Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Sędziwy dąb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sędziwy dąb
Pośród wzgórz i rozległych sieci rzecznych Forest of Bowland rośnie sędziwy dąb, zwany także przedwiecznym, wiecznym, lub po prostu starym. Imponujące drzewo rozpościera swe gałęzie na polanie w środku lasu iście po królewsku, zwracając uwagę potężnym pniem i majestatyczną koroną, będącą domem dla wielu leśnych stworzeń. Choć charakterystyczny, z uwagi na swoje położenie trudny do zlokalizowania, nieuwzględniony na żadnej mapie, zupełnie tak, jakby ciążyło na nim zaklęcie nienanoszalności. Być może kryje sie w tym ziarno prawdy. Niewielu wie, że jest to drzewo szczególne dla rodziny Sykesów, podarowane przed stuleciami przez Ollivanderów, wokół którego do dziś odbywają się rodzinne zgromadzenia.
- Merlin to normalne imię? - parsknęła wesoło, było przecież baśniowe, mityczne, potężne, i tylko ktoś pokroju Primy Howell zestawiłby je z otaczającą je przyziemnością. Nieważne jednak, to nie o Merlinie chciała słuchać, nie jego była ciekawa, przyglądając się cioteczce tak badawczo, jakby była w stanie przedrzeć się wzrokiem przez warstwy skóry i przeszukać serce w pogoni za iskrą miłości, pierwszym błędnym ognikiem wodzącym na pokuszenie i przyćmiewającym rozsądek. Bez świadomości, że rozkopywała metaforyczną mogiłę, w której zaległ romantyzm pochowany u boku mężczyzny, który oddał za Primę wszystko, czym był i wszystko, co posiadał, brnęła przez ocean ciekawości, niepocieszona ciocinym oporem. I uporem. - Na przykład do Prima - rzuciła z beztroskim wzruszeniem ramion, teatralnie wręcz lekko, przygotowana na kolejną porcję niezgody i tłumaczeń, że to nie tak, że to wszystko nie tak, że pan Rineheart przyszedł jedynie po eliksiry i odszedł po pięciu minutach, to nie tak. - To jakie wrażenie na tobie zrobił? - kontynuowała niestrudzenie, chcąc więcej niż ta lakoniczna opowieść. Żadnych szczegółów, nic! Czy był przystojny? Czy miał ładny głos, czy miał ładne dłonie? Jak patrzyło mu z oczu? Czasem martwiło ją, że tak rzadko towarzyszyła Primie w jej codziennym życiu, bo ciocia ewidentnie przepadnie bez niej w rwących nurtach uniesień serca.
Przynajmniej nie naciskała w kwestii tego drugiego, wciąż niewymienionego z imienia i nazwiska, czyli najwyraźniej mniej ważnego.
- Podobno grzyby, które mają blaszki pod kapeluszem, są trujące, ale potem przeczytałam, że nie wszystkie i nic już nie rozumiem - pokręciła głową. Jeśli autorzy chcieli ją skołować, wystarczyły te obco brzmiące nazwy dopisywane w nawiasach nieco pochyłym pismem, brzmiące jak egzotyczne zaklęcia - ale łamać w ten sposób zasady, które byłyby zrozumiałe nawet dla dziecka? Po co? Rozpromieniła się wizją rodzinnego obiadu i przytaknęła ochoczo. - Ale Elrikowi damy mniejszy kawałek niż Sue - zdecydowała z zadziorną pewnością. Zapracował na urazę, którą nosiła, i jak dotąd nie pojął subtelnych sygnałów tego, że była na niego zła; czasem zbyt łatwo było jej zapominać, że poza starszym bratem, był również mężczyzną, z którymi należało obchodzić się inaczej niż ze stworzeniem zdolnym do czytania między wierszami.
Gorycz wyrzutów sumienia spadła na nią potem jak grad i półwila momentalnie pożałowała zadanego pytania, opuszczając spojrzenie na ziemię. W dobie wojny każdy zapewniał sobie pożywienie jak mógł. Kim była, by potępiać Primę za sposoby, które ewidentnie nie przychodziły jej lekko, ale przynosiły skutek? Pamiętała głód zasysający żołądek w Tower of London. Gdy jeszcze ciało pozostawało względnie zdrowe, a strażnicy rzucali na podłogę miskę z ostygłą ziemniaczaną papką, czekała do trzasku klucza przekręcanego w zamku za ich plecami, zanim rzucała się na jedzenie jak wygłodniały pies, zapominając o godności i kulinarnych smakach. Jadła i płakała - ze szczęścia i ze wstydu, zredukowana do podstaw człowieczeństwa, złamana. Czy aby odegnać ten stan, nie uwarzyłaby nawet najgorszej trucizny? Jakim prawem oceniała więc Primę?
- Przepraszam - wymamrotała cicho, zrównując się krokiem z czarownicą, by otrzeć się o jej ramię. - Głupio palnęłam, nie o to... mi chodziło. Ale wiesz, że nasze drzwi zawsze są dla ciebie otwarte? Nie musisz głodować. Nie chcę, żebyś głodowała, ani żebyś... robiła rzeczy, których nie chcesz robić, zamiast po prostu przyjść do nas. Od tego jest rodzina. A jeśli czujesz się z tym niekomfortowo... - urwała, ubierając na twarz słodycz uśmiechu. - Pomyśl, że dopiero uczę się dobrze gotować i możesz odwdzięczyć się byciem nadwornym ochotnikiem kosztowania. To nie taka wdzięczna rola - zaoferowała, czy dzięki temu Howell zdecydowałaby się sięgnąć po pomoc i - co ważniejsze - ją przyjąć? Celine ubrałaby propozycję w dowolną bajkę, by zachęcić ją do stanięcia na progu i wproszenia się na obiad, Elric przecież dobrze zarabiał w rezerwacie smoków, niczego im nie zabraknie.
Kolejne kroki, którymi zapuszczała się w leśne objęcia, stawały się lżejsze i lżejsze. Przygryzała wargę, ale uśmiech nie chciał odejść, udawała, że szuka grzybów, ale one nie chciały się jej ukazać, we wspomnieniach płonęła jedna twarz, jak rumieniec płonący na jej policzkach. Przesunęła opuszkami palców po chropowatej korze drzewa, wyobrażając sobie, że znów czuje przy skórze gorąc jego skóry, otępiający i narkotyczny, ale to tylko drzewo, to tylko drzewo, Celine, tylko drzewo. Każda minuta z daleka wydawała się wiecznością, jej serce nagle stało się zbyt wielkie, by pomieściło je drobne ciało, a słowa Primy świadomie prowadziły ją za rękę ku rozmyślaniom, które spłycały oddech i rozmigotały wzrok. Hector był właśnie taki - porządny, opiekuńczy, lecz był też kimś znacznie więcej niż kilka epitetów dopisanych pod profesją.
- Oj! - niecierpliwie zacmokała na Primę, wyprostowała się, obróciła na pięcie i pochyliła lekko w jej stronę, z dłońmi opartymi na biodrach. - Co za przemowa, ciociu! Czyżby pan Rineheart był uzdrowicielem? Od kiedy tak ładnie o nich mówisz? - z mizernym skutkiem usiłując zachować twarz, Celine spróbowała obrócić rozmowę z powrotem na swoją korzyść, wrócić myślami do brytyjskich lasów zamiast walijskich salonów, jednak delikatna sztuka panowania nad sobą nigdy nie leżała w spektrum jej osiągów. Znów zakołysała na pięcie, po raz kolejny odwracając się plecami do Howell. - Może znam, a co? - wymamrotała potem płomiennie, wędrując ścieżką przez bezkresną zieleń przetykaną brązem, w poszukiwaniu grzybów, które tak okropnie jej uciekały. Jej świat kurczył się do jednego człowieka, czuła dreszcze prześlizgujące się po skórze, ciepłe jak oddech ognia, odpowiadające na ogień, który płonął w niej. Wtem dostrzegła przed sobą rudą kitę i parę czarnych paciorkowatych oczu, w które zapatrzyła się z zapartym tchem, zanim stworzenie uciekło w swoją stronę. - Lisy pokazują drogę zagubionym - szepnęła, ni do siebie, ni do cioci.
| ech szukam grzybów, st 60 (+ ewentualnie na ilość, 1k10)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przynajmniej nie naciskała w kwestii tego drugiego, wciąż niewymienionego z imienia i nazwiska, czyli najwyraźniej mniej ważnego.
- Podobno grzyby, które mają blaszki pod kapeluszem, są trujące, ale potem przeczytałam, że nie wszystkie i nic już nie rozumiem - pokręciła głową. Jeśli autorzy chcieli ją skołować, wystarczyły te obco brzmiące nazwy dopisywane w nawiasach nieco pochyłym pismem, brzmiące jak egzotyczne zaklęcia - ale łamać w ten sposób zasady, które byłyby zrozumiałe nawet dla dziecka? Po co? Rozpromieniła się wizją rodzinnego obiadu i przytaknęła ochoczo. - Ale Elrikowi damy mniejszy kawałek niż Sue - zdecydowała z zadziorną pewnością. Zapracował na urazę, którą nosiła, i jak dotąd nie pojął subtelnych sygnałów tego, że była na niego zła; czasem zbyt łatwo było jej zapominać, że poza starszym bratem, był również mężczyzną, z którymi należało obchodzić się inaczej niż ze stworzeniem zdolnym do czytania między wierszami.
Gorycz wyrzutów sumienia spadła na nią potem jak grad i półwila momentalnie pożałowała zadanego pytania, opuszczając spojrzenie na ziemię. W dobie wojny każdy zapewniał sobie pożywienie jak mógł. Kim była, by potępiać Primę za sposoby, które ewidentnie nie przychodziły jej lekko, ale przynosiły skutek? Pamiętała głód zasysający żołądek w Tower of London. Gdy jeszcze ciało pozostawało względnie zdrowe, a strażnicy rzucali na podłogę miskę z ostygłą ziemniaczaną papką, czekała do trzasku klucza przekręcanego w zamku za ich plecami, zanim rzucała się na jedzenie jak wygłodniały pies, zapominając o godności i kulinarnych smakach. Jadła i płakała - ze szczęścia i ze wstydu, zredukowana do podstaw człowieczeństwa, złamana. Czy aby odegnać ten stan, nie uwarzyłaby nawet najgorszej trucizny? Jakim prawem oceniała więc Primę?
- Przepraszam - wymamrotała cicho, zrównując się krokiem z czarownicą, by otrzeć się o jej ramię. - Głupio palnęłam, nie o to... mi chodziło. Ale wiesz, że nasze drzwi zawsze są dla ciebie otwarte? Nie musisz głodować. Nie chcę, żebyś głodowała, ani żebyś... robiła rzeczy, których nie chcesz robić, zamiast po prostu przyjść do nas. Od tego jest rodzina. A jeśli czujesz się z tym niekomfortowo... - urwała, ubierając na twarz słodycz uśmiechu. - Pomyśl, że dopiero uczę się dobrze gotować i możesz odwdzięczyć się byciem nadwornym ochotnikiem kosztowania. To nie taka wdzięczna rola - zaoferowała, czy dzięki temu Howell zdecydowałaby się sięgnąć po pomoc i - co ważniejsze - ją przyjąć? Celine ubrałaby propozycję w dowolną bajkę, by zachęcić ją do stanięcia na progu i wproszenia się na obiad, Elric przecież dobrze zarabiał w rezerwacie smoków, niczego im nie zabraknie.
Kolejne kroki, którymi zapuszczała się w leśne objęcia, stawały się lżejsze i lżejsze. Przygryzała wargę, ale uśmiech nie chciał odejść, udawała, że szuka grzybów, ale one nie chciały się jej ukazać, we wspomnieniach płonęła jedna twarz, jak rumieniec płonący na jej policzkach. Przesunęła opuszkami palców po chropowatej korze drzewa, wyobrażając sobie, że znów czuje przy skórze gorąc jego skóry, otępiający i narkotyczny, ale to tylko drzewo, to tylko drzewo, Celine, tylko drzewo. Każda minuta z daleka wydawała się wiecznością, jej serce nagle stało się zbyt wielkie, by pomieściło je drobne ciało, a słowa Primy świadomie prowadziły ją za rękę ku rozmyślaniom, które spłycały oddech i rozmigotały wzrok. Hector był właśnie taki - porządny, opiekuńczy, lecz był też kimś znacznie więcej niż kilka epitetów dopisanych pod profesją.
- Oj! - niecierpliwie zacmokała na Primę, wyprostowała się, obróciła na pięcie i pochyliła lekko w jej stronę, z dłońmi opartymi na biodrach. - Co za przemowa, ciociu! Czyżby pan Rineheart był uzdrowicielem? Od kiedy tak ładnie o nich mówisz? - z mizernym skutkiem usiłując zachować twarz, Celine spróbowała obrócić rozmowę z powrotem na swoją korzyść, wrócić myślami do brytyjskich lasów zamiast walijskich salonów, jednak delikatna sztuka panowania nad sobą nigdy nie leżała w spektrum jej osiągów. Znów zakołysała na pięcie, po raz kolejny odwracając się plecami do Howell. - Może znam, a co? - wymamrotała potem płomiennie, wędrując ścieżką przez bezkresną zieleń przetykaną brązem, w poszukiwaniu grzybów, które tak okropnie jej uciekały. Jej świat kurczył się do jednego człowieka, czuła dreszcze prześlizgujące się po skórze, ciepłe jak oddech ognia, odpowiadające na ogień, który płonął w niej. Wtem dostrzegła przed sobą rudą kitę i parę czarnych paciorkowatych oczu, w które zapatrzyła się z zapartym tchem, zanim stworzenie uciekło w swoją stronę. - Lisy pokazują drogę zagubionym - szepnęła, ni do siebie, ni do cioci.
| ech szukam grzybów, st 60 (+ ewentualnie na ilość, 1k10)
[bylobrzydkobedzieladnie]
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 29.10.23 18:10, w całości zmieniany 3 razy
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Prima westchnęła cierpiętniczo, kiedy kolejne pytanie wypełniło przestrzeń i splotło się z zapachem lasu. Nie miała serca jej powiedzieć, że nijak nie widzi się w roli żony czy chociażby partnerki i nie było to tylko czcze gadanie, czy ― jak to miały w zwyczaju niektóre panny ― radosne zaprzeczanie prowadzące do przekomarzanek. Nie było innego mężczyzny niż Greg. I nie miało być.
― Trochę zagubiony ― odparła po krótkiej chwili namysłu i wzruszyła ramionami. ― I milczący. Obiecał jednak naprawić mi dziurę w dachu, więc wydaje mi się, że jest całkiem porządny. Och, no chyba, że nie przyjdzie więcej, bo to też jest opcja, prawda. ― Nie miała już złudzeń względem ludzi; owszem, nadal bywała naiwna i chciała wierzyć w słowo honoru, ale świat działał na innych zasadach.
Na szczęście, temat pana Rinehearta umarł wraz z pojawieniem się tematu grzybowego. I bardzo dobrze zresztą, takie grzyby były o wiele ciekawsze do omówienia, a Prima od razu zapaliła się do pomysłu objaśnienia Celine tego jak właściwie działa ten świat i co się z czym je (albo nie je, jeśli szanuje się swoje nerki, wątrobę i układ pokarmowy).
― Ach, tak, pewnie mieli na myśli kurki albo jadalne kanie. Czekaj, może zaraz znajdę to ci pokażę… ― Rozejrzała się, pilnie wypatrując znajomych kształtów kapeluszy, a kiedy tylko je wypatrzyła, od razu przyklęknęła w ściółce i ostrożnie zebrała pierwszego grzyba. Był nieduży, w miodowej barwie, ale pod kapeluszem krył dziurkowaną tkankę, nie blaszki. ― To maślak ― wyjaśniła, podając znalezisko Celine. ― Bardzo dobry w sosie. ― I wróciła do przeczesywania lasu wzrokiem, na krótką chwilę rozpraszając się wizją placka. Lubiła piec, chyba nawet bardziej niż gotować, wizja ta więc sprawiła jej niemałą przyjemność. Zwłaszcza, że jako ofiara głodu, miała w zwyczaju dbać o krewnych aż nadto pod tym względem, tak by mieć pewność, że ich brzuchy absolutnie nigdy-przenigdy nie będą puste.
― Ale tylko trochę, zgoda? ― podpytała, prawdziwie rozdarta pomiędzy tym, by Susanne nałożyć nieco więcej, ale tym samym uszczuplić porcję dla Elrica.
Temat trucizn zbyła machnięciem dłoni i wróciła do energicznego rozglądania się za grzybami. Robiła co musiała, przetrwanie nie było prostą sztuką, a jej moralność ― zwłaszcza po tym, co stało się po ucieczce z Londynu ― można było określić jako neutralnie szarą. Nie pytała po co komu trucizna, nie obchodziło jej to; każdy miał swoje problemy i szukał najlepszego sposobu na ich rozwiązanie.
― Nie szkodzi, duszko. Nie szkodzi ― odparła lekko, zdobywając się na pokrzepiający uśmiech i zaraz wróciła do niej na czworaka z kolejnym grzybem. Przysiadła obok, uklepała wzdętą powietrzem spódnicę i pokazała jej kolejnego grzyba. Tym razem kapelusz miał dziwnie wywinięty i pofalowany, prawie jakby ktoś na nóżkę nadział okazałego ślimaka. ― To jest kurka. Całkiem nieszkodliwa i jadalna, a zobacz ― wskazała palcem blaszki ― nie ma tego dziurkowanego miąższu. To jeden z wyjątków z książki, którą miałaś w rękach.
― Ja… dziękuję ― powiedziała cicho, obracając w palcach nóżkę grzyba ― ale nie chcę nikogo narażać na straty. Wszystkim nam doskwiera niedostatek zapasów, a ja sobie radzę, naprawdę. Teraz jest o wiele lepiej niż było, mogę sprzedawać eliksiry, są na nie chętni… ― Znalazłaby jeszcze tysiąc kolejnych wymówek, byleby nie obciążać nikogo swoją osobą; nie nawykła do posiadania rodziny, choć ta w jej życiu była obecna od mniej-więcej paru lat. Traumy z dzieciństwa, porzucenia, nie dało się jednak tak szybko rozwiać, a Primie wyjątkowo ciężko było tak po prostu prosić o pomoc. Olcha zawsze mówiła: “umiesz liczyć ― licz na siebie”.
Obserwowała błądzącą po leśnej ściółce Celine, a lekki uśmiech sam wypłynął jej na wargi. Lubiła ją obserwować, oglądać jak się porusza i jak wdzięcznie okręca wokół własnej osi. Srebrne kosmyki migotały w promieniach słońca puszczonych przez baldachim zielonych liści, sukienka szeleściła miękko z każdym jej krokiem, a cała aura wokół jej postaci stała się nagle jakby o dwa tony lżejsza, przyjemniejsza.
― Och, znam paru dobrych uzdrowicieli, przypomnieć ci chyba muszę, że spędziłam większość życia w bliskiej współpracy z nimi ― odparła, mrużąc lekko oczy, jak gdyby już-już domyślała się, gdzie błądzą myśli i serce Celine. Stan lekkiego ducha, stan zakochania, zafascynowania druga osobą, trudno było pomylić z czymś innym.
Może znam, a co?
― To i mnie wypada go poznać… ― powiedziała cicho, choć z ciepłą nutą i miękką iskrą rozczulenia w oku. Kim mógł być tajemniczy czarodziej, który wprawiał Celine w taki stan? Kim był ten, który poruszał czułe struny jej delikatnej duszy? ― W ramach naszej grzybiarskiej współpracy, rzecz jasna ― dodała zaraz uspokajająco, nie chcąc półwili spłoszyć nadmiernym drążeniem tematu. Wszystko w swoim czasie.
― Trochę zagubiony ― odparła po krótkiej chwili namysłu i wzruszyła ramionami. ― I milczący. Obiecał jednak naprawić mi dziurę w dachu, więc wydaje mi się, że jest całkiem porządny. Och, no chyba, że nie przyjdzie więcej, bo to też jest opcja, prawda. ― Nie miała już złudzeń względem ludzi; owszem, nadal bywała naiwna i chciała wierzyć w słowo honoru, ale świat działał na innych zasadach.
Na szczęście, temat pana Rinehearta umarł wraz z pojawieniem się tematu grzybowego. I bardzo dobrze zresztą, takie grzyby były o wiele ciekawsze do omówienia, a Prima od razu zapaliła się do pomysłu objaśnienia Celine tego jak właściwie działa ten świat i co się z czym je (albo nie je, jeśli szanuje się swoje nerki, wątrobę i układ pokarmowy).
― Ach, tak, pewnie mieli na myśli kurki albo jadalne kanie. Czekaj, może zaraz znajdę to ci pokażę… ― Rozejrzała się, pilnie wypatrując znajomych kształtów kapeluszy, a kiedy tylko je wypatrzyła, od razu przyklęknęła w ściółce i ostrożnie zebrała pierwszego grzyba. Był nieduży, w miodowej barwie, ale pod kapeluszem krył dziurkowaną tkankę, nie blaszki. ― To maślak ― wyjaśniła, podając znalezisko Celine. ― Bardzo dobry w sosie. ― I wróciła do przeczesywania lasu wzrokiem, na krótką chwilę rozpraszając się wizją placka. Lubiła piec, chyba nawet bardziej niż gotować, wizja ta więc sprawiła jej niemałą przyjemność. Zwłaszcza, że jako ofiara głodu, miała w zwyczaju dbać o krewnych aż nadto pod tym względem, tak by mieć pewność, że ich brzuchy absolutnie nigdy-przenigdy nie będą puste.
― Ale tylko trochę, zgoda? ― podpytała, prawdziwie rozdarta pomiędzy tym, by Susanne nałożyć nieco więcej, ale tym samym uszczuplić porcję dla Elrica.
Temat trucizn zbyła machnięciem dłoni i wróciła do energicznego rozglądania się za grzybami. Robiła co musiała, przetrwanie nie było prostą sztuką, a jej moralność ― zwłaszcza po tym, co stało się po ucieczce z Londynu ― można było określić jako neutralnie szarą. Nie pytała po co komu trucizna, nie obchodziło jej to; każdy miał swoje problemy i szukał najlepszego sposobu na ich rozwiązanie.
― Nie szkodzi, duszko. Nie szkodzi ― odparła lekko, zdobywając się na pokrzepiający uśmiech i zaraz wróciła do niej na czworaka z kolejnym grzybem. Przysiadła obok, uklepała wzdętą powietrzem spódnicę i pokazała jej kolejnego grzyba. Tym razem kapelusz miał dziwnie wywinięty i pofalowany, prawie jakby ktoś na nóżkę nadział okazałego ślimaka. ― To jest kurka. Całkiem nieszkodliwa i jadalna, a zobacz ― wskazała palcem blaszki ― nie ma tego dziurkowanego miąższu. To jeden z wyjątków z książki, którą miałaś w rękach.
― Ja… dziękuję ― powiedziała cicho, obracając w palcach nóżkę grzyba ― ale nie chcę nikogo narażać na straty. Wszystkim nam doskwiera niedostatek zapasów, a ja sobie radzę, naprawdę. Teraz jest o wiele lepiej niż było, mogę sprzedawać eliksiry, są na nie chętni… ― Znalazłaby jeszcze tysiąc kolejnych wymówek, byleby nie obciążać nikogo swoją osobą; nie nawykła do posiadania rodziny, choć ta w jej życiu była obecna od mniej-więcej paru lat. Traumy z dzieciństwa, porzucenia, nie dało się jednak tak szybko rozwiać, a Primie wyjątkowo ciężko było tak po prostu prosić o pomoc. Olcha zawsze mówiła: “umiesz liczyć ― licz na siebie”.
Obserwowała błądzącą po leśnej ściółce Celine, a lekki uśmiech sam wypłynął jej na wargi. Lubiła ją obserwować, oglądać jak się porusza i jak wdzięcznie okręca wokół własnej osi. Srebrne kosmyki migotały w promieniach słońca puszczonych przez baldachim zielonych liści, sukienka szeleściła miękko z każdym jej krokiem, a cała aura wokół jej postaci stała się nagle jakby o dwa tony lżejsza, przyjemniejsza.
― Och, znam paru dobrych uzdrowicieli, przypomnieć ci chyba muszę, że spędziłam większość życia w bliskiej współpracy z nimi ― odparła, mrużąc lekko oczy, jak gdyby już-już domyślała się, gdzie błądzą myśli i serce Celine. Stan lekkiego ducha, stan zakochania, zafascynowania druga osobą, trudno było pomylić z czymś innym.
Może znam, a co?
― To i mnie wypada go poznać… ― powiedziała cicho, choć z ciepłą nutą i miękką iskrą rozczulenia w oku. Kim mógł być tajemniczy czarodziej, który wprawiał Celine w taki stan? Kim był ten, który poruszał czułe struny jej delikatnej duszy? ― W ramach naszej grzybiarskiej współpracy, rzecz jasna ― dodała zaraz uspokajająco, nie chcąc półwili spłoszyć nadmiernym drążeniem tematu. Wszystko w swoim czasie.
świeć nam żywym, świeć umarłym
- Jeśli więcej nie przyjdzie, to napuścimy na niego błyszczące żuki za złamanie obietnicy - zapowiedziała poważnie, chociaż wcale nie potrafiła porozumiewać się z żukami, ani tym bardziej nie wiedziała ile byłoby ich potrzebnych do zasiania grozy w sercu zwodniczego pana Rinehearta, oceniała jednak, że będzie musiała ich przekonać przynajmniej siedem. - Masz dziurę w dachu? - olśniło ją po chwili. Na usta cisnęło się pytanie czemu dotychczas nikomu (nikomu?) z bliskich o tym nie powiedziała, ale Celine nie musiała go zadawać; była pewna, że Prima po raz kolejny nie chciała angażować ich we własne kłopoty, by nie być dla nich ciężarem - nawet gdy tak naprawdę wcale nim nie była.
Ścieżki wiodące przez omszałe zakamarki nie zaoferowały jej ani jednego grzyba, była gotowa powiedzieć cioci, że jej próby odnalezienia leśnych darów również mogą spełznąć na niczym, jednak kiedy obróciła się, by na nią spojrzeć, spostrzegła, że w dłoniach Howell dumnie prężył się zupełnie okazały grzyb o obłym, brunatnym kapeluszu, błyszczącym od porannej rosy zagubionej w źdźbłach zieleni, z której został wydobyty. Zbliżyła się do czarownicy, z uwagą przyglądając się jej zdobyczy. Grzybek wylądował na rozłożonej dłoni, drugą ręką ujęła delikatnie jego nóżkę i obróciła go pod mnogością wszelkich kątów, po czym przesunęła opuszką po wyścielającym kapelusz miąższu.
- Ojej, to prawie jak gąbka - zauważyła ze zdumieniem, zapamiętując słowa o sosie. - Znasz jakiś dobry przepis? - podchwyciła, bo o ile własna kuchenna inwencja wciąż przyprawiała ją o ból głowy, to podążanie ze utartym przez kogoś schematem przychodziło jej znacznie łatwiej. - A czy przez to, że jesteś alchemiczką i znasz się na warzeniu, łatwiej ci robić takie sosy? - zadała, w swoim mniemaniu, zupełnie trafne i logiczne pytanie, układając maślaka w koszyku, choć nie ona go znalazła i wcale na niego nie zasłużyła. Ale skoro miały przebrać te grzyby razem w kolejnym rozdziale zielarskiej lekcji, chyba nie miało znaczenia w czyim koszu wylądują zdobycze. Ponownie pokiwała głową, kwitując w ten sposób kwestię rozdzielenia porcji pomiędzy Lovegoodów, bo w ocenie półwili nawet pół cala byłoby stosowną reprymendą za poczynione winy. Nie potrafiła dąsać się na Elrica zbyt długo, czasem zapominała, że postawiła sobie to za punkt honoru i zachowywała się zupełnie normalnie, by potem myśli nagle przecięło upomnienie i cykl zaczynał się na nowo.
Jeszcze przez moment trwała w bezruchu, oswajając wyznanie pełne trucizn i konieczności, cierniste, trudne, wypełniające sakiewkę monetami, których tak często brakowało. Miły zapach sosnowej żywicy wypełniał jej nozdrza i koił, a osaczona bolesnymi rozważaniami mogłaby stać się jedną z nich - niższym, młodszym drzewem o gałęziach pełnych zimozielonych igieł i szyszkach o niesamowicie spiętrzonych pierścieniach. Drgnęła dopiero gdy spódnica Primy zaszeleściła i czarownica umościła się na ziemi. Celine podążyła zaraz za nią, przysiadając na miękkim mchu.
- Tata lubił zbierać kurki - przypomniała sobie ze smutnym uśmiechem, nachylając się do ramienia Howell, by obejrzeć żółty okaz. - Ale czytałam, że są grzyby bardzo podobne do kurek, które są niejadalne, i na ilustracjach prawie w ogóle nie mogłam ich odróżnić... Tylko nie pamiętam jak się nazywały - zastanowiła się, niespiesznie pukając opuszką palca wskazującego w swoją brodę. - Oczywiście, że są na nie chętni. Jesteś najzdolniejszą eliksiro...warzy...cielką... jaką znam - wypowiedziała to słowo powoli, jak coś egzotycznego, pochodzącego z innego języka. Może w ogóle niestworzonego? Zapewne, w takim razie Celine powołałaby je do życia specjalnie dla Primy, wynosząc ją ponad innych, bo i umiejętności cioci ją wywyższały. Spoglądając w gwiazdy, ludzie widzieli tylko odległe, poetyckie piękno, ale ona dostrzegała głębię map wiszących nad ich głowami, potrafiła z nich czytać, dopasowywać je do tajemnic świata. Kto jeszcze posiadał takie zdolności? Przecież nikt.
Po chwili podniosła się z ziemi i wznowiła wędrówkę w poszukiwaniu onieśmielonych leśnych prezentów. Pochowały się przed nią z premedytacją, może duchy tego miejsca uznały, że nie była godna owoców ich pracy i Celine dotknęła myśl, że właściwie wcale by im się nie dziwiła. Na szczęście nie było jej dane rozważać nad tym zbyt długo, bo rozciągnięty na wokandzie temat znajomego uzdrowiciela palił jej policzki żywym ogniem. Wciąż czuła na ustach jego pocałunki, wciąż czuła na sobie jego zapach, pamiętała dotyk jego dłoni podtrzymujących jej potylicę i sunących przez plecy, na Merlina, czy mogła mieć duchom za złe, że nie odpowiadały na jej próby poszukiwań, kiedy miała w głowie tyle żarliwych wspomnień? Musiały wyczuwać trawiącą ją rumianą gorączkę. Prima pracowała z Hectorem, uczyła go, ale kiedy rozmawiały o nim po raz ostatni, czy nie oceniała go surowo i niezbyt łaskawie?
- Jakich na przykład? - skontrowała z szarpiącą za serce nadzieją, że Howell wskaże właśnie jego i udowodni, że mętne wrażenie, jakie pozostawił po sobie Hector przy okazji wyłowienia wianka utkanego z pokrzyw, zostało już puszczone w niepamięć. Obróciła się wokół własnej osi, lekka na nogach, zamachała przy tym koszykiem, z którego wypadł maślak - ale zanim grzyb zdążyłby upaść i wślizgnąć się w miękką glebę, zahamowała gwałtownie i złapała go w locie, cmokając w reprymendzie. - Jeśli takiego znam, a niewykluczone, że znam, choć równie niewykluczone jest to, że go nie znam, to może go kiedyś zaproszę... - wymruczała z zawstydzonym uśmiechem, promiennym jednak i przede wszystkim szczęśliwym. - Ale musiałabyś mi obiecać, że to byłaby miła współpraca! - zastrzegła, umieściwszy maślaka z powrotem w koszu, po czym ruszyła przed siebie, wodząc wzrokiem po podłożu. Przecież nie mogło być tak, że niczego nie znajdzie, to byłby potworny wstyd. - Poza tym nie wiem, czy on lubi chodzić na grzyby. To znaczy jeśli w ogóle istnieje, ale sos z maślaków na pewno by docenił. Tylko musiałabyś mnie nauczyć jak go robić - odpowiedziała; czy chodzenie po leśnych nierównościach mogło być dla niego przyjemne? Kiedyś go o to zapyta, nie po to jednak, by miał ścigać się z Primą o najsowiciej wypełniony grzybami kosz, a po to, by mogli po prostu wybrać się na spacer, gdyby miał ochotę. -
| na litość merlina, szukam grzybów, st 60 (+ ewentualnie na ilość, 1k10)
Ścieżki wiodące przez omszałe zakamarki nie zaoferowały jej ani jednego grzyba, była gotowa powiedzieć cioci, że jej próby odnalezienia leśnych darów również mogą spełznąć na niczym, jednak kiedy obróciła się, by na nią spojrzeć, spostrzegła, że w dłoniach Howell dumnie prężył się zupełnie okazały grzyb o obłym, brunatnym kapeluszu, błyszczącym od porannej rosy zagubionej w źdźbłach zieleni, z której został wydobyty. Zbliżyła się do czarownicy, z uwagą przyglądając się jej zdobyczy. Grzybek wylądował na rozłożonej dłoni, drugą ręką ujęła delikatnie jego nóżkę i obróciła go pod mnogością wszelkich kątów, po czym przesunęła opuszką po wyścielającym kapelusz miąższu.
- Ojej, to prawie jak gąbka - zauważyła ze zdumieniem, zapamiętując słowa o sosie. - Znasz jakiś dobry przepis? - podchwyciła, bo o ile własna kuchenna inwencja wciąż przyprawiała ją o ból głowy, to podążanie ze utartym przez kogoś schematem przychodziło jej znacznie łatwiej. - A czy przez to, że jesteś alchemiczką i znasz się na warzeniu, łatwiej ci robić takie sosy? - zadała, w swoim mniemaniu, zupełnie trafne i logiczne pytanie, układając maślaka w koszyku, choć nie ona go znalazła i wcale na niego nie zasłużyła. Ale skoro miały przebrać te grzyby razem w kolejnym rozdziale zielarskiej lekcji, chyba nie miało znaczenia w czyim koszu wylądują zdobycze. Ponownie pokiwała głową, kwitując w ten sposób kwestię rozdzielenia porcji pomiędzy Lovegoodów, bo w ocenie półwili nawet pół cala byłoby stosowną reprymendą za poczynione winy. Nie potrafiła dąsać się na Elrica zbyt długo, czasem zapominała, że postawiła sobie to za punkt honoru i zachowywała się zupełnie normalnie, by potem myśli nagle przecięło upomnienie i cykl zaczynał się na nowo.
Jeszcze przez moment trwała w bezruchu, oswajając wyznanie pełne trucizn i konieczności, cierniste, trudne, wypełniające sakiewkę monetami, których tak często brakowało. Miły zapach sosnowej żywicy wypełniał jej nozdrza i koił, a osaczona bolesnymi rozważaniami mogłaby stać się jedną z nich - niższym, młodszym drzewem o gałęziach pełnych zimozielonych igieł i szyszkach o niesamowicie spiętrzonych pierścieniach. Drgnęła dopiero gdy spódnica Primy zaszeleściła i czarownica umościła się na ziemi. Celine podążyła zaraz za nią, przysiadając na miękkim mchu.
- Tata lubił zbierać kurki - przypomniała sobie ze smutnym uśmiechem, nachylając się do ramienia Howell, by obejrzeć żółty okaz. - Ale czytałam, że są grzyby bardzo podobne do kurek, które są niejadalne, i na ilustracjach prawie w ogóle nie mogłam ich odróżnić... Tylko nie pamiętam jak się nazywały - zastanowiła się, niespiesznie pukając opuszką palca wskazującego w swoją brodę. - Oczywiście, że są na nie chętni. Jesteś najzdolniejszą eliksiro...warzy...cielką... jaką znam - wypowiedziała to słowo powoli, jak coś egzotycznego, pochodzącego z innego języka. Może w ogóle niestworzonego? Zapewne, w takim razie Celine powołałaby je do życia specjalnie dla Primy, wynosząc ją ponad innych, bo i umiejętności cioci ją wywyższały. Spoglądając w gwiazdy, ludzie widzieli tylko odległe, poetyckie piękno, ale ona dostrzegała głębię map wiszących nad ich głowami, potrafiła z nich czytać, dopasowywać je do tajemnic świata. Kto jeszcze posiadał takie zdolności? Przecież nikt.
Po chwili podniosła się z ziemi i wznowiła wędrówkę w poszukiwaniu onieśmielonych leśnych prezentów. Pochowały się przed nią z premedytacją, może duchy tego miejsca uznały, że nie była godna owoców ich pracy i Celine dotknęła myśl, że właściwie wcale by im się nie dziwiła. Na szczęście nie było jej dane rozważać nad tym zbyt długo, bo rozciągnięty na wokandzie temat znajomego uzdrowiciela palił jej policzki żywym ogniem. Wciąż czuła na ustach jego pocałunki, wciąż czuła na sobie jego zapach, pamiętała dotyk jego dłoni podtrzymujących jej potylicę i sunących przez plecy, na Merlina, czy mogła mieć duchom za złe, że nie odpowiadały na jej próby poszukiwań, kiedy miała w głowie tyle żarliwych wspomnień? Musiały wyczuwać trawiącą ją rumianą gorączkę. Prima pracowała z Hectorem, uczyła go, ale kiedy rozmawiały o nim po raz ostatni, czy nie oceniała go surowo i niezbyt łaskawie?
- Jakich na przykład? - skontrowała z szarpiącą za serce nadzieją, że Howell wskaże właśnie jego i udowodni, że mętne wrażenie, jakie pozostawił po sobie Hector przy okazji wyłowienia wianka utkanego z pokrzyw, zostało już puszczone w niepamięć. Obróciła się wokół własnej osi, lekka na nogach, zamachała przy tym koszykiem, z którego wypadł maślak - ale zanim grzyb zdążyłby upaść i wślizgnąć się w miękką glebę, zahamowała gwałtownie i złapała go w locie, cmokając w reprymendzie. - Jeśli takiego znam, a niewykluczone, że znam, choć równie niewykluczone jest to, że go nie znam, to może go kiedyś zaproszę... - wymruczała z zawstydzonym uśmiechem, promiennym jednak i przede wszystkim szczęśliwym. - Ale musiałabyś mi obiecać, że to byłaby miła współpraca! - zastrzegła, umieściwszy maślaka z powrotem w koszu, po czym ruszyła przed siebie, wodząc wzrokiem po podłożu. Przecież nie mogło być tak, że niczego nie znajdzie, to byłby potworny wstyd. - Poza tym nie wiem, czy on lubi chodzić na grzyby. To znaczy jeśli w ogóle istnieje, ale sos z maślaków na pewno by docenił. Tylko musiałabyś mnie nauczyć jak go robić - odpowiedziała; czy chodzenie po leśnych nierównościach mogło być dla niego przyjemne? Kiedyś go o to zapyta, nie po to jednak, by miał ścigać się z Primą o najsowiciej wypełniony grzybami kosz, a po to, by mogli po prostu wybrać się na spacer, gdyby miał ochotę. -
| na litość merlina, szukam grzybów, st 60 (+ ewentualnie na ilość, 1k10)
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Zaśmiała się głośno na myśl o żukach atakujących starszego czarodzieja i tym samym spłoszyła parę siedzących na gałęziach ptaków. Nie przejęła się tym jednak, rozbawiona aż nadto, szczególnie, że barwna wyobraźnia ochoczo podsuwała jej kolejne obrazy i prawdopodobne scenariusze. Wesołość zniknęła jednak wraz z pojawieniem się tematu dziury w dachu; chyba nie spodziewała się, że Celine podchwyci akurat ten wątek.
― Ach, taka tam ― machnęła dłonią na odlew. ― Drobnostka, naprawdę.
Rozsądnie nie dodawała jednak, że w razie czego zajmie się nią sama, choćby miała sobie przybić spódnicę do dachu.
― Znam całe mnóstwo przepisów ― odparła dumnie. ― Mam nawet taką specjalną książkę, którą dostałam od pewnej czarownicy w zamia za cztery porcje eliksiru na kaszel dla jej syna, bo ten syn jej… ― Prima właściwym dla siebie sposobem odpłynęła gdzieś w temacie, roztaczając przed Celine perypetie rzeczonej czarownicy, jej syna, mieszkańców wsi i całej okolicy, łącznie z rodziną kretów z ogródka pani Smith. ― …I dała mi wtedy tę książkę ― dokończyła, lekko zdyszana, bo mówiła szybko, chcąc streścić duszce jak największą porcję tej niepotrzebnej nikomu historii, a która Primie wydawała się szalenie istotna. ― “1002 przepisy”, tak się chyba nazywa. Chcesz to ci pożyczę, ale ostrzegam z góry, to bardzo solidna pozycja. ― Prima nachyliła się konspiracyjnie w stronę półwili. ― Kiedyś zabiłam nią pająka-bandytę, który polował na moją hodowlę much…
Nad następnym zagadnieniem namyśliła się chwilę, unosząc przy tym spojrzenie prosto w szeleszczące korony drzew.
― Wydaje mi się, że jedno może mieć wpływ na drugie, ale nie musi. Mi od zawsze warzenie eliksirów kojarzyło się trochę z gotowaniem, odprężało i stawiało nowe wyzwania, zupełnie tak jak ciasto, które nie rośnie mimo perfekcyjnie wykonanej receptury. Ale już moja koleżanka z laboratorium była kompletnym beztalenciem kulinarnym, a mimo tego eliksiry warzyła pierwszorzędne. ― Prima zmarszczyła brwi. ― A może po prostu udawała? Jej mąż lubił gotować, więc być może był tu jeszcze pewien układ, którego postronni obserwatorzy nie byli do końca świadomi…
Zasiadła na miękkiej ściółce, odruchowo wygładziła dłonią spódnicę. Wspomnienie ojca Celine wślizgnęło się pomiędzy nie jak chłodny powiew wiatru. Prima przymknęła na moment oczy, uśmiechnęła się cierpko. Niektórych los zabierał zbyt wcześnie. Celine wciąż go potrzebowała, a Elric ― choć robił co mógł ― nigdy przecież nie zastąpi jej ojcowskiej figury.
― Ach, pewnie mówisz o lisówce ― odgadła bez trudu Prima. ― Ciężko je odróżnić, to fakt, ale może trafi nam się taki okaz, to porównasz go na żywo. Wtedy o wiele łatwiej zapamiętać.
Komplement wywołał falę ciepła rozchodzącą się pod mostkiem i kolejny uśmiech. Nawet jeśli brzmiał nieco nieporadnie, to dla alchemiczki wydawał się najlepszym komplementem pod słońcem, bo pochodził od kogoś bliskiego jej sercu. Mimo pokusy by kontynuować temat alchemii, gotowania i grzybów, Prima trzeźwo spróbowała skierować rozmowę w inne rejony, potencjalnie o wiele ciekawsze, bo kryjące w sobie tajemnicę świeżego zauroczenia.
― Och, chociażby pan Vale, którego wspomniałam ci jakiś czas temu ― rzuciła, celowo wywołując to konkretne nazwisko i uważnie obserwowała kolejne ruchy Celine, to jak okręciła się zwinnie z koszykiem i jak przyszło jej błyskawicznie łapać maślaka-uciekiniera z koszyka. ― Ja chyba wiem o tym, co ty wiesz ― podłapała, z lisim uśmiechem próbując wpuścić biedną duszkę w maliny i porozumieć się tym samym szyfrem ― ale on pewnie nie wie, że ja wiem o tym, że ty wiesz. I że on wie, bo pewnie też wie, ale niewykluczone jest, że jednak nie wie. A jak nie wie, to kiedyś mu może powiem o tym, że wiem o tym o czym wy wiecie, chyba, że nie wiecie jednak. Ale wydaje mi się, że jednak tak. I obiecuję same miłe współprace.
Podniosła się z ociągniem z ziemi i jednym ruchem strzepnęła spódnicę. Chyba przyszła pora pomóc nieco Celine w poszukiwaniu grzybów, nie mogło być przecież tak, że wyjdzie stąd z jednym jeno grzybkiem… i to takim podjedzonym przez ślimaki.
― Jeśli istnieje ― powiedziała dobrodusznie ― to na pewno lubi sos z maślaków. Szczególnie ten z mojego przepisu. Pozbieramy jeszcze nieco grzybów i pokażę ci dzisiaj co i jak, a potem zrobisz sama taki sos, że hoho!
|zt
― Ach, taka tam ― machnęła dłonią na odlew. ― Drobnostka, naprawdę.
Rozsądnie nie dodawała jednak, że w razie czego zajmie się nią sama, choćby miała sobie przybić spódnicę do dachu.
― Znam całe mnóstwo przepisów ― odparła dumnie. ― Mam nawet taką specjalną książkę, którą dostałam od pewnej czarownicy w zamia za cztery porcje eliksiru na kaszel dla jej syna, bo ten syn jej… ― Prima właściwym dla siebie sposobem odpłynęła gdzieś w temacie, roztaczając przed Celine perypetie rzeczonej czarownicy, jej syna, mieszkańców wsi i całej okolicy, łącznie z rodziną kretów z ogródka pani Smith. ― …I dała mi wtedy tę książkę ― dokończyła, lekko zdyszana, bo mówiła szybko, chcąc streścić duszce jak największą porcję tej niepotrzebnej nikomu historii, a która Primie wydawała się szalenie istotna. ― “1002 przepisy”, tak się chyba nazywa. Chcesz to ci pożyczę, ale ostrzegam z góry, to bardzo solidna pozycja. ― Prima nachyliła się konspiracyjnie w stronę półwili. ― Kiedyś zabiłam nią pająka-bandytę, który polował na moją hodowlę much…
Nad następnym zagadnieniem namyśliła się chwilę, unosząc przy tym spojrzenie prosto w szeleszczące korony drzew.
― Wydaje mi się, że jedno może mieć wpływ na drugie, ale nie musi. Mi od zawsze warzenie eliksirów kojarzyło się trochę z gotowaniem, odprężało i stawiało nowe wyzwania, zupełnie tak jak ciasto, które nie rośnie mimo perfekcyjnie wykonanej receptury. Ale już moja koleżanka z laboratorium była kompletnym beztalenciem kulinarnym, a mimo tego eliksiry warzyła pierwszorzędne. ― Prima zmarszczyła brwi. ― A może po prostu udawała? Jej mąż lubił gotować, więc być może był tu jeszcze pewien układ, którego postronni obserwatorzy nie byli do końca świadomi…
Zasiadła na miękkiej ściółce, odruchowo wygładziła dłonią spódnicę. Wspomnienie ojca Celine wślizgnęło się pomiędzy nie jak chłodny powiew wiatru. Prima przymknęła na moment oczy, uśmiechnęła się cierpko. Niektórych los zabierał zbyt wcześnie. Celine wciąż go potrzebowała, a Elric ― choć robił co mógł ― nigdy przecież nie zastąpi jej ojcowskiej figury.
― Ach, pewnie mówisz o lisówce ― odgadła bez trudu Prima. ― Ciężko je odróżnić, to fakt, ale może trafi nam się taki okaz, to porównasz go na żywo. Wtedy o wiele łatwiej zapamiętać.
Komplement wywołał falę ciepła rozchodzącą się pod mostkiem i kolejny uśmiech. Nawet jeśli brzmiał nieco nieporadnie, to dla alchemiczki wydawał się najlepszym komplementem pod słońcem, bo pochodził od kogoś bliskiego jej sercu. Mimo pokusy by kontynuować temat alchemii, gotowania i grzybów, Prima trzeźwo spróbowała skierować rozmowę w inne rejony, potencjalnie o wiele ciekawsze, bo kryjące w sobie tajemnicę świeżego zauroczenia.
― Och, chociażby pan Vale, którego wspomniałam ci jakiś czas temu ― rzuciła, celowo wywołując to konkretne nazwisko i uważnie obserwowała kolejne ruchy Celine, to jak okręciła się zwinnie z koszykiem i jak przyszło jej błyskawicznie łapać maślaka-uciekiniera z koszyka. ― Ja chyba wiem o tym, co ty wiesz ― podłapała, z lisim uśmiechem próbując wpuścić biedną duszkę w maliny i porozumieć się tym samym szyfrem ― ale on pewnie nie wie, że ja wiem o tym, że ty wiesz. I że on wie, bo pewnie też wie, ale niewykluczone jest, że jednak nie wie. A jak nie wie, to kiedyś mu może powiem o tym, że wiem o tym o czym wy wiecie, chyba, że nie wiecie jednak. Ale wydaje mi się, że jednak tak. I obiecuję same miłe współprace.
Podniosła się z ociągniem z ziemi i jednym ruchem strzepnęła spódnicę. Chyba przyszła pora pomóc nieco Celine w poszukiwaniu grzybów, nie mogło być przecież tak, że wyjdzie stąd z jednym jeno grzybkiem… i to takim podjedzonym przez ślimaki.
― Jeśli istnieje ― powiedziała dobrodusznie ― to na pewno lubi sos z maślaków. Szczególnie ten z mojego przepisu. Pozbieramy jeszcze nieco grzybów i pokażę ci dzisiaj co i jak, a potem zrobisz sama taki sos, że hoho!
|zt
świeć nam żywym, świeć umarłym
Dziurom w dachach raczej daleko było do drobnostek, chyba że były bardzo małe i wpuszczały przez siebie migotliwe języki słońca malujące na podłodze ładne ścieżki, ale nawet wtedy były drobnostką tylko dopóki trwało lato. Po nim nadejdą jesienne ulewy, a po nich nastanie zima sypiąca do środka śnieg i oddychająca mrozem, a to prosta recepta na choroby. Nie chciała jednak kłaść cioci do głowy tych ponurych wizji, obiecując sobie, że poprosi Elrica, by za jakiś czas niezobowiązująco rozpoczął rozmowę na temat przemyśleń odnośnie renowacji dachów i tym sposobem wybadał, czy problem został zażegnany, czy trzeba będzie się nim zająć po nasłaniu żuków na niesłownego ancymona.
Wysłuchała opowieści cioci, gubiąc się w gąszczu co rusz pojawiających się postaci i zakrętów dygresyjnych, a na koniec miała wrażenie, że para uciekała jej z uszu, bo myśli pracowały tak prężnie i desperacko, by zrozumieć każdą nić nowego wątku. Ciche westchnienie ulgi wydostało się z płuc wraz z epilogiem relacji, ale zamiast narzekać, Celine pokiwała głową i uśmiechnęła się promiennie, nie zadając ani jednego pytania. Gdyby to zrobiła, Prima znów mogłaby się rozpędzić.
- O Merlinie, ale dużo tych przepisów. Że też one wszystkie zmieściły się w jednej książce! - stwierdziła z niedowierzaniem, nie chcąc nawet sobie wyobrażać masywności takiego tomu. Zapewne gdyby spróbowała go podnieść, szybko rozbolałyby ją ręce, a jeszcze szybciej - głowa. - Wypróbowałaś wszystkie tysiąc dwie formuły? - zapytała ciekawie, bo Howell, którą znała, byłaby do tego zdolna, być może dokonując tego już dwukrotnie; parsknęła cicho na wspomnienie pająka-bandyty, zawsze doceniając kolorowe życie cioci. Otaczało ją tylu zwierzęcych bohaterów i każdy z nich był inny, każdy przeżywał u jej boku inne przygody. - Po co ci hodowla much? - spytała, święcie przekonana, że krył się za tym logiczny powód, a jeśli nie logiczny, to przynajmniej baśniowy i intrygujący.
Pokiwała głową, z przyjemnością słuchając o podejściu Primy do eliksirów. Ten świat był dla niej obcy, sama nie znajdowała radości w warzeniu mikstur, nie potrafiła kojarzyć ze sobą składników ani poprawnie oceniać efektów pracy, ale kiedy mówiła o tym ciocia, zawiłości tej sztuki wydawały się jej prostsze, jak coś, co można było zrozumieć i pokochać.
- Nie wiem, jak to może odprężać, może bez drygu i talentu nie da się tego poczuć... A wiesz, że na zajęciach w Beauxbatons kiedyś eksplodował mi kociołek? Nie było po nim nawet jednego wiórka do zebrania, a cała breja, którą udało mi się wytworzyć, wylądowała na twarzy koleżanki i przez następny tydzień chodziła z zielonym policzkiem - zrelacjonowała Celine, dziś zupełnie tym rozbawiona, ale wtedy była przerażona. Mogła niechcący bardzo dotkliwie poparzyć inną uczennicę i to nie miało znaczenia, że wcale tej koleżanki nie lubiła, bo nie życzyła jej źle, tym bardziej już przez swoją naukową nieudolność.
Siadając u boku Primy, przeczesała palcami miękką, zroszoną ściółkę, ciesząc się świeżością mchu otulającą opuszki. Ramieniem prawie dotykała ramienia rudowłosej czarownicy, aż przechyliła się ku niej i oparła czoło o jej bark, spoglądając na grzyby obracane między jej palcami.
- Śmieszne, kurka i lisówka - dotarło do niej, lisówka szkodliwa, kurka smaczna i zdrowa, stojące na przeciwległych krańcach przepaści, dwie siły po dwóch stronach leśnej barykady. Sięgnęła po grzyba żółtego jak kaczeńce i znów schowała go do swojego koszyka, pozwalając mu dołączyć do maślaka, a mając je oba w wiklinowej kołysce, wstała z ziemi, by udać się w kolejny rozdział wielkich poszukiwań, póki co spalanych na panewce.
Płonął również jej rumieniec, czerwony jak niebo towarzyszące zachodzącemu słońcu. Oto i pojawił się on, pan Vale, czarodziej niebojący się pokrzyw, mężczyzna, który wędrował po jej myślach i napełniał ją ciepłem; mężczyzna, którego sama nie chciała nazwać, zawstydzona i nagle nieśmiała, uśmiechnięta do wspomnienia jego błękitnych oczu i dotyku jego dłoni, i zapachu, który dziś zdawał się za nią podążać gdziekolwiek poszła.
- Pan Vale... rzeczywiście jest bardzo miły. I mądry. Tak - przygryzła lekko dolną wargę, walcząc z reakcjami ciała, by powstrzymać wylewającą się z niej promienność uśmiechu; pragnął rozłożyć się na policzkach w pełnej, niepowstrzymanej okazałości. - Może spodobałoby się mu na grzybach, a ja... ja może czułabym się bezpieczniej, gdyby był w pogotowiu, żeby opatrzeć rany wojenne zadane przez chorbotki. Naprawdę są niebezpieczne - westchnęła z błogą lekkością, po czym zatrzymała się i wpatrzyła w Primę szeroko otwartymi oczyma, gdy ta akcentowała, że wcale nie wie, ale wie, że ona nie wie, że ona wie, i że on również nie wie, że ona wie, ale może w ogóle jednak nic nie wie. Jakie to było trudne, a jakie zrozumiałe zarazem! Półwila wygięła palce, przez chwilę szukając dobrych słów, ale prędko zorientowała się, że takie nie istniały. Mogła tylko odrzucić srebrny kosmyk z twarzy i znów zakołysać się na palcach, niczym skowronek lawirując na leśnych ścieżkach, skrząca się natchnieniem, ilekroć odwracała się od Primy, niby taka przebiegła, by nie dać po sobie niczego poznać. Ale ciocia zawsze wszystko widziała, zawsze wszystko poznawała. - W takim razie poproszę o naukę tego sosu. Na wypadek, gdyby istniał - rzuciła śpiewnie, zapatrzona w zieleń pod stopami, z nadzieją, że znajdą tych maślaków znacznie więcej, bo z jednego sos byłby chyba marny.
| na koniec ostatni raz szukam grzybów (maślaki poproszę!!), st 60 (+ ewentualnie na ilość, 1k10)
zt
Wysłuchała opowieści cioci, gubiąc się w gąszczu co rusz pojawiających się postaci i zakrętów dygresyjnych, a na koniec miała wrażenie, że para uciekała jej z uszu, bo myśli pracowały tak prężnie i desperacko, by zrozumieć każdą nić nowego wątku. Ciche westchnienie ulgi wydostało się z płuc wraz z epilogiem relacji, ale zamiast narzekać, Celine pokiwała głową i uśmiechnęła się promiennie, nie zadając ani jednego pytania. Gdyby to zrobiła, Prima znów mogłaby się rozpędzić.
- O Merlinie, ale dużo tych przepisów. Że też one wszystkie zmieściły się w jednej książce! - stwierdziła z niedowierzaniem, nie chcąc nawet sobie wyobrażać masywności takiego tomu. Zapewne gdyby spróbowała go podnieść, szybko rozbolałyby ją ręce, a jeszcze szybciej - głowa. - Wypróbowałaś wszystkie tysiąc dwie formuły? - zapytała ciekawie, bo Howell, którą znała, byłaby do tego zdolna, być może dokonując tego już dwukrotnie; parsknęła cicho na wspomnienie pająka-bandyty, zawsze doceniając kolorowe życie cioci. Otaczało ją tylu zwierzęcych bohaterów i każdy z nich był inny, każdy przeżywał u jej boku inne przygody. - Po co ci hodowla much? - spytała, święcie przekonana, że krył się za tym logiczny powód, a jeśli nie logiczny, to przynajmniej baśniowy i intrygujący.
Pokiwała głową, z przyjemnością słuchając o podejściu Primy do eliksirów. Ten świat był dla niej obcy, sama nie znajdowała radości w warzeniu mikstur, nie potrafiła kojarzyć ze sobą składników ani poprawnie oceniać efektów pracy, ale kiedy mówiła o tym ciocia, zawiłości tej sztuki wydawały się jej prostsze, jak coś, co można było zrozumieć i pokochać.
- Nie wiem, jak to może odprężać, może bez drygu i talentu nie da się tego poczuć... A wiesz, że na zajęciach w Beauxbatons kiedyś eksplodował mi kociołek? Nie było po nim nawet jednego wiórka do zebrania, a cała breja, którą udało mi się wytworzyć, wylądowała na twarzy koleżanki i przez następny tydzień chodziła z zielonym policzkiem - zrelacjonowała Celine, dziś zupełnie tym rozbawiona, ale wtedy była przerażona. Mogła niechcący bardzo dotkliwie poparzyć inną uczennicę i to nie miało znaczenia, że wcale tej koleżanki nie lubiła, bo nie życzyła jej źle, tym bardziej już przez swoją naukową nieudolność.
Siadając u boku Primy, przeczesała palcami miękką, zroszoną ściółkę, ciesząc się świeżością mchu otulającą opuszki. Ramieniem prawie dotykała ramienia rudowłosej czarownicy, aż przechyliła się ku niej i oparła czoło o jej bark, spoglądając na grzyby obracane między jej palcami.
- Śmieszne, kurka i lisówka - dotarło do niej, lisówka szkodliwa, kurka smaczna i zdrowa, stojące na przeciwległych krańcach przepaści, dwie siły po dwóch stronach leśnej barykady. Sięgnęła po grzyba żółtego jak kaczeńce i znów schowała go do swojego koszyka, pozwalając mu dołączyć do maślaka, a mając je oba w wiklinowej kołysce, wstała z ziemi, by udać się w kolejny rozdział wielkich poszukiwań, póki co spalanych na panewce.
Płonął również jej rumieniec, czerwony jak niebo towarzyszące zachodzącemu słońcu. Oto i pojawił się on, pan Vale, czarodziej niebojący się pokrzyw, mężczyzna, który wędrował po jej myślach i napełniał ją ciepłem; mężczyzna, którego sama nie chciała nazwać, zawstydzona i nagle nieśmiała, uśmiechnięta do wspomnienia jego błękitnych oczu i dotyku jego dłoni, i zapachu, który dziś zdawał się za nią podążać gdziekolwiek poszła.
- Pan Vale... rzeczywiście jest bardzo miły. I mądry. Tak - przygryzła lekko dolną wargę, walcząc z reakcjami ciała, by powstrzymać wylewającą się z niej promienność uśmiechu; pragnął rozłożyć się na policzkach w pełnej, niepowstrzymanej okazałości. - Może spodobałoby się mu na grzybach, a ja... ja może czułabym się bezpieczniej, gdyby był w pogotowiu, żeby opatrzeć rany wojenne zadane przez chorbotki. Naprawdę są niebezpieczne - westchnęła z błogą lekkością, po czym zatrzymała się i wpatrzyła w Primę szeroko otwartymi oczyma, gdy ta akcentowała, że wcale nie wie, ale wie, że ona nie wie, że ona wie, i że on również nie wie, że ona wie, ale może w ogóle jednak nic nie wie. Jakie to było trudne, a jakie zrozumiałe zarazem! Półwila wygięła palce, przez chwilę szukając dobrych słów, ale prędko zorientowała się, że takie nie istniały. Mogła tylko odrzucić srebrny kosmyk z twarzy i znów zakołysać się na palcach, niczym skowronek lawirując na leśnych ścieżkach, skrząca się natchnieniem, ilekroć odwracała się od Primy, niby taka przebiegła, by nie dać po sobie niczego poznać. Ale ciocia zawsze wszystko widziała, zawsze wszystko poznawała. - W takim razie poproszę o naukę tego sosu. Na wypadek, gdyby istniał - rzuciła śpiewnie, zapatrzona w zieleń pod stopami, z nadzieją, że znajdą tych maślaków znacznie więcej, bo z jednego sos byłby chyba marny.
| na koniec ostatni raz szukam grzybów (maślaki poproszę!!), st 60 (+ ewentualnie na ilość, 1k10)
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k10' : 5
25 sierpnia
Nie przypuszczała, że tą tajemniczą rebeliantką zaszywającą się w lasach lancastshire miała być Justine. A oto proszę. Tak było. Riana miała co do tego mieszane odczucia. Rzadko czuła się niezręcznie, a przypuszczała, że takie właśnie będzie to spotkanie z początku. Z czarownicą w szkole w końcu dogadywała się bardzo dobrze. Po szkole w zasadzie w ogóle. Było w tym wszystkim trochę głupiej zazdrości oraz dziecinnej buty. Wina leżała po jej stronie. Czasem czytając nagłówki gazet myślała o niej. Przez krótką chwilę bo na dłużej... cóż, wydawała się od pewnego czasu żyć w zupełnie innym świecie. Przypominała odległa figurę o której się opowiada, a jej czyny opisywane są w gazetach lub plotkach. Sama Riana żyła zaś, wydawać by się mogło, pod leśnym kamieniem, a dzień mijał jej na wykonywaniu wiecznych obliczeń w różnych pozach na wygniecionej kanapie. Przez cały dzień. Czasem i część nocy. Plotkować o niej mogły w zasadzie jedynie ciotki, a nie co drugi, losowy Anglik. Śmiesznie ten los się potrafi z człowiekiem obchodzić, prawda?
Na miejscu pojawiła się o czasie. Ruchem różdżki przetransmutowała opadłą gałąź w taboret. Podniosła go i poprawiła tak, by stabilnie staną w nieco grząskiej ziemi. Wygładziła jego powierzchnię, podciągnęła ciężką spódnicę i usiadła. Trochę sapnęła moszcząc swoją firmową aktówkę na kolana. Nie lubiła przełajowych podróży, a chodzenie po lesie za coś takiego uważała. Dystans od miejsca teleportacji nie był co prawda spektakularny, lecz nie miała kondycji do podobnych aktywności. Może powinna wynaleźć latający fotel? Taki z wysuwanym podnóżkiem.
Jej mniej lub bardziej odpowiednie myśli zostały przerwane przez ruch. Zmrużyła oczy.
- Dzień dobry...? A może cześć...? Zastanawiam się, jaka forma powitania byłaby właściwa biorąc pod uwagę czas, jaki upłyną oraz niespodziewane okoliczności - podnosząc się do pozycji stojącej szczerze zdradziła swoje myśli z wyraźną nutą niepewności co do tego jak powinna potraktować stojąca przed nią Tonks. Niepewna tego, jak ona zamierzała ją potraktować. Czekała by się przekonać - Będę wdzięczna jeżeli dasz mi znać ile ci zdradził Everett odnośnie tego czego potrzebuję tak bym wiedziała czy muszę coś dodatkowo wyjaśnić. Jeżeli sama jakichś wyjaśnień potrzebujesz to jak najbardziej możesz mi zasygnalizować. - być może brzmiała nieco formalnie, biznesowo, lecz nie dało się przed tym uciec. W końcu to spotkanie było potrzebne do pracy. Wierzyła, mimo wszystko, że w bardziej towarzyskiej atmosferze nawet ona potrafiłaby znaleźć przystępniejszy temat do rozmowy niż cieniste potwory polujące na ludzi. Naprawdę. Uśmiechnęła się przystępnie.
Nie przypuszczała, że tą tajemniczą rebeliantką zaszywającą się w lasach lancastshire miała być Justine. A oto proszę. Tak było. Riana miała co do tego mieszane odczucia. Rzadko czuła się niezręcznie, a przypuszczała, że takie właśnie będzie to spotkanie z początku. Z czarownicą w szkole w końcu dogadywała się bardzo dobrze. Po szkole w zasadzie w ogóle. Było w tym wszystkim trochę głupiej zazdrości oraz dziecinnej buty. Wina leżała po jej stronie. Czasem czytając nagłówki gazet myślała o niej. Przez krótką chwilę bo na dłużej... cóż, wydawała się od pewnego czasu żyć w zupełnie innym świecie. Przypominała odległa figurę o której się opowiada, a jej czyny opisywane są w gazetach lub plotkach. Sama Riana żyła zaś, wydawać by się mogło, pod leśnym kamieniem, a dzień mijał jej na wykonywaniu wiecznych obliczeń w różnych pozach na wygniecionej kanapie. Przez cały dzień. Czasem i część nocy. Plotkować o niej mogły w zasadzie jedynie ciotki, a nie co drugi, losowy Anglik. Śmiesznie ten los się potrafi z człowiekiem obchodzić, prawda?
Na miejscu pojawiła się o czasie. Ruchem różdżki przetransmutowała opadłą gałąź w taboret. Podniosła go i poprawiła tak, by stabilnie staną w nieco grząskiej ziemi. Wygładziła jego powierzchnię, podciągnęła ciężką spódnicę i usiadła. Trochę sapnęła moszcząc swoją firmową aktówkę na kolana. Nie lubiła przełajowych podróży, a chodzenie po lesie za coś takiego uważała. Dystans od miejsca teleportacji nie był co prawda spektakularny, lecz nie miała kondycji do podobnych aktywności. Może powinna wynaleźć latający fotel? Taki z wysuwanym podnóżkiem.
Jej mniej lub bardziej odpowiednie myśli zostały przerwane przez ruch. Zmrużyła oczy.
- Dzień dobry...? A może cześć...? Zastanawiam się, jaka forma powitania byłaby właściwa biorąc pod uwagę czas, jaki upłyną oraz niespodziewane okoliczności - podnosząc się do pozycji stojącej szczerze zdradziła swoje myśli z wyraźną nutą niepewności co do tego jak powinna potraktować stojąca przed nią Tonks. Niepewna tego, jak ona zamierzała ją potraktować. Czekała by się przekonać - Będę wdzięczna jeżeli dasz mi znać ile ci zdradził Everett odnośnie tego czego potrzebuję tak bym wiedziała czy muszę coś dodatkowo wyjaśnić. Jeżeli sama jakichś wyjaśnień potrzebujesz to jak najbardziej możesz mi zasygnalizować. - być może brzmiała nieco formalnie, biznesowo, lecz nie dało się przed tym uciec. W końcu to spotkanie było potrzebne do pracy. Wierzyła, mimo wszystko, że w bardziej towarzyskiej atmosferze nawet ona potrafiłaby znaleźć przystępniejszy temat do rozmowy niż cieniste potwory polujące na ludzi. Naprawdę. Uśmiechnęła się przystępnie.
Nie miała powodów, żeby odmawiać prośbie z którą zwrócił się do niej Everett. O cieniach jako takich nadal wiedzieli niewiele i jeśli ktoś miał szansę się czegoś dowiedzieć, to lepiej było współpracować i spróbować uzyskać wyniki danych badań, które mogły potem pomóc się z nimi rozprawić, albo znaleźć na nich jakiś sposób. Na miejscu zjawiła się spóźniona, minutę, może nie. Zatrzymało ją złożenie raportu w biurze którego nie mogła dłużej odkładać. A kiedy weszła pomiędzy drzewa kierując się w stronę w której miała znaleźć swoją rozmówczynie jej brwi mimowolnie uniosły się odrobinę w wyrazie krótkiego zdziwienia. Zaraz jednak twarz powróciła do niemal bezrefleksyjnego mienia, choć widocznie noszącego ślady zdarzeń, przez które przeszła. Jej blizna na czole była widoczna, nie zadała sobie trudu, żeby ją ukryć. Ciemny tatuaż - pamiątka po Azkabanie - na razie skrywały rozpuszczone włosy. Wzruszyła ramionami rozkładając ręce na boki.
- Pojęcia nie mam. - odpowiedziała jej zgodnie z prawdą. - Dzień dobry wydaje się strasznie sztywne i dziwaczne. - przyznała z krótkim zastanowieniem się. Przystanęła nad nią, wsadzając dłonie w kieszenie długich, lnianych spodni w które wciągniętą miała białą - na pierwszy rzut oka męską - koszulę. Na pasku spodni znajdowała się nakładka z która się nie rozstawała właściwie nigdy już teraz. - Gdybym wiedziała że Sykes pisze o tobie, zaprosiłabym cię na moje schodki. - westchnęła, wyciągając jedną z dłoni żeby potrzeć nią o własny kark. No trudno, czasu nikt już nie cofnie. - Wspomniał, że szukasz informacji o cieniach. - odpowiedziała na pojawiające się pytanie unosząc tęczówki żeby spojrzeć gdzieś nad nią i przypomnieć sobie co dokładnie Everett pisał. Uniosła obie ręce w charakterystycznym ruchu zakładając kosmyki za uszy jednocześnie. - Ale nie wszedł w konkrety. - przyznała przesuwając spojrzenie z powrotem na Riane. Ile lat już minęło? Dekada od kiedy skończyły szkołę. W przeciwieństwie do niej wyglądała na prawdę dobrze - zdrowo. Nie to co Justine zdecydowanie za chuda ze znamionami niewyspania pod oczami. I ścieżką brzydkich blizn które wysuwały się spod podwiniętych rękawów koszuli. - Mogę ci powiedzieć co widziałam, co wiem i co słyszałam od innych z Biura z którymi miałam okazję o nich porozmawiać. Interesuje cię coś konkretnie, czy referować wszystko? Bo raczej nie myślisz o tym by jakiegoś zobaczyć? Zdania co do tego kiedy i jak się pojawiają są różne. - zapytała po prostu. - Chyba nie muszę dodawać, że gdyby udało ci się cokolwiek ustalić, chętnie otrzymałabym te informacje na pewno pomogłyby ludziom w terenie. - dodała na powrót wkładając dłonie w kieszenie spodni. Nikt nie wiedział ani czym były, ani skąd się wzięły. Niewiele było na nie sposobów, tylko domysły co do tego, w jaki sposób się je przywoływało.
- Pojęcia nie mam. - odpowiedziała jej zgodnie z prawdą. - Dzień dobry wydaje się strasznie sztywne i dziwaczne. - przyznała z krótkim zastanowieniem się. Przystanęła nad nią, wsadzając dłonie w kieszenie długich, lnianych spodni w które wciągniętą miała białą - na pierwszy rzut oka męską - koszulę. Na pasku spodni znajdowała się nakładka z która się nie rozstawała właściwie nigdy już teraz. - Gdybym wiedziała że Sykes pisze o tobie, zaprosiłabym cię na moje schodki. - westchnęła, wyciągając jedną z dłoni żeby potrzeć nią o własny kark. No trudno, czasu nikt już nie cofnie. - Wspomniał, że szukasz informacji o cieniach. - odpowiedziała na pojawiające się pytanie unosząc tęczówki żeby spojrzeć gdzieś nad nią i przypomnieć sobie co dokładnie Everett pisał. Uniosła obie ręce w charakterystycznym ruchu zakładając kosmyki za uszy jednocześnie. - Ale nie wszedł w konkrety. - przyznała przesuwając spojrzenie z powrotem na Riane. Ile lat już minęło? Dekada od kiedy skończyły szkołę. W przeciwieństwie do niej wyglądała na prawdę dobrze - zdrowo. Nie to co Justine zdecydowanie za chuda ze znamionami niewyspania pod oczami. I ścieżką brzydkich blizn które wysuwały się spod podwiniętych rękawów koszuli. - Mogę ci powiedzieć co widziałam, co wiem i co słyszałam od innych z Biura z którymi miałam okazję o nich porozmawiać. Interesuje cię coś konkretnie, czy referować wszystko? Bo raczej nie myślisz o tym by jakiegoś zobaczyć? Zdania co do tego kiedy i jak się pojawiają są różne. - zapytała po prostu. - Chyba nie muszę dodawać, że gdyby udało ci się cokolwiek ustalić, chętnie otrzymałabym te informacje na pewno pomogłyby ludziom w terenie. - dodała na powrót wkładając dłonie w kieszenie spodni. Nikt nie wiedział ani czym były, ani skąd się wzięły. Niewiele było na nie sposobów, tylko domysły co do tego, w jaki sposób się je przywoływało.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Zatem cześć - uśmiechnęła się uprzejmie, lecz nie było w tym pełnej swobody. Widoczne blizny wzmogły poczucie dystansu. Ciężko było temu sprostać, kiedy różnice miedzy nimi były tak bardzo wyraźne. Dlatego też dało Riana zachowywała się dość formalnie. Jej nastawienie zdecydowanie było przyjazne, lecz do jej firmowej otwartości znacząco brakowało. Nie wspominając już o tej szkolnej. Od czegoś trzeba było zacząć.
- To miejsce jest w porządku, nie ma czego żałować - wspomniała grzecznie. Wiedziała w jakiej sytuacji jest Tonks i tak naprawdę nie chciała wnikać w to gdzie teraz mieszka. Tak było bezpiecznie dla ich obu ale doceniała gest gościny - Może usiądziesz? - zaproponowała będąc gotową stransmutować lezący pod nogami żołądź w pufę. Sama usiadła ponownie zakładając nogę na nogę i poprawiając spódnicę. Kiwnęła potakująco głowa bo prawdą było, że interesowały ją cienie.
- Zbieram informację. Staram się ustalić dlaczego się pojawiają, z czym mogą być związane i jak sobie z nimi sprawnie radzić. Słyszałam plotki, że lgną do kraterów wywołanych odłamkami opadłej gwiazdy. Badania są związane z moją prywatną ciekawością ale nie wykluczam publikacji, jeżeli coś odkryję. Mimo wszystko problem z nimi wydaje się dopiero nasilać więc skierowanie spojrzeń mądrzejszych głów i budowanie świadomości może okazać się kluczowe do stawienia mu czoła - tak sądziła, taka motywacja przez nią się przewijała - chciałabym więc posłuchać wszystkiego co wiesz. Sama uznam co jest istotne i ewentualnie będę dopytywała. Interesuje minie wszystko od tego jakie kształty przyjmują, czy krwawią, czy występuje dymorfizm płciowy, w jakich okolicznościach zaobserwowałaś się ich pojawienie, jak sobie z nimi poradziłaś, co na nie działa, a co je wzmacnia. Jeżeli nie jesteś czegoś pewna, lecz podejrzewasz to proszę byś to zaznaczyła na wstępie bym odpowiednio to odnotowała - mówiła sięgając do torebki po notes i przyrząd do pisania - zacznijmy może od początku, od tego w jakich okolicznościach zaobserwowałaś ich pojawienie. Potem przejdziemy do wyglądu i całej reszty. Więc tak...pojawiają się znikąd, biegają grupkami po ciemnych lasach...? - Pytanie o to, czy myśli o zobaczeniu jakiegoś na razie przemilczała. odpowie na nie w odpowiednim momencie.
- To miejsce jest w porządku, nie ma czego żałować - wspomniała grzecznie. Wiedziała w jakiej sytuacji jest Tonks i tak naprawdę nie chciała wnikać w to gdzie teraz mieszka. Tak było bezpiecznie dla ich obu ale doceniała gest gościny - Może usiądziesz? - zaproponowała będąc gotową stransmutować lezący pod nogami żołądź w pufę. Sama usiadła ponownie zakładając nogę na nogę i poprawiając spódnicę. Kiwnęła potakująco głowa bo prawdą było, że interesowały ją cienie.
- Zbieram informację. Staram się ustalić dlaczego się pojawiają, z czym mogą być związane i jak sobie z nimi sprawnie radzić. Słyszałam plotki, że lgną do kraterów wywołanych odłamkami opadłej gwiazdy. Badania są związane z moją prywatną ciekawością ale nie wykluczam publikacji, jeżeli coś odkryję. Mimo wszystko problem z nimi wydaje się dopiero nasilać więc skierowanie spojrzeń mądrzejszych głów i budowanie świadomości może okazać się kluczowe do stawienia mu czoła - tak sądziła, taka motywacja przez nią się przewijała - chciałabym więc posłuchać wszystkiego co wiesz. Sama uznam co jest istotne i ewentualnie będę dopytywała. Interesuje minie wszystko od tego jakie kształty przyjmują, czy krwawią, czy występuje dymorfizm płciowy, w jakich okolicznościach zaobserwowałaś się ich pojawienie, jak sobie z nimi poradziłaś, co na nie działa, a co je wzmacnia. Jeżeli nie jesteś czegoś pewna, lecz podejrzewasz to proszę byś to zaznaczyła na wstępie bym odpowiednio to odnotowała - mówiła sięgając do torebki po notes i przyrząd do pisania - zacznijmy może od początku, od tego w jakich okolicznościach zaobserwowałaś ich pojawienie. Potem przejdziemy do wyglądu i całej reszty. Więc tak...pojawiają się znikąd, biegają grupkami po ciemnych lasach...? - Pytanie o to, czy myśli o zobaczeniu jakiegoś na razie przemilczała. odpowie na nie w odpowiednim momencie.
- W sumie nie pogardziłabym siedzeniem. - powiedziała zgadzając się. - Osobiście kieruje się ku teorii, że przyciąga je duże natężenie magii w danym miejscu. Kiedy ta przekracza jakiś poziom zjawiają się. A jedyne, czego jestem niemal pewna, to że to stworzenia zrodzone z czarnej magii. - z początku jak chciała Riana wypowiedziała własne spostrzeżenia. - Najpierw dostałam o nich informacje. Jeden z moich znajomych natknął się na nie. To było w połowie kwietnia. Sama po raz pierwszy natknęłam się na nie podczas walki z Rosierem. Tu informacje potwierdzają to, co napisał - są szybkie i zwinne, można je osłabić zaklęciami skonstruowanymi do tego, by zadawały obrażenia co nie zmienia faktu że cholerstwa są ciężkimi przeciwnikami. O ile dobrze pamiętam pojawiły się, kiedy Rosier sięgnął po Protego Horribilis tamtego dnia to były trzy wilki, czarne jak noc. - Rosier był im w stanie rozkazywać. - mówiła dalej. - Słuchały go, współgrały z nim, zakładam że powodowała to jego biegłość w czarnej magii, bo choć z doniesień ludzi wokół wychodził wniosek, że atakują całkowicie przypadkowo - tak podczas tamtego zdarzenia nie spojrzały nawet w jego stronę czy też jego żony, za cel - jedyny przez cały okres trwania naszego spotkania- obierając mnie. - spojrzała gdzieś w przestrzeń nad Rianą skupiając się na przywołaniu tego spojrzenia. Wykrzywiła w niezadowoleniu usta, walka z jeden na jeden zmieniła się w mgnieniu oka w walkę czterech na jednego. - Wilki przeniosły się razem ze mną zgodnie z poleceniem które wydał do miejsca w które się teleportowałam kiedy sprawy zaczęły przybierać nieciekawy obrót. Na ziemi pojawiły się geometryczne kręgi zalane czarną mazią, a one same wpłynęły na umysły ludzi znajdujących się obok. - pamiętała jak dzisiaj, Kerstin i Vincenta zmierzających ku falom. - To było na początku czerwca. - przyznała. - Kolejny raz, ponownie na wilki natknęłam się podczas jednej z misji. I tym razem pojawiły się trzy. Udało mi się je pokonać głównie przy pomocy uroków. Ciężko mi powiedzieć co dokładnie wtedy je przywołało. - zmarszczyła lekko brwi wzruszając ramionami. - Trzeci raz widziałam je na plaży po upadku komety - pojawiły się wtedy w postaci byka i niedźwiedzia, ale każda z nich oddzielnie. Sądzę że przy niedźwiedziu było to coś z magii której użyłam - albo właśnie moje zaklęcie doprowadziło do nagromadzenia odpowiedniej jej ilości. To była biała magia wysokiego poziomu. Jak wyglądała walka nie jestem w stanie dokładnie opisać, zajmowałam się wtedy dzieciakami które wyciągnęliśmy z brzucha ramory. Mogę skontaktować cię z moim bratem, był wtedy na brzegu i walczył z jednym i drugim będzie w stanie lepiej zarysować sprawę. - przyznała referując wszystko po kolei bez większej emocji. - Nie widziałam krwi, ale w niektórych miejscach i informacjach od współpracowników słyszałam o pozostawianych przez nie czarnej, żrącej mazi. - zmarszczyła brwi cofając się do zadanych pytań. - Chcesz żeby wymienić dokładnie zaklęcia których użyłam?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jak na zawołanie gestem różdżki transmutowała leżący na ziemi żołądź w pufę z łupinkowym, nieśmiałym oparciem. Nie było pewnie najwygodniejsze, lecz zawsze coś. Nie potrzebując różdżki schowała ją.
Następnie z powagą skupiła się na wypowiadanych przez Justine informacjach. Oznaczyła ją jako czarodzieja A, wspomnianego znajomego jako B zaś wymienionego później Rosiera jako czarodzieja C. Przypadki nie potrzebowały imion ani twarzy. Duże natężenia magii wydawało się być czynnikiem wywołującym. Odpowiednie natężenie można było zdaniem Justine wywołać silnymi zaklęciami wywoływanymi na danej przestrzeni chociaż mogły istnieć również inne okoliczności co potwierdzał drugi przykład. Czarownicy przez myśl przeszła kwestia magii płynących z magicznych żył w momencie, kiedy pojawiło się wspomnienie geometrycznych wzorów w które układał się szlam stworzeń. Zastanawiające. Czy stworzenia były wstanie z nich czerpać magię do wpływania na przestrzeń wokół? Czy były nosicielami swego rodzaju klątwy? Czy mogły wykazywać poziom inteligencji pozwalający im na świadome wykonywanie podobnych zabiegów, czy były tylko nośnikiem woli? Vane czuła się nieco skomplikowana dopisując kolejne pytania.
- Słyszałaś o tym, by pojawiły się w innej formie niż zwierzęcej? - dopytała zaciekawiona, czy to przypadek, czy też tak właśnie było. Mimo wszystko potrzebowała dokonać założeń.
- Jesteś wstanie może ocenić, czy ten drugi przypadek miał miejsce na terenie sąsiadującym z aktywną żyłą magiczną lub jakichś przesyconych silną magią antycznych ruinach, a może rzuciły ci się w oczy tam jakieś podejrzane runy lub inne geometryczne wzory? - podejrzewała, że Tonks nie będzie wstanie podać jej szczegółowych informacji przez wzgląd na to, iż była to mimo wszystko misja, lecz mimo wszystko podjęła próbę pozyskania jakichkolwiek informacji. Lamino pod żebra przeciez za to nie dostanie. Chyba.
- Byłabyś wstanie mniej więcej nakreślić, jak wyglądały te geometryczne linie lub może ci się z czymś kojarzyły? - wiedziała, że nie każdy potrafił zapamiętać podobne kształty jeżeli nie obcował z nimi na co dzień, lecz zadowoliłaby się nawet wrażeniem.
- Jeżeli jesteś wstanie wymienić to chętnie je przyjmę.
Następnie z powagą skupiła się na wypowiadanych przez Justine informacjach. Oznaczyła ją jako czarodzieja A, wspomnianego znajomego jako B zaś wymienionego później Rosiera jako czarodzieja C. Przypadki nie potrzebowały imion ani twarzy. Duże natężenia magii wydawało się być czynnikiem wywołującym. Odpowiednie natężenie można było zdaniem Justine wywołać silnymi zaklęciami wywoływanymi na danej przestrzeni chociaż mogły istnieć również inne okoliczności co potwierdzał drugi przykład. Czarownicy przez myśl przeszła kwestia magii płynących z magicznych żył w momencie, kiedy pojawiło się wspomnienie geometrycznych wzorów w które układał się szlam stworzeń. Zastanawiające. Czy stworzenia były wstanie z nich czerpać magię do wpływania na przestrzeń wokół? Czy były nosicielami swego rodzaju klątwy? Czy mogły wykazywać poziom inteligencji pozwalający im na świadome wykonywanie podobnych zabiegów, czy były tylko nośnikiem woli? Vane czuła się nieco skomplikowana dopisując kolejne pytania.
- Słyszałaś o tym, by pojawiły się w innej formie niż zwierzęcej? - dopytała zaciekawiona, czy to przypadek, czy też tak właśnie było. Mimo wszystko potrzebowała dokonać założeń.
- Jesteś wstanie może ocenić, czy ten drugi przypadek miał miejsce na terenie sąsiadującym z aktywną żyłą magiczną lub jakichś przesyconych silną magią antycznych ruinach, a może rzuciły ci się w oczy tam jakieś podejrzane runy lub inne geometryczne wzory? - podejrzewała, że Tonks nie będzie wstanie podać jej szczegółowych informacji przez wzgląd na to, iż była to mimo wszystko misja, lecz mimo wszystko podjęła próbę pozyskania jakichkolwiek informacji. Lamino pod żebra przeciez za to nie dostanie. Chyba.
- Byłabyś wstanie mniej więcej nakreślić, jak wyglądały te geometryczne linie lub może ci się z czymś kojarzyły? - wiedziała, że nie każdy potrafił zapamiętać podobne kształty jeżeli nie obcował z nimi na co dzień, lecz zadowoliłaby się nawet wrażeniem.
- Jeżeli jesteś wstanie wymienić to chętnie je przyjmę.
Obserwowała jak leżący na ziemi żołądź transmutuj żołądź w niewielką pufę w milczeniu zasiadając na niej, kiedy Riana odłożyła już różdżkę zaczynając swoją opowieść. Mówiąc po kolei sięgając pamięcią do zdarzeń których była częścią. Przez chwilę milczała gdy padło pytanie widocznie wracając myślami do wszystkich myśli, które odbyła, ale w końcu pokręciła głową.
- Nie. Wszystkie doniesienia które słyszałam i moje własne własne doświadczenia stawiały cienie zawsze w jakiejś zwierzęcej formie. - przyznała zgodnie z prawdą. Żadne z doniesień nie mówiło o innych formach niż te przypominające zwierzęta - głównie leśne. Wilki, niedźwiedzie ale na plaży pojawił się też byk. Na kolejne z pytań pokręciła przecząco głową.
- To był środek lasu. Udaliśmy się tam by zapewnić przejście ludziom dla nas działającym którzy nie mogli się przez nie przez niego przedostać sami. Czy znajduje się tam jakaś żyła - pojęcia nie mam, mogę ci powiedzieć w którym miejscu szukać, albo je pokazać. Co do drugiej kwestii było zbyt ciemno by cokolwiek dojrzeć. - przyznała zgodnie z prawdą, jeśli na miejscu znajdowały się runy, albo wzroy to uciekły jej spojrzeniu w ciemnym poszyciu lasu. Trzecie z pytań sprawiło że zmarszczyła odrobinę brwi.
- Koszmarnie idzie mi z ołówkiem. Mogę pokazać ci je we wspomnieniu, albo dać jego urywek, nie dłuższy niż sekundę, żebyś mogła je zobaczyć. - zastanowiła się. - Właściwie wiem skąd załatwić myślodsiewnie, ale to chwilę zajmie. - przyznała spokojnie, otwarta na wybrane przez kobietę rozwiązanie. Nie widziała problemu by je jej pokazać, jeśli mogła znaleźć odpowiedzi i podzielić się nimi zamierzała przekazać jej wszystkie posiadane informacje.
- Lancea, Circo igni, Glacius, Commotio, Ignotio. Monotycznie skupiliśmy się wokół nich wtedy, nasza taktyka polegała na zamknięciu każdego z nich w kręgu ognia. - zostając w środku słabł, próbując wyskoczyć ranił sam siebie. - Większość zaklęć zadająca obrażenia powinna dać sobie w ich przypadku radę, problemów jest kilka podczas walki - prawdopodobieństwo że duże nagromadzenie magii może ściągnąć kolejne, jak i fakt, że naprawdę są szybkie. Jeśli pojawią się trzy, robi się problem dla pojedynczej jednostki. - przyznała zgodnie z prawdą, cholerstwa były silne i szybkie, jeśli ktoś nie rzucał protego z zamkniętymi oczami mógł mieć więcej niż problem.
- Nie. Wszystkie doniesienia które słyszałam i moje własne własne doświadczenia stawiały cienie zawsze w jakiejś zwierzęcej formie. - przyznała zgodnie z prawdą. Żadne z doniesień nie mówiło o innych formach niż te przypominające zwierzęta - głównie leśne. Wilki, niedźwiedzie ale na plaży pojawił się też byk. Na kolejne z pytań pokręciła przecząco głową.
- To był środek lasu. Udaliśmy się tam by zapewnić przejście ludziom dla nas działającym którzy nie mogli się przez nie przez niego przedostać sami. Czy znajduje się tam jakaś żyła - pojęcia nie mam, mogę ci powiedzieć w którym miejscu szukać, albo je pokazać. Co do drugiej kwestii było zbyt ciemno by cokolwiek dojrzeć. - przyznała zgodnie z prawdą, jeśli na miejscu znajdowały się runy, albo wzroy to uciekły jej spojrzeniu w ciemnym poszyciu lasu. Trzecie z pytań sprawiło że zmarszczyła odrobinę brwi.
- Koszmarnie idzie mi z ołówkiem. Mogę pokazać ci je we wspomnieniu, albo dać jego urywek, nie dłuższy niż sekundę, żebyś mogła je zobaczyć. - zastanowiła się. - Właściwie wiem skąd załatwić myślodsiewnie, ale to chwilę zajmie. - przyznała spokojnie, otwarta na wybrane przez kobietę rozwiązanie. Nie widziała problemu by je jej pokazać, jeśli mogła znaleźć odpowiedzi i podzielić się nimi zamierzała przekazać jej wszystkie posiadane informacje.
- Lancea, Circo igni, Glacius, Commotio, Ignotio. Monotycznie skupiliśmy się wokół nich wtedy, nasza taktyka polegała na zamknięciu każdego z nich w kręgu ognia. - zostając w środku słabł, próbując wyskoczyć ranił sam siebie. - Większość zaklęć zadająca obrażenia powinna dać sobie w ich przypadku radę, problemów jest kilka podczas walki - prawdopodobieństwo że duże nagromadzenie magii może ściągnąć kolejne, jak i fakt, że naprawdę są szybkie. Jeśli pojawią się trzy, robi się problem dla pojedynczej jednostki. - przyznała zgodnie z prawdą, cholerstwa były silne i szybkie, jeśli ktoś nie rzucał protego z zamkniętymi oczami mógł mieć więcej niż problem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
To, że częścią wspólną wszystkich przypadków omawianych przez Justine była forma istot było dość osobliwe. Czy to możliwe, że to były kiedyś faktyczne zwierzęta, które zostały skażone lub przeklęte jakiegoś rodzaju magią? Czy może odrębny byt magii? Jeżeli to drugie to dlaczego akurat kształt zwierząt, a nie ludzi? Lub czegoś abstrakcyjnego? Wydęła usta w dziubek zamyślając się.
- Hmmm... - zamyśliła się - Przeszkadzałoby ci gdybyśmy przykładowo udali teraz...? W sensie, nie wiem czy znam to miejsce więc jak mi powiesz i okaże się, że nie to w najgorszym wypadku mogłybyśmy umówić się na teleportację do znanego nam obojgu miejsca i potem byś mnie poprowadziła. Jeżeli to nie daleko to też możemy podlecieć - mam miotłę - szturchnęła trzewikiem mało elegancki środek transportu - Szczerze mówiąc magiczne żyły nie występują punktowo i ich magia emanuje na znaczące obszary dookoła ale chętnie zbadałabym obszar na którym wystąpiło zjawisko cieni - wyjawiła. Kosztowałoby to jednak czas. Riana go miała, lecz nie wiedziała jak zaopatrywała się na to czarownica przed nią.
- Nie, nie ma potrzeby. Opis wystarczy. Szczerze mówiąc kusząca jest propozycja skorzystania z myśloodsiewni, jednak nie jestem pewna, czy byłoby to dla mnie komfortowe. Nie chciałabym zobaczyć za dużo... Chodzi o to, że perspektywa twoich doświadczeń może nie być dla mnie zbyt... - estetyczna? ekstramalna? krwawa...? - ...atrakcyjna pod katem naukowym...? Nazwijmy to w ten sposób - ciężko było jej znaleźć odpowiednie określenie. Prawdą było to, że sama Justine prezentowała się ostro, dziko, a nawet makabrycznie. Riana nie potrafiła się przekonać do tego by spojrzeć na codzienność zakonniczki z jej perspektywy. Nie wątpiła, że jej życie również posiada podobne cechy. To było trochę za dużo. Czuła się onieśmielona i niechętna. Kiedy przyjdzie pora niewątpliwie samodzielnie podejmie kroki do tego, by spróbować przywołać stworzenie w kontrolowanych warunkach.
- Zastanawiające... jeżeli będąc zamkniętym wewnątrz Circo igni słabły to jest to dość osobliwe. Zaklęcie jest skonstruowane tak, że wypalany jest tlen z wnętrza okręgu i osoba uwięziona się dusi. Jeżeli wpływa to na Cienie to muszą mieć cechy istoty żyjącej, oddychającej tlenem - czy był to rodzaj magii pasożytującej na żywym organizmie, przejmujący formę swojej ofiary - zwierzęcia, a tym samym również przyjmującej jej słabości...? Odważna teza. Dodała podwójne podkreślenie obok notatki.
- Hmmm... - zamyśliła się - Przeszkadzałoby ci gdybyśmy przykładowo udali teraz...? W sensie, nie wiem czy znam to miejsce więc jak mi powiesz i okaże się, że nie to w najgorszym wypadku mogłybyśmy umówić się na teleportację do znanego nam obojgu miejsca i potem byś mnie poprowadziła. Jeżeli to nie daleko to też możemy podlecieć - mam miotłę - szturchnęła trzewikiem mało elegancki środek transportu - Szczerze mówiąc magiczne żyły nie występują punktowo i ich magia emanuje na znaczące obszary dookoła ale chętnie zbadałabym obszar na którym wystąpiło zjawisko cieni - wyjawiła. Kosztowałoby to jednak czas. Riana go miała, lecz nie wiedziała jak zaopatrywała się na to czarownica przed nią.
- Nie, nie ma potrzeby. Opis wystarczy. Szczerze mówiąc kusząca jest propozycja skorzystania z myśloodsiewni, jednak nie jestem pewna, czy byłoby to dla mnie komfortowe. Nie chciałabym zobaczyć za dużo... Chodzi o to, że perspektywa twoich doświadczeń może nie być dla mnie zbyt... - estetyczna? ekstramalna? krwawa...? - ...atrakcyjna pod katem naukowym...? Nazwijmy to w ten sposób - ciężko było jej znaleźć odpowiednie określenie. Prawdą było to, że sama Justine prezentowała się ostro, dziko, a nawet makabrycznie. Riana nie potrafiła się przekonać do tego by spojrzeć na codzienność zakonniczki z jej perspektywy. Nie wątpiła, że jej życie również posiada podobne cechy. To było trochę za dużo. Czuła się onieśmielona i niechętna. Kiedy przyjdzie pora niewątpliwie samodzielnie podejmie kroki do tego, by spróbować przywołać stworzenie w kontrolowanych warunkach.
- Zastanawiające... jeżeli będąc zamkniętym wewnątrz Circo igni słabły to jest to dość osobliwe. Zaklęcie jest skonstruowane tak, że wypalany jest tlen z wnętrza okręgu i osoba uwięziona się dusi. Jeżeli wpływa to na Cienie to muszą mieć cechy istoty żyjącej, oddychającej tlenem - czy był to rodzaj magii pasożytującej na żywym organizmie, przejmujący formę swojej ofiary - zwierzęcia, a tym samym również przyjmującej jej słabości...? Odważna teza. Dodała podwójne podkreślenie obok notatki.
Sędziwy dąb
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire