Wydarzenia


Ekipa forum
Ogród
AutorWiadomość
Ogród [odnośnik]28.02.21 21:11

Ogród

Ogrody milczące jak zimowe rzeki,
Martwe, ciche, białe zimy krajobrazy
W spokoju dni krótkich jak sople zastygłe
Pełne miękkich, lekkich, śnieżnobiałych gładzi

Kołysane wiatrem śnieżną swoją szatę
Kiedy już nadmiarem ciążą białe puchy
Pyłem srebrnobiałym z gałęzi zrzucają
Ogrody zimowe ,zimowe poduchy

Na atłasie śniegu gwiazdy haftowane
Zlotem połyskują z słońca wykradzione
Ogrody zimowe w te cuda ubrane
W ciszy dni zimowych trwają zamyślone


Cave Inimicum,
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly


Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 19.04.22 22:37, w całości zmieniany 3 razy
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]28.04.21 18:26
17 października, wieczorem

Październikowy dzień miał się już ku końcowi, gdy Aurora po raz pierwszy usłyszała niespodziewany okrzyk. Spokojna ulica pociągnęła echem inkantacje zaklęcia.
W pierwszym momencie poczuła nieprzyjemny deszcz, który powędrował w dół jej kręgosłupa. Czy dotarli już tutaj? Czy chcieli skrzywdzić mieszkańców Doliny?
Ona akurat zajmowała się doglądaniem pokaźnych dyń, które były chlubą rodziny Sprout. Nikt nie miał do nich takiej ręki jak członkowie tej rodziny. Oczywiście sekret takich, a nie innych rezultatów, był ściśle strzeżony, chociaż wcale nie tak trudny do odgadnięcia. Czasem najprostsze rozwiązania były najlepsze.
Podniosła się momentalnie z klęczek, nerwowym ruchem strzepując ziemię z dłoni i kolan. Rozejrzała się, przypominając pewnie teraz zająca lub sarnę, które trzask gałęzi odciągnął od pasienia się.
Gotowa była rzucić się w stronę domu. Niewiele ludzi wiedziało o tym, ale pobyt w Irlandii, czy raczej powód powrotu, sprawił, że Aurora nieco straciła z tej swojej nieporadnej niewinności. Miała przygotowany bagaż, gdzie umieściła część rzeczy dla siebie i rodziców, gotowa uciekać razem z nimi gdziekolwiek. Nic nie było ważniejsze niż bezpieczeństwo najbliższych. Nie sądziła, żeby znajomość z Lordem Carrow wyszła jej na dobre. Wręcz przeciwnie. Mogła napytać sobie nią biedy.
Kolejne zaklęcie…
Gdyby ktoś przyszedł tutaj napaść na mieszkańców Doliny, raczej nie zdecydowałby się na tak łagodne zaklęcia. Tak podpowiadała jej logika. Na wszelki wypadek jednak wycofała się do domu. W salonie zastała swoich rodziców, którzy ślęczeli nad kalendarzem upraw, które musieli zaplanować na ich niewielkim skrawku ziemi. To było ich ulubione zajęcie, a Aurora lubiła się temu przysłuchiwać, gdy próbowali przeliczyć dokładnie, jak najbardziej efektywnie wykorzystać trójpodział pola. Dzisiaj jednak niesione niepokojem nie mogła znaleźć sobie miejsca, raz po raz podchodząc do okna w kuchni, odchylając firankę.
- Wszystko w porządku Rorciu? - Głos pani Sprout zaskoczył ją, chociaż nie miał w sobie nic wrogiego, czy strasznego. No, może nie do końca… W ostatnich dniach Aurora zauważyła, że jej mama porusza się wolniej, mówi ciszej. Mniej je i krócej śpi… Martwiło ją to, ale nie wiedziała, jak podejść do tematu, co było dość ironiczne, bo jako uzdrowiciel, czy nawet aptekarz, powinna umieć takie rzeczy diagnozować. Próbowała, na razie porozmawiać z ojcem, ale ten powiedział, że to tęsknota za bratem Aurory, który walczył, gdzieś tam, cholera wie gdzie. A na tęsknotę, niestety, wciąż nie wymyślono lekarstwa.
- Wszystko dobrze mamuś… - Powiedziała czule do tych pięknych, kochających oczu. - Weszłam na chwilę napić się, odpocząć. Zaraz skończę ostatnią grządkę. - Wyjaśniła, bo pomimo wyglądania przez okno, na szczęście, nic groźnego nie nadchodziło. A nie chciała jej niepotrzebnie martwić.
I rzeczywiście — upiwszy szklankę wody, Aurora wyszła ponownie na ogród, zmierzając prosto do ostatniej grządki z dyniami. Ostatnie kwiaty tego roku, nieco ginęły w październikowym deszczu liści. Aurora lubiła tę porę roku. Mokra skopana ziemia, pachniała opadłymi liśćmi. Lekko mżyło, co sprawiło, że dziewczyna cieszyła się z tego, że miała zarzucony sweterek — osuszy go później przy opalanym drewnem piecu. Teraz jednak schyliła się, by zerwać kilka mniejszych chwastów — mogła zrobić to zaklęciem, ale nie dawało to jej takiej satysfakcji. Kilka kolejnych kropel spadło na jej nos, podnosząc równocześnie jej spojrzenie, w samą porę, by natrafić na rudą czuprynę.
Teoretycznie, w Anglii nie było lwów. Jednak tak różna była teoria od praktyki, bo przecież każdy Gryfon był w jakimś stopniu lwem, ale jednak takiego, z taką grzywą nie sposób było pomylić z kimkolwiek innym.
Poczuła, jak serce na krótką chwilę jej zamiera. Nie widziała go już od lat, a teraz mijał biały płot jej domu, być może nieświadom, że i ona tutaj była. Nożyk, który trzymała pomiędzy wargami, spowolnił ją na chwilę. Miała nim co przycinać co bardziej uparte kłącza, ale teraz przecież nie chciała ucinać, a splątywać. Wypuściła więc go z ust i ponownie tego dnia zerwała się na równe nogi.
- Urien! - Zawołała, najpewniej nieco zbyt entuzjastycznie, ciut zbyt głośno.
Był duchem dawnych lat, wspomnieniem dobrych dni. Jego włosy lisim futrem, złotem zachodzącego słońca z czasów, gdy myślała, że ona może uleczyć cały świat. - Urienie Weasley! Zaczekaj! - Skrzypnęła biała furtka, a Aurora Sprout pędem ruszyła w stronę niespodziewanego spotkania.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]30.04.21 8:46
Nie sądził, że byli głośni - wręcz przeciwnie, przecież Stevie jasno powiedział to i tamto o przeniesieniu się do ogrodu, gdzie mogliby śmiało poćwiczyć, a może nawet pobawić się magią w dobrym tonie na tyłach domu. Próbował przez chwilę zapomnieć, nawet dać Trixie możliwość poćwiczenia zaklęć, samemu ciesząc się z jej uśmiechu. Coraz rzadziej widywał uśmiechnięte osoby, bo te wszystkie pijane gęby z portu chyba nie mogły się liczyć jako ludzie zadowoleni, czy nie miał racji? Przecież nic nie mogło wiecznie trwać, a szczęście było zwykle ulotne i dość mocno ograniczone, więc jaki sens starać się patrzeć na te podziały i... za daleko. Zwyczajnie cieszył się szczęściem znajomej osoby, którą chyba nawet mógłby nazwać bliską, gdyby nie fakt swojego dość zmiennego życia i twarzy. Przybywając w znajome strony, pozostawiał portową tożsamość za plecami, w pełni pozwalając sobie na zapomnienie o tym, że faktycznie sprawy miały się różnie, niezależnie jak bardzo chciał, aby wszystko szło dobrym torem.
Żegnając się z przyszywanym wujkiem oraz kuzynką i dziękując za gościnę, skierował się w stronę punktu aportacyjnego, skąd mógł śmiało wrócić do Ottery St. Catchpole, gdzie miał spędzić kolejną noc. Dziwnie było wracać tam, gdzie wszystko było takie samo, ale wciąż wyczuwalne inaczej. Nadal nie do końca potrafił pogodzić się z tymi wszystkimi zmianami, więc we wzroku zwykle czaiły się jakieś smutki, które próbował odpędzić przy rodzicach, a nawet tutaj, gdzie wojna wydawała się mieć jakieś poboczne znaczenie. Dobrze byłoby tu żyć, ale zawsze pojawiało się to przeklęte ale.
Mżawka pomagała w myśleniu, a raczej nie odbieganiu zbytnio myślami od miejsca, w którym się znajdował. Wędrując, patrzył raczej przed siebie, choć cały czas był gotów na wyciągnięcie różdżki i atak, to obrazem przypominał sobie wszystkie młodzieńcze lata, kiedy życie wydawało się tak proste, choć wciąż chyba było? Tutaj dom kilku spośród Dippet'ów, tam niezniszczalna Pani Montgomery, a obok nawet znalazło się domostwo rodziny Sprout, skąd wciąż pamięta lecznicze zastosowania eukaliptusa! To takie zielone, podłużne i małe zdecydowanie było eukaliptusem, prawda? A może to jednak aloes? Debatując nad odpowiednią nazwą, złapał się na tym, że ktoś zawołał go po imieniu, tym prawdziwym imieniu. Zdezorientowany spojrzał w kierunku źródła głosu, nawet nie próbując złapać za drewno o magicznych właściwościach z tego szoku, który widoczny był również na jego twarzy. Dopiero po chwili załapał, kogóż jego oczy ujrzały i mógłby sobie rękę dać uciąć, że jeszcze bardziej wypiękniała!
- Aurora! - odkrzyknął z uśmiechem, bo ileż by dał za większą ilość takich wspaniałych spotkań z tymi przyjemnymi chwilami z przeszłości, nawet jeśli nie najczystszymi i zdrowymi, to wciąż mniej problematycznymi niż teraz. - Kopę lat! - ucieszył się, podchodząc z otwartymi ramionami, choć mimo wszystko zawahał się, czas robił swoje, a on nie miał zamiaru się narzucać, nigdy. Widział zmiany, choć nie był w stanie ich jakoś dookreślić, czy było to coś w oczach, policzkach, szyi, a może całej sylwetce? Z bliska widział mokre krople na jej twarzy, sam z pewnością też pozwolił swoim długim, skręconym lokom na jeszcze większe przesiąknięcie mżawką, która spowodowała jeszcze większe napuszenie rudego włosia. Nie zwracał na to uwagi, nie kiedy pojawiała się kolejna postać gotowa porwać go w przyjazne odmęty nie tak strasznej przeszłości. - Opowiadaj! - krótkie komunikaty wydawały się jedynym, co był w stanie z siebie wykrzesać, jakby widok jasnowłosej odebrał mu mowę i w sumie trochę tak było, bo któż nie cieszy się z widoku dawnych dobrych znajomych? Co tam powoli łapiące zimno, kiedy można nacieszyć się kolejnym promykiem słońca! - Znaczy... jeśli chcesz. - zawstydził się nagle tym nadmiarem siebie, jakby go nie było dość dużo. Dodatkowo nie chciał wpędzać jej w poczucie przymusu, nigdy nie zmuszał.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Ogród [odnośnik]23.05.21 2:22
Aurora nie raz zastanawiała się, jak straszne czasy nastały, że czarodziej gotowy był wyciągnąć różdżkę na zawołanie, a żeby wykrzesać z siebie uśmiech, potrzeba było wysiłku niemal całej twarzy. Niektórzy ludzie jednak byli promieniami jesiennego słońca, na którego widok rozświetlało się uśmiechem, jak na najpiękniejsze widoki.
Do takich ludzi, chociaż może zupełnie nieświadomie zaliczał się Urien. Trudno Aurorze było nawet określić, dlaczego w jej głowie jawił się on jako jeden z najcieplej wspominanych chłopaków ze szkoły. Aurora miała szczęście (lub też nie) nie być do końca wykluczana z grona czarodziejów o szlachetnej krwi. I niby była przez nich akceptowana, ale te kilka pokoleń czystej krwi zawsze wydawało się dla niektórych z nich za mało. Ale nie dla Uriena. On nie dość, że traktował ją jak równą sobie. Był dobrym człowiekiem, a przynajmniej tak jawił się w jej oczach.
Nic więc dziwnego, że tak bardzo ucieszyła się na jego widok. Że tak bardzo zapragnęła poczuć tego ciepła, które od niego czuła, nawet jeśli roiła sobie jedynie to swojej głowie.
Widząc, jak rozkłada ku niej ramiona, nawet chwili się nie wahała, zupełnie niepomna na to, że ktoś mógłby zobaczyć, że ktoś mógłby śledzić jej kroki. Ba! Nawet jego zmieszania po chwili zdawała się nie dostrzegać, gdy przywarła do niego w tęsknym uścisku, jakby witała brata. Jej dłonie splotły się na krótką chwilę pod jego łopatkami, a na policzku poczuła materiał jego odzienia.
- Urien! Tak dobrze cię widzieć! - Wymamrotała gdzieś w przestrzeń pomiędzy własnymi wzburzonymi biegiem włosami, a jego ramieniem.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że być może wyciska z biedaka właśnie ostatnie tchnienia. Odsunęła się więc na długość ramion i wzrokiem dotknęła twarzy. Biła z niej swoista duma, jakby właśnie była matką, która zobaczyła swoistego pierworodnego, który kończy Hogwart z wyróżnieniem.
- Wyrosłeś! - Dorzuciła jakby dla podtrzymania tego efektu. Poczuła też wreszcie na swojej twarzy deszcz, który z każdym jej słowem przybierał na sile. - Może przejdziemy pod ogrodową altankę? Przywołam herbatę na rozgrzanie. Albo przysiądziemy na ganku? - Ostatnie czego chciała, to żeby chłopak, czy może raczej mężczyzna, się zaziębił.
Była jednak pewna, że pani Sprout miała na sobie podomkę i jeszcze długo wypominałaby Aurorze, gdyby zaprosiła gościa, a ona byłaby tak nieprzygotowana. Stąd właśnie kuchnia odpadała.
- Och… opowiadaj, to bardzo szeroka prośba. Ale chcę ci powiedzieć! Oczywiście, że tak! Zawsze jednak miałam problem z zaczynaniem… Łatwiej powtórzyć mi po samej sobie, niż powiedzieć coś nowego. - Zmieszała się, bo oczywiście, że nie miała nic przeciwko snuciu opowieści, ale musiała bardzo uważnie przebierać w słowach. Nie chciała nikomu dokładać zmartwień, a opowieść o złamanym sercu, była niestety bardzo żałosna i w całości z jej winy. Nie mogła przecież mieć do nikogo pretensji, że uwierzyła w słowa Lorda, że niby na zawsze i że niby oni przeciwko całemu światu.
Takie gąski jak ona, istniały od zawsze i zawsze będą. Dlatego chyba lepiej skupić się na tym, co nie przytrafia się każdemu.
- Udało mi się zwiedzić każdy z ważniejszych punktów, o którym uczyliśmy się na Historii Magii, jeśli chodzi o przeszłość eliksirów w Anglii, Szkocji, Walii, czy Irlandii. - Powiedziała z dumą, prowadząc go do ogródka. No bo przecież nie przyjmowała odmowy. Nie mógł zmoknąć. A w najgorszym wypadku sypialni gościnnych mieli aż dwie. - Na dodatek dorobiłam się psa. Jest co prawda wielkości małego niedźwiedzia, ale zupełnie niegroźny. - Powiedziała, uśmiechając się do niego zupełnie szczerze i wciąż z tym samym uwielbieniem do dawnych dni wymalowanym na twarzy. - Ale powiedz… co u ciebie? Co robisz w Dolinie? - Wskazała mu ławkę, gdzie stara zielona farba łuszczyła się z oparcia, ale ktoś przezornie na siedzisku rozłożył wygodne poduszki. - Jeśli bardzo się spieszysz, to mogę zrobić tylko krótkie przesłuchanie, ale herbaty nie możesz odmówić… - Powiedziała, próbując groźnie zmrużyć brwi. Wyszło jednak bardziej zabawnie, niźli wzbudziło strach.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]06.06.21 18:41
Dobrze wiedział, że nie powinien przejmować się tym, że czas faktycznie zmieni wszystkie znajome twarze, a raczej ich charakter o sto osiemdziesiąt stopni, jednak nie był w stanie pozbyć się tego strachu. Wszystko było inne, nawet te chwasty, które przecież kojarzył z ogródka rodziny Sprout. Nigdy nie zdołał zrozumieć całej tej fascynacji, która szerzyła się pośród zafascynowanych ogrodników. Na szczęście nikt nigdy tego nie wymagał, oczywiście poza szkołą, gdzie zawsze znalazł się ktoś chętny pomóc rudemu, piegowatemu berbeciowi, który zwracał uwagę tylko na kłopoty i Quidditch. Nie wyróżniał się z tłumu, bo przecież kto w tamtym czasie nie uwielbiał tego sportu? Wydawało się, że życie tętniło tylko i wyłącznie od meczu do meczu, a to nigdy nie było po drodze z zajęciami! Dzięki temu znajomości łapało się niemalże w trymiga! Aurorę poznał w nieco inny sposób.
Mimo wszystko dobrze było wiedzieć, że miewa się dobrze, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, kiedy widział jej tryskającą energię i znaczny wzrost endorfin. Cieszył się równie mocno, bo przecież każdy żywy znajomy był niczym więcej jak potężnym odsapnięciem dla zmartwionego umysłu. Dookoła działo się tak wiele okropieństw, jego własna rodzina przeżywała zaginięcia i śmierci, dlatego wiedział, jak niepożądany był kogokolwiek zgon. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że wszystko zawdzięczali Ministerstwu, organowi, w który tak głęboko wierzył i działał na jego korzyść. Państwu, które przecież było mu drogie. Wszystko mogło się zmienić tak szybko…
- Wyjęłaś mi to z ust. – stwierdził nieco pokrzepiony myślą, że wciąż go lubiła. Nie podejrzewałby, żeby mógł sobie zaskarbić jakąś przykrością w jej oczach, a jednak było w tym coś komfortowego, kiedy o tym pomyślał dłużej. – Również dobrze cię widzieć. – dopowiedział, w razie, gdyby nie wiedziała, o cóż takiego mu chodziło, bo przecież prosty z niego był chłopak i też lubił gadać.
Uśmiechał się do niej, kiedy mu się przyglądała, jakby badając, czy zmieniło się wszystko, czy kompletnie nic. Lekko prychnął z rozbawienia, gdy stwierdziła pewną oczywistość, której sam nie był do końca pewien, bo przecież jemu zdawało się, że cały czas jest tego samego wzrostu! Cóż innego mogłoby oznaczać to jakże proste słowo.
- Ty również wyrosłaś! – zauważył szybko, bo przecież niemalże dwa lata braku spotkań powodował, że każda drobna zmiana wydawała się wręcz kolosalna. Szczególnie we wzroście! – Jasne, prowadź. – przytaknął, kiwając głową w geście akceptacji, bo przecież nie miał zamiaru jej pozwalać moknąć, cieszył się, że też doszła do tego wniosku. Jego długie, rude włosy nabierały coraz to większego wyprostu od wody, toteż przy każdym ruchu twarzą wyglądał na przemoczonego psiaka z oklapniętymi uszami. Jego szeroko otwarte, błyszczące tęczówki żywo wpatrywały się w Aurorę, próbując nacieszyć oczy.
- Hej, jeśli chcesz, to mogę posłuchać jeszcze raz jednej z jakichś historii szkolnych. – zapewnił ją z przyjaznymi nutami w głosie, bo przecież nie wszystko toczyło się tylko wokół tego, co przegapił w jej życiu. Nie miał pojęcia o miłosnych zawodach, chyba nawet nie byłby w stanie jej pomóc, a jedynie poprosić o nazwisko i imię postaci, której uprzykrzyłby życie pod nagłym impulsem chęci wbicia komuś pięści w twarz. Przecież nie wolno było bawić się z nikogo uczuciami, mama mówiła, że to bardzo niegrzeczne i z biegiem czasu zaczął zauważać, jak wiele było w tym prawdy.
- Mam tylko nadzieję, że Twoja wycieczka nie była kompletną nudą. – stwierdził dosyć szczerze, zaraz próbując naprawić swoją gafę. Czasem potrafił tak rzucić jakąś bombą bez zastanowienia. – Znaczy, bo wiesz… chodzi mi oczywiście o tą Historię Magii! – wyjaśnił szybciutko. – Nie wiem, jak można nie zasypiać na tym przedmiocie! Podziwiam, że cokolwiek z tego zapamiętałaś. – posłał w jej kierunku szczery uśmiech, bo przecież była to prawda. Zamiast jednak dalej skupiać się na tym temacie, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu małej bestii. Nie był wielkim fanatykiem zwierząt, ale lubił ich towarzystwo, szczególnie tych, które mógł wytarmosić za uchem i trochę się z nimi pobawić. – Niedźwiedzia?! – zdziwił się, bo przecież to wydawało się dosyć niemożliwe! Próbował wyłapać wzrokiem ruch gdzieś przed sobą, bo któż wie, czy nie czaił się gdzieś pomiędzy grządkami. Miał nadzieję, że zwierzak go polubi. W końcu jej pytanie oderwało go od poszukiwań. Uśmiech jakby trochę przygasł, bo przecież nie miał sensu przed nikim grać, nie w swojej postaci, bo po co? – Ach, nic szczególnego. Wróciłem do Anglii po wyjeździe, wyleciałem z roboty i teraz tak się pałętam. Byłem przed chwilą poćwiczyć z Trixie, wiesz, jakie z niej ziółko. – ucieszył się przy końcu, bo przecież dobrze było widzieć tę energię u dziewczyny. – Ostatnio trochę częściej tutaj bywam, to w końcu blisko Devon. – stwierdził, siadając na ławce, a raczej jednej z poduszek, obrócony był w stronę Aurory. – Powiem, co tylko zechcesz, tylko daj herbatę! – odpowiedział przekornie, jak ten nastolatek w szkole, choć wtedy przecież gorące napoje nie smakowały tak dobrze, jak dziś. Może poza kakao. Nawet podniósł ręce w geście poddaństwa. – Chociaż chyba lepiej skupić się na tym, co teraz. – zaproponował jej, uśmiechając się dosyć nieporadnie, nie był najlepszym mówcą.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Ogród [odnośnik]11.06.21 23:53
Rodzinę Sprout szczęśliwie ominęły tragiczne losy innych rodów. Niemal zupełnie przeprawiali się przez wojnę. Do uszu Aurory nie dotarła bowiem wciąż wieść o śmierci dalekiej kuzynki imieniem Pomona. Rodzina nie chciała jej martwić — nie tylko jednak w tej kwestii. Z pozoru idealna rodzina ogrodników sprawiała, że każdy miał swoje mniejsze lub większe tajemnice, które miały pozostać skryte starannie. Zapewne do czasu, bo przecież oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa i wszystkie tajemnice będą musiały być ujawnione.
Na razie, jak zawsze pozostawiona gdzieś nieco z boku, żyła zupełnie nieświadomie o dotkliwych okropnościach wojny. Znaczy no… Wiedziała, że się toczy, wiedziała, że jest zła — nie odczuła jedynie bezpośredniego impaktu.
Zaskarbić sobie niechęć Aurory było o wiele trudniej niż jej sympatię. Wiele razy już słyszała, że jej największym problemem było to, że zbytnio się angażowała, za bardzo lubiła, zbyt łatwo puszczała w niepamięć wszelkie waśnie. Chociaż może niepamięć w jej przypadku nie była odpowiednim określeniem — bo pamiętała wszystko, ale nie brała ich pod uwagę. Inaczej rzecz jasna sprawa by się miała, gdyby ktoś skrzywdził jej najbliższych. Łagodna panna Sprout gotowa była wejść w tryb bojowy i stanowić zagrożenie dla zdrowia. A przynajmniej tak chciała myśleć, bo do tej pory zaledwie raz musiała postawić się w takiej sytuacji. I miała nadzieję, że nie prędko stanie się to ponownie.
I chociaż ich słowa, że miło cię widzieć, niektórzy mogli uważać za zwykłą kurtuazję, Aurora naprawdę tak czuła.
- Chyba jedynie w biodrach… - Odparowała, oczywiście uważając, że wzrostu jej nie przybyło. Podobnie jak on z resztą. U siebie nigdy nie widzi się zachodzących zmian, za to nawet najmniejsze widząc u dawnych znajomych.
Zaprosiła go więc gestem, by postąpił w głąb ogrodu. Późnojesienne rośliny pyszniły się ciemną zielenią w strugach coraz mocniejszego deszczu.
Ale właśnie ona wolała również dzielić się szczęśliwymi momentami, niż tymi, które ostatecznie sprowadziły ją ponownie do Anglii. Oczywiście starała się czerpać z tego możliwie najwięcej korzyści, ale trudno patrzeć pozytywnie w przyszłość, gdy wciąż do końca, nie było się rozliczonym z przeszłością.
- Skoro taki chętny z ciebie słuchacz, to czy opowiadałam ci kiedyś o tym, jak byłam przekonana, że Wywar Żywej Śmierci może uczynić z ciebie ducha, ale da się to odwrócić antidotum? - Powiedziała, zerkając na niego przez ramię, a potem wskazując, by wszedł do altanki. Nie zaciągało tutaj, nie padało. Brakowało jeszcze ciepłego napoju, który przywołała zaklęciem. Zaraz się rozgrzeją, ale dla pewności ściągnęła jeszcze koc, żeby mógł się ogrzać.
- Spokojnie… Wiem, że jestem dziwna. To nie nowość. - Wielu ludzi miało trudność w określaniu jej jako innej, jakby to było coś złego. Jej zupełnie nie przeszkadzało, no i cóż — zupełnie nie czuła się winna. Nie byłaby sobą, gdy byłaby inna, czy jakoś tak.
Zaśmiała się z jego zaskoczenia, bo ostatecznie jej mogło się wydawać, że pies jest całkiem spory — sama była raczej przeciętnego wzrostu, ale gdy siedziała, to pies był jej niemal równy. Stąd może porównanie?
- Mogę go zawołać, jeśli chcesz. Jest bardzo łagodny. - Wiedziała, że niektórzy boją się nawet najłagodniejszych psiaków, a ona nie zamierzała dokładać mu stresu.
Słysząc, że odwiedził Trixie, uśmiechnęła się nieco szerzej. Może tych dwoje łączyło coś więcej? Dawno temu z miejsca by zadała odpowiednie, czy raczej nieodpowiednie pytanie, ale teraz, po latach spędzonych w towarzystwie lorda, wiedziała, że czasem swoją bezpośredniość należy hamować.
- Och tak. Trixie to zawsze było wszędzie pełno. Czasem mam wrażenie, że jak tylko będę przechodzić koło ich domu, to za moment oberwę pomidorem. A przecież od ostatniej wojny na jedzenie minęła ponad dekada. - Z pewnością nawet więcej, ale w sumie, po co sobie przypominać ile się ma lat, a jak mało się osiągnęło. Zdecydowanie wolała się skupić na tym, że coś w jego życiu poszło nie tak. Nie, żeby jego krzywda, go cieszyła, ale po prostu skoro coś jej zepsute, to jej charakter kazał jej to naprawić.
- Za co cię wyrzucili? - Spytała, nalewając mu wreszcie gorącego napoju. - Chociaż może powinnam najpierw spytać, skąd… Mam wrażenie, że połowa wiedzy, jaką miałam, uleciała mi z głowy. - Spróbowała się uśmiechnąć, ale utrata pracy, wcale nie była lekkim tematem.
- A może… - Zawahała się przez chwilę. - Do herbatki chcesz Portera? Ja w sumie nie pijam zbyt często, ale jeśli chcesz, to może na takie tematy wolisz coś z procentami? - Posłała mu spojrzenie. Miło było mieć go obok. Może komuś na tym bożym świecie się przyda. Nawet jeśli nie fizyczną pomocą, to może chociaż rozmową?


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]25.06.21 1:13
Różnorakie podejścia pozwalały na różne słowa, które w przypadku samego rudzielca wydawały się wręcz komiczne, bo przecież jak możliwym było wyrośnięcie w biodrach? Oczywiście, że pojawiały się boczki, sam nawet takowe posiadał, choć pod wpływem powoli występującej w szafkach pustce zaczynał zauważać delikatne zwężenia sylwetki. Wcale mu się to nie podobało, bo przecież oznaczało to brak ciastek i ciast, które tak pieszczotliwie lubił wcinać! Pomimo minionych lat nie zmienna pozostała jego pasja do jedzenia, latania na miotle oraz oczywiście zdolność pakowania się w kłopoty! Któż nie lubił poczuć, że się żyje!
Zmieszany nie wiedział zbytnio co odpowiedzieć, bo przecież ani to Aurora wydawała się szczuplejsza, ani szersza, jakoś wcześniej nigdy nie patrzył na jej kształty, bo i po co? Koleżanki, czy nie przecież wszystko było ich sprawą od stóp, aż po głowę. Głupio byłoby tak mówić komuś co ma robić, bo jemu nikt przecież nic nie kazał, może poza mamą, siostrą i kuzynką, ale to były całkiem inne kategorie, które wychodziły poza wszelaki ogół. To właśnie z tego całego niewyczucia i skąpego taktu, który przez minione miesiące z daleka od dobrze wychowanego towarzystwa nawet nie ugryzł się w język.
- Co ty mówisz? - zdziwiony odsunął się lekko, patrząc na jej biodra niby wzrokiem znawcy - Wszystko wygląda w normie! - poinformował ją sympatycznie, dopiero po chwili łapiąc się na tym, że przecież pozwolił sobie na bardzo niekulturalny ruch! Wujek Abbott z pewnością by go zrugał za takie zachowanie, bo przecież damy powinno się traktować z należytym szacunkiem blablabla. Wcale nie czuł, żeby przez to godność Aurory została jakoś umniejszona, ale i tak lekko zawstydził się od tej własnej głupiej śmiałości. Dobrze, że przeszli do ogrodu.
- Yyyyyyyyyyyyyeeeeeee - wydał z siebie jakiś niezorganizowany zbyt zgrabnie dźwięk konsternacji, bo przecież nie miał pojęcia, o czym do niego mówiła. Chyba nawet zapatrzył się jakoś w jej twarz, jakby mógł odnaleźć tam jakąś wskazówkę. - A czy Wywar Żywej Śmierci może uczynić z kogoś ducha w ogóle? - spytał dość zdezorientowany, bo jakoś kojarzył nazwę eliksiru z efektami, ale ta cała reszta jakoś nieszczególnie go interesowała. Nie, żeby właśnie przez eliksiry nie był w stanie aplikować na kursy aurorskie! A skąd! Może tak patrząc na ogół wszystkiego wyszło dobrze? Pewnie by jeszcze komuś zrobił krzywdę takim wywarem, najpewniej sobie. Wszedł do altanki za nią, czując, jak od własnych rzeczy bije chłód, dlatego szybko rękoma objął kubek, żeby się nieco zagrzać. W geście podziękowania posłał do niej uśmiech, zauważając zaraz koc. - Lepiej się okryj. Ja dam sobie radę, dziękuję. - podziękował jej szczerze, proponując, aby sama wzięła kocyk, bo przecież on zwykle świetnie sobie dawał radę z temperaturami. Był już nieco zahartowany od pracy w porcie, więc pewnie równie grubą skórę miał na plecach, a przynajmniej tak wszystko wydawało mu się logiczne!
- Nie powiedziałbym od razu dziwna... na pewno były osoby chętne w wysłuchiwaniu tego profesorskiego wykładu tylko... jak można się skupić na nauce tych wszystkich liczb? Okropieństwo! - jęknął z zawodem, dokładnie tak jakby mieli iść zaraz do klasy na zajęcia! Czasem bardzo łatwo przychodziło zapominanie o tym, co działo się poza tak wspaniałym i spokojnymi murami przyjaznych mugolom hrabstwach.
- Jasne! O ile nie spróbuje mi ukraść herbaty! Chociaż szkoda, żeby miał się zmoczyć w tym deszczu. - po jego słowach chyba nikt nie powinien brać go za jakiegoś szczególnego lorda, bo który tak się odzywał? No który? Wstyd i hańba, nic więcej, a Weasley czuł się jak gdyby nigdy nic! Przecież znał Aurorę nie od lat i też nie widział żadnej potrzeby do przestrzegania jakichkolwiek zasad, które nie były zbyt mocno brane do serca w jego rodzinie już od młodzieńczych lat. Z pewnością, gdyby było inaczej, wujek Stevie nie nazywałby się wujkiem, prawda?
- Wiesz, kwestia wieku, to jeszcze wulkan energii, szczególnie z jej temperamencikiem. - zaśmiał się sympatycznie, obierając za cel skomplementowanie dziewczyny, zaraz jednak nieco spoważniał. - Tak, teraz jest prawdziwa wojna O jedzenie. - przykra prawda musiała zostać wypowiedziana, bo przecież bez wspominania o niej mogliby wszyscy zapomnieć o faktycznych problemach jakie działy się równolegle w innym miejscu. Wątpił, aby Trixie była tak lekkomyślna i rzuciła w kogoś pomidorem, choć nigdy nie wiadomo!
- Ymm - zmieszał się ponownie, bo wydawało się oczywistym, że jego nazwisko nie mogło już swobodnie figurować w Londynie. - Pracowałem kiedyś w Ministerstwie, wiesz? Drugie piętro, tam, gdzie aurorzy... długa historia w skrócie - wróciłem do podzielonego kraju, gdzie moje nazwisko nie było raczej zbyt mile widziane. - wytłumaczył dość ogólnikowo, nie chcąc wdawać się w przykre szczegóły. Może to i lepiej, że mniej wiedziała? Przecież z taką mniejszą wiedzą też lepiej się śpi! Po dobrym trunku też się lepiej zasypia! Aurora jakby wyczuła!
- Ymm... ja... dziękuję... chyba podziękuję... - spróbował jakoś wybrnąć, bo przecież nie miał problemów z historiami, a tym bardziej alkoholem, tylko nie miał ochoty na to pierwsze, na to drugie z pewnością zdołałby się skusić, gdyby nie proponowała tego Aurora i to jeszcze o takiej niefortunnej godzinie. Dobrze wiedział, że do domu należało przyjść... po prostu przyjść, a zwykle po Porterach jego historie kończyły się... gdzieś. - Tak, to nie dzisiaj mój dzień, żeby błyszczeć, tylko twój! - odwrócił kota ogonem niezgrabnie, próbując jakoś zrozumieć, skąd w ogóle u licha wziął jej się pomysł na propozycję alkoholu? Pociągnął porządny łyk rozgrzewającej herbaty, starając się nie myśleć o tym, jak wspaniale akompaniowałby temu rum.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Ogród [odnośnik]05.09.21 21:07
Wojna dawała się we znaki wszystkim czarodziejom, którzy nie mieli we krwi bezsensownego zabijania niewinnych. A przynajmniej takie zdanie miała Aurora na ten temat. Ale jak to kiedyś powiedziała jej mama — łatwe wybory oznaczają trudne życie, a trudne wybory łatwe życie. Aurora, Castor i wszyscy, którzy mniej lub bardziej oficjalnie opowiadali się po stronie zakonu dokonywać trudnych wyborów. Mieli utrudniony dostęp do wszystkich dóbr, którymi tak lekką ręką dysponowała szlachta sprzyjająca Voldemortowi. Aurora co prawda nie miała pojęcia czy Urien był w zakonie, czy przypadkiem nie odłączył się poglądowo od reszty swojej rodziny, ale jak długo nie miała dowodów na to, że jawnie kogoś krzywdzi, tak długo zamierzała witać go w swoich progach, jak najlepszego gościa. Na tyle ile rzecz jasna pozwalał stan spiżarni, czy nawet ich własnej kuchni, gdzie ze zbiorów można było ugrać to, czy tamto. Jak chociażby nieco grzybów, czy późnych owoców leśnych.
Co jednak rzecz jasna nie znaczyło, że jej słowa należało brać dosłownie, bo po prawdzie pod roboczą sukienką wcale nie przybrała w biodrach, ale zawsze można było chociaż przez chwilę udawać, że jest dobrze. Że nie dotyka ich ciężka ręka wojny i że nie grozi im wszystkim zagłada z niedożywienia. Ale i tak dostrzegła wzrok mężczyzny, co przez chwilę ją speszyło. Wszak mężczyzna był gotów pomyśleć, że jeszcze specjalnie go prowokuje! A przecież nie to było jej intencją.
Dlatego nie wiedziała, czy usłyszenie, że jest w normie, było raczej pocieszeniem, czy stwierdzeniem faktu. Niezręczności były jej domeną, dlatego czym prędzej dodała
- To dobrze, bo u ciebie też. - Cóż… Jeśli jemu było do tej pory niezręcznie, tak jej tym bardziej. Może dlatego zaczęła pleść trzy po trzy, może chociaż częściowo odwracając jego uwagę od tego, że właśnie nazwała jego okolice biodrowe “normalnymi”.
- Jeśli go przedawkujesz, to tak. Tylko że raczej nie będzie to odwracalne - Powiedziała poważnie, chociaż trudno orzec, czy mówiła teraz do niego z doświadczenia, czy może jedynie z tego, co wyniosła z kursów. - No i najpewniej, jeśli nie studiowałeś anatomii, to człowieka po takim eliksirze wziąłbyś za martwego. - Wyjaśniła, bo wiedziała, że eliksiry to jedna z niewielu rzeczy, na których zna się w życiu. Nie, żeby sobie umniejszała, po prostu, zamiast sztucznie przechwalać się czymkolwiek, wolała się tego nauczyć od mądrzejszych od siebie.
- Jesteś bardzo miły, że chcesz mnie przekonać, że jestem normalna. Z miejsca widać, że masz w sobie urok i maniery, ale widzisz… Przywykłam już do tego. - No jeszcze tego brakowało, żeby i dziwność jej odebrano. Ostatecznie bowiem niewiele indywidualności jej zostało. Wielu było uzdrowicieli, z pewnością też lepszych od niej. Ale przynajmniej miała swoją dziwność, której się kiedyś wstydziła, a teraz cóż, przyjęła jako coś, czego się nie wyzbędzie.
- Rzeczywiście będzie pewnie później pachniał mokrym psem… Ale fanem herbaty zdecydowanie nie był. - zaśmiała się -Twój napój jest bezpieczny, ale jeśli ukrywasz w kieszeni jakąś kiełbasę, to z pewnością nie wyjdziesz już z nią. - Kwestię przywołania Cu więc zostawiła otwartą, bo zwierzak, chociaż dobrze odżywiony, jak na obecne warunki, nigdy nie wzgardziłby kawałkiem mięsa.
Zaraz jednak pożałowała swoich słów, bo widocznie kiełbasę Urien mógł zobaczyć równie często, jak ona. Co za czasy, że za to, że było się szlachcicem równie mocno, o ile nie bardziej, można było wycierpieć. Niewielki ogródek Sproutów razem z ich dyniami zapewniało im przetrwanie zimy na podstawowym poziomie.
- Najważniejsze to pamiętać, że nieważne jak jest źle, nie jest się samemu. - Łatwo jej było mówić, prawda? W jej żyłach płynęła czysta krew, a wrodzony talent do chomikowania jedzenia naprawdę zapowiadały zimę znośną do przeżycia. Inna sprawa, że w ostatnim czasie nerwy źle wpływały na Aurorę, a kilogram za kilogramem znikały z jej ciała. - I ty też o tym pamiętaj, dobrze? - Aurora i cała jej rodzina może nie mieli zbyt wiele, jednak w każdej chwili chciała pomagać. Ileż razy słyszała już, że przyniesie to kiedyś na nią kłopoty. I pewnie tak właśnie będzie. Ale jeśli sama ryzykując, mogła uratować kilka istnień, to czy nie była to odpowiednia cena. A wiedziała też, że jeśli wprost zaproponuje Urienowi, że da mu jedzenie, najpewniej go urazi i być może straci w ten sposób przyjaciela i sojusznika.
- W takim razie zostanie na święta. - Powiedziała, najpewniej nie dostrzegając, czy może raczej ignorując zmieszanie Uriena, gdy zaproponowała mu alkohol. W jej domu nie było to raczej nic niewłaściwego. Mężczyźni mieli swobodny dostęp do trunków, a kobiety z natury od nich stroniły. Dlatego sama zadowoliłaby się herbatką, a jemu przywołała alkohol.
Dopiero po tej uwadze skupiła się na rozmowie o pracy. A więc był aurorem. Sama nie wiedziała, czy kiedyś już jakiegoś spotkała, więc myśl o tym, czym się zajmował, wydała jej się niezwykle ekscytująca. I miała wtem twardy orzech do zgryzienia, bo nie wiedziała, jak świeże jest zwolnienie i jak bardzo dla niego bolesne, ale z drugiej strony było tak wiele pytań, na które mogłaby wreszcie uzyskać odpowiedź.
- Czy ty… czy kiedyś skułeś kogoś magicznymi kajdanami - Spytała niemądrze. Nie, żeby miała jakiś fetysz, bo nie takie rzeczy jej w głowie. Ale praca jako auror właśnie z przestrzeganiem porządku jej się kojarzyła. Dopiero po chwili zrozumiała, że może dziwnie tak przeskakiwać z tematu na temat. - Ale nie musisz odpowiadać! Wiedz też, że każdy z twoim nazwiskiem będzie zawsze mile widziany na Wrzosowisku. - Powiedziała stanowczo, żeby zaraz się zaśmiać. Ona błyszczeć? Chyba od potu lub deszczu. Ale miło, że próbował ją podnieść na duchu.
- I wybacz moje maniery, ale ledwie co znam kilka zasad i wiem, którym widelcem jeść rybę, ale… Czy ty i Trixie…? - Nie chciała żadnych plotek rozsiewać. Chciała tylko wiedzieć, czy młoda sąsiadka miała szansę na szczęście w miłości.

gra przerwana


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly


Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 09.11.21 23:40, w całości zmieniany 3 razy
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]09.11.21 22:55
26.02.1958
W końcu nadszedł ten czas, kiedy Aurora i jej rodzina miała odzyskać swój dom, a leczona przez nią kobieta oraz jej synowie mieli udać się do Oazy i zamieszkać w Skamielinie, która teraz pozostawała niezamieszkana. Nie udałoby się zorganizować tego wszystkiego bez Billy'ego, który miał swobodny dostęp do Oazy. Owa bezpieczna przystań miała stać się dla tej rodziny nowym domem. Zamierzali nie tylko ich tam przetransportować, ale także trochę uporządkować ich dawny dom dla nowych gospodarzy. W Oazie zapewne będzie więcej do zrobienia, niż tylko ta jedna.
Zgodnie z ustaleniami wysłał Aurorze sowę z wiadomością o tym, że przyjdą tego i tego dnia do ogrodu i żeby byli gotowi na ich przybycie. Dotyczyło to również Aurory, która najpewniej będzie mogła im towarzyszyć. On nie ma nic przeciwko temu. I tak nie zobaczą samego wejścia do Oazy. Nie miał za złe tego Billy'emu, gdyż to nie zależało od niego. Było to zarządzenie odgórne, z tego co mówił.
Czekał na pojawienie się brata, a kiedy on przybył to wyszedł mu naprzeciw.
Billy! Jesteś wreszcie. Witaj, witaj — Powitał młodszego brata, racząc go braterskim uściskiem. Mógł on wydawać się trochę nieadekwatny do sytuacji. Mieli coś ważnego do zrobienia. Bo tak można postrzegać danie szansy kolejnym ludziom na lepsze życie. — Wysłałem sowę do mojej przyjaciółki. Jak wspominałem w liście do ciebie, najpewniej się znacie. Pamiętasz Aurorę Sprout? Czeka na nasze przybycie. Nie wejdziemy jednak do ogrodu. Nie chcemy aktywować nałożonych na ten teren pułapek — Zwrócił się do brata, po tym jak  wypuścił go ze swojego niedźwiedziego uścisku. Rozmowa w cztery oczy była według niego właściwą okazją do wspomnienia o kobiecie, do której domu zaczynali zmierzać, a która odegrała niebagatelną rolę w tym całym przedsięwzięciu. Uzdrowicielstwo stanowiło bardzo trudną dziedzinę magii. Nie umniejszał zasług innych czarodziejów, którzy byli razem z nim w Elkstone, ani nawet swoich, jednak zapewniła tym ludziom tymczasowe schronienie.


I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone


Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 25.01.22 16:24, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Ogród  Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Ogród [odnośnik]12.11.21 19:34
Kiedy Volans po raz pierwszy wspomniał mu w liście o przyjaciółce, w której domu przebywała potrzebująca pomocy kobieta z dwójką synów, nawet przez moment nie pomyślał o Aurorze; jego myśli nie pobiegły też pierwotnie w stronę Doliny Godryka, z jakiegoś powodu oscylując raczej wokół oblężonego ze wszystkich stron Derbyshire. Wieści o rozgrywającym się na ziemiach Greengrassów horrorze dotarły i do niego, zresztą – praca łącznika w ostatnich tygodniach coraz częściej kierowała go właśnie tam, widział więc na własne oczy ślady bestialskiej działalności Rycerzy Walpurgii i szmalcowników. Anglia coraz mocniej tonęła w chaosie, którego płomienie wydawały mu się już niemożliwe do ugaszenia i powstrzymania; mogli jedynie minimalizować szkody, rozproszeni na zbyt wielu frontach, przygnieceni przerażającą przewagą wroga i osłabieni otaczającą ich szczelnie zimą, lodowatymi podmuchami wciskającą się za jego kołnierz również i teraz, gdy obniżając lot, wypatrywał znajomej sylwetki brata.
Wylądował tuż obok niego, miękko wyhamowując niewiele ponad powierzchnią zmrożonej ziemi i zeskakując wprawnie z miotły, z którą już prawie się nie rozstawał – podobnie jak z lotniczymi goglami, skutecznie chroniącymi przed wciskającym się w oczy śniegiem i wiatrem. Zsunął je z oczu, jedną ręką ściągając je tak, że zawisły na szyi, a drugą zaciskając na drewnianej rączce miotły. – Co to znaczy: w-w-wreszcie? – zapytał z udawanym oburzeniem, uśmiechając się jednak szeroko na widok brata; dyskretnie przesuwając spojrzeniem od jego twarzy po czubki butów, sprawdzając, czy na pewno był cały. – Ja się nie sp-p-późniam. Cześć – przywitał się, przy ostatnim słowie rozkładając szeroko ramiona, żeby na krótko zamknąć Volansa w braterskim uścisku. Klepnął go w plecy, dopiero później cofając się o krok i rozglądając dookoła; wyglądało jednak na to, że póki co byli sami. – Oczywiście, że p-p-pamiętam – przytaknął; jego i Aurorę w szkole dzieliło niewiele, poza tym – Sproutowie mieszkali w Dolinie Godryka; odwiedzał ich aptekę niemal w każde wakacje, a później – kiedy zachorowała mama – znacznie częściej, tracąc ich jednak z oczu w ostatnich latach, gdzieś pomiędzy anomaliami a własnym wyjazdem. Zaangażowanie Aurory w pomoc innym go nie dziwiło, wiedział już, że jej brat wspierał Zakon – nie miał jednak pojęcia, że współpracowała z Volansem. – Nie p-p-pamiętam za to, żebyś mi wspominał, że się spotykacie. Co to za historia? – zapytał, unosząc wyżej brew i kącik ust, szturchając starszego brata w bok zaczepnie; pytał jednak na poważnie – szczegóły pojawienia się kobiety we Wrzosowisku wciąż pozostawały dla niego tajemnicą, podobnie jak udział Aurory i Volansa w całym przedsięwzięciu.
Słysząc ostrzeżenie o nałożonych na dom pułapkach, przystanął ostrożnie na krawędzi ogrodu, przez moment wypatrując w nim kobiecej sylwetki, później jednak ponownie odwracając się w stronę brata; gubiąc gdzieś po drodze żartobliwy ton i rozbawiony wyraz twarzy, coraz mocniej skupiając się za to na stojącym przed nimi zadaniu. Starał się nadać rozmowie lekkiego tonu, nie miał jednak wątpliwości co do tego, że sam transport będzie dla trojga pozbawionych domu ludzi wyzwaniem; Dolinę Godryka i Irlandię dzieliła daleka droga, tym trudniejsza, że prowadząca przez opanowane przez wroga tereny. – Opowiadaj – powiedział po prostu, opierając miotłę wygodniej o ramię; na myśli mając zarówno to, jak właściwie trafili na kobietę, jak i całą resztę: gdzie był teraz ojciec chłopców – i czy byli inni, o których powinien wiedzieć?




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ogród [odnośnik]13.11.21 17:47
Była zmęczona. Tak straszliwie zmęczona, że jedyne czego pragnęła, to sen. Ale ilekroć jej oczy zamknęły się na dłużej, a umysł odpływał, wtedy właśnie pojawiał się on — mężczyzna z brodą, który bezceremonialne groził jej, że tylko ze względu na czystą krew uczyni ją swoją. I to niezależnie od tego, czy się zgodzi, czy nie. W tych snach oczywiście nigdy nie przystawała na nic i wtedy właśnie budziła się z krzykiem, bo w śnie, podobnie jak raptem dwa wieczory temu rzucano na nią Crucio. Jej ciało wciąż zdawało się odczuwać echo tego bólu. Drżała, jakby właśnie pokonała ogromne odległości i ze zmęczenia nie mogła utrzymać nic w dłoniach. Wszystko jej leciało, a ona nawet nie próbowała tego łapać. Wszystko rozbijało się u jej stóp, a ona patrzyła na skorupy naczyń, zupełnie jak patrzyła na siebie w lustrze. Z ogromną bezsilnością. Zupełnie, jakby nic nie była w stanie już z tym zrobić. Rodzice zaczynali dostrzegać zmianę w jej zachowaniu. Również pani Dorothy z synami, którzy w zasadzie byli już gotowi do drogi, zauważyli, że zamiast zwyczajowych, długich godzin rozmów z młodą uzdrowicielką, mieli je jedynie z państwem Sprout. Aurora po podaniu im leków zaszywała się w swojej sypialni, nie wychodząc z niej praktycznie wcale. Była przeraźliwie blada. Ollie teoretycznie zaleczył wszystkie zewnętrzne rany, jednak kobieta i tak raz za razem nadgryzała spierzchnięte usta, zupełnie jakby musiała czuć w ustach smak własnej krwi. Jakby to, że płynęła, w jakiś sposób przypominała jej, że wciąż żyje.
Wiedziała, że dziś przybędzie Volans z bratem po Dorothy i jej synów, więc spróbowała wziąć się w garść. Otuliła się mocniej grubym swetrem, żeby nie było widać tego, jak bardzo schudła. Włosy związała w gruby warkocz i oplotła wokół głowy. Tak przynajmniej wyglądała, jakby przykładała się do tego, jak wygląda. Chociaż rzeczywiście — ilekroć spoglądała na swoje odbicie, miała wrażenie, że jedyne co widzi, to jedynie pusta, potłuczona skorupa.
Szczekanie Cu sprawiło, że ocknęła się z dziwnego otępienia, w jakie popadała od czasu ataku. Musieli już przybyć.
Nie zarzuciła nic na sukienkę domową, jedynie na nogi wsunęła trzewiki, żeby pokonać drogę do bramki. Wiedziała, że musi ich wprowadzić, żeby nie wpadli w pułapki, które strzegły domostwa. Castora nie było, a więc to Aurora była odpowiedzialna za wszystkich domowników. Szkoda, że o siebie zadbać nie umiała. Szła powoli, bo dostrzegła, że o czymś rozmawiają, więc nie chciała im przerywać.
- Volans, Billy! - Powiedziała, próbując przelać, chociaż odrobinę ciepła na własne słowa, kiedy już do nich podeszła. Miała nadzieję, że podziałało, bo nie chciała dokładać im zmartwień. - Tak dobrze was widzieć. Chodźcie do środka, bo zmarzniecie. - Nie wypowiedziała tylu słów od kilku już dni i miała wrażenie, że jej głos brzmi nieco inaczej. Zupełnie, jakby cała wkładana w wesołość energia ulatywała gdzieś po drodze.
Pchnęła drzwi do kuchni, gdzie z miejsca zostali powitani przez kota, którego przed kilkoma dniami przyniósł jej Silly. Cu, który szczekaniem oznajmił ich przybycie, podniósł kudłatą głowę, węsząc przez chwilę, ale zaraz wrócił do swojej poprzedniej pozycji — ułożył głowę między wielkimi łapami. Merdnął jednak ogonem jakby na powitanie. Przy strzelającym wesoło brzozowym drzewem piecu musiało mu być jednak zbyt ciepło, żeby chciał się ruszyć.
- Napijecie się czegoś? Zwłaszcza ty Billy, pewnie miałeś długą podróż? - Wzięła w drżącą dłoń kubek, ale ten momentalnie upadł na podłogę. Aurora spojrzała w dół i zamarła na kilka sekund. Dopiero po tym czasie, wyjęła różdżkę, by naprawić naczynie. - Przepraszam. Coś mi ostatnio wszystko z rąk leci. - Wyznała, ale ustawiła się do nich plecami, tak by przypadkiem nie dostrzegli, że jej twarz w tym momencie nie wyrażała nic oprócz przemożnego zmęczenia.
- Mam powiedzieć, żeby Dorothy zeszła razem z chłopcami? - Przesunęła czajnik bezpośrednio nad palenisko.
Była zmęczona. Tak straszliwie zmęczona, że jedyne czego pragnęła, to sen. Najchętniej taki, z którego już nigdy by się nie obudziła.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]15.11.21 19:53
Miał kilka przyjaciółek, ale los tych ludzi powierzyłby tylko Aurorze, która stanęła na wysokości zadania przyjmując ich pod swój dach na taki szmat czasu. Derbyshire stawało się coraz mniej bezpieczne i z tego zdawał sobie sprawę. Zastanawiał się niejednokrotnie, czy i kiedy będzie musiał opuścić Derbyshire. Spakować najpotrzebniejsze i najcenniejsze rzeczy, zabrać swojego psidwaka, Runę i rzucić na czas nieokreślony pracę w rezerwacie. To znacząco pogorszyłoby standard jego życia. Może powinien posłuchać brata i nie zwlekać z tym, skoro wróg zewsząd otaczał zamieszkiwane przez niego hrabstwo.
To znaczy, że jeszcze chwilę i zamieniłbym się w bałwana — Zażartował, kiedy brat zapytał go z udawanym oburzeniem. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Może nie zmieniłby się w bałwana, ale siarczysty mróz i porywisty wiatr kąsał jego odsłoniętą skórę i przenikał przez noszony przez niego płaszcz. — Żartowałem. Punktualny co do minuty — Dodał z rozbawieniem. Jąkanie u Billy'ego było czymś, co zostanie z nim do końca życia. W ostatniej chwili trwania tego braterskiego uścisku, sam klepnął brata w ramię.
Widywaliście się od czasu, kiedy... mama odeszła? — Zapytał z pewnym wahaniem, ostrożnie. To już nie bolało, ponieważ już dawno pogodził się z tym i ich mama już nie cierpiała. Nie chciał jednak rozdrapywać starych ran u swoich bliskich. Był to punkt orientacyjny, bo dobrze pamiętał, że Billy często zachodził do apteki Sproutów w wakacje i kiedy zachorowała ich mama.
Bo nie wspominałem. Do niedawna spotykałem się z panną Beckett. Nie pasowaliśmy do siebie. Długa historia. Aurora pomagała mi w odświeżeniu sobie wiedzy i praktyki z eliksirów, spędziłem z nią trochę czasu na Sylwestrze na Wrzosowisku. Co równie miło wspominam... Chciałeś posłuchać o Elkstone! — Przypomniał o tym bratu. Jeszcze na rybach wspominał to i owo o pannie Beckett, a teraz ich drogi się rozeszły. Naprawdę miło wspominał te chwile na Sylwestrze, to, że ta kobieta uratowała tamten wieczór. Jak o tym myślał to bardzo lubił towarzystwo Aurory. Mieli dobry kontakt i rozmaite tematy do rozmów. Powinien gdzieś zaprosić tę uzdrowicielkę, o ile to było w dobrym tonie przez wzgląd na jego ostatnią znajomość. Mogło być na to jeszcze za wcześnie. Nie za bardzo też wiedział, czy nie jest z kimś związana. Nie mógł nie wspomnieć o tym, że Aurora to piękna i pełna uroku osobistego kobieta.
Przemilczał to, że pomogła mu się wyleczyć z magicznego kataru. I bez tego musiał znacząco rozbudzić ciekawość młodszego brata. Gdyby to powiedziałby to mógłby znaleźć się w ogniu pytań, których trudniej byłoby mu sprytnie uniknąć. Zdecydowanie powiedział te parę słów za dużo. Dlatego niezbyt udolnie przeszedł do tematu całej akcji w Elkstone, spoglądając na moment w bok, nie powstrzymując się od gestykulowania rękoma.
Z opuszczonej wioski zdjęliśmy klątwę stosu i pułapki. Przybyłem tutaj w środku nocy z chorą kobietą i jej dziećmi, budząc swoim wołaniem wszystkich domowników. Aurora zajęła się chorą kobietą, ja chłopcami i warzeniem eliksiru na kąsający świerzb. Nie martw się, nie przenoszę go. Oni też nie. Aurora o to zadbała — Ujawnił bratu kolejny element wydarzeń z Elkstone, czyniąc to nad wyraz chętnie. Musiał o tym wspomnieć. Brat powinien o tym wiedzieć. W takich skupiskach ludzi jak w Oazie wszelkie choroby to poważny problem. Więcej w sumie nie było co opowiadać. A nawet gdyby chciał to w tym czasie nadeszła już Aurora. Wyglądała inaczej, niż widział ją ostatnim razem. Była blada, niebieskie oczy straciły swój blask a jej policzki nie były tak pyzate. W pierwszej kolejności zaczął brać pod uwagę czy trzy dodatkowe osoby pod ich dachem nie wpędziły Sproutów w niedostatek? Była też zbyt cienko ubrana jak na tę porę roku.
Na Merlina, Auroro. Dlaczego wychodzisz bez płaszcza? — Zapytał w ramach powitania, patrząc na nią z obawą i lekką naganą w głosie. Narzucił na nią swój ciężki, zimowy płaszcz. Pod nim miał gruby, wełniany sweter nałożony na koszulę. — Dobrze cię widzieć. Dziękujemy za zaproszenie — Dodał zmierzając ku ciepłemu wnętrzu domu. Otrzepał buty ze śniegu. Pogłaskał kota i podrapał Cu za uchem.
Napiłbym się herbaty, jeśli to nie kłopot — Poprosił uprzejmie z uśmiechem maskującym troskę i zaniepokojenie zmianami, które widział w zachowaniu Aurory. — Może... ja to zrobię? — Zaproponował podchodząc bliżej kobiety. Nie widział stąd tego przemożnego zmęczenia. Wypadające z rąk naczynia również nie oznaczały nic dobrego. — Myśleliśmy, że będziesz nam towarzyszyć. Prawda, Billy? — Wydawało mu się to na miejscu, by im towarzyszyła. Musiał jednak zapytać o to brata.[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Ogród  Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Ogród [odnośnik]17.11.21 19:13
No, na to już chyba za p-p-późno – rzucił zaczepnie w reakcji na uwagę o zamienieniu się Volansa w bałwana, unosząc wyżej jasną brew. W jego głosie brakowało powagi, nie było jej też w spojrzeniu, które rzucił mu z ukosa, czujnie śledząc reakcje na jego twarzy, żeby w razie czego w porę zareagować – i uskoczyć w bok, unikając ewentualnego kuksańca. Cieszył się, że miał go obok; chociaż Zakon Feniksa już od dawna był dla niego niczym druga rodzina, to nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu rodzeństwa – dopóki nie znaleźli się znowu wszyscy razem, ściągając ku sobie niczym fragmenty rozbitego przed laty naczynia. Wciąż kruchego, wciąż narażonego na szalejącą wokół nich, wojenną zawieruchę – tym bardziej, odkąd czynnie zaangażowali się w walkę – ale przynajmniej całego; znajdującego się tuż obok, a nie gdzieś daleko, w nieokreślonym, niemożliwym do wyobrażenia punkcie na płaskiej mapie.
W odpowiedzi na pytanie Volansa pokręcił głową, na sekundę wbijając spojrzenie we własne buty; wspomnienie o mamie wciąż wciągało go w opary nostalgii, jednak czasy, kiedy podobne słowa wywołałyby tępy ból w okolicach mostka, szczęśliwie minęły. – Nie, na dłuższy czas p-p-przestałem w ogóle odwiedzać dolinę – odparł. Nie przepadał za mówieniem o tym okresie w swoim życiu, nie był z niego dumny; to wtedy po raz pierwszy uciekł – od odpowiedzialności, od własnych emocji, od żalu; od kobiety, którą kochał, i od córki, o której istnieniu jeszcze nie wiedział. Słysząc kolejne słowa brata, zwolnił kroku i na chwilę się zatrzymał, oglądając się na niego z mieszaniną zaciekawienia i rozbawienia. – Będziesz mi m-m-musiał opowiedzieć tę długą historię – powiedział, unosząc w górę dłoń, którą nie przytrzymywał miotły, żeby palcami nakreślić w powietrzu niewidzialny cudzysłów. Przez moment chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak skrzypnięcie drzwi wejściowych odwróciło jego uwagę; uniósł spojrzenie, w wejściu dostrzegając kobiecą sylwetkę. – A Aurorę zap-p-prosić kiedyś do nas na obiad. Ufasz jej? – zapytał, korzystając z momentu, w którym znajdowali się jeszcze zbyt daleko, by jego słowa dotarły do kogokolwiek poza Volansem; jednocześnie uniósł rękę, żeby pomachać Aurorze i ruszył dalej przed siebie, wysłuchując reszty historii o Elkstone.
Zmarszczył brwi, składając w całość skrawki informacji. – Nałożyli klątwę na op-p-puszczoną wioskę? Po co? – rzucił w przestrzeń, choć nie oczekiwał odpowiedzi; między głoskami zabrzmiało wzburzenie, cichnące jednak szybko, w miarę, jak zbliżali się do domu. Wypuścił powietrze z płuc; umknęło w postaci gęstej, białej pary, rzednącej w mroźnym powietrzu. – Dobrze, że tam b-b-byłeś – dodał po chwili, spoglądając na brata już bez rozbawienia; w jasnym spojrzeniu odbiło się jedynie uznanie i wdzięczność.
Uśmiechnął się, najpierw do Volansa, później – do wychodzącej im naprzeciw czarownicy. – Rora – przywitał się, po raz pierwszy zatrzymując na niej spojrzenie na dłużej i od razu dostrzegając odbijające się na bladej twarzy zmiany; wydawała mu się poważniejsza niż ją zapamiętał, starsza – co oczywiste – ale też szczuplejsza w ten charakterystyczny sposób, który wynikał nie tyle z wyrośnięcia z młodzieńczych lat, co z konieczności radzenia sobie w czasach, w jakich przyszło im żyć. Podobne cienie malowały się pod oczami Charlie, kiedy rozmawiał z nią po raz ostatni; te same widział u kobiet w Oazie, tych, które straciły członków rodziny, i które martwiły się, czy zdołają zapewnić bezpieczeństwo i przetrwanie wyrwanym z domu dzieciom. – Volans ma r-r-rację, jest zimno jak – zawahał się, mnąc w ustach niewypowiedziane przekleństwo – no, m-m-mocno wieje, schowaj się do domu. Ale też dobrze cię widzieć – odpowiedział spokojnie. I szczerze; chociaż minęło sporo czasu, zawsze ciepło wspominał Sproutów. Byli dobrzy – tak po prostu – dla niego i jego rodziny, dla innych. A przynajmniej odkąd pamiętał. – Co słychać u rodziców? – zapytał, wchodząc do środka i dokładnie otrzepując buty; Castor wspominał mu, że ich mama chorowała – miał nadzieję, że czuła się już lepiej. – Cześć, futrzaku – odezwał się ciszej, kiedy o jego kostki otarł się kot; przykucnął na moment, żeby pogłaskać go po grzbiecie. – Czegokolwiek, co m-m-masz, nie rób sobie przez nas kłopotu – odpowiedział na pytanie Aurory, prostując się i zsuwając z ramion kurtkę, żeby ją odwiesić. Chociaż kiedyś trudno byłoby to sobie wyobrazić, to kawa i herbata stopniowo stawały się towarami deficytowymi; nie chciał wpędzić jej w zakłopotanie.
Lecący w stronę ziemi kubek dostrzegł kątem oka; zrobił krok do przodu niemal natychmiast, instynktownie, wiedziony jakimś trudnym po powstrzymania odruchem – być może mającym coś wspólnego z dawną karierą szukającego – ale znajdował się zbyt daleko, by złapać przedmiot w locie. Porcelana roztrzaskała się o posadzkę. – Nie p-p-przepraszaj, zajmę się tym. Wszystko w p-p-porządku? – zapytał z troską, uginając kolana i wyciągając z kieszeni różdżkę; wyglądała na zmęczoną, wolałby, żeby usiadła. – Reparo – mruknął, przyglądając się później, jak kubek łączy się w całość, scalony działaniem magii. Podniósł go za ucho, wstając i ostrożnie odstawiając na blat. – Zaczekaj – chciałbym najp-p-pierw zamienić z tobą kilka słów – odpowiedział Aurorze, słowa Volansa potwierdzając kiwnięciem głową. Widząc, że brat już zaproponował czarownicy pomoc, sam oparł się plecami o jeden z blatów, spokojnie chowając różdżkę, być może chcąc kupić dla siebie w ten sposób kilka dodatkowych sekund. Chociaż jeszcze przed chwilą, zmierzając w stronę Wrzosowiska, był pewien gromadzących się na języku słów, to widok bladych policzków i powolniejszych ruchów kobiety sprawił, że się zawahał; jeśli już teraz z czymś się mierzyła, to czy powinni obciążać ją jeszcze większą odpowiedzialnością? Z drugiej strony – zdawał sobie sprawę, że Zakon oferował również wsparcie, poczucie jedności i bycia częścią większej całości; rzeczy które trudno było wycenić i porównać z czymkolwiek innym. – Nie jestem p-p-pewien, jak dużo Volans ci mówił – zaczął, spoglądając kontrolnie na brata – ale z-z-zakładam, że widziałaś już plakaty w Walczącym Magu. – Minęło już kilka miesięcy, odkąd jego twarz widniała na listach gończych; nie widział sensu w ukrywaniu swojej przynależności do organizacji; nie pośród przyjaciół. – Miejsce, w które chcemy zabrać – zrobił krótką pauzę – D-d-dorothy, tak? – wtrącił, upewniając się, że dobrze zapamiętał imię; później kontynuował – to m-m-miejsce należy do Zakonu Feniksa. Jest bezpieczne, a p-p-przynajmniej tak bezpieczne, jak tylko może być, dlatego robimy wszystko, co m-m-możemy, żeby jego położenie pozostało tajemnicą. – Dodatkowe środki ostrożności były rygorystyczne, ale zgadzał się z nimi; wciąż pamiętał, jak niewiele brakowało ostatnim razem. – Jeśli chcesz p-p-pomóc, Dorothy i innym, możemy cię tam zabrać – ale musisz wiedzieć, że Oaza jest na celowniku m-m-ministerstwa tak samo, jak my – dodał, przyglądając jej się uważnie. Wiedział, że poniekąd musiała zdawać sobie z tego sprawę – częściowo podejmując decyzję już w chwili, w której mimo ceny wyznaczonej za jego schwytanie, wpuściła go za próg, a może znacznie wcześniej – ale nie miał zamiaru wciągać nikogo w niebezpieczeństwo nieświadomie; każdy zasługiwał na podjęcie tej decyzji samodzielnie.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ogród [odnośnik]23.11.21 16:57
Podniesienie ręki, żeby odpowiedzieć Billy’emu na powitanie, było wysiłkiem niemal ponad jej możliwości. Zupełnie, jakby cała siła opuściła jej ciało, a ona dosłownie jedynie jakimś nadludzkim wysiłkiem próbowała jeszcze sprawiać oznaki normalności. Chyba nawet nie do końca czuła zimno, bo w zasadzie nie była pewna, czy jest w stanie odczuwać cokolwiek poza zmęczeniem. A jednak wkładała wszystko, każdy oddech, każdą myśl w to, żeby jak najmniej dać po sobie poznać to, jak bardzo cierpi. Wiedziała, że jej rodzice się martwią, że dostrzegają drobne zmiany, ale ona uparcie odmawiała wyjaśnień, twierdząc, że to mieszanka zmęczenia i zimowej chandry, chociaż przecież zawsze tak bardzo kochała zimę.
Miała nadzieję, że bracia Moore nie dostrzegą z miejsca zmian, jakie w niej zaszły. Aurora nie była gotowa, by mówić komukolwiek o tym, jak ją skrzywdzono. Jak ból, wciąż toczył się w jej żyłach, chociaż był tylko przerażającym wspomnieniem. Nie była przygotowana na troskę, jaką ją obdarzono. Słabe ciało, niemal ugięło się w kolanach, gdy Volans zarzucił na jej ramiona ciepły płaszcz.
- To przecież tylko kilka kroków… - Próbowała się niezbyt przekonująco tłumaczyć, ale nie zrzuciła z siebie płaszcza, prowadząc mężczyzn do ciepłej kuchni.
Skinęła głową na słowa Volansa, dając znać, że usłyszała prośbę o herbatę. Wciąż miała jej trochę od Aresa. Oczywiście nikt na Wrzosowisku nie znał pochodzenia tajemniczej paczki z przysmakami. Większość zużyła z okazji sylwestra, ale właśnie herbatę, marcepan zostawiła dla gości, a kocią karmę dała do zjedzenia Cu, nie wiedząc, że w styczniu przybędzie im domownika w postaci kota. Na szczęście myszy nie brakowało, więc zaradny kociak, sam całkiem dobrze potrafił sobie poradzić, korzystając również z ryb, jakie spadały ze stołu. - Zrobię wam więc herbaty, bo to żaden kłopot Billy. - Powiedziała, chcąc ze wszystkich sił utrzymać sytuację jak najbardziej normalną. Na Wrzosowisku było miejsce dla każdego, bo Sproutowie z natury należeli do ludzi ufnych, przyjaznych. To, co prawda w pewnym sensie prawie przyniosło jej ostatnio zgubę, ale przecież żaden z Moore’ów nie był temu winien.
Miała też chwilę, aby zastanowić się, co powiedzieć Billy’emu. Stan ich mamy nie ulegał poprawie, pomimo podejmowanych przez Aurorę prób leczenia. Paradoksalnie martwiło ją też, że nie pogarszał się przy różnych lekach. W normalnych warunkach organizm powinien w jakimś stopniu jakkolwiek reagować na podawane specyfiki, a tutaj? Zupełnie nic.
- Dziękuję. - Powiedziała wreszcie, gdy kubek złożył się ponownie w całość. Zaraz potem westchnęła. - Tata, jak zwykle zimą ma siłę niedźwiedzia. Zupełnie, jakby odżywał, gdy może robić koło domu rzeczy, jak rąbanie drzewa, czy pilnowanie ognia w piecu. - Powiedziała, ustępując po części miejsca Volansowi, by ten mógł przenieść ciężki czajnik pełen wody na palenisko.
Dopiero teraz zorientowała się, że wciąż ma plecach jego płaszcz. Rozwiesiła więc go i od razu sięgnęła też po puszkę z herbatą. - Mama ona… Wciąż szukam powodów jej choroby. Ale towarzystwo Dorothy chyba jej pomogło. Miały jak podyskutować o różnych wzorach na szydełku, kiedy ja się na tym zupełnie nie znam. - Powiedziała cicho. Tak cicho, że niemal trzaskające w palenisku drwa zagłuszyły jej głos.
- Tak… Wszystko dobrze. Jestem tylko trochę zmęczona. - Wyjaśniła, czując się doprawdy okropnie, że musi kłamać. I to również dlatego, że nie potrafiła kłamać. Chciała powiedzieć, wyżalić się i wypłakać. Poskarżyć się na wszystkie okropności tamtej nocy, gdy Hannibal przygniótł ją do ściany i próbował zgwałcić. Kara za obronę osobistą była powodem, dla którego teraz nie chciała, by nadchodziły kolejne dni. Jednak przecież wiedziała, co by usłyszała — że powinna się uśmiechać częściej. Że to wszystko jej wina, że tam poszła. Że gdyby jej sukienka sięgała ziemi, nie doszłoby do tego wszystkiego. I czemu właściwie się smuci? W tym wieku powinna się cieszyć, że ktokolwiek ją chciał. Znała takich ludzi, którzy bez wahania użyliby takich argumentów przeciwko niej. Nie chciała też, żeby Volans, czy Billy martwili się o nią lub co gorsza… traktowali inaczej. Nie chciała litości, wiedziała, że by jej nie zniosła.
Dlatego z zaciekawieniem podniosła spojrzenie na Billy’ego, jakby po raz pierwszy od jakiegoś czasu wyrywając się z transu.
- Widziałam cię… Dlatego nie pisałam żadnych listów. Nie chciałam, żeby ktokolwiek trafił na twój ślad. Wiedziałam jednak, że wiesz, że tutaj zawsze jest dla ciebie miejsce. - Powiedziała, odwracając się do niego przodem. Była drobna, a w ubraniach, z których nieco schudła, zdawała się jeszcze mniejsza. A jednak coś w słowach Billy’ego sprawiało, że chciała pokazać, że da sobie radę. Cokolwiek by to nie było.
Skinieniem głowy potwierdziła, że kobieta ma na imię Dorothy, a później słuchała dalej.
- Billy… Ci z ministerstwa zabili mojego kuzyna i kuzynkę. Jednego z nich nawet publicznie. Wydaje mi się, że to tylko kwestia czasu, aż zechcą i naszej reszcie dobrać się do skóry. - Powiedziała, a jej głos, chociaż wciąż cichy, nabrał jakiejś mocy, jakby w złości znajdowała siłę. - Pójdę z wami i pomogę, jak będę umiała. Czy to Dorothy, czy innym. - Nie była może najlepszym uzdrowicielem na świecie, ale z całą pewnością, wiedziała, co robi. Stale pogłębiała swoją wiedzę i nie ma się co oszukiwać — pomocy dla rannych nigdy za wiele. - Chcę pomóc. - Powtórzyła, czując też gdzieś pod skórą, że Castor już się tym zajmował. Że chciał ją chronić i nie dopuścić do tego, żeby zbliżyła się do źródła niebezpieczeństwa. - Volans nie mówił nic wprost, ale wiem nieco od moich kuzynów — Herberta i Halberta. - Zerknęła na Volansa, który w ostatnim czasie dał się jej poznać nieco bardziej. Chciała podkreślić Billy’emu, że mimo tego, Volans nie puścił pary z ust. Na piecu rozgwizdał się czajnik, na moment wypełniając dźwiękami całą kuchnię. Chciała dziękować za obdarzenie zaufaniem, ale zanim zostanie przyjęta gdziekolwiek, czy powiedzą jej nieco więcej, poczuła, że i ona potrzebuje powiedzieć coś więcej.
- Nigdy nie skrzywdziłam nikogo za pomocą magii. Rozbroiłam. Znam podstawy, ale nie umiem w zasadzie nic oprócz obrony i magii leczniczej. - Czy ktoś taki mógł im się przydać? Jeśli tak, to być może właśnie znalazła dla siebie nowy cel w życiu.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ogród  D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Ogród [odnośnik]30.11.21 3:38
Początkowo uniósł prawą brew w wyrazie szczerego zdziwienia. Brat się z niego naigrywał. Może wypadłby podczas zaczepiania go znacznie lepiej, gdyby nie jąkał się. Odbierało mu to animuszu.
Wypraszam sobie! — Zawołał z udawanym oburzeniem, wymierzając bratu kuksańca. A gdy Billy sprytnie go uniknął, musiał bronić się przed kolejnym zagrożeniem. Pchnął czarodzieja w stronę naprawdę sporej zaspy. — Zaraz sam będziesz bałwanem! — Zawołał z szerokim uśmiechem, zupełnie niepoważnie. Jeśli Billy nie zdoła tego uniknąć, skończy cały we śniegu. Jak na bałwana przystało.
Dostrzegając reakcję brata na wspomnienie o mamie, poklepał młodszego mężczyznę po ramieniu. Może i ten ból już minął, jednak chciał dodać mu otuchy, okazać wsparcie. Byli rodziną i powinni wspierać się bez względu na wszystko. Nawet podczas takich chwil pełnych nostalgii. — Było ci bardzo trudno — Może i było to marne pocieszenie, zwłaszcza z ust kogoś, kto był daleko. Billy'emu nie można było nic zarzucić. Byli wyłącznie ludźmi. Popełniali błędy, ale starali się je naprawiać. Jego młodszy brat jest świetnym ojcem dla Amelki. Miał doskonały wzór do naśladowania w postaci ich ojca. Wszyscy mieli.
Gdy brat zwolnił kroku, zrównał się z nim i ostatecznie również przystanął obok czarodzieja. Krótkim śmiechem skomentował słowa Williama. — Opowiem ją tobie, gdy wybiorę się do was w odwiedziny — Zadeklarował, mając niejasne przeczucie, że tak łatwo się nie wymiga od opowiedzenia mu tej historii. Jeśli nie całemu rodzeństwu. Pojawienie się Aurory w drzwiach świadczyło o tym, że powoli kończył się im czas na braterską pogawędkę.
Musisz być bardziej konkretny, Billy. Kiedyś to bardzo odległy termin. O ile będzie chciała. Ufam — Zasugerował bratu doprecyzowanie tego, kiedy dokładnie chciałby gościć Aurorę pod swoim dachem. Oczywiście, to też zależało od tej kobiety. Nie chciał spraszać do brata kolejnej osoby. I bez nich był tam tłok. Aurora zasłużyła na jego zaufanie. Pomachał uzdrowicielce i ruszył do przodu.
Mogę tylko domniemywać, że po to by nikt nie szukał schronienia na obszarze działania klątwy. Dom, w którym znaleźliśmy Dorothy i dzieciaki okazał się być bezpiecznym schronieniem — Przedstawił swoim zdaniem całkiem wiarygodną teorię uwarunkowaną tym, że ich przeciwnicy dążyli do eksterminacji mugoli i mugolaków. Całkowicie rozumiał wzburzenie targające jego bratem. — Zrobiłem to, co należało uczynić — O ile uznanie i wdzięczność było miłe, to nie robił tego dla poklasku. Chciał przynależeć do Zakonu Feniksa, tak jak Billy. Niewątpliwie uśmiechnąłby się do brata i Aurory, gdyby nie zatrważający stan fizyczny ich przyjaciółki. Na to zimno nie było ładnego i przede wszystkim kulturalnego słowa. Spojrzał na brata z pewną wdzięcznością, że poparł go w tak istotnej sprawie, jaką było zdrowie Aurory. Kobieta w nalężącym do niego płaszczu zdawała się wręcz tonąć i sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się przewrócić pod ciężarem tego okrycia. Miał to na uwadze i ją na oku. Nie prosił o jego zwrot.
Nie ma znaczenia, ile kroków — W obecnej sytuacji wiedział lepiej i miał pełne poparcie ze strony młodszego brata. — Ty siedź, ja zrobię herbaty — Nalegał. Nie było to kulturalne zachowanie z jego strony, jednak byli zgodni z bratem, że było uzasadnione. — Ty siedź, ja to zrobię — Nalegał. Nie było to kulturalne zachowanie z jego strony, jednak byli zgodni z bratem, że było uzasadnione.
Nie miałby nic przeciwko kubkowi herbaty, jednak sam miał świadomość jak ona stała się bardzo trudno dostępnym towarem. Posiadał odrobinę herbaty kwiatowej, trzymanej przeważnie dla gości. Niezręcznie było mu podawać odwiedzającym go czarodziejom przegotowaną wodę. Alkoholu też nie miał za wiele. Zgadzał się z młodszym bratem. Aurora nie powinna za to przepraszać. Coś było na rzeczy i miał nadzieję, że poznają tego przyczynę i zdołają temu zaradzić. Albo chociaż on sam wybada co i jak oraz pomoże Aurorze. Teraz wystąpiła uzasadniona konieczność, by to oni zajęli się wszystkim.
W tym czasie napełnił czajnik wodą i postawił go na palenisku. Teraz musieli poczekać na to, aż woda się zagotuje. Nic tak nie pomagało w rozmowie, jak herbata. Doszedł jednak do wniosku, że dobrze byłoby ją trochę wzmocnić, dodać trochę ognia ku pokrzepieniu. Obecna sytuacja wymagała tego, aby zajrzał do szafek w poszukiwaniu puszki herbaty. W tym postanowiła go wyręczyć Aurora, której za to podziękował. Jednocześnie wskazał kobiecie kuchenne krzesło. W ostatnim czasie trochę lepiej poznał państwo Sprout i też chciał dowiedzieć się co u nich słychać, jak się czuje mama Aurory i Castora.
Twój ojciec jest w sile wieku. Najgorsza jest bezczynność — Włączył się do dyskusji o rodzinach Aurory. Oczekiwał na wodę i rozmowa czyniła tę czynność mniej nieznośną. — Twoja mama ma możliwie najlepszą opiekę i jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają. To dobra wiadomość, że twoja mama znalazła przyjaciółkę — Dodał. Musiał naprawdę wytężyć słuch, by usłyszeć słowa gospodyni. To było najważniejsze. Właściwa opieka oraz bliskość rodziny i przyjaciół. Wyniknęło coś dobrego z tego, że Sproutowie przyjęli pod swój dach tych ludzi.
Powinnaś wypoczywać — Zasugerował. Brzmiało to banalnie, zwłaszcza w momencie, kiedy z Aurory można było czytać niczym z otwartej księgi. Jedynie co było dla niejasne to przyczyna zmiany jej zachowania. Być może się dowie tego we właściwym momencie. Pozwolił bratu zabrać głos, wytłumaczyć to jak należy. Ze wszystkim się zgadzał i nie zamierzał negować zasadności wszystkich powziętych środków bezpieczeństwa.
To niepowetowana strata, ale nadejdzie czas, kiedy poniosą tego konsekwencje. I w końcu zwyciężymy — Szczerze współczuł Sproutom. Śmierć ich krewnych była tragedią, ale nie pójdzie na marne. Brzmiało to banalnie, ale szczerze w to wierzył. Tak samo jak w sprawiedliwość. Wszak zło zawsze triumfowało, gdy dobrzy ludzie na to pozwalali. — Wszyscy będziemy ci bardzo wdzięczni za przysłużenie się słusznej sprawie — Za taką uważał wszelkie działanie na rzecz ludzi będących ofiarami wojny.
Nie przez brak zaufania do ciebie, ale dla waszego bezpieczeństwa. Jesteś bardziej rozpoznawalny, niż za czasów swojej kariery sportowej — Rzekł z cichym westchnięciem. Stanowiło to swoisty żart, będący jakimś sposobem na poradzenie sobie z tą patową sytuacją i obawami o życie brata. — Moim zdaniem to wystarczy. Potrafisz również warzyć eliksiry — Każda pomoc była niezbędna.
Mając w dłoniach pojemnik z herbatą, nasypał odpowiednią ilość do trzech kubków. Gdy zagwizdał czajnik, chwycił za ścierkę. Obłożył nią gorącą rączkę czajnika oraz docisnął lewą dłonią przez nią wieko czajnika, by zalać herbatę. Odstawił czajnik na palenisko. Zgodnie z planem przywołał zaklęciem butelkę alkoholu ze spiżarni. Padło na butelkę ognistej whisky, której dolał po kieliszku (na oko) do zaparzonej herbaty. Za pomocą magii trzy łyżeczki mieszały wzmocniony trunkiem napar.
To eliksir wzmacniający mojego autorstwa. Proszę, wypij. Dobrze ci zrobi — Powiedział do Aurory łagodnie, z ciepłym uśmiechem. Postawił na stole każdy z kubków. Posiłkował się i przy tym magią, gdyż lewa słabsza ręka, poznaczona lekkim niedowładem co jakiś czas go zawodziła i kończyło się to rozbitymi naczyniami. Starał się też nieco rozładować nieco napiętą atmosferę.[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Ogród  Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Ogród
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach