Wydarzenia


Ekipa forum
Finley Jones
AutorWiadomość
Finley Jones [odnośnik]27.02.21 20:13

Finella Isla MacFusty
Finley Jones

Data urodzenia: 10 IV 1938
Nazwisko matki: MacFusty (z Islay)
Miejsce zamieszkania: Londyn, port
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: ubogi
Zawód: poszukiwacz zaginionych smoczych jaj, tancerka ognia w Londyńskim cyrku, lep na kłopoty rodzaju wszelkiego
Wzrost: 160 cm
Waga: 45 kg
Kolor włosów: blond, choć dawniej miały brązową barwę
Kolor oczu: szare niczym popiół, otoczone ciemną obwódką
Znaki szczególne: włosy rozjaśniane eliksirami na blond, pomiędzy którymi zaplątały się bladoróżowe pasma, jako pozostałość po którymś występie; kocia ospałość w gestach przeplatająca się z cichym, miękkim chodem; pojedyncze pieprzyki zdobiące twarz; leworęczność; nieregularna siatka srebrnych blizn po oparzeniu na prawym nadgarstku, skrywana pod bandażem; lekki szkocki akcent


Sing me a song of a lad that is gone,
Say, could that lad be I?

Krzyczą. Słyszy ich wyraźnie. Stopy uderzają o drewnianą podłogę niecierpliwie, krople śliny pryskają z mięsistych ust kiedy wołają jej imię. Chcą by tańczyła. Chcą by p ł o n ę ł a. Tuż przed nimi. Dla nich. Pragnie krzyczeć razem z nimi, że nie chce, że się boi, że to nie takie łatwe. Nikt jednak jej nie słyszy, ginie w dźwiękach rozpoczynającej się muzyki, w ciemności, która zapadła wraz z pierwszą nutą. Bo przedstawienie musi trwać. Bo niektórzy muszą spłonąć, by móc narodzić się na nowo.
(Ogień pożera mnie kawałek po kawałku)



Wonna trawa uginała się pod szaleńczym biegiem bosych stóp, kiedy rozkładając szeroko ramiona, wyobrażali sobie, że wznoszą się hen wysoko ponad chmury i są władcami niebios na równi z czarną potęgą smoczych panów. Beczenie rozpierzchniętych wokół owiec było ich rykiem, a nieświadomą niczego ofiarą starannie zapakowany przez gospodynię kosz z przysmakami. Nie było między nimi walki, o przestrzeń, o najsmaczniejsze kąski. Wyspa była wystarczająco duża dla nich wszystkich i każdy mógł odnaleźć w niej swe miejsce. Przewodziła im, prowadziła poprzez bezpieczne ścieżki, planowała, gdzie powinni się zatrzymać na popas, kiedy należało się chłodzić w rzecznych wodach Lealt, ona, królowa pastuchów, pani owiec, czwarta wnuczka ceannard cinnidh, wodza klanu. Zawsze miała pierwsze słowo, choć jeszcze nie pojmowała ciężaru, jaki z tym się wiąże, zawsze była dumna, choć nie wiedziała, skąd do końca ta duma się bierze. Druga córka Dugalda MacFusty oraz Elsie z Isley, szczycić się mogła krwią rodowitego szkota nieskalanego pierwiastkiem sassenach, anglików niepojmujących piękna i praw rządzących wyspami, rezerwatem przyrody dającym schronienie, lecz nie niewolącym smoczy gatunek Czarnego Hebrydzkiego. I chociaż Finella była jednym z wielu dzieci Skye, to gdzieś głęboko wierzyła, że była również smokiem i pośród smoków pragnęła żyć już zawsze.
(Rodzę się pośród ognia. Na początku kwietnia, gdy Skye rozświetlają setki ognisk, a magiczne lampiony niosą się nad Old Man of Storr razem z pieśnią rozbrzmiewającą dziesiątkami głosów, melodią dud sięgającą ku dusznym pomieszczeniom klanowej siedziby. Okna sypialni są szczelnie zamknięte, pomimo potu roszącego skroń matki, a drwa są stale dokładane do kominka. Niczym smoczyca ogrzewająca swe jaja płomieniem buchającym z piersi, pisklęta MacFusty przychodzą na świat w cieple, wierząc, że dzięki temu w życiu im go nie zabraknie. Nigdy niedane było mi się przekonać, jakim cudem Elsie z Isley udało się powić piątkę dzieci bez omdlenia, w asyście klanowych uzdrowicielek oraz próbującego wypić kielich whisky ojca, pomimo usilnych prób miażdżenia mu kości dłoni. Kiedyś zrozumiesz, kiedyś też wzlecisz i doczekasz się własnych smoczątek, mówiła. Ale mamo, nawet po tylu latach nie jestem w stanie ci tego wyznać. Nigdy nie potrafiłam latać.)



Dorastanie pośród morskich fal uderzających o brzeg oraz wrzosów, niczym dywan ścielących doliny nie przypominało wcale bajkowego snu, a niekończącą się pracę przetykaną słodyczą dzieciństwa. Wystarczyło ledwie otworzyć zaspane powieki, by gospodyni gromkim głosem wydzielała dziatwie zadania. Zwykle było to wypasanie drobnej trzody, innym razem noszenie przyborów astronomicznych dla tych, co obserwowali niebo. Finella najbardziej uwielbiała wyprawy w stronę gór Cuillin, gdzie u boku któregoś z wujów bądź ciotek śledziła lot smoczych mieszkańców Skye, ucząc się ich zachowań poprzez obserwację, a nie li jedynie zlepek słów w mądrej książce. Zresztą do nauki nie garnęła się wcale, wzdychając przeciągle i balansując na skrzypiącym krześle, próbowała zachować dystans między drobnym ciałem, a rachunkami piaskiem wchodzącymi w oczy. O historii magii nie chciała nawet słyszeć, woląc podstępnie zakradać się na dziadkowe kolana, pozwalać tulić się do snu chrapliwym głosem opowiadającym o wielkich wydarzeniach wstrząsających klanem. Nie obchodziło jej, co było na zewnątrz, poza Hebrydami, albowiem właśnie tutaj był jej świat, jej miejsce. Bo to tutaj biegała razem z rodzeństwem oraz kuzynostwem, zdobywając kolejne połacie ziemi w swe panowanie. To tutaj po raz pierwszy ukazała swoją magię, gdy w wieku sześciu lat zionęła ogniem z ust, przypalając starszemu z braci brwi, bo twierdził, że nikt takiego głupka za żonę nie weźmie, co to muchy w nosie ma i do nauki się nie garnie. To tutaj uczyła się tańczyć pośród płomieni, gdy tylko skończyła osiem wiosen, stopniowo przygotowując swe ciało do skomplikowanych figur, nim świat wokół zapłonie, a których gibkość nie jednego obserwatora w osłupienie wprawić miała, podstawy baletu zaś jedynie miały zaprawić ją w przyszłych trudach. Bo to tutaj przyjdzie jej trwać po wieki. Dlatego też z ogromnym oburzeniem przyjęła przyniesiony przez sowę list w swoje jedenaste urodziny, a miast radosnego krzyku, rodowa siedziba wypełniła się pełnym wściekłości wrzaskiem. Bo nie rozumiała, dlaczego miałaby wyruszyć do Hogwartu, kiedy równie dobrze mogła po prostu pozostać w domu, nie marzyła się jej żadna ciepła posada w Ministerstwie Magii - kompletna nuda - ani pełne tajemnic egzotyczne wyprawy godne łamacza klątw - przecież od tego można zginąć! Zginąć! - nawet bycie aurorem - może od razu wyślecie mnie do jakiegoś czarnoksiężnika w ofierze?! - nie wzbudzało w niej entuzjazmu. Finella nie była taka głupia, wiedziała, że na Skye jest dla niej miejsce, że przysłuży się rezerwatowi jak papa, będący badaczem oraz znawcą Czarnych Hebrydzkich albo jak mama piastująca pozycję łącznika między wyspami. Dlatego nie miała pojęcia skąd pomysł, że w ogóle powinna gdzieś jechać. Do pociągu wchodziła obrażona ponad miarę, mimo uszu puszczając dosyć rozsądne argumenty, że powinna integrować się również z dziećmi z zewnątrz, poznać trochę świata nim zdecyduje się faktycznie osiąść na Hebrydach i kto wie? Może pozna prawdziwie wspaniałych przyjaciół, albo odkryje niesamowity talent do zaklęć, dzięki któremu siedzenie z rodziną będzie gorsze niż groszopryszczka. Szczerze w to wątpiła, wystarczyło jedno nieodpowiednio sformułowane zdanie, podsycane szkocką gorącą krwią by towarzyszki przedziału patrzyły na nią wilkiem, a Fin osuwając się na siedzeniu, nie potrzebowała wcale daru jasnowidzenia, by wiedzieć, że jest skończona. Pochmurnych myśli nie rozjaśniła nawet zachwycająca Wielka Sala, ani zagubione buzie rówieśników tak podobnych do niej. Blade policzki usiane piegami blednącymi z wiekiem pokryły się szkarłatem, gdy padło jej pełne imię i ze zdenerwowania chyba się potknęła, wywołując pośród zebranej grupki śmiech. Uderzała czubkami wytartych przez czas butów, kiedy tiara przydziału wydawała w jej głowie przeciągłe hmm, nie mogąc prędko przypasować jej do żadnego z domów. Dłonie pociły się z każdą minutą i kiedy tiara wykrzyknęła Hufflepuff, niemal pobiegła w stronę stołu puchonów, zapominając o słowach dotyczących lojalności, pracowitości oraz ogromnego serca starej czapki. Gdziekolwiek by nie trafiła, Finella wiedziała, że żaden dom nie będzie jej domem i że w żadnym z nich się nie odnajdzie.
(Płonęłam niczym najprawdziwszy ogień. Entuzjazmem obdarzałam każdą chwilę, jaką spędzałam na Skye, nawet jeśli niektóre powierzane zajęcia wydawały się nużące. Czułam się częścią czegoś większego, wyjątkowego. W szkole nie czułam się częścią niczego. Zamknięta w swoim własnym świecie nie słyszałam o żadnej z mugolskich wojen, choć pewnie te rodzinie spędzały sen z powiek od wielu pokoleń. Owianą złą sławą historię o Komnacie Tajemnic puszczałam mimo uszu, wierząc, że czysta krew płynąca w mych żyłach zapewni mi bezpieczeństwo. Ale nawet najszlachetniejszy rodowód nie zapewniłby mi dopasowania. Na początku byłam zbyt głośna, zbyt szkocka, z jednego zdania w drugie potrafiłam przejść na gaelicki nieświadoma, że to w ogóle robię. Nie zachwycałam żadnym talentem, urodą zresztą też nie. Radzono mi z uprzejmym uśmiechem zająć się po prostu książkami, a przecież ich tak bardzo nie znosiłam. Wystarczyło parę miesięcy, bym zgasła.)



Szkołę pamięta jak przez mgłę, mgłę trzęsących się ze strachu dłoni oraz zimnych dreszczy przeszywających skórę. Nie była do końca pewna, co sprawiło, że stała się obiektem kpin, które słowo padło za daleko, jaka mina wywołała czyjeś nieprzyjemne rozbawienie. Każdy tydzień przypominał próbę przetrwania, dopóki nie pojęła niepisanych zasad rządzących tymi, którzy nie zdobyli przychylności osób naturalnie przyciągających do siebie innych. Nauczyła się więc znikać. Ustępować z drogi niby przypadkiem, odwracać wzrok, kiedy uczeń mugolskiego pochodzenia stawał się obiektem niewybrednych żartów, kulić ramiona, by wydawać się mniejszą, zasłaniać twarz brązowymi kosmykami, milczeć, gdy wszystko w środku niej pragnęło zwyczajnie krzyczeć. Znalazła ostoję pośród osób równie cichych, stroniących od konfliktów, łączących się w stado niczym owce na rzeź wierzące, że jeśli czyiś gniew się nań zwróci, to żadne z nich nie będzie tym pierwszym. Stała się Ellą, unikającą kontaktu wzrokowego puchonką, przyciskającą kurczowo do piersi kolejną księgę dotyczącą magicznych stworzeń, proszącą w duchu by mogła czym prędzej skryć się we własnej sypialni, albo w pustej klasie, gdzie siedząc na parapecie, mogła nucić jedną ze szkockich piosenek, śniąc na jawie o ogromnych czarnych skrzydłach przecinających niebo. Pomimo niekomfortowej - delikatnie to ujmując - sytuacji towarzyskiej, wcale nie zamieniła się w miłośnika prac domowych oraz nauki. Z roku na rok przemykała na ledwo zadowalających ocenach, gubiąc się nieco przy mapach nieba, kurcząc się przy kolejnym cmoknięciu niezadowolenia od profesora zaklęć, niemal ogłuszyła całą klasę nazbyt wcześnie wyjętą mandragorą, a po wrzuceniu nieodpowiedniego składnika do kociołka przez złośliwą koleżankę, do eliksirów zraziła się całkowicie, nosząc na prawej ręce szpetną bliznę po oparzeniu żrącą cieczą. Tylko na opiece nad magicznymi stworzeniami błyszczała, stworzenia garnęły się do niej, dając ukojenie, a zrozumienie ich natury zapewniało jej wspaniałe wyniki. Transmutację również bardzo lubiła, wyobrażając sobie, że mogłaby być dzięki niej kimś zupełnie innym. Ale Elli brakowało zacięcia, tak jak brakowało pasji. Ulgą były krótkie powroty do domu, gdzie mogła opuścić gardę, rozluźnić się i tylko trochę się jąkać na pytania o szkołę, albo dlaczego jest taka cicha, czy wszystko w porządku, bo nieco się trzęsie, jeśli tylko się ją dotknie. Kłamała pięknie, nie chcąc martwić nikogo, zbyt zawstydzona, żeby przyznać, iż dumna córa szkockiego klanu jest ledwie przestraszoną dziewczynką, która nie potrafi stanąć we własnej obronie. Że brat miał racje i chyba rzeczywiście jest głupia, bo nic jej nie wychodzi. Unikała nawet luster, nie mogąc na siebie patrzeć, poruszała się w za dużych ubraniach, spędzając całe dnie i noce na bezcelowych wędrówkach po bezpiecznych od smoczego oddechu szlakach. Zatracała się w tańcu z ogniem, tak pielęgnowanym od wieków przez kobiety MacFusty, które giętkością podbijały serca na Hebrydzkim Festiwalu Miłości, na który nawet nie mogła przybyć zamknięta w murach Hogwartu. Pierwsze próby obcowania z magicznym ogniem, kończące się milczącymi łzami drzemiącymi w oczach, spracowane ciało zmuszone do utrzymywania się w pozycji mostku, choć przecież było to jedną z łatwiejszych figur. Poddawanie się muzyce, kiedy dusza pragnęła krzyczeć, miast płynąć miękko poprzez niosącą się melodię. Wszystko dla jednej ulotnej chwili, zdawałoby się niewinnych zawodów między klanowymi smoczycami o miano najlepszej na festiwalu. Wracając do nauki dusiła się, dusiła się coraz bardziej, zmiana dyrektora tylko pogłębiała poczucie wyobcowania, dominujące nieszczęście kalające jestestwo przygniatało ją do samej ziemi. I kiedy myślała, że powinna po prostu się poddać, uciec czym prędzej, szkoła wypluła ją ze swych wnętrzności po raz ostatni. Była wolna. A mimo to nigdy nie czuła się równie przykuta do ziemi.
(Pozostały we mnie ledwie skry, ledwo tlące się fragmenty dawnej natury. Nigdy nie sądziłam, że druga osoba może mieć w sobie tyle okrucieństwa, ale ja też je w sobie miałam, wiem. Odwracałam wzrok, kiedy nazywano innych uczniów szlamami, kiedy dręczono ich równie podle co mnie samą i cieszyłam się, cieszyłam się, że to nie ja. Że walka o krew zwyciężyła, a ja mogłam się zniknąć z oczu - oraz pamięci - tych, którzy tak chętnie podstawiali mi nogi. Może dlatego nie zwracam się o pomoc do starszej siostry, nie wypłakuję oczu przed braćmi, tłumacząc, jak bardzo mi źle. Jeśli szczęście powoduje czyjaś krzywda, to czy mam prawo do ratunku? Niknę więc w ciszy. Gasnę.)



 Nie potrafiła zachować równowagi z chwilą, w której ponownie zstąpiła na Skye. Nie była w stanie śmiać się równie szczerze, co dawniej. Biegać pośród owiec, zastanawiając się, które z biednych zwierząt zostanie pożywką dla pomniejszych smoków. Mówili, że wydoroślała, dojrzała, przypomina jedną z angielskich dam, a Ella - już nie Finella - może tylko ukrywać mdłości, gdy to słyszy. Ale to nic, zaczynała być naprawdę dobra w kłamstwa. Przez pierwsze miesiące skrywa się w zaciszu własnej komnaty, tłumaczy to zmęczeniem, może ma racje, w końcu nie śpi wcale, wpatrując się pusto w sufit. Powrót tak bardzo wymarzony, nie jest słodki, jest nużący. Nie może jednak pozwolić sobie na opieszałość, na poddawanie się marazmowi, bo rezerwat żyje, trwa i potrzebuje wszystkich rąk do pomocy. Początkowo podejmuje się pracy w barze, na wpół mugolskim, na wpół magicznym, gdzie odwodzą z jedną z ciotek turystów od odwiedzania Fairy Glen, wodospad jest ulubionym miejscem wygrzewania się jednej ze smoczyc. Ale nie potrafi pojąć ich inności, zrozumieć co mają na myśli i wzdryga się przy każdym gwałtowniejszym ruchu z ich strony. Zostaje więc przeniesiona w teren, opracowuje smoczą migrację na bazie notatek z ubiegłego roku, nanosi granice między Czarnymi Hebrydzkimi osiadłymi w górach Cuillin, liczy pisklęta, które przetrwały pierwsze śniegi i teraz próbują zasadzać się na mniejszą zwierzynę. Odnajduje wreszcie spokój, rutynę, której może się poddać, sądząc, że wreszcie jest szczęśliwa. Że zbliżający się festiwal na nowo rozbudzi pasję oraz miłość do wysp, bo nie ma nic piękniejszego od tysiąca lampionów przecinających niebo, od ognisk i muzyki, od dalekiej rodziny zjeżdżającej się na okres parzenia się majestatycznych bestii. To czas święta, czas początków. Taniec z ogniem, artystyczne przewroty pośród płomieni zmieniających kształt jest jedną z głównych atrakcji wydarzenia. Utalentowane panny prezentują swe talenta przy wtórze muzyki, rytmie bębnów, okazując tym samym swoją odwagę, zdolność do zapanowania nad jednym ze straszliwszych żywiołów. Stają się paniami na Skye, najprawdziwszymi smoczycami, rywalizującymi między sobą. Finella jest wreszcie jedną z nich. Nie zaniedbywała ćwiczeń, choć szkoła nie wpływała pozytywnie na zachowywanie rodzinnych tradycji, tak ukończenie jej na nowo pozwoliło powrócić do wprawy. Poświęcała czas wolny od narzuconych zajęć - próbując płynąć, nie iść, obracać się bez trudu, choć każdy mięsień drgał w swym napięciu, płonącą szarfą chciała mamić, zarazem nie czyniąc z siebie żywej pochodni. Dawała z siebie wszystko, bo kiedy tańczyła w akrobatycznym amoku, zapominała o chmurach osiadłych na przestrzeni umysłu. Igrała z ogniem, nie do końca tak sprawnie, jakby sobie życzyła w swej ambicji, ale wystarczająco by odwiedzający festiwal sassenach zwrócił na nią uwagę. Nie zabiegała o rozmowę z nim, lecz był wyrozumiały, mówił o życiu z tęsknotą, a MacFusty nieświadomie chciała wiedzieć więcej. Uczyć się jego spojrzenia na świat, kogoś, kto bez lęku mierzył się z okrucieństwem trwania. Ona również chciała być odważna, szaleńcze bicie serca zachęcało do uczynienia kroku, do wyciągnięcia ręki. Czas festiwalu spędzili wspólnie, karmiąc się swoimi historiami, łapiąc się spojrzeniami, akceptując wady, wywyższając zalety. Opowiadał jej o swoich podróżach głodnych sławy, ona o smoczych ścieżkach. Słuchał jej łapczywie, z wyrozumiałością, a kiedy pokazała mu z oddali gniazdo smoczycy, gdzie niebawem ukażą się pierwsze złożone jaja, nie potrafił powstrzymać zachwytu. Patrząc na jego zauroczoną minę, wydawało jej się, że może wymieszanie krwi z angielską nie byłoby takie straszne, wielu krewnych z innych wysp tak robiło, a ci, którzy niegdyś byli obcy pokochali Hebrydy całą swą duszą. Nie traciła więc nadziei, kiedy nadeszło rozstanie. Wymieniali między sobą listy, szczegółowo opisywali swoje zajęcia, co robili w wolnej chwili. I chociaż znali się ledwie kilka tygodni, tak wiedzieli, że nie muszą więcej szukać. Przebudzenie z miłosnych oparów nastąpiło wraz z pierwszomajową nocą, kiedy anomalie wstrząsnęły krajem i dosłownie zrujnowały pilnie strzeżony rezerwat. Zaalarmowany klan podjął pierwsze kroki zajęcia się spłoszonymi Hebrydzkimi, które w swej agresji mogły nie tylko zniszczyć siedziby mugoli, ale też w przestrachu opuścić wyspy. Kryzysu nie dało się zażegnać w jeden dzień, należało sprawdzić wiele gniazd, upewnić się, czy liczba się zgadza, czy jaja są w stanie przetrwać rozłąkę z matką. Fairy Glen było rewirem Elli oraz starszego kuzyna, wciąż nie mogąc zrozumieć buntowania się magii, musieli upewnić się co do strat, czy leże bestii nie zostało przezeń dramatycznie zniszczone, czy jeszcze żyła w przeciwieństwie do jej tegorocznego partnera. Zastali rozbite skorupy oraz pustkę. Smoczycy nie było w zasięgu wzroku, a zniszczenia nie były z pewnością spowodowane jej gniewem. Jaja zostały skradzione. Świadczyły o tym ślady butów na błotnistej ścieżce, zniszczone zioła traktowane przez pracowników rezerwatu z ostrożnością, aż wreszcie srebrna papierośnica, którą młoda MacFusty ofiarowała jako prezent pożegnalny jej nowemu przyjacielowi. Nic nie paliło pod palcami równie mocno, jak trzymane srebro.
(Płonę. Ogień skrzy się w moim wnętrzu nieposkromioną wściekłością, upokorzenie kąsa niczym śmiertelna pożoga. Jestem zła, jestem przerażona. Oni nie wiedzą, moja rodzina nie wie, co uczyniłam. Nie wiedzą, że zdradzałam nasze sekrety w naiwnej szczerości, że szukałam zrozumienia w oczach kogoś, kto wykorzystał naszą słabość. Kto włamał się na teren rezerwatu, za swego sojusznika mając zamieszanie. Mówią, że zgłoszą to do odpowiednich władz, ale widzę rozpacz na twarzy ojca, łzy płynące po policzkach matki. Nie odzyskamy ich. Straciliśmy swoje dziedzictwo, a pisklęta straciły wolność. Parzące języki sumienia ranią, jednak nie tak, jak świadomość własnej głupoty. Odchodzę. Zabieram listy, zabieram niewielki dobytek oraz resztkę pieniędzy. Przysięgam, że je odzyskam. A jeśli nie, to chociaż różdżka sięgnie tego, kto połaszczył się na naszą własność.)  



To nie jest łatwe, szukać wiatru w polu, zaginionych smoczych jaj, które najpewniej znalazły się już na czarnym rynku, kiedy ty nie masz pojęcia, jak on w ogóle funkcjonuje. Nie jest też proste zasięgnąć języka, kiedy wciąż lękasz się ludzi, ale Finella kłamie, kłamie sobie i kłamie innym. Mówi, że szuka narzeczonego, później brata, szuka poszlak, ale tak naprawdę błądzi. Boi się, że zdjęte obawą rodzeństwo ją odnajdzie, a wtedy wyzna im wszystkie swe winy, ceannard cinnidh, jej własny dziadek ukarze ją surowo. Żadna kara nie jest równa tej, którą zadaje sama sobie. Wydaje ostatnie oszczędności na informatorów i plotkarzy, na eliksiry pomagające zmienić kolor włosów oraz ubrania, niepasujące do dotąd skromnie się noszącej MacFusty. Jest teraz Finley, bez nazwiska, za to z twarzą wypaloną pod cienkimi płatkami powiek. Nie wybaczającą, jeżącą się niczym kot przy bliższym kontakcie. Staje się częścią obwoźnego cyrku przypadkiem, mają spędzić rok w Wielkiej Brytanii, nim wyruszą do Francji, a jej to pasuje. Potrafi igrać z ogniem, potrafi go okiełznać, bo Finnie jest ogniem, jest najprawdziwszą smoczycą. Nie przestaje przy tym szukać swej zguby, chociaż minęło ile? Dwa miesiące? Trzy? Dni zlewają się ze sobą, litania kłamstw stale się powiększa, polityka cyrku się zaostrza. Robi się źle, nieprzyjemnie, niebezpiecznie, a ona nie może odejść, nie może tracić nadziei. A przynajmniej do chwili, gdy przez zniweczone anomalią zaklęcie niemal umiera w tygrysiej paszczy, kiedy to klatka się otwiera podczas gdy sama dziewczyna wciąż znajduje się na scenie. I sądzi, że to koniec. To koniec, koniec, koniec. Zostaje jednak ocalona, smukła sylwetka staje między nią a czającym się do skoku kotem i Fin sądzi, że Nailah nie wyglądała nigdy równie groźnie, co w tamtym momencie. Nie licząc następnych minut, gdy po opanowaniu zamieszania, za rzekomą własną winę otrzymuje cios w policzek od cyrkowego zarządcy. Nailah, jej królowa, jej bogini, jej wybawicielka zabiera ją ze sobą, bez słowa protestu, nie przyjmując odmowy, przedstawia ją nowej rodzinie. Arena Carringtonów jest inna. Finley tego nie widzi, ale z niej może dostać się do portu, tam może mieć więcej informacji. Zostaje, a Arena w końcu staje się domem. Domem wymagającym, odbierającym ostatni dech strudzonym płucom, siły rzęsom poddającym się ciężarowi kropel potu. Na scenie lśni, otulona enigmatycznym blaskiem płomieni, zadziwiając gibkością ciała, zadziwiając skąplikowanym układem zdobionym śmiercionośnym żywiołem. Poza nią gaśnie, pozwala przyćmiewać się innym, stać z boku, obserwować niczym zaintrygowane kocie, które nie jest pewne, czy ma prawo ponownie stać się częścią czegoś większego. Chyba nigdy tak do końca nie otwiera się na nikogo, dystansem chcąc udowodnić, iż jest silniejsza, niźli w rzeczywistości, że wcale nie może złamać jej najlżejszy dotyk podarowany z zaskoczenia. Ukrywa własną niekompetencję, dziecinność, szkocką dumę tańczącą na resztkach akcentu przebijającego się w gniewnych słowach. Grzebie również historię, tworząc na zgliszczach zupełnie inny kształt, nigdy przezeń nie potwierdzany, godząc sie tym samym na ofiarowywaną litość, bo wie, że na więcej nie może liczyć. Dlatego teraz w obliczu zmieniającego się Londynu, kruszy się coraz bardziej, przerażona, że przyjdzie jej odkryć wszystkie karty i po raz kolejny zostanie sama. Bez żadnej rodziny, bez żadnych smoków czekających cierpliwie na jej ratunek. Nienawidzi burzenia starego ładu, wynoszenia krwi ponad inną, odbierania spokojnego snu strudzonemu ciału. A jednak musi się poddać nowemu porządkowi, jeśli pragnie podążyć wytyczoną ścieżką, jeśli wciąż ma pamiętać, kim jest. 
(W moich snach smoczy ogień trawi mą skórę, czarne skrzydła przysłaniają niebo, a złote pełne wściekłości oczy spozierają na mnie z czystą nienawiścią. Zawodzę ją. Gdzieś w tle, ponad własnym krzykiem słyszę jego śmiech, pieprzony sassenach - jeden z tak wielu równie pieprzonych sassenach, jak on - cieszy się z mojego końca, z mojej porażki. Wie, że nie odnajdę go nigdy, że pisklęta nie wrócą do rezerwatu. Wie o tym również smoczyca przysłaniająca potężną sylwetką cały świat. Raczy mnie ostatnim płomiennym oddechem. Musi to ich męczyć, innych cyrkowców, kiedy zdarza mi się wyć w nocy niczym ranne zwierze, gdy nie czuje obok siebie ciepła czyjegoś ciała. Nie lubię spać sama, wtedy przychodzą złe sny, a inni zaczynają czuć litość. Biedna Finley, Finley miała ciężkie życie, Finley jest tak godna pożałowania. Powinnam się śmiać, czy powinnam płakać? Zwodzę ich wszystkich, mówię, jak mi było źle, by nie zadawali pytań, by w moich oczach nie odnaleźli przerażonej puchonki, tej naiwnej MacFusty. Skrywam swoją bliznę pod bandażem, włosy znaczę feerią barw, miesiące wymagających treningów obdzierają mnie z dawnej ja. Nailah oddaje mi swoje nazwisko, Nora daje ramie, na którym mogę się wesprzeć, kiedy brakuje mi słów oraz sił. Może sądzą, że to rzeź Londynu mną wstrząsnęła. Może mają racje, w bezwładnych ciałach widzę smocze dzieci, w pustych twarzach rozpacz mojej własnej rodziny. Chociaż to głupie, oni cierpią bardziej. Ci, których krew nie jest tak idealna, jak twierdzą ci na górze. Nienawidzę nowej polityki, nienawidzę tego, że będę musiała przyznać się, że nie jestem sobą, jeśli wciąż ślepo pragnę szukać tego, czego nie uda mi się znaleźć. Że żadna ze mnie Finley Jones, igrająca z ogniem, śpiewająca kołysanki zouwu, bawiąca się z podarowanym nieśmiałkiem. Patrze się tępo w ścianę przyczepy, nim łóżko ugina się pod znajomym ciężarem, ramie opiekuńczo otula me własne, a ja wreszcie mogę zasnąć.)  



Nastaje cisza. Nie ma już krzyków. Nie ma tupotu stóp. Nie ma nawet kropel śliny. Jest tylko bicie jej własnego rozszalałego serca, swąd dogasanego ognia, niknąca muzyka i ciemność. Cud narodzin nie nadchodzi.
(Jestem popiołem. Teraz ty płoniesz.)


All that was good, all that was fair,
All that was me is gone.

Patronus: Nie potrafi go wyczarować


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 3 Brak
Uroki: 0 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Uzdrawianie: 0 brak
Transmutacja: 5 +5 (różdżka)
Alchemia: 0 Brak
Sprawność: 11 Brak
Zwinność: 26 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
angielski II0
gaelicki szkockiII2
gaelicki irlandzkiI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
ONMSII10
KłamstwoII10
KokieteriaI2
SkradanieI2
SpostrzegawczośćI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Brak--
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rozpoznawalność (artysta)II0
Zakon Feniksa -2
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
ŚpiewII7
GotowanieI½
AktywnośćWartośćWydane punkty
BaletI½
PływanieI½
WspinaczkaI½
AkrobatykaI½
ŻonglowanieII7
Połykanie ogniaII7
Taniec współczesnyI½
Gimnastyka artystycznaIII25
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 5


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Finley Jones dnia 09.03.21 22:50, w całości zmieniany 15 razy
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Finley Jones IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Finley Jones [odnośnik]17.03.21 8:10

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam PW lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzała: Deirdre Mericourt


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.04.21 19:04, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Finley Jones Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Finley Jones [odnośnik]17.03.21 8:13


KOMPONENTY

[10.03.21] Komponenty (październik/grudzień)
[15.08.21] Styczeń/marzec

BIEGŁOŚCI[08.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +3 PB

HISTORIA ROZWOJU[17.03.21] Karta postaci, -10 PD
[31.03.21] Wykonywanie zawodu (październik/listopad/grudzień); +20 PD
[28.03.21] Rejestracja różdżki
[09.04.21] Darmowa zmiana wizerunku
[23.04.21] Zdobycie osiągnięcia: Genealog, + 60 PD
[23.07.21] Spokojnie jak na wojnie: +40 PD, +1 PB organizacji
[27.07.21] [G] Diable ziele, -10 PM
[08.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +120 PD
[15.08.21] Osiągnięcia (Wór pełen ziół): +30 PD
[16.08.21] Spokojnie jak na wojnie: +20 PD, +1 PB organizacji
[18.08.21] Osiągnięcia (Wielki głód): +30 PD
[17.03.22] Organizacja wydarzenia: Gdy wybije północ +30PD
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +25 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Finley Jones Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Finley Jones
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach