Altana z huśtawką
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Altana z huśtawką
Właściwie ni to huśtawka, ni hamak... Własnoręcznie zbudowana przez pana Becketta konstrukcja często obraca się samoistnie, kiedy się na niej usiądzie. Ułożono na niej kilka wygodnych poduszek, przez co dobry wypoczynek jest gwarantowany. Przy okazji można też uraczyć się książkami zgromadzonymi pod zabudowanym dachem. Są dodatkowo zabezpieczone zaklęciem przed warunkami atmosferycznymi, żeby za szybko nie zgniły.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
18 października
Zamówienia dla Zakonu Feniksa przynosiły jej całkiem sporo dumy.
Z projektów stricte modowych, pięknych, oszałamiających, czy nawet tych użytecznych na co dzień w domu Trixie musiała zapoznać się z tajnikami tworzenia odzieży użytecznej podczas skomplikowanych misji i zadań, których podejmowali się ci zwani przez brytyjski świat buntownikami. Jej ojciec komponował świstokliki, na co w ostatnim czasie zapotrzebowanie wzrosło chyba dwukrotnie, a wiernie podążająca jego śladem Beckettówna - choć zapierałaby się przed przyznaniem tego nogami i rękoma - również chciała prędzej czy później wykazać się w konkretnym zadaniu. Pierwsze zlecenie nadeszło niedługo później - płaszcz dla Michaela Tonksa, kogoś, kto w Zakonie stał się jakby jej nieoficjalnym mentorem. Dobrze patrzyło mu z oczu, był doświadczonym w boju aurorem i chociaż przeszedł w życiu tak wiele, wciąż pozostawał porządnym człowiekiem. A mógł po prostu się poddać... Podobno tak było łatwiej, zawierzyć mrocznym pragnieniom i ruszyć na żer, żeby zaspokoić potrzebę wymierzenia zemsty. Trixie doceniała tych, którzy przeciwstawiali się takim zapędom. Między innymi dlatego ucieszyła się mogąc pracować nad bojowym projektem właśnie dla niego.
Głównym materiałem składającym się na płaszcz była skóra smoka. Diabelnie wytrzymała faktura na wszelki wypadek powinna obronić go przed zgubnym działaniem pożogi, nie wspominając nawet o wyciąganiu się nitek czy zdzieraniu przy wartkiej akcji. Ciemna szarość połączyła się ze złotem wełny kudłonia tworzącej kieszenie. Były pojemne, powinny pomieścić wszystko to, co Michael mógłby chcieć zabrać ze sobą ponad ekwipunek wypełniający torby czy pasy. Tak właściwie doszywała figurę płaszcza jeszcze tego samego dnia, kończąc ostatnie sploty i mocując ze sobą ostatnie poły materiału. Wyjątkowo robiła to w altanie. Poranek był chłodny, ale nie na tyle, by nie poradził sobie z nim cieplejszy sweter, a w jej pracowni czasem brakowało powiewu świeżego powietrza. Pod stołem radośnie ganiała mała kaczuszka imieniem Duckie, a dostojna jedwabna kura wylegiwała się na krześle obok tego zajmowanego przez Trixie, bystrymi oczyma przyglądając się otoczeniu i odcinanym od wnętrza podszewki nitkom.
Czekała tutaj na Michaela, którego do domu w razie czego miał wpuścić Stevie. Zbliżała się godzina ich przedostatniej, może nawet ostatniej przymiarki, zanim szata pójdzie w ruch. Beckettówna wstała z fotela i rozłożyła płaszcz na stole, uładzając jego kołnierz.
| tworzę płaszcz z 1x wełny kudłonia i 1x skóry smoka
st 80, krawiectwo III, bonus +120
rzut 2 x k6 na dodatek do żywotności
rzut 1 x k20 % na mniejsze obrażenia od ognia
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 12.03.21 20:32, w całości zmieniany 1 raz
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 1
--------------------------------
#3 'k20' : 6
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 1
--------------------------------
#3 'k20' : 6
19.10
Cieszył się, że Trixie zdecydowała się wspierać Zakon razem ze swoim ojcem. Pewnie nie powinien. Powinien empatyzować z panem Beckettem, który zapewne martwił się trochę o swoją jedynaczkę. Powinien przypomnieć sobie, jak martwił się o Kerrie, jak martwiłby się o własną córkę gdyby miał kiedyś dzieci. Trixie była młodziutka, praca krawcowej była z założenia spokojna, a Dolina Godryka oferowała bezpieczną przystań. Wojna musiałaby zetrzeć się ze wszystkimi siłami Abbottów, zanim Rycerze Walpurgii sięgnęliby tego miejsca.
A jednak - spokojne mieszkanie w Dolinie nie równało się z pomocą Zakonnikom. Choć wszyscy pilnowali dyskrecji, choć uważali na siebie nawzajem, choć Michael traktował Zakon nie tylko jako shierarchizowane wojsko, ale niemalże własną rodzinę... czynne i otwarte zaangażowanie w wojnę zawsze równało się z ryzykiem. Pamiętał, jak twarz Charlie znienacka pojawiła się na listach gończych, jak alchemiczka musiała porzucić pracę, mieszkanie, a nawet nowy dom. Pamiętał, jak wojna zdawała się łamać ducha Gwen, choć panna Grey ambitnie i odważnie starała się przeć do przodu. Pamiętał, co robili jego siostrze.
Pamiętał Pomonę Vane, choć jej nie znał - lodowaty wyrzut sumienia.
Dlatego, choć bardzo chciał, nie mógł beztrosko podchodzić do Trixie Beckett. Zamówił u niej szatę, wiedząc, że nie może podchodzić beztrosko również do własnego zdrowia. Jako wilkołak, miał nieco gorszą kondycję fizyczną niż koledzy po fachu. Nie wrócił do pełni formy sprzed ugryzienia nawet pomimo wytrwałych ćwiczeń. Potrzebował czegoś, co choć trochę zamortyzuje magiczne obrażenia. Ponadto, nabrał nawyku noszenia ze sobą najpotrzebniejszych eliksirów, szczególnie odkąd nauczył się je odpowiednio dawkować. Ostatnio przestały się mieścić w jego nakładce na pas, a przecież chciał też nosić ze sobą magiczny kompas i fałszoskop.
Podczas którejś z przymiarek zorientował się, że urocza Trixie sprzedaje mu chyba towar niemalże po cenie materiałów. Była zbyt uprzejma, by się z tym zdradzić, ale jej ciężka praca nie mogła kosztować tak... mało. Nie mógł zapłacić jej więcej niż skromną sumę, ale przyszedł tutaj, mając wreszcie wolne popołudnie i z konkretnym zamiarem nałożenia pułapek na cały dom. Na początku października był zbyt przybity, nie ufał sobie i Fenrirowi. Kilka dni temu chciał to zaproponować Steviemu, ale... cóż, pewna żenująca sytuacja wybiła go z równowagi. Tym razem musiało się udać.
-Dzień dobry, Trixie! - przywitał się uprzejmie, a potem pozwolił jej działać. Wreszcie, gdy przyniosła szatę, ośmielił się do pewnego pytania...
Zmierzał na (przed?)ostatnią przymiarkę z pewnym nieśmiałym zamiarem. Niedawno śniło mu się, że jakoby beznadziejnie się ubiera. Najpierw obudził się z uśmiechem na ustach, ale potem doszedł do przykrego wniosku, że zdarzało mu się wyglądać lepiej. A skoro to nowa szata to...
-...czy dałoby się ją trochę bardziej... dopasować? Żebym... no... cóż, czy da się w tym w ogóle wyglądać elegancko, czy to głupia prośba? - zapytał Michael Tonks i zarumienił się od uszu aż po szyję.
Cieszył się, że Trixie zdecydowała się wspierać Zakon razem ze swoim ojcem. Pewnie nie powinien. Powinien empatyzować z panem Beckettem, który zapewne martwił się trochę o swoją jedynaczkę. Powinien przypomnieć sobie, jak martwił się o Kerrie, jak martwiłby się o własną córkę gdyby miał kiedyś dzieci. Trixie była młodziutka, praca krawcowej była z założenia spokojna, a Dolina Godryka oferowała bezpieczną przystań. Wojna musiałaby zetrzeć się ze wszystkimi siłami Abbottów, zanim Rycerze Walpurgii sięgnęliby tego miejsca.
A jednak - spokojne mieszkanie w Dolinie nie równało się z pomocą Zakonnikom. Choć wszyscy pilnowali dyskrecji, choć uważali na siebie nawzajem, choć Michael traktował Zakon nie tylko jako shierarchizowane wojsko, ale niemalże własną rodzinę... czynne i otwarte zaangażowanie w wojnę zawsze równało się z ryzykiem. Pamiętał, jak twarz Charlie znienacka pojawiła się na listach gończych, jak alchemiczka musiała porzucić pracę, mieszkanie, a nawet nowy dom. Pamiętał, jak wojna zdawała się łamać ducha Gwen, choć panna Grey ambitnie i odważnie starała się przeć do przodu. Pamiętał, co robili jego siostrze.
Pamiętał Pomonę Vane, choć jej nie znał - lodowaty wyrzut sumienia.
Dlatego, choć bardzo chciał, nie mógł beztrosko podchodzić do Trixie Beckett. Zamówił u niej szatę, wiedząc, że nie może podchodzić beztrosko również do własnego zdrowia. Jako wilkołak, miał nieco gorszą kondycję fizyczną niż koledzy po fachu. Nie wrócił do pełni formy sprzed ugryzienia nawet pomimo wytrwałych ćwiczeń. Potrzebował czegoś, co choć trochę zamortyzuje magiczne obrażenia. Ponadto, nabrał nawyku noszenia ze sobą najpotrzebniejszych eliksirów, szczególnie odkąd nauczył się je odpowiednio dawkować. Ostatnio przestały się mieścić w jego nakładce na pas, a przecież chciał też nosić ze sobą magiczny kompas i fałszoskop.
Podczas którejś z przymiarek zorientował się, że urocza Trixie sprzedaje mu chyba towar niemalże po cenie materiałów. Była zbyt uprzejma, by się z tym zdradzić, ale jej ciężka praca nie mogła kosztować tak... mało. Nie mógł zapłacić jej więcej niż skromną sumę, ale przyszedł tutaj, mając wreszcie wolne popołudnie i z konkretnym zamiarem nałożenia pułapek na cały dom. Na początku października był zbyt przybity, nie ufał sobie i Fenrirowi. Kilka dni temu chciał to zaproponować Steviemu, ale... cóż, pewna żenująca sytuacja wybiła go z równowagi. Tym razem musiało się udać.
-Dzień dobry, Trixie! - przywitał się uprzejmie, a potem pozwolił jej działać. Wreszcie, gdy przyniosła szatę, ośmielił się do pewnego pytania...
Zmierzał na (przed?)ostatnią przymiarkę z pewnym nieśmiałym zamiarem. Niedawno śniło mu się, że jakoby beznadziejnie się ubiera. Najpierw obudził się z uśmiechem na ustach, ale potem doszedł do przykrego wniosku, że zdarzało mu się wyglądać lepiej. A skoro to nowa szata to...
-...czy dałoby się ją trochę bardziej... dopasować? Żebym... no... cóż, czy da się w tym w ogóle wyglądać elegancko, czy to głupia prośba? - zapytał Michael Tonks i zarumienił się od uszu aż po szyję.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Z założenia spokojna...? Tak o zawodzie krawcowej mógł myśleć jedynie ktoś z krawiectwem absolutnie niepowiązany. To był chaos w czystej postaci. Esencja kolorów migocząca jak w kalejdoskopie, purpura kreśląca ślady pod oczami, zmęczone dłonie i setki godzin spędzonych nad szkicownikiem, by stworzyć coś doskonałego. Ciągłe gnanie za perfekcją własnej wyobraźni przypominałoby walkę z wiatrakami gdyby kompletnie pozbawić je efektów, ale na szczęście bezowocność Trixie jeszcze nie groziła. Miała młody umysł, prężny i pełen pomysłów, a to, co ostatnimi czasy upodobała sobie nade wszystko, to urzekające suknie z lejących się materiałów, nie tak klasyczne jak ubrania zadufanej w sobie szlachty, a lżejsze i bardziej kolorowe. Ale to nie przeszkadzało w pochyleniu się nad zwyczajną męską szatą, bo i z tego można było wyczarować coś niesamowitego.
Ślady czerwonej szminki skumulowały się po wewnętrznej stronie ust a podkrążone oczy z uwagą śledziły sploty nici na materiałach, oceniając je surowo. Nie mogła pozwolić sobie na to, by szycie rozleciało się podczas walki czy ucieczki ze strategicznego punktu misji, jaką Zakonnicy mogli - ale nie musieli, bo właściwie nie była pewna zakresu ich działań - otrzymywać. Pochłonięta pracą niemal nie usłyszała nadchodzącego do ogrodu Michaela, ale kiedy kątem oka dostrzegła jego wysoką sylwetkę przemierzającą wciąż jeszcze zielone ogrody, dziewczyna wyprostowała plecy i przeciągnęła się leniwie, czując, jak coś strzyknęło w łopatkach. Nie bolało.
- Spóźniłeś się, panie Tonks - wyartykułowała pozornie surowo, choć w oczach zagrały ogniki typowej dla niej złośliwości, przyjacielskiej i wręcz czułej. Inne sposoby komunikacji rzadko kiedy dochodziły w niej do głosu, grały pierwsze skrzypce. Krnąbrny bachor z dzieciństwa pozostał krnąbrną kobietą w teraźniejszości. - Nalej sobie kawy, tam masz filiżankę. Tylko nie rozlej na szatę, bo następną zrobię z ciebie - rzuciła pod nosem z łobuzerskim uśmiechem, a potem zmarszczyła brwi i pewnym pociągnięciem krawieckich przyborów odseparowała większą część materiału od przygotowanych kieszeni; nie przekonywały jej szwy, a te musiały być nienaganne. Dlatego też Trixie zamilkła na kilkanaście długich minut, różdżką wspomagając się tym razem w zapleceniu nowych nici na złączeniach, by przyspieszyć pracę. O ile nieprzesadnie martwiła się oczekiwaniem Michaela na efekty, o tyle nie zamierzała spędzić nad tym kolejnych kilku godzin, przynajmniej nie w jego obecności. - Jak się masz? Przyniosłeś plotki? - zapytała znad kreacji, pomiędzy zębami trzymając kilka igieł, co zniekształcało brzmienie głosu - ale niechybnie ją zrozumiał. Przecież był bystry. Chyba.
Zanim Trixie skończyła nowy etap pracy, kaczuszka Duckie usiadła na butach Tonksa i zaczęła czyścić swoje piórka. Kura wydawała się jego obecnością absolutnie nieporuszona.
- Myślisz, że założę na ciebie worek do ziemniaków? - Beckettówna podjęła na jego słowa, jakby urażona. - To co widziałeś wcześniej to był tylko szkielet, teraz będziemy ją zwężać tam gdzie trzeba, pięknisiu - parsknęła z tym samym złośliwym zabarwieniem co wcześniej, patrząc na niego z dołu, spod kurtyny ciemnych jak węgiel rzęs, po czym uniosła zszytą ponownie szatę i rozpostarła przed nim, zachęcając do przymiarki. - A komu tak chcesz się podobać? - spytała jeszcze konspiracyjnie, tego już autentycznie ciekawa.
| przeszywam skórę smoka, rzucam jeszcze raz na efekty
st przeszycia 40, bonus z krawiectwa +120
rzut 1 x k6 na dodatek do żywotności
rzut 1 x k20 % na mniejsze obrażenia od ognia
(efekt wełny kudłonia zostaje ten sam)
Ślady czerwonej szminki skumulowały się po wewnętrznej stronie ust a podkrążone oczy z uwagą śledziły sploty nici na materiałach, oceniając je surowo. Nie mogła pozwolić sobie na to, by szycie rozleciało się podczas walki czy ucieczki ze strategicznego punktu misji, jaką Zakonnicy mogli - ale nie musieli, bo właściwie nie była pewna zakresu ich działań - otrzymywać. Pochłonięta pracą niemal nie usłyszała nadchodzącego do ogrodu Michaela, ale kiedy kątem oka dostrzegła jego wysoką sylwetkę przemierzającą wciąż jeszcze zielone ogrody, dziewczyna wyprostowała plecy i przeciągnęła się leniwie, czując, jak coś strzyknęło w łopatkach. Nie bolało.
- Spóźniłeś się, panie Tonks - wyartykułowała pozornie surowo, choć w oczach zagrały ogniki typowej dla niej złośliwości, przyjacielskiej i wręcz czułej. Inne sposoby komunikacji rzadko kiedy dochodziły w niej do głosu, grały pierwsze skrzypce. Krnąbrny bachor z dzieciństwa pozostał krnąbrną kobietą w teraźniejszości. - Nalej sobie kawy, tam masz filiżankę. Tylko nie rozlej na szatę, bo następną zrobię z ciebie - rzuciła pod nosem z łobuzerskim uśmiechem, a potem zmarszczyła brwi i pewnym pociągnięciem krawieckich przyborów odseparowała większą część materiału od przygotowanych kieszeni; nie przekonywały jej szwy, a te musiały być nienaganne. Dlatego też Trixie zamilkła na kilkanaście długich minut, różdżką wspomagając się tym razem w zapleceniu nowych nici na złączeniach, by przyspieszyć pracę. O ile nieprzesadnie martwiła się oczekiwaniem Michaela na efekty, o tyle nie zamierzała spędzić nad tym kolejnych kilku godzin, przynajmniej nie w jego obecności. - Jak się masz? Przyniosłeś plotki? - zapytała znad kreacji, pomiędzy zębami trzymając kilka igieł, co zniekształcało brzmienie głosu - ale niechybnie ją zrozumiał. Przecież był bystry. Chyba.
Zanim Trixie skończyła nowy etap pracy, kaczuszka Duckie usiadła na butach Tonksa i zaczęła czyścić swoje piórka. Kura wydawała się jego obecnością absolutnie nieporuszona.
- Myślisz, że założę na ciebie worek do ziemniaków? - Beckettówna podjęła na jego słowa, jakby urażona. - To co widziałeś wcześniej to był tylko szkielet, teraz będziemy ją zwężać tam gdzie trzeba, pięknisiu - parsknęła z tym samym złośliwym zabarwieniem co wcześniej, patrząc na niego z dołu, spod kurtyny ciemnych jak węgiel rzęs, po czym uniosła zszytą ponownie szatę i rozpostarła przed nim, zachęcając do przymiarki. - A komu tak chcesz się podobać? - spytała jeszcze konspiracyjnie, tego już autentycznie ciekawa.
| przeszywam skórę smoka, rzucam jeszcze raz na efekty
st przeszycia 40, bonus z krawiectwa +120
rzut 1 x k6 na dodatek do żywotności
rzut 1 x k20 % na mniejsze obrażenia od ognia
(efekt wełny kudłonia zostaje ten sam)
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k6' : 5
--------------------------------
#3 'k20' : 18
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k6' : 5
--------------------------------
#3 'k20' : 18
Jedynym ujściem dla kreatywności Michaela Tonksa było rąbanie drewna, tylko Fenrir czasem lubił bawić się ludzkimi słowami i ich dziwacznym, obrazowo-poetyckim brzmieniem. Nie rozumiał więc artystycznych rozterek panny Beckett. Był tylko prostym aurorem, a niegdyś sportowcem.
Uśmiechnął się z rozbawieniem, podobała mu się krnąbrna Trixie.
Znaczy, podobała mu się krnąbrność Trixie.
Nie flirtowałby przecież z córką pana Becketta.
Mhmm. - zamruczał Fenrir leniwie. Czasem siedział całkiem cicho, by niespodziewanie przypomnieć Tonksowi o swojej obecności. To bywało bardzo zabawne (nie dla Michaela).
-Macie kawę?! - wykrztusił, zamiast przeprosić za niby-spóźnienie. Na jego twarzy pojawiła się mina człowieka uzależnionego, człowieka umęczonego, człowieka na ciężkim detoksie. -Ja... mogę, naprawdę? - poczęstował się nieśmiało i poczekawszy na potwierdzenie upił chciwie pierwszy łyk. Kawa była lekka i trochę wodnista, ale i tak wydała mu się najlepszym, co ostatnio pił. Brakowało mu tego.
-Dziękuję. - wymamrotał, unikając spojrzenia rozbawionej Trixie. Bardzo śmieszne. Sączył powoli kawę, oszczędzając każdy łyk i chciwie wdychając jej woń. Bosko.
Obserwował od niechcenia Trixie, nie chcąc jej rozpraszać. Uśmiechnął się zawadiacko, dopiero gdy wymamrotała coś z igłą w zębach.
-Płotki? Nie wędkuję. - zażartował, ale potem dodał miłosiernie: -A jakie plotki cię interesują? Hm, odwiedziłem w Kent grotę z roślinami pokrytymi srebrnym pyłem. Ponoć wyglądałby ładnie na ubraniach, umiejętnie zastosowany. - zmarszczył lekko brwi, bo nie znał się na krawiectwie, ewidentnie powtórzył teraz czyjeś słowa, ale czyje? Fenrir wiercił się radośnie w tyle głowy, wspomnienie zapchaniało Ognistą i morską bryzą. Odchrząknął. -Iii całego mnie oblepił, nadal mam go na niektórych swetrach i nie chce się sprać. Mogę ci podrzucić, jeśli lubisz wyzwania. Jedyna okazja, bo w Kent jest coraz gorzej, ewakuowaliśmy stamtąd trochę mugoli i nie ma już co ryzykować zapuszczaniem się w tamte strony. - rzucił do siebie. Może nie była to bardzo ekscytująca plotka,nie to, co dziwne relacje pana Becketta z pewnym płomiennowłosym młodzieńcem, ale musiała wystarczyć. Trixie nie powinna opuszczać Półwyspu Kornwalijskiego dla własnego bezpieczeństwa, odwdzięczenie się za szatę wiadomościami ze świata to najmniej, co mógł dla niej zrobić.
-Uh, dobrze, dobrze. Nie znam się. - bąknął przepraszająco. -Tylko nie za ciasn... dobra, już nic nie mówię. - westchnął, rozdarty pomiędzy pragnieniem wygody i dopasowania. -Kolor jest piękny. - rzucił, spoglądając na smoczą skórę. Złoto wsiąkiewki przyjemnie igrało na płaszczu, leciutko połyskując w promieniach słońca.
-Co? Uhhh, nikomu. - zmarszczył brwi, uśmiechając się trochę karcąco. Trixie, nieładnie być wścibską.
Panie starszy aurorze, nieładnie wspominać na jawie wlasne sny.
Siad, Fenrir. Nawet jeśli w śnie widziałem...nieważne kogo, to... nieważne.
Nie chciał rozjuszyć wilka myślami o tym, że już nigdy nie zobaczą przecież Rileya - ale takie były fakty.
-W Dolinie jest dużo pięknych dziewczyn. - uśmiechnął się zawadiacko, spoglądając na Trixie kątem oka i nonszalancko wzruszając ramionami. Tak lepiej. Przez moment znów poczuł się jak w londyńskich pubach, za dawnych lat. Obietnica płaszcza dodawała pewności siebie.
Zaraz jednak spoważniał.
-Ale trwa wojna, ona jest panią mojego serca. - ładnie, nie? Że znowu co? - poetycka metafora wyrwała mu się, zanim zdążył pomyśleć.
No pięknie.
Uśmiechnął się z rozbawieniem, podobała mu się krnąbrna Trixie.
Znaczy, podobała mu się krnąbrność Trixie.
Nie flirtowałby przecież z córką pana Becketta.
Mhmm. - zamruczał Fenrir leniwie. Czasem siedział całkiem cicho, by niespodziewanie przypomnieć Tonksowi o swojej obecności. To bywało bardzo zabawne (nie dla Michaela).
-Macie kawę?! - wykrztusił, zamiast przeprosić za niby-spóźnienie. Na jego twarzy pojawiła się mina człowieka uzależnionego, człowieka umęczonego, człowieka na ciężkim detoksie. -Ja... mogę, naprawdę? - poczęstował się nieśmiało i poczekawszy na potwierdzenie upił chciwie pierwszy łyk. Kawa była lekka i trochę wodnista, ale i tak wydała mu się najlepszym, co ostatnio pił. Brakowało mu tego.
-Dziękuję. - wymamrotał, unikając spojrzenia rozbawionej Trixie. Bardzo śmieszne. Sączył powoli kawę, oszczędzając każdy łyk i chciwie wdychając jej woń. Bosko.
Obserwował od niechcenia Trixie, nie chcąc jej rozpraszać. Uśmiechnął się zawadiacko, dopiero gdy wymamrotała coś z igłą w zębach.
-Płotki? Nie wędkuję. - zażartował, ale potem dodał miłosiernie: -A jakie plotki cię interesują? Hm, odwiedziłem w Kent grotę z roślinami pokrytymi srebrnym pyłem. Ponoć wyglądałby ładnie na ubraniach, umiejętnie zastosowany. - zmarszczył lekko brwi, bo nie znał się na krawiectwie, ewidentnie powtórzył teraz czyjeś słowa, ale czyje? Fenrir wiercił się radośnie w tyle głowy, wspomnienie zapchaniało Ognistą i morską bryzą. Odchrząknął. -Iii całego mnie oblepił, nadal mam go na niektórych swetrach i nie chce się sprać. Mogę ci podrzucić, jeśli lubisz wyzwania. Jedyna okazja, bo w Kent jest coraz gorzej, ewakuowaliśmy stamtąd trochę mugoli i nie ma już co ryzykować zapuszczaniem się w tamte strony. - rzucił do siebie. Może nie była to bardzo ekscytująca plotka,
-Uh, dobrze, dobrze. Nie znam się. - bąknął przepraszająco. -Tylko nie za ciasn... dobra, już nic nie mówię. - westchnął, rozdarty pomiędzy pragnieniem wygody i dopasowania. -Kolor jest piękny. - rzucił, spoglądając na smoczą skórę. Złoto wsiąkiewki przyjemnie igrało na płaszczu, leciutko połyskując w promieniach słońca.
-Co? Uhhh, nikomu. - zmarszczył brwi, uśmiechając się trochę karcąco. Trixie, nieładnie być wścibską.
Panie starszy aurorze, nieładnie wspominać na jawie wlasne sny.
Siad, Fenrir. Nawet jeśli w śnie widziałem...nieważne kogo, to... nieważne.
Nie chciał rozjuszyć wilka myślami o tym, że już nigdy nie zobaczą przecież Rileya - ale takie były fakty.
-W Dolinie jest dużo pięknych dziewczyn. - uśmiechnął się zawadiacko, spoglądając na Trixie kątem oka i nonszalancko wzruszając ramionami. Tak lepiej. Przez moment znów poczuł się jak w londyńskich pubach, za dawnych lat. Obietnica płaszcza dodawała pewności siebie.
Zaraz jednak spoważniał.
-Ale trwa wojna, ona jest panią mojego serca. - ładnie, nie? Że znowu co? - poetycka metafora wyrwała mu się, zanim zdążył pomyśleć.
No pięknie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- A ty nie masz, biedaku? - mruknęła wyzywająco w odpowiedzi. Oczywiście, że mógł nie mieć kawy, teraz nikomu, a szczególnie dobrym ludziom się nie przelewało, dostać coś, co niegdyś było uważane za standard dziś bywało bardzo trudno. Mimo wszystko Trixie uśmiechnęła się w rozbawieniu gdy - niczym wygłodniały wilk - Michael rzucił się na niewielki dzbanuszek i przelał część zaparzonej kawy do czystej filiżanki. Beckettówna starała się oszczędzać domowe zapasy, dlatego napojowi bliżej było do jakiejś podłej lury z portowych barów niż prawdziwej kawy, ale to musiało im póki co wystarczyć. Wiedziała przecież jak trudno ojcu było funkcjonować bez dawki energii po zarwanej nocy, dlatego goście nie mieli innego wyboru jak nacieszyć się rozwodnionym napojem. Może to i dobrze, bo kiedy tylko rzucił suchym żartem w odpowiedzi na jej plotkowe zapotrzebowanie, Trixie siłą woli powstrzymała się przed wylaniem na niego zawartości dzbanka. - A ja najwyraźniej tak. I dziś złowiłam leszcza - rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie; ty jesteś leszcz, Tonks, zdawała się mówić każdą iskierką grającą na tarczach czekoladowych tęczówek.
Może popastwiłaby się dłużej, jednak nie dało się ukryć, że Michael zyskał sobie jej niewymuszoną uwagę i ciekawość kiedy wspomniał o możliwości wykorzystania srebrnego pyłu w jej kreacjach. To było... Ciekawe. Nowatorskie.
- Przyniesiesz mi te swetry - niby poprosiła, ale faktycznie po prostu zarządziła, skora zobaczyć efekt na żywo. Znając Tonksa pewnie nie zadał sobie trudu by wyprać je po ostatnich eskapadach, więc istniała spora szansa, że Trixie będzie mogła zobaczyć pył w całej jego okazałości. W myślach natomiast już snuła plany wyprawy do Kent. Bohaterski, starszy auror na pewno jej w tym pomoże. - Jeśli jest faktycznie tak ładny jak mówisz, chciałabym zebrać więcej próbek tych roślin, może z jakimś doświadczonym zielarzem? Wiesz coś więcej? Może to jakieś trujące diabelstwo? - snuła z nieco zmarszczonymi brwiami, podejrzliwa, ale ewidentnie podekscytowana perspektywą odnalezienia nowego komponentu do wykorzystania. Mogłaby tworzyć z niego przeróżne wzory, jeśli chciałby utrzymywać się na materiałach za pomocą specjalnego spoiwa... Och, tak, to była w stanie docenić. W ramach podziękowania za plotkę Trixie posłała Michaelowi kolejny ze swoich niepokornych uśmiechów i poczekała aż mężczyzna wsunie się w objęcia przygotowanej szaty. Leżała na nim dość dobrze już na pierwszy rzut oka; Beckettówna okrążyła Tonksa powoli jak wilk dumający nad ofiarą, przyglądając się ułożeniu tkanin.
- Panią twojego serca? - powtórzyła, po czym sięgnęła do kilku igieł z poduszeczki krawieckiej i zaznaczyła nimi miejsca, w którym odzienie należało jeszcze zwęzić. Zdążyła już domyślić się, że wcale nie chodziło o przypadkowe dziewczyny z Doliny, a za mistyfikacją stała o wiele ciekawsza prawda. - Gdybym wiedziała, że to dla jakiejś wojennej miłości, uszyłabym ci spodnie. I coś pod nie - ton jej głosu był nieprzyzwoity, spojrzenie na moment utkwione w Michaelu również, choć wyraźnie rozbawione. Sam sobie zasłużył na takie traktowanie przez te niepowalające żarty, jeśli stroszył ogon jak dumny paw, tak Trixie zamierzała go traktować. Z pełną premedytacją. - Jak tak to zbiorę to nie będzie za ciasno? - spytała kontrolnie, chwytając delikatnie poły materiału na wysokości talii aurora. Nie mógł chodzić w gorsecie, swoboda oddechu nie powinna być zakłócona, ale przecież chciał olśniewać, a to znaczyło, że gdzieniegdzie musiała podkręcić kurek seksapilu ubrania. - To bardzo dobrej jakości smocza skóra. Kieszenie masz z wełny kudłonia, więc sporo w sobie zmieszczą. Na przykład kilka listów miłosnych albo czekoladową żabę w podziękowaniu dla twojego krawieckiego opiekuna - zasugerowała swobodną melodią głosu. - Co, panie Tonks, masz dla mnie żabę? - Trixie znów spojrzała na niego zaczepnie.
Może popastwiłaby się dłużej, jednak nie dało się ukryć, że Michael zyskał sobie jej niewymuszoną uwagę i ciekawość kiedy wspomniał o możliwości wykorzystania srebrnego pyłu w jej kreacjach. To było... Ciekawe. Nowatorskie.
- Przyniesiesz mi te swetry - niby poprosiła, ale faktycznie po prostu zarządziła, skora zobaczyć efekt na żywo. Znając Tonksa pewnie nie zadał sobie trudu by wyprać je po ostatnich eskapadach, więc istniała spora szansa, że Trixie będzie mogła zobaczyć pył w całej jego okazałości. W myślach natomiast już snuła plany wyprawy do Kent. Bohaterski, starszy auror na pewno jej w tym pomoże. - Jeśli jest faktycznie tak ładny jak mówisz, chciałabym zebrać więcej próbek tych roślin, może z jakimś doświadczonym zielarzem? Wiesz coś więcej? Może to jakieś trujące diabelstwo? - snuła z nieco zmarszczonymi brwiami, podejrzliwa, ale ewidentnie podekscytowana perspektywą odnalezienia nowego komponentu do wykorzystania. Mogłaby tworzyć z niego przeróżne wzory, jeśli chciałby utrzymywać się na materiałach za pomocą specjalnego spoiwa... Och, tak, to była w stanie docenić. W ramach podziękowania za plotkę Trixie posłała Michaelowi kolejny ze swoich niepokornych uśmiechów i poczekała aż mężczyzna wsunie się w objęcia przygotowanej szaty. Leżała na nim dość dobrze już na pierwszy rzut oka; Beckettówna okrążyła Tonksa powoli jak wilk dumający nad ofiarą, przyglądając się ułożeniu tkanin.
- Panią twojego serca? - powtórzyła, po czym sięgnęła do kilku igieł z poduszeczki krawieckiej i zaznaczyła nimi miejsca, w którym odzienie należało jeszcze zwęzić. Zdążyła już domyślić się, że wcale nie chodziło o przypadkowe dziewczyny z Doliny, a za mistyfikacją stała o wiele ciekawsza prawda. - Gdybym wiedziała, że to dla jakiejś wojennej miłości, uszyłabym ci spodnie. I coś pod nie - ton jej głosu był nieprzyzwoity, spojrzenie na moment utkwione w Michaelu również, choć wyraźnie rozbawione. Sam sobie zasłużył na takie traktowanie przez te niepowalające żarty, jeśli stroszył ogon jak dumny paw, tak Trixie zamierzała go traktować. Z pełną premedytacją. - Jak tak to zbiorę to nie będzie za ciasno? - spytała kontrolnie, chwytając delikatnie poły materiału na wysokości talii aurora. Nie mógł chodzić w gorsecie, swoboda oddechu nie powinna być zakłócona, ale przecież chciał olśniewać, a to znaczyło, że gdzieniegdzie musiała podkręcić kurek seksapilu ubrania. - To bardzo dobrej jakości smocza skóra. Kieszenie masz z wełny kudłonia, więc sporo w sobie zmieszczą. Na przykład kilka listów miłosnych albo czekoladową żabę w podziękowaniu dla twojego krawieckiego opiekuna - zasugerowała swobodną melodią głosu. - Co, panie Tonks, masz dla mnie żabę? - Trixie znów spojrzała na niego zaczepnie.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Stevie większość czasu spędzał w swoim własnym warsztacie, rzadko wychylając z niego nos w ciągu dnia. Kiedyś zdarzało mu się zarywać noce, ale od kiedy Trixie wróciła do domu, wolał poświęcać czas tylko jej. Co prawda nie palił, by pod tym pretekstem robić sobie przerwę, ale zawsze były inne powody. Na przykład kawa. Bez niej ciężko było pracować dalej, a Beckett niczemu nie był tak wdzięczny, jak temu, że urwało mu się dorwać trochę ziaren.
Na początku zajrzał do kuchni, próbując odnaleźć tam dzbanek, jednak ten zdawał się zniknąć. To dziwne, zawsze stał na blacie. Dopiero wtedy kątem oka dostrzegł scenę rozgrywającą się w ogrodzie. Zauważył plecy jakiegoś mężczyzny, znał je, ale nie mógł skojarzyć do kogo należały, a obok... Trixie chwytająca coś na wysokości jego pasa... Czy ona...?
- Trixie! - krzyknął niemal wpadając do ogrodu i dopiero wtedy zauważył jak bardzo się pomylił. - A... Pracujesz sobie... O, Panie Tonks, dzień dobry - speszył się nieco, bo o pewnych sprawach nie wypadało mówić przy obcych ludziach. Rozejrzał się po ogrodzie w poszukiwaniu pretekstu dla którego tak nachalnie wszedł między ich rozmowę. - Szukałem... - myśl, Stevie, czego mogłeś szukać... - Kawa! O, tak. Szukałem kawy. Nie przeszkadzajcie sobie.
Fart chciał, że w ręku trzymał pusty kubek, chociaż prawdopodobnie powinien go wcześniej umyć. Trudno. Wlał do niego trochę kawy, upewniając się, że w dzbanku jeszcze coś zostanie dla gości i kiwając tylko głową do Tonksa oraz mierząc Trixie ostrym spojrzeniem, wyszedł z ogrodu, z powrotem do domu. Lubił Michaela, ale nie był sobie w stanie wyobrazić by córka od niego odeszła. A już na pewno nie z innym mężczyzną.
bawcie się, dzieci, wracam do pracy
Na początku zajrzał do kuchni, próbując odnaleźć tam dzbanek, jednak ten zdawał się zniknąć. To dziwne, zawsze stał na blacie. Dopiero wtedy kątem oka dostrzegł scenę rozgrywającą się w ogrodzie. Zauważył plecy jakiegoś mężczyzny, znał je, ale nie mógł skojarzyć do kogo należały, a obok... Trixie chwytająca coś na wysokości jego pasa... Czy ona...?
- Trixie! - krzyknął niemal wpadając do ogrodu i dopiero wtedy zauważył jak bardzo się pomylił. - A... Pracujesz sobie... O, Panie Tonks, dzień dobry - speszył się nieco, bo o pewnych sprawach nie wypadało mówić przy obcych ludziach. Rozejrzał się po ogrodzie w poszukiwaniu pretekstu dla którego tak nachalnie wszedł między ich rozmowę. - Szukałem... - myśl, Stevie, czego mogłeś szukać... - Kawa! O, tak. Szukałem kawy. Nie przeszkadzajcie sobie.
Fart chciał, że w ręku trzymał pusty kubek, chociaż prawdopodobnie powinien go wcześniej umyć. Trudno. Wlał do niego trochę kawy, upewniając się, że w dzbanku jeszcze coś zostanie dla gości i kiwając tylko głową do Tonksa oraz mierząc Trixie ostrym spojrzeniem, wyszedł z ogrodu, z powrotem do domu. Lubił Michaela, ale nie był sobie w stanie wyobrazić by córka od niego odeszła. A już na pewno nie z innym mężczyzną.
bawcie się, dzieci, wracam do pracy
-Nie mam. A od piętnastu lat piłem kawę codziennie, trzy razy dziennie. - westchnął ciężko i odruchowo odszukał wzrokiem Trixie. Spojrzał na nią wielkimi, smutnymi oczyma, z miną zbitego psa.
To może zaproponujesz mi dolewkę?
Uśmiechnął się mimowolnie - w przeciwieństwie do niektórych, cenił dobre suche żarty.
-Leszcze są pożywne. - co. -Smaczne, znaczy. - ha!
-Przyniosę. - obiecał z pewną ulgą. -Właściwie... zobacz kołnierz mojego golfu, nadal się trochę świeci. - zaproponował, uginając lekko kolana żeby Trixie nie musiała się wspinać na palce. Wyprał już ten golf, ubrudzony nieco mniej od innych swetrów (w końcu nie miał go na sobie w smoczej grocie, tylko na nim później spał), ale trochę brokatu pozostało. -Ale do Kent nie pojedziemy, tam dzieją się złe rzeczy. Możesz najwyżej spytać jakiegoś zielarza, co to za roślina i czy nie rośnie w jakiś innych hrabstwach. - pouczył z aurorską surowością. Co się wszyscy tak uwzięli na wycieczki do tej groty? Przypadkiem wpadł w krzak, a myślałby kto, że znalazł żyłę złota. Srebra, znaczy.
-Chyba nie jest trujące, byłem tym oblepiony przez dobry tydzień i jeszcze żyję. Dlatego przełożyłem ostatnią przymiarkę. - wzruszył ramionami.
Posłusznie ubrał szatę i znieruchomiał - i chyba tylko krawiecki autorytet Trixie powstrzymał go od oburzonego cofnięcia się na dźwięk jej kolejnych żartów.
-Co? Wojna to metafora, nie osoba! - chyba. Zmarszczył lekko brwi, bo najwyraźniej się nie zrozumieli. Napotkał spojrzenie Trixie i zrobiło mu się jakoś cieplej.
-Po co coś pod spodnie? - lekko przechylił głowę w bok, posyłając dziewczynie zawadiacki uśmieszek. Lubię ją.
-Jest wygodnie. - potwierdził, gdy zebrała materiał z tyłu. Poruszył się lekko, nadal miał swobodę ruchów. -Widziałaś ostatnio słodycze w Dolinie Godryka? - bąknął speszony, bo nie miał dla Trixie nic smakowitego. -Ale jeśli gdzieś je znajdę, to będę pamiętał o tobie. - obiecał. Gdzie można teraz znaleźć Czekoladowe Żaby? Miodowe Królestwo w Hogsmeade było chyba zamknięte. -A listów nie nosi się w płaszczu. - wyrwało mu się. Tylko chowa, żeby Kerstin ich nie czytała.
Podniósł głowę, widząc Steviego.
-O, dzień dobry! - uśmiechnął się promiennie, tylko zachowuj się normalnie. Usilnie nie myśląc o płomiennowłosych gościach Steviego, z godnością skinął panu Beckettowi głową, a potem z ulgą obserwował jak Beckett się oddala.
Gdy przymiarki były już zakończone, Tonks zdjął płaszcz i ciekawsko zerknął w stronę dzbanka z kawą. O, jeszcze trochę zostało!
-To co, kiedy będę mógł ją odebrać? - upewnił się, sięgając do kieszeni swojego starego, znoszonego płaszcza. Nie mógł zapłacić wiele, ale...
-Proszę. - wygrzebał kilka monet.
rzucam na azkaban
daję Trixie 20 PM
To może zaproponujesz mi dolewkę?
Uśmiechnął się mimowolnie - w przeciwieństwie do niektórych, cenił dobre suche żarty.
-Leszcze są pożywne. - co. -Smaczne, znaczy. - ha!
-Przyniosę. - obiecał z pewną ulgą. -Właściwie... zobacz kołnierz mojego golfu, nadal się trochę świeci. - zaproponował, uginając lekko kolana żeby Trixie nie musiała się wspinać na palce. Wyprał już ten golf, ubrudzony nieco mniej od innych swetrów (w końcu nie miał go na sobie w smoczej grocie, tylko na nim później spał), ale trochę brokatu pozostało. -Ale do Kent nie pojedziemy, tam dzieją się złe rzeczy. Możesz najwyżej spytać jakiegoś zielarza, co to za roślina i czy nie rośnie w jakiś innych hrabstwach. - pouczył z aurorską surowością. Co się wszyscy tak uwzięli na wycieczki do tej groty? Przypadkiem wpadł w krzak, a myślałby kto, że znalazł żyłę złota. Srebra, znaczy.
-Chyba nie jest trujące, byłem tym oblepiony przez dobry tydzień i jeszcze żyję. Dlatego przełożyłem ostatnią przymiarkę. - wzruszył ramionami.
Posłusznie ubrał szatę i znieruchomiał - i chyba tylko krawiecki autorytet Trixie powstrzymał go od oburzonego cofnięcia się na dźwięk jej kolejnych żartów.
-Co? Wojna to metafora, nie osoba! - chyba. Zmarszczył lekko brwi, bo najwyraźniej się nie zrozumieli. Napotkał spojrzenie Trixie i zrobiło mu się jakoś cieplej.
-Po co coś pod spodnie? - lekko przechylił głowę w bok, posyłając dziewczynie zawadiacki uśmieszek. Lubię ją.
-Jest wygodnie. - potwierdził, gdy zebrała materiał z tyłu. Poruszył się lekko, nadal miał swobodę ruchów. -Widziałaś ostatnio słodycze w Dolinie Godryka? - bąknął speszony, bo nie miał dla Trixie nic smakowitego. -Ale jeśli gdzieś je znajdę, to będę pamiętał o tobie. - obiecał. Gdzie można teraz znaleźć Czekoladowe Żaby? Miodowe Królestwo w Hogsmeade było chyba zamknięte. -A listów nie nosi się w płaszczu. - wyrwało mu się. Tylko chowa, żeby Kerstin ich nie czytała.
Podniósł głowę, widząc Steviego.
-O, dzień dobry! - uśmiechnął się promiennie, tylko zachowuj się normalnie. Usilnie nie myśląc o płomiennowłosych gościach Steviego, z godnością skinął panu Beckettowi głową, a potem z ulgą obserwował jak Beckett się oddala.
Gdy przymiarki były już zakończone, Tonks zdjął płaszcz i ciekawsko zerknął w stronę dzbanka z kawą. O, jeszcze trochę zostało!
-To co, kiedy będę mógł ją odebrać? - upewnił się, sięgając do kieszeni swojego starego, znoszonego płaszcza. Nie mógł zapłacić wiele, ale...
-Proszę. - wygrzebał kilka monet.
rzucam na azkaban
daję Trixie 20 PM
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 8
'k8' : 8
- Kolejny - Trixie westchnęła teatralnie. Stevie z pewnością mógł pochwalić się dłuższym stażem od Tonksa, ale pod względem upodobania kofeiny byli siebie warci - ba, nawet spojrzenie w takich chwilach mieli podobne. Na jego nieszczęście lata obcowania z panem Beckettem wyrobiły w niej pewną obojętność na maślane, szczenięce oczy, więc dziewczyna prychnęła jedynie pod nosem, udając oburzenie. W rzeczywistości coraz bardziej ją rozbawiał, nic dziwnego, że akurat jemu zdecydowała się zapewnić szatę jako pierwszemu Zakonnemu potrzebującemu, ale o tym Michael wiedzieć nie musiał. Jeszcze podlałaby jego męskie ego i co wtedy? - Ja lubię soki. Masz w domu jakiś sok? Moglibyśmy się wymienić - zaproponowała nonszalancko i lekko wzruszyła ramionami, interesowna sroka. Jeśli auror myślał, że zadziała na nią jego urok osobisty, cóż, był w potwornie olbrzymim błędzie, prawie tak głębokim jak nierozsądnie rzucone orcumiano. Coś za coś, Tonks, to już nie sojusznicza dobroć.
- Sugerujesz, że powinnam cię skosztować? - odparowała bez namysłu, miękko, zbyt miękko, by pozostawić w swoich słowach jakąkolwiek sugestię poprawności obranego kierunku myślowego. A przy tym cały czas pracowała nad jego szatą, zdystansowana, pochłonięta rozbuchaną kreatywnością, która rozpalała ją od środka pomimo panującego w ogrodzie chłodu poranka. Nie pierwszy raz posługiwali się dwuznacznościami i zapewne nie ostatni, choć dla Trixie były one jak powietrze, jak krew płynąca w żyłach, tak naturalne i pozbawione głębszego znaczenia, szansy na ziszczenie zawartych w namiętnych wizjach obietnic. Nie dla psa kiełbasa, jak to mówią. - Pokaż - skinęła i oderwała się od przeszywania, sięgnąwszy do golfu aurora. Rzeczywiście dostrzegła na nim trochę mieniących się drobinek, które nakazały jej brwiom ściągnąć się mocniej; oczy błysnęły nowym podekscytowaniem, a więc mówił prawdę, nie zmyślał. Oby ktoś obeznany z roślinami był w stanie to zidentyfikować... - Nie wiedziałam, że ktoś taki jak ty trzęsie się jak dziecko na myśl o wyprawach do innych hrabstw. Ja się nie boję - a powinnam. - Nie będę ryzykować tym, że to jakiś miejscowy gatunek i nie zobaczę go dopóki nie skończy się wojna, rozumiesz? Po coś szyję ci tą szatę. Będziesz się w niej prężył tylko w domu? - spytała wyzywająco, ale i całkiem w swoim mniemaniu logicznie. Michael kiedyś musiałby przetestować jej wyrób, a kiedy miałby ku temu lepszą okazję jak podczas wspólnej podróży do Kent?
Trixie skinęła głową i zaznaczyła miejsce koniecznego zwężenia kolejnymi szpilami. Jeśli nie było mu w tym za ciasno, to doskonale - bo płaszcz prezentował się o wiele lepiej na dobrze zbudowanej męskiej sylwetce. Beckettówna rzadko kiedy miewała takich modeli. Głównym obiektem przymiarek był jej ojciec, niższy i chudszy od Michaela.
- A co, zwykle nic pod nimi nie nosisz? - odparła pytaniem na pytanie; po co? mogło oznaczać, że magowi bielizna nie była potrzebna, a to... Było dość specyficzne. I niestety w tym samym momencie do ogrodu nadciągnął gospodarz, pan Beckett, z pustym kubkiem i dziwnie rozbieganym spojrzeniem. Trixie je znała. Ciemne tęczówki zapłonęły dosłownie na ułamek sekundy, usta z rozmazaną czerwoną szminką rozchyliły, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku, to Michael odezwał się pierwszy na jego widok. Wiem czego szukałeś. - Kawa stoi w kuchni na drugiej półce od lewej. Wiesz o tym - wyartykułowała krnąbrnie, z błyskiem w oku, którego wcale nie powinno tam być, a kiedy pan Beckett czmychnął z ogrodu, uchylając jeszcze okno w pomieszczeniu, które zajmował, złośliwie uśmiechnęła się do siebie kącikiem ust. Stary a głupi. Trixie pokręciła z politowaniem głową, westchnęła i wróciła wzrokiem do Tonksa, który zdjął z siebie szatę; odebrała ją i ostrożnie ułożyła na stole, poprawiając kilka wbitych w materiał igieł.
- W sumie to możesz poczekać, zostało niewiele do zrobienia. Siadaj i pilnuj mi kaczki - zdecydowała, ruchem dłoni wskazując na małe, żółte stworzonko wciąż okrążające stopy Michaela, a sama na moment zniknęła w pracowni, by zaklęciem przytachać z niej maszynę do szycia. Tak będzie szybciej. Kiedy auror zaoferował jej monety, obejrzała je uważnie w dłoniach - z udawaną podejrzliwością -, po czym bezczelnie wsunęła pod dekolt swetra, tam będzie im cieplej. Widzisz to? Zagotowała się w tobie krew? - To jeszcze raz - co z tą wojenną miłością? Nie oddam ci płaszcza dopóki nie poznam jej imienia - stwierdziła i usiadła, zabierając się od razu do pracy; powinien wiedzieć, że ktoś taki jak Trix nie rzucał słów na wiatr.
- Sugerujesz, że powinnam cię skosztować? - odparowała bez namysłu, miękko, zbyt miękko, by pozostawić w swoich słowach jakąkolwiek sugestię poprawności obranego kierunku myślowego. A przy tym cały czas pracowała nad jego szatą, zdystansowana, pochłonięta rozbuchaną kreatywnością, która rozpalała ją od środka pomimo panującego w ogrodzie chłodu poranka. Nie pierwszy raz posługiwali się dwuznacznościami i zapewne nie ostatni, choć dla Trixie były one jak powietrze, jak krew płynąca w żyłach, tak naturalne i pozbawione głębszego znaczenia, szansy na ziszczenie zawartych w namiętnych wizjach obietnic. Nie dla psa kiełbasa, jak to mówią. - Pokaż - skinęła i oderwała się od przeszywania, sięgnąwszy do golfu aurora. Rzeczywiście dostrzegła na nim trochę mieniących się drobinek, które nakazały jej brwiom ściągnąć się mocniej; oczy błysnęły nowym podekscytowaniem, a więc mówił prawdę, nie zmyślał. Oby ktoś obeznany z roślinami był w stanie to zidentyfikować... - Nie wiedziałam, że ktoś taki jak ty trzęsie się jak dziecko na myśl o wyprawach do innych hrabstw. Ja się nie boję - a powinnam. - Nie będę ryzykować tym, że to jakiś miejscowy gatunek i nie zobaczę go dopóki nie skończy się wojna, rozumiesz? Po coś szyję ci tą szatę. Będziesz się w niej prężył tylko w domu? - spytała wyzywająco, ale i całkiem w swoim mniemaniu logicznie. Michael kiedyś musiałby przetestować jej wyrób, a kiedy miałby ku temu lepszą okazję jak podczas wspólnej podróży do Kent?
Trixie skinęła głową i zaznaczyła miejsce koniecznego zwężenia kolejnymi szpilami. Jeśli nie było mu w tym za ciasno, to doskonale - bo płaszcz prezentował się o wiele lepiej na dobrze zbudowanej męskiej sylwetce. Beckettówna rzadko kiedy miewała takich modeli. Głównym obiektem przymiarek był jej ojciec, niższy i chudszy od Michaela.
- A co, zwykle nic pod nimi nie nosisz? - odparła pytaniem na pytanie; po co? mogło oznaczać, że magowi bielizna nie była potrzebna, a to... Było dość specyficzne. I niestety w tym samym momencie do ogrodu nadciągnął gospodarz, pan Beckett, z pustym kubkiem i dziwnie rozbieganym spojrzeniem. Trixie je znała. Ciemne tęczówki zapłonęły dosłownie na ułamek sekundy, usta z rozmazaną czerwoną szminką rozchyliły, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku, to Michael odezwał się pierwszy na jego widok. Wiem czego szukałeś. - Kawa stoi w kuchni na drugiej półce od lewej. Wiesz o tym - wyartykułowała krnąbrnie, z błyskiem w oku, którego wcale nie powinno tam być, a kiedy pan Beckett czmychnął z ogrodu, uchylając jeszcze okno w pomieszczeniu, które zajmował, złośliwie uśmiechnęła się do siebie kącikiem ust. Stary a głupi. Trixie pokręciła z politowaniem głową, westchnęła i wróciła wzrokiem do Tonksa, który zdjął z siebie szatę; odebrała ją i ostrożnie ułożyła na stole, poprawiając kilka wbitych w materiał igieł.
- W sumie to możesz poczekać, zostało niewiele do zrobienia. Siadaj i pilnuj mi kaczki - zdecydowała, ruchem dłoni wskazując na małe, żółte stworzonko wciąż okrążające stopy Michaela, a sama na moment zniknęła w pracowni, by zaklęciem przytachać z niej maszynę do szycia. Tak będzie szybciej. Kiedy auror zaoferował jej monety, obejrzała je uważnie w dłoniach - z udawaną podejrzliwością -, po czym bezczelnie wsunęła pod dekolt swetra, tam będzie im cieplej. Widzisz to? Zagotowała się w tobie krew? - To jeszcze raz - co z tą wojenną miłością? Nie oddam ci płaszcza dopóki nie poznam jej imienia - stwierdziła i usiadła, zabierając się od razu do pracy; powinien wiedzieć, że ktoś taki jak Trix nie rzucał słów na wiatr.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Nie mam nic świeżego, ale mam ziołową herbatkę. Zaraz, twój ojciec pozwoliłby nam się wymienić? - uniósł brew, nie wyobrażając sobie, by kawoholik oddał ostatnie zapasy innemu uzależnionemu.
Skosztować? Co? Ludzie mogą kosztować wilków?
Co?
-Jak by to działało? - wypalił Fenrir, odruchowo przejeżdżając językiem po dolnej wardze i zastanawiając się, jak mogłaby go zjeść. Och, Riley w sumie znalazł spo...STOP, po sekundzie Mike odzyskał kontrolę, zamrugał, nerwowo obejrzał się na kuchnię. Wymiana uprzejmości i dwuznaczności z Trixie zazwyczaj była zabawna, ale tym razem poczuł się inaczej. Po pierwsze, Fenrir zainteresował się tym flirtem trochę za bardzo. Michael robił to dla sportu, po to, by przypomnieć sobie, jak podrywał dziewczyny kilka lat temu, w normalnych czasach. Po to, by poczuć się żywym. Wilk nie znał jeszcze takich niaunsów, a jego wyobraźnia pracowała na zbyt dużych obrotach. Poza tym... Stevie zepsuł cały nastrój.
-Trixie, jeszcze twój ojciec usłyszy. - syknął Michael ostrzegawczo i zacisnął lekko usta. Dość tej zabawy. Trixie nie była byle jaką dziewczyną, a utalentowaną krawcową i córką Zakonnego specjalisty od świstoklików. Nie będzie sabotował tej znajomości, ot co!
Drgnął, gdy umiejętnie wjechała mu na ambicję.
-Beatrix. - zaczął poważnym, lodowatym, przemądrzałym tonem. -Tego samego dnia, którego znalazłem ten "śliczny" pyłek, napatoczyłem się na wściekłego wilka, palonych żywcem mugoli, spaloną ciężarówkę, i znaną mi moderczynię, która cisnęła kiedyś we mnie Cru... - szlag. Ugryzł się w język. -Czymś czarnomagicznym. - skonkludował gorzko. -Na drugi dzień tam wróciłem, pomóc w ewakuacji mugoli, którzy nie wiedzieli jak wydostać się z Kent. Inni aurorzy wrócili do tych, którzy omal nie spłonęli żywcem. Więc nie, nie będę chodził w tym płaszczu po domu, ale nie, nie narażę nieobeznanej z walką krawcowej i córki mojego znajomego dla odrobiny srebra. Co się tak wszyscy uwzięliście na to srebro?! - na koniec podniósł lekko głos, czerwieniejąc, a potem wziął głęboki oddech, uświadamiając sobie, że to kazanie wcale nie było skierowane tylko do Trixie.
Że o wiele bardziej rozdrażnił go pewien list z prośbą o powrót do Kent. List, na który nie mógł szczerze odpowiedzieć.
Przynajmniej Trixie mógł to wszystko wyjaśnić.
-Przepraszam. - westchnął ciężko. -Wiem, że ta roślina by ci się przydała. Może jeszcze uda się ją znaleźć. Po prostu... czuję się czasem odpowiedzialny. Za ludzi, których biorę ze sobą, za ludzi, których spotykam, za ludzi, którym nie zdążyłem pomóc. - pod powiekami zatańczyły mu kałuże krwi z Surrey, w uszach zadźwięczał głos tamtej kobiety. Miu.
Odwrócił wzrok.
Uśmiechnął się blado dopiero w odpowiedzi na kolejny przytyk.
-Nie wiedziałem, że zwykłą bieliznę zleca się niezwykłym krawcowym. - odparował. Och, Trixie, gdybyś wiedziała ile noszę na sobie w pełnie...
Ale nie wiedziała. Jeszcze nie, chyba. Nie miał pewności, jak szybko roznoszą się plotki po Dolinie.
Zerknął na kaczkę, potem na dekolt Trixie, potem znowu na kaczkę. Usiadł i dolał sobie kawy.
-Ależ jesteś uparta. - jak Kerstin. -Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma czas na wojenne miłości? - parsknął, upijając kawy. Uniósł lekko brew. Cóż, dwoje może grać w tą grę. -No dobrze, kiedyś znałem... kobietę o imieniu Rita. Strasznie nie podobały się jej mugolskie ubrania, choć miała na tyle taktu, by nie komentować mojego płaszcza. - wzruszył ramionami, obracając prawdziwą historię w żartobliwe kłamstwo. O tak, Riley był bardzo... taktowny. I stylowy. I uprzejmy.
Wilk zawył smętnie, ale Tonks był twardy. Nie będzie wspominał Rileya, nie. Mógł co najwyżej upamiętnić tamtą magiczną noc w miłej opowieści dla Trixie.
-Jakie macie tu pułapki? W ramach wdzięczności chciałbym wam nałożyć coś z zaawansowanych zabezpieczeń - jeśli mogę tu zostać przez kilka godzin? - spróbował zmienić temat.
Skosztować? Co? Ludzie mogą kosztować wilków?
Co?
-Jak by to działało? - wypalił Fenrir, odruchowo przejeżdżając językiem po dolnej wardze i zastanawiając się, jak mogłaby go zjeść. Och, Riley w sumie znalazł spo...STOP, po sekundzie Mike odzyskał kontrolę, zamrugał, nerwowo obejrzał się na kuchnię. Wymiana uprzejmości i dwuznaczności z Trixie zazwyczaj była zabawna, ale tym razem poczuł się inaczej. Po pierwsze, Fenrir zainteresował się tym flirtem trochę za bardzo. Michael robił to dla sportu, po to, by przypomnieć sobie, jak podrywał dziewczyny kilka lat temu, w normalnych czasach. Po to, by poczuć się żywym. Wilk nie znał jeszcze takich niaunsów, a jego wyobraźnia pracowała na zbyt dużych obrotach. Poza tym... Stevie zepsuł cały nastrój.
-Trixie, jeszcze twój ojciec usłyszy. - syknął Michael ostrzegawczo i zacisnął lekko usta. Dość tej zabawy. Trixie nie była byle jaką dziewczyną, a utalentowaną krawcową i córką Zakonnego specjalisty od świstoklików. Nie będzie sabotował tej znajomości, ot co!
Drgnął, gdy umiejętnie wjechała mu na ambicję.
-Beatrix. - zaczął poważnym, lodowatym, przemądrzałym tonem. -Tego samego dnia, którego znalazłem ten "śliczny" pyłek, napatoczyłem się na wściekłego wilka, palonych żywcem mugoli, spaloną ciężarówkę, i znaną mi moderczynię, która cisnęła kiedyś we mnie Cru... - szlag. Ugryzł się w język. -Czymś czarnomagicznym. - skonkludował gorzko. -Na drugi dzień tam wróciłem, pomóc w ewakuacji mugoli, którzy nie wiedzieli jak wydostać się z Kent. Inni aurorzy wrócili do tych, którzy omal nie spłonęli żywcem. Więc nie, nie będę chodził w tym płaszczu po domu, ale nie, nie narażę nieobeznanej z walką krawcowej i córki mojego znajomego dla odrobiny srebra. Co się tak wszyscy uwzięliście na to srebro?! - na koniec podniósł lekko głos, czerwieniejąc, a potem wziął głęboki oddech, uświadamiając sobie, że to kazanie wcale nie było skierowane tylko do Trixie.
Że o wiele bardziej rozdrażnił go pewien list z prośbą o powrót do Kent. List, na który nie mógł szczerze odpowiedzieć.
Przynajmniej Trixie mógł to wszystko wyjaśnić.
-Przepraszam. - westchnął ciężko. -Wiem, że ta roślina by ci się przydała. Może jeszcze uda się ją znaleźć. Po prostu... czuję się czasem odpowiedzialny. Za ludzi, których biorę ze sobą, za ludzi, których spotykam, za ludzi, którym nie zdążyłem pomóc. - pod powiekami zatańczyły mu kałuże krwi z Surrey, w uszach zadźwięczał głos tamtej kobiety. Miu.
Odwrócił wzrok.
Uśmiechnął się blado dopiero w odpowiedzi na kolejny przytyk.
-Nie wiedziałem, że zwykłą bieliznę zleca się niezwykłym krawcowym. - odparował. Och, Trixie, gdybyś wiedziała ile noszę na sobie w pełnie...
Ale nie wiedziała. Jeszcze nie, chyba. Nie miał pewności, jak szybko roznoszą się plotki po Dolinie.
Zerknął na kaczkę, potem na dekolt Trixie, potem znowu na kaczkę. Usiadł i dolał sobie kawy.
-Ależ jesteś uparta. - jak Kerstin. -Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma czas na wojenne miłości? - parsknął, upijając kawy. Uniósł lekko brew. Cóż, dwoje może grać w tą grę. -No dobrze, kiedyś znałem... kobietę o imieniu Rita. Strasznie nie podobały się jej mugolskie ubrania, choć miała na tyle taktu, by nie komentować mojego płaszcza. - wzruszył ramionami, obracając prawdziwą historię w żartobliwe kłamstwo. O tak, Riley był bardzo... taktowny. I stylowy. I uprzejmy.
Wilk zawył smętnie, ale Tonks był twardy. Nie będzie wspominał Rileya, nie. Mógł co najwyżej upamiętnić tamtą magiczną noc w miłej opowieści dla Trixie.
-Jakie macie tu pułapki? W ramach wdzięczności chciałbym wam nałożyć coś z zaawansowanych zabezpieczeń - jeśli mogę tu zostać przez kilka godzin? - spróbował zmienić temat.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- A kto by go pytał o zdanie? - parsknęła cicho, konspiracyjnie. W teorii to pan Beckett przyniósł do domu to cenne znalezisko, ale skoro mieszkali razem to współdzielili wszystkie zapasy. Co moje jest i twoje. - Herbata jest za słaba - stwierdziła jednak finalnie. Zamiana nie była tego warta, jeśli miałaby narazić się na gniewne, piorunujące spojrzenie wzburzonego pana Becketta potrzebowałaby czegoś bardziej obiecującego niż ziółka na bolący żołądek czy bezsenność.
Nieco zbita z tropu jego pytaniem Trixie uniosła wzrok na twarz Michaela, uśmiechając się niepokornie, niestosownie, nie wiedząc nawet, że przyszło jej igrać z prawdziwym wilkiem w ludzkiej skórze. Ale coś w jego niezrozumieniu uznała za urzekające - nie tyle już rozbawiające, co istotnie zapraszające; może i kiedyś skorzystałaby z nadarzającej się okazji, lecz nie dziś. Pewnych granic nie można było przekraczać nawet w żartach, jeszcze lokalni obserwatorzy podwórkowi dostaliby zawału, a jej dziś nie po drodze było do magipogotowia w Mungu.
- Boisz się go? - podjęła zalotnym półszeptem na wspomnienie Steviego, a potem zaśmiała się pod nosem, sama do siebie. Świstoklikowy maestro mógłby co najwyżej zamienić go w królika, ale w walce z doświadczonym bojowo aurorem raczej nie miałby szans, gdyby przyszło im się pojedynkować o honor jedynej Beckettówny.
Dopiero chłodny wykład ostudził jej entuzjazm. Trix na moment odjęła ręce od szaty i przyjrzała się mężczyźnie dokładnie, spod kurtyny czarnych rzęs, mrużąc nieco oczy. Mówił składnie, logicznie, z sensem, silnym targnięciem przywracając ją do rzeczywistego świata, w którym ginęli niewinni ludzie i niewiele można było na to jeszcze poradzić. Czarownica przygryzła lekko dolną wargę. Nienawidziła kiedy zwracano jej uwagę, a jeszcze bardziej nienawidziła tego, kiedy robiono to w słuszny sposób.
- Nie mów do mnie Beatrix - warknęła w odpowiedzi; nic tak nie podnosiło jej ciśnienia jak wspomnienia skarceń za pomocą pełnego imienia. - Dobrze, zrozumiałam. Nie zapowietrz się - burknęła pod nosem; Michael jednak szybko przeprosił, na powrót złagodniał, wykazał się jakimkolwiek zrozumieniem kreatywnych potrzeb w świecie, w którym nagle brakło piękna i kolorów, więc dopiero wtedy jej mięśnie na powrót rozluźniły się, a głowa obniżyła, wcześniej uniesiona dumnie do góry. - Masz rację - przyznała wreszcie niechętnie. - Po prostu... Nie tylko z jedzeniem jest ostatnio krucho. Mało mam materiałów, które naprawdę robią jakieś wrażenie, a te, które wcześniej można było dostać w miarę normalnej cenie teraz kosztują tyle co nowa nerka - nie żeby Trixie orientowała się w podobnych kosztach, ale to nic, nikt nie mógł odebrać jej możliwości swobodnego szacowania. Na szczęście rozmowa powróciła wtedy na przyjemniejszy tor. Komplement - uzasadniony, przecież w swoim fachu była niezwykła! - skontrowała teatralnym wywróceniem oczyma. - Nawet nie wiesz ile z takiej bielizny można wyczarować - odparła na powrót w charakterystyczny dla niej sposób, melodyjny, acz nasączony pewną ciętością. - Pokazałabym ci na swoim przykładzie, ale masz rację. Jeszcze mój ojciec usłyszy - przywołała jego wcześniejsze słowa w ponownie wzbierającym w niej rozbawieniu, kątem oka spoglądając na uchylone kuchenne okno. Nie dostrzegła w nim co prawda sylwetki pana Becketta, ale to nie znaczyło, że akurat nie zdążył schować się pod parapetem czy paść na podłogę jak ryba wyjęta z wody, byle tylko uniknąć zdemaskowania. A może po prostu pracował? Nieistotne.
- Więc dlatego akurat nowy płaszcz, dla Rity - zauważyła z uśmiechem, a potem zastanowiła się na dźwięk jego pytania. Pułapki były w tych czasach okrutnie cenne, to w sumie całkiem dobry pomysł. - Nic o tym nie wiem, więc raczej nie mamy żadnych. Dobrze, przydasz się na coś. Tylko nie pałętaj mi się pod nogami - przestrzegła surowo, na te wspomniane kilka godzin zatracając się w pracy, zanim zaprezentowała Michaelowi gotową szatę. Wszystko było w niej już porządnie przyszyte, sylwetka materiału stała się dopasowana, a pierwsze oficjalne zamówienie dobiegło końca. Należała jej się drzemka.
| przekazuję Michaelowi wykonany płaszcz
komponenty: skóra smoka, wełna kudłonia
bonusy: +11 PŻ, -18% obrażeń od ognia, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty
Nieco zbita z tropu jego pytaniem Trixie uniosła wzrok na twarz Michaela, uśmiechając się niepokornie, niestosownie, nie wiedząc nawet, że przyszło jej igrać z prawdziwym wilkiem w ludzkiej skórze. Ale coś w jego niezrozumieniu uznała za urzekające - nie tyle już rozbawiające, co istotnie zapraszające; może i kiedyś skorzystałaby z nadarzającej się okazji, lecz nie dziś. Pewnych granic nie można było przekraczać nawet w żartach, jeszcze lokalni obserwatorzy podwórkowi dostaliby zawału, a jej dziś nie po drodze było do magipogotowia w Mungu.
- Boisz się go? - podjęła zalotnym półszeptem na wspomnienie Steviego, a potem zaśmiała się pod nosem, sama do siebie. Świstoklikowy maestro mógłby co najwyżej zamienić go w królika, ale w walce z doświadczonym bojowo aurorem raczej nie miałby szans, gdyby przyszło im się pojedynkować o honor jedynej Beckettówny.
Dopiero chłodny wykład ostudził jej entuzjazm. Trix na moment odjęła ręce od szaty i przyjrzała się mężczyźnie dokładnie, spod kurtyny czarnych rzęs, mrużąc nieco oczy. Mówił składnie, logicznie, z sensem, silnym targnięciem przywracając ją do rzeczywistego świata, w którym ginęli niewinni ludzie i niewiele można było na to jeszcze poradzić. Czarownica przygryzła lekko dolną wargę. Nienawidziła kiedy zwracano jej uwagę, a jeszcze bardziej nienawidziła tego, kiedy robiono to w słuszny sposób.
- Nie mów do mnie Beatrix - warknęła w odpowiedzi; nic tak nie podnosiło jej ciśnienia jak wspomnienia skarceń za pomocą pełnego imienia. - Dobrze, zrozumiałam. Nie zapowietrz się - burknęła pod nosem; Michael jednak szybko przeprosił, na powrót złagodniał, wykazał się jakimkolwiek zrozumieniem kreatywnych potrzeb w świecie, w którym nagle brakło piękna i kolorów, więc dopiero wtedy jej mięśnie na powrót rozluźniły się, a głowa obniżyła, wcześniej uniesiona dumnie do góry. - Masz rację - przyznała wreszcie niechętnie. - Po prostu... Nie tylko z jedzeniem jest ostatnio krucho. Mało mam materiałów, które naprawdę robią jakieś wrażenie, a te, które wcześniej można było dostać w miarę normalnej cenie teraz kosztują tyle co nowa nerka - nie żeby Trixie orientowała się w podobnych kosztach, ale to nic, nikt nie mógł odebrać jej możliwości swobodnego szacowania. Na szczęście rozmowa powróciła wtedy na przyjemniejszy tor. Komplement - uzasadniony, przecież w swoim fachu była niezwykła! - skontrowała teatralnym wywróceniem oczyma. - Nawet nie wiesz ile z takiej bielizny można wyczarować - odparła na powrót w charakterystyczny dla niej sposób, melodyjny, acz nasączony pewną ciętością. - Pokazałabym ci na swoim przykładzie, ale masz rację. Jeszcze mój ojciec usłyszy - przywołała jego wcześniejsze słowa w ponownie wzbierającym w niej rozbawieniu, kątem oka spoglądając na uchylone kuchenne okno. Nie dostrzegła w nim co prawda sylwetki pana Becketta, ale to nie znaczyło, że akurat nie zdążył schować się pod parapetem czy paść na podłogę jak ryba wyjęta z wody, byle tylko uniknąć zdemaskowania. A może po prostu pracował? Nieistotne.
- Więc dlatego akurat nowy płaszcz, dla Rity - zauważyła z uśmiechem, a potem zastanowiła się na dźwięk jego pytania. Pułapki były w tych czasach okrutnie cenne, to w sumie całkiem dobry pomysł. - Nic o tym nie wiem, więc raczej nie mamy żadnych. Dobrze, przydasz się na coś. Tylko nie pałętaj mi się pod nogami - przestrzegła surowo, na te wspomniane kilka godzin zatracając się w pracy, zanim zaprezentowała Michaelowi gotową szatę. Wszystko było w niej już porządnie przyszyte, sylwetka materiału stała się dopasowana, a pierwsze oficjalne zamówienie dobiegło końca. Należała jej się drzemka.
| przekazuję Michaelowi wykonany płaszcz
komponenty: skóra smoka, wełna kudłonia
bonusy: +11 PŻ, -18% obrażeń od ognia, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uniósł lekko brew i już chciał coś powiedzieć, ale...
Nie możesz się po prostu uśmiechnąć?
Westchnął w duchu i uśmiechnął się, na przekór sobie, Trixie i Fenrirowi.
Może to nie był taki zły pomysł. Od razu się trochę odprężył, a na widok ogników w oczach Trixie czuł miły dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ładnie się uśmiechała.
-Nie, nie jego. - wychrypiał, przechylając głowę w bok i spoglądając na nią spod jasnych rzęs. Nie wiadomo, który z nich właśnie to przyznał - Fenrir? Michael?
-Wiesz, gdzie mnie znaleźć, Bea. - wymruczał Fenrir, choć nie wiedziała gdzie. Jego dom był pod zaklęciem Fideliusa, ale taka zdolna czarodziejka na pewno coś wymyśli, prawda? Chętnie dodałby, by przyszła przed pełnią, lub tuż po - wtedy będzie najłatwiej - ale Tonks zreflektował się, odwrócił wzrok. Zwłaszcza, że już na siebie warczeli, nastrój prysł.
-Jeśli w... - ręce, kradzież już mnie tak nie brzydzi -oko wpadną mi materiały, wezmę coś dla ciebie. Pokażesz mi, na jakich najbardziej ci zależy? - zaproponował, zawieszając broń. Był nieco zdziwiony, że z taką gracją przyjęła jego trochę niesprawiedliwy wybuch - a zarazem bardzo mu ulżyło. Naprawdę nie chciał ganiać po Kent z Trixie Beckett.
-Beatrix to ładne imię. - dodał jeszcze ciszej, przygryzając lekko wargę. -Ale wiem jak to jest, nie... lubić swojego imienia. - nie cierpiał tego pretensjonalnego imienia Fenrira, wilk z kolei wzdrygał się przed Michaelem. -Właściwie, mów mi Mike. - mruknął, to był jakiś kompromis. Jemu podobała się Bea, miękko rozpływała się na języku - ale jak chce.
Zarumienił się lekko na wspomnienie bielizny. Powiedz mi na ucho - chciał zaproponować, ale w porę się opamiętał. Trixie była sporo młodsza, w dziwny sposób kojarzyła mu się z filuterną Philippą, a on nie był już tamtym młodzieńcem z londyńskich pubów.
Drgnął lekko, gdy podsumowała historię o Ricie - i od razu pożałował. Nie chciał myśleć o płaszczu i o nim, nie na raz. Ubranie było przyszłością, a tamta przygoda - przeszłością.
-Nie powiedziałem, że znam Ritę i że zobaczy ten płaszcz. - odpowiedział Trixie. Twarz mial ściągniętą w poważnym grymasie, głos skuty lodem. -Powiedziałem, że znałem. - uściślił bezbarwnym tonem. Niech Trixie zrobi z tą informacją co chce, zwłaszcza w kontekście jego wcześniejszej opowieści o okropieństwach wojny. Uśmiechnął się z lekkim przymusem, a potem skinął głową.
-Spokojnie, umiem być dyskretny. - chwycił za różdżkę i oddalił się, w stronę domu i kuchni. Poinformował pana Becketta, co zamierza tu nałożyć i chwili narady umówił się na konkretny dzień i godzinę. Potrzebował na to w końcu sporo czasu, a dziś Trixie pracowała w ogrodzie - miała rację, nie będzie jej przeszkadzał.
biorę szatę od Trixie
/zt x 2
Nie możesz się po prostu uśmiechnąć?
Westchnął w duchu i uśmiechnął się, na przekór sobie, Trixie i Fenrirowi.
Może to nie był taki zły pomysł. Od razu się trochę odprężył, a na widok ogników w oczach Trixie czuł miły dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ładnie się uśmiechała.
-Nie, nie jego. - wychrypiał, przechylając głowę w bok i spoglądając na nią spod jasnych rzęs. Nie wiadomo, który z nich właśnie to przyznał - Fenrir? Michael?
-Wiesz, gdzie mnie znaleźć, Bea. - wymruczał Fenrir, choć nie wiedziała gdzie. Jego dom był pod zaklęciem Fideliusa, ale taka zdolna czarodziejka na pewno coś wymyśli, prawda? Chętnie dodałby, by przyszła przed pełnią, lub tuż po - wtedy będzie najłatwiej - ale Tonks zreflektował się, odwrócił wzrok. Zwłaszcza, że już na siebie warczeli, nastrój prysł.
-Jeśli w... - ręce, kradzież już mnie tak nie brzydzi -oko wpadną mi materiały, wezmę coś dla ciebie. Pokażesz mi, na jakich najbardziej ci zależy? - zaproponował, zawieszając broń. Był nieco zdziwiony, że z taką gracją przyjęła jego trochę niesprawiedliwy wybuch - a zarazem bardzo mu ulżyło. Naprawdę nie chciał ganiać po Kent z Trixie Beckett.
-Beatrix to ładne imię. - dodał jeszcze ciszej, przygryzając lekko wargę. -Ale wiem jak to jest, nie... lubić swojego imienia. - nie cierpiał tego pretensjonalnego imienia Fenrira, wilk z kolei wzdrygał się przed Michaelem. -Właściwie, mów mi Mike. - mruknął, to był jakiś kompromis. Jemu podobała się Bea, miękko rozpływała się na języku - ale jak chce.
Zarumienił się lekko na wspomnienie bielizny. Powiedz mi na ucho - chciał zaproponować, ale w porę się opamiętał. Trixie była sporo młodsza, w dziwny sposób kojarzyła mu się z filuterną Philippą, a on nie był już tamtym młodzieńcem z londyńskich pubów.
Drgnął lekko, gdy podsumowała historię o Ricie - i od razu pożałował. Nie chciał myśleć o płaszczu i o nim, nie na raz. Ubranie było przyszłością, a tamta przygoda - przeszłością.
-Nie powiedziałem, że znam Ritę i że zobaczy ten płaszcz. - odpowiedział Trixie. Twarz mial ściągniętą w poważnym grymasie, głos skuty lodem. -Powiedziałem, że znałem. - uściślił bezbarwnym tonem. Niech Trixie zrobi z tą informacją co chce, zwłaszcza w kontekście jego wcześniejszej opowieści o okropieństwach wojny. Uśmiechnął się z lekkim przymusem, a potem skinął głową.
-Spokojnie, umiem być dyskretny. - chwycił za różdżkę i oddalił się, w stronę domu i kuchni. Poinformował pana Becketta, co zamierza tu nałożyć i chwili narady umówił się na konkretny dzień i godzinę. Potrzebował na to w końcu sporo czasu, a dziś Trixie pracowała w ogrodzie - miała rację, nie będzie jej przeszkadzał.
biorę szatę od Trixie
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Altana z huśtawką
Szybka odpowiedź