Edward Maverick Parkinson
Nazwisko matki: Rosier
Miejsce zamieszkania: Broadway Tower, Cotswolds Hills
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: krawiec i projektant Domu Mody Parkinson
Wzrost: 185 cm
Waga: 70 kg
Kolor włosów: czarne, w jasnym świetle dostają refleksów
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: leworęczny, zawsze elegancki i dobrany do okazji ubiór, w roztargnieniu jego dłonie noszą ślady barwników oraz węgla; charakterystyczny błysk w oku i najbardziej czarujący uśmiech, gdy spotka kogoś godnego uwagi
10-calowy, dość sztywny wiąz z łuską widłowęża
Slytherin
—
pęknięte lustro ze zniekształconym odbiciem osoby
alkoholem, tytoniem, węglem, perfumami
samego siebie, odzianego w drogie, zaklęte szaty na czele Domu Mody, świętującego zwycięstwo w wojnie
szyciem i zaklinaniem szat, projektowaniem ubrań, dobieraniem tkanin
Srokom z Montrose
jeżdżę konno, poluję, kokietuję towarzystwo
operowych arii, klasycznej i popularnej
Michiel van Wyngaarden
Jego narodziny były oczekiwane i upragnione. Przyszedł na świat początkiem lutego jako pierworodny syn, kilkanaście minut po godzinie szóstej rano otrzymując imiona Edward Maverick po dziadku i ojcu. Tym samym postawiono wobec niego wielkie nadzieje, oczekiwania, nie wyobrażając sobie, iż cokolwiek mogłoby pójść nie tak. Nic się nie zmieniło nawet wtedy, gdy na świat przyszła Isadora, a później dwoje braci i jeszcze jedna siostra. Ciężar dziedzica w całości spoczywał na barkach Edwarda.
Jako dziecko, raczej zdrowe, już od najmłodszych lat uczony był właściwego zachowania i obycia w towarzystwie. Naznaczonym piętnem pierworodnego musiał spełniać wszystkie wymogi, nie mając w zasadzie wolnego czasu. Każda godzina dnia została starannie zaplanowana przez lorda Parkinsona oraz opiekunów spełniających każdy rozkaz. Pomyłka czy jakikolwiek błąd były wykluczone, co w konsekwencji objawiło się dzieckiem kapryśnym i próżnym, które pragnęło uwagi innych oraz spełniania wszelkich zachcianek. Gdy potrafił składać samodzielnie słowa, już wtedy starał się dobierać je tak, jak tego od niego oczekiwano. Guwernanci oraz opiekuni pilnowali, aby wszystko przebiegało zgodnie z wytycznymi lorda Parkinsona. Tym sam stało się to w pewnym momencie powodem coraz większych kaprysów, którym nikt nie ulegał – Edward krzyczał, a w takt dziecięcych wrzasków drżała zastawa stołowo, kieliszki oraz lustra. Te ostatnie, błyszczące tafle rozwiały wątpliwości, co do posiadania magicznego talentu. W przypływie złości, gdy mały dziedzic już potrafił nad sobą panować, wyzwalał emocje w postaci pękających szkieł, upłynniających się odbić, pochłaniających tych, którzy stali za blisko.
List z Hogwartu przyszedł do Broadway Tower zgodnie z oczekiwaniami, a Edward nie był ani trochę zaskoczony tym. W międzyczasie wyrósł na urodziwego chłopca świadomego tego, kim był, co potrafił, jak wiele potrafił zdziałać właściwymi słowami oraz osobistym urokiem. Jednocześnie zderzył się z nieco inną rzeczywistością, przez całe dotychczasowe życie będąc młodziutkim lordem schowanym za szklaną taflą złudzeń. Pierwszy widok Hogwartu, choć zachwycający, nie był przepełniony ekscytacją ani oczekiwaniami. Doskonale wiedział, co na niego czekało w murach zamku. Starsi kuzyni, nawet ojciec, opowiedzieli mu wszystko. Odarty ze złudzeń zasiadł na niewygodnym stołku zaledwie na kilka sekund. Tiara przydziału ledwie dotknęła czubka głowy, by wykrzyczeć dumę Slytherinu. Nie mogło być inaczej. Tak jak inni synowie i córki lordów podtrzymujących szlacheckie tradycje oraz idee Salazara Slytherina. Pierwsze tygodnie, miesiące spędzał głównie w ich towarzystwie, wszak wiedział, w jaki sposób należało obchodzić się z jemu podobnymi. Nieustannie ćwiczył słowo oraz gest, by wywrzeć na nich swój wpływ. Nie miał jednak celu im przewodzić, jak zapewne życzyłby sobie tego ojciec. Rozsądnym było ostrożne rozeznanie się w uczniach, z którymi miał przebywać przez kolejnych siedem lat.
Starał się być dobrym uczniem i spełnić wszystkie oczekiwania ojca. Jednakowo przykładał się do wszystkich przedmiotów. Poznawał uroki, zaklęcia, lecz szczególnie upodobał sobie sztukę transmutacji. To w niej szło mu najlepiej i zdawał sobie sprawę, że jednym przedmiotem nie był w stanie uspokoić złości ojca. Dopiero w późniejszych latach odnalazł w sobie także pasje do zwierząt oraz zielarstwa, choć te powstały głównie przez wzgląd na dumę Parkinsonów zdobiącą Londyn. Dom Mody, otwarty w 1940 roku, stał się głównym tematem oraz inwestycją jego ojca, w którą wchodzili ci, którzy pragnęli coś osiągnąć. W trakcie wakacji Edward zapragnął poznać to miejsce, a dzięki uprzejmości krewnych także je zwiedzić. Poznał krawców, projektantów, zarządzających przedsięwzięciem, z trudem ubłagał ojca, chcąc stać się częścią nowego dziedzictwa.
Jeszcze w trakcie nauki w Hogwarcie spędzał sporo czasu w bibliotece. Na własną rękę poszukiwał wiedzy o tkaninach oraz ich pochodzeniu. Samodzielnie uczył się malować własne wyobrażenia strojów, boleśnie przekonawszy, iż bez odpowiedniego nauczyciela nie mógł osiągnąć zbyt wiele. Urzeczywistnienie wizji wykreowanych przez młody, chłonny umysł wymagało wsparcia kogoś, kto potrafił pokierować Edwarda na właściwe tory. Okazji było ku temu niewiele nawet, gdy każdą przerwę od szkoły poświęcał na doskonale elokwencji, aby jak najmniejszym wysiłkiem nakłonić innych do spełniania jego zachcianek. Przychodziło mu to z trudem, kiedy uświadamiał sobie te wysiłki owijania innych wokół palca – mimo to praktykował dalej, ćwiczył swój rodzinny talent. Mnóstwo czasu poświęcał dla własnej satysfakcji, pośród kolegów i koleżanek z roku uchodząc za próżnego i małostkowego, lecz widział w tym cel do osiągnięcia pragnienia, spełnienia rodzących się w nim, czasami egoistycznych, potrzeb.
Będąc lordem, pierworodnym synem, w szkolnej społeczności znajdował się na dość uprzywilejowanej pozycji; podobnie jak inni. W przeciwieństwie do nich, nie zamierzał już na tym etapie poszukiwać towarzystwa innego niż tymczasowego. Czas poświęcony na naukę projektowania strojów na papierze i pergaminie wprawdzie owocny, był niewystarczający. Potrzebował żywego ciała, które mógł namalować, narysować, a do tego znacznie łatwiej było nakłonić dziewczęta. Nie miał skrupułów, wykorzystując je w ten sposób, lecz w perspektywie czasu okazały się monotonne dla wizji snutych nocami. Nie mógł jednak rysować swoich kolegów. Wpływanie na nich było naprawdę trudne, nie niemożliwe. Wtedy dopadały go frustracje, nerwy, z którymi nie radził sobie dobrze. Pod długimi rękawami koszuli, swetrów ukrywał zaczerwienienia, gdy w emocjach drapał się nieco przydługimi paznokciami. Zimna woda przestała działać, a skłonności do wyładowywania frustracji na sobie nie przynosiły ulgi; wtedy znikał na całe godziny w bibliotece, ponownie brnąc przez te same księgi o roślinach i zwierzętach. Świadomie nachodził nauczycieli. Celowo, w dużej mierze przez wzgląd na ambicje i chęć dobrych ocen, manipulował. Zgoda na dostęp do działu zakazanego przyniosła mu zupełnie nowe spojrzenia na zakazaną magię, o którą i tak było trudno, lecz to tam zetknął się ze starymi zapisami teoretycznymi, a przede wszystkim tym, o czym nikt w Domu Mody mu nie wspomniał. Zaklęte szaty stały się nowym celem, do którego dążył.
Kończąc Hogwart, czuł się spełniony. Starał się pozyskać wiedzę, która go napędzała w marzeniu o zajęciu sporego kawałka ubraniowego dziedzictwa Parkinsonów oraz zaklinaniu tkanin. Skrawek poznanych możliwości otworzył mu oczy, szczególnie wtedy, gdy powrócił w mury Broadway Tower, zaszył we własnych komnatach w otoczeniu rysunków oraz tkanin, w odrobinie samotności mogąc zgłębiać sztukę magicznych szat.
Debiut na Sabacie był formalnością. Samotność w posiadłości Parkinsonów trwała krótko, bowiem Edwarda ciągnęło do ludzi, do poszukiwania w nich inspiracji oraz materiału, na którym mógł pracować. Choć głównie otaczał się szlachetnym towarzystwem, to o adekwatną prezencję dbał jeszcze bardziej aż do przesady. Narzucona w dzieciństwie – a ćwiczona w szkole – elegancja, elokwencja oraz oczarowanie dawało możliwości zjednania sobie ku własnym celom. Nim oficjalnie został przedstawiony angielskiej socjecie podczas noworocznego sabatu, był na ustach innych niemal zawsze, przyjmując podjęte kroki z satysfakcją. Znalezienie samego siebie na okładkach Czarownicy nie było niczym dziwnym, przyznanie tytułu najbardziej czarującego uśmiechu tym bardziej. Każdego dnia pojawiał się w Londynie, kiedy po długich staraniach zyskał przychylność ojca i zasilił szeregi Domu Mody. Pod okiem kreatorów aktualnych trendów kształcił własny smak. Projektował, dobierał samodzielnie tkaniny, wybierał modeli i modelki, na których dokonywał istotnych pomiarów. Szył. Choć mógł wykorzystać do tego innych, jego prawdziwym pragnieniem stało się kreowanie nie tylko na papierze, ale przy użyciu własnych rąk. Mimo to nie zamierzał zniżać się do poziomu szarego pracownika. Wszelkie projekty, które miały znaleźć się w ofercie Domu Mody, choć tworzone z przyświecającą perfekcją, nigdy nie były tak doskonałe i skrupulatne jak te, które kreował na prywatne zamówienie, dając upust swojemu smakowi w każdy możliwy sposób. Dnie spędzone w pracowniach przeistaczały się w noce, tygodnie i miesiące. Tworząc rzeczywistość nierzadko korzystał z talentu do transmutacji. Dzięki kilku zaklęciom był w stanie dokonać drobnych zmian nadających każdemu jednemu projektowi unikalności. I to głównie w prywatnych kreacjach kusił się na zaklinanie ich, wyciąganie magicznych właściwości futer oraz skór. Sporo czasu poświęcał praktycznej nauce tego, jak należało to czynić, mając w pamięci, że numerologiczna wiedza wyniesiona z Hogwartu w pewnym momencie mogła stać się niewystarczająca.
Wyjazd do Francji, do Paryża w pierwszej kolejność, był owocem ponad roku starań nie tylko jako członek Domu Mody, ale i pielęgnowania właściwych relacji z czarodziejami i czarownicami, którzy pozwalali mu zerknąć poza rodzinny kraj. Kolejna przeprawa z ojcem, aby dziedzic opuścił kraj i udał się w kształcącą podróż, była już łatwiejsza, choć finalnie okazała się dość ckliwa. Wyjazd psuł nieco plany o wydaniu pierworodnego Edwarda za godną damę, lecz naukom w schedzie mody nie mogło być końca, gdy w młodym arystokracie tkwił tego rodzaju potencjał. We francuskiej stolicy był nieco bardziej anonimowy; przez chwilę. Kilka tygodni spokoju i obracania się w zupełnie nowym towarzystwie sprzyjało odświeżeniu języka, ukazania się z nieco innej strony, a przede wszystkim poznaniu miejscowych projektantów, dostawców tkanin, skór, futer, barwników oraz pozostałych elementów, które nie zawsze potrafił nazwać w otulinie papierosowego dymu i woni alkoholu. Te dwa zapachy przebijał tylko węgiel oraz atrament w studiu zajmowanym na ostatnim piętrze jednej z kamienic, stając się bezpiecznym przyczółkiem, w którym chował się przed prasą, głównie niszową i zainteresowaną twórczością Edwarda oraz plotkarską szmirą, w której tak uwielbiał się zaczytywać. Nie sądził, że śmiałe projekty przysporzą mu nieco więcej sławy w szerszym gronie. Tym samym wymagało to od niego uważniejszego zacierania śladów, przykładania się także do innych gałęzi magii, gdy do tymczasowego mieszkania zapraszał młode kobiety, młodych mężczyzn, aby mu pozwoli, ubierał ich w drogie tkaniny, rozbierał. Gesty te, mające wyraźny podtekst były dla Edwarda częścią pracy. Nie bał się dotykać innych. Z premedytacją naruszał przestrzeń swoich muz, dokonując przymiarek czy zdejmując miarę. Nie było w nim wstydu, jeśli chodziło o tę część życia, choć ze wszystkich sił starał się pozostać nieco ekscentrycznym krawcem i projektantem, który czasami zapominał się w tym, co robił.
Przebywając we Francji, kontakt z rodziną, rodzeństwem utrzymywał ledwie listowny. Przegapił zaręczyny siostry, w ramach przeprosin wysyłając jej własnoręcznie uszytą apaszkę. W swoim dość wolnym życiu z dala od protekcji ojca (a tak przynajmniej uważał) obracał się w towarzystwie przeróżnym, różnorodnym na tyle, by ponownie zetknąć się z zakazaną magią. Dzięki niej poszerzył także swoją wiedzę w zakresie numerologii, odnajdując większe zrozumienie dla skomplikowanego procesu, w jakim powstawały czarodziejskie szaty. Twórcze napady przerywały chwile tęsknoty za domem, za Isadorą, braćmi, ojcem oraz matką – upadki próżności leczył w alkoholu, przy barze, niekiedy w eleganckiej loży opery, teatru mając za towarzystwo używki oraz stosowne towarzystwo. Po każdym takim razie powracał do życia ze zdwojoną siłą. Odnajdywał w sobie energię. Z powrotem stawał się próżnym lordem manipulującym ludźmi dla własnych korzyści, nieustannie dążąc do osiągnięcia doskonałości w szyciu szat oraz ich projektowaniu. Amok kreacji sprawiał, że nie jadał dobrze, niekiedy wcale, lecz dzięki przyjaciołom, którzy zabierali go także w inne regiony Francji, dotrwał do końca swojej paryskiej przygody. Ta została zwieńczona ślubnym zaproszeniem otrzymanym pod koniec 1949 roku. Świadomość, że tak droga mu siostra, której nie poświęcał tak wiele czasu, miała stać się częścią sprawiła, iż w pierwszym odruchu odrzucił chęć brania udziału w uroczystości. Dopiero stanowcze ponaglenia ze strony ojca, groźby ubrane w piękne słowa sprawiły, że pojawił się w Anglii tak, jak sobie tego życzono. Elegancki, czarujący, szarmancki brat panny młodej, który wziął kilka intensywnych lekcji tańca. Wbrew towarzyszącym Edwardowi myślom, zrobił wszystko, aby dzień ten był najszczęśliwszym w życiu Isadory.
Kilka dni po uroczystościach wrócił do paryskiego studia i ruszył w dalszą podróż. Za cel obrał słoneczną Italię, gdzie ponownie oddał się twórczym pasjom, zdobywając przy tym nieco praktyki w kolejnym języku. Kilka tygodniu wycieczki przerodziło się w niemal rok nowych doświadczeń, które w dużej mierze przyczyniły się do powstania pierwszej samodzielnej i kompletnej kolekcji. Ze zgromadzonym portfolio prac pożegnał się z Włochami, z Francją, gdzie czekały na niego kolejne listy od ojca oraz rodzeństwa. Postanowił wrócić na stałe do Anglii, do Domu Mody Parkinsonów, co nie było aż tak proste. Wiosenna kolekcja została przygotowana, a Edward nie był na tyle ważny w hierarchii krewnych, aby jednym słowem wcielić własne pomysły w życie. Nie sprawiło to jednak, że z celu zrezygnował. Miał cały rok na przygotowanie się z pracami oraz szatami, co właściwie było formalnością. Roztoczenie uroku nad pozostałymi, nakłonienie ich do wcielenia w życiu całej kolekcji zajęło większość tego czasu. Drobne gesty, wyważone spojrzenia, znaczące uśmiechy – wszystko po to, żeby zjednać sobie każdego, z kim miał szansę to zrobić, bądź nakłonić do wzięcia pod uwagę tego, co tak skrupulatnie wykreował. Miesiące spędzone na wprowadzaniu poprawek okazały się wyjątkowo ciężkie i trudne, lecz wiosna kolejnego roku w Domu Mody obfitowała w kolekcję przygotowaną przez Edwarda. Z dumą spoglądał na szaty prezentowane na wybiegu, na wieszakach, wreszcie na ciałach tych, których było na to stać, a które nie raz i nie dwa oglądał z bliska.
Praca w Domu Mody trwała. Edward nabierał niezbędnego doświadczenia. Nieustannie tworzył i kreował. Projektował pojedyncze elementy, niekiedy całe kolekcje, wiodąc niemal sielankę. Pod czujnym okiem ojca przejmował część jego obowiązków – powoli zarządzał tym, co mu zostawił, nie obiecując zbyt wiele. Nauka zarządzania przychodziła powoli, lecz z czasem obejmowała coraz większy zakres, poczynając od spotkań z dostawcami odpowiednich materiałów, przygotowywania zapotrzebowania na użytek danej kolekcji, a kończąc na sprawnym operowaniu setkami galeonów, by przyniosły jak największy zysk. Przy tym pozostawał nadal kawalerem, ku zgrozie rodziny wykorzystując swoją próżność dla przyjemności, nie umiejąc odnaleźć w innych tego, czego oczekiwał od niego ojciec. Niemniej starał się być dobrym, godnym synem, kochającym bratem nawet, jeśli wieczór kończył się butelkami Toujours Pur, tytoniem i głośnym towarzystwem pozwalającym Edwardowi zapomnieć się, odciąć od codzienności tylko po to, aby kolejnego dnia zacząć cały dzień od nowa.
Rutyna trwała, wszystko zdawało się być niezmienne, aż do 14 marca 1955 roku. Dzień, w którym Isadora zmarła, uderzył w Edwarda znacznie mocniej niż ktokolwiek mógł tego oczekiwać. Dostojną, lordowską maskę pełną próżnego samozadowolenia, kpiny ozdobiły łzy i prawdziwa rozpacz. Zdawał się przeżywać to znacznie mocniej aniżeli jej mąż, jego bracia czy ojciec. Nie potrafił samodzielnie podjąć decyzji innej niż ucieczka. Kilka dni po pogrzebie spakował jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i sprzeciwił się woli rodziny. Nie informując nikogo ponownie zjawił się w Paryżu, zaszył w wynajętej pracowni na poddaszu. Nie tworzył. Egzystował dzień za dniem, mało jadł, głównie uzupełniał butelki z alkoholem, z każdym minionym tygodniem staczając się nieco niżej, odwiedzając coraz gorsze meliny i speluny. Mimo bycia rozpoznawanym, w pewien sposób popularnym, ten krótki okres czasu nie dbał o to, co działo się w kraju ani w jakim kierunku to zmierzało. Przebywał w towarzystwie kobiet i mężczyzn, z którymi nie powinien się zadawać. Zapraszał ich do pracowni, nie rysując, nie projektując, a tworząc oryginalne kreacje na żywym organizmie. Kiedy zrozumiał, że sięgnął dna i zawiódł wszystkich? Gdy nie przyszedł żaden list od nikogo, gdy nikt się nim nie zainteresował. Sam, bez jakiejkolwiek informacji od innych, poczuł, że zrobił źle, w porywie emocji porzucając wszystko. Wrócił na Święta, nie przypominając tego, kim był wcześniej; ani z wyglądu, ani z nastawienia. Kilka pierwszych dni spędził z dala od członków rodziny. Nie chciał, by widzieli go, kiedy nie był w formie. Wciąż był Parkinsonem, dzięki łasce ojca zapewne, i musiał prezentować się doskonale bez względu na okazję. Nim jednak znów zawitał do angielskiej społeczności oficjalnie, ojciec nachodził go i nie groźbami czy urokiem, a słowami. Edward pierwszy raz spotkał się z takim zachowaniem rodziciela. Sam mógłby i zapewne powinien takowym być. Zamiast tego dowiedział, że ponownie zajmie miejsce pośród Parkinsonów w Domu Mody i przygotuje najbliższą kolekcję. Wkroczy w towarzystwo lordów i lady tak, jakby nic się nie zmieniło, jakby nigdy nie zniknął z życia na prawie cały rok. Posłucha tego, co mieli do powiedzenia, będzie dziedzicem, jakiego ojciec potrzebował: zaangażowanego w sprawy kraju i jego potrzeby. Czy mógł sprzeciwić się? Nawet nie chciał.
Ponownie zjawiał się tam, gdzie oczekiwano jego obecności. Chodził na mecze Quidditcha, do restauracji, teatru i opery. Pracował jako krawiec i projektant, przygotowywał kreacje zwykłe, dostępne w sprzedaży. Manipulował innych tym, jak wyglądał i co reprezentował. Stawiał prezencję ponad słowa, wiedząc dobrze, że ledwie kilka gestów wystarczało, by to ktoś inny zaproponował to, czego oczekiwał. Jednocześnie przy tym słuchał zgodnie z prośbą ojca. Nie starał się wywierać presji i wpływów jednoznacznie – w zamierzeniu wszystko miało dziać się za kuluarem zupełnie innych, pozornie niemających nic wspólnego wydarzeń. Raz jeszcze doceniał to, od czego uciekł, szczególnie podczas konnych przejażdżek po największej puszczy należącej do rodziny, tańców przy okazji balów i przyjęć. Gra subtelnych gestów, powłóczystych spojrzeń, nikłych dotyków, palców ścierający oszronioną szklaneczkę whisky toczyła się nieustannie. O każdej porze, każdego dnia jego świat rozpadał się, a widmo wojny docierało na salony. W pierwszej chwili nie chciał angażować się w konflikt zbyt mocno, lecz tak naprawdę nigdy nie miał w tej kwestii większego wyboru. Podążał utartą przez stulecia ścieżką pierworodnych, niekiedy z niej zbaczając, lecz niezmiennie zmierzając ku dochowaniu rodowych tradycji. Poparcie przez rodzinę Cronusa Malfoya na Ministra Magii oraz lorda Voldemorta przyjął ze spokojem. Sprzymierzenie tradycyjnej większości wobec odrzucającej schedę czystości krwi grupy zdrajców krwi. Nie miał złudzeń, że był to zaledwie pierwszy krok do rozpętania wojny. A Edward miał odegrać w tym większą rolę niż się spodziewał, w końcu potrafił coś więcej prócz bycia ładnym obrazkiem.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 2 | Brak |
Uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 3 | Brak |
Uzdrawianie: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 15 | +5 (różdżka) |
Alchemia: | 0 | Brak |
Sprawność: | 3 | Brak |
Zwinność: | 7 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Dodatkowy język: francuski | II | 2 |
Dodatkowy język: włoski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
Kokieteria | III | 25 |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Savior vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | II | 0 |
Rycerze Walpurgii | 0 | 1 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Sztuka (wiedza) | I | ½ |
Sztuka (malarstwo) | I | ½ |
Sztuka (rysunek) | II | 7 |
Krawiectwo | III | 25 |
Projektowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Lot na miotle | I | ½ |
Taniec balowy | I | ½ |
Jeździectwo | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 0,5 |
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[11.03.21] Komponenty (październik/grudzień)
[24.08.21] Styczeń/marzec
[18.04.22] Kwiecień/czerwiec
[20.03.21] Wykonywanie zawodu (październik-grudzień): +20 PD
[23.07.21] Spokojnie jak na wojnie: +7 PD
[23.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +30 PD, +0,5 PB
[27.01.22] Aktualizacja postaci -300 PD
[28.02.22] Wydarzenie: Pan na włościach +50PD +1PB
[14.04.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec): +30 PD, +0,5 PB