Krypta Blacków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krypta Blacków
Na Cmentarzu dla magicznych w Londynie znajduje się wysoka krypta, do której prowadzą dwa boczne wejścia. Rzeźbione kolumny pokryte są płaskorzeźbami kruków, które wydają się zmieniać swoje położenie w zależności od pory dnia. Nad bramą wejściową widnieje napis Toujours Pour, hasło rodowe Blacków. Po wejściu do środka widać schody prowadzące do góry lub w dół. Góra wydaje się być całkowicie zamknięta i niedostępna dla jakiegokolwiek odwiedzającego, za to przez parter i podziemia ciągną się korytarze, zwieńczone szerokimi prostokątnymi komnatami. Ściany przyozdabiają nazwiska pochowanych tam członków rodziny.
Podróż powozem wydłużała mi się niemiłosiernie, a jazgot obu pań wcale jej nie upiększała. Wyłączyłem się z tej przepychanki i tylko na moment skupiłem wzrok na Cunninghamie upewniając się, że i on nie zamierzał brać w niej czynnego udziału. Z jednej strony chciałem przymusić je do odpowiedniego, co do okoliczności, zachowania, zaś z drugiej strony obłęd w oczach Sigrun mógł ziścić jeszcze większą katastrofę. Nie rozumiałem jednak po co Elvira drążyła kretyńską wymianę zdań – naprawdę ich spór był tak istotny, aby w trakcie konduktu wyciągać go na wierzch?
Odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu zatrzymaliśmy się. Bez zastanowienia wstałem z miejsca i opuściłem bryczkę byle tylko móc zaczerpnąć świeżego powietrza. Zerknąwszy po raz ostatni w stronę testrali ruszyłem za innymi żałobnikami kątem oka obserwując jak rycerze nieśli pokaźnych rozmiarów trumnę. Zastanowiło mnie dlaczego akurat oni zostali do tego wybrani, tudzież po prostu o to poproszeni, jednakże nie był to ani czas, ani tym bardziej miejsce na tego typu rozterki. Być może zgłosili się grzecznościowo – w końcu Alphard był jednym z Nas.
Pokonawszy schody moim oczom ukazało się pomieszczenie, na środku którego można było podziwiać wielkie drzewo na pozór suche i martwe, choć w istocie stworzone z marmuru. Zieleń zastąpiona pąkami z imionami od razu nasuwała na myśl genealogię rodu Blacków, co tylko potwierdzały daty pod zgrabnymi literami. Choć nigdy nie byłem szczególnie rodzinny wówczas obudziła się we mnie swego rodzaju zazdrość, co do tradycji i pamięci o zmarłych. Płynącą w żyłach krew należało pielęgnować, a suche, nieprzynoszące szacunku i sławy gałęzie odciąć bez krzty litości. Od dawna tego pragnąłem dla własnych krewnych, dla własnego nazwiska splugawionego przez zmory przeszłości i choć trudną ku temu drogę podjąłem, to nie mogłem wiedzieć ile jeszcze czekało mnie przeszkód. Macnairowie rozproszyli się nie tylko po wyspach, ale i innych kontynentach – tych którzy pragnęli się sprzeciwić, czynić podobne rzeczy co Augustus, należało zgładzić nim przyniosą jeszcze większą hańbę. Nie mogłem na to pozwolić, nie teraz kiedy moje myśli zajmowała odbudowa straconej renomy. Czas na ukrywanie się w nokturnowskim rynsztoku dobiegł końca.
Minęło kilka minut nim wraz z Elvirą, która sprawiała wrażenie znacznie bardziej przytłoczonej niżeli wcześniej, zatrzymałem się w prostokątnej sali. Zwyczaje były mi obce, nigdy nie miałem okazji być na równie godnym pochówku, dlatego zerkałem po znajomych twarzach próbując nie robić nic poza tym co oni. Dopiero kiedy trumna została ułożona na marmurowym podwyższeniu goście ruszyli w kierunku krzeseł, więc i ja uczyniłem to samo dając znak blondynce. Wiedziałem, że czeka nas trudna rozmowa, ale dopiero wtem, gdy będzie już po wszystkim. -Zachowuj się- szepnąłem jej na ucho w chwili, gdy zajmowała miejsce tuż obok mnie. Widok przyjaciela tuż obok sprawił, iż uśmiechnąłem się blado. Nie ściskałem jego dłoni, nie czułem, aby to był dobry moment na podobne gesty. -Naprawdę jesteś walnięta Multon- odparłem ściszonym tonem słysząc jej słowa. Ledwo wytrzymuję z nią kiedy jest żywa, a co dopiero jakby była duchem? Świadomość niemożliwości uczynienia krzywdy dałaby jej przysłowiowego kopa do działania, a ja sam najprawdopodobniej szybko bym oszalał.
| Miejsce 23, przepraszam za spóźnienie <3
Odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu zatrzymaliśmy się. Bez zastanowienia wstałem z miejsca i opuściłem bryczkę byle tylko móc zaczerpnąć świeżego powietrza. Zerknąwszy po raz ostatni w stronę testrali ruszyłem za innymi żałobnikami kątem oka obserwując jak rycerze nieśli pokaźnych rozmiarów trumnę. Zastanowiło mnie dlaczego akurat oni zostali do tego wybrani, tudzież po prostu o to poproszeni, jednakże nie był to ani czas, ani tym bardziej miejsce na tego typu rozterki. Być może zgłosili się grzecznościowo – w końcu Alphard był jednym z Nas.
Pokonawszy schody moim oczom ukazało się pomieszczenie, na środku którego można było podziwiać wielkie drzewo na pozór suche i martwe, choć w istocie stworzone z marmuru. Zieleń zastąpiona pąkami z imionami od razu nasuwała na myśl genealogię rodu Blacków, co tylko potwierdzały daty pod zgrabnymi literami. Choć nigdy nie byłem szczególnie rodzinny wówczas obudziła się we mnie swego rodzaju zazdrość, co do tradycji i pamięci o zmarłych. Płynącą w żyłach krew należało pielęgnować, a suche, nieprzynoszące szacunku i sławy gałęzie odciąć bez krzty litości. Od dawna tego pragnąłem dla własnych krewnych, dla własnego nazwiska splugawionego przez zmory przeszłości i choć trudną ku temu drogę podjąłem, to nie mogłem wiedzieć ile jeszcze czekało mnie przeszkód. Macnairowie rozproszyli się nie tylko po wyspach, ale i innych kontynentach – tych którzy pragnęli się sprzeciwić, czynić podobne rzeczy co Augustus, należało zgładzić nim przyniosą jeszcze większą hańbę. Nie mogłem na to pozwolić, nie teraz kiedy moje myśli zajmowała odbudowa straconej renomy. Czas na ukrywanie się w nokturnowskim rynsztoku dobiegł końca.
Minęło kilka minut nim wraz z Elvirą, która sprawiała wrażenie znacznie bardziej przytłoczonej niżeli wcześniej, zatrzymałem się w prostokątnej sali. Zwyczaje były mi obce, nigdy nie miałem okazji być na równie godnym pochówku, dlatego zerkałem po znajomych twarzach próbując nie robić nic poza tym co oni. Dopiero kiedy trumna została ułożona na marmurowym podwyższeniu goście ruszyli w kierunku krzeseł, więc i ja uczyniłem to samo dając znak blondynce. Wiedziałem, że czeka nas trudna rozmowa, ale dopiero wtem, gdy będzie już po wszystkim. -Zachowuj się- szepnąłem jej na ucho w chwili, gdy zajmowała miejsce tuż obok mnie. Widok przyjaciela tuż obok sprawił, iż uśmiechnąłem się blado. Nie ściskałem jego dłoni, nie czułem, aby to był dobry moment na podobne gesty. -Naprawdę jesteś walnięta Multon- odparłem ściszonym tonem słysząc jej słowa. Ledwo wytrzymuję z nią kiedy jest żywa, a co dopiero jakby była duchem? Świadomość niemożliwości uczynienia krzywdy dałaby jej przysłowiowego kopa do działania, a ja sam najprawdopodobniej szybko bym oszalał.
| Miejsce 23, przepraszam za spóźnienie <3
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Tuż przed przybyciem gości do krypty, niemal doszło w niej do pożaru. Przechylająca się świeca została jednak szybko zauważona przez Irinę Macnair, która zareagowała w ciągu sekundy, prędko przywracając spokój i melancholijną harmonię w miejscu ostatniego spoczynku lorda Alpharda.
Gdy kondukt żałobny w końcu dotarł do obszernej sali ceremonialnej w krypcie Blacków, wydawało się, że ceremonia rozpocznie się zaledwie za moment. Sześciu dostojników niosło trumnę na własnych ramionach, oddając zmarłemu wyrazy najwyższego szacunku, chociaż wysokie schody prowadzące do krypty mogły sprawić im w tym trudności. Calean Goyle, pomimo ostatnich wydarzeń, które zmusiły go do poruszania się o lasce, wcale nie odstawał tempem od reszty mężczyzn, więc ostatecznie w ich otwarciu żałobnego pochodu - dzięki łaskawości Merlina - zabrakło wyraźnych problemów. Wybór akurat tych sześciu mężów w oczach osób niezaznajomionych z organizacją Rycerzy Walpurgii mógł wydawać się kontrowersyjny, jednak był on podyktowany słusznymi, w opinii nestora rodu, powodami. Trumnę nieśli jego bracia w walce, równi mu w hierarchii. Dziesiątki żałobnych bukietów, wraz z ciężką skrzynią, powoli za konduktem żałobnym przenosili za pracownicy Iriny Macnair. Przed wejściem do głównej sali, z dala od gości, sprawdzili jeszcze, czy sprezentowana przez kogoś skrzynia jest obciążona czarnomagicznymi klątwami.
Gdy trumna spoczęła na katafalku, otulona wieńcami kwiatów, a skrzynia tuż obok niej, goście powoli zaczęli zajmować miejsca. Dało się usłyszeć szepty rozmów, jakie niosły się po sali. Z wszechobecnego gwaru niewiele można było zrozumieć, ale każdy z gości ze swojego miejsca z pewnością mógł dosłyszeć osoby siedzące tuż obok. Duża sala była wyłożona kamieniem, więc nawet najcichszy, najchętniej kamuflowany przed podsłuchiwaniem dźwięk nie pozostawał w niej obojętny. Chcąc czy nie chcąc, stało się to przykrą okolicznością towarzyszącą oczekiwaniu na rozwój wydarzenia. Ze swojego siedzenia każdy z gości mógł dosłyszeć rozmowy swoich sąsiadów, często do uszu dochodziły także głosy zza pleców, ale bez znajomości persony siedzącej bezpośrednio za sobą trudno byłoby odróżnić właścicieli głosów. Kto by pomyślał, że nawet na tak smutnym wydarzeniu jak pogrzeb bohatera można było poznać tyle plotek...
W drugim rzędzie po prawej stronie niemal doszło do drobnej sprzeczki, jednak ta została szybko powstrzymana przez lady Melisande Rosier, narzeczoną zmarłego, której widowiskowo podkreślane złamane serce ostudziło emocje, uładzając charakter młodszej z sióstr Rosier. Krypta stała się miejscem rozważań na temat śmierci, ale także obserwacji. Goście wydawali się być skupieni na otoczeniu, wodząc bacznymi spojrzeniami po wszystkich zebranych dookoła. Pollux Black nie zwracał jednak uwagi na poczynania gości, wypatrując kogoś. W końcu dostrzegł Ministra Magii i coś zaświeciło w poważnych oczach. Obecność takiego gościa podczas celebracji złożenia do grobu jego syna zdawała się być wyznacznikiem wagi wydarzenia. Pollux powstał z krzesła i zaczął już powoli zmierzać w stronę Malfoya, gdy ten wzrokiem wezwał do siebie młodziutką służkę Aquili, Celine. Na chwilę zatrzymał się i spoglądał na tę scenę, licząc, że Celine wybierze odpowiednie dla tego lorda miejsce. Usiadł wraz z córką Cordelią w pierwszym rzędzie, na miejscu lustrzanym do tego, które zajmował nestor rodu Black. Cronus Malfoy wydawał się zagubić w spojrzeniu Celine. Półwila nieświadomie rzuciła na niego swój urok. Ani on, ani ona nie zdawali sobie z tego sprawy. Za to Cordelia mogła zauważyć jego zmianę w zachowaniu, zwykle traktował służbę oschle. Pollux ponownie ruszył naprzód i stanął u boku Ministra, oferując mu powitalny uścisk dłoni. Zamienili ze sobą zaledwie kilka słów, ale każdy ze zgromadzonych gości mógł być pewien, że były to słowa wielkiej wagi. Podkreślały przyjaźń zawartą między rodami, a także wzajemny szacunek dwóch wysoko postawionych czarodziejów. Gdy Celine zaczęła powracać do Cordelii z futrzanym bolerkiem, Pollux kiwnął głową i oddalił się od Ministra Magii, z powrotem w stronę swojej żony. Oczekiwanie trwało - a gdy wszyscy goście zajęli już należne sobie siedzenia, jego nowy etap rozpoczął się wraz ze zmianą melodii. Kwartet smyczkowy ucichł. Jego miejsce zajęły organy, pieśń wygrywana przez odzianego w czerń pianistę otuliła wnętrze krypty, skłaniając do kolejnych refleksji. Słodka śmierci, nadejdź. Był to liryczny utwór, smutny, przygnębiający, ale też zaszczepiający w duszy pewną inspirację. W tym samym czasie zapach palonych ziół roznosił się po krypcie, powoli krążąc wstęgami wśród obecnych gości. Był niemal do niezauważenia gołym okiem, ale intensywność woni oszałamiała i wwiercała się w nozdrza.
Falę cichych głosów, niosących się echem, przerwało powstanie z miejsca nestora rodu Black. Nadszedł czas. Stanął on u boku otoczonej kwiatami trumny, do której skierowali się pracownicy domu pogrzebowego Macnair, by powolnym, uważnym gestem różdżek unieść jej wieko.
Leżał tam - lord Alphard, blady, zimny, a jednocześnie tak elegancki, jakby pogrążony we śnie. W pewnym sensie tak właśnie było, tyle że ten sen miał już nigdy się nie skończyć. Pollux zawiesił spojrzenie na twarzy swojego syna, a potem odwrócił się do zebranych i zabrał głos. To do niego należał obowiązek wygłoszenia pierwszej, najważniejszej przemowy. Musiał pożegnać dziedzica, syna, a przede wszystkim wojennego bohatera, który zginął w walce o czysty świat czarodziejów.
- Jak dziwne smutne, posępne, złowieszcze jest to zegaru miarowe stąpanie - słucham i zimne przejmują mię dreszcze. Zdania te wygłosił przed dwoma wiekami lord Perseus Parkinson, na wieść o śmierci swego syna. Dzisiaj i ja potwierdzę aktualność tych słów - wziął głęboki oddech i rozejrzał się jeszcze po sali, wzrok skupiając na lordach, których zaczął wymieniać. - Szanowni goście, pragnę podziękować Wam za to liczne przybycie do krypty mego rodu. Jestem wdzięczny, że zechcieliście oddać ostatnią posługę memu bohatersko zmarłemu synowi, lordowi Alphardowi Regulusowi Black. Dziękuję Lordom Shropshire, Lordom Bedfordshire, Hertfordshire i Northamptonshire, Lordom Durham, Lordom Yorkshire, Lordom Surrey i Middlesex, Lordom Cumberland, Lordom Leicestershire i Ruthland, Lordom Hempshire i Wight, Lordom Wiltshire, Lordom Nottinghamshire i Leicestershire, Lordom Gloucestershire, Worcestershire i Herefordshire, Lordom Kentu - na chwilę skupił wzrok na lady Melisande, która miała zostać żoną zmarłego - Lordom Cheshire, Lordom Essex, Lordom Sussex, Lordom Westmorland, Lordom Norfolk, Lordom Cambridgeshire a także Szejkom nad Biban Al-Muluk. Dziękuję wszystkim współpracownikom z Ministerstwa Magii, ze szczególnym ukłonem w stronę Lorda Cronusa Malfoya. Dziękuję przyjaciołom i druhom mego syna i mej rodziny. Dziękuję wszystkim tym, którzy wraz z mym synem walczyli i wciąż walczą o lepsze jutro dla całej magicznej społeczności. Dziękuję tym, którzy dziś ponieśli jego trumnę. Dziękuję, że zgromadziliście się tu by towarzyszyć mu w ostatniej drodze - głos Polluxa wybrzmiewał po całej sali, wracając do niego cichym echem. - Gdy mój syn przyszedł na świat, Anglią rządziły złe moce pragnące zniszczyć wszystkie wartości, które są nam bliskie. Jego narodziny stanowiły jednak nadzieję dla mnie oraz jego matki, mej żony Irmy Black, że właśnie narodził się syn stanu, mający nieść dalej i kultywować czarodziejskie ideały.
Lord Alphard Black zginął w noc z 20 na 21 września. Wielu z Was zapamięta go jako wojownika, który nigdy nie obawiał się stanąć po stronie prawdy i czystości. Zdawał sobie sprawę z wagi i znaczenia każdego słowa, każdego czynu i w końcu każdego dnia poświęconego na troskę o naszą przyszłość, o lepszą przyszłość. Kultywował swą siłę, kultywował swą moc. Nigdy nie zdradził ani swej krwi, ani historii swoich przodków, ani potęgi Czarnego Pana, bo to w jego imieniu walczył mój syn. Umierając - złożył hołd. Hołd Wam, drodzy goście. Wam, którzy pragniecie sprawiedliwego i wolnego świata. Wam, którzy równie mocno i równie należycie przeciwstawiacie się każdemu, kto śmie występować przeciw jedynym słusznym ideałom, które od wieków chronimy przed zbezczeszczeniem - intonację dobierał zgodnie z powagą i siłą słów jakie wypowiadał. - To Wy przyszliście tu dziś by razem z mą rodziną po raz ostatni odprowadzić na spoczynek bohatera. Bohatera, który oddał życie, byśmy mogli odebrać należny nam spokój, należny nam świat - zatrzymał się na chwilę. - Lord Alphard Regulus Black, pierwszy tego imienia i pierwszy, który to imię wyryje na kamieniach tej krypty. Alphardzie - zwrócił się do wprost do otwartej trumny, spoglądając na bladą i martwą twarz - niechaj pamięć o Tobie nie wygaśnie po kres czasu. Synu... jestem z Ciebie dumny.
Kiedy przemówienie dobiegło końca, nestor pochylił nieznacznie głowę, przymknąwszy powieki. Wszyscy tu obecni winni byli okazać szacunek minutą ciszy, a to, czego w tym czasie życzyli w ostatniej wędrówce, zależało już tylko i wyłącznie od nich.
Ze względu na akustykę miejsca, słyszycie rozmowy i szepty swoich sąsiadów z pól które sąsiadują z Waszym, wszystkie, które powiedzieli o momentu zajęcia miejsca. Z racji tego, że siedzicie przodem do trumny, pola które znajdują się za Waszymi plecami są przez Was słyszalne, ale jeśli nie znacie postaci które siedzą za wami lub w poprzedniej turze nie odwróciliście się by spojrzeć, kto za Wami siedzi - nie wiecie do kogo te głosy należą.
Rzucacie kością k8 w szafce zniknięć na efekty dymu kadzideł, który dostał się do Waszych nosów. Rzut należy zalinkować w poście. Biegłość zielarstwa na poziomie minimum I, pozwala rozpoznać co wywołuje efekt. Do efektu kości odnosicie się na początku swojego posta.
Macie 72h na odpis, a potem nastąpi dodatkowa tura 24h tylko dla postaci, które chciałyby powiedzieć kilka słów publicznie. Nie każdemu wypada to zrobić, ale nikt Was nie powstrzyma przed wejściem na mównicę obok trumny. Czas na przemowy będzie po minucie ciszy, potem wypada wrócić na swoje miejsce. Pomiędzy turą trzecią, a dodatkową akcją na przemowę, pojawi się post uzupełniający.
Możecie napisać dowolną ilość postów w turze.
Nicholas, ze względu na brak odpisu w poprzedniej turze, posadziliśmy Cię na losowym miejscu, obok Twojej rodziny.
Na czerwonych nieopisanych polach siedzą członkowie rodziny Black. Na poprzednim miejscu Polluxa siedzi teraz jego żona, Irma Black.
w razie pytań zapraszam oczywiście na PW lub discorda
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gdy kondukt żałobny w końcu dotarł do obszernej sali ceremonialnej w krypcie Blacków, wydawało się, że ceremonia rozpocznie się zaledwie za moment. Sześciu dostojników niosło trumnę na własnych ramionach, oddając zmarłemu wyrazy najwyższego szacunku, chociaż wysokie schody prowadzące do krypty mogły sprawić im w tym trudności. Calean Goyle, pomimo ostatnich wydarzeń, które zmusiły go do poruszania się o lasce, wcale nie odstawał tempem od reszty mężczyzn, więc ostatecznie w ich otwarciu żałobnego pochodu - dzięki łaskawości Merlina - zabrakło wyraźnych problemów. Wybór akurat tych sześciu mężów w oczach osób niezaznajomionych z organizacją Rycerzy Walpurgii mógł wydawać się kontrowersyjny, jednak był on podyktowany słusznymi, w opinii nestora rodu, powodami. Trumnę nieśli jego bracia w walce, równi mu w hierarchii. Dziesiątki żałobnych bukietów, wraz z ciężką skrzynią, powoli za konduktem żałobnym przenosili za pracownicy Iriny Macnair. Przed wejściem do głównej sali, z dala od gości, sprawdzili jeszcze, czy sprezentowana przez kogoś skrzynia jest obciążona czarnomagicznymi klątwami.
Gdy trumna spoczęła na katafalku, otulona wieńcami kwiatów, a skrzynia tuż obok niej, goście powoli zaczęli zajmować miejsca. Dało się usłyszeć szepty rozmów, jakie niosły się po sali. Z wszechobecnego gwaru niewiele można było zrozumieć, ale każdy z gości ze swojego miejsca z pewnością mógł dosłyszeć osoby siedzące tuż obok. Duża sala była wyłożona kamieniem, więc nawet najcichszy, najchętniej kamuflowany przed podsłuchiwaniem dźwięk nie pozostawał w niej obojętny. Chcąc czy nie chcąc, stało się to przykrą okolicznością towarzyszącą oczekiwaniu na rozwój wydarzenia. Ze swojego siedzenia każdy z gości mógł dosłyszeć rozmowy swoich sąsiadów, często do uszu dochodziły także głosy zza pleców, ale bez znajomości persony siedzącej bezpośrednio za sobą trudno byłoby odróżnić właścicieli głosów. Kto by pomyślał, że nawet na tak smutnym wydarzeniu jak pogrzeb bohatera można było poznać tyle plotek...
W drugim rzędzie po prawej stronie niemal doszło do drobnej sprzeczki, jednak ta została szybko powstrzymana przez lady Melisande Rosier, narzeczoną zmarłego, której widowiskowo podkreślane złamane serce ostudziło emocje, uładzając charakter młodszej z sióstr Rosier. Krypta stała się miejscem rozważań na temat śmierci, ale także obserwacji. Goście wydawali się być skupieni na otoczeniu, wodząc bacznymi spojrzeniami po wszystkich zebranych dookoła. Pollux Black nie zwracał jednak uwagi na poczynania gości, wypatrując kogoś. W końcu dostrzegł Ministra Magii i coś zaświeciło w poważnych oczach. Obecność takiego gościa podczas celebracji złożenia do grobu jego syna zdawała się być wyznacznikiem wagi wydarzenia. Pollux powstał z krzesła i zaczął już powoli zmierzać w stronę Malfoya, gdy ten wzrokiem wezwał do siebie młodziutką służkę Aquili, Celine. Na chwilę zatrzymał się i spoglądał na tę scenę, licząc, że Celine wybierze odpowiednie dla tego lorda miejsce. Usiadł wraz z córką Cordelią w pierwszym rzędzie, na miejscu lustrzanym do tego, które zajmował nestor rodu Black. Cronus Malfoy wydawał się zagubić w spojrzeniu Celine. Półwila nieświadomie rzuciła na niego swój urok. Ani on, ani ona nie zdawali sobie z tego sprawy. Za to Cordelia mogła zauważyć jego zmianę w zachowaniu, zwykle traktował służbę oschle. Pollux ponownie ruszył naprzód i stanął u boku Ministra, oferując mu powitalny uścisk dłoni. Zamienili ze sobą zaledwie kilka słów, ale każdy ze zgromadzonych gości mógł być pewien, że były to słowa wielkiej wagi. Podkreślały przyjaźń zawartą między rodami, a także wzajemny szacunek dwóch wysoko postawionych czarodziejów. Gdy Celine zaczęła powracać do Cordelii z futrzanym bolerkiem, Pollux kiwnął głową i oddalił się od Ministra Magii, z powrotem w stronę swojej żony. Oczekiwanie trwało - a gdy wszyscy goście zajęli już należne sobie siedzenia, jego nowy etap rozpoczął się wraz ze zmianą melodii. Kwartet smyczkowy ucichł. Jego miejsce zajęły organy, pieśń wygrywana przez odzianego w czerń pianistę otuliła wnętrze krypty, skłaniając do kolejnych refleksji. Słodka śmierci, nadejdź. Był to liryczny utwór, smutny, przygnębiający, ale też zaszczepiający w duszy pewną inspirację. W tym samym czasie zapach palonych ziół roznosił się po krypcie, powoli krążąc wstęgami wśród obecnych gości. Był niemal do niezauważenia gołym okiem, ale intensywność woni oszałamiała i wwiercała się w nozdrza.
Falę cichych głosów, niosących się echem, przerwało powstanie z miejsca nestora rodu Black. Nadszedł czas. Stanął on u boku otoczonej kwiatami trumny, do której skierowali się pracownicy domu pogrzebowego Macnair, by powolnym, uważnym gestem różdżek unieść jej wieko.
Leżał tam - lord Alphard, blady, zimny, a jednocześnie tak elegancki, jakby pogrążony we śnie. W pewnym sensie tak właśnie było, tyle że ten sen miał już nigdy się nie skończyć. Pollux zawiesił spojrzenie na twarzy swojego syna, a potem odwrócił się do zebranych i zabrał głos. To do niego należał obowiązek wygłoszenia pierwszej, najważniejszej przemowy. Musiał pożegnać dziedzica, syna, a przede wszystkim wojennego bohatera, który zginął w walce o czysty świat czarodziejów.
- Jak dziwne smutne, posępne, złowieszcze jest to zegaru miarowe stąpanie - słucham i zimne przejmują mię dreszcze. Zdania te wygłosił przed dwoma wiekami lord Perseus Parkinson, na wieść o śmierci swego syna. Dzisiaj i ja potwierdzę aktualność tych słów - wziął głęboki oddech i rozejrzał się jeszcze po sali, wzrok skupiając na lordach, których zaczął wymieniać. - Szanowni goście, pragnę podziękować Wam za to liczne przybycie do krypty mego rodu. Jestem wdzięczny, że zechcieliście oddać ostatnią posługę memu bohatersko zmarłemu synowi, lordowi Alphardowi Regulusowi Black. Dziękuję Lordom Shropshire, Lordom Bedfordshire, Hertfordshire i Northamptonshire, Lordom Durham, Lordom Yorkshire, Lordom Surrey i Middlesex, Lordom Cumberland, Lordom Leicestershire i Ruthland, Lordom Hempshire i Wight, Lordom Wiltshire, Lordom Nottinghamshire i Leicestershire, Lordom Gloucestershire, Worcestershire i Herefordshire, Lordom Kentu - na chwilę skupił wzrok na lady Melisande, która miała zostać żoną zmarłego - Lordom Cheshire, Lordom Essex, Lordom Sussex, Lordom Westmorland, Lordom Norfolk, Lordom Cambridgeshire a także Szejkom nad Biban Al-Muluk. Dziękuję wszystkim współpracownikom z Ministerstwa Magii, ze szczególnym ukłonem w stronę Lorda Cronusa Malfoya. Dziękuję przyjaciołom i druhom mego syna i mej rodziny. Dziękuję wszystkim tym, którzy wraz z mym synem walczyli i wciąż walczą o lepsze jutro dla całej magicznej społeczności. Dziękuję tym, którzy dziś ponieśli jego trumnę. Dziękuję, że zgromadziliście się tu by towarzyszyć mu w ostatniej drodze - głos Polluxa wybrzmiewał po całej sali, wracając do niego cichym echem. - Gdy mój syn przyszedł na świat, Anglią rządziły złe moce pragnące zniszczyć wszystkie wartości, które są nam bliskie. Jego narodziny stanowiły jednak nadzieję dla mnie oraz jego matki, mej żony Irmy Black, że właśnie narodził się syn stanu, mający nieść dalej i kultywować czarodziejskie ideały.
Lord Alphard Black zginął w noc z 20 na 21 września. Wielu z Was zapamięta go jako wojownika, który nigdy nie obawiał się stanąć po stronie prawdy i czystości. Zdawał sobie sprawę z wagi i znaczenia każdego słowa, każdego czynu i w końcu każdego dnia poświęconego na troskę o naszą przyszłość, o lepszą przyszłość. Kultywował swą siłę, kultywował swą moc. Nigdy nie zdradził ani swej krwi, ani historii swoich przodków, ani potęgi Czarnego Pana, bo to w jego imieniu walczył mój syn. Umierając - złożył hołd. Hołd Wam, drodzy goście. Wam, którzy pragniecie sprawiedliwego i wolnego świata. Wam, którzy równie mocno i równie należycie przeciwstawiacie się każdemu, kto śmie występować przeciw jedynym słusznym ideałom, które od wieków chronimy przed zbezczeszczeniem - intonację dobierał zgodnie z powagą i siłą słów jakie wypowiadał. - To Wy przyszliście tu dziś by razem z mą rodziną po raz ostatni odprowadzić na spoczynek bohatera. Bohatera, który oddał życie, byśmy mogli odebrać należny nam spokój, należny nam świat - zatrzymał się na chwilę. - Lord Alphard Regulus Black, pierwszy tego imienia i pierwszy, który to imię wyryje na kamieniach tej krypty. Alphardzie - zwrócił się do wprost do otwartej trumny, spoglądając na bladą i martwą twarz - niechaj pamięć o Tobie nie wygaśnie po kres czasu. Synu... jestem z Ciebie dumny.
Kiedy przemówienie dobiegło końca, nestor pochylił nieznacznie głowę, przymknąwszy powieki. Wszyscy tu obecni winni byli okazać szacunek minutą ciszy, a to, czego w tym czasie życzyli w ostatniej wędrówce, zależało już tylko i wyłącznie od nich.
_______
Ze względu na akustykę miejsca, słyszycie rozmowy i szepty swoich sąsiadów z pól które sąsiadują z Waszym, wszystkie, które powiedzieli o momentu zajęcia miejsca. Z racji tego, że siedzicie przodem do trumny, pola które znajdują się za Waszymi plecami są przez Was słyszalne, ale jeśli nie znacie postaci które siedzą za wami lub w poprzedniej turze nie odwróciliście się by spojrzeć, kto za Wami siedzi - nie wiecie do kogo te głosy należą.
Rzucacie kością k8 w szafce zniknięć na efekty dymu kadzideł, który dostał się do Waszych nosów. Rzut należy zalinkować w poście. Biegłość zielarstwa na poziomie minimum I, pozwala rozpoznać co wywołuje efekt. Do efektu kości odnosicie się na początku swojego posta.
- Efekty kości:
k1 - W krypcie nie ma swobodnego przewiewu powietrza, a duszący zapach spalonej mirry dostał się do Twoich nozdrzy. Jest gryzący i zanim się zorientowałeś, zrobiło Ci się słabiej. Prawdopodobnie nie zemdlejesz, ale możesz mieć problem z utrzymaniem równowagi, odpowiada za nią Twoja wytrzymałość fizyczna.
0 - musisz zaczerpnąć świeżego powietrza lub się kogoś chwycić, żeby nie upaść
1 - ciemnieje Ci przed oczami i kręci Ci się w głowie
2 - jest Ci słabo, a w nozdrzach czujesz pieczenie,
3 lub więcej - dziwne uczucie trwało tylko chwilę, nie zauważasz więcej efektów palonej mirry
k2 - Po tym gdy do Twojego nosa dostał się zapach palonego piołunu, przez kilka sekund poczułeś przeszywające zimno, tak jakby właśnie przeszedł przez Ciebie duch. Próbujesz go wypatrzeć, ale obok nie ma żadnego. Jesteś w krypcie, więc obecność ducha nie wydaje się dziwna, ale jeśli nie chcesz zastanawiać się, czy zostaniesz jego celem na dzisiejsze popołudnie, porozmawiaj z kimś czy też go widział.
k3 - Widok krypty rozpalonej tysiącem świec i palonego kopalu działa melancholijnie i do Twojej głowy chcą dostać się wspomnienia z pierwszego pogrzebu, na jakim byłeś. Jeśli nigdy nie uczestniczyłeś w pogrzebie, to może znaczyć, że ten musiał Ci się przyśnić i to bardzo realistycznie. Możesz podzielić się tym wspomnieniem ze swoim towarzyszem.
k4 - Atmosfera sprzyja głębokim rozważaniom, a ciche płacze niektórych gości niosą za sobą jedynie smutek. Do tego zapach sandałowego kadzidła w dziwny sposób sprawia, że myślisz jedynie o śmierci i jej nieuchronności. Wokół Ciebie nie ma dymu, ale zapach jest tak intensywny, że w Twojej głowie zaszczepił jedno pytanie „kto będzie następny?”
k5 - Zapach palonej białej szałwii wybija Cię z rytmu. Przez chwilę wydaje Ci się, że gdzieś w tłumie widzisz twarz Alpharda, jednak gdy mrugniesz parę razy, on zniknie. Pozostanie z Tobą dziwne uczucie, że ktoś lub coś Cię obserwuje.
k6 - W powietrzu unosi się zapach palonego sandarku, a ten wyostrza Twój umysł. Zaczynasz zastanawiać się, w jaki sposób powinien wyglądać Twój pogrzeb i kto właściwie powinien się na nim znaleźć. Jeśli poczujesz, że to dobry (lub być może ostatni moment), by zaplanować własny pochówek - powiedz o tym zaufanemu towarzyszowi.
k7 - Dociera do Ciebie zapach palonego olibanum, który z czymś Ci się kojarzy, choć możesz nie być pewien, jakie wspomnienie nawiedziło Twój umysł. Atmosfera jednak wysuwa Ci w głowie pamięć o swoim zmarłym przodku lub innej bliskiej osobie. Czy pamiętasz Waszą ostatnią lub pierwszą rozmowę?
k8 - Nie spodziewałeś się poczuć w krypcie zapachu palonej lawendy, ale dzięki niej nie opuszcza Cię uczucie skupienia. Wszystkie dźwięki wydają Ci się czystsze, obraz wyraźniejszy, a Twój umysł jest jeszcze sprawniejszy. Możesz wybrać dodatkowe pole, z którego rozmowę udało Ci się podsłuchać, ale to może być oddalone o maksymalnie dwa pola.
Macie 72h na odpis, a potem nastąpi dodatkowa tura 24h tylko dla postaci, które chciałyby powiedzieć kilka słów publicznie. Nie każdemu wypada to zrobić, ale nikt Was nie powstrzyma przed wejściem na mównicę obok trumny. Czas na przemowy będzie po minucie ciszy, potem wypada wrócić na swoje miejsce. Pomiędzy turą trzecią, a dodatkową akcją na przemowę, pojawi się post uzupełniający.
Możecie napisać dowolną ilość postów w turze.
Nicholas, ze względu na brak odpisu w poprzedniej turze, posadziliśmy Cię na losowym miejscu, obok Twojej rodziny.
Na czerwonych nieopisanych polach siedzą członkowie rodziny Black. Na poprzednim miejscu Polluxa siedzi teraz jego żona, Irma Black.
w razie pytań zapraszam oczywiście na PW lub discorda
[bylobrzydkobedzieladnie]
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 16.02.21 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Pojawienie się Ministra Magii wraz z rodziną nie umknęło uwagi Deirdre - to dobrze, powinien tu być, oddając hołd poległemu lordowi Blacków. Pogrzeby niosły więcej propagandowego potencjału niż wesela, na których mało kto naprawdę przejmował się poważną polityką i liczył tylko na wypicie Toujuours Pur oraz taniec z tą powabną kuzynką, a największe wrażenie robiły gorące plotki wymieniane ponad pozłacaną zastawą. Powinni - oni, Rycerze Walpurgii, ale także poplecznicy Czarnego Pana - wykorzystać tę okazję. Wcale nie bezdusznie, upamiętniali przecież los jednego z arystokratów, oddającego bohatersko życie w imię sprawy. Dobrze, by każdy ze zgromadzonych zdawał sobie z tego sprawę. Miała nadzieję, że tak właśnie jest, nawet Fantine odpuściła walkę o zajęcie miejsca, znikając gdzieś w rzędzie za nimi: Deirdre nie odwróciła się do niej, nie zawędrowała też wzrokiem ponownie w stronę nestorstwa z Kent; siedziała w milczeniu, wyniośle i spokojnie, od niechcenia poprawiając przód sukni, tak, by rozcięcie nie odkrywało łydki. Dobiegający do nozdrzy intensywny zapach kadzidła sprzyjał refleksji, odświeżał wspomnienia, odległe, zamazane. Przed oczami na moment przemknęła twarz zmarłej matki, ale nie wywołała w śmierciożerczyni żadnych uczuć - rodzina, dla której kiedyś była gotowa na wszystko, nie miała dla niej obecnie żadnego znaczenia, nie potrafiła przywołać nawet ich ostatniej rozmowy czy jakiegokolwiek mądrego przesłania, złotego przysłowia, mogącego poprowadzić ją przez życie. Więzy krwi przestały mieć znaczenie, w odróżnieniu od więzów śmierci.
Doprowadzających do niej Sigrun, która niezbyt elegancko przepchnęła się przez rząd siedzeń, pojawiając się obok niej znikąd. Dopiero zapach perfum oraz ochrypłe przeprosiny, wystosowane do Rosierów, sprawiły, że Mericourt spojrzała na siadającą obok blondynkę - zamyślenie łaskawie oszczędziło Dei zmartwienia pragnieniem łowczyni, by znaleźć się jak najbliżej trumny. Dobrze, zgodnie z planem. Ich wczorajsza rozmowa nie przebiegła może idealnie, ale doszły do pewnego porozumienia, a Rookwood miała być dziś prowadzona na względnie krótkiej smyczy. - Pamiętasz, o czym wczoraj rozmawiałyśmy - zwróciła się do jasnowłosej cicho, pochylając się ku niej tak, by słowa dotarły prosto do ucha. - Zachowuj się logicznie. Świadczysz nie tylko o sobie, ale także o nas - przypomniała spokojnie, tonem dalekim od reprymendy, mającym raczej ukoić Rookwood i uziemić ją na tym krześle. - A jeśli poczujesz się gorzej, ściśnij mnie za rękę - dodała jeszcze, na sekundę zaciskając dłoń w rękawiczce na przedramieniu czarownicy, wiedząc, że pod materiałem skrywa się Mroczny Znak. Spojrzała jeszcze raz prosto w oczy jasnowłosej, surowo, ale stanowczo, po czym wyprostowała się, dyskretnie przekładając różdżkę z kieszeni do rękawa szaty, by w razie potrzeby móc szybko zareagować.
Nie poświęciła jednak więcej uwagi śmierciożerczyni - ceremonia rozpoczęła się bowiem na dobre, a przejmująca muzyka roznosząca się po krypcie wywoływała dreszcze nawet w obojętnej Deirdre. Doceniała całą oprawę, potrafiła z uznaniem spoglądać na pewną teatralność pogrzebu, lecz to przemowa Polluxa przykuła całą jej uwagę. Był doskonałym mówcą, wprawionym retorem, celnym obserwatorem politycznej sceny oraz społecznych niepokojów. Oddawał szacunek arystokracji, podkreślając swą wielkość, a Alpharda opisywał tak, bez wątpienia na to zasłużył. Mericourt zastygła bez ruchu, wpatrując się w przód krypty, nie czując nic, gdy obnażono zwłoki dawnego przyjaciela. Widziała go martwego, dotykała jego twarzy, gdy leżał w podziemiach Gringotta, planowała przemówienie na jego ślub - a teraz żegnała się z nim po raz ostatni, świadoma, że zapamięta go takim, jakim był na Festiwalu Miłości, pełnym życia, rozchwianym, butnym, szalonym. Ostrzegającym ją przed konsekwencjami najtrudniejszego z uczuć.
7
Doprowadzających do niej Sigrun, która niezbyt elegancko przepchnęła się przez rząd siedzeń, pojawiając się obok niej znikąd. Dopiero zapach perfum oraz ochrypłe przeprosiny, wystosowane do Rosierów, sprawiły, że Mericourt spojrzała na siadającą obok blondynkę - zamyślenie łaskawie oszczędziło Dei zmartwienia pragnieniem łowczyni, by znaleźć się jak najbliżej trumny. Dobrze, zgodnie z planem. Ich wczorajsza rozmowa nie przebiegła może idealnie, ale doszły do pewnego porozumienia, a Rookwood miała być dziś prowadzona na względnie krótkiej smyczy. - Pamiętasz, o czym wczoraj rozmawiałyśmy - zwróciła się do jasnowłosej cicho, pochylając się ku niej tak, by słowa dotarły prosto do ucha. - Zachowuj się logicznie. Świadczysz nie tylko o sobie, ale także o nas - przypomniała spokojnie, tonem dalekim od reprymendy, mającym raczej ukoić Rookwood i uziemić ją na tym krześle. - A jeśli poczujesz się gorzej, ściśnij mnie za rękę - dodała jeszcze, na sekundę zaciskając dłoń w rękawiczce na przedramieniu czarownicy, wiedząc, że pod materiałem skrywa się Mroczny Znak. Spojrzała jeszcze raz prosto w oczy jasnowłosej, surowo, ale stanowczo, po czym wyprostowała się, dyskretnie przekładając różdżkę z kieszeni do rękawa szaty, by w razie potrzeby móc szybko zareagować.
Nie poświęciła jednak więcej uwagi śmierciożerczyni - ceremonia rozpoczęła się bowiem na dobre, a przejmująca muzyka roznosząca się po krypcie wywoływała dreszcze nawet w obojętnej Deirdre. Doceniała całą oprawę, potrafiła z uznaniem spoglądać na pewną teatralność pogrzebu, lecz to przemowa Polluxa przykuła całą jej uwagę. Był doskonałym mówcą, wprawionym retorem, celnym obserwatorem politycznej sceny oraz społecznych niepokojów. Oddawał szacunek arystokracji, podkreślając swą wielkość, a Alpharda opisywał tak, bez wątpienia na to zasłużył. Mericourt zastygła bez ruchu, wpatrując się w przód krypty, nie czując nic, gdy obnażono zwłoki dawnego przyjaciela. Widziała go martwego, dotykała jego twarzy, gdy leżał w podziemiach Gringotta, planowała przemówienie na jego ślub - a teraz żegnała się z nim po raz ostatni, świadoma, że zapamięta go takim, jakim był na Festiwalu Miłości, pełnym życia, rozchwianym, butnym, szalonym. Ostrzegającym ją przed konsekwencjami najtrudniejszego z uczuć.
7
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie spodziewała się, że sam minister magii zaszczyci swoją obecnością pogrzeb Alpharda Blacka - być może wynikało to z nieznajomości etykiety szlachty oraz meandrów polityki, lecz chcąc nie chcąc należała do osób, które wiodły wzrokiem za jego wysoką sylwetką z maskowanym za czarną woalką zdumieniem. Dość miała w sobie rozsądku, by nie wyrazić go na głos; żadna niewiedza nie była warta przyznawania się do niej, a teraz przynajmniej miała pewność, że musi uczynić wszystko, aby dobrze dopasować się do pozostałych żałobników i nie odstawać od nich manierami. Czuła, że jej prawa dłoń pod aksamitnym materiałem rękawiczki drży nieznacznie, więc zacisnęła palce mocno na kolanie. Nienawidziła pogrzebów, nienawidziła kontroli oraz oceniających spojrzeń, a przede wszystkim - nienawidziła nie wiedzieć.
Niepewność uspokajały nieco ciche tony muzyki, obecność Macnaira oraz rozkoszna woń palonej lawendy. Zapach ten kojarzył się Elvirze z jej mieszkaniem, z gabinetem uzdrowicielskim, ze spokojem. Odetchnęła nim głębiej, powoli odzyskując skupienie, odchodząc rozważaniami od własnych obaw i przyglądając otoczeniu. Najpierw uniosła dłoń, by odrzucić czarną koronkę na włosy, dzięki czemu mogła przyjrzeć się kobiecie, która dosiadła się z jej prawej strony. Widziały się po raz pierwszy, a jednak - jakimś sposobem - rościła sobie prawo, by wtrącać się w jej rozmowę. Elvira rzuciła jej krótkie spojrzenie, przechylając się nieco, by szepnąć niepokornej do ucha:
- Pożyczyć nie. Możesz ukraść.
Pozostawiła ją z tymi niejasnymi słowami, wracając uwagą do Drew i Caelana. Jakże elokwentną uwagę skwitowała jedynie westchnięciem, z ledwością powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
- Spostrzegawczy jesteś - szepnęła z przekąsem, ironicznie, w głębi ducha czując cień urazy, o jaką dotąd nigdy by się nie posądzała. Nie zwykła przywiązywać wagi do tego, co o niej pieprzyli, nie po raz pierwszy zostałaby nazwana wariatką, ale w jakimś stopniu te wieczne przygany, niezrozumienie... były męczące. A na pewno wkurwiały. Nie wątpiła nawet przez moment, że Macnair miał wiele równie podłych pragnień, nie był po prostu wystarczająco odważny, aby którąkolwiek wypowiedzieć na głos.
Może okazja nie była właściwa. Nie czułaby zaskoczenia, gdyby odkryła, że wielu z tu siedzących śmierć lorda Blacka dotknęła o niebo głębiej niż ją; co należało przyznać, nie potrafiła się zachować, nigdy jeszcze przecież nie była na żadnym pogrzebie.
Na resztę uroczystości zdecydowała się więc zamilknąć i przebrnąć przez wszystkie jej etapy z godnością, w duchu jedynie odliczając minuty do tego, aż ten cały koszmar dobiegnie końca. Wreszcie wszyscy zajęli miejsca, przez tłum przeniosło się kilka szeptanych rozmów, a potem uwagę każdego przykuła muzyka oraz przemowa... nestora rodu. Była prawie pewna, że przemawia Pollux Black, nikt inny nie podjąłby się tego wyzwania w pierwszej kolejności; nie miałby prawa.
W czasie słuchania, splotła dłonie elegancko na kolanie, opuszczając głowę w odpowiednich momentach, a w innych lekko wzdychając. Należało mu przyznać, że wysławiał się z niezwykłą perswazją, nawet ona nie mogłaby nie dostrzec wzniosłej atmosfery. Znudziły ją wyłącznie wspomnienia poszczególnych lordów hrabstw, ale gdy wybrzmiały ostatnie zdania, poczuła dreszcz powagi przebiegający wzdłuż kości kręgosłupa.
Z przyzwyczajenia po przemowach, jakich do tej pory miała okazję słuchać (a głównie pojawiały się one na spotkaniach uzdrowicieli), uniosła dłonie i zaklaskała powoli, dwukrotnie, dźwięk protezy jednak poniósł się metalicznie po sali i nikt mu nie zawtórował.
Zrobiło jej się gorąco, w gardle zemdliło, ale zachowała spokój, opuszczając woalkę z powrotem na twarz i z nisko opuszczoną głową krzyżując ręce na kolanach.
Kurwa mać, pomyślała przelotnie, a choć czuła, że jej policzki pokrywają się wściekłym różem, odnajdywała komfort w tym, że mogła schować twarz za koronką.
Na pogrzebach najwyraźniej się nie klaskało. Czy powinna powiedzieć, że próbowała zabić bahankę? Na pewno nie teraz, gdy wszyscy milczeli, ale myślała już intensywnie nad wytłumaczeniem, na wypadek, gdyby Macnairowi przyszło do głowy się z niej nabijać.
8
[bylobrzydkobedzieladnie]
Niepewność uspokajały nieco ciche tony muzyki, obecność Macnaira oraz rozkoszna woń palonej lawendy. Zapach ten kojarzył się Elvirze z jej mieszkaniem, z gabinetem uzdrowicielskim, ze spokojem. Odetchnęła nim głębiej, powoli odzyskując skupienie, odchodząc rozważaniami od własnych obaw i przyglądając otoczeniu. Najpierw uniosła dłoń, by odrzucić czarną koronkę na włosy, dzięki czemu mogła przyjrzeć się kobiecie, która dosiadła się z jej prawej strony. Widziały się po raz pierwszy, a jednak - jakimś sposobem - rościła sobie prawo, by wtrącać się w jej rozmowę. Elvira rzuciła jej krótkie spojrzenie, przechylając się nieco, by szepnąć niepokornej do ucha:
- Pożyczyć nie. Możesz ukraść.
Pozostawiła ją z tymi niejasnymi słowami, wracając uwagą do Drew i Caelana. Jakże elokwentną uwagę skwitowała jedynie westchnięciem, z ledwością powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
- Spostrzegawczy jesteś - szepnęła z przekąsem, ironicznie, w głębi ducha czując cień urazy, o jaką dotąd nigdy by się nie posądzała. Nie zwykła przywiązywać wagi do tego, co o niej pieprzyli, nie po raz pierwszy zostałaby nazwana wariatką, ale w jakimś stopniu te wieczne przygany, niezrozumienie... były męczące. A na pewno wkurwiały. Nie wątpiła nawet przez moment, że Macnair miał wiele równie podłych pragnień, nie był po prostu wystarczająco odważny, aby którąkolwiek wypowiedzieć na głos.
Może okazja nie była właściwa. Nie czułaby zaskoczenia, gdyby odkryła, że wielu z tu siedzących śmierć lorda Blacka dotknęła o niebo głębiej niż ją; co należało przyznać, nie potrafiła się zachować, nigdy jeszcze przecież nie była na żadnym pogrzebie.
Na resztę uroczystości zdecydowała się więc zamilknąć i przebrnąć przez wszystkie jej etapy z godnością, w duchu jedynie odliczając minuty do tego, aż ten cały koszmar dobiegnie końca. Wreszcie wszyscy zajęli miejsca, przez tłum przeniosło się kilka szeptanych rozmów, a potem uwagę każdego przykuła muzyka oraz przemowa... nestora rodu. Była prawie pewna, że przemawia Pollux Black, nikt inny nie podjąłby się tego wyzwania w pierwszej kolejności; nie miałby prawa.
W czasie słuchania, splotła dłonie elegancko na kolanie, opuszczając głowę w odpowiednich momentach, a w innych lekko wzdychając. Należało mu przyznać, że wysławiał się z niezwykłą perswazją, nawet ona nie mogłaby nie dostrzec wzniosłej atmosfery. Znudziły ją wyłącznie wspomnienia poszczególnych lordów hrabstw, ale gdy wybrzmiały ostatnie zdania, poczuła dreszcz powagi przebiegający wzdłuż kości kręgosłupa.
Z przyzwyczajenia po przemowach, jakich do tej pory miała okazję słuchać (a głównie pojawiały się one na spotkaniach uzdrowicieli), uniosła dłonie i zaklaskała powoli, dwukrotnie, dźwięk protezy jednak poniósł się metalicznie po sali i nikt mu nie zawtórował.
Zrobiło jej się gorąco, w gardle zemdliło, ale zachowała spokój, opuszczając woalkę z powrotem na twarz i z nisko opuszczoną głową krzyżując ręce na kolanach.
Kurwa mać, pomyślała przelotnie, a choć czuła, że jej policzki pokrywają się wściekłym różem, odnajdywała komfort w tym, że mogła schować twarz za koronką.
Na pogrzebach najwyraźniej się nie klaskało. Czy powinna powiedzieć, że próbowała zabić bahankę? Na pewno nie teraz, gdy wszyscy milczeli, ale myślała już intensywnie nad wytłumaczeniem, na wypadek, gdyby Macnairowi przyszło do głowy się z niej nabijać.
8
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czuł lekki ból w prawym ramieniu, najpewniej naciągnął sobie któryś z mięśni, napinając rękę w trakcie niesienia ciężkiej trumny. Poprawił się na krześle, układając rękę tak, by móc dyskretnie wybadać - z ciekawości - który z mięśni w tym momencie domagał się jego uwagi; trójgłowy zajmuje wprawdzie całą tylną powierzchnię ramienia, lecz składa się z, nomen omen, trzech głów. I gdyby miał zdiagnozować się sam, na szybko, to powiedziałby, iż to przyśrodkową musiał nadwyrężyć.
Na bladej cerze wciąż odznaczała się nienaturalna czerwień wysiłku, w skroniach krew pulsowała szybciej, a w nozdrza uderzył go zapach, którego nie znał. Dusząca woń mirry była wszystkim, na czym mógł się w tym momencie skupić; wziął głębszy oddech, lecz niemal zaniósł się kaszlem, gdy ścianki krtani podrapała ta upiorna woń.
Docisnął plecy do siedzenia, a dłońmi chwycił się kurczowo boków siedzenia; docierały do niego wyłącznie strzępki słów, które wypowiadał nestor Blacków, nie słyszał nic z tego, co szeptały osoby siedzące wokół niego - jedynie cienie tych szeptów krążyły w jego głowie, osiadały na myślach, a on nie wiedział już, czy cokolwiek z tego wszystkiego jest prawdą.
Odgrodził się od otoczenia kurtyną powiek, walcząc ze zmagającym go osłabieniem. Nie bacząc już na wgryzającą się w jego układ oddechowy woń, zaczerpnął kilka kolejnych głębszych oddechów, to jednak wszystko pogorszyło. Mroczki zaczęły wirować pod powiekami, nie raz i nie dwa doprowadzał się już sam do podobnego stanu - na skraj wytrzymałości, ale wtedy miał wokół siebie bezpieczną przestrzeń własnej piwnicy, i drobną dłoń Ase, prowadzącą go gdzieś, gdzie zwinięty w kłębek odpływał w ciemność.
Zapragnął zerwać się z siedzenia, by wydostać się z krypty, lecz wiedział, że nie postawi kilku kroków, nim straci przytomność; wcisnął się więc tylko w siedzenie, walcząc z czernią pulsującą agresywnie pod powiekami. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że ona jest tuż obok. Jak zawsze.
- Ase, jeg tror... jeg besvimer - powiedział gorączkowym szeptem, w stronę Claude'a; chciał ją ostrzec - jeśli zemdleje, będzie potrzebował jej pomocy. To nie ona pierwsza wyciągnęła w jego stronę dłoń - więc zrobił to sam, zaciskając palce na przedramieniu kuzynki. Nieprzytomne spojrzenie snuło się gdzieś po posadzce, zbyt ciężkie, by unieść je wyżej.
Przekonać się, że to nie Ase siedziała obok niego.
Czerń wciąż wirowała, woniejąc mirrą.
1
Na bladej cerze wciąż odznaczała się nienaturalna czerwień wysiłku, w skroniach krew pulsowała szybciej, a w nozdrza uderzył go zapach, którego nie znał. Dusząca woń mirry była wszystkim, na czym mógł się w tym momencie skupić; wziął głębszy oddech, lecz niemal zaniósł się kaszlem, gdy ścianki krtani podrapała ta upiorna woń.
Docisnął plecy do siedzenia, a dłońmi chwycił się kurczowo boków siedzenia; docierały do niego wyłącznie strzępki słów, które wypowiadał nestor Blacków, nie słyszał nic z tego, co szeptały osoby siedzące wokół niego - jedynie cienie tych szeptów krążyły w jego głowie, osiadały na myślach, a on nie wiedział już, czy cokolwiek z tego wszystkiego jest prawdą.
Odgrodził się od otoczenia kurtyną powiek, walcząc ze zmagającym go osłabieniem. Nie bacząc już na wgryzającą się w jego układ oddechowy woń, zaczerpnął kilka kolejnych głębszych oddechów, to jednak wszystko pogorszyło. Mroczki zaczęły wirować pod powiekami, nie raz i nie dwa doprowadzał się już sam do podobnego stanu - na skraj wytrzymałości, ale wtedy miał wokół siebie bezpieczną przestrzeń własnej piwnicy, i drobną dłoń Ase, prowadzącą go gdzieś, gdzie zwinięty w kłębek odpływał w ciemność.
Zapragnął zerwać się z siedzenia, by wydostać się z krypty, lecz wiedział, że nie postawi kilku kroków, nim straci przytomność; wcisnął się więc tylko w siedzenie, walcząc z czernią pulsującą agresywnie pod powiekami. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że ona jest tuż obok. Jak zawsze.
- Ase, jeg tror... jeg besvimer - powiedział gorączkowym szeptem, w stronę Claude'a; chciał ją ostrzec - jeśli zemdleje, będzie potrzebował jej pomocy. To nie ona pierwsza wyciągnęła w jego stronę dłoń - więc zrobił to sam, zaciskając palce na przedramieniu kuzynki. Nieprzytomne spojrzenie snuło się gdzieś po posadzce, zbyt ciężkie, by unieść je wyżej.
Przekonać się, że to nie Ase siedziała obok niego.
Czerń wciąż wirowała, woniejąc mirrą.
1
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ledwie usiadł na swoim miejscu obok Adeline, kiedy owionął go niespodziewany, ale bardzo charakterystyczny zapach. Nie potrafił go nazwać, ale był pewny, że już go kiedyś czuł. Czy to nie było wtedy w Algierii sześć lat temu? Czy ten Tuareg, który prowadził ich po zdradliwej pustyni, nie podarował im takich kadzideł? Edgar zaczynał sobie przypominać namiot, który przy burzy piaskowej ledwie trzymał się ziemi, chociaż rzucono na niego odpowiednie zabezpieczenia. Panował w nim półmrok i dokładnie ten sam ostry zapach. Wspomnienia zabrały go jednak dalej, do ostatniego pogrzebu, jaki potrafił sobie przypomnieć – Isadory Burke. A może teraz byli na jej pogrzebie? Tylko dlaczego siedzieli dopiero w trzecim rzędzie, czyżby dwa pierwsze zajęli Parkinsonowie? Edgar rozejrzał się po sali, próbując dostrzeć swojego brata; był, siedział na końcu, poważny jak zwykle, zamyślony, na pierwszy rzut oka niewystarczająco smutny jak na pogrzeb żony, ale Edgar wiedział, że w środku kotłują się w nim silne emocje. Obok niego Primrose, potem Craig… Serce zabiło mu mocniej, Craig, nie powinien go tutaj widzieć. Poruszył się niecierpliwie na krześle; przymknął na chwilę oczy, pocierając dłonią czoło. Nie mógł być na pogrzebie Craiga, bo Craig żył, już niejednokrotnie poruszał ten temat z rodziną, choć ciągle o tym zapominał. To nie mógł być pogrzeb Isadory, chyba nie, ale przecież nie pamiętałby go tak dobrze, gdyby dopiero brał w nim udział. Szukał racjonalnych odpowiedzi, jakichś tropów, które pomogą mu się odnaleźć w rzeczywistości. Cytrusowy zapach kadzidła przywodził mu na myśl Afrykę, tak samo smak wypitej przed kilkoma momentami śliwowicy, ale kamienna krypta nie przypominała egipskich grobowców.
Teraźniejszość wymykała mu się z rąk, znowu, ale tym razem nie mógł całkiem jej stracić. – Czyj to pogrzeb? – Dyskretnie zadał pytanie, pochylając się bliżej Adeline. Zapach jej perfum, tuszujący charakterystyczne kadzidło, trochę go otrzeźwił. Chwilę później na środek wyszedł lord Pollux Black, pozbawiając Edgara reszty wątpliwości. Alphard Black, Alphard Black powtarzał jego imię jak mantrę, przez co umknął mu początek wypowiedzi nestora. Drugą połowę wysłuchał już uważniej, ale nie potrafił się z nią zgodzić. Śmierć Alpharda nie była bohaterska – była głupia, nierozsądna, i można było jej uniknąć. Black zachował się nierozważnie, łapiąc kamień gołą ręką bez ani grama reflekcji. Zamierzał jednak zachować tę myśl dla siebie – jasnym było, że podczas pogrzebu zmarły będzie wychwalany pod niebiosa.
Pochylił głowę, by wraz z resztą zgromadzonych okazać zmarłemu szacunek, lecz ledwie zapadła cisza, kiedy ktoś za nim klasnął. Donośny dźwięk rozniósł się po krypcie, a Edgar zacisnął mocniej szczękę, żeby się nie odwrócić i nie sprawidzić kto uznał to za dobry pomysł. Właśnie dlatego nie zapraszało się pospólstwa na szlacheckie uroczystości.
7
Teraźniejszość wymykała mu się z rąk, znowu, ale tym razem nie mógł całkiem jej stracić. – Czyj to pogrzeb? – Dyskretnie zadał pytanie, pochylając się bliżej Adeline. Zapach jej perfum, tuszujący charakterystyczne kadzidło, trochę go otrzeźwił. Chwilę później na środek wyszedł lord Pollux Black, pozbawiając Edgara reszty wątpliwości. Alphard Black, Alphard Black powtarzał jego imię jak mantrę, przez co umknął mu początek wypowiedzi nestora. Drugą połowę wysłuchał już uważniej, ale nie potrafił się z nią zgodzić. Śmierć Alpharda nie była bohaterska – była głupia, nierozsądna, i można było jej uniknąć. Black zachował się nierozważnie, łapiąc kamień gołą ręką bez ani grama reflekcji. Zamierzał jednak zachować tę myśl dla siebie – jasnym było, że podczas pogrzebu zmarły będzie wychwalany pod niebiosa.
Pochylił głowę, by wraz z resztą zgromadzonych okazać zmarłemu szacunek, lecz ledwie zapadła cisza, kiedy ktoś za nim klasnął. Donośny dźwięk rozniósł się po krypcie, a Edgar zacisnął mocniej szczękę, żeby się nie odwrócić i nie sprawidzić kto uznał to za dobry pomysł. Właśnie dlatego nie zapraszało się pospólstwa na szlacheckie uroczystości.
7
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przybycie Ministra Magii wzbudziło nie małe zamieszanie i chociaż nie było słychać podniesionych głosów tak szmer przebiegł przez całą kryptę, a zaraz za nim miarowe stukanie laseczki kiedy mężczyzna szedł na wskazane mu miejsce przez drobną dziewczynę. Pojawienie się tego człowieka świadczyło o tym jak ważną personą był zmarły. Nie był tylko człowiekiem z nazwiskiem, był kimś kto działał na arenie międzynarodowej polityki, pracował na lepsze jutro i święcie w to wierzył. W krypcie robiło się coraz bardziej tłoczno i też duszno, a zapach kadzideł nie pomagał. Czuła w powietrzu zapach lawendy, a dźwięki i obrazy zdawały się być bardziej wyraziste oraz głośniejsze. Starała się skupić na własnych myślach, ale nie było to łatwe, gdyż szepty rozmów zdawały się być niezwykle wyraźne i słyszalne. Czyżby to akustyka krypty sprawiała, że dobrze wszystko słyszała?
Podniosła wzrok i dostrzegła Rigela, który posłał jej blady uśmiech, odpowiedziała tym samym chcąc podnieść na duchu przyjaciela, który nie był gotowy na taki cios. Kiedy ona miewała problemy był obok, w szkole zawsze dzielnie ją wspierał. Teraz przyszedł czas kiedy to ona mogła stanowić dla niego pociechę. W tym momencie do jej uszu doszła rozmowa pomiędzy Aresem i Francisem, a słowa jakie padały z ust dwóch lordów nie były często słyszane na salonach. Zwykle mężczyźni chcieli chronić damy przed takimi sformułowaniami, a teraz pewni, że nikt ich nie słyszy rozmawiali w najlepsze. Przecież nie jest tajemnicą, że młodzi mężczyźni szukają w różnych miejscach rozrywek, ale co innego mieć tego świadomość tylko to wypierać, a co innego usłyszeć z ich własnych ust. Czy Charon i Craig to słyszą? Czy brat i kuzyn podniosą oburzenie? Zerknęła kontrolnie to na jednego to na drugiego, ale zdawali się nic nie słyszeć, albo zachowywali kamienną twarz Burków i nie dawali po sobie poznać, że cokolwiek widzą i słyszą. Kolejna jednak część wymiany zdań sprawiła, że pod woalką szarozielone oczy Primrose zaczynały przybierać kształt prawie okrągły ze zdumienia i niedowierzania temu co słyszy. Mimowolnie spojrzała w stronę Rosierów by zobaczyć o jakiej „szmacie” mówi brat Evandry, a jej wzrok padł na Deirdre, która siedziała w jednym rzędzie wraz z przyjaciółką i jej mężem. Informacja, że lord nestor zdradza jej przyjaciółkę z inną kobietą była wiedzą, której nie spodziewała się zdobyć. I nie w taki sposób. Poczuła jak oddech jej przyspiesza, a drobne dłonie zaciskają się mocno na kolanach. Tylko spokojnie, nie wiesz czy to prawda. Może to głupie plotki? Zazdrośni ludzie potrafią tworzyć historie bez pokrycia. Jednak to mówił lord Lestrange, który był blisko z rodziną Rosier i jaki by miał powód aby oczerniać Tristana w oczach własnego kuzyna, którego oburzenie było jak najbardziej na miejscu. Jednocześnie słowa jakich używał Francis wskazywały na wściekłość i prawdziwy gniew, który został wywołany tym widokiem. Jeżeli tak było, to czy Evandra o wszystkim wiedziała i z wielką godnością znosiła taki afront? Czy przykładem innych, wielkich dam miała układ z kochanką męża i zawarła pakt oraz porozumienie, które sprawia, że opinia rodu nie jest szkalowana i na zewnątrz uchodzą za idealną parę? Pamiętała jeszcze z czasów szkolnych jak Evandra rozpływała się nad listami od narzeczonego, jak zachwycała się wizją małżeństwa i wejścia w szeregi Róż z Kentu. Czy właśnie została zraniona? Tak wiele pytań i żadnej odpowiedzi, a ostre słowa nadal się toczyły z ust dwóch lordów, kiedy ona patrzyła na spokojne oblicze nestorowej rodu Rosier. Najwidoczniej jeszcze inni im przeszkadzali w tej uroczystości. Jednak nie mogło ich zabraknąć, walczyli wraz z Alphardem w myśl tych samych ideałów. Powoli rozprostowała dłonie na kolanach czując jak mocno wbija paznokcie w miękką część własnych rąk. Ucieszyła się kiedy mężczyźni na chwilę zamilkli, a wnętrze krypty wypełniła muzyka oraz mocny i pewny głos Polluxa. Jego słowa idealnie pasowały do sytuacji, mówił o marzeniach, pragnieniach i obowiązkach o tym o sama czuła i chciała realizować. Śmierć Alpharda nagła i niespodziewana mogła wiele zmienić. Zginął na służbie Czarnemu Panu, mógł to być jej brat i kuzyn. Zginął jak bohater czyli w imię tego co wierzył, to musiała być jakaś pociecha dla jego rodziny, ale czy wystarczająca? Słowa Polluxa odbijały się od chłodnych ścian krypty, a gdy wybrzmiały nagły dźwięk oklasków sprawił, że drgnęła na swoim miejscu. Odgłos ten był niczym błyskawica na granatowym tle, głośny, niespodziewany i całkowicie nie na miejscu. Wręcz usłyszała jak bratowa łapie gwałtownie oddech porażona tym nietaktem. Arystokracja wyczulona na gesty, zachowania i słowa każde złamanie protokołu odnotowywała i wybaczała, ale nigdy nie zapominała.
|8
Podniosła wzrok i dostrzegła Rigela, który posłał jej blady uśmiech, odpowiedziała tym samym chcąc podnieść na duchu przyjaciela, który nie był gotowy na taki cios. Kiedy ona miewała problemy był obok, w szkole zawsze dzielnie ją wspierał. Teraz przyszedł czas kiedy to ona mogła stanowić dla niego pociechę. W tym momencie do jej uszu doszła rozmowa pomiędzy Aresem i Francisem, a słowa jakie padały z ust dwóch lordów nie były często słyszane na salonach. Zwykle mężczyźni chcieli chronić damy przed takimi sformułowaniami, a teraz pewni, że nikt ich nie słyszy rozmawiali w najlepsze. Przecież nie jest tajemnicą, że młodzi mężczyźni szukają w różnych miejscach rozrywek, ale co innego mieć tego świadomość tylko to wypierać, a co innego usłyszeć z ich własnych ust. Czy Charon i Craig to słyszą? Czy brat i kuzyn podniosą oburzenie? Zerknęła kontrolnie to na jednego to na drugiego, ale zdawali się nic nie słyszeć, albo zachowywali kamienną twarz Burków i nie dawali po sobie poznać, że cokolwiek widzą i słyszą. Kolejna jednak część wymiany zdań sprawiła, że pod woalką szarozielone oczy Primrose zaczynały przybierać kształt prawie okrągły ze zdumienia i niedowierzania temu co słyszy. Mimowolnie spojrzała w stronę Rosierów by zobaczyć o jakiej „szmacie” mówi brat Evandry, a jej wzrok padł na Deirdre, która siedziała w jednym rzędzie wraz z przyjaciółką i jej mężem. Informacja, że lord nestor zdradza jej przyjaciółkę z inną kobietą była wiedzą, której nie spodziewała się zdobyć. I nie w taki sposób. Poczuła jak oddech jej przyspiesza, a drobne dłonie zaciskają się mocno na kolanach. Tylko spokojnie, nie wiesz czy to prawda. Może to głupie plotki? Zazdrośni ludzie potrafią tworzyć historie bez pokrycia. Jednak to mówił lord Lestrange, który był blisko z rodziną Rosier i jaki by miał powód aby oczerniać Tristana w oczach własnego kuzyna, którego oburzenie było jak najbardziej na miejscu. Jednocześnie słowa jakich używał Francis wskazywały na wściekłość i prawdziwy gniew, który został wywołany tym widokiem. Jeżeli tak było, to czy Evandra o wszystkim wiedziała i z wielką godnością znosiła taki afront? Czy przykładem innych, wielkich dam miała układ z kochanką męża i zawarła pakt oraz porozumienie, które sprawia, że opinia rodu nie jest szkalowana i na zewnątrz uchodzą za idealną parę? Pamiętała jeszcze z czasów szkolnych jak Evandra rozpływała się nad listami od narzeczonego, jak zachwycała się wizją małżeństwa i wejścia w szeregi Róż z Kentu. Czy właśnie została zraniona? Tak wiele pytań i żadnej odpowiedzi, a ostre słowa nadal się toczyły z ust dwóch lordów, kiedy ona patrzyła na spokojne oblicze nestorowej rodu Rosier. Najwidoczniej jeszcze inni im przeszkadzali w tej uroczystości. Jednak nie mogło ich zabraknąć, walczyli wraz z Alphardem w myśl tych samych ideałów. Powoli rozprostowała dłonie na kolanach czując jak mocno wbija paznokcie w miękką część własnych rąk. Ucieszyła się kiedy mężczyźni na chwilę zamilkli, a wnętrze krypty wypełniła muzyka oraz mocny i pewny głos Polluxa. Jego słowa idealnie pasowały do sytuacji, mówił o marzeniach, pragnieniach i obowiązkach o tym o sama czuła i chciała realizować. Śmierć Alpharda nagła i niespodziewana mogła wiele zmienić. Zginął na służbie Czarnemu Panu, mógł to być jej brat i kuzyn. Zginął jak bohater czyli w imię tego co wierzył, to musiała być jakaś pociecha dla jego rodziny, ale czy wystarczająca? Słowa Polluxa odbijały się od chłodnych ścian krypty, a gdy wybrzmiały nagły dźwięk oklasków sprawił, że drgnęła na swoim miejscu. Odgłos ten był niczym błyskawica na granatowym tle, głośny, niespodziewany i całkowicie nie na miejscu. Wręcz usłyszała jak bratowa łapie gwałtownie oddech porażona tym nietaktem. Arystokracja wyczulona na gesty, zachowania i słowa każde złamanie protokołu odnotowywała i wybaczała, ale nigdy nie zapominała.
|8
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Bardzo nie podobała się jej ta brzydka półwila. I bardzo nie podobało się jej tak łagodne podejście ojca do służby. I bardzo nie podobał się jej ten cały pogrzeb, a już najbardziej nie podobało się jej przyniesione przez Celine bolerko. Cordelia uniosła wysoko jasne brwi, taksując wzrokiem otrzymany materiał, owszem, drogi i piękny, ale nawet gdyby prześliczna blondynka ohydna flądra złożyła na jej dłoniach - z odpowiednim pokłonem - najdroższy materiał utkany z włosów wili, Malfoyówna wydęłaby usta w podobnym niezadowoleniu. Najchętniej znów posłałaby służącą Blacków po inne nakrycie, by trochę uprzykrzyć i tak posępną egzystencję panienki na posyłki, ale znajdowała się tuż obok ojca i nie mogła przeciągać struny. Westchnęła więc tylko dramatycznie i przyjęła futro, jednocześnie sugestywnie rozglądając się dookoła w oczekiwaniu na to, by jakiś dżentelmen pomógł zarzucić nakrycie na jej drobne plecy. W międzyczasie nie omieszkała spiorunować wzrokiem pozornie zawstydzonej lafiryndy, która - cóż za zgorszenie - opowiadała o swoich hulankach. Cordelia aż zakryła usta wolną dłonią, a duże, niebieskie oczy zrobiły się jeszcze większe. Uczono ją, że owszem, balet jest przepiękną sztuką, ale prawdziwym damom nie przystało chwalić się swym ciałem na scenie. Do tego w futrze, okropieństwo. Malfoyówna chętnie dałaby upust swemu oburzeniu, ale dosłownie zabrakło jej tchu. - Blackowie powinni zastanowić się nad zmianą służby, prawda, panie ojcze? - rzuciła tylko szeptem do Cronusa, gdy zostali już względnie sami, spoglądając na siwowłosego mężczyznę z nadzieją - ignorując jak zwykle podszepty rozsądku, sugerujące, że Cronus chętnie przyjąłby tą krnąbrną i niezadowalającą ślicznotkę do Wilton.
Na razie jednak przestała się tym kłopotać, skupiając się na ceremonii. Starała się wyglądać godnie i poważnie, ale niemiłosiernie się jej nudziło. Owszem, muzyka była piękna, wszystkie te kwiaty też - ale cóż za marnotrawstwo, lepiej, by te wszystkie bukiety trafiły do niej, a nie do jakiegoś trupa, który i tak nie będzie mieć z nich pociechy - lecz zimna i pochmurna atmosfera źle wpływała na Cordelię. Do tego chwilę później przed jej oczami stanął, a raczej legł...trup w swej skromnej osobie. Szlachcianka pobladła znacząco, ba, właściwie pozieleniała, próbując szybko odwrócić wzrok w bok. Oddychała głęboko, to miało ją uspokoić, ale intensywny dym kadzideł równie gwałtownie wypełnił płuca. Czy ona też będzie tak wyglądała? Czy też będzie miała taki smutny pogrzeb? Kąciki ust Cordie zadrżały, zwróciła przejętą twarz w stronę ojca, najbliższej jej tu osoby; opiekuna, ostoi rodu. Nie chciała, by jej pogrzeb tak wyglądał, ona...w ogóle nie chciała, żeby się zdarzył. - Nie chcę tak wyglądać po śmierci, panie ojcze. Nie chcę, żeby ci głupi terroryści wygrali i mnie zabili, nie chcę pogrzebu - wyszeptała przejętym, płaczliwym tonem, bowiem w wyobrażeniach swej ostatniej drogi widziała tylko pustkę, nicość, nic, co mogłaby zaplanować. - A jeśli już, to chcę być w tej zielonej sukience po pani matce - dodała jednak po chwili melancholijnego namysłu, milknąc jednak na dobre, gdy zaczęła się część retoryczna pogrzebu. Zamknęła oczy, pozornie wydając się tak skupioną na słowach Polluxa, ale tak naprawdę powstrzymywała się od spoglądania na prawdziwe zwłoki Alpharda. Okropne. Powieki zatrzepotały tylko, gdy po tym dość przejmującym monologu ktoś na sali...zaklaskał. Cordelia odwróciła się natychmiast, odruchowo, szukając źródła tego okrutnego odgłosu. Cóż za faus pas. To na pewno ta blondyneczka od Blacków. Albo ktoś z plebsu, kogo jednak nie mogła zauważyć. Na wszelki wypadek morderczym spojrzeniem omiotła ostatni rząd, po czym powróciła do swej świątobliwej pozycji, z dłońmi cnotliwie założonymi na kolanach - i zaciśniętymi powiekami. Alphard nie wyglądał tak przystojnie będąc martwym.
6
Na razie jednak przestała się tym kłopotać, skupiając się na ceremonii. Starała się wyglądać godnie i poważnie, ale niemiłosiernie się jej nudziło. Owszem, muzyka była piękna, wszystkie te kwiaty też - ale cóż za marnotrawstwo, lepiej, by te wszystkie bukiety trafiły do niej, a nie do jakiegoś trupa, który i tak nie będzie mieć z nich pociechy - lecz zimna i pochmurna atmosfera źle wpływała na Cordelię. Do tego chwilę później przed jej oczami stanął, a raczej legł...trup w swej skromnej osobie. Szlachcianka pobladła znacząco, ba, właściwie pozieleniała, próbując szybko odwrócić wzrok w bok. Oddychała głęboko, to miało ją uspokoić, ale intensywny dym kadzideł równie gwałtownie wypełnił płuca. Czy ona też będzie tak wyglądała? Czy też będzie miała taki smutny pogrzeb? Kąciki ust Cordie zadrżały, zwróciła przejętą twarz w stronę ojca, najbliższej jej tu osoby; opiekuna, ostoi rodu. Nie chciała, by jej pogrzeb tak wyglądał, ona...w ogóle nie chciała, żeby się zdarzył. - Nie chcę tak wyglądać po śmierci, panie ojcze. Nie chcę, żeby ci głupi terroryści wygrali i mnie zabili, nie chcę pogrzebu - wyszeptała przejętym, płaczliwym tonem, bowiem w wyobrażeniach swej ostatniej drogi widziała tylko pustkę, nicość, nic, co mogłaby zaplanować. - A jeśli już, to chcę być w tej zielonej sukience po pani matce - dodała jednak po chwili melancholijnego namysłu, milknąc jednak na dobre, gdy zaczęła się część retoryczna pogrzebu. Zamknęła oczy, pozornie wydając się tak skupioną na słowach Polluxa, ale tak naprawdę powstrzymywała się od spoglądania na prawdziwe zwłoki Alpharda. Okropne. Powieki zatrzepotały tylko, gdy po tym dość przejmującym monologu ktoś na sali...zaklaskał. Cordelia odwróciła się natychmiast, odruchowo, szukając źródła tego okrutnego odgłosu. Cóż za faus pas. To na pewno ta blondyneczka od Blacków. Albo ktoś z plebsu, kogo jednak nie mogła zauważyć. Na wszelki wypadek morderczym spojrzeniem omiotła ostatni rząd, po czym powróciła do swej świątobliwej pozycji, z dłońmi cnotliwie założonymi na kolanach - i zaciśniętymi powiekami. Alphard nie wyglądał tak przystojnie będąc martwym.
6
Ciężka atmosfera panująca w krypcie i zapach kadzidła przyniosły ze sobą mgliste wspomnienia, które powoli zaczęły klarować się w odmętach pamięci. Radość zaślubin, przyjęcia nowych cór pod dach i burkową pieczę spowił żałobny całun kiedy zaledwie rok później pożegnano szlachetnego lorda Burke, brata jej męża, Everarda. Atmosfera była jeszcze bardziej ponura, a może tylko jej się tak wydawało? Bo była bliżej centrum żałoby? Zerknęła na twarz Edgara. Czy on także przywołał w myślach ten sam pogrzeb? Już otworzyła usta, aby wypowiedzieć to na pozór niewinne pytanie, kiedy to on zaskoczył ją nie po raz pierwszy w ostatnim czasie. Gdyby ktoś miał możliwość obserwowania spojrzenia lady Adeline mógł zobaczyć jak lodowata obojętność topi się pod wpływem zmartwienia. Długie palce zacisnęły się na materiale jego płaszcza.
- Żegnamy lorda Alpharda Blacka, Edgarze. Niosłeś jego trumnę, pamiętasz? - troskliwy szept dotarł do uszu Edgara, a delikatny, pokrzepiający uśmiech krył zaniepokojenie rodzące się w jej sercu. Jednakże Pollux Black wstał, rozpraszając skoncentrowane na mężu spojrzenie.
Wsłuchiwała się w słowa płynnie wypływające z ust Polluxa. I na pewien moment zapomniała o swojej żrącej wręcz niechęci do całego rodu Blacków. Być może w spojrzeniu lorda, w jego postawie tak stabilnej i nieposzlakowanej, mimo ciężaru spoczywającego na jego barkach, widziała po prostu rodzica, który stracił swe dziecko przedwcześnie. Był urzeczywistnieniem najgorszych z koszmarów, jakie nocą nawiedzały lady Adeline. I mogła nimi gardzić, poddawać w wątpliwość każde słowo, które kiedykolwiek wypełzło z ust jakiegokolwiek Blacka. Czy odczuwał ten obezwładniający ból w klatce piersiowej, który pod osłoną nocy w sennych marach prześladował Adeline? Żadna z tych myśli nie znalazła odbicia w postawie lady Burke, która siedziała niczym posąg. Dumna i dostojna, tak jak powinna żona nestora.
I wtedy, niczym echo słów przemawiającego lorda, metaliczny, głuchy odgłos oklasków dobiegł zza jej pleców. W gęstej ciszy krypty był niemalże ogłuszający. Mierził uszy, drażnił nerwy. W spokoju wytrwała te kilka uderzeń serca, które w milczącym hołdzie mieli złożyć pamięci Blacka.
Pogrzeb obfitował w małe, obyczajowe skandale, które przyprawiały Adeline o migrenę.
Tak to jest, jak pospólstwo wchodzi na salony, pomyślała ze stosowną dla siebie zgryźliwością. Czuła się jak w cyrku, otoczona przez małpy, którym pojęcie dobrych manier było najwyraźniej obce. I nie dbała oto kim ci ludzie byli, jak wiele zrobili dla Alpharda czy całej ich społeczności, kiedy teraz przynosili wstyd, rujnując podniosłość tejże chwili. Miała jedynie nadzieję, że osoba, która dopuściła się takiego afrontu nie miała wiele wspólnego ze szlacheckim pochodzeniem. Nie to, co Ares i jego przeklęte daktyle. Samo wspomnienie sprawiało, że ból zaczynał pulsować w skroniach lady Burke. Jej przodkowie zapewne przewracają się w grobach widząc, że to ich córa stoi na straży etykiety na pogrzebie Blacka. Pozwoliła sobie jedynie na pełne irytacji wypuszczenie powietrza z płuc i wymowne spojrzenie rzucone w stronę męża. Och, nie zamierzała pozostawić tego bez chociażby słowa komentarza. Dumnie nosiła nazwisko Burke, ale czasem crouchowe wychowanie zdawało się być niezbędne w arystokratycznej codzienności.
3
- Żegnamy lorda Alpharda Blacka, Edgarze. Niosłeś jego trumnę, pamiętasz? - troskliwy szept dotarł do uszu Edgara, a delikatny, pokrzepiający uśmiech krył zaniepokojenie rodzące się w jej sercu. Jednakże Pollux Black wstał, rozpraszając skoncentrowane na mężu spojrzenie.
Wsłuchiwała się w słowa płynnie wypływające z ust Polluxa. I na pewien moment zapomniała o swojej żrącej wręcz niechęci do całego rodu Blacków. Być może w spojrzeniu lorda, w jego postawie tak stabilnej i nieposzlakowanej, mimo ciężaru spoczywającego na jego barkach, widziała po prostu rodzica, który stracił swe dziecko przedwcześnie. Był urzeczywistnieniem najgorszych z koszmarów, jakie nocą nawiedzały lady Adeline. I mogła nimi gardzić, poddawać w wątpliwość każde słowo, które kiedykolwiek wypełzło z ust jakiegokolwiek Blacka. Czy odczuwał ten obezwładniający ból w klatce piersiowej, który pod osłoną nocy w sennych marach prześladował Adeline? Żadna z tych myśli nie znalazła odbicia w postawie lady Burke, która siedziała niczym posąg. Dumna i dostojna, tak jak powinna żona nestora.
I wtedy, niczym echo słów przemawiającego lorda, metaliczny, głuchy odgłos oklasków dobiegł zza jej pleców. W gęstej ciszy krypty był niemalże ogłuszający. Mierził uszy, drażnił nerwy. W spokoju wytrwała te kilka uderzeń serca, które w milczącym hołdzie mieli złożyć pamięci Blacka.
Pogrzeb obfitował w małe, obyczajowe skandale, które przyprawiały Adeline o migrenę.
Tak to jest, jak pospólstwo wchodzi na salony, pomyślała ze stosowną dla siebie zgryźliwością. Czuła się jak w cyrku, otoczona przez małpy, którym pojęcie dobrych manier było najwyraźniej obce. I nie dbała oto kim ci ludzie byli, jak wiele zrobili dla Alpharda czy całej ich społeczności, kiedy teraz przynosili wstyd, rujnując podniosłość tejże chwili. Miała jedynie nadzieję, że osoba, która dopuściła się takiego afrontu nie miała wiele wspólnego ze szlacheckim pochodzeniem. Nie to, co Ares i jego przeklęte daktyle. Samo wspomnienie sprawiało, że ból zaczynał pulsować w skroniach lady Burke. Jej przodkowie zapewne przewracają się w grobach widząc, że to ich córa stoi na straży etykiety na pogrzebie Blacka. Pozwoliła sobie jedynie na pełne irytacji wypuszczenie powietrza z płuc i wymowne spojrzenie rzucone w stronę męża. Och, nie zamierzała pozostawić tego bez chociażby słowa komentarza. Dumnie nosiła nazwisko Burke, ale czasem crouchowe wychowanie zdawało się być niezbędne w arystokratycznej codzienności.
3
Adeline Burke
Zawód : Arystokratka
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
part of her mystery
is how she is calm
in the storm and
anxious in the quiet
is how she is calm
in the storm and
anxious in the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie zdawala sobie sprawy z tego, że jej przejście pomiędzy lordem Tristanem Rosierem a jego szanowną małżonką nie należało do szczególnie eleganckich. Przeprosiła przecież i starała się nie przepchać zbyt brutalnie, a w miarę szybko przemknąć ku dwójce Śmierciożerców. A zazwyczaj po prostu rozpychała się łokciami, przekonana, że to inni mają się jej usuwać z drogi. Wedle własnego przekonania zachowała się nader kulturalnie. Tak jak wymagała tego uroczystość w takim towarzystwie.
Zająwszy miejsce obok Deirdre kątem oka dostrzegła, że ta się ku niej nachyla. Uczyniła to samo instynktownie.
- Pamiętam - odszepnęła. Nie miała problemów z pamięcią. Chyba. Wczorajszy wieczór zapamiętała jednak dobrze. Pełne usta Sigrun wykrzywiły się w grymasie, gdy Deirdre pouczyła ją, by zachowywała się logicznie - choć nie miało to tonu reprymendy. Miała jednak rację. Obie pojawiły się tu jako przedstawicielki Czarnego Pana - reprezentowały Jego samego i jego sługi. Nie mogła zrobić z siebie pośmiewiska. Skinęła głową, zgadzając się na propozycję Deirdre, z góry jednak wiedząc, że z niej nie skorzysta. Nie była aż tak słaba, aby jak dziecko łapać ją niczym matkę za rękę szukając wsparcia. Przetrwała Azkaban, przetrwała poszukiwania Locus Nihil, przetrwała w dzieciństwie Plagę Koszmarów. Wtedy też miała przywidzenia, halucynacje i koszmary na jawie. Nie potrafiła wówczas odróżnić tego co prawdziwe, od tego, co nierealne. Uciekała wówczas w głąb własnego umysłu, tam, gdzie była bezpieczna. Odcinała się od rzeczywistości. To samo uczyniła teraz, uparcie patrząc gdzieś w kierunku trumny Alpharda Blacka, ale unikając jego widmowej sylwetki tuż obok. Spojrzenie miała jakby niewidzące, lecz siedziała plecami do wszystkich. Dostrzec to mogła Deirdre i Evandra po jej drugiej stronie.
To pomogło. Słyszała głos lorda Polluxa Blacka, witającego lordów, opowiadającego o swym synu, lecz jednym uchem jej to wpadało, drugim wypadało. Siedziała sztywno wyprostowana, nieruchoma i milcząca, spokojna, myślami była jednak gdzieś zupełnie indziej. Tam ciszę mąciło jedynie pohukiwanie sowy w oddali i szelest liści. Trzask gałązki złamanej przez zbliżające się stworzenie. We własnych myślach naciągała bełt na kuszy, tylko, że... Zamiast świeżego powietrza, zapachu mchu i kory drzew, zmysł węchu drażniła mdląca woń kadzideł.
To jednak nie on, a kilka klaśnięć z tylnych rzędów sprowadziło Sigrun na ziemię, do krypty rodowej Blacków; w chwili, kiedy należało zachować milczenie, by uczcić pamięć Alpharda chwilą ciszy, ktoś zaczął klaskać. Blondynka obróciła dyskretnie głowę, by spojrzeć przez ramię - i dostrzegła Elvirę Multon opuszczającą ręce. W tamtej chwili jednak bynajmniej nie sprawiło to Sigrun satysfakcji, to, że Multon zrobiła z siebie idiotkę. Właściwie było jej to całkiem obojętne. Miała już się odwrócić, gdy dostrzegła kto siedział blisko - Caelan Goyle... z panią Goyle. Poczuła jakiś ucisk w żołądku i spojrzała w kierunku trumny. Uchylonej tak, by każdy mógł dostrzec blade oblicze Alpharda.
Martwi nie robili na niej wrażenia. Widziała już wiele martwych ciał. W takim i gorszym stanie. Wielu z nich sama odebrała życie. Może Deirdre martwiła się jak zadziała na nią ten widok - ale Sigrun przypomniał jedynie gdzie i po co tu jest. To pogrzeb Alpharda. On nie żyje. Jego widmo nie stało już obok. Nie przemawiało do niej. Rookwood poczuła się spokojniej, ale coś nie dawało jej skupić się na chwili ciszy.
Właściwie powinna się spodziewać, że przyjdzie tu z żoną. Gdyby zostawił ją w domu, tak jak w noc noworocznego sabatu u lady Nott, ludzie zaczęliby zadawać pytania, a jako zarządca portu musiał dbać o swoją reputację.
Przygryzła lekko wargę przez ochotę, by wstać, podejść do Catriony, wpleść jej dłoń we włosy tak jak Deirdre uczyniła to wczorajszego wieczoru z Sigrun i cisnąć jej łbem o najbliższe krzesło. Przyjemna to była wizja. Na tyle, że musiała powstrzymywać uśmiech. Zachowała jednak kamienną, obojętną minę. Kiedy do tego doszło, że zaczynała miewać takie myśli? Bywała zazdrosna, lecz nie aż tak. Ostatni raz tak mocno przywiązana była do własnego brata.
W myślach porzuciła Catrionę na rzecz Christophera. Kiedy widziała go po raz ostatni? Póltorej roku już minęło. Zaczynała nabierać pewności, że bliźniaczy brat nie żyje. Do Sigrun powróciło wspomnienie ich ostatniej rozmowy. Obiecał, że tak jak ona wróci do Wielkiej Brytanii, by dołączyć do Czarnego Pana, którego jak się okazało oboje znali w czasach szkolnych - jako Toma Riddle. Christopher zapewniał, że ma jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale nie chciał zdradzić o co chodziło. Nie chciał też, aby Sigrun opóźniała własny powrót. Przekonał ją do wyjazdu. Od tamtej pory nie miała od niego żadnych wieści i coraz bardziej było jej to obojętne. A coraz mniej obojętny był Sigrun za to Goyle, który nosił na palcu ślubną obrączkę.
7
Zająwszy miejsce obok Deirdre kątem oka dostrzegła, że ta się ku niej nachyla. Uczyniła to samo instynktownie.
- Pamiętam - odszepnęła. Nie miała problemów z pamięcią. Chyba. Wczorajszy wieczór zapamiętała jednak dobrze. Pełne usta Sigrun wykrzywiły się w grymasie, gdy Deirdre pouczyła ją, by zachowywała się logicznie - choć nie miało to tonu reprymendy. Miała jednak rację. Obie pojawiły się tu jako przedstawicielki Czarnego Pana - reprezentowały Jego samego i jego sługi. Nie mogła zrobić z siebie pośmiewiska. Skinęła głową, zgadzając się na propozycję Deirdre, z góry jednak wiedząc, że z niej nie skorzysta. Nie była aż tak słaba, aby jak dziecko łapać ją niczym matkę za rękę szukając wsparcia. Przetrwała Azkaban, przetrwała poszukiwania Locus Nihil, przetrwała w dzieciństwie Plagę Koszmarów. Wtedy też miała przywidzenia, halucynacje i koszmary na jawie. Nie potrafiła wówczas odróżnić tego co prawdziwe, od tego, co nierealne. Uciekała wówczas w głąb własnego umysłu, tam, gdzie była bezpieczna. Odcinała się od rzeczywistości. To samo uczyniła teraz, uparcie patrząc gdzieś w kierunku trumny Alpharda Blacka, ale unikając jego widmowej sylwetki tuż obok. Spojrzenie miała jakby niewidzące, lecz siedziała plecami do wszystkich. Dostrzec to mogła Deirdre i Evandra po jej drugiej stronie.
To pomogło. Słyszała głos lorda Polluxa Blacka, witającego lordów, opowiadającego o swym synu, lecz jednym uchem jej to wpadało, drugim wypadało. Siedziała sztywno wyprostowana, nieruchoma i milcząca, spokojna, myślami była jednak gdzieś zupełnie indziej. Tam ciszę mąciło jedynie pohukiwanie sowy w oddali i szelest liści. Trzask gałązki złamanej przez zbliżające się stworzenie. We własnych myślach naciągała bełt na kuszy, tylko, że... Zamiast świeżego powietrza, zapachu mchu i kory drzew, zmysł węchu drażniła mdląca woń kadzideł.
To jednak nie on, a kilka klaśnięć z tylnych rzędów sprowadziło Sigrun na ziemię, do krypty rodowej Blacków; w chwili, kiedy należało zachować milczenie, by uczcić pamięć Alpharda chwilą ciszy, ktoś zaczął klaskać. Blondynka obróciła dyskretnie głowę, by spojrzeć przez ramię - i dostrzegła Elvirę Multon opuszczającą ręce. W tamtej chwili jednak bynajmniej nie sprawiło to Sigrun satysfakcji, to, że Multon zrobiła z siebie idiotkę. Właściwie było jej to całkiem obojętne. Miała już się odwrócić, gdy dostrzegła kto siedział blisko - Caelan Goyle... z panią Goyle. Poczuła jakiś ucisk w żołądku i spojrzała w kierunku trumny. Uchylonej tak, by każdy mógł dostrzec blade oblicze Alpharda.
Martwi nie robili na niej wrażenia. Widziała już wiele martwych ciał. W takim i gorszym stanie. Wielu z nich sama odebrała życie. Może Deirdre martwiła się jak zadziała na nią ten widok - ale Sigrun przypomniał jedynie gdzie i po co tu jest. To pogrzeb Alpharda. On nie żyje. Jego widmo nie stało już obok. Nie przemawiało do niej. Rookwood poczuła się spokojniej, ale coś nie dawało jej skupić się na chwili ciszy.
Właściwie powinna się spodziewać, że przyjdzie tu z żoną. Gdyby zostawił ją w domu, tak jak w noc noworocznego sabatu u lady Nott, ludzie zaczęliby zadawać pytania, a jako zarządca portu musiał dbać o swoją reputację.
Przygryzła lekko wargę przez ochotę, by wstać, podejść do Catriony, wpleść jej dłoń we włosy tak jak Deirdre uczyniła to wczorajszego wieczoru z Sigrun i cisnąć jej łbem o najbliższe krzesło. Przyjemna to była wizja. Na tyle, że musiała powstrzymywać uśmiech. Zachowała jednak kamienną, obojętną minę. Kiedy do tego doszło, że zaczynała miewać takie myśli? Bywała zazdrosna, lecz nie aż tak. Ostatni raz tak mocno przywiązana była do własnego brata.
W myślach porzuciła Catrionę na rzecz Christophera. Kiedy widziała go po raz ostatni? Póltorej roku już minęło. Zaczynała nabierać pewności, że bliźniaczy brat nie żyje. Do Sigrun powróciło wspomnienie ich ostatniej rozmowy. Obiecał, że tak jak ona wróci do Wielkiej Brytanii, by dołączyć do Czarnego Pana, którego jak się okazało oboje znali w czasach szkolnych - jako Toma Riddle. Christopher zapewniał, że ma jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale nie chciał zdradzić o co chodziło. Nie chciał też, aby Sigrun opóźniała własny powrót. Przekonał ją do wyjazdu. Od tamtej pory nie miała od niego żadnych wieści i coraz bardziej było jej to obojętne. A coraz mniej obojętny był Sigrun za to Goyle, który nosił na palcu ślubną obrączkę.
7
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spojrzenie szarych, pochmurnych oczu skierowane było przez dłuższą chwilę w kierunku grobowców, a myśli uciekały w stronę spuścizny, jaką pozostawiali po sobie wielcy lordowie. Spuścizny samej w sobie. Przypomniał sobie o dziecku, o własnym synu, który nie zajmował zbyt wiele jego uwagi, który gdzieś tam, w którymś z obskurnych mieszkań powoli rósł, rozwijał się. Nim jednak zastanowił się nad tym, gdzie musiała być jego matka dotarł go znany głos Fantine. Obejrzał się ku niej, unosząc brwi i wstał powoli, wraz z Deirdre, właściwie gotów ustąpić jej miejsca, na którym jej zależało — dla niego nie miało ono aż tak wielkiego znaczenia, choć był przekonany, że zasiadł we właściwym miejscu, dokładnie tam, gdzie powinien, gdzie należało. Kapryśna lady Rosier szybko przypominała o tym jaka była. I zapewne uczyniłby jej tą wielką przyjemność zajęcia miejsca z przodu, gdyby nie obecność Melisande, którą powitał milczącym skinięciem głowy. Bez pocieszającego uśmiechu, bez wyrazu skruchy, czy niemo złożonych kondolencji po stracie narzeczonego. Zawiodła ich, sojuszników, Rycerzy Walpurgii w wielkiej sprawie. Możliwe, że gdyby nie głupoty mącące jej w głowie w związku z nadchodzącym ślubem, bzdurne zainteresowanie Alphardem, jej myśli kierowałby się od czasu do czasu tam, gdzie powinny. Jeśli zadanie ją przerosło, a pertraktacje w sprawie wilkołaków okazały się zbyt trudne po utracie Marienne, mogła pomówić z bratem. Jego wzrok dobiegł również doEvandry, której skinął głową i Tristana. Kątem oka dostrzegł arystokratów, jak kolaborantów gnieżdżących się po drugiej stronie, Francisa i lorda Carrowa. Zajął z powrotem swoje miejsce, kiedy uczyniła to Deirdre, już po całym zamieszaniu, nie czując — dla wszystkich zainteresowanych — ani odrobiny skruchy. Pochylił się nieznacznie w stronę Deirdre, odpowiadając szeptem w końcu na zadane przez nią pytanie:
— Znasz mój typ, madame Mericourt? — Uśmiechnął się pod nosem. Nie oczekując odpowiedzi dodał szybko: — Lady Black jest piękna, to prawda. Jeśli zasłyszysz coś interesującego, powiedz mi.— Na tym też zakończył, uśmiechając się wciąż pod nosem i zerkając na sylwetkę siedzącej po przekątnej Aquili. Doskonale wiedział, że kiedy wokół nastała absolutna cisza, musiała słyszeć co powiedział.
Minister Magii pojawił się na uroczystości, ale zerknął w jego kierunku tylko na chwilę. Unoszący się wokół zapach kadzideł nieustannie przyciągał rozmaite myśli. Widok zamkniętej trumny w centrum kamiennej krypty prowokował rozważania na temat pogrzebu. Własnego. Przyszłego może? Pracował ze śmiercią. Badał ją, zgłębiał jej tajemnice, ale nigdy dotąd nie rozważał chwili, w której przyjdzie po niego i zaprosi go na drugą stronę kurtyny kamiennego łuku w Departamencie Tajemnic. Dotąd wierzył, że fortuna mu sprzyja, a pakt zawarty z kostuchą uczyni jego życie wiecznym. Nie było dla niego nic cenniejszego niż to — nieśmiertelność. Wzdrygnął się więc na samą myśl o tym, co mogłoby go czekać w innym wypadku.
— Gdybym umarł, Deirdre — szepnął do kobiety siedzącej przy nim. — Zadbałabyś o to, by wszyscy dobrze się bawili? — Zmarszczył brwi, wpatrzony nieruchomo w dębową trumnę. — Byłoby cudownie, gdyby kilka słów mógł wypowiedzieć członek Zakonu Feniksa — dodał smętnie, nieco rozbawionym tonem, a kącik ust poszybował ku górze. — Gdyby mógł przyznać, jak dobrze, że nie żyje.— By podkreślić tym samym, że czuł ulgę ze zniknięcia z ziemskiego padołu takiego potwora. Nie byłoby dla niego piękniejszych komplementów. — Później moglibyście zrobić z nim, co byście chcieli. Zadbałabyś o to, by ktoś przyszedł? — Bo z własnej, nieprzymuszonej woli nikt by się nie zjawił. Jego zniknięcie byłoby ulgą dla wszystkich. Kilka imperiusów nikomu jeszcze nie zaszkodziło. — Gdybym umarł. Oczywiście, nie zamierzam — dodał szybko, mrugając i wytrącając się z chwilowej zadumy. Zerknął na profil Mericourt, a później spoważniał, zerkając na siedzącą obok niej Rookwood. Wyglądała tak, jakby widziała ducha. Nie powiedział jednak nic, bowiem lord Black wstał i zajął miejsce przy trumnie, by podziękować gościom i wypowiedzieć kilka słów. Nie mógłby się z nim nie zgodzić. Alphard przysłużył się ich sprawie i gdyby nie on, mieliby jednego Śmierciożercę mniej. Poświęcił się, wybrał śmierć ponad życie. Wybrał Czarnego Pana, oddał mu hołd. Z tego powodu oni wszyscy byli w obowiązku oddać należyty jemu. Alphardowi. Leżał tam, spokojniejszy niż tam w podziemiach Banku Gringotta.
Nie czując względem niego nic, poza dużym szacunkiem zerknął jeszcze raz na Deirdre, ukradkiem, subtelnie. Czy naprawdę była tak obojętna? Doszła do takiej perfekcji, wyprana ze wszystkiego, ubrała się w kłamstwa i historie, które sama tworzyła?
| 6;
— Znasz mój typ, madame Mericourt? — Uśmiechnął się pod nosem. Nie oczekując odpowiedzi dodał szybko: — Lady Black jest piękna, to prawda. Jeśli zasłyszysz coś interesującego, powiedz mi.— Na tym też zakończył, uśmiechając się wciąż pod nosem i zerkając na sylwetkę siedzącej po przekątnej Aquili. Doskonale wiedział, że kiedy wokół nastała absolutna cisza, musiała słyszeć co powiedział.
Minister Magii pojawił się na uroczystości, ale zerknął w jego kierunku tylko na chwilę. Unoszący się wokół zapach kadzideł nieustannie przyciągał rozmaite myśli. Widok zamkniętej trumny w centrum kamiennej krypty prowokował rozważania na temat pogrzebu. Własnego. Przyszłego może? Pracował ze śmiercią. Badał ją, zgłębiał jej tajemnice, ale nigdy dotąd nie rozważał chwili, w której przyjdzie po niego i zaprosi go na drugą stronę kurtyny kamiennego łuku w Departamencie Tajemnic. Dotąd wierzył, że fortuna mu sprzyja, a pakt zawarty z kostuchą uczyni jego życie wiecznym. Nie było dla niego nic cenniejszego niż to — nieśmiertelność. Wzdrygnął się więc na samą myśl o tym, co mogłoby go czekać w innym wypadku.
— Gdybym umarł, Deirdre — szepnął do kobiety siedzącej przy nim. — Zadbałabyś o to, by wszyscy dobrze się bawili? — Zmarszczył brwi, wpatrzony nieruchomo w dębową trumnę. — Byłoby cudownie, gdyby kilka słów mógł wypowiedzieć członek Zakonu Feniksa — dodał smętnie, nieco rozbawionym tonem, a kącik ust poszybował ku górze. — Gdyby mógł przyznać, jak dobrze, że nie żyje.— By podkreślić tym samym, że czuł ulgę ze zniknięcia z ziemskiego padołu takiego potwora. Nie byłoby dla niego piękniejszych komplementów. — Później moglibyście zrobić z nim, co byście chcieli. Zadbałabyś o to, by ktoś przyszedł? — Bo z własnej, nieprzymuszonej woli nikt by się nie zjawił. Jego zniknięcie byłoby ulgą dla wszystkich. Kilka imperiusów nikomu jeszcze nie zaszkodziło. — Gdybym umarł. Oczywiście, nie zamierzam — dodał szybko, mrugając i wytrącając się z chwilowej zadumy. Zerknął na profil Mericourt, a później spoważniał, zerkając na siedzącą obok niej Rookwood. Wyglądała tak, jakby widziała ducha. Nie powiedział jednak nic, bowiem lord Black wstał i zajął miejsce przy trumnie, by podziękować gościom i wypowiedzieć kilka słów. Nie mógłby się z nim nie zgodzić. Alphard przysłużył się ich sprawie i gdyby nie on, mieliby jednego Śmierciożercę mniej. Poświęcił się, wybrał śmierć ponad życie. Wybrał Czarnego Pana, oddał mu hołd. Z tego powodu oni wszyscy byli w obowiązku oddać należyty jemu. Alphardowi. Leżał tam, spokojniejszy niż tam w podziemiach Banku Gringotta.
Nie czując względem niego nic, poza dużym szacunkiem zerknął jeszcze raz na Deirdre, ukradkiem, subtelnie. Czy naprawdę była tak obojętna? Doszła do takiej perfekcji, wyprana ze wszystkiego, ubrała się w kłamstwa i historie, które sama tworzyła?
| 6;
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
4
Ucichła ballada śmierci. Nestor przemówił. Wznosząc wiele ważnych słów, składając szacunek zarówno wobec gości, którzy odpowiedzieli na wezwanie, jak i pogrążonej w smutku rodziny i zmarłego. Stał przy swoim potomku, rozcinał przyciszone szmery mową skonstruowaną z podziękowań, powagi i wdzięczności. Towarzysze ostatniej drogi otrzymali spojrzenie i słowo, które rozpłynęło się echem po tak wyjątkowym wnętrzu. Krypta zdawała się odpowiadać, dźwięki obijały się w charakterystycznych tonach. Irina, spod pogrzebowej woalki obserwowała lorda Blacka, ale tylko jednak przez chwilę. Stała plecami do ściany, a dzięki temu miała oko zarówno na trumnę jak i usadzonych gości. W ten sposób kontrolowała wszystko. Czujne spojrzenie dyskretnie przemykało po twarzach skupionych na mowie najważniejszej osobie w tych wiekowych ścianach. Najważniejszej dla pamięci zmarłego, dla pożegnanie, choć zapewne nie aż tak najważniejszej, kiedy pośród żałobników zasiadł sam minister. Poczuła zapach kadzideł, pomyślała znów o swej wyjątkowej towarzyszce, siostrze, biznesie, kreacji. O śmierci, która tutaj ich gromadziła, zdradzała w pięknej trumnie wielki plon. Pochłonęła bowiem człowieka wyjątkowego, błękitna krew, dumę rodu Blacków. O tym też mówił nestor w kolejnych minutach swej wypowiedzi. Rozważania te były głębokie, podniosłe. Odtwarzano dzieje bohatera, człowieka oddanego sprawie, która jednoczyła tutaj wszystkich zebranych gości. To sprawiało, że wszyscy pojmowali wagę tej godziny. Trzeba by było być bowiem głupcem, by wystąpić przeciwko tej pamięci. W obozie rycerzy, pośród ludzi tak potężnych i zjednoczonych, przed samym ministrem. Irina nie spodziewała się zatem, by cokolwiek mogło ten spokój zakłócić. Uniosła podbródek wyżej, stojąc wciąż w nienagannej pozie, wyprostowana, z dłońmi skrytymi w połach czarnego okrycia. Znów pomyślała o magii rytuału wszechmocnej kostuchy, o łzach wylewanych z miłością i tęsknotą, o głosie, który już nigdy nie zwróci się do krewnych, przyjaciół i współpracowników. Oni się żegnali, we wspólnym zbiorowisku zdobywali wsparcie, czynili ten ostatni hołd. Alphard odszedł przedwcześnie, ale wszystkich ich czeka to samo. Odejdą. Zostaną zatrzaśnięci w kryptach, zakopani w ziemi, opłakani. Dadzą miejsce kolejnym. Szlachcic czy biedak. Wszyscy, Irina także. Dlatego tym bardziej nie mogła pozwolić na to, by dziedzictwo Macnairów przepadło, by rozpłynęli się po mapach, by oddali nazwisko obcym rodom, bo rozcieńczyła się ich krew, by poumierały gałęzie świętości. Nie mogła. Przy ostatnich słowach Blacka zerknęła mimowolnie na Cilliana, a potem na Drew. W ich działaniach kryć się miała dalsza przyszłość rodziny. Ona mogła uczynić wiele, oddać się całkowicie sprawie rodu. Jako kobieta jednak nie potrafiła uczynić wszystkiego. Nawet jako kobieta Macnairów. O zgrozo.
Zapadła cisza. Ból kotłował się pod powiekami tego, który skierował ostatnie słowo do syna. Wyraz dumy i uczucie niemożliwej straty. Pochyliła lekko głowę. Przez chwilę każdy z zasiadających mógł w milczeniu dokonać osobistego rozrachunku, pożegnać się, posmutnieć w zgodzie z relacją, jaka łączyła go ze zmarłym. Irina od ściany czuła chłód. Zupełnie jakby śmierć składała własną czarną dłoń na jej usłużnym ramieniu. Zupełnie jakby śmierć zacierała ręce w zniecierpliwieniu. Jeszcze chwila, moja droga. Oddamy ci trumnę. On już jest twój. Spokojny oddech wpędzał ciało w minimalne drżenie. Potem ktoś zaklaskał, a Macnair, jak przebudzona brutalnie ze snu, łypnęła okiem w poszukiwaniu twórcy tej bezczelności. Po drodze ujrzała spojrzenie lady Aquili Black. Skrzyżowały się oczy. Zapanowało nieznaczne poruszenie. Ktoś zaklaskał. Nie mogła uwierzyć. Znała ją. To była Multon. Prawie niedostrzegalnie pokiwała głową, a potem wyruszyła dyskretnie, tak, jak tylko na to sytuacja pozwalała w stronę ostatnich rzędów krzeseł, by bez jeszcze większego niepokojenia nestora i rodziny zająć się tym nietaktem. Szła szybko, lekko dość, ale nigdy nie była przesadnie… delikatna. Niemniej nauczyła się w tej branży, że czasem trzeba być cieniem. Oczy zgromadzonych i tak mimowolnie poszukiwały winowajcy. Gdy zaś Irina dotarła bliżej Elviry posłała jej karcące, mroźne spojrzenie. Niewielkim gestem dłoni nakazała wyjście. Właśnie tak. W stronę węższego przejścia. Wiedziała, że kobieta nie była głupia. Może to moment słabości. Nieważne. Cokolwiek to miało znaczyć, zakłócało przebieg ceremonii, szkodziło jej interesom. Porozmawiają sobie zaraz. Na osobności. Zerknęła jeszcze tylko podejrzliwie Drew, który siedział przy niej.
Stoję na prawo od Edgara i Forsycji
Ucichła ballada śmierci. Nestor przemówił. Wznosząc wiele ważnych słów, składając szacunek zarówno wobec gości, którzy odpowiedzieli na wezwanie, jak i pogrążonej w smutku rodziny i zmarłego. Stał przy swoim potomku, rozcinał przyciszone szmery mową skonstruowaną z podziękowań, powagi i wdzięczności. Towarzysze ostatniej drogi otrzymali spojrzenie i słowo, które rozpłynęło się echem po tak wyjątkowym wnętrzu. Krypta zdawała się odpowiadać, dźwięki obijały się w charakterystycznych tonach. Irina, spod pogrzebowej woalki obserwowała lorda Blacka, ale tylko jednak przez chwilę. Stała plecami do ściany, a dzięki temu miała oko zarówno na trumnę jak i usadzonych gości. W ten sposób kontrolowała wszystko. Czujne spojrzenie dyskretnie przemykało po twarzach skupionych na mowie najważniejszej osobie w tych wiekowych ścianach. Najważniejszej dla pamięci zmarłego, dla pożegnanie, choć zapewne nie aż tak najważniejszej, kiedy pośród żałobników zasiadł sam minister. Poczuła zapach kadzideł, pomyślała znów o swej wyjątkowej towarzyszce, siostrze, biznesie, kreacji. O śmierci, która tutaj ich gromadziła, zdradzała w pięknej trumnie wielki plon. Pochłonęła bowiem człowieka wyjątkowego, błękitna krew, dumę rodu Blacków. O tym też mówił nestor w kolejnych minutach swej wypowiedzi. Rozważania te były głębokie, podniosłe. Odtwarzano dzieje bohatera, człowieka oddanego sprawie, która jednoczyła tutaj wszystkich zebranych gości. To sprawiało, że wszyscy pojmowali wagę tej godziny. Trzeba by było być bowiem głupcem, by wystąpić przeciwko tej pamięci. W obozie rycerzy, pośród ludzi tak potężnych i zjednoczonych, przed samym ministrem. Irina nie spodziewała się zatem, by cokolwiek mogło ten spokój zakłócić. Uniosła podbródek wyżej, stojąc wciąż w nienagannej pozie, wyprostowana, z dłońmi skrytymi w połach czarnego okrycia. Znów pomyślała o magii rytuału wszechmocnej kostuchy, o łzach wylewanych z miłością i tęsknotą, o głosie, który już nigdy nie zwróci się do krewnych, przyjaciół i współpracowników. Oni się żegnali, we wspólnym zbiorowisku zdobywali wsparcie, czynili ten ostatni hołd. Alphard odszedł przedwcześnie, ale wszystkich ich czeka to samo. Odejdą. Zostaną zatrzaśnięci w kryptach, zakopani w ziemi, opłakani. Dadzą miejsce kolejnym. Szlachcic czy biedak. Wszyscy, Irina także. Dlatego tym bardziej nie mogła pozwolić na to, by dziedzictwo Macnairów przepadło, by rozpłynęli się po mapach, by oddali nazwisko obcym rodom, bo rozcieńczyła się ich krew, by poumierały gałęzie świętości. Nie mogła. Przy ostatnich słowach Blacka zerknęła mimowolnie na Cilliana, a potem na Drew. W ich działaniach kryć się miała dalsza przyszłość rodziny. Ona mogła uczynić wiele, oddać się całkowicie sprawie rodu. Jako kobieta jednak nie potrafiła uczynić wszystkiego. Nawet jako kobieta Macnairów. O zgrozo.
Zapadła cisza. Ból kotłował się pod powiekami tego, który skierował ostatnie słowo do syna. Wyraz dumy i uczucie niemożliwej straty. Pochyliła lekko głowę. Przez chwilę każdy z zasiadających mógł w milczeniu dokonać osobistego rozrachunku, pożegnać się, posmutnieć w zgodzie z relacją, jaka łączyła go ze zmarłym. Irina od ściany czuła chłód. Zupełnie jakby śmierć składała własną czarną dłoń na jej usłużnym ramieniu. Zupełnie jakby śmierć zacierała ręce w zniecierpliwieniu. Jeszcze chwila, moja droga. Oddamy ci trumnę. On już jest twój. Spokojny oddech wpędzał ciało w minimalne drżenie. Potem ktoś zaklaskał, a Macnair, jak przebudzona brutalnie ze snu, łypnęła okiem w poszukiwaniu twórcy tej bezczelności. Po drodze ujrzała spojrzenie lady Aquili Black. Skrzyżowały się oczy. Zapanowało nieznaczne poruszenie. Ktoś zaklaskał. Nie mogła uwierzyć. Znała ją. To była Multon. Prawie niedostrzegalnie pokiwała głową, a potem wyruszyła dyskretnie, tak, jak tylko na to sytuacja pozwalała w stronę ostatnich rzędów krzeseł, by bez jeszcze większego niepokojenia nestora i rodziny zająć się tym nietaktem. Szła szybko, lekko dość, ale nigdy nie była przesadnie… delikatna. Niemniej nauczyła się w tej branży, że czasem trzeba być cieniem. Oczy zgromadzonych i tak mimowolnie poszukiwały winowajcy. Gdy zaś Irina dotarła bliżej Elviry posłała jej karcące, mroźne spojrzenie. Niewielkim gestem dłoni nakazała wyjście. Właśnie tak. W stronę węższego przejścia. Wiedziała, że kobieta nie była głupia. Może to moment słabości. Nieważne. Cokolwiek to miało znaczyć, zakłócało przebieg ceremonii, szkodziło jej interesom. Porozmawiają sobie zaraz. Na osobności. Zerknęła jeszcze tylko podejrzliwie Drew, który siedział przy niej.
Stoję na prawo od Edgara i Forsycji
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
7
A więc powoli zaczynało się to na co tak długo oczekiwali. W trakcie drogi do wnętrza krypty dostrzec można było mężczyznę, utykał. Aquila nie widziała jego twarzy, szedł tyłem. Wcześniej też nie wypytywała ojca kogo poprosił o poniesienie trumny, to była jego wola jako nestora rodu. W końcu usiedli, a szlachcianka zajęła miejsce z przodu sali, licząc, że duszący zapach kadzideł zaraz się ulotni. Przybycie Ministra, to jak zawołał wzrokiem Celinkę, wszystko działo się za szybko. Czy to kwestia atmosfery, a może coś po prostu było z nią nie tak i rozpacz jaka trawiła serce, doprowadziła w końcu do szaleństwa. Celine podeszła cicho i na ucho wyszeptała prośbę, na którą Black po prostu musiała przystać. Nie liczyło się teraz czy owe futro kiedyś odzyska, ani czy Cordelia będzie z niego zadowolona. Nie chciała nawet zaprzątać tym sobie głowy, wdzięczna, że ktoś zrobi to za nią. Oczywiście, sama zaangażowała Panią Macnair, utrzymując z nią kontakt od kiedy w sierpniu jeszcze była odpowiedzialna za renowację krypty. Kto mógł przypuszczać, że tak szybko się przyda? Zapach kadzideł powoli uderzał do głowy, a Black nie była już w stanie do końca skupić wszystkich myśli. Coś przysunęło jej na pierwszy plan wspomnienie, tak nieaktualne, a jednak ostatnie jakie miała. Nawiedziła ją Sala Burz, przez chwilę czuła jakby stała tam teraz, razem z Rosierami i resztą rodziny. Widziała Alpharda, który uklęknął, który założył na dłoń lady Melisande pierścionek zaręczynowy. Wszystko wydawało się takie normalne. Dyskutowali wtedy o Hogwarcie, o polityce, o pięknych damach i przystojnych lordach i nie liczyło się nic więcej. A teraz leżał tu. Zimny i martwy. Pusty.
- Tak, napijemy się... - powiedziała cicho do Rigela. - Muszę wyrzucić z siebie to wszystko, potrzebuję wina - głos łamał jej się w gardle.
Odwróciła się jeszcze poszukując ostatni raz spojrzeniem Forsythii. Dlaczego nie mogła być tu obok i trzymać ją za rękę? Gdy tylko dowiedziała się o śmierci brata, to przecież o niej pomyślała, to o nią poprosiła Marudka. Kawałki szkła wbijające się wtedy pod paznokcie i drobne kropelki krwi, które sączyły się wprost na taflę Szklanego Lodowiska. Takie rany łatwo było zaleczyć, wtedy zresztą czuła się tak jakby bólu nie było. Bólu innego niż ten który ma w sercu. Teraz jej palce odziane były w czarne rękawiczki, a pod nimi nie było blizn. Niedaleko dalej dostrzegła jednak Craiga i być może trochę na zbyt długo wlepiła w niego spojrzenie. Minęło ledwo dwa tygodnie od ich ostatniego spotkania, wtedy zresztą poprosiła by kiedyś zjawił się na Grimmauld Place dla niej, nie dla Alpharda. Kto mógł spodziewać się, że tak szybko to się skończy? Czy wtedy też był w podziemiach? Czy widział śmierć jej brata...? Ciemne oczy znów zeszkliły się, pozostawiając jednak łzy pod powiekami. Wtedy wróciła spojrzeniem do przodu, wciąż czekając na rozpoczęcie ceremonii, gdy za sobą usłyszała głos mężczyzny. Chyba Pana Mulcibera, w końcu tam siedział, gdy ostatnio odwróciła wzrok, poszukując nim Celine. Czy on właśnie nazwał ją... piękną? Na twarz dziewczyny nie spłynął jednak uśmiech, jedynie wyprostowała mocniej plecy, ukazując smukłą szyję, przykrytą teraz częściowo ciemnymi włosami. Nie miała ochoty go kusić, nie był jej przeznaczony, zresztą to nie miało znaczenia. Nie była nawet pewna czy domyślał się, że mogła go usłyszeć. I o czym miała informować go Madame Mericourt?
- Napijemy się na stypie - zwróciła się ponownie do Rigela. - Nie wiem ile jeszcze wytrzymam w tej bezsilności... On leży tam martwy, a ja siedzę tu... - wypuściła głośniej powietrze. - Muszę coś zrobić, cokolwiek. Zacząć działać, angażować się, muszę... - tym razem nie powstrzymała łez i jedna popłynęła po jej policzku, spadając delikatnie na dekolt. Otarła ją, musiała być silna. To ród stanowił o potędze, a ona go reprezentowała, jak piękny kwiat. Dość jednak było kwiatów, w ich ogródku i tak rosły tylko czarne róże. - Muszę rzucić się w wir obowiązków, to mnie uratuje.
Gdy przemawiał pan ojciec, szargały nią emocje. Zawsze pięknie mówił, od kiedy była dzieckiem i opowiadał jej legendy o zamierzchłych czasach, o czarodziejach, którzy rządzili światem. Teraz ta wizja spełniała się, ale jeszcze nie do końca. Wojna dalej trwała i zbierała potworne żniwo. Alphard nigdy nie powinien zginąć, ale został bohaterem. Synem Blacków, który oddał swe życie w służbie Czarnemu Panu, który dzięki swoim czynom prowadził ich dalej ku wolności. Wsłuchiwała się w słowa ojca, gdy ten przestał i spuścił głowę by oddać cześć synowi, uczcić go minutą ciszy. Pustkę krypty przerwało ciche mateliczne klaśnięcie. Czy to był żart? Aquila od razu odwróciła głowę szukając wzrokiem Iriny Macnair i wlepiła w nią spojrzenie, które dawać do zrozumienia mogło tylko jedno. Zrób coś.
A więc powoli zaczynało się to na co tak długo oczekiwali. W trakcie drogi do wnętrza krypty dostrzec można było mężczyznę, utykał. Aquila nie widziała jego twarzy, szedł tyłem. Wcześniej też nie wypytywała ojca kogo poprosił o poniesienie trumny, to była jego wola jako nestora rodu. W końcu usiedli, a szlachcianka zajęła miejsce z przodu sali, licząc, że duszący zapach kadzideł zaraz się ulotni. Przybycie Ministra, to jak zawołał wzrokiem Celinkę, wszystko działo się za szybko. Czy to kwestia atmosfery, a może coś po prostu było z nią nie tak i rozpacz jaka trawiła serce, doprowadziła w końcu do szaleństwa. Celine podeszła cicho i na ucho wyszeptała prośbę, na którą Black po prostu musiała przystać. Nie liczyło się teraz czy owe futro kiedyś odzyska, ani czy Cordelia będzie z niego zadowolona. Nie chciała nawet zaprzątać tym sobie głowy, wdzięczna, że ktoś zrobi to za nią. Oczywiście, sama zaangażowała Panią Macnair, utrzymując z nią kontakt od kiedy w sierpniu jeszcze była odpowiedzialna za renowację krypty. Kto mógł przypuszczać, że tak szybko się przyda? Zapach kadzideł powoli uderzał do głowy, a Black nie była już w stanie do końca skupić wszystkich myśli. Coś przysunęło jej na pierwszy plan wspomnienie, tak nieaktualne, a jednak ostatnie jakie miała. Nawiedziła ją Sala Burz, przez chwilę czuła jakby stała tam teraz, razem z Rosierami i resztą rodziny. Widziała Alpharda, który uklęknął, który założył na dłoń lady Melisande pierścionek zaręczynowy. Wszystko wydawało się takie normalne. Dyskutowali wtedy o Hogwarcie, o polityce, o pięknych damach i przystojnych lordach i nie liczyło się nic więcej. A teraz leżał tu. Zimny i martwy. Pusty.
- Tak, napijemy się... - powiedziała cicho do Rigela. - Muszę wyrzucić z siebie to wszystko, potrzebuję wina - głos łamał jej się w gardle.
Odwróciła się jeszcze poszukując ostatni raz spojrzeniem Forsythii. Dlaczego nie mogła być tu obok i trzymać ją za rękę? Gdy tylko dowiedziała się o śmierci brata, to przecież o niej pomyślała, to o nią poprosiła Marudka. Kawałki szkła wbijające się wtedy pod paznokcie i drobne kropelki krwi, które sączyły się wprost na taflę Szklanego Lodowiska. Takie rany łatwo było zaleczyć, wtedy zresztą czuła się tak jakby bólu nie było. Bólu innego niż ten który ma w sercu. Teraz jej palce odziane były w czarne rękawiczki, a pod nimi nie było blizn. Niedaleko dalej dostrzegła jednak Craiga i być może trochę na zbyt długo wlepiła w niego spojrzenie. Minęło ledwo dwa tygodnie od ich ostatniego spotkania, wtedy zresztą poprosiła by kiedyś zjawił się na Grimmauld Place dla niej, nie dla Alpharda. Kto mógł spodziewać się, że tak szybko to się skończy? Czy wtedy też był w podziemiach? Czy widział śmierć jej brata...? Ciemne oczy znów zeszkliły się, pozostawiając jednak łzy pod powiekami. Wtedy wróciła spojrzeniem do przodu, wciąż czekając na rozpoczęcie ceremonii, gdy za sobą usłyszała głos mężczyzny. Chyba Pana Mulcibera, w końcu tam siedział, gdy ostatnio odwróciła wzrok, poszukując nim Celine. Czy on właśnie nazwał ją... piękną? Na twarz dziewczyny nie spłynął jednak uśmiech, jedynie wyprostowała mocniej plecy, ukazując smukłą szyję, przykrytą teraz częściowo ciemnymi włosami. Nie miała ochoty go kusić, nie był jej przeznaczony, zresztą to nie miało znaczenia. Nie była nawet pewna czy domyślał się, że mogła go usłyszeć. I o czym miała informować go Madame Mericourt?
- Napijemy się na stypie - zwróciła się ponownie do Rigela. - Nie wiem ile jeszcze wytrzymam w tej bezsilności... On leży tam martwy, a ja siedzę tu... - wypuściła głośniej powietrze. - Muszę coś zrobić, cokolwiek. Zacząć działać, angażować się, muszę... - tym razem nie powstrzymała łez i jedna popłynęła po jej policzku, spadając delikatnie na dekolt. Otarła ją, musiała być silna. To ród stanowił o potędze, a ona go reprezentowała, jak piękny kwiat. Dość jednak było kwiatów, w ich ogródku i tak rosły tylko czarne róże. - Muszę rzucić się w wir obowiązków, to mnie uratuje.
Gdy przemawiał pan ojciec, szargały nią emocje. Zawsze pięknie mówił, od kiedy była dzieckiem i opowiadał jej legendy o zamierzchłych czasach, o czarodziejach, którzy rządzili światem. Teraz ta wizja spełniała się, ale jeszcze nie do końca. Wojna dalej trwała i zbierała potworne żniwo. Alphard nigdy nie powinien zginąć, ale został bohaterem. Synem Blacków, który oddał swe życie w służbie Czarnemu Panu, który dzięki swoim czynom prowadził ich dalej ku wolności. Wsłuchiwała się w słowa ojca, gdy ten przestał i spuścił głowę by oddać cześć synowi, uczcić go minutą ciszy. Pustkę krypty przerwało ciche mateliczne klaśnięcie. Czy to był żart? Aquila od razu odwróciła głowę szukając wzrokiem Iriny Macnair i wlepiła w nią spojrzenie, które dawać do zrozumienia mogło tylko jedno. Zrób coś.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cornelius siedział sztywno wyprostowany, usiłując poddać się powadze uroczystości. Poszłoby mu świetnie, był w tym wprawiony. W duszeniu emocji, w udawaniu emocji, w kłamaniu, w empatyzowaniu z emocjami innymi - bo choć bywał egoistyczny i brakowało mu empatii, to legilimencja wyostrzyła jego wrażliwość na uczucia obcych ludzi. Przeżył w końcu nieskończenie wiele żyć, nieskończenie wiele emocji. W cudzych umysłach odnajdywał nieśmiertelność, młodość, wrażliwość, pasję. Po drodze gubił samego siebie i własne człowieczeństwo, ale to się nie liczyło. Zakazany niegdyś owoc był zbyt smakowity. A maski nakładane na twarz były doskonałym kamuflażem
Dlatego Faustus nie miałby prawa zadać mu pytania o to, czy czuje się dobrze, nawet jako kuzyn. Sallow pozwolił sobie na chwilę słabości w powozie, ale teraz był przecież w miejscu publicznym, teraz pracował.
A przynajmniej tak mu się wydawało. Gdy jego spojrzenia skrzyżowały się z nią, Celine, maska opadła. W głowie poczuł szum, gorąco uderzyło mu na policzki, ogarnęły go dwa sprzeczne pragnienia.
Chwycenia jej za włosy i przyłożenia różdżki do jej skroni.
I uderzenia czołem w ścianę krypty, uderzaj tak długo, dopóki nie stracisz przytomności. Na sekundę znów zawładnęły nim emocje, które tak wyraźnie czuł przed kilkoma dniami - obłąkańcza miłość do niej i nienawiść do samego siebie. Spojrzał w jej hipnotyzujące oczy, zatonął, chciał zerwać się z miejsca i...
I Faustus zapytał, czy wszystko w porządku.
Cornelius zamrugał, emocje odeszły. Nie wiedział, co się z nim działo - ale urok był już słabszy niż wtedy. Zdołał odzyskać nad sobą kontrolę, mocno zacisnął pięść.
-W jak najlepszym porządku. - odszepnął kuzynowi, biorąc głęboki wdech. Zmrużył oczy, dyskretnie obserwując jasnowłosą. Rozmawiała z Ministrem i nagle poczuł nienawiść do własnego szefa. Zamrugał, a na podłogę upadły jelita. Layla, jego Layla, rozmawiała z Ministrem Magii. Uśmiechnął się do siebie, był z niej dumny.
Co...?
Layla nie żyła, nigdy nie miała pogrzebu. W głowie mu ćmiło, nie mógł się skupić na słowach Polluxa. Spojrzał na martwe zwłoki, ale siedział za daleko, by wyraźnie widzieć twarz Alpharda. Zamiast Blacka przypomniał mu się ten, którego chowali przy pustej trumnie, symbolicznym popiele.
-Solas nigdy nie mógł mieć takiego pogrzebu. - szepnął do Faustusa, owładnięty nagłą nostalgią. Jego brat, jedyna osoba, którą Cornelius kochał szczerze - spopielony, spalony żywcem, a wszystko z powodu miłości do nieodpowiedniej kobiety. Nie zdejmowałby tej klątwy, gdyby nie jego żona. Zacisnął mocno usta, zapadła minuta ciszy.
kadzidło: trzy
Dlatego Faustus nie miałby prawa zadać mu pytania o to, czy czuje się dobrze, nawet jako kuzyn. Sallow pozwolił sobie na chwilę słabości w powozie, ale teraz był przecież w miejscu publicznym, teraz pracował.
A przynajmniej tak mu się wydawało. Gdy jego spojrzenia skrzyżowały się z nią, Celine, maska opadła. W głowie poczuł szum, gorąco uderzyło mu na policzki, ogarnęły go dwa sprzeczne pragnienia.
Chwycenia jej za włosy i przyłożenia różdżki do jej skroni.
I uderzenia czołem w ścianę krypty, uderzaj tak długo, dopóki nie stracisz przytomności. Na sekundę znów zawładnęły nim emocje, które tak wyraźnie czuł przed kilkoma dniami - obłąkańcza miłość do niej i nienawiść do samego siebie. Spojrzał w jej hipnotyzujące oczy, zatonął, chciał zerwać się z miejsca i...
I Faustus zapytał, czy wszystko w porządku.
Cornelius zamrugał, emocje odeszły. Nie wiedział, co się z nim działo - ale urok był już słabszy niż wtedy. Zdołał odzyskać nad sobą kontrolę, mocno zacisnął pięść.
-W jak najlepszym porządku. - odszepnął kuzynowi, biorąc głęboki wdech. Zmrużył oczy, dyskretnie obserwując jasnowłosą. Rozmawiała z Ministrem i nagle poczuł nienawiść do własnego szefa. Zamrugał, a na podłogę upadły jelita. Layla, jego Layla, rozmawiała z Ministrem Magii. Uśmiechnął się do siebie, był z niej dumny.
Co...?
Layla nie żyła, nigdy nie miała pogrzebu. W głowie mu ćmiło, nie mógł się skupić na słowach Polluxa. Spojrzał na martwe zwłoki, ale siedział za daleko, by wyraźnie widzieć twarz Alpharda. Zamiast Blacka przypomniał mu się ten, którego chowali przy pustej trumnie, symbolicznym popiele.
-Solas nigdy nie mógł mieć takiego pogrzebu. - szepnął do Faustusa, owładnięty nagłą nostalgią. Jego brat, jedyna osoba, którą Cornelius kochał szczerze - spopielony, spalony żywcem, a wszystko z powodu miłości do nieodpowiedniej kobiety. Nie zdejmowałby tej klątwy, gdyby nie jego żona. Zacisnął mocno usta, zapadła minuta ciszy.
kadzidło: trzy
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Przemowa lorda Polluxa poruszała. Mówił tak pięknie o dokonaniach swojego syna, deklarował ojcowską dumę, żegnał własną latorośl uciętą z kruczego ogrodu zbyt wcześnie, a Celine czuła jak każde ze słów chwyta ją za serce, odwracając uwagę od palącego wzroku Corneliusa. Czuła jak szpony wzruszenia wwiercają się w dudniące tkanki i zmuszają brwi do ściągnięcia się w wyrazie rozżalenia. Jaka szkoda, że lord Alphard nie mógł tego dziś usłyszeć. Poznać szczerej prawdy płynącej z duszy dostojnego pana ojca... Alphard Black zginął, powiedział lord nestor Pollux, a okropne przygnębienie nagle osiadło na niej niby całun pchający zimno w młode kości; zrozumiała wtedy, że tak rzeczywiście się stało, że to ostateczność i nikt nie zawróci biegu historii; rzadko kiedy dopuszczała do siebie rozważania na temat śmierci, ostatnio jedynie skupiając się na własnej, tamtego pamiętnego dnia na moście oszustów, gdy pośród gęstej mgły i później dymu ognia poznała swojego rzekomego obrońcę. Nie rób tego, pamiętała jego słowa, pożrę każdego, kto podniesie na ciebie rękę. Obiecał, a potem zniknął bez wyjaśnienia, nie wrócił, wysłał jedynie list - ale czy zrobił to zapatrzony w nią Fenrir, czy Michael, który stanął na wysokości zadania i niebywałą mocą ocalił z objęć pożogi nieszczęsnych mugoli? Celine zadrżała na to wspomnienie, nie, nie powinna tego rozpamiętywać, nie teraz, gdy z każdej strony otaczała ją konserwatywna szlachecka brać.
A głowę otępiał ciężki zapach kadzideł.
Mirra wzięła ją w swe objęcia, odebrała widok krypty, zamiast tego przed jej oczyma umieszczając jedynie rozrastającą się niczym rak ciemność. Chude nogi zachwiały się niebezpiecznie - dzięki Merlinie, że za swoimi plecami miała chłodną, stabilną ścianę, przy której mogła bezpiecznie się oprzeć, kiedy to nestor rodu Black wieńczył swoją przemowę wspomnieniem złożenia hołdu. Dlaczego właśnie teraz dusząca atmosfera katakumb narażała ją na kolejne przewinienie? Chcąc jak najdalej oddalić się od zapełnionych rzędów ław i potencjalnie oceniających spojrzeń, Celine ruszyła w dół ciemnej sali, kroki stawiając cichutko, tak, by nikomu nie przeszkodzić w gloryfikacji tej jakże ważnej chwili; szła powoli, dłonią przytrzymując się ściany, aż dotarła do ostatniego rzędu i tam oparła ramieniem o elewację, uważna, by oddalić się od grobowych płyt naznaczonych płaskorzeźbami o dostojnych twarzach i ruchomych oczach. Przed sobą nie widziała już nic, świat wirował wokół niej w obłąkanym tańcu, którego wcale nie pragnęła dziś przedstawiać, pochylona lekko do dołu, z kaskadą kilku miodowych kosmyków przysłaniających mocno pobladłą twarz. Powietrza, proszę, powietrza... Oddychała ciężko, jednak w świadomy sposób, próbując przywołać do porządku swój organizm. Nie mogła paść tu jak płaz wyjęty z wody, nie, lady Aquila na pewno by tego nie zniosła. Nie kiedy wokół otaczali ją tak ważni goście - i na dodatek sam Minister Magii.
Chyba nie słyszała nawet, że ktoś nieopodal klasnął dwukrotnie, przełamując w ten sposób sztywne ramy etykiety pogrzebowej. Och, Merlinie, dziękuję, tak bardzo ci dziękuję... Czyli jednak jest tu ktoś gorzej wychowany ode mnie.
| stoję u dołu na lewo od pola 31, przy ścianie.
kadzidełko k1, wytrzymałość fizyczna poziom I.
A głowę otępiał ciężki zapach kadzideł.
Mirra wzięła ją w swe objęcia, odebrała widok krypty, zamiast tego przed jej oczyma umieszczając jedynie rozrastającą się niczym rak ciemność. Chude nogi zachwiały się niebezpiecznie - dzięki Merlinie, że za swoimi plecami miała chłodną, stabilną ścianę, przy której mogła bezpiecznie się oprzeć, kiedy to nestor rodu Black wieńczył swoją przemowę wspomnieniem złożenia hołdu. Dlaczego właśnie teraz dusząca atmosfera katakumb narażała ją na kolejne przewinienie? Chcąc jak najdalej oddalić się od zapełnionych rzędów ław i potencjalnie oceniających spojrzeń, Celine ruszyła w dół ciemnej sali, kroki stawiając cichutko, tak, by nikomu nie przeszkodzić w gloryfikacji tej jakże ważnej chwili; szła powoli, dłonią przytrzymując się ściany, aż dotarła do ostatniego rzędu i tam oparła ramieniem o elewację, uważna, by oddalić się od grobowych płyt naznaczonych płaskorzeźbami o dostojnych twarzach i ruchomych oczach. Przed sobą nie widziała już nic, świat wirował wokół niej w obłąkanym tańcu, którego wcale nie pragnęła dziś przedstawiać, pochylona lekko do dołu, z kaskadą kilku miodowych kosmyków przysłaniających mocno pobladłą twarz. Powietrza, proszę, powietrza... Oddychała ciężko, jednak w świadomy sposób, próbując przywołać do porządku swój organizm. Nie mogła paść tu jak płaz wyjęty z wody, nie, lady Aquila na pewno by tego nie zniosła. Nie kiedy wokół otaczali ją tak ważni goście - i na dodatek sam Minister Magii.
Chyba nie słyszała nawet, że ktoś nieopodal klasnął dwukrotnie, przełamując w ten sposób sztywne ramy etykiety pogrzebowej. Och, Merlinie, dziękuję, tak bardzo ci dziękuję... Czyli jednak jest tu ktoś gorzej wychowany ode mnie.
| stoję u dołu na lewo od pola 31, przy ścianie.
kadzidełko k1, wytrzymałość fizyczna poziom I.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Neutralni
Krypta Blacków
Szybka odpowiedź