Coriolan Selwyn
Nazwisko matki: Selwyn
Miejsce zamieszkania: pałac Beaulieu, pobliże Chelmsford, Essex
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: przedsiębiorca, wytwórca sztucznych ogni
Wzrost: 186 cm
Waga: 84 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: piwne z ciemnobrązową obwódką
Znaki szczególne: wysoka sylwetka, wiecznie ciągnący się za nim zapach ogniska; blizny po poparzeniu na dłoniach, zawsze obleczonych materiałem eleganckich rękawiczek.
15 cali Pau ferro Jad śmierciotuli
Hogwart, Slytherin
nie potrafi wyczarować
zwęglone ciało matki
płonące drwa, żywica, rozmaryn, dym
siebie z synem u boku; wybudowany na popiołach zdrajców, wzmocniony ród
niezdrowo zafiksowany na punkcie ognia, entuzjasta Quidditcha i teatru
Sroki z Montrose
jazda konna, szermierka
klasycznej
Gerald Earl Gillum
Pierwsze wspomnienia to smuga ciemnej szminki na policzku; usta matki lepkie od kłamstw i jej atramentowoczarne pukle, w których zanurzał drobne ręce. Ojciec na tych wspomnieniach kładzie się cieniem; stanowi karykaturę mężczyzny, którym winien być. Zasuszonym jak śliwka, starym, sfrustrowanym; któremu kobieta taka jak Morgana trafiła się jak ślepej kurze ziarno.
Na deskach ich teatru przestawał być dekoracją okazyjnie, gdy wymagała tego od niego sytuacja; wychowanie synów spadło na barki matki i zastępu odpowiednich dlań tutorów, tak by każde, najsłabsze nawet zarzewie buntu zostało przystrzyżone skrupulatnie niczym trawnik i zginęło w bezkresie jedynych słusznych poglądów, opiewających czystość krwi.
Niesłusznie jednak rosła w Morganie obawa, że plugawe ciągotki splamią kiedyś myśli i czyny pierworodnego. Niemal od chwili, gdy pierwszy raz zapłonęła w nim magia, która rozświetliła smętne ściany dziecięcego pokoju i podpaliła horrendalnie drogie zasłony, w żyłach zawrzała, wówczas jeszcze nieukierunkowana na nic konkretnego, nienawiść.
Pozostało jedynie kwestią czasu i dłoni odpowiedniej osoby, by pchnąć ją tam, gdzie należało.
Wybór był oczywisty.
Uwagę miał efemeryczną, a naturę nieznośnie ognistą, naznaczoną choleryzmem. Brak pokory osiadał mu ciężkim całunem na barkach; nigdy nie zrobiłby jednak nic, co splamiłoby imię jego matki i okryło rodzinę hańbą. Szkolna ława jawiła się jako najgorsza tortura; żmudne, długie godziny uwięzienia w zakurzonych klasach sprawiały mu ból niemal tak namacalny, jak gdyby ktoś zdecydował się pastwić nad nim klątwą. W marzeniach majaczył Durmstrang, okryty ponurą sławą; przyziemność rzeczywistości rodziła niechęć, wymierzoną zwłaszcza w tych, których obwiniał o słaby poziom nauczania Hogwartu. Pan ojciec nie chciał jednak słyszeć ni słowa narzekań; matka z kolei polecała zaciskać zęby i nie dramatyzować.
Bo przyjdzie czas, gdy role się odwrócą.
Poniekąd tak właśnie było, gdy otwarły się wrota komnaty tajemnic.
Więc zaciskał, zwłaszcza, gdy na usta cisnęły się niegodne słowa, parzące nagląco w język; zaciskał, mimo iż jedyny moment rozluźnienia nadchodził wraz z zaszyciem się w ślizgońskich lochach. Knykcie bielały od siły nacisku pięści, gdy te rwały się, by wymierzyć pokrętną sprawiedliwość. Zmuszał się do ślęczenia nad historią magii; znienawidzoną tym, jak wybrakowaną i wypaczoną się powoli stawała, gnąc się pod naporem szlamu. Odżywał wszędzie tam, gdzie stawało przed nim wyzwanie, a dreszcz emocji wywołany zajadłym współzawodnictwem rozniecał iskrę, która w przeciągu kilku uderzeń serca potrafiła zamienić się w pożogę. Zaklęcia, Quidditch; tylko tyle i aż tyle wystarczyło, by wyzbyć się nadmiaru rozbuchanych ambicji, buty, miazmatu nienawiści.
Stojąc nad grobem własnego ojca, do którego stosunek emocjonalny wynosił dokładnie tyle, co jego stopnie z eliksirów, zastanawiał się, dlaczego właściwie jest taki wściekły.
Nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Przyczyna umykała poza zasięg zrozumienia; z jej skutkami pozostawał sam.
W dorosłość wkroczył wśród zimnych ścian Beaulieu i monotonnego głosu nauczyciela ekonomii; skubiąc opatrunek na poparzonej po raz setny ręce, obserwował go zwykle z rozleniwioną arogancją. W oczach kryło się bezczelne wyzwanie, rzucone jednak nie starzejącemu się już mężczyźnie o włosach oprószonych siwizną niczym popiołem. Wyzwanie czekało za oknem, daleko stąd, na nieboskłonie. Kryło się w ryku smoków i płomieniu, buchającym z samej głębi przepastnej gardzieli; nie w zakurzonych stertach papierów, których tajniki przyszło mu zgłębiać - tam odnalazł jedynie pokorę. Nie wśród szlachty, bo tam odnalazło go jedynie kłamstwo. Wreszcie: nawet nie w teatrze, który nawiedzał regularnie z niemal świętobliwym nawykiem.
Smoki dryfowały leniwie na niespokojnym morzu świadomości; bliskie a jednocześnie dalekie źródło nieskończonych inspiracji ku tworzeniu barwnej magii - sztucznych ogni. Równie zwodnicze, co selwynowa natura, czasem niemal do złudzenia przypominały coś, czym nie były...
Ogień piekielny.
Choć nie było mu nigdy po kolei z alchemią, która pozwoliłaby na własnoręczne tworzenie małych, barwnych cudów, odnalazł garstkę czarodziejów, którzy gotowi zadowolić jego zmysł estetyki, podejmowali się stworzenia tego, co wizjonerski (przynajmniej w swoim mniemaniu) umysł zrodził. Jak to zwykle bywało, marzenie architekta było koszmarem budowniczego - na przestrzeni lat ci, których dłońmi plótł swoje dziedzictwo pojawiali się i znikali; czasem na swoje nieszczęście permanentnie, tam gdzie bowiem wkradała się ambicja liczona ponad siły, zdarzały się także wypadki...
Znaczyły jednak niewiele, gdy płynęły galeony, wpływy się poszerzały, a w ślad za jednym pracownikiem pojawiał się kolejny. Tych najlepszych i najlojalniejszych cenił; tych, którzy dopiero mieli się wykazać, obserwował z uwagą entomologa przybijającego motyla do tablicy.
Paradoksalnie w planowaniu feerii chaosu odnalazł spokój, który towarzyszył mu też na salonach, gdzie sukcesywnie wdrażał swój produkt, jakby nie patrzeć - luksusowy. Dryg do interesów i żmudne godziny poświęcone nauce meandrów przedsiębiorczości popłaciły, dając spójny obraz człowieka u progu sukcesu.
Który o ów próg się potknął i wybił sobie zęby.
Słowo małżeństwo wisiało w powietrzu głupio, nienaturalnie; pobłażliwy uśmiech wciąż czaił się w kącikach ust Coriolana, gdy nestor radośnie obwieszczał nowiny, tylko w jego mniemaniu korzystne.
To żart?
Koniec świata nie nadchodził wraz z deszczem ognia; zwiastowała go niezwykle długa zima u boku lady Macmillan.
Słowa ledwo przechodziły przez gardło ściśnięte gniewem, kiedy się oświadczał; pobrzmiewały nieszczerze, gdy recytował słowa przysięgi małżeńskiej; wreszcie ginęły w niebycie, gdy przychodziło z poślubioną mu kobietą kroczyć przez życie.
Płomień gniewu po raz pierwszy sięgnął wtedy również jego matki; że zgodziła się na to, że pozwoliła nestorowi na tak bezczelną zagrywkę, która była niczym splunięcie w twarz konserwatywnego świata, chwiejącego się w posadach właśnie dzięki takim, jak Macmillanowie.
I takim, jak najwyraźniej Selwynowie, choć chciał wierzyć, że to jedynie aktorskie zagranie, złudna sztuczka, zwodniczy akord wśród mdławych nut.
Rozczarował się dopiero długo potem; gdy jego kuzynostwo okazało się zdradliwym nasieniem.
Nieludzki wrzask, smród palonego mięsa i zwęglonych włosów; symfonia na dwa głosy, z których tylko jeden był zrozumiały ponad płynący bełkot. Powtarzane jak mantra przepraszam nie miało jednak sięgnąć uszu interlokutora. Upiekły się jak reszta twarzy, nadając młodej dziewczynie wygląd przypalonej pieczeni, którą spożywał kiedyś na balu u lady Nott. Zawartość żołądka przewróciła mu się na tę myśl przepełnioną absurdem. Jedyną winą Aline było to, że znalazła się w złym miejscu, w jeszcze bardziej fatalnym czasie - u jego boku w chwili, gdy duszę zdążył już strawić nienawistny ogień i pozostawił po sobie jedynie zgliszcza.
Gdyby wiedział, że zabicie człowieka było tak trudne, być może by do tego nie doszło. Gdyby wiedział, że nie odzyska tym samym wolności, nie posunąłby się tak daleko.
Być może.
Wypowiadane na głos, niechciane i nikomu poza strzępem sumienia Coriolana niepotrzebne przepraszam traciło na sile wprost proporcjonalnie do krzyków dziewczyny; w końcu było tylko bezgłośnym szeptem, gdy zmożone śmiercią mięśnie ofiary się rozluźniły. Ucisk paznokci wbijających się w jego nadgarstki zelżał. Dopiero wtedy puścił, w przypływie adrenaliny nie czując jeszcze poparzeń, które naznaczyły bladą skórę dłoni.
Przez chwilę nie pojmował swojego błędu; źle rzucone zaklęcie, co nie zdarzało mu się często, miało uchronić go przed płomieniem kominka, którym nieszczęśliwie zajęła się lady Selwyn.
Musiał się tylko upewnić, że pozostanie w nim odpowiednio długo. W końcu salamandry nie płoną, skąd płynął prosty wniosek, że nią nie była.
Zapadła cisza.
Dysząc ciężko, niewiele widział przez łzy, które napłynęły do oczu.
Podrażnił je dym, nie nagły przypływ żalu. Zdrajcy na niego nie zasłużyli.
Nie chciał patrzeć na drobne ciało, sztywniejące na podłodze, tuż obok kominka. Nie chciał patrzeć na rozdziawione szeroko usta, z których groteskowo sterczały zęby. Błyszczały absurdalnie; jak perły przytroczone do czegoś nieskończenie szkaradnego. Wzrok Coriolana był nieobecny, kryjący trawioną gorączką duszę; nie wiedział już, czy to spłonęła ona, czy on sam zajął się ogniem.
- Przepraszam - westchnął do pustej komnaty pomiędzy jednym wdechem a drugim. Powietrze wydawało się być skażone smrodem śmierci.
Ale cisza była tylko ciszą; nieprzerwaną niczym ponad wesołe strzelanie ognia. Płomień odbijał się w szklących niezdrowo oczach. Odbijał się nadal, gdy kolejne płomienie płynące z jego różdżki, składały namiętne pocałunki na bieli i złocie ścian ich wspólnego niegdyś domu.
Przez chwilę zapragnął tam pozostać, obrócić się w popiół jak cały świat, zwolna poddający oparom szaleńczego absurdu.
Ale miał przecież sprawy do dokończenia.
Już po raz kolejny stał naprzeciwko tego absurdalnie długiego stołu. Nie podnosił oczu na siedzącego u szczytu nestora, bo wiedział zbyt dobrze, co zobaczy w jego oczach błyszczących złotawym spokojem.
Rozczarowanie.
Po prawicy nestora zasiadała jego matka; piękna, dumna, spokojna. Bo wiedziała już, że jakiekolwiek konsekwencje miałyby opaść na jego kark niczym katowski topór, uniknie ich.
Wiedział o tym też on sam.
Wzniosłe plany snute były już od miesięcy, haftowane zręczną dłonią jego matki; poparcie dla Czarnego Pana otwierało nie tylko oczy, ale też nieskończenie wiele drzwi.
Nauczył się zatem żyć z rozczarowaniem, którym suto okraszał go nestor; każda kolejna reprymenda robiła coraz mniejsze wrażenie, a raz wprawione w ruch koło destrukcji wymierzonej w samego siebie, nie mogło się zatrzymać. Nie, gdy zwyczajnie nie tego pragnął.
I nie, gdy oskarżenia rzucał zdrajca, podcinający gałąź, na której sam siedzi.
Niezbyt wiedział, co zrobić z rękoma. Fantomowy ból pojawiał się znienacka. Światło wpadające przez okno padło na czerń włosów, poprzetykanych gdzieniegdzie spalenizną. Tylko oczy zdradzały, że wie po co został wezwany. Tylko bezkres tej czerni okazywał, że sprawia mu to przyjemność.
- Oddano nam jej rękę w dobrej wierze - głos poniósł się po absurdzie jadalni. Odbił się od ścian i trafił prosto w Coriolana. - Mam uwierzyć, że to był wypadek? - Powątpiewanie w głosie głowy rodziny w każdych innych warunkach byłoby siarczystym policzkiem.
Nie tym razem.
- Ten mariaż nie przyniósł żadnych korzyści - zauważył w odpowiedzi, prostując się jak struna. - Możesz wierzyć w co uznasz za słuszne, wuju. Prawda obroni się sama - pobłażliwy uśmiech krył wspomnienia ognia trawiącego znane mu kąty. Tonął w nich; zalewały mu oczy, nos, usta. Wyciskały z płuc tlen. Powietrze jeszcze raz płonęło.
- Odpowiesz za to. - Spokój w głosie Selwyna seniora irytował. Nagłe pragnienie zmiecenia mężczyzny z powierzchni ziemi jednym z wyjątkowo zajadłych zaklęć, które trenował ostatnimi czasy z namaszczeniem, przyprawiło opuszki palców o naglące mrowienie.
Siłą powstrzymał się od porozumiewawczego spojrzenia, które chciało umknąć ku Morganie.
Zmuś mnie, jeśliś odważny.
Azja powitała go wraz z całym bogactwem inwentarza; przedwieczna ojczyzna sztucznych ogni - Chiny - w swej egzotyce tak nieposkromiona i odległa od deszczowej Anglii, jawiła się niczym ziemia obiecana. Intratne interesy były jednak tylko przykrywką; z ramienia swojej matki, jako sojusznik Rycerzy Walpurgii, przenikał jak dym w miejsca, które były gwarantem anonimowości, ale i wiedzy, która obca brytyjskim czarodziejom, zakrawała na herezje. Rozsmakował w tamtejszej kuchni; rozkochał się w przyprawach, alkoholu, jedwabiach, ale przede wszystkim postanowił zmierzyć się z udoskonaleniem najdoskonalszych dzieł swojej pracy.
Sporo się pojedynkował, jakby wciąż było mu mało; ćwiczenie umysłu, szybkości reakcji, a wreszcie samych uroków ofensywnych zaspokajało chociaż na ułamek chwili potrzebę destrukcji, nawet jeżeli tylko kontrolowanej. Przygotowywał się, sam nie wiedząc jeszcze na co; być może wojnę, o której wspominała czasem matka. Tę samą, o której szeptano po kątach i nieco bardziej otwarcie w trakcie sabatów, nim rozpłynął się wschodzie; tej, której echo docierało nawet w tak odległe miejsce jak to, w którym się zaszył.
Rozrzedzona krew rozlała się daleko.
Beztroskę gwałtem przerywały wieści z Anglii. Goryczy każdego kolejnego doniesienia z rodzimego kraju nie mógł zmyć żaden trunek; kwaśności płynącej z prostoty sformułowania a nie mówiłem, nie były w stanie zamaskować usta nawet najbardziej ekskluzywnej kurtyzany. Miotał się, to pakując kufer, to zaś go rozpakowując - polecenie matki było jednak jaśniejsze niż jej lico.
Nie wrócisz, dopóty dopóki tak nie zadecyduję.
W końcu jednak upragniony list nadszedł.
Powrócił, a ogień niech kroczy wraz z nim.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | 0 |
Uroki: | 25 | 5 (różdżka) |
Czarna magia: | 5 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Reszta: 0 | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Chiński | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | III | 25 |
Perswazja | II | 10 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zastraszanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | II | 10 |
Wytrzymałość Fizyczna | III | 10 |
Szczęście | I | 5 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rycerze Walpurgii | 0 | 0 |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Szermierka | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Coriolan Selwyn dnia 05.03.21 8:39, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore