc o niej na poważnie. Wcale jej nie poznał, a wkrótce okazała się zła i zepsuta. - Nagadała jej jakichś bzdur na mój temat, a Fin łyknęła wszystko jak pelikan. - Nawet nie był pewien, czy przyjęła jego tłumaczenia, czy pomyślała, że sam zmyślił własną wersję. Nie podziewał się, że była taka łatwowierna, przecież znała Marcela nie od dziś. Westchnął. - Ja trochę... nie byłem wtedy sobą, Jiimmy. Coś zjadłem albo wypiłem, u mnie w wagonie leżało takie ciastko... Cholera, naprawdę nie wiem, co w nim było. Aurora mówiła, że powinniśmy powiedzieć o nas swoim bliskim, więc... wysłałem list do Nory - ostatnie zdanie wypowiedział nieco ciszej, mniej wyraźniej, jakby łudząc się, że w ten sposób nie dotrze do jego rozmówcy. - Nawet nie pamiętam, co tam dokładnie napisałem, ale pewnie po prostu dała to Finnie. - To było żenujące. Jego powrót tutaj, poranek, czuł się jak szmata, ale nie zamieniłby tamtej nocy na żadną inną. Pamiętał trochę więcej, niż powiedział, napisał akurat do Nory, bo miała przygotować suknię ślubną. Ale o tym wszyscy mieli już po prostu zapomnieć. - Stary... była przy tym i słyszała to wszystko. Chciałem zapaść się pod ziemię, było mi tak potwornie wstyd. Mogła pomyśleć, że ja i Fin.... - Pokręcił głową, była przecież szczęśliwa z Castorem. - Wyszedłem na gnoja - westchnął, Aurora się nie skarżyła, w zasadzie też nie do końca dała po sobie poznać przykrość. Zapytała o Fin, nic więcej. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi było głupio - Pokręcił głową, nie powinna była tego słyszeć, nic z tego nie było prawdą.
Uśmiechnął się, kiedy on mówił o Eve. Zawsze tańczyła w ten sposób, gdyby to miał być ostatni raz. Miała w sobie grację i swobodę, wyczucie, Marcel kochał taniec, zawsze potrafił to wyczuć - nietrudno było mu zgodzić się ze wszystkimi słowami przyjaciela. Miała talent, szkoda że nigdy nie poświęciła mu więcej energii. - Nigdy nie zapomnę, jak tańczyła na waszym weselu - przyznał, nie chciał komentować wyglądu Eve, to byłoby niezręczne, choć przecież była piękna, ale tamten dzień miał w sobie dużo szczęścia. - Wkładała w to jeszcze więcej serca, niż zawsze - Nie dało się tego wyćwiczyć, trzeba się było z tym urodzić. Widział dużo tańczących dziewcząt, tu, na Arenie. Rozłożył ręce, zapewniając go, że nie zamierzał się śmiać - choć rzeczywiście wytrzymać było trudno. Nie z powodu Eve, która była piękna, a której biodra w istocie poruszały się lekko, zaskoczyła go końcówka tego rankingu.
- Petra? - powtórzył, spoglądając na niego bez zrozumienia. Ta sama Petra? Petra, która wykorzystywała Eve? Poważnie? - Macie kontakt? - zdziwił się jeszcze mocniej, minęło przecież trochę czasu. Westchnął, kiedy James wstał; alkohol szumiał w głowie już mocno, zielona wróżka raz spowalniała, raz przyśpieszała czas, wyostrzała barwy, a wkrótce mogła odkryć to, co pozostawało przeważnie niewidzialnym dla oczu. Nie sprawiło to wcale, by przeszła mu niechęć do opuszczenia tego miejsca - przeciwnie, czuł się ciężki, nie chciał wstawać. Ale James nalegał, pociągnął go w kierunku drzwi - poddał się temu bez słowa.
- Tam - wskazał kierunek, zarzucając ramię na szyję przyjaciela, szczęśliwie prawe; brak ręki odnotuje dopiero za jakiś czas, w silnym upojeniu od nowa przechodząc jej utratę. W tym momencie, na krótko, nie miało to żadnego znaczenia. - Na pochybel uzurpatorowi! - rzucił, trochę głośniej, niż powinien, prowadząc przyjaciela do cyrkowej kuchni.

/zt x2


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]12.09.22 0:49
15 maja 1958
Słońce wisiało wysoko na niebie, przyjemnym ciepłem muskając odkrytą skórę. Z utęsknieniem czekała dni, które będą znów gorące, zachęcając, aby jak najwięcej czasu spędzić poza domem, a nie w czterech ścianach. Odchylając głowę ku górze, oparła się mocniej o ścianę wagonu. Czas jej się dłużył, chociaż równocześnie czuła dziwny do opisania lęk przed spotkaniem. Minęło sporo, odkąd rozmawiali normalnie. Złożyło się na to wiele, część z winy dwóch stron, część tylko z jej, czego była świadoma. Długo trzymała w sobie złość, której źródła nie potrafiła już do końca określić. Powinna dać spokój wcześniej, zjawić się tutaj i wyjaśnić. Była jednak cyganką, czasami zbyt dumną i upartą. Była, jak każda Vause, zaciekła we własnym zdaniu, nawet jeśli bywało błędne. Kobiety z jej rodziny niechętnie przyznawały się do błędu, a gdy już to zwykle do tego zmuszone. Pojawiając się na Arenie nie czuła jednak, że to przymus, tylko rozsądek. Marcel przez długi czas był rodziną; czasami był jak kolejny starszy brat lub ktoś bliższy niż mogło się wydawać. Czas to naruszył, lecz teraz dorosła do tego, by spróbować naprawić coś, co uszkodziła codzienność i kłopoty. Niemądre decyzje czy młodzieńcza impulsywność z której najwyraźniej nikt nie wyrastał. Mogła szukać powodów, ale nie sądziła, aby cokolwiek to zmieniło. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była wśród tych wszystkich wagonów, a jednak czuła się w tym otoczeniu lepiej niż wśród innych obcych jej ludzi. Powiedziano jej, gdzie znajdzie Sallowa, a jednak wolała poczekać na niego przy wagonie. Poskładać jeszcze myśli, przypomnieć argumenty, chociaż czy będą jej potrzebne? Czuła, że zapomni o wszystkim, co chciała powiedzieć. Nerwy ją zdradzały, emocje wyszarpywały się spod kontroli, ale czy mogła oczekiwać wyrozumiałości? Czy wiedział?
Nerwowo podrapała się po nadgarstku, aż na skórze pozostały brzydkie czerwone ślady. Skrzywiła się lekko, bała się rozmowy z chłopakiem, który długo był przyjacielem. Jak to w ogóle możliwe.
Drgnęła delikatnie, słysząc kroki niedaleko. Kopnięty może przypadkiem kamień zdradził zbliżającą się osobę. Uniosła ciemne tęczówki na niego, zawiesiła je na chłopaku o blond włosach. Milczała, obserwując, jak podchodzi i próbując opanować chaos myśli. Mimowolnie przypomniała sobie ostatnie spotkanie sprzed paru dni. Zignorował ją wtedy, jakby nie istniała czy zrobi to również teraz? Minie ją bez słowa, jakby wcale jej tu nie było? Nie miała już pewności.
- Cześć.- zaryzykowała cicho, głos ledwo wydobył się z jej gardła.- Znajdziesz dla mnie chwilę? – spytała, nie chcąc doprowadzić do ciszy między nimi.- Jeśli nie, zrozumiem... o ile to cokolwiek znaczy.- dodała zaraz, gotowa odepchnąć się od ściany i zniknąć stąd. Kiedyś przytuliłaby go na dzień dobry, dziś czuła się zwyczajnie zestresowana, czego nie potrafiła za dobrze ukryć ani do końca zrozumieć. Była winna, ale czy to cokolwiek zmieniało, bo w jej własnych oczach okrutnie niewiele. Odetchnęła cicho, czekając na jego reakcję z tylko pozornie większym spokojem.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Przód - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Przód [odnośnik]13.09.22 21:36
Wracał z treningu, tak włosy, jak luźna biała koszula wepchnięta w spodnie, mokre były od potu. Pociągał łyki z trzymanego w dłoniach skórzanego bukłaka z wodą, szukając orzeźwienia w jej chłodzie, gdy nad wagonami jaśniało pełne słońce. W cyrku nigdy nie było ani cicho, ani spokojnie, z niedaleka dobiegało końskie rżenie, nad jego głową przemknęła pochodnia, którą właśnie żonglowała tańcząca charłaczka, a przed jego wagonem...
Przed jego wagonem stała Eve.
Chyba prędzej spodziewałby się tutaj ducha własnej matki, od dnia, w którym odnalazł ją w Dolinie Godryka, nie miał z nią kontaktu. Nie chciał jej oceniać, tylko ona wiedziała, co przeszła, po zniszczeniu taboru. Co się z nią działo, ile blizn odniosła, nie musiała mówić mu całej prawdy tamtego wieczoru. Nie zwolnił na jej widok, lecz zatrzymał się w stosownej odległości, dziwnej i sztucznej, której i ona nie próbowała skracać. Znali się od dziecka, w zasadzie całe życie. Hogwart i później, niewielu obcych dopuszczano do taborów, ale jego tak. Co zbudowało ten mur, Eve? Nie było jej przy nim w najczarniejszej godzinie, mogła nie mieć czasu. Mogła martwić się o Jamesa, jak wszyscy. Nie było jej tutaj ani razu, mogło jej nie być po drodze. Nie odezwała się słowem po tym, jak Thomas nie dopuścił, by dopełnili prośby, którą im złożył. Jednej jedynej. Chyba dlatego, zamiast uśmiechu, jej obecność wzbudziła tylko niepokój.
- Coś się stało? - zapytał od razu, pomijając powitanie, nie rozmawiała z nim bez powodu, już nie. I nie znalazła się tutaj przypadkiem. - Jim...? - zapytał, jego głos zadrżał. Nie wiedział, co mogło się stać, kolejna wpadka na drobnej kradzieży? Przełknął ślinę, uciekając wzrokiem, a może to Sheila mogła z nią rozmawiać? Uciekła z ostatniej imprezy krótko po tym, jak na nią przyszedł. Bala się go? Jeśli wyznała te brednie Neali, musiała je wyznać również jej. Nie mógł przed tym wiecznie uciekać, musiał stawić temu wreszcie czoła. O cokolwiek chodziło. Oczywiście, że znalazłby dla niej czas, nigdy jej przecież nie odmówił. Ani teraz - ani wcześniej. Ściągnął brew, nie wydawała się zła, raczej niepewna. Więc jednak - coś się wydarzyło? - Eve? O co chodzi? - zmartwił się, bez przekonania przestępując pół kroku w jej stronę, nie chcąc jednak przekroczyć odległości, którą mogłaby uznać za niezręczną.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przód [odnośnik]06.10.22 23:50
Dziwny był ten dystans, te kilka kroków między nimi. Niby nic, a jednak czuła się nieswojo, spoglądając na chłopaka, którego przez cały czas szkoły nie obawiała się nazywać przyjacielem. Był jedynym spoza taboru, który był tak bardzo swój. Jednak wypracowana przez dwa lata nieufność do świata objęła i jego, zmieniając nieprzyjemnie stan rzeczy. Z pozorną swobodą skrzyżowała przedramiona tuż pod biustem, błądząc wzrokiem po jego twarzy. Zastanawiała się, co mogła mu powiedzieć, a co nadal powinno pozostać niewypowiedziane. Nauczyła się zważać na słowa, gryźć w język, kiedy nawet wydawało jej się, że to co chce powiedzieć, to nic złego. Swobodę zastąpiła ostrożność, nawet jeśli dziś i teraz nie chciała, aby tak było. To był dobry moment, aby wyjaśnić wiele rzeczy, uzbieranych przez tygodnie i miesiące. Szczerze wątpiła, aby lepsza okazja trafiła się prędko, kiedy będzie gotowa mówić, a on najwyraźniej chętny, by wdać się w jakąkolwiek rozmowę. Na ognisku było inaczej, pamiętała tę chwilę, kiedy ominął ją spojrzeniem. Westchnęła cicho, ledwo słyszalnie. Powinna być tu wcześniej, wyszarpnąć trochę czasu z dni, gdy zostawała sama i nikogo nie interesowało, gdzie przebywa. Dotrzeć w okolicę wagonu, zanim niezrozumienie wzrosło do takiego poziomu.
Odepchnęła się lekko od ściany wagonu, opuszczając luźno ramiona wzdłuż ciała. Palcami musnęła materiał sukienki, ale w ostatniej chwili powstrzymała się przed nerwowym zaciśnięciem dłoni. Denerwowała się i niekoniecznie potrafiła to ukryć. Może, gdyby ktoś inny stał przed nią, byłoby inaczej. Mogłaby pozwolić sobie na więcej zdradliwych gestów i nie przejmować, że zostanie przejrzana. Jednak przy bliskich jej osobach pilnowała się bardziej i to przy nich bała się szkód, jakie wyrządzą słowa.
- Nie, nic się nie stało.- odparła w pierwszej chwili, by zaraz pokręcić głową na pytanie o Jamesa.- Nie, wszystko u niego w porządku. Chyba. Jest w pracy.- wyjaśniła, chociaż czasami nie była tego tak pewna. Nie chciała jednak bardziej poświęcać tej chwili na rozmowę o Nim, schodzić z tematem. Marcel był ostatnią osobą, którą chciałaby obciążać własnymi wątpliwościami i przemyśleniami względem Doe.
Podeszła bliżej niego o krok, naruszyła odległość, jaką stworzył on. Zerknęła uważniej, kiedy sam zrobił te pół kroku w jej kierunku.- Chciałam porozmawiać, wyjaśnić... przeprosić.- odparła, nie chcąc trzymać go w niepewności. Piętrzenie zdenerwowania nie mogło przynieść niczego dobrego, a atmosfera już zdawała się ciężka, chociaż nadal nie wiele powiedziała.- Powinnam była przyjść tu wcześniej.- przyznała, nawet jeśli było to tak bardzo oczywiste.- Nie chcę więcej tej ignorancji, która trwała na ognisku.- dodała z lekkim grymasem, nie kryjąc tamtego dyskomfortu, który teraz wrócił. Obojętności z dwóch stron, jednej dobrowolnej i drugiej wymuszonej.- Nie chcę, żeby tak to wyglądało, nawet jeśli sama do tego doprowadziłam teraz.- odwróciła od niego spojrzenie, zawieszając je na moment na przechodzącej obok dziewczynie, która wcześniej żonglowała niedaleko.- I wiem, że sobie zasłużyłam wtedy.- nie miała pewności czy zna wszystkie powody, ale część z nich na pewno.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Przód - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Przód [odnośnik]29.12.22 13:56
Odetchnął z ulgą, gdy przyznała, że nie chodziło o Jamesa. Nie sądził, by zamierzała go odwiedzić z jakiegokolwiek innego powodu.
Minęły lata, kiedy jej nie było. Gdy ją napotkał po raz pierwszy wierzył, że nic się nie zmieniło, że była tą samą Eve, na którą mógł w przeszłości liczyć. Nie chciał dopuścić do siebie myśl, że wyskok Thomasa z tamtego dnia, oprócz śmierci tak wielu wartościowych ludzi, mógł zniszczyć jeszcze więcej, zerwać łączącą ich więź. Początkowo chciał wierzyć, że Eve potrzebowała czasu dla siebie. Że jej milczenie, dystans, który zachowywała, nie były takie trudne do zrozumienia, że wszystko wróci do normy. Ale mijały dni, tygodnie, miesiące, minęło już ponad pół roku, a ona wciąż się od niego odsuwała. Poprosił ich o jedną przysługę - nie wywiązali się z niej, narazili Celine na niebezpieczeństwo. Nikt nie próbował z nim o tym porozmawiać, nikogo to nie interesowało. Próbował się przemóc, znaleźć z nią kontakt, zapraszając ją do wspólnej zabawy na ostatnim ognisku, ale całkowicie go zignorowała. Nie wiedział, co więcej mógł zrobić, a co gorsza nie rozumiał, co złego zrobił, że zaczął budzić jej niechęć. Miała do niej prawo, to były jej emocje. Jej potrzeby. Czasem zastanawiał się, czy żałował przeszłości, czy tego, co przeszłością mu się tylko wydawało. Eve, którą pamiętał, nie zrezygnowałaby z niego tak po prostu. Czy to też była uluda?
Nie cofnął się, kiedy pokonała dzielącą ich odległość, spoglądając jej w oczy. W pół z obawą, w pół bez przekonania, nie rozumiał. Jej zachowania ani dzisiejszej wizyty.
Porozmawiać? Wyjaśnić? Przeprosić? Czy w ogóle miała go za co przepraszać? W tamten dzień ich ścieżki się rozdzieliły, udała się własną. Minęło trochę czasu, nim to zrozumiał, ale starał się zrozumieć. Ostatnie, czego chciał, to na nią naciskać. Nie była za niego odpowiedzialna, choć on nigdy nie zapomni o niej - wraz z przysięgą, którą złożył, jego pięść zacisnęła się mimowolnie, w myśl romskich wierzeń stali się rodziną. To nie była część jego kultury, ale szanował ją na tyle, że znaczyła dla niego więcej, niż rzeczywiste więzy.
Nie chciała go więcej ignorować, lecz co mógł więcej zrobić? Przez całą zabawę próbowała odciągnąć Jamesa od towarzystwa, zabrać go do domu. Rozumiał przecież, co do niego mówiła, choć mało dokładnie. Czy zaczęła przeszkadzać jej ich przyjaźń? Nie wiedział, nie rozumiał, dlaczego chciała wchodzić między nich. Zawsze podchodził do niej z szacunkiem, czy czymś ją uraził?
- Na co sobie zasłużyłaś, Eve? - Czy alkohol wziął nad nim górę i zrobił jeszcze coś, o czym nie pamiętał? Nie wiedział, co mógł odpowiedzieć jej na resztę słów. On też tego nie chciał, ale nie on to budował. Nie rozumiał, skąd wziął się ten mur, ale napotkał go zbyt wiele razy, by móc dalej udawać, że nie istniał. Nie miał w sobie pewności siebie, która ciągnęłaby go do ludzi, którzy go odrzucali.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Przód
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach