Wydarzenia


Ekipa forum
Beeston Village
AutorWiadomość
Beeston Village [odnośnik]15.03.21 7:41

Beeston Village

Ta niewielka wioska licząca ledwie dwustu mieszkańców znajduje się w pobliżu ruin średniowiecznych Beeston oraz Peckforton Castle. Niemagiczna społeczność nie zdaje sobie sprawy, że pierwsze z nich zamieszkuje stary czarodziejski ród o nazwisku Rowle, a podniszczony wygląd murów jest wyłącznie wynikiem zaklęcia antymugolskiego. Wioska nie ma zbyt wiele do zaoferowania - znajduje się w niej szkoła, kościół, pub oraz kilka sklepów. Właścicielem pubu jest starszy, samotny czarodziej, ale sam lokal urządzony jest pod klienta mugolskiego.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Beeston Village Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Beeston Village [odnośnik]03.06.21 20:44
31 X 1957

Nie miałam zamiaru pokazywać dzisiaj swojej twarzy, ale nawet najlepsze plany mogą okazać się błędne, gdy tylko sytuacja zaczyna przybierać nieoczekiwany obrót. Stałam więc pod płotem, naprzeciwko małego pubu i uważnie przyglądałam się każdemu człowiekowi, który wchodził i wychodził ze środka.
Czterdziestoletnia kobieta, duże ciemne oczy, a na oko maksymalnie 150 centymetrów wzrostu. Ubrana w niebieską sukienkę niemal do ziemi oraz białą moherową czapkę, która skutecznie kryła wszystkie włosy.
Za nią dwudziestoparoletni facet z wyjątkowo wysuniętym jabłkiem Adama do przodu w koślawym kapeluszu, który co chwilę ściągał i poprawiał mokre od potu włosy. Obrzydliwe.
Trzydziestoletni mężczyzna o wyjątkowo dużym umięśnieniu ciała. Na oko widać, że nie doszedł do tego swoimi siłami, a jedynie czarami, albo porządnymi eliksirami. Mogłabym spytać Cassandry, czy istnieją podobne, które rozbudowują tkankę mięśniową, ale po co? O wiele bardziej wolałam stawiać na zwinność i szybkość, niż muły jak u byka.
Sześćdziesięcioletni mężczyzna, w garniturze i wełnianej czapce. Z odstającymi uszami, niemal trząsł się z zimna, wykonując drobne kroczki w kierunku południa miasta.
Dalej nie wyszedł stamtąd nikt kogo powinnam mieć na oku, więc nie opuściłam swojego posterunku, przyzwyczajona, że obserwacja to przede wszystkim cierpliwość, że czasem opłaca się nie po godzinie, a po dwóch, trzech, albo dwunastu. Byłam gotowa zresztą ślęczeć tam i dwa dni, w końcu na tym polegała moja praca i byłam w niej wystarczająco dobra, by móc czuć się z tego powodu dumna. Stałam więc na mrozie z różdżką w rękawie płaszcza w brązowo-czarną kratę. Napiłabym się zimnego piwa, albo gorącego wina, ale przecież byłam na służbie, a takie rzeczy nie przystały porządnemu Wiedźmiemu Strażnikowi.
W końcu go dostrzegłam.
Około czterdziestoletni facet o wyjątkowo bujnej czuprynie czarnych włosów, którego błękitne oczy prześwietlały na wylot okolicę. Odwróciłam spojrzenie i spuściłam wzrok, aby mnie nie dostrzegł i faktycznie, sekundę później już zmierzał na zachód. Ruszyłam więc za nim. Wysoki na metr osiemdziesiąt, stawiał duże kroki, ewidentnie przed czymś goniąc, gdzieś uciekając. Moje ptaszki z różnych stron Anglii donosiły mi, że może mieć do powiedzenia coś więcej, ale wcale nie będzie przychylny. Syn właściciela pubu w Beeston Village, który tak chętnie zapraszał do siebie mugoli, nie mógł być zresztą przyjemnym typem, z którym rozmowa odbędzie się przy herbatce i maślanych ciastkach z cukrową kruszonką. Skręcił w lewo, więc i ja skręciłam za nim, będąc pewną, że nie wie, że ktoś go śledzi. Podobno miał na imię Astor. Nigdy nie znałam żadnego Astora, a przynajmniej nie pamiętałam o takowym. Różdżkę wypuściłam w końcu z rękawa, obserwując, jak mężczyzna znów skręca w lewo, zmierzając prawdopodobnie do jakiejś bramy, jednej ze starych kamienic. Dopóki mnie nie zauważył, do tej pory było miło i przyjemnie. Wolałam zresztą, aby dokładnie tak zostało. Chwila prawdy, Astorze... - Drętwota - wypowiedziałam, celując mu w plecy, gdy wchodził akurat do bramy. Padł jak długi na posadzkę, a jego ciało zablokowało drzwi, dzięki czemu przemknęłam obok, przesuwając jeszcze jego nogę, tak aby nikt nie widział nas z ulicy. Postawiłam buta na jego twarzy, obracając ją w bok. O wiele ciekawszym niż jego przekrzywiony na lewo nos, okazał się dla mnie ślad po zdartej z buta skóry. Będę musiała to naprawić, ale nie miałam na to wcześniej czasu. Żal było wyrzucać te kozaki, tak ładnie wyglądały na buzi promugolskiego śmiecia. - Ciuś ciuś, Astorze - wypowiedziałam powoli, wpatrując się w mętne od Drętwoty oczy. - Ciuś ciuś... Chronisz mugoli, słyszałam - różdżkę przybliżyłam bliżej jego twarzy, aż w końcu ta przysunęła się do skroni. Pozwól, że spojrzę... - Legilimens.
Czternaście płaczących ludzi. Przestańcie ryczeć, nic nie mogę usłyszeć. Rozglądam się po pomieszczeniu, ale nie widzę tam niczego charakterystycznego. Obok stoi kobieta, ma tę samą niebieską suknię i moherową czapkę, uśmiecha się. Twierdzi, że wojna się skończy i wszystkich uratują, że to już prawie dom. Bzdura, co ona pieprzy? Ah... Więc to ci mugole, którzy z miasteczka pod zamkiem Rowlów uciekli aż tutaj. Ale gdzie są... Nagle dopada do moich uszu dźwięk inny niż ryk tych zwierząt. Tadcaster Road 84, mają się tam udać kanałami. Biedaki... To świeże wspomnienie, widzę, że jeszcze chrupie.
- Dziękuję za pomoc - mówię cicho i odrywam różdżkę od skroni, a oczy mężczyzny płoną bólem i dziwnym przekonaniem, że to się tak miło nie skończy. Że potężna migrena to jedynie przedsmak. Mogłabym jedynie usunąć mu pamięć i zostawić, ale było zbyt duże ryzyko, że wróci do swoich ulubieńców i pomoże innemu robactwu chować się w kanałach, gdy ich miejsce było pod miękką i chłodną ziemią. Nie chciałam więc go tak zostawić, ale nie miałam dostatecznie dużo czasu, aby wezwać tu całą rzeszę czarodziejskiej policji i czekać aż zrobią zadymę w mieście. - Dobranoc - powiedziałam jeszcze, rozglądając się na boki, czy aby na pewno po schodach z góry nikt nie szedł. Byliśmy w miarę cicho, nie powinni nas usłyszeć... - Lamino - wypowiedziałam celując w krtań mężczyzny i obserwując, jak ostrza wbijają się prosto w jego gardło, rozrywając je tak, że posoka wypłynęła prosto na zimne kafle starej bramy. Cóż za nieporządek... Zajrzałam jeszcze do kieszeni jego płaszcza i spodni, jednak oprócz różdżki, nie znalazłam tam nic. Na wszelki wypadek przełamałam ja w dłoniach i rzuciłam obok, tak, że jej rdzeń taplał się teraz w krwi szlamoluba. Taka szkoda, że porządni czarodzieje nie szanowali wartości Czarnego Pana, pracowałoby się o wiele lżej. Pilnując, aby krew nie pobrudziła mi skórzanych kozaków, okrążyłam jego ciało i wyszłam z bramy, rozglądając się na boki, po czym przemykając dalej za zakręt. Astor dokonał żywota, krwawica została przelana. Nikt nie będzie po nim płakał, był czarodziejem godnym wyeliminowania, nawet jeśli musiałam to zrobić sama, trafiając go w plecy zaklęciem. Najważniejsze było, że znałam już kryjówkę mugoli i wiedziałam, w którą stronę zmierzać, aby jej się przyjrzeć. Ręka mi nie drżała, chociaż oddech miałam szybszy i płytszy, zdecydowanie bardziej podekscytowany niż wcześniej, gdy marzłam na wietrze, oczekując, aż syn właściciela knajpy ją opuści. W końcu znalazłam ulicę, znalazłam numer, stanęłam obok i patrzyłam, oddychając ciężko. Wzrok przeniosłam na niebo, gdzie katem oka dostrzegłam mojego Raido. - Przyleć - wyszeptałam, unosząc przedramię go góry. Chociaż mnie nie słyszał, to znaliśmy się już dość dobrze, a ja potrzebowałam jego pomocy. Nakreślone na kartce parę słów zwinęłam w rulon i przywiązałam mu do łapki. - Leć do naszego oddziału w Liverpoolu - wypowiedziałam, głaszcząc jeszcze jego skrzydło. - Tylko szybko. Jastrząb odleciał, a moja rola właściwie tu mogłaby się skończyć. Nie byłam idealnym uczestnikiem akcji, wolałam pozostać anonimowa, chociaż tu nie widziałam wielkich szans na to, aby ktokolwiek przeżył. Przeszłam więc na drugą stronę ulicy, gdzie paliły się światełka na jednej z witryn, ogłaszając, że do gorącego kakao dorzucają ciastko gratis. Takiej okazji nie wolno było przegapić, więc wyposażona w parujący napój i słodką przekąskę, usiadłam na krześle barowym, obserwując zza witryny bramę numer 84 przy Tadcaster Road. Minęła chwila, gdy zza zakrętu wyłonili się czarodzieje, których mogłam rozpoznać jako oddział zadaniowy, mający uderzyć prosto w siedlisko mugoli, ukrywanych przez Astora i tamtą kobietę. Jeszcze ją znajdę, ale nie dzisiaj. Dzisiaj będę obserwować teren, popijając słodkie kakao i objadając się kruchym ciastkiem z ogromnymi kawałkami czerwonej czekolady. Smakowała truskawkami. Po przeciwnej stronie ulicy coś wybuchło, a chwilę potem z bramy wyskoczyła brygada, wyciągając za sobą na półżywych ludzi. Kilka kobiet, kilkoro dzieci, kilkoro mężczyzn. Czternaście osób, zgodnie z zapowiedzią. Wesołej nocy duchów, śmiecie.

zt 1233


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Beeston Village [odnośnik]11.09.24 19:37
20 października 1958 roku
Metalowa łyżeczka dźwięczy cicho, obijając się o brzegi szklanki, a cukier rozpuszcza się wolno w gorącej herbacie. Szeleści przewracana kartka najnowszego wydania Walczącego Maga, szczupła dłoń odgarnia krótkie, jasne włosy za ucho, by sięgnąć zaraz w kierunku naparu. To wtedy rozlega się dźwięk alarmowy i Merja podnosi głowę, by spojrzeć na zawieszoną na ścianie potężną mapę. Rozświetlony punkt wskazuje na centralną część Cheshire.
- Porca puttana - mruczy pod nosem Zabini i zrywa się z miejsca. Po raz kolejny przychodzi jej zostawić nietkniętą herbatę. Szybkim ruchem ściąga z wieszaka płaszcz i w jednej chwili znika z kanciapy ratowników z cichym pyknięciem.
Płaszcz zakłada dopiero wtedy, kiedy moment później ląduje na wysypanym żwirem podjeździe. Wybuch zatrząsł fundamentami domu i poniósł się szerokim echem po okolicy. Ze ściany odłupał się tynk, a drzwi wypadły z zawiasów. Spanikowani mieszkańcy wybiegli z budynku, krztusząc się i lamentując.
- Czarodziejskie Pogotowie Ratownicze, co się stało? - pada automatycznie, kiedy doskakuje do pokrytych pyłem ludzi. Od razu taksuje ich oceniającym wzrokiem, sprawdzając, czy ktoś stracił kończynę, albo czy jątrzy się jakaś rana.
- Mój syn, Sammy, jest w środku! - mówi zdezorientowana kobieta, wznosząc na nią błagalnie spojrzenie. - Ćwiczył zaklęcia i coś… coś poszło nie tak!
- Gdzie go znajdę? Czy ktoś jeszcze jest w domu? - zachowuje zimną krew, próbując wciągnąć z matki jak najwięcej szczegółów.
- N-na piętrze, u siebie w pokoju. - Przyciska do piersi drugie dziecko będące w wieku, który nie jest jeszcze dopuszczany do szkoły.
Szybkie skinienie głowy i blondynka wbiega do środka z przygotowaną różdżką w dłoni. Drugą ręką przesłania twarz, prędko odnajdując się w budynku. Wystarczy chwila, by ocenić stan zniszczeń i z ulgą zauważyć, że tragedii nie ma. Stukot niskich obcasów odbija się na drewnianych schodach, by po chwili zatrzymać się w osmolonych drzwiach.
- Sammy? - W odpowiedzi słyszy dochodzący spod ściany jęk. Młody chłopak, na oko czternastoletni, zwinięty w kłębek, trzęsie się przerażony ze złamaną różdżką w dłoni. Jebani smarkacze.
Cała akcja trwa krótko i przynosi więcej strachu, niż to warte. Szczęśliwie nikt nie wymaga odholowania do szpitala. Wszystkie rany udaje się zasklepić, a zwichniętą nogę nastawić.
- Do wesela się zagoi - rzuca szorstkim tonem, wymuszając uśmiech, kiedy chłopiec z przeciągłym jękiem reaguje na inkantowane zaklęcia. Nikt nie płaci jej za bycie miłą, nie ma co wychodzić przed szereg.
Na miejscu zdarzenia spędza tyle czasu, ile trzeba, nie bawiąc się w pocieszanie rodziny. Zdaje tylko rzeczowy raport i opuszcza dom. Jego odbudową muszą zająć się już sami.
Kiedy przechodzi uliczkami Beeston Village, nie musi się długo rozglądać, by znaleźć bar z nadgryzioną zębem czasu tabliczką. Nie obnosi się z noszoną pod płaszczem różdżką. Nie wie, ilu mugoli mieszka jeszcze na tych terenach, a nie chce wprowadzać zbędnego zamieszania. Nie potrzebuje ściągania na siebie uwagi, zwłaszcza teraz, kiedy jedyne, czego chce, to chwili świętego spokoju. Zasiada przy ladzie i czeka cierpliwie, aż podejdzie do niej barman z przerzuconą przez ramię szmatą, która lata świetności ma już dawno za sobą.
- Coś mocnego poproszę - mówi nieco zmęczonym już głosem i mężczyzna kiwa tylko głową, doskonale rozumiejąc jej potrzebę. Wprawdzie jej policzek nosi jeszcze osmolony ślad, który może nasuwać pytania, lecz o tym, że nie oczekuje zabawiania świadczy rzucone mu krótkie spojrzenie. Nie liczy na to, że dostanie coś dobrej jakości, zwłaszcza w tutejszych rejonach, gdzie lokale dostają uszczuplone zaopatrzenie. Zostawia na blacie kilka monet i nie musi czekać długo, aż otrzymuje trunek.
Chciała zostać przy barze, w ciszy wychylić zawartość szklanki i zamówić kolejną z zamiarem przeczekania tu do momentu końca swojej zmiany. Kątem oka dostrzega sylwetkę, która przechodzi nieopodal i Merja zapewne wróciłaby zaraz do swojego napoju, gdyby nie przywołane skojarzenie znajomej postaci. Odwraca więc głowę i ściąga jasne brwi, zastanawiając się, czy to tylko jej skojarzenie czy też rzeczywiście zna tego ciemnowłosego mężczyznę.
- Winkley? - zwraca się do niego niepewnie, bo kiedy ten stoi doń profilem, nie ma jeszcze pewności, czy to tylko pobożne życzenie.
Merja Zabini
Merja Zabini
Zawód : Czarodziejskie Pogotowie Ratownicze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
hope
is the only thing
stronger than fear
OPCM : 2 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 21 +4
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12125-merja-zabini https://www.morsmordre.net/t12157-penelope#374243 https://www.morsmordre.net/t12164-merja-zabini#374667 https://www.morsmordre.net/f458-city-of-london-pokatna-38-2 https://www.morsmordre.net/t12131-merja-zabini#373315
Beeston Village
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach