Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Głównym punktem w kuchni wcale nie jest kuchenka, a wielki stół, zawsze okryty jasnym lnianym obrusem. Chociaż zaledwie obok znajduje się prawdziwa, chociaż mała, jadalnia, to właśnie to miejsce tętni życiem w domu Becketta. Stojąca obok kuchenka ma jeden niedziałający palnik, którym właściciel miał się zająć już lata temu, ale nigdy nie miał na to czasu.
List przyszedł rano, nagle. Sowa co prawda nie obudziła Steviego, bo ten już dawno siedział w swoim warsztacie i próbował rozkręcać coś starym śrubokrętem. Już dawno powinien go wymienić, przez lata starł się i działał mniej sprawnie. Jednak pewien sentyment, który czuł do tego prostego narzędzia, sprawiał, że było ono niezastąpione. Nie tak jak różdżka, ale wystarczająco bardzo, by był dla niego cenny.
Gdy sowa wleciała przez okno i zostawiła prosto przed jego nosem list wraz z zawiniętą w rulon gazetą. Gazety przychodziły często, ale żeby był dołączany do nich list? To się nie zdarzało. Beckett otworzył go i niemal spadł z krzesła. Śrubokręt wypadł mu z rąk i potoczył się z głuchym łoskotem po ziemi. Psia krew. Steffen nie był wcale głupi. Właściwie to był to bardzo inteligentny młody człowiek, na pewno o wiele inteligentniejszy niż wielu wioskowych głupków w jego wieku.
Wujku, jestem idiotą. Umrą przeze mnie ludzie.
Steffen, coś Ty uczynił? Stevie doczytał resztę listu drżącymi dłońmi, a potem przewertował nowy numer Proroka Codziennego, który dostał wraz z listem. Nie myślał więcej, zeskoczył z krzesła, porywając ze sobą jedynie różdżkę i pod pachę wsadzając całą skrzynkę z pyłami, które posiadał. Pobiegł od razu do kuchni i zrzucając ze stołu wszystko, co tam się stało, trzasnął skrzynią. Może nawet trochę za mocno, ale po otworzeniu wszystko było na swoim miejscu. Pędząc niczym kaczka, wbiegł z powrotem do warsztatu i porwał z szafy stojącej w rogu, to co akurat mu wpadło w ręce, nawet nie patrzył, co tam niesie.
Znów biegiem wrócił do kuchni i rzucił zdobycze na stół. Należało działać szybko, bardzo szybko. Stevie nie lubił pośpiechu, wolałby mieć więcej godzin, zastanowić się na spokojnie, ale nie było na to czasu.
Biały kubek potoczył się po stole i spadł na podłogę, a Stevie podniósł od niego jedynie ucho i oprószył je srebrnym gwiezdnym pyłem. Wziął jedynie głęboki wdech i wypowiedział inkantację.
- Protus - powiedział i wycelował różdżką w ucho, które zostało z białego kubka.
Steffen, coś Ty zrobił?
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Coś zabłyszczało i wydawało się, że magia zadziałała. Stevie dopiero w tym momencie przypomniał sobie, że nie ma na czole gogli, zdjął je przecież do przeczytania listu. No trudno, nie było czasu.
Odłożył ucho białego kubka na bok, udało się.
Złapał za czarną szpulkę nici. Małe przedmioty mogły przydać się bardziej, jeśli Steffen rzeczywiście zrobił coś, na co należało reagować szybko. Beckett nawet nie chciał myśleć o konsekwencjach wszystkiego i powodach, dla których teraz, z samego rana, siedział w kuchni i spieszył tak, jakby jego własne życie od tego zależało. Nie było czasu.
Steffena nauczał jakiś czas temu transmutacji, ale pod koniec lekcji wydawało się, że uczeń przerasta jego samego. To dobrze, chłopak miał przed sobą całe życie, musiał zaprawiać się w magii, zwłaszcza patrząc na to, jakie czasy nastąpiły w Wielkiej Brytanii.
Nie miał bladego pojęcia, za ile chłopak miał się zjawić przy Warsztacie Becketta, ale patrząc na sposób, w jaki został napisany list, mogło to się stać lada chwila. Stevie chciał być przygotowany, by ten mógł jedynie zabrać co mu potrzebne i uciekać w kraj naprawiać swój błąd, ratować wszystkich ludzi. Starzec doskonale rozumiał, jak mocno sumienie będzie go męczyło, sam zresztą mierzył się z podobnymi uczuciami w sercu i najchętniej przestrzegłby przed nimi chłopaka, ale już nie było czasu. Szambo wylało, coś się stało.
Beckettowi nie trzęsły się ręce, był nadwyraz spokojny, przynajmniej na zewnątrz. W środku aż się gotowało. Szpulka czarnej nici leżąca przed nim nie zadrżała gdy wysypywał na nią księżycowy pył. Oprószona nie wyglądała najładniej i zapewne ciężko byłoby takową szyć, ale to nie miało teraz znaczenia. Co zresztą miałby zszywać? Wszystkie koszule były pocerowane i ułożone w szafie.
- Portus - powiedział cicho i wycelował różdżką w przedmiot, by ten zamienił się w świstoklika.
Stevie liczył tylko na to, że zdąży, że zostanie wystarczająco dużo czasu, by wszystko odkręcić. Stał twardo na ziemi, a ręka nawet mu nie zadrżała.
Odłożył ucho białego kubka na bok, udało się.
Złapał za czarną szpulkę nici. Małe przedmioty mogły przydać się bardziej, jeśli Steffen rzeczywiście zrobił coś, na co należało reagować szybko. Beckett nawet nie chciał myśleć o konsekwencjach wszystkiego i powodach, dla których teraz, z samego rana, siedział w kuchni i spieszył tak, jakby jego własne życie od tego zależało. Nie było czasu.
Steffena nauczał jakiś czas temu transmutacji, ale pod koniec lekcji wydawało się, że uczeń przerasta jego samego. To dobrze, chłopak miał przed sobą całe życie, musiał zaprawiać się w magii, zwłaszcza patrząc na to, jakie czasy nastąpiły w Wielkiej Brytanii.
Nie miał bladego pojęcia, za ile chłopak miał się zjawić przy Warsztacie Becketta, ale patrząc na sposób, w jaki został napisany list, mogło to się stać lada chwila. Stevie chciał być przygotowany, by ten mógł jedynie zabrać co mu potrzebne i uciekać w kraj naprawiać swój błąd, ratować wszystkich ludzi. Starzec doskonale rozumiał, jak mocno sumienie będzie go męczyło, sam zresztą mierzył się z podobnymi uczuciami w sercu i najchętniej przestrzegłby przed nimi chłopaka, ale już nie było czasu. Szambo wylało, coś się stało.
Beckettowi nie trzęsły się ręce, był nadwyraz spokojny, przynajmniej na zewnątrz. W środku aż się gotowało. Szpulka czarnej nici leżąca przed nim nie zadrżała gdy wysypywał na nią księżycowy pył. Oprószona nie wyglądała najładniej i zapewne ciężko byłoby takową szyć, ale to nie miało teraz znaczenia. Co zresztą miałby zszywać? Wszystkie koszule były pocerowane i ułożone w szafie.
- Portus - powiedział cicho i wycelował różdżką w przedmiot, by ten zamienił się w świstoklika.
Stevie liczył tylko na to, że zdąży, że zostanie wystarczająco dużo czasu, by wszystko odkręcić. Stał twardo na ziemi, a ręka nawet mu nie zadrżała.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Udało się. Na pierwszy rzut oka było widać, że się udało. To dobrze, nie było czasu do stracenia. Stevie odłożył szpulkę czarnej nici na bok i chwycił za kolejny przedmiot, jaki wyniósł z własnej szafy. Tym razem był to pusty kałamarz, który kiedyś służył dzielnie przy wszystkich notatkach, a tych notatek było dużo. Od wielu lat starał się stworzyć coś, o czym nie śniło się ani mugolom, ani nawet czarodziejom. Prawdziwy wehikuł czasu, mogący zapobiec nie tylko temu wszystkiemu, co właśnie miało miejsce, a przede wszystkim śmierci Mary Jo. Och, słodka Mary Jo, czemuś uciekła?
Dzisiaj zapewne taki wehikuł przydałby się o wiele bardziej niż świstokliki, których potrzebował Steffen. Mógłby dzięki niemu niemal pstryknięciem palcem odkręcić wszystko to, co miało miejsce, nie trzeba byłoby organizować wszystkich akcji.
List chłopaka był chaotyczny i już po pierwszych literach było jasne, że jest przerażony i kompletnie spanikowany, a na panikę nie było przecież miejsca, nie w takich chwilach. Miał przecież narzeczoną, piękną dziewczynę z dziwnego domu, którego zasady nie do końca były Beckettowi znajome. Zawsze jednak była bardzo miła, chociaż stroje miała co najmniej ekscentryczne. Liczyło się jednak ich szczęście. Stevie kiedyś był przecież do Steffena podobny. Znalazł prawdziwy skarb, którego nie chciał puścić, chociaż równocześnie nie potrafił się nim odpowiednio zaopiekować. Lepiej by Steffen zaopiekował się Isabellą.
Pusty kałamarz oprószył tym razem srebrnym gwiezdnym pyłem. Świstokliki z nich były nieco trudniejsze, ale miały większą moc, potrafiły przenieść o wiele więcej ludzi. Cattermole nie napisał, w liście czego dokładnie potrzebuje, więc Beckett mógł jedynie improwizować i to bardzo szybko. Skierował różdżkę na kałamarz.
- Portus - wypowiedział po raz kolejny cicho, znów nie zadrżała mu ręka, chociaż głos wydawał się dość przygnębiony.
To nie miało jednak znaczenia, liczył się jedynie efekt. Jeśli trzeba było pomóc, to trzeba było pomóc. To prawda stara jak świat.
Dzisiaj zapewne taki wehikuł przydałby się o wiele bardziej niż świstokliki, których potrzebował Steffen. Mógłby dzięki niemu niemal pstryknięciem palcem odkręcić wszystko to, co miało miejsce, nie trzeba byłoby organizować wszystkich akcji.
List chłopaka był chaotyczny i już po pierwszych literach było jasne, że jest przerażony i kompletnie spanikowany, a na panikę nie było przecież miejsca, nie w takich chwilach. Miał przecież narzeczoną, piękną dziewczynę z dziwnego domu, którego zasady nie do końca były Beckettowi znajome. Zawsze jednak była bardzo miła, chociaż stroje miała co najmniej ekscentryczne. Liczyło się jednak ich szczęście. Stevie kiedyś był przecież do Steffena podobny. Znalazł prawdziwy skarb, którego nie chciał puścić, chociaż równocześnie nie potrafił się nim odpowiednio zaopiekować. Lepiej by Steffen zaopiekował się Isabellą.
Pusty kałamarz oprószył tym razem srebrnym gwiezdnym pyłem. Świstokliki z nich były nieco trudniejsze, ale miały większą moc, potrafiły przenieść o wiele więcej ludzi. Cattermole nie napisał, w liście czego dokładnie potrzebuje, więc Beckett mógł jedynie improwizować i to bardzo szybko. Skierował różdżkę na kałamarz.
- Portus - wypowiedział po raz kolejny cicho, znów nie zadrżała mu ręka, chociaż głos wydawał się dość przygnębiony.
To nie miało jednak znaczenia, liczył się jedynie efekt. Jeśli trzeba było pomóc, to trzeba było pomóc. To prawda stara jak świat.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Stevie uśmiechnął się szeroko z myślą, że dzięki temu będzie mógł pomóc chłopakowi i wszystkim innym, którzy tej pomocy potrzebowali. W tym momencie przestało go już nawet ciekawić, co dokładnie się stało.
Odłożył kałamarz na stos świstoklików udanych i jedynie zanotował szybko na kartce "urwane ucho od kubka, typ I, srebrny gwiezdny pył; szpulka nici, typ I, księżycowy pył; pusty kałamarz, typ I, srebrny gwiezdny pył". Porwał ze stołu kolejny przedmiot, którym tym razem okazała się być drewniana klamerka. Zwykle takimi wieszano pranie, ale na dzisiaj musiała wystarczyć. Była zresztą mała i łatwa do przeniesienia, a chociaż nie w każdym wypadku, o to również chodziło w świstoklikach.
Położył ją przed sobą i przez chwilę pomyślał, że przydałaby się kawa, ale nie było na to czasu, potem się jej napije, jak już będzie po wszystkim. Ze skrzyni wyciągnął kolejne szklane pojemniki, zostało jeszcze trochę księżycowego pyłu i srebrnego gwiezdnego pyłu. Musiał zaopatrzyć się w sproszkowany meteoryt, ale teraz o składniki było coraz ciężej. Wstrzymywano dostawy na terenie całego kraju i nikt nie miał pojęcia czy to przez to, że dostawcy się boją czy przez to, że nie żyją. Wolał nawet nie myśleć o tym wszystkim. Być może po prostu Ministerstwo zagarniało wszystko dla siebie. Szumowiny...
Oprószył drewnianą klamerkę księżycowym pyłem i wycelował w nią różdżkę. Przez chwilę zastanawiał się nawet co by się stało gdyby drewniane klamerki, zamiast do prania, używać do spinania długich włosów. Sam był już prawie łysy, starość robiła swoje, ale te wszystkie dziewczęta. Będzie musiał się nad tym zastanowić, ale nie teraz. Teraz liczyło się to by przygotować świstokliki, aby Steffen mógł je odebrać.
- Portus - wypowiedział inkantację po wycelowaniu różdżką w drewnianą klamerkę.
Steffena dalej nie było, może miał jeszcze trochę czasu, chociaż nie liczył ile tak właściwie go minęło od momentu gdy przeczytał ten list przerażonego chłopaka. Mogła minąć godzina, a mogło minąć 5 minut. Nikt by się nie zorientował, a na pewno nie Stevie. Nie w tym momencie.
Odłożył kałamarz na stos świstoklików udanych i jedynie zanotował szybko na kartce "urwane ucho od kubka, typ I, srebrny gwiezdny pył; szpulka nici, typ I, księżycowy pył; pusty kałamarz, typ I, srebrny gwiezdny pył". Porwał ze stołu kolejny przedmiot, którym tym razem okazała się być drewniana klamerka. Zwykle takimi wieszano pranie, ale na dzisiaj musiała wystarczyć. Była zresztą mała i łatwa do przeniesienia, a chociaż nie w każdym wypadku, o to również chodziło w świstoklikach.
Położył ją przed sobą i przez chwilę pomyślał, że przydałaby się kawa, ale nie było na to czasu, potem się jej napije, jak już będzie po wszystkim. Ze skrzyni wyciągnął kolejne szklane pojemniki, zostało jeszcze trochę księżycowego pyłu i srebrnego gwiezdnego pyłu. Musiał zaopatrzyć się w sproszkowany meteoryt, ale teraz o składniki było coraz ciężej. Wstrzymywano dostawy na terenie całego kraju i nikt nie miał pojęcia czy to przez to, że dostawcy się boją czy przez to, że nie żyją. Wolał nawet nie myśleć o tym wszystkim. Być może po prostu Ministerstwo zagarniało wszystko dla siebie. Szumowiny...
Oprószył drewnianą klamerkę księżycowym pyłem i wycelował w nią różdżkę. Przez chwilę zastanawiał się nawet co by się stało gdyby drewniane klamerki, zamiast do prania, używać do spinania długich włosów. Sam był już prawie łysy, starość robiła swoje, ale te wszystkie dziewczęta. Będzie musiał się nad tym zastanowić, ale nie teraz. Teraz liczyło się to by przygotować świstokliki, aby Steffen mógł je odebrać.
- Portus - wypowiedział inkantację po wycelowaniu różdżką w drewnianą klamerkę.
Steffena dalej nie było, może miał jeszcze trochę czasu, chociaż nie liczył ile tak właściwie go minęło od momentu gdy przeczytał ten list przerażonego chłopaka. Mogła minąć godzina, a mogło minąć 5 minut. Nikt by się nie zorientował, a na pewno nie Stevie. Nie w tym momencie.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Nie zadziałało. Nie mogło zadziałać i to było widać, pył dalej pozostawał na drewnianej klamerce, chociaż teraz nie nadawała się do niczego. To nie powinna być kwestia klamerki, ale na wszelki wypadek odrzucił ją w drugi kąt. Potem posprząta, teraz musiał skupić się na czymś innym. Nawet nie przeklął pod nosem, jedynie zaakceptował fakt i próbował pracować dalej, chociaż w niezwykłym tempie. To zdarzyło się tylko raz, niemal 10 lat temu, gdy jeszcze Ministerstwo zamawiało od niego świstokliki, a Stevie pracował na ich usługach. Wtedy w ciągu jednego dnia zrobił równo 24 świstokliki, nie spał.
Gdy za oknem zrobiło się zupełnie jasno, Stevie dopiero zobaczył upływ czasu gdy słońce zaświeciło prosto w jego oczy. To miało sens. Stworzenie świstoklików trochę trwało, magia musiała zadziałać, ale gdy miało się prawie 60 lat, upływ czasu przestawał mieć znaczenie.
Bardzo chciał oderwać się od tego stołu w kuchni i zrobić sobie kawę na którymś z trzech działających palników, ale nie miał na to czasu. Steffen, coś Ty głupku zrobił. Teraz to już nawet zaczynał się trochę irytować, zwłaszcza gdy poprzednie zaklęcie nie wyszło. Ze stołu porwał solniczkę, chociaż ta była pusta. Nawet nie myślał o tym czy był to przygotowany pod świstoklik przedmiot, czy może jego własna solniczka i zorientował się dopiero gdy obsypał ją srebrnym gwiezdnym pyłem. Tak, to była jego własna solniczka. No trudno, kupi sobie nową. Różdżką wskazał na przedmiot.
- Portus - wypowiedział inkantację i czekał.
Steffen już dawno powinien się zjawić, ale skoro akcja była tak pilna, to na pewno miał dużo pracy. Strach było pomyśleć, ile szkód musiało się stać. Stevie zastanawiał się tylko czy sam powinien zabrać różdżkę i polecieć z dawnym uczniem ratować to co dało się uratować, ale zapewne stary pryk nie byłby przy tym potrzebny tak jak młodzi i zwinni czarodzieje. Poza tym, skoro wszyscy po tym mieli wylądować w jego kuchni, musiał jeszcze zrobić im kanapki.
Gdy za oknem zrobiło się zupełnie jasno, Stevie dopiero zobaczył upływ czasu gdy słońce zaświeciło prosto w jego oczy. To miało sens. Stworzenie świstoklików trochę trwało, magia musiała zadziałać, ale gdy miało się prawie 60 lat, upływ czasu przestawał mieć znaczenie.
Bardzo chciał oderwać się od tego stołu w kuchni i zrobić sobie kawę na którymś z trzech działających palników, ale nie miał na to czasu. Steffen, coś Ty głupku zrobił. Teraz to już nawet zaczynał się trochę irytować, zwłaszcza gdy poprzednie zaklęcie nie wyszło. Ze stołu porwał solniczkę, chociaż ta była pusta. Nawet nie myślał o tym czy był to przygotowany pod świstoklik przedmiot, czy może jego własna solniczka i zorientował się dopiero gdy obsypał ją srebrnym gwiezdnym pyłem. Tak, to była jego własna solniczka. No trudno, kupi sobie nową. Różdżką wskazał na przedmiot.
- Portus - wypowiedział inkantację i czekał.
Steffen już dawno powinien się zjawić, ale skoro akcja była tak pilna, to na pewno miał dużo pracy. Strach było pomyśleć, ile szkód musiało się stać. Stevie zastanawiał się tylko czy sam powinien zabrać różdżkę i polecieć z dawnym uczniem ratować to co dało się uratować, ale zapewne stary pryk nie byłby przy tym potrzebny tak jak młodzi i zwinni czarodzieje. Poza tym, skoro wszyscy po tym mieli wylądować w jego kuchni, musiał jeszcze zrobić im kanapki.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Cóż, kanapki miały na razie pozostać dla Steviego w sferze planów odległych.
Czarodziej od wielu lat zajmował się numerologią i widział już naprawdę wiele. Wiedział, że magia była kapryśna, a im bardziej się w nią zagłębić, tym więcej pułapek czyhało na głodnych wiedzy wędrowców. I tak, przy czymś co mogło być dla Becketta całkowitą rutyną, wkradł mu się dość poważny błąd. Błąd, można by rzec, krytyczny. Niewielka iskra elektryczności która wytworzyła się na ubraniu Steviego od ruchu w czasie tworzenia skomplikowanych magicznych artefaktów przeskoczyła na solniczkę ze srebrnym gwiezdnym pyłem. Beckett nie widział, że na metalowym łebku utensylium, od wewnętrznej strony, pojawiło się nieco rdzy. Ta w połączeniu ze srebrnym pyłem, okruchami soli i odrobiną elektryczności wywołała efekt całkowicie niespodziewany.
Beckett poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka, niewątpliwie wskazujące na aktywację świstoklika. I po chwili nie było już Steviego w kuchni. Na stole pozostały czekające na Steffena udane świstokliki i jeden niewypał, lecz Stevie i solniczka zniknęli z Doliny.
Pojawili się za to w całkiem innym miejscu.
| Jest to interwencja Mistrza Gry w związku z wyrzuceniem krytycznej jedynki. Odpisujesz wpierw we wskazanej lokacji, a powrót do Doliny Godryka zajmie ci, ze względu na odległość i konieczność wielokrotnej teleportacji, około pół godziny.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Czarodziej od wielu lat zajmował się numerologią i widział już naprawdę wiele. Wiedział, że magia była kapryśna, a im bardziej się w nią zagłębić, tym więcej pułapek czyhało na głodnych wiedzy wędrowców. I tak, przy czymś co mogło być dla Becketta całkowitą rutyną, wkradł mu się dość poważny błąd. Błąd, można by rzec, krytyczny. Niewielka iskra elektryczności która wytworzyła się na ubraniu Steviego od ruchu w czasie tworzenia skomplikowanych magicznych artefaktów przeskoczyła na solniczkę ze srebrnym gwiezdnym pyłem. Beckett nie widział, że na metalowym łebku utensylium, od wewnętrznej strony, pojawiło się nieco rdzy. Ta w połączeniu ze srebrnym pyłem, okruchami soli i odrobiną elektryczności wywołała efekt całkowicie niespodziewany.
Beckett poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka, niewątpliwie wskazujące na aktywację świstoklika. I po chwili nie było już Steviego w kuchni. Na stole pozostały czekające na Steffena udane świstokliki i jeden niewypał, lecz Stevie i solniczka zniknęli z Doliny.
Pojawili się za to w całkiem innym miejscu.
| Jest to interwencja Mistrza Gry w związku z wyrzuceniem krytycznej jedynki. Odpisujesz wpierw we wskazanej lokacji, a powrót do Doliny Godryka zajmie ci, ze względu na odległość i konieczność wielokrotnej teleportacji, około pół godziny.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
wracam ze Szkocji
Ten poranek pozostawiał wiele do życzenia. Właściwie takie słowa i tak były lekkie, patrząc na wszystko, co się wydarzyło tego dnia. Najpierw list od Steffena, potem niezwykłe tempo pracy, jakie narzucił i w końcu ta dziwna góra, na której dwa trolle uderzały się maczugami po głowach. Potem deszcz na Wyspie Coquet, Pub "Pies Gończy" w Leicestershire i ostatecznie psy gończe w miasteczku niedaleko Stonehenge. To było za dużo jak na 60-latka. Chciał wpaść do domu i rzucić się na kanapę, po prostu zasnąć po całym męczącym dniu. Nie było jednak czasu. Czemu nigdy nie było czasu?
W końcu jednak wrócił do domu, licząc, że w środku zobaczy Steffena i, że w domu dalej były udane świstokliki. Jeśli cokolwiek by się im stało, jeśli ktokolwiek wpadłby do Warsztatu i je ukradł, musiałby zaczynać pracę od nowa. Nie było nawet mowy, że się na to zgodzi. Zresztą, nie było chyba takiego ryzyka. Stevie mieszkał jedynie z córką, jego dom był względnie bezpiecznym miejscem, do którego okoliczne dzieciaki wpadały na kanapki. Steffen, niezależnie od tego co zrobił, nie podał przecież jego adresu, Beckett nie mógł teraz popaść w jakąś manię prześladowczą, bez przesady.
Rzeczywiście, świstokliki dalej tam były, nic się nie zmieniło, jedynie on był przemarznięty, przemoczony i kompletnie zmęczony tym wszystkim. Deportacja i to tak niespodziewana... Może na wszelki wypadek zawsze powinien mieć w kieszeni szlafroka świstoklik? Różne przypadki chodziły po ludziach i nie było co ryzykować, że znów go gdzieś wyrzuci. Do Szkocji, albo na środek oceanu? Kto wie. Beckett wziął jeszcze głęboki oddech w ogrodzie, patrząc przez chwilę na dom. Wyglądał względnie normalnie, tak jakby wcale właśnie jego właściciel nie znalazł się na szczycie góry, Merlin jeden raczy wiedzieć jakiej. Stevie Beckett nie był zapalonym podróżnikiem, ale widać los kusił go, by poszedł ze swoimi zainteresowaniami w tę stronę. Gdyby tylko był na to czas.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ten poranek pozostawiał wiele do życzenia. Właściwie takie słowa i tak były lekkie, patrząc na wszystko, co się wydarzyło tego dnia. Najpierw list od Steffena, potem niezwykłe tempo pracy, jakie narzucił i w końcu ta dziwna góra, na której dwa trolle uderzały się maczugami po głowach. Potem deszcz na Wyspie Coquet, Pub "Pies Gończy" w Leicestershire i ostatecznie psy gończe w miasteczku niedaleko Stonehenge. To było za dużo jak na 60-latka. Chciał wpaść do domu i rzucić się na kanapę, po prostu zasnąć po całym męczącym dniu. Nie było jednak czasu. Czemu nigdy nie było czasu?
W końcu jednak wrócił do domu, licząc, że w środku zobaczy Steffena i, że w domu dalej były udane świstokliki. Jeśli cokolwiek by się im stało, jeśli ktokolwiek wpadłby do Warsztatu i je ukradł, musiałby zaczynać pracę od nowa. Nie było nawet mowy, że się na to zgodzi. Zresztą, nie było chyba takiego ryzyka. Stevie mieszkał jedynie z córką, jego dom był względnie bezpiecznym miejscem, do którego okoliczne dzieciaki wpadały na kanapki. Steffen, niezależnie od tego co zrobił, nie podał przecież jego adresu, Beckett nie mógł teraz popaść w jakąś manię prześladowczą, bez przesady.
Rzeczywiście, świstokliki dalej tam były, nic się nie zmieniło, jedynie on był przemarznięty, przemoczony i kompletnie zmęczony tym wszystkim. Deportacja i to tak niespodziewana... Może na wszelki wypadek zawsze powinien mieć w kieszeni szlafroka świstoklik? Różne przypadki chodziły po ludziach i nie było co ryzykować, że znów go gdzieś wyrzuci. Do Szkocji, albo na środek oceanu? Kto wie. Beckett wziął jeszcze głęboki oddech w ogrodzie, patrząc przez chwilę na dom. Wyglądał względnie normalnie, tak jakby wcale właśnie jego właściciel nie znalazł się na szczycie góry, Merlin jeden raczy wiedzieć jakiej. Stevie Beckett nie był zapalonym podróżnikiem, ale widać los kusił go, by poszedł ze swoimi zainteresowaniami w tę stronę. Gdyby tylko był na to czas.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 30.04.21 0:10, w całości zmieniany 1 raz
6 X
Jeśli ktoś mógł go zobaczyć w rozsypce, to właśnie wujek Stevie. Steffen napisał do niego jako pierwszego, gdy tylko usłyszał wyjec od Alexa i próbował zebrać myśli. Nawet do Gwardzisty wyskrobał coś dopiero potem, gdy skonstruował już zalążki planu łagodzenia konsekwencji swoich pochopnych działań. Dostał nauczkę na całe życie, by
-nie poddawać się mściwej satysfakcji (Morgana!)
-ani naiwnej wierze, że słowa mogą coś zmienić na lepsze (Rigel! Co właściwie Steff sobie wyobrażał, że uchroni kolegę przed falą nienawiści, którą był opętany jego brat? To znaczy, oby tak, ale nie w ten sposób!)
-I czytać ze zrozumieniem.
Zapewne wygarnąłby to przyszywanemu wujkowi w monologu, ale gdy wpadł do jego domku, zdążył już trochę ochłonąć. Popatrzeć na mapę, napisać do wszystkich Zakonników i sojuszników, którzy przyszli mu do głowy, zaplanować kogo gdzie wysłać. Ręce nadal mu dygotały, ale zdążył przemyśleć imponującą ilość rzeczy z zawrotną prędkością - szkoda tylko, że sam spowodował tą katastrofę. Zbyt szybkim działaniem, które teraz chciał naprawić równie szybkim działaniem. Nie było jednak czasu do stracenia.
Teleportował się pod chatkę z rozwianym włosem i niedopiętą koszulą, zapukał i... nic.
-Wujku? To ja, Steff! Otwórz, proszę! - zawołał i... nic. Cisza.
Upiorna cisza.
Merlinie. Zabiłem wujka Steviego. - zrozumiał nagle, a do oczu nabiegły mu łzy.
Na pewno przeczytał tą gazetę i dopowiedział sobie, co uczyniłem. Zawsze rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny i wiedział, co mi do głowy strzeli. Pewnie nawet mu mówiłem, że nienawidzę Selwynów? - wytłumaczył sobie prędko, choć Stevie nie mógł przecież wiedzieć, że Prorok Codzienny trafił na próg Pałacu Bealieu. I Grimmauld Place.
-WUJKU?! WUJKU STEVIE?! - ryknął, wznosząc różdżkę. Wujek leży tam bez życia, trafiony apopleksją albo inną mugolską chorobą (Steff, choć półmugol, wierzył czasem naiwnie w czarodziejską propagandę, że mugole mają słabsze zdrowie. Mugole i szlachcice. W sumie, był jak triumf genetyki ze swoją mieszaną krwią, czy coś). Steff już chciał wyczarować drzwi (to szybsze, niż szukanie dziury dla szczura) gdy nagle przypomniał sobie, że przecież doskonale wie, gdzie jest zapasowy klucz. Podniósł doniczkę, niechcący rozbił doniczkę, drżącymi dłońmi otworzył drzwi, wpadł do środka i...
-Wujku? Gdzie jesteś? - wyszedł, w takiej chwili? A może działał sam? Nie no, wujek Stevie nie może sam iść do Londynu! Albo Szkocji! Albo Irlandii! Steff usiłował odszukać świstokliki - czy to te, które leżą na stole? - aż w drzwiach pojawił się Stevie.
-Gdzie wujek się podziewał?! Czy... zdążył wujek coś dla mnie zrobić? - spytał Steff z żalem i nadzieją i bezbrzeżną ulgą. Oczy miał czerwone, bo zdążył już go opłakać.
Jeśli ktoś mógł go zobaczyć w rozsypce, to właśnie wujek Stevie. Steffen napisał do niego jako pierwszego, gdy tylko usłyszał wyjec od Alexa i próbował zebrać myśli. Nawet do Gwardzisty wyskrobał coś dopiero potem, gdy skonstruował już zalążki planu łagodzenia konsekwencji swoich pochopnych działań. Dostał nauczkę na całe życie, by
-nie poddawać się mściwej satysfakcji (Morgana!)
-ani naiwnej wierze, że słowa mogą coś zmienić na lepsze (Rigel! Co właściwie Steff sobie wyobrażał, że uchroni kolegę przed falą nienawiści, którą był opętany jego brat? To znaczy, oby tak, ale nie w ten sposób!)
-I czytać ze zrozumieniem.
Zapewne wygarnąłby to przyszywanemu wujkowi w monologu, ale gdy wpadł do jego domku, zdążył już trochę ochłonąć. Popatrzeć na mapę, napisać do wszystkich Zakonników i sojuszników, którzy przyszli mu do głowy, zaplanować kogo gdzie wysłać. Ręce nadal mu dygotały, ale zdążył przemyśleć imponującą ilość rzeczy z zawrotną prędkością - szkoda tylko, że sam spowodował tą katastrofę. Zbyt szybkim działaniem, które teraz chciał naprawić równie szybkim działaniem. Nie było jednak czasu do stracenia.
Teleportował się pod chatkę z rozwianym włosem i niedopiętą koszulą, zapukał i... nic.
-Wujku? To ja, Steff! Otwórz, proszę! - zawołał i... nic. Cisza.
Upiorna cisza.
Merlinie. Zabiłem wujka Steviego. - zrozumiał nagle, a do oczu nabiegły mu łzy.
Na pewno przeczytał tą gazetę i dopowiedział sobie, co uczyniłem. Zawsze rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny i wiedział, co mi do głowy strzeli. Pewnie nawet mu mówiłem, że nienawidzę Selwynów? - wytłumaczył sobie prędko, choć Stevie nie mógł przecież wiedzieć, że Prorok Codzienny trafił na próg Pałacu Bealieu. I Grimmauld Place.
-WUJKU?! WUJKU STEVIE?! - ryknął, wznosząc różdżkę. Wujek leży tam bez życia, trafiony apopleksją albo inną mugolską chorobą (Steff, choć półmugol, wierzył czasem naiwnie w czarodziejską propagandę, że mugole mają słabsze zdrowie. Mugole i szlachcice. W sumie, był jak triumf genetyki ze swoją mieszaną krwią, czy coś). Steff już chciał wyczarować drzwi (to szybsze, niż szukanie dziury dla szczura) gdy nagle przypomniał sobie, że przecież doskonale wie, gdzie jest zapasowy klucz. Podniósł doniczkę, niechcący rozbił doniczkę, drżącymi dłońmi otworzył drzwi, wpadł do środka i...
-Wujku? Gdzie jesteś? - wyszedł, w takiej chwili? A może działał sam? Nie no, wujek Stevie nie może sam iść do Londynu! Albo Szkocji! Albo Irlandii! Steff usiłował odszukać świstokliki - czy to te, które leżą na stole? - aż w drzwiach pojawił się Stevie.
-Gdzie wujek się podziewał?! Czy... zdążył wujek coś dla mnie zrobić? - spytał Steff z żalem i nadzieją i bezbrzeżną ulgą. Oczy miał czerwone, bo zdążył już go opłakać.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie było go zaledwie pół godziny, a Steffen już zdążył wpaść do kuchni i rozłupać doniczkę, która od kilkunastu lat stała dokładnie w tym samym miejscu, skrywając pod swoim dnem zapasowy klucz do domu. Nie wiedziało o tym wielu, ale młodemu chłopakowi można było zaufać, miał czyste i złote serce, chociaż czasem robił głupoty. Wszyscy je robili, nawet stary Stevie miał ich kilka na koncie, a przeniesienie się nieudanym świstoklikiem wprost na szczyt zimnej góry, należało do jednej z takich głupot. Przynajmniej nie do Tower, pomyślał jeszcze gdy zobaczył przekrwione oczy Steffena. Chłopak nic więcej nie musiał mówić. Chociaż nie było dla Becketta szczególnie jasnym co się stało, teraz nie było czasu by o tym rozmyślać.
- Deportowało mnie, ale już jestem - powiedział krótko i ściągnął z siebie przemoczone kapcie.
Stevie był sporo niższy, jak zresztą od większości, o ile nie wszystkich, ludzi jakich znał. Zdołał jednak położyć dłoń na ramieniu chłopaka i westchnąć głęboko.
- Miałem mało czasu, ale coś zrobiłem - powiedział z uśmiechem wskazując na stos udanych świstoklików, z ulgą, że te nie wybuchły. - Wszystkie prowadzą do mojego domu, więc proszę, Steffenie, nie zgub ich. - powiedział z wyjątkowym spokojem.
Becket wręczył chłopakowi ucho od białego kubka i pusty kałamarz.
- Te dwa są mocniejsze. Przeniosą do pięciu osób i mogą Was wyrwać nawet z miejsca, gdzie ktoś nałożył zaklęcia zabezpieczające. Zadziałają pomiędzy krajami. Potrzebują jednak osoby, która zna się chociaż na podstawach numerologii, by je aktywować. Zapamiętasz? - wcisnął chłopakowi dwa świstokliki do rąk. - A ten... - zabrał ze stołu szpulkę czarnej nici - ...jest słabszy, zadziała dla dwóch osób, a miejsce z którego się przeniosą nie może być pod wpływem czarów maskujących, czy innych takich. To bardzo ważne, Steffenie. Bardzo ważne - wcisnął mu w dłonie ostatni świstoklik.
Przez chwilę patrzył jeszcze na czerwone oczy chłopaka. Był za młody na to wszystko. Stevie nigdy nie był dobrym mówcą, wolał siedzieć w warsztacie i tam rozmawiać co najwyżej sam do siebie. Nie wiedział nawet co mógłby teraz powiedzieć.
- Posłuchaj mnie, Steffenie. Wszyscy popełniamy błędy, ale to od nas zależy co z tym dalej zrobimy. Ty jesteś dobrym człowiekiem - poklepał go po ramieniu. - Poradzisz sobie. A teraz już, uciekaj mi stąd. Nie ma czasu do stracenia!
Dlaczego nigdy nie było czasu...?
- Deportowało mnie, ale już jestem - powiedział krótko i ściągnął z siebie przemoczone kapcie.
Stevie był sporo niższy, jak zresztą od większości, o ile nie wszystkich, ludzi jakich znał. Zdołał jednak położyć dłoń na ramieniu chłopaka i westchnąć głęboko.
- Miałem mało czasu, ale coś zrobiłem - powiedział z uśmiechem wskazując na stos udanych świstoklików, z ulgą, że te nie wybuchły. - Wszystkie prowadzą do mojego domu, więc proszę, Steffenie, nie zgub ich. - powiedział z wyjątkowym spokojem.
Becket wręczył chłopakowi ucho od białego kubka i pusty kałamarz.
- Te dwa są mocniejsze. Przeniosą do pięciu osób i mogą Was wyrwać nawet z miejsca, gdzie ktoś nałożył zaklęcia zabezpieczające. Zadziałają pomiędzy krajami. Potrzebują jednak osoby, która zna się chociaż na podstawach numerologii, by je aktywować. Zapamiętasz? - wcisnął chłopakowi dwa świstokliki do rąk. - A ten... - zabrał ze stołu szpulkę czarnej nici - ...jest słabszy, zadziała dla dwóch osób, a miejsce z którego się przeniosą nie może być pod wpływem czarów maskujących, czy innych takich. To bardzo ważne, Steffenie. Bardzo ważne - wcisnął mu w dłonie ostatni świstoklik.
Przez chwilę patrzył jeszcze na czerwone oczy chłopaka. Był za młody na to wszystko. Stevie nigdy nie był dobrym mówcą, wolał siedzieć w warsztacie i tam rozmawiać co najwyżej sam do siebie. Nie wiedział nawet co mógłby teraz powiedzieć.
- Posłuchaj mnie, Steffenie. Wszyscy popełniamy błędy, ale to od nas zależy co z tym dalej zrobimy. Ty jesteś dobrym człowiekiem - poklepał go po ramieniu. - Poradzisz sobie. A teraz już, uciekaj mi stąd. Nie ma czasu do stracenia!
Dlaczego nigdy nie było czasu...?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź