Faeleen Fancourt
Nazwisko matki: Liu
Miejsce zamieszkania: dom rodzinny na przedmieściach Londynu
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: smokolog, opiekunka smoków w Peak District
Wzrost: 166 centymetrów
Waga: 55 kilogramów
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: ciemny brąz, prawie czerń
Znaki szczególne: sama jej uroda, drobna budowa, kilka pieprzyków na twarzy, pomniejsze blizny na dłoniach i ciele, gęste i długie włosy
11 cali, dość sztywna, palisander, pióro bystroducha
Slytherin
koń
śmierciotulę
wilgotnego lasu, ziemi, spalenizny, psiego futra, damskich, delikatnych perfum
siebie zarządzającą rezerwatem chińskich ogniomiotów
smokami, owadami, szczególnie motylami
-
latam na miotle i gawędzę z motylami
ryków smoków
Xiaowen Ju
Słowo rodziców było świętością, rozkazem, który należało wypełnić bez mrugnięcia okiem. Ich plany były twoimi planami – i nie należało się sprzeciwiać. To rodzice wybierali przyszłość swojego dziecka, to, co miało w czym miało się spełniać; robili wszystko, by dziecko nie splamiło honoru rodziny. Już przed narodzinami Liu Xiuying miała zaplanowane życie. Miała być delikatna i czuła, nieśmiała i cnotliwa. Miała być wspaniałą żoną dla swojego przyszłego męża, bogatego i... W gruncie rzeczy tylko bogatego, bowiem charakter mężczyzny nie grał roli – zupełnie tak, jakby same pieniądze miały zapewnić córce godziwy byt. Dziewczyna była wychowywana twardą ręką, miała zastęp prywatnych nauczycieli, wygrywała melodie na guqinie, zaś każdy przejaw nieposłuszeństwa z jej strony był surowo karany – a te zdarzały się często. Dusza Xiuying pragnęła wyrwać się z ucisku rodziny; chciała móc decydować za siebie. Być niezależną i wolną. Dzieciństwo spędziła będąc zahukaną przez ojca i matkę, wykonując ich polecenia i spełniając życie, jakie dla niej wymarzyli.
Zduszona planami rodziców, posłusznie pochylała przed nimi głowę, chociaż jej serce rwało się w bólu i poczuciu uwięzienia. Przełomowym momentem, jak i spełnieniem koszmarów, było spotkanie z przyszłym narzeczonym. Bogatym, z szanowanej rodziny, jednak jednocześnie sztucznym i sporo starszym. Xiuying nigdy nie czuła się tak przytłoczona własnym życiem, jak w tamtej chwili; jak wtedy, kiedy próba jej sprzeciwu zakończyła się wymierzeniem jej siarczystego policzka przez ojca. Nie pierwszym w jej istnieniu, ale z pewnością najbardziej bolesnym. Była młoda, świat wydawał jej się niesprawiedliwy, a wciąż niedojrzały umysł potęgował wszystkie negatywne odczucia, przysłaniając zdrowy rozsądek. Dusiła emocje w sobie, jak nakazywało jej surowe wychowanie, chociaż w głębi duszy pragnęła zniknąć.
I zniknęła. Wojna wciągnęła w swój wir także same Chiny, a wraz z nimi niewinne istnienia. Nie trwała dla nich długo, acz zdążyła zebrać swoje żniwo, wśród którego znalazła się rodzina młodej dziewczyny. W jednej chwili straciła wszystko, co miała. Była przerażona i zrozpaczona, nawet jeśli tym wszystkim było to, czego najbardziej nienawidziła. Mimo tej tragedii zdołała do niej dosięgnąć iskierka nadziei na lepsze życie. Wojna złamała ludzi, odebrała poczucie bezpieczeństwa, oferując w zamian beznadziejność, ciągły strach. Jednym z tych ludzi był Huang Su, chiński dyplomata i bliska osoba dla rodziny panny Liu. Śmierć przyjaciela, ojca Xiuying, jedynie utwierdziła go w przekonaniu, że lepszy los czekał na jego rodzinę poza granicami Chin – niestabilnego, w tamtym czasie, państwa. Wraz z żoną przyjął zrozpaczoną dziewczynę pod swoje skrzydła, obiecując jej bezpieczeństwo i nowe życie. A ona, wiedziona chwilą i przypływem emocji, niewiele myśląc, nie odmówiła. Perspektywa lepszego, wolnego życia była jedynym, co trzymało ją przed upadkiem. Liu Xiuying, wraz z rodziną dyplomaty, zniknęła z Chin pod osłoną nocy, zostawiając za sobą jedynie bolesne wspomnienia i niedoszłego narzeczonego.
Nie miała pojęcia, że będzie ciężko. Skazana na Su i jego (mniej lub bardziej wątpliwe) kontakty, które umożliwiły im osiedlenie się na wyspach, pierwszy raz zaznała życia pozbawionego wszelkich dogodności. Biednego, przynajmniej z jej perspektywy, trudnego i przede wszystkim samotnego. Anglia była przerażająca. Ledwo mówiła po angielsku, jedynie tyle, ile zdążyła nauczyć się od prywatnych nauczycieli. Pierwszy raz jej bańka wygodnego, jak nagle zdała sobie sprawę, życia pękła i dojrzała to, jakim świat był naprawdę. Zaledwie po kilku tygodniach nowego życia poznała mężczyznę; sporo starszego od nastolatki, do złudzenia przypominającego (na pierwszy rzut oka dziewczyny) nieszczęsnego niedoszłego narzeczonego. Ale panu Fancourt daleko było do obrazu, jaki miała w głowie. Szarmancki i nienachalny, wyrozumiały, kiedy wysłuchiwał łamanego angielskiego Xiuying. Brakowało u niego sztuczności, jaką szło wyczuć u mężczyzny, jakiego wybrali jej rodzice. Zamiast tego zdawał się chować za uśmiechem smutek, którego pochodzenie poznała niedługo po poznaniu. I na jego życiu odbiła się wojna, w której stracił ojca, a także pośrednio i matkę, pokonaną przez nagły atak klątwy Ondyny. To u niego znalazła pierwszą w życiu pracę, w niewielkiej aptece, którą zajmował się niegdyś z rodzicami. To od niego dostawała pierwsze wypłaty, nieco zbyt wysokie, niż powinna – Vince miał dobre serce, a historia młodszej dziewczyny trafiała prosto w nie, nawet jeśli nie okazywał tego wprost. Panna Liu długo pozostawała razem z rodziną Huang, wspomagając ich na tyle, na ile potrafiła, rekompensując sobie w ten sposób poczucie bycia pasożytem. Uniezależniła się dopiero, kiedy Fancourt zaoferował jej zakwaterowanie się nad apteką, w pustym mieszkaniu po jego rodzicach; w dość skromnych, ale godnych warunkach. Zgodziła się, nie widząc w tym nic złego – w końcu miałaby blisko do pracy… I samego mężczyzny, który zaskakująco szybko zajął miejsce w jej sercu.
Wyznali sobie uczucia szybko, a jeszcze szybciej zaręczyli i pobrali, zamieszkując wspólnie nad apteką. Rok po ślubie doczekali się pierwszego potomstwa, dokładniej dwójki bliźniąt, co było sporym zaskoczeniem dla młodego małżeństwa. Pani Fancourt zrezygnowała wtedy z pracy w aptece, decydując się warzyć eliksiry na zamówienie. W ten sposób miała więcej czasu, by poświęcić się opiece nad dziećmi, a także uwolnieniu swojej artystycznej duszy; powróciła do gry na guqinie, który otrzymała w prezencie ślubnym od pana Huang, jak i zaczęła malować. Próbowała zarażać maluchy swoimi pasjami, z mniejszym lub większym skutkiem. Trzy lata później rodzina zmuszona była przenieść się na obrzeża Londynu, do większego domu, kiedy brzuch kobiety znowu zaczął się zaokrąglać. Niedługo potem na świecie pojawiła się ich druga córeczka, którą nazwali Faeleen.
Była nieokrzesana. Nadpobudliwa, szybka, ciężko było nad nią zapanować. Płakała głośno i mocno, złościła się jeszcze bardziej, cieszyła za siedmiu. Rodzice załamywali ręce, kiedy nic na nią nie działało – mała miała energii więcej, niż wszyscy razem wzięci, szybko traciła swoją uwagę, zrywała się z miejsca w nieoczekiwanych momentach. Surowość i wychowywanie twardą ręką na niewiele się zdawały; chociaż uspokajała się na dłużej, to jednak szybko zapominała, że powinna się zachowywać. Nie była celowo niegrzeczna, nie chciała nigdy źle. Lubiła biegać, lubiła rozmawiać z, jak rodzice zakładali, wymyślonymi przyjaciółmi. Uwielbiała zwierzęta, zaś kiedy miała pięć lat, dorośli zorientowali się, że obecność stworzonek dobrze na nią wpływała. Była spokojniejsza, nieco bardziej skupiona. Dzięki temu w ich rodzinie pojawił się pies, z którym mała Faeleen zżyła się bardziej, niż z kimkolwiek innym. Tylko on był w stanie dotrzymać jej tempa. Biegali razem po podwórku, goniąc motyle, nieprzejęci, że ludzie spoglądali na nich dziwnie, szczególnie wtedy, kiedy mała wykrzykiwała w stronę owadów różne dźwięki, których nie potrafili zrozumieć. Pies nie był jedynym nowym członkiem ich rodziny – wtedy też na świecie pojawiła się najmłodsza siostra. Chociaż wciąż była nadpobudliwa, tak obecność maleńkiej istotki, którą trzeba było się opiekować, także działała na nią kojąco. O jej zdolności rodzice, o dziwo, zorientowali się dość późno. Wszystko to zbiegło się z wybuchem mocy, złością, jaka wtedy zapanowała nad maleńkim ciałkiem. Z całości pamiętała jedynie płacz przerażonej siostry, gdy na ścianie w jej pokoju siedziała ogromna ćma; pamiętała strach niewinnej istotki, kiedy ojciec dziewcząt zbliżał się, by ją zabić… I gdy ta latała w popłochu, ostatecznie umierając od uderzenia butem. Swój własny krzyk i płacz, gdy nazywała ojca mordercą. Swoją wściekłość. Nie pamiętała za to spadających zabawek z szafki, jednej z nich lecącej prosto w głowę pana Fancourt, który w ostatnim momencie uchylił się przed ciosem. Wtedy nie tylko rodzina odetchnęła z ulgą (pomimo o mało nie strzaskanej głowy ojca), że w żyłach małej płynęła magia; nie tylko zrozumieli, że ich córka była zwierzęcoustą. Wtedy też mała Fae poznała śmierć, co może uratowało ją przed całkowitą rozpaczą, gdy wspólnie z rodzicami i rodzeństwem grzebała ukochanego psa.
Żałobę po utracie przyjaciela rozjaśnił list, który otrzymała w dniu swoich jedenastych urodzin. Hogwart był jedyną perspektywą, jaką przed sobą miała. Nie potrafiła pięknie grać na instrumentach, ani tworzyć wspaniałych obrazów. Do języków też nie miała głowy, o czym rodzice szybko się przekonali, kiedy matka próbowała uczyć swojej trzeciej pociechy ojczystego języka; jedynie kontakt od maleńkości z chińskim pozwalał jej jako tako się w nim porozumiewać. Czasy były niespokojne, kolejna wojna mugoli trawiła świat, przypominając państwu Fancourt o strachu i tragediach, jakich doświadczyli prawie trzydzieści lat temu. Jedynie Faeleen w tym wszystkim zdawała się być niczym nieprzejęta. Ekscytacja wypierała wszelkie negatywne myśli i ból po utracie przyjaciela; zaopatrzona w różdżkę, książki i nie sowę, ale kruka Zrzędę (imię faktycznie oddawało charakter stworzenia, ale nie przeszkadzało to młodej w przeforsowaniu u rodziców zakupu) udała się do szkoły. Tiara długo myślała nad odpowiednim domem; Fae była odważna, ale jednocześnie głównie skupiona na sobie i najbliższych jej osobach, lojalna względem nich, obojętna na obcych. Ambitna, o niewyparzonym języku, całkiem zaradna. Chociaż nie była wychowywana z nastawieniem na konkretne poglądy – rodzice dystansowali się od mugoli, matka była niechętna, ojciec mniej – ostatecznie zasiadła wśród srebrnych i szmaragdowych barw. Czuła się dobrze w Slytherinie, ale nie grała pierwszych skrzypiec. Nie dążyła do bycia w centrum uwagi, ani bycia częścią popularnych, trzymając się jedynie garstki osób, w późniejszych latach zaprzyjaźniając się z jedną Krukonką. Uczniem była miernym. Nienawidziła nudnych przedmiotów, historia magii sprawiała, że na samo jej wspomnienie wybuchała niespodziewaną irytacją. Brakowało jej talentu ojca do alchemii i zielarstwa, lecz co nieco wyniosła z domu. Uwielbiała uroki, obronę przed czarną magią, przedmioty, na których coś się działo. Potrzebowała bodźców, by nie zanudzić się na śmierć. Dlatego też z przyjemnością chodziła na lekcje latania (zainteresowanie Quidditchem szybko minęło; była raczej wątłej postury i niezbyt nadawała się do gry, toteż śmiertelnie obraziła się na sport). Jednak to opieka nad magicznymi stworzeniami stała się jej miłością. Pamiętała opowieści brata o przerażających kreaturach, o niebezpiecznych stworzeniach, o smokach, opowiadane z nadzieją na przestraszenie dziewczynki. Efekt był zgoła odwrotny – słuchała opowieści z wielkimi oczami i bijącym sercem. Nie bała się. Uwielbiała adrenalinę wynikającą z kontaktu ze stworzeniami, które mogły jej zagrozić. Napędzała ją. Potrafiła sprawnie podejmować decyzje, zupełnie tak, jakby była przeznaczona do szybkiego działania. Dostarczanie organizmowi adrenaliny sprawiało też, że w późniejszym czasie była spokojniejsza, mniej nadpobudliwa. Sporo czytała z własnej, nieprzymuszonej woli, dowiadywała się więcej, a z każdą przeczytaną książką rosła jej pasja i miłość. Wszystkie stworzenia były cudowne, jednak to smoki – wielkie i śmiertelnie niebezpieczne – stały się jej głównym zainteresowaniem.
Nie radząc sobie z niektórymi przedmiotami, próbowała swoich sił w wykorzystywaniu własnych umiejętności. Dość naiwnie próbowała nauczać motyle i ćmy niektórych dat czy nudniejszych formułek, szybko orientując się, że było to poza ich możliwościami. To były proste stworzenia, prymitywne, nie myślące tak, jak człowiek. Jako dziecko wydawało się, jakby prowadziła z nimi skomplikowane dysputy, lecz w rzeczywistości były to raczej monologi kwitowane krótkimi zdaniami, słowami. Ale czasami były przydatne; ignorowane przez ludzi potrafiły przynosić ciekawe (ale ubogo przedstawiane) informacje, plotki, głównie ku uciesze ciekawskiej Faeleen. Nie mając co liczyć na swoich małych przyjaciół, zmuszona była uczyć się samej. Dużo pomagała jej przyjaciółka, zdecydowanie mądrzejsza od niej. Dzięki tej pomocy, Azjatka łatwiej przyswajała nieciekawe informacje, przechodząc przez kolejne klasy. Niekiedy sprawiała sporo problemów w szkole, lubiła wymykać się tam, gdzie nie powinna, robiła sobie żarty z osób, za którymi nie przepadała, później kłamiąc w żywe oczy i wypierając się tego, co zrobiła. Kłamała też rodzicom, kiedy pytali się jak sobie radziła. Nie lubiła przyznawać się do swoich słabości i błędów, nawet jeśli te miały prędzej czy później wyjść na światło dzienne. Jednocześnie często mówiła to, co myślała, na czym zdążyła się przejechać pod koniec swojej kariery w Hogwarcie, kiedy pod wpływem chwili wyznała swojej przyjaciółce zauroczenie. Siedziały wtedy same, z dala od innych. Wtedy ich przyjaźń stała się niekomfortowa, zaczęły siebie unikać, nie rozmawiając o tej sytuacji i nikomu o niej nie mówiąc, ostatecznie tracąc kontakt po szkole. Mimo to Faeleen często wracała myślami do utraconej przyjaciółki.
Po szkole nadeszła przerażająca dorosłość, tak różna od szkolnego życia, od dzieciństwa. Chociaż miała wsparcie rodziców i zawsze mogła się zwrócić do nich o pomoc, to jednocześnie miała poczucie, że teraz wszystko zależało od niej. Szczęśliwie Faeleen miała bardzo konkretny plan na swoje życie, z którego absolutnie nie miała zamiaru rezygnować, nawet jeśli słyszała błagania i strach matki – dlatego oszczędzała jej wspominek o własnej pracy, woląc karmić ją niegroźnymi historyjkami (i ukrywaniem pomniejszych obrażeń, które na początku zdobywała wręcz hurtowo), wierząc, że tak będzie lepiej. Rozpoczęła staż w rezerwacie Trójogonów Edalskich, należącym do Greengrassów. Pozostawała pod czujnym okiem doświadczonego smokologa, zdobywając nową wiedzę, doszkalając się. Wychodząc z Hogwartu była przekonana, że wiedziała dużo, ale rzeczywistość szybko to zweryfikowała, pokazując młodej dziewczynie jak wiele jeszcze miała przed sobą. Niegdyś pozwalała sobie na dziecinne marzenia o oswojonych smokach, ale widok prawdziwych bestii uświadomił jej jak bardzo to było głupie. Dostarczył jej także emocji, jakich nie przeżyła nigdy. Adrenaliny tak silnej, uzależniającej, poczucia kruchości własnego życia, że długo nie potrafiła dojść do siebie po ujrzeniu pierwszy raz w życiu ogromnego gada. Ale potrzebowała więcej. Pochłaniała wiedzę tak, jak jeszcze nigdy tego nie robiła – nie mogła zaprzepaścić własnej szansy. Raczkowała powoli w swojej karierze, zupełnie nieprzejęta sytuacją dziejącą się na świecie. Była trochę ignorantką, tak długo, jak mogła. Liczyła się własna praca, ukończenie stażu (który, choć nie trwał nieprawdopodobnie długo, ciągnął się niemiłosiernie); nie przeszkadzało jej wykonywanie pomniejszych prac, bo wiedziała do czego dążyła. A kiedy wreszcie stała się pełnoprawnym smokologiem, nie zamierzała przestawać, przekonana, że w tym zawodzie nie da się wiedzieć wystarczająco wiele. Zaczęła interesować się innymi gatunkami smoków, niż te występujące na terenie wysp, a w jej głowie pojawiło się marzenie, by kiedyś móc pracować z Chińskimi Ogniomiotami. Pracowała głównie na miejscu w samym rezerwacie. Była kruchej budowy, przeciętnej siły i kondycji (nie ruszała się już tak dużo, jak za czasów swojego dzieciństwa), więc rzadko zabierano ją na wyprawy poza rezerwat; wyjeżdżała głównie w formie pomocy. Uwielbiała obserwować zachowania smoków, zapamiętywać je, analizować, chociaż żaden z niej wielki myśliciel i naukowiec nie był. Zauważała dużo, więc chociaż nie była w stanie wspomóc swoich współpracowników siłą, to pomagała im swoją wiedzą.
Świat biegł przed siebie na łeb, na szyję, ale Faeleen żyła we własnej bańce. Tak długo, jak tylko mogła. W końcu jednak i ona musiała zainteresować się sytuacją, gdy wojna zaczęła ciążyć w powietrzu, wdzierać się w każdy zakamarek jej istnienia, nawet do rezerwatu, który przecież, jak wierzyła, miał zawsze być ostoją. Musiała wtedy zacząć myśleć więcej o swoim światopoglądzie, o stronach konfliktu. Pragnęła pozostawać neutralną, ale… Ale nie miała pojęcia jak długo mogła utrzymać ten stan. Starała się nie pokazywać po sobie jakiegokolwiek przejęcia, nieprzyzwyczajona do mówienia wprost o własnych emocjach – wolała je chować w zakamarkach własnego serca, udając, że przecież wszystko było w porządku. Jej nadpobudliwość i nademocjonalność spotykała się w dzieciństwie z negatywnymi reakcjami, więc mimowolnie wyrobiła sobie przekonanie, że dzielenie się emocjami nie było najlepszym pomysłem. Ale chociaż mogła ukrywać swój strach przed innymi, to nie mogła go ukryć przed samą sobą. Bała się. Była przerażona wydarzeniami na świecie, nad którymi nie panowała – a niemożność zapanowania nad własnym życiem była najgorsza. Nie obchodzili jej mugole, nie obchodzili jej aż do bólu, ale nawet ona nie mogła obojętnie spojrzeć na rzeź, jaka przetoczyła się przez Londyn. Najbardziej jednak bała się o swoją rodzinę, o bliskie jej osoby, które, miała wrażenie, w każdej chwili mogły zostać wchłonięte przez wir wojny. Nie mogła obronić wszystkich. Więcej – nie była w stanie uchronić przed nadchodzącymi tragediami nikogo. Nawet samej siebie.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 13 | +3 (różdżka) |
Uroki: | 17 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 5 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 8 | +3 (bransoleta z włosów syreny) |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Chiński | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | III | 25 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Wytrzymałość fizyczna | II | 5 |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | ½ |
Quidditch | I | ½ |
Pływanie | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcousty (motyle dzienne i nocne) | - | 6 (+12) |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Faeleen Fancourt dnia 18.03.21 15:51, w całości zmieniany 4 razy
small mark above my shoulders
the evidence of my wings
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore
[23.03.21] Komponenty (październik/grudzień)
[24.03.20] Rejestracja różdżki