Pracownia zielarska
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pracownia
Pracownia zielarska - opis już wkrótce
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Nigdziebądź,
Lepkie Ręce,
Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 19.04.22 22:42, w całości zmieniany 1 raz
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
18 listopada 1957
Perseus po raz pierwszy od dawna czuł, że ma szansę na bycie szczęśliwym. Wprawdzie nie śmiał mówić o tym głośno, gdy żałoba po śmierci kuzyna wciąż trwała. Sam właściwie nie potrafił się jeszcze pogodzić ze stratą; na samo wspomnienie o Alphardzie żołądek nieprzyjemnie się zaciskał, a oddech gwałtownie przyśpieszał, gdy starał się zapanować nad złością wymierzoną w świat, który śmiał odebrać Blacka. Zbyt młodego i ambitnego, a do tego — w opinii magipsychiatry — nieco szalonego, choć w tym przypadku nie uważał tego za przywarę, bowiem dzięki temu był w stanie zebrać się na odwagę, by spróbować zakończyć konflikt, który ciągnął się od Wojny Dwóch Róż.
Ból jednak z każdym dniem stawał się coraz lżejszy. A może to on coraz bardziej się do niego przyzwyczajał, aż w końcu zaczął odnosić wrażenie, że jest mniej uciążliwy? Niewątpliwie miało w tym udział pewne ciepłe październikowe popołudnie, gdy w jego sercu na nowo rozbudziły się uczucia, które przez ostatnie dwa lata starał się w sobie tłumić. I choć rozsądek podpowiadał mu, że nie ma szans na to, by jego pragnienia miały się ziścić, to nie przeszkadzało to wyobraźni podsuwać mu śmiałych obrazów, szczególnie wieczorami, gdy zawieszonemu pomiędzy jawą i snem Perseus zdawało się, że widzi kobiecą sylwetkę, zbliżającą się do jego łóżka. Ale nawet w najśmielszych fantazjach nie posunął się dalej, niż do momentu, w którym kładła się obok niego, przyciskała swoje drobne ciało do jego, a wsuwał palce w jej jasne włosy.
A gdy nastawał dzień i słońce próbowało wedrzeć się do sypialni przez niedbale zasunięte zasłony, zdawał sobie sprawę z tego, że jego dłoń nie jest zapleciona w złociste pukle, a zaplątana w jedwabną pościel. Ogarniało go wówczas uczucie lekkiego zawodu, jednakże nie było ono na tyle silne, by przytłumić radość z poprzedniej nocy, nawet jeżeli ta była tylko złudzeniem. Ale czy właśnie nie na tym polegało życie? — oddawaniu się marzeniom, by jakoś radzić sobie z szarą codziennością?
To właśnie one pchnęły lorda Blacka do tego, aby tamtego listopadowego dnia znów odwiedzić Dolinę Godryka bez zapowiedzi. Czy nie pozwalał sobie na zbyt wiele nadużywając gościnności Aurory? Oczywiście, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Czy zamierzał zmienić coś w swoim zachowaniu? Nie, ponieważ nie chciał, żeby panna Sprout szykowała się na spotkanie z nim. Pragnął jej prawdziwej, naturalnej i swobodnej, a nie kobiety, która siedzi wyprostowana w niewygodnej odświętnej sukni i boi się ruszyć, aby nie uszkodzić zbyt cennego materiału. Chciał, aby przyjaciółka była sobą, jednak on nie planował zdradzić się ze swoją prawdziwą naturą. Obawiał się, że Aurora jest zbyt delikatna na to, aby poznać prawdę o arystokracie.
Podobne wrażenie odniósł na temat jej matki, która otworzyła mu drzwi. Mała, życzliwa istota, która nie miała wiele, a mimo to z nieudawaną dobrocią wciskała w lordowe dłonie dwa ciastka z prośbą, by zabrał drugie do przesiadującej w pracowni zielarskiej córki, która przez zajęcia nie miała czasu, by zjeść porządny posiłek. Obiecał więc dopilnować, żeby panna Sprout zjadła słodką przekąskę, lecz wyglądały one tak kusząco, że Perseus jeszcze po drodze zajął się konsumowaniem swojej.
Wreszcie dotarł do wskazanej przez kobietę przybudówki i uśmiechnął się ciepło na widok przyjaciółki, opierając się o framugę. Nie zamierzał nic mówić, kończył ciastko i jedynie czekał, aż dziewczyna sama się zorientuje, że nie jest sama.
— Wiem już po kim tak świetnie gotujesz — rzucił zamiast powitania, oblizując palce ze słodkiego nadzienia. Dobrze, że ojciec go teraz nie widział, inaczej chyba dostałby po głowie podręcznikiem do savoir vivre. — Dla takich pyszności, kto wie... może i zrezygnowałbym z tytułu...
To miał być jedynie niewinny żart. Przecież wiedział, że Aurora nic do niego czuje, że jej serce należało do innego mężczyzny, którego Perseus nie zamierzał zastępować. Z pewnymi rzeczami trzeba było się po prostu pogodzić.
— Twoja matka to wspaniała kobieta. Poleciła mi, abym ci to przekazał — mówiąc to wyciągnął do niej dłoń, a której spoczywało ciastko — i dopilnował, abyś wszystko zjadła. Zatem nie przejdę do ciekawszej części naszego spotkania, jeżeli tego nie zrobisz. Nie powinnaś mieć pustego żołądka, kiedy...
Nie dokończył. Zamiast tego wyciągnął spod płaszcza butelkę szampana (och, jakże ciężkie było ukrywanie go przed panią Sprout, aby nie wyszło na jaw, że zamierza upić jej córkę), rzucając Aurorze pytające spojrzenie. Skusi się?
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Aurora od dziecka lubiła wędrować po górach. Nogi same ją tam prowadziły za każdym razem, gdy miała kłopot. Już nie tak symboliczne wzniesienia i spadki niosły za sobą pewne zrozumienie sytuacji jej życia. Gdy szła w dół, myślała o minusach całej sytuacji, podczas gdy wspinała się, rozpatrywała wszystkie pozytywy. Gdy docierała na szczyt, przeważnie miała już w głowie osiągnięty cel.
Jednak tym razem pogoda nie zachęcała do spacerów, a ona nie śmiała ryzykować tego, że mogłaby przez własną nieuwagę spaść gdzieś w przepaść.
Czy ktoś by zapłakał? Czy zrobiłby to ten, o którym myślała w ostatnim czasie? Ostatnie tygodnie nieco zmieniły jej tok myślenia o całej sytuacji. Pojawienie się w jej życiu ludzi, których nie widziała od lat, przypomniały jej czasy, gdy jej serce nieprzejęte było troską o nadchodzący dzień. Zwłaszcza jeśli chodziło o jej przyjaciół, w ostatnim czasie czuła się szczególnie niespokojna.
A jednak, pośród twarzy zagrożonych, nader często powracała w jej myślach osoba młodego Lorda, który odwiedził ją niespodziewanie miesiąc temu. W międzyczasie wymienili kilka listów, ale ich znajomość kolejny raz zaczynała przypominać tę, która ich łączyła przed wieczorem, gdy podejrzała go w schowku. Dystans rozwiał się wraz z wiatrem i czasem.
Jednak zdjęta zmartwieniami i niepokojącymi myślami serwowała sobie po kilka kropli eliksiru słodkiego snu. Unikała w ten sposób przedziwnych snów, które mamiły ją najpierw swoją zmysłowością, żeby później straszyć cieniami nad łóżkiem.
Czyżby Aurora miała postradać zmysły?
Perseus nigdy jej nie powiedział, że śni o niej, ale ona przecież nie była w tym momencie lepsza — sama nigdy nie określiła się jasno. Jednak wydawało jej się, że to, co zobaczyła tamtego dnia w schowku, było wystarczająco jasne — nic do niej nie czuł. W innym wypadku przecież nie znalazłby się w takiej sytuacji.
Ten wieczór, jak kilkanaście poprzednich spędzała w pracowni. Zwykle panowała tu pełna napięcia cisza — zupełnie jakby otaczające ją rośliny oczekiwały czegoś, wstrzymując swój roślinny oddech.
Czasem ten czas oczekiwania przerwany był skrobaniem końcówki pióra po pergaminie lub ciche pociągnięcia ołówki, gdy Aurora wykonywała szkice.
Był to jej sposób na ucieczkę z domu. Nie, żeby było jej tam źle. Wręcz przeciwnie można by nawet rzec — tak bardzo kochała swoją mamę, że chciała by ta, jak najdłużej utrzymała siły. Nie, nie głodowali, ale aby jej mama wróciła do pełni zdrowia niezbędna była dieta bogata w składniki zróżnicowane. Aurora często rezygnowała ze swojej porcji, tłumacząc się, że najadła się jakichś ziół. Nikt nie wiedział, że straciła kilka kilogramów, bo skrzętnie ukrywała to pod ciepłymi, zimowymi swetrami.
Aurora więc zupełnie nieświadoma tego, że za chwilę będzie miała gościa, zawzięcie zapisywała swoje najnowsze przemyślenia dotyczące gatunku roślin, które dopiero poznawała. Szkic już miała, a szkiełka z cudownym liściem spoczywało w potężnej szufladzie podzielonej na sekcje. Aurora bardzo skrupulatnie podchodziła do badań. Zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy kilka z eliksirów jej nie wyszło. Gdzieś popełniała błąd i nie mogła go zlokalizować. Musiała więc przyjrzeć się wszystkiemu — składnikom, swoim notatkom, a także samej sobie.
Chwila minęła, zanim Aurora zorientowała się, że nie jest sama. Drgnęła, bo uczucie te było niczym ciepły oddech na karku. Zwróciła się w stronę drzwi, żeby zaraz uśmiechnąć się do przybysza.
- Perseus… - Wypowiedziała jego imię ze słyszalną radością.
Zsunęła się z wysokiego stołka i ruszyła w jego stronę. - Dobrze cię widzieć. - Powiedziała, obejmując go przez krótką chwilę. Na tyle mogła sobie pozwolić bez sprawiania sobie bólu.
- Mamcia znów piecze? - Pokręciła głową jakby z rezygnacją. Aurora planowała wstawić ciastka do dochówki i wrócić znów do pracowni, żeby mama zjadła jak najwięcej. Najwyraźniej pani Sprout czuła się dzisiaj nieco lepiej.
- Powinieneś kiedyś wpaść w sezonie pomidorowym. Robimy najlepszą zupę. - Powiedziała z przekonaniem. Oczywiście musiały nadejść lepsze czasy, bo wujek Stevie, jako mugolak, raczej nie powinien się teraz wychylać, nawet jeśli chodziło o zwykłe przekazanie pomidorów.
Gdy powiedział o tytule, uśmiechnęła się, starając zamaskować smutek. Jej skromnym zdaniem wyszło jej to całkiem nieźle.
Zabawne… Jeden lord byłby gotowy zrezygnować z tytułu dla ciastek. Drugi nie był w stanie zrobić tego dla niej całej. Wizyta Aresa przed kilkoma dniami otworzyła w niej rany, które zaczynały się bliźnić. Ale Perseus i Ares nie byli do siebie podobni w oczach Aurory. Niemożliwe więc było, by nawet próbowała jednym zastąpić drugiego. Każdy człowiek, którego Aurora kochała w swoim życiu, miał dla siebie fragment jej delikatnej duszy. Jak na razie ta cząstka, którą ofiarowała Perseusowi, była ledwie draśnięta, podczas gdy Aresowa ciągnęła się siecią pajęczynek i odłamków.
A Perseus w dalszym ciągu nie przestawał jej zaskakiwać. Przyjęła od niego ciastko, myśląc jednocześnie o tym, że to przedziwne, acz miłe, tak troszczyć się, żeby przyjaciółka zjadła ciastko. Ale skoro nalegał…
Nie miała pojęcia o tym, co Persi do niej czuje. Podobnie, jak nie mogła przypuszczać, co takiego przyniósł jej tutaj, najwyraźniej okazji.
- Och Persi! - Powiedziała, zupełnie zaskoczona, gdy jej oczom ukazała się butelka. Nigdy nie piła szampana. A może raz? Nie mogła skojarzyć, czy był to szampan, czy wino raczej… Nie spodziewała się tego. - Rozumiem, że masz jakieś nowiny, którymi chcesz się podzielić? - Próbowała zgadnąć, ale w głowie pojawiła jej się jedynie myśl, że zostanie ojcem. I chociaż rzecz jasna nie życzyłaby źle ani jemu, ani dziecku, ani jego matce, to przedziwne ukłucie pojawiło się gdzieś w okolicy żołądka.
- No i proszę… wejdź do środka. - Stwierdziła, zerkając za nim ku jesiennemu niebu. - Zbliża się ulewa. - Zawyrokowała, zamykając za nim drzwi, żeby nie wpuszczać więcej wiatru, który mógłby zrzucić zaopatrzenie z półek.
Jednak tym razem pogoda nie zachęcała do spacerów, a ona nie śmiała ryzykować tego, że mogłaby przez własną nieuwagę spaść gdzieś w przepaść.
Czy ktoś by zapłakał? Czy zrobiłby to ten, o którym myślała w ostatnim czasie? Ostatnie tygodnie nieco zmieniły jej tok myślenia o całej sytuacji. Pojawienie się w jej życiu ludzi, których nie widziała od lat, przypomniały jej czasy, gdy jej serce nieprzejęte było troską o nadchodzący dzień. Zwłaszcza jeśli chodziło o jej przyjaciół, w ostatnim czasie czuła się szczególnie niespokojna.
A jednak, pośród twarzy zagrożonych, nader często powracała w jej myślach osoba młodego Lorda, który odwiedził ją niespodziewanie miesiąc temu. W międzyczasie wymienili kilka listów, ale ich znajomość kolejny raz zaczynała przypominać tę, która ich łączyła przed wieczorem, gdy podejrzała go w schowku. Dystans rozwiał się wraz z wiatrem i czasem.
Jednak zdjęta zmartwieniami i niepokojącymi myślami serwowała sobie po kilka kropli eliksiru słodkiego snu. Unikała w ten sposób przedziwnych snów, które mamiły ją najpierw swoją zmysłowością, żeby później straszyć cieniami nad łóżkiem.
Czyżby Aurora miała postradać zmysły?
Perseus nigdy jej nie powiedział, że śni o niej, ale ona przecież nie była w tym momencie lepsza — sama nigdy nie określiła się jasno. Jednak wydawało jej się, że to, co zobaczyła tamtego dnia w schowku, było wystarczająco jasne — nic do niej nie czuł. W innym wypadku przecież nie znalazłby się w takiej sytuacji.
Ten wieczór, jak kilkanaście poprzednich spędzała w pracowni. Zwykle panowała tu pełna napięcia cisza — zupełnie jakby otaczające ją rośliny oczekiwały czegoś, wstrzymując swój roślinny oddech.
Czasem ten czas oczekiwania przerwany był skrobaniem końcówki pióra po pergaminie lub ciche pociągnięcia ołówki, gdy Aurora wykonywała szkice.
Był to jej sposób na ucieczkę z domu. Nie, żeby było jej tam źle. Wręcz przeciwnie można by nawet rzec — tak bardzo kochała swoją mamę, że chciała by ta, jak najdłużej utrzymała siły. Nie, nie głodowali, ale aby jej mama wróciła do pełni zdrowia niezbędna była dieta bogata w składniki zróżnicowane. Aurora często rezygnowała ze swojej porcji, tłumacząc się, że najadła się jakichś ziół. Nikt nie wiedział, że straciła kilka kilogramów, bo skrzętnie ukrywała to pod ciepłymi, zimowymi swetrami.
Aurora więc zupełnie nieświadoma tego, że za chwilę będzie miała gościa, zawzięcie zapisywała swoje najnowsze przemyślenia dotyczące gatunku roślin, które dopiero poznawała. Szkic już miała, a szkiełka z cudownym liściem spoczywało w potężnej szufladzie podzielonej na sekcje. Aurora bardzo skrupulatnie podchodziła do badań. Zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy kilka z eliksirów jej nie wyszło. Gdzieś popełniała błąd i nie mogła go zlokalizować. Musiała więc przyjrzeć się wszystkiemu — składnikom, swoim notatkom, a także samej sobie.
Chwila minęła, zanim Aurora zorientowała się, że nie jest sama. Drgnęła, bo uczucie te było niczym ciepły oddech na karku. Zwróciła się w stronę drzwi, żeby zaraz uśmiechnąć się do przybysza.
- Perseus… - Wypowiedziała jego imię ze słyszalną radością.
Zsunęła się z wysokiego stołka i ruszyła w jego stronę. - Dobrze cię widzieć. - Powiedziała, obejmując go przez krótką chwilę. Na tyle mogła sobie pozwolić bez sprawiania sobie bólu.
- Mamcia znów piecze? - Pokręciła głową jakby z rezygnacją. Aurora planowała wstawić ciastka do dochówki i wrócić znów do pracowni, żeby mama zjadła jak najwięcej. Najwyraźniej pani Sprout czuła się dzisiaj nieco lepiej.
- Powinieneś kiedyś wpaść w sezonie pomidorowym. Robimy najlepszą zupę. - Powiedziała z przekonaniem. Oczywiście musiały nadejść lepsze czasy, bo wujek Stevie, jako mugolak, raczej nie powinien się teraz wychylać, nawet jeśli chodziło o zwykłe przekazanie pomidorów.
Gdy powiedział o tytule, uśmiechnęła się, starając zamaskować smutek. Jej skromnym zdaniem wyszło jej to całkiem nieźle.
Zabawne… Jeden lord byłby gotowy zrezygnować z tytułu dla ciastek. Drugi nie był w stanie zrobić tego dla niej całej. Wizyta Aresa przed kilkoma dniami otworzyła w niej rany, które zaczynały się bliźnić. Ale Perseus i Ares nie byli do siebie podobni w oczach Aurory. Niemożliwe więc było, by nawet próbowała jednym zastąpić drugiego. Każdy człowiek, którego Aurora kochała w swoim życiu, miał dla siebie fragment jej delikatnej duszy. Jak na razie ta cząstka, którą ofiarowała Perseusowi, była ledwie draśnięta, podczas gdy Aresowa ciągnęła się siecią pajęczynek i odłamków.
A Perseus w dalszym ciągu nie przestawał jej zaskakiwać. Przyjęła od niego ciastko, myśląc jednocześnie o tym, że to przedziwne, acz miłe, tak troszczyć się, żeby przyjaciółka zjadła ciastko. Ale skoro nalegał…
Nie miała pojęcia o tym, co Persi do niej czuje. Podobnie, jak nie mogła przypuszczać, co takiego przyniósł jej tutaj, najwyraźniej okazji.
- Och Persi! - Powiedziała, zupełnie zaskoczona, gdy jej oczom ukazała się butelka. Nigdy nie piła szampana. A może raz? Nie mogła skojarzyć, czy był to szampan, czy wino raczej… Nie spodziewała się tego. - Rozumiem, że masz jakieś nowiny, którymi chcesz się podzielić? - Próbowała zgadnąć, ale w głowie pojawiła jej się jedynie myśl, że zostanie ojcem. I chociaż rzecz jasna nie życzyłaby źle ani jemu, ani dziecku, ani jego matce, to przedziwne ukłucie pojawiło się gdzieś w okolicy żołądka.
- No i proszę… wejdź do środka. - Stwierdziła, zerkając za nim ku jesiennemu niebu. - Zbliża się ulewa. - Zawyrokowała, zamykając za nim drzwi, żeby nie wpuszczać więcej wiatru, który mógłby zrzucić zaopatrzenie z półek.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Październik był ciepły i rumiany, niczym jaśniejący płomień świecy na moment przed zgaśnięciem. Mimo chłodnej bieli grudniowych poranków, w powietrzu czaiła się radość i oczekiwanie. Pomiędzy tymi dwoma miesiącami był listopad; szary, zimny i ulewny, z groteskowo powykręcanymi konarami nagich drzew, dobitnie przypominający o nieskończoności cyklu życia i śmierci. Było jednak coś, co czyniło przedostatnie cztery tygodnie roku mniej przygnębiające w swej monochromatyczności. Posunąłby się nawet do stwierdzenia, że nadawało listopadowi trochę koloru. Konkretniej — błękitu tęczówek, które teraz wpatrywały się w jego sylwetkę.
Uśmiech Aurory sprawiał, że serce Perseusa zaczynało przyśpieszać, a nogi robiły się miękkie. Nie dawał jednak niczego po sobie poznać, przybierając jak zwykle maskę powagi i zobojętnienia na wszystko, co działo się wokół niego. Tak było bezpieczniej; nie zdradzał się z uczuciami, które uważał za swą największą słabość. Ciało mogło się rozsypać — i na pewno nie tak odległej przyszłości tak się stanie — ale jeżeli rozsypie się także jego umysł, już na zawsze pozostanie na straconej pozycji.
— Ja również się cieszę, Auroro — odparł nieco zaskoczony jej śmiałością. Odwzajemnił jednak uścisk, ze zdziwieniem stwierdzając, że policzek jasnowłosej idealnie pasuje do zagłębienia w jego szyi, że to właśnie miejsce, do którego należała i że powinna częściej kłaść głowę na jego torsie. Wszystkie te myśli zdążyły napłynąć do jego głowy w ciągu zaledwie ułamka sekundy, podczas którego panna Sprout postanowiła zerwać z konwenansami i powitać go w mniej formalny sposób.
— Jeżeli jest tak dobra, jak mówisz, to zamawiam cały garnek tylko dla siebie — udawał, że nie widzi tego, jak kobieta rezygnuje z jedzenia. Było aż tak źle, że musiała sobie odmawiać? Nie było mowy o tym, że tak zostawi tę sprawę. Już zaczął zastanawiać się nad tym, co przekaże Aurorze, aby nie odniosła wrażenia, że jest to jałmużna, a jednocześnie aby chociaż na jeden miesiąc poziom życia rodziny ukochanej chociaż odrobinę się podniósł.
Gdyby tylko mógł usłyszeć jej myśli, natychmiast sprostowałby jej przypuszczenia. Perseus i zostanie ojcem? Ha, mało prawdopodobne! Nie było to jednak niemożliwe; wprawdzie zawsze starał się uważać, ale z wieloma z byłych kochanek nie utrzymywał już kontaktu i nie miał pojęcia, co się u nich dzieje. Może gdzieś istnieje chłopiec lub dziewczynka o czarnych oczach i bladym licu, ale Perseus nie miał o tym pojęcia. W tamtym momencie nawet nie spotykał się z żadną kobietą.
— Właściwie to nie, ale... Och, na pewno znajdziemy jakąś okazję! — roześmiał się, starając się w ten sposób ukryć zmieszanie. Przez to wszystko nie pomyślał, że szampan może kojarzyć się ze świętowaniem i przyniesienie go w środku tygodnia może zwiastować poważną okazję do celebracji. Ale człowiek, który jest zakochany i oddaje się snom na jawie, rzadko kiedy myśli racjonalnie, tak jak Perseus, który chwycił za pierwszą lepszą butelkę w spiżarni Blacków, bo tych akurat było najwięcej. Gdyby wiedział, że Aurora nie miała zbyt wielu okazji, do spożywania wykwintnego alkoholu (mylnie zakładał, że szanowny lord Carrow niejednokrotnie uraczył ją tego rodzaju trunkiem), przyniósłby jej najdroższe wino. — Zatem, czy jest coś, co chciałabyś uczcić?
Liczył na odpowiedź dotyczącą udanych zbiorów w tym roku, czy innych sukcesów w poszerzaniu wiedzy z zakresu zielarstwa lub zbliżających ją do spełnienia marzeń. Ostatnie, czego chciał usłyszeć to coś, co złamałoby mu serce. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Skorzystał z jej zaproszenia i wszedł do środka. Miała rację, od rana zbierało się na deszcz; ciemne chmury niczym ponura groźba wisiały nad całą Anglią od samego rana i tylko czekał, aż pierwsze krople dosięgną martwej ziemi.
— Przytulnie tu — stwierdził, rozglądając się po pracowni. Może była zbyt skromna jak na lorda, ale gdy pracuje się w Mungu odzwyczajanie się od luksusów i docenianie prostych rozwiązań przychodzi łatwiej. Oparł się o stół i zaczął otwierać butelkę, mając nadzieję, że szampan po drodze nie został za bardzo wstrząśnięty, a korek nie spowoduje żadnych zniszczeń, ani uszczerbku na zdrowiu żadnego z nich. Na wszelki jednak wypadek kiwnął głową w stronę Aurory, sugerując jej, że ma się odsunąć. Na szczęście obyło się bez większych zniszczeń, poza małą, malutką, wręcz niezauważalną dziurką w suficie. Cóż, nie wszystko idzie zawsze z planem! Dopiero kiedy butelka była otwarta, zorientował się, że kolejny raz popełnił faux pas. — Nie przeszkadza ci picie prosto z butelki?
Bo to przecież prawie jak pocałunek.... A gdyby wróciła do domu po szklanki i została przyłapana przez matkę lub brata, od razu by się wydało, że Perseus wcale nie złożył jej grzecznej przyjacielskiej wizyty i wybuchłby skandal. Naprawdę tego potrzebowali?
Uśmiech Aurory sprawiał, że serce Perseusa zaczynało przyśpieszać, a nogi robiły się miękkie. Nie dawał jednak niczego po sobie poznać, przybierając jak zwykle maskę powagi i zobojętnienia na wszystko, co działo się wokół niego. Tak było bezpieczniej; nie zdradzał się z uczuciami, które uważał za swą największą słabość. Ciało mogło się rozsypać — i na pewno nie tak odległej przyszłości tak się stanie — ale jeżeli rozsypie się także jego umysł, już na zawsze pozostanie na straconej pozycji.
— Ja również się cieszę, Auroro — odparł nieco zaskoczony jej śmiałością. Odwzajemnił jednak uścisk, ze zdziwieniem stwierdzając, że policzek jasnowłosej idealnie pasuje do zagłębienia w jego szyi, że to właśnie miejsce, do którego należała i że powinna częściej kłaść głowę na jego torsie. Wszystkie te myśli zdążyły napłynąć do jego głowy w ciągu zaledwie ułamka sekundy, podczas którego panna Sprout postanowiła zerwać z konwenansami i powitać go w mniej formalny sposób.
— Jeżeli jest tak dobra, jak mówisz, to zamawiam cały garnek tylko dla siebie — udawał, że nie widzi tego, jak kobieta rezygnuje z jedzenia. Było aż tak źle, że musiała sobie odmawiać? Nie było mowy o tym, że tak zostawi tę sprawę. Już zaczął zastanawiać się nad tym, co przekaże Aurorze, aby nie odniosła wrażenia, że jest to jałmużna, a jednocześnie aby chociaż na jeden miesiąc poziom życia rodziny ukochanej chociaż odrobinę się podniósł.
Gdyby tylko mógł usłyszeć jej myśli, natychmiast sprostowałby jej przypuszczenia. Perseus i zostanie ojcem? Ha, mało prawdopodobne! Nie było to jednak niemożliwe; wprawdzie zawsze starał się uważać, ale z wieloma z byłych kochanek nie utrzymywał już kontaktu i nie miał pojęcia, co się u nich dzieje. Może gdzieś istnieje chłopiec lub dziewczynka o czarnych oczach i bladym licu, ale Perseus nie miał o tym pojęcia. W tamtym momencie nawet nie spotykał się z żadną kobietą.
— Właściwie to nie, ale... Och, na pewno znajdziemy jakąś okazję! — roześmiał się, starając się w ten sposób ukryć zmieszanie. Przez to wszystko nie pomyślał, że szampan może kojarzyć się ze świętowaniem i przyniesienie go w środku tygodnia może zwiastować poważną okazję do celebracji. Ale człowiek, który jest zakochany i oddaje się snom na jawie, rzadko kiedy myśli racjonalnie, tak jak Perseus, który chwycił za pierwszą lepszą butelkę w spiżarni Blacków, bo tych akurat było najwięcej. Gdyby wiedział, że Aurora nie miała zbyt wielu okazji, do spożywania wykwintnego alkoholu (mylnie zakładał, że szanowny lord Carrow niejednokrotnie uraczył ją tego rodzaju trunkiem), przyniósłby jej najdroższe wino. — Zatem, czy jest coś, co chciałabyś uczcić?
Liczył na odpowiedź dotyczącą udanych zbiorów w tym roku, czy innych sukcesów w poszerzaniu wiedzy z zakresu zielarstwa lub zbliżających ją do spełnienia marzeń. Ostatnie, czego chciał usłyszeć to coś, co złamałoby mu serce. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Skorzystał z jej zaproszenia i wszedł do środka. Miała rację, od rana zbierało się na deszcz; ciemne chmury niczym ponura groźba wisiały nad całą Anglią od samego rana i tylko czekał, aż pierwsze krople dosięgną martwej ziemi.
— Przytulnie tu — stwierdził, rozglądając się po pracowni. Może była zbyt skromna jak na lorda, ale gdy pracuje się w Mungu odzwyczajanie się od luksusów i docenianie prostych rozwiązań przychodzi łatwiej. Oparł się o stół i zaczął otwierać butelkę, mając nadzieję, że szampan po drodze nie został za bardzo wstrząśnięty, a korek nie spowoduje żadnych zniszczeń, ani uszczerbku na zdrowiu żadnego z nich. Na wszelki jednak wypadek kiwnął głową w stronę Aurory, sugerując jej, że ma się odsunąć. Na szczęście obyło się bez większych zniszczeń, poza małą, malutką, wręcz niezauważalną dziurką w suficie. Cóż, nie wszystko idzie zawsze z planem! Dopiero kiedy butelka była otwarta, zorientował się, że kolejny raz popełnił faux pas. — Nie przeszkadza ci picie prosto z butelki?
Bo to przecież prawie jak pocałunek.... A gdyby wróciła do domu po szklanki i została przyłapana przez matkę lub brata, od razu by się wydało, że Perseus wcale nie złożył jej grzecznej przyjacielskiej wizyty i wybuchłby skandal. Naprawdę tego potrzebowali?
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Aurora nie była zimną damą, którą wiązały smutne obowiązki. Była Sproutem — radosnym tworem o rumianych policzkach, który naiwnie szukał w ludziach cech dobrych z manią niemal nie do pokonania. Wychodziła z założenia, że po co szukać złego, skoro samo się ciągle czai, gdzieś w pobliżu. O wiele lepiej byłoby odnajdywać w dobro, tam, gdzie inni go nie dostrzegali. I na dodatek, dzielić się tym dobrem ze wszystkimi wokół. Dobro i bliskość. Czy coś innego mogło być lepszym symbolem tego, jak bardzo się ceniło czyjąś obecność?
Perseusa obdarzyła ciepłem szczególnie, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze jego twarz wyrażała obojętność. No dobrze… Może nie zawsze. Jednak miała sporą trudność z zajrzeniem pod ciężkie maski arystokracji.
Czasem zapominał się, uśmiechał szeroko, a w spojrzeniu Aurora dostrzegała przedziwne przebłyski, które raziły ją swoją bystrością, jak błyskawicą. Ale mimo wszystko ciągnęło ją do niego. Wspomniane było kiedyś, że i on był ćmą — z tym że on dążył do niej, jak do nieosiągalnego księżyca, a on dla niej był płomieniem, w którym gotowa była spłonąć.
Nie był lordem jej ziem — był przyjacielem. Tym od lat, tym od zawsze. Łączyła ich cała masa wspólnych wspomnień, a Aurora ponadto nie wątpiła, że czeka ich jeszcze więcej. Czuła jak obejmuje ją z początku niepewnie, jakby bał się wykonać ten gest.
Wciągnęła zapach drogiej wody kolońskiej, ale przede wszystkim poczuła dotyk odsłoniętego fragmentu jego ciała. Miała ochotę przyłożyć tam wargi, musnąć skórę.
Cofnęła się o krok.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem Perseuszu. Jak tylko kolejny raz się zapowiesz, zapewniam, że będzie na ciebie czekać. - Być może gdyby wspomniał chociaż sową, że planuje ją odwiedzić, już dzisiaj mógłby jej skosztować. A tak? Musiał zadowolić się wypiekiem. Ewentualnie później przyniesie im jakąś przekąskę, jak przystało na gospodynie. Jednak teraz rzeczywiście nie powinna iść do kuchni. Chciała spędzić z nim trochę czasu, zanim będzie musiała odpowiedzieć na trochę maminych pytań.
I to nie tak, że Aurora głodowała.
Zawsze była nieco przewrażliwiona na punkcie swojej rodziny. Brata chroniła przed każdym złem tego świata, a teraz, gdy nie mogła mieć ciągle na niego oka, przeniosła swoją troskę na mamę. Pogarszające się zbiory, sprawiły, że Aurora miała lekką obsesję na tym, że jeśli sama będzie jadła zbyt dużo, któregoś dnia może zabraknąć czegoś dla jej mamy.
O dziwo do głowy jej to nie przyszło, kiedy dotyczyło to jakichkolwiek gości przybywających na Wrzosowisko.
Gdy powiedział, że znajdzie się jakaś okazja, zawahała się. Czy powinna mu wspomnieć o wydarzeniach w Noc Duchów? Nie.. Chyba nie. Sprawa była zbyt świeża, a w dodatku nie była zupełnie wyjaśniona. Nie będzie zawracać mu tym głowy, na razie.
- W takim razie, jeśli ty nie masz wyraźnego powodu, to co powiesz na to, żebyśmy świętowali twoje przybycie tutaj. Czy może być większy powód do radości…? - Uśmiechnęła się, podnosząc na niego wzrok. - I za mój powrót do Anglii. - Gdyby przecież przybył do Doliny Godryka z końcem sierpnia, nie zastałaby jej, bo jak głupia siedziała w Irlandii prawie dwa miesiące po porzuceniu, licząc na to, że Ares opamięta się i wróci.
Nigdy to nie nastąpiło — a on zamiast tego, wysłał jedynie jakiegoś pionka, by ten pilnował obejścia razem z nią. Strażnikiem był jednak marnym, bo Aurora wróciła do domu zupełnie nieniepokojona przez nikogo.
- Jedno z moich ulubionych miejsc. Oprócz pracowni eliksirów. No i mojej sypialni rzecz jasna. - Powiedziała, przyglądając się, jak korek strzela, a potem ląduje na podłodze, tocząc się niespiesznie w ich stronę.
- Mi nie. A tobie? - Gdyby się przyjrzał, to w półmroku pomieszczenia dostrzegłby wesołe iskierki, przeskakujące w błękicie jej oczu.
Rzeczywiście, skandale żadnemu z nich nie były potrzebne. Cała ich znajomość była drżeniem na ostrzu noża. Perseus był Blackiem i jeśli Lord Abbott dowiedziałby się, kogo to gości na swoich ziemiach, mogłaby mieć kłopoty. Nie, żeby sądziła, że Perseus ma wobec niej niecne zamiary. Był przecież jej przyjacielem i nie szukał tu kłopotów. Szukał jej.
Przyjęła więc otwartą butelkę, wsuwając się pośladkami na pracowniczy stół, z którego chwilę wcześniej zgarnęła rysunki i próbki.
Przyłożyła gwint do ust i upiła niewielki łyk. Mała kropelka wypłynęła kącikiem, który przetarła niespiesznie jasnym kciukiem. Po chwili oddała mu też butelkę. Wymiana następowała kilkukrotnie i chociaż Aurora brała niewielkie łyczki, to wcale dużo nie potrzebowała, by poczuć szum w głowie.
- Lord Carrow był u mnie. - Powiedziała, po kolejnej wymianie butelki Perseus był jednym z niewielu ludzi, którzy wiedzieli o romansie Aurory i Aresa. Wiedział, że ją zostawił, bo szykował się do ślubu. - Trzy dni temu, gdy odbywał się koncert u Burków. Coś się z nim dzieje złego… - Nie specjalizowała się w umyśle. Leczyła z zatruć roślinnych i tych wywołanych eliksirami. Znała jedynie podstawy. Perseus był specjalistą. - Nie umiałam mu pomóc… A przecież powinnam. Martwię się, że zrobi coś głupiego. - Powinna go przeklinać, powinna wyzywać od najgorszych. Ale nie potrafiła. Tak samo, jak niezależnie od wszystkiego zawsze broniłaby Perseusa.
Perseusa obdarzyła ciepłem szczególnie, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze jego twarz wyrażała obojętność. No dobrze… Może nie zawsze. Jednak miała sporą trudność z zajrzeniem pod ciężkie maski arystokracji.
Czasem zapominał się, uśmiechał szeroko, a w spojrzeniu Aurora dostrzegała przedziwne przebłyski, które raziły ją swoją bystrością, jak błyskawicą. Ale mimo wszystko ciągnęło ją do niego. Wspomniane było kiedyś, że i on był ćmą — z tym że on dążył do niej, jak do nieosiągalnego księżyca, a on dla niej był płomieniem, w którym gotowa była spłonąć.
Nie był lordem jej ziem — był przyjacielem. Tym od lat, tym od zawsze. Łączyła ich cała masa wspólnych wspomnień, a Aurora ponadto nie wątpiła, że czeka ich jeszcze więcej. Czuła jak obejmuje ją z początku niepewnie, jakby bał się wykonać ten gest.
Wciągnęła zapach drogiej wody kolońskiej, ale przede wszystkim poczuła dotyk odsłoniętego fragmentu jego ciała. Miała ochotę przyłożyć tam wargi, musnąć skórę.
Cofnęła się o krok.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem Perseuszu. Jak tylko kolejny raz się zapowiesz, zapewniam, że będzie na ciebie czekać. - Być może gdyby wspomniał chociaż sową, że planuje ją odwiedzić, już dzisiaj mógłby jej skosztować. A tak? Musiał zadowolić się wypiekiem. Ewentualnie później przyniesie im jakąś przekąskę, jak przystało na gospodynie. Jednak teraz rzeczywiście nie powinna iść do kuchni. Chciała spędzić z nim trochę czasu, zanim będzie musiała odpowiedzieć na trochę maminych pytań.
I to nie tak, że Aurora głodowała.
Zawsze była nieco przewrażliwiona na punkcie swojej rodziny. Brata chroniła przed każdym złem tego świata, a teraz, gdy nie mogła mieć ciągle na niego oka, przeniosła swoją troskę na mamę. Pogarszające się zbiory, sprawiły, że Aurora miała lekką obsesję na tym, że jeśli sama będzie jadła zbyt dużo, któregoś dnia może zabraknąć czegoś dla jej mamy.
O dziwo do głowy jej to nie przyszło, kiedy dotyczyło to jakichkolwiek gości przybywających na Wrzosowisko.
Gdy powiedział, że znajdzie się jakaś okazja, zawahała się. Czy powinna mu wspomnieć o wydarzeniach w Noc Duchów? Nie.. Chyba nie. Sprawa była zbyt świeża, a w dodatku nie była zupełnie wyjaśniona. Nie będzie zawracać mu tym głowy, na razie.
- W takim razie, jeśli ty nie masz wyraźnego powodu, to co powiesz na to, żebyśmy świętowali twoje przybycie tutaj. Czy może być większy powód do radości…? - Uśmiechnęła się, podnosząc na niego wzrok. - I za mój powrót do Anglii. - Gdyby przecież przybył do Doliny Godryka z końcem sierpnia, nie zastałaby jej, bo jak głupia siedziała w Irlandii prawie dwa miesiące po porzuceniu, licząc na to, że Ares opamięta się i wróci.
Nigdy to nie nastąpiło — a on zamiast tego, wysłał jedynie jakiegoś pionka, by ten pilnował obejścia razem z nią. Strażnikiem był jednak marnym, bo Aurora wróciła do domu zupełnie nieniepokojona przez nikogo.
- Jedno z moich ulubionych miejsc. Oprócz pracowni eliksirów. No i mojej sypialni rzecz jasna. - Powiedziała, przyglądając się, jak korek strzela, a potem ląduje na podłodze, tocząc się niespiesznie w ich stronę.
- Mi nie. A tobie? - Gdyby się przyjrzał, to w półmroku pomieszczenia dostrzegłby wesołe iskierki, przeskakujące w błękicie jej oczu.
Rzeczywiście, skandale żadnemu z nich nie były potrzebne. Cała ich znajomość była drżeniem na ostrzu noża. Perseus był Blackiem i jeśli Lord Abbott dowiedziałby się, kogo to gości na swoich ziemiach, mogłaby mieć kłopoty. Nie, żeby sądziła, że Perseus ma wobec niej niecne zamiary. Był przecież jej przyjacielem i nie szukał tu kłopotów. Szukał jej.
Przyjęła więc otwartą butelkę, wsuwając się pośladkami na pracowniczy stół, z którego chwilę wcześniej zgarnęła rysunki i próbki.
Przyłożyła gwint do ust i upiła niewielki łyk. Mała kropelka wypłynęła kącikiem, który przetarła niespiesznie jasnym kciukiem. Po chwili oddała mu też butelkę. Wymiana następowała kilkukrotnie i chociaż Aurora brała niewielkie łyczki, to wcale dużo nie potrzebowała, by poczuć szum w głowie.
- Lord Carrow był u mnie. - Powiedziała, po kolejnej wymianie butelki Perseus był jednym z niewielu ludzi, którzy wiedzieli o romansie Aurory i Aresa. Wiedział, że ją zostawił, bo szykował się do ślubu. - Trzy dni temu, gdy odbywał się koncert u Burków. Coś się z nim dzieje złego… - Nie specjalizowała się w umyśle. Leczyła z zatruć roślinnych i tych wywołanych eliksirami. Znała jedynie podstawy. Perseus był specjalistą. - Nie umiałam mu pomóc… A przecież powinnam. Martwię się, że zrobi coś głupiego. - Powinna go przeklinać, powinna wyzywać od najgorszych. Ale nie potrafiła. Tak samo, jak niezależnie od wszystkiego zawsze broniłaby Perseusa.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobrze, że przemilczała kwestię Nocy Duchów. Na wieść o narzeczonym zapewne natychmiast by się wycofał i nie dał sobie wytłumaczyć, że całe narzeczeństwo jest winą amortencji. Nie chciałby słyszeć niczego o kolejnym mężczyźnie, przez którego Aurora nigdy nie będzie jego.
— W takim razie za twój powrót do Anglii i nasze spotkania — pokiwał głową. To dosyć bezpieczny, a zarazem całkiem zrozumiały powód do świętowania. Ostatnie dwa lata wydawały się Perseusowi wiecznością.
— W twojej sypialni jeszcze nie byłem — mruknął, po czym natychmiast odkaszlnął, udając, że wcale tego nie powiedział. — Ale może tak jest lepiej? Nie ukrywam, że załamałbym się, gdybym zobaczył, że żyjesz poniżej standardu i nie masz co najmniej łoża z baldachimem, atłasowej pościeli i własnej łazienki.
Wypowiadając te słowa, nie przestawał się uśmiechać, a ton jego wypowiedzi wyraźnie wskazywał na rozbawienie. W towarzystwie Aurory czuł się na tyle swobodnie, by móc wyśmiewać się z przywar arystokracji, w tym również swoich, tak jak w tym wypadku śmieszyła go potrzeba posiadania jak największej ilości jak najlepszych rzeczy. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że i on łatwo przywykł do życia w luksusach; do chłodnego jedwabiu przylegającego do skóry, sycącej kolacji, przy której przygotowaniu nie kiwnął nawet palcem, wypranych i wyprasowanych koszul czekających na niego w szafie, wanny pełnej gorącej wody czekającej na niego po pracy. Z jednej strony bardzo chciał, aby Aurora również zaznała tego życia, pełnego beztroski o codzienne sprawy. Z drugiej strony nie była szlachetnie urodzona. Nawet gdyby brylowała na salonach swoim savoir vivre, do końca swych dni musiałaby znosić krzywe spojrzenia oraz szepty za plecami.
— Też nie — odparł. Usiadł na stole obok niej (mając nadzieję, że mebel wytrzyma ciężar dwóch dorosłych osób), wymieniali się butelką, uśmiechał się, było miło. Nie musieli nic mówić, to mu wystarczyło, by czuć się dobrze i na moment zapomnieć o swoich troskach. Ale czar szybko prysł.
Lord Carrow był u mnie.
Twarz Perseusa nabrała pochmurnego wyrazu, a z jego ust wyrwało się pełne niezadowolenia westchnienie. Zszedł ze stołu i odstawił butelkę w miejsce, na którym przed chwilą siedział, a sam natomiast stanął naprzeciwko Aurory, opierając się dłońmi obok obu jej bioder, zamykając ją w (prawie) objęciu i uniemożliwiając jej tym samym ucieczkę. Sam był już nieco podpity, a to nie wróżyło niczego dobrego. Wprawdzie nigdy nie zdarzyło mu się być agresywnym po trunku, ale śmiałym... Och, zdecydowanie lord Black w takim stanie pozwalał sobie na więcej.
— Możesz mi przypomnieć dlaczego cię zostawił? — zapytał najłagodniej jak potrafił, choć spojrzenie onyksowych oczu nie pozostawało żadnych wątpliwości co do tego, że lord Perseus Black był wściekły. — Ach, już pamiętam... Nie byłaś dla niego wystarczająco wysoko urodzona, więc postanowił, że weźmie sobie za żonę arystokratkę, a ciebie odstawi na półkę? Jakbyś była... rzeczą?
Zdawał sobie sprawę z tego, że jego słowa mogą ją zranić i poniekąd właśnie o to mu chodziło. Niektórzy nigdy nie nauczą się, że ogień jest niebezpieczny, dopóki się nim nie sparzą. Nie czuł się z tym dobrze, ale wierzył, że przypalając duszę przyjaciółki i sprawiając jej ból, robi to, co należy, aby nareszcie przejrzała na oczy.
— Nie, Auroro. Nie powinnaś mu pomagać. Nie powinnaś była nawet go wysłuchiwać. Nie wpuszczaj go znów do swojego życia, bo on cię tylko wykorzysta. — kiedy wypowiadał te słowa kierowała nim zazdrość, czy rzeczywista troska o pannę Sprout? Sam Perseus już nie wiedział, gubił się, nie radził sobie z emocjami. Nawet nie zauważył, kiedy przysunął się bliżej, a dłonie zacisnęły na brzegu stołu. — To stara sztuczka, którą lordowie wykorzystują, by owijać sobie kobiety wokół palca. "Och, jesteśmy tacy biedni, smutni i samotni, potrzebujemy miłości i ciepła, których nie da nam żadna dama." — prychnął pogardliwie, niepewny tego, czy gardził lordem Carrowem, czy samym sobą. Przecież sam tak robił, to swoje obrzydliwe metody właśnie wyjaśniał Aurorze, mówiąc o sobie w trzeciej osobie, jakby to miało postawić go w lepszym świetle. — Czasem obiecują wiele, innym razem tylko pozwalają myśleć, że to poważna relacja. Czasem chodzi tylko o jedną noc, innym razem o dłuższy romans. Są też takie, które od początku wiedzą, że nic z tego nie będzie, zawierają z nimi układy, a mimo to naiwnie wierzą, że ich miłość będzie w stanie coś zmienić. Ale wiesz co? Żadna niczego nie zmieni, bo wśród arystokracji nie ma czegoś takiego jak miłość. Arystokracja nie kocha. Finał jest zawsze ten sam. Gdy zaspokajają swoje pragnienia zostawiają je same, zbrukane, ze złamanym sercem i życiem. Przykro mi to mówić, ale... nie jesteś pierwszą dziewczyną, którą to spotkało. I niestety nie ostatnią. Dlaczego nie powiedziałaś mi o nim wcześniej, Auroro?
Starał się nie brzmieć pretensjonalnie, ale bezskutecznie. W jego głosie wybrzmiewał gniew i rozgoryczenie; na przyjaciółkę, która o niczym mu nie powiedziała, na siebie, że niczego nie zauważył i nie zareagował oraz na lorda Aresa Carrowa, za to, że zrobił to, przed czym Perseus wzbraniał się przez lata.
Zaraz przyszło opamiętanie. To nie wina Aurory, że jest taka dobra... i nieco naiwna. To on powinien wyjaśnić jej wcześniej jak okrutny jest świat arystokracji, ostrzec ją, zanim będzie za późno. Dlatego też nieco złagodniał, napięte ciało się rozluźniło, ale Perseus nie zamierzał znów się dystansować.
— Przepraszam... Nie musisz na to odpowiadać. Wiesz... zawsze mamimy je pięknymi słowami, wmawiamy im, że są wyjątkowe, ale to jeszcze nie czas, by się ujawnić z naszym związkiem, prosimy je o dyskrecję, o niezwierzanie się nikomu z naszych schadzek i palenie listów... — najwyraźniej poczuł skruchę, skoro przyznał się do swoich grzeszków z przyszłości. — Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego, niż lord, Rory.
— W takim razie za twój powrót do Anglii i nasze spotkania — pokiwał głową. To dosyć bezpieczny, a zarazem całkiem zrozumiały powód do świętowania. Ostatnie dwa lata wydawały się Perseusowi wiecznością.
— W twojej sypialni jeszcze nie byłem — mruknął, po czym natychmiast odkaszlnął, udając, że wcale tego nie powiedział. — Ale może tak jest lepiej? Nie ukrywam, że załamałbym się, gdybym zobaczył, że żyjesz poniżej standardu i nie masz co najmniej łoża z baldachimem, atłasowej pościeli i własnej łazienki.
Wypowiadając te słowa, nie przestawał się uśmiechać, a ton jego wypowiedzi wyraźnie wskazywał na rozbawienie. W towarzystwie Aurory czuł się na tyle swobodnie, by móc wyśmiewać się z przywar arystokracji, w tym również swoich, tak jak w tym wypadku śmieszyła go potrzeba posiadania jak największej ilości jak najlepszych rzeczy. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że i on łatwo przywykł do życia w luksusach; do chłodnego jedwabiu przylegającego do skóry, sycącej kolacji, przy której przygotowaniu nie kiwnął nawet palcem, wypranych i wyprasowanych koszul czekających na niego w szafie, wanny pełnej gorącej wody czekającej na niego po pracy. Z jednej strony bardzo chciał, aby Aurora również zaznała tego życia, pełnego beztroski o codzienne sprawy. Z drugiej strony nie była szlachetnie urodzona. Nawet gdyby brylowała na salonach swoim savoir vivre, do końca swych dni musiałaby znosić krzywe spojrzenia oraz szepty za plecami.
— Też nie — odparł. Usiadł na stole obok niej (mając nadzieję, że mebel wytrzyma ciężar dwóch dorosłych osób), wymieniali się butelką, uśmiechał się, było miło. Nie musieli nic mówić, to mu wystarczyło, by czuć się dobrze i na moment zapomnieć o swoich troskach. Ale czar szybko prysł.
Lord Carrow był u mnie.
Twarz Perseusa nabrała pochmurnego wyrazu, a z jego ust wyrwało się pełne niezadowolenia westchnienie. Zszedł ze stołu i odstawił butelkę w miejsce, na którym przed chwilą siedział, a sam natomiast stanął naprzeciwko Aurory, opierając się dłońmi obok obu jej bioder, zamykając ją w (prawie) objęciu i uniemożliwiając jej tym samym ucieczkę. Sam był już nieco podpity, a to nie wróżyło niczego dobrego. Wprawdzie nigdy nie zdarzyło mu się być agresywnym po trunku, ale śmiałym... Och, zdecydowanie lord Black w takim stanie pozwalał sobie na więcej.
— Możesz mi przypomnieć dlaczego cię zostawił? — zapytał najłagodniej jak potrafił, choć spojrzenie onyksowych oczu nie pozostawało żadnych wątpliwości co do tego, że lord Perseus Black był wściekły. — Ach, już pamiętam... Nie byłaś dla niego wystarczająco wysoko urodzona, więc postanowił, że weźmie sobie za żonę arystokratkę, a ciebie odstawi na półkę? Jakbyś była... rzeczą?
Zdawał sobie sprawę z tego, że jego słowa mogą ją zranić i poniekąd właśnie o to mu chodziło. Niektórzy nigdy nie nauczą się, że ogień jest niebezpieczny, dopóki się nim nie sparzą. Nie czuł się z tym dobrze, ale wierzył, że przypalając duszę przyjaciółki i sprawiając jej ból, robi to, co należy, aby nareszcie przejrzała na oczy.
— Nie, Auroro. Nie powinnaś mu pomagać. Nie powinnaś była nawet go wysłuchiwać. Nie wpuszczaj go znów do swojego życia, bo on cię tylko wykorzysta. — kiedy wypowiadał te słowa kierowała nim zazdrość, czy rzeczywista troska o pannę Sprout? Sam Perseus już nie wiedział, gubił się, nie radził sobie z emocjami. Nawet nie zauważył, kiedy przysunął się bliżej, a dłonie zacisnęły na brzegu stołu. — To stara sztuczka, którą lordowie wykorzystują, by owijać sobie kobiety wokół palca. "Och, jesteśmy tacy biedni, smutni i samotni, potrzebujemy miłości i ciepła, których nie da nam żadna dama." — prychnął pogardliwie, niepewny tego, czy gardził lordem Carrowem, czy samym sobą. Przecież sam tak robił, to swoje obrzydliwe metody właśnie wyjaśniał Aurorze, mówiąc o sobie w trzeciej osobie, jakby to miało postawić go w lepszym świetle. — Czasem obiecują wiele, innym razem tylko pozwalają myśleć, że to poważna relacja. Czasem chodzi tylko o jedną noc, innym razem o dłuższy romans. Są też takie, które od początku wiedzą, że nic z tego nie będzie, zawierają z nimi układy, a mimo to naiwnie wierzą, że ich miłość będzie w stanie coś zmienić. Ale wiesz co? Żadna niczego nie zmieni, bo wśród arystokracji nie ma czegoś takiego jak miłość. Arystokracja nie kocha. Finał jest zawsze ten sam. Gdy zaspokajają swoje pragnienia zostawiają je same, zbrukane, ze złamanym sercem i życiem. Przykro mi to mówić, ale... nie jesteś pierwszą dziewczyną, którą to spotkało. I niestety nie ostatnią. Dlaczego nie powiedziałaś mi o nim wcześniej, Auroro?
Starał się nie brzmieć pretensjonalnie, ale bezskutecznie. W jego głosie wybrzmiewał gniew i rozgoryczenie; na przyjaciółkę, która o niczym mu nie powiedziała, na siebie, że niczego nie zauważył i nie zareagował oraz na lorda Aresa Carrowa, za to, że zrobił to, przed czym Perseus wzbraniał się przez lata.
Zaraz przyszło opamiętanie. To nie wina Aurory, że jest taka dobra... i nieco naiwna. To on powinien wyjaśnić jej wcześniej jak okrutny jest świat arystokracji, ostrzec ją, zanim będzie za późno. Dlatego też nieco złagodniał, napięte ciało się rozluźniło, ale Perseus nie zamierzał znów się dystansować.
— Przepraszam... Nie musisz na to odpowiadać. Wiesz... zawsze mamimy je pięknymi słowami, wmawiamy im, że są wyjątkowe, ale to jeszcze nie czas, by się ujawnić z naszym związkiem, prosimy je o dyskrecję, o niezwierzanie się nikomu z naszych schadzek i palenie listów... — najwyraźniej poczuł skruchę, skoro przyznał się do swoich grzeszków z przyszłości. — Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego, niż lord, Rory.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Och, gdy tylko poruszy tę kwestię z Marcelem, czyli swoim chyba narzeczonym, Perseus będzie jednym z pierwszych, który się dowie. Oczywiście, jeśli będzie tylko chciał, będzie mógł uczestniczyć w tym dniu. O ile będzie czuł się swobodnie wokół ludzi chyba zupełnie niezwiązanych ze szlachtą. Aurora bowiem w zasadzie nie widziała nic złego wyjściu za Carringtona. Był przystojnym młodzieńcem, wysportowanym, z pasją. Ale problem polegał na tym, że oboje byli poddaniu działaniu eliksiru tak silnego, że nie wydało im się to dziwne, że zaręczyny nastąpiły po kilku godzinach.
A teraz? Cóż… List do rodziców został wysłany, a ona musiała tłumaczyć się, nie wiedząc, co w zasadzie zrobić dalej. I dlatego nic nie powiedziała.
Gdy wspomniał, że w jej sypialni jeszcze nie był, a potem wygłosił taką mowę, że przez sekundę myślała, że on na poważnie tak, to musiała, aż szturchnąć go w ramię.
- I prędko tam nie zagościsz Perseuszu. Najpierw pytanie moich rodziców o zgodę, potem pierścionek, a potem może wpuściłbym cię do swojej sypialni. - Zaśmiała się. Wiedzieli oboje, że to nie jest możliwe. Byli z innych światów. Czasem myślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby urodziła się jako szlachcianka. Jak prostsze wszystko by było… Ale potem zdawała sobie sprawę, że nie… że wcale nie prostsze. Że wolała swoje oddechy pełną piersią, że chciała budzić się ze świadomością, że nikt nie patrzył na każdy jej krok, że błędy mogły być wybaczone, przeprosiny szczerze przyjęte. Że nikt nie myślał tylko o tym, by liczyły się tytuły i nazwiska. Obie strony barykady miały swoją cenę.
- Atłas jest ciepły tylko w czasie aktu… Łoże, do którego się kładzie z miłością, nigdy nie traci ciepła drugiej osoby. - Dodała filozoficznie, spoglądając w okno.
W chwilach, które nastąpiły potem, trudno doszukiwać się sensu, bo przecież nie musiała mu mówić szczegółów. A jednak zdecydowała się zaufać właśnie jemu, spośród tych wszystkich ludzi, którym mogła mówić rzeczy mniej lub ważniejsze, to właśnie jemu opowiadała o byłym kochanku.
Nie zwrócił uwagi, że nazwała go tytułem i nazwiskiem. Nie. Miała wrażenie, że zezłościł się na nią, bo o nim wspomniała.
Wysłuchała więc pokornie jego słów, czując, jak jakaś żelazna dłoń zaciska się jej na żołądku.
Uciekła spojrzeniem, zbyt spłoszona, by stawić czoła jego wściekłym oczom. Jej pełne wargi niespodziewanie ściągnęły się w wąską kreskę.
Rzeczywiście była tylko rzeczą… Czemu ktoś miałby wziąć ją na poważnie? Poczuła nieprzyjemne pieczenie gdzieś pod powiekami i znów usta zmieniły swoją pozycję. Z kreski znów były pełne, a potem lekko zagryzione. Spojrzenie wciąż miała wbite we własne kolana, na których zacisnęła dłonie.
- N-n-nie rozumiesz… - Zawsze, gdy się denerwowała, głos jej drżał, a ona sama niemal się jąkała. - Nie robię sobie nadziei. Nie próbuję szukać z nim szczęścia. On potrzebuje pomocy… A ja? A ja przecież miałam pomagać… Tak nam mówili na kursach, pamiętasz? - Podniosła na niego spojrzenie, lekko zasnute mgła nieomal płaczu. - Chce mu pomóc, bo cierpi. I nie ważne, że mnie skrzywdził. Ja sobie poradzę. Nie raz sobie radziłam… - Tak, wspomnienie Persiego z tamtą kobietą w schowku powróciło do jej świadomości. - Persi… A cóż miałam ci powiedzieć, gdy prosił, żebym nie mówiła? Wiesz, że zawsze dotrzymuje słowa… - Ale tak. Teraz słuchając go, wychodziło, że był to przykład wykorzystania. że Ares bawił się z nią w dom z czystej, chorej przyjemności własnej, zostawiając ją ze złamanym sercem. Co by jednak zrobiła, gdyby efektem tego wszystkiego było dziecko? Wtedy już nikt, nigdy by jej nie zechciał.
Aurora odpowiedziała, bo przecież sprawa z Aresem była skończona. Nic więcej oprócz pomocy nie było tam do dodania.
- Ty też Perseuszu? Ty też mamisz słowami? Kilka razy mówiłeś mi, że jestem wyjątkowa… Czy to były puste słowa? - Jej dłoń, spoczywająca na jej własnym kolanie, zsunęła się na stół, tuż obok jego dłoni. To nie był dotyk. To było ciepło drugiej osoby.
Szampan szumiał jej w głowie, przynosił na język słowa, których bałaby się wypowiedzieć bez alkoholu. - Bo mi się zawsze wydawało, że nie jesteś taki jak reszta… Nigdy nie dałeś mi odczuć, że jestem gorsza… Że nie jestem szlachcianką. Czy ma to dla ciebie znaczenie, teraz gdy siedzisz i pijesz ze mną szampana, droższego pewnie niż całe wyposażenie mojej pracowni? Czy przeszkadzało ci, to gdy jadłeś ciasto z mojej kuchni? Czy myślałeś o tym wtedy w szpitalu, gdy… - Oboje wiedzieli, który moment miała na myśli. Czy wtedy liczyło się dla niego, to, że nie była szlachcianką?
A teraz? Cóż… List do rodziców został wysłany, a ona musiała tłumaczyć się, nie wiedząc, co w zasadzie zrobić dalej. I dlatego nic nie powiedziała.
Gdy wspomniał, że w jej sypialni jeszcze nie był, a potem wygłosił taką mowę, że przez sekundę myślała, że on na poważnie tak, to musiała, aż szturchnąć go w ramię.
- I prędko tam nie zagościsz Perseuszu. Najpierw pytanie moich rodziców o zgodę, potem pierścionek, a potem może wpuściłbym cię do swojej sypialni. - Zaśmiała się. Wiedzieli oboje, że to nie jest możliwe. Byli z innych światów. Czasem myślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby urodziła się jako szlachcianka. Jak prostsze wszystko by było… Ale potem zdawała sobie sprawę, że nie… że wcale nie prostsze. Że wolała swoje oddechy pełną piersią, że chciała budzić się ze świadomością, że nikt nie patrzył na każdy jej krok, że błędy mogły być wybaczone, przeprosiny szczerze przyjęte. Że nikt nie myślał tylko o tym, by liczyły się tytuły i nazwiska. Obie strony barykady miały swoją cenę.
- Atłas jest ciepły tylko w czasie aktu… Łoże, do którego się kładzie z miłością, nigdy nie traci ciepła drugiej osoby. - Dodała filozoficznie, spoglądając w okno.
W chwilach, które nastąpiły potem, trudno doszukiwać się sensu, bo przecież nie musiała mu mówić szczegółów. A jednak zdecydowała się zaufać właśnie jemu, spośród tych wszystkich ludzi, którym mogła mówić rzeczy mniej lub ważniejsze, to właśnie jemu opowiadała o byłym kochanku.
Nie zwrócił uwagi, że nazwała go tytułem i nazwiskiem. Nie. Miała wrażenie, że zezłościł się na nią, bo o nim wspomniała.
Wysłuchała więc pokornie jego słów, czując, jak jakaś żelazna dłoń zaciska się jej na żołądku.
Uciekła spojrzeniem, zbyt spłoszona, by stawić czoła jego wściekłym oczom. Jej pełne wargi niespodziewanie ściągnęły się w wąską kreskę.
Rzeczywiście była tylko rzeczą… Czemu ktoś miałby wziąć ją na poważnie? Poczuła nieprzyjemne pieczenie gdzieś pod powiekami i znów usta zmieniły swoją pozycję. Z kreski znów były pełne, a potem lekko zagryzione. Spojrzenie wciąż miała wbite we własne kolana, na których zacisnęła dłonie.
- N-n-nie rozumiesz… - Zawsze, gdy się denerwowała, głos jej drżał, a ona sama niemal się jąkała. - Nie robię sobie nadziei. Nie próbuję szukać z nim szczęścia. On potrzebuje pomocy… A ja? A ja przecież miałam pomagać… Tak nam mówili na kursach, pamiętasz? - Podniosła na niego spojrzenie, lekko zasnute mgła nieomal płaczu. - Chce mu pomóc, bo cierpi. I nie ważne, że mnie skrzywdził. Ja sobie poradzę. Nie raz sobie radziłam… - Tak, wspomnienie Persiego z tamtą kobietą w schowku powróciło do jej świadomości. - Persi… A cóż miałam ci powiedzieć, gdy prosił, żebym nie mówiła? Wiesz, że zawsze dotrzymuje słowa… - Ale tak. Teraz słuchając go, wychodziło, że był to przykład wykorzystania. że Ares bawił się z nią w dom z czystej, chorej przyjemności własnej, zostawiając ją ze złamanym sercem. Co by jednak zrobiła, gdyby efektem tego wszystkiego było dziecko? Wtedy już nikt, nigdy by jej nie zechciał.
Aurora odpowiedziała, bo przecież sprawa z Aresem była skończona. Nic więcej oprócz pomocy nie było tam do dodania.
- Ty też Perseuszu? Ty też mamisz słowami? Kilka razy mówiłeś mi, że jestem wyjątkowa… Czy to były puste słowa? - Jej dłoń, spoczywająca na jej własnym kolanie, zsunęła się na stół, tuż obok jego dłoni. To nie był dotyk. To było ciepło drugiej osoby.
Szampan szumiał jej w głowie, przynosił na język słowa, których bałaby się wypowiedzieć bez alkoholu. - Bo mi się zawsze wydawało, że nie jesteś taki jak reszta… Nigdy nie dałeś mi odczuć, że jestem gorsza… Że nie jestem szlachcianką. Czy ma to dla ciebie znaczenie, teraz gdy siedzisz i pijesz ze mną szampana, droższego pewnie niż całe wyposażenie mojej pracowni? Czy przeszkadzało ci, to gdy jadłeś ciasto z mojej kuchni? Czy myślałeś o tym wtedy w szpitalu, gdy… - Oboje wiedzieli, który moment miała na myśli. Czy wtedy liczyło się dla niego, to, że nie była szlachcianką?
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaręczyny. Ślub. Wspólne życie. Wiedział, że żartowała, a mimo to nie chciał odganiać od siebie obrazów, które nasuwała mu wyobraźnia; drewniany dom na skraju lasu, kuchnia obwieszona suszonymi ziołami, złote włosy Aurory rozsypane na poduszce obok niego, jej równy oddech, ciepła skóra pod jego palcami...
— Najpierw musiałbym poprosić o zgodę nestora, a on w najbardziej optymistycznej wersji prędzej by mnie wydziedziczył, niż dał nam swoje błogosławieństwo — westchnął ciężko, niby teatralnie, z błyskiem rozbawienia czającym się w ciemnych oczach. Bo przecież niczego nie planował, nie oczekiwał, na nic nie liczył. — Wówczas straciłbym pracę i... cóż, chyba musiałbym uczyć się od nowa specjalizacji. Uzdrowiciele są potrzebni, jeśli leczą ciało. Choroby duszy to wciąż dla wielu tabu i zaledwie garstka tych, którzy potrzebują pomocy, zgłasza się po nią. Zakładając oczywiście, że nie skończylibyśmy jak w szekspirowskim dramacie z pomocą kogoś z mojego rodu lub osoby na ich usługach... Obwiniliby za moją śmierć Zakon, bo zrobienie ze mnie męczennika jest wygodne i postawiłoby ich w lepszym świetle, niż skandal wywołany romansem z kobietą z... spoza szlachetnego kręgu. Choć nie mniej wartościową — dodał ciszej, jakby obawiał się, że ktoś niepowołany usłyszy jego słowa i powtórzy je na salonach, a wtedy będzie zniszczony. Ciężko jest przełknąć dumę, gdy przez całe życie jest się uczonym, aby stać prosto. To nie umniejszało szczerości jego słów. Zwyczajnie bał się mówić prawdę na głos.
— Zatem już wiesz, dlaczego arystokraci muszą mieć dogrzewane żarem łóżka — rzucił z gorzkim uśmiechem. W oczach Perseusa rzadko dochodziło do małżeństw z miłości wśród ludzi stanu. Wszystko było polityką i powinnością, czasem może okraszonymi odrobiną sympatii, ale prawie nigdy afektem.
Obserwując reakcje jej ciała zaczął żałować swoich ostrych słów. Z drugiej strony uważał, że są one konieczne, aby jego przyjaciółka przestała żyć mrzonkami, które tylko sprawiały jej ból. Ale czy on nie robił tego samego?
— Auroro, posłuchaj mnie! — syknął ujmując jej twarz w dłonie, tym samym zmuszając ją do tego, aby spojrzała na niego. — Jest różnica pomiędzy pomaganiem, a dawaniem się wykorzystywać. Lord Carrow przychodząc do ciebie po wszystkim, co ci zrobił, przekroczył wszelkie granice dobrego smaku.
Chciał dodać jeszcze złośliwy komentarz o zimnych arystokratkach, z którymi związek nie był już tak satysfakcjonujący, ale w porę ugryzł się w język. Na Merlina, przecież narzeczoną Aresa była kuzynka Perseusa! I chociaż nie widywali się szczególnie często, to mógł zaręczyć, że Primrose wcale nie była zła i nie zasługiwała na rolę antagonistki w tej historii. Biedaczka być może nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że jej narzeczony potraktował inną kobietę w tak podły sposób. Co teraz? Powinien jej o wszystkim powiedzieć, czy pozostać w roli obserwatora? Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że korzystniejsza będzie dla niego druga opcja. Czy było to nieuczciwie względem krewniaczki? Owszem, ale czy ktokolwiek powiedział, że lord Black był uczciwy?
— Nie musisz przechodzić przez to sama — wyszeptał łagodnie, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho swojej towarzyszki. — Jestem przy tobie, Rory. I nie pozwolę, żeby ktoś znów cię skrzywdził.
Puścił ją i wrócił do poprzedniej pozycji, jakby bał się, że dłuższy kontakt z jej skórą poparzy go. A potem wyrzuciła z siebie potok niezrozumiałych dla Perseusa słów. Co miało jej nieszlachetne pochodzenie do tego, że była dla niego przyjaciółką? Przecież przez cały czas mówił o związkach, a nie o tym, że jej urodzenie przeszkadzało w ich znajomości. Chyba, że ona...
Na wspomnienie ich pocałunku wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Od tego czasu minęło przecież pięć lat, oboje uznali, że byli pijani i że powinni o tym zapomnieć. Właściwie, to on uznał, a Aurora mu przytaknęła. Skoro po tam długim czasie mu to wypomniała, to oznaczało, że tamta sytuacja była dla niej ważniejsza, niż myślał.
— Okłamałem cię tylko raz. Wtedy, kiedy powiedziałem, że po alkoholu nie byłem w stanie nad sobą zapanować. Ale to nieprawda, Auroro. Nie byłem aż tak pijany i doskonale wiedziałem, co robię. Po prostu... Po prostu nie mogłem posunąć się dalej, nie chciałem ci zrobić tego, co właśnie zrobił lord Carrow. — wyznał, wpatrując się w jej dłoń obok jego. Chciał ją ścisnąć, zapleść palce z jej własnymi, ale ostatecznie uznał, że będzie lepiej, jeśli tego nie zrobi. — Zależało mi na tobie. Dalej zależy, ale nie mogę i nie chcę przekroczyć granicy. Bo nie jestem w stanie niczego ci obiecać, a nie chcę cię stracić w taki głupi sposób. Ale to... bez znaczenia, skoro... Przecież jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
— Najpierw musiałbym poprosić o zgodę nestora, a on w najbardziej optymistycznej wersji prędzej by mnie wydziedziczył, niż dał nam swoje błogosławieństwo — westchnął ciężko, niby teatralnie, z błyskiem rozbawienia czającym się w ciemnych oczach. Bo przecież niczego nie planował, nie oczekiwał, na nic nie liczył. — Wówczas straciłbym pracę i... cóż, chyba musiałbym uczyć się od nowa specjalizacji. Uzdrowiciele są potrzebni, jeśli leczą ciało. Choroby duszy to wciąż dla wielu tabu i zaledwie garstka tych, którzy potrzebują pomocy, zgłasza się po nią. Zakładając oczywiście, że nie skończylibyśmy jak w szekspirowskim dramacie z pomocą kogoś z mojego rodu lub osoby na ich usługach... Obwiniliby za moją śmierć Zakon, bo zrobienie ze mnie męczennika jest wygodne i postawiłoby ich w lepszym świetle, niż skandal wywołany romansem z kobietą z... spoza szlachetnego kręgu. Choć nie mniej wartościową — dodał ciszej, jakby obawiał się, że ktoś niepowołany usłyszy jego słowa i powtórzy je na salonach, a wtedy będzie zniszczony. Ciężko jest przełknąć dumę, gdy przez całe życie jest się uczonym, aby stać prosto. To nie umniejszało szczerości jego słów. Zwyczajnie bał się mówić prawdę na głos.
— Zatem już wiesz, dlaczego arystokraci muszą mieć dogrzewane żarem łóżka — rzucił z gorzkim uśmiechem. W oczach Perseusa rzadko dochodziło do małżeństw z miłości wśród ludzi stanu. Wszystko było polityką i powinnością, czasem może okraszonymi odrobiną sympatii, ale prawie nigdy afektem.
Obserwując reakcje jej ciała zaczął żałować swoich ostrych słów. Z drugiej strony uważał, że są one konieczne, aby jego przyjaciółka przestała żyć mrzonkami, które tylko sprawiały jej ból. Ale czy on nie robił tego samego?
— Auroro, posłuchaj mnie! — syknął ujmując jej twarz w dłonie, tym samym zmuszając ją do tego, aby spojrzała na niego. — Jest różnica pomiędzy pomaganiem, a dawaniem się wykorzystywać. Lord Carrow przychodząc do ciebie po wszystkim, co ci zrobił, przekroczył wszelkie granice dobrego smaku.
Chciał dodać jeszcze złośliwy komentarz o zimnych arystokratkach, z którymi związek nie był już tak satysfakcjonujący, ale w porę ugryzł się w język. Na Merlina, przecież narzeczoną Aresa była kuzynka Perseusa! I chociaż nie widywali się szczególnie często, to mógł zaręczyć, że Primrose wcale nie była zła i nie zasługiwała na rolę antagonistki w tej historii. Biedaczka być może nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że jej narzeczony potraktował inną kobietę w tak podły sposób. Co teraz? Powinien jej o wszystkim powiedzieć, czy pozostać w roli obserwatora? Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że korzystniejsza będzie dla niego druga opcja. Czy było to nieuczciwie względem krewniaczki? Owszem, ale czy ktokolwiek powiedział, że lord Black był uczciwy?
— Nie musisz przechodzić przez to sama — wyszeptał łagodnie, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho swojej towarzyszki. — Jestem przy tobie, Rory. I nie pozwolę, żeby ktoś znów cię skrzywdził.
Puścił ją i wrócił do poprzedniej pozycji, jakby bał się, że dłuższy kontakt z jej skórą poparzy go. A potem wyrzuciła z siebie potok niezrozumiałych dla Perseusa słów. Co miało jej nieszlachetne pochodzenie do tego, że była dla niego przyjaciółką? Przecież przez cały czas mówił o związkach, a nie o tym, że jej urodzenie przeszkadzało w ich znajomości. Chyba, że ona...
Na wspomnienie ich pocałunku wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Od tego czasu minęło przecież pięć lat, oboje uznali, że byli pijani i że powinni o tym zapomnieć. Właściwie, to on uznał, a Aurora mu przytaknęła. Skoro po tam długim czasie mu to wypomniała, to oznaczało, że tamta sytuacja była dla niej ważniejsza, niż myślał.
— Okłamałem cię tylko raz. Wtedy, kiedy powiedziałem, że po alkoholu nie byłem w stanie nad sobą zapanować. Ale to nieprawda, Auroro. Nie byłem aż tak pijany i doskonale wiedziałem, co robię. Po prostu... Po prostu nie mogłem posunąć się dalej, nie chciałem ci zrobić tego, co właśnie zrobił lord Carrow. — wyznał, wpatrując się w jej dłoń obok jego. Chciał ją ścisnąć, zapleść palce z jej własnymi, ale ostatecznie uznał, że będzie lepiej, jeśli tego nie zrobi. — Zależało mi na tobie. Dalej zależy, ale nie mogę i nie chcę przekroczyć granicy. Bo nie jestem w stanie niczego ci obiecać, a nie chcę cię stracić w taki głupi sposób. Ale to... bez znaczenia, skoro... Przecież jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Spojrzała na niego zaskoczona. Ona może i kiedyś myślała o takich sprawach, może i nawet w związku z nim, ale… Ale to przecież było kiedyś. Teraz musiała dojrzeć. Nie dla niej były mrzonki związane z tym, że uda jej się wybić… A przecież nigdy nie chciała tytułów. Nigdy nie chciała bogactw materialnych. Dlatego też nie sądziła, że Perseus potraktuje jej słowa poważnie. Że weźmie jej niewinny żart jako powód do wytłumaczenia się. Przecież nie naciskała na niego nigdy. Nie robiła sobie zbędnych nadziei, bo sam jej kiedyś przecież powiedział, że nie łączyło ich nic więcej niż przyjaźń, a sam pocałunek był wymknięciem się spod kontroli.
Jego słowa w pewnym sensie pokazywały jeszcze bardziej trudy arystokracji. Zupełnie inne niż znała ona. Czemu mówił jej o tym wszystkim?
Teraz przyszło jej do głowy, że może…
Nie. To nie było możliwe.
- Perseuszu… Ale ty wiesz, że ja… Ja nigdy nie prosiłabym nikogo, by cokolwiek poświęcił dla mnie, prawda? - Patrzyła na niego, nie do końca rozumiejąc, czy on wiedział, że marzeniem Aurory nie było to, by wyjść za mąż dla samego ślubu. Ona w naiwny sposób pragnęła miłości. Kogoś tylko swojego. Kogoś, kto bez proszenia poszedłby z nią na koniec świata, jeśli by była taka potrzeba. No właśnie… Nie za nią, a z nią. Ramię w ramię. Dłoń w dłoni.
- Może i wiem, ale to i tak jest smutne… Chyba wolę moje własne. Chociaż obecnie jedynie puste. - Powiedziała, nie żeby się żaliła. Stwierdzała jedynie fakt. Że jeszcze przyjdzie jej szansa na miłość, jej szansa na szczęście.
Nie spodziewała się jednak tego, co nadeszło. Alkohol im obojgu musiał szumieć w głowie, działać na słowa i czyny. Nie spodziewała się tak ostrych słów, nie spodziewała się tego, że będzie zmuszona spojrzeć mu w twarz. Tak szybko przejął kontrolę, jak tylko to możliwe. Aż nie pomyślała o tym, żeby protestować.
Ares uleciał jej z głowy, gdy zaczął mówić o tym, że nie powinna mu pomagać. Ale skąd on mógł wiedzieć?!
- Nie znasz go… - Próbowała jeszcze bronić Aresa, któremu pewnie też było ciężko, gdy nie było go obok Aurory. - Mówisz, by nie oceniać, a jednak czynisz to wobec innego czarodzieja. - Nie chciała się z nim kłócić, bo płomień w jego oczach onieśmielał ją. Mimo wszystko próbowała wytłumaczyć Aresa. - Nie wiedział dokąd pójść… Aportował się tutaj bez zastanowienia. - Przyznała, chociaż dziwnie jej było myśleć o tym, że to właśnie jej po tym wszystkim ufał najbardziej, chociaż w rzeczywistości miała w garści wszystkie moce, by go skrzywdzić.
Każdy jednak kto chociaż trochę znał Aurorę, wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Wiedział też, że nie życzyła Aresowi i jego narzeczonej źle. Nawet posłała im list z gratulacjami.
- Porozmawiaj z nim… Skoro nie chcesz, żebym ja mu pomagała, ty to zrób… Nikt nie zasługuje na to, żeby cierpieć. - Powiedziała cicho.
Wiedziała, że Perseus nie chciał jej skrzywdzić, a przynajmniej nie na tyle, żeby zrobić to świadomie. Żyli w innych światach i tylko być może miesiące dzieliły ich od tego, aż i jego zaręczyny będą oznajmiane w prasie powszechnej. A i jemu Aurora będzie życzyć, jak najlepiej, chociaż teraz pijąc szampana, czuła się speszona, czuła się dziwnie uległa jego dłoniom na swoich policzkach.
Gdy ją puścił, nie protestowała jednak. Nie prosiła, dokładnie tak jak stwierdziła wcześniej. Nie prosiła o dotyk, o czułość.
A on mówił. On mówił, a ona słuchała, mając jednak w pamięci słowa, które wypowiedział przed chwilą. Czy to kolejna sztuczka lordów? Test, czy zrozumiała, jak grać potrafią lordowie i jak łatwo mogą omamić dusze spragnione miłości?
Nie chciała być kolejny raz czyjąś zabawką. Odskocznią od szlacheckiego życia.
- Czemu wtedy skłamałeś Perseuszu? Czy to przez tę kobietę, z którą widziałam cię następnego wieczoru? - Tajemnice wypływały jedna za drugą. A skoro już zaczęła ich bieg, nie łatwo było jej go zatrzymać.
- Albo nie odpowiadaj. To rzeczywiście chyba bez znaczenia... - Uśmiechnęła się, jednak jej oczy wciąż szkliły się, jakby miała się rozpłakać. - To było dla mnie coś wyjątkowego… Mój pierwszy pocałunek Perseuszu. Upojona końcem egzaminów, alkoholem i twoją bliskością opuściłam swoją gardę. Nie chciałam żałować, kiedy mówiłeś, że to błąd. Pożałowałam, dopiero gdy zobaczyłam cię z nią. Zależało ci na mnie jak na przyjaciółce cały ten czas, prawda? - Alkohol szumiał jej w głowie, może nawet powodował lekkie wyrzuty w jej głosie. Czemu nie mogła być tamtą? Czy znów była w czymś gorsza? - Ale cenię twoją przyjaźń Persi… Cenię ją bardzo. - I chociaż pierwszy pocałunek można przeżyć tylko jeden raz, to ona mogła przeżyć go przynajmniej z przyjacielem.
Jego słowa w pewnym sensie pokazywały jeszcze bardziej trudy arystokracji. Zupełnie inne niż znała ona. Czemu mówił jej o tym wszystkim?
Teraz przyszło jej do głowy, że może…
Nie. To nie było możliwe.
- Perseuszu… Ale ty wiesz, że ja… Ja nigdy nie prosiłabym nikogo, by cokolwiek poświęcił dla mnie, prawda? - Patrzyła na niego, nie do końca rozumiejąc, czy on wiedział, że marzeniem Aurory nie było to, by wyjść za mąż dla samego ślubu. Ona w naiwny sposób pragnęła miłości. Kogoś tylko swojego. Kogoś, kto bez proszenia poszedłby z nią na koniec świata, jeśli by była taka potrzeba. No właśnie… Nie za nią, a z nią. Ramię w ramię. Dłoń w dłoni.
- Może i wiem, ale to i tak jest smutne… Chyba wolę moje własne. Chociaż obecnie jedynie puste. - Powiedziała, nie żeby się żaliła. Stwierdzała jedynie fakt. Że jeszcze przyjdzie jej szansa na miłość, jej szansa na szczęście.
Nie spodziewała się jednak tego, co nadeszło. Alkohol im obojgu musiał szumieć w głowie, działać na słowa i czyny. Nie spodziewała się tak ostrych słów, nie spodziewała się tego, że będzie zmuszona spojrzeć mu w twarz. Tak szybko przejął kontrolę, jak tylko to możliwe. Aż nie pomyślała o tym, żeby protestować.
Ares uleciał jej z głowy, gdy zaczął mówić o tym, że nie powinna mu pomagać. Ale skąd on mógł wiedzieć?!
- Nie znasz go… - Próbowała jeszcze bronić Aresa, któremu pewnie też było ciężko, gdy nie było go obok Aurory. - Mówisz, by nie oceniać, a jednak czynisz to wobec innego czarodzieja. - Nie chciała się z nim kłócić, bo płomień w jego oczach onieśmielał ją. Mimo wszystko próbowała wytłumaczyć Aresa. - Nie wiedział dokąd pójść… Aportował się tutaj bez zastanowienia. - Przyznała, chociaż dziwnie jej było myśleć o tym, że to właśnie jej po tym wszystkim ufał najbardziej, chociaż w rzeczywistości miała w garści wszystkie moce, by go skrzywdzić.
Każdy jednak kto chociaż trochę znał Aurorę, wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Wiedział też, że nie życzyła Aresowi i jego narzeczonej źle. Nawet posłała im list z gratulacjami.
- Porozmawiaj z nim… Skoro nie chcesz, żebym ja mu pomagała, ty to zrób… Nikt nie zasługuje na to, żeby cierpieć. - Powiedziała cicho.
Wiedziała, że Perseus nie chciał jej skrzywdzić, a przynajmniej nie na tyle, żeby zrobić to świadomie. Żyli w innych światach i tylko być może miesiące dzieliły ich od tego, aż i jego zaręczyny będą oznajmiane w prasie powszechnej. A i jemu Aurora będzie życzyć, jak najlepiej, chociaż teraz pijąc szampana, czuła się speszona, czuła się dziwnie uległa jego dłoniom na swoich policzkach.
Gdy ją puścił, nie protestowała jednak. Nie prosiła, dokładnie tak jak stwierdziła wcześniej. Nie prosiła o dotyk, o czułość.
A on mówił. On mówił, a ona słuchała, mając jednak w pamięci słowa, które wypowiedział przed chwilą. Czy to kolejna sztuczka lordów? Test, czy zrozumiała, jak grać potrafią lordowie i jak łatwo mogą omamić dusze spragnione miłości?
Nie chciała być kolejny raz czyjąś zabawką. Odskocznią od szlacheckiego życia.
- Czemu wtedy skłamałeś Perseuszu? Czy to przez tę kobietę, z którą widziałam cię następnego wieczoru? - Tajemnice wypływały jedna za drugą. A skoro już zaczęła ich bieg, nie łatwo było jej go zatrzymać.
- Albo nie odpowiadaj. To rzeczywiście chyba bez znaczenia... - Uśmiechnęła się, jednak jej oczy wciąż szkliły się, jakby miała się rozpłakać. - To było dla mnie coś wyjątkowego… Mój pierwszy pocałunek Perseuszu. Upojona końcem egzaminów, alkoholem i twoją bliskością opuściłam swoją gardę. Nie chciałam żałować, kiedy mówiłeś, że to błąd. Pożałowałam, dopiero gdy zobaczyłam cię z nią. Zależało ci na mnie jak na przyjaciółce cały ten czas, prawda? - Alkohol szumiał jej w głowie, może nawet powodował lekkie wyrzuty w jej głosie. Czemu nie mogła być tamtą? Czy znów była w czymś gorsza? - Ale cenię twoją przyjaźń Persi… Cenię ją bardzo. - I chociaż pierwszy pocałunek można przeżyć tylko jeden raz, to ona mogła przeżyć go przynajmniej z przyjacielem.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przychodząc do niej z butelką szampana nie spodziewał się, że cała rozmowa stanie się bardziej przykra, niż przyjemna. Liczył, że alkohol nieco ich rozluźni i pozwoli porozmawiać szczerze na temat przeszłości i tego, co być może spotka ich w najbliższym czasie. Spokojnie, miło, z nutą rozbawienia, bez żalu i żadnych zobowiązań.
Powinien się przyzwyczaić do tego, że nie wszystko idzie zawsze zgodnie z planem.
— Na tym polega twój największy problem — westchnął — Jesteś gotowa dać od siebie wszystko, nie oczekując niczego w zamian. Dałabyś światu całe serce, a on w podzięce jedynie by je zdeptał. Czy jestem zły, bo chciałbym chronić cię przed kolejnym rozczarowaniem, Auroro?
Przyciągnął ją do siebie i objął, a prawa dłoń powędrowała na jasne włosy, które zaczął gładzić czule i delikatnie, jakby uspokajał dziecko, które wpadło z histerię z powodu utarty zabawki. Po części też tak na nią patrzył, protekcjonalnie, pobłażliwie, nie umiał i nie chciał potraktować jej rozterek na poważnie. Nie, kiedy sama zachowywała się w tak niedojrzały sposób, wpuszczając ponownie do swojego życia osobę, która dopiero co wywróciła je do góry do nogami.
— Dobrze, porozmawiam z nim. Dla ciebie i Primrose — odpowiedział już nieco łagodniej, z rezygnacją, dla świętego spokoju, lecz wyraźnie akcentując przy tym imię narzeczonej Aresa. Panna Sprout musiała wreszcie zrozumieć, że ten mężczyzna nie był dla niej odpowiedni, że powinna się od niego odciąć i żyć własnym życiem, zamiast wyciągać do niego rękę za każdym razem, gdy coś w życiu pójdzie nie po jego myśli. Że był zaręczony z inną kobietą, w dodatku kuzynką Perseusa, i to wobec niej miał teraz zobowiązania, z których, jak widać, nie wywiązywał się należycie.
Nie było w lordzie Blacku ani krzty współczucia dla tego człowieka, nie wierzył w to, co żarliwie zapewniała mu Aurora. Była zaślepiona swoimi uczuciami, nie myślała racjonalnie, chciała czuć się kochana oraz potrzebna i choć Perseus w pewnym sensie rozumiał jej pragnienia (choć trudno powiedzieć, aby utożsamiał je z własnymi), to nie potrafił pojąć, dlaczego nie wyciągnęła wniosków z poprzedniego razu. — Pomogę mu, jeżeli naprawdę będzie potrzebował mojej pomocy. Ale proszę, dla własnego dobra trzymaj się od niego z daleka. Czego on właściwie od ciebie chciał?
Wypowiadając te słowa odsunął się od niej na tyle, by móc spojrzeć w jej oczy, kiedy bezczelnie kłamał. Nie zamierzał nieść ratunku Aresowi, który śmiał tknąć jego Aurorę i potraktować ją w taki sposób. Jeszcze nie wiedział jak to zrobi, ani kiedy, ale był pewny, że Carrow zapłaci za krzywdy panny Sprout i urażoną dumę Perseusa.
Dlaczego w ogóle nawiązywała do tamtej sytuacji? Minęło od niej pięć lat, każde z nich poszło w swoją stronę, wydorośleli, zdawało mu się, że również nabrali dystansu do młodocianych miłostek. Tymczasem wspomnienie pocałunku wracało do nich jak bumerang; gdy już miał nadzieję, że wreszcie udało mu się zmienić temat, ten wracał do niego ze zdwojoną siłą. Ale to przecież wina Aurory, to ona nie wydawała się szczególnie rozentuzjazmowana jego śmiałością, co z kolei podziałało na lorda Blacka jak kubeł zimnej wody. Skoro nie chciała, aby kontynuował, to dlaczego zachowuje się tak, jakby uszanowaniem jej zdania uczynił jej wielki afront.
Był pewien, że nikt nie zauważył go wtedy z kochanką, której imienia nawet nie pamiętał, więc po dziś dzień nazywał ją po prostu Kobietą. Nie pamiętał, czy domknął drzwi, nie słyszał też niczego poza westchnieniami jasnowłosej i rytmicznym obijaniem się sprzączki od jego pasa o stół. Był pewien, że byli bezpieczni, że zbliżenie pozostanie ich tajemnicą i że następnego dnia o nim zapomną. Ale Aurora nie zapomniała. Dlaczego, na Merlina, musiała przypominać mu o tym właśnie teraz?
Jej następne słowa wprawdzie nie rozjaśniły mu wszystkiego, ale pozwoliły wysunąć Perseusowi pewną teorię. Puścił kobietę i chwycił za butelkę, z której pociągnął jeszcze kilka łyków. Czuł, że całkowicie na trzeźwo nie potrafiłby jej tego powiedzieć.
— Och... OCH. Auroro, sądzisz, że gdybym widział w tobie tylko przyjaciółkę, ryzykowałbym zjawianiem się na terenach lorda Abbotta, patrzył przez palce na wyczyny twojej rodziny i udawał, że nie słyszę tych bredni o niesieniu pomocy wszystkim? Jesteś dla mnie kimś więcej już... już od Hogwartu. Ha! Naiwne, prawda? Ale mówię szczerze, kocham się w tobie od piątego roku. — dziesięć lat. Dziesięć długich lat ukrywania swoich prawdziwych uczuć, by został pokonany przez szampana! I to nawet nie całego, a, sądząc po ilości pozostałego w butelce alkoholu i podzieleniu ubytku na dwa, równowartości półtora kieliszka. Ale to wcale nie tak, że nad sobą nie panował; Perseus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Trunek po prostu sprawił, że nagle niektóre pomysły zaczęły wydawać mu się mniej nierozsądne, a usta wypowiadały to, co chciał powiedzieć już wcześniej, ale z jakiegoś powodu zabrakło mu odwagi. — Nie zrobiłem niczego w tym kierunku, bo nie chciałem, żeby to się skończyło... tak, jak między tobą i lordem Carrowem. A teraz, gdy sprawy się skomplikowały, już nie tylko nasze pochodzenie stoi na przeszkodzie, ale również to, co robią twoi bliscy. Gdybyście tylko popierali właściwą stronę, wszystkim nam byłoby łatwiej...
Nie zamierzał tłumaczyć się Aurorze z niczego więcej. Niczego nie obiecywał jej poprzez tamtej smakujący procentami pocałunek. To, co stało się następnego wieczora było tylko i wyłącznie sprawą Perseusa i Kobiety.
Powinien się przyzwyczaić do tego, że nie wszystko idzie zawsze zgodnie z planem.
— Na tym polega twój największy problem — westchnął — Jesteś gotowa dać od siebie wszystko, nie oczekując niczego w zamian. Dałabyś światu całe serce, a on w podzięce jedynie by je zdeptał. Czy jestem zły, bo chciałbym chronić cię przed kolejnym rozczarowaniem, Auroro?
Przyciągnął ją do siebie i objął, a prawa dłoń powędrowała na jasne włosy, które zaczął gładzić czule i delikatnie, jakby uspokajał dziecko, które wpadło z histerię z powodu utarty zabawki. Po części też tak na nią patrzył, protekcjonalnie, pobłażliwie, nie umiał i nie chciał potraktować jej rozterek na poważnie. Nie, kiedy sama zachowywała się w tak niedojrzały sposób, wpuszczając ponownie do swojego życia osobę, która dopiero co wywróciła je do góry do nogami.
— Dobrze, porozmawiam z nim. Dla ciebie i Primrose — odpowiedział już nieco łagodniej, z rezygnacją, dla świętego spokoju, lecz wyraźnie akcentując przy tym imię narzeczonej Aresa. Panna Sprout musiała wreszcie zrozumieć, że ten mężczyzna nie był dla niej odpowiedni, że powinna się od niego odciąć i żyć własnym życiem, zamiast wyciągać do niego rękę za każdym razem, gdy coś w życiu pójdzie nie po jego myśli. Że był zaręczony z inną kobietą, w dodatku kuzynką Perseusa, i to wobec niej miał teraz zobowiązania, z których, jak widać, nie wywiązywał się należycie.
Nie było w lordzie Blacku ani krzty współczucia dla tego człowieka, nie wierzył w to, co żarliwie zapewniała mu Aurora. Była zaślepiona swoimi uczuciami, nie myślała racjonalnie, chciała czuć się kochana oraz potrzebna i choć Perseus w pewnym sensie rozumiał jej pragnienia (choć trudno powiedzieć, aby utożsamiał je z własnymi), to nie potrafił pojąć, dlaczego nie wyciągnęła wniosków z poprzedniego razu. — Pomogę mu, jeżeli naprawdę będzie potrzebował mojej pomocy. Ale proszę, dla własnego dobra trzymaj się od niego z daleka. Czego on właściwie od ciebie chciał?
Wypowiadając te słowa odsunął się od niej na tyle, by móc spojrzeć w jej oczy, kiedy bezczelnie kłamał. Nie zamierzał nieść ratunku Aresowi, który śmiał tknąć jego Aurorę i potraktować ją w taki sposób. Jeszcze nie wiedział jak to zrobi, ani kiedy, ale był pewny, że Carrow zapłaci za krzywdy panny Sprout i urażoną dumę Perseusa.
Dlaczego w ogóle nawiązywała do tamtej sytuacji? Minęło od niej pięć lat, każde z nich poszło w swoją stronę, wydorośleli, zdawało mu się, że również nabrali dystansu do młodocianych miłostek. Tymczasem wspomnienie pocałunku wracało do nich jak bumerang; gdy już miał nadzieję, że wreszcie udało mu się zmienić temat, ten wracał do niego ze zdwojoną siłą. Ale to przecież wina Aurory, to ona nie wydawała się szczególnie rozentuzjazmowana jego śmiałością, co z kolei podziałało na lorda Blacka jak kubeł zimnej wody. Skoro nie chciała, aby kontynuował, to dlaczego zachowuje się tak, jakby uszanowaniem jej zdania uczynił jej wielki afront.
Był pewien, że nikt nie zauważył go wtedy z kochanką, której imienia nawet nie pamiętał, więc po dziś dzień nazywał ją po prostu Kobietą. Nie pamiętał, czy domknął drzwi, nie słyszał też niczego poza westchnieniami jasnowłosej i rytmicznym obijaniem się sprzączki od jego pasa o stół. Był pewien, że byli bezpieczni, że zbliżenie pozostanie ich tajemnicą i że następnego dnia o nim zapomną. Ale Aurora nie zapomniała. Dlaczego, na Merlina, musiała przypominać mu o tym właśnie teraz?
Jej następne słowa wprawdzie nie rozjaśniły mu wszystkiego, ale pozwoliły wysunąć Perseusowi pewną teorię. Puścił kobietę i chwycił za butelkę, z której pociągnął jeszcze kilka łyków. Czuł, że całkowicie na trzeźwo nie potrafiłby jej tego powiedzieć.
— Och... OCH. Auroro, sądzisz, że gdybym widział w tobie tylko przyjaciółkę, ryzykowałbym zjawianiem się na terenach lorda Abbotta, patrzył przez palce na wyczyny twojej rodziny i udawał, że nie słyszę tych bredni o niesieniu pomocy wszystkim? Jesteś dla mnie kimś więcej już... już od Hogwartu. Ha! Naiwne, prawda? Ale mówię szczerze, kocham się w tobie od piątego roku. — dziesięć lat. Dziesięć długich lat ukrywania swoich prawdziwych uczuć, by został pokonany przez szampana! I to nawet nie całego, a, sądząc po ilości pozostałego w butelce alkoholu i podzieleniu ubytku na dwa, równowartości półtora kieliszka. Ale to wcale nie tak, że nad sobą nie panował; Perseus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Trunek po prostu sprawił, że nagle niektóre pomysły zaczęły wydawać mu się mniej nierozsądne, a usta wypowiadały to, co chciał powiedzieć już wcześniej, ale z jakiegoś powodu zabrakło mu odwagi. — Nie zrobiłem niczego w tym kierunku, bo nie chciałem, żeby to się skończyło... tak, jak między tobą i lordem Carrowem. A teraz, gdy sprawy się skomplikowały, już nie tylko nasze pochodzenie stoi na przeszkodzie, ale również to, co robią twoi bliscy. Gdybyście tylko popierali właściwą stronę, wszystkim nam byłoby łatwiej...
Nie zamierzał tłumaczyć się Aurorze z niczego więcej. Niczego nie obiecywał jej poprzez tamtej smakujący procentami pocałunek. To, co stało się następnego wieczora było tylko i wyłącznie sprawą Perseusa i Kobiety.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Ona również nie spodziewała się, jak przykro może toczyć się rozmowa z kimś, kogo ona miała za przyjaciela. To bolało podwójnie, biorąc pod uwagę to, że dopiero tak naprawdę mieli naprawiać swoją relację. Niepotrzebnie zaczynała temat Aresa, ale skąd mogła wiedzieć o uczuciach, które Perseus skrywał tak skrzętnie? Nie mogła wiedzieć! Znała go jako przyjaciela! Wyraźnie jej to oznajmił, że wtedy to był wynik alkoholu. I o tym, że było to kłamstwo, również nie mogła wiedzieć! Ileż spraw ułatwiłaby zwykła szczerość!
- Problem? - Zdziwiła się, a jej brwi powędrowały ku sobie, a nosek delikatnie zmarszczył się w niezrozumieniu. - Jak mogłabym żyć inaczej, wiedząc, że wszystko, co mnie łączy z innymi jest wyrażone tylko tym, czego ja potrzebuje? - Po cóż miała żyć sama, jeśli komukolwiek z jej rodziny lub przyjaciół miałaby stać się krzywda? - Nie mówiłam, że jesteś zły… Nigdy tak nie twierdziłam. Ale powinieneś spamiętać, że w takim wypadku, robisz dokładnie to samo, co mi wypominasz. - Odparła butnie. Ale wybuch nie nadszedł, bo Perseus niespodziewanie przyciągnął ją do siebie, a ona w tym geście doszukiwała się pojednania. Tak dobrze jej było przez te krótkie chwile. Tak bezpiecznie, pośród tych wszystkich napływających fal smutku.
Jednak, gdy wypowiedział imię tamtej, lekko zadrżała, chociaż był to jedyny wyraz bólu, na jaki w tej chwili sobie pozwoliła.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- A więc ona ma na imie Primrose? - Spytała cicho, czując, jak jej serce prawie wyskakuje z piersi. Miała piękne imię, więc musiała być piękna. Nic dziwnego, że była ważniejsza dla Aresa, niż jakaś tam Aurora. - To bardzo ładne imię. - Była zbyt zrezygnowana, by się przejmować tym, że nigdy nie miałaby szans z żadną Lady. Czy Perseus wiedział, jak głęboko podkopywał pewność siebie panny Sprout?
Perseus jednak nie rozumiał jej, tak jak mu się wydawało. Aurora bynajmniej nie robiła sobie żądnych nadziei. Nie zamierzała prosić go o powrót, czy przyjmować, gdyby się zjawił. Nie. Aurora chciała mu po ludzku pomóc. A czy kiedykolwiek będzie w stanie się od niego odciąć? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Aurora nie namawiała go na spotkania, nie pisała listów, oprócz tego jednego, gdy posłała mu z okazji jego zaręczyn. - Nic. Nie chciał niczego oprócz rozmowy. - Odparła łagodnie, zupełnie nieświadoma, jak niskie mniemanie o Aresie miał Perseus. - W cierpieniu człowiek potrzebuje kogoś, kto go zna. Rozumie… A czy po latach razem, ktoś może znać go lepiej niż ja? - Och naiwności… Aurora znała przecież jedynie wierzchołek góry, który został jej pokazany. Obraz, na którym Lord Carrow mógł malować to, jak widzi swoje życie, jako nie-lorda.
- Jeśli martwisz się więc o honor lady Primrose, to nie został on zszargany. Zły czas nie był wynikiem złej woli Aresa. - Cierpiał on bowiem po stracie kuzyna głęboko. Bardzo głęboko. Widząc całą szlachtę udającą, że nic się nie stało i bawiącą się w swoim towarzystwie, musiał stamtąd uciec do jedynej osoby, którą znał, a która fałszywością nie przesiąknęła. Do niej.
Obserwowała więc, jak Perseus wypił kolejne łyki szampana. Jej wystarczyło to, co posmakowała do tej pory. Już i tak czuła szum w głowie, chociaż trudno orzec, czy był to wynik alkoholu, czy jego bliskości.
Z całą pewnością jednak Aurora nie spodziewała się nadchodzącego wyznania. Wprawdzie słyszała każde jego słowo, ale zdawało jej się, że to jakieś nieporozumienie. Że przecież to nie tak, że on ją kochał… A jeśli tak, to czemu nic jej nigdy nie wspomniał?!
I nagle, chociaż wciąż wydawało jej się to mocno nielogiczne, wiele sytuacji nabrało nowych kolorów. Nowego wydźwięku.
Ale to wszystko podszyte było pretensją. Nie była ona wprawdzie wyrażona wprost, ale bolała, podobnie jak zaskakiwała. Kochał ją, ale była jaka była .
- Perseusu ja… Ja nie miałam pojęcia. - Powiedziała, gdy mogła wreszcie dojść do słowa. To nic, że jej własne grzęzły jej w gardle. Że gubiła sens tego, czy jest na niego zła, czy wzruszona. A może było jej smutno? - Czemu nic nie powiedziałeś? Wtedy moglibyśmy nigdy nie… Och… - To przecież nie tak, że był jej zupełnie obojętny, ale kiedy jeszcze myślała o nim coś więcej, już wiedziała o podziałach świata. A Perseus, w przeciwieństwie do Aresa właśnie, nigdy nie okazał jej niczego więcej. W pewnym momencie swojego życia nawet sądziła, że również go kocha. Z czasem jednak uznała, że tak właśnie się czuje wobec przyjaciół. A skoro on nie wyraził nigdy chęci, by to zmienić, jej również nie wypadało nic o tym wspominać. Tak, Aurora była niezbyt mądra w tej kwestii, bo naprawdę chciała być w życiu kochana. Wierząc, że Ares naprawdę ją kochał, oddała się temu całemu szaleństwu do reszty. Chociaż prawda była taka, że długo zwlekali ze zbliżeniami. Pewne wyuczone jednak maniery sprawiają, że nie porusza wcale tego tematu. Jej życie prywatne powinno pozostać jak najbardziej niewyraźne. Nie, żeby sądziła, że cokolwiek z ich rozmowy miało kiedyś wyjść na światło dzienne. Ufała mu… Jak przyjacielowi. Jak psychiatrze. A tu sprowadziła na siebie przedziwną falę odczuć, których nie czuła już od czasów szkoły, gdy spokojnie dumali nad książkami. Z początku miała wrażenie, że chciał ją chyba poderwać, ale do takiego wniosku doszła z czasem. W tamtym momencie bowiem podobał jej się, ale w swej nieśmiałości, nie pomyślałaby, żeby chociażby marzyć o nim. Nawet podczas wspólnych nocnych wypraw na skraj lasu, gdzie podziwiali gwiazdy i rozmawiali o wszystkim i niczym.
Ale już nie byli tamtymi dzieciakami, a Perseus niespodziewanie znalazł się na kruchym lodzie.
- Prosiłabym jednak, żebyś uważał, co mówisz o mojej rodzinie. - Poczuła, że musi bronić honoru swoich bliskich. - I do tej pory, chociaż doskonale wiedziałeś, że jesteśmy po słusznej stronie, to nie przeszkadzało ci to, by tu przyjść… Czemu zdecydowałeś się na wyznanie teraz, skoro wiesz, że strony nie zmienię. - Chyba alkohol sprawił, że mówiła więcej, co nie znaczy, że mówiła zupełnie odważnie. Zsunęła się ze stolika i zrobiła kilka kroków w prawo, a potem wróciła na miejsce, celując w niego palcem. - Może i jesteś lordem, ale musisz też pamiętać, że.. Że… Ughh.. - Westchnęła i znów zrobiła krok, tym razem w jego stronę. - Masz tak nie mówić! - W teorii nie mogła mu rozkazywać, a nawet tak naprawdę kłócić się nie chciała, ale wszystkie emocje wymieszane z alkoholem wybuchły z niej, jakby ktoś potrząsnął butelką od szampana. Trudno będzie jej się teraz uspokoić.
- Problem? - Zdziwiła się, a jej brwi powędrowały ku sobie, a nosek delikatnie zmarszczył się w niezrozumieniu. - Jak mogłabym żyć inaczej, wiedząc, że wszystko, co mnie łączy z innymi jest wyrażone tylko tym, czego ja potrzebuje? - Po cóż miała żyć sama, jeśli komukolwiek z jej rodziny lub przyjaciół miałaby stać się krzywda? - Nie mówiłam, że jesteś zły… Nigdy tak nie twierdziłam. Ale powinieneś spamiętać, że w takim wypadku, robisz dokładnie to samo, co mi wypominasz. - Odparła butnie. Ale wybuch nie nadszedł, bo Perseus niespodziewanie przyciągnął ją do siebie, a ona w tym geście doszukiwała się pojednania. Tak dobrze jej było przez te krótkie chwile. Tak bezpiecznie, pośród tych wszystkich napływających fal smutku.
Jednak, gdy wypowiedział imię tamtej, lekko zadrżała, chociaż był to jedyny wyraz bólu, na jaki w tej chwili sobie pozwoliła.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- A więc ona ma na imie Primrose? - Spytała cicho, czując, jak jej serce prawie wyskakuje z piersi. Miała piękne imię, więc musiała być piękna. Nic dziwnego, że była ważniejsza dla Aresa, niż jakaś tam Aurora. - To bardzo ładne imię. - Była zbyt zrezygnowana, by się przejmować tym, że nigdy nie miałaby szans z żadną Lady. Czy Perseus wiedział, jak głęboko podkopywał pewność siebie panny Sprout?
Perseus jednak nie rozumiał jej, tak jak mu się wydawało. Aurora bynajmniej nie robiła sobie żądnych nadziei. Nie zamierzała prosić go o powrót, czy przyjmować, gdyby się zjawił. Nie. Aurora chciała mu po ludzku pomóc. A czy kiedykolwiek będzie w stanie się od niego odciąć? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Aurora nie namawiała go na spotkania, nie pisała listów, oprócz tego jednego, gdy posłała mu z okazji jego zaręczyn. - Nic. Nie chciał niczego oprócz rozmowy. - Odparła łagodnie, zupełnie nieświadoma, jak niskie mniemanie o Aresie miał Perseus. - W cierpieniu człowiek potrzebuje kogoś, kto go zna. Rozumie… A czy po latach razem, ktoś może znać go lepiej niż ja? - Och naiwności… Aurora znała przecież jedynie wierzchołek góry, który został jej pokazany. Obraz, na którym Lord Carrow mógł malować to, jak widzi swoje życie, jako nie-lorda.
- Jeśli martwisz się więc o honor lady Primrose, to nie został on zszargany. Zły czas nie był wynikiem złej woli Aresa. - Cierpiał on bowiem po stracie kuzyna głęboko. Bardzo głęboko. Widząc całą szlachtę udającą, że nic się nie stało i bawiącą się w swoim towarzystwie, musiał stamtąd uciec do jedynej osoby, którą znał, a która fałszywością nie przesiąknęła. Do niej.
Obserwowała więc, jak Perseus wypił kolejne łyki szampana. Jej wystarczyło to, co posmakowała do tej pory. Już i tak czuła szum w głowie, chociaż trudno orzec, czy był to wynik alkoholu, czy jego bliskości.
Z całą pewnością jednak Aurora nie spodziewała się nadchodzącego wyznania. Wprawdzie słyszała każde jego słowo, ale zdawało jej się, że to jakieś nieporozumienie. Że przecież to nie tak, że on ją kochał… A jeśli tak, to czemu nic jej nigdy nie wspomniał?!
I nagle, chociaż wciąż wydawało jej się to mocno nielogiczne, wiele sytuacji nabrało nowych kolorów. Nowego wydźwięku.
Ale to wszystko podszyte było pretensją. Nie była ona wprawdzie wyrażona wprost, ale bolała, podobnie jak zaskakiwała. Kochał ją, ale była jaka była .
- Perseusu ja… Ja nie miałam pojęcia. - Powiedziała, gdy mogła wreszcie dojść do słowa. To nic, że jej własne grzęzły jej w gardle. Że gubiła sens tego, czy jest na niego zła, czy wzruszona. A może było jej smutno? - Czemu nic nie powiedziałeś? Wtedy moglibyśmy nigdy nie… Och… - To przecież nie tak, że był jej zupełnie obojętny, ale kiedy jeszcze myślała o nim coś więcej, już wiedziała o podziałach świata. A Perseus, w przeciwieństwie do Aresa właśnie, nigdy nie okazał jej niczego więcej. W pewnym momencie swojego życia nawet sądziła, że również go kocha. Z czasem jednak uznała, że tak właśnie się czuje wobec przyjaciół. A skoro on nie wyraził nigdy chęci, by to zmienić, jej również nie wypadało nic o tym wspominać. Tak, Aurora była niezbyt mądra w tej kwestii, bo naprawdę chciała być w życiu kochana. Wierząc, że Ares naprawdę ją kochał, oddała się temu całemu szaleństwu do reszty. Chociaż prawda była taka, że długo zwlekali ze zbliżeniami. Pewne wyuczone jednak maniery sprawiają, że nie porusza wcale tego tematu. Jej życie prywatne powinno pozostać jak najbardziej niewyraźne. Nie, żeby sądziła, że cokolwiek z ich rozmowy miało kiedyś wyjść na światło dzienne. Ufała mu… Jak przyjacielowi. Jak psychiatrze. A tu sprowadziła na siebie przedziwną falę odczuć, których nie czuła już od czasów szkoły, gdy spokojnie dumali nad książkami. Z początku miała wrażenie, że chciał ją chyba poderwać, ale do takiego wniosku doszła z czasem. W tamtym momencie bowiem podobał jej się, ale w swej nieśmiałości, nie pomyślałaby, żeby chociażby marzyć o nim. Nawet podczas wspólnych nocnych wypraw na skraj lasu, gdzie podziwiali gwiazdy i rozmawiali o wszystkim i niczym.
Ale już nie byli tamtymi dzieciakami, a Perseus niespodziewanie znalazł się na kruchym lodzie.
- Prosiłabym jednak, żebyś uważał, co mówisz o mojej rodzinie. - Poczuła, że musi bronić honoru swoich bliskich. - I do tej pory, chociaż doskonale wiedziałeś, że jesteśmy po słusznej stronie, to nie przeszkadzało ci to, by tu przyjść… Czemu zdecydowałeś się na wyznanie teraz, skoro wiesz, że strony nie zmienię. - Chyba alkohol sprawił, że mówiła więcej, co nie znaczy, że mówiła zupełnie odważnie. Zsunęła się ze stolika i zrobiła kilka kroków w prawo, a potem wróciła na miejsce, celując w niego palcem. - Może i jesteś lordem, ale musisz też pamiętać, że.. Że… Ughh.. - Westchnęła i znów zrobiła krok, tym razem w jego stronę. - Masz tak nie mówić! - W teorii nie mogła mu rozkazywać, a nawet tak naprawdę kłócić się nie chciała, ale wszystkie emocje wymieszane z alkoholem wybuchły z niej, jakby ktoś potrząsnął butelką od szampana. Trudno będzie jej się teraz uspokoić.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Że niby sam poświęcał się dla świata bez oczekiwania niczego w zamian? Och, słodka nieświadomości! Czegokolwiek nie zrobiłby Perseus, doszukiwał się w tym własnego zysku, nawet jeżeli sprawiał wrażenie uosobienia bezinteresowności. Nawet teraz, w podszytych troską słowach kryła się obłuda i egoizm. Fakt, że Aurora nie zorientowała się przez wszystkie lata o prawdziwej hierarchii wartości lorda Blacka świadczył jedynie o tym, jak dobrze się z tym krył.
Przyznać jednak musiał, że w altruizmie przyjaciółki kryła się swoista słodycz. Coś ciepłego i serdecznego, co poruszało jego sercem, a do czego nigdy w życiu by się nie przyznał. Nie wypadało mu.
— Nikt nie każe ci patrzeć jedynie na czubek własnego nosa, ale myślenie o swoim dobru też ci nie zaszkodzi. I mówię to nie tylko jako twój przyjaciel, ale także magipsychiatra. — liczył, że skoro nie chciała posłuchać rad dyktowanych jego sympatią do Aurory, to czarownica chociażby rozważy to, co miał do powiedzenia jako uzdrowiciel. Przecież nie chciał dla niej źle, mimo swoich egoistycznych pobudek, nigdy nie zależało mu na jej krzywdzie.
Praca wymagała od niego dużych pokładów zrozumienia i tolerancji, które najwyraźniej wyczerpał już na pacjentów, bowiem nie potrafił pojąć, dlaczego jego ukochana jest taka spokojna i tak pięknie mówi o człowieku, który ją oszukał, wykorzystał, a na koniec zostawił dla innej kobiety.
— Dlaczego musisz być taka... — urwał, próbując znaleźć właściwe słowo, choć wiedział, co powinien powiedzieć już wcześniej. Dobra. Chciał powiedzieć, że Aurora była dobra, ale nie potrafiło mu to przejść przez gardło, bo to byłoby przyznaniem, że sam stoi po stronie zła. A przecież jego racja była najracjonalniejsza, strona konfliktu właściwa, a poglądy jedynymi słusznymi. — ...pozbawiona instynktu samozachowawczego? Jesteś jak dziecko, które mimo ostrzeżeń wyciąga ręce do ognia.
A on starał się trzymać ją z dala od płomieni, co było niezwykle trudnym zadaniem, zważywszy na chore zamiłowanie panny Sprout do przypalania własnej skóry. Obserwując ją zastanawiał się, czy Aurora byłaby zdolna żywić do kogokolwiek nienawiść i z przerażeniem doszedł do wniosku, że to raczej niemożliwe. Była na to zbyt krucha, zbyt delikatna, zbyt... naiwna.
I najwidoczniej o niczym nie miała pojęcia. Nie wiedziała o tym, że kiedy ona czekała na lorda Carrowa, on oddawał się zapomnieniu w ramionach kolejnej kobiety z Wenus. Bo gdyby wiedziała, zrozumiałaby, że taka cała otoczka biednego, skrzywdzonego chłopca była jedynie farsą, grą, mistyfikacją, mającą na celu... Cóż, jeszcze nie wiedział, co Ares chciał tym osiągnąć, ale nie jawił mu się jako mężczyzna o szlachetnych zamiarach, któremu pozwoliłby się kręcić wokół najważniejszych dla niego osób. Nie chodziło tu już o zemstę, na dziecinną wojenkę z konkurentem, który go ubiegł, a o to, jak wielką szkodę mógłby wyrządzić w przyszłości tym wszystkim biednym kobietom.
— Powiedział ci dlaczego cierpi? — drążył, być może mało delikatnie, ale każda informacja na temat wizyty mężczyzny w Dolinie Godryka była na wagę złota — Jeżeli mam mu pomóc, to muszę wiedzieć jak najwięcej, żeby podjąć odpowiednie kroki.
Może i Carrow rzeczywiście miał problemy natury emocjonalnej, może i świat zwalił mu się na głowę i nie potrafił sobie z tym poradzić, ale osobą, która cierpiała najmocniej pozostawała ona, Aurora. Nieskarżąca się na nic, lecz o smutnych oczach, opuszczonej głowie i żalem nadającemu melodyjnemu głosu lekkiego vibrato. To ona potrzebowała pomocy, ona, nie lord, który sprowadził na nią to całe nieszczęście.
Wierzył, że ukrywając swoje prawdziwe uczucia postępuje właściwie, dobrze, jak należy. Że w ten sposób ochroni ją przed rozczarowaniem. Że nie robiąc niczego w kierunku pogłębienia relacji z panną Sprout, robi tak naprawdę wszystko. Poza tym, był przekonany, że ona niczego do niego nie czuje, że przez różnicę wieku (która wynosiła zaledwie dziewięć miesięcy, ale przez to trafili do Hogwartu w różnych latach) patrzy na niego jak na chłopca, a nie mężczyznę, że nigdy nie spojrzy na niego tak, jak on patrzy na nią. Równie dobrze sama mogła zasygnalizować, że nie był jej obojętny. Być może ominęłoby ich to szaleństwo.
Dlaczego więc zdecydował się na to, aby powiedzieć jej o swoich uczuciach teraz? Trwała wojna, ludzie umierali każdego dnia i skoro nawet Alphard — Alphard, który jawił się Perseusowi jako najsilniejszy czarodziej na Grimmauld Place — stracił życie, to czy on mógł czuć się bezpiecznie? Złożyło się tak, że tamtego nieszczęsnego popołudnia zebrał się w nim cały smutek minionych tygodni, skrzętnie ukrywana desperacja wypłynęła na powierzchnię, a alkohol wzmagał poczucie, że już nie ma niczego do stracenia.
— Bo to nic by nie zmieniło, Auroro! Nic! Poglądy nestora, to moje poglądy, jego wola, to moje czyny. Nie mógłbym się z tobą ożenić, nie mógłbym ci zapewnić niczego więcej, niż niepewnej roli utrzymanki, a przecież... to takie... takie upokarzające i niewystarczające — wyrzucił z siebie impulsywnie, szaleńczo, żywiołowo, z niesamowitą pewnością swych słów, a przy okazji niemalże płaczliwie, desperacko próbując zapanować nad drżącym głosem — A ty zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
I byłoby dalej słodko, i byłoby jeszcze bardziej ckliwie, gdyby nie nierozważne słowa jasnowłosej. Wszakże aż do tamtego momentu Perseus nie był pewien, czy ona i jej rodzina popierają Zakon. Wręcz przeciwnie, sam naiwnie liczył na to, że starają się pozostać do bólu neutralni, nie angażują się w działania wojenne, są uzdowicielami i zielarzami, jak Aurora zapewniała go w październiku.
Przelanie swej rozpaczy w gniew było bezpieczniejsze, atakowanie było lepsze niż obrona kruchych murów. Uniesienie się było odpowiedniejsze, bardziej godne, słuszne, należyte, wskazane i dobre. Twarz nabrała poważnego wyrazu, oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykłe.
— Cóż takiego powiedziałem o twej rodzinie? Że wspieracie stronę, która przyniesie wam jedynie zgubę? — zdjął płaszcz i położył go na stole obok butelki szampana, która zakołysała się niebezpiecznie. Sam zaś podwinął rękawy koszuli na wysokość łokci, ukazując purpurowe żyły malujące się pod bladą skórą — Jak mam cię ochronić, jeżeli sama podkładasz głowę pod katowski topór?
Wypowiadając te słowa brzmiał niezwykle spokojnie, z każdą sekundą skracając dystans, który dzielił go od jasnowłosej. Nic nie robił sobie z wymierzonego w niego palca, który z czasem znalazł się na jego torsie. Przez cały czas na nią napierał, zmuszał do wycofania się, a kiedy plecy kobiety napotkały ścianę, kiedy nie miała już dokąd uciec, przywarł do niej, zaciskając dłoń na jej chudej szyi, na tyle mocno, by uniemożliwić jej ucieczkę, ale nie odebrać jej możliwości swobodnego oddychania. Zaraz wolna dłoń zaczęła błądzić po jej sylwetce, ale nie było w tym nic nieprzyzwoitego, przynajmniej nie bardziej, niż w tamtym momencie. W kieszeni swetra odnalazł różdżkę, którą następnie odrzucił gdzieś za siebie. Słyszał tylko, jak odbija się od stołu i upada na podłogę.
— Nie musisz odwzajemniać moich uczuć, godziłem się z tym ostatnią dekadę. Boli mnie jednak, że aż tak mnie nienawidzisz, że chcesz mi złamać serce — wyszeptał tuż nad jej uchem, po czym zapadła cisza przerywana jedynie ich oddechami i szumem deszczu. Ogarnęło go dziwne uczucie; od zapachu Aurory kręciło mu się w głowie, ciepło bijące od jej ciała odbierało mu zdolność logicznego myślenia, a puls odczuwalny pod palcami sprawił, że na moment zapomniał jak oddychać. Kciuk powędrował na pełne usta blondynki i rozpoczął wędrówkę wzdłuż dolnej wargi. Już rozluźnił swój uścisk, już miał się pochylać nad nią, by kolejny raz skraść jej pocałunek, lecz wtedy znów pojawiło się opamiętanie.
Lepiej późno, niż wcale.
— Dość — syknął, choć niewątpliwie gorsze i zdecydowanie nieprzystojące lordowi słowa cisnęły mu się na usta, odsuwając się przy tym od niej gwałtownie, jakby bliskość jej ciała sprawiała mu ból, którego nie był już w stanie dłużej wytrzymać (w pewnym sensie tak właśnie było). — Bądź spokojna, nie zrobię niczego przeciw tobie. Skoro jednak zdecydowałaś być moim wrogiem, nie pozostaje mi nic innego, jak odejść. — zniknąć, wyrzucić ją ze swojego życia, zapomnieć, mimo, że będzie to zadaniem niezwykle ciężkim, zważywszy na jego wyznanie sprzed kilku minut. Jeśli tak trzeba było postąpić, to poradzi sobie, przełknie dumę, otrze łzy i zapomni o tym, że Aurora Sprout kiedykolwiek istniała.
Dla jej dobra.
Przyznać jednak musiał, że w altruizmie przyjaciółki kryła się swoista słodycz. Coś ciepłego i serdecznego, co poruszało jego sercem, a do czego nigdy w życiu by się nie przyznał. Nie wypadało mu.
— Nikt nie każe ci patrzeć jedynie na czubek własnego nosa, ale myślenie o swoim dobru też ci nie zaszkodzi. I mówię to nie tylko jako twój przyjaciel, ale także magipsychiatra. — liczył, że skoro nie chciała posłuchać rad dyktowanych jego sympatią do Aurory, to czarownica chociażby rozważy to, co miał do powiedzenia jako uzdrowiciel. Przecież nie chciał dla niej źle, mimo swoich egoistycznych pobudek, nigdy nie zależało mu na jej krzywdzie.
Praca wymagała od niego dużych pokładów zrozumienia i tolerancji, które najwyraźniej wyczerpał już na pacjentów, bowiem nie potrafił pojąć, dlaczego jego ukochana jest taka spokojna i tak pięknie mówi o człowieku, który ją oszukał, wykorzystał, a na koniec zostawił dla innej kobiety.
— Dlaczego musisz być taka... — urwał, próbując znaleźć właściwe słowo, choć wiedział, co powinien powiedzieć już wcześniej. Dobra. Chciał powiedzieć, że Aurora była dobra, ale nie potrafiło mu to przejść przez gardło, bo to byłoby przyznaniem, że sam stoi po stronie zła. A przecież jego racja była najracjonalniejsza, strona konfliktu właściwa, a poglądy jedynymi słusznymi. — ...pozbawiona instynktu samozachowawczego? Jesteś jak dziecko, które mimo ostrzeżeń wyciąga ręce do ognia.
A on starał się trzymać ją z dala od płomieni, co było niezwykle trudnym zadaniem, zważywszy na chore zamiłowanie panny Sprout do przypalania własnej skóry. Obserwując ją zastanawiał się, czy Aurora byłaby zdolna żywić do kogokolwiek nienawiść i z przerażeniem doszedł do wniosku, że to raczej niemożliwe. Była na to zbyt krucha, zbyt delikatna, zbyt... naiwna.
I najwidoczniej o niczym nie miała pojęcia. Nie wiedziała o tym, że kiedy ona czekała na lorda Carrowa, on oddawał się zapomnieniu w ramionach kolejnej kobiety z Wenus. Bo gdyby wiedziała, zrozumiałaby, że taka cała otoczka biednego, skrzywdzonego chłopca była jedynie farsą, grą, mistyfikacją, mającą na celu... Cóż, jeszcze nie wiedział, co Ares chciał tym osiągnąć, ale nie jawił mu się jako mężczyzna o szlachetnych zamiarach, któremu pozwoliłby się kręcić wokół najważniejszych dla niego osób. Nie chodziło tu już o zemstę, na dziecinną wojenkę z konkurentem, który go ubiegł, a o to, jak wielką szkodę mógłby wyrządzić w przyszłości tym wszystkim biednym kobietom.
— Powiedział ci dlaczego cierpi? — drążył, być może mało delikatnie, ale każda informacja na temat wizyty mężczyzny w Dolinie Godryka była na wagę złota — Jeżeli mam mu pomóc, to muszę wiedzieć jak najwięcej, żeby podjąć odpowiednie kroki.
Może i Carrow rzeczywiście miał problemy natury emocjonalnej, może i świat zwalił mu się na głowę i nie potrafił sobie z tym poradzić, ale osobą, która cierpiała najmocniej pozostawała ona, Aurora. Nieskarżąca się na nic, lecz o smutnych oczach, opuszczonej głowie i żalem nadającemu melodyjnemu głosu lekkiego vibrato. To ona potrzebowała pomocy, ona, nie lord, który sprowadził na nią to całe nieszczęście.
Wierzył, że ukrywając swoje prawdziwe uczucia postępuje właściwie, dobrze, jak należy. Że w ten sposób ochroni ją przed rozczarowaniem. Że nie robiąc niczego w kierunku pogłębienia relacji z panną Sprout, robi tak naprawdę wszystko. Poza tym, był przekonany, że ona niczego do niego nie czuje, że przez różnicę wieku (która wynosiła zaledwie dziewięć miesięcy, ale przez to trafili do Hogwartu w różnych latach) patrzy na niego jak na chłopca, a nie mężczyznę, że nigdy nie spojrzy na niego tak, jak on patrzy na nią. Równie dobrze sama mogła zasygnalizować, że nie był jej obojętny. Być może ominęłoby ich to szaleństwo.
Dlaczego więc zdecydował się na to, aby powiedzieć jej o swoich uczuciach teraz? Trwała wojna, ludzie umierali każdego dnia i skoro nawet Alphard — Alphard, który jawił się Perseusowi jako najsilniejszy czarodziej na Grimmauld Place — stracił życie, to czy on mógł czuć się bezpiecznie? Złożyło się tak, że tamtego nieszczęsnego popołudnia zebrał się w nim cały smutek minionych tygodni, skrzętnie ukrywana desperacja wypłynęła na powierzchnię, a alkohol wzmagał poczucie, że już nie ma niczego do stracenia.
— Bo to nic by nie zmieniło, Auroro! Nic! Poglądy nestora, to moje poglądy, jego wola, to moje czyny. Nie mógłbym się z tobą ożenić, nie mógłbym ci zapewnić niczego więcej, niż niepewnej roli utrzymanki, a przecież... to takie... takie upokarzające i niewystarczające — wyrzucił z siebie impulsywnie, szaleńczo, żywiołowo, z niesamowitą pewnością swych słów, a przy okazji niemalże płaczliwie, desperacko próbując zapanować nad drżącym głosem — A ty zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
I byłoby dalej słodko, i byłoby jeszcze bardziej ckliwie, gdyby nie nierozważne słowa jasnowłosej. Wszakże aż do tamtego momentu Perseus nie był pewien, czy ona i jej rodzina popierają Zakon. Wręcz przeciwnie, sam naiwnie liczył na to, że starają się pozostać do bólu neutralni, nie angażują się w działania wojenne, są uzdowicielami i zielarzami, jak Aurora zapewniała go w październiku.
Przelanie swej rozpaczy w gniew było bezpieczniejsze, atakowanie było lepsze niż obrona kruchych murów. Uniesienie się było odpowiedniejsze, bardziej godne, słuszne, należyte, wskazane i dobre. Twarz nabrała poważnego wyrazu, oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykłe.
— Cóż takiego powiedziałem o twej rodzinie? Że wspieracie stronę, która przyniesie wam jedynie zgubę? — zdjął płaszcz i położył go na stole obok butelki szampana, która zakołysała się niebezpiecznie. Sam zaś podwinął rękawy koszuli na wysokość łokci, ukazując purpurowe żyły malujące się pod bladą skórą — Jak mam cię ochronić, jeżeli sama podkładasz głowę pod katowski topór?
Wypowiadając te słowa brzmiał niezwykle spokojnie, z każdą sekundą skracając dystans, który dzielił go od jasnowłosej. Nic nie robił sobie z wymierzonego w niego palca, który z czasem znalazł się na jego torsie. Przez cały czas na nią napierał, zmuszał do wycofania się, a kiedy plecy kobiety napotkały ścianę, kiedy nie miała już dokąd uciec, przywarł do niej, zaciskając dłoń na jej chudej szyi, na tyle mocno, by uniemożliwić jej ucieczkę, ale nie odebrać jej możliwości swobodnego oddychania. Zaraz wolna dłoń zaczęła błądzić po jej sylwetce, ale nie było w tym nic nieprzyzwoitego, przynajmniej nie bardziej, niż w tamtym momencie. W kieszeni swetra odnalazł różdżkę, którą następnie odrzucił gdzieś za siebie. Słyszał tylko, jak odbija się od stołu i upada na podłogę.
— Nie musisz odwzajemniać moich uczuć, godziłem się z tym ostatnią dekadę. Boli mnie jednak, że aż tak mnie nienawidzisz, że chcesz mi złamać serce — wyszeptał tuż nad jej uchem, po czym zapadła cisza przerywana jedynie ich oddechami i szumem deszczu. Ogarnęło go dziwne uczucie; od zapachu Aurory kręciło mu się w głowie, ciepło bijące od jej ciała odbierało mu zdolność logicznego myślenia, a puls odczuwalny pod palcami sprawił, że na moment zapomniał jak oddychać. Kciuk powędrował na pełne usta blondynki i rozpoczął wędrówkę wzdłuż dolnej wargi. Już rozluźnił swój uścisk, już miał się pochylać nad nią, by kolejny raz skraść jej pocałunek, lecz wtedy znów pojawiło się opamiętanie.
Lepiej późno, niż wcale.
— Dość — syknął, choć niewątpliwie gorsze i zdecydowanie nieprzystojące lordowi słowa cisnęły mu się na usta, odsuwając się przy tym od niej gwałtownie, jakby bliskość jej ciała sprawiała mu ból, którego nie był już w stanie dłużej wytrzymać (w pewnym sensie tak właśnie było). — Bądź spokojna, nie zrobię niczego przeciw tobie. Skoro jednak zdecydowałaś być moim wrogiem, nie pozostaje mi nic innego, jak odejść. — zniknąć, wyrzucić ją ze swojego życia, zapomnieć, mimo, że będzie to zadaniem niezwykle ciężkim, zważywszy na jego wyznanie sprzed kilku minut. Jeśli tak trzeba było postąpić, to poradzi sobie, przełknie dumę, otrze łzy i zapomni o tym, że Aurora Sprout kiedykolwiek istniała.
Dla jej dobra.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Aurora nie miała pojęcia o tym, że Perseus nawet w znajomości z nią szukał jakichś korzyści politycznych. Sama nigdy nie wpadłaby na to, że ktoś, kogo nazywa przyjacielem, można wykorzystać w taki sposób. Przecież gdyby cokolwiek powiązanego z Zakonem wypłynęło z pewnością Aurora lub jej najbliżsi spędziliby lata w Tower, lub Azkabanie. Jeśli nawet jakimś cudem taki los by ominął ją samą, nigdy nie pogodziłaby się ze stratą rodziny, a tym samym nigdy więcej by nie zaakceptowała faktu tego, że ktoś mógł na jej rodzinę wydać podobny los.
Jakby tego wszystkiego było mało, Aurora szczerze wierzyła, że to jej spojrzenie na świat jest tym słusznym i nie chciała wierzyć, że ktoś może chcieć krzywdy innych celowo.
- Myślę o swoim szczęściu. A czy to źle, że szczęście ważnych mi ludzi to składowa mojego szczęścia? - Zapytała, przenosząc na niego spojrzenie niebieskich oczu.
Wiedziała, że wielu ludzi ją potępi, ale ona nie potrafiła inaczej, dlatego właśnie postanowiła wyjaśnić mu, w jaki sposób widzi swoją sytuację.
- Perseusu… Jesteś moim przyjacielem. Załóżmy, że chcąc pomóc twojemu psu, wiedziałabym, że lepiej ulżyć mu w cierpieniach. Czy jeśli za jakiś czas przyszłabym do ciebie, prosząc o pomoc, mówiąc, że jest mi źle na duszy, to czy odprawiłbyś mnie z kwitkiem? - Aurora nie potrafiła znaleźć lepszej metafory, dlaczego pomogła Aresowi. Nie przyszedł do niej, prosząc o zejście się. Szukał wsparcia w człowieku, który go rozumiał.
A czy potrafiła nienawidzić? Na ten moment nigdy nie przyszło jej się zmierzyć z takim uczuciem i miała nadzieję, że w dalszym ciągu tak będzie.
- Tak. Ale nie mogę ci powiedzieć nic na ten temat. Myślę, że byłoby nie w porządku, gdybym wyjawiła jego sekrety. Jeśli jednak będziesz mu chciał pomóc jako magipsychiatra, to z pewnością sam podzieli się z Tobą swoimi troskami. I zrobi to lepiej niż ja. - Spróbowała się uśmiechnąć, dając mu tym samym do zrozumienia, że jego sekretów również nigdy by nie wydała. Nie tylko lord Black słynął z dyskrecji.
Niech najlepszym dowodem na to będzie fakt, że sama nigdy nie zdradziła się ze swoimi uczuciami, nie będąc pewną, co wypada, a co nie. Jako dziewczyna młoda nie miała zbyt wielu doświadczeń z przedstawicielami płci przeciwnej. Jedyny chłopiec, który zainteresował się nią otwarcie w latach szkolnych, ostatecznie zdradził ją, raniąc nastoletnie serce, przy okazji sprawiając, że już początkowe lata utwierdziły ją w przekonaniu, jak niewiele jest warta.
Potem był czas Perseusa, który po pocałunku z nią, kochał się z inną; brak wyraźnego zainteresowania ze strony Atticusa. Relacja z Aresem była czymś zupełnie nowym. Może dlatego tak bardzo straciła dla niego głowę. Przez pewien czas czuła się przecież komuś potrzebna. Była dla kogoś ważna,
Jakkolwiek głupio to nie brzmiało, to nawet noc duchów jedynie potwierdziła to, że nikt nie traktuje jej osoby, jako materiału na małżonkę.
Słuchała jego słów z rosnącym smutkiem. Wbrew temu, co mówił, wcale nie wydawał się być zachwycony całą sytuacją. Wcale nie chciał być dłońmi wykonującymi polecenia nestora. Czy jej się wydawała, ale może chciał wsunąć pierścionek na jej palec.
- Zmieniłoby wiele… - Powiedziała cicho, chociaż tak naprawdę nie miała słów na potwierdzenie swojej tezy. Bo co by tak naprawdę mogła zmienić? Zaprosić go do mieszkania na Wrzosowisku? To nie były warunki dla niego. Czy ich przyjaciele mugolacy czuliby się bezpiecznie na wrzosowisku? A może tak właśnie by było, bo udałoby się jej obudzić drzemiące w Persim pokłady zrozumienia. - Nigdy nie chciałam być niczyją utrzymanką, ale… Ale przecież byliśmy przyjaciółmi. Mogłam ci pokazać, że wcale nie jestem tak dobrym człowiekiem, jak ci się wydaje i wszystko by się rozmyło? - Aurora miała wiele wad… ot np, gdy śmiała się za mocno, to pochrumkiwała. Próbowała rozluźnić sytuacje, ale nie było to łatwe, gdy on obrażał jej rodzinę. A tego nie mogła znieść.
Chciała mu się postawić, ale on zupełnie ją w tym momencie zdominował. Zupełnie onieśmielił swoją postawą.
Jej oczy śledziły wędrujący w górę rękaw koszuli. Czy on też poczuł, jak gorąco się zrobiło? A może on był tego przyczyną?
- Nie mogłabym popierać też strony, która zabiła moją kuzynkę Perseusu… Pomona zginęła, a ja miałabym teraz przyklaskiwać jej oprawcom? - Starała się patrzeć mu dzielnie w oczy, ale nie było to łatwe, bo jego bliskość zupełnie ją odurzała. Piersi falowały w niespokojnym oddechu.
- To mogłam być ja.. To mógłby być każdy Sprout, a ty byś ich wciąż nazywał odpowiednią stroną? - Jego dłoń, która niemal przygwoździła ją do ściany, sprawiła, że nogi się pod nią ugięły. Złapała jego nadgarstek oburącz, ale nie odsunęła. Pozbawiona różdżki poczuła się jednak bezbronna.
- Nigdy nie powiedziałam, że cię nienawidzę i że nic do ciebie nie czułam.. - Powiedziała szeptem, bo chociaż nie odciął jej dopływu powietrza, to jednak nie była to zupełnie komfortowa sytuacja. Trwało to chwilę, gdy dotykał jej ust.
Nie uderzył jej. Nie zrobił krzywdy.
Patrzył i dotykał.
A potem puścił, a ona opadła na pełne stopy, chociaż nie wiedziała nawet, że nieco wspięła się na palce, gdy do niej mówił.
Patrzyła, jak się odsuwa, a potem wzrokiem odnalazła różdżkę. Zrobiła dwa szybkie kroki i złapała ją w dłoń, odwracając się w okamgnieniu, by przyłożyć ją do podbródka Perseusa. Chyba po raz pierwszy w życiu z tak bliskiej odległości mierzyła do kogoś.
- Nie jesteś moim wrogiem. Ale widzę, że ty szukasz usprawiedliwienia dla swoich czynów. Tutaj ich nie znajdziesz. Jesteś moim przyjacielem, jesteś mi bliski… Kiedyś nawet może i miałam nadzieję na coś więcej, ale gdy przyszło zrozumienie, że to niemożliwie pogodziłam się z tym. - Musiało to brzmieć przedziwnie biorąc pod uwagę, że wciąż celowała w niego różdżką. - Jesteś dla mnie ważny i jeśli zdecydujesz się odejść i działać przeciwko mnie, musisz znaleźć dla tego inne wytłumaczenie. Ja twoim wrogiem nie jestem i nie będę, cokolwiek byś nie zrobił. - Spojrzała mu w oczy, które przypominały wciąż letnie niebo gdzieś nad jeziorem Hogwartu. Pomału zaczęła opuszczać różdżkę.
Jakby tego wszystkiego było mało, Aurora szczerze wierzyła, że to jej spojrzenie na świat jest tym słusznym i nie chciała wierzyć, że ktoś może chcieć krzywdy innych celowo.
- Myślę o swoim szczęściu. A czy to źle, że szczęście ważnych mi ludzi to składowa mojego szczęścia? - Zapytała, przenosząc na niego spojrzenie niebieskich oczu.
Wiedziała, że wielu ludzi ją potępi, ale ona nie potrafiła inaczej, dlatego właśnie postanowiła wyjaśnić mu, w jaki sposób widzi swoją sytuację.
- Perseusu… Jesteś moim przyjacielem. Załóżmy, że chcąc pomóc twojemu psu, wiedziałabym, że lepiej ulżyć mu w cierpieniach. Czy jeśli za jakiś czas przyszłabym do ciebie, prosząc o pomoc, mówiąc, że jest mi źle na duszy, to czy odprawiłbyś mnie z kwitkiem? - Aurora nie potrafiła znaleźć lepszej metafory, dlaczego pomogła Aresowi. Nie przyszedł do niej, prosząc o zejście się. Szukał wsparcia w człowieku, który go rozumiał.
A czy potrafiła nienawidzić? Na ten moment nigdy nie przyszło jej się zmierzyć z takim uczuciem i miała nadzieję, że w dalszym ciągu tak będzie.
- Tak. Ale nie mogę ci powiedzieć nic na ten temat. Myślę, że byłoby nie w porządku, gdybym wyjawiła jego sekrety. Jeśli jednak będziesz mu chciał pomóc jako magipsychiatra, to z pewnością sam podzieli się z Tobą swoimi troskami. I zrobi to lepiej niż ja. - Spróbowała się uśmiechnąć, dając mu tym samym do zrozumienia, że jego sekretów również nigdy by nie wydała. Nie tylko lord Black słynął z dyskrecji.
Niech najlepszym dowodem na to będzie fakt, że sama nigdy nie zdradziła się ze swoimi uczuciami, nie będąc pewną, co wypada, a co nie. Jako dziewczyna młoda nie miała zbyt wielu doświadczeń z przedstawicielami płci przeciwnej. Jedyny chłopiec, który zainteresował się nią otwarcie w latach szkolnych, ostatecznie zdradził ją, raniąc nastoletnie serce, przy okazji sprawiając, że już początkowe lata utwierdziły ją w przekonaniu, jak niewiele jest warta.
Potem był czas Perseusa, który po pocałunku z nią, kochał się z inną; brak wyraźnego zainteresowania ze strony Atticusa. Relacja z Aresem była czymś zupełnie nowym. Może dlatego tak bardzo straciła dla niego głowę. Przez pewien czas czuła się przecież komuś potrzebna. Była dla kogoś ważna,
Jakkolwiek głupio to nie brzmiało, to nawet noc duchów jedynie potwierdziła to, że nikt nie traktuje jej osoby, jako materiału na małżonkę.
Słuchała jego słów z rosnącym smutkiem. Wbrew temu, co mówił, wcale nie wydawał się być zachwycony całą sytuacją. Wcale nie chciał być dłońmi wykonującymi polecenia nestora. Czy jej się wydawała, ale może chciał wsunąć pierścionek na jej palec.
- Zmieniłoby wiele… - Powiedziała cicho, chociaż tak naprawdę nie miała słów na potwierdzenie swojej tezy. Bo co by tak naprawdę mogła zmienić? Zaprosić go do mieszkania na Wrzosowisku? To nie były warunki dla niego. Czy ich przyjaciele mugolacy czuliby się bezpiecznie na wrzosowisku? A może tak właśnie by było, bo udałoby się jej obudzić drzemiące w Persim pokłady zrozumienia. - Nigdy nie chciałam być niczyją utrzymanką, ale… Ale przecież byliśmy przyjaciółmi. Mogłam ci pokazać, że wcale nie jestem tak dobrym człowiekiem, jak ci się wydaje i wszystko by się rozmyło? - Aurora miała wiele wad… ot np, gdy śmiała się za mocno, to pochrumkiwała. Próbowała rozluźnić sytuacje, ale nie było to łatwe, gdy on obrażał jej rodzinę. A tego nie mogła znieść.
Chciała mu się postawić, ale on zupełnie ją w tym momencie zdominował. Zupełnie onieśmielił swoją postawą.
Jej oczy śledziły wędrujący w górę rękaw koszuli. Czy on też poczuł, jak gorąco się zrobiło? A może on był tego przyczyną?
- Nie mogłabym popierać też strony, która zabiła moją kuzynkę Perseusu… Pomona zginęła, a ja miałabym teraz przyklaskiwać jej oprawcom? - Starała się patrzeć mu dzielnie w oczy, ale nie było to łatwe, bo jego bliskość zupełnie ją odurzała. Piersi falowały w niespokojnym oddechu.
- To mogłam być ja.. To mógłby być każdy Sprout, a ty byś ich wciąż nazywał odpowiednią stroną? - Jego dłoń, która niemal przygwoździła ją do ściany, sprawiła, że nogi się pod nią ugięły. Złapała jego nadgarstek oburącz, ale nie odsunęła. Pozbawiona różdżki poczuła się jednak bezbronna.
- Nigdy nie powiedziałam, że cię nienawidzę i że nic do ciebie nie czułam.. - Powiedziała szeptem, bo chociaż nie odciął jej dopływu powietrza, to jednak nie była to zupełnie komfortowa sytuacja. Trwało to chwilę, gdy dotykał jej ust.
Nie uderzył jej. Nie zrobił krzywdy.
Patrzył i dotykał.
A potem puścił, a ona opadła na pełne stopy, chociaż nie wiedziała nawet, że nieco wspięła się na palce, gdy do niej mówił.
Patrzyła, jak się odsuwa, a potem wzrokiem odnalazła różdżkę. Zrobiła dwa szybkie kroki i złapała ją w dłoń, odwracając się w okamgnieniu, by przyłożyć ją do podbródka Perseusa. Chyba po raz pierwszy w życiu z tak bliskiej odległości mierzyła do kogoś.
- Nie jesteś moim wrogiem. Ale widzę, że ty szukasz usprawiedliwienia dla swoich czynów. Tutaj ich nie znajdziesz. Jesteś moim przyjacielem, jesteś mi bliski… Kiedyś nawet może i miałam nadzieję na coś więcej, ale gdy przyszło zrozumienie, że to niemożliwie pogodziłam się z tym. - Musiało to brzmieć przedziwnie biorąc pod uwagę, że wciąż celowała w niego różdżką. - Jesteś dla mnie ważny i jeśli zdecydujesz się odejść i działać przeciwko mnie, musisz znaleźć dla tego inne wytłumaczenie. Ja twoim wrogiem nie jestem i nie będę, cokolwiek byś nie zrobił. - Spojrzała mu w oczy, które przypominały wciąż letnie niebo gdzieś nad jeziorem Hogwartu. Pomału zaczęła opuszczać różdżkę.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że o niczym nie miała pojęcia, wszakże Perseus nigdy nie dał jej odczuć, aby ich znajomość nastawiona była jedynie na jednostronny zysk; był przy niej od zawsze, wspierał ją we wszystkich przedsięwzięciach, służył swym ramieniem do wypłakiwania oczu, oferował różnego rodzaju pomoc. A ona wierzyła, dawała sobie wmówić, że to wszystko dla niej, że Perseus nie oczekuje niczego w zamian i była przy tym tak naiwnie słodka, że aż bolały zęby.
Nawet w miłości nie potrafił być bezinteresowny. A może miał rację i był dobitnym dowodem na to, że arystokraci naprawdę nie potrafią kochać?
Wsłuchiwał się w jej słowa z coraz większym zdumieniem malującym się na twarzy. Jako magipsychiatra przywykł do doszukiwania się sensu w nonsensie, przekładania opowieści o krainach czarów na świat realny, tłumaczenia szaleńczego bełkotu, odnajdywania prawdy w delirium, ale za nic w świecie nie potrafił zrozumieć, co kierowało jego rozmówczynią. To znaczy, domyślał się, ale wszystkie z myśli oscylowały wokół jednego zdania. Ona musi trafić na obserwację. — Auroro... czy ty właśnie... Och, czy ty porównałaś się do psa? — nie zdawał sobie sprawy z tego, że to zwierzę pasowało zdecydowanie bardziej do innego Sprouta; gdyby tylko wiedział, że na Wrzosowisku mieszka wilkołak, jasnowłosa już dawno byłabyuwięziona umieszczona w bezpiecznym miejscu. — Dobrze już, dobrze. Nie musisz mi niczego mówić, sam pomówię z lordem Carrowem.
Po plecach Perseusa przeszedł nieprzyjemny dreszcz na myśl o spotkaniu z człowiekiem, który zrobił z Aurory jej własny cień. Jeżeli przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z Aresem, będzie potrzebował całych pokładów swej cierpliwości, by nie chwycić za różdżkę i wymierzyć mu sprawiedliwości własnymi rękoma. Albo, kiedy magia zawiedzie, rzucić się na niego z pięściami i okładać jego twarz tak długo, aż zedrze własne knykcie do krwi. Wiedział jednak, że posuwając się do bezmyślnego aktu przemocy fizycznej osiągnie cel odwrotny od zamierzonego; krzywda Carrowa przyniesie mu jedynie chwilowe ukojenie, ale nie zmieni przeszłości. Może natomiast wpłynąć na przyszłość i zniszczyć to, nad czym Perseus pracował od lat.
Przez lata żył z myślą, że nie było pisane im być razem. Że w sercu Aurory zajął miejsce ktoś inny; zauważył już w Hogwarcie, że jego obecność onieśmielała ją jedynie ze względu na tytuł i nazwisko, że jej policzki przybierały odcień czerwieni na dźwięk innego imienia, że błękit oczu wodzi za inną sylwetką i na początku było mu to nawet na rękę. Później ogarnęło go uczucie zazdrości, by wreszcie, gdy panna Sprout opuściła szkolne mury, zamienić się w akceptację pomieszaną z melancholią wywołaną tłumionymi uczuciami. Jak niby miałaby sprawić, że Perseus uwierzyłby, że zła? — Na ten moment pokazujesz mi jedynie, że jesteś łatwowierna i dałaś sobie wmówić te obrzydliwe szlamolubne idee. Ale nie martw się, wiem, że to nie twoja wina, tylko Gryffindoru, który tak cię zepsuł. Obiecuję, że cię naprawię i sprowadzę na właściwą drogę — zabrzmiało to bardziej jak groźba, aniżeli wyraz troski. Była kobietą, posłuszną i uniżoną, więc to naturalne, że nasiąkała poglądami mężczyzn w jej otoczeniu. Wystarczy więc, że znajdzie się przy niej ktoś rozsądny, kto trzeźwo patrzy na całą sytuację. Och, jakże wielkie szczęście miała, że lord Black zjawił się w Dolinie, by ją uratować. Tylko dlaczego musiała być przy tym taka uparta? — Zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie otwarcie przyznałaś się do popierania działań Zakonu? Czy wiesz, że być może przed chwilą wydałaś wyrok na swoją rodzinę? — dłoń Perseusa zacisnęła się mocniej na szyi Aurory, jednak wciąż nie na tyle, by zrobić jej krzywdę. Przynajmniej nie większą, niż ślady na skórze. Natomiast poważne spojrzenie smolistych oczu zdradzało, że nie żartował, że naprawdę mógłby zaszkodzić Sproutom. — Jeszcze nie jest dla ciebie za późno, Auroro. Może i nie dam ci nazwiska, ani tytułu, ale jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo i dostatnie życie, jeżeli tylko pokłonisz się Czarnemu Panu. Dlaczego masz tracić życie w walce o brudną mugolską krew?
Jej następne słowa w pierwszej chwili całkowicie zbiły go z tropu, by w kolejnej przerodzić się w gorzki śmiech. A więc jednak jego uczucia nie były nieodwzajemnione, Aurora również coś do niego czuła! Może zauważyłby, gdyby dane było im spędzić więcej czasu, gdyby po kursach została w Mungu, gdyby nie pojawił się lord Carrow i nie zniszczył tego, czego... właściwie nigdy nie zbudowali, ale mogli zbudować.
Umilkł, gdy poczuł czubek różdżki na swojej skórze. Może jednak z blondynką nie było tak źle? Może Ares nie podburzył całkowicie jej poczucia własnej wartości; potrafiła być butna i walczyć o swoje. Szkoda tylko, że w momencie, w którym zupełnie nie miała racji, a jej upartość mogła przynieść jej jedynie zgubę.
— Nie powinienem był przynosić ci szampana — zawyrokował, nie robiąc sobie niczego z tego, że Aurora mierzy do niego z bliska. I co mu zrobi? Powali zaklęciem leczniczym? Oszpeci na chwilę? Patrzył tylko w jej oczy, ze złośliwym uśmiechem nieschodzącym z jego ust. Czegokolwiek by nie spróbowała zrobić, Perseus już wygrał. Przyznała się do tego, że miała do niego słabość. — Powinnaś się położyć.
Nawet w miłości nie potrafił być bezinteresowny. A może miał rację i był dobitnym dowodem na to, że arystokraci naprawdę nie potrafią kochać?
Wsłuchiwał się w jej słowa z coraz większym zdumieniem malującym się na twarzy. Jako magipsychiatra przywykł do doszukiwania się sensu w nonsensie, przekładania opowieści o krainach czarów na świat realny, tłumaczenia szaleńczego bełkotu, odnajdywania prawdy w delirium, ale za nic w świecie nie potrafił zrozumieć, co kierowało jego rozmówczynią. To znaczy, domyślał się, ale wszystkie z myśli oscylowały wokół jednego zdania. Ona musi trafić na obserwację. — Auroro... czy ty właśnie... Och, czy ty porównałaś się do psa? — nie zdawał sobie sprawy z tego, że to zwierzę pasowało zdecydowanie bardziej do innego Sprouta; gdyby tylko wiedział, że na Wrzosowisku mieszka wilkołak, jasnowłosa już dawno byłaby
Po plecach Perseusa przeszedł nieprzyjemny dreszcz na myśl o spotkaniu z człowiekiem, który zrobił z Aurory jej własny cień. Jeżeli przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z Aresem, będzie potrzebował całych pokładów swej cierpliwości, by nie chwycić za różdżkę i wymierzyć mu sprawiedliwości własnymi rękoma. Albo, kiedy magia zawiedzie, rzucić się na niego z pięściami i okładać jego twarz tak długo, aż zedrze własne knykcie do krwi. Wiedział jednak, że posuwając się do bezmyślnego aktu przemocy fizycznej osiągnie cel odwrotny od zamierzonego; krzywda Carrowa przyniesie mu jedynie chwilowe ukojenie, ale nie zmieni przeszłości. Może natomiast wpłynąć na przyszłość i zniszczyć to, nad czym Perseus pracował od lat.
Przez lata żył z myślą, że nie było pisane im być razem. Że w sercu Aurory zajął miejsce ktoś inny; zauważył już w Hogwarcie, że jego obecność onieśmielała ją jedynie ze względu na tytuł i nazwisko, że jej policzki przybierały odcień czerwieni na dźwięk innego imienia, że błękit oczu wodzi za inną sylwetką i na początku było mu to nawet na rękę. Później ogarnęło go uczucie zazdrości, by wreszcie, gdy panna Sprout opuściła szkolne mury, zamienić się w akceptację pomieszaną z melancholią wywołaną tłumionymi uczuciami. Jak niby miałaby sprawić, że Perseus uwierzyłby, że zła? — Na ten moment pokazujesz mi jedynie, że jesteś łatwowierna i dałaś sobie wmówić te obrzydliwe szlamolubne idee. Ale nie martw się, wiem, że to nie twoja wina, tylko Gryffindoru, który tak cię zepsuł. Obiecuję, że cię naprawię i sprowadzę na właściwą drogę — zabrzmiało to bardziej jak groźba, aniżeli wyraz troski. Była kobietą, posłuszną i uniżoną, więc to naturalne, że nasiąkała poglądami mężczyzn w jej otoczeniu. Wystarczy więc, że znajdzie się przy niej ktoś rozsądny, kto trzeźwo patrzy na całą sytuację. Och, jakże wielkie szczęście miała, że lord Black zjawił się w Dolinie, by ją uratować. Tylko dlaczego musiała być przy tym taka uparta? — Zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie otwarcie przyznałaś się do popierania działań Zakonu? Czy wiesz, że być może przed chwilą wydałaś wyrok na swoją rodzinę? — dłoń Perseusa zacisnęła się mocniej na szyi Aurory, jednak wciąż nie na tyle, by zrobić jej krzywdę. Przynajmniej nie większą, niż ślady na skórze. Natomiast poważne spojrzenie smolistych oczu zdradzało, że nie żartował, że naprawdę mógłby zaszkodzić Sproutom. — Jeszcze nie jest dla ciebie za późno, Auroro. Może i nie dam ci nazwiska, ani tytułu, ale jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo i dostatnie życie, jeżeli tylko pokłonisz się Czarnemu Panu. Dlaczego masz tracić życie w walce o brudną mugolską krew?
Jej następne słowa w pierwszej chwili całkowicie zbiły go z tropu, by w kolejnej przerodzić się w gorzki śmiech. A więc jednak jego uczucia nie były nieodwzajemnione, Aurora również coś do niego czuła! Może zauważyłby, gdyby dane było im spędzić więcej czasu, gdyby po kursach została w Mungu, gdyby nie pojawił się lord Carrow i nie zniszczył tego, czego... właściwie nigdy nie zbudowali, ale mogli zbudować.
Umilkł, gdy poczuł czubek różdżki na swojej skórze. Może jednak z blondynką nie było tak źle? Może Ares nie podburzył całkowicie jej poczucia własnej wartości; potrafiła być butna i walczyć o swoje. Szkoda tylko, że w momencie, w którym zupełnie nie miała racji, a jej upartość mogła przynieść jej jedynie zgubę.
— Nie powinienem był przynosić ci szampana — zawyrokował, nie robiąc sobie niczego z tego, że Aurora mierzy do niego z bliska. I co mu zrobi? Powali zaklęciem leczniczym? Oszpeci na chwilę? Patrzył tylko w jej oczy, ze złośliwym uśmiechem nieschodzącym z jego ust. Czegokolwiek by nie spróbowała zrobić, Perseus już wygrał. Przyznała się do tego, że miała do niego słabość. — Powinnaś się położyć.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Naprawdę wierzyła w ich przyjaźń. We wszystkie piękne słowa, które jej mówił, a które podnosiły ją na duchu w trudnych chwilach — jak wtedy, gdy całkiem niedawno powiedział, że w pokoju z półwilami patrzyłby tylko na nią. Znała dobrze magię tych kobiet, więc zdawała sobie sprawę, że to nie jest realne, ale nawet takie słowa dodawały tak brakującego jej ciepła. Łudziła się gdzieś głęboko w sobie, że może tym razem natrafiła na lorda uczciwego, takiego, który czynami popiera swoje własne słowa. Nie mogła mieć pojęcia, co takiego kryje się w jego głowie, za jego spojrzeniami. Był przypadkiem osoby, która tak dobrze maskowała swoje uczucia, że Aurora nawet nie pomyślała o złych zamiarach.
Wychodziło więc na to, że była chodzącą naiwnością. W dodatku naiwnością z dość mocnym brakiem wiary w samą siebie.
Ucieszyła się więc z tego powodu, że Perseus wybrał opcję dla niej zdecydowanie bezpieczniejszą — nie dopytywał. Posłała mu więc wdzięczny uśmiech, zupełnie nieświadoma tego, że on najchętniej zamknąłby jej drogę do wolności, gdyby tylko mogło to ją w jakiś sposób ochronić. Najpewniej nie chciał źle, ale przecież nie mogli tak postępować. Nie mógł gościć jej w Londynie, bo jego rodzina nigdy by nie zaakceptowała kogoś, kto mieszkał w Sommerset.
Dobrze więc, że Perseus nie wiedział, jaką obietnicę złożyła Aurora swojemu dawnemu kochankowi — miała towarzyszyć mu w podróży do Irlandii, by mógł, chociaż symbolicznie pochować zdjęcie swojego kuzyna.
Nie planowała by wyprawa, miała jakiekolwiek inne podłoże, niż takie, że miałaby być wsparciem dla lorda Carrow. Z jakiegoś jednak powodu nie dopuszczała do siebie możliwości, by móc się podzielić z kimkolwiek swoimi planami. Najwyraźniej dobrze zrobiła. Uczucia Perseusa, chociaż teraz wystawione na światło dzienne, wciąż nie były okazane w pełnej krasie — niczym góra lodowa, której jedynie czubek sterczał ponad gładkie lustro oceanu, tak i Aurora nie zdawała sobie sprawy z całej mieszaniny uczuć.
Nie odrzuciłaby przed laty Perseusa, czego najlepszym dowodem mógł być ich krótki pocałunek sprzed lat, jednak jego zachowanie w kolejnych chwilach po tym pocałunku sprawiły, że stłamsiła rodzące się zauroczenie. Nie znaczyło to jednak, że zupełnie o nim zapomniała.
I wychodziło jednak na to, że był w zupełnym błędzie — nigdy nie sądziła, że rumieni się jedynie na jego tytuł. Jego słowa przyspieszały bicie jej serca, a wygłupy bawiły do łez. Podobał się jej, jak nastolatce może podobać się ktoś, z kim nigdy nie będzie mogła być. Ale czasem widywała go z innymi dziewczętami, jak to im nosił uprzejmie książki, uznała więc, że jest jedynie jedną z wielu uczennic, które mają specjalne względy u Lorda Blacka. I dlatego, gdy chłopiec z domu Krukonów złamał jej serce, mogła poczuć smak rozczarowania po raz pierwszy. I on był przy niej, by wysłuchać jej żali… Rozminęli się w poszukiwaniach, ale czy tak naprawdę miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro i tak jedynie część drogi mogli przebyć razem, bo każdy zmierzał ku innym celom?
A jego słowa tylko utwierdzały ją w przekonaniu, że to wszystko, co mogłoby ich połączyć, istniało jedynie w jej głowie. Ona nie przestanie być Sproutem, on nie przestanie być Blackiem. Czarne sadzonki mogły być jedynie spalonym plonem na ogorzałej ziemi.
- Nie pokłonie się nikomu Perseuszu… - Powiedziała łagodnie, ale trudno orzec, czy był to wynik tego, że trochę się bała, czy tego, że mimo wszystko zaciskał dłonie na jej szyi. A może był wystarczająco blisko, że nic więcej nie było potrzeba?
- Ty nazywasz wolnością stan, gdy komuś musisz się kłaniać, chociaż obiecuje Ci równość? Nie skaże niewinnych na cierpienie… Jeśli chcesz mnie wydać, wydaj. Nie powiem nikomu nic. Łącznie z tym, że wciąż coś do mnie czujesz… - Zdanie miało początkowo brzmieć inaczej. Nie chciała dokończyć go jednak stwierdzeniem, że wiedziała, że chce ją pocałować. Ale czuła to. Jeszcze mogłaby to zaakceptować, gdyby nie fakt, że zupełnie niepodobnie do niej, cała atmosfera zdawała się gęsta niczym listopadowa mgła. I podobało jej się to. Na szczęście swoim śmiechem Persi zburzył wszystko.
- Nie traktujesz mnie poważnie Perseusu… W takim razie niepotrzebnie się o mnie martwisz. Pójdę na tę wojnę w pierwszym rzędzie, bo nikt takich jak ja nie traktuje poważnie. - Powiedziała, poprawiając chwyt na różdżce, a w niebieskich oczach błysnęło coś nowego. Zawód. Że i on uważa, że jest słaba. - Ale masz racje… Powinnam się położyć. Chyba wystarczy nam na dziś. - I na bardzo długo.
Wychodziło więc na to, że była chodzącą naiwnością. W dodatku naiwnością z dość mocnym brakiem wiary w samą siebie.
Ucieszyła się więc z tego powodu, że Perseus wybrał opcję dla niej zdecydowanie bezpieczniejszą — nie dopytywał. Posłała mu więc wdzięczny uśmiech, zupełnie nieświadoma tego, że on najchętniej zamknąłby jej drogę do wolności, gdyby tylko mogło to ją w jakiś sposób ochronić. Najpewniej nie chciał źle, ale przecież nie mogli tak postępować. Nie mógł gościć jej w Londynie, bo jego rodzina nigdy by nie zaakceptowała kogoś, kto mieszkał w Sommerset.
Dobrze więc, że Perseus nie wiedział, jaką obietnicę złożyła Aurora swojemu dawnemu kochankowi — miała towarzyszyć mu w podróży do Irlandii, by mógł, chociaż symbolicznie pochować zdjęcie swojego kuzyna.
Nie planowała by wyprawa, miała jakiekolwiek inne podłoże, niż takie, że miałaby być wsparciem dla lorda Carrow. Z jakiegoś jednak powodu nie dopuszczała do siebie możliwości, by móc się podzielić z kimkolwiek swoimi planami. Najwyraźniej dobrze zrobiła. Uczucia Perseusa, chociaż teraz wystawione na światło dzienne, wciąż nie były okazane w pełnej krasie — niczym góra lodowa, której jedynie czubek sterczał ponad gładkie lustro oceanu, tak i Aurora nie zdawała sobie sprawy z całej mieszaniny uczuć.
Nie odrzuciłaby przed laty Perseusa, czego najlepszym dowodem mógł być ich krótki pocałunek sprzed lat, jednak jego zachowanie w kolejnych chwilach po tym pocałunku sprawiły, że stłamsiła rodzące się zauroczenie. Nie znaczyło to jednak, że zupełnie o nim zapomniała.
I wychodziło jednak na to, że był w zupełnym błędzie — nigdy nie sądziła, że rumieni się jedynie na jego tytuł. Jego słowa przyspieszały bicie jej serca, a wygłupy bawiły do łez. Podobał się jej, jak nastolatce może podobać się ktoś, z kim nigdy nie będzie mogła być. Ale czasem widywała go z innymi dziewczętami, jak to im nosił uprzejmie książki, uznała więc, że jest jedynie jedną z wielu uczennic, które mają specjalne względy u Lorda Blacka. I dlatego, gdy chłopiec z domu Krukonów złamał jej serce, mogła poczuć smak rozczarowania po raz pierwszy. I on był przy niej, by wysłuchać jej żali… Rozminęli się w poszukiwaniach, ale czy tak naprawdę miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro i tak jedynie część drogi mogli przebyć razem, bo każdy zmierzał ku innym celom?
A jego słowa tylko utwierdzały ją w przekonaniu, że to wszystko, co mogłoby ich połączyć, istniało jedynie w jej głowie. Ona nie przestanie być Sproutem, on nie przestanie być Blackiem. Czarne sadzonki mogły być jedynie spalonym plonem na ogorzałej ziemi.
- Nie pokłonie się nikomu Perseuszu… - Powiedziała łagodnie, ale trudno orzec, czy był to wynik tego, że trochę się bała, czy tego, że mimo wszystko zaciskał dłonie na jej szyi. A może był wystarczająco blisko, że nic więcej nie było potrzeba?
- Ty nazywasz wolnością stan, gdy komuś musisz się kłaniać, chociaż obiecuje Ci równość? Nie skaże niewinnych na cierpienie… Jeśli chcesz mnie wydać, wydaj. Nie powiem nikomu nic. Łącznie z tym, że wciąż coś do mnie czujesz… - Zdanie miało początkowo brzmieć inaczej. Nie chciała dokończyć go jednak stwierdzeniem, że wiedziała, że chce ją pocałować. Ale czuła to. Jeszcze mogłaby to zaakceptować, gdyby nie fakt, że zupełnie niepodobnie do niej, cała atmosfera zdawała się gęsta niczym listopadowa mgła. I podobało jej się to. Na szczęście swoim śmiechem Persi zburzył wszystko.
- Nie traktujesz mnie poważnie Perseusu… W takim razie niepotrzebnie się o mnie martwisz. Pójdę na tę wojnę w pierwszym rzędzie, bo nikt takich jak ja nie traktuje poważnie. - Powiedziała, poprawiając chwyt na różdżce, a w niebieskich oczach błysnęło coś nowego. Zawód. Że i on uważa, że jest słaba. - Ale masz racje… Powinnam się położyć. Chyba wystarczy nam na dziś. - I na bardzo długo.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia zielarska
Szybka odpowiedź