Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland
Mur Hadriana
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mur Hadriana
Pozostałości rzymskiego wału obronnego w północnej Brytanii, którego budowa odbyła się na początku naszej ery. Znajduje się na odcinku od wsi Bowness nad zatoką Solway Firth do twierdzy Segedunum w Wallsend nad rzeką Tyne.
Zadaniem jego była ochrona przed plemionami Piktów z Kaledonii, jednak nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Pozostałości wału Hadriana stały się podwaliną do próby odgrodzenia pewnych części przed możliwymi atakami z terenów które pod władanie miał ród Burke. Wspólna praca czarodziei i mugoli - którzy codziennie znosili kamienie pod pozostałości murów - była możliwa do dostrzeżenia w wielu miejscach na których zostały pozostałości oryginalnego wału. Zakończenie wspomaganego magicznie ogrodzenia przewidywano na trzeci kwartał 1958 roku.
Zadaniem jego była ochrona przed plemionami Piktów z Kaledonii, jednak nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Pozostałości wału Hadriana stały się podwaliną do próby odgrodzenia pewnych części przed możliwymi atakami z terenów które pod władanie miał ród Burke. Wspólna praca czarodziei i mugoli - którzy codziennie znosili kamienie pod pozostałości murów - była możliwa do dostrzeżenia w wielu miejscach na których zostały pozostałości oryginalnego wału. Zakończenie wspomaganego magicznie ogrodzenia przewidywano na trzeci kwartał 1958 roku.
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Nie była zaskoczona odpowiednimi, szybkimi reakcjami Meave. Była wiedźmią strażniczką, nawet, jeśli porzuciła Ministerstwo. Ono w tym momencie, było dla niej bytem który skąpany był w korupcji. Nikt, kto jeszcze posiadał sumienie nie zasilał szeregów bojowych Ministerstwa. Tego jednego była pewna, o tym jedny przekonana. Pokonani mężczyźni zostali dodatkowo spętani, a ona zajęła się rozkładaniem wokół nich bariery. Maeve w tym czasie sprawdziła czy wokół nie znajdował się jeszcze ktoś, kim powinny się zająć, zanim przejdą do rzeczy. Czuła jak magia słucha się jej. Była zadowolona, po dniach ćwiczenia dłoni, prób rzucania podstawowych zaklęć w końcu, chociaż w tym jednym aspekcie, czuła wracające do niej siły. Korzystając z białej magii, czuła się dobrze, bezpiecznie. Tak samo, jak używając swojej różdżki. Kiwnęła krótko głową na ciche słowa, które ta skierowała w jej stronę.
Musiały znaleźć sposób, sposób, żeby zaczęli mówić. Groźby ale posiadające pokrycie. Na ten moment mogli uznawać że jedynie miały szczęście. Trudno było też uznać je za nad wyraz przerażające. Może gdyby miała własną twarz renoma terrorystki by jej pomogła. Ale były tylko dwoma, bezimiennymi kobietami. A jej wygląd, postura, mógł sprawiać wrażenie, że mocniejszy podmuch wiatru mógł ją zgarnąć z miejsca. Musiały odwołać się do emocji, do realności, prawdziwego, możliwego zagrożenia. Czas spędzony na obserwowaniu doświadczonych aurorów, spędzony na wykładach z technik przesłuchań nie szedł na marne. Była dobrą obserwatorką. Zdawała sobie sprawę, że jak większość mężczyzn wykonująca ten zawód, nie będzie mogła skorzystać z argumentu wyglądu. Ale mogła spróbować czegoś innego, skorzystać ze swojej umiejętności, mając nadzieję że to zadziała. Przeplatała kłamstwo z prawdą. Wraz z biegiem czasu stając się coraz bieglejszą w sztuce nie mówienia prawdy. Wypowiedziała słowa, odwróciła głowę, spoglądając na swoją towarzyszkę licząc, że ta dołączy do tego co właśnie splatała na poczekaniu. Czy była zdolna ich zabić? Choć przerażające, teraz już tak, choć potrzebowała powód, pewności. Rok temu, była jeszcze całkiem inna - naiwna, być może.
- W zaroślach pod kameleonem. - zgodziła się, marszcząc odrobinę brwi kiedy jeszcze jej twarz wyglądała jak wcześniejsza widocznie zgadzając się z wypowiedzianymi słowami. Potaknęła na nie jeszcze krótko głową. Dobry pomysł, całkowicie realny. Nie skupiała się na Maeve, zmieniła twarz, nie odejmując różdżki od szyi jednego z mężczyzn, tego, który nie był Tomem Buchananem. Kiedy skończyła dźwignęła się do pionu. Odetchnęła zerkając na Maeve. - Zabierzmy też ubrania. - zwróciła się do niej, opierając rękę na biodrze, obserwując jej zmianę. Zmianę, która właściwie dokonała tego, czego potrzebowały. Tego, do czego dążyły.
- Marlock Claymonth, on mówi nam co robić… - Tom pękł. Spojrzała na Clearwater, nie unosząc kąciku ust ku górze, zamiast tego wbijając spojrzenie w mężczyznę na zimi. Mów Nakazywało spojrzenie, nie zamierzała prosić. I nie musiała, bo mimo uderzenia łokciem w bok od jego towarzysza mówił dalej. O grupie, która organizowała się tutaj, na ziemiach Lonngbottomów i o tym, że podobne zbierają się też na tych, które znajdowały się za daleko od sojuszu. Pytała tylko co jakiś czas, kiedy potrzebowała więcej, kiedy coś nie do końca było jasne, ale widocznym było, że trafiły na coś, czego nie spodziewały się dzisiaj znaleźć. Plan mógł być tylko jeden. Musiały pozbawić ich wspomnieć i wpleść do nich siebie, ale nie obie i nie na raz. Atak na mur, musiał się odbyć, żeby nie wzbudzić podejrzeń, potrzebowały tej nitki, którą właśnie chwyciły i musiały sprawdzić jak daleko je zaprowadzi.
- Oblivate. - wypowiedziała kierując różdżkę w stronę pierwszego z nich, zamierzając nie tylko usunąć przeprowadzoną rozmowę, ale i wpleść w któreś ze wspomnień Ducha, jednostkę z której korzystała coraz częściej i która mogła się przydać i w tym wypadku. Nie była dużo inna od niej samej, ale nie była nią. Wiedziała, że sprawa nie będzie łatwa, ale jeśli mogła im coś dać, warto się było namęczyć.
| TBC ztx2
Musiały znaleźć sposób, sposób, żeby zaczęli mówić. Groźby ale posiadające pokrycie. Na ten moment mogli uznawać że jedynie miały szczęście. Trudno było też uznać je za nad wyraz przerażające. Może gdyby miała własną twarz renoma terrorystki by jej pomogła. Ale były tylko dwoma, bezimiennymi kobietami. A jej wygląd, postura, mógł sprawiać wrażenie, że mocniejszy podmuch wiatru mógł ją zgarnąć z miejsca. Musiały odwołać się do emocji, do realności, prawdziwego, możliwego zagrożenia. Czas spędzony na obserwowaniu doświadczonych aurorów, spędzony na wykładach z technik przesłuchań nie szedł na marne. Była dobrą obserwatorką. Zdawała sobie sprawę, że jak większość mężczyzn wykonująca ten zawód, nie będzie mogła skorzystać z argumentu wyglądu. Ale mogła spróbować czegoś innego, skorzystać ze swojej umiejętności, mając nadzieję że to zadziała. Przeplatała kłamstwo z prawdą. Wraz z biegiem czasu stając się coraz bieglejszą w sztuce nie mówienia prawdy. Wypowiedziała słowa, odwróciła głowę, spoglądając na swoją towarzyszkę licząc, że ta dołączy do tego co właśnie splatała na poczekaniu. Czy była zdolna ich zabić? Choć przerażające, teraz już tak, choć potrzebowała powód, pewności. Rok temu, była jeszcze całkiem inna - naiwna, być może.
- W zaroślach pod kameleonem. - zgodziła się, marszcząc odrobinę brwi kiedy jeszcze jej twarz wyglądała jak wcześniejsza widocznie zgadzając się z wypowiedzianymi słowami. Potaknęła na nie jeszcze krótko głową. Dobry pomysł, całkowicie realny. Nie skupiała się na Maeve, zmieniła twarz, nie odejmując różdżki od szyi jednego z mężczyzn, tego, który nie był Tomem Buchananem. Kiedy skończyła dźwignęła się do pionu. Odetchnęła zerkając na Maeve. - Zabierzmy też ubrania. - zwróciła się do niej, opierając rękę na biodrze, obserwując jej zmianę. Zmianę, która właściwie dokonała tego, czego potrzebowały. Tego, do czego dążyły.
- Marlock Claymonth, on mówi nam co robić… - Tom pękł. Spojrzała na Clearwater, nie unosząc kąciku ust ku górze, zamiast tego wbijając spojrzenie w mężczyznę na zimi. Mów Nakazywało spojrzenie, nie zamierzała prosić. I nie musiała, bo mimo uderzenia łokciem w bok od jego towarzysza mówił dalej. O grupie, która organizowała się tutaj, na ziemiach Lonngbottomów i o tym, że podobne zbierają się też na tych, które znajdowały się za daleko od sojuszu. Pytała tylko co jakiś czas, kiedy potrzebowała więcej, kiedy coś nie do końca było jasne, ale widocznym było, że trafiły na coś, czego nie spodziewały się dzisiaj znaleźć. Plan mógł być tylko jeden. Musiały pozbawić ich wspomnieć i wpleść do nich siebie, ale nie obie i nie na raz. Atak na mur, musiał się odbyć, żeby nie wzbudzić podejrzeń, potrzebowały tej nitki, którą właśnie chwyciły i musiały sprawdzić jak daleko je zaprowadzi.
- Oblivate. - wypowiedziała kierując różdżkę w stronę pierwszego z nich, zamierzając nie tylko usunąć przeprowadzoną rozmowę, ale i wpleść w któreś ze wspomnień Ducha, jednostkę z której korzystała coraz częściej i która mogła się przydać i w tym wypadku. Nie była dużo inna od niej samej, ale nie była nią. Wiedziała, że sprawa nie będzie łatwa, ale jeśli mogła im coś dać, warto się było namęczyć.
| TBC ztx2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie miał zamiaru go straszyć, bo przecież cóż to by była za przyjemność z jazdy, która i tak wydawała się dość napięta. Niestety nikt nie wiedział, czy kwestią był brak szczególnej więzi, a może właśnie chodziło o coś więcej? Przecież okoliczności były dość wyjątkowe toteż nic dziwnego, że Anthony czuł spięcie, sam rudzielec je odczuwał, choć starał się tego zbytnio nie pokazywać. Macmillan potrzebował jego wsparcia i właśnie to zamierzał mu dostarczyć, szczególnie od strony psychicznej. Nigdy nie spodziewał się, żeby tamten miał tak niskie poczucie wartości, bo przecież... miał wszystko! Nic z tego nie mieściło się pod ognistą czupryną czarodzieja.
- Świetnie... w takim razie będziemy w kontakcie. - powiedział z nieskrywaną ulgą, bo w pewien sposób wydawało mu się, że wypracowują pewien kompromis na jaki wcześniej nie było go stać. Ciężko było przyzwyczaić się do myśli, że jasnowłosy odebrał mu siostrę, która... sama tego chciała! Nic nie powinno stać na przeszkodzie do ponownego zjednoczenia sił, szczególnie w tych czasach, a też nie w jego stylu było kłócenie się z kimkolwiek, kto pomagał jego rodzinie i był dobry. W Anthonym nie widział ani grama bezduszności jaką odzwierciedlali się niektórzy szlachcice, zdarzało się przecież, że lordowie z rodów przeciwstawiających się panującemu reżimowi nie próbowali nawet ocieplić swojego wizerunku o choćby pół stopnia, jakby byli ze skały... może właśnie tego wymagały te wszystkie szlacheckie zasady? Trochę gubił się w tym całym zapomnieniu, które w rzeczywistości wydawało mu się być bardzo na rękę. Patrzył na każdego z czarodziejów, jak na człowieka, nic więcej, nic mniej, bo przecież tak pierwotnie wszyscy byli równi. Nie rozumiał jedynie dlaczego tak usilnie większość bogaczy starała się pokazywać, że wcale tak nie jest. Dziwne.
Koło nałożone, to i wydawało się, że czas ruszyć w dalszą drogę, szczególnie że zaklęcie udało się bez żadnych zająknięć!
- Oczywiście, nie ma chwili do stracenia im szybciej się z tym uporamy tym... szybciej się z tym uporamy. - wygłosił swoją mądrość, nawet nie próbując być przy tym szczególnie światłym, bo przecież oboje chcieli dostarczyć wszystko co należy w odpowiednim czasie!
Długa podróż spędzona na chwilach ciszy, różnych historiach, które przeszły przez myśl i zabiły czas przy pogawędce finalnie pozwoliła im dotrzeć do punktu zwrotnego - Szkocji. Dawno już nie widział pozostałości muru, historii, która została spisana, a on tak niegrzecznie o niej zapomniał.
- Robi wrażenie, dawno tu nie byłem... - skomentował w stronę Anthonego, nawet nie próbując oderwać wzroku od muru. - Pamiętasz historię tego muru? - zapytał mimochodem, bo zależało mu na tej wiedzy, nawet jeśli nie były to ziemie, które znał jak własną kieszeń.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zaśmiał się, nieśmiało, kiedy usłyszał mądrości Uriena. To jedno zdanie wyraźnie go rozbawiło. Zdawało się, że jego niedawna niechęć do szwagra zupełnie zniknęła… i rzeczywiście zapomniał o niesnasce w piwnicy. Zdawało się, że działając razem zwyczajnie się przeprosili. Za wszystko. A przynajmniej takie wrażenie miał Anthony.
– Yhm – mruknął.
Droga była długa i męcząca. Nie mówił zbyt wiele. Nie potrafił wdać się w jakąś dłuższą rozmowę, obawiając się, że gdyby skupił się na gadaninie, to przeoczyłby jakieś niepokojące znaki (gdyby takie się pojawiły). Był strasznie spięty i było to po nim widać. Martwił się o wspólne bezpieczeństwo i nie bez powodu. Choć może ten powód był przez niego zmyślony. Logika zdawała mu się jednak prosta – gdyby coś się stało tylko jemu samemu, nie widziałby problemu… Kto by się obejrzał za jednym znienawidzonym przez wielu Macmillanem? Ale mowa tu była przede wszystkim o bezpieczeństwie Weasleya. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Reginaldowi coś się stało. Nawet po drugiej stronie, o ile w ogóle istniała, nie mógłby sobie wybaczyć. Ria klęłaby go niemiłosiernie, och, był tego niemal pewien.
Musiał więc wytężyć wszystkie swoje zmysły. Uważnie rozglądał się za wszelkimi przeszkodami. Martwił się. Nie chciał żadnej walki po drodze, a jednak jakoś ją oczekiwał. Lasy Anglii były jednak aż nazbyt spokojnie, nawet kiedy przechodzili przez najbardziej niebezpieczne tereny.
Wzdychał co jakiś czas, żałując że nie mógł sięgnąć po piersiówkę i zwyczajnie się napić. Gdyby jednak to zrobił – alkohol mógłby otępić jego zmysły. Konie dawały z siebie wszystko. Pozwolił im na dwie krótkie pauzy. Krótkie, bo nie mogli zwlekać, niestety. On co jakiś czas zerkał w stronę beczek, chcąc sprawdzić czy aby żadna nie zaczęła się deformować na wyboistej drodze. Na całe szczęście – na tę chwilę wszystko było w porządku.
Weasley nagle się odezwał, a to sprawiło, że Macmillan spojrzał na niego zaskoczony. Zbyt długo milczeli i nagła chęć rozmowy wybiła go ze skupienia.
– Co? – Zapytał trochę nieuprzejmie. Powinien może zapytać „słucham?”, ale naprawdę był zaskoczony pytaniem. Przecież nie znał się na historii. Nigdy go nie interesowała. W szkole niemal zasypiał na tym przedmiocie.
Niemniej – mur oczywiście robił na nim wrażenie… i trochę przypominał o domu. I już miał dodać jakiś komentarz, powiedzieć, że rzeczywiście miejsce robi wrażenie, ale coś go tknęło.
– Lepiej, żebyśmy uważali – mruknął, a właściwie brzmiało to tak, jak gdyby trochę przygadywał swojemu szwagrowi. – Homenum Revelio – mruknął, rzucając nagle zaklęcie i zwalniając.
ekwipunek jak w Polperro
– Yhm – mruknął.
Droga była długa i męcząca. Nie mówił zbyt wiele. Nie potrafił wdać się w jakąś dłuższą rozmowę, obawiając się, że gdyby skupił się na gadaninie, to przeoczyłby jakieś niepokojące znaki (gdyby takie się pojawiły). Był strasznie spięty i było to po nim widać. Martwił się o wspólne bezpieczeństwo i nie bez powodu. Choć może ten powód był przez niego zmyślony. Logika zdawała mu się jednak prosta – gdyby coś się stało tylko jemu samemu, nie widziałby problemu… Kto by się obejrzał za jednym znienawidzonym przez wielu Macmillanem? Ale mowa tu była przede wszystkim o bezpieczeństwie Weasleya. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Reginaldowi coś się stało. Nawet po drugiej stronie, o ile w ogóle istniała, nie mógłby sobie wybaczyć. Ria klęłaby go niemiłosiernie, och, był tego niemal pewien.
Musiał więc wytężyć wszystkie swoje zmysły. Uważnie rozglądał się za wszelkimi przeszkodami. Martwił się. Nie chciał żadnej walki po drodze, a jednak jakoś ją oczekiwał. Lasy Anglii były jednak aż nazbyt spokojnie, nawet kiedy przechodzili przez najbardziej niebezpieczne tereny.
Wzdychał co jakiś czas, żałując że nie mógł sięgnąć po piersiówkę i zwyczajnie się napić. Gdyby jednak to zrobił – alkohol mógłby otępić jego zmysły. Konie dawały z siebie wszystko. Pozwolił im na dwie krótkie pauzy. Krótkie, bo nie mogli zwlekać, niestety. On co jakiś czas zerkał w stronę beczek, chcąc sprawdzić czy aby żadna nie zaczęła się deformować na wyboistej drodze. Na całe szczęście – na tę chwilę wszystko było w porządku.
Weasley nagle się odezwał, a to sprawiło, że Macmillan spojrzał na niego zaskoczony. Zbyt długo milczeli i nagła chęć rozmowy wybiła go ze skupienia.
– Co? – Zapytał trochę nieuprzejmie. Powinien może zapytać „słucham?”, ale naprawdę był zaskoczony pytaniem. Przecież nie znał się na historii. Nigdy go nie interesowała. W szkole niemal zasypiał na tym przedmiocie.
Niemniej – mur oczywiście robił na nim wrażenie… i trochę przypominał o domu. I już miał dodać jakiś komentarz, powiedzieć, że rzeczywiście miejsce robi wrażenie, ale coś go tknęło.
– Lepiej, żebyśmy uważali – mruknął, a właściwie brzmiało to tak, jak gdyby trochę przygadywał swojemu szwagrowi. – Homenum Revelio – mruknął, rzucając nagle zaklęcie i zwalniając.
ekwipunek jak w Polperro
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :
Z szafki
Wiązka zaklęcia z różdżki Anthonego ugodziła zbira pochłanianego przez Dunę, aż spowolniony mężczyzna upadł na ruszające się piaski. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zniknął już w nasypie, dlatego rudzielec szybko podniósł różdżkę i zainkantował - Finite Incantatem! - przecież nie byli jakimiś byle zbirami, którzy doprowadzają losowych nieznajomych do śmierci, a jednak warto było się tym zająć! Zeskoczywszy z wozu, podszedł do pierwszego mężczyzny, którego ciało pozostało na zimnej ziemi porzucone przez zaczarowane piaski. Nigdy nie był aurorem, ale pamiętał sposoby aresztowań, które były możliwie najbardziej efektywne. Kajdany i odebranie różdżki nie powinno być przecież wielkim problemem, skoro są już nieprzytomni! Zabrawszy dwa magiczne patyki, skuł ich dwoma zaklęciami, pozostawiając nieprzytomnych gdzieś z boku drogi. Mogli podziwiać piękny widok Muru Hadriana, zastanawiając się, co w rzeczywistości mogli w życiu robić produktywnego, zamiast starać się rabować lordów. Chyba nikt nie spodziewał się, że pójdzie im tak łatwo, hm?
- Myślę, że warto powiadomić lorda Longbottoma, żeby ktoś się nimi zajął. - zaproponował bez cienia zawahania, bo przecież Artur na pewno wiedziałby co z takimi zrobić, a może nawet jego ojciec! - Możemy rzucić słowem w najbliższej gospodzie, żeby ktoś się tym zajął, co Ty na to? - spróbował nieco przełamać tego chłodu, który wyczuł od nieco nieopanowanego Macmillana. Dobrze wiedział, że zdarzało się to szczególnie w przypadku walki. Nie spodziewał się, żeby Anthony miał wyjątkowe przygotowanie, a jednak patrząc po efektach, posiadał on pewne zdolności, których mógłby mu pozazdrościć niejeden! Rudzielec był ciekaw, skąd w jasnowłosym było tak dużo doświadczenia w zachowaniu pojedynkowym! Przecież niejeden już dawno by wymiękł, a jednak widocznie fakt, że znajdował się na plakatach górniczych, nie był spowodowany jedynie jego nazwiskiem. Może powinien go poprosić o naukę? Były przecież ofensywne dziedziny, którymi nigdy specjalnie się nie parał. Patrząc na efekty tychże zaklęć, coraz częściej zastanawiał się nad ich możliwościami.
- Jak się czujesz? - spytał, odnajdując wzrok szwagra, kiedy przysiadł ramię w ramię obok niego na wozie.
| Żywotność Anthonego: 226/226
| Żywotność Reggiego: 243/265 (-22 odmrożenie)
| Żywotność G1: -13/80 (-45 psychiczne, -48 tłuczone, -100 kość) - drop dead
| Żywotność G2: -2/80 (-19 tłuczone, -33 oparzenia, -30 elektryczne -40 kość) - drop dead
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wiązka zaklęcia z różdżki Anthonego ugodziła zbira pochłanianego przez Dunę, aż spowolniony mężczyzna upadł na ruszające się piaski. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zniknął już w nasypie, dlatego rudzielec szybko podniósł różdżkę i zainkantował - Finite Incantatem! - przecież nie byli jakimiś byle zbirami, którzy doprowadzają losowych nieznajomych do śmierci, a jednak warto było się tym zająć! Zeskoczywszy z wozu, podszedł do pierwszego mężczyzny, którego ciało pozostało na zimnej ziemi porzucone przez zaczarowane piaski. Nigdy nie był aurorem, ale pamiętał sposoby aresztowań, które były możliwie najbardziej efektywne. Kajdany i odebranie różdżki nie powinno być przecież wielkim problemem, skoro są już nieprzytomni! Zabrawszy dwa magiczne patyki, skuł ich dwoma zaklęciami, pozostawiając nieprzytomnych gdzieś z boku drogi. Mogli podziwiać piękny widok Muru Hadriana, zastanawiając się, co w rzeczywistości mogli w życiu robić produktywnego, zamiast starać się rabować lordów. Chyba nikt nie spodziewał się, że pójdzie im tak łatwo, hm?
- Myślę, że warto powiadomić lorda Longbottoma, żeby ktoś się nimi zajął. - zaproponował bez cienia zawahania, bo przecież Artur na pewno wiedziałby co z takimi zrobić, a może nawet jego ojciec! - Możemy rzucić słowem w najbliższej gospodzie, żeby ktoś się tym zajął, co Ty na to? - spróbował nieco przełamać tego chłodu, który wyczuł od nieco nieopanowanego Macmillana. Dobrze wiedział, że zdarzało się to szczególnie w przypadku walki. Nie spodziewał się, żeby Anthony miał wyjątkowe przygotowanie, a jednak patrząc po efektach, posiadał on pewne zdolności, których mógłby mu pozazdrościć niejeden! Rudzielec był ciekaw, skąd w jasnowłosym było tak dużo doświadczenia w zachowaniu pojedynkowym! Przecież niejeden już dawno by wymiękł, a jednak widocznie fakt, że znajdował się na plakatach górniczych, nie był spowodowany jedynie jego nazwiskiem. Może powinien go poprosić o naukę? Były przecież ofensywne dziedziny, którymi nigdy specjalnie się nie parał. Patrząc na efekty tychże zaklęć, coraz częściej zastanawiał się nad ich możliwościami.
- Jak się czujesz? - spytał, odnajdując wzrok szwagra, kiedy przysiadł ramię w ramię obok niego na wozie.
| Żywotność Anthonego: 226/226
| Żywotność Reggiego: 243/265 (-22 odmrożenie)
| Żywotność G1: -13/80 (-45 psychiczne, -48 tłuczone, -100 kość) - drop dead
| Żywotność G2: -2/80 (-19 tłuczone, -33 oparzenia, -30 elektryczne -40 kość) - drop dead
[bylobrzydkobedzieladnie]
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 11.07.21 12:55, w całości zmieniany 1 raz
Wiedział, że Anglia nie była bezpieczna. Nawet oczekiwał potencjalnych kłopotów na drodze, ale nie spodziewał się spotkać z nimi będąc dosłownie na wyciągnięcie ręki od Szkocji i docelowego miejsca. Nie w Northumberland. Krótki pojedynek, choć zwycięski, zmartwił go. Spoglądał na Reginalda, który został trafiony przez Caerulesio. Zaklęcie nie było co prawda śmiercionośne… ale doskonale pamiętał jak bardzo potrafiło uprzykrzyć życie. Oberwał nim przecież nie raz, nie dwa.
Inna sprawa, że pochłonięty pojedynkiem i przykrymi wspomnieniami w poprzednich starciach z przeciwnikami zwyczajnie go poniosło. Napadał grabieżców nawet wtedy, kiedy już leżeli nieprzytomni lub bezbronni. Dobrze, że Weasley przywołał go do porządku, bo gdyby tego nie zrobił… Byłoby naprawdę nieprzyjemnie. Nie mówiąc o tym, że wyszedłby na zwykłego mordercę, za którego i tak już go brało pół Anglii.
– Brawo – zwrócił się w stronę szwagra, kiedy zakończył Dunę. Nie wiedział jednak co zrobić z grabieżcami… pozostawić ich tak po prostu nie mógł. Może nie udało im się zrobić krzywdy duetowi Weasleya i Macmillana, ale inni, mniej doświadczeni mogliby mieć więcej kłopotów. Odebrał nieprzytomnym mężczyznom różdżki, po czym wycelował w każdego z nich i rzucił dwa takie same zaklęcia: – Esposas, Esposas – i o ile drugi już był w kajdankach… to pierwszy nie. – Esposas – ponowił celując w tego wciąż niezakajdankowanego.
Teraz mógł odetchnąć z ulgą. Prawie. Zaczął ciągnąć pierwszego w stronę pobliskiego drzewa, a za tym i drugiego. Jeżeli nie zamarzną z zimna, to znajdzie ich jakiś Longbottom lub sługa, tak jak to sugerował Weasley. Choć równie dobrze mógł ich znaleźć jakiś kumpel, a wtedy pewnie kontynuowaliby terroryzowanie hrabstwa.
– Są dwie opcje. Możesz tu zostać, a ja wyślę patronusa do sir Neville’a albo Artura. Ja wtedy ruszyłbym dalej. Miejsce, gdzie powinienem dostarczyć beczki jest niedaleko. Nie rzucałbym hasła, że złapaliśmy dwójkę czarodziejów w jakiejkolwiek gospodzie… nigdy nie wiadomo czy mają tam swoich koleżków – wyjaśnił. – Druga opcja jest taka, że znowu wysłałbym patronusa i ruszylibyśmy razem dalej, licząc na to, że nikt ich nie uwolni – zaproponował i drugą opcję, która jednak wydawała mu się odrobinę ryzykowna. – Ale to jest jednak trochę ryzykowne.
W tym czasie obserwował nieprzytomnych napastników. Zamyślił się na moment i westchnął ciężko. Potrzebował dłuższej chwili, żeby się skupić i przypomnieć jedno z przyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa.
– Expecto Patronum – rzucił urok, czekając na uformowanie się patronusa. – W porządku – odpowiedział też przy okazji na pytanie szwagra. – Pytanie jak Ty się czujesz – dodał, wskazując na miejsce, w które rudzielec oberwał zaklęciem.
Inna sprawa, że pochłonięty pojedynkiem i przykrymi wspomnieniami w poprzednich starciach z przeciwnikami zwyczajnie go poniosło. Napadał grabieżców nawet wtedy, kiedy już leżeli nieprzytomni lub bezbronni. Dobrze, że Weasley przywołał go do porządku, bo gdyby tego nie zrobił… Byłoby naprawdę nieprzyjemnie. Nie mówiąc o tym, że wyszedłby na zwykłego mordercę, za którego i tak już go brało pół Anglii.
– Brawo – zwrócił się w stronę szwagra, kiedy zakończył Dunę. Nie wiedział jednak co zrobić z grabieżcami… pozostawić ich tak po prostu nie mógł. Może nie udało im się zrobić krzywdy duetowi Weasleya i Macmillana, ale inni, mniej doświadczeni mogliby mieć więcej kłopotów. Odebrał nieprzytomnym mężczyznom różdżki, po czym wycelował w każdego z nich i rzucił dwa takie same zaklęcia: – Esposas, Esposas – i o ile drugi już był w kajdankach… to pierwszy nie. – Esposas – ponowił celując w tego wciąż niezakajdankowanego.
Teraz mógł odetchnąć z ulgą. Prawie. Zaczął ciągnąć pierwszego w stronę pobliskiego drzewa, a za tym i drugiego. Jeżeli nie zamarzną z zimna, to znajdzie ich jakiś Longbottom lub sługa, tak jak to sugerował Weasley. Choć równie dobrze mógł ich znaleźć jakiś kumpel, a wtedy pewnie kontynuowaliby terroryzowanie hrabstwa.
– Są dwie opcje. Możesz tu zostać, a ja wyślę patronusa do sir Neville’a albo Artura. Ja wtedy ruszyłbym dalej. Miejsce, gdzie powinienem dostarczyć beczki jest niedaleko. Nie rzucałbym hasła, że złapaliśmy dwójkę czarodziejów w jakiejkolwiek gospodzie… nigdy nie wiadomo czy mają tam swoich koleżków – wyjaśnił. – Druga opcja jest taka, że znowu wysłałbym patronusa i ruszylibyśmy razem dalej, licząc na to, że nikt ich nie uwolni – zaproponował i drugą opcję, która jednak wydawała mu się odrobinę ryzykowna. – Ale to jest jednak trochę ryzykowne.
W tym czasie obserwował nieprzytomnych napastników. Zamyślił się na moment i westchnął ciężko. Potrzebował dłuższej chwili, żeby się skupić i przypomnieć jedno z przyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa.
– Expecto Patronum – rzucił urok, czekając na uformowanie się patronusa. – W porządku – odpowiedział też przy okazji na pytanie szwagra. – Pytanie jak Ty się czujesz – dodał, wskazując na miejsce, w które rudzielec oberwał zaklęciem.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Niezależnie od tego, co było pisane w gazetach, rudzielec nie wierzył w okropne wyrazy próbujące spisać męża jego żony jako potencjalnego ideału do Azkabanu. Na samym początku powrotu targały nim różne sprzeczne emocje, jednak niedługo musiał pomieszkać w Londynie, aby całkowicie zmienić swój sposób myślenia. Tęsknota za kontaktem z rudowłosą rodzinką robiła już dość szkód w jego postawie, bo przecież wiadomo, że przy rodzinnym ognisku pewność siebie diametralnie wzrastała w górę! Bez kompanii rudzielec nie był taki sam jak przed laty. Czas robił swoje i widoczne to było nawet po zachowaniu Macmillana, który poddał się mocnym emocjom przy pojedynku z rzezimieszkami. Weasley nie zamierzał niczego mu wytykać, przecież każdemu zdarzało się stracić głowę w ferworze walki.
Przytaknął głową na jego propozycje, choć nie wiedział, w jaki sposób wysłany patronus mógłby załatwić sprawę. Z jego wiedzy była to tylko i wyłącznie forma czystej, pozytywnej energii, która formowała się w kształt stworzenia, charakteryzującego się cechami osoby inkantującej zaklęcie. Bywały przypadki zmian patronisa, choć słyszał o nich tak rzadko, że bardziej zakrawało to o mit, a nie rzeczywistość! Wielu tworzyło badania w chęci odnalezienia ujścia tychże plotek, ale rudzielec nawet nie próbował się zgłębiać w poszukiwanie prawdy, wystarczyła mu ta znajoma z rodzinnych stron owieczka.
- Jak to wysłać patronusa? - zapytał Anthonego z niemałym zdziwieniem zarówno w głosie, jak i na twarzy. Dokładnie wtedy z różdżki Macmillana uformowała się jasna nić, z której wyskoczył jakiś ptak. Miodowe tęczówki wodziły wzrokiem za latającym stworzeniem nad ich głowami, wciąż oczekiwał jakiejś odpowiedzi ze strony Anthonego. Dopiero na jego pytanie powrócił do kontaktu wzrokowego. - W porządku. Bywało gorzej. - stwierdził z trochę przepraszającym uśmiechem, bo przecież każdy z nich wiedział i posiadał własne doświadczenia w pojedynkach. - Żeby więcej nikt nam nie próbował się przypałętać pod nogi... - mruknął w komentarzu na całą sytuację. Poprawił się na wozie i kiwnął głową w geście akceptacji dalszej jazdy do punktu końcowego. Musieli mieć to przecież z głowy, a przynajmniej dobrze by było! Potarł się po piersi, gdzie wciąż pozostawało dziwne wrażenie chłodu. Musieli później się rozgrzać, bo głupio byłoby tak się przeziębić na zimę.
| Żywotność Reggiego: 243/265 (-22 odmrożenie)
Przytaknął głową na jego propozycje, choć nie wiedział, w jaki sposób wysłany patronus mógłby załatwić sprawę. Z jego wiedzy była to tylko i wyłącznie forma czystej, pozytywnej energii, która formowała się w kształt stworzenia, charakteryzującego się cechami osoby inkantującej zaklęcie. Bywały przypadki zmian patronisa, choć słyszał o nich tak rzadko, że bardziej zakrawało to o mit, a nie rzeczywistość! Wielu tworzyło badania w chęci odnalezienia ujścia tychże plotek, ale rudzielec nawet nie próbował się zgłębiać w poszukiwanie prawdy, wystarczyła mu ta znajoma z rodzinnych stron owieczka.
- Jak to wysłać patronusa? - zapytał Anthonego z niemałym zdziwieniem zarówno w głosie, jak i na twarzy. Dokładnie wtedy z różdżki Macmillana uformowała się jasna nić, z której wyskoczył jakiś ptak. Miodowe tęczówki wodziły wzrokiem za latającym stworzeniem nad ich głowami, wciąż oczekiwał jakiejś odpowiedzi ze strony Anthonego. Dopiero na jego pytanie powrócił do kontaktu wzrokowego. - W porządku. Bywało gorzej. - stwierdził z trochę przepraszającym uśmiechem, bo przecież każdy z nich wiedział i posiadał własne doświadczenia w pojedynkach. - Żeby więcej nikt nam nie próbował się przypałętać pod nogi... - mruknął w komentarzu na całą sytuację. Poprawił się na wozie i kiwnął głową w geście akceptacji dalszej jazdy do punktu końcowego. Musieli mieć to przecież z głowy, a przynajmniej dobrze by było! Potarł się po piersi, gdzie wciąż pozostawało dziwne wrażenie chłodu. Musieli później się rozgrzać, bo głupio byłoby tak się przeziębić na zimę.
| Żywotność Reggiego: 243/265 (-22 odmrożenie)
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Pytanie Weasleya uświadomiło Macmillana, że ten nie wiedział, że patronusa można było wykorzystać na drugi sposób. Najpierw spojrzał na niego zaskoczony, bo wydawało mu się, że to czysta oczywistość. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, że przecież sam przed jakimś rokiem nie wiedział, że można wykorzystać to zaklęcie jako formę przesyłania informacji.
– Och… – wymsknęło mu się z ust, jak gdyby przypomniał sobie o czymś ważnym. – Och! – zawołał głośniej, łapiąc się za brodę, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że przeoczył wyjaśnienie. – No tak… co ci ja będę tłumaczyć, zaraz zobaczysz – odpowiedz mu w końcu, stwierdzając że czyny lepiej mu to wyjaśnią niż słowa.
Zaklęcie na całe szczęście się udało. Czym biała wiązka uformowała się w perfekcyjnego wrończyka, uśmiechnął się i zaczął mówić:
– Dwójka zbirów napadła mnie i Uriena na drodze. Jeden z nich rzucał czarnomagicznym zaklęciem. Są związani i nieprzytomni, tuż przy murze Hadriana. Wyślijcie kogoś, kto zbadałby sprawę i zająłby się nimi zanim zamarzną w tej temperaturze.
Ptak zaczekał do końca, a potem odleciał. Macmillan zerknął na Weasleya chcąc zobaczyć jego reakcję.
– Tak właśnie wysyłam patronusa jako wiadomość – stwierdził w końcu. – Weź koc i pokryj tę część, która została trafiona przez zaklęcie – zaproponował podsuwając wspomniany przez siebie wełniany koc, którym zapewne dotychczas pokrywali nogi podczas wielogodzinnej jazdy. Chciał, żeby Weasley czuł się naj najbardziej komfortowo. Kolejne słowa były też dla niego informacją, że Urien nie zamierzał zostawać w Northumberland. A więc decydowali się na potencjalne ryzyko, zostawiając bandytów tuż pod murem bez kogokolwiek, kto mógłby ich przypilnować. Oby nikt ich nie uwolnił. – Jeżeli ktoś spróbuje, damy radę – dodał w odpowiedzi na groźby Weasleya. Byleby nie byli to śmierciożercy. Z nimi nie poszłoby tak łatwo.
Anthony dał znać koniom do dalszej drogi. Te ruszyły powoli. Teren ponownie stał się ciężki, ale meta była stosunkowo niedaleko. Próbował zagadać szwagra w drodze, żeby ten nie myślał zbyt wiele o swoich obrażeniach. Do celu w Szkocji dotarli po jakiejś godzinie. Tam zdjął zaklęcie zabezpieczające beczki, żeby te mogły być przetransportowane dalej. Zapewne do Oazy.
– Dzięki – zwrócił się do Reginalda, bo był mu wdzięczny za pomoc. Widać było, że po wielogodzinnej jeździe blondyn był wyjątkowo zmęczony. – Odpoczniemy chwilę i wracamy do domu.
| zt x2
Dziękuję ślicznie
– Och… – wymsknęło mu się z ust, jak gdyby przypomniał sobie o czymś ważnym. – Och! – zawołał głośniej, łapiąc się za brodę, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że przeoczył wyjaśnienie. – No tak… co ci ja będę tłumaczyć, zaraz zobaczysz – odpowiedz mu w końcu, stwierdzając że czyny lepiej mu to wyjaśnią niż słowa.
Zaklęcie na całe szczęście się udało. Czym biała wiązka uformowała się w perfekcyjnego wrończyka, uśmiechnął się i zaczął mówić:
– Dwójka zbirów napadła mnie i Uriena na drodze. Jeden z nich rzucał czarnomagicznym zaklęciem. Są związani i nieprzytomni, tuż przy murze Hadriana. Wyślijcie kogoś, kto zbadałby sprawę i zająłby się nimi zanim zamarzną w tej temperaturze.
Ptak zaczekał do końca, a potem odleciał. Macmillan zerknął na Weasleya chcąc zobaczyć jego reakcję.
– Tak właśnie wysyłam patronusa jako wiadomość – stwierdził w końcu. – Weź koc i pokryj tę część, która została trafiona przez zaklęcie – zaproponował podsuwając wspomniany przez siebie wełniany koc, którym zapewne dotychczas pokrywali nogi podczas wielogodzinnej jazdy. Chciał, żeby Weasley czuł się naj najbardziej komfortowo. Kolejne słowa były też dla niego informacją, że Urien nie zamierzał zostawać w Northumberland. A więc decydowali się na potencjalne ryzyko, zostawiając bandytów tuż pod murem bez kogokolwiek, kto mógłby ich przypilnować. Oby nikt ich nie uwolnił. – Jeżeli ktoś spróbuje, damy radę – dodał w odpowiedzi na groźby Weasleya. Byleby nie byli to śmierciożercy. Z nimi nie poszłoby tak łatwo.
Anthony dał znać koniom do dalszej drogi. Te ruszyły powoli. Teren ponownie stał się ciężki, ale meta była stosunkowo niedaleko. Próbował zagadać szwagra w drodze, żeby ten nie myślał zbyt wiele o swoich obrażeniach. Do celu w Szkocji dotarli po jakiejś godzinie. Tam zdjął zaklęcie zabezpieczające beczki, żeby te mogły być przetransportowane dalej. Zapewne do Oazy.
– Dzięki – zwrócił się do Reginalda, bo był mu wdzięczny za pomoc. Widać było, że po wielogodzinnej jeździe blondyn był wyjątkowo zmęczony. – Odpoczniemy chwilę i wracamy do domu.
| zt x2
Dziękuję ślicznie
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niespełna dwa dni temu razem z Justine uratował tych ludzi z płonącego budynku. Dwa dni to za mało, by zapomnieć o tym wszystkim, czego doświadczył wchodząc do trawionego przez ogień domostwa. Zewsząd buchające języki ognia, trzeszcząca konstrukcja, gorąco, sadza i gryzący dym przed którym tylko częściowo chronił go naciągnięty na twarz szalik.
Chroniło go zaklęcie, ale ono miało ograniczony czas działania. Przez ten cały czas towarzyszyła mu obawa o to, czy zdąży wyciągnąć tych ludzi i samemu wyjść na czas i czy resztki konstrukcji nie spadną im na głowy.
To jednak było zaledwie drobnostką wobec tego, co przeżyli ci ludzie. Za ich dobroć odpłacono im nienawiścią. Stracili cały swój dobytek, dorobek życia... jednak pozostali przy życiu i mogą rozpocząć wszystko od nowa. Oby tylko nie dali się zastraszyć i znaleźli w sobie nowe pokłady odwagi do niesienia pomocy wszystkim potrzebującym w obecnych, jakże trudnych czasach.
Zgodnie z daną im obietnicą, Volans postanowił odwiedzić to małżeństwo w domu rodziców kobiety. W tym celu udał się do Cresswell, docierając ostatecznie do Złotej Zatoki. Wybrał również nad wyraz odpowiedni dzień, tuż przed końcem obecnego roku.
Zapukał do drzwi, czekając aż ktoś mu otworzy i być może zaprosi do środka. Zza drzwi dobiegły stłumione kroki. U drzwi stanęła starsza kobieta, będąca z całą pewnością matką Mary i teściową Johna Harpera.
— Dzień dobry. Przyszedłem w odwiedziny do Mary i jej męża. Mogę wejść?— Zwrócił się do kobiety, uśmiechając się lekko.
— Dzień dobry. Proszę poczekać, zapytam córki — Przymknęła drzwi. Przez szparę w nich mógł usłyszeć "Mary, do ciebie i Johna przyszedł jakiś młodzieniec. Mam go wpuścić?" oraz kroki drugiej kobiety.
— Mamo, to ten młodzieniec, który wydostał nas z płomieni! Witaj. Proszę, wejdź do środka. Akurat zrobiłam herbatę. Zawołam męża — Mary rozpoznała go, chociaż nie spodziewała się tak szybko jego odwiedzin.
— Dzień dobry pani. Mam nadzieję, że nie przyszedłem nie porę — Po wymianie uprzejmości, będąc lekko zakłopotanym przekroczył próg tego domu. W korytarzu Volans zostawił swój płaszcz i obuwie. Mary zaprosiła go do salonu, wskazując mu wolne miejsce.
— Jak się państwo czują? Bardzo mi przykro, że to was spotkało. To co robiliście dla tych czarodziejów było naprawdę wspaniałe. Nie zasłużyliście na to. Co zamierzacie zrobić? Mogę wam jakoś pomóc? — Zwrócił się kobiety oraz jej męża (który właśnie nadszedł i przywitał go uściskiem dłoni).
— Jesteśmy... przerażeni, jednakże cieszymy się, że żyjemy. Dzięki wam. Mi nic się nie stało, a moja żona wyzdrowieje w pełni. Dziękujemy za miłe słowa — Odezwał się siedzący w fotelu John.
— Zostaniemy tutaj dopóki nie odzyskam pełni sił i zastanowimy się co dalej. Prawdopodobnie poszukamy nowego domu. Zrobiłeś już wystarczająco dla nas. Nie chcemy cię kłopotać — Dodała cicho Mary.
— Jesteście dobrymi ludźmi. Pomogę wam jak tylko będę mógł — Zapewnił ich z pogodnym uśmiechem. Podpyta Billy'ego o przyjęcie tych ludzi do Oazy albo o pomoc w znalezieniu lub wybudowaniu dla nich nowego domu. Zbiórka podstawowego wyposażenia i ciepłych ubrań to też szczytna inicjatywa dla dobrych ludzi, który stracili cały swój dobytek.
Spędził z nimi jeszcze dłuższą chwilę na rozmowie, wypił herbatę i przyszło mu się pożegnać. Za pozwoleniem zamierzał odwiedzić tych dobr5ch ludzi już w nowym roku, być może z bratem albo nawet braćmi w ramach zapewnienia im większej pomocy.
zt
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stawianie Muru trwało nieprzerwanie, choć wiadomym było, że zajmie to sporo czasu. Głównie dlatego, że nie można było skierować tutaj wszystkich ludzi, a mimo użyteczności magii, wszystko i tak miało swój czas. Mimo wszystko, budowa sama w sobie posuwała się na przód. Zauważyła to od razu, kiedy przemierzała wyznaczoną trasę od zachodu prosto na wschód. im dalej leciała, tym widoczniejsze był postępy, choć jeszcze wiele zostawało do zrobienia. Zamierzała dzisiaj trochę wspomóc mur, chociaż wiedziała, że dla tych najsilniejszych, coś takiego nie będzie wielkim wyzwaniem. Mimo to, każe działanie mogło chociaż trochę przeciągnąć szalę na ich stronę. Dlatego doleciała na najbardziej wchodzi kraniec muru, lądując obok niej i wyciągając różdżkę. Wzięła wdech w płuca. Protecta obejmowała jakieś trzydzieści metrów. Zanim będzie musiała odpocząć zdąży je rzucić może osiem, góra dziesięć razy, jeśli magia postanowi jej usłuchać. W porównaniu z miotłami, tak naprawdę mogła strzelać na ślepo, musiała znaleźć ścieżki prowadzące z lasu Burków i jedną z takich właśnie znalazła.
Przywitała się z ludźmi pracującymi przy budowie, ci rzucili jej krótkie spojrzenia - niektórzy ciekawskie inne zdające posiadać się trochę obawy w końcu osoba nadzorująca odnalazła ją a ona wyjawiła pomysł na który wpadła licząc, że ten da jej znać, czy będzie on w stanie cokolwiek zmienić. Miała nadzieję, że tak.
W końcu skinął jej krótko głową, odpowiedziała tym samym odchodząc dalej, żeby dobrze zakreślić wybrany razem z nim obszar. Cóż, trudno było przewidzieć, którędy tak naprawdę zaatakują. I kogo. Choć zdawało się jasne, że po ziemie sojuszu ruszą jako ostatnie. To te znajdujące się dalej, były w największym niebezpieczeństwie. A oni niezmiennie posiadali zbyt mało ludzi.
Południe minęło, zanim się zorientowała. Przysiadła na kamieniu odbierając od młodej dziewczyny kromkę chleba i wodę. Uniosła rękę, żeby otrzeć pot z czoła. Mimo, że było zimno, magia - a może jej nadużywanie, potrafiło wykończyć. Kiedy już się posiliła odniosła kubek i wróciła do zaznaczonego patykiem miejsca. Zaczęła odmierzać kolejne metry, tak, żeby zaklęcia naszły na siebie, ale nie za mocno. By jak najwięcej muru w tym miejscu miała nad sobą działającą Protectę. Zrobiła wyliczone kroki. Zatrzymała się, biorąc wdech, unosząc do góry różdżkę.
- Protecta. - wypowiedziała, wywijając nią w odpowiednim geście.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Czasem poza prostymi kradzieżami i innymi mało legalnymi aktywnościami, wypadało znaleźć dorywczą płatną pracę. Miał silne postanowienie, że w tym roku już ani jednej całej „charytatywnej” czy innej „stażowej” pracy. Jak ci ludzie mogli tak wykorzystywać innych i nie płacić uczciwym czarodziejom za wysiłek, do którego przecież przyszli z własnej chęci!?
I tak przy budowie muru upewnił się, że dostanie jakikolwiek zarobek zanim zgodził się na pomoc. To nie tak, że miał coś przeciwko ciężkiej pracy - ale jednocześnie potrzebował pieniędzy i jedzenia, tak żeby mogli nieco się przestać martwić o swoje przetrwanie, i tak żeby jego młodsza siostra się nie martwiła aż tyle. W końcu ją kochał i nie chciał jej dawać powodów do tego, żeby jej sen był ciężki, czy żeby znów nie mogła odpocząć, myśląc o tym co się z nimi dzieje.
Zajmował się głównie pracą, kiedy katem okaz zauważył jakąś kobietę - wydawało mu się, że skądś ją znał, ale nie potrafił do końca umiejscowić jej twarzy, któremu nie mógł odmówić urody. Z drugiej strony… czy była do kogoś podobna? A może to złudzenie spowodowane tym, że zwyczajnie w świecie kogoś gdzieś widział?
Nie był w stanie tego określić, ale kiedy kobieta zniknęła z pola jego widzenia, dość szybko o niej zapomniał, skupiając się na pracy - tak długo, dopóki nie przyszedł czas na przerwę, a on nieco się nie oddalił. Cóż, często praca jak ta oferowała wyżywienie - a jego dodatkowo poproszono o zaniesienie porcji jakiejś pannie. Nie było tego wiele, ale było to lepsze niż nic…
Określono mu, gdzie mniej więcej mógł ją znaleźć. Zgarnął swoją miotłę, uznając że w ten sposób transport będzie szybszy i nie mylił się, bo tym bardziej z powietrza przyszło mu łatwiej znaleźć kobietę.
Wylądował niedaleko niej, mało się nie przewracając przy tym lądowaniu, ale wcale niestrudzony tym, ruszył z uśmiechem do nieznajomej, której twarz znów zaczęła się wydawać jakoś dziwnie… znajoma?
- Najwyższa pora na przerwę - rzucił wesoło, zaraz wyjmując z torby zarówno manierkę z wodą, jak i skromne zawiniątko z prowiantem, który dostał przy głównym obozie z pracownikami. Sam dla siebie miał podobny pakunek, którym absolutnie nie gardził. Nawet jeśli styczeń dotychczas był dla niego całkiem łaskawy w kwestii jedzenia i wyżywienia, nie miał zamiaru przepuszczać posiłków czy gardzić tym, co dostawał.
Postanowił również nie wracać do obozowiska, przysiadając przy dziewczynie bez pytania. Skoro już tu był… po co marnować czas i wracać?
Chociaż zerkał na kobietę co rusz. Uczucie, że… wydawała mu się znajoma wciąż go nie opuszczało. Zabrał się jednak do jedzenia, dość sprawnego i z uśmiechem. Kolejny dzień, kiedy mógł mieć pełny brzuch - a to się akurat doceniało.
I tak przy budowie muru upewnił się, że dostanie jakikolwiek zarobek zanim zgodził się na pomoc. To nie tak, że miał coś przeciwko ciężkiej pracy - ale jednocześnie potrzebował pieniędzy i jedzenia, tak żeby mogli nieco się przestać martwić o swoje przetrwanie, i tak żeby jego młodsza siostra się nie martwiła aż tyle. W końcu ją kochał i nie chciał jej dawać powodów do tego, żeby jej sen był ciężki, czy żeby znów nie mogła odpocząć, myśląc o tym co się z nimi dzieje.
Zajmował się głównie pracą, kiedy katem okaz zauważył jakąś kobietę - wydawało mu się, że skądś ją znał, ale nie potrafił do końca umiejscowić jej twarzy, któremu nie mógł odmówić urody. Z drugiej strony… czy była do kogoś podobna? A może to złudzenie spowodowane tym, że zwyczajnie w świecie kogoś gdzieś widział?
Nie był w stanie tego określić, ale kiedy kobieta zniknęła z pola jego widzenia, dość szybko o niej zapomniał, skupiając się na pracy - tak długo, dopóki nie przyszedł czas na przerwę, a on nieco się nie oddalił. Cóż, często praca jak ta oferowała wyżywienie - a jego dodatkowo poproszono o zaniesienie porcji jakiejś pannie. Nie było tego wiele, ale było to lepsze niż nic…
Określono mu, gdzie mniej więcej mógł ją znaleźć. Zgarnął swoją miotłę, uznając że w ten sposób transport będzie szybszy i nie mylił się, bo tym bardziej z powietrza przyszło mu łatwiej znaleźć kobietę.
Wylądował niedaleko niej, mało się nie przewracając przy tym lądowaniu, ale wcale niestrudzony tym, ruszył z uśmiechem do nieznajomej, której twarz znów zaczęła się wydawać jakoś dziwnie… znajoma?
- Najwyższa pora na przerwę - rzucił wesoło, zaraz wyjmując z torby zarówno manierkę z wodą, jak i skromne zawiniątko z prowiantem, który dostał przy głównym obozie z pracownikami. Sam dla siebie miał podobny pakunek, którym absolutnie nie gardził. Nawet jeśli styczeń dotychczas był dla niego całkiem łaskawy w kwestii jedzenia i wyżywienia, nie miał zamiaru przepuszczać posiłków czy gardzić tym, co dostawał.
Postanowił również nie wracać do obozowiska, przysiadając przy dziewczynie bez pytania. Skoro już tu był… po co marnować czas i wracać?
Chociaż zerkał na kobietę co rusz. Uczucie, że… wydawała mu się znajoma wciąż go nie opuszczało. Zabrał się jednak do jedzenia, dość sprawnego i z uśmiechem. Kolejny dzień, kiedy mógł mieć pełny brzuch - a to się akurat doceniało.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Mur Hadriana
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland