Króliki też mają takie zęby
AutorWiadomość
wiosna, rok 1949, błonia hogwartu
Strasznie było patrzeć na jej łzy. Ściekały z oczu jak grochy i znikały w białym kołnierzu szkolnej koszuli, nieważne jak często uczennice sięgały po chusteczki i ocierały nimi policzki Willow, Gryfonka wciąż zanosiła się szlochem niosącym się echem po pokoju wspólnym. Ale żeby tak się przejmować jakąś wyrodną Ślizgonką? Oni wszyscy potrafili tylko syczeć spomiędzy jedynek, pluć jadem i chadzać z wysoko uniesioną głową, żeby potknąć się na drobnym, kamiennym wzniesieniu między różnymi poziomami podłogi. Trixie była na to odporna, ale niektóre z jej przyjaciółek, jak widać, wręcz przeciwnie. W kilka dziewcząt przesiadywały właśnie przy kominku w domu lwa, próbując pocieszyć zapłakaną Willow Scrimgeour, chociaż ich starania spełzały na niczym; nie pomagały nawet prześmiewcze historie wymieniane między sobą o domu węża, czy łakocie zakupione w Hogsmeade przez jedną z koleżanek. Sprawa była większego kalibru.
A to oznaczało, że ktoś musiał wymierzyć sprawiedliwość.
- Dość, idę pokazać zębatej co o niej myślę - zapowiedziała dziarsko Beckett i zanim ktokolwiek był w stanie odwołać ją od tego pomysłu wybiegła z dormitorium z różdżką w dłoni. Spodziewała się zastać panienkę w otoczeniu wianuszka jej wiernych przydupasów, ewentualnie dostrzec ją samą w roli przydupasa ładniejszej z tych zadufanych w sobie arystokratek, ale poszukiwania ostatecznie powiodły ją na błonia, gdzie z zarumienionymi z wysiłku policzkami dostrzegła ów pokrakę pod jednym z drzew. Wspięła się na wzgórze i zamaszyście ułożyła ręce na swoich biodrach, kiedy już stanęła nieopodal. Chrząknięciem zaakcentowała swoją obecność.
- Co masz do Scrimgeour, Black? - zaczęła wojowniczo, z pochmurną mimiką i ściągniętymi brwiami. Może i była od niej niższa - i szczuplejsza -, ale to nie oznaczało, że ktoś tak nieciekawy jak Aquila mógł nią pomiatać, a na pewno już nie jej przyjaciółkami. Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną, tak głosiła niepisana zasada współdzielona przez większość uczniów Gryffindoru. - Tak cię uwiera, że dostała wybitny z ostatniego eseju? Taka jesteś zazdrosna? No tak, bo co powie tatuś na jedno powyżej oczekiwań? - warczała jak wściekły psidwak, a jednocześnie w teatralnych gestach symulowała pochmurnego lorda, który mógł, ale nie musiał przypominać rodzica Blackówny. Właściwie o jej familii wiedziała tyle co nic, przekonana, że wszyscy z nich i tak byli oślizgli, oblepieni śliną próbujących wkupić się w ich łaski darmozjadów, a to wystarczyło by ukrócić jakąkolwiek ciekawość. Gamonie i tyle. Dorobkiewicze. Zatęchłe ostrygi. - Skończ się jej czepiać albo będziesz miała ze mną do czynienia - zakończyła poważnie i skrzyżowała ręce na piersi; w jednej z dłoni wciąż tkwiła różdżka z dzikiego bzu. Pod względem znajomości zaklęć nie były sobie równe, Beckett miała oczywistą przewagę, więc pozostało jedynie liczyć na śladowe ilości rozsądku znajdujące się gdzieś na dnie tego zakutego łba. Lepiej ze mną nie zadzieraj.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Małe i tępe Gryfonki reprezentowały sobą dokładnie to, co domowe skrzaty. Nie! Reprezentowały znacznie mniej. Domowe skrzaty przynajmniej dało się ułożyć i miały cel w życiu, a Gryfoni? Najlepiej byłoby usunąć ten dom z Hogwartu. Aquila przecież znała się na historii magii i jednego była pewna. Przenigdy w historii całego świata, żaden Gryfon nie osiągnął nic więcej ponad umiejętnością sznurowania własnych sznurówek. Gdy kilka godzin wcześniej Willow Scrimgeour (oślizgła glizda, która dziwnym trafem dostała wybitny z eseju na temat księżyców Jowisza na astronomię) śmiała wytknąć Aquili fakt, że dziewczyna niemal nigdy samodzielnie nie wykonywała swoich prac domowych. Skąd to paskudne dziewczę zresztą mogło o tym wiedzieć? Nie potrzebowała uczyć się astronomii, bardziej niż już ją umiała, była przecież z Blacków. Dzięki nazwisku była przecież gwiazdą, ba! Jej imię dosłownie oznaczało cały gwiazdozbiór! Nie musiała pisać esejów i udowadniać swojej wiedzy.
Był piątek, miłe popołudnie, a rok szkolny powoli dobiegał końca. Black niemal nie mogła doczekać się powrotu do rodzinnego domu, do ojca, który mógłby opowiedzieć jej więcej o historii, o legendach i o pięknie czarodziejskiego świata. Gdyby nie fakt, że w Londynie można było spotkać mugoli - nigdy nie chciałaby opuszczać Grimmauld Place. Teraz mogła jednak odpocząć na błoniach Hogwartu, ciesząc się z dobrej pogody w cieniu drzewa, aby na wszelki wypadek prażące słońce nie dotarło w nadmiarze do jej delikatnej skóry. Wyprostowała jeszcze spódnicę i różdżkę wplątała w warkocz, kładąc delikatny jasny kocyk na płaskim korzeniu drzewa, który wystawał dobre pół metra nad powierzchnię ziemi. Mogła usiąść w spokoju i poczytać książkę, co też zamierzała zrobić, gdy nagle za sobą usłyszała głos. Aquila wiedziała, aż zbyt dobrze do kogo należał.
- Beckett - wycedziła przez zęby, wstając z koca, na który odłożyła książkę. - Ja? Zazdrosna? - parsknęła śmiechem, prosto w twarz niziutkiej Beatrix. Te koszmarnie grube brwi i dziwne stroje, jakieś chusty, którymi się obwiązywała, zero szyku, klasy i stylu. Żałosne. - Scrimgeour nadaje się do czyszczenia korytarzy na III piętrze, a nie do astronomii. Tak samo jak Ty, wariatko - założyła ręce na siebie i wykrzywiła twarz, przygryzając policzki i unosząc nos wysoko. - Nie boję się Ciebie, wiesz w ogóle, kim jestem?! Jestem z rodu Black, my takich jak ty jemy na śniadanie, mieszańcu - prychnęła jeszcze i ostentacyjnie odwróciła głowę, pewna swoich racji. Nie zamierzała z nią dalej dyskutować. - Idź stąd, zanim mnie wkurzysz - odwróciła się napięcie i odeszła z powrotem do swojego miękkiego kocyka i książki dywagującej o dokonaniach Galileusza.
Był piątek, miłe popołudnie, a rok szkolny powoli dobiegał końca. Black niemal nie mogła doczekać się powrotu do rodzinnego domu, do ojca, który mógłby opowiedzieć jej więcej o historii, o legendach i o pięknie czarodziejskiego świata. Gdyby nie fakt, że w Londynie można było spotkać mugoli - nigdy nie chciałaby opuszczać Grimmauld Place. Teraz mogła jednak odpocząć na błoniach Hogwartu, ciesząc się z dobrej pogody w cieniu drzewa, aby na wszelki wypadek prażące słońce nie dotarło w nadmiarze do jej delikatnej skóry. Wyprostowała jeszcze spódnicę i różdżkę wplątała w warkocz, kładąc delikatny jasny kocyk na płaskim korzeniu drzewa, który wystawał dobre pół metra nad powierzchnię ziemi. Mogła usiąść w spokoju i poczytać książkę, co też zamierzała zrobić, gdy nagle za sobą usłyszała głos. Aquila wiedziała, aż zbyt dobrze do kogo należał.
- Beckett - wycedziła przez zęby, wstając z koca, na który odłożyła książkę. - Ja? Zazdrosna? - parsknęła śmiechem, prosto w twarz niziutkiej Beatrix. Te koszmarnie grube brwi i dziwne stroje, jakieś chusty, którymi się obwiązywała, zero szyku, klasy i stylu. Żałosne. - Scrimgeour nadaje się do czyszczenia korytarzy na III piętrze, a nie do astronomii. Tak samo jak Ty, wariatko - założyła ręce na siebie i wykrzywiła twarz, przygryzając policzki i unosząc nos wysoko. - Nie boję się Ciebie, wiesz w ogóle, kim jestem?! Jestem z rodu Black, my takich jak ty jemy na śniadanie, mieszańcu - prychnęła jeszcze i ostentacyjnie odwróciła głowę, pewna swoich racji. Nie zamierzała z nią dalej dyskutować. - Idź stąd, zanim mnie wkurzysz - odwróciła się napięcie i odeszła z powrotem do swojego miękkiego kocyka i książki dywagującej o dokonaniach Galileusza.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ależ ta kreatura plugawiła jej piękne nazwisko swoim piskliwym głosikiem. Beckett, to brzmiało dumnie, godnie, o wiele bardziej niż jakieś typowe Black, tymczasem w jej ustach przypominało obelgę dla całego brytyjskiego narodu - tym samym Aquila wytoczyła wojnę nie tyle jej samej, co i wszystkim jej krewnym. Oj, pożałujesz tego, paskudo.
Ciemne oczy odnalazły te antracytowe tarcze tęczówek, w które wpatrywała się bojowo, gotowa w każdej chwili skoczyć ślizgonce do gardła i wyrównać rachunki. Ale dobrze, spokojnie, każdemu degeneratowi należała się szansa wyjaśnienia swoich win, tak powtarzał ojciec - i najwyraźniej gówno miał, nie rację.
- Skoro ona ze swoimi ocenami z astronomii może czyścić korytarze, to co z tobą, Black? Nadawałabyś się co najwyżej na szmatkę w jej dłoniach, może w końcu ktoś zrobiłby użytek z tak koszmarnej twarzy - żachnęła się od razu, bezczelnie wchodząc w słowo szlachetnie urodzonej uczennicy. Szlachetnie urodzonej, dobre sobie - niby co o tym decydowało? Fakt umieszczenia nazwiska rodzinnego w jakiejś starej książce, której nikt nigdy nie przeczytał? Jeśli tacy jak ona mieli stać na czubku drabiny społecznej i spoglądać w dół na resztę społeczeństwa, Trixie z całą swoją serdecznością życzyła im, żeby drabina rozleciała się w drobny pył i przygniotła ich metalowymi szczeblami, kiedy już spadną na dno.
Wiesz w ogóle kim jestem? Usta Beckett wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu, brwi rozluźniły, a jej twarz na moment wydawała się wręcz przyjazna, gdyby nie ten podły błysk w czekoladowych oczach, które nieustannie piorunowały jej oponentkę.
- No nawet się nie dziwię, wiesz? - mruknęła wyzywająco. - Z tymi swoimi zębiskami na pewno byłabyś zdolna wgryźć się w jakiegoś człowieka i wyszarpać mu kawał mięsa. Aż dziwne, że nie ryjesz nimi w ziemi - odparowała spokojnie, tak spokojnie, jak tylko pozwoliła jej wrodzona teatralność. Chciała dopiec tej smarkuli, pokazać jej, że brzydkie nazwisko nie uprawnia do szydzenia z innych - za pomocą jej własnej broni; uprawniało jedynie do płakania nad swoją krzywą mordą przed lustrem w łazience dla dziewcząt. - To co, masz już jakieś doświadczenie w zjadaniu mieszańców? Króliczku? - ostatnie słowo wycedziła przez zaciśnięte zęby i nie odpowiedziała już nic, kiedy groźba wkurzenia Aquili padła z jej ust. Śmieszne.
Następna seria wydarzeń nastąpiła w rytmie kilku sekund. Trixie nie myślała nad tym co dokładnie robi kiedy jej ręce wysunęły się do przodu, a dłonie przylgnęły do pleców Black na wysokości łopatek - po to, by jednym zdecydowanym ruchem pchnąć ją w kierunku zbocza pagórka. Przecież jej się należało!
Ciemne oczy odnalazły te antracytowe tarcze tęczówek, w które wpatrywała się bojowo, gotowa w każdej chwili skoczyć ślizgonce do gardła i wyrównać rachunki. Ale dobrze, spokojnie, każdemu degeneratowi należała się szansa wyjaśnienia swoich win, tak powtarzał ojciec - i najwyraźniej gówno miał, nie rację.
- Skoro ona ze swoimi ocenami z astronomii może czyścić korytarze, to co z tobą, Black? Nadawałabyś się co najwyżej na szmatkę w jej dłoniach, może w końcu ktoś zrobiłby użytek z tak koszmarnej twarzy - żachnęła się od razu, bezczelnie wchodząc w słowo szlachetnie urodzonej uczennicy. Szlachetnie urodzonej, dobre sobie - niby co o tym decydowało? Fakt umieszczenia nazwiska rodzinnego w jakiejś starej książce, której nikt nigdy nie przeczytał? Jeśli tacy jak ona mieli stać na czubku drabiny społecznej i spoglądać w dół na resztę społeczeństwa, Trixie z całą swoją serdecznością życzyła im, żeby drabina rozleciała się w drobny pył i przygniotła ich metalowymi szczeblami, kiedy już spadną na dno.
Wiesz w ogóle kim jestem? Usta Beckett wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu, brwi rozluźniły, a jej twarz na moment wydawała się wręcz przyjazna, gdyby nie ten podły błysk w czekoladowych oczach, które nieustannie piorunowały jej oponentkę.
- No nawet się nie dziwię, wiesz? - mruknęła wyzywająco. - Z tymi swoimi zębiskami na pewno byłabyś zdolna wgryźć się w jakiegoś człowieka i wyszarpać mu kawał mięsa. Aż dziwne, że nie ryjesz nimi w ziemi - odparowała spokojnie, tak spokojnie, jak tylko pozwoliła jej wrodzona teatralność. Chciała dopiec tej smarkuli, pokazać jej, że brzydkie nazwisko nie uprawnia do szydzenia z innych - za pomocą jej własnej broni; uprawniało jedynie do płakania nad swoją krzywą mordą przed lustrem w łazience dla dziewcząt. - To co, masz już jakieś doświadczenie w zjadaniu mieszańców? Króliczku? - ostatnie słowo wycedziła przez zaciśnięte zęby i nie odpowiedziała już nic, kiedy groźba wkurzenia Aquili padła z jej ust. Śmieszne.
Następna seria wydarzeń nastąpiła w rytmie kilku sekund. Trixie nie myślała nad tym co dokładnie robi kiedy jej ręce wysunęły się do przodu, a dłonie przylgnęły do pleców Black na wysokości łopatek - po to, by jednym zdecydowanym ruchem pchnąć ją w kierunku zbocza pagórka. Przecież jej się należało!
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Black mogłaby poczuć się winna w momencie gdyby zupełnym przypadkiem (bo przecież nie specjalnie) uraziła kogoś równego sobie. Tymczasem Beckett? Mugolskie nazwisko niereprezentujące sobą nic poza bezczelnością i ewidentnie zbyt wysokim mniemaniem o sobie. O nie, kogoś takiego nie dało się urazić. Można było co najwyżej łaskawie przedstawić mu pewne fakty dotyczące jego osoby. Tyle. Kropka. Aquila wywróciła oczami, słuchając, jak mała jędza usiłuje obrazić ją. Jakby słowa kogoś TAKIEGO pokroju miały cokolwiek znaczyć dla LADY Aquili ze szlachetnego i starożytnego rodu Black. Doprawdy, to już zaczynało się robić zwyczajnie komiczne.
- Przekaż swojej koleżance, że jeśli będzie grzeczna to być może przyjmiemy ją na Grimmauld Place. Odnalazła by się świetnie ze skrzatami domowymi. Zauważyłaś, że mają podobne nosy? - uniosła brew do góry, usiłując zachować kompletnie poważny wyraz twarzy, chociaż jej własny żart niezwykle ją rozbawił.
Nie od wczoraj wiadome było, że Ci lepiej urodzeni reprezentowali sobą znacznie więcej niż ktokolwiek inny z ich świata (o tym paskudnym mugolskim nawet nie wspominając). Beckett, Scrimgeour i cała reszta tego pospólstwa mogła co najwyżej próbować dorosnąć im do pięt, ale nie mieli ku temu żadnych predyspozycji. Krew tego typu rodzin mieszała się z tą plugawą, a trzeba było być skończonym idiotą, by nie domyślać się, że to krew miała najwyższe znaczenie. Nie bez powodu to jej pradziadek, Phineas Nigellus Black był najznamienitszym dyrektorem Hogwartu. A kim był pradziad Beckett? Zapewne żałosnym sklepikarzem, albo innym wariatem, który nic nigdy nie osiągnął.
- Zębiskami?! - pisnęła oburzona. Przecież wcale nie były duże! Może tylko odrobinę większe od zębów Evandry albo Prim, ale to też nie aż tak, by ktokolwiek mógł to zauważyć. Aquila była wściekła, że Beckett śmiała zwrócić uwagę na ten kompleks. - Jesteś nikim, Beckett - wzięła głęboki oddech, by tak jak ojciec, odpowiedzieć ze stoickim spokojem na każdy tego typu tekst. - Plugawym miszańcem.
Nie miała zamiaru dyskutować dalej, pewna, że Beatrix zaraz sobie pójdzie, a ona, gdy trochę się uspokoi po tych nieprzyjemnych słowach dziewczyny, opowie o wszystkim Rigelowi, Evandrze, Prim, Forsythii i Perseusowi. Nikt nie będzie jej obrażał! Nikt! Siedziała spokojnie, trzęsąc się w środku, ale nie miała zamiaru przestać udawać, że dalej czyta, dopóki ta szlama sobie nie pójdzie. Wtem, zupełnie znikąd, poczuła jej dłonie na łopatkach, pchające ją do przodu.
- Aaaaaaaaa! - wykrzyczała jeszcze i poleciała jak długa do przodu. Wzgórze nie było strome, ale wystarczające, by sturlać się po nim niczym kafel mknący po boisku. Aquila czuła jak powoli zaczyna boleć ją żebro, łokieć, udo i... pośladki? Nie zdawała sobie nawet sprawy. jak długo tak leciała, aż zatrzymała się w końcu wiele metrów niżej, poturbowana i obolała. - BECKETT! - wykrzyczała tylko, gdy udało jej się złapać oddech i odepchnąć się łokciami od zimnej trawy. - BECKETT ZABIJĘ CIĘ! - chwyciła różdżkę i wymierzyła nią w dziewczynę. - Densaugeo! - krzyknęła.
- Przekaż swojej koleżance, że jeśli będzie grzeczna to być może przyjmiemy ją na Grimmauld Place. Odnalazła by się świetnie ze skrzatami domowymi. Zauważyłaś, że mają podobne nosy? - uniosła brew do góry, usiłując zachować kompletnie poważny wyraz twarzy, chociaż jej własny żart niezwykle ją rozbawił.
Nie od wczoraj wiadome było, że Ci lepiej urodzeni reprezentowali sobą znacznie więcej niż ktokolwiek inny z ich świata (o tym paskudnym mugolskim nawet nie wspominając). Beckett, Scrimgeour i cała reszta tego pospólstwa mogła co najwyżej próbować dorosnąć im do pięt, ale nie mieli ku temu żadnych predyspozycji. Krew tego typu rodzin mieszała się z tą plugawą, a trzeba było być skończonym idiotą, by nie domyślać się, że to krew miała najwyższe znaczenie. Nie bez powodu to jej pradziadek, Phineas Nigellus Black był najznamienitszym dyrektorem Hogwartu. A kim był pradziad Beckett? Zapewne żałosnym sklepikarzem, albo innym wariatem, który nic nigdy nie osiągnął.
- Zębiskami?! - pisnęła oburzona. Przecież wcale nie były duże! Może tylko odrobinę większe od zębów Evandry albo Prim, ale to też nie aż tak, by ktokolwiek mógł to zauważyć. Aquila była wściekła, że Beckett śmiała zwrócić uwagę na ten kompleks. - Jesteś nikim, Beckett - wzięła głęboki oddech, by tak jak ojciec, odpowiedzieć ze stoickim spokojem na każdy tego typu tekst. - Plugawym miszańcem.
Nie miała zamiaru dyskutować dalej, pewna, że Beatrix zaraz sobie pójdzie, a ona, gdy trochę się uspokoi po tych nieprzyjemnych słowach dziewczyny, opowie o wszystkim Rigelowi, Evandrze, Prim, Forsythii i Perseusowi. Nikt nie będzie jej obrażał! Nikt! Siedziała spokojnie, trzęsąc się w środku, ale nie miała zamiaru przestać udawać, że dalej czyta, dopóki ta szlama sobie nie pójdzie. Wtem, zupełnie znikąd, poczuła jej dłonie na łopatkach, pchające ją do przodu.
- Aaaaaaaaa! - wykrzyczała jeszcze i poleciała jak długa do przodu. Wzgórze nie było strome, ale wystarczające, by sturlać się po nim niczym kafel mknący po boisku. Aquila czuła jak powoli zaczyna boleć ją żebro, łokieć, udo i... pośladki? Nie zdawała sobie nawet sprawy. jak długo tak leciała, aż zatrzymała się w końcu wiele metrów niżej, poturbowana i obolała. - BECKETT! - wykrzyczała tylko, gdy udało jej się złapać oddech i odepchnąć się łokciami od zimnej trawy. - BECKETT ZABIJĘ CIĘ! - chwyciła różdżkę i wymierzyła nią w dziewczynę. - Densaugeo! - krzyknęła.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szlachetna i starożytna to była co najwyżej facjata matki Aquili. Pewnie przypominała zaschniętą mumię zawiniętą w bandaże, to samo zresztą inne jej krewne, a każda z nich pokraczniejsza i brzydsza od drugiej. Nic dziwnego, przecież ktoś musiał odpowiadać za nieciekawy dobór genów tej Blackówny, która losu na loterii swoją urodą na pewno nie wygrała; tak naprawdę należało winić te wszystkie pokolenia, które mieszały się między sobą jak psy w rui, licząc, że z ich wątpliwie szczerej miłości nie powstanie w końcu jakiś potwór. Szkoda, że ta rola przypadła ślizgonce, Trixie nawet by jej współczuła, gdyby nie fakt, że ta była wredną wydrą, którą należało raz na zawsze spacyfikować.
- Nie, jak patrzyłam to akurat twoje zęby odbijały promienie słoneczne i na chwilę mnie oślepiły, tępoto - odpowiedziała i wzruszyła obojętnie ramionami, choć w środku aż drżała ze złości. Jak ta wywłoka śmiała w ten sposób mówić o Willow? Scrimgeour była najsłodszą i najbardziej wrażliwą istotą pod słońcem, w dodatku bardzo zdolną i mądrą, a to, że dostawała lepsze oceny niż jakaś szlachcianeczka spod czarnej gwiazdy wcale nie obracało ją w obiekt do żartów dla gadzich zazdrośników. Ale oni najwyraźniej byli za głupi, by to zrozumieć. Szkoda, wielka szkoda.
Zadowolenie błysnęło w jej oczach, kiedy akcja zwieńczyła się reakcją. Tu cię mam, pomyślała Beckett i przekrzywiła głowę, w rozbawieniu przyglądając się temu, jak Aquila miota się w kleszczach swoich kompleksów i próbuje jakkolwiek się odgryźć, choć wyszło z tego... niewiele. Jakaś marna podróbka stoicyzmu, który ani trochę nie zaimponował młodej Beatrix. Liczyła na więcej - bo w innym wypadku to jak dysputa z kaleką umysłowym, niby rozmawiasz, ale jednak druga strona nie do końca jarzy o co ci chodzi.
- Tylko na tyle cię stać, Black? Serio? - mruknęła z rozczarowaniem; o mieszańcu słyszała statystycznie trzy razy w tygodniu, zawsze ze ślizgońskich paszczy, więc zdążyła się już przyzwyczaić na tyle, by za każdym razem nie próbować wybijać im zębów. Inaczej miałaby się sprawa, gdyby obelga dotyczyła jej ojca, o, albo pani Cattermole: wtedy zamieniłaby się w narwanego psidwaka i gryzła gdzie popadnie.
A potem patrzyła tylko jak ta niemota turla się w dół wzgórza.
To był miły widok, całkiem satysfakcjonujący, choć na ułamek sekundy w umyśle Trixie zaświeciła się czerwona lampka, że może właśnie zabiła tę paskudną ślizgonkę, a tego jednak nie planowała... Na szczęście królica prędko zaalarmowała o swoim przeżyciu, brudna, w trawie, wykrzykując jakieś czcze pogróżki, które równie dobrze mogła wsadzić sobie w cztery litery.
- Nie zapowietrz s... - rzuciła z góry, jednak nie miała szansy dokończyć, czując, jak jej jedynki wydłużają się o wiele bardziej niż te należące do Aquili. Dotychczas pewna siebie ekspresja nabrała karminu absolutnej wściekłości; jak ta idiotka śmiała zamienić ją w swoje lustrzane odbicie? - Copfś ty dzrobiła?! - wrzasnęła w przypływie furii i zacisnęła dłoń mocniej na swojej różdżce, celując nią w szlachciankę. - Fffyglądzam jak ty, kfrólikfu! Dzycie ci niemiłe?! Odfczaruj mnie nadzychmiasf, albfo poszałujefsz! - zażądała; tego nie było w planie, ale Trix była pewna, że zemsta będzie słodka, jeśli ślizgonka nie skapituluje i nie wycofa się ze swojego transmutacyjnego pożal się Merlinie popisu. Jeszcze żeby ktoś taki jak Beckett musiał seplenić...
- Nie, jak patrzyłam to akurat twoje zęby odbijały promienie słoneczne i na chwilę mnie oślepiły, tępoto - odpowiedziała i wzruszyła obojętnie ramionami, choć w środku aż drżała ze złości. Jak ta wywłoka śmiała w ten sposób mówić o Willow? Scrimgeour była najsłodszą i najbardziej wrażliwą istotą pod słońcem, w dodatku bardzo zdolną i mądrą, a to, że dostawała lepsze oceny niż jakaś szlachcianeczka spod czarnej gwiazdy wcale nie obracało ją w obiekt do żartów dla gadzich zazdrośników. Ale oni najwyraźniej byli za głupi, by to zrozumieć. Szkoda, wielka szkoda.
Zadowolenie błysnęło w jej oczach, kiedy akcja zwieńczyła się reakcją. Tu cię mam, pomyślała Beckett i przekrzywiła głowę, w rozbawieniu przyglądając się temu, jak Aquila miota się w kleszczach swoich kompleksów i próbuje jakkolwiek się odgryźć, choć wyszło z tego... niewiele. Jakaś marna podróbka stoicyzmu, który ani trochę nie zaimponował młodej Beatrix. Liczyła na więcej - bo w innym wypadku to jak dysputa z kaleką umysłowym, niby rozmawiasz, ale jednak druga strona nie do końca jarzy o co ci chodzi.
- Tylko na tyle cię stać, Black? Serio? - mruknęła z rozczarowaniem; o mieszańcu słyszała statystycznie trzy razy w tygodniu, zawsze ze ślizgońskich paszczy, więc zdążyła się już przyzwyczaić na tyle, by za każdym razem nie próbować wybijać im zębów. Inaczej miałaby się sprawa, gdyby obelga dotyczyła jej ojca, o, albo pani Cattermole: wtedy zamieniłaby się w narwanego psidwaka i gryzła gdzie popadnie.
A potem patrzyła tylko jak ta niemota turla się w dół wzgórza.
To był miły widok, całkiem satysfakcjonujący, choć na ułamek sekundy w umyśle Trixie zaświeciła się czerwona lampka, że może właśnie zabiła tę paskudną ślizgonkę, a tego jednak nie planowała... Na szczęście królica prędko zaalarmowała o swoim przeżyciu, brudna, w trawie, wykrzykując jakieś czcze pogróżki, które równie dobrze mogła wsadzić sobie w cztery litery.
- Nie zapowietrz s... - rzuciła z góry, jednak nie miała szansy dokończyć, czując, jak jej jedynki wydłużają się o wiele bardziej niż te należące do Aquili. Dotychczas pewna siebie ekspresja nabrała karminu absolutnej wściekłości; jak ta idiotka śmiała zamienić ją w swoje lustrzane odbicie? - Copfś ty dzrobiła?! - wrzasnęła w przypływie furii i zacisnęła dłoń mocniej na swojej różdżce, celując nią w szlachciankę. - Fffyglądzam jak ty, kfrólikfu! Dzycie ci niemiłe?! Odfczaruj mnie nadzychmiasf, albfo poszałujefsz! - zażądała; tego nie było w planie, ale Trix była pewna, że zemsta będzie słodka, jeśli ślizgonka nie skapituluje i nie wycofa się ze swojego transmutacyjnego pożal się Merlinie popisu. Jeszcze żeby ktoś taki jak Beckett musiał seplenić...
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ironiczny uśmiech spływał na lico młodej lady z każdym kolejnym słowem Trixie. W środku aż gotowało się i miała ochotę wybuchnąć, rzucając jej prosto w twarz jakieś potworne zaklęcie. Drętwotę albo nawet Crucio, jeśli zajdzie taka potrzeba. Mogła jednak roztrząsać wszystkie sposoby, na to, by pozbawić dziewczynę tego perfidnego tonu głosu i pokazać gdzie jest miejsce dla mieszańców, takich jak ona. Hogwart schodził na psy, skoro przyjmowało się teraz do niego podobne do Beckett osoby. Nie dość, że tępa szlama nie miała w sobie za grosz uroku, to jeszcze Merlin poskąpił jej talentu magicznego. Podobne dziewczęta nadawały się co najwyżej do szorowania podłóg na Grimmauld Place, a nie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. - Żałosna jesteś, Beckett - wycedziła przez zaciśnięte zęby, usilnie stając się nie pokazać tej gotującej się wewnątrz złości. - Oślepiać to może Cię co najwyżej mój blask... I dobrze! Do pięt mi nie dorastasz... Zazdrościsz mi i tyle - wzruszyła ramionami, przekonana o własnej racji. W końcu... Jak mogłaby jej nie zazdrościć? Była lady Aquilą Black, która pewnego dnia osiągnie wszystko, co sobie zamarzyła. Za to Beatrix Beckett będzie co najwyżej szorować gary, jak w końcu zabiorą jej różdżkę. I tak nie zrobiłaby z niej za dużego pożytku. Do tego należało mieć talent, umiejętności, wiedzę i predyspozycje, a Trixie miała predyspozycje co najwyżej do zostania nędzną panią z obsługi szatni w Royal Opera House. Chociaż do tego też należałoby mieć, chociaż mierne wyniki z egzaminów, Black szczerze wątpiła, że takowe uda się uzyskać tej wrednej Gryfonce. W końcu poznają się na jej braku talentu i sami ją wyrzucą. Tak, w to należało wierzyć. Tata powinien zrobić z tym porządek... Nie odpowiedziała na zadanie pytanie. Tylko na tyle? Powinna cieszyć się, że w ogóle mogła słuchać miękkiego głosu dziedziczki Blacków. Aquila parsknęła tylko cicho i odeszła czytać, starając się zapomnieć o tej dziewczynie, dopóki popołudnie było jeszcze w pełni, a dzień nie był tak do końca zepsuty. Oczywiście Trixie nie mogła się powstrzymać i musiała psuć go dalej. Każde kolejne uderzenie, gdy staczała się powoli po trawie w dół, odczuwała trzy albo i cztery razy mocniej. Na pewno(!) dokładnie tak bolało Crucio i inne okropne zaklęcia, którymi oberwać można było w trakcie zajęć w Klubie Pojedynków. Wściekłość z niej kipiała, agresja powoli zaczynała się narastać, a z delikatnej i dobrze ułożonej młodej damy ze szlachetnego rodu Blacków, nie zostało już niemal nic, oprócz bladej twarzy, teraz przyozdobionej kawałkami trawy i ziemi. Jak śmiała?! Zasłużyła sobie na te zęby, oby nie udało się tego uleczyć, oby już zawsze została z zębami jak królik. Widzisz Beckett?! To są zęby królika, nie te moje! Moje są normalne!
- Hahahahahahaha! - roześmiała się głośno, obserwując jak Gryfonka nie radzi sobie z mówieniem, gdy z jej ust wystawały niemal niekończące się siekacze. - Co Beckett? W końcu przybierasz swoją prawdziwą formę. Leć do mamusi, na pewno ci pomoże, a nie... Oj... - wydęła usta w podkowę, unosząc jeszcze do góry brwi i marszcząc nosek. - Nie pomoże... Mieszała się z mugolem i teraz nie żyje - uniosła do góry dłoń, udając, że wyciera wyimaginowaną łezkę lecącą z lewego oka. Plugawy mieszaniec...
- Hahahahahahaha! - roześmiała się głośno, obserwując jak Gryfonka nie radzi sobie z mówieniem, gdy z jej ust wystawały niemal niekończące się siekacze. - Co Beckett? W końcu przybierasz swoją prawdziwą formę. Leć do mamusi, na pewno ci pomoże, a nie... Oj... - wydęła usta w podkowę, unosząc jeszcze do góry brwi i marszcząc nosek. - Nie pomoże... Mieszała się z mugolem i teraz nie żyje - uniosła do góry dłoń, udając, że wyciera wyimaginowaną łezkę lecącą z lewego oka. Plugawy mieszaniec...
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hogwart co najwyżej schodził na króliki, nie psy, co swym istnieniem udowodniła już lady Aquila "Czarny osioł" Black, z niezrozumiałego dla Trixie powodu zaproszona do zaistnienia w gronie uczniów tak intrygującej placówki. Ledwo radziła sobie z magią, szorując nosem po pożółkłych pergaminach jakichś nudnych książek, od dźwigania których robił jej się coraz większy garb na plecach, a skoro nie miała w sobie przesadnej ilości magicznych atutów, po co w ogóle trzymać ją w murach zamku? Gdyby to zależało od panny Beckett, już dawno skreślono by tę niemotę z listy uczniów, żeby chociaż oszczędzić innym czystości powietrza. Nie bez powodu do ślizgonów rzadko kto podchodził z własnej woli, capili od arogancji, zapewne przekonani o swojej doskonałości na tyle, by rezygnować z porannych i wieczornych pryszniców, oraz mycia zębów. Może od tego jedynki Aquili stały się takie długie i niesforne? Czarownica chciała jej to zasugerować, jednak wspomnienie o blasku, jaki jakoby miałby bić od tej mimozy sprawił, że zachłysnęła się własnym śmiechem i zawyła w niekontrolowanym rozbawieniu.
- No jasne! A lumos to w ogóle wynaleźli na twoją cześć - parsknęła, czując jak łzy napływają jej do oczu. Gryfonka prędko otarła je w kącikach, zanim jeszcze zdążyły popłynąć w dół policzków, cały czas chichocząc przy tym w wątpliwym uznaniu dla tego wybornego żartu, który chwilę wcześniej opowiedziała jej druga uczennica. - Proszę cię, głuptaku, czego mogę ci zazdrościć? Tego, że zgnijesz jako smutna stara baba w jakimś zameczku na zadupiu? Albo tego, że masz takie głupie imię? - Trix ułożyła ręce na biodrach i wypięła dumnie pierś, choć do postawy Black brakowało jej przynajmniej osiemnastu kilogramów arogancji, ignorancji i bezmózgowia. Gdyby to jej przypadła rola córki w jakiejś arystokratycznej rodzinie przepełnionej bzdurnymi poglądami na temat rzekomej wyższości mieszających się ze sobą wyfiokowanych damulek i średnio rozwiniętych lordów-kapust, chyba skoczyłaby z balkonu swojej wypolerowanej sypialni. - Powiedz, Black, jak to jest nie mieć prawdziwych koleżanek, co? Te, które się za tobą wloką, nawet cię nie lubią. Podoba im się tylko to, że jesteś nudziarą z jakiejś zaplutej, londyńskiej kamieniczki - westchnęła teatralnie.
Potem wiele rzeczy wydarzyło się zbyt szybko, niemal równocześnie. Aquila sturlała się w dół pagórka, cisnęła w nią zaklęciem, jej zęby urosły do niemożliwych rozmiarów i ryły w ziemi, a w dłoniach Beckett znalazła się różdżka, którą skierowała w stronę ślizgonki, niezdolna powstrzymać odruchu. Jej złość była już zbyt głęboka.
- Fapfifors! - cóż, pragnęła zamienić Black w królika, by zjednoczyła się ze swoją prawdziwą naturą, ale przekręcona przez wadę wymowy inkantacja odniosła zupełnie inny skutek i... Zamieniła dziewczynę w prosiaka. Różowego, tłuściutkiego prosiaka, na którego Blackówna mogłaby mieć uczulenie, gdyby wciąż była w swojej ludzkiej postaci. Ups.
- No jasne! A lumos to w ogóle wynaleźli na twoją cześć - parsknęła, czując jak łzy napływają jej do oczu. Gryfonka prędko otarła je w kącikach, zanim jeszcze zdążyły popłynąć w dół policzków, cały czas chichocząc przy tym w wątpliwym uznaniu dla tego wybornego żartu, który chwilę wcześniej opowiedziała jej druga uczennica. - Proszę cię, głuptaku, czego mogę ci zazdrościć? Tego, że zgnijesz jako smutna stara baba w jakimś zameczku na zadupiu? Albo tego, że masz takie głupie imię? - Trix ułożyła ręce na biodrach i wypięła dumnie pierś, choć do postawy Black brakowało jej przynajmniej osiemnastu kilogramów arogancji, ignorancji i bezmózgowia. Gdyby to jej przypadła rola córki w jakiejś arystokratycznej rodzinie przepełnionej bzdurnymi poglądami na temat rzekomej wyższości mieszających się ze sobą wyfiokowanych damulek i średnio rozwiniętych lordów-kapust, chyba skoczyłaby z balkonu swojej wypolerowanej sypialni. - Powiedz, Black, jak to jest nie mieć prawdziwych koleżanek, co? Te, które się za tobą wloką, nawet cię nie lubią. Podoba im się tylko to, że jesteś nudziarą z jakiejś zaplutej, londyńskiej kamieniczki - westchnęła teatralnie.
Potem wiele rzeczy wydarzyło się zbyt szybko, niemal równocześnie. Aquila sturlała się w dół pagórka, cisnęła w nią zaklęciem, jej zęby urosły do niemożliwych rozmiarów i ryły w ziemi, a w dłoniach Beckett znalazła się różdżka, którą skierowała w stronę ślizgonki, niezdolna powstrzymać odruchu. Jej złość była już zbyt głęboka.
- Fapfifors! - cóż, pragnęła zamienić Black w królika, by zjednoczyła się ze swoją prawdziwą naturą, ale przekręcona przez wadę wymowy inkantacja odniosła zupełnie inny skutek i... Zamieniła dziewczynę w prosiaka. Różowego, tłuściutkiego prosiaka, na którego Blackówna mogłaby mieć uczulenie, gdyby wciąż była w swojej ludzkiej postaci. Ups.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na szczęście od panny Beckett nic nie zależało. Co najwyżej to czy na śniadanie opcha się gofrem, czy tostem. Można było jej winszować, że jakimś cudem została zaakceptowana na liście uczniów Hogwartu, bo Black nie sądziła, żeby placówka mogła samodzielnie wysłać do niej list i jeszcze zaprosić w swoje mury. Zapewne szlamowaty tatuś pisać setki podań, byleby tylko przyjęli jego córeczkę do szkoły. W sumie nie było się co dziwić. Jakby Aquila musiała mieszkać z kimś takim jak ta paskudna dziewczyna, sama już dawno napisałaby setki listów, aby ktoś ją przeniósł. Na całe szczęście, wspaniały dom Slytherinu nie przyjmował tego typu wyrzutków w swoje ramiona. Dla marginesu społecznego miejsce było w Gryffindorze i tam jak widać, głupia dziewczyna radziła sobie doskonale, wśród mułu, brudu i szlamu, wśród swoich. - Moje imię oznacza konstelacje gwiazd, Beckett - odparła bez najmniejszego skrępowania. - Orła. Wiesz? Nie wiesz - próbowala wytknąć jej brak znajomości łaciny, ale Aquila sama nie znała niemal ani jednego słowa, za wyjątkiem oczywiście tych używanych jako nazwy własne przez ród Blacków. - Jest również takie zaklęcie, wiesz? Transmutacyjne - odpowiedziała głosem wyjątkowo wyniosłym. Nigdy go nie rzucała, ale czytała w książce o jego skutkach. Wydawało się bardzo poważne. - Zamienia ze sobą organy w ciele, Beckett. Zamieniłabym Ci serce z mózgiem, ale jedno masz z kamienia, a drugiego... hm... nie masz w ogóle - zaśmiała się jeszcze, wyjątkowo dumna z siebie. Beatrix mogła usiłować jej dopiec, ale na koniec dnia, to ona była lady Aquilą z rodu Black, a szlama pozostała szlamą, plugawy mieszaniec pozostał plugawym mieszańcem. Aquila była już odwrócona plecami, gdy ta śmiała wytknąć jej brak koleżanek. Nie było to prawdą. Przyjaźniła się z Evandrą Lestrange, z Primrose Burke, znała doskonale Odettę Parkinson, Calypso Carrow, i wiele innych dziewcząt, które warte były nazywania je swoim gronem. Pokręciła tylko głową, nie mogąc uwierzyć w głupotę dziewczyny, gdy poleciała w dół jak długa, obijając sobie kości w ciele. Na szczęście szybko rzucony czar transmutacyjny sprawił, że zęby urosły jej długie za brodę. Black śmiała się, aż ta nie uniosła różdżki i nie wypowiedziała swojego zaklęcia, które przez zgryz zostało całkowicie zniekształcone. Aquila zdążyła jeszcze parsknąć i już chciała się odezwać, gdy jednak strużka czaru, trafiła prosto w nią. Na początku poczuła cierpnięcie rąk i nóg, na które szybko spojrzała. Te zaczynały przybierać małych włosków, małych obrzydliwych włosków. Dłonie kurczyły się, a plecy wyginały w dziwny łuk. - Co ty mi- - urwała, bo twarz wydłużyła się, a oczy skurczyły. - KWIK! - Black padła na ziemię, zmieniona w świnkę. - KWIK KWIK - Ty jędzo, zabije Cię, zniszczę, wylecisz stąd, powiem wszystko ojcu! - KWIK!!!!! - darła się, usiłując biec w stronę zamku, aby jak najszybciej dotrzeć do gabinetu Slughorna, tak aby nikt jej nie zauważył.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Gwiazdy to ty masz w głowie zamiast mózgu - odpowiedziała wojowniczo i bez zastanowienia, powoli tracąc cierpliwość do tej małej, nieznośnej jędzy. Taka wygadana, taka wyszczekana, a w gruncie rzeczy nie miała do powiedzenia niczego ciekawego. To była ta dzisiejsza szlachta? Owiana sławą i wątpliwym uwielbieniem? Jeśli tak, to Trixie z radością podjęłaby się jednoosobowej rewolucji, by zrzucić z brytyjskich ziem reżim ich bzdurnego panowania. Powinni jeszcze raz pójść do szkoły, wszyscy, ale tym razem słuchać, zamiast tylko patrzeć w lustro i wzdychać do własnego odbicia.
Los chciał, że wymieniły dość podobne obelgi, zaś Beckett tylko prychnęła pod nosem, kiedy Aquila zarzuciła jej zimne serce i brak pomyślunku. Jak w ogóle śmiała? Nie dość, że najpierw obrażała jej przyjaciółkę, potem ojca, to teraz jeszcze ją samą, przecież to jakaś kpina. Nic więc dziwnego, że to, co stało się później przybrało postać karykaturalnego monstrum popisów transmutacyjnych...
Lapifors nie zadziałał tak jak powinien. Pomyłka - on w ogóle nie zadziałał, zamiast przemienić dziewczynę w królika, transmutując ją do formy prosiaczka kwikającego pod jej adresem wymyślne wyzwiska. Na pewno właśnie to czyniła teraz Black.
Oniemiała ze zdumienia Trixie wpatrywała się w różowe cielsko zwierzęcia, które do niedawna było jeszcze pyskatą ślizgonką, niemal zapominając o tym, że jej własne przednie zęby ryły teraz radośnie w ziemi. To się dobrały. Jedna warta drugiej, choć nie przyznałyby tego za żadne skarby świata.
- Foczekaj! - krzyknęła bezradnie za oddalającą się szynką i ruszyła za nią, uważając, żeby nie uderzać kolanami w magicznie wydłużone jedynki. Jeszcze tego brakowało, żeby przez Blackównę dostała szlaban, a o wszystkim dowiedział się ojciec... Pani Cattermole pewnie też srogo jej za to nagada. Pięknie. - Foczekaj, Black! No fszecież ja to nafrawię, nie fisteryzuj! - biegła za nią przez błonia, w dłoni wciąż trzymając różdżkę, którą machała nieporadnie, jakby licząc, że sam gest cofnie skutki tragicznego nieporozumienia. Co się z nią stanie? Sprowadzą tu nestora Blacków i pobiją ją linijką za to, że ośmieliła się pokazać rozwydrzonej Aquili gdzie raki zimują? Wydalą ją ze szkoły, bo stanęła w obronie słabszej koleżanki? Beckett wolała tego nie sprawdzać i prędko uporać się z niespodziewanym problemem, ale w nerwach pomyliła czar kładący kres nieudanej transmutacji z czymś zupełnie innym... - Redufio! - zaintonowała. Cudownie.
Los chciał, że wymieniły dość podobne obelgi, zaś Beckett tylko prychnęła pod nosem, kiedy Aquila zarzuciła jej zimne serce i brak pomyślunku. Jak w ogóle śmiała? Nie dość, że najpierw obrażała jej przyjaciółkę, potem ojca, to teraz jeszcze ją samą, przecież to jakaś kpina. Nic więc dziwnego, że to, co stało się później przybrało postać karykaturalnego monstrum popisów transmutacyjnych...
Lapifors nie zadziałał tak jak powinien. Pomyłka - on w ogóle nie zadziałał, zamiast przemienić dziewczynę w królika, transmutując ją do formy prosiaczka kwikającego pod jej adresem wymyślne wyzwiska. Na pewno właśnie to czyniła teraz Black.
Oniemiała ze zdumienia Trixie wpatrywała się w różowe cielsko zwierzęcia, które do niedawna było jeszcze pyskatą ślizgonką, niemal zapominając o tym, że jej własne przednie zęby ryły teraz radośnie w ziemi. To się dobrały. Jedna warta drugiej, choć nie przyznałyby tego za żadne skarby świata.
- Foczekaj! - krzyknęła bezradnie za oddalającą się szynką i ruszyła za nią, uważając, żeby nie uderzać kolanami w magicznie wydłużone jedynki. Jeszcze tego brakowało, żeby przez Blackównę dostała szlaban, a o wszystkim dowiedział się ojciec... Pani Cattermole pewnie też srogo jej za to nagada. Pięknie. - Foczekaj, Black! No fszecież ja to nafrawię, nie fisteryzuj! - biegła za nią przez błonia, w dłoni wciąż trzymając różdżkę, którą machała nieporadnie, jakby licząc, że sam gest cofnie skutki tragicznego nieporozumienia. Co się z nią stanie? Sprowadzą tu nestora Blacków i pobiją ją linijką za to, że ośmieliła się pokazać rozwydrzonej Aquili gdzie raki zimują? Wydalą ją ze szkoły, bo stanęła w obronie słabszej koleżanki? Beckett wolała tego nie sprawdzać i prędko uporać się z niespodziewanym problemem, ale w nerwach pomyliła czar kładący kres nieudanej transmutacji z czymś zupełnie innym... - Redufio! - zaintonowała. Cudownie.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Aquili daleko było do pojęcia posiadania gwiazdek w głowie. Osobiście uważała, że po ziemi stąpa niezwykle twardo i nic nie jest w stanie jej zaszkodzić. Wtem pojawienie się w jej życiu tej okropnej Gryfonki, tej szlamowatej dziewczyny, która wykorzystywała każdy moment, aby tylko zepsuć dzień i nerwy komuś, kto urodził się nie tylko w lepszej rodzinie, ale także był zdecydowanie mądrzejszą, ładniejszą i przyjemniejszą osobą. Widocznie takie osoby już tak miały. Karmiły się dobrem i ciepłem serc dziewczynek takich jak lady Aquila Black. Przytyki ze strony samolubnej smarkuli były więc niczym w obliczu przyszłości, jaka czekała na damę z dobrego rodu. Wszelkie wydarzenia następujące po sobie wcale nie miały prowadzić do rychłego upadku, chociaż mknięcie przez kilka metrów za pomocą fikołków, lecąc przez zielone błonia, prosto na brudną i zimną trawę. Z górki na pazurki skończyło się obitą pupą, ale wcale nie to było najgorsze, to dopiero miało nastać. Beatrix Beckett o wiele lepiej wyglądała z wielkimi króliczymi zębami, niż młoda szlachcianka przemieniona w świnie. Najgorszy koszmar się ziścił, a przerażający strach i obrzydzenie, jakie czuła względem tych brzydkich zwierząt, stawało się jaźnią. Nigdy nie pomyślałaby, że to mogłoby się stać. Nawet nie miała czasu, aby zastanawiać się, w jaki sposób będzie wyglądać uczulona na świnie skóra. Gnała więc przez pola na małych raciczkach. - KWIK! KWIK! - płakała, chociaż dźwięk wydobywający się z jej ust przyrównać można było prędzej do kwiku. Krzyki Trixie, która biegła za nią, usiłując nie potknąć się o własne zęby, nie miały już najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko to, aby dopaść do gabinetu nauczyciela i poskarżyć się na parszywą i okropną dziewuchę, która śmiała podnieść na nią różdżkę. Potem na pewno list do ojca i oby jak najszybciej ją wydalili. Wyrzucenie tej wydry ze szkoły nie było jednak na tyle wspaniałą nagrodą za to cierpienie, aby Aquila kiedykolwiek była w stanie o tym zapomnieć. Nienawidziła czerwonych krawatów tylko bardziej z każdym dniem, ale dzisiaj... Dzisiaj to już przegięli! Wredne szumowiny jeszcze zapłacą. Może nie jutro, może nie za tydzień, ale kiedyś los się odmieni! Historia im udowodni!
zt x2
zt x2
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Króliki też mają takie zęby
Szybka odpowiedź