Demelza Ethel Fancourt
Nazwisko matki: Delacour
Miejsce zamieszkania: Brighton
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski, projektantka oraz twórczyni kostiumów i magicznych szat
Wzrost: sto pięćdziesiąt osiem centymetrów
Waga: czterdzieści osiem kilogramów
Kolor włosów: czekoladowy, ciepły brąz
Kolor oczu: wodnista zieleń
Znaki szczególne: piegi na nosie i policzkach, głęboko osadzone oczy, zarysowane kości policzkowe, otulający ją zapach kwiatów
wykonaną z berchemii, jej rdzeń to łuska widłowęża, ma 10 cali, jest giętka
Hufflepuff
-
martwe niemowlę
fiołkami, jedwabiem, malinami, świeżym praniem, powietrzem po burzy
siebie we własnym domu mody, szczęśliwą, pozbawioną długów, uczę córkę przyszywać guziki
tańcem, sztuką, muzyką, modą
nikomu
tańczę, śpiewam, gram, szyję, staram się przetrwać
tego co wpadnie mi w ucho
Marine Vacth
Jak to jest być człowiekiem? — spytał ptak.
— Sama nie wiem. Być więźniem swojej skóry, a sięgać nieskończoności. Być jeńcem drobiny czasu, a dotykać wieczności. Być beznadziejnie niepewnym i szaleńcem nadziei. Być igłą szronu i garścią upału. Wdychać powietrze i dusić się bez słowa. Płonąć i gniazdo mieć z popiołu. Jeść chleb, lecz głodem się nasycać. Umierać bez miłości, a kochać przez śmierć.
— To śmieszne — odrzekł ptak, wzlatując w przestrzeń lekko.
Gdy pierwsze przebiśniegi zaczynały kołysać się lekko na swych wątłych łodyżkach zwiastując w Kent przedwiośnie, na świecie państwo Fancourt powitali swą pierwszą i jedyną pociechę. Drobne, kwilące niemal nieśmiało niemowlę otrzymało imię po swych babkach - Demelza Ethel, co później zdrabniano do Dem, Demi, rzadziej Elzy.
Demelzo Fancourt, zwykł grzmieć ojciec, gdy wracał do domu. Chciał wówczas, by zaprezentowała mu to, czego zdążyła się już nauczyć. Nowego wiersza, rymowanki, piosenki, kilku tanecznych kroków. Pragnął syna, a los zesłał mu córkę, nie zamierzał jednak zapomnieć o swych oczekiwaniach. A miał je wysokie. Pan Fancourt, czarodziej czystej krwi z dziada pradziada, zajmował się polityką, pracował w Ministerstwie Magii i marzyła mu się posada w samym Wizengamocie w przyszłości. Dbał zatem o reputację własną i rodziny, która miała jawić się innym niczym rodzina z obrazka - idealna żona, rozkoszna córeczka.
Naprawdę starała się sprostać tym oczekiwaniom, aby w zamian dostać odrobinę ciepła, uśmiech ojca i miejsce na jego kolanach. To zdarzało się jednak nader rzadko. Pan Fancourt był człowiekiem nader surowym. Demelza, jak to zwykle bywa w przypadku dziewcząt, o wiele bardziej czuła się związana ze swą matką. Pani Fancourt, z domu Delacour, zajmowała się projektowaniem i tkaniem magicznych szat, szat wyjściowych i sukien; jej klientami nierzadko byli pracownicy Ministerstwa Magii, ludzie ze świata kultury i nauki. Demelza obserwowała ich i marzyła, że pewnego dnia zajmie miejsce swojej matki. Rozmiłowała się w tym jak ona. Z radością pomagała jej w pracowni - a raczej myślała, że pomaga - podpatrywała matkę podczas pracy, a z jeszcze większą przyjemnością służyła jej jako mała modelka. W kolejnej pięknej sukience, kiedy obracała się i tańczyła do muzyki płynącej z gramofonu, ku uciesze mamy, wyobrażała sobie, że jest jedną z tych ważnych dam, które pewnego dnia poślubią księcia.
Dzieciństwo miała słodko-gorzkie. Demi wciąż tęskni za matczynym ciepłem i długimi wieczorami, kiedy pani Fancourt kołysała się w bujanym krześle przy kominku i przeszywała materiały, pracowała nad sukienką, przyszywała guziki, haftowała, a ona przed kominkiem urządzała dla niej przedstawienia, w których zawsze grała główną rolę. Matka była zachwycona. Ojciec, który pojawiał się nagle, jakby znikąd, zawsze miał kilka uwag - noga wyżej, mocniej obciągnij palce, wyżej ręka, nie zapominaj o uśmiechu, uśmiechaj się też oczyma. Pan Fancourt niekiedy na nią krzyczał, gdy był zły, krzyczał też na swą małżonkę, by wyładować napięcie, które narastało w nim przez coraz trudniejszą sytuację w Europie związaną z walką Grindelwalda o władzę. Matka mówiła, że je kochał, lecz trudno mu to okazać, że ma ciężki okres w pracy, a Demelze musi to zrozumieć. Najważniejsze, że dba o nasze bezpieczeństwo, mówiła matka, wracając do swojej pracy. Zamykała się w pracowni i sądziła, że Demelza nie słyszy jak płacz - słyszała jednak wszystko. Magia przebudziła się w dziewczynce właśnie podczas jednego z takich wieczorów. Jesiennych, ponurych, zimnych. Ojciec wyszedł trzaskając drzwiami, matka wylewała łzyna drogocenne materiały, przekonana, że jest bezpieczna w zamkniętej od wewnątrz pracowni. Klucz w zamku przekręcił się sam, córka zaś stanęła w progu z bukiecikiem świeżych, wonnych fiołków, a z każdą chwilą kwiatów było coraz więcej - pani Fancourt fiołku lubiła przecież najbardziej.
W dniu jedenastych urodzin otrzymała list z Hogwartu. Nic dziwnego, nic nieoczekiwanego, nic zaskakującego. Ojciec i matka byli czarodziejami czystej krwi, zaś w Demi kilka lat wcześniej przebudziła się magia. Słyszała niekiedy jak matka próbuje przekonać ojca, aby wysłać ją do Instytutu Magii Beauxbatons, lecz ten zbywał ją. Nie mówi nawet po francusku, powtarzał, jakby to była wina Demelzy. Sądził (albo się łudził) jeszcze wtedy, że Wielka Wojna Czarodziejów nie dotrze do Wielkiej Brytanii, posłał ją do Hogwartu. Nie zawiedź mnie, to były ostatnie słowa jakie usłyszała od ojca przed wyjazdem do szkoły. Tam Tiara Przydziału, zajrzawszy w dobre, łagodne serce dziewczynki, posłała ją do domu Helgi Hufflepuff, choć wahała się przez kilka chwil, czy Demelza nie powinna nosić czerwieni i złota Gryffindoru. Może już wtedy wiedziała, że będzie miała odwagę żyć dalej, gdy runie jej na głowę niebo, więcej dostrzegła w Demelzie jednak pracowitości i serdeczności. Przy stole Puchonów siadała niemal ze łzami w oczach. Wiedziała, ze ojciec będzie zawiedziony, mówił jej o tym i nie myliła się. Następnego dnia dostała odpowiedź na swój list, gdzie wyraził głębokie ubolewanie tym, że okazała się tak miałka. Gdyby była odważna, trafiłaby do Gryffindoru. Gdyby była ambitna, trafiłaby to Slytherinu. Gdyby była bystra, trafiłaby do Ravenclawu. Najwyraźniej musiała być jednak nijaka, skoro miał wychować ją Hufflepuff. Przez wiele następnych nocy poduszkę miała mokrą od łez.
Niezadowolenie ojca było jednak jedynym co przeszkadzało Dem w żółtych i brązowych barwach na szkolnym mundurku. W domu Helgi Hufflepuff, z dala od ojca, odnajdywała się nader dobrze. Miała przyjazne, łagodne usposobienie, była dziewczynką żywą i otwartą, łatwo nawiązywała kontakty i zjednywała sobie ludzi. Było coś w jej uśmiechu, na pozór nieśmiałym, co ujmowało innych i sprawiało, że nabierali do niej zaufania. Demelza potrafiła słuchać, wiedziała kiedy wyciągnąć pomocną dłoń i przytulić, miała dobrą intuicję, zawsze wiedziała co i kiedy powinna była powiedzieć. Nauczyciele także za nią przepadali, choć nigdy nie była orłem w nauce. Wyjątkowo źle radziła sobie na eliksirach i zaklęciach. Na historii magii często ziewała i odpływała myślami w krainę fantazji. Rośliny, którymi miała opiekować się na zielarstwie, często umierały. Nieźle radziła sobie na lekcjach transmutacji, która nigdy nie sprawiała jej większych problemów, okazała się też bardzo dobra na zajęciach z numerologii i była z siebie szalenie zadowolona, bo mówili, że transmutacja i numerologia to wyjątkowo trudne sztuka magiczna. Entuzjazm gasł, kiedy ojciec przysyłał kolejny list i wyrażał swój zawód nad jej ocenami. Kiedy tylko latem po piątym roku Elzy szkolna sowa przyniosła wyniki SUMów krzyki pana Fancourt słyszano chyba w całym Kent, tak bardzo był zły, że się nie przykłada do nauki. Chciał widzieć na pergaminie same Wybitne, tymczasem najwyżsżą jej oceną było Powyżej oczekiwań z transmutacji oraz numerologii i Zadowający z opieki nad magicznymi stworzeniami. Zawsze marzyła o zwierzęciu innym niż sowa, lecz rodzice nigdy nie chcieli wyrazić na to zgody, dlatego z niezwykłą ochotą maszerowała na szkolne błonia, by wziąć udział w kolejnej lekcji.
Ojciec nazywał ją leniwą, lecz był daleki od prawdy. Demelza nie trwoniła czasu na lenistwo. Nie lubiła go poświęcać nauce szkolnej, to fakt, rzadko jednak pozwalała sobie na nic nierobienie. Była wyjątkowo aktywnym członkiem szkolnej grupy teatralnej, którą kochała całym sercem, śpiewała w szkolnym chórze (zazwyczaj tylko w chórkach, znacznie lepiej grała i tańczyła, niż śpiewała, niestety), a między próbami szyła. Matka podarowała jej na dwunaste urodziny kuferek z narzędziami krawieckimi i od tamtej pory Demelza wpadła w szał. Poprawiała swój mundurek, szkolne szaty koleżanek, w pewnym momencie to i wszystkich swoim znajomym, a w torbie zawsze nosiła szkicownik, pełen kolejnych projektów. Marzyła o tym, aby tworzyć takie dzieła jakie wychodziły spod palców matki. Choć trudno było jej znieść wieczne narzekania ojca, to i tak wracała w Kent w każde ferie zimowe i wiosenne, na całe wakacje, które spędzała w pracowni matki. Nie miała zresztą innego wyboru, ojciec bowiem nie zgadzał się, by podróżowała sama. Gdy była na trzecim roku, do Wielkiej Brytanii dotarła Wielka Wojna Czarodziejów, kraj pogrążył się w chaosie. Ani ojciec, ani matka nie chcieli, by narażała się niepotrzebnie. Woleli nawet, kiedy wyjeżdżała do szkoły - czy istniało wówczas bezpieczniejsze miejsce niż Hogwart? Minęło kilka lat od otwarcia Komnaty Tajemnic, a Elza była czarownicą czystej krwi. Państwo Fancourt i sama Elza bardziej lękali się wówczas drugiego człowieka, niż mitycznego potwora, który chyba znów zapadł w długi sen.
Szkolne mury opuściła z niewysłowioną ulgą. Przez ostatnie dwa lata nauki Elzy dyrektorem Hogwartu był nie kto inny, a Gellert Grindelwald. Lękała się go, bała się też czarnej magii i chciała stamtąd wyjechać. Zdała ostatnie egzaminy (ją samą zadowalały efekty nauki) i powróciła do domu, do rodziców, gdzie ojciec snuł już plany zamążpójścia córki. Demelza kłóciła się z nim coraz częściej. Buzowały w niej wciąż nastoletnie hormony, poczucie niesprawiedliwości i żal do ojca; nie zdecydowała się jednak na życie w pojedynkę, jeszcze nie, miała plany, które wymagały ich pomocy. Przez pierwsze miesiące po ukończeniu szkoły pracowała w jednym z butików na ulicy Pokątnej. Na początku jako asystentka, później jako ekspedientka, gdy przekonano się, że nie rani igłą klientów i potrafi dopasować szaty do ich sylwetki. Praca ta pozwoliła jej przygotować odpowiedni grunt pod kolejne kroki, zdobyć referencje. Ojciec nawrzucał jej kiedyś, że nie jest ambitna - a była. Wieczory spędzała na potańcówkach, a niekiedy do świtu tkała szaty, wyręczając matkę. Zaczęła namiętnie wysyłać listy do pracowników Mody Parkinson. Wysyłała im swoje projekty i uszyte przez siebie kreacje, aż wreszcie zdecydowali się zaprosić ją na rozmowę. Na początku powierzono jej rolę stażystki, nawet za to nie płacili, w niczym to jednak Demelzie nie przeszkadzało. Nawet pan ojciec nie mógł narzekać. Nie pochwalił córki, lecz brak uwag było w jego przypadku największą pochwałą. Czuła, że jej życie dopiero się zaczyna, że ma przed sobą świetlaną przyszłość i spełni się w wymarzonej roli.
Szczęście to nie trwało jednak długo, choć myślała, że z radości niemal umrze. Na jednej z potańcówek, gdzie lśniła niczym gwiazda polarna - uwielbiała tańczyć, uczyła się tego od maleńkości, w szkole była zawsze pierwszą, która zaczynała tańczyć w pokoju wspólnym Puchonów, by odwrócić uwagę wszystkich od zła jakie działo się na zewnątrz - poznała miłego chłopca i zakochała się bardzo szybko. Historia stara i banalna jak świat. Szeptał jej słodkie słowa, porywał do tańca, na Pokątnej czekał z bukietami kwiatów. Chciała być jego duszą i ciałem. Ciało wziął, duszy nie pragnął. Zniknął nagle, gdy wyznała mu, że jest w ciąży. Ze łzami w oczach, pełna niepokoju i strachu o jutro. On zaś po prostu rozpłynął się w powietrzu, by uniknąć odpowiedzialności.
Przyznała się rodzicom, musiała, była rozżalona i przerażona, lękała się o siebie i o to, co się stanie. Myślała, że mimo wszystko, mimo surowości ojca i jego sztywnych zasadach, maniakalnej dbałości o reputację, miłość do córki okaże się silniejsza - myliła się jednak. Pan Fancourt wpadł we wściekłość jak nigdy wcześniej. Spoliczkował ją, złapał za kark i wyrzucił z domu. Nie chciał słuchać przeprosin, tłumaczeń i usprawiedliwienia. Wygnał ją z domu, a matka nie protestowała. Patrzyła na Dem, a jej zielonych oczach, które przekazała córce w genach, był czysty zawód.
W domu mody Parkinson tym bardziej nie życzyli sobie podobnego skandalu. Młoda pracownica w nieślubnej ciąży? Podziękowali Demelzie za współpracę i życzyli powodzenia.
Została całkiem sama. Prawie. Z kufrem z kilkoma ubraniami, własną różdżką, niewielką ilością galeonów i sową na ramieniu. Tylko ona zdecydowała się z nią zostać.
Miała przyjaciół i wiedziała, że może na nich liczyć. Nie chciała jednak nadwyrężać ich gościnności. Kilka tygodni spędziła to tu, to tam, na kanapach, materacach i w pokojach gościnnych swych znajomych, którzy zapewniali, że może zostać tak długo jak zechce - ale nie chciała. Dem źle się czuła będąc na ich lasce. Gorączkowo szukała zajęcia, które mogłoby przynieść jej trochę galeonów. Wróciła do butiku na Pokątnej, gdzie pracowała po ukończeniu Hogwartu, lecz i do nich dotarła wieść o jej stanie - grzecznie zapewnili, że nie szukają pracowników, choć tabliczka na drzwiach mówiła co innego. Ze łzami cisnącymi się do oczu wróciła do wynajmowanego pokoju w Dziurawym Kotle. Kończyły się jej oszczędności, zaczęła się źle odżywiać (a raczej po prostu niewiele jadła), źle spała i męczyły ją bóle, potrzebowała pomocy uzdrowiciela, lecz nie było jej na to stać. Wstydziła się pójść do szpitala Świętego Munga - bała się, że ktoś ją zobaczy i wszyscy będą wiedzieć, że ona, ta słodka i niewinna Demelza Fancourt, jest rozpustnicą i urodzi bękarta.
Mówią, że tonący brzytwy się chwyta, a brzytwą Dem okazały się gobliny. Nie te z banku Gringotta, one może okazałyby się uczciwsze; o wiele łatwiej pożyczyć było od gobliniego lichwiarza pożyczyła kwotę, która miała pozwolić przeżyć jej i dziecku najbliższe miesiące - tak się jednak nie stało. Pewnej nocy ze snu zbudził ją potworny ból, wyrwał dziewczynie krzyk z ust, obudziła się w kałuży własnej krwi. Wezwano wtedy magomedyka, wbrew jej woli, który obwieścił że straciła tę ciążę. Następne kilka tygodni spędziła w tamtym łóżku, a pożyczone od goblina środki szybko się stopiły. Gmurek zaczął się upominać o spłatę - z ogromnymi odsetkami. Z takimi jak on nie należało zadzierać, tak mówili, lecz Demelza była zdesperowana, kiedy brała od niego sakiewkę. Zaczął ją nawiedzać, on i jego przyjaciele, grozić jej, a Demelza nie miała jak się bronić.
Mimo bólu, poczucia żałości i straty, musiała wziąć się w garść. Znów zaczęła szukać pracy i w końcu udało jej się znaleźć zajęcie jako kelnerka w jednym z barów, gdzie odbywały się także tańce. Szef nie był zły, pozwalał jej nawet zatańczyć, gdy pojawiał się ktoś znajomy, może po części dlatego, że czuł się winny przez te marne grosze jakie jej wypłacał - ledwo starczało na wynajęcie stancji, a co dopiero spłatę długów. Demelza porywała jednak innych do tańca, prosiła do zabawy, próbując sama siebie przekonać, że czuje się lepiej i wszystko jest w porządku.
Wtedy też, przed niespełna dwoma laty, poznała tam mężczyznę o imieniu Rickard. Miał nieco ponad czterdzieści lat, szelmowski uśmiech i potrafił czarować słowem. Nie, nie zakochała się w nim, czuła przed tym dziwny lęk, lecz znów dała się zwieść mężczyźnie i wpakowała w kolejne kłopoty - zaproponował, by odwiedziła z nim jeden z teatrów, mogła wziąć udział w przesłuchaniu i zatańczyć, widział jak to robi i sądził, że miała talent. Zgodziła się. Dostała tę rólkę i kilka galeonów zapłaty. To powtarzało się coraz częściej, aż zapytał, czy nie chciałaby zarobić więcej, kiedy - pijana - opowiedziała mu o ścigającym ją goblinie u którego narobiła sobie długów. Rickard zaproponował, że wykupi jej dług, on spłaci goblina, a Dem odpracuje to w Piórku Feniksa, który opisywał jako rodzaj teatru. Zgodziła się. W chwili odpisywania dokumentów, gdy poprosił, by skaleczyła swój palec i swoje nazwisko skreśliła krwią poczuła niepokój - miała jednak niewiele ponad dziewiętnaście lat, zerowe pojęcie o czarnej magii i wciąż naiwną wiarę w ludzi.
Piórko Feniksa okazało się inne niż sądziła. Wyobrażała to sobie jako miejsce z dziecięcych marzeń. Teatr, na którego scenie tancerki, aktorki i śpiewaczki czarują tworząc sztukę, niesamowite widowisko. Po części się nie myliła. Tak przecież było. Goście Piórka Feniksa byli zaczarowani spektaklami - tyle, że z pewnością nie mogłyby oglądać ich dzieci. To tam dowiedziała się czym jest burleska i zrozumiała w co się wpakowała. Nie mogła się jednak wycofać - konsekwencje złamania kontraktu z Rickardem byłyby bolesne, a nie była gotowa na kolejny ból. Zgodziła się, choć na początku obserwowała artystki na scenie Piórka Feniksa z wypiekami na twarzy i wstyd ściskał jej gardło. Odnalazła w nich jednak przyjaciółki. Szczere, oddane przyjaciółki, które otoczyły ją ramieniem, pozwoliły się wypłakać, pogłaskały po głowie, ucałowały w czoło, podsunęły szklankę ognistej whisky. Zrozumiała, że Rickard był człowiekiem paskudnym i przebiegłym, lecz dziewczęta z Piórka Feniksa - były wspaniałe i to dzięki nim nie uciekła mimo wszystko. Przełamała swój wstyd, a w sztuce, którą tworzyły odnalazła dziwną przyjemność. Taniec, był tańcem. Ciało zaś, to tylko ciało. Narzędzie artysty. Obnażąsz ciało, nie duszę, powtarzała Eloise, gdy pudrowała jej policzki przed pierwszym występem. Poprzedziły go długie tygodnie prób, ćwiczeń aż do płaczu ze zmęczenia, bólu rozciąganych mięśni i nadwyrężanych stawów. Pierwszy raz był najgorszy, nie sądziła, że będzie to tak trudne, lecz sprostała zadaniu - a później było już coraz łatwiej. Zatracała się w tańcu, skupiała na sztuce, a to, że przy okazji pozbywała się ubrania zaczęła traktować jako niezbędny element spektaklu, by wywołać odpowiednie emocje. Znacznie gorzej było znieść komentarze, kiedy schodziła ze sceny, siadała przy barze, dłonie, które próbowały jej dotknąć - ale i do tego musiała przywyknąć. Przełknąć wstyd, na twarz założyć maskę. Miała dług i musiała go spłacić.
Aby doszło do tego szybciej, by wyrwać się na wolność, pracowała tak ciężko jak tylko mogła. Występowała jedynie wieczorami, lecz za dnia projektowała i szyła kreacje dla siebie i innych dziewcząt, tworzyła kostiumy, tkała magiczne szaty. Numerologia i transmutacja pozwalały Elzie tworzyć coś więcej, niż jedynie ubrania - a prawdziwie efektowne twory, które zachwycały swoją magią. W Piórku Feniksa poznała też starszą czarownicę, mającą lata młodości i swoje pięć minut artystycznej kariery dawno za sobą, pozostała tam jednak jako kostiumograf i charakteryzatorka; Betty otoczyła nad nią opiekę i wzięła pod swe skrzydła, niczym dobra ciocia, druga matka, dzieląc się z nią swoimi sekretami. Jej prace były niezrównane - znała się na magii i transmutacji znacznie lepiej, niż ktokolwiek inny w Piórku Feniksa, Demelza zaś słuchała jej z przyjemnością, gdy tylko mogła, choć niekiedy przeklinała ją w duchu - zwłaszcza kiedy Betty wymagała od niej znacznie więcej i zadręczała ją trudnymi wykresami, tabelami numerologicznymi i zagadkami, bez których mogła zrozumieć i pojąć więcej. Rickard zaś wypłacał jej część wynagrodzenia (lwią jego część zatrzymywał w poczet długu), aby Elza mogła wynająć porządniejsze mieszkanie z dodatkowym pokojem, który miał służyć jako pracownia krawiecka.
Była naiwna. Bardzo naiwna. Sądziła, że nie minie wiele czasu, a spłaci swój dług - pożyczyła od goblina przecież nie tak wiele. Tymczasem odsetki narastały, on i Rickard ją oszukali, wepchnęli w jeszcze głębsze bagno i Demelza zaczęła tracić wiarę, że kiedykolwiek się od nich uwolni. Wieczorami występowała na scenie Piórka Feniksa, za dnia tkała magiczne szaty, co pozwoliło jej znaleźć kolejne źródło zarobku, po przeszło dwóch latach już nie tylko dla tancerek, dawała z siebie wszystko podczas prób... Mijał dzień za dniem, a ona nie była bliższa wolności. Co miałaby wtedy robić? Sama nie wiedziała. Sytuacja w Wielkiej Brytanii nie sprzyjała samotnym kobietom o takiej reputacji jak ona. Kilka lat temu chciała wierzyć, że z chwilą przejęcia władzy przez Grindelwalda wojna dobiegła końca, a rozpętała się kolejna. W burzy anomalii stroniła od używania magii, nie pojawiła się też na Festiwalu Lata w Dorset, tak bała się, że znów dojdzie do czegoś strasznego i nosiła żałobę - żałobę po ojcu, który zginął w pożarze jaki strawił Ministerstwo Magii czerwcu roku 1956. Na pogrzebie matka unikała jej wzroku, nie odezwała się do Elzy ani słowem. Nie spytała o dziecko, które nigdy się nie narodziło, nie pytała też co z nią i czy w ogóle sobie radzi. Chyba po części winiła Elzę za to, co się stało. Rickard powtarzał, że jego dziewczęta są bezpiecznie - i właściwie się nie mylił. Piórko Feniksa przyciągało nie tylko amatorów burleski, lecz gości ważnych i wpływowych. Nie chcieli tracić takiego widoku jak tancereczki z Piórka. Im bardziej niestabilna stawała się sytuacja w Wielkiej Brytanii, tym pewniej Demelza kroczyła po scenie Piórka. Bądź co bądź, dzięki tej scenie miała źródło utrzymania, nie musiała martwić się o dach nad głową i o to, co włoży do garnka. Eloise powtarzała, że muszą doceniać to co mają.
Dem wiedziała, że przyjaciółka ma rację, kiedy z Londynu wygnano niemagicznych, a jego ulice spłynęły krwią. Ujrzała wtedy pierwsze martwe ciało, porzucone na bruku, zakrwawione i gnijące, a widok ten sprawił, że zwymiotowała i uciekła do Brighton, gdzie przybył wściekły Rickard z pytaniem dlaczego nie pojawiła się na występie i grzmiał, że jest mu teraz winna kwotę za wszystkie sprzedane bilety. Przypomniał co jej grozi za złamanie umowy - tamtego wieczoru Elzie odpuścił, następnego jednak musiała wrócić do Piórka Feniksa, wokół którego roztaczał się zapach krwi i śmierci.
Bała się. Bała się tego, co przyniesie jutro i czy w ogóle ma jakąś przyszłość.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 1 | 0 |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 10 | +5 (różdżka) |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 11 | +10 (aktywności) |
Zwinność: | 19 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
ONMS | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
Numerologia | II | 10 |
Kłamstwo | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Skradanie | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0.5 |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Wiedza (literatura) | I | 0.5 |
Krawiectwo | III | 25 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Gimnastyka artystyczna | II | 7 |
Taniec klasyczny | I | 0.5 |
Taniec współczesny | III | 25 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stripped down to the bone
Ostatnio zmieniony przez Demelza Fancourt dnia 14.03.21 21:36, w całości zmieniany 14 razy
can make a better man
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
pióra świergotnika, goblini galon x2, kamień słoneczny, ślaz, wełna rogatej czarowcy
[21.03.21] Październik/grudzień
[12.08.21] Styczeń/marzec
[15.03.21] Rejestracja różdżki
[04.07.21] [G] Zakupy (skóra kelpii): -225 PM
[02.08.21] Wykonywanie zawodu (październik-grudzień); +20 PD
[07.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +120 PD
[09.08.21] Zdobycie osiągnięcia: Wór pełen ziół, +30 PD
[18.08.21] Osiągnięcia (Wielki głód): +30 PD
[17.03.22] Organizacja wydarzenia: Gdy wybije północ +30PD