Ida Augustine Lupin
Nazwisko matki: Scrimgeour
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka, Kurnik
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Uzdrowicielka w lecznicy Farleya
Wzrost: 170 cm
Waga: 53 kg
Kolor włosów: Ciemnoblond
Kolor oczu: Niebieskoszare
Znaki szczególne: Potargane włosy (ciemnoblond, jaśnieją latem), mnogość pieprzyków na skórze, półkolista blizna pod lewym kolanem, trzy i pół piega na nosie, siniaki na łokciach i kolanach (zawsze pojawiają się nowe)
Dość giętka, 13 cali, Magnolia, Łuska salamandry
Hogwart, Hufflepuff
Wiewiórka
Szyszymora
Świeżo skoszona trawa, maciejka, jaśmin, geranium, słodka herbata z syropem jeżynowym
Grono bliskich (rodziny i przyjaciół) - szczęśliwych, uśmiechniętych, żywych
Medycyna, zielarstwo, ziołolecznictwo, astronomia, czytanie z kart
Sroki z Montrose
Hodowla ziół, muzyka, obserwacja gwiazd, Eksplodujący Dureń
Wszystkiego
Victoria Pedretti
Potions and pastries that make you grow tall
Forests and cottages, castles and cards that can talk
Wychowała się w dobrym domu. Może niezgodnym z definicją przypisywaną większości magicznych Dobrych Domów, ale ze wszech miar szczęśliwym, gwarnym, chaotycznym... po prostu ciepłym i pełnym słońca. Matka Idy była półwilą wychowaną przez damską część rodziny. Ze względu na trudne dzieciństwo, szybko wyjechała z rodzinnych stron w okolice Londynu, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Przez jej drugą naturę i młody wiek, ich małżeństwo nie było najłatwiejsze, ale zawsze przezwyciężali trudności. Ojciec Idy był dumnym, honorowym człowiekiem wkładającym wiele wysiłku w wychowanie dzieci w sposób zgodny z wyznawanymi przekonaniami. Był wysoki, postawny i zawsze nosił głowę w górze, ale nigdy nie zadzierał jej tak, żeby nie widzieć cierpienia innych ludzi. Na pierwszy rzut oka mógł onieśmielać, być może nawet przerażał, lecz był to błędny osąd. Jako były funkcjonariusz i medyk spieszący z pomocą w najtrudniejszych warunkach terenowych widział wiele. Dopiero po latach, kiedy lepiej poznała życie, Ida zrozumiała, jak trudne musiało być dla niego pozostanie tak ludzkim. W dzieciństwie widziała go tylko jako człowieka, który nagle porzucił pracę dla Ministerstwa (powodem była niezgodność poglądów) i zaczął udzielać się w lokalnej społeczności. Wraz z pomocą żony zajmującej się hodowlą roślin i sporządzaniem medycznych eliksirów, pomagał ludziom z okolicy. Ida lubiła patrzeć na jego silne, poprzecinane bliznami ręce, kiedy z uwagą oczyszczał i opatrywał rany - w zamian nie żądając nic ponad to, co mógł otrzymać. Czasami były to galeony, znacznie częściej plony ziemi, ręczne wyroby, kurze jajka...
It's hard to get by just upon a smile
Jak przez mgłę pamięta zmartwiony wzrok matki. Ciche, prawie bezgłośne szepty urywane w momencie, w którym Ida albo któreś z jej rodzeństwa wchodziło do pomieszczenia. Gwałtowne kłótnie gasnące równie szybko, co się zaczynające. Wtedy nie rozumiała, że Maude nie była tylko trochę chorowita. Ciało jej siostry trawiła choroba - powolna i nieubłagana. Tak jak nieubłagany był ich ojciec. Nie zamierzał ugiąć się i przeprosić, żeby odzyskać posadę. Próbował samodzielnie zaradzić dolegliwościom córki, ale istnieje niewiele rzeczy, które można kupić za kobiałkę jeżyn... nawet tak dojrzałych i rozpadających się na języku. Kiedy nadeszła pomoc i odnalazł się człowiek gotowy pomóc im za jeden uśmiech, było już za późno. Maude odeszła wraz z nadejściem jesieni. Blada, krucha i drobna - przypominająca nieruchomego motyla z gabloty babuszki Feodory, wiekowej rosyjskiej czarownicy, która pomagała im jak członek rodziny, przy okazji ucząc dzieciaki swojego rodzinnego języka.
Oddała Maude swoją ulubioną sukienkę. Starannie ułożyła wielokrotnie przeszywane rękawy z tęczowych falbanek - wypłowiałych, ale nadal pięknych a Benjamin... Benji bez słowa zaplótł kolorowe kokardki na końcach płowych kosmyków. Powiew wiatru omiótł ich buty barwnymi, czerwono-złotymi liśćmi. Potrzebowali jeszcze wiele jesieni, by spróbować pogodzić się ze stratą.
Some day I will be strong enough to lift not one but both of us
Z trudem puściła poły płaszcza Benjamina, kiedy po raz pierwszy wyjeżdżał z domu na dłużej niż tylko do Londynu. Był taki przystojny. Przypominał ich ojca za młodu, czego ten nie omieszkał parokrotnie powtórzyć, zanim pozwolił Idzie dojść do głosu. Od dwóch lat byli tylko we troje a od tego dnia mieli być z tatą swoim jedynym towarzystwem.
Odejście matki było szokiem. Pozostawiło na nich wszystkich ślad podobny do gwałtownego cięcia nożem, nawet jeśli ojciec starał się tego nie okazywać a oni bez słów obiecali sobie, że więcej jej przy nim nie wspomną. Śmierć Maude zapoczątkowała powolny rozkład wszystkiego, co znali. Ich dom, kiedyś ciepły i słoneczny, gnił od wewnątrz. Każde z nich starało się żyć ze stratą na swój sposób, zdając sobie sprawę z tego, że nigdy nie mieli się z nią całkowicie pogodzić, ale mama... to ona najbardziej się zmieniła. Była gwałtowniejsza, bardziej wybuchowa - w połączeniu z jej naturą i pochodzeniem stanowiło to zalążek potencjalnej katastrofy. Któregoś dnia przypadkowo zraniła Benjamina, popychając go na ścianę. To pogrążyło ją w jeszcze większym wewnętrznym mroku. Opuściła ich w środku nocy bez słowa pożegnania. Nad ranem już jej nie było. Wróciła do "swoich", których wcześniej wielokrotnie się wypierała. Zostawiła po sobie trzy listy (po jednym dla każdego z domowników), pustkę, wściekłość, poczucie niesprawiedliwości, skrzywdzenia i żalu. Lata później chciała umówić się na kawę. Ani Ida, ani Benjamin, który wyjechał z Wielkiej Brytanii, nie przyjęli zaproszenia.
Nie chcieli wyjaśnień. Nie potrzebowali ich, bo nauczyli się trzymać razem, wspólnie pomagając ojcu zapełnić pustkę - do czasu, gdy Benjamin odleciał z rodzinnego gniazda. Kto by pomyślał, że Benji, jej Benji!, zostanie łamaczem klątw. Ukochana sąsiadka Feodora (nim pewnego zimowego poranka opuściła ten świat) załatwiła mu mentorstwo swojego dalekiego kuzyna w głębokiej Rosji. Ida była taka dumna ze starszego brata. Martwiła się o niego - to jasne. Nie bez powodu wsunęła mu zwiniętą wstążkę do kieszeni (a on tylko wywrócił oczami). Mimo to była dumna. Obiecał pisać z każdą nową wieścią... i pisał. Najpierw regularnie, później trochę mniej. Czasami wysyłał im drobny podarunek.
Z powolnym nadciąganiem jesieni, Ida wróciła do szkoły a ojciec przesyłał jej sfatygowane kartki pełne znajomego pisma. Wysyłanie listów w jedno miejsce było łatwiejsze. Szkolne korytarze bez obecności Benjamina były cichsze i bardziej puste, ale nie czuła się tam samotna. Miała przecież przyjaciół. Zarówno w Hufflepuffie i poza nim. Zupełnie jak Benji, miała też cel, do którego zmierzała. Wszystkie wydarzenia (zarówno te osobiste jak i odbijające się echem w całej społeczności), w których brała udział jej rodzina, wzbudziły u niej pragnienie pomagania ludziom. Wbrew pozorom - nie od razu podłapała chęć zostania uzdrowicielką. Przyczynił się do tego wypadek miotlarski podczas próby zakwalifikowania się do drużyny Quidditcha. Nie dostała się. Przy okazji mocno pogruchotała innego kandydata. Tak się tym przejęła, że została przy nim nawet wtedy, kiedy wypadało sobie iść. Później została stałą bywalczynią tamtej części szkoły. Przez większość czasu chodziła tam dobrowolnie, ale wielokrotnie zdarzało się, że jej niezdarność brała górę.
Ojciec nie chciał, żeby poszła w jego ślady. Widział w niej kogoś, kto powinien zająć się czymś spokojniejszym - zielarstwem (przecież nie tylko je lubiła; dzięki ogrodowi matki, która zawodowo zajmowała się zielarstwem, Idą całkowicie w nie wsiąkła), opieką nad magicznymi stworzeniami, astronomią albo wytwarzaniem znanych mikstur (eliksiry też były bliskie jej sercu). Na chwilę uległa jego namowom. Niemal poszła w ślady matki. Opamiętała się w porę, żeby tego nie zrobić - mimo to zamiłowanie do studiowania roślin, ich właściwości, możliwości wykorzystania oraz pozostałej specyfiki było w niej na tyle mocne, że przy wyborze specjalizacji w Mungu, prawie zajęła się leczeniem zatruć eliksiralnych i roślinnych. Tylko przypadek sprawił, że trafiła na urazy przedmiotowe - po fakcie nie usłyszała żadnego komentarza na ten temat. Również przez obawy ojca nigdy nie zaangażowała się w klub pojedynków. Na długo nie podjęła kolejnej próby włączenia się w grę w Quidditcha, mimo że zawsze należała do aktywnych osób. Nie błyszczała z historii magii - nudziła ją tak samo jak numerologia. Transmutacja szła Idzie nieźle. Z pewnością dużo lepiej niż zaklęcia, z których była zupełnie przeciętna. Łatwo się rozpraszała, kiedy ktoś proponował ciekawsze zajęcia - obserwowanie gwiazd, wróżby bez związku z rzeczywistością, grę w Eksplodującego Durnia. Tylko medycyna (chłonięta z książek podkradzionych ojcu) pochłaniała Idę bez wyjątku. W połączeniu z zielarstwem była czymś fascynującym, co po prostu chciała robić (co za ironia, że pozostanie w Mungu niechybnie przekreśliłoby szansę na głębszy rozwój w tym kierunku).
Utwierdziła się w tym, kiedy ojciec zachorował. Nie było to nic poważnego, ale chciała umieć ulżyć mu w dolegliwościach, nie tylko w zajmowaniu się domem i dysponowaniem niewielkim rodzinnym budżetem. Nie chciała, żeby ojciec tak to odczuł, ale nawet na odległość starała się trzymać rękę na pulsie - na tyle, na ile mogła to kontrolować. Za dobrze znała jego miękkie serce. Bez obecności Benjamina, z nowym dyrektorem szkoły i stanem zdrowia ojca - czuła się przytłoczona myślami i świadomością konieczności powrotu do domu, w którym czekały na nią trudy zwykłego, przyziemnego życia. Z tego powodu prawie zawaliła egzaminy. Tylko samozaparcie i nutka szczęścia pozwoliły Idzie ukończyć szkołę z wynikami zapewniającymi jej miejsce na kursie uzdrowicielskim.
Weryfikacja wiedzy i prędkości w nabywaniu umiejętności praktycznych była szybsza niż najnowszy Zmiatacz. Wszystkie przypuszczenia i założenia związane z kursem okazały się błędne. Może nie myliła się całkowicie, ale była tego bliższa niż mogłaby chcieć. Nie była najlepsza. Dążyła do tego, ale brakowało jej na tyle dużo, że ostatecznie była trzecia. Tylko albo aż - zawsze za dwoma kolegami. Mogła dłużej siedzieć nad książkami, rzadziej spędzać czas z ojcem, mniej spotykać się z przyjaciółmi, analizować, zakuwać od rana do świtu - w ostatecznym rozrachunku i tak byli od niej lepsi. Na dodatek nie zadzierali nosów. Przeciwnie - byli naprawdę przyjacielscy. Dzięki nim łatwiej było znieść kąśliwe komentarze, że znaczną część wyników zawdzięczała "faworyzacji i ładnej buźce" - bronili jej mimo rywalizacji. To dlatego wieść, która zastała ją pewnego ranka po tym, jak Ida pojawiła się na praktyce, przyprawiła ją o torsje. Nadal słyszała "tak wygląda prawdziwy talent, Iduś" wypowiedziane zamiast "do zobaczenia". Nikt nie powiedział za wiele. Spekulacje niosły się wśród uczestników stażu, ale to były tylko domysły. Ida stała się najlepsza, bo nie było tego "prawdziwego talentu". Taki stan utrzymywał się przez dwa tygodnie, po których pochorowała się od chronicznego stresu.
Widok nieznajomej kobiety prawie mieszkającej w ich domu był olbrzymim zaskoczeniem. Sposób, w jaki ta obca osoba opiekowała się chorą Idą, jakby robiła to z własnym dzieckiem też sprawił, że dziewczyna zaczęła uświadamiać sobie, ile ją ominęło. Ślub odbył się dwa miesiące później. Na ceremonii była tylko garstka ludzi - Benji się nie pojawił, ale przynajmniej nadal wysyłał listy, pisząc o tym, że cieszy się ze szczęścia ich ojca. Przez jakiś czas było całkiem normalnie. Znowu byli rodziną - prawie tak szczęśliwą jak pamiętała z dzieciństwa, mimo że nieobecność Benjamina kładła cień smutku. Kiedy urodziła się Christa, Ida plotła jej cieniutkie, płowe włosy i wiązała wstążeczki na końcach mysich ogonków. Nie była już najlepszą przyszłą uzdrowicielką, ale nie przeszkadzało jej to, bo była dobra. Nie potrzebowała niczego więcej, a nawet wręcz już nie chciała. Poza tym koniec stażu nadchodził wielkimi krokami, co było dla Idy olbrzymią ulgą. Ostatnie miesiące były trudne. Sprawiły, że zaczęła wątpić w to, ile osiągnięć było jej własną zasługą a ile rzeczywiście efektem "ładnej buźki, uroku i wymuszonej charyzmy" - tym bardziej po otrzymaniu "lukratywnej propozycji" ze strony jednej z szych związanych z wymarzoną specjalizacją. Ida zawsze chciała pracować na własne konto, zyskując coś przez swoje oddanie, ale nie w ten sposób. Zbyt często miała wrażenie, że niektóre osiągnięcia przychodziły jej za łatwo i że nie miała nad tym za wielkiej kontroli. Owszem, czasami świadomie wykorzystywała swoje "przywileje", ale w tym wypadku miało być inaczej. Znowu poczuła, że stanęła na rozdrożu i najlepszym (jedynym) wyjściem było cofnięcie się o krok - prosto na urazy przedmiotowe.
A potem los odebrał im kolejną osobę. Tym razem była to jedna z najlepszych przyjaciółek Idy. Pewnego dnia nie wróciła do domu z pracy. Początkowo podejrzewano, że mogła uciec z czarodziejem znanym ze skłonności do nagłych wyjazdów z atrakcyjnymi czarownicami. Tak się nie stało. To Ida towarzyszyła matce koleżanki podczas identyfikacji zmarłej i wszystkich późniejszych zajęć. Dzięki temu obie jakoś sobie radziły.
No sir, nothing you can take from me is worth dirt
Take it 'cause I give it free, it won't hurt
Po tych wszystkich wydarzeniach, Ida myślała, że nauczyła się żyć chwilą. Życie było za krótkie a sytuacja w czarodziejskim świecie zbyt złowroga, żeby tego nie robić. Zakładanie czegoś z góry nie miało sensu. Chciała jak najlepiej wykorzystać otrzymany czas, poświęcając się uzdrawianiu. Pewnego dnia uświadomiła sobie, że to właśnie to (a nie tylko wykańczające ślęczenie nad książkami) robiło z niej lepszego uzdrowiciela i człowieka. Te drobne próby, uczynki - nawet te zakończone potknięciami i niepowodzeniem. Zatrzymanie się w miejscu, żeby przepuścić spieszącą się czarownicę albo przycupnięcie na ławce obok smutnego starszego czarodzieja i wspólne karmienie gołębi bez słowa. Nim dobrze spostrzegła, co robi, zatrzymywała się coraz częściej - na coraz dłużej. Raz skutecznie poprawiając komuś dzień, robiąc coś dobrego. Innym razem bezsensownie, czasami zbierając wiązankę przekleństw, spóźniając się do własnych zajęć a nawet pakując się w tarapaty.
Tamten okres był dla Idy tak szalony, że gdyby ktoś zasugerował jej, że mogło z niego wyniknąć coś poza przyjacielskimi (choć powierzchownymi) interakcjami z nieznajomymi i okazjonalnym ratowaniem się ucieczką przed kłopotami... zaśmiałaby się, wywracając oczami. Byłby to niezręczny, trochę gorzkawy śmiech. Mung pochłaniał jej energię aż do cna a gdy tego nie robił, spędzała czas z bliskimi w domu, w którym niemal wyłącznie sypiała. Czuła się samotna - to fakt, ale skrzętnie to ukrywała.
But, baby, I just need one good one to stay
Niektórzy mówią, że "miłość i groszopryszczka przychodzą znienacka" - niekoniecznie w tej kolejności, ale... może tak? W końcu doświadczyła obu. Dwukrotnie w najmniej spodziewanym, najbardziej ironicznym momencie. Nie była gotowa, żeby się zakochać. Prawdę mówiąc - nie było to elementem któregokolwiek ze scenariuszy na życie stworzonych przez Idę. Nie po całkowitym fiasku, jakim była relacja jej rodziców ani nie w tak burzliwych czasach jak te, które nastały. Jakiekolwiek uczucia oznaczały przywiązanie, angaż emocjonalny, rozczarowania, obawę, być może poczucie straty, ból, żałobę - wszystkie rzeczy, których nie chciała. Wystarczała jej rodzina i Mung, z którego ponurą stroną nie zawsze sobie radziła. Poza tym - zawsze wolała trzymać się w tle, być czyjąś przyjaciółką, ramieniem do wypłakania albo kubłem zimnej wody.
Gdyby musiała ograniczyć zakres słownictwa, powiedziałaby jedno: zostanie czyimś Kimś było "chaotyczne" - bardziej niż cokolwiek wcześniej. Zaskakująco nieprzewidywalne. Będące zwielokrotnionym odbiciem tego, w co angażowała się we wcześniejszych miesiącach. Tak samo pełnego drobnych i większych radości, co potknięć i goryczy. W jednej chwili przypominało moczenie ust w pitnym miodzie albo piwie kremowym a w kolejnej jak częstowanie się resztką fasolek z przegrzebanej paczki - jakby mogła trafić na coś wybitnego albo zatykającą woszczynę. Nie dostrzegła, kiedy zaczęła odpychać od siebie możliwość powrotu do przeszłości. Zawsze wracała - nieważne, jak mocno była zła i zirytowana, przybita i zdołowana, zmieszana i zażenowana, przepraszająca... bo nagle, całkiem nieoczekiwanie, miała gdzie wracać. Nie planowała się zakochać. Później (niemal bez cienia żalu) było już za późno. Była szczęśliwa... przez większość czasu. W teorii mówią, że za każdym wyjątkowym mężczyzną ktoś stoi. Problem w tym, że nikt nie uprzedza, że może być to dosłownie cała organizacja, której udział jednocześnie niefortunnie zwiększa ryzyko zgonu. A Ida, mimo że od zawsze zna swoją stronę konfliktu, z ilością tego udziału. Tym bardziej w obliczu pierwszego przełożenia ślubu z Alexandrem w obliczu... a jakże... groszopryszczki. Bo niektórzy mówią, że "miłość i groszopryszczka przychodzą znienacka" - zdecydowanie w tej kolejności.
If I could save time in a bottle
The first thing that I'd like to do
Is to save every day till eternity passes away
Świat wokół Idy nigdy nie był idealny. Prócz fragmentów wspomnień zabarwionych dużą dozą nostalgii i melancholii, nigdy nie twierdziła, że był. Mimo to kochała go w znacznej części takim, jaki ją otaczał, dzięki Alexandrowi mając wrażenie, że stał się tak dobry jak tylko mógł być. Potrzebowała trochę czasu, żeby się o tym przekonać, ale nigdy nie przewidziałaby, że wszystko, co znała z dzieciństwa bezpowrotnie odejdzie. Jak na ironię, powinna była być do tego przygotowana. Robiła te wszystkie drobne rzeczy. Żyła chwilą. Jadła deser na śniadanie, obiad i kolację, bo mogła nie doczekać następnego. Mimo to... nie przewidziała, że nieoczekiwanie będzie zmuszona odnaleźć się w nowej, zimniejszej (mimo najszczerszych chęci narzeczonego i osób z jej bliskiego otoczenia) rzeczywistości. Jak mogła nie zauważyć, że coś było naprawdę nie tak, gdy ojciec odesłał Christę i jej matkę jak najdalej od domu? Miały odetchnąć od gęstej atmosfery i wrócić. Tak się nie stało. Zapowiadane listy urwały się po trzech tygodniach, podczas których narastało zdenerwowanie ojca Idy i jego próby nakłonienia córki do "krótkiego wyjazdu".
Ida została, bo zbyt wiele ją tu trzymało.
Ida została, żeby być świadkiem zamordowania ojca.
Ida została, aby zostać uciekinierem z własnego domu.
Ida została, by porzucić Munga i wszystkie pozostawione tam wspomnienia.
Została - powoli zbierając resztki dawnego życia i doklejając do nich drobniutkie kryształki nowego, próbując stworzyć własną mozaikę. Ponownie szukająca nadkruszonego szczęścia. Szczęśliwa na tyle, na ile mogła być przy tych okolicznościach.
I hit my peak at seven
Feet in the swing over the creek
I was too scared to jump in
Chcąc przywołać patronusa, sięga po jedno z najwcześniejszych wspomnień. Być może jest trochę zafałszowane nostalgią i zatarte przez upływ czasu, ale to bez znaczenia. Liczy się, że są w nim wszyscy - cała jej rodzina podczas beztroskiego pikniku urządzonego pewnego wiosennego poranka. Pamięta wyścigi z rodzeństwem w samych skarpetkach po świeżej, mokrej trawie (krzyk matki, że się zaziębią oraz tubalny śmiech ojca) na najwyższą górkę w okolicy. Wiatr szarpał jej włosami i sprawiał, że w oczach pojawiały się łezki a zimne podmuchy wdzierały się pod tęczowe falbanki sukienki uszytej razem z mamą. Białe chmurki pędziły po niebie jak baranki biegnące gdzieś za horyzont a słońce rozświetlało koronę wielkiego buku. Tak bardzo chciała wspiąć się po huśtawkę zaczepioną o jedną z gałęzi, że spadła i sturlała się aż pod potok, który wezbrały roztopy. To Benji ją dla niej zdjął. Wyśmiewał jej fikuśne kokardki na mysich warkoczach, ale nigdy jej nie zawiódł. Byli szczęśliwą rodziną a to był ich najlepszy dzień.
Wiewiórka symbolizuje energię, zabawę, roztropność, równowagę, socjalizację, bycie przygotowanym na zmienne okoliczności i źródło zasobów. Ida już w dzieciństwie podejmowała wiele aktywności. Lubi przebywać na świeżym powietrzu (uprawiając ogródek, obserwując niebo, zajmując się zwierzętami, jeżdżąc na łyżwach) i brać udział w aktywnościach jednoosobowych albo grupowych (takich jak tańce czy Quidditch, który przestał być jej zmorą). Lubi ludzi, mimo że czasami ten "wyjątkowy" sposób, w jaki ją traktują daje jej w kość. Po wyjeździe Benjamina musiała wesprzeć ojca w prowadzeniu domu i zarządzaniu finansami (w czym nigdy nie był dobry). To nauczyło ją być przygotowaną na zmienne sytuacje życiowo-gospodarcze.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | 0 |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 24 | 4 (rożdżka) |
Transmutacja: | 1 | 1 (rożdżka) |
Eliksiry: | 10 | 0 |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 6 | Brak |
Reszta: 0 | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Rosyjski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | III | 25 |
Astronomia | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 0.5 |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Wróżbiarstwo | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Quidditch | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Łyżwiarstwo | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Półwila | - | 2.5 (+5) |
Reszta: 15 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Ida Lupin dnia 14.03.21 17:43, w całości zmieniany 7 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier