Nora Fletcher
Nazwisko matki: Wallace
Miejsce zamieszkania: Londyn, cyrkowa przyczepa
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: ubogi
Zawód: charakteryzatorka, garderobiana
Wzrost: 163 cm
Waga: 45 kg
Kolor włosów: kasztanowe
Kolor oczu: jasnoniebieskie
Znaki szczególne: piegi kontrastujące z bladą skórą
8 cali, drewno pistacjowe, włos z głowy syreny
Hufflepuff
brak
akromantulę
pomadami do ust, farbami i kurzem
siebie w prestiżowym teatrze
malowaniem ludzi i szyciem kostiumów
brak
obserwuję, czytam, spaceruję
jazzu
alice vink
W moje rodzinie tańczyło się od zawsze. tańczyło się wieczorami, na podwórku, przy okazji i bez, tańce wolne i te zupełnie frywolne, nie w takt muzyki – nic więc dziwnego, że podczas jednego z takich wieczorów spędzanych w gronie bliskich zadecydowałam się opuścić bezpieczny brzuch matki i odebrać jej możliwość tańczenia na kolejnych kilka tygodni.
Chociaż z dzieciństwa zazwyczaj niewiele się pamięta, jedynie urywki poszczególnych sytuacji, ja swoje wspominam dość normalnie, by nie powiedzieć: zwyczajnie. Moja rodzina nie należała do szczególnie bogatych, ale nadrabiali to wszystko wyjątkowymi zainteresowaniami i hobby, jak choćby to, że moja matka była aktorką teatralną, w której ponoć podkochiwało się pół Londynu. Tata z kolei zajmował się tworzeniem różnorakich mikstur, chociaż przed długi czas nie do końca wiedziałam jakich, gdy nie zamierzał zaprzątać mojego młodego umysłu takimi kwestiami. Mój brat z kolei, o trzy lata starszy, wbrew pozorom nie był wcale moim obrońcą i przyjacielem, właściwie w pewnym momencie to dzięki niemu moje zdolności magiczne ujawniły się i, cóż, w niewielkim stopniu zrobiły mu krzywdę. Bo kiedy tylko mnie zdenerwował, doprowadził do spazmatycznego płaczu w wieku nieco ponad czterech lat, waza z najwyższej półki drgnęła i sama spadła mu – na szczęście – na stopy roztrzaskując się na milion drobnych kawałków.
Poza tym incydentem nie przypominam sobie nic więcej, bo na dobrą sprawę byłam pozbawiona naturalnego kontaktu z rówieśnikami – dużą część dzieciństwa spędzałam u boku matki, na próbach i w teatrze, podczas spektakli, kiedy wspólnie uznano, że tam się ktoś mną zajmie a w domu, w pracowni ojca, niekoniecznie. I ja nie miałam nic przeciwko, poza tym, że czasem się bardzo nudziłam, chociaż za niezwykle fascynujące uznawałam przebieranki w kostiumy. W każdej chwili można było stać się kim się chce, nędzarzem, czy księżniczką, czy nawet potworem, jeśli akurat to było potrzebne. Byłam małomówna i dość zamknięta w sobie, budowałam własne światy i wybiegałam daleko w krainę marzeń, wiedząc, że mogłabym kiedyś pójść nie w ślady matki a osób, które widywałam za kulisami. Bywały jednak też takie dni, że czas spędzałam z ojcem i te momenty wspominam dość dobrze. To dzięki niemu pojawiło się we mnie zainteresowanie zielarstwem i magicznymi stworzeniami, i nawet jako dziecko chłonęłam przekazywaną przez niego wiedzę. O Hogwarcie nie dowiedziałam się jednak nie wcześniej, niż zaledwie rok przed wyjazdem. Dlaczego? Tego nigdy się nie dowiedziałam i nie próbowałam również dociekać odpowiedzi, uznając, że najwyraźniej naturalne zakręcenie obojga rodziców brało tutaj górę.
Nigdy nie zastanawiałam się nad decyzją Tiary przydziału, gdy ta bez wahania postanowiła umieścić mnie w Hufflepuffie – jak wspomniałam, w domu niewiele mówiło się na temat hogwarckich domów i przedmiotów, uczniów i zagrożeń, które mogły mnie czekać a których powinnam unikać. W gruncie rzeczy nie zachłysnęłam się potęgą zamku, kiedy niemal całe moje dotychczasowe życie, od narodzin aż po dzień wyjazdu do szkoły, kręciło się wokół aktorskiej kariery matki, teatru i życia dziejącego się za kulisami w trakcie prób i po spektaklach. Pozbawiona przez to poniekąd kontaktu z rówieśnikami z początku nie wiedziałam jak powinnam się zachowywać, ani jak należało z nimi rozmawiać, dopiero po pewnym czasie zupełnie naturalnie zaadaptowałam się do życia w nowym otoczeniu. Zauważyłam, że największym zainteresowaniem cieszyły się historie z życia mojej matki, niż ja sama, czy to, co miałam do powiedzenia, dlatego też dobór bliższych znajomych był zupełnie prosty: lgnęłam głównie do tych, którzy interesowali się mną–Norą, nie zaś mną–córką–aktorki i to nauczyło mnie tylko jednego. Nie każdy miał szczere intencje. Czy wyciągnęłam z tego lekcje? Z perspektywy czasu w to wątpię, przyłapując się na dziwnych ciągotach w kierunku ludzi, którzy potencjalnie mogą mnie zranić.
Nie byłam szczególnie pilną uczennicą, nie w przedmiotach, które mnie nie interesowały, z kolei zaskakującą przyjemność – czy nawet, podniośle twierdząc, ukojenie – odnajdowałam w nauce zielarstwa, które skutecznie ściągało mnie z powrotem na ziemię z marzycielskich wędrówek w najgłębsze odmęty umysłu. Lubiłam też numerologię i eliksiry, a zdecydowanie najmniej radziłam sobie z historycznymi faktami. Nie umiałam zapamiętywać dat i nazwisk, w zasadzie w kwestii samej polityki niewiele miałam i mam w dalszym ciągu do powiedzenia – swoje wybory, czy opinie, najczęściej dobierałam na podstawie mniejszego zła, czy tego jak bardzo coś wpływa na mnie, na moich bliskich. Moje niespecjalne uwielbienie do historii nie oznacza jednak, że jestem na opak z jakimikolwiek książkami; paradoksalnie całkiem lubię czytać, lecz historyczne zawiłości nie leżą w obrębie moich tematów. Zaskakująco także dla mnie odnajdywałam spokój w sporcie, chociaż szkoła dawała jego ograniczone możliwości jak latanie na miotle, czego nieco żałowałam – ale dla równowagi podczas pobytów wakacyjnych w domu nadrabiałam na tanecznych wieczorkach rodziców, czy w cieplejsze dni, nad pobliskim jeziorem, z czasem ucząc się jak utrzymać się na powierzchni.
Z czasem moje zainteresowania wybiegały poza szkolne przedmioty. Na przykład zaciekawienie produktami do malowania widywanymi w teatrze, w tym również roślinami, z których choćby mogła powstać henna do malowania ciała pojawiło się u mnie w okolicach piątej klasy, tuż po pierwszych wakacjach spędzonych w domu. Chociaż szkolna biblioteka niewiele oferowała w zakresie źródeł o historii makijażu, zawsze mogłam przecież liczyć na rodziców, czy nauczycieli transmutacji, bądź zielarstwa, którzy – w moim odczuciu – byli nieco zaskoczeni zadawanymi przeze mnie pytaniami. Fakt faktem, nie spotkałam wcześniej żadnej innej uczennicy, która potrafiła zapytać przed całą grupą w jaki sposób transmutować pióro w pomadę do ust albo w jaki sposób uzyskać barwnik niezagrażający delikatnej skórze twarzy. Moje zainteresowania niektórych bawiły, niektórych fascynowały – w skali dziwactw i tak nie plasowałam się nawet na podium absurdalnych hobby, które mieli moi rówieśnicy, i do działania pchała mnie głównie myśl, że w przyszłości naprawdę będę w stanie nie tylko rozwinąć skrzydła w zawodzie charakteryzatorki, ale również w nim pracować. Czy z pomocą matczynych znajomości, czy nie, cóż, to interesowało mnie najmniej. Cel ponoć uświęcał środki a ja nie widziałam się w żadnym innym zawodzie, niż ten z dziedziny artystycznej. Nie dla mnie było warzenie eliksirów w ciasnych pracowniach – nawet jeśli również to lubiłam i lekcje eliksirów były pomocne w nabyciu wiedzy do poszczególnych mikstur – nie dla mnie było siedzenie za biurkiem w Ministerstwie, czy oddanie się w pełni prowadzenia domu, rodziny. Pomocne okazywały się również wszelkie wyjazdy do domu w przerwach od szkoły, gdy swobodnie mogłam przyglądać się pracy charakteryzatorek i podejmować też pierwsze próby w malowaniu, zaznajamianiu się z kosmetykami, techniką i różnorakimi kształtami twarz. Ponoć miałam dobre oko i wrażliwość na dobór kolorów, jak na początkującego.
Zauważyłam jednak, że to nie szkoła dała mi najwięcej – w tym przypadku mniej więcej pod koniec edukacji byłam wprost przekonana, że szkoła stała mi na przeszkodzie w związaniu swojej potencjalnej drogi życiowej z charakteryzacją filigranowych aktorek, ale czego nie robiło się dla ambicji rodziców? Chociaż szkołę ukończyłam z przeciętnymi wynikami z większości przedmiotów nieleżących w obrębie moich zainteresowań, tkwiłam w przekonaniu, że nie dała mi najistotniejszego – pewności siebie, która ponoć gdzieś naturalnie zawsze każdemu przychodziła. Byłam niewysoka, nieśmiała, niepozorna i nierozmowna, jakbym obawiałam się być po prostu jakakolwiek, i gdyby porządnie we mnie dmuchnąć, rozpadłabym się na kawałki, w późniejszym czasie widząc, że moja nijakość ma swoje zalety; to, że byłam jak glina, której mogłam nadawać kształt i wyraz ubiorem, odpowiednią charakteryzacją i zachowaniem, nierzadko odgrywanym, wypatrzonym gdzieś pośród trupy teatralnej. Dopiero po ukończeniu szkoły i wciągnięciu przez matkę do ekipy teatralnej mogłam nareszcie oddać się temu, co lubiłam najbardziej. Z początku ponownie tylko obserwowałam i asystowałam profesjonalnym charakteryzatorom, w krótkim czasie przechodząc w praktykę na kimś innym, niż ja sama i moja matka, stojąca za mną murem. W ten sposób egzystowałam może do dwudziestego roku życia, aż do momentu, w którym moi rodzice zadecydowali się opuścić Londyn pozostawiając mnie i mojemu bratu wolną rękę w tej kwestii. Za to ceniłam ich chyba najbardziej – nigdy niczego nie narzucali, zawsze wspierali i pozwalali uczyć się na własnych błędach, chociaż wiedziałam, że moja decyzja o pozostaniu w Londynie trochę ich zaskoczyła. Moja kariera zawodowa jednak zaczęła nabierać tempa; stawałam się coraz lepsza w charakteryzowaniu, ale także w międzyczasie okazało się, że i w kwestii ubioru, czy krawieckich poprawek, miałam potencjał, który żal było zmarnować.
Czas mijał a ja pochłonięta pracą nie dostrzegałam nadchodzącej wojny i opresji wywieranej powoli na niegodnych mieszkania pośród czystokrwistych czarodziejów. Dopiero wybuch wojny sprowadził mnie na ziemię, dosłownie i w przenośni, gdy musiałam odnaleźć swoją bezpieczną kryjówkę; dom po rodzicach na odludziu, mimo sentymentów, takim niestety się nie wydawał a ja pierwszy raz pożałowałam, że nie przyłożyłam się do nauki zaklęć lepiej. Szybko jednak przypomniałam sobie o plotkach z kuluarów na temat Areny Carringtonów i uznając, że tak naprawdę nie mam absolutnie nic do stracenia, wybrałam się tam po raz pierwszy, drugi... dopiero po kolejnych zauważyłam, że właściwie wcale nie mam planu działania i pozostaje mi improwizacja, czy zwykła szczerość. Sama Arena zachwycała nie tylko atrakcjami, ale przede wszystkim występami cyrkowców, które podziwiałam za każdym razem na nowo. Moje wprawne oko dostrzegało wprawdzie rzeczy do poprawki w ubiorach i charakteryzacji gwiazd, czy ogólnie w samej scenerii, i byłam niemal pewna, że nie zajmował się tym nikt inni, jak oni sami. Tym bardziej uznałam, że to być może moje miejsce na ziemi, gdzie mogłabym zbudować wszystko od zera.
Wkupienie się do zgranej ekipy cyrkowców nie było wcale proste, dopiero moje umiejętności tworzenia makijażu scenicznego i kostiumów – i późniejsze pokazanie tych zdolności w praktyce, na cyrkowych gwiazdach – sprawiły, że przygarnięto mnie pod skrzydła Areny a ja z bezdomnej przybłędy z każdym dniem zdobywałam zaufanie, i stawałam się jedną z nich.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 1 | +1 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 19 | +2 (różdżka) |
Alchemia: | 15 | +2 (różdżka) |
Sprawność: | 4 | Brak |
Zwinność: | 6 | Brak |
Reszta: 0 | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Kłamstwo | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | - |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Układanie fryzur | I | 0.5 |
Krawiectwo | II | 7 |
Charakteryzacja | III | 25 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | +0 (+0) |
Reszta: 1,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Nora Fletcher dnia 17.05.21 16:29, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Deirdre
ekstrakt z posoki wili, jaja popiełka, jaja widłowęża x2, sierść gryfa, włosie mantykory
halit, kamień słoneczny, kobalt, srebro x2, węgiel x2,
[17.07.21] Październik/grudzień
[12.08.21] Styczeń/marzec
[20.03.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec); +½ PB
[17.07.21] Rejestracja różdżki
[08.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +60 PD
[20.03.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec); +30 PD