James Doe
AutorWiadomość
Wartość żywotności postaci: 238
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 192 - 214 |
71-80% | brak | -10 | 168 - 191 |
61-70% | brak | -15 | 145 - 167 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 121 - 144 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 97 - 120 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 73 - 96 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 49 - 72 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 48 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
Skrzypce
Podarowane przez wuja, kiedy miał 6 lat. "To co słyszysz w grze skrzypiec - wyjaśnia - to naga prawda o człowieku. Nie można jej sfałszować, tak jak odcisk palca, jest jedyny w swoim rodzaju." — Norman Lebrecht, Pieśń imion
Srebrny łańcuszek
Otrzymany od Olivera, w imię męskiego sojuszu. Choć z początku go nie nosił, z czasem zaczął — był talizmanem, wspierającym go podczas walki na pięści.
Bransoletki
Cztery plecione bransoletki; czarna, brązowa, zielona; jeden skórzany rzemień spleciony na wzór warkocza. Symbolizują związek z naturą, światem i życiem. Są znakiem rozpoznawczym dla innych Romów z jakiego taboru i regionu pochodzi. Czwarta to srebrzysta plecionka końskiego włosia z ogona wraz z czerwoną wstążką. Kawałek ogona Bibi, kłączy Neali i wstążka od Weasley zaklęta zaklęciem Proteusza.
Leonora
Ukochana gołębica, która wykluła się z jaja na jednym z dachów Vardo. Wróciła by założyć własne gniazdo niedługo przed tragedią i tak została z nim już na dobre. Nie jest płochliwa i jak większość gołębi prędzej czarodziej na miotle będzie musiał skręcić, by na nią nie wpaść niż ona zmieni kierunek lotu. Jest wierna, urocza i potrzebuje mnóstwo miłości.
Vardo
Dom na kółkach. Aktualnie całkiem pusty, nieodremontowany, zabiedzony. Stoi w okolicach Weston-super-Mare, w Somerset
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 02.09.24 16:33, w całości zmieniany 19 razy
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uniósł brwi, a kąciki ust uniosły się dumnie. Spojrzał na niego, swojego protektora, mistrza, wzór; powoli, gdy wyciągał w jego kierunku różdżkę, wypowiadał inkantację brzmiącą dla jego uszu jak cudne Allegretto 9-tego Kaprysu Paganiniego. Ach, wydarło się z jego płuc w zachwycie; obserwując ból, cierpienie w najczystszej postaci. Czyż to nie było piękne? Patrzenie na upadek człowieka?
Dłoń świerzbiła go z tyłu; chciał zrobić to samo. Chwycić za różdżkę, wyciągnąć ją przed siebie w kierunku tego chłystka, wedrzeć mu się do głowy; wypowiedzieć zlepach tych pięknych sylab swym anielskim, melodyjnym głosem i wydrzeć wspomnienia najpiękniejszych dni. W akompaniamencie tęsknoty i gehenny.
Dłoń świerzbiła go z tyłu; chciał zrobić to samo. Chwycić za różdżkę, wyciągnąć ją przed siebie w kierunku tego chłystka, wedrzeć mu się do głowy; wypowiedzieć zlepach tych pięknych sylab swym anielskim, melodyjnym głosem i wydrzeć wspomnienia najpiękniejszych dni. W akompaniamencie tęsknoty i gehenny.
Przewrócił się na drugi bok, ale pierwsze, co zobaczył to wygięta pod dziwnym kątem stopa Marcella na sąsiednim łóżku. Nim zdążył analizować ze zmarszczonymi brwiami sensowność tego obrazka widok Steffena stojącego nad Marcelem go co najmniej zdumiał. Tym bardziej, że miał klatkę na głowie. Albo raczej głowę w klatce, dziwnie powyginanej. Powoli usiadł prosto patrząc bez słowa na młodego Cattermole'a.
Sam nie mógłby nad sobą zapanować; miał od tego ją — kiedy była w pobliżu była jego opoką; jego głosem rozsądku. I potrafiła do niego dotrzeć; sprawić, że potrafił przystanąć i pomyśleć. Ale kiedy spytała, czemu nie padło na jej młodszą siostrę uniósł brwi i spuścił wzrok, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Wpierw nie wiedział, co jej odpowiedzieć, wzruszył lekko ramionami, ale ten gest przerwał, powstrzymał w połowie. Przecież wiedział, dlaczego.
Popchnął go z całej siły w tył, nie mając na tyle odwagi, by go uderzyć, a jednocześnie wkładając w to tyle energii, by go przewalić. By odczuł, by zabolało. — A ty? — spytał, unosząc brwi, czując jak w nim zaczyna wrzeć. Miał go za kretyna? Myślał, że wierzył w tą bajeczkę o nowym cygańskim taborze, składającym się z cyganki, trzech mieszańców, zdrajczyni i gadzia?— Masz mnie za kretyna, co.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Anne | 8.10 | Most w Richmond
—Chyba się zgubiłeś. Pomóc ci trafić do domu, czy pamiętasz drogę?— spytał go jeszcze zaczepnie i choć ten splunął w jego kierunku już nie ruszył się w żadną ze stron. Patrzył tylko jak wycofuje się z mostu szybko, wykrzykując inwektywy w kierunku dziewczyny, jakby to była jej wina. Nie była.
Wytarł nadgarstkiem krew pod nosem, wziął głęboki wdech i schylił się po worek, który niczym kłoda zwalił z nóg tamtego gościa.
Wytarł nadgarstkiem krew pod nosem, wziął głęboki wdech i schylił się po worek, który niczym kłoda zwalił z nóg tamtego gościa.
Mały Jim | 12.10 | Isle of Dogs
Albo właściwie nie był pewien co. Te dwa lata były jak przepaść. Nie miał pojęcia co mogłaby robić, ani gdzie się znajdować. Z dziewczynki stała się przez ten czas kobietą, a jego, starszego brata, opiekuna, nie było z nią. Kto ją miał chronić? Bezradość uderzyła go prosto w splot słoneczny na chwilę odbierając głos
Neala | 13.10 | Blackpool
Przyłapał ją na tym, że czekała aż zwróci się jeszcze do niej nim zniknie. Uśmiechnął się. Chciał powiedzieć do zobaczenia, ale był pewien, że ich drogi nigdy więcej się nie skrzyżują. A szkoda, wybitnie interesującą była osobą. Nie ociągał się. Powinien być już dawno u Carterów, z pewnością chcieli ruszać w dalszą drogę. Wycofał się do lewej łopatki gniadosza, wodze chwycił w dłoń i tą samą złapał też za grzywę tuż nad kłębem. Sprężyście odbił się od ziemi, wskakując na koński grzbiet, usadowił wygodnie, zawrócił wałacha w drugą stronę, spojrzeniem żegnając kobiety.
Neala, Anne, Marcel | 16.10 | Lynmouth
— Zjeżdżaj — wyrzucił do niego wściekle; zacięcie coraz wyraźniej malowało się na jego twarzy, a w oczach błysnęło ostrzeżenie. Niech zrobi tylko krok, jeden krok w jego stronę. Z boku usłyszał czyjś zachęcający krzyk, widział kątem oka, że część osób się zatrzymała, by popatrzeć, by zobaczyć co się dzieje. Walter okazał się nie być anonimową personą — to tylko podjudzało do tego, by sprowadzić go na ziemię, bardziej od odrzuconych zaręczyn mogło go jeszcze zaboleć ośmieszenie wśród znajomych. I chyba nie spodziewał się, że Walter na te słowa się po prostu na niego rzuci z pięściami.
Neala, Anne, Marcel | 17.10 | Rzeka Lyn
— A więc Walter atakuje z zazdrości wszystkich, którzy się wokół ciebie kręcą — nie pytał; stwierdził, mrużąc oczy. — Rozumiem — skąd te wszystkie wymówki, co do opatrywania ran. — Musisz mieć sporo halek.— Zerknął na kawałek materiału, który trzymała w dłoniach. Przetarł dziarsko nos, licząc na to, że pozbędzie się juchy, ale ta była już zaschnięta; gwałtowne i niedelikatne ruszenie popękanych tkanek wywołało kolejną, świeżą szkarłatną stróżkę. Kiedy wspomniała o obietnicy nabrał powietrza w płuca; ciężko i powoli. Nie poruszył się ani trochę, ścinając jedynie głową na znak zrozumienia, gdy wspomniała o postępach. Rada po fakcie była dla niej bezwartościowa, pamiętał.
Neala, Anne, Marcel, Reggie | 17.10 | Rzeka Lyn
Przypomniał sobie wpierw cios, który zupełnie go skonfundował, silny, precyzyjny; ból głowy promieniujący od uszkodzonego nosa i krew lejącą się prosto na koszulę. A potem uderzenie butelką w tył głowy, gdy jakiś synek postanowił draniowi pomóc. Gniew znów w nim napęczniała, przysłonił wszystko inne.
Słyszał wymianę zdań między Marcelem, a Anne. Spojrzał na nią na chwilę, ale nieszczególnie obecnie i nie tak, jakby chciał się dołączyć do rozmowy. Szybko zwrócił się do rzekomego Uriena. Zignorował już sprzeciw dziewczyny, który wpierw wyraziła Neala, a później także Ania.
Słyszał wymianę zdań między Marcelem, a Anne. Spojrzał na nią na chwilę, ale nieszczególnie obecnie i nie tak, jakby chciał się dołączyć do rozmowy. Szybko zwrócił się do rzekomego Uriena. Zignorował już sprzeciw dziewczyny, który wpierw wyraziła Neala, a później także Ania.
Mistrz Gry | 20.10 | Ministerstwo Magii
Nie opuścił spojrzenia także wtedy, kiedy urzędnik przyznał, że personalia, których użył podczas rejestracji są mu dość znane. Psia mać. Wiedział, by nie ufać zasłyszanym w mieście nazwiskom. Chciał powiedzieć, że ryzyko było warte świeczki, ale nie widział w tym ani cienia nadchodzącego sukcesu. Skinął głową na znak, że rozumie. Doskonale rozumie to, co mu przekazał i o co mu chodziło. Nie zamierzał dać się zaprowadzić do celi. Ani teraz, ani później.
— Chyba zrobiłem literówkę. Albo dwie — przypomniał sobie nagle, pocierając otwartą dłonią o żuchwę w zamyśleniu. Wskazał dłonią na formularz, a potem machnął nią w bezradnym geście.
— Chyba zrobiłem literówkę. Albo dwie — przypomniał sobie nagle, pocierając otwartą dłonią o żuchwę w zamyśleniu. Wskazał dłonią na formularz, a potem machnął nią w bezradnym geście.
Philippa | 20.10 | Między kamienicami
Wycofał się z widoku, zsunął z ramion szelki i wrócił na balkon, przeszukując w świeżym praniu czegoś, co mógłby pożyczyć, podmienić na jakiś czas. Ubrań, które by na niego pasowały. Odpiął kilka guzików koszuli, kiedy usłyszał szelest, zaskrzypiał metal gdzieś z prawej strony. Zapiął dwa z powrotem i wycofał się ostrożnie za kolejny sznur, dłonią sięgając do tyłu, za pasek, za który miał wetkniętą różdżkę, choć wiedział, że jeśli była to właściciela mieszkania poniżej prędzej spróbuje zeskoczyć na dach obok, zanim postanowi zdzielić go szmatą.
Marcel, Mistrz Gry | 21.10 | Pod Raptuśnikiem
Zogniskował na niej spojrzenie na dłużej. Wpadł jak śliwka w kompot. Myśl, Doe, myśl. Jakie było prawdopodobieństwo, że była jeszcze zbyt młoda i zbyt głupia, by od razu polecieć po pomoc? Za mało naznaczona wojną, przestępstwami, by uznać go za intruza? Nie miał wyboru, nie zamierzał jej atakować. Może udałoby mu się uciec, wyminąć ją i po prostu zniknąć, ale przejście z którego się wyłoniła mogło być ślepym końcem, nie miał pojęcia, co się tam znajdowało. Stres musiał zejść na bok. Standardowo, jak zawsze mógł próbować się wyłgać. Jedyna broń, jaką posiadał to serial historyjek i masek.
Demelza | 26.10 | Royal Opera
Skłamałby mówiąc, że nie wybrałby się tam z wolnością wyboru, wybierając samodzielnie repertuar, ubierając własny garnitur, albo elegancką szatę, zabierając ze sobą żonę, która tak naprawdę nigdy nie zdążyła się nią na dobre stać — tak jak trzeba, właściwie, a nie jakoś tak pokrętnie. Bokiem. Tak byłoby prościej. Ale przecież przywykł do tego, że z niczym nigdy nie jest łatwo, o wszystko walczył, wszystko zdobywał możliwymi sposobami, załatwiał, zabierał. Nigdy niczego nie wygrał, nic nie spadło mu z nieba samo. Tak po prostu. Może dlatego potrafił docenić te bilety, jakby były największym skarbem.
Sheila | 30.10 | Park Dartmoor
I kiedy zaczynał się łamać, stanęła mu naprzeciw. Była ciepła, miękka. Pachniała jak ona. Domem. Oczy go zapiekły, ale wmawiał sobie, że to wiatr wiał mu prosto w twarz. Zamrugał kilkukrotnie, próbując pozbyć się kamienia w gardle, pieczenia pod powiekami, niespokojnego oddechu. Już wszystko było w porządku, już miało być dobrze. Był przy niej, a ona przy nim. Nie chciał jej wystraszyć, ale w tej chwili w emocje w nim wrzały, mieszały się ze sobą. Zdenerwowała go tym poczuciem winy — nie powinna go mieć. Nie zrobiła nic złego, to jej bracia zawiedli, to na nich spoczywał ciężar odpowiedzialności i tej tragedii. Był zły, że próbowała to wziąć na siebie. Cokolwiek sobie myślała. To był jego obowiązek, aby zadbać o nią, a gdy zaginęła, odnaleźć.
Sheila, Neala | 31.10 | Ottery
Nie pamiętał czym smakowało szczęście. Czy miodem na świeżej pajdzie chleba, czy kakaem. Zimnym piwem w gorący wieczór, czy pieczonym w ognisku zającem. Nie pamiętał jak brzmiało — czy jak pieśń skowronka o poranku, dźwięki harfy, a może szum strumienia. W wygrywanej na skrzypcach melodii szukał pocieszenia, szybszym tempie, palcach dziko przemykających po gryfie, smyczku tańczącym na brzegach strun — na próżno. Miały w sobie melancholię, niosły ukryty w stacatto smutek. Historię, której opowiedzenie zdawało się nie mieć końca.
Hagrid, Mały Jim | 03.11 | Londyn
Mały Jim otrzeźwiał i ruszył w tamtym kierunku — on nie zamierzał. Próbował złapać powietrze, ale wokół te zapach był nie do zniesienia. Kręciło mu się w głowie. Obrócił się za nim, odejmując dłoń od ust, by palce wbić głęboko w kąciki oczy i pozbyć się piekących łez, które się tam znalazły. Przygryzł policzek od wewnątrz mocno, aż do krwi, własnym bólem odciągając uwagę od makabry, którą mieli przed sobą. Spojrzał na Jima, który stanął przed wielkim ciałem leżącym na ziemi.
Kontynuacja
Kontynuacja
Ekipa i Mistrz Gry | 04.11 | Parszywy Pasażer
Już dawno stracił rachubę, co do godziny i dnia, gubiąc pewność, że dziś nie jest już wczoraj, a może od dawna było jutro. Nie zmrużył oka poprzedniej nocy i wiedział, że nie uda mu się to też tej, krew wciąż buzowała w jego żyłach, wywołując nerwowe drżenie całego ciała, jak w delirium, jak u narkomana na głodzie, ale nie miał co liczyć na kolejną szklankę rumu. Wydoił się z ostatniego knuta, bezmyślnie przepijając wszystko, co miał, zapominając w jednej chwili o wszystkim, co dotąd miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. Obrazy stawały mu przed oczami w najmniej odpowiednich momentach. Widok dzieci zarżniętych w sposób, którego nie potrafił przyrównać do żadnego mordu i do żadnej zbrodni. Zmasakrowane ciała, bez celu i pewnie bez konkretnego powodu. Bo tak, dla zaspokojenia psychopatycznego głodu, żądzy, chorej podniety mordercy — nie, potwora.
Eve, Sheila, Marcel | 05.11 | Mniejszy pokój
Bardzo chciał powiedzieć cokolwiek. Przywitać ją, wyrzucić z siebie te wszystkie przygotowane dawno frazy, a nawet szczerze i otwarcie wyznać, jak wielkie tornado szalało wewnątrz niego i nie pozwalało zebrać myśli, ale nawet tego nie potrafił. W ustach miał kamienie, w krtani, w żołądku. Czuł się ciężki, mdliło go od wysiłku, do którego próbował się zmusić, sklecenia paru słów, które był jej winien, które jej się należały. Nie potrafił. Bajki, które umiał opowiadać nie mogły pomóc, stracił głos. Zupełnie i wystraszył się, że na zawsze. Nie powie, nie zaśpiewa już nigdy. Kiedy Marcel odwrócił się i odszedł, spojrzał znów na nią i tak po prostu patrzył, obawiając się, że gdy poruszy się, podejdzie do niej, uniesie dłoń, zmieni się w ptaka i odfrunie speszona. Miał ochotę ją objąć, wykrzyczeć z radości, w dzikiej euforii, że żyje. Tracił już nadzieje.
Cornelius | 06.11 | Spalony Sierociniec
Nie powiem ci ani słowa więcej. Możesz mieć wiele racji, nie wiem. Ale pomyliłeś się, co do jednego z pewnością: że mógłbym ci choć trochę zaufać. Nie wierzę ani w twoje dobre intencje, ani to, że za współpracę mógłbym uchronić się przed najgorszym losem. A przede wszystkim, pomyliłeś się sądząc, że mógłbym donosić na przyjaciela człowiekowi, który wyrządził mu tyle krzywdy.
Thomas | 07.11 | Fleet Street
Niemożliwe, pomyślał. Obrócił się za źródłem dźwięku, aż w końcu dostrzegł po drugiej stronie postać. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Na chwilę znieruchomiał, oczy otwarły się szerzej, jakby ujrzał przed sobą ducha. Prawie potrącony przez kogoś zszedł z chodnika na ulicę, zbliżył się nieco. Nie odezwał się ani słowem, stanął tylko przed nim, głos ugrzązł mu w gardle — to musiał być przypadek, wzrok musiał płatać mu figla. A co jeśli nie? Thomas? Spytał, ale wyłącznie we własnych myślach.
Thomas, Sheila, Eve | 07.11 | Kuchnia
Ale to nie była prawda. To wciąż w nim siedziało, jak pająk w ciemnym kącie.
Nie prowadził go do uzdrowiciela, siostra, którą odnalazł niewiele wcześniej powinna móc ocenić jego stan. Egoistycznie, nie chciał też by wszedł do mieszkania jak gdyby nigdy nic; bez cienia kary, na którą zasługiwał, a która on na mocy tymczasowego upoważnienia wymierzył jako starszy brat. Niech Sheila wie, że dostał za swoje. Teraz starszy brat mógł wrócić i robić znów swoje.
Puścił go przodem, na pierwszy strzał. Uniósł na niego spojrzenie, kiedy się odezwał.
Nie prowadził go do uzdrowiciela, siostra, którą odnalazł niewiele wcześniej powinna móc ocenić jego stan. Egoistycznie, nie chciał też by wszedł do mieszkania jak gdyby nigdy nic; bez cienia kary, na którą zasługiwał, a która on na mocy tymczasowego upoważnienia wymierzył jako starszy brat. Niech Sheila wie, że dostał za swoje. Teraz starszy brat mógł wrócić i robić znów swoje.
Puścił go przodem, na pierwszy strzał. Uniósł na niego spojrzenie, kiedy się odezwał.
Jayden | 11.11 | Pokątna
Vane był ostatnią osobą, której się tu spodziewał. Tu, w samym Londynie, z dala od Hogwartu. Nie był pewien, czy bardziej zbił go z pantałyku fakt nakrycia, czy, że osobą, która go przyłapała na kradzieży był właśnie profesor Vane. I nie wiedział, jak właściwie czuł się z tą myślą. Czy poza wstydem, który palił jak zgaga było coś jeszcze. Strach — że go wpakuje w kłopoty, a może niepewność, co o nim sobie pomyśli? Złość, że mu przeszkodził? Wszystko działo się tak szybko, pośpiech wyzwalał błędy, zdenerwował się, pod ciemnymi lokami, które opadały mu na czoło pojawiły się pierwsze krople potu.
Melody | 13.11 | Targ w Bridgwater
To ty? To naprawdę ty?
Kąciki ust drgnęły mu w uśmiechu, ruszył w jej kierunku, nie przerywając gry. Zerknął na palce, na gryf, struny i smyczek, kontynuując melodię, pieśń. Nie był pewien, czy powinien do niej się zbliżyć, zaczepić ją. Minęło wiele czasu, ale wyglądała tak, jakby pamiętała kim był. To jej spojrzenie dodało mu śmiałości, więc zakończył grę tuż przed nią, powolnym pociągnięciem smyczka.
Kąciki ust drgnęły mu w uśmiechu, ruszył w jej kierunku, nie przerywając gry. Zerknął na palce, na gryf, struny i smyczek, kontynuując melodię, pieśń. Nie był pewien, czy powinien do niej się zbliżyć, zaczepić ją. Minęło wiele czasu, ale wyglądała tak, jakby pamiętała kim był. To jej spojrzenie dodało mu śmiałości, więc zakończył grę tuż przed nią, powolnym pociągnięciem smyczka.
Marcelius | 20.11 | Zamknięta część portu
Zatrzymał się z opóźnieniem, zamyślony. Podążył wzrokiem w miejsce, które wskazał Marcel, mrużąc przy tym oczy. Ciemne rzęsy były zroszone kroplami padającego deszczu. Włosy zaczesał do tyłu, znacznie dłuższe niż zwykle, oblepiające czoło, wpadające wcześniej do oczu, przykrywające uszy — bo proste, mokre.
Kiwnął głową. Pisał w liście, że nie będzie innej drogi, jak po cumach, ale nie wydało mu się to dziwne ani tym bardziej ryzykowne. Marcel był akrobatą, chodził na cieńszych linach każdego dnia — nie przypuszczał, że grubsza będzie stanowiła dla niego jakikolwiek problem.
Kiwnął głową. Pisał w liście, że nie będzie innej drogi, jak po cumach, ale nie wydało mu się to dziwne ani tym bardziej ryzykowne. Marcel był akrobatą, chodził na cieńszych linach każdego dnia — nie przypuszczał, że grubsza będzie stanowiła dla niego jakikolwiek problem.
Thomas | 29.11 | Kuchnia
Uciekł. To była jego pierwsza myśl, kiedy nie wrócił. A jednak to wszystko go przerosło nie podołał w roli starszego brata. Nie zabrał jednak nic, jego pieniądze zostały w szufladzie, tak jak tych kilka rzeczy, które posiadał. Ale może to był impuls, za którym podążył, nie zastanawiając się nad niczym. Ale dlaczego miałby? Ledwie po paru tygodniach się wycofał. Nie był w stanie się dostosować po tych dwóch latach? Wrócić do starego życia? Do tego, bo było kiedyś? Nie mógł w to uwierzyć. Zaufał mu, jego zapewnieniom, złożonej obietnicy, że to się już nigdy nie powtórzy, nigdy ich nie zostawi i nie ucieknie. Był naiwny.
Finley | 11.12 | Doki
Wyciągnął jedną z ulotek, tuż po tym, gdy upewnił się, że w pobliżu nikogo nie było, przynajmniej nie dostrzegł w pierwszej chwili. Popatrzył na nią, marszcząc brwi, a potem przywarł do jednej z wiszących przed nim ruchomych twarzy. Anthony Skamander patrzył na niego znad horrendalnej kwoty za swoją głowę. Wyciągnął różdżkę, machnął nią lekko, zaklęciem trwałego przylepca zasłaniając na dobre twarz Zakonnika. Mógł pewnie przykleić to gdzieś dalej na murze, ale co to była za różnica? Pierwszy był najgorszy.
2, 3, 4, 5
2, 3, 4, 5
Rebelianci vs Arystokracja | 20.12 | Connaugh Square
Nie wiedział, co to było i dlaczego, ale nigdy nie zastanawiał się nad tym utworem, słowami, skupiał na melodii. Ale teraz, tu, leżąc na dachu nad Connaught Square, patrząc na tych wszystkich ludzi zgromadzonych pod nimi, wyciągających drżące ręce po miskę zupy poczuł się tak, jakby noga powinęła się na kałuży i zaczął spadać. Głód, zimno, nie były najgorsze, a pozbawienie nadziei i szansy. Nie było to wcale obce, tkwił w martwym punkcie całe życie. Gdzieś na dramatycznej granicy, w ramach narzuconych przez wszystkich wokół, podkreślanych wiecznie przez samych siebie. Teraz było ich więcej.
Eve | 23.12 | Mniejszy pokój
I bez słowa podążył za nią, spojrzawszy niepewnie na siostrę. Nagły przypływ czułości nie tylko go zaskoczył, ale dosłownie wbił w ziemię, luźna sylwetka się zachwiała, ale nie oparła o zamknięte drzwi. Jej usta były słodkie jak miód, pachniała bergamotką i migdałami, a przynajmniej zapach przeszłości uderzył w niego z gwałtownością tajfunu w ułamku sekundy. Przywarł do tych warg i podążył za nimi jeszcze, gdy się odsuwała, otwierając oczy i szukając jej spojrzenia z cichym wyrzutem, że przerwała.
Neala | 27.12 | Ostatnia kropla
Wolał się też spotkać z nią sam na sam, bez żadnych niepotrzebnych świadków, chociaż nie miał tak naprawdę pojęcia, czy jako młoda dama mogła sobie na to w ogóle pozwolić — liczył na to, że skoro raz wymknęła się na potańcówkę, drugi raz nie będzie stanowił dla niej wielkiego wyzwania.
Czekał na nią, zgodnie z zapowiedzią, przed pubem, który przez wzgląd na wczesną porę był całkowicie pusty, ledwie otwarty. Nikt podejrzany nie kręcił się jeszcze po okolicy, dochodziło południe, a w środku pojawiły się czarownice, które miały przygotować się do otwarcia. Poranek był dość mroźny, więc w oczekiwaniu na rudowłosą dziewczynę trzymał ręce w kieszeni kurtki, bawiąc się w nich palcami.
Czekał na nią, zgodnie z zapowiedzią, przed pubem, który przez wzgląd na wczesną porę był całkowicie pusty, ledwie otwarty. Nikt podejrzany nie kręcił się jeszcze po okolicy, dochodziło południe, a w środku pojawiły się czarownice, które miały przygotować się do otwarcia. Poranek był dość mroźny, więc w oczekiwaniu na rudowłosą dziewczynę trzymał ręce w kieszeni kurtki, bawiąc się w nich palcami.
Eve | 28.12 | Dom Bathildy
— Łazienka sprawna — zameldował, kierując się dalej, do kolejnego pokoju. Oczy zdążyły już przywyknąć do względnej ciemności, nie była obca. Za drzwiami powitał go gabinet, albo coś, co mogło nim być. Stos książek, papierów. Rozejrzał się dookoła, wewnątrz nie dostrzegł niczego niepokojącego. I tak będą musieli tu przyjść wszystko wysprzątać. A kiedy otworzył kolejne drzwi, zatrzymał się. Sypialnia, która się za nimi mieściła była inna. Zieleń przykrywała wszystkie ściany, sufit. Coś kazało mu się zatrzymać, ale jednocześnie nie pozwoliło dalej wejść. Może to po prostu przyzwoitość sprawiła, że nie chciał wchodzić w głąb sypialni zaginionej kobiety.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sylwester | 31.12 | Dom Bathildy
Czas nie był dla nich łaskawy, a wprowadzona godzina policyjna rujnowała wszystkim plany dotyczące świętowania nadchodzącego Nowego Roku. Wszystkim, ale nie im. Byli młodzi, a młodym ludziom łatwiej przychodziło zapomnienie o problemach tego świata. Spragnieni odrobiny beztroski, stęsknieni za uciechami i niepohamowaną radością zdecydowali się spędzić tę noc razem. Tak było bezpieczniej. Tak było raźniej. Nie wiedział w końcu, jak wiele osób ma się zjawić. Przyjaciele, przyjaciele przyjaciół i jeszcze ich przyjaciele. Każdy brał ze sobą kogoś bliskiego, kogoś, na kim mu zależało.
2, 3, 4, 5.
2, 3, 4, 5.
Thomas | 31.12 | Mieszkanie w Londynie
— Słyszałeś?— spytał brata, już nie szeptem. Na pewno słyszał to lepiej od niego. Musieli się zbierać. Bierz jeszcze co możesz i spadamy. Ruszył do przedpokoju, a serce podskoczyło mu do gardła. Znów rzucił okiem przez okno, musieli się szybko jakoś stąd wydostać. Potem odwrócił się do niego tyłem, z różdżką w zębach przeszukał kieszenie wszystkich wiszących płaszczy na wieszaku. Wkładał ręce do kieszeni, szukając ostatnich monet. No dalej, ani papierosa? Jeden z płaszczy spadł, nie szkodzi. Nie zamierzał się schylać. W sypialni był całkowity rozgardiasz, i tak będą wiedzieć.
Sylwester | 31.12 | Dom Bathildy
Dochodziła północ, lada moment wszyscy będą mogli przywitać Nowy Rok. Towarzystwo rozeszło się tuż po tym, jak wszyscy odśpiewali gromkie sto lat, zjedli tort, wypili pierwsze wspólne toasty. Po Eve nie było ani śladu, ale prócz krótkiego spojrzenia w stronę schodów nie poświęcił dziewczęcemu zniknięciu ani chwili, widocznie przyjaciółki miały sobie coś do omówienia. Znacznie bardziej zastanawiało go zniknięcie brata w towarzystwie chłopaka panny Weasley. Thomas musiał coś kombinować i jeszcze nie wiedział, co to było, ale był pewien, że nic dobrego. Wyraźne dźwięki gitary rozbrzmiewały w salonie, a wraz z nimi Ritchie Valens w wolnej piosence.
2, 3, 4, 5
2, 3, 4, 5
Sheila | 03.01 | Warsztat krawiecki
Gotowało się w nim na samą myśl. Kiedy tylko pomyślał, że Vane mógłby ją zabrać na ten wspólny wyjazd. Nie był sam wzorem moralności. Miał wiele za uszami, ale nie potrafił zaakceptować faktu, że ten dużo starszy od niej mężczyzna, czarodziej, ktgry przez tyle lat obdarzał ją — jak mu się zdawało — zupełnie bezinteresowną, przyjacielską opieką, zaczął wyciągać ręce po więcej. Nie dopuszczał do siebie innej myśli.
Eve | 03.01 | Primrose i kamienica
Świecąc golizną zasłonił ją samą, porywając z ziemi koszulkę, którą na siebie naciągnął i nim cokolwiek zdążyło się zadziać pociągnął ją w stronę przedpokoju, podciągając spodnie; ledwie naciągając na biodra własną bieliznę. Spodnie nie były tak łaskawe we współpracy, wciąż miał je prawie w kolanach. Ich płaszcze leżały w przedpokoju; w panice na nią naparł; idź Eve. Zasłonił, obracając się za siebie. Obejrzał się przez ramię. Czegoś brakowało. Jego różdżki. Zerknął za siebie, została na sofie. Musiała wypaść, podczas...— Kurwa!— zaklął jeszcze raz, puszczając Eve, podciągając wciąż spodnie, rzucił się w kierunku sofy, by chwycić za zgubioną różdżkę. Drugą słonia powstrzymywał materiał na biodrach.
2
2
Cyganie | 05.01 | Jarmark
Nim jednak zerwał się do przodu, ktoś złapał go za ramię i gwałtownie pociągnął w swoją stronę. Nie, w dół, napierając na szczupłe ramiona. Nie zdążył się odsunąć, ani zgiąć dostatecznie szybko, żeby zminimalizować siłę ciosu. Kolano jakiegoś dryblasa uderzyło go mocno w brzuch, a przeszywający ból rozlał się po jego boku falą gorąca, na chwil odbierając mu dech. Jęknął, upadając na kolana z powodu braku równowagi, zakręciło mu się w głowie.
2, 3, 4,5
2, 3, 4,5
Thomas, Marcel, MG | 05.01 | Tower of London
Aż w końcu zrozumiał, że to nie mur miał przed sobą, tylko człowieka. Co robił i po co? Opierając się czołem o jego ramię? obojczyk? tors? zaczynał rozumieć. Zaczynał czuć. Obcy dotyk, nieprzyjemny, nachalny, nieodpowiedni. Zbyt intymny nawet teraz w tej scenerii. Serce zaczynało bić szybciej wraz z pojawiającymi się myślami. Żołądek skurczył się i szarpnął, ale nie był w stanie wypchnąć z siebie niczego, prócz pewnie żółci i śliny; choć i tej mu brakowało. Zaschło mu w gardle, chciało mu się pić. I wymiotować, gdy usłyszał ten szemrany, paskudny szept kierowany prosto do swojego ucha. Serce zadudniło mu w piersi, ale nie miał sił, zareagować. Brak reakcji wywołał w nim obrzydzenie — do tego człowieka, ale i do samego siebie. Do tego marnego, nędznego ciała, które miał.
Jayden, Thomas | 06.01 | OPIS
Dostrzegł go, gdy był już blisko i rozpoznał bez trudu, na chwilę tylko krzyżując z nim spojrzenie. Obojętne, puste, beznamiętne. Brakowało w nim buty i złości, którą w sobie nosił, i którą czuł jeszcze wczoraj, gdy o nim myślał z nienawiścią za to, co zaplanował dla jego młodszej siostry. Ale nie zapomniał. Pamiętał o tym wciąż, po prostu nie miał sił się tym zadręczać. Opuścił głowę, chcąc odejść bez słowa. Mieli iść do domu — mogli iść do domu. Do dzielnicy portowej, do ich mieszkania. Thomas miał inne plany.
Jayden | 07.01 | OPIS
On i ten jego monopol na wszystko. Monopol na profesorskie definicje. Nie miał z nim szans. Nie kłócił się z niczym. Był starszy, mądrzejszy. Nie przegadałby go w żadnej dyskusji na argumenty. Nie próbował nawet. Czuł się źle. Vane niczego nie rozumiał, nawet nie próbował tego pojąć. Stworzył mu bogaty profil, wiedział wszystko najlepiej. Jak wszyscy. Kiedyś myślał, że był inny, ale on był dokładnie taki, jak oni wszyscy.
Eve | 25.01 | Kuchnia
Oglądał się wszędzie, byle nie musieć patrzeć jej w oczy, miała rację. Ale w końcu to zrobił. Uniósł na nią spojrzenie, własnym szukając jej oczu wyłaniających się spod burzy ciemnych, osypujących się na twarz włosów. Milczał przez chwilę, aż oczy zwilgotniały na tyle, by łza przelała się i spłynęła po policzku. Nawet nie drgnął. Stał nieruchomo, jak wyciosany z kamienia marny posąg.Tylko oczy, wpatrzone w nią, skrzyły się w słabym blasku. Dlaczego? — Zabiorę cię ze sobą na dno — szepnął z przestrogą, nie odrywając od niej wzroku. Nie chciał do tego dopuścić, ale to się wydarzy.
Wszyscy | 03.02 | Dom Bathildy
A teraz patrzył, jak z kieszeni wyciąga sztylet. Jak dobrowolnie składa tę obietnicę. Żadna przysięga wieczysta, przymusowa, utkana z najprawdziwiej i najsilniejszej magii nie mogła mieć takiej mocy jak ta. Przysięga z krwi. Dla niego miała najwyższą wartość. Nie dawała pewności, nie dawała gwarancji, ale najprawdziwszą wiarę. Może naiwną, dla innych niezrozumiałą bo nieopłacalną. Dla niego, wiedział, że dla Marcela też, jednak najgłębszą. Może właśnie dlatego rozumiał prawdziwy sens tej prośby. Nie chciał ich wysyłać teraz, ani jutro. Byli rodziną, musieli trzymać się razem.
Sheila | 07.02 | Dom Bathildy
Jesteśmy cyganami — Nieważne, że tylko w połowie, wychowani byli przez podróżujących po Anglii Romów, to znacznie więcej niż krew mugolskiego, paskudnego ojca. — Porywamy dziewczyny, w których się zakochujemy, nawet jeśli nas nie chcą. Sprawiamy, że zmieniają zdanie. Jakoś. Bierzemy to, co chcemy, sięgamy po to, co nam się należy. Znamy swoje miejsce, ale ono nigdy nie było pod cudzym butem. Radzimy sobie sami, tak jak potrafimy, jak chcemy. Robimy co musimy. Ale nikt nigdy nie będzie naszym panem. To my decydujemy o naszym losie i tym, co nas spotka, nie… oni. Niezależnie kim ci oni są, Sheila.
Neala | 08.02 | Dom Neali
— Ta...— mruknął w potwierdzeniu, spuszczając wzrok. Miał ich wszystkich wokół siebie. Gotowych by wyciągnąć rękę, pomóc, wysłuchać. Ale on nic nie mówił. Nigdy nie mówił. W słowach Neali było wiele racji. Wiele prawdy. Nie chciał tego przyznać, woląc milczeć, odwracać wzrok gdzieś w bok, na siano, puszczać to mimo uszu i czekać aż echo wypowiedzianych słów ucichnie, by mogli o tym zapomnieć. Tak mu się zdawało. Przełknął ślinę, gapiąc się bez celu gdzieś przed siebie, nieruchomo, pozornie tylko zainteresowany czymś innym, w gruncie rzeczy głęboko zadumany, walczący z samym sobą.
Neala | 10.02 | Dom Neali
Kiedy szli na padok, po konie, wiatr szarpał mu włosy raz po raz. Postawił kołnierz kurtki, kiedy wpadał mu pod ubranie. Kierowali się w stronę biegających koni, ale te, kiedy ich ujrzały zatrzymały się w miejscu i uniosły zainteresowane głowy. Gwizd, który poniósł się echem po okolicy wszystkie je zatrzymał. Nie oglądał się na nią, patrzył na zwierzęta, łapiąc ich ciekawskie spojrzenia.
— Naprawdę — odpowiedział pewnie, chociaż żadnej pewności nie miał. Miłość do zwierząt, do koni była inna niż do człowieka. Kobiety mogły się podobać, można je było kochać za dobroć i to, co robiły.
— Naprawdę — odpowiedział pewnie, chociaż żadnej pewności nie miał. Miłość do zwierząt, do koni była inna niż do człowieka. Kobiety mogły się podobać, można je było kochać za dobroć i to, co robiły.
Neala | 13.02 | Stajnia
Ujął jej dłoń, jak dziś Neali, wcześniej. Splotła ich dłonie wstążką. Nic nie powiedział, nie oceniał. patrzył tylko, unosząc spojrzenie na jej twarz, kiedy wypowiedziała słowa przysięgi. Serce zabiło mu mocniej; nie powinien. Z jakiegoś powodu wiedział, że musiał to przerwać. Nie powinna mu nic przysięgać, nic takiego. Nie cofnął jednak ręki. Egoistycznie trzymał ją, kiedy skończyła, wcale nie chcąc rezygnować. Tego właśnie pragnął, tego potrzebował. Pewności. Pewności, że ktoś przy nim będzie, gdy wydarzy się coś złego
Connor | 13.02 | Zaułek
A gdy podszedł, i zobaczył tę śliczną, ogoloną buźkę pacholęcia z dobrego, bogatego domu, zacisnął zęby, mocno zazierając głowę do góry — był od niego sporo wyższy, tęższy. Przy nim wyglądał jak zwykły dzieciak. Wybiję ci kiedyś, te pierdolone ząbki, gnido, pomyślał, kiedy tylko ten się odezwał, ale zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął się drwiąco, zmęczonymi, podkrążonymi oczami spoglądając prosto w jego — błyszczące i wypoczęte. Zmęczone nudą i bezczynnością. Wyciągnął rękę po towar, złapał go w dłoń i zacisnął na nim palce, jakby witał się z kolegą.
Marcel | 7.02 | Wagon Marcela
Przed tym wszystkim, zanim się stracili uczyli się siebie, po omacku poznawali. Mieli po siedemnaście lat, było w nich wtedy sporo niepewności i obaw, chaosu. Zaraz zaśmiał się, unosząc na niego wzrok, uniósł obie ręce w geście kapitulacji i odebrał od niego zieloną wróżkę. On nie miał ani jednej, ale nie powiedział tego na głos, przecież wiedział.— Jest to jakiś atut. — Dobre całowanie. Czasem łapał się na tym, że jego serce tęsknie szczypało go w bok; jak byłoby z innymi? Jak byłoby skosztować innego życia, smaku ust, ciała? Młody duch nie myślał racjonalnie, nie panował nad tym. Westchnęł, obserwując jego gest; to jak wskazuje na szyję, by zaraz jęknąć i podrapać się po skroni. — Pięć — powtórzył w zamyśleniu. To nie było trudne, w szkole co miesiąc wodził wzrokiem za inną. Ale nigdy, żadna inna nie była tak blisko.
Eve | 14.02 | Miasteczko Bath
Nie potrafił inaczej. Powiedzenie jej tego przerastało jego możliwości, chociaż była tuż obok. Chociaż już użył tych słów, przewałkował je, przelał na papier. Nie był w stanie z siebie wydusić niczego. To było głupie. Wiedział doskonale. Był dorosły, i jak dorosły mężczyzna powinien potrafić podejmować takie działania. A jednak na samą myśl pętla zaciskała się na jego gardle. Nigdy nie był dobry w szczerych słowach. Wszystkich sztuczek, tłumaczeń uczył się od brata, to było proste.
Steffen, Thomas | 20.02 | Miasteczko Buxton
— Jesteśmy cywilami, pamiętasz, Steffen? — spytał, patrząc na niego poważnie, upewniając się, że rozumie. Rozumiał? Dlaczego jego słowa brzmiały, jakby to był jakiś większy plan? Zmrużył oczy, zawieszając na nim wzrok na dłużej. Nigdy nie widział się w roli żołnierza. Gardził służbami. Ale czy ci wszyscy, którzy dziś walczyli nimi byli? Armią? Czy po prostu bandą ludzi, która próbowała powstrzymać ciemność zalewającą ich świat? Zerknął na brata, wzruszając ramionami.
Kerstn, Sheila | 03.03 | Lecznica
Zamierzał pójść sam, ale Sheila się uparła. Nie walczył z nią, ale kiedy dotarli na miejsce, od strony lasu, ruchem dłoni kazał jej się zatrzymać za jednym z drzew, w bezpiecznej odległości od lecznicy. Sam zakradł się nieco dalej, za jeden z krzewów. Obserwował leśny budynek przez chwilę, próbując zobaczyć w najbliższym otoczeniu ewentualne zagrożenia. Nie widział jeszcze dziewczyny, ale nie widział też jej brata ani nikogo, kogo rozpoznałby z listów gończych. Uniósł brew, ale wtedy coś w krzaku zaszeleściło.
Thomas | 16.03 | Dom w Dolinie
Gdy Thomas zwrócił się do niego z wytrychami, odebrał je i schował do kieszeni. Kiwając głowę. Czuł lekkie poddenerwowanie. Widział, jak z nich korzystał, co robił, ale jeśli Tommy postanowił sprawdzić teren, też był ostrożny. Wziął głęboki wdech, obserwując, jak ten rzuca zaklęcie. Korzystając z tej chwili wyciągnął własną różdżkę i upewniwszy się, że nikogo nie ma na ulicy, skierował ją na brata, chcąc na niego rzucić zaklęcie Kameleona. Chociaż trochę uczynić go niewidzialnym. Dla jego bezpieczeństwa. Zaraz po wypowiedzeniu inkantacji naciągnął chustkę na usta i nos, pozostawiając tylko pod burzą ciemnych loków ciemne, świdrujące oczy na widoku.
Rodzina | 22.03 | Dom Bathildy
Odprowadził wzrokiem ginące w ciemności sylwetki; czując jak po plecach przebiega mu dreszcz niepokoju. Nigdy nie odmówiłby Marcelowi pomocy, ale wierzył także w jego trzeźwą ocenę sytuacji — nie naraziłby ani Eve ani Sheili na niebezpieczeństwo. Odpowiadał sam sobie na kotłujące się w jego głowie pytania, raz po raz zerkając w stronę schodów. Obiecał mu pomóc, ale przecież nigdy nie ściągnąłby im na głowę żadnego pościgu.
Celine | 25.03 | Dom Bathildy
To nic, mówiła, ale doskonale wiedział, że nie. Powinien był; nawet jeśli nieświadomie, podskórnie gdzieś liczyła, że to zrobią. Dotąd trudno mu było żałować, że postąpił właśnie w ten sposób. Dbał o swoich. Dbał o siebie, Marcela. Myślał wtedy o nich. Dopiero teraz, kiedy na nią patrzył, był tak blisko, że czuł zapach jej włosów, skóry, miał świadomość, że powinni postąpić inaczej. Czasu nie dało się cofnąć, nie potrafił. Patrzył na nią, szukając jej spojrzenia, chcąc by na niego patrzyła. Spoglądała mu w oczy. Jakby potrafiła wyczytać z nich wszystko to, o czym myślał, co czuł bez ubierania tego w słowa. Rozumiała go. Była tam. Przeżyła horror.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
02.04. | Thomas, Eve | Sypialnia
Rachunki zawsze kiepsko ci szły — mruknął cicho w odpowiedzi na fakt, że próbował uratować te dzieci więc zabił jedno z nich. Głos miał nieco nieprzytomny, podobnie jak spojrzenie. Powiedział to już wcześniej. Zrobił to bo mu kazali. Zrobił to, bo grozili mu śmiercią, wiedział, że nie wyjdzie z tego żywy. Zabił je by uratować siebie. Nie było innej wymówki. Nie umiał go ocenić. Zawsze dbali o siebie, o własną skórę, swoją rodzinę. Obcy byli bez znaczenia. Obce dzieciaki też, ale to...? Zabójstwo. Morderstwo. Odebranie komuś życia. Odebranie życia dziecku. Było mu niedobrze, zrobiło mu się słabo, ale miał Eve przy sobie, na moment oparł na nią ciężar ciała. Na chwilę, szybko zdał sobie sprawę co robi i wyprostował się. Wewnątrz niego mieszało się obrzydzenie z litością, współczucie z rozczarowaniem; smutek z gniewem. Kolory odpłynęły mu z twarzy. Zrobił się blady jak ściana.
03.04. | Eve | Salon
Pokiwał głową. Nie mógł się z tym jednym nie zgodzić. Zawsze odpychał ludzi od siebie. Wszystkich po kolei. Palił za sobą mosty. Nie chciał by byli świadkami tego upadku; zdawało mu się, że jest w stanie zachować twarz, ale za każdym razem robił się coraz mniejszy i coraz bardziej żałosny. Jej słodkie usta na policzku były niczym miód na rany. Przymknął oczy. Nie chciał już patrzeć jej w oczy, nie chciał się kłócić, ani kontynuować tej rozmowy. Pochył głowę, chowając twarz w jej włosach, zaciągając się ich zapachem. Dłonie objęły ją w talii, przesunęły się po plecach.
04.04 | Sheila | Kuchnia
Z troską przyglądał się siostrze, jak je śniadanie, przemykając spojrzeniem po jej buzi. Kiedy ona tak urosła, kiedy to wszystko się tak zmieniło? Uśmiechnął się lekko do swoich myśli, do wspomnień o tym, jak nieśli ją na zmianę przez miasto, szukając kolorowych wozów. Pamiętał to jak przez mgłę, a jednocześnie było to jedno z kilku najistotniejszych wspomnień w życiu. Nabrał powietrza w płuca, gdy wspomniała o tym, że był wzorem. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Nie czuł się nim. Zbyt często robił to, czego nie powinien, nie myślał przecież o konsekwencjach własnych czynów. I wiedział, że między innymi właśnie o to miała do niego często żal. Podrapał paznokciem blat stołu, nie odzywając się przez dłuższą chwilę. Czasem, po rozmowach z nią czuł, że ją zawodził. Nie spełniał jej oczekiwań, nie był dobrym bratem. Nie był takim bratem, na jakiego naprawdę zasłużyła.
04.04. | Steffen, Sheila | Przed domem
Kiedy Sheila przecisnęła się pod jego ramieniem, by rzucić przyjacielowi na szyję, przewrócił oczami i uśmiechnął się, widząc ją taką rozpromienioną. Kiedy tylko odwróciła się, uniósł brwi wysoko i wzruszył ramionami. Był tak samo zaskoczony obecnością Steffena, jak i ona, ale nim zdołał w jakikolwiek sposób się wytłumaczyć, zrobił to za niego Cattermole. Ten ktoś; Sheila, miała w tym wszystkim jeszcze czas na naukę. Zerknął na Steffena, przypominając sobie rodzinną rozmowę tuż po tym, jak Tommy się znalazł. Chcieli by Steffen ją czegoś nauczył.
08.04 | Roratio, Neala | Stajnia
Przygotowywał konie. Prosiła o nie, o dwa. O Bibi i Montygona. Wyprowadził je z boksu, wyczyścił im kopyta, mimo deszczu pokrył je cienką warstwą oleju — by prezentowały się godnie. Robił to sam, z własnej inicjatywy, cichcem podkradając im resztki, prawie opróżnione butelki. Kopyta dzięki temu błyszczały, wyglądały na zdrowsze. Nikt nigdy nie pytał go o to, wyglądały jak wypolerowane i temu zawdzięczano ten wygląd. Prawda leżała jednak gdzie indziej — wmasowywał palcami w końskie kopyta każdy rodzaj tłuszczu jaki udało mu się znaleźć na posesji Weasleyów. Było to coś, co przekazał mu dawno temu dziadek. Mówił, że to nie tylko wpływa na wygląd, ale i zdrowie końskich kopyt, a wierzył mu w to ślepo — był przecież nie tylko koniokradem, był ich znawcą. Zaklinaczem. Dziś zrobił to samo.
10.04 | Thomas | Ferrels Wood
Siąknął nosem i przetarł wierzchem dłoni mokry od łez policzek. To nie był cmentarz, tylko pole bitwy. Bycie tu sprawiało, że czuł się winny, ale choć prawda była inna nie potrafił znów przypominać o tym bratu. Kucnął na ziemi, pod stopami dostrzegając strzępy ubrań, które zdołały już prawie wrosnąć w ziemię, trawę i błoto. Pociągnął materiał, stary sweter, a raczej strzępy tego, co po nim pozostało. Zacisnął go w pięściach i ruszył dalej, ostatecznie wrzucając go do jednego z wozów. Pozostałości po dawnym vardo.
14.04 | Marcel, Anthony | Tereny Cyrkowe
kontynuacja Legenda głosi, że po środku wrzosowych pól znajduje się polana otoczona mokradłami. Ludzie tam mieszkający wiele lat temu, jeszcze nim powstały pierwsze wielkie miasta, nauczyli się zbijać z drewna beczki, które przetaczali przez mokradła, by napęczniały, uszczelniły się wilgocią i błotem. Z roślin warzyli w kotłach eliksir, który dodawał im odwagi, krzepy i płodności. Przez to, że spożywali go zbyt dużo i zbyt często, zaczęli chorować. Był bardzo mocny, wierzono, że rozrzedzał krew, a przez to osłabiał ich magię. Wszystko miało swoją cenę, byli czarodziejami i chcieli nimi pozostać. Postanowili zmienić recepturę, nadając wywarowi słodyczy i lekkości. Miał stać się łagodniejszy przy spożyciu, bezpieczniejszy i zupełnie niemożliwy do podrobienia. W końcu im się udało.
06.05 | Neala | Canonteign Falls
Brwi uniosły się lekko, ściągnięte ku sobie w niezrozumieniu, oczy zdawały się tęsknić za prostą i jasną komunikacją. O jakiej kłótni ona mówiła, jakiej potrzebie? Coś o lubieniu usłyszał i bratnich duszach. Zatrzymany wzrok na jej oczach spuścił niżej, na jej szybko poruszające się usta, licząc na to, że z ruchu warg odczyta jej intencje, ale zgubił wątek już dawno, między pierwszym a piątym słowem. Nie wcinał się więc już, patrząc tylko niepewnie, jakby mówiła do niego w obcym języku, a potem usiadła, wstała, wcisnęła mu w dłoni czekoladową żabę. Stał tak skołowany, zatrzymany w innej czasoprzestrzeni, aż w końcu odzyskał rezon. — Co?
07.05 | Volans | Rezerwat Smoków
A on budził się… Nie wiedział, gdzie. Rozważał pozostanie w tej niewygodnej pozycji jakiś czas, przynajmniej dopóki nie zorientuje się, co się właściwie wydarzyło. Gdzie była stajnia? Gdzie on się znalazł? Leżał w jakiś zaroślach, a nad jego głową wystrzeliwał wysoki budynek. Z oddali dochodziły głosy, ale też dźwięki, które wywoływały w nim gęsią skórkę. Bał się wyjść. Bał się zobaczyć, co się stało, ale myśl, że mógł trafić tu z Nealą zmusiła go do wygramolenia się z krzaków. Raniąc lekko dłonie o drobne i ostre gałęzie, które nie zdążyły jeszcze wypuścić nowych łodyg wstał. Ujrzał przed sobą bramę, ktoś przez nią przeszedł. Tam było wyjście, musiało być. Może powinien spytać kogoś o to, gdzie się znalazł, spróbować wrócić do domu.
07.05 | Belvina, Drew | Śmiertelny Nokturn
Nie zdążył się nad tym zastanowić, powoli łapiąc powietrze w płuca, wpadając na chwilę w dziwny letarg. Serce paradoksalnie zwolniło, każde uderzenie było coraz słabsze i wolniejsze. Zaschło mu w ustach. Patrzył przed siebie nieprzytomnie, nie wiedząc jeszcze co się działo, co tak naprawdę się wydarzyło, co powinien dalej zrobić. Kiedy zniekształcone dźwięki zaczęły do niego nadciągać, podniósł wzrok na kobietę. Czuł, że reaguje z dziwnym opóźnieniem, nie miał szans się obronić. Wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w czarownicę, jak szaleniec gotów zrobić wszystko, a jednocześnie niezdolny do zrobienia czegokolwiek w tym dziwnym stanie.
07.05 | Calypso | Ruiny Whitby
Przeturlał się na bok, łapiąc powietrze. Choć był pewien, że ktoś kopnął go w bok, tak naprawdę to on sam, w porywie paniki zareagował w ostatniej chwili nim końskie kopyta zaorały ziemię, na której przed chwilą leżał. Piasek sypnął mu prosto w twarz. Zamknął je i krzyknął z przerażenia, nie wiedząc już, czy to przeżyje — nic nie widział, wszystko słyszał. Nic nie czuł, bo ból barku nagle przysłonił mu wszystko inne. Złapał się za ramię i przewrócił na drugi bok. Ale musiał uciekać. Znów. Musiał się odsunąć. Miał wrażenie, że koń spada na niego — otworzył załzawione oczy i wciskając buty w ziemię jeszcze w porywie paniki próbował się usunąć z drogi.
07.05 | Cornelius | Shewsbury
I wtedy ujrzał te litery, jak przestają być tylko zlepieniem liter z drogocennego kruszcu, a stają się nazwiskiem. Znienawidzonym i kochanym jednocześnie. Krew odpłynęła mu z twarzy. To niemożliwe, pomyślał, ale usłyszał jego głos i był już pewien, że nie wyjdzie stąd żywy. Nie dotarł do niego sens jego słów, nie od razu. Krople potu zrobiły czoło, a jednocześnie wstąpiła w niego potworna złość. Może wyjść mu naprzeciw, może zaatakować. Nie miał ze sobą żadnego ostrego przedmiotu, tylko różdżkę; pachniał słomą. Ta czkawka wyrwała go z pracy, przerzucał siano. Kogoś stracił.
07.05 | Justine | Wioska Tinworth
Jej widok na plakatach — niechęć. Jej nazwisko strach. Legendy o niej krążące obrzydzenie, ale i podziw. A teraz? Kiedy chciała mu pomóc? Pomogła? Taka zwykła, ludzka. Nie poruszył się, nie drgnął nawet kiedy się zbliżyła. Otworzył tylko szerzej oczy; ciarki przebiegły mu po plecach, a oddech ugrzązł w połowie. patrzył na nią z góry, wydawała się taka drobna, taka mała i krucha, chuda. Wypuścił powietrze ze świstem, kiedy ujęła go pod brodę, nie wiedząc czemu, sparaliżowany całkowicie. Dopiero kiedy zaczęła go oglądać, otrzeźwiał, uświadamiając sobie, jak bardzo pomylił się w jej zamiarach. Szarpnął głową, odsuwając się na bok.
XX.05. | Chłopaki | Kraina Jezior
— Wygląda jak cycki — mruknął jednak, zdradzając się w końcu. — Steffen poszedł oglądać cycki nad jezioro? — dedukował, aż w końcu otworzył szeroko usta, jakby się zapowietrzył i zadarł miotłę. — Znalazł plażę nudystów! To stąd te znaki! — powiedział głośno do chłopaków z przejęciem, ani przez moment nie myśląc o tym, że to ni w ząb nie pasowało do kurońskiego stylu bycia Steffena. W końcu to jego przyłapali wymykającego się do dormitorium dziewczyn w szkole, by je podglądać. Cholerny bezwstydnik.
11.05 | Ognisko | Tyły domu
Możemy pogadać o dziewczynach — zaproponował radośnie, wchodząc między nie. Usiadł przy siostrze, posyłając przeciągłe spojrzenie Eve — nie powiedziała mu — a potem spojrzał na Nealę. — Znów jesteś sobą! Przepraszam, że wpadam bez podarku, ale pod ręką miałem tylko groch, a ten, coś czuję, przyda się w domu do klęczenia. I część. — Spojrzał po pozostałych dziewczynach. — Co tam? Dobrze się bawicie?
25.05 | Eve, Steffen, Castor | Ogród
Trzymał go z jednej strony, wracając do domu — późnym wieczorem. Podjechał na miejsce już o zmroku, wiedząc, że Eve będzie zła. Nie było go cały dzień, to były jej urodziny. Zatrzymał konia na ulicy, tuż przy ogrodzeniu. Wsunął dwa palce w usta i gwizdnął, licząc, że jeśli leżała już w łóżku zwróci tym jej uwagę. Dopiero wtedy, spoglądając na ten dom zaczął się zastanawiać gdzie będą go trzymać. Trudno, było już za późno. Gwizdnął jeszcze raz, głośniej. Gdzieś po drugiej stronie ulicy zapaliło się światło, ale spojrzał w górę, na okno sypialni starszej pani, które zajmował z Eve
01.06 | Chłopcy | Salon
Nie analizował pierwszych listów zbyt dokładnie, zdawało mu się, że to jakaś durna gra. Może się zmówiły; może Eve naopowiadała jej jakiś rzeczy i postanowiła zrobić to samo, co ona wtedy. Zadziałało? Dostała to, czego chciała? Wątpił, patrząc po kolejnych tygodniach od tamtego wydarzenia, ale może Isabellą chciała to sprawdzić? Chciał mu powiedzieć, by to zignorował, dać jakąś lepszą radę, ale żadnej dla niego nie miał. Nie poradził sobie z tamtą sytuacją i nie sądził, by cokolwiek nie wymyślił dzisiaj pomogło Cattermolowi naprawdę. Może po prostu trzeba było zdruzgotać się alkoholem i zrzygać w pierwsze lepsze krzaki, to zawsze przynosiło ulgę, nawet jeśli chwilową. Nakreślił kilka słów do przyjaciela, wiedząc, że powinni ogarnąć to razem.
08.06 | Eve | Wykusz
Muskał palcami brzeg materiału, dotykał lekko skóry drażniąc się bardziej z samym sobą niż nią. Drugi mózg podpowiadał mu, że przecież gdyby tak miało być to ni kusiłaby go, wiedząc, że nie posiadał praktycznie żadnej samokontroli — nie narażałaby się na niebezpieczeństwo. A jednak strach go blokował bardziej niż pożądanie wyzwalało. Aż do teraz, kiedy jego palce zsunęły się niżej, aż do mostka, podstępnie szukając drogi pod spód. Rozpiął guzik jej sukienki i westchnął, otwierając oczy. Spłycony oddech stał się słyszalny.
16.06 | Maria | Domek na drzewie
Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Nie chciałem przeszkadzać — wyrzucił z siebie wciąż zdyszany. Odruchowo na widok dziewczyny wplótł dłoń we włosy, by je uczesać, ale niesforne kosmyki i tak układały się po swojemu. — Nie będę ci przeszkadzał, ehm, wybacz — rzucił jeszcze cofając się do wyjścia. Rzuciwszy ostatni raz okiem na piękną dziewczynę zszedł na drabinkę i ruszył w dół — powoli, bo wciąż z pakunkiem w dłoni.
21.06 | Wszyscy | Bagna Brenyn
Ta wizja go wystraszyła. Pomyślał, że popełnił błąd ufając tym znakom, strażnikom, ptasim śpiewom. Pomyślał, że naiwnie wierzył w nią, tą całą Brenyn, opowieści o jej szlachetności. W to, że Neala była taka sama. Jej krzyk wytrącił go z równowagi. Spojrzał na nią, kiedy jej palce zamknęły się na nadgarstku, który otworzył szkatułę. Zobaczył go tam. Amulet Brenyn. Połyskujący, piękny. Miał mieć wielką moc, miał im pomóc. Uwierzył w to, uwierzył mężczyźnie, którego zabiła, z przerażeniem odnajdując w słodkiej dziewczynie przerażający mrok. Znał ten dylemat — wiedział, że ratując bliskich mógł postąpić tak samo, sięgnąć do czynów, o które nikt, nawet on sam siebie nie podejrzewał. Tak jak może i ona. A jednak myśl, że to wszystko mogło się powtórzyć; próbując odegnać mrok mogła ich tu uwięzić wywołała w nim dogłębny sprzeciw.
24.06 | Wszyscy | Bagna Brenyn
Patrzył jak odchodzą, jak znikają. Czuł jak ze sobą zabierają wszystko to, co mu ofiarowali. Miłość, radość, ciepło, poczucie bezpieczeństwa. Sebastian i Elisabeth z chaty obok, ukochana Sheila, Eve, Thomas. Patrzył jak ciągną za sobą niewidzialne nici z jego serca, biorąc ze sobą tam, dokąd szli to wszystko, co czyniło go tym, kim był. Kogo stworzyli. Nie protestował. Patrzył z każdą chwilą czując coraz większą i bardziej doskwierająca pustkę. Pokręcił głową, nie potrafiąc pogodzić się, że znikali znów. Zawiesił oczy na Thomasie — dlaczego to zabierasz ze sobą? Dlaczego zabierasz i ją? Wszystko dobre i co złe. Tęsknoty, pragnienia, potrzeby, żale. I całą tą miłość? Dlaczego zostawiasz mnie z niczym tym razem? Bym cię nie szukał? Bym w końcu zostawił cię w spokoju? Dał ci gnić w poczuciu winy samotnie, gdzieś tam, w dalekiej krainie, do której nie mam dostępu? Dlaczego nie zostawisz mi tego gniewu, który karmi nieszczęście i poczucie osamotnienia? Zostawiacie mnie z niczym. Wszyscy.
24.06 | Eve | XXX
Będzie
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
27.07. | Adriana | Klub Jazzowy
Był zbyt śmiały? Thomas poradziłby sobie na jego miejscu lepiej, doskonale komplementował kobiety, czarował słowem. On był tylko wątłym cieniem, który nigdy mu nie dorówna w takich kontaktach. Ciemne oczy pomknęły w dół, kiedy jej palce sięgnęły jego szyi, ale oczywiście nie mógł ich dostrzec. Powrócił więc wzrokiem do jej oczu z niewypowiedzianym pytaniem, czując jak miękną mu kolana i zasycha mu w gardle. Moment, w którym ją podejrzewał o prace dla Ministerstwa zniknął, podobnie jak jego czujność. Znów był tylko młodzieńcem podatnym na każdy przejaw kobiecego zainteresowania.
01.08 | Neala | Pomost - Festiwal
W jeden ułamek sekundy zakłuło go w środku — czy to nie byłoby miłe? Przyjemne? Myśleć, że przeznaczenie wybrało właśnie jego nawet po to by z niej zakpić? Stanąć jej na drodze i zmusić do zmiany dotychczasowego myślenia? Czy nie byłoby przyjemne myśleć, że mógł być jej przeznaczony? Żebrak, który nie miał nic do zaoferowania młodej i bystrej szlachciance? Był przecież taki mały i taki nieznaczący we wszechświecie, że nie mógłby w to uwierzyć. Uśmiechnął się więc, spuszczając wzrok i powoli pokręcił głową.
02.08 | Justine (Steff i Marcel) | Brzeg - Festiwal
Ruszył więc prosto do Justine, zadzierając brodę wyżej, przywołując na twarz pewny siebie wyraz, całkiem inny od tego przy pierwszym poznaniu. — To dzieło wyszło spod twoich rąk, prawda?— spytał, spoglądając najpierw na Justine, a potem na Kerstin, której skinął głową niepewnie i nieznajomego dryblasa. — Mogę?— spytał, wracając spojrzenie do starszej blondynki i uniósł nieco mało imponujący wianek w jej kierunku.
03.08 | Eve | Łąka - festiwal
Odsunął się, gdy złapała go za przedramię, czując wstręt. Nie do niej — do samego siebie. Widział go w oczach przesłuchującej go czarownicy; czuł w objęciach strażnika. Był zerem. Niewinna zabawa strażników w Tower sprawiła, że naprawdę czuł się nikim. Złamanym, bezwartościowym bytem niezdolnym do ciągnięcia własnego życia. Jej słowa miały mu dodać otuchy - słyszał je, ale nie potrafił ich przyswoić; nikły w szumie własnych myśli.
03.08 | Marcel, Neala | Namiot - Festiwal
Prychnięcie było wyrazem pogardy dla złotowłosej piękności. Wyrazem solidarności — wstępnym, bo na to dopiero miał przyjść czas. Z jednego stołu, nieopodal ognisk zgarnął dzban piwa, który grupce mężczyzn zostawiła młoda dziewczyna. Byli tak zajęci dopijaniem poprzedniego, że prawie nie zwrócili na niego uwagi, a kiedy to zrobili, obrzucając go wyzwiskami, nawet się nie odwrócił. Przyszedł, wziął jakby to było jego i z posępnym, prawie martwym wzrokiem ruszył z powrotem, będąc pewnym, że jeśli tylko jeden z nich za nim pójdzie by zabrać mu dzban, dla byle widowiska, rozbije mu go na głowie. Nikt go nie mógł zatrzymać, nikt nie mógł mu niczego w tej chwili powiedzieć i zarzucić. Był głuchy na zaczepki, na spojrzenia mijanych czarownic. Upił jedną czwartą dzbanka zanim wrócił na miejsce, omijając połowę rozmowy. Kiedy wrócił Neala stała już obok.
04.08 | Wszyscy | Brzeg - festiwal
im Neala mu odpowiedziała zogniskował na niej spojrzenie i uśmiechnął się, wpierw ciepło, dopiero po chwili zawadiacko. Nie było im dane spróbować wspólnego tańca. Wtedy na potańcówce w Devon nim rzeczywiście zdołał uskutecznić swoje chęci ktoś mu przeszkodził, a przyjemny wieczór przeobraził się w bójkę i awanturę, którą przypłacił poważnie złamanym nosem i pękniętą głową, a Marcel raną w żebrach. Zaczynał tracić nadzieję na odnalezienie swoich bliskich. Na spojrzenie w twarz własnej siostrze, wypalenie jeszcze jednego papierosa z bratem, czy pochwycenia w ramiona żony, z którą nigdy nie zdążył zasmakować wspólnego życia bo los ich już rozdzielił. Dziś ta chwila i ten moment mu o tym przypomniał — bo kiedy Aisha pozostawiła ich przy ognisku, zapewne po to by poszukać Eve, znów był sam. Thomas uciekł, porzucił ich.
05.08 | Liddy | Łąka - Festiwal
Nie był dobry w dawaniu rad, więc nie proponował jej niczego. Ani by się z tym zmierzyła, ani nie dociekał od kogo był. — Przepraszam — powiedział w końcu, odwracając wzrok w stronę morza. Myślał, że się z nim droczyła, myślał, że to jakaś błaha sprawa, list od jakiegoś chłoptasia, który ją zirytował. Dopiero teraz widział, kiedy wytrzeźwiał, że to, co znajdowało się w tym liście mogło ją zaboleć, a może adresat był kimś na kogo była naprawdę zła, tak jak on był na Eve. Może współdzielili zawód nawet o tym nie wiedząc; w tak różnych sytuacjach, w tak odmiennych realiach. Milczał przez chwilę, paląc papierosa, którego mu dała; zapomniał już o bolącym brzuchu — jeszcze chwilę wcześniej myślał o podstępie, myślał, że rzeczywiście wytarza ją w piachu i zapomną oboje o tym co niewygodne, będą śmiać się, jakby wcale nic się nie wydarzyło — oboje byli na festiwalu żeby się bawić. Ale za dużo znów powiedział, miał ochotę jedynie się schlać — trzeźwość była przerażająca, niewdzięczna.
05.08 | Milicenta | Polana - Festiwal
Spojrzał na łodyżkę, czując ułamek czegoś, co tłumił alkohol i rozpalone kadzidło, które dym zdążył już obezwładnić. Tęsknota zamajaczyła w jego sercu, pragnienie objęcia jej, przypomnienia jak bardzo się cieszył, że tu była. Z nim, z nimi. Cała i zdrowa. Wrzucił kwiatek do ognia. Dla ciebie, Aisha. Dla ciebie Eve — błogi uśmiech zastąpiła posępna mina, ale nie wiedział dlaczego. Nie wiedział, że to już odeszło. Uniósł głowę, a wraz z nią piwne niewyraźne spojrzenie na czarownicę stojącą prawie obok. Wypuścił powietrze przez otwarte usta z cichym westchnieniem, zmrużył też oczy próbując ją rozpoznać. Znał ją, ale nie umiał sobie przypomnieć skąd.
10.08 | Chłopcy | Namiot - Festiwal
Chciał dla niego dobrze. Chciał dla niego jak najlepiej, przyjaźnili się. Tak naprawdę nie miał mu już za złe tego, że wybrał Belle zamiast niego, wtedy na jego ślubie — to był jego ślub, jej decyzja, a on zdecydował to, co było dl niego najlepsze. Tak nie miał za złe gniewu Marcela, kiedy przez własny niewyparzony język postanowił zamknąć mu dziób. Może mu się należało, może zasłużył. Może teraz też powinien siedzieć cicho, pozwalał sobie na wiele, ale i jednemu i drugiemu mówił to wszystko bo kochał ich miłością braterską. I gdyby popełniał błąd, chciałby by ktoś próbował mu otworzyć oczy za wszelką cenę.
11.08 | Eve | Pomost - Festiwal
Bardzo chciał tak na to wszystko spojrzeć. Wrażliwość na piękno było dla niego naturalne; stanowiło ważną część jego tożsamości. A jednak tak nie potrafił spojrzeć na zjawiskowy zachód słońca, tak jak nie potrafił wyciągnąć smyczka i zagrać na skrzypcach, choć melodia wyrażała go przez całe życie. Potrafiła oddać jego emocje, wyrazić je, ale też wyciągnąć z głębi serca i puścić w eter by zaraz o tym zapomnieć. Miała też rację w tym, że każdy dzień był inny, różnił się od poprzedniego, przynajmniej powinien. Jego zlewały się ze sobą, trudno było mu odróżnić je od siebie, szczególnie teraz podczas festiwalu, kiedy nie musiał chodzić do pracy, która wyznaczała rytm tygodnia, a używki mieszały się ze sobą wpędzając go w niekończący się wir.
11.08 | Marcelius | Namiot chłopaków - festiwal
Serce rozdzierało mu się na pół, kiedy go słuchał. Kiedy oczy Marcela się zaszkliły i jego własne zapiekły. Przygryzł policzek od środka. Ktoś powinien go kochać tak naprawdę, tak szczerze. Miłością czystą i bezinteresowną. Zasługiwał na to najbardziej z nich wszystkich. Robił najwięcej, najwiecej ryzykował, najbardziej się zawsze starał. Nigdy nic nie przychodziło mu łatwo, nigdy nic nie było za darmo. O wszystko musiał walczyć, każdy okruch chleba ciężko wypracować lub ukraść. Na wszystko zasłużyć. A los cholernie złośliwie nie chciał się wciąż do niego uśmiechnąć
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
12 sierpnia | Marcel, Maria, Imogen, Margaret | Jezioro - festiwal
Ruszył w stronę wody, kiedy wianki dotknęły tafli. Zdjął buty na brzegu, podwinął rękawy jasnej, bawełnianej koszuli, poprawił szelki trzymające spodnie. Wszedł do jeziora, a kiedy jego chłód pochłonął stopy, zatrzymał się na chwilę. Serce zabiło mu prędko, nie wiedział dlaczego stanął jak kamienny posąg, nie potrafiąc się ruszyć. Na kilka chwil zabrakło mu powietrza, rozchylił usta i w końcu nabrał tyle powierza ile był w stanie.
12 sierpnia | Vesna | Polana
Widok jasnych włosów w koronie drzew na tle rozgwieżdżonego nieba będzie dręczył go nocami, wiedział to już teraz; widok pszenicznych kosmyków rozsypanych w gąszczu krzaków jagód i mchu, ozdobiony liśćmi paproci będzie spowijał mu sen z powiek przez najbliższy czas. Chciał mieć w głowie jej obraz namalowany tak doskonale, tak perfekcyjny, idealny; zapamiętać każdy detal na jej twarzy, drobną zmarszczkę powstałą podczas podczas wspólnego tańca; każdą emocję widoczną w jej oczach — zarówno rodzącą się w jej ciele i uwidocznioną krystalicznym spojrzeniem, jak i jego własną, odbitą niczym w zwierciadle.
13 sierpnia | Gia i reszta | Droga na skróty - festiwal
Czy to mogła być Gia? Ulokował w niej spojrzenie dopiero wtedy dostrzegając wycelowaną w siebie różdżkę. Czy mogła go pamiętać? Chłopca jednego z wielu? Chłopca, który mógłby uchodzić z jej krewnego, ginącego jednak w morzu mężczyzn, obracających się za nią i sięgających przypadkiem do falującej spódnicy? Uniósł obie dłonie w geście pokoju z jednej strony mając wystraszone, rozhisteryzowane dziecko z drugiej dziewczynę, kobietę z dawnych wspomnień, dawno zapomnianej ery.
13 sierpnia | Bękarty wojny | Pod ziemią
Był wściekły. Ci wszyscy ludzie tutaj, oni wszyscy potrzebowali pomocy. Oni też. Byli głodni, zmęczeni — bali się jak wszyscy, pragnęli tylko przetrwać. A ci w ostatniej być może godzinie zdzierali z nich skórę. Być może mógłby się przejść, poszperać w cudzych kieszeniach, ale usłyszał od barmana, że w garach już niewiele zostało i mieli ostatnią szansę, by się zdecydować.
15 sierpnia | Aisha | Weranda Woolmanów
Zmęczeniu towarzyszył bezbrzeżny smutek i żal, choć nie wiedział do kogo. Żal o to, co się stało, żal że jakaś potworna siła odebrała tyle żyć, tyle istnień. Ale powoli napływała w niego też wdzięczność. Kątem oka dostrzegł odchodzącego gdzieś Marcela, który czytał list. Szedł go wysłać? Za sobą słyszał już kroki należące do jego siostry. Rozpoznał ich symfonię, charakterystyczny dla niej lekki, tańczy chód w rytmie, który dobrze znał. Nim jednak zdołał się odwrócić była już przy nim, wsuwając głowę pod jego ramię. Nie spieszył się z tym, powoli je opuszczając, by przygarnąć ją do siebie, przytulić. Lekko obrócił sylwetkę i oparł policzek na czubki jej głowy, wdychając zapach jej włosów, jej ciała.
17 sierpnia | Freddie | Pod pokładem
Serce zmusiło go do zaprzestania poszukiwań, odnalezienia siostry, której miejsce pobytu dobrze znał. Nikt nie wiedział, co się stało z Nealą, Liddy. Nikt nie wiedział, gdzie był Fred. Fred is dead. Chaos uniemożliwiał odnalezienie igły w stogu siana. Pozostawiając Aishę i Eve z dzieckiem w Menażerii Woolmanów, gdzie były bezpieczne, przeszedł przez miasteczko wraz z przyjacielem, na własną rękę szukając pozostałych przyjaciół. A w końcu, kompletnie nie wiedząc gdzie go szukać, ruszył do Warwickshire, na barkę, choć nie spodziewał się go tam zastać wcale.
18 sierpnia | Neala | Tyły domu
Po festiwalu lata nie wrócę do Ottery. To wyszeptał jej, gdy spala na plaży, upojona doświadczeniami lub zbyt szybko pochłoniętą butelką piwa. Od tamtej nocy minęły przeszło dwa tygodnie. Świat od tamtej pory zmienił się nie do poznania, jego życie przewróciło się do góry nogami, ale wielu innych nie miało tyle szczęścia co on. Ilu z nich zasługiwało na taki przewrót, a nie doczekali nawet końca festiwalu miłości?
30 sierpnia | Brendan | Padok
Weasley, Brendan. Biuro Aurorów.
Nie uwierzył mu, nawet nie krył się z tym. Patrzył na niego tym samym, tępym wzrokim, słuchając jego słów i choć prawie podskoczył, kiedy zagrzmiał swoim głosem — podniósł go, czy sama zmiana tonu wystarczyła, by zadrżał mimowolnie? — nie mógł dać tym słowom wiary. Neala wspominała, ale on nie miał w sobie nic z Weasleya. Absolutnie nic.
Nie uwierzył mu, nawet nie krył się z tym. Patrzył na niego tym samym, tępym wzrokim, słuchając jego słów i choć prawie podskoczył, kiedy zagrzmiał swoim głosem — podniósł go, czy sama zmiana tonu wystarczyła, by zadrżał mimowolnie? — nie mógł dać tym słowom wiary. Neala wspominała, ale on nie miał w sobie nic z Weasleya. Absolutnie nic.
1 września | Roger | Watford
Nie obracał się za siebie, choć jak sądził — może tylko sądził — starał się być czujny. Rozglądał się rzadko, bo to zawsze czyniło każdego potencjalnie winnym, ale ciemnym spojrzeniem przeszukiwał otoczenie nie chcąc natknąć się na umundurowanych członków patrolu egzekucyjnego. Gdyby tylko ich dostrzegł, najbardziej naturalnie jak tylko potrafił, skręciłby w pierwszą lepszą alejkę, za wszelką cenę nie dając po sobie poznać, że czemukolwiek był winien — dla nich, nawet gdy nie był, był. Ale przed nim nie było nikogo, żadnego zagrożenia, na które musiałby uważać, dlatego szedł szybko, wierząc, że w stronę Londynu i cyrku droga przebiegnie mu bez przeszkód.
Mylił się.
Mylił się.
5 września | Marcel, Steffen, Bella | Szczurza Jama
7 września | Vesna | X
X
14 września | Neala i Marcel | Ottery
Skupił na niej wzrok i gdy był pewien, że ona koncentrowała się na nim, zrobił krok spod drzewa, by lepiej go mogła widzieć i zadarł mocniej głowę. Wskazał w siebie dwoma kciukami, a potem na nią dwoma palcami wskazującymi, by w następnej chwili dłonie ułożyć równolegle względem siebie i poruszać nadgarstkami jak w trakcie trzymania wodzy przy konnej jeździe. Koniec swej sekretnej wiadomości zwieńczył ostatecznie szerokim uśmiechem, po chwili nieco malejącym, by stał się najbardziej czarujący, na jaki sądził, że było go stać.
16 września | Mildred | Sypialnia
Serce podskoczyło mu do gardła, nie wiedział, że i dziś zabraknie mu szczęścia.
Kominek wypluł go tak, jak kot pluje kulką sierści zmieszaną z pieniącą się śliną. Wypadł z niego niezgrabnie, prawie łamiąc przy tym rękę, na którą zdezorientowany upadł z impetem. Zupełnie nie spodziewał się takiego przelotu.
Kominek wypluł go tak, jak kot pluje kulką sierści zmieszaną z pieniącą się śliną. Wypadł z niego niezgrabnie, prawie łamiąc przy tym rękę, na którą zdezorientowany upadł z impetem. Zupełnie nie spodziewał się takiego przelotu.
18 sierpnia | Wszyscy | Ministerstwo Magii
Przymusowe doprowadzenie, grzmiał list. Wcale nie chciał się tu pojawić, a jednak miał świadomość, że nie przystępując do tych działań być może na zawsze zamknie sobie drogę do Londynu; drogę, która już i tak po rejestracyjnych zawirowaniach była bardzo wyboista. Czy mogli odnaleźć jego rodzinę? Nie sądził. Czy mogli im zaszkodzić? Nie wierzył. A jednak ciarki przebiegały mu po plecach na myśl, że musiał podjąć decyzję. Mógłby tego uniknąć; przecież ministerstwo nigdy nie robiło na nich żadnego wrażenia.
23 września | Bękarty wojny | Ogród
Wykorzystał więc wszystkie techniki by nakłonić przyjaciół do picia. Picia w szybkim tempie, choć na ich czwórkę poszła tylko butelka. Podświadomie czuł, że jego życie się zmienia teraz. Dopiero teraz tak naprawdę, a obecność pacholęcia nie sprawi, że równia pochyła, z której się toczył, a może toczyli wraz z Eve, nie wyrówna się i nie zatrzyma ich. Bał się konfrontacji, bał się samego siebie i tego, że nie wiedział jak się zachować. Nikt mu nie powiedział. Powinien się cieszyć, powinni świętować i właśnie taką narrację przyjął podsuwając im butelkę. A jednak w głębi siebie miał ochotę wyć. Siedzieć pod gwiazdami i wyć do księżyca. Wszechświat robił wszystko, żeby powiedzieć mu, że był dorosły i musiał jak dorosły się zachowywać, choć w tej chwili czuł się taki mały i nic nieznaczący.
24 września' o świcie | Neala | Lynmouth
Dawno nic nie zabolało go tak, jak jej dzisiejsze spojrzenie i wyraz rozczarowania. Miała powody, miała mnóstwo powodów, by tak na niego patrzeć. Począwszy od nie dzielenia się z nią rzeczami, którymi dziś, z perspektywy czasu podzielić się powinien — miał żonę, miał dziecko, był połączony z nimi nierozerwalnym węzłem, pozwalał sobie od dawna na rzeczy i sugestie, dziś wyznania, których nie powinien się dopuszczać. Nie powinien. Zachowywał się haniebnie i nie miał żadnych powodów do dumy — a ona była szlachetna i dobra. Nie umiał się usprawiedliwić, nie umiał się przed nią wytłumaczyć; nic na to nie poradził. Ranił i zawodził dzisiaj, miała prawo mieć mu za złe tchórzostwo, nielojalność, podłość i okrucieństwo.
26 września | Marcel | X
28 września | Eve | Wykusz i staw
Wciąż nie udało mu się odespać ostatnich tygodni. Festiwalu lata, który obfitował w alkohol i używki, całkowicie dezorganizujące jego rytm, dramaty, które przewróciły świat do góry nogami co najmniej trzy razy, a potem prawdziwy koniec świata, który w niekończącej się, wielodniowej walce o życie swoje i bliskich nie pozwolił na zmrużenie nawet oka. Praca od świtu do nocy, próba zrekompensowania pani Woolman gościny, za którą nie mieli czym zapłącić poza pracą — spał. Spał jak dziecko choć tylko wtedy, gdy brała małą ze sobą, zostawiając go samego, a ciało instynktownie przewracało się na bok, egoistycznie zgarniając całą przestrzeń wąskiego łóżka dla siebie. Nim wyszła spał czujnie. Niewielki materac dzielili na troje, ale nigdy nie przywykł do prawdziwych luksusów, więc nieruszanie się całą noc nie było dla niego trudym do oswojenia dyskomfortem.
15 października | Aurorzy | Dom Bathildy Bagshot
Przez chwilę zastanawiał się, czy ucieknie tylnymi drzwiami. Nie miałby jej tego za złe; wszyscy zakładali, że w przeciągu kilku minut się rozejdą, ale te dłużyły się niemiłosiernie. I przez to żadne z nich nie mogło być pewne tego, co ich czeka. Czując papierosowy dym obejrzał się za siebie, na Weasleya podpierającego framugę. Nie palił często, nie stać go było na to, ale teraz szalenie zachciało mu się papierosa; a głód nikotynowego dymu rozpalił mu płuca ogniem. Od tych myśli odciągnął go dotyk dłoni Eve. Powoli obrócił się za nią i śmiało dał się pociągnąć kilka kroków od drzwi, nie obracając już ani na Weasleya ani na jego ponurą towarzyszkę.
18 października | Matt | Sala główna
Dopijał piwo, gdy karciane towarzystwo zwijało się ze stolika. Przed nim leżały dwa knuty, które udało mu się szczęśliwie wygrać – nie sądził, by był dobry w karty, nie był nawet pewien czy rozumiał przedstawione przez nieznajomych zasady, a jednak poszło mu gładko. Mówili, że chodzi o kłamanie, nie o szczęście. Pokerową twarz. Ale jemu było wszystko jedno i przez to najprawdopodobniej dopisało mu zaskakując szczęście. Gwizd nie przyciągnął jego uwagi równie łatwo, jak określenie, którego użył wobec niego jakiś nieszczególnie wysoki, a wypakowany, zarośnięty mężczyzna.
22 października | Eve, Aisha | X
hciał być mądrzejszy, chciał wziąć tamte wszystkie zarzuty jako przestrogę, dobrą radę. Powinni się bardziej ukrywać, być ostrożniejsi — nieważne, czy mieli do tego prawo, czy nie, musili to robić dla tej małej dziewczynki.
Otworzył drzwi, wpuszczając je do środka przodem. Zrobił tyle, ile mógł, choć do tego się też nie zamierzał przyznać.
Otworzył drzwi, wpuszczając je do środka przodem. Zrobił tyle, ile mógł, choć do tego się też nie zamierzał przyznać.
24 października | Caradog | Pod Raptuśnikiem
Nie znał się na wojennych akcjach i misjach, ale wierzył, że odpowiednie treści, odpowiednie piosenki mogły zagrzewać do boju. Ludzie, niezależnie od tego czy potrafili śpiewać czy nie, nucili melodie podczas pracy, kobiety robiły to gotując lub zajmując się dziećmi, a w końcu wszyscy tak samo śpiewali szanty w portowych barach i wesołe przyśpiewki wokół ognisk. Muzyka towarzyszyła ludziom zawsze, była potrzebna w wielu różnych chwilach, mniej lub ważnych momentach życia. Mówił, że dziś świat potrzebował żołnierzy, nie poetów, artystów. On nie był żołnierzem. Nie umiał ani pisać jak Cecil, ani walczyć różdżką, nie był nawet w połowie tak zdolny i biegły w magii jak on.
25.10 58' wieczór | Zakon Feniksa | Królicza Łapka
Lądowanie na mokrym bruku było mniej zaskakujące niż widok kolejno pojawiających się wokół osób, z których tylko on — i już po chwili też Neala — moczył ubranie na śliskich od deszczu kocich łbach. Spodnie szybko przesiąkały wodą, kiedy siadał prosto, tuż obok Cecila, patrząc na rudowłosą dziewczynę. Minął tydzień, odkąd opuścił Ottery, ale przecież mijali się już znacznie dłużej, bo nagromadzenie obowiązków skutecznie zmuszało ich do mijania się ze sobą. Nie odpowiedział, choć to nie była jego sprawka, nie miał z tym nic wspólnego, o czym mogła przekonać się sama po chwili, gdy wokół zaczęły pojawiać się kolejne osoby. Obserwował ją podnoszącą się wciąż z ziemi, nie wiedząc co powiedzieć, czy powinien w ogóle coś mówić.
26.10 58' wieczór | Yana | Londyn
Wyglądał na ulicę, wypatrując nadchodzących problemów, ale kiedy dostrzegł dwóch młodych mężczyzn, zmarszczył brwi. Cofnął się, by go nie zobaczyli i przylgnąwszy plecami do ściany spojrzał na dziewczynę, która wydała mu się znajoma. — Yana? — spytał szeptem, ledwie słyszalnie. Wątpił, by jego głos dotarł na zewnątrz. Chciał ją spytać kto to był i dlaczego ją gonił; Londyn był dość bezpiecznym miejscem, nie licząc policji, która nadużywała swoich przywilejów, ale odczekał jeszcze chwil, opierając głowę o mur za sobą.
31.10 58' Pora dnia O świcie Poranek Popołudnie Wieczór Noc | Zakon Feniksa | X
3 listopada | Eve, Marcel, Yulia | Dach
Śmiał się coraz głośniej — przezyli, głupota, pewnie nic by im nie było, Marcel nigdy nie spadłby z tego dachu, wydurniali się wszyscy, on próbą zatrzymania ich też. Trzask, którego dźwięk dotarł do niego po chwili i prawdopodobnie po tym jak wszyscy zdali sobie sprawę czym właściwie był, dotarł do niego wywołując nieprzyjemny dreszcz mknący od lędźwi aż po sam kark. Momentalnie spoważniał, powoli podnosząc się miedzy nogami przyjaciela i obrócił za źródłem dźwięku, uzmysławiają sobie czego był przyczyną. Siadł na dachówkach, nie zamierzając ruszyć się bliżej krawędzi, nie musiał. Dławił go przez chwilę dziwny zawód. Jak to?, trochę temu nie wierzył, ale zarówno Yulia jak i Marcel przecież spojrzeli tam za niego.l Czując dłonie na ramieniu powoli uniósł wzrok.
3.11 58' noc | Eve, Marcel, Yulia | Brzeg Tamizy
Myślał o tym, co było i nie wróci, drogę w ciemnym, opuszczonym metrze pokonując w milczeniu. Marcel miał rację mówiąc, że była najbezpieczniejszą ze wszystkich możliwych, parę szczurów przecięło im drogę umykając przed jasnym blaskiem zaklęcia błyszczącego z końców różdżek. Ale włochate gryzonie nie były jedynymi mieszkańcami tego miejsca. Zwrócił na to uwagę już wtedy, gdy wykorzystali metro do ucieczki przed spadającymi gwiazdami. Brak ludzi, pędzących dziko maszyn sterowanych przez mugoli zachęciła wiele innych stworzeń do wykorzystania tych miejsc jako swoich kryjówek. Dzikie koty grasowały tu nocą podobnie jak lisy, które z przedmieść potrafiły tunelami przemieszczać się do miasta, gdzie żerowały wygrzebując śmieci.
8 listopada | Maria | Stadion Narodowy
Wyciągnął spomiędzy szelek miękki worek i po kilku krokach wygramolił się za najwyższymi siedziskami. Przytknął palec do ust na znak, by chwilę została cicho i kiedy wszyscy wstali, by powitać drużyny, pociągnął ją za rękę i też wstał, by po chwili wsunąć dwa palce w usta i zagwizdać głośno. W zamieszaniu nikt ich nie mógł zauważyć, nie powinien przynajmniej — gdy wszystkie oczy skierowań były na boisko. Prowadził. Stanął przed klaszczącymi ludźmi i pokręcił głową.
10 listopada nocą | Eve | Łazienka
Przełamanie dystansu nie było trudne, nie fizycznie. Wystarczył tylko krok, a potem kolejny, wystarczyło sięgnąć do niej dłonią, by rozpiąć jej bluzkę i obnażyć ramiona. Była piękną kobietą, choć kiedy byli przyjaciółmi wcale nie patrzył na nią w ten sposób. Tak jak nigdy nie patrzył na siostrę. Wodził opuszkami palców po jej ciele z ostrożnością, niepewnością i ciekawością, choć w jego ruchach nie było ani rozmysłu ani wyrachowania ani stateczności, którą posiadali dojrzali mężczyźni delektujący się rozbudzanym powoli pragnieniem. Był zbyt młody by trzymać zarówno emocje jak i żądze na wodzy, ale te dziś budziły się w nim powoli, ospale.
14 listopada | Adriana | Redhill
Starała się zachować twarz, ale dostrzegał — lub próbował widzieć w jej twarzy cień strachu. Przez chwilę jej pytanie znajdowało się gdzieś obok. Błądził po niej wzrokiem szczerze zbulwersowany; jego czyny nie mogły jej skrzywdzić, co najwyżej pozbawić ładnej błyskotki, ale teraz widział, że ktoś to zrobił naprawdę. Mąż? Zazdrosny kochanek? To właściwie nie była jego sprawa, opamiętał się zaraz, zamykając usta i spoglądając na papierosa, którego przypadkiem upuścił. Wtedy jej zaczepka wróciła. Twarz mu stężała na chwilę. Nie było sensu zaprzeczać, że tego nie zrobił — choć może mógłby rżnąć głupa, ale zaczepiła go tu umyślnie. Popatrzył za tym człowiekiem, który nerwowo łaził od ściany do ściany; wskazała na niego przed chwilą. Nie, nie od niego miał papierosy.
20 listopada | Marcel i Caradog | Lasy Sherwood
Confundus, pomyślał pod tym, jak wyjął różdżkę spod chustki i skierował jej koniec na jednego z mężczyzn jadących na wozie. Chciał trafić w jednego z mężczyzn grających w karty, zdezorientować go na moment. Marcel proponował rozbrojenie, ale on nie miał bladego pojęcia jak rozbroić czarodzieja — zapomniał go spytać, gdy byli na ziemi.
20 listopada | Eve | X
X
29 listopada | X | X
X
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
James Doe
Szybka odpowiedź