Ogrody
AutorWiadomość
Ogrody
Ogrody są pielęgnowane z niespotykaną troskliwością oraz starannością, mają za zadanie niezmiennie zachwycać gości oraz samych mieszkańców ocienionymi alejkami, krzewami wonnego kwiecia, rzeźbami pyszniącymi się w świetle dnia oraz magicznych lamp nocą. Bystre oko może dostrzec spacerujące po nich leniwie pawie, zimą zamykane zwykle w oranżerii, a także subtelnie umieszczone ławeczki pozwalające na odrobinę odpoczynku. Ich sercem jest ogromna fontanna, na której widnieje posąg przedstawiający trzy driady zamieszkujące Major Oak. Legenda głosi, iż wrzucenie do niej galeona może przynieść niebywałe szczęście, choć nie jest pewne czy dla samego marzyciela, czy też dla ogrodnika pełniącego danego dnia funkcje. Niektórzy twierdzą, iż są czasem w stanie dostrzec złoto błyszczące między kamiennymi palcami jednej z leśnych dam, acz nie zostało to faktycznie potwierdzone. Spacery pośród zieleni są niebywale malownicze i niejednokrotnie urządzano podczas letnich wieczorów przyjęcia na świeżym powietrzu.
24 X 1957
Troska zdawała się osiąść w chabrze spojrzenia niczym najprzedniejszy materiał, mieniąc się skrami niepewności tak za serce ujmującymi, iż pokojówka, kładąc ręce na swej piersi, musiała powstrzymać się przed westchnięciem smutkiem oraz oczarowaniem przepełnionym. Czuła głęboki żal nad tą swoją panienką, tak słodką oraz dobrą, gotową wypłakać wszystkie kryształowe łzy świata, byleby mieć pewność, iż osoba bliska jej duszy odczuje, choć odrobinę zadowolenia. A Marie płakałaby razem z nią, nie mogąc znieść bólu istoty tak łagodnej oraz kruchej, jakże łatwo dzielącej się ze swoimi podwładnymi ostatnimi na talerzyku ciasteczkami, byleby poprawić im chociaż trochę nastrój, tudzież pozbyć się niechcianych łakoci, które danego dnia nie pasowały jej wcale. Jak niewiele brakowało i teraz, żeby piegowate policzki znaczyła wilgoć, na widok jakże niewprawnych prób manewrowania igłą, przygryzania dolnej wargi w strapieniu okrutnym, jednak jej lady naciskała, iż cierpieć musiała sama w swym zajęciu, albowiem tylko szczery prezent oraz wysiłek weń włożony może poruszyć wnętrze, nawet jeśli cienkie ostrze raz po raz godziło w smukłe paluszki. Dopiero odetchnąć starszej czarownicy przyszło, kiedy podarek został uznany za zakończony po wielu, niedorzecznie wielu dniach, a drobne ręce, drżące pod wpływem bólu nieznacznego, zanurzyły się w chłodnej toni różanej wody, w podsuniętej na stoliczku srebrnej misie. Czernione rzęsy zatrzepotały niczym skrzydełka motyla podrywającego się do lotu, kiedy niewielkie ranki szczypały dotkliwie, wywołując wykrzywienie usteczek w podkówkę. Pocieszała się jednak, iż było to odczucie chwilowe, ledwie kropla w morzu satysfakcji, jaka może mieć miejsce, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jej jakże tajemniczym, lecz wyjątkowo uroczym planem. Musiało pójść, nie miała co do tego żadnej wątpliwości, nawet jeśli lekko zaciśnięte gardło przeczyło temu wyraźnie.
- Marie...a co jeśli mu się nie spodoba? - pyta tak cicho, tak słabo, iż służka pada przed nią na kolana, ostrożnie ujmując rączki arystokratki, by móc otulić je puchatym ręcznikiem, przywrócić im ciepło, nawet jeśli przez trawiącą wątłe ciało chorobę było ono znikome. Początkowa cisza wydaje się być odpowiedzią, zmuszającą do skulenia wątłych ramion, pomimo pospiesznego zapewnienia, jakie zaraz padło, iż nie istniała nawet możliwość by paniczowi, szanownemu lordowi nie przypasował tak miły oraz przyjemny gest. Ale Euri nie była tego taka pewna, przestrzeń milczenia, jaka potrafiła między nimi zapaść, bywała prawdziwie nieskończona i nie sądziła, by tego dnia mogła ją pokonać, chociaż trochę rozjaśniając zafrasowane czoło lwiego rycerza. Nie mówiła jednak nic więcej, nie chcąc martwić kochanej Marie, pozwalając jej wcierać w skórę maść z wodnej gwiazdy leczącej czerwone punkciki odcinające się na mlecznej skórze w skupieniu, a następnie masując dłonie, odwracała uwagę lwiątka plotkami wyniesionymi z sali balowej przygotowywanej na uroczysty bankiet z okazji urodzin lorda Leandra. Któż przybędzie, czy aby Blackowie nie wyobrażają sobie, by inne rodziny ich śladem nie popadły w czarne odmęty żałoby, które damy zaszczycą ich tego wieczora, niby przypadkiem niebywale ładne oraz niezamężne, nieskończenie łase na, chociażby pochwycenie chwilowe wzroku jubilata. Na tę ostatnią wieść lady Nott krzywi się lekko, nie mogąc uwierzyć, iż bez jej osoby pani mama zdecydowała się na wysłanie liścików, przecież było wiadome, iż to Eurydice znała się najlepiej na charakterze poszczególnych panien i tylko ona wiedziała, czy którakolwiek z nich byłaby warta mianować się Nottem. Co za tragedia, dąsa się, wstając z asystą służącej, drobnymi kroczkami kierując się do dwóch manekinów noszących na sobie kreacje na dzisiejsze południe, przecież nie mogła pokazać się w tej samej sukience, co na śniadaniu, tak nie wypadało! Trudne decyzje, od pantofelków po biżuterię zaprzątały jej dobrą chwilę, nim poczuła, iż wygląda prawdziwie odświętnie, a każda lady sproszona do ich włości będzie musiała przynajmniej odrobinę jej dorównać, żeby zyskać łaskawość w oczach małej lwicy, która lękała się okrutnie, iż prawdą są szepty głoszone w zaciszach dziewczęcych saloników, jakoby włosy panien Yaxley na dobre przesiąkły bagiennym aromatem i będzie musiała go znosić dla dobra rodziny. Nie zdążyła oficjalnie wstąpić na salony, a już poświęceniom nie było końca, współczując sobie w ten sposób, po raz ostatni obróciła się w lustrze, przywołując na śliczną buzię promienny uśmiech. Ale to nic, ona wszystko naprawi, ona wszystkim się zajmie, nie pozwoli, żeby ktokolwiek śmiał zrujnować tak szczególne wydarzenie.
Obcasiki białych pantofelków uderzały w rytmie przyjaznych `proszę nie biegać panienko`, kiedy z uniesionym rąbkiem lawendowej spódnicy przemierzała prędko korytarze Ashfield Manor, przy piersi dzierżąc kwieciste sploty. Nawiedziła każdy salonik, każdy większy salon oraz pokój muzyczny, lecz ni śladu nie było po poszukiwanym mężczyźnie i gotowa była ze zrezygnowaniem zapytać zajętej służby, gdzież to podziewa się sam zainteresowany uroczystością, kiedy myśl zajaśniała, wprawiając ją w ekscytację. Bo oczywiście, oczywiście, że jej szanowny lord brat spędziłby czas przed bankietem w bibliotece. To było niesamowicie nudne, ale też szlachetne, więc tym samym musiało być właściwe. Ucieszona, z roziskrzonym spojrzeniem pomknęła - ale nie jakoś szczególnie szybko, albowiem pot był przywilejem biedaków oraz tych wszystkich podłych i podstępnych zdrajców krwi - w stronę pomieszczenia, wślizgując się doń niczym najprawdziwszy mistrz skradania się, o ile mistrzowie skradania stukają kosztownymi bucikami oraz szeleszczą sukniami. Główna sala była pusta, jednak prawdziwe skarby trzymane były w zamkniętym dla gości dziale i to na nim się skupiła, walcząc przez chwilę z potrzebą uprzejmego zapukania. Och, chyba wybaczą jej ten drobny brak manier? Przecież dziś było święto! Co prawda nie święto młodziutkiej wili, ale święto zdecydowanie. Uchyliła drzwi, zaglądając do środka niepewnie, łapiąc drobną dłonią framugę, by mogła wychylić się, a w razie czego ukryć, gdyby Leander sam nie przebywał w bibliotece.
- Lordzie bracie? - zawołała delikatnie, urokliwy głos rozproszył ciszę, a także zmusił domowego skrzata z pochyloną dotąd głową do nerwowego podskoku.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
Bywały takie dni, że mieszkanie pośród tych samych ścian, widoków za idealnie wypolerowanymi szybami w zdobionych ramach oraz nawet najznamienitszego umeblowania stawało się dla Leandra nużące. Wspomnienia kryły się w każdym kącie, w którym zawieszał wręcz bezcelowe spojrzenie, a tysiące nakładających się na siebie obrazów i echa dawno przebrzmiałych emocji z nimi związanych atakowały bez miłosierdzia. Wbijały się w jego ciało oraz umysł niczym rój bezlitosnych, długich na kilka stóp igieł i przeszywały na wylot, powodując wręcz fizyczny ból, który go unieruchamiał, choć nakłucia te nie pozostawiały żadnych śladów na ciele.
Nadchodziły niespodziewanie, bez ostrzeżenia. I nigdy nie dało się przed nimi obronić, a raz wbite, nie pozwalały się wyszarpać z umysłu. Nie można było się od nich uwolnić, dopóki trzymały w swoich stalowych szponach miliarda ran.
To nie był dobry dzień na wystawny bankiet ani spotkania towarzyskie. A mimo to Leander był zbyt dobrze wytresowanym arystokratą, żeby dać po sobie cokolwiek poznać albo pozwolić chwilowej słabości wziąć górę nad obowiązkami jubilata. Dlatego zniósł bez słowa i choćby cienia grymasu na groźnie spokojnej twarzy wszystkie czynione tego popołudnia przygotowania. Stał nieruchomo, kiedy poprawiano mankiety do szytej na miarę koszuli, zapinano kamizelkę, umieszczano w specjalnej kieszonce magiczny zegar na złotym łańcuszku i z namaszczeniem układano poszetkę. Służba pomogła mu ubrać najbardziej tradycyjny, elegancki garnitur z grubej, misternie tkanej wełny mającej ogrzać lorda w ten jesienny wieczór. I tylko włosów nie pozwolił zaczesać zgodnie z obowiązującą modą – postanowił pozwolić im ułożyć się tylko przez nonszalanckie przeczesanie dłonią na tył głowy; choć zabieg ten oczywiście nijak nie pomógł w ich luźnym ułożeniu, a kosmyki natychmiast z powrotem opadły na czoło. Wreszcie służący wiążący mu buty wstał od jego stóp i dygnął. Leander nie poświęcił mu nawet krótkiego spojrzenia.
— Zostawcie mnie samego — rozkazał głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Gdy służba wycofała się i ostrożnie zamknęła drzwi garderoby, Leander odwrócił się w stronę okna, z którego widok rozciągał się wprost na imponujące ogrody Ashfield Manor. Choć został sam, nie pozwolił sobie nawet na odrobinę oddechu, zgarbienia się czy zwątpienia odbijającego się w oczach. Czyż nie definiowało ludzi to, jak zachowywali się gdy zostawali sami? A on definicję samego siebie miał dawno napisaną, jasno określoną przez czas i życie. Figurę silną i niezachwianą, uformowaną z płaczliwej niedorajdy, wykutą w cierpieniu, bólu i niemożności zrozumienia okrutnych zawirowań losu oraz ludzkiej ułomności.
Tak, jego matka z pewnością była ułomna. Słaba. Żałosna.
Tkwił tak jeszcze przez chwilę, z niewidzącym spojrzeniem przemierzającym bezkresy dawno już przekwitłych krzewów róż oraz natłokiem myśli, których już nie starał się powstrzymywać. Aż wreszcie drgnął, odwrócił się na pięcie i opuścił swoje komnaty. Równym krokiem przemierzył korytarze rodowej posiadłości, nie zaszczycając spojrzeniem nikogo z mijanych służących czy skrzatów i dotarł aż do biblioteki, gdzie od razu skierował się w stronę prywatnych sal, gdzie miał nadzieję znaleźć chwilę dla siebie przed uroczystością. Jednak ledwie zdążył zagłębić się w tomik poezji, który zazwyczaj pomagał mu ułożyć myśli, a już ktoś postanowił naruszyć jego prywatność, spokój i chwilę samotności. Zmarszczył brwi, nasłuchując stukania obcasów na wypolerowanym parkiecie. Czy to możliwe?...
Wystarczyło kilka cierpliwych uderzeń serca, żeby sprawca zamieszania ukazał się jego oczom; jej drobna twarz wychylająca się zza framugi drzwi.
— Eurydice — odezwał się tonem, który nie sugerował pytania, raczej proste stwierdzenie, zupełnie jakby nie spodziewał się nikogo innego. Lekko przechylił głowę i przez chwilę w milczeniu przyglądał się siostrze w tej pozycji. — Co robisz w bibliotece? Wydaje mi się, że na co dzień próżno próbować cię do niej zaciągnąć — dodał wreszcie, z typowym dla siebie opanowaniem.
Ich relacja została ukształtowana zanim jeszcze Eurydice w ogóle się urodziła – Leander próbował, wiele razy próbował nie oceniać jej przez pryzmat wydarzeń, na które ta słodka istota o wilim wdzięku nie miała wpływu i o których mogła nie mieć bladego pojęcia, ale nieodmiennie zawodził. Mimo lat, które upłynęły i kurzu osiadającego na starych ranach. Odpychał ją od siebie, kiedy ta starała się do niego przylepić z uporem godnym młodszej siostry, zbywał w momentach, w których jej obecność stawała się niewygodna. A dzisiaj, ze względu na nieopuszczający go od rana podły nastrój, miał wyjątkową ochotę zrobić to nawet szybciej niż zazwyczaj.
— Jeśli się nudzisz, matka z pewnością ucieszy się z twojej pomocy — rzucił i przeniósł spojrzenie ponownie na kartkę trzymanej w dłoni książki zapisaną wierszem.
Leander Nott
Zawód : mecenas sztuki, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
You might think that you can hurt me but the damage has been done.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na wizytę do Nicholasa zapowiedział się wcześniej. Ich drogi niejednokrotnie skrzyżowały się, a jako przedstawiciele znamienitych rodów zwyczajowo się znali. Widywali się często, kiedy Mathieu odwiedzał Ashfield z wcześniej wymienionych powodów. Sytuacja polityczna i łączące ich poglądy sprawiały, że relacje zacieśniły się w ostatnim czasie. Rosier robił wszystko, żeby nie wracać myślami do Durham, a raczej do kobiety, która zraniła jego serce. Nie tylko do niej, małżeństwo wciąż było dla niego życiową nowością, każda więc możliwość uniknięcia rozmów była zbawienną. Potrzebował najpierw poukładać pewne kwestie we własnej głowie. Tym bardziej, że ostatnie kilkadziesiąt godzin napawało niepokojem, wkradało się w umysł bardzo głęboko i wzbudzało uczucie strachu. Zanotował dziwne zdarzenia, nie dało się ich nie zauważyć, a tym bardziej przejść obok nich obojętnie. Nie miał pojęcia co zwiastują, nie wiedział też, w jaki sposób należało się do nich odnieść. Wszystko pozostawało jedną wielką zagadką.
- Nicholasie. – przywitał się z Lordem Nottem, kiedy tylko służba zaprowadziła go na teren ogrodów. Należało korzystać z ciepła, nie wiadomym było jak długo pogoda utrzyma się na aktualnym poziomie. – Mam nadzieję, że powrót w rodzinne strony przebiega dla Ciebie pomyślnie. – dodał i uścisnął dłoń przyjaciela. Dawno go nie widział. W czerwcu nie miał czasu zjawić się z odwiedzinami, teraz kiedy było już po ślubie z pewnością mógł poświęcić wolne chwile na odświeżenie starych znajomości.
- Międzynarodowy Urząd Prawa Czarodziejów, gratulacje. Z pewnością odnajdujesz się w nowym miejscu. – dodał, a kącik jego ust drgnął ku górze. Nicholas wiedział co robi, znał się na tym, a sam fakt, że trafił do Ministerstwa Magii, reprezentując jednocześnie rodzinę i mogąc zmieniać świat był znaczącym działaniem. Z pewnością ich drogi będą krzyżowały się teraz jeszcze częściej.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnie lata bardzo go zmieniły. Można powiedzieć, że w końcu wydoroślał i nie był tym samym młodzieńcem, który próbował uszczknąć dla siebie odrobinę wolności będąc jednocześnie spętanym konwenansem i oczekiwaniami rodziny wobec niego. Całkowite odwrócenie się od swojego dziedzictwa nigdy nie przeszło mu jedna przez myśl. Przecież to było tak oczywiste jak oddychanie, że winien jest posłuszeństwo nestorowi rodu. Lojalność to była niewielka cena za przywileje, którymi można było się cieszyć posługując się znanym i szanowanym nazwiskiem. Aktualnie nie dość, że czuł że jest winny rodzinie jeszcze większe oddanie – w końcu mieli powód, żeby się od niego odwrócić - to rzeczywiście tego kontaktu z rodziną potrzebował. Dlatego dużo więcej spędzał czasu w rodzinnej posiadłości i nie miał zamiaru odgradzać się od rodziny. Niby w świecie wiele się zmieniło, ale odnosił wrażenie, że zwyczaje panujące w Ashfield Manor pozostały takie same i takie niech pozostaną.
Ogród latem wyglądał pięknie. W Nottingham rzadko bywała tak piękna pogoda a zapach letnich kwiatów kojarzył mu się z dzieciństwem. W końcu tutaj jako dzieciaki bawili się z kuzynami. Tutaj zabierała go babcia, z którą miał zdecydowanie lepszy kontakt niż z Panem Ojcem. Nick zawsze był zafascynowany dbałością, z którą jego rodzina dbała o ogród – zatrudniali chyba najlepszych ogrodników z okolicy. Żeby wykorzystać urodę letnich dni Nick postanowił zaprosić Mathieu do ogrodu. Ognistej whisky można napić się także w altanie, a przecież nie byłby sobą, gdyby nie chciał pokazać Rosierowi rodowego ogrodu, z którego byli przecież tacy dumni. Poza tym było tu zdecydowanie mniej ponuro niż w murach posiadłości. Przyglądał się właśnie przechadzającym się pawiom, kiedy usłyszał głos Mathieu. Uśmiechnął się na na jego widok i skinął delikatnie głową na powitanie.
– Mathieu - odpowiedział z wyraźnym francuskim akcentem. Zawsze miał smykałkę do języków a francuski zajmował szczególne miejsce. - Zdecydowanie cieszę się, że znów jestem w domu. Czego się napijesz? - uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk dłoni. Następnie skinął ręką na skrzata, żeby przygotował altanę w ogrodzie na przyjęcie gościa. Przecież nie byłby sobą, gdyby nie ugościł odpowiednio przyjaciela. A właściwie to nie ugościł kogokolwiek, bo w tym domu bardzo dbano o gości.
- Prawo i relacje międzynarodowe. Chyba lepiej trafić nie mogłem. A Ty słyszałem, że w końcu się ożeniłeś. Wybacz brak obecności na weselu. Gratulować, składać kondolencje? - z jednej strony druga możliwość miała być żartem, dlatego się uśmiechnął, ale z drugiej... Sam bardzo cenił sobie kawalerski stan i trochę chciał wybadać jakie podejście do żeniaczki ma jego przyjaciel.
Ogród latem wyglądał pięknie. W Nottingham rzadko bywała tak piękna pogoda a zapach letnich kwiatów kojarzył mu się z dzieciństwem. W końcu tutaj jako dzieciaki bawili się z kuzynami. Tutaj zabierała go babcia, z którą miał zdecydowanie lepszy kontakt niż z Panem Ojcem. Nick zawsze był zafascynowany dbałością, z którą jego rodzina dbała o ogród – zatrudniali chyba najlepszych ogrodników z okolicy. Żeby wykorzystać urodę letnich dni Nick postanowił zaprosić Mathieu do ogrodu. Ognistej whisky można napić się także w altanie, a przecież nie byłby sobą, gdyby nie chciał pokazać Rosierowi rodowego ogrodu, z którego byli przecież tacy dumni. Poza tym było tu zdecydowanie mniej ponuro niż w murach posiadłości. Przyglądał się właśnie przechadzającym się pawiom, kiedy usłyszał głos Mathieu. Uśmiechnął się na na jego widok i skinął delikatnie głową na powitanie.
– Mathieu - odpowiedział z wyraźnym francuskim akcentem. Zawsze miał smykałkę do języków a francuski zajmował szczególne miejsce. - Zdecydowanie cieszę się, że znów jestem w domu. Czego się napijesz? - uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk dłoni. Następnie skinął ręką na skrzata, żeby przygotował altanę w ogrodzie na przyjęcie gościa. Przecież nie byłby sobą, gdyby nie ugościł odpowiednio przyjaciela. A właściwie to nie ugościł kogokolwiek, bo w tym domu bardzo dbano o gości.
- Prawo i relacje międzynarodowe. Chyba lepiej trafić nie mogłem. A Ty słyszałem, że w końcu się ożeniłeś. Wybacz brak obecności na weselu. Gratulować, składać kondolencje? - z jednej strony druga możliwość miała być żartem, dlatego się uśmiechnął, ale z drugiej... Sam bardzo cenił sobie kawalerski stan i trochę chciał wybadać jakie podejście do żeniaczki ma jego przyjaciel.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nottingham zawsze było gościnne. Ród Nott zawsze obracał się wyłącznie wśród śmietanki towarzyskiej. Organizowali przyjęcia, które zapadały w pamięci, intensywnie zakrapiane alkoholem, na naprawdę wysokim poziomie. Bale maskowe czy bardziej formalne spotkania towarzyskie były organizowane właśnie w tym miejscu. Niezwykli gospodarze, a gościnność tego miejsca była niewątpliwie jedną z najlepszych, dbałość o najmniejsze szczegóły, najdrobniejsze elementy, aby skrzętnie dobrane towarzystwo bawiło się wyśmienicie. Podziwiał ten zapał, choć sam nie był zwolennikiem takich spotkań. Natomiast po wielu latach odwiedzania Ashfield Manor, wiedział nawet o fascynujących zakamarkach, w których można było się ukryć przed nadmiernymi spojrzeniami chętnych do swatania.
- Ojczysta ziemia, szczególnie tak gościnna jak ta, zawsze jest najmilsza. – stwierdził. Sam był wyjątkowo oddany Kent, tereny należące do jego rodu były mu niezmiernie bliskie, dlatego bronił ich i strzegł, czując się zobowiązany wobec własnego dziedzictwa. To co piękne i pielęgnowane przez dziesięciolecia, należało otaczać szczególną opieką i troską. Kilkutygodniowa wyprawa poza granice Anglii sprawiła, że zatęsknił za ojczystą ziemią, a co dopiero dłuższe opuszczenie własnych terenów. – Nie jestem wybredny, ognista lub dobre wino wystarczą. – odpowiedział na jego pytanie odnośnie napoju. Nie sądził, że spędzą popołudnie przy herbatce, o wiele przyjemniej rozmawiało się trzymając w dłoni szkło wypełnione palącym przełyk alkoholem. Takiej też propozycji spodziewał się po Nicholasie.
- Zawsze podziwiałem Twój zapał do tematyki prawa. Sam chyba nie byłbym w stanie spamiętać wszystkich przepisów i zasad, moją naturą z resztą jest raczej… ich łamanie. – dodał z lekkim żartem w głosie. Ciekawość brała górę, a on wiedziony zainteresowaniem i chęcią poznania nieznanego często wykraczał poza prawo. Czasem z lepszym bądź gorszym skutkiem, jednak adrenalina i wszystko związane z nią było o wiele bardziej kuszącą drogą. Kącik ust drgnął, kiedy Nicholas podjął temat małżeństwa. Raczej spodziewał się pytań, w końcu kawalerem był od zawsze i świetnie się w tym odnajdywał, pozbawiony pewnych oporów i zobowiązań. Niestety, czas minął i dla niego, na co nie miał specjalnego wpływu.
- Znasz moje podejście do instytucji małżeństwa. – zaśmiał się, spoglądając na jeden z pięknych krzewów. – Moje serce jest na froncie i przy smokach. – i kawałek w Durham. Zganiał się za tą myśl, nie powinien do tego wracać. Nie dało się jednak pozbyć tego uczucia od tak, po prostu. Wziął głęboki wdech i spojrzał przed siebie. – Odwlekałem to dostatecznie długo, popełniając po drodze kilka błędów. Nie myli się jednak tylko ten, kto nic nie robi. Corinne jest bardzo młoda i bardzo delikatna, co jest dość zaskakujące jak na kobietę z rodu Avery. Nie da się ukryć, że jest też piękna, zawsze miałem słabość do blondynek. – streścił swoje odczucia wobec własnego małżeństwa. – Jest… inaczej. Nie potrafię przywyknąć, ale po tygodniu chyba nikt tego nawet nie oczekuje. – dodał po chwili namysłu. Wystarczyło informacji na ten temat. Trzeba się skupić na bardziej przyziemnych sprawach. – Gdzie się podziewałeś? Co robiłeś? Ominęło Cię naprawdę sporo i nie mam na myśli tylko wystawnych przyjęć w Ashfield.
- Ojczysta ziemia, szczególnie tak gościnna jak ta, zawsze jest najmilsza. – stwierdził. Sam był wyjątkowo oddany Kent, tereny należące do jego rodu były mu niezmiernie bliskie, dlatego bronił ich i strzegł, czując się zobowiązany wobec własnego dziedzictwa. To co piękne i pielęgnowane przez dziesięciolecia, należało otaczać szczególną opieką i troską. Kilkutygodniowa wyprawa poza granice Anglii sprawiła, że zatęsknił za ojczystą ziemią, a co dopiero dłuższe opuszczenie własnych terenów. – Nie jestem wybredny, ognista lub dobre wino wystarczą. – odpowiedział na jego pytanie odnośnie napoju. Nie sądził, że spędzą popołudnie przy herbatce, o wiele przyjemniej rozmawiało się trzymając w dłoni szkło wypełnione palącym przełyk alkoholem. Takiej też propozycji spodziewał się po Nicholasie.
- Zawsze podziwiałem Twój zapał do tematyki prawa. Sam chyba nie byłbym w stanie spamiętać wszystkich przepisów i zasad, moją naturą z resztą jest raczej… ich łamanie. – dodał z lekkim żartem w głosie. Ciekawość brała górę, a on wiedziony zainteresowaniem i chęcią poznania nieznanego często wykraczał poza prawo. Czasem z lepszym bądź gorszym skutkiem, jednak adrenalina i wszystko związane z nią było o wiele bardziej kuszącą drogą. Kącik ust drgnął, kiedy Nicholas podjął temat małżeństwa. Raczej spodziewał się pytań, w końcu kawalerem był od zawsze i świetnie się w tym odnajdywał, pozbawiony pewnych oporów i zobowiązań. Niestety, czas minął i dla niego, na co nie miał specjalnego wpływu.
- Znasz moje podejście do instytucji małżeństwa. – zaśmiał się, spoglądając na jeden z pięknych krzewów. – Moje serce jest na froncie i przy smokach. – i kawałek w Durham. Zganiał się za tą myśl, nie powinien do tego wracać. Nie dało się jednak pozbyć tego uczucia od tak, po prostu. Wziął głęboki wdech i spojrzał przed siebie. – Odwlekałem to dostatecznie długo, popełniając po drodze kilka błędów. Nie myli się jednak tylko ten, kto nic nie robi. Corinne jest bardzo młoda i bardzo delikatna, co jest dość zaskakujące jak na kobietę z rodu Avery. Nie da się ukryć, że jest też piękna, zawsze miałem słabość do blondynek. – streścił swoje odczucia wobec własnego małżeństwa. – Jest… inaczej. Nie potrafię przywyknąć, ale po tygodniu chyba nikt tego nawet nie oczekuje. – dodał po chwili namysłu. Wystarczyło informacji na ten temat. Trzeba się skupić na bardziej przyziemnych sprawach. – Gdzie się podziewałeś? Co robiłeś? Ominęło Cię naprawdę sporo i nie mam na myśli tylko wystawnych przyjęć w Ashfield.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zdecydowanie nie spodziewał się, że Rosier poprosi o herbatę. Z pewnością dostałby do niej też cytrynowe ciasteczka, ale popołudniowe herbaty zwykł pijać z damami albo z najbliższą rodziną. Nie wiedzieli się tyle czasu, że spotkanie przy alkoholu z pewnością było lepszym pomysłem. Przynajmniej przez pierwszą godzinę nie będą mówić o pogodzie, która rzeczywiście tego dnia było naprawdę piękna. Dlatego tylko uśmiechnął się na wzmiance o whisky. Skrzat dokładnie wiedział, którą butelkę powinien przynieść, bo smakowanie ognistej było przyjemnością, na którą od dawna czasami sobie pozwalał.
- Chyba nie spodziewasz się w naszej piwniczce niedobrego wina - spojrzał na kumpla spode łba ale potem uśmiechnął się dając znać, że oczywiście nie wziął tego do siebie - Ale myślę, że ognista whisky to dużo lepszy pomysł na dzisiaj - odpowiedział nie zwracając już uwagi na skrzata, który poszedł przygotować miejsce, w którym mogli usiąść.
- Jeśli zna się je bardzo dobrze, często da się usprawiedliwić niektóre nie do końca zgodne z literą prawa działania. To jest właśnie w tym najciekawsze. Z jednej strony na każdego da się znaleźć paragraf, wystarczy dobrze poszukać. A z drugiej strony prawo ma tyle luk, które można by było bez większego trudu wykorzystać... - ugryzł się w język, bo wiedział, że zaraz może się rozgadać na temat użyteczności znajomości prawa, a to nie będzie fascynujący dla rozmówcy temat. Gdyby ciotka go teraz widziała już pewnie skarciłaby go spojrzeniem za to, że zanudza gościa. - Ważne, żeby przepisy łamać tak, żeby nie zostać za to ukaranym. Do tego przydaje się znajomość prawa - dodał jeszcze na zakończenie swojego wywodu. - Usiądźmy - zaproponował, gdy dotarli do altanki w ogrodzie z widokiem na fontannę, gdzie na stoliku stały już przekąski, butelka whisky i dwie szklanki z lodem. Dobry sługa to taki, którego nie widać, ale wszystko jest zrobione.
- Szczerze mówiąc zazdroszczę Ci tego. Front... przyznam się, że czuję się trochę winny, że właściwie do niczego się nie przydałem w czasie wojny, a jednak arystokracie wypada bronić ojczyzny - zaczął nalewając najpierw gościowi a potem sobie whisky. Zaśmiał się pod nosem, gdy usłyszał o odwlekaniu małżeństwa. Do tej pory pamiętał rozczarowanie nestora tym, że co chwila prowadzą się z jakąś panienką, ale żadnej nie chciał nazwać narzeczoną. W końcu dawanie mu wolności wyboru okazało się błędem i do małżeństwa został przymuszony.
- Jakbym słyszał siebie te parę lat temu. Po ślubie przez pierwsze miesiące miałem wrażenie, że mam ogon przy każdej okazji. Co to za zabawa być na przyjęciu i nie móc sobie podbić do jakiejś panny, bo no nie wypada... Z drugiej strony chciałem, żeby ona była szczęśliwa i chyba się nawet udawało... To całkiem inne życie ale można się przyzwyczaić. Jak tego zabraknie jest jeszcze bardziej do bani -wypił duży łyk whiskey jakby w potwierdzeniu swoich słów. W myślach przyznał, że właściwie jego niechęć do ślubu była bardziej samolubna niż Mathieu, który przynajmniej myślał o rodzinnym dziedzictwie czyli smokach i walce na froncie, a nie o zabawianiu dowolnych kobiet na przyjęciach.
- Jak jest młoda i ładna to chyba nie jest tak źle, nie? - zagadnął jeszcze chcąc w jakiś bardziej pozytywny sposób ugryźć ten temat. Jakby mu się trafiła brzydka i podejrzanie stara, to wtedy miałby większy powód do zmartwień.
Westchnął zanim wziął się za odpowiedź na pytania – [b] Potrzebowałem zebrać myśli, więc opowieści z ogólnoeuropejskich przygód nie ma co się spodziewać. Zaszyłem się trochę na odludziu, żeby się odciąć. A to, że dużo mnie ominęło to widzę na każdym kroku. Przyjęcia w Ashfield to jednak jedno z głównych moich źródeł informacji, więc ich żałuję najbardziej. Nie żebym był plotkarzem... No dobra trochę jestem, bo lubię wiedzieć co się dzieje na salonach /b] - zrobil się trochę czerwony. Zdecydowanie nie od wpływu alkoholu, którego nie wypił za dużo ale od tego, że właśnie się przyznał do plotkarstwa.
- Chyba nie spodziewasz się w naszej piwniczce niedobrego wina - spojrzał na kumpla spode łba ale potem uśmiechnął się dając znać, że oczywiście nie wziął tego do siebie - Ale myślę, że ognista whisky to dużo lepszy pomysł na dzisiaj - odpowiedział nie zwracając już uwagi na skrzata, który poszedł przygotować miejsce, w którym mogli usiąść.
- Jeśli zna się je bardzo dobrze, często da się usprawiedliwić niektóre nie do końca zgodne z literą prawa działania. To jest właśnie w tym najciekawsze. Z jednej strony na każdego da się znaleźć paragraf, wystarczy dobrze poszukać. A z drugiej strony prawo ma tyle luk, które można by było bez większego trudu wykorzystać... - ugryzł się w język, bo wiedział, że zaraz może się rozgadać na temat użyteczności znajomości prawa, a to nie będzie fascynujący dla rozmówcy temat. Gdyby ciotka go teraz widziała już pewnie skarciłaby go spojrzeniem za to, że zanudza gościa. - Ważne, żeby przepisy łamać tak, żeby nie zostać za to ukaranym. Do tego przydaje się znajomość prawa - dodał jeszcze na zakończenie swojego wywodu. - Usiądźmy - zaproponował, gdy dotarli do altanki w ogrodzie z widokiem na fontannę, gdzie na stoliku stały już przekąski, butelka whisky i dwie szklanki z lodem. Dobry sługa to taki, którego nie widać, ale wszystko jest zrobione.
- Szczerze mówiąc zazdroszczę Ci tego. Front... przyznam się, że czuję się trochę winny, że właściwie do niczego się nie przydałem w czasie wojny, a jednak arystokracie wypada bronić ojczyzny - zaczął nalewając najpierw gościowi a potem sobie whisky. Zaśmiał się pod nosem, gdy usłyszał o odwlekaniu małżeństwa. Do tej pory pamiętał rozczarowanie nestora tym, że co chwila prowadzą się z jakąś panienką, ale żadnej nie chciał nazwać narzeczoną. W końcu dawanie mu wolności wyboru okazało się błędem i do małżeństwa został przymuszony.
- Jakbym słyszał siebie te parę lat temu. Po ślubie przez pierwsze miesiące miałem wrażenie, że mam ogon przy każdej okazji. Co to za zabawa być na przyjęciu i nie móc sobie podbić do jakiejś panny, bo no nie wypada... Z drugiej strony chciałem, żeby ona była szczęśliwa i chyba się nawet udawało... To całkiem inne życie ale można się przyzwyczaić. Jak tego zabraknie jest jeszcze bardziej do bani -wypił duży łyk whiskey jakby w potwierdzeniu swoich słów. W myślach przyznał, że właściwie jego niechęć do ślubu była bardziej samolubna niż Mathieu, który przynajmniej myślał o rodzinnym dziedzictwie czyli smokach i walce na froncie, a nie o zabawianiu dowolnych kobiet na przyjęciach.
- Jak jest młoda i ładna to chyba nie jest tak źle, nie? - zagadnął jeszcze chcąc w jakiś bardziej pozytywny sposób ugryźć ten temat. Jakby mu się trafiła brzydka i podejrzanie stara, to wtedy miałby większy powód do zmartwień.
Westchnął zanim wziął się za odpowiedź na pytania – [b] Potrzebowałem zebrać myśli, więc opowieści z ogólnoeuropejskich przygód nie ma co się spodziewać. Zaszyłem się trochę na odludziu, żeby się odciąć. A to, że dużo mnie ominęło to widzę na każdym kroku. Przyjęcia w Ashfield to jednak jedno z głównych moich źródeł informacji, więc ich żałuję najbardziej. Nie żebym był plotkarzem... No dobra trochę jestem, bo lubię wiedzieć co się dzieje na salonach /b] - zrobil się trochę czerwony. Zdecydowanie nie od wpływu alkoholu, którego nie wypił za dużo ale od tego, że właśnie się przyznał do plotkarstwa.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie spodziewam się niedobrego wina, ale ostatnie miesiące w świecie pochłoniętym wojną… nie rozpieszczały. – stwierdził z rozbawieniem. Fakt, nie zawsze wszystko było dostępne. Czasem i wino nie miał najlepszej jakości, choć oni nie mieli i tak co narzekać. Niemniej jednak, klęska głody, którą wojna sprowadziła na otaczający ich świat bywała trudna do przełknięcia. Szczególnie, kiedy zamiast starych roczników zdarzały się te wątpliwej jakości. – Ognista jest zawsze doskonałym pomysłem. – odparł swobodnie. Alkohol potrafił zrelaksować, dać wytchnienie, nieco zbić myśli, przekierować je na inny kurs. W doborowym towarzystwie była to przyjemność jeszcze lepsza.
Podziwiał wiedzę i zapał. Nigdy nie był biegły w czytaniu drobnych druczków ani analizowania szczegółowych zapisów. Wolał dotknąć, zobaczyć na własne oczy, przekonać się. Kusiła go odrobina szaleństwa, braku pokory czy łamania zasad. Nigdy nie był zwolennikiem twardego prawa i choć wiedział o konsekwencjach, wiedział, że adrenalina była tego warta. – Dlatego mam Ciebie, jesteś obeznany w prawie na tyle wysoce, aby mi pomóc w razie konieczności. – mrugnął okiem rozbawiony. Zdecydowanie nie nadawał się na wyszukiwanie lub i rozwiązań, bo to na pewno nie było pasjonujące zadanie, podczas którego serce waliło jak szalone w piersi, spragnione jeszcze większych wrażeń. – W zamian oferuję swoje zdolności, ale to już wiesz. – dodał. Uczciwa transakcja, Mathieu na pewno nie zawiódłby w walce, ani w obronie, ani w żadnej innej sytuacji zagrożenia i Nicholas mógł na niego liczyć. Fakt, że nie było go w kraju podczas największych walk, nic nie zmieniał. Uniknął nieprzyjemnych zdarzeń i wielu, wielu… ciężkich chwil.
- Nie zawsze jest taka możliwość, Nicholasie. Nikt nie powinien Cię winić. Wróciłeś w czerwcu, niedługo przed zawieszeniem broni. Przyznam, że nie podoba mi się ten pomysł. Daje czas na odbudowę przeciwników politycznych i wrogów, możliwość podniesienia się z kolan… – powiedział swobodnie, upijając spory haust alkoholu. Miał swoje zdanie, jak zapewne każdy. Dla wielu było to zbawieniem, darem od losu, on miał negatywne bądź mieszane uczucia. Niepokój narastał, kiedy dziwne rzeczy zaczynały mieć miejsce i świat zaczynał wywracać się do góry nogami.
Przeszli do tematu małżeństw. Nicholas wiedział co nieco na ten temat i swoją cenną wiedzą mógł się podzielić. Nie miał okazji porozmawiać z nikim na temat ślubów, egzystencji jako małżonek, nie miał też skąd czerpać wzorów, biorąc pod uwagę fakt, że niewiele pamięta z okresu dzieciństwa, kiedy ojciec jeszcze żył, a to co pamiętał zostało zburzone kiedy dowiedział się o bracie bękarcie. Świat nie był kolorowym i zapewne nigdy nie będzie. – Na moje szczęście nie jestem fanem przyjęć, ale zabawa w towarzystwie pięknych kobiet zawsze była przyjemnością. – stwierdził. Wolał bardziej… prywatne miejsca spotkań, gdzie pewne ograniczenia były zdejmowane, a kobiety mniej zwracały uwagę na niuanse i szczegóły. Nie przepadał za ograniczeniami, od kiedy tylko pamiętał. To jak wiązanie smoka i trzymanie go w klatce, kara sama w sobie, jedna z najgorszych jakie kiedykolwiek mogły istnieć.
- Bardzo młoda, ma ledwie dwadzieścia jeden lat. Nie byłoby pewnie tak źle, gdyby nie powiedziała wprost, że się mnie obawia. – zaśmiał się, choć to raczej gorzki śmiech. – Jak sama stwierdziła, medali nie dostaje się za łagodność. – dodał. Ból, cierpienie i śmierć nie były mu obce, otaczały go od długiego czasu, ale takim właśnie był. Działał w jedynej słusznej sprawie, którą należało dociągnąć do końca bez względu na ilość przelanej krwi, ilość trupów wokół. Przestały go już nawet ruszać… mniej więcej po egzekucję w Dover, którą przeprowadził osobiście.
- Zdobywasz dzięki temu informacje, to raczej nie powód do wstydu. – mruknął, mieszając lekko alkohol w szkle. Podniósł wzrok na niego. – Choć na pewno mniej finezyjny niż torturowanie celem wyciągnięcia informacji. – zaśmiał się. Dla niego pozyskanie informacji wiązało się z podjęciem odpowiednich kroków, motywacja w postaci bólu i cierpienia zawsze odświeżała umysł delikwenta, który powinien zacząć śpiewać na długo przed przyjemnym wydźwiękiem inkantacji zaklęcia Crucio. Nie każdy jednak chciał współpracować. – Zawsze lepiej władałem różdżką niż słowem. – dodał z rozbawianiem. Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia.
Podziwiał wiedzę i zapał. Nigdy nie był biegły w czytaniu drobnych druczków ani analizowania szczegółowych zapisów. Wolał dotknąć, zobaczyć na własne oczy, przekonać się. Kusiła go odrobina szaleństwa, braku pokory czy łamania zasad. Nigdy nie był zwolennikiem twardego prawa i choć wiedział o konsekwencjach, wiedział, że adrenalina była tego warta. – Dlatego mam Ciebie, jesteś obeznany w prawie na tyle wysoce, aby mi pomóc w razie konieczności. – mrugnął okiem rozbawiony. Zdecydowanie nie nadawał się na wyszukiwanie lub i rozwiązań, bo to na pewno nie było pasjonujące zadanie, podczas którego serce waliło jak szalone w piersi, spragnione jeszcze większych wrażeń. – W zamian oferuję swoje zdolności, ale to już wiesz. – dodał. Uczciwa transakcja, Mathieu na pewno nie zawiódłby w walce, ani w obronie, ani w żadnej innej sytuacji zagrożenia i Nicholas mógł na niego liczyć. Fakt, że nie było go w kraju podczas największych walk, nic nie zmieniał. Uniknął nieprzyjemnych zdarzeń i wielu, wielu… ciężkich chwil.
- Nie zawsze jest taka możliwość, Nicholasie. Nikt nie powinien Cię winić. Wróciłeś w czerwcu, niedługo przed zawieszeniem broni. Przyznam, że nie podoba mi się ten pomysł. Daje czas na odbudowę przeciwników politycznych i wrogów, możliwość podniesienia się z kolan… – powiedział swobodnie, upijając spory haust alkoholu. Miał swoje zdanie, jak zapewne każdy. Dla wielu było to zbawieniem, darem od losu, on miał negatywne bądź mieszane uczucia. Niepokój narastał, kiedy dziwne rzeczy zaczynały mieć miejsce i świat zaczynał wywracać się do góry nogami.
Przeszli do tematu małżeństw. Nicholas wiedział co nieco na ten temat i swoją cenną wiedzą mógł się podzielić. Nie miał okazji porozmawiać z nikim na temat ślubów, egzystencji jako małżonek, nie miał też skąd czerpać wzorów, biorąc pod uwagę fakt, że niewiele pamięta z okresu dzieciństwa, kiedy ojciec jeszcze żył, a to co pamiętał zostało zburzone kiedy dowiedział się o bracie bękarcie. Świat nie był kolorowym i zapewne nigdy nie będzie. – Na moje szczęście nie jestem fanem przyjęć, ale zabawa w towarzystwie pięknych kobiet zawsze była przyjemnością. – stwierdził. Wolał bardziej… prywatne miejsca spotkań, gdzie pewne ograniczenia były zdejmowane, a kobiety mniej zwracały uwagę na niuanse i szczegóły. Nie przepadał za ograniczeniami, od kiedy tylko pamiętał. To jak wiązanie smoka i trzymanie go w klatce, kara sama w sobie, jedna z najgorszych jakie kiedykolwiek mogły istnieć.
- Bardzo młoda, ma ledwie dwadzieścia jeden lat. Nie byłoby pewnie tak źle, gdyby nie powiedziała wprost, że się mnie obawia. – zaśmiał się, choć to raczej gorzki śmiech. – Jak sama stwierdziła, medali nie dostaje się za łagodność. – dodał. Ból, cierpienie i śmierć nie były mu obce, otaczały go od długiego czasu, ale takim właśnie był. Działał w jedynej słusznej sprawie, którą należało dociągnąć do końca bez względu na ilość przelanej krwi, ilość trupów wokół. Przestały go już nawet ruszać… mniej więcej po egzekucję w Dover, którą przeprowadził osobiście.
- Zdobywasz dzięki temu informacje, to raczej nie powód do wstydu. – mruknął, mieszając lekko alkohol w szkle. Podniósł wzrok na niego. – Choć na pewno mniej finezyjny niż torturowanie celem wyciągnięcia informacji. – zaśmiał się. Dla niego pozyskanie informacji wiązało się z podjęciem odpowiednich kroków, motywacja w postaci bólu i cierpienia zawsze odświeżała umysł delikwenta, który powinien zacząć śpiewać na długo przed przyjemnym wydźwiękiem inkantacji zaklęcia Crucio. Nie każdy jednak chciał współpracować. – Zawsze lepiej władałem różdżką niż słowem. – dodał z rozbawianiem. Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Westchnął tylko cicho, gdy Mathieu wspomniał o trudach wojny i problemach z zaopatrzeniem. Siedząc sobie w ogrodzie w Posiadłości Nottów nie trudno było sie zatracić we wrażeniu, że kompletnie nic się nie zmieniło. Tym bardziej, że mial gościa. Ta rodzina by stanęła na głowie, żeby nie dać znać, że im też wojna dała się we znaki zaniedbując gościnność. Ale prawda była inna. Nawet najbogatszym niedługo zapewne zabranie zasobów. Pieniądze nic nie dają jeśli nie masz co za nie kupić.
-Tak, mam nadzieję, że wkrótce sytuacja gospodarcza się ustabilizuje, bo inaczej może być naprawdę ciężko - odpowiedział krótko. Na szczęście jeszcze nie było tak źle, żeby nie móc utrzymywać życia na wygodnym poziomie. Wojna także szła w dobrym kierunku. Może już wkrótce problemy sie skończą. W każdym razie był dobrej myśli i miał nadzieję, że już niedługo nie będą w ten sposób rozmawiać. Nawet w żartach.
– Mam nadzieję, że nie będzie takich konieczności - zaśmiał się, ale świat się zmieniał. Teraz są na górze, ale może przyjść dzień, w którym doskonała znajomość prawa może przydać się każdemu. – Ale w razie potrzeby wiesz, gdzie mnie znaleźć - uśmiechnął się jeszcze raz a po chwili w głowie zaświtała mu jeszcze jedna myśl... – Właściwie to... a proponuje Twoich zdolności. Zastałem się za tym biurkiem, jakbyś miał kiedyś ochotę poćwiczyć pojedynki, albo... poćwiczyć jakieś bardziej przydatne choć nieprzyjemne zaklęcia, to byłbym zobowiązany - zagadnął, bo właściwie to dawno nie używał bardziej zaawansowanej magii niż tak, która była mu potrzebna do codziennego życia. A zakładał, że Rosier jest już dużo bardziej biegły w rożnego rodzaju zaklęciach niż on. Warto byłoby podnieść swoje umiejętności nie tylko w zakresie papierkowej roboty.
– Z jednej strony daje czas na odbudowę wrogom ale z drugiej. Należy pamiętać o społeczeństwie, które nie jest zaangażowane bezpośrednio w konflikt. Nasza strona nie może budzić nienawiści, bo to tylko zachęca do buntów. Powiesz, ze bunt można zgnieść w zarodku? Oczywiście, że można, ale społeczeństwo to nie Feniks i z popiołów się nie odrodzi. Zawieszenie broni może nie było najlepsze z perspektywy taktycznej w konflikcie, ale było prawdopodobnie koniecznie w perspektywie społeczno-gospodarczej. Sam mówiłeś, że już nawet dobrego wina może brakować - odpowiedział po chwili namysłów. Właściwie wcześniej nie zastanawiał się nad sensownością zawieszenia broni, ale jak chwilę nad tym pomyślał nie wydawało się to takie głupie. Na szczęście kolejny temat do rozmowy przynajmniej pozornie był lżejszy.
– To w mojej rodzinie byś się nie uchował nie lubią przyjęć. Ciesz się, że nie zaplanowano dla Ciebie, którejś z moich kuzynek, bo ciotka nie dałaby Ci żyć - zaśmiał się już oczami widząc ciotkę dbającą o to, by nawet wżenieni w rodzinę odpowiednio zabawiali gości.
Zamyślił się. Nigdy kobieta nie powiedziała mu, że się go obawia. Może nawet wzbudzał zbyt duże zaufanie, ale nie wiedział przez dłuższą chwilę, co odpowiedzieć.
– Może to lepiej, że powiedziała wprost. Macie spędzić ze sobą resztę życia, więc przynajmniej wiesz nad czym powinieneś popracować - spojrzał na niego wyraźnie zatroskany. Nie chciał, żeby kumpel był nieszczęśliwy w małżeństwie, ani żeby jego żona cierpiała.
– Każdy ma swój sposób a zapewne są pewne informacje do których każdy z tych sposobów wydaje się byś skuteczniejszych - odpowiedział upijając łyk alkoholu.
-Tak, mam nadzieję, że wkrótce sytuacja gospodarcza się ustabilizuje, bo inaczej może być naprawdę ciężko - odpowiedział krótko. Na szczęście jeszcze nie było tak źle, żeby nie móc utrzymywać życia na wygodnym poziomie. Wojna także szła w dobrym kierunku. Może już wkrótce problemy sie skończą. W każdym razie był dobrej myśli i miał nadzieję, że już niedługo nie będą w ten sposób rozmawiać. Nawet w żartach.
– Mam nadzieję, że nie będzie takich konieczności - zaśmiał się, ale świat się zmieniał. Teraz są na górze, ale może przyjść dzień, w którym doskonała znajomość prawa może przydać się każdemu. – Ale w razie potrzeby wiesz, gdzie mnie znaleźć - uśmiechnął się jeszcze raz a po chwili w głowie zaświtała mu jeszcze jedna myśl... – Właściwie to... a proponuje Twoich zdolności. Zastałem się za tym biurkiem, jakbyś miał kiedyś ochotę poćwiczyć pojedynki, albo... poćwiczyć jakieś bardziej przydatne choć nieprzyjemne zaklęcia, to byłbym zobowiązany - zagadnął, bo właściwie to dawno nie używał bardziej zaawansowanej magii niż tak, która była mu potrzebna do codziennego życia. A zakładał, że Rosier jest już dużo bardziej biegły w rożnego rodzaju zaklęciach niż on. Warto byłoby podnieść swoje umiejętności nie tylko w zakresie papierkowej roboty.
– Z jednej strony daje czas na odbudowę wrogom ale z drugiej. Należy pamiętać o społeczeństwie, które nie jest zaangażowane bezpośrednio w konflikt. Nasza strona nie może budzić nienawiści, bo to tylko zachęca do buntów. Powiesz, ze bunt można zgnieść w zarodku? Oczywiście, że można, ale społeczeństwo to nie Feniks i z popiołów się nie odrodzi. Zawieszenie broni może nie było najlepsze z perspektywy taktycznej w konflikcie, ale było prawdopodobnie koniecznie w perspektywie społeczno-gospodarczej. Sam mówiłeś, że już nawet dobrego wina może brakować - odpowiedział po chwili namysłów. Właściwie wcześniej nie zastanawiał się nad sensownością zawieszenia broni, ale jak chwilę nad tym pomyślał nie wydawało się to takie głupie. Na szczęście kolejny temat do rozmowy przynajmniej pozornie był lżejszy.
– To w mojej rodzinie byś się nie uchował nie lubią przyjęć. Ciesz się, że nie zaplanowano dla Ciebie, którejś z moich kuzynek, bo ciotka nie dałaby Ci żyć - zaśmiał się już oczami widząc ciotkę dbającą o to, by nawet wżenieni w rodzinę odpowiednio zabawiali gości.
Zamyślił się. Nigdy kobieta nie powiedziała mu, że się go obawia. Może nawet wzbudzał zbyt duże zaufanie, ale nie wiedział przez dłuższą chwilę, co odpowiedzieć.
– Może to lepiej, że powiedziała wprost. Macie spędzić ze sobą resztę życia, więc przynajmniej wiesz nad czym powinieneś popracować - spojrzał na niego wyraźnie zatroskany. Nie chciał, żeby kumpel był nieszczęśliwy w małżeństwie, ani żeby jego żona cierpiała.
– Każdy ma swój sposób a zapewne są pewne informacje do których każdy z tych sposobów wydaje się byś skuteczniejszych - odpowiedział upijając łyk alkoholu.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W przypadku arystokracji zmiany nie były aż tak widoczne. Mieli dostęp do większości produktów, z których korzystali jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych, po prostu były ich ograniczone ilości i nie zawsze wszystko było dostępne. Nicholasa ominęło wiele nieprzyjemności, to fakt, ale nikt nie powinien mieć do niego pretensji, wszak działał poza terenem kraju. Nieobecność na miejscu w pewnym sensie zwalniała z obowiązku, z jednej strony mógł wrócić i walczyć, a z drugiej… musiał mieć wyraźny powód, dla którego został poza granicami prawa. Gryzienie się z własnym sumieniem niewiele tutaj zmieniało, mogło jedynie spotęgować pogarszające się poczucie własnej wartości, a nie o to chodziło.
- Gospodarka nie ustabilizuje się tak szybko. Wojna wiele zniszczyła, a odbudowanie tego co było zajmie wiele czasu. Zmienił się również system postrzegania świata, takie przynajmniej jest moje zdanie. – stwierdził spokojnie. Od niedawna interesował się zarówno gospodarką, jak i ekonomią. Zainteresowanie wynikało z konieczności podjętych działań, a im bardziej zagłębiał się w szczegóły tej dziedziny, tym bardziej dochodził do wniosku, że pojawiło się to zbyt późno i stracił naprawdę ogromną ilość czasu, a teraz musi wszystko naprawiać.
Miał nadzieję, że nie będzie takiej konieczności, aby Nicholas musiał ratować go z opresji, jednak nie wiadome co przynieść mógł los i jak mogły się potoczyć jego koleje. Dlatego lepiej mieć w pobliżu kogoś, kto będzie wiedział co zrobić. Uniósł lekko brew, kiedy Nicholas zaczął delikatnie temat zasiedzenia się za biurkiem i podjęcia ćwiczeń. No tak, siedząc przy stercie papierów nie można było zbytnio się rozwinąć w wielu dziedzinach magii.
- Oczywiście. Jeśli czujesz potrzebę, aby podjąć trening służę pomocą. – powiedział, upijając łyk alkoholu. Wyprostował się nieco. – Powinniśmy się rozwijać. To, że teraz jest spokój, a działania wojenne zostały wstrzymane, nie oznacza, że spokój będzie trwał wiecznie. Powinniśmy być przygotowani. Jeśli wolisz trening na swoje ziemie, wyślij mi sowę, a przybędę do Nottingham lub ja zapraszam do Kent, dawno Cię u nas nie było. – dodał jeszcze po chwili namysłu. Właśnie na tym powinni się skupić, na działaniu umożliwiającym im rozwój i zdobywanie nowych doświadczeń, w przeciwnym razie, zostaną zaskoczeni przez wrogów i przeciwników, a do tego nie można kategorycznie dopuścić.
- Społeczeństwo szarych czarodziejów ucierpiało najbardziej. Kryzys ekonomiczny dotknął ich w ogromnej mierze, ale Nicholasie. Mówimy o zawieszeniu broni, a nie o zażegnaniu konfliktu. Złudne poczucie normalności i chwila wytchnienia nie pozwoli im na powrót do rzeczywistości, którą mieli, którą kochali. Z resztą, realia się zmieniły, świat nie będzie już nigdy taki sam. – mruknął, obracając obrączkę na palcu, patrząc w stronę przyjaciela. Wziął lekki oddech i przekręcił głowę w bok. Powinni patrzeć na całą sytuację racjonalnie. Zawieszenie broni nie było końcem konfliktu, a jedynie przerwą na relaks i wytchnienie. Konflikty nigdy nie służyły zwykłym ludziom i to pozostanie niezmienne.
- Nie miała okazji poznać mnie przed ślubem, ani ja nie miałem okazji poznać jej. Zobaczyłem ją pierwszy raz w dniu ślubu. Nic dziwnego, że jest pełna obaw, słyszała pewnie jedynie historie i na ich podstawie wypracowała sobie obraz…. – nie dokończył, bo nie wiedział w zasadzie jakiego sformułowania powinien użyć. Obraz tyrana? Obraz kata? Obraz oprawcy? Obraz mordercy?
- To bez znaczenia, dopiero się poznajemy. Ciebie nie chcą ponownie swatać? – spytał. Nicholas był młody, na pewno znalazłaby się jakaś chętna młoda dama, żeby w odpowiedni sposób się nim zaopiekować.
- Gospodarka nie ustabilizuje się tak szybko. Wojna wiele zniszczyła, a odbudowanie tego co było zajmie wiele czasu. Zmienił się również system postrzegania świata, takie przynajmniej jest moje zdanie. – stwierdził spokojnie. Od niedawna interesował się zarówno gospodarką, jak i ekonomią. Zainteresowanie wynikało z konieczności podjętych działań, a im bardziej zagłębiał się w szczegóły tej dziedziny, tym bardziej dochodził do wniosku, że pojawiło się to zbyt późno i stracił naprawdę ogromną ilość czasu, a teraz musi wszystko naprawiać.
Miał nadzieję, że nie będzie takiej konieczności, aby Nicholas musiał ratować go z opresji, jednak nie wiadome co przynieść mógł los i jak mogły się potoczyć jego koleje. Dlatego lepiej mieć w pobliżu kogoś, kto będzie wiedział co zrobić. Uniósł lekko brew, kiedy Nicholas zaczął delikatnie temat zasiedzenia się za biurkiem i podjęcia ćwiczeń. No tak, siedząc przy stercie papierów nie można było zbytnio się rozwinąć w wielu dziedzinach magii.
- Oczywiście. Jeśli czujesz potrzebę, aby podjąć trening służę pomocą. – powiedział, upijając łyk alkoholu. Wyprostował się nieco. – Powinniśmy się rozwijać. To, że teraz jest spokój, a działania wojenne zostały wstrzymane, nie oznacza, że spokój będzie trwał wiecznie. Powinniśmy być przygotowani. Jeśli wolisz trening na swoje ziemie, wyślij mi sowę, a przybędę do Nottingham lub ja zapraszam do Kent, dawno Cię u nas nie było. – dodał jeszcze po chwili namysłu. Właśnie na tym powinni się skupić, na działaniu umożliwiającym im rozwój i zdobywanie nowych doświadczeń, w przeciwnym razie, zostaną zaskoczeni przez wrogów i przeciwników, a do tego nie można kategorycznie dopuścić.
- Społeczeństwo szarych czarodziejów ucierpiało najbardziej. Kryzys ekonomiczny dotknął ich w ogromnej mierze, ale Nicholasie. Mówimy o zawieszeniu broni, a nie o zażegnaniu konfliktu. Złudne poczucie normalności i chwila wytchnienia nie pozwoli im na powrót do rzeczywistości, którą mieli, którą kochali. Z resztą, realia się zmieniły, świat nie będzie już nigdy taki sam. – mruknął, obracając obrączkę na palcu, patrząc w stronę przyjaciela. Wziął lekki oddech i przekręcił głowę w bok. Powinni patrzeć na całą sytuację racjonalnie. Zawieszenie broni nie było końcem konfliktu, a jedynie przerwą na relaks i wytchnienie. Konflikty nigdy nie służyły zwykłym ludziom i to pozostanie niezmienne.
- Nie miała okazji poznać mnie przed ślubem, ani ja nie miałem okazji poznać jej. Zobaczyłem ją pierwszy raz w dniu ślubu. Nic dziwnego, że jest pełna obaw, słyszała pewnie jedynie historie i na ich podstawie wypracowała sobie obraz…. – nie dokończył, bo nie wiedział w zasadzie jakiego sformułowania powinien użyć. Obraz tyrana? Obraz kata? Obraz oprawcy? Obraz mordercy?
- To bez znaczenia, dopiero się poznajemy. Ciebie nie chcą ponownie swatać? – spytał. Nicholas był młody, na pewno znalazłaby się jakaś chętna młoda dama, żeby w odpowiedni sposób się nim zaopiekować.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nawet, gdy arystokratom czegoś brakowało często żyli tak, żeby przypadkiem nikt tego nie zauważył. Wiedzieli, że muszą się dobrze prezentować, żeby utrzymywać swoją pozycję. Milczeli na temat spowodowanych wojną problemów innych arystokratycznych rodów. Niedostatki w czasie wojny w pewnym sensie były objęte "zmową milczenia", ale przecież ciotka Adeline nie odpuściłaby przygotowania Sabatu, nawet gdyby było to wręcz niszczące dla rodzinnych zapasów. W końcu w czasie wojny prędzej przychodzi moment, w którym złoto nie wystarcza, żeby uzupełnić piwniczy wytwornym winem z najwyższej półki, które wypadałoby podać chociażby na pierwsze wino wieczoru.
– To chyba jednak poświęcenie, którego warta była sprawa. Nasza wspólna sprawa – przyznał przyjacielowi rację jednocześnie nie ukrywając w ogóle swoich poglądów. Zbyt lekkomyślnie podchodził do tego, że skutki wojny będą długofalowe. Ale co miał myśleć chłopak wychowywany od przyjęcia do przyjęcia? On znał się na dyplomacji, i zabawianiu gości, nie na ekonomii. Gdyby musiał się tym kiedyś zajmować zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej byłoby zatrudnić kogoś do pomocy. Kogoś dobrego. – Z jednej strony stoimy przed światem, o którym właściwie zawsze marzyliśmy. Światem, w którym nie musimy się ukrywać i wręcz bać się mugoli, na których łaskę byliśmy zdani wycofując się i oddając im kolejne terytoria. Ale drugiej... ja jestem osobiście zaniepokojony i muszę się do tego przyznać, Mathieu. Cały świat, który znamy zniknie. Nasza pozycja jako arystokracji się osłabia i doskonale to widzę i temu należy zapobiec, jeśli chcemy dalej znaczyć politycznie tyle co wcześniej. Naprawdę mnie to martwi. Nie chciałbym, żebyśmy się zorientowali, że inni czarodzieje zajmują naszą pozycję, gdy będzie już za późno.
– [b] Jest wojna, a ja nie pamiętam, kiedy ostatnio się pojedynkowałem. To wręcz hańba dla mojego nazwiska i chętnie odwiedzę Kent. Wiesz, że Twoja rodzina jest niezwykle ważna dla mojej. Może w przyszłym tygodniu? Masz czas w któreś popołudnie? – zapytał nie chcąc odkładać kolejnego spotkania na "nie wiadomo kiedy". Ćwiczenie zaklęć pojedynkowych było dla niego niezwykle ważne, a wiedział, że od Rosiera może się wiele nauczyć.
– Typowe małżeństwo - podsumował poznanie się w dniu ślubu. Był to częsty proceder i właściwie Nick uważał to za kompletnie normalne. – Na pewno jak Cię lepiej pozna to zmieni zdanie - udało mu się zabrzmieć tak, jakby był do tego przekonany. – Pewnie ktoś inny zasugerowałby Ci, że zawsze możesz mieć kogoś na boku, ale... - w tym momencie się zmarszczył – Mnie to osobiście brzydzi. I nawet nie chodzi tylko o to, że jeśli coś obiecuję, nawet pod przymusem, to uważam, że danego słowa należy dotrzymać, ale po prostu za bardzo szanuje damy. Chociaż oczywiście zdaje sobie sprawę z opinii bawidamka – dodał całkowicie szczerze. – Uważam, że dobrze trafiłeś skoro jest delikatna i płochliwa, a nie krnąbrna i niewychowana do roli damy. To już pół sukcesu – dodał chcąc jakoś pocieszyć przyjaciela i w sumie... sam w to wierzył. Największą tragedią byłaby krnąbrna żona.
– Jak narazie nie, ale wiem, że już minęło tyle czasu, że nestor może zacząć coś planować. Właściwie to wolałbym tym razem sam wyjść z propozycją, żeby nie traktował mnie jak problem. Ale absolutnie nie mam do tego głowy aktualnie. Wiesz... wybieranie najbardziej odpowiedniej politycznie partnerki, która zadowoliłaby nestora i której rodzina też uznałaby to za korzystne. Bo zabieganie o jej względy to przecież interesująca rozrywka – zdecydowanie nie ukrywał tego, że przebywanie w towarzystwie dam i ich komplementowanie sprawia mu ogromną przyjemność.
– To chyba jednak poświęcenie, którego warta była sprawa. Nasza wspólna sprawa – przyznał przyjacielowi rację jednocześnie nie ukrywając w ogóle swoich poglądów. Zbyt lekkomyślnie podchodził do tego, że skutki wojny będą długofalowe. Ale co miał myśleć chłopak wychowywany od przyjęcia do przyjęcia? On znał się na dyplomacji, i zabawianiu gości, nie na ekonomii. Gdyby musiał się tym kiedyś zajmować zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej byłoby zatrudnić kogoś do pomocy. Kogoś dobrego. – Z jednej strony stoimy przed światem, o którym właściwie zawsze marzyliśmy. Światem, w którym nie musimy się ukrywać i wręcz bać się mugoli, na których łaskę byliśmy zdani wycofując się i oddając im kolejne terytoria. Ale drugiej... ja jestem osobiście zaniepokojony i muszę się do tego przyznać, Mathieu. Cały świat, który znamy zniknie. Nasza pozycja jako arystokracji się osłabia i doskonale to widzę i temu należy zapobiec, jeśli chcemy dalej znaczyć politycznie tyle co wcześniej. Naprawdę mnie to martwi. Nie chciałbym, żebyśmy się zorientowali, że inni czarodzieje zajmują naszą pozycję, gdy będzie już za późno.
– [b] Jest wojna, a ja nie pamiętam, kiedy ostatnio się pojedynkowałem. To wręcz hańba dla mojego nazwiska i chętnie odwiedzę Kent. Wiesz, że Twoja rodzina jest niezwykle ważna dla mojej. Może w przyszłym tygodniu? Masz czas w któreś popołudnie? – zapytał nie chcąc odkładać kolejnego spotkania na "nie wiadomo kiedy". Ćwiczenie zaklęć pojedynkowych było dla niego niezwykle ważne, a wiedział, że od Rosiera może się wiele nauczyć.
– Typowe małżeństwo - podsumował poznanie się w dniu ślubu. Był to częsty proceder i właściwie Nick uważał to za kompletnie normalne. – Na pewno jak Cię lepiej pozna to zmieni zdanie - udało mu się zabrzmieć tak, jakby był do tego przekonany. – Pewnie ktoś inny zasugerowałby Ci, że zawsze możesz mieć kogoś na boku, ale... - w tym momencie się zmarszczył – Mnie to osobiście brzydzi. I nawet nie chodzi tylko o to, że jeśli coś obiecuję, nawet pod przymusem, to uważam, że danego słowa należy dotrzymać, ale po prostu za bardzo szanuje damy. Chociaż oczywiście zdaje sobie sprawę z opinii bawidamka – dodał całkowicie szczerze. – Uważam, że dobrze trafiłeś skoro jest delikatna i płochliwa, a nie krnąbrna i niewychowana do roli damy. To już pół sukcesu – dodał chcąc jakoś pocieszyć przyjaciela i w sumie... sam w to wierzył. Największą tragedią byłaby krnąbrna żona.
– Jak narazie nie, ale wiem, że już minęło tyle czasu, że nestor może zacząć coś planować. Właściwie to wolałbym tym razem sam wyjść z propozycją, żeby nie traktował mnie jak problem. Ale absolutnie nie mam do tego głowy aktualnie. Wiesz... wybieranie najbardziej odpowiedniej politycznie partnerki, która zadowoliłaby nestora i której rodzina też uznałaby to za korzystne. Bo zabieganie o jej względy to przecież interesująca rozrywka – zdecydowanie nie ukrywał tego, że przebywanie w towarzystwie dam i ich komplementowanie sprawia mu ogromną przyjemność.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wojna zawsze niosła za sobą straty, nie tylko gospodarcze, które dotykały każdego sektora życia, ale również moralne. Wielu walczących decydowało się podjąć kroki, które dotychczas wydawały się wykraczać dalece poza ich pojmowanie. Patrząc wstecz zastanawiał się długo jakim był człowiekiem, zanim to wszystko się zaczęło, a on sam pozwolił, aby mrok zawładnął jego ciałem i umysłem. Wycofany mężczyzna, który poszukiwał własnej życiowej drogi, wahając się, nie będąc pewnym czy postępuje właściwie. Realny obraz świata kształtował się w jego umyśle, zaczynał dostrzegać więcej, rozumieć znacznie więcej… nie było ideałów i nigdy nie będą chodzić między nimi, niemniej jednak powinni pozostawać oddani własnym przekonaniom. Odwieczna walka trwała i trwać będzie, ale to w ich rękach leżał los i przyszłość każdego mieszkańca tego kraju. To od nich zależało czy pozwolą sobie na dalsze uciemiężenie pod dyktaturą mugoli, którzy traktowali samych siebie w kategorii panów świata czy pokażą im, gdzie jest miejsce tej plugawej miernoty.
- Daleko nam do świata marzeń, ta droga jest dłuższa niż mogłoby się wydawać. – stwierdził spokojnym tonem, zanurzając usta w płynie delikatnie chyboczącym w szkle. Wziął głęboki wdech i przeniósł wzrok na Nicholasa. – To od nas samych zależy nasza siła. Coraz więcej mówi się o zdrajcach, którzy nie szanując własnego nazwiska decydują się na wspieranie drugiej strony. – ukłucie żalu pojawiło się nagle. Miał wrażenie, że cień Percivala gdzieś tutaj z nim był. Przyjaciel, którego stracił dawno temu, a to właśnie z nim zdarzało mu się przesiadywać w ogrodach Ashfield Manor. Pamiętał jego obraz z Tower of London, to dziwnie uczucie towarzyszyło mu, kiedy tylko wspomnienie zmazanego z kart arystokratycznej historii przyjaciela powracało. Nie tylko Percival poddał się tym mrzonkom i odstąpił od wyznawanych prawd. Członkowie rodu Selwyn, który Morgana tak usilnie próbowała ratować dobrym sojuszem. – Musimy postarać się o to, aby nasze rody pozostały silne. – stwierdził na końcu, odwracając na moment myśli od Persivala, Selwynów i zmieniającej się historii, której byli częścią.
- Każde popołudnie mam wolne, biorąc pod uwagę fakt, że staram się nie wchodzić swojej żonie w drogę. – zażartował, choć było w tym ziarenko prawdy. Początek relacji Mathieu i Corinne nie należał do najłatwiejszych, ale oboje dopiero przyzwyczajali się do nowych zasad gry, w której się znaleźli. Potrzebowali czasu, a on na razie nie zamierzał się spieszyć. Wspólny trening z Nicholasem na pewno będzie dobrym pretekstem, aby wyrwać się z Różanego Pałacu i oddać się czynnościom koniecznym, które były równie istotne jak praca. Ciągły rozwój, zawsze to sobie powtarzał i pewnie nigdy nie przestanie.
Kącik ust drgnął ku górze, kiedy Nicholas zaproponował możliwość posiadania kogoś na boku. Tak to funkcjonowało, już nawet zaczynało go to bawić. Jego ojciec miał kogoś na boku, a z tego związku narodził się jego brat bękart. Wedle słów Rigela – Tristan również miał kogoś na boku… A także setki innych lordów, których zdarzało mu się widywać w Wenus, których małżonki na pewno święcie wierzyły, że w tym czasie pełnili niesamowicie ważne obowiązki lordów. – Nie mam czasu, żeby szukać rozrywek na boku. – stwierdził z rozbawieniem. To akurat prawda, ciągle coś robił, ciągle za czymś godzin, nie miał czasu nawet pomyśleć o tym, żeby szukać sobie rozrywki w postaci młódki, która na pewno z chęcią i nieoszukaną przyjemnością oddałaby się w ramiona Lorda. Wystarczyło mu to, co miał, a za swoje priorytety stawiał zgoła inne wartości. Pomijając fakt, że posiadanie kochanek budziło w nim solidną niechęć. Może był dziwne, może żył ideałami… może.
- Na pewno znajdziesz w końcu odpowiednią. A jak nie, to oni znajdą ją za Ciebie. – zażartował, uśmiechając się. Tak to działało, ale może to nawet lepiej. O wiele łatwiej było się dostosować do danej sytuacji, niż poszukiwać. Wytrawnym poszukiwaczem nie było, co już zdołał sam udowodnić. Niemniej jednak, był wdzięczny za to, że Corinne była tak delikatna i subtelna, a nie wyrafinowana i spragniona władzy. – Przybądź w przyszłym tygodniu, po treningu, jeśli będziesz w stanie zjemy wspólny posiłek. Poznasz moją żonę.
- Daleko nam do świata marzeń, ta droga jest dłuższa niż mogłoby się wydawać. – stwierdził spokojnym tonem, zanurzając usta w płynie delikatnie chyboczącym w szkle. Wziął głęboki wdech i przeniósł wzrok na Nicholasa. – To od nas samych zależy nasza siła. Coraz więcej mówi się o zdrajcach, którzy nie szanując własnego nazwiska decydują się na wspieranie drugiej strony. – ukłucie żalu pojawiło się nagle. Miał wrażenie, że cień Percivala gdzieś tutaj z nim był. Przyjaciel, którego stracił dawno temu, a to właśnie z nim zdarzało mu się przesiadywać w ogrodach Ashfield Manor. Pamiętał jego obraz z Tower of London, to dziwnie uczucie towarzyszyło mu, kiedy tylko wspomnienie zmazanego z kart arystokratycznej historii przyjaciela powracało. Nie tylko Percival poddał się tym mrzonkom i odstąpił od wyznawanych prawd. Członkowie rodu Selwyn, który Morgana tak usilnie próbowała ratować dobrym sojuszem. – Musimy postarać się o to, aby nasze rody pozostały silne. – stwierdził na końcu, odwracając na moment myśli od Persivala, Selwynów i zmieniającej się historii, której byli częścią.
- Każde popołudnie mam wolne, biorąc pod uwagę fakt, że staram się nie wchodzić swojej żonie w drogę. – zażartował, choć było w tym ziarenko prawdy. Początek relacji Mathieu i Corinne nie należał do najłatwiejszych, ale oboje dopiero przyzwyczajali się do nowych zasad gry, w której się znaleźli. Potrzebowali czasu, a on na razie nie zamierzał się spieszyć. Wspólny trening z Nicholasem na pewno będzie dobrym pretekstem, aby wyrwać się z Różanego Pałacu i oddać się czynnościom koniecznym, które były równie istotne jak praca. Ciągły rozwój, zawsze to sobie powtarzał i pewnie nigdy nie przestanie.
Kącik ust drgnął ku górze, kiedy Nicholas zaproponował możliwość posiadania kogoś na boku. Tak to funkcjonowało, już nawet zaczynało go to bawić. Jego ojciec miał kogoś na boku, a z tego związku narodził się jego brat bękart. Wedle słów Rigela – Tristan również miał kogoś na boku… A także setki innych lordów, których zdarzało mu się widywać w Wenus, których małżonki na pewno święcie wierzyły, że w tym czasie pełnili niesamowicie ważne obowiązki lordów. – Nie mam czasu, żeby szukać rozrywek na boku. – stwierdził z rozbawieniem. To akurat prawda, ciągle coś robił, ciągle za czymś godzin, nie miał czasu nawet pomyśleć o tym, żeby szukać sobie rozrywki w postaci młódki, która na pewno z chęcią i nieoszukaną przyjemnością oddałaby się w ramiona Lorda. Wystarczyło mu to, co miał, a za swoje priorytety stawiał zgoła inne wartości. Pomijając fakt, że posiadanie kochanek budziło w nim solidną niechęć. Może był dziwne, może żył ideałami… może.
- Na pewno znajdziesz w końcu odpowiednią. A jak nie, to oni znajdą ją za Ciebie. – zażartował, uśmiechając się. Tak to działało, ale może to nawet lepiej. O wiele łatwiej było się dostosować do danej sytuacji, niż poszukiwać. Wytrawnym poszukiwaczem nie było, co już zdołał sam udowodnić. Niemniej jednak, był wdzięczny za to, że Corinne była tak delikatna i subtelna, a nie wyrafinowana i spragniona władzy. – Przybądź w przyszłym tygodniu, po treningu, jeśli będziesz w stanie zjemy wspólny posiłek. Poznasz moją żonę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wojna… Nie był do tego przygotowywany chociaż wolałby nigdy się do tego nie przyznawać. Nawet przed samym sobą. Byłby to naprawdę wstyd dla rodziny, że nie potrafi odnaleźć się w takiej sytuacji. W końcu był mężczyzną. Spoczywały na nim pewne obowiązki względem Rodu i względem całej magicznej arystokracji. To, że lepiej odnajdywał się na bankietach i jego wojenną bronią była bardziej intryga niż różdżka było oczywiste. Ale nie należało na to zwracać uwagi. W końcu jeśli była wojna to powinien stać się żołnierzem. I to nie szeregowcem ale oficerem. Przecież nosił nazwisko starożytnego rodu. Wolałby udawać, że nic się nie dzieje, ale niestety okoliczności zmuszały do zmiany stylu życia. Nie tylko przez nie do końca zaspokajane potrzeby materialne. Udawanie, że ciągle żyją w takim samym luksusie jak przed wojną akurat wychodziło mu całkiem dobrze. Ale nie mógł już odganiać od siebie myśli, że przyjdzie czas, kiedy będzie trzeba zawalczyć, zaryzykować. Żeby utrzymać wysoką pozycję w kształtującej się nowej rzeczywistości.
– Nie twierdzę, że jesteśmy już blisko. Niestety - [b] westchnął znów myśląc o tym, że nie obędzie się bez brudzenia rąk. – [b] Ale w końcu zmierzamy w dobrą stronę – skrzywił się niezadowolony myśląc o zdrajcach. Dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, że jednym ze zdrajców jest jego kuzyn. Ale nie uważał go już za kuzyna. Przez jego szaleństwo większa odpowiedzialność spoczywała na barkach Nicholasa. Musiał pokazać, że jedna czarna owca nie przekreśla całej rodziny. Był to winien Nestorowi. Nie ukrywał tego, że zwrócenie na to uwagi go ubodło. Ale Rosier miał rację. Nick był tego świadomy.
– Powinniśmy trzymać się ze sobą jeszcze bliżej. Gdyby nie tragiczny wypadek dzięki mojej żonie byłbym blisko z Malfoyami… – tak, to był w tym momencie bardzo dobry sojusz polityczny, ale niestety. Nie tylko złamane serce było problemem związanym ze śmiercią jego żony. To, że pokochał ją dopiero po ślubie nic nie zmieniało. – Wiem, że ciotka zaprosiła na sabat osoby spoza… naszego ścisłego grona. Zastanawiam się czy tego typu zbliżenie się do nich nie byłoby dobrym pomysłem. Wybijają się na tej wojnie… – tak, to wymyślania aranżowanych małżeństw nadawał się bardziej niż do obmyślania strategii na wojnie. – Z drugiej strony skoro ciotka zaprosiła osoby spoza Świętej 28 na Sabat, może dałoby się ją namówić by nie zapraszała zdrajców. To byłby wyraźny sygnał, co sądzimy na ich temat. – przekonywanie ciotki było zwykle nie lada wyzywaniem, ale wiedział jak to zrobić. Wystarczyło wmanewrować ją w to, żeby uwierzyła, że to tylko jej pomysł.
– W takim razie… wtorek? Nie ma co czekać - zapytał nawet trochę podekscytowany tym, że rozprostuje trochę kości zastałe od siedzenia za biurkiem.
– Każdy czasami musi się zrelaksować – uśmiechnął się złośliwie. Sam właściwie dawno nie był w Wenus a teraz obrączka na palcu go nie blokowała… Oko mu błysnęło, gdy o tym pomyślał.
– Jeśli znajdą to kupię pierścionek i powiem „tak” kiedy tam będzie trzeba. Mam doświadczenie. – wzruszył ramionami. Widać było, że nie jest zbyt zachwycony taką wizją, ale do głowy nie przyszłoby mu inne wyjście.
– Myślisz, że nie będę w stanie? – uniósł jedną brew wyraźnie rozbawiony tą perspektywą. Może i to była dość prawdopodobna opcja, ale miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, żeby się do tego przyznać. – Obiadu z Twoją małżonką nie mógłbym sobie odmówić. Już nie mogę się doczekać.
– Nie twierdzę, że jesteśmy już blisko. Niestety - [b] westchnął znów myśląc o tym, że nie obędzie się bez brudzenia rąk. – [b] Ale w końcu zmierzamy w dobrą stronę – skrzywił się niezadowolony myśląc o zdrajcach. Dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, że jednym ze zdrajców jest jego kuzyn. Ale nie uważał go już za kuzyna. Przez jego szaleństwo większa odpowiedzialność spoczywała na barkach Nicholasa. Musiał pokazać, że jedna czarna owca nie przekreśla całej rodziny. Był to winien Nestorowi. Nie ukrywał tego, że zwrócenie na to uwagi go ubodło. Ale Rosier miał rację. Nick był tego świadomy.
– Powinniśmy trzymać się ze sobą jeszcze bliżej. Gdyby nie tragiczny wypadek dzięki mojej żonie byłbym blisko z Malfoyami… – tak, to był w tym momencie bardzo dobry sojusz polityczny, ale niestety. Nie tylko złamane serce było problemem związanym ze śmiercią jego żony. To, że pokochał ją dopiero po ślubie nic nie zmieniało. – Wiem, że ciotka zaprosiła na sabat osoby spoza… naszego ścisłego grona. Zastanawiam się czy tego typu zbliżenie się do nich nie byłoby dobrym pomysłem. Wybijają się na tej wojnie… – tak, to wymyślania aranżowanych małżeństw nadawał się bardziej niż do obmyślania strategii na wojnie. – Z drugiej strony skoro ciotka zaprosiła osoby spoza Świętej 28 na Sabat, może dałoby się ją namówić by nie zapraszała zdrajców. To byłby wyraźny sygnał, co sądzimy na ich temat. – przekonywanie ciotki było zwykle nie lada wyzywaniem, ale wiedział jak to zrobić. Wystarczyło wmanewrować ją w to, żeby uwierzyła, że to tylko jej pomysł.
– W takim razie… wtorek? Nie ma co czekać - zapytał nawet trochę podekscytowany tym, że rozprostuje trochę kości zastałe od siedzenia za biurkiem.
– Każdy czasami musi się zrelaksować – uśmiechnął się złośliwie. Sam właściwie dawno nie był w Wenus a teraz obrączka na palcu go nie blokowała… Oko mu błysnęło, gdy o tym pomyślał.
– Jeśli znajdą to kupię pierścionek i powiem „tak” kiedy tam będzie trzeba. Mam doświadczenie. – wzruszył ramionami. Widać było, że nie jest zbyt zachwycony taką wizją, ale do głowy nie przyszłoby mu inne wyjście.
– Myślisz, że nie będę w stanie? – uniósł jedną brew wyraźnie rozbawiony tą perspektywą. Może i to była dość prawdopodobna opcja, ale miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, żeby się do tego przyznać. – Obiadu z Twoją małżonką nie mógłbym sobie odmówić. Już nie mogę się doczekać.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do wojny nie dało się przygotować. To niezliczona ilość nieprzewidywalnych zdarzeń, z którymi przychodzi się zmierzyć w mniej lub bardziej komfortowych warunkach. Wiedzieli o co toczyły się walki, wiedzieli o co dokładnie walczyli. Wizja świata, do której prowadziły ich działania była piękna. Nie musieli więcej chylić czoła przed mugolami, którzy zgotowali im niejednokrotnie wiele bólu i krzywd. Powinni odpokutować swoje winy, ukoić się, ugiąć przed tymi, których przez wiele lat niszczyli przez swoje niezrozumienie i wąskość myślenia. Jeśli Czarodzieje chcieli pokoju, musieli być gotowi na wojnę. Musieli wydrzeć swoją wolność i wyższość z ich szlamowatych łapsk, którym nie należało się zupełnie nic.
- Wszystko zależy i zależało od nas. – powiedział spokojnie odtrącając myśl o Percivalu i jego bolesnej zdradzie. Dalecy byli od ideałów, którykolwiek z nich, ale Rosier nigdy nie zdradziłby własnej krwi, własnej rodziny.
- Sojusze są w wojnie bardzo ważne. – mruknął. Coś na ten temat wiedział i mógł się wypowiedzieć. Najpierw pomysł Tristana na sojusz z Selwynami – spalony po kilku miesiącach. Później jego pomysł na sojusz z rodem Avery – spalony w jeszcze krótszym czasie. Później zauroczenie zakazaną Lady Carrow. Rwące się serce w stronę Lady Burke i bach… był w małżeństwie z Corinne, choć poznał ją dopiero w dniu ślubu. Takie ciekawe zrządzenie losu. Wziął lekki oddech, wsłuchując się w słowa Nicholasa na temat zaproszenia na sabat osób spoza ich grona. Fakt, miało to miejsce, nie wyszło źle, przynajmniej w jego mniemaniu. Powinni być obyci w towarzystwie, nie wszyscy jednak mieli na tyle ogłady, aby wypaść co najmniej dobrze.
- Myślę, że zdrajcy i tak nie mają odwagi zjawić się w miejscu, w którym jest tyle osób wierzących w jedyną słuszną drogę. – powiedział z lekkim uśmiechem. Śmierciożercy, Rycerze Walpurgii i ich sojusznicy… Zdrajcy doskonale zdawali sobie sprawę co arystokracja wyznająca ład Czarnego Pana sądzi na ich temat i nie mieli wystarczająco dużych… argumentów, aby zjawiać się w Ashfield Manor.
Uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy Nicholas z ekscytacją stwierdził, że nie ma na co czekać, a potem zadał pytanie.
- Sądzę, że trening nie ma sensu, kiedy się oszczędzamy. – stwierdził, a kącik jest ust uniósł się jeszcze bardziej. – W takim razie zapraszam we wtorek, gdyby coś uległo zmianie wyślę Ci sowę. – dodał, kończąc zawartość swojej szklanki i odstawił ją na blach. Wyprostował się i podniósł z pozycji siedzącej. – Zasiedziałem się, czas na mnie. Do zobaczenia. We wtorek. – pożegnał się z Nicholasem, a później za bramami Ashfield Manor teleportował się na ziemię hrabstwa Kent.
zt
- Wszystko zależy i zależało od nas. – powiedział spokojnie odtrącając myśl o Percivalu i jego bolesnej zdradzie. Dalecy byli od ideałów, którykolwiek z nich, ale Rosier nigdy nie zdradziłby własnej krwi, własnej rodziny.
- Sojusze są w wojnie bardzo ważne. – mruknął. Coś na ten temat wiedział i mógł się wypowiedzieć. Najpierw pomysł Tristana na sojusz z Selwynami – spalony po kilku miesiącach. Później jego pomysł na sojusz z rodem Avery – spalony w jeszcze krótszym czasie. Później zauroczenie zakazaną Lady Carrow. Rwące się serce w stronę Lady Burke i bach… był w małżeństwie z Corinne, choć poznał ją dopiero w dniu ślubu. Takie ciekawe zrządzenie losu. Wziął lekki oddech, wsłuchując się w słowa Nicholasa na temat zaproszenia na sabat osób spoza ich grona. Fakt, miało to miejsce, nie wyszło źle, przynajmniej w jego mniemaniu. Powinni być obyci w towarzystwie, nie wszyscy jednak mieli na tyle ogłady, aby wypaść co najmniej dobrze.
- Myślę, że zdrajcy i tak nie mają odwagi zjawić się w miejscu, w którym jest tyle osób wierzących w jedyną słuszną drogę. – powiedział z lekkim uśmiechem. Śmierciożercy, Rycerze Walpurgii i ich sojusznicy… Zdrajcy doskonale zdawali sobie sprawę co arystokracja wyznająca ład Czarnego Pana sądzi na ich temat i nie mieli wystarczająco dużych… argumentów, aby zjawiać się w Ashfield Manor.
Uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy Nicholas z ekscytacją stwierdził, że nie ma na co czekać, a potem zadał pytanie.
- Sądzę, że trening nie ma sensu, kiedy się oszczędzamy. – stwierdził, a kącik jest ust uniósł się jeszcze bardziej. – W takim razie zapraszam we wtorek, gdyby coś uległo zmianie wyślę Ci sowę. – dodał, kończąc zawartość swojej szklanki i odstawił ją na blach. Wyprostował się i podniósł z pozycji siedzącej. – Zasiedziałem się, czas na mnie. Do zobaczenia. We wtorek. – pożegnał się z Nicholasem, a później za bramami Ashfield Manor teleportował się na ziemię hrabstwa Kent.
zt
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ogrody
Szybka odpowiedź