Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland
Wodospad Hindhope Linn
AutorWiadomość
Wodospad Hindhope Linn
Niedaleko czarodziejskiej wioski Kielder znajduje się las który posiada urokliwy wodospad położony w spokojnej i bardzo pięknej dolinie leśnej w lesie Redesdale. Chociaż dotarcie na miejsce może trochę zająć to sama podróż, stanowi dość interesującą przygodę. Udając się leśną drogą obok Farmy Blakehope na której hodowane są lunnaballe, dociera się do obrzeży lasu, ta konkretna ścieżka prowadzi wprost do wodospadu. Mawia się, że płynąca w wodospadzie woda posiada właściwości lecznicze.
19 XI 1957
Spełnił się czarny scenariusz, jakiego członkowie Zakonu Feniksa chcieli uniknąć najbardziej. Oto wojna toczona w Londynie rozlała się na cały kraj, skupiając się przede wszystkim na angielskich ziemiach, które niegdyś podzielone zostały pomiędzy szlachetne rody zgodnie ze strefą ich wpływów. Już wcześniej, gdy strony konfliktu skupiały swoje działania na stolicy, można było coś usłyszeć o aktach przemocy w innych miejscach. Te zdarzenia to były ledwie incydenty, teraz zaś stały się czymś powszechnym. Nawet aurorskie oczy otwierały się szerzej na tę skalę nienawiści. Jeszcze bardziej gardził zwyrodnialcami, którymi druga strona barykady zdawała się przepełniona. Ich skurwysyństwo nie znało żadnych granic. W dodatku większość hrabstw pozostawała zależna od rodów, które hołdowały tym najbardziej chorym tradycjom. Prawo przestało opierać się na zasadach równości i moralności, każdy czysto krwisty miał prawo robić wszystko, jeśli tylko znajdował się po stronie władzy wspieranej przez Lorda Voldemorta.
Do wojny musiał podejść na trzeźwo, emocje mogły go zgubić, ale w jego obecnym stanie to nie było takie proste. Ciało dobrze zareagowało na leczenie, wciąż jednak daleko mu było do odbudowania pełnej siły. Regularnie ćwiczył i wiedział, że musi zacząć dobrze jeść. Na swoje nieszczęście od zawsze był beztalenciem w sztuce kulinarnej. Jego pierwszym posiłkiem po powrocie były rozgotowane ziemniaki i spalony gołąb, ale przynajmniej miał co zjeść. Jednak większego urazu doznał jego umysł. Prawą dłonią poruszał bezwiednie, palce co chwila poszukiwały czegoś do pochwycenia, prawdopodobnie różdżki, czasem wystukiwały mniej lub bardziej stały rytm na płaskich powierzchniach. Bardziej jednak przeszkadzała mu cisza, na jaką był skazany w domowej przestrzeni. Odgłosy przyrody obecnej za ścianami nie mogły przezwyciężyć milczenia. To z tego powodu Kieran natychmiast zaczął pisać listy, aby odnaleźć w wojennym zamęcie sojuszników, którzy do niego przemówią. Nie mógł być sam. We własnym domu zachowywał się jak szaleniec, nie spuszczał wzroku z drzwi, oczekując nagłego przybycia wrogów. Nie potrafił jednak przyznać, że potrzebuje fachowej pomocy. Jego zdaniem wszelki niepokój powinien mu minąć, gdy tylko wreszcie weźmie się do roboty. Rozesłał kilka listów w próbie znalezienia sobie zajęcia. Po swojej ostatnie jporażce musiał się szybko zrehabilitować.
Rozumiał dlaczego w pierwszej kolejności Zakon Feniksa szukał swoich szans na ziemiach mu przyjaznych. Organizacja pozostawała w opozycji pozbawionej sił i środków. Znikąd wsparcia finansowego, brak rozbudowanego zaplecza. Szybko odnalazł w sobie ogromne pokłady motywacji, aby wybrać się na ziemie Longbottomów, które za cel obrał Samuel. Rozłożył w domu mapy obejmujące teren Anglii, nie wiedząc gdzie postawić kolejneznaczniki. Jeden spoczął na Londynie, obszarze całkowicie straconym, bo tylko do tego jednego Kieran miał pewność.
Teleportował się w pobliże miejsca spotkania. Gęsto zalesiona dolina Redesdale powitała go mżawką, a szarawa barwa sklepienia nad głową sugerowała nadejście gorszej ulewy. Wziął głęboki wdech, palce prawej dłoni zacisnął mocniej wokół różdżki i śmiało ruszył ścieżką przez las. Póki utrzymywał energiczne tempo marszu, nie zastanawiał się nad tym, że wędruje samotnie, nerwowość uderzyła w niego, gdy postanowił się zatrzymać i rozejrzeć. Był całkowicie sam pośród całej tej wszechobecnej zieleni. Sam ze sobą. Psidwacza mać.
Do jego uszu dotarł odgłos poruszenia i to sprawiło, że mięśnie ramion spięły się nerwowo, ale również w głębi duszy odczuł ulgę, bo zawsze przed ujrzeniem tej konkretnej martwej twarz wszystko zamiera, obecność zmarłego jest bezszelestna. Odwrócił się i na wszelki wypadek uniósł różdżkę. Dziwnie było ujrzeć Skamandera za dnia i w pełnej krasie, kiedy pamięć o ich niespodziewanym spotkaniu w Białej Wieży była rozmyta. Samotność na odizolowanej od wielkiego świata wyspie zrobiła swoje, zbyt mocno zachęciła do uciekania od rzeczywistości, ale to przede wszystkim ogromne wyrzuty sumienia odciągały go od rozpamiętywania nieudanej misji. Rineheart w więzieniu raptem poświęcił mu kilka spojrzeń, całkowicie skupiony na dynamice zdarzeń, a później zamknięty we własnym otumanieniu nie skupiał uwagi na niczym konkretnym.
– Obaj żyjemy – wyrzucił z siebie stwierdzenie w ramach pokracznego powitania, nie opuszczając jednak różdżki. – Kogo wtedy zobaczyłeś poza mną? – spytał rzeczowo, na wydechu, kierując się koniecznością sprawdzenia tożsamości Skamandera, który przed nim stawał.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Spełnił się czarny scenariusz, jakiego członkowie Zakonu Feniksa chcieli uniknąć najbardziej. Oto wojna toczona w Londynie rozlała się na cały kraj, skupiając się przede wszystkim na angielskich ziemiach, które niegdyś podzielone zostały pomiędzy szlachetne rody zgodnie ze strefą ich wpływów. Już wcześniej, gdy strony konfliktu skupiały swoje działania na stolicy, można było coś usłyszeć o aktach przemocy w innych miejscach. Te zdarzenia to były ledwie incydenty, teraz zaś stały się czymś powszechnym. Nawet aurorskie oczy otwierały się szerzej na tę skalę nienawiści. Jeszcze bardziej gardził zwyrodnialcami, którymi druga strona barykady zdawała się przepełniona. Ich skurwysyństwo nie znało żadnych granic. W dodatku większość hrabstw pozostawała zależna od rodów, które hołdowały tym najbardziej chorym tradycjom. Prawo przestało opierać się na zasadach równości i moralności, każdy czysto krwisty miał prawo robić wszystko, jeśli tylko znajdował się po stronie władzy wspieranej przez Lorda Voldemorta.
Do wojny musiał podejść na trzeźwo, emocje mogły go zgubić, ale w jego obecnym stanie to nie było takie proste. Ciało dobrze zareagowało na leczenie, wciąż jednak daleko mu było do odbudowania pełnej siły. Regularnie ćwiczył i wiedział, że musi zacząć dobrze jeść. Na swoje nieszczęście od zawsze był beztalenciem w sztuce kulinarnej. Jego pierwszym posiłkiem po powrocie były rozgotowane ziemniaki i spalony gołąb, ale przynajmniej miał co zjeść. Jednak większego urazu doznał jego umysł. Prawą dłonią poruszał bezwiednie, palce co chwila poszukiwały czegoś do pochwycenia, prawdopodobnie różdżki, czasem wystukiwały mniej lub bardziej stały rytm na płaskich powierzchniach. Bardziej jednak przeszkadzała mu cisza, na jaką był skazany w domowej przestrzeni. Odgłosy przyrody obecnej za ścianami nie mogły przezwyciężyć milczenia. To z tego powodu Kieran natychmiast zaczął pisać listy, aby odnaleźć w wojennym zamęcie sojuszników, którzy do niego przemówią. Nie mógł być sam. We własnym domu zachowywał się jak szaleniec, nie spuszczał wzroku z drzwi, oczekując nagłego przybycia wrogów. Nie potrafił jednak przyznać, że potrzebuje fachowej pomocy. Jego zdaniem wszelki niepokój powinien mu minąć, gdy tylko wreszcie weźmie się do roboty. Rozesłał kilka listów w próbie znalezienia sobie zajęcia. Po swojej ostatnie jporażce musiał się szybko zrehabilitować.
Rozumiał dlaczego w pierwszej kolejności Zakon Feniksa szukał swoich szans na ziemiach mu przyjaznych. Organizacja pozostawała w opozycji pozbawionej sił i środków. Znikąd wsparcia finansowego, brak rozbudowanego zaplecza. Szybko odnalazł w sobie ogromne pokłady motywacji, aby wybrać się na ziemie Longbottomów, które za cel obrał Samuel. Rozłożył w domu mapy obejmujące teren Anglii, nie wiedząc gdzie postawić kolejneznaczniki. Jeden spoczął na Londynie, obszarze całkowicie straconym, bo tylko do tego jednego Kieran miał pewność.
Teleportował się w pobliże miejsca spotkania. Gęsto zalesiona dolina Redesdale powitała go mżawką, a szarawa barwa sklepienia nad głową sugerowała nadejście gorszej ulewy. Wziął głęboki wdech, palce prawej dłoni zacisnął mocniej wokół różdżki i śmiało ruszył ścieżką przez las. Póki utrzymywał energiczne tempo marszu, nie zastanawiał się nad tym, że wędruje samotnie, nerwowość uderzyła w niego, gdy postanowił się zatrzymać i rozejrzeć. Był całkowicie sam pośród całej tej wszechobecnej zieleni. Sam ze sobą. Psidwacza mać.
Do jego uszu dotarł odgłos poruszenia i to sprawiło, że mięśnie ramion spięły się nerwowo, ale również w głębi duszy odczuł ulgę, bo zawsze przed ujrzeniem tej konkretnej martwej twarz wszystko zamiera, obecność zmarłego jest bezszelestna. Odwrócił się i na wszelki wypadek uniósł różdżkę. Dziwnie było ujrzeć Skamandera za dnia i w pełnej krasie, kiedy pamięć o ich niespodziewanym spotkaniu w Białej Wieży była rozmyta. Samotność na odizolowanej od wielkiego świata wyspie zrobiła swoje, zbyt mocno zachęciła do uciekania od rzeczywistości, ale to przede wszystkim ogromne wyrzuty sumienia odciągały go od rozpamiętywania nieudanej misji. Rineheart w więzieniu raptem poświęcił mu kilka spojrzeń, całkowicie skupiony na dynamice zdarzeń, a później zamknięty we własnym otumanieniu nie skupiał uwagi na niczym konkretnym.
– Obaj żyjemy – wyrzucił z siebie stwierdzenie w ramach pokracznego powitania, nie opuszczając jednak różdżki. – Kogo wtedy zobaczyłeś poza mną? – spytał rzeczowo, na wydechu, kierując się koniecznością sprawdzenia tożsamości Skamandera, który przed nim stawał.
[bylobrzydkobedzieladnie]
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 08.08.21 16:42, w całości zmieniany 4 razy
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Im dalej od wydarzeń jeszcze z końca września, tym łatwiej było mu zapanować nad rzeczywistością, także tą w głowie. Koszmary wciąż dręczyły, pozostawiając mu do dyspozycji płytki sen, ale nagłe zrywy nieprzytomności straciły na sile. Być może chodziło też o odzyskane siły. O zwiększoną wytrzymałość, nabraną masę i zebrany w ramy kontroli umysł. Łatwiej było mu zarządzać sobą i podejmować decyzje, gdy słabość nie wdzierała się między sylaby zdarzeń, ale cienie przeszłości, nie wysuwały się na plan realizmu. Pomagała też obecność. Ta należąca do Anthonego i Tess były filarami, które wzmocniły w nim pewność co prawdziwości podjętej ścieżki. I do tego, kim był. Była i Mathilda i jego syn, chociaż w nich odnajdował coś, czego nie spodziewał się wcale, ucząc się nowej roli, jaka podsunął mu los. Czy miało mu to pomóc? Nie wiedział jeszcze. Przyznawał jednak, że nadawała jego egzystencji nowego odcienia. Byli i inni, mniej lub bardziej znacząco odbudowując jego obecność w wojennej rzeczywistości. Czas wypełniały walki, nieustanny ruch, działanie w rozmaitych odsłonach. Polowania, zaopatrzenie, treningi, spotkania, decyzje. Ciężko byłoby zastać go dłużej w jednym miejscu. Przynajmniej, fizycznie. Wybory, pozostawały stałe.
O tym, że w ich szeregi wrócił ktoś tak doświadczony, jak Kieran, napawała go rzeczywistą nadzieją. Wojna była faktem. Ciemnym i brzydkim, proporcjonalnie odwrotnym do propagandy, jaką szerzyli wrogowie. Pozostawało jednak wciąż światło, niezgaszony płomyk, który mimo nienawistnych prób, pozostawał niewzruszony. Światło w ciemności. Pamiętał bezbłędnie słowa przysięgi, tak jak cichy śpiew feniksa. Znał swoją misję. Nawet, jeśli od jakiegoś czasu, jego w niej rola miała zmienić formę.
Cisza nie była już tak uciążliwa. Tak, jak hałasy tłoczących się gdzieś w odległości osób. Nadal czuł opór i dyskomfort w zamkniętych przestrzeniach, ale nie wywoływały panicznej chęci wyjścia na zewnątrz. Zresztą - zazwyczaj i tak był na zewnątrz. Tak, jak dziś. Tak, jak potrzeba kierowana nie tylko misją zakonu, ale i zarobkiem. O ten, nie było prosto - na pewno nie dla kogoś o statusie poszukiwanego listem gończym. Po wielokroć, musiał korzystać z mniej oczywistych źródeł dodatkowych sykli. Nie chciał i nie mógł Opierać się na pomocy rodziny. Nie - bez ich narażania. Dziś, miał wykorzystać jednak zdolności, nabyte jeszcze za czasów młodzieńczych nauk u ojca.
O tym, że wielu głodowało i brakowało żywności, nie trzeba było większej wiedzy. Zakładał nawet, że braki sięgały nawet wyżej. Pozwalał sobie jednak wykorzystywać polowania, by zdobyć odpowiednie zapasy nie tylko dla siebie. I tych kilka dodatkowych galeonów, otrzymywał w zamian.
Dzisiejsze spotkanie, podyktowane kilkoma, wymienionymi z Kieranem listami, łączyły w sobie patrol sojuszniczych terenów i zarobkowe, łowieckie polowanie w jednym.
W nawyk weszło mu już sprawdzanie okolicy, nawet przy umówionym spotkaniu ze znajomą mu personą. To samo czynił, gdy znalazł się w pobliżu wodospadu. Chłód kończącego się listopada odzywało się coraz bardziej przenikliwym zimnem, ale szum płynącej wody wydawał się stały i niezmienny. Zatrzymał się na krótko, poprawiając zarzuconą na pasku, magiczną kuszę. Przy boku, na razie pusta w dodatkowe zaopatrzenie, przewieszona torba, miała posłużyć za transport - dla upolowanej zdobyczy. Przynajmniej częściowo. A kiedy przekroczył granicę wody, samotna postać, pozostawiona w oczekiwaniu sugerowała, że jego towarzysz pojawił się już na miejscu.
Niezależnie od chęci, palce zacisnęły się na różdżce, w gotowości do działania, gdyby miało się okazać, że ma przed sobą wroga. Coś jednak jeszcze przyciągnęło jego wzrok. Rozwleczony cieniem kształt pozostawiony w dziwnej pozycji niedaleko drzew. Zmarszczył brwi, najpierw zbliżając się w stronę swego potencjalnego towarzysza. Migawa wspomnienia, w którym widział go ostatni raz zdawała się absolutnie na miejscu - Tak - odezwał się lakonicznie, utrzymując spojrzenie na zmąconym wzroku starszego aurora. Niekontrolowany, krótki grymas zagościł na jego twarzy na wspomnienie Białej Wieży, ale pytanie, które usłyszał, przywoływało do porządku myśli, skupiając - na faktach - Lucy i Hannah - odpowiedział krótko na powitanie, zgodnie nie grając w konwenanse.
Dopiero, gdy ciężki oddech zagościł na potwierdzenie obopólnej zgodności, przeniósł wzrok na obiekt, który dostrzegł wcześniej - Ciało, na lewo od nas - chłód rozlał się przez język, sunąc dalej, gdy zwerbalizował przypuszczenie. Porozumiewawczo, w jakimś instynktownym trybie pracy, zaczął okrążać miejsce, chcąc upewnić się, że w pobliżu nie ma więcej nikogo. A makabrycznie pozostawiony człowiek, nie nosił znamion "oczekiwania" na dokończenie dzieła. Nie było wątpliwości, że znaleziony mężczyzna był martwy - Nie możemy go tak zostawić - odezwał się w końcu, gdy obaj znaleźli się obok dziwnie wykręconego ciała. Kusiło go, by obszukać okolicę. Morderca musiał zostawić ślady. Różdżka wciąż tkwiła w dłoni, ale celu dla wymierzenia sprawiedliwości, nie znaleźli. Pozostawało im pochować nieszczęśnika.
O tym, że w ich szeregi wrócił ktoś tak doświadczony, jak Kieran, napawała go rzeczywistą nadzieją. Wojna była faktem. Ciemnym i brzydkim, proporcjonalnie odwrotnym do propagandy, jaką szerzyli wrogowie. Pozostawało jednak wciąż światło, niezgaszony płomyk, który mimo nienawistnych prób, pozostawał niewzruszony. Światło w ciemności. Pamiętał bezbłędnie słowa przysięgi, tak jak cichy śpiew feniksa. Znał swoją misję. Nawet, jeśli od jakiegoś czasu, jego w niej rola miała zmienić formę.
Cisza nie była już tak uciążliwa. Tak, jak hałasy tłoczących się gdzieś w odległości osób. Nadal czuł opór i dyskomfort w zamkniętych przestrzeniach, ale nie wywoływały panicznej chęci wyjścia na zewnątrz. Zresztą - zazwyczaj i tak był na zewnątrz. Tak, jak dziś. Tak, jak potrzeba kierowana nie tylko misją zakonu, ale i zarobkiem. O ten, nie było prosto - na pewno nie dla kogoś o statusie poszukiwanego listem gończym. Po wielokroć, musiał korzystać z mniej oczywistych źródeł dodatkowych sykli. Nie chciał i nie mógł Opierać się na pomocy rodziny. Nie - bez ich narażania. Dziś, miał wykorzystać jednak zdolności, nabyte jeszcze za czasów młodzieńczych nauk u ojca.
O tym, że wielu głodowało i brakowało żywności, nie trzeba było większej wiedzy. Zakładał nawet, że braki sięgały nawet wyżej. Pozwalał sobie jednak wykorzystywać polowania, by zdobyć odpowiednie zapasy nie tylko dla siebie. I tych kilka dodatkowych galeonów, otrzymywał w zamian.
Dzisiejsze spotkanie, podyktowane kilkoma, wymienionymi z Kieranem listami, łączyły w sobie patrol sojuszniczych terenów i zarobkowe, łowieckie polowanie w jednym.
W nawyk weszło mu już sprawdzanie okolicy, nawet przy umówionym spotkaniu ze znajomą mu personą. To samo czynił, gdy znalazł się w pobliżu wodospadu. Chłód kończącego się listopada odzywało się coraz bardziej przenikliwym zimnem, ale szum płynącej wody wydawał się stały i niezmienny. Zatrzymał się na krótko, poprawiając zarzuconą na pasku, magiczną kuszę. Przy boku, na razie pusta w dodatkowe zaopatrzenie, przewieszona torba, miała posłużyć za transport - dla upolowanej zdobyczy. Przynajmniej częściowo. A kiedy przekroczył granicę wody, samotna postać, pozostawiona w oczekiwaniu sugerowała, że jego towarzysz pojawił się już na miejscu.
Niezależnie od chęci, palce zacisnęły się na różdżce, w gotowości do działania, gdyby miało się okazać, że ma przed sobą wroga. Coś jednak jeszcze przyciągnęło jego wzrok. Rozwleczony cieniem kształt pozostawiony w dziwnej pozycji niedaleko drzew. Zmarszczył brwi, najpierw zbliżając się w stronę swego potencjalnego towarzysza. Migawa wspomnienia, w którym widział go ostatni raz zdawała się absolutnie na miejscu - Tak - odezwał się lakonicznie, utrzymując spojrzenie na zmąconym wzroku starszego aurora. Niekontrolowany, krótki grymas zagościł na jego twarzy na wspomnienie Białej Wieży, ale pytanie, które usłyszał, przywoływało do porządku myśli, skupiając - na faktach - Lucy i Hannah - odpowiedział krótko na powitanie, zgodnie nie grając w konwenanse.
Dopiero, gdy ciężki oddech zagościł na potwierdzenie obopólnej zgodności, przeniósł wzrok na obiekt, który dostrzegł wcześniej - Ciało, na lewo od nas - chłód rozlał się przez język, sunąc dalej, gdy zwerbalizował przypuszczenie. Porozumiewawczo, w jakimś instynktownym trybie pracy, zaczął okrążać miejsce, chcąc upewnić się, że w pobliżu nie ma więcej nikogo. A makabrycznie pozostawiony człowiek, nie nosił znamion "oczekiwania" na dokończenie dzieła. Nie było wątpliwości, że znaleziony mężczyzna był martwy - Nie możemy go tak zostawić - odezwał się w końcu, gdy obaj znaleźli się obok dziwnie wykręconego ciała. Kusiło go, by obszukać okolicę. Morderca musiał zostawić ślady. Różdżka wciąż tkwiła w dłoni, ale celu dla wymierzenia sprawiedliwości, nie znaleźli. Pozostawało im pochować nieszczęśnika.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Po otrzymaniu od Samuela prawidłowej odpowiedzi pozwolił sobie opuścić różdżkę i rozluźnić odrobinę ramiona, które nieustannie trzymał sztywno uniesione. Znajdowanie się ciągle w czujności było męczące, ale za każdym razem otaczająca go cisza stanowiła najgorszy sygnał alarmowy z możliwych. Drugi czarodziej nie zapytał o nic w zamian, nawet o powody jego długiej nieobecności. Jak dobrze. Czasem jednak Kieran chciał, aby ktoś wykazał się ciekawością, tak po prostu, bez wielkiej pretensji, uwalniając go tym samym od poczucia winy. Ewidentne było to, że zawiódł, od tej gorzkiej prawdy nie było ucieczki, ale potrzebował rozgrzeszenia, a przynajmniej zapewnienia, że w tak trudnej sytuacji naprawdę nie mógł wrócić wcześniej. Po uszkodzeniu prawej dłoni odcięty był od magii, nie mógł zainicjować nawet najprostszego zaklęcia, a co dopiero dać radę z teleportacją na tak ogromny dystans, która wymagała niezwykle wielkiego skupienia, siły woli i bardzo dokładnej wizualizacji celu. A jednak wolał nie szukać zrozumienia u Skamandera, na jego twarzy w krótką chwilę odnalazł ślady po toczonych walkach z własnymi demonami. Zresztą, nie przez przypadek spotkali się w Białej Wieży, starszy auror musiał zostać tam osadzony, a więc równie dużo mógł tam przeżyć, co on na wyspie, jeśli nie więcej, choć właściwie nie sposób się w takich rzeczach licytować.
Wzdrygnął się, gdy dotarło do niego, że on sam nie zauważył istotnego szczegółu w najbliższym otoczeniu. Czyżby wciąż nie zdołał dojść do siebie po ostatnich przeżyciach? Wytężył wzrok, spoglądając we wskazanym kierunku, rzeczywiście dostrzegając tam poskręcaną sylwetkę. Skierował swoje kroki, jak się szybko okazało ku martwemu ciału mugola. Jego nieczarodziejskie pochodzenie było widoczne gołym okiem, denat nie miał na sobie czarodziejskich szat, żadnych magicznych przedmiotów ani biżuterii. Kim był? Skąd się tu wziął? Kiedy zginął?
– Nie możemy? – spytał beznamiętnie, niechętnie wspominając inne ciało, które pozostawił za sobą bez mrugnięcia oka. Nie tylko pozbawił byłego więźnia życia, nawet nie zadbał o odpowiedni dla niego pochówek, za jedną z niewielu atrakcji na wyspie uznając widok rozdziobywanego truchła. Wtedy podjął drastycznie inną decyzję, czyżby z powodu trawiącej jego umysł samotności? Był wtedy tak bardzo wściekły i bezsilny, było mu wszystko jedno, ponieważ sam mógł skończyć jako pokarm dla wyspiarskiego ptactwa. – Tak, masz rację, nie możemy – odparł już bardziej trzeźwo, dając dojść do głosu logicznemu podejściu do sprawy. Ciało nie mogło zostać porzucone w tym miejscu bez powodu, ponieważ samo miejsce nie było przypadkowego – znalezisko w postaci zwłok mugola znalezione w samym sercu hrabstwa pozostającego pod pieczą rodu Longbottom mogło niewątpliwie wywrzeć mocne wrażenie, stanowić ostre ostrzeżenie dla innych. – Zabity został tutaj czy tylko ktoś podrzucił ciało? – zadał najbardziej istotne pytanie głośno, próbując pobudzić własny umysł do racjonalnych rozważań. Jeśli w grę wchodziła pierwsza opcja, być może po śladach uda im się dotrzeć do sprawcy. Przyjrzał się ziemi, w poszukiwaniu śladów, nie odnajdując dowodów na to, aby ciało było ciągnięte, choć równie dobrze mogło zostać przeniesione z pomocą magii. Brakowało im tropów, zatem mogli pochować ciało, tylko w taki sposób oddać mu odrobinę sprawiedliwości, gdy odnalezienie sprawcy pozostawało poza ich możliwościami. Rineheart poruszył różdżką i wypowiedział wyraźnie inkantację zaklęcia Orcumiano, żłobiąc w ziemi wystarczająco głęboki dół nawet na kilkuosobową mogiłę. Nie chciał się zbytnio fatygować wykopywaniem grobu w oparciu o własne siły, brakowało mu do tego cierpliwości i poniekąd sił. Może i stracił na wadze, lecz ciało wciąż miał sprawne, chodziło raczej o wytrzymałość jego psychiki. Zajmie mu trochę czasu oswojenie się ze wszystkim, na razie brakowało mu życzliwości, a przecież nigdy nie był człowiekiem wielce empatycznym. – Możesz mi powiedzieć trochę o planach Zakonu? Wciąż niewiele wiem, a rozpytywać o takie sprawy listownie nie wydawało mi się odpowiednim posunięciem. - Potrzebował dowiedzieć się czegokolwiek, musiał wiedzieć jak ma działać w przyszłości, na czym skupić uwagę. Musiał jeszcze dostać się do Oazy, tam byłoby łatwiej dowiedzieć się więcej.
Wzdrygnął się, gdy dotarło do niego, że on sam nie zauważył istotnego szczegółu w najbliższym otoczeniu. Czyżby wciąż nie zdołał dojść do siebie po ostatnich przeżyciach? Wytężył wzrok, spoglądając we wskazanym kierunku, rzeczywiście dostrzegając tam poskręcaną sylwetkę. Skierował swoje kroki, jak się szybko okazało ku martwemu ciału mugola. Jego nieczarodziejskie pochodzenie było widoczne gołym okiem, denat nie miał na sobie czarodziejskich szat, żadnych magicznych przedmiotów ani biżuterii. Kim był? Skąd się tu wziął? Kiedy zginął?
– Nie możemy? – spytał beznamiętnie, niechętnie wspominając inne ciało, które pozostawił za sobą bez mrugnięcia oka. Nie tylko pozbawił byłego więźnia życia, nawet nie zadbał o odpowiedni dla niego pochówek, za jedną z niewielu atrakcji na wyspie uznając widok rozdziobywanego truchła. Wtedy podjął drastycznie inną decyzję, czyżby z powodu trawiącej jego umysł samotności? Był wtedy tak bardzo wściekły i bezsilny, było mu wszystko jedno, ponieważ sam mógł skończyć jako pokarm dla wyspiarskiego ptactwa. – Tak, masz rację, nie możemy – odparł już bardziej trzeźwo, dając dojść do głosu logicznemu podejściu do sprawy. Ciało nie mogło zostać porzucone w tym miejscu bez powodu, ponieważ samo miejsce nie było przypadkowego – znalezisko w postaci zwłok mugola znalezione w samym sercu hrabstwa pozostającego pod pieczą rodu Longbottom mogło niewątpliwie wywrzeć mocne wrażenie, stanowić ostre ostrzeżenie dla innych. – Zabity został tutaj czy tylko ktoś podrzucił ciało? – zadał najbardziej istotne pytanie głośno, próbując pobudzić własny umysł do racjonalnych rozważań. Jeśli w grę wchodziła pierwsza opcja, być może po śladach uda im się dotrzeć do sprawcy. Przyjrzał się ziemi, w poszukiwaniu śladów, nie odnajdując dowodów na to, aby ciało było ciągnięte, choć równie dobrze mogło zostać przeniesione z pomocą magii. Brakowało im tropów, zatem mogli pochować ciało, tylko w taki sposób oddać mu odrobinę sprawiedliwości, gdy odnalezienie sprawcy pozostawało poza ich możliwościami. Rineheart poruszył różdżką i wypowiedział wyraźnie inkantację zaklęcia Orcumiano, żłobiąc w ziemi wystarczająco głęboki dół nawet na kilkuosobową mogiłę. Nie chciał się zbytnio fatygować wykopywaniem grobu w oparciu o własne siły, brakowało mu do tego cierpliwości i poniekąd sił. Może i stracił na wadze, lecz ciało wciąż miał sprawne, chodziło raczej o wytrzymałość jego psychiki. Zajmie mu trochę czasu oswojenie się ze wszystkim, na razie brakowało mu życzliwości, a przecież nigdy nie był człowiekiem wielce empatycznym. – Możesz mi powiedzieć trochę o planach Zakonu? Wciąż niewiele wiem, a rozpytywać o takie sprawy listownie nie wydawało mi się odpowiednim posunięciem. - Potrzebował dowiedzieć się czegokolwiek, musiał wiedzieć jak ma działać w przyszłości, na czym skupić uwagę. Musiał jeszcze dostać się do Oazy, tam byłoby łatwiej dowiedzieć się więcej.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Cienie pobliskiego lasu ciągnęły w pobliże wodospadu, ale rozpraszały się, jakby przestraszone szumem wartkiej wody. Coś bardzo podobnego działo się z bardziej ponurymi myślami, które niepostrzeżenie przedzierały się przez stawiane wysoko mury opanowania. Wspomnienia wciąż potrafiły żywo odsłonić fragmenty, których nie chciał powtarzać, nie chciał widzieć i czuć. A jednak wracały. Szczerzyły zęby, kpiły, albo rozrywały niewidzialnymi szponami. I dlatego - nie pytał. Mgła cierni targała spojrzeniem Kierana, niby tafla ciemne lustra. Nie pytał, bo wciąż miał wrażenie, że trącając struny cudzych demonów i jego odezwa się głośniej, gwałtowniej. Doświadczył zbyt często ich konsekwencji, pozbawiając go sił i przytomności, na nowo wrzucając w nocne koszmary. Dopóki nie było takiej konieczności, pozostawiał na uwięzi i swoją i cudzą przeszłość. Przynajmniej, dopóki jedno z nich się nie odezwało.
Nie starał się nawet zaprzeczać, że czuł się lepiej w otoczeni większych przestrzeni. Nawet sen pod gołym niebem zdawał się otaczać go większa doza poczucia spokoju. Zamknięte przestrzenie nieodłącznie kojarzyły mu się z więzieniem i sporo czasu poświęcił, by poczuć różnicę między miejscami, które miał prawo nazywać domem, a tym, co rzeczywiście mogło mu tę wolność odebrać. Niezależnie od powodów, we krwi miał swoistą tęsknotę za tym co otwarte, dalekie. Nie było mu pisane trwanie w miejscu. Kiedyś może miał na to szansę. Ale mgła zamazywała marzenia, które przypisywał młodzieńczej naturze. Dziś był po prostu jednym z wojennych duchów walczących za ścieżkę i wartości, które wybrał. I w imię tej drogi, dziś wędrował ścieżkami lasu, szukając śladów mniej ludzkich. Wraz z Kieranem, mieli dziś być łowcami. Nie spodziewał się tylko (a może jednak), że zamiast łownej zwierzyny, trafią na martwe już ciało - Nie, nie możemy - powtórzył bardziej z uporem, bardziej twardo. Wzrok miał utkwiony w pogrążony w cieniu obiekcie. Czy taka śmierć robiła na nim wrażenie? Czy jakakolwiek jeszcze robiła? Byłby szalony. Możliwe, że trochę był. Każdy z aurorów coś podobnego nabywał. W końcu - patrząc w ciemność musieli pamiętać, że ciemność patrzyła także na nich. A tej, w wojennej zawierusze, było zdecydowanie zbyt wiele.
Tylko na krótko chwycił spojrzenie aurorskiego szefa. Nie wątpił, że jego powrót mógł pomóc wzmocnić kilka niewiernych serc zakonników. Wszystko w ryzach i tak trzymał tylko Longbottom. I chociaż ze wszystkich sił wierzył w jego przewodnictwo, to ciężko było pozbyć się wrażenia, że wciąż - mimo tylu dowodów - tak wielu trzymało się starych, miałkich przyzwyczajeń. Nawracanie kogokolwiek było złudną marą, w którą niektórzy wciąż wierzyli - Krew skrzepła, ale widać ją tylko na ciele. Przy takich ranach, ziemią wchłonęłaby równie wiele - mówił na głos, zbierając fakty, lekko pochylony nad ciałem, zupełnie, jak podczas aurorskich dochodzeń - nie widać w okolicy śladów walki, ani cudzych tropów - kontynuował, chociaż doskonale widział, że Kieran był bardziej doświadczony, łowca czarnoksiężników i bez problemu rozpoznał te same elementy - ktoś musiał tu podrzucić ciało. Walka trwała w innym miejscu - zakończył, odsuwając się. Większe oględziny nie wykazały nic ponad wnioski, jakie już wysunęli.
Odsunął się na bok, obserwując jak drugi auror inkantuje zaklęcie, a kilkumetrowy dół stał się mogiłą dla bezimiennego zmarłego. W cokolwiek ten wierzył, szczerze liczył, że zazna spokoju. W końcu. Czy i on jeszcze kilka miesięcy temu, nie życzył sobie tego samego? Nie. On rozpaczliwie pragnął końca. Otrzymał jednak coś zgoła innego. A jednak - nie żałował. Miał jeszcze sporo do zrobienia nim powita się ze śmiercią.
Wysiłek wymusił na nim skupienie na tym, co teraźniejsze. I dopiero, gdy pozostawili za sobą mogiłę, zwrócił uwagę na dzisiejszego towarzysza - Umacniamy naszą pozycję na terenach nam przyjaznych lub podległych. Reagujemy na ataki, ale skupiamy się na tym, by wesprzeć okolice, w których mamy poparcie - zaczął, zbaczając nieco z początkowej ścieżki i na moment milknąc, dając sygnał dłonią, nasłuchiwał, po czym zsunął kuszę niżej, by w razie konieczności, łatwiej było mu strzelić. Dostrzegł kilka tropów, za którymi zdecydował się podążyć, wskazując też ślady Kieranowi, które... jednak urwały się po chwili. Zgubił je - uważaj na listy, szczególnie od obcych. Mamy zarejestrowane przypadki klątw - kontynuował już ciszej, wciąż jednak bardziej raportowo - jest tez kilka osób i nazwisk, które robią nam więcej problemów. Jak Shmidt, szmalcownik - relacjonował, kontynuując tropienie i powoli rozpoznając, za czym mieli dziś gonić. I co upolować na wskazane im dzisiaj zlecenie.
Spostrzegawczość IV - rzut na tropienie
Nie starał się nawet zaprzeczać, że czuł się lepiej w otoczeni większych przestrzeni. Nawet sen pod gołym niebem zdawał się otaczać go większa doza poczucia spokoju. Zamknięte przestrzenie nieodłącznie kojarzyły mu się z więzieniem i sporo czasu poświęcił, by poczuć różnicę między miejscami, które miał prawo nazywać domem, a tym, co rzeczywiście mogło mu tę wolność odebrać. Niezależnie od powodów, we krwi miał swoistą tęsknotę za tym co otwarte, dalekie. Nie było mu pisane trwanie w miejscu. Kiedyś może miał na to szansę. Ale mgła zamazywała marzenia, które przypisywał młodzieńczej naturze. Dziś był po prostu jednym z wojennych duchów walczących za ścieżkę i wartości, które wybrał. I w imię tej drogi, dziś wędrował ścieżkami lasu, szukając śladów mniej ludzkich. Wraz z Kieranem, mieli dziś być łowcami. Nie spodziewał się tylko (a może jednak), że zamiast łownej zwierzyny, trafią na martwe już ciało - Nie, nie możemy - powtórzył bardziej z uporem, bardziej twardo. Wzrok miał utkwiony w pogrążony w cieniu obiekcie. Czy taka śmierć robiła na nim wrażenie? Czy jakakolwiek jeszcze robiła? Byłby szalony. Możliwe, że trochę był. Każdy z aurorów coś podobnego nabywał. W końcu - patrząc w ciemność musieli pamiętać, że ciemność patrzyła także na nich. A tej, w wojennej zawierusze, było zdecydowanie zbyt wiele.
Tylko na krótko chwycił spojrzenie aurorskiego szefa. Nie wątpił, że jego powrót mógł pomóc wzmocnić kilka niewiernych serc zakonników. Wszystko w ryzach i tak trzymał tylko Longbottom. I chociaż ze wszystkich sił wierzył w jego przewodnictwo, to ciężko było pozbyć się wrażenia, że wciąż - mimo tylu dowodów - tak wielu trzymało się starych, miałkich przyzwyczajeń. Nawracanie kogokolwiek było złudną marą, w którą niektórzy wciąż wierzyli - Krew skrzepła, ale widać ją tylko na ciele. Przy takich ranach, ziemią wchłonęłaby równie wiele - mówił na głos, zbierając fakty, lekko pochylony nad ciałem, zupełnie, jak podczas aurorskich dochodzeń - nie widać w okolicy śladów walki, ani cudzych tropów - kontynuował, chociaż doskonale widział, że Kieran był bardziej doświadczony, łowca czarnoksiężników i bez problemu rozpoznał te same elementy - ktoś musiał tu podrzucić ciało. Walka trwała w innym miejscu - zakończył, odsuwając się. Większe oględziny nie wykazały nic ponad wnioski, jakie już wysunęli.
Odsunął się na bok, obserwując jak drugi auror inkantuje zaklęcie, a kilkumetrowy dół stał się mogiłą dla bezimiennego zmarłego. W cokolwiek ten wierzył, szczerze liczył, że zazna spokoju. W końcu. Czy i on jeszcze kilka miesięcy temu, nie życzył sobie tego samego? Nie. On rozpaczliwie pragnął końca. Otrzymał jednak coś zgoła innego. A jednak - nie żałował. Miał jeszcze sporo do zrobienia nim powita się ze śmiercią.
Wysiłek wymusił na nim skupienie na tym, co teraźniejsze. I dopiero, gdy pozostawili za sobą mogiłę, zwrócił uwagę na dzisiejszego towarzysza - Umacniamy naszą pozycję na terenach nam przyjaznych lub podległych. Reagujemy na ataki, ale skupiamy się na tym, by wesprzeć okolice, w których mamy poparcie - zaczął, zbaczając nieco z początkowej ścieżki i na moment milknąc, dając sygnał dłonią, nasłuchiwał, po czym zsunął kuszę niżej, by w razie konieczności, łatwiej było mu strzelić. Dostrzegł kilka tropów, za którymi zdecydował się podążyć, wskazując też ślady Kieranowi, które... jednak urwały się po chwili. Zgubił je - uważaj na listy, szczególnie od obcych. Mamy zarejestrowane przypadki klątw - kontynuował już ciszej, wciąż jednak bardziej raportowo - jest tez kilka osób i nazwisk, które robią nam więcej problemów. Jak Shmidt, szmalcownik - relacjonował, kontynuując tropienie i powoli rozpoznając, za czym mieli dziś gonić. I co upolować na wskazane im dzisiaj zlecenie.
Spostrzegawczość IV - rzut na tropienie
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 10.07.21 16:31, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Skinął głową, choć było to zbyteczne; zrobił to dla siebie, dla spokoju własnych myśli, które ściśle związane były w tej konkretnej chwili z poczynionymi obserwacjami najbliższego otoczenia. Wszystkie jego przypuszczenia potwierdził głos starszego aurora. Prawdą było to, że wokół żaden z nich nie odnalazł śladów walki, jak również to, że krew nie wsiąkła w tutejszą ziemię, choć na ubraniach denata czerwonej posoki nie brakowało. Niektóre rany długo krwawiły, inne zaś zostały zadane pośmiertnie. Jakoś nie był to drastyczny widok, nawet nie był smutny, ot kolejny obrazek będący niezafałszowanym świadectwem toczącej się wojny. Właśnie dlatego trzymetrowy dół miał spełnić rolę grobu – bezimiennego, cichego i chłodnego. I nigdy nie stanie tu nagrobek upamiętniający żywot zmarłego. Odrobinę pocieszenia Kieran odnajdował w tym, że nieczuły stosunek do tej sytuacji miał także jego kompan. Żaden nie chciał poruszyć niewygodnego tematu trudności doznanych w ostatnim czasie, dlatego obaj skupili się na działaniu.
Rineheart ruchem różdżki przesunął ziemię, ostatecznie grzebiąc ciało nieznajomego, nawet nie fatygując się z pozostawieniem choćby kamienia na świeżej mogile. Zamiast tego skierował dalsze kroki za Skamanderem, aby przyglądać jego poczynaniom. W tych trudnych czasach nawet zaczął żałować, że nie przykładał się nigdy do nauki o łownej zwierzynie. Pewne informacje uzyskał w dzieciństwie od ojca, potem w nastoletnich latach od dziadka, zatem znikoma wiedza w tym zakresie miała prawo wywietrzeć mu z głowy. Bardziej jednak od nauki podejmowania odpowiedniego tropu skupił się na nowej strategii Zakonu. Czyli organizacja miała budować swoje zaplecze, umacniać swoje wpływy tam, gdzie już je mieli, aby potem móc wyjść naprzeciw wrogom na ich ziemiach. Jego zdaniem to było bardzo logiczne, innych zresztą możliwości na chwilę obecną nie było. Sytuacja polityczna w Anglii wcale im nie sprzyjała. – Zrozumiałem – odpowiedział spokojnie, jakoś musiał dać znać rozmówcy, że nabył przekazane przez niego informacje. Akurat w ostatnim czasie stał się tak paranoiczny, że dla świętego spokoju sprawdzał każdy list pod względem nałożenia go klątwą. W razie czego wiedział też, do kogo się zwrócić, gdyby miał z którymś problem.
– A obecne położenie portalu? – dopytał jeszcze ostrożnie, w tej samej chwili rozglądając się na wszystkie strony. Zaraz jednak spuścił wzrok, aby spojrzeniem odnaleźć punkt, w który przed chwilą wpatrywał się Samuel. – Jeden z tropów – bąknął pod nosem, następnie spojrzał dalej, w głąb leśnej kniei.
| rzucam na tropienie, spostrzegawczość na III (nie jestem pewna czy mogę, ale uznajmy, że to takie bardzo mocno treningowe łowy?)
Rineheart ruchem różdżki przesunął ziemię, ostatecznie grzebiąc ciało nieznajomego, nawet nie fatygując się z pozostawieniem choćby kamienia na świeżej mogile. Zamiast tego skierował dalsze kroki za Skamanderem, aby przyglądać jego poczynaniom. W tych trudnych czasach nawet zaczął żałować, że nie przykładał się nigdy do nauki o łownej zwierzynie. Pewne informacje uzyskał w dzieciństwie od ojca, potem w nastoletnich latach od dziadka, zatem znikoma wiedza w tym zakresie miała prawo wywietrzeć mu z głowy. Bardziej jednak od nauki podejmowania odpowiedniego tropu skupił się na nowej strategii Zakonu. Czyli organizacja miała budować swoje zaplecze, umacniać swoje wpływy tam, gdzie już je mieli, aby potem móc wyjść naprzeciw wrogom na ich ziemiach. Jego zdaniem to było bardzo logiczne, innych zresztą możliwości na chwilę obecną nie było. Sytuacja polityczna w Anglii wcale im nie sprzyjała. – Zrozumiałem – odpowiedział spokojnie, jakoś musiał dać znać rozmówcy, że nabył przekazane przez niego informacje. Akurat w ostatnim czasie stał się tak paranoiczny, że dla świętego spokoju sprawdzał każdy list pod względem nałożenia go klątwą. W razie czego wiedział też, do kogo się zwrócić, gdyby miał z którymś problem.
– A obecne położenie portalu? – dopytał jeszcze ostrożnie, w tej samej chwili rozglądając się na wszystkie strony. Zaraz jednak spuścił wzrok, aby spojrzeniem odnaleźć punkt, w który przed chwilą wpatrywał się Samuel. – Jeden z tropów – bąknął pod nosem, następnie spojrzał dalej, w głąb leśnej kniei.
| rzucam na tropienie, spostrzegawczość na III (nie jestem pewna czy mogę, ale uznajmy, że to takie bardzo mocno treningowe łowy?)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Ciężko było powiedzieć, czy kolejne, zmasakrowane ciało nie robiło na nim wrażenia. Brzydko wykręcona w pośmiertnym przerażeniu twarz, odór skrzepniętej krwi i widok rosnących broczyn na nieruchomym ciele, powinny wywoływać przynajmniej zawroty żołądka. Skamander widział już jednak wystarczająco dużo, by stępić odbierane wrażenia do poziomu faktów. Tak było trzeba. To jedyne wyjście, gdy prowadziło się śledztwo. Żadne gwałtowniejsze emocje nie pomagały w dotarciu do prawdy. I nawet jeśli dziś - jego służba nie należała do tych pełnowymiarowych, daleko poza murami Ministerstwa, nie odrzucił nawyków ze śledztw. Pozostawione na pastwę zwierząt ciało, miało prawdopodobnie coś znaczyć, albo pozostać zapomnianą "rozrywką" zaślepionych nienawiścią łowców mugoli.
Pozostawiony za plecami grób był ogołocony ze znaczników, ale wciąż pozostawił z bezimiennym intencję, by zaznał spokoju i nie skończył jak jeden z tułających się po świecie duchów. Zbyt wiele musiało ostatnio się takich pojawić. Wojna zbierała swoje krwawe żniwo. I dlatego potrzebowali ruszyć dalej, zając się tym, do czego ich dziś powołano. Polowanie. Zarobek. I jednocześnie pomoc. Nie było aż tak wielu zdolnych do łowów osób. Przynajmniej, we właściwy sposób. Kontakt z naturą, tą nie nadszarpniętą ludzką zawiścią, pozbawioną oceny. Żywą. Silną. W tym odnajdował swoisty spokój, chociaż inny od tego, którym określało się ulgę. Nie przedłużał milczenia, skupiając się najpierw na pytaniu towarzysza, potem, na urwanym tropie. Zmarszczył brwi, nachylając się nad ziemią i dopiero Kieran zwrócił mu uwagę właściwe ślady. Ledwie wyraźne - Tropimy... gęś - zakładał, że może uda im się ustrzelić coś większego (może nawet niekoniecznie zwierzęcego - zbyt wielu się zaroiło szmalcowników i wszelkiego podobnego tałatajstwa), ale nie mogli przepuścić i takiej okazji.
Spojrzał na starszego mężczyznę dopiero, gdy zadał kolejne pytanie - Przeniesione do Irlandii - przez moment taksował spojrzeniem towarzysza - zaprowadzę cię potem - dodał jeszcze, nie werbalizując pełnej nazwy miejsca, zupełnie, jakby uważał, że ktoś ich podsłuchuje. Nawet jeśli tak nie było i czasem odzywała się jego paranoja.
Oparł się o jeden z wysokich pni drzewa, które odsłaniało coś na kształt polany. W oddali wciąż słyszał szum wodospadu. Działało to na ich korzyść, bo gęś, którą dostrzegł, wydawała się jeszcze ich nie zauważać. Skamander nie był pewien, czy upolowane zwierzę na długo starczy wskazanej rodzinie, ale oni mogli sobie pozwolić na polowania "zakazanych" miejscach. Mieli do tego przede wszystkim wystarczająco dużo mocy i tupetu, by w razie kłopotów - móc sobie z nimi poradzić. I nie skłamałby twierdząc, że większość potencjalnych "kłopotów" nie chciał ich spotkać na swojej drodze. Szmalcownicy w większości byli tchórzami, którzy za ofiary obierali sobie słabszych. Skrzywił się, czując na języku posmak goryczy i niemal splunął, ale dostrzegł ruch. Ich zwierzyna zamierzała wystartować, dlatego Skamander uniósł kuszę, którą wcześniej zsunął z ramienia. Jak daleko było do celu?
Rzut na polowanie - spost
Tu sprawdzam, jakie zwierzę tropimy
Pozostawiony za plecami grób był ogołocony ze znaczników, ale wciąż pozostawił z bezimiennym intencję, by zaznał spokoju i nie skończył jak jeden z tułających się po świecie duchów. Zbyt wiele musiało ostatnio się takich pojawić. Wojna zbierała swoje krwawe żniwo. I dlatego potrzebowali ruszyć dalej, zając się tym, do czego ich dziś powołano. Polowanie. Zarobek. I jednocześnie pomoc. Nie było aż tak wielu zdolnych do łowów osób. Przynajmniej, we właściwy sposób. Kontakt z naturą, tą nie nadszarpniętą ludzką zawiścią, pozbawioną oceny. Żywą. Silną. W tym odnajdował swoisty spokój, chociaż inny od tego, którym określało się ulgę. Nie przedłużał milczenia, skupiając się najpierw na pytaniu towarzysza, potem, na urwanym tropie. Zmarszczył brwi, nachylając się nad ziemią i dopiero Kieran zwrócił mu uwagę właściwe ślady. Ledwie wyraźne - Tropimy... gęś - zakładał, że może uda im się ustrzelić coś większego (może nawet niekoniecznie zwierzęcego - zbyt wielu się zaroiło szmalcowników i wszelkiego podobnego tałatajstwa), ale nie mogli przepuścić i takiej okazji.
Spojrzał na starszego mężczyznę dopiero, gdy zadał kolejne pytanie - Przeniesione do Irlandii - przez moment taksował spojrzeniem towarzysza - zaprowadzę cię potem - dodał jeszcze, nie werbalizując pełnej nazwy miejsca, zupełnie, jakby uważał, że ktoś ich podsłuchuje. Nawet jeśli tak nie było i czasem odzywała się jego paranoja.
Oparł się o jeden z wysokich pni drzewa, które odsłaniało coś na kształt polany. W oddali wciąż słyszał szum wodospadu. Działało to na ich korzyść, bo gęś, którą dostrzegł, wydawała się jeszcze ich nie zauważać. Skamander nie był pewien, czy upolowane zwierzę na długo starczy wskazanej rodzinie, ale oni mogli sobie pozwolić na polowania "zakazanych" miejscach. Mieli do tego przede wszystkim wystarczająco dużo mocy i tupetu, by w razie kłopotów - móc sobie z nimi poradzić. I nie skłamałby twierdząc, że większość potencjalnych "kłopotów" nie chciał ich spotkać na swojej drodze. Szmalcownicy w większości byli tchórzami, którzy za ofiary obierali sobie słabszych. Skrzywił się, czując na języku posmak goryczy i niemal splunął, ale dostrzegł ruch. Ich zwierzyna zamierzała wystartować, dlatego Skamander uniósł kuszę, którą wcześniej zsunął z ramienia. Jak daleko było do celu?
Tu sprawdzam, jakie zwierzę tropimy
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 13.07.21 19:11, w całości zmieniany 1 raz
Udało mu się wybrać trop, chyba nawet poprawny, bo jego towarzyszowi nie sprawiło żadnego problemu zidentyfikowanie zwierzyny, a już na pewno nie określenie kierunku. Rineheart od tej pory pozostawał właściwie zdany na wiedzę i doświadczenie Samuela, a trudno było mu odnaleźć się w roli ucznia. Tak samo było zresztą, kiedy z wieloma aurorami uczestniczył w lekcji ze starożytnych run, a nawet wtedy, gdy część Zakonu musiała koniecznie uczestniczyć w zajęciach wprowadzających w numerologię. W jego wieku z większym oporami przyswaja się nowe informacje. Ale w obecnych okolicznościach nikt nie mógł trwać w ignorancji, bo drobiazgi mogły zdecydować o przetrwaniu. Dlatego nie zdziwiła go oszczędna w szczegóły odpowiedź Skamandera, nawet w lesie nie mogli mieć pewności, że czyjeś uszy pochwycą dyskretne informacje. Być może obaj doszli do jakiejś granicy paranoi, ale czy można było im się dziwić, kiedy kolejne świadectwa wojny wróg pozostawiał nawet w takim miejscu. W głębi lasu, to jeszcze można było jakoś pojąć, ale na ziemiach Longbottomów? Z kimś ten temat poruszyć musiał. Wiedział o wybiciu centaurów w Zakazanym Lesie, więc nie było trudno się domyślić, że portal musiał zostać przeniesiony. Tak właściwie już po ujęciu Tonks taki zapobiegawczy ruch powinien mieć miejsce. I ponownie wspomniał to, co zadziałało się w Białej Wieży, jak bardzo zawiódł.
– Dobrze – przytaknął bez wielkich emocji i od tej pory zapadło całkowite milczenie między nimi, wszak zwierzynę mógł spłoszyć byle odgłos, nawet najcichszy. Stąpali po leśnej ściółce uważnie, Kieran wypatrywał celu zza drzew, tak naprawdę niewiele wiedząc o strzelaniu do gęsi. W końcu jednak ich cicha wędrówka bliska była końca, ponieważ skrzydlate zwierzę zostało ujrzane przy szerokiej skale i wysokim drzewie, jakby przycupnęło sobie na zasłużoną przerwę podczas długiego spaceru. To Skamander pierwszy wypatrzył upierzony cel, Kieran mógł tylko przyglądać się, jak kompan chwyta za kuszę i naciąga cięciwę w przyrządzie. Rineheart spróbował spojrzeniem odmierzyć odpowiednią odległość, co mogło im stanowczo pomóc w posłaniu strzały. Zapewne lepiej obeznany z łowami Samuel dałby sobie radę ze wszystkim sam, jednak przedstawiciel starszego pokolenia dla własnego dobra brał czynny udział w przedsięwzięciu.
| rzut k60 na odległość
– Dobrze – przytaknął bez wielkich emocji i od tej pory zapadło całkowite milczenie między nimi, wszak zwierzynę mógł spłoszyć byle odgłos, nawet najcichszy. Stąpali po leśnej ściółce uważnie, Kieran wypatrywał celu zza drzew, tak naprawdę niewiele wiedząc o strzelaniu do gęsi. W końcu jednak ich cicha wędrówka bliska była końca, ponieważ skrzydlate zwierzę zostało ujrzane przy szerokiej skale i wysokim drzewie, jakby przycupnęło sobie na zasłużoną przerwę podczas długiego spaceru. To Skamander pierwszy wypatrzył upierzony cel, Kieran mógł tylko przyglądać się, jak kompan chwyta za kuszę i naciąga cięciwę w przyrządzie. Rineheart spróbował spojrzeniem odmierzyć odpowiednią odległość, co mogło im stanowczo pomóc w posłaniu strzały. Zapewne lepiej obeznany z łowami Samuel dałby sobie radę ze wszystkim sam, jednak przedstawiciel starszego pokolenia dla własnego dobra brał czynny udział w przedsięwzięciu.
| rzut k60 na odległość
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k60' : 43
'k60' : 43
W pewien sposób przyzwyczaił się do samotnych polowań. Czasem na potrzeby ładne, czasem innych, zarobkowo, ale i sięgając po pomoc. Zbyt wielu nie mogło sobie pozwolić na zdobycie wystarczającej ilości pożywienia, by utrzymać siebie, czy swoje rodziny. Dlatego z inicjatywy zakonu wysyłano takich jak on, czy Kieran, który posiadali umiejętności, by zadbać o minimalny zasób choćby mięsa. Nie w każdym miejscu dało się polować, nie narażając na nieprzyjemne spotkanie. W towarzystwie Kierana, prawdopodobieństwo i na samą walkę i na jej wygraną - było zdecydowanie większe. Miał też świadomość, że jego dawny mentor musiał po powrocie radzić sobie z własnymi demonami. Sposób w jaki zniknął z Wieży i długa absencja, musiały odbić się bolesnym śladem. I doświadczeniami, o które dziś nie chciał pytać.
Nie sądził, żeby za upolowane dziś zdobycze, otrzymali wielką kwotę, ale nie o to chodziło. Radzili sobie jak mogli. A ściganie czarnoksiężników na własną rękę, nie zawsze oferowało profity ponad własną satysfakcję i sprawiedliwość. Wierzył, że miało się to zmienić, ale nie miał zamiaru poprzestawać na wpisanej w osobisty wybór profesji.
Z pomocą aurorskiego szefa, z odległością, był w stanie precyzyjnie wycelować i strzelić. Świst wystrzelonego z kuszy bełtu przeciął chwilową ciszę i dopiero skrzek upadającego ptaka i kilka unoszących się w powietrzu piór, zburzyło napięcie oczekiwania na wynik - Mamy ją - opuścił broń, wpatrując się w punkt, gdzie w zaroślach padła ich zdobycz - Właściwe to ciekawe, że tak daleko w lesie, trafiliśmy akurat na taką gęś. Może ze względu na bliskość wodospadu? - rzucił na głos myśl, która skupiła jego uwagę. Spojrzał na swego mentora - Magiczne stworzenia reagują podobnie, szukają wody, chociaż nie tylko ze względu na instynkty zwierzęce. W jakiś sposób chodzi też o magię. Możliwe też, że tam w jeziorze, znaleźlibyśmy kilka interesujących osobników. Chociaż... nie polecałbym ich do polowań. Przynajmniej, nie jako posiłek. Prędzej ingrediencje - uciął na moment dygresję, mrugając pospiesznie - Wybacz, to nie miał być wykład - dodał krótko - chodźmy po zwierzynę. Może jeszcze znajdziemy kilka nowych tropów. Może coś większego - ruszył w stronę zabitej gęsi. Ulotna woń krwi zdawała się go docierać tym mocniej, im bliżej był zdobyczy. Być może było to tylko wrażenie, ale zdawał się być bardziej wyczulony na woń... śmierci. Tej cudzej, sprowadzonej obcą ręką i tej, którą zadawał sam. Nie nazwałby tego obojętnością, ani nawet wrażliwością. Tak, jakby wojna była po prostu grą, która wyposażyła swoich uczestników w różne możliwości. Szkoda, że nie było możliwości zatrzymania i sprawdzenia swoich kart. Dziś, sięgnęli po karty zarobku. Na kilku z nich widniał symbol śmierci. Tym razem - cudzej.
udane strzelanie do zwierzyny
Nie sądził, żeby za upolowane dziś zdobycze, otrzymali wielką kwotę, ale nie o to chodziło. Radzili sobie jak mogli. A ściganie czarnoksiężników na własną rękę, nie zawsze oferowało profity ponad własną satysfakcję i sprawiedliwość. Wierzył, że miało się to zmienić, ale nie miał zamiaru poprzestawać na wpisanej w osobisty wybór profesji.
Z pomocą aurorskiego szefa, z odległością, był w stanie precyzyjnie wycelować i strzelić. Świst wystrzelonego z kuszy bełtu przeciął chwilową ciszę i dopiero skrzek upadającego ptaka i kilka unoszących się w powietrzu piór, zburzyło napięcie oczekiwania na wynik - Mamy ją - opuścił broń, wpatrując się w punkt, gdzie w zaroślach padła ich zdobycz - Właściwe to ciekawe, że tak daleko w lesie, trafiliśmy akurat na taką gęś. Może ze względu na bliskość wodospadu? - rzucił na głos myśl, która skupiła jego uwagę. Spojrzał na swego mentora - Magiczne stworzenia reagują podobnie, szukają wody, chociaż nie tylko ze względu na instynkty zwierzęce. W jakiś sposób chodzi też o magię. Możliwe też, że tam w jeziorze, znaleźlibyśmy kilka interesujących osobników. Chociaż... nie polecałbym ich do polowań. Przynajmniej, nie jako posiłek. Prędzej ingrediencje - uciął na moment dygresję, mrugając pospiesznie - Wybacz, to nie miał być wykład - dodał krótko - chodźmy po zwierzynę. Może jeszcze znajdziemy kilka nowych tropów. Może coś większego - ruszył w stronę zabitej gęsi. Ulotna woń krwi zdawała się go docierać tym mocniej, im bliżej był zdobyczy. Być może było to tylko wrażenie, ale zdawał się być bardziej wyczulony na woń... śmierci. Tej cudzej, sprowadzonej obcą ręką i tej, którą zadawał sam. Nie nazwałby tego obojętnością, ani nawet wrażliwością. Tak, jakby wojna była po prostu grą, która wyposażyła swoich uczestników w różne możliwości. Szkoda, że nie było możliwości zatrzymania i sprawdzenia swoich kart. Dziś, sięgnęli po karty zarobku. Na kilku z nich widniał symbol śmierci. Tym razem - cudzej.
udane strzelanie do zwierzyny
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W myślach wynotowywał sobie kolejne kroki postępowania w czasie polowania, jakich z wyczuciem podejmował się Skamander. Znalezienie tropu, podjęcie go, oszacowanie odległości do celu, szybkie przygotowanie kuszy i strzał. Ostatecznie wszystko bazowało na szczęściu, bo nawet najbardziej doświadczony łowca nie pochwyci zwierzyny, jeśli takowej nie będzie w najbliższej okolicy. Ale po długiej praktyce taki łowca od samego początku obierał taki kierunek, aby prawdopodobieństwo natrafienia na spory okaz było jak największe. Kieran wysłuchał swojego towarzysza uważnie, nie przyznając mu głośno racji, bo i nie było takiej potrzeby, ale przede wszystkim aprobujące milczenie idealnie oddawało uczniowską postawę. Bliskość wodospadu miała sporo wspólnego z polowaniem, do wodopoju ciągnęły różne istoty – pierzaste, kopytne, pewnie też i te łuskowate gadziny. Nawet Kierana zastanowiło to, skąd w lesie mogła wziąć się gęś. Już odnaleziony trop podpowiadał im, że kierują się za jakimś ptaszyskiem, a przynajmniej Samuel wyłapał to od razu. Zadrzewiony teren raczej nie był naturalnym środowiskiem dla tego typu zwierzęcia. Jednak pełno też było na świeci dzikich kaczek i gęsi, więc może nie było to nic szokującego, Warto było jednak czerpać z wiedzy kompana. Magiczne stworzenia są w jakiś sposób wyczulone na magię, ale i spragnione wody, jak każdy żywy organizm. Dobrze wiedzieć.
– Jest dobrze – odparł szybko na niepotrzebne przeprosiny. – W sumie po to tutaj jestem, aby poznać wszystko od podstaw. No i teraz każda nowa wiedza może okazać się na wagę goblińskiego złota.
Ulżyło mu, że nie był specjalnie wielką przeszkodą podczas tego polowania. Przynajmniej udało im się coś upolować, nawet jeśli nie było to wybitnie wielkie trofeum. Kieran w końcu ruszył ku martwej gęsi, złapał za stopy, związał je grubszym sznurkiem, a na sam koniec zarzucił ptaszysko przez ramię, chętnie przyjmując rolę tragarza. Samuel powinien mieć wolne ręce, aby w każdej chwili chwycić za kuszę i oddać strzał.
Zaczął rozglądać się wokół za kolejnym tropami – przy wodospadzie było ich sporo, ale żaden nie wydawał się świeży, choć jeden taki był, ale urwał się po kilku metrach. Mogli jednak wciąż próbować, jeszcze chwilę pokręcić się po lesie. A potem miał poznać nowa lokalizację portalu prowadzącego do Oazy.
– Jest dobrze – odparł szybko na niepotrzebne przeprosiny. – W sumie po to tutaj jestem, aby poznać wszystko od podstaw. No i teraz każda nowa wiedza może okazać się na wagę goblińskiego złota.
Ulżyło mu, że nie był specjalnie wielką przeszkodą podczas tego polowania. Przynajmniej udało im się coś upolować, nawet jeśli nie było to wybitnie wielkie trofeum. Kieran w końcu ruszył ku martwej gęsi, złapał za stopy, związał je grubszym sznurkiem, a na sam koniec zarzucił ptaszysko przez ramię, chętnie przyjmując rolę tragarza. Samuel powinien mieć wolne ręce, aby w każdej chwili chwycić za kuszę i oddać strzał.
Zaczął rozglądać się wokół za kolejnym tropami – przy wodospadzie było ich sporo, ale żaden nie wydawał się świeży, choć jeden taki był, ale urwał się po kilku metrach. Mogli jednak wciąż próbować, jeszcze chwilę pokręcić się po lesie. A potem miał poznać nowa lokalizację portalu prowadzącego do Oazy.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zwierzęce tropy w swej specyfice różniły się od tych ludzkich na wielu poziomach. Nie tylko tych oczywistych, widocznych dla oka kształtach. Inteligentna obecność potrafiła zaznaczyć się celowym działaniem, by sfałszować ślad lub go usunąć, wprowadzić w błąd. Wciąż jednak miało to właściwe znaczenie. W pracy nauczył się, że nawet brak tropu jest rodzajem podpowiedzi. Zarobkowo, im więcej ich znajdą, tym lepiej, ale nie zawsze było to proste. Właściwie - prawie nigdy. Łapał się wiec na tym, ze chociaż podążał za celem, którym na dziś były łowy, jego myśli krążyły też wokół ciała, które znalazło się w bezimiennej mogile. Nie dlatego, że poruszyła go śmierć nieznanego mugola, a bardziej fakt, że w lasach, które przecież należeć miały do przyjaznego im rodu, w dodatku Longbottomów - miało miejsce coś takiego. Szmalcownicy zapędzili się aż tak daleko? Czemu akurat tu? - Musimy zgłosić Ministrowi to pogrzebane ciało - rzucił cicho, poprawiając kuszę na ramieniu i patrząc jak dawny mentor zbiera upolowaną gęś - mogą tu chcieć coś planować. Przyda się dodatkowy patrol - czy był to pojedynczy incydent? Czy w jakiś sposób chcieli zwrócić uwagę Harolda? Okazję na pewno będą mieli, gdy zaniosą zamówioną zwierzynę pod umówione miejsce. Jeszcze jednak nie teraz. Dopóki długie cienie wieczoru nie sięgnął ich sylwetek, mieli okazję uzupełnić zapasy nie tylko dla zleceniodawcy.
Ruszył wolnym krokiem ścieżką, która zakręcała ponownie w stronę wodospadu. Wciąż słyszał jego szum, chociaż tłumiły go odgłosy lasu i ich własne kroki. Skinął głową na słowa, które usłyszał. Czuł się nieco nie na miejscu stając w roli swoistego nauczyciela. A być może, po prostu spłacał dawny dług? - Z polowaniami jest jak z auroskimi łowami - cień uśmiechu zakołysał się na jego wargach, chociaż był to bardziej grymas do samego siebie, niż do towarzysza - im więcej wiemy o poszukiwanym, tym łatwiej dostrzec pozostawione po nim ślady - zwolnił kroku, nasłuchując, gdy dostrzegł w oddali ruch. Coś spłoszyło się ich obecnością i było wystarczająco zwinne, by zniknąć gdzieś w zaroślach. Wypuścił powietrze, które na moment wstrzymał w płucach, porozumiewawczo zerkając na drugiego aurora. Czekało ich jeszcze sporo pracy.
Dopiero, gdy przebłyski światła ustępowały postępującemu półmrokowi leśnej gęstwiny, z pełniejszym niż na początku upolowanymi zasobami, zdecydowali się na powrót. Żaden z nich nie planował dziś nocowania pod gołym niebem. Obiecał Kieranowi, że jeszcze dziś wskaże dokładną lokalizację przeniesionego portalu. Dwie postawne sylwetki zniknęły w charakterystycznym trzasku teleportacyjnego przeniesienia. Po złożeniu raportu i zrealizowaniu zamówienia, mogli w końcu odpocząć. Przynajmniej przez chwilę. Ich warta się nie kończyła, a chciał chociaż zdążyć wchłonąć odrobinę rzadkiego gulaszu, jaki udało się zrobić z wołowych kości i wrzuconych warzyw. Bynajmniej i na szczęście, nie robionych przez niego.
| zt x2
Ruszył wolnym krokiem ścieżką, która zakręcała ponownie w stronę wodospadu. Wciąż słyszał jego szum, chociaż tłumiły go odgłosy lasu i ich własne kroki. Skinął głową na słowa, które usłyszał. Czuł się nieco nie na miejscu stając w roli swoistego nauczyciela. A być może, po prostu spłacał dawny dług? - Z polowaniami jest jak z auroskimi łowami - cień uśmiechu zakołysał się na jego wargach, chociaż był to bardziej grymas do samego siebie, niż do towarzysza - im więcej wiemy o poszukiwanym, tym łatwiej dostrzec pozostawione po nim ślady - zwolnił kroku, nasłuchując, gdy dostrzegł w oddali ruch. Coś spłoszyło się ich obecnością i było wystarczająco zwinne, by zniknąć gdzieś w zaroślach. Wypuścił powietrze, które na moment wstrzymał w płucach, porozumiewawczo zerkając na drugiego aurora. Czekało ich jeszcze sporo pracy.
Dopiero, gdy przebłyski światła ustępowały postępującemu półmrokowi leśnej gęstwiny, z pełniejszym niż na początku upolowanymi zasobami, zdecydowali się na powrót. Żaden z nich nie planował dziś nocowania pod gołym niebem. Obiecał Kieranowi, że jeszcze dziś wskaże dokładną lokalizację przeniesionego portalu. Dwie postawne sylwetki zniknęły w charakterystycznym trzasku teleportacyjnego przeniesienia. Po złożeniu raportu i zrealizowaniu zamówienia, mogli w końcu odpocząć. Przynajmniej przez chwilę. Ich warta się nie kończyła, a chciał chociaż zdążyć wchłonąć odrobinę rzadkiego gulaszu, jaki udało się zrobić z wołowych kości i wrzuconych warzyw. Bynajmniej i na szczęście, nie robionych przez niego.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wodospad Hindhope Linn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland