Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Kamienny wiatrak
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienny wiatrak
Zbudowany w XIX wieku wiatrak był kiedyś postrachem pobliskiej wsi. Mugole opowiadali sobie historie o córce młynarza, która nieszczęśliwie zakochała się w jednym z lordów Greengrass. Wzdychała do niego przez długie tygodnie, a gdy ten odrzucił jej zaloty, postanowiła odebrać sobie życie. Po wejściu do środka dalej widać sznur, na którym się powiesiła, jednak nigdzie w okolicy nie można znaleźć ciała. Wiatrak pozostaje pusty, a nawet najstarsi ludzie zapomnieli, kto był jego właścicielem. Czasem w nocy słychać jedynie pohukiwania wiatru i ciche płacze niosące się od stu lat po śmierci młodej dziewczyny.
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 3, 6, 2, 7, 8, 7, 5
'k8' : 3, 6, 2, 7, 8, 7, 5
Jeśli potwierdziłby mi, że chodzi o Jareda, to bylibyśmy w punkcie, w którym ja najprawdopodobniej potraktowałabym go zaklęciem, albo sprytnie się oddaliła. To oznaczałoby tylko, że nie miałam odczynienia z Drew Macnairem. Tak się jednak nie stało, a mężczyzna okazał się tym, na którego dzisiaj czekałam. Kąśliwe uwagi i szelmowski uśmieszek nie były moimi ulubionymi cechami u mężczyzn. Na co dzień generalnie tych cech nie było wiele. Słuchałam jednak jego wyjaśnień, prób dopieczenia mi, że powinnam mieć lepszą pamięć, a także wyjaśnień skąd zna Rowstona. - Sprawdzam - powiedziałam krótko, uśmiechając się dosłownie minimalnie przy tym słowie, nie złośliwie, prędzej z zadowoleniem, że się udało. - Nie wyjawiłabym ci żadnej informacji, gdybym nie była pewna tożsamości - potwierdziłam jeszcze, aby uświadomić mężczyznę, że brałam sprawę na poważnie, a zlecenia takie jak to nie były dla mnie amatorszczyzną. Nie miałam na karku czterdziestu pięciu lat, ale jeśli cokolwiek potrafiłam dobrze, to skradać się, ukrywać, tropić i śledzić, a dzisiaj wyśledziłam współpracownika łamaczki klątw, na której zależało Macnairowi. Kolejne kąśliwe uwagi puszczałam mimo uszu, obserwując otoczenie. To na nim najbardziej mi zależało, a nie podlizaniu się temu człowiekowi. Jak dobrze wykonam swoje zadanie, to i tak będzie zadowolony. Nie skomentowałam więc tajemniczej R., ani kelnereczki. Obiekt był tylko obiektem, nie interesowało mnie jego życie prywatne, a jedynie informacje, jakie mogłam dziś od niego uzyskać, dla mojego zleceniodawcy. Czy ja byłam oschła? Możliwe. Kiedy jednak pociągnęłam go na siebie, co by odwrócić uwagę, ten znów skomentował moje działanie. Ani przez chwilę nie patrzyłam jednak na niego z wyrzutem, a wręcz uśmiechnęłam się szerzej, mrużąc oczy. Uśmiech nie był do końca szczery, ale z pewnością był uprzejmy. - Tyle wystarczy - powiedziałam krótko, ostatecznie odsuwając się, gdy kątem oka zauważyłam, że nasz obiekt zainteresowań zaczął się oddalać, nie zwracając na nas szczególnej uwagi. Wyprostowałam płaszcz i ruszyłam za nim, rozmyślając jeszcze nad tym co powiedział na temat masek. Śmierciożercy je nosili, wiedziałam o tym, ale nie chciałam pytać o szczegóły, chociaż te były interesujące. Nie wypadało mi w pewnym sensie, poza tym zawsze mogłam zapytać Ramseya. Jak tylko przestanę się na niego wkurwiać. Gdy uniosłam różdżkę, usłyszałam obok mnie głos, który już zaczynał wypowiadać zaklęcie paraliżujące. Doskonale... Bawimy się. - Casa Aranea - wypowiedziałam spokojnie, wykonując nadgarstkiem ruch mający posłać pajęczynę prosto pod nogi tego mężczyzny. Ciemne niebo, ciemna noc, a my potrzebowaliśmy go żywego. Przynajmniej przez chwilę. Nie zdziwił mnie ten atak, też wolałam działać, niż czekać, aż może się uda.
idziemy do szafki
idziemy do szafki
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
| wracamy z szafki
Po pierwszych inkantacjach mogłoby się zdawać, że pojedynek potrwa znacznie dłużej. Posłaniec, niejaki Igraszek, udowodnił nam, iż nie był pierwszym lepszym czarodziejem ryzykującym życie dla mieszka knutów. Nie podjął próby ucieczki, mimo ataku dwóch przeciwników, a ponadto jego magia obronna okazała się naprawdę wyszlifowana. Wyczarował tarczę w chwilach, kiedy byłem już właściwie pewien sukcesu, albowiem siłę posłanej wiązki czułem w drżącym, wężowym drewnie. Czy był powiązany z Zakonem Feniska? Obca była mi jego twarz i głos, nie używał też charakterystycznych, dla owej organizacji, umiejętności, lecz nie mogliśmy zbyt szybko tego wykluczyć. Zasilający ich szeregi niejednokrotnie już udowodnili, iż byli gotów walczyć do utraty tchu, a nawet poświęcić życie w imię przegranej sprawy. Nadziei, która była tylko i wyłącznie wyśnioną, nierealną wizją Longbottoma.
Kajdany oplotły jego dłonie oraz kostki, dzięki czemu mieliśmy pewność, iż nie ucieknie przed praktykami Rity. Zawsze byłem pod wrażeniem osób potrafiących czytać w umysłach innych, przedzierać się przez ich odmęty w poszukiwaniu ważnych informacji. Czyż nie było to wyjątkowo plugawe, ale i tym samym piękne? Przeklęta sztuka nie znająca barier prywatności, drążąca w najsilniejszych pragnieniach oraz strachu. Miałem okazję być tego świadkiem, lecz na szczęście nie ofiarą i za każdym razem budziło to we mnie pragnienie nauki, poznania podstaw penetracji najdalszych zakątków wspomnień. -Perfekcjonistka- odparłem na jej wcześniejszą uwagę. Obróciwszy w dłoni różdżkę mężczyzny zastanawiałem się ile czasu może to potrwać. Potrzebowaliśmy kilku godzin? Całej nocy? Doskonale pamiętałem jak Rain próbowała odszukać konkretne informacje w głowie Tonks, lecz od razu uprzedziła nas, iż nie jest to otwarta księga. Finalnie nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, choć sytuacja była zupełnie inna. -Poradzisz sobie? Czy mogę jakoś pomóc?- spytałem zatrzymując na niej spojrzenie. Zwykle nie lubiłem pakować się w czyjąś pracę, ale dzisiejszego dnia obudziła się we mnie nietypowa nadopiekuńczość.
Po pierwszych inkantacjach mogłoby się zdawać, że pojedynek potrwa znacznie dłużej. Posłaniec, niejaki Igraszek, udowodnił nam, iż nie był pierwszym lepszym czarodziejem ryzykującym życie dla mieszka knutów. Nie podjął próby ucieczki, mimo ataku dwóch przeciwników, a ponadto jego magia obronna okazała się naprawdę wyszlifowana. Wyczarował tarczę w chwilach, kiedy byłem już właściwie pewien sukcesu, albowiem siłę posłanej wiązki czułem w drżącym, wężowym drewnie. Czy był powiązany z Zakonem Feniska? Obca była mi jego twarz i głos, nie używał też charakterystycznych, dla owej organizacji, umiejętności, lecz nie mogliśmy zbyt szybko tego wykluczyć. Zasilający ich szeregi niejednokrotnie już udowodnili, iż byli gotów walczyć do utraty tchu, a nawet poświęcić życie w imię przegranej sprawy. Nadziei, która była tylko i wyłącznie wyśnioną, nierealną wizją Longbottoma.
Kajdany oplotły jego dłonie oraz kostki, dzięki czemu mieliśmy pewność, iż nie ucieknie przed praktykami Rity. Zawsze byłem pod wrażeniem osób potrafiących czytać w umysłach innych, przedzierać się przez ich odmęty w poszukiwaniu ważnych informacji. Czyż nie było to wyjątkowo plugawe, ale i tym samym piękne? Przeklęta sztuka nie znająca barier prywatności, drążąca w najsilniejszych pragnieniach oraz strachu. Miałem okazję być tego świadkiem, lecz na szczęście nie ofiarą i za każdym razem budziło to we mnie pragnienie nauki, poznania podstaw penetracji najdalszych zakątków wspomnień. -Perfekcjonistka- odparłem na jej wcześniejszą uwagę. Obróciwszy w dłoni różdżkę mężczyzny zastanawiałem się ile czasu może to potrwać. Potrzebowaliśmy kilku godzin? Całej nocy? Doskonale pamiętałem jak Rain próbowała odszukać konkretne informacje w głowie Tonks, lecz od razu uprzedziła nas, iż nie jest to otwarta księga. Finalnie nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, choć sytuacja była zupełnie inna. -Poradzisz sobie? Czy mogę jakoś pomóc?- spytałem zatrzymując na niej spojrzenie. Zwykle nie lubiłem pakować się w czyjąś pracę, ale dzisiejszego dnia obudziła się we mnie nietypowa nadopiekuńczość.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Igraszek bronił się jak najęty, jakby jego życie faktycznie od tego zależało. Cóż... Zależało, ale czy już teraz mógł się tego spodziewać? Może chciał się popisać swoimi umiejętnościami w defensywie, a może nie miał planu, ale nie chciał uciekać. Nawet nie próbował. Teraz, leżał na ziemi i w końcu mnie nie odbił, wcześniej albo zawodziła moja magia, albo jego umysł bronił się wystarczająco mocno. Teraz mu się nie udało, teraz będzie stękał, ale ja zatopię się w jego pamięci. Dalej, Igraszku, pokaż mi tę kobietę, tę zdrajczynię, tę...
Minął uliczkę, którą już widziałam. Minął kamienicę, którą już widziałam. Nie spojrzałam jednak dookoła siebie, bo weszliśmy do środka, a tam zapaliło się światło, ktoś jakby zamknął kulę ognia w małym szklanym pudełku, wiszącym nieopodal, na wilgotnej ścianie. Wokół nie było okien. Nie rozglądałam się jednak, bo i on się nie rozglądał. Spojrzenie padło, na wysoką kobietę, na oko wyższą niż ja. Była pulchna, a jej twarz zdobiło kilka blizn. Jedna pod linią szczęki, dwie kolo lewego ucha, jedna po prawym okiem. Rudawo-srebrne włosy i krzaczaste brwi odbierały jej uroku, ale nie bez powodu czułam teraz lęk. Igraszek go czuł, więc czułam go ja. Tak to działa.
- Tu cię nie znajdą, Lisiwico - wydukał Igraszek. - W Groesffordd Lane nikt się nie zapuszcza.
- Lepiej, żebyś miał rację - powiedziała, przyglądając się jakiejś ścianie. - Zostanę tu na jakiś czas, odbieraj zlecenia - jej ton nie lubił sprzeciwu.
Chciałam dowiedzieć się więcej, zobaczyć te zlecenia, poznać ją bliżej, ale coś wyrywało mnie ze wspomnienia. Mogłam przedłużać grzebanie w jego głowie, ale nie widziałam na to potrzeby, nie teraz. Otworzyłam więc oczy i podniosłam się z kolan, rozglądając dookoła. Nie powiedziałam słowa, chociaż byłam pewna, że Drew oczekuje wyjaśnień. - Już po - odpowiedziałam na jego pytania. Zabawa z głową ofiary nie trwała długo, chociaż była wystarczająco intensywna, aby zadać mu nieco psychicznego bólu. Wwiercanie się głowę potrafiło zostawić w niej wyrwę. Zgwałciłam jego umysł. Potrzebowałam się zastanowić, a z całym moim szacunkiem do Drew Macnaira, do tego potrzeba mi było spokoju. - Nazywa ją Lisiwicą, to starsza kobieta, dobrze po czterdziestce, albo pięćdziesiątce. Wydaje się zaprawiona w boju - mówiłam cicho, wciąż obserwując okolicę, aż dostrzegłam to czego szukałam. Wtedy na chwilę czas się zatrzymał, a ja musiałam przeanalizować wszystko to, co miało miejsce. Dobrze zastanowić się nad dalszym krokiem. Cóż za pech, Lisiwico. - Dziękuję za informację - uśmiechnęłam się do Igraszka. - Jest o tam, na początku miasteczka, w piwnicach po lewej - chciałam jak najszybciej ruszać, bo adrenalina już brała górę, ale trzeba było do końca zająć się mężczyzną, za którym być może zatęskni kelnereczka. - Lamino - celowałam prosto w gardło leżącego na brudnej i zimnej ziemi mężczyzny.
1. lamino w typa
2. k8 na U
Minął uliczkę, którą już widziałam. Minął kamienicę, którą już widziałam. Nie spojrzałam jednak dookoła siebie, bo weszliśmy do środka, a tam zapaliło się światło, ktoś jakby zamknął kulę ognia w małym szklanym pudełku, wiszącym nieopodal, na wilgotnej ścianie. Wokół nie było okien. Nie rozglądałam się jednak, bo i on się nie rozglądał. Spojrzenie padło, na wysoką kobietę, na oko wyższą niż ja. Była pulchna, a jej twarz zdobiło kilka blizn. Jedna pod linią szczęki, dwie kolo lewego ucha, jedna po prawym okiem. Rudawo-srebrne włosy i krzaczaste brwi odbierały jej uroku, ale nie bez powodu czułam teraz lęk. Igraszek go czuł, więc czułam go ja. Tak to działa.
- Tu cię nie znajdą, Lisiwico - wydukał Igraszek. - W Groesffordd Lane nikt się nie zapuszcza.
- Lepiej, żebyś miał rację - powiedziała, przyglądając się jakiejś ścianie. - Zostanę tu na jakiś czas, odbieraj zlecenia - jej ton nie lubił sprzeciwu.
Chciałam dowiedzieć się więcej, zobaczyć te zlecenia, poznać ją bliżej, ale coś wyrywało mnie ze wspomnienia. Mogłam przedłużać grzebanie w jego głowie, ale nie widziałam na to potrzeby, nie teraz. Otworzyłam więc oczy i podniosłam się z kolan, rozglądając dookoła. Nie powiedziałam słowa, chociaż byłam pewna, że Drew oczekuje wyjaśnień. - Już po - odpowiedziałam na jego pytania. Zabawa z głową ofiary nie trwała długo, chociaż była wystarczająco intensywna, aby zadać mu nieco psychicznego bólu. Wwiercanie się głowę potrafiło zostawić w niej wyrwę. Zgwałciłam jego umysł. Potrzebowałam się zastanowić, a z całym moim szacunkiem do Drew Macnaira, do tego potrzeba mi było spokoju. - Nazywa ją Lisiwicą, to starsza kobieta, dobrze po czterdziestce, albo pięćdziesiątce. Wydaje się zaprawiona w boju - mówiłam cicho, wciąż obserwując okolicę, aż dostrzegłam to czego szukałam. Wtedy na chwilę czas się zatrzymał, a ja musiałam przeanalizować wszystko to, co miało miejsce. Dobrze zastanowić się nad dalszym krokiem. Cóż za pech, Lisiwico. - Dziękuję za informację - uśmiechnęłam się do Igraszka. - Jest o tam, na początku miasteczka, w piwnicach po lewej - chciałam jak najszybciej ruszać, bo adrenalina już brała górę, ale trzeba było do końca zająć się mężczyzną, za którym być może zatęskni kelnereczka. - Lamino - celowałam prosto w gardło leżącego na brudnej i zimnej ziemi mężczyzny.
1. lamino w typa
2. k8 na U
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 3, 3, 2, 3
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 3, 3, 2, 3
Nie usłyszałem odpowiedzi na moje pytanie, lecz po tym z jak wielką pewnością przyłożyła różdżkę do skroni mężczyzny, a następnie wypowiedziała to zaklęcie, zyskałem pewność, że moja pomoc była zbędna. Doskonale wiedziała, co robiła; przekroczyła granice jego umysłu, bestialsko rozpoczęła wertowanie wspomnień, poszukiwanie interesujących ją faktów. Kąciki mych ust zadrżały, wygięły się w lekkim uśmiechu, czułem nietypową satysfakcję, a przede wszystkim podziw, kiedy twarz mężczyzny wyrażała już tylko ból i paniczny strach. Walczył, próbował wypchnąć ją ze swej świadomości, lecz magia okazała się nader silna, a on osłabiony, pozbawiony możliwości ruchu oraz różdżki niewiele mógł na to zaradzić. Mieliśmy go w garści i dzielił nas już tylko krok od poznania prawdy. Informacje były kluczem, wskazówką do rozwiązania zagadki i zgładzenia problemu, jaki z coraz większą odwagą dawał nam się we znaki. Łamaczka sądziła, że jest nieuchwytna, sprytna i bezpieczna, ale zapomniała, iż nawet najbardziej zaufane osoby można było złamać. Nie tylko legilimencja zapewniała odpowiedzi, były też na to inne sposoby – wystarczyło znaleźć źródło.
Mijały kolejne minuty i choć czas nie działał na naszą korzyść, nie zamierzałem jej pośpieszać. Istniała szansa, że niejaki Igraszek zmierzał właśnie do niej, być może byli umówieni i kiedy on się spóźniał, to kobieta przemierzała pośpiesznie kolejną alejkę. Analiza ryzyka zawsze była trudna, szczególnie kiedy poszukiwało się człowieka-ducha. Mogłem zaangażować więcej osób, rozstawić patrole i upewnić się, że nie ucieknie z wioski, jednakże jakbym mógł to uczynić nie mając żadnych informacji o jej wyglądzie? Wtem każdy błąd działałby alarmująco, podobnie jak ilość nowych twarzy przemierzających niewielkich rozmiarów teren.
Przeniosłem wzrok z mężczyzny na Ritę w chwili, kiedy kobieta otworzyła oczy i wstała na równe nogi. Oczekiwałem czym prędzej wieści i nie ukrywałem, co z pewnością można było wyczytać z mojej twarzy, że liczyłem tylko na te dobre. Nie zawiodłem się. -Piwnice po lewej- mruknąłem sam do siebie zerkając we wskazanym kierunku. Zignorowałem jej fałszywą i ironiczną wdzięczność wobec Igraszka, podobnie jak fakt, że w głowie miałem nieco inny obraz łamaczki. Sądziłem, że była młodsza, w końcu takie informacje do mnie dotarły, a jej werwa, co do pomocy wrogu zrodziła się z konieczności opuszczenia londyńskich ziem. Być może działała już z nimi wcześniej, wyposażała w niezbędne amulety i ściągała uporczywe klątwy – mogłem gdybać, lecz ta prawda nie była mi do niczego potrzebna.
Ruszyłem przed siebie nie mając chwili do stracenia, lecz zaraz po tym mych uszu doszła inkantacja. Zatrzymałem się i obróciłem przez ramię z szelmowskim uśmiechem. -Proszę, proszę. Sądziłem, że wolisz go oszczędzić- rzuciłem z wyraźną ironią. Uczyniła bardzo mądrze, bowiem nie tyle co pozbyła się świadka, ale wroga, którego w przyszłości mogliśmy ponownie spotkać na swej drodze. Prawdopodobnie bym do niego wrócił, być może spróbował jeszcze coś wyciągnąć odnośnie klienteli i dostawców, lecz skoro posprzątała, to mieliśmy jeden problem z głowy. -Na tym twoja rola się kończy- pokiwałem wolno głową przenosząc spojrzenie z rozległej rany martwego posłańca, na Ritę. -Idziesz ze mną, czy wracasz do Londynu?- spytałem wykonując kolejne kroki w kierunku wskazanej kryjówki. Spisała się świetnie i nie miałbym jej za złe, gdyby nie chciała brać udziału w następnym, być może znacznie krwawszym, spotkaniu. -Magicus Extremos- wypowiedziałem zaciskając w dłoni wężowe drewno. Nie musiałem próbować jej wzmacniać, ale zrobiłem to nieco na zachętę, albowiem sprawa nie tyczyła się tylko mnie, a nas wszystkich.
Mijały kolejne minuty i choć czas nie działał na naszą korzyść, nie zamierzałem jej pośpieszać. Istniała szansa, że niejaki Igraszek zmierzał właśnie do niej, być może byli umówieni i kiedy on się spóźniał, to kobieta przemierzała pośpiesznie kolejną alejkę. Analiza ryzyka zawsze była trudna, szczególnie kiedy poszukiwało się człowieka-ducha. Mogłem zaangażować więcej osób, rozstawić patrole i upewnić się, że nie ucieknie z wioski, jednakże jakbym mógł to uczynić nie mając żadnych informacji o jej wyglądzie? Wtem każdy błąd działałby alarmująco, podobnie jak ilość nowych twarzy przemierzających niewielkich rozmiarów teren.
Przeniosłem wzrok z mężczyzny na Ritę w chwili, kiedy kobieta otworzyła oczy i wstała na równe nogi. Oczekiwałem czym prędzej wieści i nie ukrywałem, co z pewnością można było wyczytać z mojej twarzy, że liczyłem tylko na te dobre. Nie zawiodłem się. -Piwnice po lewej- mruknąłem sam do siebie zerkając we wskazanym kierunku. Zignorowałem jej fałszywą i ironiczną wdzięczność wobec Igraszka, podobnie jak fakt, że w głowie miałem nieco inny obraz łamaczki. Sądziłem, że była młodsza, w końcu takie informacje do mnie dotarły, a jej werwa, co do pomocy wrogu zrodziła się z konieczności opuszczenia londyńskich ziem. Być może działała już z nimi wcześniej, wyposażała w niezbędne amulety i ściągała uporczywe klątwy – mogłem gdybać, lecz ta prawda nie była mi do niczego potrzebna.
Ruszyłem przed siebie nie mając chwili do stracenia, lecz zaraz po tym mych uszu doszła inkantacja. Zatrzymałem się i obróciłem przez ramię z szelmowskim uśmiechem. -Proszę, proszę. Sądziłem, że wolisz go oszczędzić- rzuciłem z wyraźną ironią. Uczyniła bardzo mądrze, bowiem nie tyle co pozbyła się świadka, ale wroga, którego w przyszłości mogliśmy ponownie spotkać na swej drodze. Prawdopodobnie bym do niego wrócił, być może spróbował jeszcze coś wyciągnąć odnośnie klienteli i dostawców, lecz skoro posprzątała, to mieliśmy jeden problem z głowy. -Na tym twoja rola się kończy- pokiwałem wolno głową przenosząc spojrzenie z rozległej rany martwego posłańca, na Ritę. -Idziesz ze mną, czy wracasz do Londynu?- spytałem wykonując kolejne kroki w kierunku wskazanej kryjówki. Spisała się świetnie i nie miałbym jej za złe, gdyby nie chciała brać udziału w następnym, być może znacznie krwawszym, spotkaniu. -Magicus Extremos- wypowiedziałem zaciskając w dłoni wężowe drewno. Nie musiałem próbować jej wzmacniać, ale zrobiłem to nieco na zachętę, albowiem sprawa nie tyczyła się tylko mnie, a nas wszystkich.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Legilimencję ciężko było po prostu lubić. To nie tak, że wykorzystywałam ją, tylko gdy musiałam, przyjemnie być siłą. Nie bez powodu zapragnęłam się jej uczyć, chociaż być może zwiedziona nieodpowiednimi powódkami, dzisiaj cieszyłam się z tego co potrafię, nie było to częste zjawisko, legilimentów można było szukać ze świecą, zwłaszcza że sztuka pozostawała nielegalną. Nie istniała tablica ogłoszeń w Walczącym Magu, która brzmiała Zatrudnię legilimentę na godziny. Ja korzystałam z tego co potrafiłam w pracy i prywatnie, nie potrzeba mi było dodatkowych zleceń, ale takie jak to od Drew Macnaira, było wyjątkowo pociągające. Nie dość, że mogłam się pojedynkować, użyć sobie nieco adrenaliny, to człowiek ten był śmierciożercą. Bardziej niż groźnym typem, wydawał mi się dzisiaj dziwakiem, ale może to właśnie na tym polegał problem. Może to tego należało się obawiać. Sprawnie wymierzone Lamino rozerwało gardło naszego niedoszłego towarzysza, a ja patrzyłam jeszcze przez sekundę na ten obrazek, jak krew wycieka na ulice, a z romansu z tamtą kelnereczka nie zostaje nic. Może będzie płakać za nim w nocy, a może miała go w dupie. - Oszczędzić?. - dopytałam, może zbytnio rozbawiona, unikając kałuży juchy, bo nie miałam zamiaru potem czyścić z niej butów. Brew uniosłam do góry, przypatrując się mężczyźnie z wyraźnym zdziwieniem. - Po to, aby poszedł i sprzedał innym sługom szlam moją twarz? Nie potrzebuję rozpoznawalności - dodałam cicho, ale wciąż z lekkim uśmieszkiem, tak samo ironicznym jak jego. To nawet ciekawe. Być może wynikało to z kwestii przebywania w podobnych towarzystwach, że mieliśmy coś wspólnego ze sobą. Kiwnęłam głową, gdy stwierdził, że na tym moja rola się kończy. Owszem. Lisiwica została wykryta, właściwie mogła zacząć odliczać minuty, do momentu, w którym spotka się z Drew, co zapewne doprowadzi do jej śmierci i nie zdziwię się jeśli ta poprzedzona będzie odpowiednimi torturami. Nie byłam pewna, w czym aż tak mocno zaszła mu za skórę i mówiąc szczerze, nieszczególnie mnie to interesowało. Przez lata nauczyłam się, że wiedza to potęga, ale czasem jej brak ratuje życie. Zwłaszcza jeśli jedną stroną konfliktu jest śmierciożerca. Z drugiej jednak strony... - Żal by było ominąć takie widowisko - odpowiedziałam na jego pytanie. Nie spieszyło mi się aż tak, abym mogła zrezygnować z pojedynku, na rzecz siedzenia w domu i wpatrywania się w gołą ścianę. Był już wieczór, robiło się coraz chłodniej, a ja nigdy nie byłam typem kobiety, która planowała siedzieć z kubkiem gorącej herbatki na werandzie i obserwować swój piękny ogród. Wolałam akcję, wolałam działać i wykorzystywać wszystkie swoje talenty, tam, gdzie były potrzebne. Być może skłaniała do tego wiara w Czarnego Pana, a może potrzeba zgłębiania swojej magii. Ciekawa byłam, jak było w jego przypadku i dlaczego był mu wierny, ale nie powinnam o takie rzeczy pytać, a na pewno nie tutaj, nie w gdy szliśmy przez kamienne uliczki, zostawiając za sobą pozbawionego życia Igraszka. Miasteczko nie było duże, przejście przez nie trwało zaledwie kilka minut, aż znaleźliśmy się przy piwnicach, na początku drogi. - To tu - wskazałam palcem w stronę wejścia. - To miejsce widziałam w jego głowie. Trzeba zejść niżej, przejść przez dwie pary drzwi - palcem wskazywałam na kierunek, w jakim udawał się wtedy Igraszek, tak, aby Drew nie błądził, o ile zdecyduje się tam wejść sam. Nie chciałam insynuować, że moja pomoc mogłaby mu się przydać, co to, to nie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że ktoś, kto służył tak długo i postawiony był wysoko w hierarchii, zapewne dysponuje mocą, o jakiej nie śniłam. - Może zmienisz swoją twarz w jego? - wspomniałam Igraszka, gdy obserwowałam, czy nikt na nas nie patrzy. Tak by było ciekawiej.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Być może i nie dało się jej lubić, ale nie zmieniało to faktu, iż musiała wprawiać w wyjątkową satysfakcję. Byłem przekonany, że przynajmniej ja czułbym takową, albowiem możliwość przesiąknięcia do najskrytszych wspomnień, ukrytych pod warstwą świeżych lub tych, o jakich pragnęło się zapomnieć, zapewniało niezwykłe narzędzie w dłoniach czarodzieja. Nie w smak było pytać o jej uczucia, o częstotliwość korzystania z tej sztuki, lecz jeśli przyjdzie nam kiedykolwiek spotkać się na nieco bardziej neutralnym gruncie, to być może podejmę temat. Dalekie to było od wścibskości, bardziej skłaniało się ku ciekawości i swego rodzaju podziwu, głęboko płynącemu zafascynowaniu. Nie przywykłem rozmawiać o swym darze, umiejętności jaką odziedziczyłem w genach, lecz często spotykałem się z pytaniami. W magicznym społeczeństwie wciąż były jednostki, które czuły ku temu niechęć, ale nie potrafiłem takowej zrozumieć. Czyżby kierowała nimi zazdrość? Pragnienie zrozumienia, dlaczego ich nie spotkał równie wartościowy prezent? Daleko mi było do speca, osoby mogącej poszczycić się wybitną możliwością manipulacji własnym wyglądem oraz słowem, jednakże i tak potrafiłem oszukać. Nowa twarz, wykreowana na szybko osobowość otwierały wiele drzwi, z którymi będąc we własnej skórze musiałbym uporać się siłą.
-Nie uwierzę, że równie słodka buźka nie jest rozpoznawalna wśród męskiego grona- rzuciłem zachowując ironiczny ton, choć pobrzmiewała w nim zaczepna nuta. Mogłem zastanawiać się, dlaczego wcześniejsze spotkanie było kompletnie nie po drodze, w końcu zamieszkiwała sławny Śmiertelny Noktrun, ale mogłem zrzucić odpowiedzialność na charakter pracy. Kto wie, być może unikała barów? Działa z ukrycia? Łapała zlecenia od zaufanych ludzi i tym samym zachowanie anonimowości nie stanowiło większego problemu? -Teraz masz już pewność, że nie piśnie pary z ust. Właściwie to nawet mu ich nie zostawiałaś- dodałem zerkając przelotnie na zwłoki, których twarz przyprawiała o obrzydzenie. Rozcięte na wylot gardło, wargi rozpłatane na pół i jedna, zwisająca na krańcu nerwu gałka oczna z pewnością zaalarmują okolicznych, jeśli tylko przyjdzie im je znaleźć. W okolicy nie kręcił się nikt podejrzany, świadków zdarzenia prawdopodobnie nie było, lecz mimo to musieliśmy przyspieszyć.
-Bardzo mnie to cieszy- odparłem z przekonaniem w głosie. Radował jej zapał, chęć ruszenia w bój, który nie stanowił już części umowy – za niego wynagrodzenia nie przyjdzie jej otrzymać. Mimo wszystko zdawała się rozumieć znacznie więcej niżeli przecięty zleceniobiorca i prawdopodobnie domyśliła się, że nie jestem tutaj z osobistych pobudek. Łamacze klątw nigdy nie stanowili dla mnie osobistego problemu, albowiem gdyby nie oni, to nie miałbym tak wielkiej ilości pracy, a co za tym szło możliwości zarobku.
Rozglądałem się po ciemnej alejce chcąc upewnić się, że pozostawaliśmy sami. Zajście od tyłu i tym samym rozproszenie uwagi zwykle kończyło się paskudnie w skutkach, więc wolałem tego uniknąć. Kobieta była cwana, potrafiła wyjątkowo długi czas działać z podziemia, a zatem zabezpieczenia nie mogły być jej obce. Jeśli nie zadbała o nie sama, to z pewnością zrobił to ktoś inny. -Carpiene- wypowiedziałem kierując różdżkę na wejście do piwnic. Pragnąłem się upewnić, uniknąć feralnego kroku. Pośpiech nigdy nie był dobrym doradcą.
-Spodobał Ci się?- mruknąłem, choć nie patrzyłem w jej kierunku. Oczywiście mogłem to uczynić, nawet dla jej uciechy, jednakże pełna, łudząca zmiana wymagała naprawdę ogromnych umiejętności, które w ostatnim czasie zaniedbałem. -To dziwne- rzuciłem w końcu odwracając wzrok od kamiennej ściany. -Nie widzę żadnych pułapek- mruknąłem i wolno sięgnąłem ręką do klamki drzwi, którą po chwili nacisnąłem. Palec ułożyłem na swych wargach dając jej znać, aby zachowała ciszę – wolałem zaatakować z zaskoczenia. Wbrew powątpiewaniom skupiłem się na sylwetce oraz twarzy Igraszka chcąc przeobrazić się w posłańca.
|Upodobnienie sylwetki do postaci innej płci (maks. różnica 20 cm wzrostu i 20 kg wagi). 81-90
-Nie uwierzę, że równie słodka buźka nie jest rozpoznawalna wśród męskiego grona- rzuciłem zachowując ironiczny ton, choć pobrzmiewała w nim zaczepna nuta. Mogłem zastanawiać się, dlaczego wcześniejsze spotkanie było kompletnie nie po drodze, w końcu zamieszkiwała sławny Śmiertelny Noktrun, ale mogłem zrzucić odpowiedzialność na charakter pracy. Kto wie, być może unikała barów? Działa z ukrycia? Łapała zlecenia od zaufanych ludzi i tym samym zachowanie anonimowości nie stanowiło większego problemu? -Teraz masz już pewność, że nie piśnie pary z ust. Właściwie to nawet mu ich nie zostawiałaś- dodałem zerkając przelotnie na zwłoki, których twarz przyprawiała o obrzydzenie. Rozcięte na wylot gardło, wargi rozpłatane na pół i jedna, zwisająca na krańcu nerwu gałka oczna z pewnością zaalarmują okolicznych, jeśli tylko przyjdzie im je znaleźć. W okolicy nie kręcił się nikt podejrzany, świadków zdarzenia prawdopodobnie nie było, lecz mimo to musieliśmy przyspieszyć.
-Bardzo mnie to cieszy- odparłem z przekonaniem w głosie. Radował jej zapał, chęć ruszenia w bój, który nie stanowił już części umowy – za niego wynagrodzenia nie przyjdzie jej otrzymać. Mimo wszystko zdawała się rozumieć znacznie więcej niżeli przecięty zleceniobiorca i prawdopodobnie domyśliła się, że nie jestem tutaj z osobistych pobudek. Łamacze klątw nigdy nie stanowili dla mnie osobistego problemu, albowiem gdyby nie oni, to nie miałbym tak wielkiej ilości pracy, a co za tym szło możliwości zarobku.
Rozglądałem się po ciemnej alejce chcąc upewnić się, że pozostawaliśmy sami. Zajście od tyłu i tym samym rozproszenie uwagi zwykle kończyło się paskudnie w skutkach, więc wolałem tego uniknąć. Kobieta była cwana, potrafiła wyjątkowo długi czas działać z podziemia, a zatem zabezpieczenia nie mogły być jej obce. Jeśli nie zadbała o nie sama, to z pewnością zrobił to ktoś inny. -Carpiene- wypowiedziałem kierując różdżkę na wejście do piwnic. Pragnąłem się upewnić, uniknąć feralnego kroku. Pośpiech nigdy nie był dobrym doradcą.
-Spodobał Ci się?- mruknąłem, choć nie patrzyłem w jej kierunku. Oczywiście mogłem to uczynić, nawet dla jej uciechy, jednakże pełna, łudząca zmiana wymagała naprawdę ogromnych umiejętności, które w ostatnim czasie zaniedbałem. -To dziwne- rzuciłem w końcu odwracając wzrok od kamiennej ściany. -Nie widzę żadnych pułapek- mruknąłem i wolno sięgnąłem ręką do klamki drzwi, którą po chwili nacisnąłem. Palec ułożyłem na swych wargach dając jej znać, aby zachowała ciszę – wolałem zaatakować z zaskoczenia. Wbrew powątpiewaniom skupiłem się na sylwetce oraz twarzy Igraszka chcąc przeobrazić się w posłańca.
|Upodobnienie sylwetki do postaci innej płci (maks. różnica 20 cm wzrostu i 20 kg wagi). 81-90
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Który mężczyzna mówi kobiecie, chwilę po tym jak wypuściła dziesiątki sztyletów w gardło innego, że ma słodką buźkę? Nie wiem, czy to go jakoś kręciło? Nie, żebym to oceniała, każdy miał swoje potrzeby, chociaż ja nie zamierzałam ich spełniać. Byłam tu na zlecenie, a fakt, że bawiłam się wyśmienicie to jedynie dodatek. Jak to mówią... Znajdź pracę, którą kochasz, to nie przepracujesz w życiu ani jednego dnia? Ja wyznawałam chyba filozofię, że ktoś i tak musi to robić, a skoro to mogę być ja, to czemu nie...? Wytężyłam spojrzenie nieco mocniej, marszcząc brwi. Co niby miałam odpowiedzieć? Cóż za dostojny komplement od czcigodnego gentlemana. A może to ja nie znałam się na żartach? Nie bawiły mnie. Naprawdę, moglibyśmy sobie poopowiadać kawały o tym jak to Merlin, Salazar i Harold Longbottom wchodzą razem do baru, a nie rozmyślać teraz nad tym ilu zna moją twarz. - Jak widać na załączonym do historii obrazku... - obejrzałam się na ściekającą z jego krtani juchę, która rozlewała się po ulicy, tworząc tam wielką kałużę, wymieszaną z błotem i brudną deszczówką. - ...nie jest - dlaczego ja nie urodziłam się metamorfomagiem? Wiele razy już zazdrościłam tego kolegom po fachu, ale też dzięki temu nauczyłam się nieco ich wykrywać. Żadne przebranie nie było idealne, nawet to magiczne. Czasem zwykłym kłamstwem i odpowiednim unikaniem ludzi byłam w stanie ugrać więcej, chociaż oczywiście talent taki jak posiadało kilku moich kolegów, taki jak posiadał Drew Macnair, ułatwiłby mi nieco niektóre kwestie. Lekki uśmieszek spłynął na moją twarz, gdy ten pochwalił rozprawienie się z Igraszkiem. Nie wyglądał seksownie, wyglądał, jakby niedźwiedź rozszarpał mu gębę na pół. Sama identyfikacja ciała może być problemem, ale to nie był już mój problem. Starałam się mówić jak najmniej gdy szliśmy uliczkami i podążaliśmy w stronę piwnic, które widziałam w jego umyśle. Parsknęłam tylko, gdy spytał o niego. - Tak, najbardziej podobała mi się rozerwana tętnica. Ideał... - odpowiedziałam przewracając oczami. I tak zacznie się jatka, obydwoje byliśmy tego świadomi. Przemiana pozwoliłaby nam zaoszczędzić nieco czasu, wprowadziłby nas tam bez problemu. - Carpiene - wypowiedziałam jeszcze raz pod nosem, gdy wspomniał, że nie widzi żadnych pułapek. To nie miało sensu. Moja magia nie podziałała, tak jak powinna, ale w istocie, pułapek nie dostrzegła... - Jeśli ich nie potrzebuje, tym gorzej dla nas - mruknęłam bardziej do siebie, niż do niego. Trudno... Kątem oka dostrzegłam Radio, który usiadł na okolicznym drzewie, przypatrując mi się. To nie miało potrwać długo. - Mico - odwróciłam głowę do człowieka, który mnie wynajął i wskazałam w niego różdżką, ale nie powiedziałam ani jednego zdania, jedynie uśmiechnęłam się od ucha do ucha, jakby spokojna, jakby zrelaksowana, chociaż adrenalina w środku szumiała. Przejście przez drzwi nie było problematyczne, były otwarte, nawet nie trzeba było ich wyważać. Za nimi kolejne, a potem długi korytarz odchylający się lewo, oświetlony gdzieniegdzie. Nie byliśmy nisko pod ziemią, okna pod samym sufitem wpuszczały powietrze i sugerowały, że to zaledwie trzy czwarte piętra w dół. Szliśmy spokojnie, ja z różdżką w dłoni, ale spuszczoną na dół. Na końcu korytarza stali dwaj mężczyźni. Wydawali się być większymi osiłkami, niżeli myślicielami, ale nie chciałam bagatelizować ich umiejętności. Na znak Drew byłam gotowa zaatakować od razu. Szukałam wzrokiem kogoś jeszcze, gdzieś tam za nimi, ale nikogo nie dostrzegłam. Po ścianach nie spływała woda, a ja nie zauważyłam pleśni, ktoś musiał zadbać o to miejsce i dostosować je do życia.
mico na drew
idziemy do szafki
mico na drew
idziemy do szafki
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
W chwili, kiedy kobieta gruchnęła o posadzkę odetchnąłem z wyraźną ulgą. Nie trafiło nas żadne zaklęcie, jednakże czarna magia znacznie odcisnęła swe piętno i wciąż czułem mrowienie w okolicach skroni. Upewniłem się zaklęciem, że w pobliżu nie było już innych osób, a następnie ruszyłem przed siebie chcąc upewnić się, iż na pewno było już po wszystkim. Stopą obróciłem wpierw strażników, którzy nie dawali żadnych oznak życia, a dopiero później łamaczkę klątw, której zmasakrowana twarz i brak gałki ocznej mogłyby niejednego przyprawić o mdłości. Jak widać coś łączyło nas z Ritą – obydwoje potraktowaliśmy swych wrogów w najokrutniejszy z możliwych sposobów.
-Po nich- rzuciłem z wyraźną satysfakcją w głosie i zerknąłem na nią przez ramię. Mogliśmy sprawdzić to miejsce, być może odnaleźć jakieś ważne zapiski, czy notatki odnośnie kontrahentów. Nie ukrywałem też chęci dostania się do posiadanej przez nią literatury tudzież manuskryptów, albowiem zważywszy na swe umiejętności i zawód z pewnością takowe posiadała. Zwykle były to perełki, oryginalne egzemplarze, gdyż niewiele ich przetrwało przez te wszystkie lata. Rzecz jasna tworzono odpisy, lecz nie na wielką skalę, przez co dostęp był naprawdę bardzo ograniczony. Najwartościowsze pergaminy kosztowały majątek i liczyłem, że kiedyś uda mi się podobny odnaleźć.
Ruszyłem wąskim korytarzem, na którego końcu znajdowało się niewielkich rozmiarów pomieszczenie. Znajdujące się tam misy sugerowały, że badała również bazy pod klątwy prawdopodobnie pod kątem ich składu. Zaobserwowałem też kociołek, a więc i z eliksirami była zaznajomiona. Pozbycie się takiego celu było istotne, nawet jeśli podobnych jej było o wiele więcej. Krok po kroku zamierzałem wykończyć ich wszystkich.
Wziąłem niewielkich rozmiarów notes z szafki drewnianego biurka i opuściłem pracownię nie widząc sensu w dalszym jego przeszukiwaniu. Często zmieniała miejsce swej pracy, dlatego ilość posiadanych przez nią rzeczy była ograniczona – nie znalazłem nic, co mogłoby posłużyć jako wskazówka lub dawało jakikolwiek zysk.
-Dobrze się spisałaś- rzuciłem do Rity pewnym tonem. Naprawdę dała pokaz swych umiejętności, potrzebowaliśmy ludzi podobnych jej i wiedziałem, że wkrótce zasiądzie przy naszym stole. Szczerze na to liczyłem. -Rozliczymy się na miejscu- dodałem i zaraz po tym jak skinąłem głową na pożegnanie rozpłynąłem się w czarnej mgle.
/zt x2
-Po nich- rzuciłem z wyraźną satysfakcją w głosie i zerknąłem na nią przez ramię. Mogliśmy sprawdzić to miejsce, być może odnaleźć jakieś ważne zapiski, czy notatki odnośnie kontrahentów. Nie ukrywałem też chęci dostania się do posiadanej przez nią literatury tudzież manuskryptów, albowiem zważywszy na swe umiejętności i zawód z pewnością takowe posiadała. Zwykle były to perełki, oryginalne egzemplarze, gdyż niewiele ich przetrwało przez te wszystkie lata. Rzecz jasna tworzono odpisy, lecz nie na wielką skalę, przez co dostęp był naprawdę bardzo ograniczony. Najwartościowsze pergaminy kosztowały majątek i liczyłem, że kiedyś uda mi się podobny odnaleźć.
Ruszyłem wąskim korytarzem, na którego końcu znajdowało się niewielkich rozmiarów pomieszczenie. Znajdujące się tam misy sugerowały, że badała również bazy pod klątwy prawdopodobnie pod kątem ich składu. Zaobserwowałem też kociołek, a więc i z eliksirami była zaznajomiona. Pozbycie się takiego celu było istotne, nawet jeśli podobnych jej było o wiele więcej. Krok po kroku zamierzałem wykończyć ich wszystkich.
Wziąłem niewielkich rozmiarów notes z szafki drewnianego biurka i opuściłem pracownię nie widząc sensu w dalszym jego przeszukiwaniu. Często zmieniała miejsce swej pracy, dlatego ilość posiadanych przez nią rzeczy była ograniczona – nie znalazłem nic, co mogłoby posłużyć jako wskazówka lub dawało jakikolwiek zysk.
-Dobrze się spisałaś- rzuciłem do Rity pewnym tonem. Naprawdę dała pokaz swych umiejętności, potrzebowaliśmy ludzi podobnych jej i wiedziałem, że wkrótce zasiądzie przy naszym stole. Szczerze na to liczyłem. -Rozliczymy się na miejscu- dodałem i zaraz po tym jak skinąłem głową na pożegnanie rozpłynąłem się w czarnej mgle.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
11 lutego
Od wydarzeń z piątego lutego nie spędziłem spokojnej nocy - ale to samo mógł powiedzieć Jones, który obwiniał się za zniknięcie Farleya. Pomimo wysiłku i zarzucenia sieci informacyjnej na całą wyspę, słuch zdawał się po nim zaginąć. Jedna myśl nie dawała mi jednak spokoju - czułem, że wiedziałbym, gdyby nie przeżył. Tacy jak on nie ginęli tak po prostu - czyli bez śladu, bez rozgłosu, po cichu. Być może i był młody i pozbawiony doświadczenia aurorskiego, ale wszystko, czego dokonał i co przeżył przez ostatnie lata, czyniło z niego przeciwieństwo łatwego celu. Niestety wiedziałem również, że dzięki wrodzonej zdolności metamorfomagii potrafił się ukryć. Nie traciłem więc nadziei - a gniew przelałem na to, co szło mi najlepiej.
Walkę.
Po wydarzeniach w Bakewell udało mi się ustalić kryjówkę szmalcowników działająca na terenie Derbyshire. Wszystko wskazywało na to, że grupa była głównym ramieniem wsporczym Rycerzy Walpurgii działającym na ziemiach Greengrassów. Hrabstwo nieustannie pozostawało nękane przez siły wroga i niestabilne. Uderzenie - jak mi się wydawało - w serce całego problemu - pozostawało kluczowe. Wiedziałem, że Jones oraz Diggory będą chcieli mi towarzyszyć. Nic nie czyniło większej motywacji niż przegrany pojedynek - obaj aurorzy byli przepełnieni chęcią odpłacania się napastnikom. W ciągu kilku dni ich rekonwalescencji ja działałem w terenie, weryfikując zeznania przesłuchanego mężczyzny, którego zostawiłem na pewną i okrutną śmierć. Namierzenie ich wcale nie okazało się proste mimo oczywistych wskazówek. Kryjówka miała strażnika tajemnicy - kluczowe pozostawało ustalenie kto nim był. Do tego zadania udało mi się namówić dwójkę byłych pracowników wiedźmiej straży. Znając nazwiska części członków grupy mogliśmy ustalić ich tożsamość, zaobserwować relacje. I wiedzieliśmy, że musimy działać szybko. Każdy dzień zwłoki stawiał na włosku życie rodziny Rogersów, którym - jak ustaliliśmy - dano tydzień na zapłacenie okupu za ich spokój. W przeciwnym razie najmłodsza latorośl rodziny, Lillian, którą uprowadzili, jako pierwsza miała stracić życie. Rogersowie cierpieli z powodu krwi. Niewystarczająco czystej, zbyt mugolskiej. W utajeniu weszli z nami we współpracę, choć niechętnie - szmalcownicy grozili im bowiem, że jeśli tylko zwrócą się o pomoc z zewnątrz, Lillian nie dożyje piątych urodzin.
Trudno było pojąć, że wszystkie te zbrodnie były grą polityczną, mającą wywrzeć jednoznaczną presję - poddajcie się naszej woli. Akceptacja tego, że dzieje się to za rządów mojego ojca, przepełniała mnie obrzydzeniem do samego siebie. Od lat rozumiałem już jakim był człowiekiem, a jednak do czasu zajęcia przez niego najwyższego, ministerialnego stołka, żyłem jeszcze złudną nadzieją, że jego surowość była tylko skorupą wyhodowaną pod twardą ręką wychowania mojego dziadka, a gdzieś tam znajdował się prawdziwy człowiek z sumieniem.
Myliłem się.
Czas nie był naszym sprzymierzeńcem - i choć nie byliśmy pewni, wytypowaliśmy strażnika i zaplanowaliśmy zasadzkę, choć był to strzał z zawiązanymi oczami. To ja byłem tym, który wziął na własne barki odpowiedzialność całej akcji. Wiedziałem, że jeśli moja intuicja zawiedzie, zmarnuję siły zebranej grupy, wpłynę na morale, odbiorę cenny czas. Decyzyjność podczas wojny stała się jednak kluczową umiejętnością, zwłaszcza gdy presja czasu dyktowała warunki, rozdając niesprzyjające karty. Nie wiedziałem, co wpływało na mnie mocniej - czy zobowiązania wobec Zakonu Feniksa, czy dłuższy staż pracy aurora, jednak w ciągu ostatnich lat zmieniłem się - lub zwyczajnie przejrzałem na oczy, że jeśli nie podejmę ryzyka, nikt nie stanie na moim miejscu.
Pod osłoną nocy, w niepozornym zajeździe na pograniczu hrabstw, mieliśmy czekać na naszego strażnika. Byli już ze mną Jones i Diggory oraz jeden z dwójki strażników prowadzących przyspieszone śledztwo. Mężczyzna miał pojawić się sam, nieświadomy naszego towarzystwa. Pochwycenie go przyszło bez wysiłku - nawet wzmożona czujność nie była w stanie uchronić go przed wyszkolonymi w łapaniu przestępców zawodowcami. Wśród sojuszników Rycerzy Walpurgii nadal znajdowali się tylko - choć czasem trudno było w to uwierzyć - ludzie. Ludzie, którzy popełniali błędy. Krótka wymiana zaklęć wystarczyła, by nigdy nie przekroczył progu gospody. Ktokolwiek na niego czekał nie mógł mu pomóc. Pozbawiając domniemanego strażnika różdżki i przytomności, wsiedliśmy na miotły, zamierzając go przesłuchać w bardziej ustronnym i bezpiecznym miejscu. Jego przynależność do grupy szmalcowników, która napadła na Bakewell, była pewna - potwierdzili to zarówno Diggory jak i Jones. Nie chciał mówić - nie wierzył, że puścimy go wolno, a duma nie pozwalała mu na zdradę. Dopiero kilka kropel veritaserum pozwoliło rozwiązać mu język. Eliksir rzadko był dopuszczany podczas regularnej pracy biura aurorów, jednak wojna dyktowała swoje warunki. I choć zdobycie składników graniczyło z cudem, a zapasy pozostawały mocno przetrzebione, wszyscy zgodziliśmy się, że gra była warta świeczek - choć nadal był to spacer po omacku. Wywiad oraz moje przypuszczenia okazały się jednak słuszne. Kiedy tylko mężczyzna wyjawił kryjówkę, ruszyliśmy od razu. Pojmanego mężczyznę zaś nikt nie miał prawa znaleźć - zadbaliśmy, by pułapki zniechęciły kogokolwiek, kto przypadkiem zakręcił się w pobliżu. Był naszym więźniem - ale jego czas sprawiedliwości miał dopiero nadejść.
Na miejscu kryjówki, zgodnie z zeznaniami, była szóstka osób z grupy. Grupy znacznie większej niż początkowo zakładaliśmy - ale silne uderzenie mogło osłabić szmalcowników i na jakiś czas zniechęcić do działań na terenie Derbyshire. Ponadto musieliśmy odbić zakładniczkę - i pomścić Farleya, nawet jeśli nikt nie chciał uznać go za zmarłego. Przewaga liczebna nie była powodem do rezygnacji. Diggory i Jones wiedzieli, że byli silni, ale tym razem wszyscy byliśmy lepiej przygotowani - uzbrojeni w talizmany i eliksiry, ponadto mieliśmy wsparcie w postaci wiedźmiego strażnika, który świetnie posługiwał się zaklęciami z dziedziny transmutacji. Poza zaklęciem Fideliusa kryjówka wymagała rozbrojenia jeszcze z kilku pułapek, którymi zajął się Jones. Do wnętrza starego wiatraka wdarliśmy się niezauważeni - i najwyraźniej żaden z czarnoksiężników nie spodziewał się, że miejsce ich spotkań zostanie zdemaskowane. Błyskawicznie podnieśli dfensywę przeciwko naszemu atakowi, w odwecie nie szczędząc czarnomagicznych klątw. Przez jakiś czas pojedynek pozostawał wyrównany - obie strony napierały równie mocno, jak mocno nie ustępowały w obronie. Stary budynek trząsł się w posadach, a łuny zaklęć oślepiały pośród spowijającego wnętrze półmroku. W końcu dwójka z czarnoksiężników została uwięziona w dunie, ale pozostała czwórka nie ustępowała - kiedy Jones oberwał sectusemprą, moja odpowiedź była bezwzględna. Lamino glacio najpierw przebiło jednego, a później drugiego mężczyznę, aż w końcu wraz z Diggorym po długiej i ciężkiej walce zyskaliśmy całkowitą przewagę. Trójka ze szmalcowników zdążyła wykrwawić się na śmierć zanim opuściliśmy różdżki, jednak my również zapłaciliśmy wysoką cenę za zwycięstwo. Stan Jonesa również był ciężki, Diggory został pozbawiony skóry w kilku miejscach, a ja dusiłem się dymem, który zalewał moje płuca. Nie mieliśmy dużo czasu, potrzebowaliśmy wsparcia uzdrowiciela. Odnaleźliśmy dziewczynkę i ewakuowaliśmy się z miejsca, wysadzając je przy użyciu mikstury buchorożca. Wiedzieliśmy, że nikt nie mógł przeżyć tego wybuchu - i że przez jakiś czas szmalcownicy mieli nie wrócić. Dziecko nie było w lepszym stanie niż my, a towarzystwo czwórki zakrwawionych mężczyzn nie pomagało uspokoić pięciolatki. Zanim Jones całkowicie odpłynął, przy użyciu świstoklika teleportowaliśmy się do leśnej lecznicy - jednak to nie myśl o uratowaniu dziewczynki zajmowała moją głowę. Mimo wymierzenia najsurowszej kary śmierci tym, przez których Alex zaginął, nie poczułem ulgi. Zupełnie tak, jakbym nie miał zaznać spokoju do chwili, w której ostatni bastion zła w całej Anglii miał zostać zburzony. To życzenie trudno było jednak uznać realnym.
zt
Od wydarzeń z piątego lutego nie spędziłem spokojnej nocy - ale to samo mógł powiedzieć Jones, który obwiniał się za zniknięcie Farleya. Pomimo wysiłku i zarzucenia sieci informacyjnej na całą wyspę, słuch zdawał się po nim zaginąć. Jedna myśl nie dawała mi jednak spokoju - czułem, że wiedziałbym, gdyby nie przeżył. Tacy jak on nie ginęli tak po prostu - czyli bez śladu, bez rozgłosu, po cichu. Być może i był młody i pozbawiony doświadczenia aurorskiego, ale wszystko, czego dokonał i co przeżył przez ostatnie lata, czyniło z niego przeciwieństwo łatwego celu. Niestety wiedziałem również, że dzięki wrodzonej zdolności metamorfomagii potrafił się ukryć. Nie traciłem więc nadziei - a gniew przelałem na to, co szło mi najlepiej.
Walkę.
Po wydarzeniach w Bakewell udało mi się ustalić kryjówkę szmalcowników działająca na terenie Derbyshire. Wszystko wskazywało na to, że grupa była głównym ramieniem wsporczym Rycerzy Walpurgii działającym na ziemiach Greengrassów. Hrabstwo nieustannie pozostawało nękane przez siły wroga i niestabilne. Uderzenie - jak mi się wydawało - w serce całego problemu - pozostawało kluczowe. Wiedziałem, że Jones oraz Diggory będą chcieli mi towarzyszyć. Nic nie czyniło większej motywacji niż przegrany pojedynek - obaj aurorzy byli przepełnieni chęcią odpłacania się napastnikom. W ciągu kilku dni ich rekonwalescencji ja działałem w terenie, weryfikując zeznania przesłuchanego mężczyzny, którego zostawiłem na pewną i okrutną śmierć. Namierzenie ich wcale nie okazało się proste mimo oczywistych wskazówek. Kryjówka miała strażnika tajemnicy - kluczowe pozostawało ustalenie kto nim był. Do tego zadania udało mi się namówić dwójkę byłych pracowników wiedźmiej straży. Znając nazwiska części członków grupy mogliśmy ustalić ich tożsamość, zaobserwować relacje. I wiedzieliśmy, że musimy działać szybko. Każdy dzień zwłoki stawiał na włosku życie rodziny Rogersów, którym - jak ustaliliśmy - dano tydzień na zapłacenie okupu za ich spokój. W przeciwnym razie najmłodsza latorośl rodziny, Lillian, którą uprowadzili, jako pierwsza miała stracić życie. Rogersowie cierpieli z powodu krwi. Niewystarczająco czystej, zbyt mugolskiej. W utajeniu weszli z nami we współpracę, choć niechętnie - szmalcownicy grozili im bowiem, że jeśli tylko zwrócą się o pomoc z zewnątrz, Lillian nie dożyje piątych urodzin.
Trudno było pojąć, że wszystkie te zbrodnie były grą polityczną, mającą wywrzeć jednoznaczną presję - poddajcie się naszej woli. Akceptacja tego, że dzieje się to za rządów mojego ojca, przepełniała mnie obrzydzeniem do samego siebie. Od lat rozumiałem już jakim był człowiekiem, a jednak do czasu zajęcia przez niego najwyższego, ministerialnego stołka, żyłem jeszcze złudną nadzieją, że jego surowość była tylko skorupą wyhodowaną pod twardą ręką wychowania mojego dziadka, a gdzieś tam znajdował się prawdziwy człowiek z sumieniem.
Myliłem się.
Czas nie był naszym sprzymierzeńcem - i choć nie byliśmy pewni, wytypowaliśmy strażnika i zaplanowaliśmy zasadzkę, choć był to strzał z zawiązanymi oczami. To ja byłem tym, który wziął na własne barki odpowiedzialność całej akcji. Wiedziałem, że jeśli moja intuicja zawiedzie, zmarnuję siły zebranej grupy, wpłynę na morale, odbiorę cenny czas. Decyzyjność podczas wojny stała się jednak kluczową umiejętnością, zwłaszcza gdy presja czasu dyktowała warunki, rozdając niesprzyjające karty. Nie wiedziałem, co wpływało na mnie mocniej - czy zobowiązania wobec Zakonu Feniksa, czy dłuższy staż pracy aurora, jednak w ciągu ostatnich lat zmieniłem się - lub zwyczajnie przejrzałem na oczy, że jeśli nie podejmę ryzyka, nikt nie stanie na moim miejscu.
Pod osłoną nocy, w niepozornym zajeździe na pograniczu hrabstw, mieliśmy czekać na naszego strażnika. Byli już ze mną Jones i Diggory oraz jeden z dwójki strażników prowadzących przyspieszone śledztwo. Mężczyzna miał pojawić się sam, nieświadomy naszego towarzystwa. Pochwycenie go przyszło bez wysiłku - nawet wzmożona czujność nie była w stanie uchronić go przed wyszkolonymi w łapaniu przestępców zawodowcami. Wśród sojuszników Rycerzy Walpurgii nadal znajdowali się tylko - choć czasem trudno było w to uwierzyć - ludzie. Ludzie, którzy popełniali błędy. Krótka wymiana zaklęć wystarczyła, by nigdy nie przekroczył progu gospody. Ktokolwiek na niego czekał nie mógł mu pomóc. Pozbawiając domniemanego strażnika różdżki i przytomności, wsiedliśmy na miotły, zamierzając go przesłuchać w bardziej ustronnym i bezpiecznym miejscu. Jego przynależność do grupy szmalcowników, która napadła na Bakewell, była pewna - potwierdzili to zarówno Diggory jak i Jones. Nie chciał mówić - nie wierzył, że puścimy go wolno, a duma nie pozwalała mu na zdradę. Dopiero kilka kropel veritaserum pozwoliło rozwiązać mu język. Eliksir rzadko był dopuszczany podczas regularnej pracy biura aurorów, jednak wojna dyktowała swoje warunki. I choć zdobycie składników graniczyło z cudem, a zapasy pozostawały mocno przetrzebione, wszyscy zgodziliśmy się, że gra była warta świeczek - choć nadal był to spacer po omacku. Wywiad oraz moje przypuszczenia okazały się jednak słuszne. Kiedy tylko mężczyzna wyjawił kryjówkę, ruszyliśmy od razu. Pojmanego mężczyznę zaś nikt nie miał prawa znaleźć - zadbaliśmy, by pułapki zniechęciły kogokolwiek, kto przypadkiem zakręcił się w pobliżu. Był naszym więźniem - ale jego czas sprawiedliwości miał dopiero nadejść.
Na miejscu kryjówki, zgodnie z zeznaniami, była szóstka osób z grupy. Grupy znacznie większej niż początkowo zakładaliśmy - ale silne uderzenie mogło osłabić szmalcowników i na jakiś czas zniechęcić do działań na terenie Derbyshire. Ponadto musieliśmy odbić zakładniczkę - i pomścić Farleya, nawet jeśli nikt nie chciał uznać go za zmarłego. Przewaga liczebna nie była powodem do rezygnacji. Diggory i Jones wiedzieli, że byli silni, ale tym razem wszyscy byliśmy lepiej przygotowani - uzbrojeni w talizmany i eliksiry, ponadto mieliśmy wsparcie w postaci wiedźmiego strażnika, który świetnie posługiwał się zaklęciami z dziedziny transmutacji. Poza zaklęciem Fideliusa kryjówka wymagała rozbrojenia jeszcze z kilku pułapek, którymi zajął się Jones. Do wnętrza starego wiatraka wdarliśmy się niezauważeni - i najwyraźniej żaden z czarnoksiężników nie spodziewał się, że miejsce ich spotkań zostanie zdemaskowane. Błyskawicznie podnieśli dfensywę przeciwko naszemu atakowi, w odwecie nie szczędząc czarnomagicznych klątw. Przez jakiś czas pojedynek pozostawał wyrównany - obie strony napierały równie mocno, jak mocno nie ustępowały w obronie. Stary budynek trząsł się w posadach, a łuny zaklęć oślepiały pośród spowijającego wnętrze półmroku. W końcu dwójka z czarnoksiężników została uwięziona w dunie, ale pozostała czwórka nie ustępowała - kiedy Jones oberwał sectusemprą, moja odpowiedź była bezwzględna. Lamino glacio najpierw przebiło jednego, a później drugiego mężczyznę, aż w końcu wraz z Diggorym po długiej i ciężkiej walce zyskaliśmy całkowitą przewagę. Trójka ze szmalcowników zdążyła wykrwawić się na śmierć zanim opuściliśmy różdżki, jednak my również zapłaciliśmy wysoką cenę za zwycięstwo. Stan Jonesa również był ciężki, Diggory został pozbawiony skóry w kilku miejscach, a ja dusiłem się dymem, który zalewał moje płuca. Nie mieliśmy dużo czasu, potrzebowaliśmy wsparcia uzdrowiciela. Odnaleźliśmy dziewczynkę i ewakuowaliśmy się z miejsca, wysadzając je przy użyciu mikstury buchorożca. Wiedzieliśmy, że nikt nie mógł przeżyć tego wybuchu - i że przez jakiś czas szmalcownicy mieli nie wrócić. Dziecko nie było w lepszym stanie niż my, a towarzystwo czwórki zakrwawionych mężczyzn nie pomagało uspokoić pięciolatki. Zanim Jones całkowicie odpłynął, przy użyciu świstoklika teleportowaliśmy się do leśnej lecznicy - jednak to nie myśl o uratowaniu dziewczynki zajmowała moją głowę. Mimo wymierzenia najsurowszej kary śmierci tym, przez których Alex zaginął, nie poczułem ulgi. Zupełnie tak, jakbym nie miał zaznać spokoju do chwili, w której ostatni bastion zła w całej Anglii miał zostać zburzony. To życzenie trudno było jednak uznać realnym.
zt
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kamienny wiatrak
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire