Zewnętrzny basen
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Zewnętrzny basen
Na tyłach Wenus znajdują się letnie ogrody, a w nich kompleks sadzawek, fontann oraz zewnętrznych basenów. Nie są one przeznaczone do kąpieli, jednakowoż, kiedy w restauracji odbywają się zamknięte przyjęcia, damom oraz dżentelmenom, zdarza się tracić głowę po paru lampkach bąbelków. Panowie często zachęcają dziewczęta z obsługi do ożywczej kąpieli i chętnie je nagradzają za odpowiednio niesforne pluski.
Wykonujesz rzut k6:
1 - miałeś pecha poślizgnąć się tuż przy brzegu. Przez niefortunny zbieg okoliczności wpadasz do basenu i dokumentnie moczysz swoje ubranie. Bez obaw - już śpieszy ku tobie służba z naręczem puchatych ręczników, szlafrokiem oraz ofertą gorącego napoju. Jednak jeśli jesteś kobietą, twoją wpadkę skomentuje paru świadków - niewykluczone, że plotka pójdzie w świat
2 - spacerując nieopodal fontann, bawisz się swoją biżuterią - zegarkiem, broszą, pierścionkiem itd. - która przez Twoją nieuwagę ląduje w wodzie. Jeśli chcesz ją odzyskać, musisz poprosić kogoś, by pomógł ci ją wyciągnąć
3 - przechadzając się po ogrodzie, zauważasz złoty błysk odbijający się w wodzie. Podchodzisz bliżej basenu i zauważasz galeona lśniącego tuż przy brzegu. Możesz go wyciągnąć, ale wiąże się to z zamoczeniem rękawa aż do łokcia, który nie da się wysuszyć za pomocą magii (uprawnia do dopisania w skrytce +5 PM)
4 - nachylając się nad fontanną zauważasz, że wyglądasz dziś wyjątkowo atrakcyjnie. Twoje odbicie mruga do ciebie, a ty przez cały dzień czujesz się pewniejszy, niż zwykle, a twoje zaloty odbierane są przychylniej
5 - kiedy spacerujesz nieopodal kompleksu wodnego, elegancko zaczepia cię sługa w srebrnej liberii i informuje, że dziś zamiast wody, sadzawki wypełniono magicznym szampanem. Jeśli chcesz, możesz go skosztować - gwarantuje dobry nastrój do końca dnia
6 - już z daleka widzisz, jak w basenie pluska się kilka dziewcząt - jeśli jesteś mężczyzną, proponują ci, byś do nich dołączył
Lokacja zawiera kości.Wykonujesz rzut k6:
1 - miałeś pecha poślizgnąć się tuż przy brzegu. Przez niefortunny zbieg okoliczności wpadasz do basenu i dokumentnie moczysz swoje ubranie. Bez obaw - już śpieszy ku tobie służba z naręczem puchatych ręczników, szlafrokiem oraz ofertą gorącego napoju. Jednak jeśli jesteś kobietą, twoją wpadkę skomentuje paru świadków - niewykluczone, że plotka pójdzie w świat
2 - spacerując nieopodal fontann, bawisz się swoją biżuterią - zegarkiem, broszą, pierścionkiem itd. - która przez Twoją nieuwagę ląduje w wodzie. Jeśli chcesz ją odzyskać, musisz poprosić kogoś, by pomógł ci ją wyciągnąć
3 - przechadzając się po ogrodzie, zauważasz złoty błysk odbijający się w wodzie. Podchodzisz bliżej basenu i zauważasz galeona lśniącego tuż przy brzegu. Możesz go wyciągnąć, ale wiąże się to z zamoczeniem rękawa aż do łokcia, który nie da się wysuszyć za pomocą magii (uprawnia do dopisania w skrytce +5 PM)
4 - nachylając się nad fontanną zauważasz, że wyglądasz dziś wyjątkowo atrakcyjnie. Twoje odbicie mruga do ciebie, a ty przez cały dzień czujesz się pewniejszy, niż zwykle, a twoje zaloty odbierane są przychylniej
5 - kiedy spacerujesz nieopodal kompleksu wodnego, elegancko zaczepia cię sługa w srebrnej liberii i informuje, że dziś zamiast wody, sadzawki wypełniono magicznym szampanem. Jeśli chcesz, możesz go skosztować - gwarantuje dobry nastrój do końca dnia
6 - już z daleka widzisz, jak w basenie pluska się kilka dziewcząt - jeśli jesteś mężczyzną, proponują ci, byś do nich dołączył
Mieli powody do dumy i mieli powody do zadowolenia. Ceremonia, która wybrzmiała w samym sercu Anglii, złożyła hołd bohaterom i oddała im należny szacunek. Podziękowania za bohaterstwo w trakcie toczących się działań były im zwyczajnie należne, niewielu wiedziało jak wiele musieli poświęcić, jak wiele uczynić, by znaleźć się na miejscu, które tego dnia zaszczytnie zajęli. Jak wiele kosztowało ich to przecież na co dzień - służba Czarnemu Panu była honorem, lecz pod ciężarem spoczywającej na nich odpowiedzialności ugiąłby się niejeden siłacz. Wiedział o tym tylko ten, kto niósł go co dnia. Dumnie pobłyskujące na piersi odznaczenia były dowodem na to, że ich wysiłki zostały docenione przez całą czarodziejską społeczność - i że wreszcie otrzymali uznanie, na które bezsprzecznie zasługiwali. Powietrze smakowało dziś triumfem, migotało feerią jasnych barw przyszłości, na którą można było spojrzeć z optymizmem.
Krótko po tym, jak znalazł się na miejscu, po kilku pierwszych przechylonych kieliszkach, straciwszy już z oczu Evandrę i odbywszy kilka okołopolitycznych dysput i rokowań odnośnie przyszłości wojennych działań, zaczął szukać wzrokiem twarzy, które były mu znajome, a które najmocniej zasługiwały dzisiejszego dnia na uznanie. Na zewnątrz, ku letnim ogrodom, skierował się z papierosem, pewien, że napotka tam swojego druha - przeważnie nie był duszą towarzystwa. Zapalił go po drodze, zaciągając się ciężkim dymem i dostrzegając w oddali jego sylwetkę.
- Ramsey! - zawołał go, skracając dzielący ich dystans wartkim krokiem; kroczył tą drogą dłużej od niego, poznawszy tego wyjątkowego czarnoksiężnika już w szkolnych murach, od jego pierwszych chwil związanych ze świadomą magią. Nigdy nie zapytał go o to, jaki Lord Voldemort był wtedy: ale, mimo ciekawości, nigdy nie miałby w sobie dość odwagi, by to zrobić. - Czy to już czas ogłosić zwycięstwo? Cornelius oznajmił, że Zakon Feniksa został zniszczony. Żałuję, że dowiaduję się tego w taki sposób, ale mimo zaskoczenia dobrze to słyszeć. Czy wobec tego zostało nam coś jeszcze do zrobienia? - Uśmiech na jego twarzy zdradzał szampański nastój. Gdy znalazł się tuż obok Mulcibera, zarzucił ramię przez jego bark, ciągnąc go w kierunku kelnera. - To wielki dzień, napij się ze mną. Ty, polej nam szampana - zawołał do czarodzieja z obsługi, nagląc go gestem. - Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko zwycięstwa - zaczął snuć, iskry fanatyczne fascynacji błysnęły w jego oczach. Zawsze miał w głosie pasję, gdy mówił o lepszym jutrze. - To, co przed laty było tylko marzeniem, dziś znajduje się w zasięgu ręki, wystarczy po to tylko sięgnąć. Zmieniliśmy historię. Ten kraj nie będzie już nigdy taki, jak dawniej. Stanie się przykładem dla całego świata. Przykładem na to, że czarodzieje nie muszą, nie powinni ulegać już nigdy słabszym. Zbudujemy utopijne szczęście, o którym nasi przodkowie mogli już tylko marzyć. Brzmi jak sen, lecz to rzeczywistość, w której już żyjemy. Szlam ucieka w popłochu, a buntownicy są... tak, według Corneliusa martwi, ale oprócz tego zwyczajnie nieporadni. Czy ich słabość wynika z urodzenia? Nie, mają przecież przy sobie zdrajców krwi. Czy to brak wiary? Czym jest idea, w którą wierzą? Czy można wierzyć w chaos? - zamyślił się, odbierając przygotowany kieliszek szampana; skinął głową Ramseyowi, porzucając niedokończoną myśl na rzecz alkoholu. - Za nowy wspaniały świat. Za rewolucję! - krzyknął, zbierając do toastu również pozostałych zgromadzonych czarodziejów; na zewnątrz przebywało kilkunastu mężczyzn, niektórzy w otoczeniu dyskretnych pracownic lokalu. Szkło kieliszków uderzyło o siebie, Tristan przechylił własny większym łykiem. - Twój artykuł w Horyzontach Zaklęć odbił się szerokim echem - przypomniał sobie, nie tracąc humoru; wciąż wydawał się rozbawiony, a może odurzony - trudno stwierdzić, czy bardziej wizją rychłego zwycięstwa, czy przelanym alkoholem. - Świetnie ujęte zagrożenie mugolskiego świata i doskonale wypunktowany przeciwnik. Zastanawia mnie, czy Longbottom oszalał, wysługując się czarownicami do tego stopnia: ale mówią o nim przecież, że sam utracił rodzinę. Czy to możliwe, że towarzyszy mu zgorzknienie związane z brakiem własnej przyszłości, wszak w tym wieku nie spłodzi już dzieci, i dlatego podjudza awanturnice do tego bezcelowego buntu? Może obawia się budowania przyszłości, w której on i jego przyjaciele nie znaczą już nic, po tym, jak wypuścili do walki rozhisteryzowane wojowniczki? - Pokręcił z dezaprobatą głową. - Jeśli wojna się przeciągnie, sami wyginą. Może dlatego tak bardzo zależy im na stosunkach z mugolkami? Nie rozumiem tego fetyszu, nikomu nie zależy na legalizacji stosunków z sukami lub klaczami, a w obronie mugolek zbierają się nagle całe tabuny, jakby jedno od drugiego różniło się czymkolwiek. A może to również pokłosie ich decyzji? Gdybym miał do wyboru te ich kłótnice lub mugolki, może rzeczywiście wolałbym to drugie. - Z niesmakiem upił łyk alkoholu.
Prosimy o odpisy w terminie 72 godzin liczonych zawsze od mojego posta.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W zasadzie to miał w planach udać się na powrót do Durham. Uroczystości, w których wziął przed chwilą były piękne i podniosłe, a duma rozpierała go jak dawno nie. Jednak podniosłość i wyjątkowość chwili, które powinny odgonić wszelkie smutki i zmartwienia wcale nie sprawiły, że było mu łatwiej. Oczywiście, cieszył się bardzo z wyróżnień, których dzisiaj doświadczył, ale nie ukrywał również, że świętowanie byłoby o wiele weselsze gdyby mógł świętować dzisiaj z małżonką. Jej jednak już nie było wśród żywych i chociaż Xavier naprawdę nie miał na to ochoty, musiał się z tym pogodzić. I to właśnie myśl o zmarłej żonie sprawiła, że kazał karocy skierować się prosto do Wenus.
Nie bywał w tym przybytku, może raz, w latach młodzieńczych kiedy był bardziej frywolnym młodzieńcem, raz czy dwa razy jego noga przekroczyła ten próg. Jednak im był starszy, tym uważał go miejsce jako średnio odpowiednie dla osoby z jego statusem. Dzisiaj jednak miało być inaczej, dzisiaj odbywała się tu uroczystość godna najwyżej urodzonych, a przede wszystkim, tych najbardziej wyróżnionych.
Zostawił płaszcza w powozie, przewidując, że raczej nie będzie go potrzebował, po czym wysiadł z niego, aby wejść do lokalu. Sprawne oko biznesmena od razu wyłapało wiele, wartych uwagi rzeczy. Był w trakcie planowania remontu w Palarni, każda inspiracja mogła być przydatna. Powiódł wzrokiem po wnętrzu, po czym na spokojnie kierował się do baru. Nie minęła dłuższa chwila, a barman podsunął mu na serwetce szklankę z rdzawym płynem. Burke nie bawił się w ceregiele, wypił raz dwa zawartość, po czym poprosił o kolejną kolejkę, tym razem podwójną. Tą miał zamiar się delektować trochę dłużej. Kiedy otrzymał nową, wypełnioną alkoholem szklankę, odepchnął się od baru i ruszył w tłum. Zauważył kilka znajomych twarzy, z którymi przywitał się skinieniem głowy. Zamienił kilka słów z ważniejszymi osobami, które pozwoliły sobie go zatrzymać. Chociaż uroczystości miały teoretycznie oficjalny wydźwięk, Xavier bez problemu zauważył, że niektórzy goście już zdecydowanie wypili więcej by należało. Nie zamierzał jednak ich w żaden sposób oceniać. Odnieśli niebywały sukces, a zapowiadało się, że jeszcze chwila i odniosą druzgocące zwycięstwo nad wrogiem i w końcu zapanuje pokój i harmonia. Na samą myśl Burke uśmiechnął się pod nosem. Taka wizja bardzo mu się podobała.
Popijając już kolejnego drinka, składającego się z whiskey i lodu, powoli skierował się na zewnątrz. Głód nikotynowy sprawił, że musiał od razu zapalić. Wcześniej tyle nie palił, ba, chował się w szklarni coby go nikt nie przyłapał (doprawdy zachowanie godne szlachcica). Po śmierci Charlotty, papieros stał się jego nieodłącznym kompanem. Stanął na dworze, przez moment wdychając świeże powietrze, aby chwilę później odpalił papierosa i zaciągnąć się porządnie.
Słysząc głośny toast rozejrzał się i zaśmiał się cicho pod nosem widząc kuzyna w towarzystwie Mulcibera. Uniósł lekko swoją szklanicę na znam toastu, po czym upił łyk. Na spokojnie ruszył w kierunku, dwóch, jednych z najsilniejszych śmierciożerców, których znał. Im był bliżej tym wyraźniej słyszał ich rozmowę.
- Może i wyginą sami, ale nie zaszkodzi przyspieszyć trochę tego procesu. – odparł spokojnie stając obok – Tristanie, panie Mulciber. – skinął do nich głową z lekkim uśmiechem – Chociaż fakt, że mieszają się z błotem wcale im w niczym nie pomaga, jedyne co robią to osłabiają się jeszcze bardziej. – dodał z rozbawieniem, po czym zaciągnął się papierosem.
Nie bywał w tym przybytku, może raz, w latach młodzieńczych kiedy był bardziej frywolnym młodzieńcem, raz czy dwa razy jego noga przekroczyła ten próg. Jednak im był starszy, tym uważał go miejsce jako średnio odpowiednie dla osoby z jego statusem. Dzisiaj jednak miało być inaczej, dzisiaj odbywała się tu uroczystość godna najwyżej urodzonych, a przede wszystkim, tych najbardziej wyróżnionych.
Zostawił płaszcza w powozie, przewidując, że raczej nie będzie go potrzebował, po czym wysiadł z niego, aby wejść do lokalu. Sprawne oko biznesmena od razu wyłapało wiele, wartych uwagi rzeczy. Był w trakcie planowania remontu w Palarni, każda inspiracja mogła być przydatna. Powiódł wzrokiem po wnętrzu, po czym na spokojnie kierował się do baru. Nie minęła dłuższa chwila, a barman podsunął mu na serwetce szklankę z rdzawym płynem. Burke nie bawił się w ceregiele, wypił raz dwa zawartość, po czym poprosił o kolejną kolejkę, tym razem podwójną. Tą miał zamiar się delektować trochę dłużej. Kiedy otrzymał nową, wypełnioną alkoholem szklankę, odepchnął się od baru i ruszył w tłum. Zauważył kilka znajomych twarzy, z którymi przywitał się skinieniem głowy. Zamienił kilka słów z ważniejszymi osobami, które pozwoliły sobie go zatrzymać. Chociaż uroczystości miały teoretycznie oficjalny wydźwięk, Xavier bez problemu zauważył, że niektórzy goście już zdecydowanie wypili więcej by należało. Nie zamierzał jednak ich w żaden sposób oceniać. Odnieśli niebywały sukces, a zapowiadało się, że jeszcze chwila i odniosą druzgocące zwycięstwo nad wrogiem i w końcu zapanuje pokój i harmonia. Na samą myśl Burke uśmiechnął się pod nosem. Taka wizja bardzo mu się podobała.
Popijając już kolejnego drinka, składającego się z whiskey i lodu, powoli skierował się na zewnątrz. Głód nikotynowy sprawił, że musiał od razu zapalić. Wcześniej tyle nie palił, ba, chował się w szklarni coby go nikt nie przyłapał (doprawdy zachowanie godne szlachcica). Po śmierci Charlotty, papieros stał się jego nieodłącznym kompanem. Stanął na dworze, przez moment wdychając świeże powietrze, aby chwilę później odpalił papierosa i zaciągnąć się porządnie.
Słysząc głośny toast rozejrzał się i zaśmiał się cicho pod nosem widząc kuzyna w towarzystwie Mulcibera. Uniósł lekko swoją szklanicę na znam toastu, po czym upił łyk. Na spokojnie ruszył w kierunku, dwóch, jednych z najsilniejszych śmierciożerców, których znał. Im był bliżej tym wyraźniej słyszał ich rozmowę.
- Może i wyginą sami, ale nie zaszkodzi przyspieszyć trochę tego procesu. – odparł spokojnie stając obok – Tristanie, panie Mulciber. – skinął do nich głową z lekkim uśmiechem – Chociaż fakt, że mieszają się z błotem wcale im w niczym nie pomaga, jedyne co robią to osłabiają się jeszcze bardziej. – dodał z rozbawieniem, po czym zaciągnął się papierosem.
Ostatnio zmieniony przez Xavier Burke dnia 21.07.22 12:31, w całości zmieniany 1 raz
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Znużyły go kurtuazyjne rozmowy, które odbyć się musiały, i w których musiał uczestniczyć przez wzgląd na swoją role i pozycje — dziś już jawną i bardzo oczywistą dla wszystkich; podobnie jak znużyły go występy, którymi oczarowana była jego towarzyszka. Salome była piękna i o sztuce mówiła z olbrzymią pasją, ale ta bawiła go wyjątkowo krótko, a dysputy o niej jeszcze krócej. Kiedy nadszedł czas, gdy miała zająć miejsce przy fortepianie ulotnił się z gęstego towarzystwa, wybierając chłodne, rześkie powietrze ogrodów. Odznaczenia na piersi napawały go dumą i satysfakcją. To był dzień jego tryumfu, ale także zwycięstwa ich wszystkich — Śmierciożerców, Rycerzy Walpurgii i sojuszników. Głośna feta odbiła się szerokim echem w Londynie, możliwe, że wieści docierały już do najdalszych zakątków Anglii, a ta myśl skłaniała go ku rozmyślaniom o Zakonie Feniksa — czy i jak wykorzysta dzisiejszy wieczór.
Chłodne powietrze owiało go od przodu, kiedy rozsuwał poły eleganckiej szaty w poszukiwaniu papierosów. Zawiesił krótkie spojrzenie na kobietach z obsługi, które z pustymi tacami wchodziły do środka i w chwili, gdy wsuwał papierosa do ust, jeszcze nim go odpalił, jego uszu dobiegł znajomy głos wielkiego czarodzieja, którego w młodości nazywał z uroczą naiwnością przyjacielem. Dziś ta relacja była inna, oni byli inni. Dorośli, poważni. Śmierć między nimi czyniła ich czymś innym i jednocześnie znacznie istotniejszym od tego. Uśmiechnął się z papierosem w ustach, widząc go w tym iście szampańskim nastoju. Mieli, co świętować, oni wszyscy.
— Tristanie — powitał go tuż przed tym, gdy ten zarzucił mu ramię na barki. Mimo kilku przechylonych kieliszków i nieustającej życiowej pewności, że może wszystko, nagle otrzeźwiła go zadziwiająca świadomość, że gdyby zechciał się na nim mocniej oprzeć, pękłby pod nim i obaj wylądowali w basenie. — Wzniesienie odpowiedniego toastu i uwiecznienie momentu chwały— zagadnął, ujmując papierosa z ust. — Postawili ci pomnik w Dover? Nie widziałem żadnego, ale przyznam, że ostatnio nieczęsto tam bywam. — Obrzucił niedbałym spojrzeniem kelnera, którego zawołał i sięgnął ręką do pleców druha, by klepnąć go na znak zgody. Wysłuchał jego płomiennej mowy z poszerzającym się na usta uśmiechem, patrząc przed siebie i oczami wyobraźni patrząc na urealniające się przed nim zmiany. Rosier miał absolutną rację, jutro będzie inne i to dzięki nim. — Wierzą w chaos, szerzą chaos i są chaosem. Niezorganizowanym zbiorem obijających się o wszystko nieistotnych cząstek. Myślą, że ilością tworzą masę, która jest w stanie pochłonąć świat, ale tak naprawdę w ich reakcjach i akcjach nie ma ani krzty ładu, który mógłby ją ukierunkować. Są jak kurz. Wszędzie go pełno, a jednak wystarczy dmuchnąć, by się go pozbyć.— Dawniej nie miał w zwyczaju lekceważyć swoich przeciwników, a w niektórych z nich widział czarodziejów godnych jemu samemu. Raz za razem udowadniali, że nie łączy ich nic poza wspólnym niezadowoleniem z aktualnego stanu rzeczy.
Chwycił kielich od kelnera, a po brzdęku uniósł go, dostrzegając pośród znajomych twarzy Sallowa. Skierował szkło w jego stronę.
— Podaj mu kielich — zwrócił się jednak do kelnera, który nie zdołał odejść. — Za rewolucję! Dołącz do nas, Corneliusie! — Kiedy jednak Tristan wspomniał o artykule, uśmiechnął się pod nosem. — Odbije jeszcze większym. Szczególnie wśród naszych dam i towarzyszek — mruknął z przekąsem i sardonicznym uśmiechem na twarzy, przypominając sobie spojrzenie Deirdre, a także lady Burke podczas dzisiejszego powitania na uroczystości. — Może nic innego mu już nie pozostało, jeśli swoją armię wymienił na chmarę niezadowolonych z życia, nieszczęśliwych i niespełnionych czarownic. Chaos, panowie — wspomniał słowa Tristana, kiedy przystanął przy nich lord Burke, któremu na powitanie skinął głową. Uśmiechnął się pobłażliwie. — Czysty chaos — Rozhisteryzowane awanturnice nie były niczym innym niż tym, co wcześniej obaj wspomnieli. Stalowe oczy błysnęły w półmroku. — Prowadzi do zagłady. — Wyniszczą się sami, chaos budując we własnych szeregach, niezgodę przez brak posłuszeństwa, hierarchii, wolność i samowolkę. Zaśmiał się na wspomnienie suk i klaczy. Jakże trafne spostrzeżenie. — Myślałeś o tym, by poddać jakąś szkoleniu, tresurze? — zerknął na Rosiera z zainteresowaniem. — Suki tropią zwierzynę, klacze można zajeździć, sprzedać czy co tam jeszcze z nimi robicie... Może nie doceniamy ich potencjału i nie warto marnować mięsa i kości dla drapieżników na obrzeżach miast. Może odpowiednia terapia postawi je w odpowiednim miejscu w szeregu.— Może to był czas na kolejny projekt naukowy? — Zanim ciemnota pojmie, że rozrzedzając krew osłabia własny magiczny potencjał całej społeczności będzie za późno. Ciemnota zawsze dostrzega w inteligencji wroga. — Spojrzał na Xaviera, przyznając mu rację. Na tym naturalnym procesie oni także stracą. — Ale słyszałem, że Manannan ujarzmił prawdziwego potwora w Suffolk. Zwierzęta można do siebie chyba przywiązać karmiąc je regularnie, czy to prawda? — Zerknął na Tristana, a później rozejrzał się w poszukiwaniu marynarza. — Mógłby go karmić mugolami?
Chłodne powietrze owiało go od przodu, kiedy rozsuwał poły eleganckiej szaty w poszukiwaniu papierosów. Zawiesił krótkie spojrzenie na kobietach z obsługi, które z pustymi tacami wchodziły do środka i w chwili, gdy wsuwał papierosa do ust, jeszcze nim go odpalił, jego uszu dobiegł znajomy głos wielkiego czarodzieja, którego w młodości nazywał z uroczą naiwnością przyjacielem. Dziś ta relacja była inna, oni byli inni. Dorośli, poważni. Śmierć między nimi czyniła ich czymś innym i jednocześnie znacznie istotniejszym od tego. Uśmiechnął się z papierosem w ustach, widząc go w tym iście szampańskim nastoju. Mieli, co świętować, oni wszyscy.
— Tristanie — powitał go tuż przed tym, gdy ten zarzucił mu ramię na barki. Mimo kilku przechylonych kieliszków i nieustającej życiowej pewności, że może wszystko, nagle otrzeźwiła go zadziwiająca świadomość, że gdyby zechciał się na nim mocniej oprzeć, pękłby pod nim i obaj wylądowali w basenie. — Wzniesienie odpowiedniego toastu i uwiecznienie momentu chwały— zagadnął, ujmując papierosa z ust. — Postawili ci pomnik w Dover? Nie widziałem żadnego, ale przyznam, że ostatnio nieczęsto tam bywam. — Obrzucił niedbałym spojrzeniem kelnera, którego zawołał i sięgnął ręką do pleców druha, by klepnąć go na znak zgody. Wysłuchał jego płomiennej mowy z poszerzającym się na usta uśmiechem, patrząc przed siebie i oczami wyobraźni patrząc na urealniające się przed nim zmiany. Rosier miał absolutną rację, jutro będzie inne i to dzięki nim. — Wierzą w chaos, szerzą chaos i są chaosem. Niezorganizowanym zbiorem obijających się o wszystko nieistotnych cząstek. Myślą, że ilością tworzą masę, która jest w stanie pochłonąć świat, ale tak naprawdę w ich reakcjach i akcjach nie ma ani krzty ładu, który mógłby ją ukierunkować. Są jak kurz. Wszędzie go pełno, a jednak wystarczy dmuchnąć, by się go pozbyć.— Dawniej nie miał w zwyczaju lekceważyć swoich przeciwników, a w niektórych z nich widział czarodziejów godnych jemu samemu. Raz za razem udowadniali, że nie łączy ich nic poza wspólnym niezadowoleniem z aktualnego stanu rzeczy.
Chwycił kielich od kelnera, a po brzdęku uniósł go, dostrzegając pośród znajomych twarzy Sallowa. Skierował szkło w jego stronę.
— Podaj mu kielich — zwrócił się jednak do kelnera, który nie zdołał odejść. — Za rewolucję! Dołącz do nas, Corneliusie! — Kiedy jednak Tristan wspomniał o artykule, uśmiechnął się pod nosem. — Odbije jeszcze większym. Szczególnie wśród naszych dam i towarzyszek — mruknął z przekąsem i sardonicznym uśmiechem na twarzy, przypominając sobie spojrzenie Deirdre, a także lady Burke podczas dzisiejszego powitania na uroczystości. — Może nic innego mu już nie pozostało, jeśli swoją armię wymienił na chmarę niezadowolonych z życia, nieszczęśliwych i niespełnionych czarownic. Chaos, panowie — wspomniał słowa Tristana, kiedy przystanął przy nich lord Burke, któremu na powitanie skinął głową. Uśmiechnął się pobłażliwie. — Czysty chaos — Rozhisteryzowane awanturnice nie były niczym innym niż tym, co wcześniej obaj wspomnieli. Stalowe oczy błysnęły w półmroku. — Prowadzi do zagłady. — Wyniszczą się sami, chaos budując we własnych szeregach, niezgodę przez brak posłuszeństwa, hierarchii, wolność i samowolkę. Zaśmiał się na wspomnienie suk i klaczy. Jakże trafne spostrzeżenie. — Myślałeś o tym, by poddać jakąś szkoleniu, tresurze? — zerknął na Rosiera z zainteresowaniem. — Suki tropią zwierzynę, klacze można zajeździć, sprzedać czy co tam jeszcze z nimi robicie... Może nie doceniamy ich potencjału i nie warto marnować mięsa i kości dla drapieżników na obrzeżach miast. Może odpowiednia terapia postawi je w odpowiednim miejscu w szeregu.— Może to był czas na kolejny projekt naukowy? — Zanim ciemnota pojmie, że rozrzedzając krew osłabia własny magiczny potencjał całej społeczności będzie za późno. Ciemnota zawsze dostrzega w inteligencji wroga. — Spojrzał na Xaviera, przyznając mu rację. Na tym naturalnym procesie oni także stracą. — Ale słyszałem, że Manannan ujarzmił prawdziwego potwora w Suffolk. Zwierzęta można do siebie chyba przywiązać karmiąc je regularnie, czy to prawda? — Zerknął na Tristana, a później rozejrzał się w poszukiwaniu marynarza. — Mógłby go karmić mugolami?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ceremonia nie była jego ulubioną częścią - choć wiedział, że uroczyste odznaczenia oraz przemowy były istotne, szczególnie dla tych, którzy nie brali późniejszego udziału w przyjęciu już po odsłuchaniu wszystkich przemów, koncertów i podziękowań. Obserwował wszystko w ciszy, klaszcząc i wyrażając swój zachwyt wtedy, kiedy było to oczekiwane. W końcu wszystko o czym była mowa, było rzeczą jak najbardziej cieszącą tych, którzy wierzyli w podobne ideały - te właściwe ideały. Czy pozostali w Londynie wciąż ludzie, którym aktualny stan rzeczy przeszkadzał? Bardziej niż możliwe, choć z pewnością miłym zaskoczeniem okazał się brak burd podczas rozdawania odznaczeń - choć chyba lepszym określeniem było brak ataku na tłum czy znajdujących się na scenie.
A jednak to właśnie w Wenus poczuł się jeszcze lepiej, darząc innych obecnych wyćwiczonym uśmiechem i kurtuazyjnymi rozmowami zakrapianymi alkoholem. To był ogromny minus wojny - zmniejszenie częstotliwości podobnych wyjść i okazji do celebracji. Chociaż czy była nadzieja, że niedługo to wszystko dobiegnie końca? Wygranie tej wojny zdawało się być bliżej niż kiedykolwiek, tym bardziej skoro za wszystkie zasługi odpowiedni ludzie już byli nagradzani.
Dobrze było mieć świadomość jak wielu czarodziejów stało po tej właściwej stronie.
- Drew, gratulacje! - zwrócił się w końcu do mężczyzny, dostrzegając go przy boku Belviny. Trudno było mu zrozumieć, co takiego w niej widział - jednak nie było wcale wątpliwości w tym, że jego kuzynka wcale nie młodniała i powinna pomyśleć poważniej nad zamążpójściem. - Pozwól, że cię ukradnę, dawno nie mieliśmy okazji do rozmowy. Jestem pewny, że przygotowałeś sobie wszystkie opowieści w związku z zasługami, prawda? - rzucił, upijając nieco alkoholu z kielicha i ruszając na zewnątrz z mężczyzną, tym bardziej kiedy dostrzegł że wyraźnie coraz więcej męskiego towarzystwa zbierało się tam - tym bardziej, dostrzegając bliżej jakie dokładnie były to osoby.
Humor wyraźnie dopisywał wszystkim zgromadzonym.
- Dobrze słyszę, że możemy spodziewać się kolejnej tak doskonałej lektury jak ostatni artykuł? Widać, że uporządkowywanie chaosu staje się uzależniające, choć nie można się temu dziwić, kiedy efekty są tak wyraziste - dołączył się do rozmowy, komplementując niedawne wydanie Horyzontów Zaklęć. Dołączył do gestu toastu, po tym upijając kolejny łyk ze swojego kielicha.
- Życie wśród chaosu i histerii musi prowadzić do obłędu, ale to tylko dowodzi samo jak słabymi ogniwami są, kiedy odmawiają poprawnej kolei rzeczy, samym się mieszając na rzecz własnych fanaberii - zgodził się, marszcząc brwi wyłącznie na moment. Prędko rozluźnił swój wyraz twarzy w uśmiechu, nie chcąc teraz przywoływać swojej żony - jej rodziny, jej matki która okazała się być słabą zdrajczynią krwi. Uniknął tragedii, tak bliskiego zmieszania ze szlamem. A teraz tym bardziej podobne sytuacje nie będą się zdarzać.
Podrapał się palcem za uchem odruchowo, odnotowując w ten sposób, aby unikać Suffolk - a może i Norfolk? Na wszelki wypadek obu hrabstw, nie mając najmniejszej ochoty na spotykanie żadnych potworów; niezależnie czy oswojonych, czy nie. Nie pojmował fascynacji niektórych zwierzętami i był to ostatni zakamarek umysłu, który chciałby zgłębiać. Zresztą, wcale mu podobne fanaberie u innych nie przeszkadzały, tak długo jak te zwierzęta były trzymane z dala od niego. - Pozostaje pytanie czy mugole nie wpływają negatywnie na dietę? - rzucił pod rozważanie, samemu w gruncie rzeczy nie zastanawiając się nigdy nad tym. Czy jeśli mugole posiadali tak niszczący wpływ na środowisko i całą Anglię, czy nie mogli zaszkodzić zwierzętom? Czy rzeczywiście nie było łatwiej pozbyć się ich chociażby przez spalenie niż rzucenie na pożarcie jakimkolwiek zwierzętom, niezależnie czy tym magicznym, czy jednak nie? - A gdzie ten potwór się znajduje? Musi być wybitnym dowodem siły teraz, nie każdy może pochwalić się zapanowaniem nad bestią, lecz czego innego spodziewać się po tak wybitnych czarodziejach niż wyznaczania nowych standardów i dokonywania tego, o czym inni mogą wyłącznie śnić? - dodał, kierowany bardziej własną wygodą. Mógł zaszyć się do końca życia w Londynie, z dala od wszystkich możliwych miejsc przebywania potwora, a jednak nie było to też idealne rozwiązanie.
A jednak to właśnie w Wenus poczuł się jeszcze lepiej, darząc innych obecnych wyćwiczonym uśmiechem i kurtuazyjnymi rozmowami zakrapianymi alkoholem. To był ogromny minus wojny - zmniejszenie częstotliwości podobnych wyjść i okazji do celebracji. Chociaż czy była nadzieja, że niedługo to wszystko dobiegnie końca? Wygranie tej wojny zdawało się być bliżej niż kiedykolwiek, tym bardziej skoro za wszystkie zasługi odpowiedni ludzie już byli nagradzani.
Dobrze było mieć świadomość jak wielu czarodziejów stało po tej właściwej stronie.
- Drew, gratulacje! - zwrócił się w końcu do mężczyzny, dostrzegając go przy boku Belviny. Trudno było mu zrozumieć, co takiego w niej widział - jednak nie było wcale wątpliwości w tym, że jego kuzynka wcale nie młodniała i powinna pomyśleć poważniej nad zamążpójściem. - Pozwól, że cię ukradnę, dawno nie mieliśmy okazji do rozmowy. Jestem pewny, że przygotowałeś sobie wszystkie opowieści w związku z zasługami, prawda? - rzucił, upijając nieco alkoholu z kielicha i ruszając na zewnątrz z mężczyzną, tym bardziej kiedy dostrzegł że wyraźnie coraz więcej męskiego towarzystwa zbierało się tam - tym bardziej, dostrzegając bliżej jakie dokładnie były to osoby.
Humor wyraźnie dopisywał wszystkim zgromadzonym.
- Dobrze słyszę, że możemy spodziewać się kolejnej tak doskonałej lektury jak ostatni artykuł? Widać, że uporządkowywanie chaosu staje się uzależniające, choć nie można się temu dziwić, kiedy efekty są tak wyraziste - dołączył się do rozmowy, komplementując niedawne wydanie Horyzontów Zaklęć. Dołączył do gestu toastu, po tym upijając kolejny łyk ze swojego kielicha.
- Życie wśród chaosu i histerii musi prowadzić do obłędu, ale to tylko dowodzi samo jak słabymi ogniwami są, kiedy odmawiają poprawnej kolei rzeczy, samym się mieszając na rzecz własnych fanaberii - zgodził się, marszcząc brwi wyłącznie na moment. Prędko rozluźnił swój wyraz twarzy w uśmiechu, nie chcąc teraz przywoływać swojej żony - jej rodziny, jej matki która okazała się być słabą zdrajczynią krwi. Uniknął tragedii, tak bliskiego zmieszania ze szlamem. A teraz tym bardziej podobne sytuacje nie będą się zdarzać.
Podrapał się palcem za uchem odruchowo, odnotowując w ten sposób, aby unikać Suffolk - a może i Norfolk? Na wszelki wypadek obu hrabstw, nie mając najmniejszej ochoty na spotykanie żadnych potworów; niezależnie czy oswojonych, czy nie. Nie pojmował fascynacji niektórych zwierzętami i był to ostatni zakamarek umysłu, który chciałby zgłębiać. Zresztą, wcale mu podobne fanaberie u innych nie przeszkadzały, tak długo jak te zwierzęta były trzymane z dala od niego. - Pozostaje pytanie czy mugole nie wpływają negatywnie na dietę? - rzucił pod rozważanie, samemu w gruncie rzeczy nie zastanawiając się nigdy nad tym. Czy jeśli mugole posiadali tak niszczący wpływ na środowisko i całą Anglię, czy nie mogli zaszkodzić zwierzętom? Czy rzeczywiście nie było łatwiej pozbyć się ich chociażby przez spalenie niż rzucenie na pożarcie jakimkolwiek zwierzętom, niezależnie czy tym magicznym, czy jednak nie? - A gdzie ten potwór się znajduje? Musi być wybitnym dowodem siły teraz, nie każdy może pochwalić się zapanowaniem nad bestią, lecz czego innego spodziewać się po tak wybitnych czarodziejach niż wyznaczania nowych standardów i dokonywania tego, o czym inni mogą wyłącznie śnić? - dodał, kierowany bardziej własną wygodą. Mógł zaszyć się do końca życia w Londynie, z dala od wszystkich możliwych miejsc przebywania potwora, a jednak nie było to też idealne rozwiązanie.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Medale błyszczały na jego szacie, ale na bankiecie Cornelius pozwalał błyszczeć Valerie i pierścionkowi na jej serdecznym palcu, rad, że narzeczona jest dziś u jego boku. Miała być ozdobą wieczoru, a uroczystość idealną okazją do publicznego wyjścia. Teraz cieszyło go, że uśmiechała się tak promiennie i odnajdywała w rozmowach. Samemu jeszcze nie wiedział, czy potrzebuje zająć czymś myśli czy pomyśleć w ciszy, dzisiejszy dzień był pełen niespodzianek - ale póki co zepchnął emocje gdzieś w tył głowy, uśmiechając się promiennie do zgromadzonych gości. Porozmawiali już z nestorem Juliusem Avery (lakonicznie, jak zwykle - ale Sallowom rozmowy z lordami Shropshire przychodziły równie naturalnie jak oddychanie, przyzwyczaili się) i jego małżonką, przywitali ze znajomymi z Ministerstwa, wreszcie Cornelius zostawił Valerie w otoczeniu rozprawiających o muzyce dam i poczuł na sobie spojrzenie Ramseya.
Namiestnika Warwickshire.
Uśmiechnął się uprzejmie, ale w zielonych oczach zalśniło coś więcej niż zwykła grzeczność. Ramsey Mulciber, skromnie przedstawiający się w listach jako urzędnik Ministerstwa, zdołał ziścić marzenia, o których Cornelius Sallow do dzisiaj nie wiedział, że je posiadał. Własne hrabstwo, ścisła elita. W Dziurawym Kotle widział, że Mulciber posiadł potęgę do jakiej mu daleko, że jego służba Czarnemu Panu musiała być długa i wymagająca, a nagroda adekwatna - ale namiestnik o enigmatycznej biografii intrygował. Cornelius nigdy nie będzie mógł się równać z arystokratami, Deirdre mu zaimponowała, ale nie będzie szukał wzorców we własnej eks-narzeczonej, Drew Macnaira nie poznał jeszcze dobrze; ze wszystkich Śmierciożerców to Mulciber wydawał się wzorem do naśladowania.
Kimś, kto z Ministerstwa wybił się do wyżyn.
Cornelius był cierpliwy, na początek wystarczy medal. W uznaniu ich zasług znalazł obietnicę tego, że ciężka praca popłaca. Nastał nowy, wspaniały świat, świat budowany za pomocą talentów i wysiłków.
-Ramseyu. - z wdzięcznością chwycił kielich, choć do tej pory pił niewiele i zjawił się prędko obok Mulcibera oraz Tristana. -Lordzie Rosier. - z Ramseyem przeszli na "ty" podczas pojedynku, choć gdyby nie zwrócił się do niego pierwszy Cornelius ostrożnie zdecydowałby się pewnie na formę grzecznościowej. -Za nowy, wspaniały świat. Dzisiejsza propaganda była wytycznymi z góry - nie był pewien czy artykuł "Walczącego Maga" to pomysł Ministra to wola samego Czarnego Pana, nie brał w nim udziału osobiście. Reagował przemówieniem na politykę obraną w pracy, naiwnie zakładając, że to Śmierciożercy wiedzą jeszcze więcej niż on. Potrafił ubrać w piękne słowa każdą opowieść, ale nauczył się ich nie kwestionować - nie, gdy wspierał językiem i piórem ważniejszych od siebie. -ale mam nadzieję, że wypleni nadzieję z serc wrogów. - a Ministerstwu pozwoli oszczędzić czas i pieniądze, musieli w końcu sprawdzać fałszywe donosy.
Nie miał jednak zamiaru mówić o sobie. Zwrócił roziskrzone spojrzenie na Mulcibera, który (niespodziewanie?) sam odnalazł w sobie smykałkę propagandową.
-Dawno żaden artykuł naukowy nie sprawił mi takiej przyjemności, nauka wymaga takiej lekkości pióra. - pochwalił szczerze (to istotne, znał każde rodzaje pochlebstw, te płynące z serca były najrzadsze) Mulcibera, a gdy zaczął zastanawiać się nad reakcją dam, uśmiechnął się lisio. -Valerie bardzo się podobał. Kobiety powinny być świadome swoich słabości i powołania. - skomplementował w imię narzeczonej, zarazem komplementując ją samą. Starannie wybrał towarzyszkę życia - podobało mu się, że Valerie zgadzała się z jego słowami, że słysząc jego entuzjazm na temat "Horyzontów" sama postarała się go odwzorować. Może była zakochana, a może sprytna - nad tym nigdy się nie zastanawiał. -A nasze sojuszniczki powinny zrozumieć, że gwiazdy najjaśniej błyszczą pojedynczo. Wyjątki potwierdzające reguły wypisane przez Ramseya. - wzruszył ramionami, zastanawiając się już, jak propagandowo przedstawić nowy autorytet Deirdre, będzie musiał z nią o tym porozmawiać. -Kobiety świadome własnej wartości rozumieją, czym są słowa, a czym prawda. - rzucił pod nosem, z uśmiechem równie sardonicznym jak Ramsey. Mogły wśród nich zdarzać się jasne gwiazdy, jak Deirdre, ale nigdy nie będą im równe.
-Lordzie Burke. Panie Borgin. - przywitał się z uśmiechem z Xavierem i Oyvindem, gdy dołączył do towarzystwa. Z lordem Burke miał już okazję współpracować, Borgin pozostawał niewiadomą - Cornelius obrzucił go ciekawym spojrzeniem, a potem na powrót skupił się na rozmowie. Akurat wtedy, gdy porównano mugolki do klacz.
Upił łyk wina, powtarzając sobie, że od aprobaty tych ludzi zależy wszystko. A potem uśmiechnął się promiennie, próbując nie myśleć o kimkolwiek konkretnym.
-Jakiego rodzaju terapia? - zainteresował się. -Zawsze ciekawił mnie wpływ legilimencji na umysły mugoli, a Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów stłamsiła na wieki badania naukowe nad tym tematem. - jeśli coś w życiu ciekawiło go szczerze, to właśnie to. -Czy można zmienić lub zyskać czyjąś lojalność, zmieniając kilka wspomnień? Wyszkolić, jak... klacz albo wiernego psa? - nie znał się na jeździectwie, ale znał się na dehumanizowaniu wrogów. Obrzucił rozmówców spojrzeniem, chcąc wybadać nastroje. Mógłby mówić dalej, mógłby mówić, że prostytutka za Orchideusa jest tańsza niż ta za pieniądze, ale nie był pewien, czy powinien. Może lepiej nie rozumieć tego fetyszu. Oyvind podzielał zresztą przemyślenia zebranych, Cornelius skinął entuzjastycznie głową, chaos, histeria, samemu ich nienawidził. Na bestiach i zwierzętach nie znał się za to wcale, karmił regularnie swojego kuguchara i tyle - ale z zainteresowaniem słuchał o krakenie, szukając wzrokiem Manannana.
-"Horyzonty Zaklęć" zbyt długo były zdominowane artykułami o niewielkiej wartości dla naszej sprawy. - mruknął, mając na myśli choćby ostatnią książkę Vane'a; rzecz jasna nie artykuł Ramseya. -A ujarzmiony potwór mógłby zainteresować ich magizoologów. - opisujących go ku służbie propagandy. Ciekawe, czy Eberhart pozwoliłaby mu nanieść skromne poprawki na jej pracę badawczą - mógłby sobie wyobrazić jej minę i pewnie nie, ale dziś nic nie było niemożliwe.
Namiestnika Warwickshire.
Uśmiechnął się uprzejmie, ale w zielonych oczach zalśniło coś więcej niż zwykła grzeczność. Ramsey Mulciber, skromnie przedstawiający się w listach jako urzędnik Ministerstwa, zdołał ziścić marzenia, o których Cornelius Sallow do dzisiaj nie wiedział, że je posiadał. Własne hrabstwo, ścisła elita. W Dziurawym Kotle widział, że Mulciber posiadł potęgę do jakiej mu daleko, że jego służba Czarnemu Panu musiała być długa i wymagająca, a nagroda adekwatna - ale namiestnik o enigmatycznej biografii intrygował. Cornelius nigdy nie będzie mógł się równać z arystokratami, Deirdre mu zaimponowała, ale nie będzie szukał wzorców we własnej eks-narzeczonej, Drew Macnaira nie poznał jeszcze dobrze; ze wszystkich Śmierciożerców to Mulciber wydawał się wzorem do naśladowania.
Kimś, kto z Ministerstwa wybił się do wyżyn.
Cornelius był cierpliwy, na początek wystarczy medal. W uznaniu ich zasług znalazł obietnicę tego, że ciężka praca popłaca. Nastał nowy, wspaniały świat, świat budowany za pomocą talentów i wysiłków.
-Ramseyu. - z wdzięcznością chwycił kielich, choć do tej pory pił niewiele i zjawił się prędko obok Mulcibera oraz Tristana. -Lordzie Rosier. - z Ramseyem przeszli na "ty" podczas pojedynku, choć gdyby nie zwrócił się do niego pierwszy Cornelius ostrożnie zdecydowałby się pewnie na formę grzecznościowej. -Za nowy, wspaniały świat. Dzisiejsza propaganda była wytycznymi z góry - nie był pewien czy artykuł "Walczącego Maga" to pomysł Ministra to wola samego Czarnego Pana, nie brał w nim udziału osobiście. Reagował przemówieniem na politykę obraną w pracy, naiwnie zakładając, że to Śmierciożercy wiedzą jeszcze więcej niż on. Potrafił ubrać w piękne słowa każdą opowieść, ale nauczył się ich nie kwestionować - nie, gdy wspierał językiem i piórem ważniejszych od siebie. -ale mam nadzieję, że wypleni nadzieję z serc wrogów. - a Ministerstwu pozwoli oszczędzić czas i pieniądze, musieli w końcu sprawdzać fałszywe donosy.
Nie miał jednak zamiaru mówić o sobie. Zwrócił roziskrzone spojrzenie na Mulcibera, który (niespodziewanie?) sam odnalazł w sobie smykałkę propagandową.
-Dawno żaden artykuł naukowy nie sprawił mi takiej przyjemności, nauka wymaga takiej lekkości pióra. - pochwalił szczerze (to istotne, znał każde rodzaje pochlebstw, te płynące z serca były najrzadsze) Mulcibera, a gdy zaczął zastanawiać się nad reakcją dam, uśmiechnął się lisio. -Valerie bardzo się podobał. Kobiety powinny być świadome swoich słabości i powołania. - skomplementował w imię narzeczonej, zarazem komplementując ją samą. Starannie wybrał towarzyszkę życia - podobało mu się, że Valerie zgadzała się z jego słowami, że słysząc jego entuzjazm na temat "Horyzontów" sama postarała się go odwzorować. Może była zakochana, a może sprytna - nad tym nigdy się nie zastanawiał. -A nasze sojuszniczki powinny zrozumieć, że gwiazdy najjaśniej błyszczą pojedynczo. Wyjątki potwierdzające reguły wypisane przez Ramseya. - wzruszył ramionami, zastanawiając się już, jak propagandowo przedstawić nowy autorytet Deirdre, będzie musiał z nią o tym porozmawiać. -Kobiety świadome własnej wartości rozumieją, czym są słowa, a czym prawda. - rzucił pod nosem, z uśmiechem równie sardonicznym jak Ramsey. Mogły wśród nich zdarzać się jasne gwiazdy, jak Deirdre, ale nigdy nie będą im równe.
-Lordzie Burke. Panie Borgin. - przywitał się z uśmiechem z Xavierem i Oyvindem, gdy dołączył do towarzystwa. Z lordem Burke miał już okazję współpracować, Borgin pozostawał niewiadomą - Cornelius obrzucił go ciekawym spojrzeniem, a potem na powrót skupił się na rozmowie. Akurat wtedy, gdy porównano mugolki do klacz.
Upił łyk wina, powtarzając sobie, że od aprobaty tych ludzi zależy wszystko. A potem uśmiechnął się promiennie, próbując nie myśleć o kimkolwiek konkretnym.
-Jakiego rodzaju terapia? - zainteresował się. -Zawsze ciekawił mnie wpływ legilimencji na umysły mugoli, a Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów stłamsiła na wieki badania naukowe nad tym tematem. - jeśli coś w życiu ciekawiło go szczerze, to właśnie to. -Czy można zmienić lub zyskać czyjąś lojalność, zmieniając kilka wspomnień? Wyszkolić, jak... klacz albo wiernego psa? - nie znał się na jeździectwie, ale znał się na dehumanizowaniu wrogów. Obrzucił rozmówców spojrzeniem, chcąc wybadać nastroje. Mógłby mówić dalej, mógłby mówić, że prostytutka za Orchideusa jest tańsza niż ta za pieniądze, ale nie był pewien, czy powinien. Może lepiej nie rozumieć tego fetyszu. Oyvind podzielał zresztą przemyślenia zebranych, Cornelius skinął entuzjastycznie głową, chaos, histeria, samemu ich nienawidził. Na bestiach i zwierzętach nie znał się za to wcale, karmił regularnie swojego kuguchara i tyle - ale z zainteresowaniem słuchał o krakenie, szukając wzrokiem Manannana.
-"Horyzonty Zaklęć" zbyt długo były zdominowane artykułami o niewielkiej wartości dla naszej sprawy. - mruknął, mając na myśli choćby ostatnią książkę Vane'a; rzecz jasna nie artykuł Ramseya. -A ujarzmiony potwór mógłby zainteresować ich magizoologów. - opisujących go ku służbie propagandy. Ciekawe, czy Eberhart pozwoliłaby mu nanieść skromne poprawki na jej pracę badawczą - mógłby sobie wyobrazić jej minę i pewnie nie, ale dziś nic nie było niemożliwe.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzadko przychodziło mi uśmiechać się szczerze, ale widok Oyvinda, jaki z wyraźną szczerością zwrócił się z gratulacjami sprawił, iż to uczyniłem. Nie spodziewałem się podobnego przebiegu dzisiejszej ceremonii, a tym bardziej nie brałem pod uwagę opcji przyznania ziemi, dlatego miałem naprawdę dobry powód do świętowania. Z resztą dla mnie każda okazja była dobra, aby sięgnąć po coś mocniejszego. -Oczywiście- rzuciłem posyłając Belvinie wymowne spojrzenie. Cóż, musiała sobie przez jakiś czas poradzić sama, co niewątpliwie uczyni, bowiem zamierzałem wypić kilka kolejek ze starym druhem i co szybko się okazało nie tylko z nim. Na zewnątrz znajdowała się już męska część śmietanki towarzyskiej, którzy przerywali opróżnianie kielicha tylko na momenty zachwytu nad naszymi sukcesami. Wybornie.
-Nawet jedną z tych opowieści zdążyłem się już podzielić z lady Carrow- co było prawdą. Nieszczególnie potrafiłem ugryźć się w język. -Wyobraź sobie, że w ostatnich dniach udało mi się o własnych nogach powrócić do mieszkania, kiedy to wychyliłem wiadro ognistej. Nie pamiętam czy Belvina była zła o to, czy o coś co powiedziałem, ale do końca następnego dnia chodziła naburmuszona. Czy kobitki naprawdę muszą przejmować się takimi bzdurami? Sam chciałbym mieć takie zmartwienia- westchnąłem przeciągle, a następnie upiłem kilka łyków z kielicha. Wzrokiem szukałem kelnera, albowiem byłem przekonany, iż wino to było ostatnie co mieliśmy ochotę dziś pić. -Mniejsza o mnie, mów lepiej jak u ciebie. Poznałeś jakąś panienkę?- alkohol i zachwyt nad kobietami – czyż to nie piękne połączenie? Byłem na pogrzebie jego żony, smutne wydarzenie, acz na wszystko musieliśmy być gotowi. Stało się, życia nic jej nie przywróci, więc trzeba było iść dalej. W parze zawsze raźniej, a w trzech to już luksus.
Usłyszałem słowa Sallowa odnośnie treści szerzonej propagandy. -Tak coś czułem, że wyczułeś się tego na pamięć- zaśmiałem się pod nosem, udając się w stronę grupki mężczyzn. -Nawet nie mrugnąłeś w trakcie całego przemówienia, które notabene było naprawdę wzniosłe. Bardzo cenię twoją pracę Corneliusie. Czy to dobry moment, aby zaprosić cię do Suffolk? Myślę, że mieszkańcy są spragnieni kilku twoich wystąpień- rzuciłem z lekkim uśmiechem, po czym wzniosłem kielich w ramach toastu i upiłem łyk trunku. -Narzeczonej też tak przekonujesz o wyjątkowości upojnej nocy?- dodałem półszeptem, kiedy zatrzymałem się tuż obok niego. Rzecz jasna jedynie żartowałem i niestety moje dzisiejsze uszczypliwości musieli mi wszyscy wybaczyć. Od rana starałem się zachować choć pozory dobrego wychowania, a wówczas chciałem już być po prostu sobą. Ponadto kilka lampek wina też zrobiły swoje.
-Mam wrażenie, że ten artykuł będzie wspominany przez lata. Nie obraź się Ramseyu, nie czytałem go, ale Belvina kilkukrotnie już przekazała mi całą treść. Chyba zrobiłeś na niej wrażenie, ale nie jestem pewien czy zostaniecie przyjaciółmi- rozłożyłem bezradnie ręce, a w kącikach ust czaił się ironiczny uśmiech.
Wspomnienie potworka z Suffolk sprawiło, ze pokiwałem wolno głową wszak walczyliśmy tam ramię w ramię. -Tak było. Nigdy nie wątpiłem w możliwości Manannana, ale w forcie pokazał prawdziwą odwagę. Bez niego ten sukces byłby niemożliwy- tak uważałem, takie było moje zdanie i zdążyłem się już nim podzielić z Traversem. Rita niestety nie miała już ku temu okazji. Żałowałem tej straty, ale wiedziała na co się pisze. Rozkazy były proste, a ona je zignorowała.
Wsłuchałem się w słowa Tristana odnośnie mugoli oraz Longbottoma. Miał rację, niewielka to była różnica. -Tresura na zasadzie wrogości do tego samego gatunku- jedynie głośno myślałem, kiedy Ramsey wspomniał o tej metodzie.
Gestem przywołałem kelnera znajdującego się najbliżej nas i zamówiłem dla każdego po szklaneczce ognistej. Chyba dziś mogliśmy sobie na to pozwolić?
-Nawet jedną z tych opowieści zdążyłem się już podzielić z lady Carrow- co było prawdą. Nieszczególnie potrafiłem ugryźć się w język. -Wyobraź sobie, że w ostatnich dniach udało mi się o własnych nogach powrócić do mieszkania, kiedy to wychyliłem wiadro ognistej. Nie pamiętam czy Belvina była zła o to, czy o coś co powiedziałem, ale do końca następnego dnia chodziła naburmuszona. Czy kobitki naprawdę muszą przejmować się takimi bzdurami? Sam chciałbym mieć takie zmartwienia- westchnąłem przeciągle, a następnie upiłem kilka łyków z kielicha. Wzrokiem szukałem kelnera, albowiem byłem przekonany, iż wino to było ostatnie co mieliśmy ochotę dziś pić. -Mniejsza o mnie, mów lepiej jak u ciebie. Poznałeś jakąś panienkę?- alkohol i zachwyt nad kobietami – czyż to nie piękne połączenie? Byłem na pogrzebie jego żony, smutne wydarzenie, acz na wszystko musieliśmy być gotowi. Stało się, życia nic jej nie przywróci, więc trzeba było iść dalej. W parze zawsze raźniej, a w trzech to już luksus.
Usłyszałem słowa Sallowa odnośnie treści szerzonej propagandy. -Tak coś czułem, że wyczułeś się tego na pamięć- zaśmiałem się pod nosem, udając się w stronę grupki mężczyzn. -Nawet nie mrugnąłeś w trakcie całego przemówienia, które notabene było naprawdę wzniosłe. Bardzo cenię twoją pracę Corneliusie. Czy to dobry moment, aby zaprosić cię do Suffolk? Myślę, że mieszkańcy są spragnieni kilku twoich wystąpień- rzuciłem z lekkim uśmiechem, po czym wzniosłem kielich w ramach toastu i upiłem łyk trunku. -Narzeczonej też tak przekonujesz o wyjątkowości upojnej nocy?- dodałem półszeptem, kiedy zatrzymałem się tuż obok niego. Rzecz jasna jedynie żartowałem i niestety moje dzisiejsze uszczypliwości musieli mi wszyscy wybaczyć. Od rana starałem się zachować choć pozory dobrego wychowania, a wówczas chciałem już być po prostu sobą. Ponadto kilka lampek wina też zrobiły swoje.
-Mam wrażenie, że ten artykuł będzie wspominany przez lata. Nie obraź się Ramseyu, nie czytałem go, ale Belvina kilkukrotnie już przekazała mi całą treść. Chyba zrobiłeś na niej wrażenie, ale nie jestem pewien czy zostaniecie przyjaciółmi- rozłożyłem bezradnie ręce, a w kącikach ust czaił się ironiczny uśmiech.
Wspomnienie potworka z Suffolk sprawiło, ze pokiwałem wolno głową wszak walczyliśmy tam ramię w ramię. -Tak było. Nigdy nie wątpiłem w możliwości Manannana, ale w forcie pokazał prawdziwą odwagę. Bez niego ten sukces byłby niemożliwy- tak uważałem, takie było moje zdanie i zdążyłem się już nim podzielić z Traversem. Rita niestety nie miała już ku temu okazji. Żałowałem tej straty, ale wiedziała na co się pisze. Rozkazy były proste, a ona je zignorowała.
Wsłuchałem się w słowa Tristana odnośnie mugoli oraz Longbottoma. Miał rację, niewielka to była różnica. -Tresura na zasadzie wrogości do tego samego gatunku- jedynie głośno myślałem, kiedy Ramsey wspomniał o tej metodzie.
Gestem przywołałem kelnera znajdującego się najbliżej nas i zamówiłem dla każdego po szklaneczce ognistej. Chyba dziś mogliśmy sobie na to pozwolić?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wieczorny chłód ogrodów stanowił przyjemne otrzeźwienie w zestawieniu z nieruchomym powietrzem restauracji: wypełnionej rozmowami, muzyką, coraz bardziej chybotliwymi i odważnymi toastami, a także – upajającą atmosferą sukcesu. Na tę ostatnią nie pozostawał obojętny, od samego początku bankietu przyjmując gratulacje bez śladów fałszywej skromności (której nie posiadał zresztą zbyt wiele) i opowiadając o ostatnim zwycięstwie Rycerzy Walpurgii każdemu, go chciał go słuchać, hamowany jedynie bliską obecnością Melisande, która skutecznie potrafiła odwrócić jego uwagę od barwnych opowieści o podbojach. To z nią spędził większość wieczoru, zabawiając się muzyką i próbowaniem przywiezionych z Włoch potraw, w końcu jednak pozostawił ją w towarzystwie rodziny, żeby zamienić parę słów z wujem i zdać mu krótki raport na temat ich statków, wciąż stacjonujących u wybrzeży Suffolku, a później – zdecydował się zaczerpnąć oddechu na zewnątrz.
Nie był pewien, czy w pobliże sadzawek przyciągnęła go wrodzona potrzeba przebywania w bliskim sąsiedztwie wody, czy – co bardziej prawdopodobne – niosące się ponad nią głosy, ale na dźwięk własnego imienia zatrzymał się odruchowo, bez trudu odnajdując wzrokiem Ramseya stojącego w towarzystwie Tristana, Drew i paru innych znajomych twarzy. – Ach, co to jest za potwór! – rzucił, wyłapując skrawki kontekstu i podchodząc bliżej, żeby dołączyć do rozmowy; nie potrzebował żadnego innego zaproszenia. Skinął głową stojącym przy basenie czarodziejom. – Ramseyu, Tristanie, Drew. Xavierze. Corneliusie – przywitał się, dopiero na końcu dostrzegając Oyvinda; wzrok na sekundę uciekł w stronę włosów mężczyzny, odchrząknął szybko. – Pan Borgin, jeśli się nie mylę? – zapytał. Doskonale wiedział, z kim miał do czynienia, ale nie mógł przecież pozwolić mu odezwać się pierwszemu; w przyszłym tygodniu planował krótki rejs, słowa wypowiedziane przez rudowłosego mogłyby ściągnąć na niego pecha – nie miał zamiaru ryzykować. – Mugole nie zdawali się mu szkodzić, kiedy pożerał ich razem z ich lichymi statkami, ale zdziwiłbym się, gdyby było inaczej – nie są twardsi niż glony czy ryby – powiedział, odpowiadając poniekąd na wątpliwości Oyvinda, celowo nie prostując kwestii ujarzmienia bestii. Kraken daleki był od okiełznania, nie odpowiadał na jego rozkazy, a sam Manannan wciąż nie do końca wiedział, dlaczego nie atakował jego i okrętów Traversów w sposób, w jaki uczynił to z mugolską flotą – ale przecież nie było to istotne; któregoś dnia odkryje, jak sprawić, by go usłuchał. – Gdybyście tylko widzieli tę bitwę! – dodał, dając się ponieść ekscytacji i spoglądając w stronę Macnaira, doceniając jego pochlebne słowa; przez moment w spojrzeniu jasnych tęczówek błysnęło coś jeszcze: podziw, szacunek; emocje, których nie potrafił się pozbyć, odkąd w forcie stał się świadkiem niezwykłych i niezrozumiałych dokonań Śmierciożercy. Świadomość tego, jaką potęgą władał – nawet jeśli jedynie częściowa – sprawiała, że spoglądał na niego inaczej, nie jak równego sobie, Drew stracił nieco na realności – przypominając teraz bardziej żyjących już tylko w legendach magów, czarodziejów dokonujących rzeczy, o których innym się nie śniło. – Nie ukrywam, przez moment – kiedy pociągnął mackami statek, na którym stałem i znalazłem się o tyle – ciągnął, gestem dłoni obrazując, jak niewiele brakowało – od jego paszczy, myślałem, że już po mnie. Po walce opadł na dno, został w pobliżu Felixstowe – jakby na coś czekał. Nie atakuje nas, więc planuję przyjrzeć mu się bardziej, o ile nowy namiestnik Suffolku wyrazi zgodę – dodał, kiwając głową w stronę Macnaira. Cieszył się, że to on miał objąć władzę nad tymi terenami, zwłaszcza, że sąsiadowały bezpośrednio z Norfolkiem. – Jeszcze ci nie gratulowałem, powinniśmy wznieść za to toast – gdzie ten kelner? – Rozejrzał się, szukając wzrokiem mężczyzny, u którego Śmierciożerca zamówił kolejkę. – Mam nadzieję, że przyniesie coś mocniejszego niż woda w tych sadzawkach – wtrącił, nie zauważając szampana w dłoni Tristana. – W każdym razie, Eberhart podała mu jakieś medykamenty zaszyte w ciałach mugoli, więc myślę, że całkiem mu smakują. Chciała przeprowadzić nad nim badania, ale nie wiem się – czy kobietom nie brakuje charakteru do obcowania z takimi bestiami? – zastanowił się, pytanie poniekąd kierując w stronę Ramseya, który – co wnioskował po wcześniejszych urywkach niosących się ogrodami wypowiedzi – zdawał się być autorytetem w tej dziedzinie. Nie zdążył co prawda przeczytać jeszcze jego artykułu, Horyzonty Zaklęć rzadko kiedy wpadały mu w ręce, ale postanowił się do tego nie przyznawać. – Wolałbym zasięgnąć rady kogoś bardziej obeznanego – cóż sądzisz, Tristanie? Czy ty lub któryś z twoich smokologów znaleźlibyście czas, by rzucić na niego okiem? – zapytał. Wcześniej nie zwrócił się z tym do Rosierów, zdając sobie sprawę, że byli zajęci działaniami w Warwickshire, ale teraz, gdy kurz nieco opadł (a wypity alkohol śmiało krążył w jego żyłach), zdecydował się na podjęcie tej kwestii.
Nie był pewien, czy w pobliże sadzawek przyciągnęła go wrodzona potrzeba przebywania w bliskim sąsiedztwie wody, czy – co bardziej prawdopodobne – niosące się ponad nią głosy, ale na dźwięk własnego imienia zatrzymał się odruchowo, bez trudu odnajdując wzrokiem Ramseya stojącego w towarzystwie Tristana, Drew i paru innych znajomych twarzy. – Ach, co to jest za potwór! – rzucił, wyłapując skrawki kontekstu i podchodząc bliżej, żeby dołączyć do rozmowy; nie potrzebował żadnego innego zaproszenia. Skinął głową stojącym przy basenie czarodziejom. – Ramseyu, Tristanie, Drew. Xavierze. Corneliusie – przywitał się, dopiero na końcu dostrzegając Oyvinda; wzrok na sekundę uciekł w stronę włosów mężczyzny, odchrząknął szybko. – Pan Borgin, jeśli się nie mylę? – zapytał. Doskonale wiedział, z kim miał do czynienia, ale nie mógł przecież pozwolić mu odezwać się pierwszemu; w przyszłym tygodniu planował krótki rejs, słowa wypowiedziane przez rudowłosego mogłyby ściągnąć na niego pecha – nie miał zamiaru ryzykować. – Mugole nie zdawali się mu szkodzić, kiedy pożerał ich razem z ich lichymi statkami, ale zdziwiłbym się, gdyby było inaczej – nie są twardsi niż glony czy ryby – powiedział, odpowiadając poniekąd na wątpliwości Oyvinda, celowo nie prostując kwestii ujarzmienia bestii. Kraken daleki był od okiełznania, nie odpowiadał na jego rozkazy, a sam Manannan wciąż nie do końca wiedział, dlaczego nie atakował jego i okrętów Traversów w sposób, w jaki uczynił to z mugolską flotą – ale przecież nie było to istotne; któregoś dnia odkryje, jak sprawić, by go usłuchał. – Gdybyście tylko widzieli tę bitwę! – dodał, dając się ponieść ekscytacji i spoglądając w stronę Macnaira, doceniając jego pochlebne słowa; przez moment w spojrzeniu jasnych tęczówek błysnęło coś jeszcze: podziw, szacunek; emocje, których nie potrafił się pozbyć, odkąd w forcie stał się świadkiem niezwykłych i niezrozumiałych dokonań Śmierciożercy. Świadomość tego, jaką potęgą władał – nawet jeśli jedynie częściowa – sprawiała, że spoglądał na niego inaczej, nie jak równego sobie, Drew stracił nieco na realności – przypominając teraz bardziej żyjących już tylko w legendach magów, czarodziejów dokonujących rzeczy, o których innym się nie śniło. – Nie ukrywam, przez moment – kiedy pociągnął mackami statek, na którym stałem i znalazłem się o tyle – ciągnął, gestem dłoni obrazując, jak niewiele brakowało – od jego paszczy, myślałem, że już po mnie. Po walce opadł na dno, został w pobliżu Felixstowe – jakby na coś czekał. Nie atakuje nas, więc planuję przyjrzeć mu się bardziej, o ile nowy namiestnik Suffolku wyrazi zgodę – dodał, kiwając głową w stronę Macnaira. Cieszył się, że to on miał objąć władzę nad tymi terenami, zwłaszcza, że sąsiadowały bezpośrednio z Norfolkiem. – Jeszcze ci nie gratulowałem, powinniśmy wznieść za to toast – gdzie ten kelner? – Rozejrzał się, szukając wzrokiem mężczyzny, u którego Śmierciożerca zamówił kolejkę. – Mam nadzieję, że przyniesie coś mocniejszego niż woda w tych sadzawkach – wtrącił, nie zauważając szampana w dłoni Tristana. – W każdym razie, Eberhart podała mu jakieś medykamenty zaszyte w ciałach mugoli, więc myślę, że całkiem mu smakują. Chciała przeprowadzić nad nim badania, ale nie wiem się – czy kobietom nie brakuje charakteru do obcowania z takimi bestiami? – zastanowił się, pytanie poniekąd kierując w stronę Ramseya, który – co wnioskował po wcześniejszych urywkach niosących się ogrodami wypowiedzi – zdawał się być autorytetem w tej dziedzinie. Nie zdążył co prawda przeczytać jeszcze jego artykułu, Horyzonty Zaklęć rzadko kiedy wpadały mu w ręce, ale postanowił się do tego nie przyznawać. – Wolałbym zasięgnąć rady kogoś bardziej obeznanego – cóż sądzisz, Tristanie? Czy ty lub któryś z twoich smokologów znaleźlibyście czas, by rzucić na niego okiem? – zapytał. Wcześniej nie zwrócił się z tym do Rosierów, zdając sobie sprawę, że byli zajęci działaniami w Warwickshire, ale teraz, gdy kurz nieco opadł (a wypity alkohol śmiało krążył w jego żyłach), zdecydował się na podjęcie tej kwestii.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
- Xavier! - powitał kuzyna, wiązała ich krew, lecz rzadko im było po drodze, a w ostatnim czasie musiał przyznać przed sobą, że nie widział go całe wieki; oficjalne uroczystości z rzadka dawały przestrzeń do prywatnych rozmów, dzisiejsza noc była inna i pozwalała nadrobić wiele towarzyskich zaległości. - Jak interesy? Dawno mnie u was nie było, nie zabrałeś ze sobą małego poczęstunku z palarni? Wydawało mi się, że poczułem zapach opium - Czy zapach unosił się od Xaviera, czy przyniósł go ze sobą inny z gości? Przyjemnie podrażnił zmysły i rozbudził łaknienie, jeśli mieli świętować w kameralnym gronie, mogli wyciągnąć z tej nocy tyle, ile się dało. Z czasem dołączył do nich Borgin, kojarzył jego charakterystyczną nakrapianą piegami twarz. - Pan, Panie Borgin? - dopytał, tez miał przecież opium na wyciągnięcie ręki, czy mogli liczyć na niego?
- Nie - odpowiedział z zaskoczeniem Ramseyowi na pytanie, czy gdzieś na rodzinnych ziemiach stoi jego pomnik, tak jakby dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nikt mu go jeszcze nie wystawił. To takie honory oddawano bohaterom? - Tego się nie robi po śmierci? - dopytał zdezorientowany, może szukając usprawiedliwienia. Nie mogli być aż tak niewdzięczni za wyzwolenie ich spod mugolskiego jarzma. Może oprócz tych, którzy tym mugolskim jarzmem faktycznie byli, ale zdecydowali się posłusznie udawać, że nie mają z nim jednak nic wspólnego. Ostatecznie nie mogli zabić wszystkich, choć byłoby to skuteczniejszym rozwiązaniem. - Ty masz jakiś? - dopytał, pomnik Cronosa na placu rozpatrywał w nieco innych kategoriach. Głównie dlatego, że ociekał kiczem i był zwyczajnie brzydki, a on pochwycił się myśli, że powinien jeszcze dzisiaj odnaleźć Malfoya i pogratulować mu tego niewątpliwego zaszczytu, jakim okazało się zostanie muzą niejakiego Cattermole'a. Wolałby lepiej dobrać artystę.
- Alergia na kurz też bywa dokuczliwa - stwierdził, odnosząc się do mugolskiej metafory Mulcibera; w istocie mugole nie znaczyli więcej od kurzu. - Czuję, że mnie dopada. Coś potwornie kręci mi się w nosie, kiedy widzę kolejnego samobójcę - Kiwnął palcem przy nosie znacząco, wspominając swoje ostatnie spotkania z Zakonnikami. Arogancja nie pozwalała mu uczciwie oceniać przeciwnika, lecz czy popełniał błąd? - Jest też tak, że jak dmuchniesz w kurz zbyt mocno, może wpaść ci do nosa. Okropne uczucie - westchnął, do kwestii Zakonu Feniksa podchodząc wciąż z pobłażliwością.
Wzruszył ramieniem lekceważąco, upijając łyk szampana, gdy Ramsey napomknął o reakcji kobiet na jego artykuł; skinął potwierdzająco głową na słowa Sallowa, gratulujące mu lekkiego pióra, ale i przytakując dalszym słowom Corneliusa. Miał słuszność zwłaszcza w tym, że kobiety pozbawione śmiesznych kompleksów nie poczują się urażone oczywistościami.
- Rozsądne odczytają jego właściwe dno - stwierdził z przekonaniem. Być może momentami wydawał się nieznacznie przesadzony, Tristan z różnych względów nigdy nie odmówiłby kobietom fantazji, ale przecież to nie umniejszało wcale jego głównemu przesłaniu. Kobiety były ważne i cenne, front nie był miejscem dla nich. Miały dać życie temu, o co walczyli. Czystej krwi. Wykorzystywanie kaprysów histeryczek w toczonej walki byłoby prowadzeniem wojny bez jakichkolwiek zasad, a przede wszystkim bez własnej godności. - Mniej rozsądne zaczerpną z niego nauk, które, mam nadzieję, dadzą im do myślenia przynajmniej na tyle, by nie ośmieszały nas w oczach wroga. Może pod naciskiem odpuszczą sobie zadania, do których nie zostały stworzone? Nasze żołnierki mają zwyczaj zachowywać się jak obrażone podlotki, a na to nie widzę miejsca na polu walki -rzucił, wracając wspomnieniami do Multon. Tamtego dnia widział się z nią po raz pierwszy, wywarła na nim ogromne wrażenie, lecz raczej nie takie, jakie chciała. - Nie wszystkie z nich wiedzą, że na wroga nie wystarczy się obrazić - Uśmiechnął się szerzej, rozbawiony własnymi słowy. - Nierozsądne z kolei pociągną niechlubną tradycję awanturnictwa i zechcą dyskutować z tym, co oczywiste, oszczędzając nam czasu nad oceną owego rozsądku. - Co w zasadzie niosło pewne korzyści. Po cóż marnować czas na to, co i tak stracone? - Chaos dobrze jest zidentyfikować w zalążku, choćby i po to, by móc utrzymać go w ryzach później - odpowiedział Ramseyowi, nigdy nie dopuściliby, by podobna niefrasobliwość ogarnęła szeregi Czarnego Pana, czyniąc z niego słabego człowieka kryjącego się za spódnicami rozhisteryzowanych kobiet jak Longbottom. - Zignorowany może urosnąć w siłę jak ten cały Zakon - westchnął. - Wyobraźcie to sobie: tabuny żądnych krwi i wściekłych czarownic domagających się od nas równego dostępu do bolesnej śmierci na froncie z mugolskim oprawcą. - Roześmiał się na samą myśl, otrzepując z pyłu papierosa, którym zaciągnął się mocno chwilę później. Jako słabsze, jako piękniejsze, otaczano je opieką, która im służyła. Mężczyźni nie zrobią sami wszystkiego i nie urodzą za nich dzieci, niezmiennie zadziwiały go te, które uchylały się od przeznaczenia. - Widziałem w Warwick, co szlamy robią z naszymi kobietami. Okaleczali je. Zabawiali się z nimi jak ze swoimi. I mają się za prawych, pieprzone sukinsyny - Pokręcił głową, obrazy tamtej nocy wracały do niego często, czasem za dnia, czasem w nocy i sennych marach. Dopił kieliszek szampana, gdy obok przechodził czarodziej z obsługi, by nonszalanckim gestem podmienić pusty na pełen i spojrzał na Borgina, który zabrał głos. - Ich chaos jest naszym ładem. Osłabiając siebie, wzmacniają nas. Te wszystkie ich awanturnice nigdy nie urodzą dzieci, które poniosą te geny dalej. Wyginą. A nasza krew przetrwa, bo jest silniejsza - To nie pozostawiało przecież żadnych wątpliwości. Nie było wśród nich czarodziejów, którzy nie rozumieli, jak istotne było dziedziczenie odpowiedniej krwi. - Belvina zawsze lubiła się przekomarzać - odpowiedział na słowa Drew; nie zamienił z nią słowa od lat, ale znali się przecież jako dzieci. - Może jeśli naprawdę dobrze wyuczy się go na pamięć, to pojmie istotę rzeczy. Poradź jej, żeby czytała wolniej - dodał, z lekceważącym uśmiechem, odciągając na bok dłoń z tlącym się papierosem, wciąż z zadowolonym uśmiechem wsłuchując się w propozycję Mulcibera.
- A kto ocali potem przed nimi te biedne drapieżniki? - zapytał z rozbawieniem. - Nigdy nie potrafiłem pojąć, jak byli w stanie je ujarzmić bez pomocy magii, a jednak dali radę. Jak pasożyty, które oblepiają wszystko i wszystkich, a potem powoli ciągną za sobą, prosto w bagno. - Upił łyk szampana, by podjąć temat dalej - W tym rzecz, suka jest z natury oddana, a klacz nie zdaje sobie sprawy z siły, którą posiada i pragnie przewodnictwa, które może dać jej człowiek. Mugolskie kobiety są aroganckie i podstępne, ale to wciąż kobiety, wiele z nich przejawi również uległość. Odpowiedni zestaw wzmocnień mógłby wydobyć z nich pożądane cechy, podczas gdy selektywna reprodukcja wyeliminowałaby cechy wadliwe. Gdybyśmy rozpoczęli podobny program, efekty byłyby widoczne najwcześniej za kilka pokoleń. Może warto ku przyszłości? Skrzaty domowe są pożyteczne, lecz jest ich niewiele. Mugole rozmnażają się znacznie szybciej, byliby bardziej dostępni i zwiększyliby ogólną produktywność. Ciekawa rzecz pod eksperyment - przyznał, zaczynając zastanawiać się nad tym całkiem poważnie. - Co zrobilibyście z własną mugolką? - zwrócił się do pozostałych, nie mniej arogancko, co wcześniej. Z zastanowieniem wysłuchał słów Sallowa, niechętnie patrzył na jakiekolwiek formy akceptacji legilimencji, dostrzegając w tym ogromne zagrożenie. Miał wiele sekretów, których wypłynięcie skutecznie by go pogrzebało - przynajmniej społecznie. - Czy to nie od percepcji rzeczywistości zależne jest późniejsze podejście do ludzi, wyzwań, trudności? Wspomnienia warunkują późniejsze zachowania, bity pies jest agresywny. Jednak taka praca nad mugolami byłaby bardzo... skomplikowana. Czy to nie strata czasu? - zastanowił się, może i nie do końca. - Ptak trzymany w klatce nie tęskni za niebem, bo nigdy go nie poznał. Najprościej jest zapisać białą kartę, może gdyby całkowicie usuwać im permanentnie wszystkie życiowe wspomnienia, pamięć o całym dotychczasowym życiu... Można by im nawet nadawać imiona. - Przeniósł wzrok na Ramseya, sporo wiedział o ludzkich umysłach, by po chwili zainteresować się słowami Drew. - Masz na myśli szczucie mugoli nimi samymi? Jestem pewien, że te ślepe awanturnice Longbottoma już teraz tak samo skaczą do gardeł swoim, co nam. Problem tkwi raczej w niskiej skuteczności, ale gdyby je przeszkolić, a dopiero potem napuścić... - Brzmiało jak potencjalnie ciekawa rozrywka na nudne popołudnie. Z zainteresowaniem przeniósł wzrok na Traversa, kiedy Ramsey wspomniał o krakenie. Zamyślił się krótką chwilę, skacząc uwagą w kierunku Borgina, zastanawiając się nad potencjalną szkodliwością mugolskiego mięsa. Szczęśliwy posiadacz krakena karmiony był już w ten sposób, a pupil na te przekąski nie narzekał, jednak jeśli spojrzeć na to szerzej, sprawa była znacznie bardziej skomplikowana.
- Nie ma, wydaje mi się, wielu badań wykazujących wpływ mugolskiego mięsa na dietę fantastycznych zwierząt. Żeby z całą pewnością oszacować pożywność takiego pokarmu należałoby dokonać dokładnych analiz. Może powinniśmy to zlecić naszym uzdrowicielom? Jest wśród naszych ktoś, kto nadaje się do brudnej roboty? - Nie widział w tej roli Zachary'ego, który z pewnością miał istotniejsze sprawy na głowie. - Żeby drapieżnik pozostał w pełni sił musi mieć zagwarantowane wszystko, co jest mu potrzebne do prawidłowego funkcjonowania, a w młodym wieku również do wzrostu. W jakim wieku jest to zwierzę? - Czy ta czarownica w ogóle potrafiła to ocenić? - Dokładna analiza pozwoliłaby to ocenić na pewno, ale... wydaje się, że mugolskiemu mięsu może brakować elementów niezbędnych w żywieniu takiego stworzenia w dłuższej perspektywie. Naszym smokom nie szkodzi, lecz sprawa morskiego stworzenia może okazać się bardziej skomplikowana, gdyż nie ma mugoli podwodnych. Niewątpliwie zabraknie mu właściwości charakterystycznych dla fauny słonowodnych wód. To słonowodny kraken, prawda? - zapytał z rozbawieniem Traversa; niewielu pamiętało zagorzałą rycerską dyskusję o środowisku istotnym dla krakena. - Ale gdyby mugoli przeznaczonych na paszę tuczyć czymś, co nada im pożądanych właściwości... - zastanowił się, przecierając brodę bokiem dłoni, gdy nagle coś go olśniło. - A jeśli to jest jakiś pomysł na walkę z głodem? - ożywił się, spoglądając na pozostałych Rycerzy. - Mugolskie mięso przeznaczone do spożycia dla czarodziejów początkowo budziłoby kontrowersje, ale w dalekich krańcach Anglii nawet nasi cierpią głód. - Spojrzał na Corneliusa, którego zadaniem było przecież wmawiać ludziom, że chcą dla nich dobrze, niezależnie od tego, co owi ludzie o tym myśleli.
- Eberhart - powtórzył za Traversem, ale nazwiska nie kojarzył. Rzadko kiedy zwracał większą uwagę na nazwiska kobiet nauki, które wykazywały się w jego dziedzinie. Brakowało im siły i charakteru, by poradzić sobie z większością magicznych stworzeń. Być może zostałaby w jego wspomnieniach, gdyby zajmowała się jego lub pokrewną mu dziedziną, a był pewien, że tak nie było. - Może po wszystkim, co przeszedł, akurat potrzebuje kobiecej opieki i troski? - zapytał, z drwiącym uśmiechem. - To nie jest moja specjalizacja. Nie mam dużego doświadczenia z morskimi potworami - Choć wiele się uczył przy pochwyconym srebrniku - Ale mogę na niego zajrzeć w towarzystwie tej twojej zaklinaczki krakenów. Przy okazji ocenię jej kompetencje. Błędy w trakcie adaptacji mogą się okazać nieodwracalne. Źle byłoby powierzyć sprawę nieodpowiednim rękom - przestrzegł, nie do końca chyba dowierzając możliwościom czarownicy wobec tak potężnego i wielkiego stworzenia. - Swoją drogą, dość ciekawy wybór kariery dla dobrze ułożonej panny. Pytałeś jej, skąd wzięła się jej pasja do wielkich wysmukłych ośmiornic? To raczej nie była sugestia ojca. - Drwiący uśmiech wciąż tańczył na jego ustach.
- Naprawdę? - dopytał Corneliusa, kiedy wspomniał o nakazach propagandy, po czym roześmiał się na słowa Drew. - Cronos zawsze miał takie poczucie humoru? - rzucił w eter, od niechcenia, mając sceptyczne podejście do tej decyzji. - Może w tym szaleństwie jest metoda. Na plakatach były twarze kobiet i dzieci, na których koncentrowały się siły, a rzeczywisty wróg umykał. Nawet te furiatki muszą mieć nad sobą kogoś, kto mówi im, na czym mają w danej chwili koncentrować swój gniew - rzucił w ciemno, zgadując, po czym skinął głową na dalsze słowa Sallowa. - Morale to ważna rzecz. Ci, którzy wciąż się łudzą, że ludzie szalonego Longbottoma ich ocalą, winni po tych występach stracić nadzieję lub przynajmniej zwątpić. Popękane fundamenty przewalają wielkie budynki dokładnie tak, jak podgniłe korzenie drzewa. - Nagle powrócił spojrzeniem ku czarodziejowi, jakby o czymś sobie wnet przypomniał, może za sprawą słów Macnaira. - To gadanie może nawet zadziałać, bo jej zdolności aktorskie są imponujące - podjął słowa Drew o upojnej nocy. - Panna Vanity wypadła na scenie oszałamiająco - przyznał, ze szczerym uznaniem oceniając występ narzeczonej Corneliusa. Wiedział o ich zbliżającym się ślubie zgodnie z anonsem, lecz nie miał pojęcia o jej wdowieństwie. Dla Sallowa czas na ożenek minął już dawno temu, tymczasem pojawił się dziś w towarzystwie bardzo intrygującej kobiety. - Słyszeliście tę pieśń, panowie? Wielkie emocje, coś niezwykłego. Mam nadzieję, że zacznie częściej uświetniać nasze ceremonie swoim talentem - Nie była wśród artystek najpiękniejszą, lecz przecież nie dlatego się nią zainteresował. Gdyby miał oceniać twarz, nie talent, wzrok najmocniej przykuwała przecież młodziutka towarzyska Mulcibera, Salome.
Opowieści o krakenie i zwycięskiej bitwie Traversa wysłuchał z zainteresowaniem i uśmiechem z takim samym zadowoleniem błąkającym się nieprzerwanie na ustach, racząc się przy tym wyśmienitym szampanem. Opowieść zasługiwała na świętowanie, nie tylko ze względu na samo jakże wyjątkowe stworzenie, ale i charakter ceremonii urządzonej w podzięce za to poświęcenie. Był zresztą dumny z poczynań szwagra, który, choć wrócił do kraju niedawno, zdążył już udowodnić, że pokładana w nim nadzieja nie wzięła się znikąd. A duma niosła ulgę - dzięki której mógł być spokojny przynajmniej o losy Melisande.
- Czy wasi przodkowie walczyli kiedyś u boku krakena na wodach? - zapytał, ze szczerym zainteresowaniem; morski ród władał nie tylko Norfolkiem, byli panami mórz i oceanów, z których brali co chcieli i kiedy chcieli. Jeśli któryś z nich kiedykolwiek dokonał podobnego wyczynu, pozostał pewnie wiecznie żywy w pieśniach swoich dzieci, zastanawiały go potencjalne możliwości związane z podwodnym stworem, nawet jeśli na ten moment mogły pozostawać wyłącznie w sferach spekulacji. - To zaskakująco inteligentne stworzenia. Mugole zapolowaliby na niego ze strachu, zemsty lub dla zabawy przy pierwszej nadarzającej się okazji, ta wojna jest wojną o jego przetrwanie. - Czy był w stanie zdać sobie z tego sprawę? Z oczywistych względów badań nad intelektem krakenów nie było dużo, ale jeśli jego mniejsi krewniacy należały do jednych z najbystrzejszych stworzeń: oczekiwania względem niego mogły być bardzo wysokie.
wydłużamy czas na odpis do czterech dni....
- Nie - odpowiedział z zaskoczeniem Ramseyowi na pytanie, czy gdzieś na rodzinnych ziemiach stoi jego pomnik, tak jakby dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nikt mu go jeszcze nie wystawił. To takie honory oddawano bohaterom? - Tego się nie robi po śmierci? - dopytał zdezorientowany, może szukając usprawiedliwienia. Nie mogli być aż tak niewdzięczni za wyzwolenie ich spod mugolskiego jarzma. Może oprócz tych, którzy tym mugolskim jarzmem faktycznie byli, ale zdecydowali się posłusznie udawać, że nie mają z nim jednak nic wspólnego. Ostatecznie nie mogli zabić wszystkich, choć byłoby to skuteczniejszym rozwiązaniem. - Ty masz jakiś? - dopytał, pomnik Cronosa na placu rozpatrywał w nieco innych kategoriach. Głównie dlatego, że ociekał kiczem i był zwyczajnie brzydki, a on pochwycił się myśli, że powinien jeszcze dzisiaj odnaleźć Malfoya i pogratulować mu tego niewątpliwego zaszczytu, jakim okazało się zostanie muzą niejakiego Cattermole'a. Wolałby lepiej dobrać artystę.
- Alergia na kurz też bywa dokuczliwa - stwierdził, odnosząc się do mugolskiej metafory Mulcibera; w istocie mugole nie znaczyli więcej od kurzu. - Czuję, że mnie dopada. Coś potwornie kręci mi się w nosie, kiedy widzę kolejnego samobójcę - Kiwnął palcem przy nosie znacząco, wspominając swoje ostatnie spotkania z Zakonnikami. Arogancja nie pozwalała mu uczciwie oceniać przeciwnika, lecz czy popełniał błąd? - Jest też tak, że jak dmuchniesz w kurz zbyt mocno, może wpaść ci do nosa. Okropne uczucie - westchnął, do kwestii Zakonu Feniksa podchodząc wciąż z pobłażliwością.
Wzruszył ramieniem lekceważąco, upijając łyk szampana, gdy Ramsey napomknął o reakcji kobiet na jego artykuł; skinął potwierdzająco głową na słowa Sallowa, gratulujące mu lekkiego pióra, ale i przytakując dalszym słowom Corneliusa. Miał słuszność zwłaszcza w tym, że kobiety pozbawione śmiesznych kompleksów nie poczują się urażone oczywistościami.
- Rozsądne odczytają jego właściwe dno - stwierdził z przekonaniem. Być może momentami wydawał się nieznacznie przesadzony, Tristan z różnych względów nigdy nie odmówiłby kobietom fantazji, ale przecież to nie umniejszało wcale jego głównemu przesłaniu. Kobiety były ważne i cenne, front nie był miejscem dla nich. Miały dać życie temu, o co walczyli. Czystej krwi. Wykorzystywanie kaprysów histeryczek w toczonej walki byłoby prowadzeniem wojny bez jakichkolwiek zasad, a przede wszystkim bez własnej godności. - Mniej rozsądne zaczerpną z niego nauk, które, mam nadzieję, dadzą im do myślenia przynajmniej na tyle, by nie ośmieszały nas w oczach wroga. Może pod naciskiem odpuszczą sobie zadania, do których nie zostały stworzone? Nasze żołnierki mają zwyczaj zachowywać się jak obrażone podlotki, a na to nie widzę miejsca na polu walki -rzucił, wracając wspomnieniami do Multon. Tamtego dnia widział się z nią po raz pierwszy, wywarła na nim ogromne wrażenie, lecz raczej nie takie, jakie chciała. - Nie wszystkie z nich wiedzą, że na wroga nie wystarczy się obrazić - Uśmiechnął się szerzej, rozbawiony własnymi słowy. - Nierozsądne z kolei pociągną niechlubną tradycję awanturnictwa i zechcą dyskutować z tym, co oczywiste, oszczędzając nam czasu nad oceną owego rozsądku. - Co w zasadzie niosło pewne korzyści. Po cóż marnować czas na to, co i tak stracone? - Chaos dobrze jest zidentyfikować w zalążku, choćby i po to, by móc utrzymać go w ryzach później - odpowiedział Ramseyowi, nigdy nie dopuściliby, by podobna niefrasobliwość ogarnęła szeregi Czarnego Pana, czyniąc z niego słabego człowieka kryjącego się za spódnicami rozhisteryzowanych kobiet jak Longbottom. - Zignorowany może urosnąć w siłę jak ten cały Zakon - westchnął. - Wyobraźcie to sobie: tabuny żądnych krwi i wściekłych czarownic domagających się od nas równego dostępu do bolesnej śmierci na froncie z mugolskim oprawcą. - Roześmiał się na samą myśl, otrzepując z pyłu papierosa, którym zaciągnął się mocno chwilę później. Jako słabsze, jako piękniejsze, otaczano je opieką, która im służyła. Mężczyźni nie zrobią sami wszystkiego i nie urodzą za nich dzieci, niezmiennie zadziwiały go te, które uchylały się od przeznaczenia. - Widziałem w Warwick, co szlamy robią z naszymi kobietami. Okaleczali je. Zabawiali się z nimi jak ze swoimi. I mają się za prawych, pieprzone sukinsyny - Pokręcił głową, obrazy tamtej nocy wracały do niego często, czasem za dnia, czasem w nocy i sennych marach. Dopił kieliszek szampana, gdy obok przechodził czarodziej z obsługi, by nonszalanckim gestem podmienić pusty na pełen i spojrzał na Borgina, który zabrał głos. - Ich chaos jest naszym ładem. Osłabiając siebie, wzmacniają nas. Te wszystkie ich awanturnice nigdy nie urodzą dzieci, które poniosą te geny dalej. Wyginą. A nasza krew przetrwa, bo jest silniejsza - To nie pozostawiało przecież żadnych wątpliwości. Nie było wśród nich czarodziejów, którzy nie rozumieli, jak istotne było dziedziczenie odpowiedniej krwi. - Belvina zawsze lubiła się przekomarzać - odpowiedział na słowa Drew; nie zamienił z nią słowa od lat, ale znali się przecież jako dzieci. - Może jeśli naprawdę dobrze wyuczy się go na pamięć, to pojmie istotę rzeczy. Poradź jej, żeby czytała wolniej - dodał, z lekceważącym uśmiechem, odciągając na bok dłoń z tlącym się papierosem, wciąż z zadowolonym uśmiechem wsłuchując się w propozycję Mulcibera.
- A kto ocali potem przed nimi te biedne drapieżniki? - zapytał z rozbawieniem. - Nigdy nie potrafiłem pojąć, jak byli w stanie je ujarzmić bez pomocy magii, a jednak dali radę. Jak pasożyty, które oblepiają wszystko i wszystkich, a potem powoli ciągną za sobą, prosto w bagno. - Upił łyk szampana, by podjąć temat dalej - W tym rzecz, suka jest z natury oddana, a klacz nie zdaje sobie sprawy z siły, którą posiada i pragnie przewodnictwa, które może dać jej człowiek. Mugolskie kobiety są aroganckie i podstępne, ale to wciąż kobiety, wiele z nich przejawi również uległość. Odpowiedni zestaw wzmocnień mógłby wydobyć z nich pożądane cechy, podczas gdy selektywna reprodukcja wyeliminowałaby cechy wadliwe. Gdybyśmy rozpoczęli podobny program, efekty byłyby widoczne najwcześniej za kilka pokoleń. Może warto ku przyszłości? Skrzaty domowe są pożyteczne, lecz jest ich niewiele. Mugole rozmnażają się znacznie szybciej, byliby bardziej dostępni i zwiększyliby ogólną produktywność. Ciekawa rzecz pod eksperyment - przyznał, zaczynając zastanawiać się nad tym całkiem poważnie. - Co zrobilibyście z własną mugolką? - zwrócił się do pozostałych, nie mniej arogancko, co wcześniej. Z zastanowieniem wysłuchał słów Sallowa, niechętnie patrzył na jakiekolwiek formy akceptacji legilimencji, dostrzegając w tym ogromne zagrożenie. Miał wiele sekretów, których wypłynięcie skutecznie by go pogrzebało - przynajmniej społecznie. - Czy to nie od percepcji rzeczywistości zależne jest późniejsze podejście do ludzi, wyzwań, trudności? Wspomnienia warunkują późniejsze zachowania, bity pies jest agresywny. Jednak taka praca nad mugolami byłaby bardzo... skomplikowana. Czy to nie strata czasu? - zastanowił się, może i nie do końca. - Ptak trzymany w klatce nie tęskni za niebem, bo nigdy go nie poznał. Najprościej jest zapisać białą kartę, może gdyby całkowicie usuwać im permanentnie wszystkie życiowe wspomnienia, pamięć o całym dotychczasowym życiu... Można by im nawet nadawać imiona. - Przeniósł wzrok na Ramseya, sporo wiedział o ludzkich umysłach, by po chwili zainteresować się słowami Drew. - Masz na myśli szczucie mugoli nimi samymi? Jestem pewien, że te ślepe awanturnice Longbottoma już teraz tak samo skaczą do gardeł swoim, co nam. Problem tkwi raczej w niskiej skuteczności, ale gdyby je przeszkolić, a dopiero potem napuścić... - Brzmiało jak potencjalnie ciekawa rozrywka na nudne popołudnie. Z zainteresowaniem przeniósł wzrok na Traversa, kiedy Ramsey wspomniał o krakenie. Zamyślił się krótką chwilę, skacząc uwagą w kierunku Borgina, zastanawiając się nad potencjalną szkodliwością mugolskiego mięsa. Szczęśliwy posiadacz krakena karmiony był już w ten sposób, a pupil na te przekąski nie narzekał, jednak jeśli spojrzeć na to szerzej, sprawa była znacznie bardziej skomplikowana.
- Nie ma, wydaje mi się, wielu badań wykazujących wpływ mugolskiego mięsa na dietę fantastycznych zwierząt. Żeby z całą pewnością oszacować pożywność takiego pokarmu należałoby dokonać dokładnych analiz. Może powinniśmy to zlecić naszym uzdrowicielom? Jest wśród naszych ktoś, kto nadaje się do brudnej roboty? - Nie widział w tej roli Zachary'ego, który z pewnością miał istotniejsze sprawy na głowie. - Żeby drapieżnik pozostał w pełni sił musi mieć zagwarantowane wszystko, co jest mu potrzebne do prawidłowego funkcjonowania, a w młodym wieku również do wzrostu. W jakim wieku jest to zwierzę? - Czy ta czarownica w ogóle potrafiła to ocenić? - Dokładna analiza pozwoliłaby to ocenić na pewno, ale... wydaje się, że mugolskiemu mięsu może brakować elementów niezbędnych w żywieniu takiego stworzenia w dłuższej perspektywie. Naszym smokom nie szkodzi, lecz sprawa morskiego stworzenia może okazać się bardziej skomplikowana, gdyż nie ma mugoli podwodnych. Niewątpliwie zabraknie mu właściwości charakterystycznych dla fauny słonowodnych wód. To słonowodny kraken, prawda? - zapytał z rozbawieniem Traversa; niewielu pamiętało zagorzałą rycerską dyskusję o środowisku istotnym dla krakena. - Ale gdyby mugoli przeznaczonych na paszę tuczyć czymś, co nada im pożądanych właściwości... - zastanowił się, przecierając brodę bokiem dłoni, gdy nagle coś go olśniło. - A jeśli to jest jakiś pomysł na walkę z głodem? - ożywił się, spoglądając na pozostałych Rycerzy. - Mugolskie mięso przeznaczone do spożycia dla czarodziejów początkowo budziłoby kontrowersje, ale w dalekich krańcach Anglii nawet nasi cierpią głód. - Spojrzał na Corneliusa, którego zadaniem było przecież wmawiać ludziom, że chcą dla nich dobrze, niezależnie od tego, co owi ludzie o tym myśleli.
- Eberhart - powtórzył za Traversem, ale nazwiska nie kojarzył. Rzadko kiedy zwracał większą uwagę na nazwiska kobiet nauki, które wykazywały się w jego dziedzinie. Brakowało im siły i charakteru, by poradzić sobie z większością magicznych stworzeń. Być może zostałaby w jego wspomnieniach, gdyby zajmowała się jego lub pokrewną mu dziedziną, a był pewien, że tak nie było. - Może po wszystkim, co przeszedł, akurat potrzebuje kobiecej opieki i troski? - zapytał, z drwiącym uśmiechem. - To nie jest moja specjalizacja. Nie mam dużego doświadczenia z morskimi potworami - Choć wiele się uczył przy pochwyconym srebrniku - Ale mogę na niego zajrzeć w towarzystwie tej twojej zaklinaczki krakenów. Przy okazji ocenię jej kompetencje. Błędy w trakcie adaptacji mogą się okazać nieodwracalne. Źle byłoby powierzyć sprawę nieodpowiednim rękom - przestrzegł, nie do końca chyba dowierzając możliwościom czarownicy wobec tak potężnego i wielkiego stworzenia. - Swoją drogą, dość ciekawy wybór kariery dla dobrze ułożonej panny. Pytałeś jej, skąd wzięła się jej pasja do wielkich wysmukłych ośmiornic? To raczej nie była sugestia ojca. - Drwiący uśmiech wciąż tańczył na jego ustach.
- Naprawdę? - dopytał Corneliusa, kiedy wspomniał o nakazach propagandy, po czym roześmiał się na słowa Drew. - Cronos zawsze miał takie poczucie humoru? - rzucił w eter, od niechcenia, mając sceptyczne podejście do tej decyzji. - Może w tym szaleństwie jest metoda. Na plakatach były twarze kobiet i dzieci, na których koncentrowały się siły, a rzeczywisty wróg umykał. Nawet te furiatki muszą mieć nad sobą kogoś, kto mówi im, na czym mają w danej chwili koncentrować swój gniew - rzucił w ciemno, zgadując, po czym skinął głową na dalsze słowa Sallowa. - Morale to ważna rzecz. Ci, którzy wciąż się łudzą, że ludzie szalonego Longbottoma ich ocalą, winni po tych występach stracić nadzieję lub przynajmniej zwątpić. Popękane fundamenty przewalają wielkie budynki dokładnie tak, jak podgniłe korzenie drzewa. - Nagle powrócił spojrzeniem ku czarodziejowi, jakby o czymś sobie wnet przypomniał, może za sprawą słów Macnaira. - To gadanie może nawet zadziałać, bo jej zdolności aktorskie są imponujące - podjął słowa Drew o upojnej nocy. - Panna Vanity wypadła na scenie oszałamiająco - przyznał, ze szczerym uznaniem oceniając występ narzeczonej Corneliusa. Wiedział o ich zbliżającym się ślubie zgodnie z anonsem, lecz nie miał pojęcia o jej wdowieństwie. Dla Sallowa czas na ożenek minął już dawno temu, tymczasem pojawił się dziś w towarzystwie bardzo intrygującej kobiety. - Słyszeliście tę pieśń, panowie? Wielkie emocje, coś niezwykłego. Mam nadzieję, że zacznie częściej uświetniać nasze ceremonie swoim talentem - Nie była wśród artystek najpiękniejszą, lecz przecież nie dlatego się nią zainteresował. Gdyby miał oceniać twarz, nie talent, wzrok najmocniej przykuwała przecież młodziutka towarzyska Mulcibera, Salome.
Opowieści o krakenie i zwycięskiej bitwie Traversa wysłuchał z zainteresowaniem i uśmiechem z takim samym zadowoleniem błąkającym się nieprzerwanie na ustach, racząc się przy tym wyśmienitym szampanem. Opowieść zasługiwała na świętowanie, nie tylko ze względu na samo jakże wyjątkowe stworzenie, ale i charakter ceremonii urządzonej w podzięce za to poświęcenie. Był zresztą dumny z poczynań szwagra, który, choć wrócił do kraju niedawno, zdążył już udowodnić, że pokładana w nim nadzieja nie wzięła się znikąd. A duma niosła ulgę - dzięki której mógł być spokojny przynajmniej o losy Melisande.
- Czy wasi przodkowie walczyli kiedyś u boku krakena na wodach? - zapytał, ze szczerym zainteresowaniem; morski ród władał nie tylko Norfolkiem, byli panami mórz i oceanów, z których brali co chcieli i kiedy chcieli. Jeśli któryś z nich kiedykolwiek dokonał podobnego wyczynu, pozostał pewnie wiecznie żywy w pieśniach swoich dzieci, zastanawiały go potencjalne możliwości związane z podwodnym stworem, nawet jeśli na ten moment mogły pozostawać wyłącznie w sferach spekulacji. - To zaskakująco inteligentne stworzenia. Mugole zapolowaliby na niego ze strachu, zemsty lub dla zabawy przy pierwszej nadarzającej się okazji, ta wojna jest wojną o jego przetrwanie. - Czy był w stanie zdać sobie z tego sprawę? Z oczywistych względów badań nad intelektem krakenów nie było dużo, ale jeśli jego mniejsi krewniacy należały do jednych z najbystrzejszych stworzeń: oczekiwania względem niego mogły być bardzo wysokie.
wydłużamy czas na odpis do czterech dni....
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Słysząc słowa Tristana mimowolnie zaśmiał się cicho pod nosem i kiwał głową.
- Interesy idą dobrze, nawet bardzo dobrze powiedziałbym. – odparł spokojnie upijając łyk alkoholu, tym samym dokończając swoja porcję, po czym rozejrzał się za kolejną.
Przywołał wzrokiem kelnera, nawyk wyrobiony w Palarni i wymienił puste szkło na pełne, po czym zaciągnął się papierosem.
- To prawda, dawno cię u nas nie było. Ale nic straconego. Planuje remont, więc na pewno otrzymacie wszyscy zaproszenie na oficjalne otwarcie nowego, lepszego lokalu. – poruszał brwiami, po czym sięgnął do kieszeni – A widzisz, szczęśliwym trafem tak się składa, że zawsze mam coś przy sobie. – uśmiechnął się pod nosem sięgając do kieszeni.
Chociaż sam nie zażywał, to wiedział, że wiele osób to robiło, nawet jeśli się do tego nie przyznawało. Burke robił interesy z różnymi ludźmi i zdążył się nauczyć, że czasami należało mieć asa w rękawie, dzięki któremu można było kogoś przekonać do swoich racji. Jego asem zawsze była mała, ale wystarczająca, sakiewka z opium w kieszeni.
- Bo ciemnota boi się tego czego nie rozumie. Ile razy w naszej wieloletniej historii dochodziło do sytuacji kiedy inteligenci, badacze i naukowcy poznawali wiedzę tajemną, która mogła się przysłużyć wielu, a której ciemnota nie rozumiała i bała się jak ognia? Nie trzeba daleko szukać, wszyscy doskonale znamy historie z Salem u naszych sąsiadów zza oceanu. Ba nawet nie musimy zerkać tak daleko, wystarczy spojrzeć na własne podwórko i przeklętą Inkwizycję. Ile wtedy naszych braci i sióstr zostało straconych w imię jakiegoś bezsensownego mugolskiego kultu? – pokręcił głową rzucając pytanie w eter, dopalając papierosa i za kilka sekund wyciągając następnego.
Przez chwilę słuchał słów tych, którzy do nich dołączyli, a na wzmiankę o artykule lekko się ożywił.
- Oj tak, czytałem artykuł Ramsey’u – pozwolił sobie przejść na ty, skoro byli w tak sympatycznym towarzystwie – Moim zdaniem jest doskonały. Idealnie wszystko pokazuje. Jestem również święcie przekonany, że moja, świętej pamięci, małżonka zgodziłaby się z nim całkowicie. Charlotta doskonale wiedziała jaka jest jej rola w naszym społeczeństwie i spełniała ją bardzo dobrze. – odparł kiwając głową z uznaniem, jednocześnie nieświadomie obracając kciukiem obrączkę na palcu, której nadal nie zdjął, chociaż minął już miesiąc – Na całe szczęście, myślę, że możemy śmiało uznać, iż większa część naszych kobiet zdaje sobie sprawę, że to co zostało przedstawione w tym artykule to jedyna prawda. Nie widzę potrzeby aby narażały się na polach walki. I choć ich rola, którą mają do spełnienia nie jest wcale mniejsza, to jednak wojna jest domeną mężczyzn, zawsze tak było i zawsze tak będzie. – odparł kiwając głową – Jednak jeśli chodzi o furiatki po drugiej stronie barykady...no cóż, jeśli tak śpieszno im do grobu nie widzę problemu. Z nich nic nie będzie, są zbrukane i do niczego nie zdolne. Niech giną i pozostawią przestrzeń dla pań, które znają swoje prawdziwe powołanie. – zaciągnął się papierosem, po czy wypuścił z ust kółko dymu.
Lekki uśmiech nie schodził z jego ust. Zdecydowanie ten wieczór zapowiadał się o wiele lepiej niż zakładał. Towarzystwo jak najbardziej dopisywało, a tematy ich rozmów również były bardzo interesujące. Kiedy Cornelius wspomniał o badaniach nad wpływem legilimencji na umysł mugoli spojrzał na niego zainteresowany. Był świadkiem jak ten gentleman używał swojej niezwykłej umiejętności i musiał przyznać, że od tamtej pory trochę nawet o tym poczytał.
- Chociaż wydaje mi się, że umysłu mugoli są bardzo słabe i wykorzystywanie na nich legilimencji mogłoby być na dłuższą metę raczej krótkotrwałym procesem, to nie ukrywam, że mogłyby dać ciekawe i interesujące efekty. – zwrócił się do Sallowa kiwając głową – A tak nawiasem mówiąc, Corneliusu, mowa, którą wygłosiłeś była naprawdę porywająca. Trafiłeś w samo sendo, idealnie wszystko ubrałeś w słowa. Twoje umiejętności oratorskie chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. – odparł uśmiechając się z uznaniem – Gratuluje również partnerki. Istny talent. – dodał spokojnie popijając swój alkohol.
Zamyślił się na moment nad słowami kuzyna. Czy chciałby mieć taką mugolkę? Chyba nie, nie ważne jak wytresowaną i przygotowaną.
- Nie wyobrażam sobie aby taka mugolka przebywała wśród moich dzieci. Jeszcze by je czymś zaraziła, nawet do stajni bym jej nie dał, bo bałbym się o konie. Już bardziej chyba „ufam” skrzatom. – pokręcił głową krzywiąc się na samą myśl – Ale może możnaby było ich żywic jakimiś algami albo bardziej morskim jedzeniem coby ich organizmy bardziej przypominały pożywienie morskie? Może wtedy Kraken jeszcze bardziej by w nich posmakował? – zaproponował z lekkim rozbawieniem.
Chociaż nie brał udziału w bitwie tamtego dnia, słyszał co niego na jej temat. Jednak usłyszeć tą opowieść z ust osób, które tam były było bardzo zajmujące. Chłonął fakty i kiwał głową z uznaniem i podziwem. Sam nie uważał się za wojownika, chociaż oczywiście kiedy należało zawsze chwytał za różdżkę. Nadal ćwiczył aby któregoś pięknego dnia móc stanąć ramię w ramię do walki z tymi zacnymi gentlemanami. Na razie jednak pomagał w inny sposób, taki który sprawiał, że był przydatny.
- Interesy idą dobrze, nawet bardzo dobrze powiedziałbym. – odparł spokojnie upijając łyk alkoholu, tym samym dokończając swoja porcję, po czym rozejrzał się za kolejną.
Przywołał wzrokiem kelnera, nawyk wyrobiony w Palarni i wymienił puste szkło na pełne, po czym zaciągnął się papierosem.
- To prawda, dawno cię u nas nie było. Ale nic straconego. Planuje remont, więc na pewno otrzymacie wszyscy zaproszenie na oficjalne otwarcie nowego, lepszego lokalu. – poruszał brwiami, po czym sięgnął do kieszeni – A widzisz, szczęśliwym trafem tak się składa, że zawsze mam coś przy sobie. – uśmiechnął się pod nosem sięgając do kieszeni.
Chociaż sam nie zażywał, to wiedział, że wiele osób to robiło, nawet jeśli się do tego nie przyznawało. Burke robił interesy z różnymi ludźmi i zdążył się nauczyć, że czasami należało mieć asa w rękawie, dzięki któremu można było kogoś przekonać do swoich racji. Jego asem zawsze była mała, ale wystarczająca, sakiewka z opium w kieszeni.
- Bo ciemnota boi się tego czego nie rozumie. Ile razy w naszej wieloletniej historii dochodziło do sytuacji kiedy inteligenci, badacze i naukowcy poznawali wiedzę tajemną, która mogła się przysłużyć wielu, a której ciemnota nie rozumiała i bała się jak ognia? Nie trzeba daleko szukać, wszyscy doskonale znamy historie z Salem u naszych sąsiadów zza oceanu. Ba nawet nie musimy zerkać tak daleko, wystarczy spojrzeć na własne podwórko i przeklętą Inkwizycję. Ile wtedy naszych braci i sióstr zostało straconych w imię jakiegoś bezsensownego mugolskiego kultu? – pokręcił głową rzucając pytanie w eter, dopalając papierosa i za kilka sekund wyciągając następnego.
Przez chwilę słuchał słów tych, którzy do nich dołączyli, a na wzmiankę o artykule lekko się ożywił.
- Oj tak, czytałem artykuł Ramsey’u – pozwolił sobie przejść na ty, skoro byli w tak sympatycznym towarzystwie – Moim zdaniem jest doskonały. Idealnie wszystko pokazuje. Jestem również święcie przekonany, że moja, świętej pamięci, małżonka zgodziłaby się z nim całkowicie. Charlotta doskonale wiedziała jaka jest jej rola w naszym społeczeństwie i spełniała ją bardzo dobrze. – odparł kiwając głową z uznaniem, jednocześnie nieświadomie obracając kciukiem obrączkę na palcu, której nadal nie zdjął, chociaż minął już miesiąc – Na całe szczęście, myślę, że możemy śmiało uznać, iż większa część naszych kobiet zdaje sobie sprawę, że to co zostało przedstawione w tym artykule to jedyna prawda. Nie widzę potrzeby aby narażały się na polach walki. I choć ich rola, którą mają do spełnienia nie jest wcale mniejsza, to jednak wojna jest domeną mężczyzn, zawsze tak było i zawsze tak będzie. – odparł kiwając głową – Jednak jeśli chodzi o furiatki po drugiej stronie barykady...no cóż, jeśli tak śpieszno im do grobu nie widzę problemu. Z nich nic nie będzie, są zbrukane i do niczego nie zdolne. Niech giną i pozostawią przestrzeń dla pań, które znają swoje prawdziwe powołanie. – zaciągnął się papierosem, po czy wypuścił z ust kółko dymu.
Lekki uśmiech nie schodził z jego ust. Zdecydowanie ten wieczór zapowiadał się o wiele lepiej niż zakładał. Towarzystwo jak najbardziej dopisywało, a tematy ich rozmów również były bardzo interesujące. Kiedy Cornelius wspomniał o badaniach nad wpływem legilimencji na umysł mugoli spojrzał na niego zainteresowany. Był świadkiem jak ten gentleman używał swojej niezwykłej umiejętności i musiał przyznać, że od tamtej pory trochę nawet o tym poczytał.
- Chociaż wydaje mi się, że umysłu mugoli są bardzo słabe i wykorzystywanie na nich legilimencji mogłoby być na dłuższą metę raczej krótkotrwałym procesem, to nie ukrywam, że mogłyby dać ciekawe i interesujące efekty. – zwrócił się do Sallowa kiwając głową – A tak nawiasem mówiąc, Corneliusu, mowa, którą wygłosiłeś była naprawdę porywająca. Trafiłeś w samo sendo, idealnie wszystko ubrałeś w słowa. Twoje umiejętności oratorskie chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. – odparł uśmiechając się z uznaniem – Gratuluje również partnerki. Istny talent. – dodał spokojnie popijając swój alkohol.
Zamyślił się na moment nad słowami kuzyna. Czy chciałby mieć taką mugolkę? Chyba nie, nie ważne jak wytresowaną i przygotowaną.
- Nie wyobrażam sobie aby taka mugolka przebywała wśród moich dzieci. Jeszcze by je czymś zaraziła, nawet do stajni bym jej nie dał, bo bałbym się o konie. Już bardziej chyba „ufam” skrzatom. – pokręcił głową krzywiąc się na samą myśl – Ale może możnaby było ich żywic jakimiś algami albo bardziej morskim jedzeniem coby ich organizmy bardziej przypominały pożywienie morskie? Może wtedy Kraken jeszcze bardziej by w nich posmakował? – zaproponował z lekkim rozbawieniem.
Chociaż nie brał udziału w bitwie tamtego dnia, słyszał co niego na jej temat. Jednak usłyszeć tą opowieść z ust osób, które tam były było bardzo zajmujące. Chłonął fakty i kiwał głową z uznaniem i podziwem. Sam nie uważał się za wojownika, chociaż oczywiście kiedy należało zawsze chwytał za różdżkę. Nadal ćwiczył aby któregoś pięknego dnia móc stanąć ramię w ramię do walki z tymi zacnymi gentlemanami. Na razie jednak pomagał w inny sposób, taki który sprawiał, że był przydatny.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Uśmiechnął się, gdy do towarzystwa dołączył Drew Macnair, świeżo upieczony namiestnik Suffolk i Śmierciożerca. Nie miał jeszcze okazji poznać go bliżej, z grona Śmierciożerców kojarzył go właściwie najmniej - Deirdre poznał dogłębnie, z Ramseyem już współpracował, a lord Rosier był osobą publiczną. Był ciekaw, jak zaprezentuje się pan Macnair teraz, prywatnie.
...opowieści o ognistej się nie spodziewał. Tego, że - jak wywnioskował z opowieści - panna Blythe z nim mieszkała lub spędzała noce (?) również się nie spodziewał. Najwyraźniej to nowoczesne narzeczeństwo, ale to dobrze, Drew wyglądał młodo i atrakcyjnie, samo nadanie hrabstw osobom spoza arystokratycznych rodów też był nowoczesny, mógłby ułożyć całą propagandę na temat postępu (pomijając, rzecz jasna, kwestie obyczajowe).
-Podobno zachowanie kobiet przed ślubem to tylko namiastka awantur, jakie urządzają po ślubie. - odezwał się do Drew ze współczującym uśmiechem. Nigdy nie wziął ślubu, więc nie wiedział, czy to prawda, ale Valerie wydawała się bardzo wyrozumiała. -Tak czy siak, gratuluję narzeczonej! - panna Blythe upomniała go listownie, że jest zaręczona, gdy wysłał jej róże przy okazji propagandowej współpracy (swoim zdaniem odpowiednie; ale najwyraźniej pomyliła znaczenie kwiatów i romantycznych intencji). Nie pochwaliła się z kim, ale jej obecność u boku Drew Macnaira zdawała się to wyjaśniać, a Cornelius wypił już kieliszek ognistej i nie miał zamiaru zbyt długo się nad tym wszystkim zastanawiać. Poza tym, bardzo chciał znaleźć z namiestnikiem Suffolk wspólny temat, nawet jeśli tym tematem miałoby być coś tak prozaicznego jak organizacja ślubu.
Na szczęście, nie musieli ograniczać się do prozaicznego small-talku - Cornelius wyprostował się i rozpromienił, słysząc, że Macnair docenia jego pracę. Dzisiejsze przemówienie było jednym w ważniejszych w jego karierze, zależało mu na aprobacie nie tylko Ministra i tłumów, ale i Śmierciożerców. -Dziękuję za słowa uznania i pozostaję do dyspozycji namiestnika. - skłonił się uprzejmie, choć - w przeciwieństwie do oficjalnych okazji - wydawał się szczerze wesoły. -Przybędę do Suffolk jak najprędzej, ale jestem przekonany, że mieszkańcy chętnie usłyszą również ciebie. - za przykładem Drew, pozwolił sobie przejść na "ty". Nie wiedział, na ile Macnair ma doświadczenia w wystąpieniach publicznych, ale przecież mógłby go przygotować.
Uniósł lekko brwi w odpowiedzi na kolejne pytanie - nie wypadało, by padło w kręgach publicznych, nie wypadało też tak mówić o Valerie, nieznajomego lub kogoś stojącego niżej od siebie by za to upomniał, ale przecież tutaj byli sami swoi.
-W razie czego służę radą nie tylko w kwestii przemówień. - roześmiał się serdecznie, niepewny, czy Drew pytał szczerze czy ironicznie. -Ale przeważnie kobiecie wystarczy obiecać coś, czego nie osiągnie sama, nieprawdaż, panowie? - nie chcąc zbyt długo dywagować z Macnairem w pojedynkę, zwrócił się do wszystkich zebranych. -Artykuł Ramseya wspaniale nakreśla, jak płeć piękna powinna się zachowywać w teorii, ale w tym zacnym gronie z pewnością mamy dobre rady praktyczne. - uśmiechnął się szelmowsko, choć jego własna rada była dość ogólnikowa - chyba wolał posłuchać, jak to inni się puszą.
-Nastroje Ministra pozostają zagadką nawet dla mnie. - westchnął, gdy Tristan zapytał o poczucie humoru Cronosa. Minister miewał równie pokerową twarz jak Tiberius Sallow, a Cornelius obawiał się sięgać po różdżkę, by czytać akurat jego emocje. -Ale śmierć płotek odbierze ludziom nadzieję, a ci najbardziej niebezpieczni - Tonks, Skamander, Longbottom, zdradzieccy lordowie - żyją przecież nadal, by czujność obywateli nie ustała. - przytaknął Rosierowi, nie chcąc powiedzieć wprost, że Ministerstwo może spożytkować pięć tysięcy galeonów nieco lepiej niż ścigając jakieś młode dziewczęta.
Vidcund i inni poznani przez Corneliusa szmalcownicy nie potrzebowali w końcu pieniędzy, by się z takimi zabawić.
Spoważniał, słuchając o Warwick - nie widział, co mugole robią z czarodziejkami, wiedział jedynie, co robili z nimi szmalcownicy, ale mimowolnie pomyślał o Valerie. Jednej kobiety nie potrafił i nie chciał uchronić, ale ją musiał. Poza tym, Shropshire pozostawało bezpieczne, ale co zrobiliby mugole jego pani matce?
-Te kobiety z Warwick - czy któraś z nich wypowiedziałaby się dla Walczącego Maga? - przełknął ślinę i upił łyk whiskey, zwracając się do Tristana. Skoro nawet jego to zaniepokoiło, to podobne świadectwo mogło należycie wzburzyć ludzi, rozpalić w nich zapał do walki. Skuteczniej niż pięć tysięcy galeonów, lepiej rządzić strachem niźli obietnicami. -Ludzie w całej Anglii powinni się dowiedzieć o mugolskim barbarzyństwie.
Udał zainteresowanego własną szklanką, gdy słuchał dalej o mugolkach - mimowolnie zastanawiając się, czy lord Rosier kiedykolwiek z jakąś porozmawiał. Nie były uległe, nie bardziej ani nie mniej niż czarodziejki, wręcz bardziej agresywnie rzucały talerzami. -Wymazanie pamięci mogłoby dać porządane efekty, ale to zmiana wspomnień daje lepszą gwarancję lojalności. Teoretycznie, nigdy tego nie próbowałem - ale bardzo bym chciał przekonać się, gdzie leżą granice ludzkiej osobowości, jak mocno są związane ze wspomnieniami. Mugole to dobry obiekt doświadczalny, są bardziej podatni na magię amnezjatorską i legilimencję niż czarodzieje. - upił kolejny łyk i wypowiedział się chętnie, bazując na doświadczeniu ze swojej pierwszej fuchy w Ministerstwie i latach pasji. Czegokolwiek nie sądziłby o mugolach, chciał wypaść przed zgromadzonymi Rycerzami jak najlepiej, chełpiąc się gromadzoną przez całe życie wiedzą.
-Efekt legilimencji mógłby być krótkotrwały gdybym manipulował wspomnieniami zbyt długo, a ich słaby organizm - tego nie wytrzymał. - uśmiechnął się do Xaviera. Pamiętał, jak ten był świadkiem legilimencji w Dziurawym Kotle i ich wcześniejszą współpracę, gdy przesłuchiwali czarodzieja. Faktycznie, czarodziej zniósł ból lepiej, ale... -...ale efekt manipulacji wspomnieniami nie będzie krótkotrwały. Nie ma na ten temat badań, ale podejrzewam, że zerowa odporność magiczna mugoli czyni ich bardziej podatnymi na legilimencję, że efekt zmiany wspomnień mógłby utrzymać się na zawsze. Czarodzieje rzadko orientują się, że padli ofiarą manipulacji pamięcią, a mugole nie rozumieją przecież nawet, że istnieje tego rodzaju magia. - teoretyzował, zapalając się coraz bardziej z każdym słowem. Naprawdę nabrał ochoty na eksperyment i choć wyczuwał chyba sceptycyzm Tristana, to cieszył się, że temat interesuje również lorda Burke.
-Czarodziejka zawsze będzie potrafić więcej niż mugolka. - wzruszył ramionami, ale czuł, że samo wywyższanie czarodziejek to za mało. -Ale mugolka pewnie nie narzekałaby podczas sprzątania i gotowania. Nie po tym, jak pomajstrowałbym jej w głowie. - stwierdził z pewnością.
Kiedyś taki eksperyment mu chyba nie wyszedł, ale od tamtej pory nabrał przecież wprawy.
-Sugeruje lord, że mógłbym przekonać czarodziejów, że zamiast narzekać na głód mogą jeść mugoli? - zapytał Tristana z początkowym niedowierzaniem, ale szybko zmusił się do stłumienia zdziwienia i obrzydzenia. Wygiął usta w aroganckim uśmiechu. -Pewnie bym mógł. Szczególnie przy pomocy jakichkolwiek opinii naukowych. "Horyzonty Zaklęć" zbyt długo pozostawały poza naszą propagandą, artykuł Ramseya to piękny początek. Może jakiś uzdrowiciel lub uzdrowicielka wypowiedzieliby się o kwestii diety, albo o tym, że mugole to osobny gatunek? Drew, czy to leżałoby w kompetencjach Belviny? - dla Rycerzy i własnej chwały zrobiłby wszystko, nawet zaczął racjonalizować taki pomysł.
Słuchał z uwagą o krakenie, spoglądając z niekrytym podziwem na Manannana - samemu bałby się takiej bestii, zazdrościł mu pasji, z jaką mówi o tym stworzeniu. Nie miał zbyt wiele do dodania, nie chciał obnażać własnej niewiedzy o magicznych stworzeniach, ale wtem padło nazwisko jego dobrej znajomej.
-Eberhart to stara panna - westchnął z rozczarowaniem -ale swojej pracy pozostaje oddana, a jej lojalność leży, gdzie trzeba. Myślicie, panowie, że bezdzietne kobiety przelewają miłość na swoje obowiązki? Albo na krakena? - przechylił lekko głowę, szczerze ciekaw. -Tak czy siak, widziałem z nią owoce wojny w Shropshire i nie wpadła w histerię. - nie mógł ocenić kompetencji Amelii, dla niego były spore, ale nie był przecież znawcą. Chciał jednak powiedzieć o niej coś dobrego.
-Dziękuję, a jeśli można - przekażę narzeczonej słowa uznania. - odpowiedział z nieskrytą dumą, gdy nestor Rosier i lord Burkę pochwalili występ Valerie. Uśmiechnął się jakoś szerzej i bardziej promiennie niż zwykle, ich pierwsze wspólne publiczne wystąpienie nie mogło wypaść lepiej - tym bardziej, że usłyszał też wiele komplementów pod adresem własnej przemowy, wszystkie kwitując (nie)skromnym uśmiechem i lekkim skinieniem głową. -Byłbym egoistą, gdybym po ślubie skrył talent Valerie przed światem - liczę na to, że jej głos pięknie przekaże nasze idee. - zauważył. -Szczególnie, że poprzednia diwa angielskiej muzyki powinna odejść w zapomnienie, a kultura nie znosi przecież pustki. Ba, wraz z powrotem do czarodziejskich wartości, powinniśmy uszlachetnić kulturę popularną. - dodał, celowo nie wspominając nazwiska Celestyny Warbeck; zainteresowani wiedzieli chyba o kogo chodzi. Jej poparcie dla promugolskiej sprawy było artystycznym samobójstwem, ale Cornelius nigdy nie znosił jej muzyki, zbyt banalnej jak na jego gusta. Valerie, ze swoim wykształceniem operowym i skłonnością do słuchania propagandowych podszeptów, oferowała coś... subtelniejszego. Znawca muzyki określiłby to pewnie lepiej, Sallow skupiał się przede wszystkim na tekstach.
-Ordery Morgany były zaś z pewnością inspiracją dla wszystkich zgromadzonych pań. - napomknął, przesuwając spojrzeniem od Tristana do Xaviera i odwdzięczając się w ten sposób za komplementy pod adresem Valerie. Gwiazdy rodu Rosier i Burke błyszczały dziś jasno.
-A wy, panowie? Gdzie widzielibyście idealną damę swojego serca? - zwrócił się do Oyvinda, Ramseya i Drew (bo nie wątpił, że Melisande podąży pewnie śladem szwagierki). -Na scenie, czy w domu? - Mulciber wydawał się gustować w piosenkarkach, ale może to chwilowa zachcianka? Cornelius nie widziałby samego siebie z aż t a k młodą kobietą, ale musiał przyznać, że przy Ramseyu wyglądała olśniewająco.
...opowieści o ognistej się nie spodziewał. Tego, że - jak wywnioskował z opowieści - panna Blythe z nim mieszkała lub spędzała noce (?) również się nie spodziewał. Najwyraźniej to nowoczesne narzeczeństwo, ale to dobrze, Drew wyglądał młodo i atrakcyjnie, samo nadanie hrabstw osobom spoza arystokratycznych rodów też był nowoczesny, mógłby ułożyć całą propagandę na temat postępu (pomijając, rzecz jasna, kwestie obyczajowe).
-Podobno zachowanie kobiet przed ślubem to tylko namiastka awantur, jakie urządzają po ślubie. - odezwał się do Drew ze współczującym uśmiechem. Nigdy nie wziął ślubu, więc nie wiedział, czy to prawda, ale Valerie wydawała się bardzo wyrozumiała. -Tak czy siak, gratuluję narzeczonej! - panna Blythe upomniała go listownie, że jest zaręczona, gdy wysłał jej róże przy okazji propagandowej współpracy (swoim zdaniem odpowiednie; ale najwyraźniej pomyliła znaczenie kwiatów i romantycznych intencji). Nie pochwaliła się z kim, ale jej obecność u boku Drew Macnaira zdawała się to wyjaśniać, a Cornelius wypił już kieliszek ognistej i nie miał zamiaru zbyt długo się nad tym wszystkim zastanawiać. Poza tym, bardzo chciał znaleźć z namiestnikiem Suffolk wspólny temat, nawet jeśli tym tematem miałoby być coś tak prozaicznego jak organizacja ślubu.
Na szczęście, nie musieli ograniczać się do prozaicznego small-talku - Cornelius wyprostował się i rozpromienił, słysząc, że Macnair docenia jego pracę. Dzisiejsze przemówienie było jednym w ważniejszych w jego karierze, zależało mu na aprobacie nie tylko Ministra i tłumów, ale i Śmierciożerców. -Dziękuję za słowa uznania i pozostaję do dyspozycji namiestnika. - skłonił się uprzejmie, choć - w przeciwieństwie do oficjalnych okazji - wydawał się szczerze wesoły. -Przybędę do Suffolk jak najprędzej, ale jestem przekonany, że mieszkańcy chętnie usłyszą również ciebie. - za przykładem Drew, pozwolił sobie przejść na "ty". Nie wiedział, na ile Macnair ma doświadczenia w wystąpieniach publicznych, ale przecież mógłby go przygotować.
Uniósł lekko brwi w odpowiedzi na kolejne pytanie - nie wypadało, by padło w kręgach publicznych, nie wypadało też tak mówić o Valerie, nieznajomego lub kogoś stojącego niżej od siebie by za to upomniał, ale przecież tutaj byli sami swoi.
-W razie czego służę radą nie tylko w kwestii przemówień. - roześmiał się serdecznie, niepewny, czy Drew pytał szczerze czy ironicznie. -Ale przeważnie kobiecie wystarczy obiecać coś, czego nie osiągnie sama, nieprawdaż, panowie? - nie chcąc zbyt długo dywagować z Macnairem w pojedynkę, zwrócił się do wszystkich zebranych. -Artykuł Ramseya wspaniale nakreśla, jak płeć piękna powinna się zachowywać w teorii, ale w tym zacnym gronie z pewnością mamy dobre rady praktyczne. - uśmiechnął się szelmowsko, choć jego własna rada była dość ogólnikowa - chyba wolał posłuchać, jak to inni się puszą.
-Nastroje Ministra pozostają zagadką nawet dla mnie. - westchnął, gdy Tristan zapytał o poczucie humoru Cronosa. Minister miewał równie pokerową twarz jak Tiberius Sallow, a Cornelius obawiał się sięgać po różdżkę, by czytać akurat jego emocje. -Ale śmierć płotek odbierze ludziom nadzieję, a ci najbardziej niebezpieczni - Tonks, Skamander, Longbottom, zdradzieccy lordowie - żyją przecież nadal, by czujność obywateli nie ustała. - przytaknął Rosierowi, nie chcąc powiedzieć wprost, że Ministerstwo może spożytkować pięć tysięcy galeonów nieco lepiej niż ścigając jakieś młode dziewczęta.
Vidcund i inni poznani przez Corneliusa szmalcownicy nie potrzebowali w końcu pieniędzy, by się z takimi zabawić.
Spoważniał, słuchając o Warwick - nie widział, co mugole robią z czarodziejkami, wiedział jedynie, co robili z nimi szmalcownicy, ale mimowolnie pomyślał o Valerie. Jednej kobiety nie potrafił i nie chciał uchronić, ale ją musiał. Poza tym, Shropshire pozostawało bezpieczne, ale co zrobiliby mugole jego pani matce?
-Te kobiety z Warwick - czy któraś z nich wypowiedziałaby się dla Walczącego Maga? - przełknął ślinę i upił łyk whiskey, zwracając się do Tristana. Skoro nawet jego to zaniepokoiło, to podobne świadectwo mogło należycie wzburzyć ludzi, rozpalić w nich zapał do walki. Skuteczniej niż pięć tysięcy galeonów, lepiej rządzić strachem niźli obietnicami. -Ludzie w całej Anglii powinni się dowiedzieć o mugolskim barbarzyństwie.
Udał zainteresowanego własną szklanką, gdy słuchał dalej o mugolkach - mimowolnie zastanawiając się, czy lord Rosier kiedykolwiek z jakąś porozmawiał. Nie były uległe, nie bardziej ani nie mniej niż czarodziejki, wręcz bardziej agresywnie rzucały talerzami. -Wymazanie pamięci mogłoby dać porządane efekty, ale to zmiana wspomnień daje lepszą gwarancję lojalności. Teoretycznie, nigdy tego nie próbowałem - ale bardzo bym chciał przekonać się, gdzie leżą granice ludzkiej osobowości, jak mocno są związane ze wspomnieniami. Mugole to dobry obiekt doświadczalny, są bardziej podatni na magię amnezjatorską i legilimencję niż czarodzieje. - upił kolejny łyk i wypowiedział się chętnie, bazując na doświadczeniu ze swojej pierwszej fuchy w Ministerstwie i latach pasji. Czegokolwiek nie sądziłby o mugolach, chciał wypaść przed zgromadzonymi Rycerzami jak najlepiej, chełpiąc się gromadzoną przez całe życie wiedzą.
-Efekt legilimencji mógłby być krótkotrwały gdybym manipulował wspomnieniami zbyt długo, a ich słaby organizm - tego nie wytrzymał. - uśmiechnął się do Xaviera. Pamiętał, jak ten był świadkiem legilimencji w Dziurawym Kotle i ich wcześniejszą współpracę, gdy przesłuchiwali czarodzieja. Faktycznie, czarodziej zniósł ból lepiej, ale... -...ale efekt manipulacji wspomnieniami nie będzie krótkotrwały. Nie ma na ten temat badań, ale podejrzewam, że zerowa odporność magiczna mugoli czyni ich bardziej podatnymi na legilimencję, że efekt zmiany wspomnień mógłby utrzymać się na zawsze. Czarodzieje rzadko orientują się, że padli ofiarą manipulacji pamięcią, a mugole nie rozumieją przecież nawet, że istnieje tego rodzaju magia. - teoretyzował, zapalając się coraz bardziej z każdym słowem. Naprawdę nabrał ochoty na eksperyment i choć wyczuwał chyba sceptycyzm Tristana, to cieszył się, że temat interesuje również lorda Burke.
-Czarodziejka zawsze będzie potrafić więcej niż mugolka. - wzruszył ramionami, ale czuł, że samo wywyższanie czarodziejek to za mało. -Ale mugolka pewnie nie narzekałaby podczas sprzątania i gotowania. Nie po tym, jak pomajstrowałbym jej w głowie. - stwierdził z pewnością.
Kiedyś taki eksperyment mu chyba nie wyszedł, ale od tamtej pory nabrał przecież wprawy.
-Sugeruje lord, że mógłbym przekonać czarodziejów, że zamiast narzekać na głód mogą jeść mugoli? - zapytał Tristana z początkowym niedowierzaniem, ale szybko zmusił się do stłumienia zdziwienia i obrzydzenia. Wygiął usta w aroganckim uśmiechu. -Pewnie bym mógł. Szczególnie przy pomocy jakichkolwiek opinii naukowych. "Horyzonty Zaklęć" zbyt długo pozostawały poza naszą propagandą, artykuł Ramseya to piękny początek. Może jakiś uzdrowiciel lub uzdrowicielka wypowiedzieliby się o kwestii diety, albo o tym, że mugole to osobny gatunek? Drew, czy to leżałoby w kompetencjach Belviny? - dla Rycerzy i własnej chwały zrobiłby wszystko, nawet zaczął racjonalizować taki pomysł.
Słuchał z uwagą o krakenie, spoglądając z niekrytym podziwem na Manannana - samemu bałby się takiej bestii, zazdrościł mu pasji, z jaką mówi o tym stworzeniu. Nie miał zbyt wiele do dodania, nie chciał obnażać własnej niewiedzy o magicznych stworzeniach, ale wtem padło nazwisko jego dobrej znajomej.
-Eberhart to stara panna - westchnął z rozczarowaniem -ale swojej pracy pozostaje oddana, a jej lojalność leży, gdzie trzeba. Myślicie, panowie, że bezdzietne kobiety przelewają miłość na swoje obowiązki? Albo na krakena? - przechylił lekko głowę, szczerze ciekaw. -Tak czy siak, widziałem z nią owoce wojny w Shropshire i nie wpadła w histerię. - nie mógł ocenić kompetencji Amelii, dla niego były spore, ale nie był przecież znawcą. Chciał jednak powiedzieć o niej coś dobrego.
-Dziękuję, a jeśli można - przekażę narzeczonej słowa uznania. - odpowiedział z nieskrytą dumą, gdy nestor Rosier i lord Burkę pochwalili występ Valerie. Uśmiechnął się jakoś szerzej i bardziej promiennie niż zwykle, ich pierwsze wspólne publiczne wystąpienie nie mogło wypaść lepiej - tym bardziej, że usłyszał też wiele komplementów pod adresem własnej przemowy, wszystkie kwitując (nie)skromnym uśmiechem i lekkim skinieniem głową. -Byłbym egoistą, gdybym po ślubie skrył talent Valerie przed światem - liczę na to, że jej głos pięknie przekaże nasze idee. - zauważył. -Szczególnie, że poprzednia diwa angielskiej muzyki powinna odejść w zapomnienie, a kultura nie znosi przecież pustki. Ba, wraz z powrotem do czarodziejskich wartości, powinniśmy uszlachetnić kulturę popularną. - dodał, celowo nie wspominając nazwiska Celestyny Warbeck; zainteresowani wiedzieli chyba o kogo chodzi. Jej poparcie dla promugolskiej sprawy było artystycznym samobójstwem, ale Cornelius nigdy nie znosił jej muzyki, zbyt banalnej jak na jego gusta. Valerie, ze swoim wykształceniem operowym i skłonnością do słuchania propagandowych podszeptów, oferowała coś... subtelniejszego. Znawca muzyki określiłby to pewnie lepiej, Sallow skupiał się przede wszystkim na tekstach.
-Ordery Morgany były zaś z pewnością inspiracją dla wszystkich zgromadzonych pań. - napomknął, przesuwając spojrzeniem od Tristana do Xaviera i odwdzięczając się w ten sposób za komplementy pod adresem Valerie. Gwiazdy rodu Rosier i Burke błyszczały dziś jasno.
-A wy, panowie? Gdzie widzielibyście idealną damę swojego serca? - zwrócił się do Oyvinda, Ramseya i Drew (bo nie wątpił, że Melisande podąży pewnie śladem szwagierki). -Na scenie, czy w domu? - Mulciber wydawał się gustować w piosenkarkach, ale może to chwilowa zachcianka? Cornelius nie widziałby samego siebie z aż t a k młodą kobietą, ale musiał przyznać, że przy Ramseyu wyglądała olśniewająco.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 30.07.22 8:44, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Również czułem się wyróżniony, choć to nie mi przypadł zaszczyt pławienia się w blasku chwały przy rozdaniu Orderów Merlina za wyjątkowe oddanie i bitewne męstwo. Bynajmniej nie uważałem, abym zasługiwał już na taką nagrodę; wciąż miałem czas, aby rozwinąć skrzydła i zademonstrować swoje zaangażowanie. Czego by nie mówić, zostałem zaproszony na celebrację zwycięstwa nad Zakonem Feniksa w zamkniętym gronie brytyjskich elit, które miałem okazję podziwiać uprzednio na piedestale, a także na polu walki, kiedy wiernie oddawali hołd naszym ideom pod szmaragdową poświatą nieba skąpanego rozbłyskiem Mrocznego Znaku. Czy znaczyło to, że wojna została zakończona? Skądże; przeczucie podpowiadało mi, że duch oporu wciąż żyje, nawet jeśli niezorganizowany w struktury głównego aparatu terroru. Śmierciożercy mogli świętować swój sukces, ale ja napawałem się nadzieją, że jeszcze będę miał szansę się na tym polu wykazać.
Byłem bodaj najmłodszym z całego doborowego towarzystwa i znałem wyjątkowo niewielu z zaproszonych gości. Prawdę mówiąc, większość z nich miałem okazję poznać jedynie z widzenia lub krótkiej pogawędki. Znalazłem się tu jednak nie z przypadku. Być może zostały dostrzeżone moje starania, a może dostąpiłem tego zaszczytu wyłącznie w roli protegowanego Deirdre Mericourt... teraz to nie miało znaczenia. Liczył się fakt, że bawiłem w gronie elit i miałem szansę nieco poszerzyć wąskie grono kontaktów wśród najważniejszych figur polityki i wojny XX wieku.
Już na wejściu, uraczony drinkiem, zawiązałem kilka mniej istotnych z teraźniejszego punktu widzenia znajomości, wdając się w krótkie dysputy nad losami wojny i piejąc w zachwycie nad ceremonią wręczenia odznaczeń dla bohaterów wojennych. Zwykłe, towarzyskie rozmówki, którym nie poświęcałem większej uwagi, były wyłącznie pretekstem do zlokalizowania odznaczonych. Wyszedłem z założenia, że drugiej takiej okazji nie będzie, aby zacieśnić z nimi stosunki, a nic tak nie łączy ludzi, jak wspólny toast. — To prawda — gościna na tak wybitnym występie Pańskiej partnerki była dla mnie wielkim zaszczytem. Jako reprezentant londyńskiej filharmonii byłbym więcej niż rad widzieć Pannę Vanity na koncercie w naszych progach. Proszę przekazać najszczersze słowa uznania, Panie Sallow — nie słyszałem całego dialogu; wtrąciłem się gdzieś w środku rozmowy, choć moją obecność zapowiadał wcześniej wolny, reprezentatywny krok. — Lordzie Nestorze — dygnąłem najpierw przed najważniejszą z person, kierując wzrok na Tristana Rosier; dopiero później skinieniem głowy powitałem resztę, stosując należną tytulaturę wobec Lorda Burke, Lorda Travers i Pana Oyvinda Borgin. — Jest mi niezmiernie miło bawić w prestiżowym gronie czarodziejów budujących podwaliny nowego świata; każdemu z Państwa pragnę złożyć wyrazy uznania i podziwu za ten zniewalający sukces — słowa były szczere, choć stosowane wyłącznie na przełamanie lodów. Chciałem się zademonstrować i złapać kontekst prowadzonego dialogu. — Dla tych z Państwa, których nie miałem jeszcze przyjemności poznać osobiście — Maximillian Crabbe — przedstawieniu zawtórował kulturalny skłon.
Byłem bodaj najmłodszym z całego doborowego towarzystwa i znałem wyjątkowo niewielu z zaproszonych gości. Prawdę mówiąc, większość z nich miałem okazję poznać jedynie z widzenia lub krótkiej pogawędki. Znalazłem się tu jednak nie z przypadku. Być może zostały dostrzeżone moje starania, a może dostąpiłem tego zaszczytu wyłącznie w roli protegowanego Deirdre Mericourt... teraz to nie miało znaczenia. Liczył się fakt, że bawiłem w gronie elit i miałem szansę nieco poszerzyć wąskie grono kontaktów wśród najważniejszych figur polityki i wojny XX wieku.
Już na wejściu, uraczony drinkiem, zawiązałem kilka mniej istotnych z teraźniejszego punktu widzenia znajomości, wdając się w krótkie dysputy nad losami wojny i piejąc w zachwycie nad ceremonią wręczenia odznaczeń dla bohaterów wojennych. Zwykłe, towarzyskie rozmówki, którym nie poświęcałem większej uwagi, były wyłącznie pretekstem do zlokalizowania odznaczonych. Wyszedłem z założenia, że drugiej takiej okazji nie będzie, aby zacieśnić z nimi stosunki, a nic tak nie łączy ludzi, jak wspólny toast. — To prawda — gościna na tak wybitnym występie Pańskiej partnerki była dla mnie wielkim zaszczytem. Jako reprezentant londyńskiej filharmonii byłbym więcej niż rad widzieć Pannę Vanity na koncercie w naszych progach. Proszę przekazać najszczersze słowa uznania, Panie Sallow — nie słyszałem całego dialogu; wtrąciłem się gdzieś w środku rozmowy, choć moją obecność zapowiadał wcześniej wolny, reprezentatywny krok. — Lordzie Nestorze — dygnąłem najpierw przed najważniejszą z person, kierując wzrok na Tristana Rosier; dopiero później skinieniem głowy powitałem resztę, stosując należną tytulaturę wobec Lorda Burke, Lorda Travers i Pana Oyvinda Borgin. — Jest mi niezmiernie miło bawić w prestiżowym gronie czarodziejów budujących podwaliny nowego świata; każdemu z Państwa pragnę złożyć wyrazy uznania i podziwu za ten zniewalający sukces — słowa były szczere, choć stosowane wyłącznie na przełamanie lodów. Chciałem się zademonstrować i złapać kontekst prowadzonego dialogu. — Dla tych z Państwa, których nie miałem jeszcze przyjemności poznać osobiście — Maximillian Crabbe — przedstawieniu zawtórował kulturalny skłon.
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał na Borgina, kiedy wspomniał o możliwości pojawienia się kolejnego artykułu i uniósł brew, kiwając lekko głową. Może tak, może nie, sugerował jego gest. Nie lubił tego robić; publikować. A jednak to był jego obowiązek. Artykuł pojawił się dzisiaj, był zaskoczony, jak wielu czarodziejów sięgnęło po gazetę. Pokiwał głową, ciesząc się, że Oyvind z taką łatwością pochwycił sens nakreślonych słów. Nie odpowiedział mu, gdy spytał o potwora, szczęśliwie wśród nich pojawił się już sam zainteresowany. Przywitał Manannana z uśmiechem, z zaintrygowaniem słuchając o wielkości bestii i o przebytej bitwie. Travers opowiadał ją z takim przejęciem, że mógł wizualizować sobie ją bez trudu. Spojrzał na Xaviera i pokiwał mu głową z wyrazem wdzięczności. Szybko jednak spoważniał, gdy wspomniał o żonie.
— To wielka strata — przyznał, zawieszając na nim wzrok. Mądra kobieta u boku to bardzo silna broń. Z uśmiechem przyjął komplement Corneliusa, skinął mu głową. Jak nikt z pewnością rozumiał, że potrzebowali propagandy. Potrzebowali odpowiednich treści, odpowiednich słów. — Miło mi to słyszeć od czarodzieja, który bawi się słowem z taką klasą — odpowiedział Sallowowi. — Moi koledzy posiadają dużo więcej ciekawego materiału, niestety z powodu pominięcia fazy eksperymentów, hipotezy pozostały nieudowodnionymi teoriami, a publikacja w naukowym czasopiśmie podważy ich naukowy charakter. Jestem jednak przekonany, że są słuszne i mogłyby przydać się tym, którzy często kierują swoje słowa do ludu. Ludu, którego zwykle nie interesują statystyki.— Uśmiechnął się do Corneliusa, wierząc, że bez trudu przemyciłby naukowe doktryny do swoich przemówień, wplótłby je w propagandę używając jako dowodu, potwierdzenia. — Gdybyś potrzebował kiedyś przykładów lub dowodów, ja i moi przyjaciele badacze służymy pomocą — zaoferował uprzejmie. Nie lubił otwarcie mówić o tym, gdzie pracował i czym dokładnie się zajmował, chcąc nie chcąc rodziło to zbyt wiele pytań. Działania Departamentu Tajemnic były… tajemnicą i choć dziś wątpił, by przysięga, której złamanie groziło wtrąceniem do Azkabanu naprawdę miała mu grozić, tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami dzielił się wyłącznie z Czarnym Panem i nie sądził, by ten stan miał się zmienić. — Panna Vanity to wyjątkowa kobieta — przyznał. — A skoro rozumie przesłanie tego artykułu, także inteligenta. — Nie miał wątpliwości, że artykuł spotka się z krytyką pewnych środowisk, ale jego celem było uderzenie w wartości hołubione przez ich wrogów, ich sposób zachowania i konsekwencje ich działań. Jeśli ich czarownice dostrzegały w tym obelgę, należało zacząć si poważnie martwić o ich stan zdrowia. Rozwijająca się w nich choroba mogła być dla nich bardzo niebezpieczna. — Wierzę, że nasze sojuszniczki także rozumieją treść w odpowiedni sposób i potrafią to odpowiednio wykorzystać, choć nauka nierzadko jest niezrozumiana. Gdyby było inaczej, a ich umysły były zatrute, bądź zdradzałyby tendencję do histerii, nigdy nie dostąpiłyby zaszczytów, którymi dziś się szczycą. A dalsza droga byłaby przed nimi zamknięta.— Jego głos nabrał wydźwięku rozbawionej zadumy. Zgadzał się ze słowami Tristana na ten temat, pokiwał głową twierdząco. Trafił w punkt. W trakcie wypowiadanych słów spojrzał w kieliszek, po czym dopił trunku do końca i wyciągnął go na bok, wierząc, że lada moment obok pojawi się kelner, który go odbierze. — Wielka szkoda… — odpowiedział Drew, unosząc na niego szczerze rozczarowujące spojrzenie. Spodziewał się po Belvinie przemyśleń, wydawała mu się bystrą kobietą, ale może była po prostu ograniczona. Cenił jej umiejętności uzdrowicielskie. Był święcie przekonany, że to właśnie ona zajmowała się nim przez ostatnie lata, a nie miesiące. Uśmiechnął się złośliwie na propozycję wolniejszego przestudiowania artykułu, nie zerknął jednak na Macnaira. Biedak nie mógł z tym nic uczynić; wiedział, co mogło go trzymać przy czarownicy i wcale mu się nie dziwił. Nie jego winą były jej ograniczone horyzonty. — To coś poważnego? Wijesz już gniazdko w Suffolk?— spytał Drew zaskoczony informacj, pewien, że po otrzymanych odznaczeniach i tytule Belvina będzie łasa na szybki ślub. Mądra kobieta z pewnością dążyła do zapewnienia sobie takich przywilejów. Nie pociągnął tematu poruszonego przez Corneliusa i pociągniętego przez Tristana. Spojrzał na nich tylko i uśmiechnął się wymownie; Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów nie miała pojęcia o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami Departamentu Tajemnic. Nie wiedział o tym nawet sam Minister Magii. Nekromancja także była oficjalnie zakazana przez Ministerstwo. — Nie tylko magizoologów — podchwycił za to jego słowa — Ale także rebeliantów. Jakim trzeba być czarodziejem, by zapanować nad krakenem? By uczynić z niego swój oręż…?— Zadumał się i zerknął na Traversa. Posiadanie takiej broni tylko czyniło ich większymi w oczach innych, ale niemalże mitycznymi, nawet jeśli oswojenie bestii nie miało wiele wspólnego z prawdą. Kiedy kelner w odpowiedzi na prośbę Drew podsunął im szklaneczki z ognistą, oddał mu pusty kieliszek po szampanie i ujął jedną.
— Pytasz mnie, jako znawcę kobiet, Manannanie? Ogromnie mi schlebiasz — odparł z niemałym rozbawieniem, w jego głosie nie było jednak kpiny. — Przykro mi, że cię rozczaruję, ale moja znajomość kobiecego charakteru kończy się na lekkomyślnych rebeliantkach w spodniach— podkreślił z wyraźnym niesmakiem, pozwalając sobie na teatralny grymas. –Wielce niepraktyczne — z jego punktu widzenia, spódnicę łatwo było zadrzeć.— i niebywale obsceniczne. Może to ja powinienem spytać— zagadał Traversa. — Czy twojej żonie nie brak charakteru do okiełznania bestii. Melisande prezentowała się dzisiaj naprawdę pięknie.— Oczywiście nie zapomniał o tym, że jedna z Róż była żoną Traversa, tym bardziej wydawał się rozbawiony pytaniem, choć miał świadomość, że żeglarza interesowało jego naukowe spojrzenie. Charakterystyka mugolskich kobiet była niezwykle cenna, a spojrzenie Rosiera warte przemyślenia. — Uwielbiam przeprowadzać eksperymenty — przyznał wymownie, zerkając na czarodziejów. Rozumiał podejście Xaviera, ale posiadając skrzata trudno byłoby mu podejść do tego w inny sposób. — Skrzaty służą szczególnym czarodziejom. Podporządkowana mugolska niewolnica mogłaby być wyjątkowym prezentem dla tych rodzin, które nie mogą sobie na niego pozwolić z wielu powodów. Byłaby także miłym wynagrodzeniem za trudy wojny... Może Ministerstwo przemyślałoby przekazanie mieszkańcom Londynu Bożonarodzeniowych prezentów — mruknął z rozbawienim, zerkając na Corneliusa. Z tego typu eksperymentami miał już doświadczenie, z przyjemnością poszuka chętnej do wzięcia w nim udziału szlamy. Zaraz spojrzał na Rosiera, kiedy zadumał się nad kwestią pomnika. — Po śmierci nie mógłbyś żądać poprawy własnego profilu. Chciałbyś by na wieki zapamiętano cię z… na przykład… — szukał jakiegoś przykładu, ale nieszczególnie interesowała go aparycja kompana. Patrzył na niego, nie wiedząc, czego miałby się uczepić. — Krzywym nosem, o?— Rzucił lekko, nawet nie próbując analizować, czy była o prawda. — Po co się ograniczać. Znasz jakiegoś dobrego rzeźbiarza? — spytał od razu, jakby zamierzał sam skorzystać z tego pomysłu. I choć nie brakowało mu samouwielbienia, akurat własne popiersie nie było obiektem jego marzeń. Pytanie Corneliusa o kobietę marzeń uśmiechnął się. Nie miewał takich marzeń, niemniej był ciekaw odpowiedzi innych dżentelmenów.
— W domu, w pracowni zapewne — przyznał z rozbawieniem. Odpowiedź nie zaskakiwała. Nie myślał nigdy o tym za wiele, nie myślał o ożenku, bo małżeństwo wydawało mu się nudne i ograniczające, ale dzisiejsze tytuły i fakt, że znalazł się na świeczniku poważnie weryfikował jego plany przyszłościowe. Broniąc tradycji musiał świecić przykładem. Nie wyobrażał sobie kobiety stawiającej karierę i własne aspiracje ponad dom, obowiązki, którymi było przede wszystkim potomstwo, przekazanie odpowiednich genów i wzorców młodszemu pokoleniu. Publiczna kariera też nie do końca była mu w smak, nie miał czasu pilnować żony i interesować się opiniami na jej temat, ale był pragmatykiem, kobieta, której zadaniem było wyłącznie być ozdobą brzmiała jak satysfakcjonująca, ale upiornie marudna przyszłość. Spojrzał na młodzieńca, który przedstawił się jako Crabbe i skinął mu głową.
— Prestiżowe grono czarodziejów budujących podwaliny nowego świata zawsze jest otwarte na młodych, utalentowanych i zdolnych czarodziejów chętnych do współpracy i snucia wizji o rychłym końcu mugolskiej rzeczywistości — odpowiedział mu, jednocześnie wskazując kelnerowi z ognistą by podsunął chłopcu tacę z alkoholem. Z oczywistego powodu się nie przedstawił, założył, że po dzisiejszym wystąpieniu w tak homogenicznym towarzystwie nie musiał.
— To wielka strata — przyznał, zawieszając na nim wzrok. Mądra kobieta u boku to bardzo silna broń. Z uśmiechem przyjął komplement Corneliusa, skinął mu głową. Jak nikt z pewnością rozumiał, że potrzebowali propagandy. Potrzebowali odpowiednich treści, odpowiednich słów. — Miło mi to słyszeć od czarodzieja, który bawi się słowem z taką klasą — odpowiedział Sallowowi. — Moi koledzy posiadają dużo więcej ciekawego materiału, niestety z powodu pominięcia fazy eksperymentów, hipotezy pozostały nieudowodnionymi teoriami, a publikacja w naukowym czasopiśmie podważy ich naukowy charakter. Jestem jednak przekonany, że są słuszne i mogłyby przydać się tym, którzy często kierują swoje słowa do ludu. Ludu, którego zwykle nie interesują statystyki.— Uśmiechnął się do Corneliusa, wierząc, że bez trudu przemyciłby naukowe doktryny do swoich przemówień, wplótłby je w propagandę używając jako dowodu, potwierdzenia. — Gdybyś potrzebował kiedyś przykładów lub dowodów, ja i moi przyjaciele badacze służymy pomocą — zaoferował uprzejmie. Nie lubił otwarcie mówić o tym, gdzie pracował i czym dokładnie się zajmował, chcąc nie chcąc rodziło to zbyt wiele pytań. Działania Departamentu Tajemnic były… tajemnicą i choć dziś wątpił, by przysięga, której złamanie groziło wtrąceniem do Azkabanu naprawdę miała mu grozić, tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami dzielił się wyłącznie z Czarnym Panem i nie sądził, by ten stan miał się zmienić. — Panna Vanity to wyjątkowa kobieta — przyznał. — A skoro rozumie przesłanie tego artykułu, także inteligenta. — Nie miał wątpliwości, że artykuł spotka się z krytyką pewnych środowisk, ale jego celem było uderzenie w wartości hołubione przez ich wrogów, ich sposób zachowania i konsekwencje ich działań. Jeśli ich czarownice dostrzegały w tym obelgę, należało zacząć si poważnie martwić o ich stan zdrowia. Rozwijająca się w nich choroba mogła być dla nich bardzo niebezpieczna. — Wierzę, że nasze sojuszniczki także rozumieją treść w odpowiedni sposób i potrafią to odpowiednio wykorzystać, choć nauka nierzadko jest niezrozumiana. Gdyby było inaczej, a ich umysły były zatrute, bądź zdradzałyby tendencję do histerii, nigdy nie dostąpiłyby zaszczytów, którymi dziś się szczycą. A dalsza droga byłaby przed nimi zamknięta.— Jego głos nabrał wydźwięku rozbawionej zadumy. Zgadzał się ze słowami Tristana na ten temat, pokiwał głową twierdząco. Trafił w punkt. W trakcie wypowiadanych słów spojrzał w kieliszek, po czym dopił trunku do końca i wyciągnął go na bok, wierząc, że lada moment obok pojawi się kelner, który go odbierze. — Wielka szkoda… — odpowiedział Drew, unosząc na niego szczerze rozczarowujące spojrzenie. Spodziewał się po Belvinie przemyśleń, wydawała mu się bystrą kobietą, ale może była po prostu ograniczona. Cenił jej umiejętności uzdrowicielskie. Był święcie przekonany, że to właśnie ona zajmowała się nim przez ostatnie lata, a nie miesiące. Uśmiechnął się złośliwie na propozycję wolniejszego przestudiowania artykułu, nie zerknął jednak na Macnaira. Biedak nie mógł z tym nic uczynić; wiedział, co mogło go trzymać przy czarownicy i wcale mu się nie dziwił. Nie jego winą były jej ograniczone horyzonty. — To coś poważnego? Wijesz już gniazdko w Suffolk?— spytał Drew zaskoczony informacj, pewien, że po otrzymanych odznaczeniach i tytule Belvina będzie łasa na szybki ślub. Mądra kobieta z pewnością dążyła do zapewnienia sobie takich przywilejów. Nie pociągnął tematu poruszonego przez Corneliusa i pociągniętego przez Tristana. Spojrzał na nich tylko i uśmiechnął się wymownie; Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów nie miała pojęcia o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami Departamentu Tajemnic. Nie wiedział o tym nawet sam Minister Magii. Nekromancja także była oficjalnie zakazana przez Ministerstwo. — Nie tylko magizoologów — podchwycił za to jego słowa — Ale także rebeliantów. Jakim trzeba być czarodziejem, by zapanować nad krakenem? By uczynić z niego swój oręż…?— Zadumał się i zerknął na Traversa. Posiadanie takiej broni tylko czyniło ich większymi w oczach innych, ale niemalże mitycznymi, nawet jeśli oswojenie bestii nie miało wiele wspólnego z prawdą. Kiedy kelner w odpowiedzi na prośbę Drew podsunął im szklaneczki z ognistą, oddał mu pusty kieliszek po szampanie i ujął jedną.
— Pytasz mnie, jako znawcę kobiet, Manannanie? Ogromnie mi schlebiasz — odparł z niemałym rozbawieniem, w jego głosie nie było jednak kpiny. — Przykro mi, że cię rozczaruję, ale moja znajomość kobiecego charakteru kończy się na lekkomyślnych rebeliantkach w spodniach— podkreślił z wyraźnym niesmakiem, pozwalając sobie na teatralny grymas. –Wielce niepraktyczne — z jego punktu widzenia, spódnicę łatwo było zadrzeć.— i niebywale obsceniczne. Może to ja powinienem spytać— zagadał Traversa. — Czy twojej żonie nie brak charakteru do okiełznania bestii. Melisande prezentowała się dzisiaj naprawdę pięknie.— Oczywiście nie zapomniał o tym, że jedna z Róż była żoną Traversa, tym bardziej wydawał się rozbawiony pytaniem, choć miał świadomość, że żeglarza interesowało jego naukowe spojrzenie. Charakterystyka mugolskich kobiet była niezwykle cenna, a spojrzenie Rosiera warte przemyślenia. — Uwielbiam przeprowadzać eksperymenty — przyznał wymownie, zerkając na czarodziejów. Rozumiał podejście Xaviera, ale posiadając skrzata trudno byłoby mu podejść do tego w inny sposób. — Skrzaty służą szczególnym czarodziejom. Podporządkowana mugolska niewolnica mogłaby być wyjątkowym prezentem dla tych rodzin, które nie mogą sobie na niego pozwolić z wielu powodów. Byłaby także miłym wynagrodzeniem za trudy wojny... Może Ministerstwo przemyślałoby przekazanie mieszkańcom Londynu Bożonarodzeniowych prezentów — mruknął z rozbawienim, zerkając na Corneliusa. Z tego typu eksperymentami miał już doświadczenie, z przyjemnością poszuka chętnej do wzięcia w nim udziału szlamy. Zaraz spojrzał na Rosiera, kiedy zadumał się nad kwestią pomnika. — Po śmierci nie mógłbyś żądać poprawy własnego profilu. Chciałbyś by na wieki zapamiętano cię z… na przykład… — szukał jakiegoś przykładu, ale nieszczególnie interesowała go aparycja kompana. Patrzył na niego, nie wiedząc, czego miałby się uczepić. — Krzywym nosem, o?— Rzucił lekko, nawet nie próbując analizować, czy była o prawda. — Po co się ograniczać. Znasz jakiegoś dobrego rzeźbiarza? — spytał od razu, jakby zamierzał sam skorzystać z tego pomysłu. I choć nie brakowało mu samouwielbienia, akurat własne popiersie nie było obiektem jego marzeń. Pytanie Corneliusa o kobietę marzeń uśmiechnął się. Nie miewał takich marzeń, niemniej był ciekaw odpowiedzi innych dżentelmenów.
— W domu, w pracowni zapewne — przyznał z rozbawieniem. Odpowiedź nie zaskakiwała. Nie myślał nigdy o tym za wiele, nie myślał o ożenku, bo małżeństwo wydawało mu się nudne i ograniczające, ale dzisiejsze tytuły i fakt, że znalazł się na świeczniku poważnie weryfikował jego plany przyszłościowe. Broniąc tradycji musiał świecić przykładem. Nie wyobrażał sobie kobiety stawiającej karierę i własne aspiracje ponad dom, obowiązki, którymi było przede wszystkim potomstwo, przekazanie odpowiednich genów i wzorców młodszemu pokoleniu. Publiczna kariera też nie do końca była mu w smak, nie miał czasu pilnować żony i interesować się opiniami na jej temat, ale był pragmatykiem, kobieta, której zadaniem było wyłącznie być ozdobą brzmiała jak satysfakcjonująca, ale upiornie marudna przyszłość. Spojrzał na młodzieńca, który przedstawił się jako Crabbe i skinął mu głową.
— Prestiżowe grono czarodziejów budujących podwaliny nowego świata zawsze jest otwarte na młodych, utalentowanych i zdolnych czarodziejów chętnych do współpracy i snucia wizji o rychłym końcu mugolskiej rzeczywistości — odpowiedział mu, jednocześnie wskazując kelnerowi z ognistą by podsunął chłopcu tacę z alkoholem. Z oczywistego powodu się nie przedstawił, założył, że po dzisiejszym wystąpieniu w tak homogenicznym towarzystwie nie musiał.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Radość emanująca z twarzy Traversa, kiedy wspominał o Suffolk, była budująca, gdyż odnosiłem wrażenie, że bez mrugnięcia okiem powróciłby w tamto miejsce, w sam środek ciężkiej bitwy. Cechowała go odwaga, to już zdążył udowodnić. Nie przeraziła go ilość wroga, jego wręcz miażdżąca przewaga, która mimo braku różdżek mogła okazać się elementem przechylającym szalę wygranej na ich stronę. Tak się jednak nie stało – we troje zdołaliśmy obalić mury, spalić do cna flotę oraz okiełznać potwora. Z pewnością tę historię można było opowiadać dzieciakom, przyszłym pokoleniom czystokrwistych czarodziejów, dla których walczyliśmy o lepszą przyszłość. Bez mugolskiego pierwiastka, bez szlam osłabiających magiczne korzenia. -Suffolk jest też twoim domem i liczę, że będziesz na tych ziemiach czuć się jak na swoich- odparłem w kierunku lorda wszak bez jego pomocy dzisiejsza ceremonia nie obfitowałaby w równie wielkie odznaczenia. -Moja zgoda nie jest ci do niczego potrzeba, rób co do ciebie należy- dodałem, gdyby miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości. -Za Ritę- dodałem po chwili nie odwracając wzroku od towarzysza i uniosłem kielich w geście toastu. Straciliśmy cennego sojusznika, dziewczyna może i popełniła błąd, jednak została rzucona na głęboką wodę. Znała ryzyko, każdy z nas musiał je szacować i niestety zmuszona była zapłacić najwyższą cenę.
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy Tristan napomknął o wygranej przez obrażanie. Domyśliłem się kogo miał na myśli, ale nie dorzucałem do tego swoich trzech knutów. W kwestii kobiet mieliśmy nieco inne podejście, bowiem mnie nieszczególnie raził ich czynny udział w życiu politycznym oraz na polu walki. Być może wpływ na podobne podejście miały moje korzenia, ponieważ kiedy jeszcze mogliśmy szczycić się tytułami panie były u władzy. Kto wie, może właśnie to było powodem utraty ziemi? -W czasach, gdy Macnairowie należeli do szlachty kobiety stawiane były na równi z mężczyznami w rodowej strukturze. Chyba właśnie dostałem odpowiedź dlaczego nie mogę nazywać się lordem- zaśmiałem się pod nosem, po czym upiłem ognistej. Pierwszy raz wspomniałem o tym publicznie, bowiem temat rodziny był solą w oku. Naprawa splamionego nazwiska spoczęła na mych barkach, wiedziałem o tym i liczyłem, że pomimo wszelkich przeciwności w końcu odzyskamy reputację. Czas, abyśmy przestali być kojarzeni z nokturnowskim rynsztokiem.
Wsłuchiwałem się w słowa Rosiera kiwając głową na trafne spostrzeżenia. -Emocje są złym doradcą, a jak wiemy płeć piękna wręcz nimi kipi. Mówi się, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o galeony, ale w przypadku obrażonych pań przeważnie chodzi o nic. Odnoszę wrażenie, że czasem cisza w domu zwiastuje burzę, żeby po prostu nie było zbyt nudno- wzruszyłem ramionami. Ignorowałem podobne zachowania, wolałem skupić się na szklaneczce ognistej i manuskrypcie.
-Nieskazitelny wróg. Ich wiara we własną czystość poglądów i szerzonych idei jest nieprawdopodobna. Uważają się za lepszych, za tych dobrych- prychnąłem na ostatnie słowo -a pod osłoną nocy czynią naszym ludziom ogromną krzywdę. Trzeba ich wybić, każdego po kolei, aby w końcu zapanował ład. Społeczeństwo łykało te ich dyrdymały, ale w końcu prawda wyszła na jaw. Wspominaliście o alergii, mam ją na nich. Na tę obłudę- dodałem mając w pamięci kilka rozmów z przedstawicielami niesławnego Zakonu Feniksa. Zaraza.
Gdy Sallow pogratulował mi zaręczyn prychnąłem przed siebie pitą w tym samym momencie ognistą. Nie byłem pewien, czy przez przypadek nie oplułem stojącego przede mną Ramseya, ale nawet nie pomyślałem o przeprosinach, bowiem skupiłem się tylko i wyłącznie na słowach Rycerza. -Chyba o czymś nie wiem. Znalazłeś mi narzeczoną?- uniosłem brew pytająco, będąc aż nadto szczery. Prawdopodobnie przez zaskoczenie całą tą sytuacją. Nie pomógł komentarz Tristana, który wspomniał o przekomarzaniu. Czy to właśnie on był Śmierciożercą, o jakim nie chciała rozmawiać? Wiedziałem, że jeden z naszych złamał jej serce, ale nigdy nie poznałem jego imienia. Wykalkulowałem, iż był to Craig, ale może byłem w błędzie? Nie pomyślałem o szkole, byłem już pod wpływem. -Tak? Nie wiedziałem, że się znacie- odparłem nie przypominając sobie sytuacji, w jakiej chociażby wymieniliby się serdecznościami w ramach przywiania, a mieli ku temu okazję. Może przeszłość była powodem? -Wielka, wielka- przeniosłem spojrzenie na Mulcibera i skinąłem głową. -Zrobię z tego wieczorną lekturę- skwitowałem knując plan. -Jeszcze nie oswoiłem się z tą myślą, ale nie ukrywam, że chciałbym. Ileż można siedzieć na Śmiertelnym Nokturnie? Miła odmiana- uśmiechnąłem się lekko. Taka była prawda – mieszkanie w najgorszej dzielnicy Londynu nie było dla mnie żadnym problemem, jednak kiedy pojawiła się niepowtarzalna okazja na zmianę miejsca, to dlaczego miałbym z tego nie skorzystać? Byłbym głupcem.
-Testowałbym na niej modyfikacje klątw. Od lat chodzi mi to po głowie, ale nigdy nie miałem dobrego obiektu badawczego- odparłem na słowa Tristana. -Nie będę ukrywać, że jest to wyjątkowo niedoceniana dziedzina nauki. Wyobraźcie sobie, że za pomocą krwi i manuskryptu możecie stworzyć sobie sługę, który wykona każdy wasz rozkaz z przekonaniem czynienia dobra. Jego pamięć zostaje odpowiednio zmodyfikowana, aż w końcu fałszywe wspomnienia permanentnie zastąpią te właściwie nawet po zdjęciu przekleństwa. Starożytne runy mają w sobie ogromną moc i jestem przekonany, że dzięki nim można osiągnąć wiele, jeśli nie wszystko- zaprezentowałem pokrótce swoje stanowisko. Jeśli mogłem mówić o miłości, to tylko w stosunku do pergaminów zapełnionych znakami. Być może przesadzałem, jednak wierzyłem w ich potęgę. -Zgodzisz się ze mną Borgin?- spytałem towarzysza, który również fascynował się tą dziedziną. -W tym co powiedziałem zawarta jest też kwestia szczucia na samych siebie, ale w nieco łagodniejszym i korzystniejszym wydaniu- posłałem Tristanowi wymowne spojrzenie, po czym ponownie zamoczyłem wargi w trunku.
W chwili, gdy podszedł do nas nieznany mi mężczyzna skinąłem mu głową w ramach powitania. -Drew Macnair- przedstawiłem się. - Corneliusie naszła mnie piękna myśl- rzuciłem, kiedy Crabbe wspomniał o filharmonii. -Zrobimy w Suffolk ceremonię dla wojennych bohaterów. Wygłosisz płomienną przemowę, kolega rozrusza mieszkańców- zamyśliłem się, cóż po pijaku miałem różne pomysły. -Jeszcze twoja przyszła żonka się przyda- dodałem. Czym zatem miałbym zająć się sam? Może rozlewaniem trunków? -Posłucham, wyciągnę wnioski. Może w końcu nauczę się przemawiać do tłumu?- zastanowiłem się przez moment, po czym machnąłem ręką. -Nie nadaję się do tego, mogę tłuc szlamy i mugoli, ale te wszystkie wasze przemowy to nie moja bajka- dodałem otwarcie i zgodnie z prawdą. Podobno wszystkiego można było się nauczyć, ale czy ja byłem w stanie pojąć ideę powagi?
-Myślę, że będzie w stanie. Może i nie rozumie sensu artykułu, ale to mądra kobieta- zerknąłem na Ramseya, który już pewnie obmyślał kontrę. Nie, nie byłem pantoflem. -W domu, bo nie ukrywam, że często potrzebuję pomocy uzdrowiciela, a kiepsko dogaduję się z trollem Cassandry- zaśmiałem się pod nosem. Czy na taką odpowiedź liczył Sallow?
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy Tristan napomknął o wygranej przez obrażanie. Domyśliłem się kogo miał na myśli, ale nie dorzucałem do tego swoich trzech knutów. W kwestii kobiet mieliśmy nieco inne podejście, bowiem mnie nieszczególnie raził ich czynny udział w życiu politycznym oraz na polu walki. Być może wpływ na podobne podejście miały moje korzenia, ponieważ kiedy jeszcze mogliśmy szczycić się tytułami panie były u władzy. Kto wie, może właśnie to było powodem utraty ziemi? -W czasach, gdy Macnairowie należeli do szlachty kobiety stawiane były na równi z mężczyznami w rodowej strukturze. Chyba właśnie dostałem odpowiedź dlaczego nie mogę nazywać się lordem- zaśmiałem się pod nosem, po czym upiłem ognistej. Pierwszy raz wspomniałem o tym publicznie, bowiem temat rodziny był solą w oku. Naprawa splamionego nazwiska spoczęła na mych barkach, wiedziałem o tym i liczyłem, że pomimo wszelkich przeciwności w końcu odzyskamy reputację. Czas, abyśmy przestali być kojarzeni z nokturnowskim rynsztokiem.
Wsłuchiwałem się w słowa Rosiera kiwając głową na trafne spostrzeżenia. -Emocje są złym doradcą, a jak wiemy płeć piękna wręcz nimi kipi. Mówi się, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o galeony, ale w przypadku obrażonych pań przeważnie chodzi o nic. Odnoszę wrażenie, że czasem cisza w domu zwiastuje burzę, żeby po prostu nie było zbyt nudno- wzruszyłem ramionami. Ignorowałem podobne zachowania, wolałem skupić się na szklaneczce ognistej i manuskrypcie.
-Nieskazitelny wróg. Ich wiara we własną czystość poglądów i szerzonych idei jest nieprawdopodobna. Uważają się za lepszych, za tych dobrych- prychnąłem na ostatnie słowo -a pod osłoną nocy czynią naszym ludziom ogromną krzywdę. Trzeba ich wybić, każdego po kolei, aby w końcu zapanował ład. Społeczeństwo łykało te ich dyrdymały, ale w końcu prawda wyszła na jaw. Wspominaliście o alergii, mam ją na nich. Na tę obłudę- dodałem mając w pamięci kilka rozmów z przedstawicielami niesławnego Zakonu Feniksa. Zaraza.
Gdy Sallow pogratulował mi zaręczyn prychnąłem przed siebie pitą w tym samym momencie ognistą. Nie byłem pewien, czy przez przypadek nie oplułem stojącego przede mną Ramseya, ale nawet nie pomyślałem o przeprosinach, bowiem skupiłem się tylko i wyłącznie na słowach Rycerza. -Chyba o czymś nie wiem. Znalazłeś mi narzeczoną?- uniosłem brew pytająco, będąc aż nadto szczery. Prawdopodobnie przez zaskoczenie całą tą sytuacją. Nie pomógł komentarz Tristana, który wspomniał o przekomarzaniu. Czy to właśnie on był Śmierciożercą, o jakim nie chciała rozmawiać? Wiedziałem, że jeden z naszych złamał jej serce, ale nigdy nie poznałem jego imienia. Wykalkulowałem, iż był to Craig, ale może byłem w błędzie? Nie pomyślałem o szkole, byłem już pod wpływem. -Tak? Nie wiedziałem, że się znacie- odparłem nie przypominając sobie sytuacji, w jakiej chociażby wymieniliby się serdecznościami w ramach przywiania, a mieli ku temu okazję. Może przeszłość była powodem? -Wielka, wielka- przeniosłem spojrzenie na Mulcibera i skinąłem głową. -Zrobię z tego wieczorną lekturę- skwitowałem knując plan. -Jeszcze nie oswoiłem się z tą myślą, ale nie ukrywam, że chciałbym. Ileż można siedzieć na Śmiertelnym Nokturnie? Miła odmiana- uśmiechnąłem się lekko. Taka była prawda – mieszkanie w najgorszej dzielnicy Londynu nie było dla mnie żadnym problemem, jednak kiedy pojawiła się niepowtarzalna okazja na zmianę miejsca, to dlaczego miałbym z tego nie skorzystać? Byłbym głupcem.
-Testowałbym na niej modyfikacje klątw. Od lat chodzi mi to po głowie, ale nigdy nie miałem dobrego obiektu badawczego- odparłem na słowa Tristana. -Nie będę ukrywać, że jest to wyjątkowo niedoceniana dziedzina nauki. Wyobraźcie sobie, że za pomocą krwi i manuskryptu możecie stworzyć sobie sługę, który wykona każdy wasz rozkaz z przekonaniem czynienia dobra. Jego pamięć zostaje odpowiednio zmodyfikowana, aż w końcu fałszywe wspomnienia permanentnie zastąpią te właściwie nawet po zdjęciu przekleństwa. Starożytne runy mają w sobie ogromną moc i jestem przekonany, że dzięki nim można osiągnąć wiele, jeśli nie wszystko- zaprezentowałem pokrótce swoje stanowisko. Jeśli mogłem mówić o miłości, to tylko w stosunku do pergaminów zapełnionych znakami. Być może przesadzałem, jednak wierzyłem w ich potęgę. -Zgodzisz się ze mną Borgin?- spytałem towarzysza, który również fascynował się tą dziedziną. -W tym co powiedziałem zawarta jest też kwestia szczucia na samych siebie, ale w nieco łagodniejszym i korzystniejszym wydaniu- posłałem Tristanowi wymowne spojrzenie, po czym ponownie zamoczyłem wargi w trunku.
W chwili, gdy podszedł do nas nieznany mi mężczyzna skinąłem mu głową w ramach powitania. -Drew Macnair- przedstawiłem się. - Corneliusie naszła mnie piękna myśl- rzuciłem, kiedy Crabbe wspomniał o filharmonii. -Zrobimy w Suffolk ceremonię dla wojennych bohaterów. Wygłosisz płomienną przemowę, kolega rozrusza mieszkańców- zamyśliłem się, cóż po pijaku miałem różne pomysły. -Jeszcze twoja przyszła żonka się przyda- dodałem. Czym zatem miałbym zająć się sam? Może rozlewaniem trunków? -Posłucham, wyciągnę wnioski. Może w końcu nauczę się przemawiać do tłumu?- zastanowiłem się przez moment, po czym machnąłem ręką. -Nie nadaję się do tego, mogę tłuc szlamy i mugoli, ale te wszystkie wasze przemowy to nie moja bajka- dodałem otwarcie i zgodnie z prawdą. Podobno wszystkiego można było się nauczyć, ale czy ja byłem w stanie pojąć ideę powagi?
-Myślę, że będzie w stanie. Może i nie rozumie sensu artykułu, ale to mądra kobieta- zerknąłem na Ramseya, który już pewnie obmyślał kontrę. Nie, nie byłem pantoflem. -W domu, bo nie ukrywam, że często potrzebuję pomocy uzdrowiciela, a kiepsko dogaduję się z trollem Cassandry- zaśmiałem się pod nosem. Czy na taką odpowiedź liczył Sallow?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Nie przejmowałbym się naburmuszeniem Belviny, zdaje mi się, że to jej podstawowe nastawienie do świata, naprawdę gratuluję ci cierpliwości do niej, nie wiem skąd ją bierzesz - stwierdził zupełnie spokojnie, uśmiechając się na opowieść o powrocie Drew do domu. Dziwiło go wyłącznie, że mowa była o jednym wiadrze, a nie o dwóch - cóż, może i kryzys ekonomiczny dopadł również jego? Choć w to powątpiewał. - Poznawać poznaję, ale nikogo szczególnego. Pięknych kobiet jest wiele, ale piękną już miałem, może szukam już czego innego? - odpowiedział z uśmiechem, chociaż wiedział, że dla niektórych Freya była daleka od ideału. A może on sam szukał kobiety, która byłaby interesująca? Fascynująca? Miała w sobie odrobinę sekretu, czegoś przez co nie mógłby od niej oderwać nie tylko wzroku, ale również i swoich myśli?
- Oyvind Borgin, zgadza się. Przyjemność po mojej stronie, że moje nazwisko jest znane lordowi Traversowi - zwrócił się do Manannana, zupełnie nie zdając sobie sprawy z prawdziwego powodu, dla których ten chciał się do niego odezwać pierwszym - raczej uznał to za miły zbieg okoliczności. W końcu możliwe, że i nazwisko Borgin było mu znane chociażby ze sklepu, w którym pracował.
Słysząc skojarzenie swojej osoby z palarnią i opium, uśmiechnął się przepraszająco do nestora Rosier w sygnale, że niestety zapach nie unosił się od niego - choć poszukiwanie używki prędko się zakończyło, kiedy lord Burke okazał się rzeczywiście posiadać pewne ilości przy sobie. Nie śmiałby jednak poprawiać lorda nestora, że on sam pracuje raczej w sklepie niż w piwnicach Borgin & Burke. Może czasem zdarzało mu się gościć w palarni czy korzystać z tego, co miał pod ręką, jednak nie próbowałby nawet o tym mówić na głos w takim towarzystwie - szczególnie przy samym Xavierze.
Kobiety były nieidealne, tak słabe w odczuciach i na duszy. Potrzebowały silnej ręki, aby ktoś je prowadził i wskazywał - a wierzył, że ojczym jego Freyi nie był taki. Czy to właśnie przez to jego żona skończyła jako owoc małżeńskiej zdrady? Ale co w ogóle widziała w tamtym mugolu jej matka? Czystokrwista czarownica zniżająca się do... czegoś takiego?
Może rzeczywiście było to zwyrodnienie - jakaś niezrozumiała bliżej fantazja.
- Kraken... - zaczął niepewnie, czując się nieco słabiej na samo wyobrażenie tego potwora. Nienawidził zwierząt. Zaraz jednak odchrząknął, chcąc brzmieć pewniej. - Kraken jest całkiem sporym stworzeniem, może warto byłoby podobne badania przeprowadzić w pierwszej kolejności na czymś mniejszym? Na pewno mogłoby to przynieść szybsze efekty, tym bardziej jeśli stworzenie było karmione już w taki sposób... Odpowiednia próba badawcza jest w końcu istotna podczas podobnych badań - zasugerował przesuwając wzrokiem to od właściciela stworzenia, do Tristana, który w końcu powinien znać się na wszelakiej maści podobnych magicznych stworzeń. Chociaż naprawdę nie rozumiał, jakim cudem niektórzy potrafili wytrzymać pracę z nimi.
Gdyby zobaczyli awantury po ślubie i po śmierci żony, przeszło mu przez myśl, kiedy kończył swój alkohol, sięgając po nowy kufel od kelnera, który na prędce zdawał się obsługiwać mężczyzn, aby zaraz zniknąć po kolejną porcję. - Właściwa czarownica zrozumie swoje powinności, a jednak każdą wypada pilnować, aby nie zboczyła przypadkiem. Niektóre są po prostu zbyt... naiwne. Może i na to cierpią te histeryczki? Usłyszały kłamstwa, zdenerwowały się i rzucają zaklęciami w swojej złości - westchnął, choć nie był do końca pewny jak wiele mogło być w tym prawdy. Czystej krwi było rzeczywiście niewiele - ale czy mieli jakiekolwiek szanse na odratowanie tej, która powoli kisła i gniła? Czy ze zdrajczyń mogły wyrosnąć silne dzieci czystokrwistych czarodziejów? Czy będą karane przez Merlina charłakami? - Opowiedz, Maximillianie, jak jest wśród panien młodszych. Mam nadzieję, że młodsze pokolenie nie jest zwolennikiem tych histeryczek? Ah, mój brat będzie musiał poszukiwać żony wkrótce, naprawdę mam nadzieję, że nie trafi na te skryte buntowniczki czy inne czarownice chcące biegać w spodniach - skrzywił się szczerze, zagadując jednak młodego czarodzieja, który do nich dołączył. Większości z nich było bliżej trzydziestu niż dwudziestu lat - i choć jemu w tym momencie zdawało się, że te wszystkie lata nie były wcale dużym czasem, warto było usłyszeć o gustach młodych.
- Historie czarodziejów dotkniętych bestialstwem ze strony szlam powinny być rozpowszechniane, jeśli będzie potrzeba, mogę opowiedzieć historię mojej żony, zamordowanej jeszcze przed wojną przez mugoli, Corneliusie - zaoferował się mężczyźnie ze smutnym uśmiechem, kierując się nie tylko myślą o tym, jak piękną propagandę mogłoby to stanowić - ale również tym, jak bardzo pośmiertnie mogła wzrosnąć cena jej obrazów. Nikt nie musiał wiedzieć, że duch Freyi Borgin nie odszedł do zaświatów - a i w jego rękach wciąż znajdywały się jej obrazy. Historia o ufnej artystce, która zginęła w tragicznych okolicznościach z rąk tych, którzy dzisiaj byli wrogiem publicznym, mogła być opłacalna zarówno dla propagandy, jak i dla niego samego. A nikt nie musiał znać prawdy.
Przesunął jednak wzrok na Macnaira. Jemu samemu po głowie przeszło kilka eksperymentów jak i zagadnień - chociażby czy ktokolwiek próbował stworzyć świstoklik z żywej materii organicznej? Z kwiatka, ze zwierzęcia, z mugola? Wątpił, aby sam posiadał podobne umiejętności do tej dziedziny, a jednak mogło to mieć przynajmniej spektakularny efekt.
- Jest to w końcu okaz chodzących komponentów potrzebnych do stworzenia udanej klątwy - zgodził się, zastanawiając przez dłuższy moment nad tym, jaki mogłoby to przynieść skutek. W końcu do nakładania klątw była potrzebna wiedza szersza i obszerniejsza. - Istnieją zapiski dotyczące Thræll w transkrypcjach starożytnych, wyrytych w staronordyckim, jednak jest ich całkiem niewiele. Możliwe, że A jednak, jeśli pojawiają się, oznacza to, że można było się z nimi spotkać. Bardzo przydatne klątwy... - zastanowił się przez dłuższą chwilę. - Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby były trzymane w sekrecie, na co wskazuje brak informacji - dodał, myślami również kierując się w stronę historii opowiadanych mu dawniej przez jego dziadka - o tym jaką posiadali władzę i uznanie, ale i jaki budzili lęk wśród ludzi, którym również pomagali. Oczywistym było, że nie dzielili się całą swoją wiedzą i wszystkimi zasobami z tymi, którzy po latach pomocy, wygnali ich z ich rodzinnych stron. - Jeśli podobne zastosowanie run istniało, a z pewnością istniało, jestem pewny że mogły istnieć zapiski na ten temat w starym domu moich przodków... Jednak zgadzam się w pełni, klątwy są niezwykłym i często niedocenianym narzędziem, trudną sztuką, od której czarodziejów nie tylko odgradza trudna wiedza, ale i lęk przed samą istotą magii używanej do aktywowania spisanych intencji - kontynuował, samemu dość odpływając na temat, który przecież był mu tak bliski - a wciaż miał tak wiele nieodkrytych kwestii, które można było zbadać. Czy rzeczywiście gdzieś w Norwegii mógł znaleźć jeszcze więcej informacji na ten temat? Temat klątw i przejmowania władzy nad kimś? Może nawet przekleństwo imperiusa byłoby możliwe do nałożenia, gdyby mieć odpowiednie umiejętności oraz komponenty pochodzące od osoby? - Choć jest całkiem spora ilość innych eksperymentów, które chętnie bym przeprowadził na mugolach... Drew, myślisz, że użycie skóry jako pergaminu może przynosić lepszy efekt podczas nakładania klątw? Bezpośrednio na ofierze? - dopytał, choć zdawał sobie sprawę, że samo wycięcie symboli mogło nie wystarczyć na ciele potencjalnej ofiary.
Chociaż były to rozważania na wieczór nie zakrapiany alkoholem - czy podobne były możliwe w towarzystwie Drew? Wątpił, choć stanowczo musiał zaproponować przyjacielowi wyprawę na północ - mogli znaleźć coś, co mogłoby ich naprowadzić na właściwe tory w kwestii prowadzenia badań nad układaniem bardziej spersonalizowanych i złożonych klątw.
- Zabierzesz mi kuzynkę z Londynu, Drew? Jednak łatwiej jest w razie urazu mieć ją pod ręką... - rzucił z rozbawieniem, w końcu samemu korzystając z faktu uzdrowiciela w rodzinie, upijając nieco więcej alkoholu. Ale o jakiej kobiecie on sam marzył? Jeśli w ogóle? Swoją żonę zaakceptował, w pewnym stopniu sam się nią zafascynował i przyzwyczaił. Rozumieli się całkiem dobrze - nie najlepiej, może były małżeństwa bardziej udane i dopasowane, ale nie miał wielu rzeczy, na które mógłby narzekać. - W domu, choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby zajmowała się czymś odpowiednim. Sztuką, może pisarstwem? Malarstwem? A może muzyką... Jest coś urzekającego w kobietach posiadających to zrozumienie dla sztuki, i nie dziwię się wcale, że i Valerie jest obiektem twojego zainteresowania, Corneliusie. Jest niezwykle utalentowana, i szczerze mam nadzieję móc słyszeć częściej jej koncerty - przyznał, choć rzeczywiście wcześniej, przed własnym małżeństwem, nawet nie dostrzegałby, co w muzyce było piękne. Świat sztuki przez długi czas był dla niego pusty i niezrozumiały.
- Oyvind Borgin, zgadza się. Przyjemność po mojej stronie, że moje nazwisko jest znane lordowi Traversowi - zwrócił się do Manannana, zupełnie nie zdając sobie sprawy z prawdziwego powodu, dla których ten chciał się do niego odezwać pierwszym - raczej uznał to za miły zbieg okoliczności. W końcu możliwe, że i nazwisko Borgin było mu znane chociażby ze sklepu, w którym pracował.
Słysząc skojarzenie swojej osoby z palarnią i opium, uśmiechnął się przepraszająco do nestora Rosier w sygnale, że niestety zapach nie unosił się od niego - choć poszukiwanie używki prędko się zakończyło, kiedy lord Burke okazał się rzeczywiście posiadać pewne ilości przy sobie. Nie śmiałby jednak poprawiać lorda nestora, że on sam pracuje raczej w sklepie niż w piwnicach Borgin & Burke. Może czasem zdarzało mu się gościć w palarni czy korzystać z tego, co miał pod ręką, jednak nie próbowałby nawet o tym mówić na głos w takim towarzystwie - szczególnie przy samym Xavierze.
Kobiety były nieidealne, tak słabe w odczuciach i na duszy. Potrzebowały silnej ręki, aby ktoś je prowadził i wskazywał - a wierzył, że ojczym jego Freyi nie był taki. Czy to właśnie przez to jego żona skończyła jako owoc małżeńskiej zdrady? Ale co w ogóle widziała w tamtym mugolu jej matka? Czystokrwista czarownica zniżająca się do... czegoś takiego?
Może rzeczywiście było to zwyrodnienie - jakaś niezrozumiała bliżej fantazja.
- Kraken... - zaczął niepewnie, czując się nieco słabiej na samo wyobrażenie tego potwora. Nienawidził zwierząt. Zaraz jednak odchrząknął, chcąc brzmieć pewniej. - Kraken jest całkiem sporym stworzeniem, może warto byłoby podobne badania przeprowadzić w pierwszej kolejności na czymś mniejszym? Na pewno mogłoby to przynieść szybsze efekty, tym bardziej jeśli stworzenie było karmione już w taki sposób... Odpowiednia próba badawcza jest w końcu istotna podczas podobnych badań - zasugerował przesuwając wzrokiem to od właściciela stworzenia, do Tristana, który w końcu powinien znać się na wszelakiej maści podobnych magicznych stworzeń. Chociaż naprawdę nie rozumiał, jakim cudem niektórzy potrafili wytrzymać pracę z nimi.
Gdyby zobaczyli awantury po ślubie i po śmierci żony, przeszło mu przez myśl, kiedy kończył swój alkohol, sięgając po nowy kufel od kelnera, który na prędce zdawał się obsługiwać mężczyzn, aby zaraz zniknąć po kolejną porcję. - Właściwa czarownica zrozumie swoje powinności, a jednak każdą wypada pilnować, aby nie zboczyła przypadkiem. Niektóre są po prostu zbyt... naiwne. Może i na to cierpią te histeryczki? Usłyszały kłamstwa, zdenerwowały się i rzucają zaklęciami w swojej złości - westchnął, choć nie był do końca pewny jak wiele mogło być w tym prawdy. Czystej krwi było rzeczywiście niewiele - ale czy mieli jakiekolwiek szanse na odratowanie tej, która powoli kisła i gniła? Czy ze zdrajczyń mogły wyrosnąć silne dzieci czystokrwistych czarodziejów? Czy będą karane przez Merlina charłakami? - Opowiedz, Maximillianie, jak jest wśród panien młodszych. Mam nadzieję, że młodsze pokolenie nie jest zwolennikiem tych histeryczek? Ah, mój brat będzie musiał poszukiwać żony wkrótce, naprawdę mam nadzieję, że nie trafi na te skryte buntowniczki czy inne czarownice chcące biegać w spodniach - skrzywił się szczerze, zagadując jednak młodego czarodzieja, który do nich dołączył. Większości z nich było bliżej trzydziestu niż dwudziestu lat - i choć jemu w tym momencie zdawało się, że te wszystkie lata nie były wcale dużym czasem, warto było usłyszeć o gustach młodych.
- Historie czarodziejów dotkniętych bestialstwem ze strony szlam powinny być rozpowszechniane, jeśli będzie potrzeba, mogę opowiedzieć historię mojej żony, zamordowanej jeszcze przed wojną przez mugoli, Corneliusie - zaoferował się mężczyźnie ze smutnym uśmiechem, kierując się nie tylko myślą o tym, jak piękną propagandę mogłoby to stanowić - ale również tym, jak bardzo pośmiertnie mogła wzrosnąć cena jej obrazów. Nikt nie musiał wiedzieć, że duch Freyi Borgin nie odszedł do zaświatów - a i w jego rękach wciąż znajdywały się jej obrazy. Historia o ufnej artystce, która zginęła w tragicznych okolicznościach z rąk tych, którzy dzisiaj byli wrogiem publicznym, mogła być opłacalna zarówno dla propagandy, jak i dla niego samego. A nikt nie musiał znać prawdy.
Przesunął jednak wzrok na Macnaira. Jemu samemu po głowie przeszło kilka eksperymentów jak i zagadnień - chociażby czy ktokolwiek próbował stworzyć świstoklik z żywej materii organicznej? Z kwiatka, ze zwierzęcia, z mugola? Wątpił, aby sam posiadał podobne umiejętności do tej dziedziny, a jednak mogło to mieć przynajmniej spektakularny efekt.
- Jest to w końcu okaz chodzących komponentów potrzebnych do stworzenia udanej klątwy - zgodził się, zastanawiając przez dłuższy moment nad tym, jaki mogłoby to przynieść skutek. W końcu do nakładania klątw była potrzebna wiedza szersza i obszerniejsza. - Istnieją zapiski dotyczące Thræll w transkrypcjach starożytnych, wyrytych w staronordyckim, jednak jest ich całkiem niewiele. Możliwe, że A jednak, jeśli pojawiają się, oznacza to, że można było się z nimi spotkać. Bardzo przydatne klątwy... - zastanowił się przez dłuższą chwilę. - Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby były trzymane w sekrecie, na co wskazuje brak informacji - dodał, myślami również kierując się w stronę historii opowiadanych mu dawniej przez jego dziadka - o tym jaką posiadali władzę i uznanie, ale i jaki budzili lęk wśród ludzi, którym również pomagali. Oczywistym było, że nie dzielili się całą swoją wiedzą i wszystkimi zasobami z tymi, którzy po latach pomocy, wygnali ich z ich rodzinnych stron. - Jeśli podobne zastosowanie run istniało, a z pewnością istniało, jestem pewny że mogły istnieć zapiski na ten temat w starym domu moich przodków... Jednak zgadzam się w pełni, klątwy są niezwykłym i często niedocenianym narzędziem, trudną sztuką, od której czarodziejów nie tylko odgradza trudna wiedza, ale i lęk przed samą istotą magii używanej do aktywowania spisanych intencji - kontynuował, samemu dość odpływając na temat, który przecież był mu tak bliski - a wciaż miał tak wiele nieodkrytych kwestii, które można było zbadać. Czy rzeczywiście gdzieś w Norwegii mógł znaleźć jeszcze więcej informacji na ten temat? Temat klątw i przejmowania władzy nad kimś? Może nawet przekleństwo imperiusa byłoby możliwe do nałożenia, gdyby mieć odpowiednie umiejętności oraz komponenty pochodzące od osoby? - Choć jest całkiem spora ilość innych eksperymentów, które chętnie bym przeprowadził na mugolach... Drew, myślisz, że użycie skóry jako pergaminu może przynosić lepszy efekt podczas nakładania klątw? Bezpośrednio na ofierze? - dopytał, choć zdawał sobie sprawę, że samo wycięcie symboli mogło nie wystarczyć na ciele potencjalnej ofiary.
Chociaż były to rozważania na wieczór nie zakrapiany alkoholem - czy podobne były możliwe w towarzystwie Drew? Wątpił, choć stanowczo musiał zaproponować przyjacielowi wyprawę na północ - mogli znaleźć coś, co mogłoby ich naprowadzić na właściwe tory w kwestii prowadzenia badań nad układaniem bardziej spersonalizowanych i złożonych klątw.
- Zabierzesz mi kuzynkę z Londynu, Drew? Jednak łatwiej jest w razie urazu mieć ją pod ręką... - rzucił z rozbawieniem, w końcu samemu korzystając z faktu uzdrowiciela w rodzinie, upijając nieco więcej alkoholu. Ale o jakiej kobiecie on sam marzył? Jeśli w ogóle? Swoją żonę zaakceptował, w pewnym stopniu sam się nią zafascynował i przyzwyczaił. Rozumieli się całkiem dobrze - nie najlepiej, może były małżeństwa bardziej udane i dopasowane, ale nie miał wielu rzeczy, na które mógłby narzekać. - W domu, choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby zajmowała się czymś odpowiednim. Sztuką, może pisarstwem? Malarstwem? A może muzyką... Jest coś urzekającego w kobietach posiadających to zrozumienie dla sztuki, i nie dziwię się wcale, że i Valerie jest obiektem twojego zainteresowania, Corneliusie. Jest niezwykle utalentowana, i szczerze mam nadzieję móc słyszeć częściej jej koncerty - przyznał, choć rzeczywiście wcześniej, przed własnym małżeństwem, nawet nie dostrzegałby, co w muzyce było piękne. Świat sztuki przez długi czas był dla niego pusty i niezrozumiały.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zewnętrzny basen
Szybka odpowiedź