[SEN] Diabeł tkwi w szczegółach
AutorWiadomość
Pośród cieni i pragnień ♫♪♬
Tatiana & Artur
Ludzie zaczynali wierzyć, że ten świat już należał do nich. W swym zadufaniu widzieli siebie jako największych panów, którzy stalą i ogniem potrafili zapanować nad wszystkim, rozumem objąć wszystkie tajemnice. Opisać pięknie kaligrafowanymi literami w księdze, ułożyć na półce, sekret za sekretem. Zapanowali nad lękami, strachy spychając do dziecięcych baśni...
Jakże potrafili się mylić! Cóż można jednak wymagać od istot żyjących ledwie chwilę, małych iskier w obliczu nieskończoności, choć w tej ulotności tkwiło piękno warte zgaszenia. Nie, oni nie byli panami. Byli co najwyżej sprytną zwierzyną, wymagającą od łowcy bardziej zniuansowanych sztuczek. Na nic jest przemoc, siła i brutalność. Nie chodzi tu o to, żeby zwierzynę zabić, nie liczyła się krew oraz ciało. Człowiek, jako tak arogancki kąsek, miał coś znacznie cenniejszego - duszę!
Przysmak dementorów i czegoś innego, czegoś co czaiło się w cieniu od pierwszych chwil ludzkości, kiedy ten marny gatunek stawiał pierwsze kroki na tym opuszczonym przez bogów padole łez. To coś towarzyszyło pierwszym słabościom, lękom, obawom, asystowało przy czynieniu grzechu i życiowych błędach. Gdzie oczywiście największą pomyłką było nieroztropne wzywanie sił nieczystych.
Ach, a one z rozkoszą odpowiadały! Oczywiście nie zawsze, rozważnie wybierały swe ofiary, nęcone słodkim zapachem cierpienia i desperacji. Teraz, w tej właśnie godzinie, ponownie można było wyczuć tą cudną woń. Muzykę w mroku, wezwanie do gry. Ten ból był wyjątkowy, a determinacja twarda niczym stal. W mroku trafił się naprawdę łakomy kąsek, który mógł być dodatkowo intrygującym wyzwaniem.
Diabeł uśmiechnął się w nieprzeniknionej ciemności, poza spojrzeniem śmiertelników. Właściwie, całe szczęście, bowiem jego uśmiech nie miał w sobie nic miłego, zdolny wręcz sprowadzić szaleństwo na kogoś o słabszym umyśle. Czego się właściwie innego można spodziewać, w końcu to było Zło... choć do swej pracy zwykł dobierać znacznie milsze metody. Taki był właśnie oręż diabła w tej potyczce - zwycięstwo odniesione gładkimi słowami, sugestiami, poznaniem głęboko skrywanych pragnień i lęków było najmilsze, jego smak był najsłodszy. Tak zdobyta dusza była prawdziwym trofeum... a ta konkretna, po którą miał się właśnie wybrać, mogła stanowić ukoronowanie jego kolekcji
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Okrąg falującego płomienia rzucał krwawo-pomarańczową poświatę; ustawione w kole świece raz po raz uginały się chybotliwie pod naporem wiatru, żadna z nich jednak nie gasła. Szum nocnych odgłosów synchronizował się z zachrypniętymi zgłoskami, wypełniał przestrzeń, gęstą melasą wlewał się w zakamarki drewnianej chaty, wraz z pomrukami, jękami i raz po raz warknięciami tworzył dzikość melodii; nie ludzkiej i nie zwierzęcej, zawieszonej gdzieś na granicy światów, między śmiercią a życiem, radością a smutkiem, czernią a bielą.
Wilki nie wyły, sowy nie huczały, być może nocnice rozpoczynały swoją wędrówkę po naznaczonych cieniem i lodem ziemiach, górach i dolinach opuszczonych przez ciepło ludzkiego ciała i światło duszy; poza jedną, tą na krawędzi, balansującą między światem a światem.
Ale nocnice nie były ważne; mogły snuć się po okolicy, kryć za drzewami, nęcone słodką wonią przestrachu, desperacji i wciąż świeżej śmierci; lepka jucha spoczywająca na drewnianych płytach posadzki nadal nie zastygła, choć ciało w dotyku przypominało głaz, z usianymi na połaciach skóry wgłębieniami; wyżłobione kreski, dróżki, strumyki – niektóre z nich poznaczone krwawymi potokami, inne wyschnięte, jeszcze inne zczerniałe; pradawną mocą lub zwyczajnym, ludzkim brzydactwem.
Czarne nitki skłębionych włosów rozsypane po bladym jedwabiu skóry, raz po raz odbijającym płomienie świec; drżącym, wykrzywianym pod wpływem kolejnych słów, niezrozumiałych i przypominających – z sekundy na sekundę, z uderzenia serca na kolejne uderzenie – warkliwe pomruki. Niezespolone w litery, niezespolone w wyrazy; obce, przeklęte, mroczne.
Naznaczone czarną mazią dłonie uderzyły o środek kręgu, martwe ciało leżące nieopodal wciąż pozostawało nieruchome, usta bezustannie poruszały się w słowach rytualnego przywołania; teraz bezgłośnie, kiedy plecy wygięły się w łuk, a nagie, kobiece ciało przyjęło pełne obłędu ciepło – nie te płynące od ognia, a wezwane z podziemnych czeluści.
Ponoć piekło było skute lodem; tej nocy płonęło szatańską pożogą, podjudzane desperackimi wyzwiskami, zuchwałymi żądaniami, absurdalną dzikością marnego bytu ludzkiej duszy.
Drewniane okiennice zaszeleściły głucho, wpuszczając do środka garść śnieżnej zamieci, ogień zatańczył na ścianach, martwe ciało mężczyzny wciąż było martwym.
To należące do niej drgnęło; drgnął też kącik ust, tworząc uśmiech na skraju szaleństwa i lubieżności. Plecy znów wyprostowane, ciemne pasma zakryły piersi, podbródek uniósł się ku górze, a powieki zmrużyły.
– борута – wychrypiałe w ojczystym języku, oblepione ludzkim brudem i nieludzkim zuchwalstwem.
Przybył.
Wilki nie wyły, sowy nie huczały, być może nocnice rozpoczynały swoją wędrówkę po naznaczonych cieniem i lodem ziemiach, górach i dolinach opuszczonych przez ciepło ludzkiego ciała i światło duszy; poza jedną, tą na krawędzi, balansującą między światem a światem.
Ale nocnice nie były ważne; mogły snuć się po okolicy, kryć za drzewami, nęcone słodką wonią przestrachu, desperacji i wciąż świeżej śmierci; lepka jucha spoczywająca na drewnianych płytach posadzki nadal nie zastygła, choć ciało w dotyku przypominało głaz, z usianymi na połaciach skóry wgłębieniami; wyżłobione kreski, dróżki, strumyki – niektóre z nich poznaczone krwawymi potokami, inne wyschnięte, jeszcze inne zczerniałe; pradawną mocą lub zwyczajnym, ludzkim brzydactwem.
Czarne nitki skłębionych włosów rozsypane po bladym jedwabiu skóry, raz po raz odbijającym płomienie świec; drżącym, wykrzywianym pod wpływem kolejnych słów, niezrozumiałych i przypominających – z sekundy na sekundę, z uderzenia serca na kolejne uderzenie – warkliwe pomruki. Niezespolone w litery, niezespolone w wyrazy; obce, przeklęte, mroczne.
Naznaczone czarną mazią dłonie uderzyły o środek kręgu, martwe ciało leżące nieopodal wciąż pozostawało nieruchome, usta bezustannie poruszały się w słowach rytualnego przywołania; teraz bezgłośnie, kiedy plecy wygięły się w łuk, a nagie, kobiece ciało przyjęło pełne obłędu ciepło – nie te płynące od ognia, a wezwane z podziemnych czeluści.
Ponoć piekło było skute lodem; tej nocy płonęło szatańską pożogą, podjudzane desperackimi wyzwiskami, zuchwałymi żądaniami, absurdalną dzikością marnego bytu ludzkiej duszy.
Drewniane okiennice zaszeleściły głucho, wpuszczając do środka garść śnieżnej zamieci, ogień zatańczył na ścianach, martwe ciało mężczyzny wciąż było martwym.
To należące do niej drgnęło; drgnął też kącik ust, tworząc uśmiech na skraju szaleństwa i lubieżności. Plecy znów wyprostowane, ciemne pasma zakryły piersi, podbródek uniósł się ku górze, a powieki zmrużyły.
– борута – wychrypiałe w ojczystym języku, oblepione ludzkim brudem i nieludzkim zuchwalstwem.
Przybył.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dziś była noc czarów, takich wyjętych prosto z koszmarów, zakorzenionych w mrokach tego świata. Wilki nie odważyły się wyć do księżyca, sowy zamilkły, skryte w swych gniazdach. Najgroźniejsze potwory czuły smak strachu, tym razem nie wyruszały na żer, bowiem na łowy wyszedł ktoś od nich znacznie gorszy. Każde rozumne stworzenie wybierało ukrycie, aby przeczekać to co ma nadejść. Nie wychylać, chyba że jakaś nieczysta moc ich do tego zmusi.
Oczywiście, nie człowiek, nie ten konkretny człowiek. Tak, ludzie byli na swój sposób fascynujący. Nic innego na tej ziemi nie łączyło w taki sposób inteligencji i lekkomyślnością. W końcu byli koroną stworzenia, wiadomym było, że takie istoty musiały być... ciekawe. Choć diabeł przyznawał, że stawianie ich tak wysoko to prawdopodobnie małe niedopatrzenie. Syn ognia nie będzie się kłaniał synowi gliny...
Diabeł przybył wraz z wichrem, gnany głodem i ciekawością. Przyciągnięty jak ćma do światła świecy, jednak w przeciwieństwie do natury, to nie "ćma" była zagrożona. Nie, bo to on pożerał blask, gasił światła i przynosił mrok. Czas zacząć grę, rozstawić pionki na planszy.
Poruszył płomieniami świec, aby blask zatańczył dla uczczenia tej pięknej chwili. Ogień niebezpiecznie zadrżał, prawie gasnąc pod naporem jego sługi, mroźnego podmuchu. Nie chciał płomyczków zdmuchnąć całkowicie, światło potrafiło dawać ludziom złudne przeświadczenie o odrobinie kontroli nad sytuacją, karmiąc fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, wtedy zaś najłatwiej było o błędy.
Wezwała go imieniem, które szczególnie lubił. Miało w sobie coś starego, przywodząc na myśl najlepsze układy z przeszłości. Jakże się wtedy dobrze bawił, widząc gasnącą w oczach swych ofiar nadzieję, kiedy w końcu odkrywali, że z nim nie można łatwo wygrać, a ich życzenia naprawdę mają cenę. Głos niewiasty też okazał się mu miłym, albowiem stanowił obietnicę ciekawej gry. Tak zuchwała, tak brudna, istna córa Lilith, nie Ewy.
Przed kobietą ciemność zafalowało, przyjmując coś na kształt niewyraźnej sylwetki człowieka. Diabeł tak lubił zaczynać, widziała jego obecność, jednak nie samą istotę. Był teraz dla niej wszystkim co mógł podpowiadać umysł, od wybawcy do drapieżnika. Boruta milczał, oceniając kobietę na tyle odważną i jednocześnie szaloną, aby go wezwać. Zapewne zdaniem śmiertelników mogła uchodzić za piękną kobietę ze słodkich snów, ale takich podszytych nutką tajemnicy. Snów, o których ktoś bogobojny nie wspomina głośno, jednak jakich wyczekuje jego grzeszne serce. Włosy jak bezksiężycowa noc, skóra jak jedwab, ciało zaś ociekające lubieżnym wdziękiem. Diabeł zerknął na pozbawione życia ciało mężczyzny. Czyżbyś wpadł w te sidła grzesznej miłości, martwy nieszczęśniku?
Dla diabła jednak jej piękno nie miało znaczenia, bowiem wszystko co cielesne było tylko prochem. Z niego powstaje, zatem w końcu w pył się obróci. Liczyło się coś innego, jej najcenniejszy skarb.
Boruta milczał chwilę, pozwalając jej bić się z własnymi myślami, dać szansę niepewności. Tylko patrzył, aby nagle, wręcz niespodziewanie, przerwać ciszę.
- Здраво, Татиана - powitał ją po imieniu, również posługując się tym językiem. Głos diabła był niezwykły, wyrażał wszystko i nic, zdawał się dochodzić nie z jego cienistej sylwetki, a zewsząd. Najgorsze jednak, że mimo tej inności potrafił być zaskakująco ludzki. - Powiedz mi, czego pragniesz - rzekł łagodnie, postępując krok, jednak nie przekroczył kręgu.
Oczywiście, nie człowiek, nie ten konkretny człowiek. Tak, ludzie byli na swój sposób fascynujący. Nic innego na tej ziemi nie łączyło w taki sposób inteligencji i lekkomyślnością. W końcu byli koroną stworzenia, wiadomym było, że takie istoty musiały być... ciekawe. Choć diabeł przyznawał, że stawianie ich tak wysoko to prawdopodobnie małe niedopatrzenie. Syn ognia nie będzie się kłaniał synowi gliny...
Diabeł przybył wraz z wichrem, gnany głodem i ciekawością. Przyciągnięty jak ćma do światła świecy, jednak w przeciwieństwie do natury, to nie "ćma" była zagrożona. Nie, bo to on pożerał blask, gasił światła i przynosił mrok. Czas zacząć grę, rozstawić pionki na planszy.
Poruszył płomieniami świec, aby blask zatańczył dla uczczenia tej pięknej chwili. Ogień niebezpiecznie zadrżał, prawie gasnąc pod naporem jego sługi, mroźnego podmuchu. Nie chciał płomyczków zdmuchnąć całkowicie, światło potrafiło dawać ludziom złudne przeświadczenie o odrobinie kontroli nad sytuacją, karmiąc fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, wtedy zaś najłatwiej było o błędy.
Wezwała go imieniem, które szczególnie lubił. Miało w sobie coś starego, przywodząc na myśl najlepsze układy z przeszłości. Jakże się wtedy dobrze bawił, widząc gasnącą w oczach swych ofiar nadzieję, kiedy w końcu odkrywali, że z nim nie można łatwo wygrać, a ich życzenia naprawdę mają cenę. Głos niewiasty też okazał się mu miłym, albowiem stanowił obietnicę ciekawej gry. Tak zuchwała, tak brudna, istna córa Lilith, nie Ewy.
Przed kobietą ciemność zafalowało, przyjmując coś na kształt niewyraźnej sylwetki człowieka. Diabeł tak lubił zaczynać, widziała jego obecność, jednak nie samą istotę. Był teraz dla niej wszystkim co mógł podpowiadać umysł, od wybawcy do drapieżnika. Boruta milczał, oceniając kobietę na tyle odważną i jednocześnie szaloną, aby go wezwać. Zapewne zdaniem śmiertelników mogła uchodzić za piękną kobietę ze słodkich snów, ale takich podszytych nutką tajemnicy. Snów, o których ktoś bogobojny nie wspomina głośno, jednak jakich wyczekuje jego grzeszne serce. Włosy jak bezksiężycowa noc, skóra jak jedwab, ciało zaś ociekające lubieżnym wdziękiem. Diabeł zerknął na pozbawione życia ciało mężczyzny. Czyżbyś wpadł w te sidła grzesznej miłości, martwy nieszczęśniku?
Dla diabła jednak jej piękno nie miało znaczenia, bowiem wszystko co cielesne było tylko prochem. Z niego powstaje, zatem w końcu w pył się obróci. Liczyło się coś innego, jej najcenniejszy skarb.
Boruta milczał chwilę, pozwalając jej bić się z własnymi myślami, dać szansę niepewności. Tylko patrzył, aby nagle, wręcz niespodziewanie, przerwać ciszę.
- Здраво, Татиана - powitał ją po imieniu, również posługując się tym językiem. Głos diabła był niezwykły, wyrażał wszystko i nic, zdawał się dochodzić nie z jego cienistej sylwetki, a zewsząd. Najgorsze jednak, że mimo tej inności potrafił być zaskakująco ludzki. - Powiedz mi, czego pragniesz - rzekł łagodnie, postępując krok, jednak nie przekroczył kręgu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mrok oblepiał ziemię żarłocznie; cienie tańczyły krótką chwilę, by niedługo później zlać się w gęstą jedność – nicość – pozbawionego jakichkolwiek świetlistych punktów nieboskłonu. Pogrążony w bezdennej ciemności las, z górami i dolinami, wzniesieniami i norami, w których głęboko skryły się zwierzęta, stwory i jakiekolwiek oznaki życia.
Cisza; pusta, ciężka, niemal odbierająca oddech w głębinie, choć wypełnionej powietrzem, teraz niemalże zgubnym i odbierającym zmysły. Nikt się nie ośmielał.
Nikt z wyjątkiem jej.
Głupiej, obłąkanej, butnej, naznaczonej śmiercią choć wciąż trzymającej w szponach życie – na granicy dwóch światów, dwóch intencji, dwóch bytów. Ziemskiego i piekielnego.
Jedyne światło – to płynące ze świec – nie śmiało przemknąć na zewnątrz chaty; wydawała się opuszczona, niezauważona w leśnej gęstwinie i ciężkości nocy, zupełnie jakby wcale jej tam nie było; ni chaty, ni wiedźmy, ni martwego ciała i okręgu stworzonego ze świec.
Ognistego, wypełnionego czarną mazią, wyrysowanego pentagramu zakrzepłym rubinem ludzkiej juchy, tej która płynęła w jej żyłach; teraz pulsowała żywym ogniem, nieludzkim, podjudzonym diabelną inkantacją zakazanych czarów.
Tych, które bano się wypowiadać.
Które słusznie spychano na bok ludzkich świadomości, które wypierano, tępiono, grzebano żywcem; moralny kręgosłup wypchnięty w drugą stronę, choć nagie ciało odbijające liche płomienie było ucieleśnieniem ludzkiego wigoru i witalności, nie choroby i zepsucia grzechem.
Wina nie była ważna. Grzech nie istniał. Nie teraz.
Jedynie potęga.
Zuchwalstwo.
Cena i zapłata; ta, którą chciała usłyszeć i ta, którą gotowa była ponieść.
I tchnienie; inne, dzikie, nieporównywalne z żadnym uczuciem ścielącym się wśród istot ludzkiego padołu – takie, które niszczyło ciało, zatrzymywało serce i łamało ducha. Teraz skierowane wprost na nią.
Odwzajemnione uśmiechem; wrzaskliwym w paradoksie ciszy; dzikim, zadowolonym, nie zważającym na krwawe znaki i ciemne wstęgi przemykające wśród ognia. Przez kilka chwil nie otwierała oczu, jak gdyby zmysł wzroku miał obedrzeć ją z (nie)cudowności tego momentu, demonicznego w próbie chociażby oddechu. Kiedy powieki się rozsunęły, ukazały czerń – tylko czerń, wypełniającą całe gałki oczne.
Jej imię wypowiedziane jego głosem powinno obrócić śmiertelnika w proch; teraz wywołało tylko cichy pomruk, niemalże ekstazy, choć na jej miejscu powinien być tylko strach.
– Przybyłeś. Jestem dla ciebie aż tak ważna? – odeszła od zmysłów, opętana mara drocząca samego diabła w chrapliwych zgłoskach wypuszczonych spomiędzy warg w sposób, w jakim rozmawia się z kochankiem – pomóc tobie. Przysługi również.
Coś za coś; pragnienie za duszę, dusza za pragnienie.
Cisza; pusta, ciężka, niemal odbierająca oddech w głębinie, choć wypełnionej powietrzem, teraz niemalże zgubnym i odbierającym zmysły. Nikt się nie ośmielał.
Nikt z wyjątkiem jej.
Głupiej, obłąkanej, butnej, naznaczonej śmiercią choć wciąż trzymającej w szponach życie – na granicy dwóch światów, dwóch intencji, dwóch bytów. Ziemskiego i piekielnego.
Jedyne światło – to płynące ze świec – nie śmiało przemknąć na zewnątrz chaty; wydawała się opuszczona, niezauważona w leśnej gęstwinie i ciężkości nocy, zupełnie jakby wcale jej tam nie było; ni chaty, ni wiedźmy, ni martwego ciała i okręgu stworzonego ze świec.
Ognistego, wypełnionego czarną mazią, wyrysowanego pentagramu zakrzepłym rubinem ludzkiej juchy, tej która płynęła w jej żyłach; teraz pulsowała żywym ogniem, nieludzkim, podjudzonym diabelną inkantacją zakazanych czarów.
Tych, które bano się wypowiadać.
Które słusznie spychano na bok ludzkich świadomości, które wypierano, tępiono, grzebano żywcem; moralny kręgosłup wypchnięty w drugą stronę, choć nagie ciało odbijające liche płomienie było ucieleśnieniem ludzkiego wigoru i witalności, nie choroby i zepsucia grzechem.
Wina nie była ważna. Grzech nie istniał. Nie teraz.
Jedynie potęga.
Zuchwalstwo.
Cena i zapłata; ta, którą chciała usłyszeć i ta, którą gotowa była ponieść.
I tchnienie; inne, dzikie, nieporównywalne z żadnym uczuciem ścielącym się wśród istot ludzkiego padołu – takie, które niszczyło ciało, zatrzymywało serce i łamało ducha. Teraz skierowane wprost na nią.
Odwzajemnione uśmiechem; wrzaskliwym w paradoksie ciszy; dzikim, zadowolonym, nie zważającym na krwawe znaki i ciemne wstęgi przemykające wśród ognia. Przez kilka chwil nie otwierała oczu, jak gdyby zmysł wzroku miał obedrzeć ją z (nie)cudowności tego momentu, demonicznego w próbie chociażby oddechu. Kiedy powieki się rozsunęły, ukazały czerń – tylko czerń, wypełniającą całe gałki oczne.
Jej imię wypowiedziane jego głosem powinno obrócić śmiertelnika w proch; teraz wywołało tylko cichy pomruk, niemalże ekstazy, choć na jej miejscu powinien być tylko strach.
– Przybyłeś. Jestem dla ciebie aż tak ważna? – odeszła od zmysłów, opętana mara drocząca samego diabła w chrapliwych zgłoskach wypuszczonych spomiędzy warg w sposób, w jakim rozmawia się z kochankiem – pomóc tobie. Przysługi również.
Coś za coś; pragnienie za duszę, dusza za pragnienie.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kochał, jeśli można w ogóle mówić u diabelskiej istoty o takim uczuciu, jak ludzie chętnie karmili się kłamstwami. Jak chętnie odnajdywali dla swoich grzechów usprawiedliwienia, jak swoje zło ubierali w szaty dobra. Największy zbrodniarz mógł nie czuć winy, a najgorsza grzesznica nie widzieć swoich własnych błędów. Droga do gwiazd mogła być usłana krwią i cierpieniem innych, choć ten szkarłat kłamstwa mogły upodobnić to wszystko do róż. Dla ludzi to nie grało roli. Doprawdy, słodka z nich zwierzyna.
Cień diabła zdawał się wypełniać wszystkie kąty pomieszczenia, otaczając tkwiącą w kręgu zuchwałą grzesznicę. Całun mroku zafalował, tańcząc w rytm drgających płomieni świec, dla podkreślenia odwiecznego tańca światła i mroku. Postać nieco się nachyliła, co można było nawet uznać za dworki ukłon.
- Oczywiście, jak mógłbym pozostawić cię tu samą, bez pomocy... - diabeł odpowiedział z czułością zarezerwowaną na intymne chwile kochanków.
Pierścień cieni niezauważalnie się zbliżył, zupełnie jak pętla zaciskająca się na szyi wisielca, kiedy kat sprawdzał poprawność swej roboty. Węzeł wytrzyma egzekucję? Ofiara straci życie w jednej chwili, a może jej losem będzie taniec między niebem a ziemią, w desperackim odruchu zaczerpnięcia powietrza?
Dusza Tatiany płonęła pragnieniami, ogień ten mógłby nawet spopielić cały świat. Obrócić wszystko w proch w imię namiętności, nie licząc się z tym, że pozostawiała po sobie jedynie pogorzelisko. Tak było w niej coś niewątpliwie ciekawego, a jej słowa ociekały słodyczą.
- Słodka Tatiano, pragniesz mi więc pomóc? - diabeł udał zdziwienie, rozkoszując się prowadzoną grą. Jakaż ona była intrygująca! - Jak chciałabyś to zrobić, córo tej ziemi? Cóż takiego masz mi do zaoferowania, jakie skarby jesteś w stanie dać za przysługę? - zapytał, smakując każdego słowa, zupełnie jakby były wyśmienitymi kąskami.
Sylwetka diabła powoli zaczęła krążyć po łuku wokół kobiety, zupełnie jakby chciał się jej przyjrzeć ze wszystkich stron, może podziwiać piękno jej ciała. Mogła jednak dostrzec, że tak naprawdę cień zbliżał się nieubłaganie do leżącego mężczyzny, z którego uleciała jakakolwiek iskra życia. Złote włosy nie miały dawnego blasku, błękit oczu nie przypominał rwącej rzeki, zamiast tego był jak martwy lód. Ciepła skóra już nikogo nie mogła ogrzać, a serce już dla niej nie biło.
- Tatiano, córko Nikolaja, czego pragniesz? - zapytał diabeł, a wraz z tymi słowami płomienie świec niebezpiecznie zadrgały.
Cień diabła zdawał się wypełniać wszystkie kąty pomieszczenia, otaczając tkwiącą w kręgu zuchwałą grzesznicę. Całun mroku zafalował, tańcząc w rytm drgających płomieni świec, dla podkreślenia odwiecznego tańca światła i mroku. Postać nieco się nachyliła, co można było nawet uznać za dworki ukłon.
- Oczywiście, jak mógłbym pozostawić cię tu samą, bez pomocy... - diabeł odpowiedział z czułością zarezerwowaną na intymne chwile kochanków.
Pierścień cieni niezauważalnie się zbliżył, zupełnie jak pętla zaciskająca się na szyi wisielca, kiedy kat sprawdzał poprawność swej roboty. Węzeł wytrzyma egzekucję? Ofiara straci życie w jednej chwili, a może jej losem będzie taniec między niebem a ziemią, w desperackim odruchu zaczerpnięcia powietrza?
Dusza Tatiany płonęła pragnieniami, ogień ten mógłby nawet spopielić cały świat. Obrócić wszystko w proch w imię namiętności, nie licząc się z tym, że pozostawiała po sobie jedynie pogorzelisko. Tak było w niej coś niewątpliwie ciekawego, a jej słowa ociekały słodyczą.
- Słodka Tatiano, pragniesz mi więc pomóc? - diabeł udał zdziwienie, rozkoszując się prowadzoną grą. Jakaż ona była intrygująca! - Jak chciałabyś to zrobić, córo tej ziemi? Cóż takiego masz mi do zaoferowania, jakie skarby jesteś w stanie dać za przysługę? - zapytał, smakując każdego słowa, zupełnie jakby były wyśmienitymi kąskami.
Sylwetka diabła powoli zaczęła krążyć po łuku wokół kobiety, zupełnie jakby chciał się jej przyjrzeć ze wszystkich stron, może podziwiać piękno jej ciała. Mogła jednak dostrzec, że tak naprawdę cień zbliżał się nieubłaganie do leżącego mężczyzny, z którego uleciała jakakolwiek iskra życia. Złote włosy nie miały dawnego blasku, błękit oczu nie przypominał rwącej rzeki, zamiast tego był jak martwy lód. Ciepła skóra już nikogo nie mogła ogrzać, a serce już dla niej nie biło.
- Tatiano, córko Nikolaja, czego pragniesz? - zapytał diabeł, a wraz z tymi słowami płomienie świec niebezpiecznie zadrgały.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tysiące powodów, miliony wymówek, hektolitry wzniosłych – jedynie pozornie – celów; każdy z nich miał swój, jeden głupszy od drugiego, jeden zuchwalszy od drugiego. Potrafili ubierać je w ładne słowa, brzydkie gesty odziewać w wyższość czegoś ponad nimi, szukać nieuzasadnionego w tym, co pokierowało ich ustami i rękoma. Mogli spalić świat i powiedzieć, że tylko w ten sposób mogli go oczyścić.
Ostatecznie potrafili tylko niszczyć. Tylko psuć, trwonić, grabić i palić; to w jakie słowa ubierali własne spustoszenie i finalnie nieunikniony upadek, nie było ważne.
Paradoksalnie była jedną z nich; była tą, która w dłoniach dzierżyła zagładę – tą, z którą człowiek się rodził i z którą umierał – zepsucie i rozpustę, mogąc jedynie dostrzec kawałek tego, co wychylało się za kurtyną horyzontu.
A jednak wciąż tu była. W miejscu, czasie i okolicznościach, w których ciało powinno być już tylko zwęglonym pyłem, a duszę pochłonąć miały niezbadane byty. Wciąż była żywa. Wciąż oddychała, wciąż wypuszczała spomiędzy ust słowa. Wciąż uśmiechała się tak, jak nie powinien uśmiechać się śmiertelnik przy spotkaniu z samym diabłem.
Kolejny pomruk był odpowiedzią na jego słowa; pełen zadowolenia, jakiejś dziwacznej więzi, którą uzurpowała sobie między nimi, nie zważając na dzielący ich status – nie tylko życia i nieżycia.
Była z siebie dumna; tam gdzie inni dopatrywali się najcięższego z grzechów, ona dostrzegała pole do radości, bezdusznej i gęstej, która już dawno zatarła ludzką pewność siebie i na jej miejscu postawiła przekonanie, że jest kimś więcej.
Powieki uniosły się i opadły kilkukrotnie, zamykając za kurtyną pociemniałe gałki oczne; kąciki ust znów drgnęły ku górze, a pęd przemykający w kręgu świec przez kilka chwil zdawał się wirować – kurczył się i rozszerzał, obejmując mrok chaty i kobiece ciało niemal z troską, która w każdej chwili mogła ją zabić.
– Czy nie właśnie to czyni służebnica? – głos na granicy słyszalności popłynął w tańczące cienie, zadrgał między woskiem a zakurzoną podłogą – Oferuje ci miejsce wśród tych, którzy pragną wypędzić cię z tego świata – kolejny szept, kolejna obietnica, kolejny blady uśmiech – miejsce w ciele śmiertelnika, jego materialne ciało – teraz zimne, martwe, niemal obce. Ciało, które powinno prędzej spłonąć, niż przyjąć na siebie demoniczną duszę, której ludzie wystrzegali się bardziej niż ognia, wiatru i wody.
Maluczcy, grzeszni, brudni; jakże jednak smakowici gdy tak łatwo zaprzedawali samych siebie.
– Wejście do tego świata, zaprzysiężone moją duszą – tą, która miała dobić targu i stanowić łącznik; którą ofiarowała mu za wstąpienie do świata żywych i ożywienie tego, który nie miał prawa odchodzić. Nie od niej.
Wzrok powędrował w górę, w miejsce, w którym był niewidoczny, ale które zajmował, które czuła każda tkanka i komórka jej ciała.
– Zwróć mi go, Boruto – zwróć ciało, zwróć ducha, nawet jeśli będzie należał tylko do ciebie.
Ostatecznie potrafili tylko niszczyć. Tylko psuć, trwonić, grabić i palić; to w jakie słowa ubierali własne spustoszenie i finalnie nieunikniony upadek, nie było ważne.
Paradoksalnie była jedną z nich; była tą, która w dłoniach dzierżyła zagładę – tą, z którą człowiek się rodził i z którą umierał – zepsucie i rozpustę, mogąc jedynie dostrzec kawałek tego, co wychylało się za kurtyną horyzontu.
A jednak wciąż tu była. W miejscu, czasie i okolicznościach, w których ciało powinno być już tylko zwęglonym pyłem, a duszę pochłonąć miały niezbadane byty. Wciąż była żywa. Wciąż oddychała, wciąż wypuszczała spomiędzy ust słowa. Wciąż uśmiechała się tak, jak nie powinien uśmiechać się śmiertelnik przy spotkaniu z samym diabłem.
Kolejny pomruk był odpowiedzią na jego słowa; pełen zadowolenia, jakiejś dziwacznej więzi, którą uzurpowała sobie między nimi, nie zważając na dzielący ich status – nie tylko życia i nieżycia.
Była z siebie dumna; tam gdzie inni dopatrywali się najcięższego z grzechów, ona dostrzegała pole do radości, bezdusznej i gęstej, która już dawno zatarła ludzką pewność siebie i na jej miejscu postawiła przekonanie, że jest kimś więcej.
Powieki uniosły się i opadły kilkukrotnie, zamykając za kurtyną pociemniałe gałki oczne; kąciki ust znów drgnęły ku górze, a pęd przemykający w kręgu świec przez kilka chwil zdawał się wirować – kurczył się i rozszerzał, obejmując mrok chaty i kobiece ciało niemal z troską, która w każdej chwili mogła ją zabić.
– Czy nie właśnie to czyni służebnica? – głos na granicy słyszalności popłynął w tańczące cienie, zadrgał między woskiem a zakurzoną podłogą – Oferuje ci miejsce wśród tych, którzy pragną wypędzić cię z tego świata – kolejny szept, kolejna obietnica, kolejny blady uśmiech – miejsce w ciele śmiertelnika, jego materialne ciało – teraz zimne, martwe, niemal obce. Ciało, które powinno prędzej spłonąć, niż przyjąć na siebie demoniczną duszę, której ludzie wystrzegali się bardziej niż ognia, wiatru i wody.
Maluczcy, grzeszni, brudni; jakże jednak smakowici gdy tak łatwo zaprzedawali samych siebie.
– Wejście do tego świata, zaprzysiężone moją duszą – tą, która miała dobić targu i stanowić łącznik; którą ofiarowała mu za wstąpienie do świata żywych i ożywienie tego, który nie miał prawa odchodzić. Nie od niej.
Wzrok powędrował w górę, w miejsce, w którym był niewidoczny, ale które zajmował, które czuła każda tkanka i komórka jej ciała.
– Zwróć mi go, Boruto – zwróć ciało, zwróć ducha, nawet jeśli będzie należał tylko do ciebie.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Stworzenie obracało się w pył, mielone na kole młyńskim czasu. Wszystko dążyło do końca, niszczejąc z nieubłaganą stanowczością. Ludzie i to co robili ze swym marnym życiem nie było wyjątkiem. Ta córa Ewy zapewne potrafiła zrozumieć regułę, jednak nie przychodziła wraz z tym akceptacja swego losu.
Tak, była człowiekiem, z całym zepsuciem, zgnilizną trawiącą doczesny świat. Jad zdobiła uśmiechem, zupełnie jakby miała w ten sposób zapewnić sobie pomyślność oraz spełnienie marzeń. Niewolnica pragnień chciała smakować życia, mieć go więcej w garści, nie mogąc zaakceptować prawd odwiecznych, wedle których działał ten świat. Bez milczenia nie ma słowa, bez ciemności nie ma światła, a bez umierania nie ma życia. Prosta rzecz, jednak pragnienia pozostawiały skazę na Koronie Stworzenia, na zawsze sprowadzając na ludzi mękę. Cały raj miał być na ich usługi, jednak musieli zawsze chcieć więcej. Spragnieni rozbitkowie na środku morza, nie mogący napoić się słoną wodą. Diabeł dostrzegał w tym wyborny przykład okrucieństwa, o które większość nie posądzałoby Tego, Który Jest.
Jakże pysznie, albowiem to pęknięcie można było wykorzystać, poszerzyć, strzaskać nawet najpiękniejsze dzieło. Tak, miał przed sobą kogoś wartego rozbicia, obrócenia na małe kawałeczki. Wszystko było pyłem, prochem, które diabeł musiał dawno temu połykać, kiedy czołgał się po pierwszym kuszeniu, pierwszym grzechu.
Warto było...
Diabeł wyciągnął dłoń, zupełnie jakby chciał pogładzić po policzku jakąś niewidzialną twarz. Tatiana mogła poczuć delikatny powiew na swej twarzy, przedłużenie pieszczoty tego, który nie musiał jej nawet dotknąć. Zupełnie jakby naprawdę jego palec powędrował po gładkim licu, w taki sam sposób jak robił to dawniej ktoś inny.
- Szczęśliwy jest pan, który ma tak słodką służebnicę - szepnęło Zło. - Ludzie wolą myśleć, że my jesteśmy ledwie bajkami, czymś do straszenia dzieci. Zapomnieli, słodka Tatiano, zapomnieli o tym, o czym nigdy nie powinni - wypowiadał swe słowa z czymś na kształt smutku. - O tobie także, Tatiano, najchętniej zamknęliby by twą słodycz w piecu w chatce z piernika. Czy w dzisiejszym świecie jest jeszcze miejsce dla czarownicy? - Boruta pozwolił zawisnąć w powietrzu pytaniu.
Diabeł spojrzał na nią ze współczuciem, choć zapewne nie wskazywała na to cienista aparycja. Wystarczyło jednak, że spojrzała i już mogła odczytać takie uczucie, jakby wiedziała o nim od początku. Bo chciał jej coś takiego właśnie pokazać.
- Czarowna to propozycja, słodka Tatiano. Z tobą można rzucić świat na kolana, delektować się triumfem, upajać namiętnością, smakować życia... - Boruta czule szeptał kolejne słówka. - To oferujesz mi wraz z życzeniem? Czy może coś jeszcze? Co świat z tobą może mieć do zaoferowania? - dopytywał.
Diabeł uśmiechnął się, łamiąc przy tym wiele mil dalej skały, sprowadzając powodzie oraz płomienie. Milczał, pozwalając jej smakować strachu, wątpliwości. Spoglądał z góry, jak oceniający sędzia, jak karcący władca, obojętny obserwator. Jak ktoś, kto może odmówić.
Tak, była człowiekiem, z całym zepsuciem, zgnilizną trawiącą doczesny świat. Jad zdobiła uśmiechem, zupełnie jakby miała w ten sposób zapewnić sobie pomyślność oraz spełnienie marzeń. Niewolnica pragnień chciała smakować życia, mieć go więcej w garści, nie mogąc zaakceptować prawd odwiecznych, wedle których działał ten świat. Bez milczenia nie ma słowa, bez ciemności nie ma światła, a bez umierania nie ma życia. Prosta rzecz, jednak pragnienia pozostawiały skazę na Koronie Stworzenia, na zawsze sprowadzając na ludzi mękę. Cały raj miał być na ich usługi, jednak musieli zawsze chcieć więcej. Spragnieni rozbitkowie na środku morza, nie mogący napoić się słoną wodą. Diabeł dostrzegał w tym wyborny przykład okrucieństwa, o które większość nie posądzałoby Tego, Który Jest.
Jakże pysznie, albowiem to pęknięcie można było wykorzystać, poszerzyć, strzaskać nawet najpiękniejsze dzieło. Tak, miał przed sobą kogoś wartego rozbicia, obrócenia na małe kawałeczki. Wszystko było pyłem, prochem, które diabeł musiał dawno temu połykać, kiedy czołgał się po pierwszym kuszeniu, pierwszym grzechu.
Warto było...
Diabeł wyciągnął dłoń, zupełnie jakby chciał pogładzić po policzku jakąś niewidzialną twarz. Tatiana mogła poczuć delikatny powiew na swej twarzy, przedłużenie pieszczoty tego, który nie musiał jej nawet dotknąć. Zupełnie jakby naprawdę jego palec powędrował po gładkim licu, w taki sam sposób jak robił to dawniej ktoś inny.
- Szczęśliwy jest pan, który ma tak słodką służebnicę - szepnęło Zło. - Ludzie wolą myśleć, że my jesteśmy ledwie bajkami, czymś do straszenia dzieci. Zapomnieli, słodka Tatiano, zapomnieli o tym, o czym nigdy nie powinni - wypowiadał swe słowa z czymś na kształt smutku. - O tobie także, Tatiano, najchętniej zamknęliby by twą słodycz w piecu w chatce z piernika. Czy w dzisiejszym świecie jest jeszcze miejsce dla czarownicy? - Boruta pozwolił zawisnąć w powietrzu pytaniu.
Diabeł spojrzał na nią ze współczuciem, choć zapewne nie wskazywała na to cienista aparycja. Wystarczyło jednak, że spojrzała i już mogła odczytać takie uczucie, jakby wiedziała o nim od początku. Bo chciał jej coś takiego właśnie pokazać.
- Czarowna to propozycja, słodka Tatiano. Z tobą można rzucić świat na kolana, delektować się triumfem, upajać namiętnością, smakować życia... - Boruta czule szeptał kolejne słówka. - To oferujesz mi wraz z życzeniem? Czy może coś jeszcze? Co świat z tobą może mieć do zaoferowania? - dopytywał.
Diabeł uśmiechnął się, łamiąc przy tym wiele mil dalej skały, sprowadzając powodzie oraz płomienie. Milczał, pozwalając jej smakować strachu, wątpliwości. Spoglądał z góry, jak oceniający sędzia, jak karcący władca, obojętny obserwator. Jak ktoś, kto może odmówić.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wciąż za mało.
Bezustannie niewystarczająco, nie tak, nie w ten sposób; istniała jakaś granica? Moment, punkt, miejsce – to, które nasyciłoby ich na tyle, by pragnienie w końcu ustało? By je zgasić, zagłuszyć, wyciszyć, zaspokoić na wieki? Każdy miał własne, każda kolejna historia, istota, szpetota ludzkiego żywota tworzyła kolejny grzech – nieumiarkowanie miało słodko-gorzki zapach zgnilizny starego mięsa obtoczonego w łagodnych ziołach i mdlących przyprawach; teraz przybrało woń spalonego wosku, suchego popiołu i drgającego strachu.
Tylko głupcy się nie bali – a ona, mimo bluźnierczej pewności siebie, nie była głupcem.
Nie lekceważyła, nie spychała na bok, nie zmieniała nocnych mar bez kształtu w opowiastki i legendy; szacunek wobec tego, co mogło zniszczyć cały świat zapewniał swego rodzaju protekcję; protekcję i potęgę, która sprawiała, że uśmiech wciąż rościł sobie prawo do miejsca na pobladłych wargach.
– Czyż nie zasłużyli oni na karę? – oni, tamci; cały rodzaj ludzki, którym wszakże sama była – i była gotowa na gniew tego, co stało przed nią, wezwane, przywołane, splecione wraz z pragnieniem, które przewyższało człowieczy strach – Miłosierdzie, jak wiele jest w stanie zagwarantować miłosierdzie? – to, w które tak uparcie wierzą, które sprawia, że padają na kolana i błagają o wybaczenie; czyż nie jego również powinni błagać? Błagać i dziękować, za sam fakt, że ich dzieci zasypiają bezpiecznie z przekonaniem, że świat składa się z legend i bajek.
Płomienie zawędrowały w górę, jak pnące się do światła nie kwiatowe krzewy, a ciernie, pragnące przysłonić ostatnie skrawki wolnej przestrzeni; wraz z cieniami błąkającymi się po ścianach uniosło się także jej spojrzenie.
– Ludzie nie są w stanie zrobić mi krzywdy, Boruto – nuta uśmiechu przemknęła przez usta, będąc zwiastunem cichego pomruku zadowolenia, który prędko przeszedł dreszczem w dół kręgosłupa, kiedy ciemna siła musnęła blady policzek – Nie póki mam cię u swego boku.
Nie wiedzieli, nie chcieli wiedzieć, a kiedy już wiadomość wpływała w rzeczywistość maluczkich, płonęły stosy.
– Moja dusza u twego boku jest niczym w porównaniu z dziesiątkami tych, które do ciebie sprowadzę, byś mógł się nasycić – delektować, najeść, obracać w dłoniach ich wolną wolę, którą tak łatwo potrafili oddać.
Zupełnie jak ona sama, klęcząca nago wraz z martwym ciałem mężczyzny u boku, gotowa oddać wszystko, by przekroczyć granicę między życiem a śmiercią.
– Oddam ci wszystko czego zapragniesz, panie.
Siebie, jego, innych, cały brudny świat – bez znaczenia.
Bezustannie niewystarczająco, nie tak, nie w ten sposób; istniała jakaś granica? Moment, punkt, miejsce – to, które nasyciłoby ich na tyle, by pragnienie w końcu ustało? By je zgasić, zagłuszyć, wyciszyć, zaspokoić na wieki? Każdy miał własne, każda kolejna historia, istota, szpetota ludzkiego żywota tworzyła kolejny grzech – nieumiarkowanie miało słodko-gorzki zapach zgnilizny starego mięsa obtoczonego w łagodnych ziołach i mdlących przyprawach; teraz przybrało woń spalonego wosku, suchego popiołu i drgającego strachu.
Tylko głupcy się nie bali – a ona, mimo bluźnierczej pewności siebie, nie była głupcem.
Nie lekceważyła, nie spychała na bok, nie zmieniała nocnych mar bez kształtu w opowiastki i legendy; szacunek wobec tego, co mogło zniszczyć cały świat zapewniał swego rodzaju protekcję; protekcję i potęgę, która sprawiała, że uśmiech wciąż rościł sobie prawo do miejsca na pobladłych wargach.
– Czyż nie zasłużyli oni na karę? – oni, tamci; cały rodzaj ludzki, którym wszakże sama była – i była gotowa na gniew tego, co stało przed nią, wezwane, przywołane, splecione wraz z pragnieniem, które przewyższało człowieczy strach – Miłosierdzie, jak wiele jest w stanie zagwarantować miłosierdzie? – to, w które tak uparcie wierzą, które sprawia, że padają na kolana i błagają o wybaczenie; czyż nie jego również powinni błagać? Błagać i dziękować, za sam fakt, że ich dzieci zasypiają bezpiecznie z przekonaniem, że świat składa się z legend i bajek.
Płomienie zawędrowały w górę, jak pnące się do światła nie kwiatowe krzewy, a ciernie, pragnące przysłonić ostatnie skrawki wolnej przestrzeni; wraz z cieniami błąkającymi się po ścianach uniosło się także jej spojrzenie.
– Ludzie nie są w stanie zrobić mi krzywdy, Boruto – nuta uśmiechu przemknęła przez usta, będąc zwiastunem cichego pomruku zadowolenia, który prędko przeszedł dreszczem w dół kręgosłupa, kiedy ciemna siła musnęła blady policzek – Nie póki mam cię u swego boku.
Nie wiedzieli, nie chcieli wiedzieć, a kiedy już wiadomość wpływała w rzeczywistość maluczkich, płonęły stosy.
– Moja dusza u twego boku jest niczym w porównaniu z dziesiątkami tych, które do ciebie sprowadzę, byś mógł się nasycić – delektować, najeść, obracać w dłoniach ich wolną wolę, którą tak łatwo potrafili oddać.
Zupełnie jak ona sama, klęcząca nago wraz z martwym ciałem mężczyzny u boku, gotowa oddać wszystko, by przekroczyć granicę między życiem a śmiercią.
– Oddam ci wszystko czego zapragniesz, panie.
Siebie, jego, innych, cały brudny świat – bez znaczenia.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaiste dla ludzi mogło nie być granic. Gdzie inne stworzenia znalazłyby umiar, miały temat tabu, z pokorą zaakceptowały swoje miejsce w świecie, tam zawsze znajdzie się jakiś człowiek, który będzie chciał więcej. Korona Stworzenia musiała patrzyć zawsze gdzieś w dal, dążyć do niemożliwego, jakby ich twórca w swej złośliwości dał im pragnienie wykraczania poza granice, jednocześnie więżąc w okowach śmiertelności i słabości. Doprawdy, gdyby nie znał piekła, to powiedziałby, że jest ono na ziemskim padole.
Na swoje nieszczęście mieli jednak kogoś, kto chętnie słuchał ich życzeń.
- A więc chcesz mianować się sędzią i katem? - wyszeptał głosem pozbawionym dezaprobaty, a nawet kryjącym zachętę. - Masz rację, słodka Tatiano, w każdym swym słowie masz rację. Z miłosierdzia uczynili swój skarb, o którym chętnie opowiadają, ale żeby się nim podzielić... na to brak im hojności. Za to ofiarują strach, ogień i krew, więc takimi darami można im się odwdzięczyć.
Tak, jeszcze chwila, jeszcze moment, a będzie miał swoją zwierzynę. Najbardziej wyjątkową, wobec której snuł wielkie plany. Dziś, w chatce ukrytej przed ciekawskim wzrokiem, mogły ważyć się losy nie tylko jednej duszy.
- Równie piękna co potężna. Znów masz rację, Tatiano - mruknął, pozwalając sobie na nieznaczny uśmiech, oznakę swojego zadowolenia. -Nikt nam nie sprosta... - Boruta położył nacisk na drugie słowo.
Piękna żmija sączyła jad, który miał być zgubą rodzaju ludzkiego. Jeszcze raz diabeł zachwycił się jej pragnieniom, woli nie znającej rozsądnych granic. Wspaniałe stworzenie, może najwspanialsza z cór Ewy jaka się narodziła i ma narodzić. Najsłodsze było jednak to, że za tym nie kryło się ostateczne zło, niepozwalające na nic innego. Nie, ona miała przecież uczucia, doświadczyła krzywd, poczuła niesprawiedliwość ziemskiego padołu łez, w swej głowie mogła nie być "tą złą". Ona nie narodziła się gotowa do paktowania z diabłem, nie, to świat ją taką uczynił. Tatiana nie była złem wcielonym. Jeszcze...
- Tatiano - powiedział nagle poważnie, aż wszystkie płomienie na świecie zadrżały w strachu. - Ty jedna jesteś godna, spełnię twoje pragnienia. Z radością przyjmuję twą propozycję - wyznał już łagodniejszym tonem i wyciągnął w kierunku czarownicy dłoń.
Na swoje nieszczęście mieli jednak kogoś, kto chętnie słuchał ich życzeń.
- A więc chcesz mianować się sędzią i katem? - wyszeptał głosem pozbawionym dezaprobaty, a nawet kryjącym zachętę. - Masz rację, słodka Tatiano, w każdym swym słowie masz rację. Z miłosierdzia uczynili swój skarb, o którym chętnie opowiadają, ale żeby się nim podzielić... na to brak im hojności. Za to ofiarują strach, ogień i krew, więc takimi darami można im się odwdzięczyć.
Tak, jeszcze chwila, jeszcze moment, a będzie miał swoją zwierzynę. Najbardziej wyjątkową, wobec której snuł wielkie plany. Dziś, w chatce ukrytej przed ciekawskim wzrokiem, mogły ważyć się losy nie tylko jednej duszy.
- Równie piękna co potężna. Znów masz rację, Tatiano - mruknął, pozwalając sobie na nieznaczny uśmiech, oznakę swojego zadowolenia. -Nikt nam nie sprosta... - Boruta położył nacisk na drugie słowo.
Piękna żmija sączyła jad, który miał być zgubą rodzaju ludzkiego. Jeszcze raz diabeł zachwycił się jej pragnieniom, woli nie znającej rozsądnych granic. Wspaniałe stworzenie, może najwspanialsza z cór Ewy jaka się narodziła i ma narodzić. Najsłodsze było jednak to, że za tym nie kryło się ostateczne zło, niepozwalające na nic innego. Nie, ona miała przecież uczucia, doświadczyła krzywd, poczuła niesprawiedliwość ziemskiego padołu łez, w swej głowie mogła nie być "tą złą". Ona nie narodziła się gotowa do paktowania z diabłem, nie, to świat ją taką uczynił. Tatiana nie była złem wcielonym. Jeszcze...
- Tatiano - powiedział nagle poważnie, aż wszystkie płomienie na świecie zadrżały w strachu. - Ty jedna jesteś godna, spełnię twoje pragnienia. Z radością przyjmuję twą propozycję - wyznał już łagodniejszym tonem i wyciągnął w kierunku czarownicy dłoń.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciało już dawno ostygło, zima na dobre zadomowiła się na zmarzniętej ziemi, ostatki nadziei odeszły w zapomnienie – desperacja prędko pożarła wszystko co zostało, zostawiając po sobie ciemną, ziejącą pustkę. A ta z kolei stawała się głodna. Z dnia na dzień rosła, pęczniała, wypełniała każdy kąt zatęchłej chatki, która przesiąkła na dobre zapachem ziół, kadzideł i rozkładającego się ciała – wypełniała ostatnie zakątki jej umysłu.
Poczerniałe białka oczu wydawały się czymś niemalże naturalnym wśród mroków i gęstej czerni spowijającej krąg, który nie tak dawno nakreśliła własnymi, umorusanymi od zimnej posoki palcami.
Była gotowa oddać wszystko – siebie zaprzedała dawno temu, by przypieczętować własny wybór najśmielszym z czynów, który mógł pozbawić życia i ją; dwa ciała kochanków splecione na zawsze w mrozie i złu.
Ale on się zjawił; odpowiedział na wezwanie, wyciągnął rękę, poruszył płomieniem świec by spijać słodkie obietnice z jej ust, gotów nakarmić się – jej duszą i wszystkimi tymi, które gotowa była dla niego sprowadzić. Tylko dla niego; ciała bez ducha, które miało stać nowym domem samego diabła.
Dla wymarłej miłości, dla bólu tęsknoty, dla oszukania naturalnej kolei całego stworzenia; dla niego przekroczyła granice nieznane śmiertelnikom.
– Będę najwierniejszą ze sług – szeptane słowa brzmiały chrypliwie, jak gdyby przez krtań przechodził nie tylko jej głos, co wszystkie uczucia, emocje i krzywdy, jakie zgotował jej świat. Jak gdyby ból śmierci, który przeszył pierś ukochanego teraz splatał swe losy z jej ofiarą.
– Zwróć mi go, a zrobię wszystko czego zapragniesz – wśród sykliwych słów pojawiła się miękkość, niemalże paradoksalna troska; nie odważyła się jednak odwrócić od niego wzroku, by spojrzeć na martwe ciało mężczyzny, którego tak bardzo potrzebowała z powrotem.
Teraz sam Diabeł był jej panem.
Padła znów, twarz ukrywając pierw między udami, później z policzkiem zbliżonym do chłodnej posadzki; kiedy odważyła się unieść spojrzenie, ciemne włosy spłynęły kaskadą wzdłuż bladości policzków, przez szyję, obojczyki i piersi.
Wyciągnęła dłoń bez zawahania.
– Dziękuję, panie, dziękuję... – szept niósł niemalże szloch, kiedy skostniałe paliczki spotkały się z ciemną materią; ta wypełniła ją od środka momentalnie. Ciężki jęk otworzył jej wargi, splamił usta; spazm przeszył materialne ciało by na zawsze spleść się z duchem.
Należała do niego, a on miał miał się nią sycić.
Chłód dwóch ciał leżących nieruchomo na posadzce, trzask drewnianych okiennic poruszanych mroźnym wichrem, w końcu przebudzenie.
Ciężki haust powietrza wypełnił płuca nieboszczyka, który gnił już od kilku dni.
Jej gniło serce, choć fizyczna powłoka nigdy nie była tak piękna jak w chwili, gdy narodziła się na nowo.
– Kochany.... – nie był tym, którego pamiętała.
Był kimś więcej. Czymś więcej.
Złem wcielonym.
zt x2
Poczerniałe białka oczu wydawały się czymś niemalże naturalnym wśród mroków i gęstej czerni spowijającej krąg, który nie tak dawno nakreśliła własnymi, umorusanymi od zimnej posoki palcami.
Była gotowa oddać wszystko – siebie zaprzedała dawno temu, by przypieczętować własny wybór najśmielszym z czynów, który mógł pozbawić życia i ją; dwa ciała kochanków splecione na zawsze w mrozie i złu.
Ale on się zjawił; odpowiedział na wezwanie, wyciągnął rękę, poruszył płomieniem świec by spijać słodkie obietnice z jej ust, gotów nakarmić się – jej duszą i wszystkimi tymi, które gotowa była dla niego sprowadzić. Tylko dla niego; ciała bez ducha, które miało stać nowym domem samego diabła.
Dla wymarłej miłości, dla bólu tęsknoty, dla oszukania naturalnej kolei całego stworzenia; dla niego przekroczyła granice nieznane śmiertelnikom.
– Będę najwierniejszą ze sług – szeptane słowa brzmiały chrypliwie, jak gdyby przez krtań przechodził nie tylko jej głos, co wszystkie uczucia, emocje i krzywdy, jakie zgotował jej świat. Jak gdyby ból śmierci, który przeszył pierś ukochanego teraz splatał swe losy z jej ofiarą.
– Zwróć mi go, a zrobię wszystko czego zapragniesz – wśród sykliwych słów pojawiła się miękkość, niemalże paradoksalna troska; nie odważyła się jednak odwrócić od niego wzroku, by spojrzeć na martwe ciało mężczyzny, którego tak bardzo potrzebowała z powrotem.
Teraz sam Diabeł był jej panem.
Padła znów, twarz ukrywając pierw między udami, później z policzkiem zbliżonym do chłodnej posadzki; kiedy odważyła się unieść spojrzenie, ciemne włosy spłynęły kaskadą wzdłuż bladości policzków, przez szyję, obojczyki i piersi.
Wyciągnęła dłoń bez zawahania.
– Dziękuję, panie, dziękuję... – szept niósł niemalże szloch, kiedy skostniałe paliczki spotkały się z ciemną materią; ta wypełniła ją od środka momentalnie. Ciężki jęk otworzył jej wargi, splamił usta; spazm przeszył materialne ciało by na zawsze spleść się z duchem.
Należała do niego, a on miał miał się nią sycić.
Chłód dwóch ciał leżących nieruchomo na posadzce, trzask drewnianych okiennic poruszanych mroźnym wichrem, w końcu przebudzenie.
Ciężki haust powietrza wypełnił płuca nieboszczyka, który gnił już od kilku dni.
Jej gniło serce, choć fizyczna powłoka nigdy nie była tak piękna jak w chwili, gdy narodziła się na nowo.
– Kochany.... – nie był tym, którego pamiętała.
Był kimś więcej. Czymś więcej.
Złem wcielonym.
zt x2
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
[SEN] Diabeł tkwi w szczegółach
Szybka odpowiedź